Szachy czarodziejów
Magiczne szachy: postaci przez trzy tury rzucają kością k100, do rzutu dodając bonus (lub karę) z biegłości numerologia. Wyższy wynik ukazuje przewagę jednej z postaci. Zwycięża postać, która ostatecznie otrzyma wyższy wynik, ale musi on wynosić przynajmniej 100. Krytyczny sukces oznacza natychmiastowe zwycięstwo (szach-mat) a krytyczna porażka natychmiastową przegraną. Efekty krytyczne mają zastosowanie wyłącznie na korzyść tych postaci, które posiadają biegłość numerologii (Przykładowo, jeśli postać wyrzuci krytyczną porażkę, a jego oponent biegłości nie posiada - nie jest w stanie zauważyć błędu swojego przeciwnika i wykorzystać go na swoją korzyść. Podobnież postać, która nie posiada biegłości, nie jest w stanie wykorzystać krytycznego sukcesu na swoją korzyść.
Przecież to jak gwiazdka. Teraz musi tylko pomyśleć o tym, jaki prezent sprawić jej na urodziny, które przecież wypadają nie tak daleko, bo już w lutym.
Idzie Libra z Deimosem, aż dotarli do księgarni. Męzczyzna zaprasza ją gestem do wejścia i ma nadzieję, że zaraz otrzyma jakąś drogą, grubą książke dla swojej żoneczki. Coby się nie nudziła w tej swojej p r a c y.
- Jeśli Lord sobie tego życzy - odpowiedziała delikatnie, mając nadzieję, że gdy wybierze już jakąś książkę to ich drogi się nareszcie rozejdą.
Żart jakoś nieszczególnie ją rozbawił, ale Libra nie miała za bardzo poczucia humoru, bo przecież u prawdziwej damy nie było na to miejsca. Uśmiechnęła się jednak trochę, tak, jakby uznała go za świetny, ale nie chciała reagować bardziej, bo nie przystoi. W myśli skupiała się już jednak na książkach. Jak miała dobrać jakiś tom, kiedy nie wiedziała nawet jaką kolekcję Lady Carrow już posiada? Wierzyła jednak, że jeśli już coś mężczyźnie zaproponuje to zwróci on uwagę na to, czy coś takiego znajduje się już w ich dworkowej bibliotece. Kiedy dotarli na miejsce Libra powoli skierowała się w stronę regałów z literaturą piękną. Przesuwała starannie przyciętymi paznokciami po tytułach książek, które dla niej osobiście były tylko stratą czasu. W końcu wyciągnęła jedną z nich - była dość duża i nawet Libra mogłaby uznać ją za interesującą - nie zawierała bowiem niepotrzebnych nikomu wierszy, tylko czarodziejskie legendy i podania. Wyglądała na nową, więc istniała szansa, że żona Lorda Carrowa jeszcze jej nie posiada. Libra nie miała jednak zamiaru zgadywać. Obróciła się do mężczyzny i pokazała mu swoje znalezisko.
- Być może to się nada, sir- powiedziała cicho, mając szczerą nadzieję, że książka będzie mu odpowiadać i zostawi ją w spokoju. No bo przecież nie mogła wprost powiedzieć mężczyźnie, że chciałaby już opuścić jego towarzystwo. Na zewnątrz wydawała się wręcz zadowolona, ale to była tylko kwestia jej samokontroli.
- Bardzo panienka pomocna, dziękuję - i skoro zrobił zakupy to zamierza się zbierać. Kłania się więc lekko pannie Black i mówi - Mam nadzieję, że powrót będzie dla panienki mniej ekstremalny, zapraszam na herbatkę do Marseet w najbliższym czasie. Megara jeszcze prześle panience zaproszenie drogą oficjalną, do zobaczenia
A potem się wycofuje, z dwoma księgami pięknie opakowanymi.
/zt
- Nie ma pan za co dziękować, sir - odpowiedziała melodyjnie i cicho. Nie miała w zwyczaju mówić głośno i irytować tym wszystkich wkoło. Przynajmniej Librę zawsze denerwował hałas, tym bardziej jeśli powodowała go jedna osoba, kompletnie nie zważając na to, żeby odznaczyć się choćby odrobiną taktu. - Z najwyższą przyjemnością - dodała potem, odnosząc się do zaproszenia.
Była to jednak tylko grzeczność, która nakazywała jej zachować się jak osoba łagodnie zadowolona. Tak naprawdę wcale nie miała ochoty udawać się na jakąkolwiek herbatkę, na której inni arystokraci, niczym sępy, czekaliby tylko na jej najmniejsze potknięcie, żeby potem obwieścić wszystkim, że panna Black wcale nie jest tak idealna jak mogłoby się wydawać. Tak przynajmniej odbierała takie spotkania. Pożegnała się jednak uprzejmie z mężczyzną, a potem udała w stronę schodów na piętro. Przestała rozmyślać o ostatnich zdarzeniach, skupiając się jedynie na tym, po co tu przybyła.
/zt
Utknęłam. Naprawdę. Siedziałam na jednej z pobliskich ławek już przeszło ponad godzinę i z znikąd nie dostrzegałam ratunku. Twarz już miałam czerwoną od chłodu i w ogóle moje samopoczucie było bardzo marne. Nie wiem czy było to widać, i czy to właśnie było powodem tego, że ludzie jakby specjalnie większe łuk robili, tak by przypadkiem nie mogła ich zaczepić; czy też to moja wyobraźnia płatała mi figle. Nieważne.
Spojrzałam na zegarek. Było trochę po szesnastej. Pozostawało mi wierzyć, że zaraz się nieco ściemni i zyskam na odwadze by podnieść swój tyłek z tej ławki nim do niej przyrosnę, że może ludzi się trochę rozejdzie do tego czasu...Jednocześnie starałam zaczepić jakiegoś życzliwie wyglądającego człowieka, lecz jak już wspominałam - łatwe to nie było. Nie tylko ze względu na to, że człeki współpracować nie chciał, lecz niestety problem mój tyczył się sprawy bardzo...delikatnej i...wstyd mi po prostu było. Spędzić jednak wieczności też tu nie chciałam...Zresztą świadoma byłam, że z sekundy na sekundę moja sytuacja się pogarsza.
Wzbieram się w sobie więc, gdy widzę jakiegoś dżentelmena co na wyciągnięcie ręki jest mojej. Wstyd mi niewypowiedzianie zaczepiać i prosić o pomoc właśnie jego z przyczyn wielu, lecz dłużej tak nie wytrzymam. Wyciągam więc rękę i łapię rąbek jego płaszcza.
- Przepraszam Pana najmocniej. Naprawę przepraszam bo wiem, że pewnie Pan głowę zawracam...Proszę jednak nie uciekać. - Mówię, proszę, padłabym na kolana, lecz nie chcę by ludzie dostrzegli mój problem. Staram się więc świecić oczami, tak, jak te latarnie nocą nad Tamizą. - Problem mam i zastanawiam się czy nie zechciałby mi Pan pomóc... - ciągnę dalej, zastanawiając się czy przez te wypieki od chłodu na twarzy widać, jak bardzo zalewa mnie rumieniec. - Mógłby pan się trochę pochylić i mnie wysłuchać? - Marszczę czoło w strapieniu, tak na wszelki wypadek, gdyby był odporny na moje oślepianie.
Przystanął zdziwiony tak bezpośrednim nawoływaniem - co więcej, bez towarzyszącej mu od zawsze tytulatury - oraz obrócił się w kierunku źródła tego tajemniczego głosu. Niebieskie tęczówki utknęły na twarzy, jak się okazało, młodej panienki. Słuchał jej słów uważnie, jednocześnie rozglądając się wokół. To jakiś żart, dowcip? Travis zachodził w głowę o co mogło chodzić, lecz minęło kilka rozciągniętych w czasie sekund nim zbliżył się do kobiety ignorując trzeszczący pod butami śnieg. Zachował jednak bezpieczny dystans nie wiedząc czego mógłby się spodziewać - może to nowy sposób na okradanie obcych ludzi? - i chcąc być ostrożnym. Pomimo tych środków zapobiegawczych nie potrafił być obojętny na ludzką krzywdę. Tuszył jednak nadzieję, że nie przyjdzie mu srogo zapłacić za swoje miękkie serce.
- Pomogę pani, ale może dałoby się to zrobić z bezpiecznej odległości? - spytał, nadal ciskając ręce po kieszeniach. Cały czas pozostawał dziwnie czujny - być może spowodowane to było nawykami wyniesionymi z pracy ze smokami, a być może miał pewne obawy co do nieznajomej.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
- Nie zarażę Pana niczym - zapewniam, bo trędowata nie jestem, a tak się niestety trochę poczułam - jak zaraza czy inne zło, którego trzeba się wystrzegać. Aż nieprzyjemnie mi zawiało szkolnymi wspomnieniami. Staram się jednak tego po sobie nie poznać, tak samo, jak tego, że mnie pana pytanie ubodło. Uprzejmie po prostu go informuję, bo widzę w jego gestach jakieś tajemnicze spięcie. On w moich może zresztą to samo dostrzec. Mrugam w końcu nerwowo i staram się wymusić serdeczny uśmiech, a potem rozglądam się niespokojnie na boki i patrzę na niego choć mam ochotę wzrokiem uciec. Tak przynajmniej dziesięć mil w dal.
- Spódnica i płaszcz...- zaczynam, wbijając tempo wzrok w oblodzony chodniczek - Nie wiem jak to zrobiłam, to dla mnie niepojęte, lecz...podarły się... - ledwo wyplułam to wyznanie czując nieprzyjemną suchość w ustach. Głupio mi to wyznawać głośniej niż zakładałam. Chrząkam więc i mówię dalej zaczynając łapać się z nerwowości za kark jedną z dwóch dłoni - Z tyłu. Trochę powyżej...pośladków. - nie wytrzymuję tego i ostatecznie urywam kontakt wzrokowy, chowając twarz w dłoniach. Wzdycham w nie ciężko. - Do ziemi. - Dodaję dobitnie, nie odrywając dłoni od twarzy, którą zmuszam się by mimo wszystko podnieść i z pomiędzy palców patrzę z nadzieją na tego człowieka przede mną. - Gdyby...gdyby pomógłby mi Pan dostać się do jakiegokolwiek lokalu tak bym nie musiała narażać swej dumy...- Odsuwam ze swej twarzy swoje ręce i składam je w modlitewnym geście tuż pod brodą patrząc na niego jakby był Słońcem moim i Księżycem, Wybawcą i Katem zarazem - ...byłabym do zgonu swego wdzięczna. - kończę i wyczekuję od niego odpowiedzi. Lepszego pomysłu nie mam nie dostanie się do jakiejś chociażby kawiarenki by tam zamknąć się w łazience i dyskretnie naprawić różdżką szkodę. Tutaj się bałam pamiętając dekret zakazu czarowania, który napawał mnie ciągle szokiem i niezrozumieniem.
- To nie o to… chodzi - mruknął trochę zakłopotany dosłyszawszy uwagę Sally. Wyciągnął jedną z dłoni, a przejeżdżając nią po zmierzwionych włosach uśmiechnął się krzywo. Był niezadowolony ze swojego zachowania oraz braku ogłady, lecz trudno było mu się przemóc i zaufać nowopoznanej osobie. Przygryzł lekko wargę oczekując na dalsze wyjaśnienia? Lub to on powinien wpierw przeprosić? Nim się odezwał - a usta już otworzył - kobieta zaczęła niespieszne opisywać swój problem. Ten sam, który popchnął ją do szukania pomocy u obcych przechodniów. W miarę jak mówiła, brwi Travisa unosiły się coraz wyżej, a czoło marszczyło się coraz bardziej. Ta historia wydawała mu się tak niesamowicie nieprawdopodobna, że aż skrajnie dziwna. I zabawna. Zatkał usta dłonią hamując odruch parsknięcia śmiechem, tak mocno nieeleganckim.
- Liczę, że nie przyjdzie mi oglądać pani zgonu - palnął bez większego zastanowienia, ponieważ nadal trzymał się go dobry humor spowodowany rozbawieniem. - A próbowała pani może… magią? - spytał już ostrożniej. Wciąż nie był przekonany co do tego wyjaśnienia; nie przestawał się obawiać o swoje zdrowie, życie oraz dobra materialne, dlatego postanowił najpierw wybadać teren.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
- To poważna sprawa, proszę pana. - przypominam mu i się zastanawiam czy byłoby mu tak do śmiechu gdyby to jemu się podarła spódnica i wszyscy mogliby podziwiać jego wdzięki obleczone w bieliznę. Ale sobie przypomniałam, że pan to pan i chyba niekoniecznie nawet rozróżnia spódnicę od sukienki. Mimo to zła nie jestem na niego i złości w mym głosie na próżno szukać.
- Też nie chciałabym być jego światkiem. Tym bardziej nie chciałabym zamierać z wstydu bo to trochę mało godna człowieka śmierć. - też się lekko uśmiecham, choć ciągle poliki mnie palą. Zaraz potem potem przygryzam wargę.
- To nie takie łatwe, drogi panie. Cenię sobie moją dumę, lecz wylądować w Tower za spódnicę i się jeszcze tłumaczyć z tego władzy to trochę, jak dla mnie za dużo. Bo ja słyszałam, że z tym dekretem to nie ma żartów, z tym o zakazie czarowania na Pokątnej. - wytłuszczam mając prze oczami nagłówki Proroka Codziennego - Ponoć karali za studzenie sobie herbaty magią. - dodaję półszeptem - A ja nie mogę obie pozwolić na takie ekscesy. Zwierzęta mam na trzymaniu.
- Oczywiście - przytaknął energicznie. Nie ośmieliłby się twierdzić inaczej. Powoli wszelkie wątpliwości usuwały się w cień pozostawiając gołe poczucie… obowiązku? Honoru? Skomplikowane do klasyfikacji uczucie, które nakazywało mu zatrzymać się w swoich podejrzeniach i pomóc poszkodowanej przez okrutną zimę. Gdyby był kobietą, faktycznie mógłby się przejąć podobnym zdarzeniem, jako mężczyzna miał nieco mniej wyczulone poczucie wstydu w takich sytuacjach. Przestąpił z nogi na nogę rozglądając się po raz ostatni, a w tym samym czasie słuchał słów opuszczających gardło kobiety. Ściągnął brwi słuchając o dekrecie - nie był jego największym fanem, tak delikatnie ujmując sytuację poglądową Travisa. Zupełnie jednak o nim zapomniał pochłonięty nie tylko swoimi sprawami, lecz także analizą tej przedziwnej sytuacji.
- Jakie zwierzęta jeśli wolno spytać? - Zagaił, w międzyczasie zdejmując swój płaszcz. Poczuł docierające do skóry zimno. - Proszę to założyć, powinno pomóc - dodał czekając, aż Sally włoży ręce w rękawy kiedy on unosił okrycie. Było na tyle długie, że z pewnością zakryłoby newralgiczne miejsce. Pamiętał też, że w kieszeniach ma ważne rzeczy, ale nie wypadało teraz ich szybko opróżniać, dlatego spokojnie poczekał na reakcję panny, a potem… potem się zobaczy.
WHEN OUR WORDS COLLIDE
- Psa i konia, lecz mieszkam tylko z psem bo ten drugi pan to by mnie trochę spychał z łóżka. - Posyłam temu człowiekowi nieśmiały uśmiech, a w moim głosie dźwięczy żartobliwość. - ...i dziękuję Panu. Koszmarnie się z tym czuję, że tak pana napadłam, jak jakiś upierdliwy domokrążca. - dodaję, kiedy to zarzucam sobie na grzbiet okrycie mężczyzny. Jest ciężkie, ciepłe i nim pachnące. Nie zwykłam do takich rewelacji i nie czułam się z tą świadomością komfortowo. Pląs kolejny więc zaigrał na mojej twarzy wymieszany ze szczerą troską. Widzę przecież, że chłód mu nie jest obojętny. Budzi się we mnie chęć chwycenia go za jakąkolwiek kończynę i zaciągnięcia do wnętrza jakiegoś lokalu. Na tym lodzie to by się go łatwo chyba ciągnęło...Powstrzymuję jednak te absurdalne pomysły przed wprowadzeniem w czyn.
- Pan pozwoli, że tam pana porwę. Szybko naprawy dokonam i zwrócę Panu płaszcz bo przecież jeszcze chwila i Pan zamarznie z mojej winy albo zapalenia płuc ostanie. - Pokazałam niegrzecznie palcem herbaciarnię. Nie czułam wstydu bo mało wiem o ogładzie, a więcej o tym by nie chodzić po skoszonym polu boso. Nie wiem też, że człowiek przede mną nosi tytuł szlachecki bo skąd? Mało wiem o tym wielkim świecie. - W ramach wdzięczności postawię Pan coś ciepłego. - Nie pytam, nie sugeruję - stwierdzam.
- Trochę na pewno. Czy nie zasługuje na miłość oraz ciepłe łóżko mimo gabarytów? - spytał, oczywiście w formie żartów. Konie i tak nie śpią na leżąco, tylko na stojąco, więc takie działanie byłoby zwyczajnie bezsensowne. - Nic się nie dzieje. Czasy są tylko dość niepewne, trudno się przełamać - skwitował tym razem w stu procentach poważnie. Bardzo mocno dążył do wyeliminowania odczuwanego na skórze chłodu, co niestety nie było prostym zadaniem. Przyzwyczajony do posiadania na grzbiecie grubego okrycia, nie mógł jeszcze nabrać równowagi cieplnej.
- Bez obaw, jestem gruboskórny - rzucił ni to żartobliwie, ni to poważnie, po czym nachylił krótko głowę w jej kierunku. - I nie znam się na dobrym wychowaniu. Travis Greengrass. Lepiej będzie, jak to ja nam coś ciepłego kupię. Jestem trochę staromodny. - Przedstawił się, od razu rzucając propozycją, która właściwie nie była prośbą czy sugestią, a na pewno przykazem. Łowca wskazał dłonią Sally kierunek na znak, żeby szła pierwsza, a on dreptał tuż obok.
zt x2 -> Czerwony Imbryk
WHEN OUR WORDS COLLIDE
Dzisiejsze sprzątanie na zapleczu Zwierzyńca Pani Pickle, choć wydawać się mogło procedurą niezwykle nudną, przyniosło Charlotte coś nieoczekiwanego. Za kilkoma torbami z ptasim ziarnem znalazła niewielkie, podłużne zawiniątko (wrzucone przez okno?). Gdy rozwinęła postrzępioną, starą szmatkę, jej oczom ukazała się połamana różdżka. Drewno było ciemne, ale liczne rysy i nadgryzienia wskazywały na to, że magiczne narzędzie musiało sporo przeżyć przed ostatecznym wyzionięciem swojego ducha. O tym odkryciu szybko dowiedziała się właścicielka sklepu, pulchna pani Pickle. Zachowanie złamanej różdżki nie miało najmniejszego sensu, ale można było zidentyfikować dzięki niej tego, kto kiedyś był jej właścicielem i oddać mu ją, licząc być może na niewielką nagrodę za zwrot. Z tego właśnie powodu pani Pickle od razu poleciła Charlotte konsultację z osobą, która na różdżkach zna się najlepiej - padło na znanego w swoim fachu różdżkarza, Ulyssesa Ollivandera. Starsza właścicielka sklepu wyraziła nadzieję, że mężczyzna będzie w stanie powiedzieć, do kogo należało znalezisko oraz czy rdzeń nie został do końca przerwany.
Szachy czarodziejów były miejscem ustronnym; zwłaszcza po ostatniej zawierusze w Ministerstwie Magii ludzie zdali się całkiem o nim zapomnieć. Młoda panienka Moore i panicz Ollivander spotkali się na jednej z ławek około godziny czwartej po południu. I chyba żadne z nich nawet nie domyślało się, jak bardzo nieoczekiwany będzie dalszy rozwój wydarzeń.
Gdy omawiali sprawy związane z połamaną różdżką, nad nimi pojawiła się sylwetka kobiety, na oko pięćdziesięcioletniej. Delikatnie pomarszczona dłoń, która dzierżyła magiczne narzędzie wycelowane prosto w ich twarze, drżała - podobnie jak jej usta i powieki. Podpuchnięte policzki i sklejone rzęsy świadczyły o niedawnym ataku wzruszenia bądź... żalu. Podniszczone ubranie, o wiele za bardzo przypominające to mugolskie, zdradzało nawet jej pochodzenie. Kobieta musiała być mugolaczką.
- Oddajcie mi ją - powiedziała do nich kobieta drżącym z przejęcia głosem. - Należała do mojej córki, oddajcie mi ją.
Niestety w tym samym czasie ulicę Pokątną patrolowała policja antymugolska złożona z dwójki czarodziejów i natychmiast zauważyła tę nietypową sytuację. Po pierwsze - wciąż obowiązywał zakaz używania tutaj czarów; po drugie - zdjęcie tej kobiety pojawiło się we wczorajszym wydaniu Proroka Codziennego, który na stronie piętnastej opisywał niefortunne zdarzenie na jednej z londyńskich uliczek, gdzie doszło do naruszenia aż dwóch paragrafów Kodeksu Tajności. Prawdopodobnie to właśnie ta kobieta brała udział w napaści. Jeżeli Charlotte i Ulysses dzień wcześniej przeglądali Proroka, mogli rozpoznać jej twarz.
- Proszę stać! Jest pani zatrzymana!
Czy Charlotte i Ulysses zdecydują się pomóc zdesperowanej kobiecie? Czy może jednak wydadzą ją władzom, mimo iż nie wyglądała nawet na taką, która byłaby w stanie rzucić w ich obecności najprostsze Lumos?
Ulysses i Charlotte mogą podjąć próbę pomocy kobiecie na różne sposoby.
a) Oboje mogą próbować przekonać policjantów, że jest kobieta niewinna.
- mechanika:
- Przekonanie policjantów jest możliwe tylko po przedstawieniu odpowiednich argumentów i rzuceniu kością k100 na powodzenie. ST przekonania funkcjonariuszy to:
- 50 dla Ulyssesa
- 85 dla Charlotte.
Liczba oczek sumuje się z bonusem za biegłość retoryka.
Zarówno Ulysses jak i Charlotte posiadają wyłącznie jedną próbę podjęcia rozmowy. Jeżeli postaciom nie uda się przekonać policjantów, mogą próbować skorzystać z rozwiązania b). W innym przypadku kobieta zostanie zabrana do Tower, a złamana różdżka - skonfiskowana jako dowód zbrodni.
b) Ulysses może zastraszyć policjantów.
- mechanika:
- Zastraszenie policjantów jest możliwe tylko po przedstawieniu odpowiednich argumentów i rzuceniu kością k100 na powodzenie. ST przekonania funkcjonariuszy to:
- 80 - bez powoływania się na własne nazwisko
- 50 - w przypadku powołania się na szlachecki rodowód
Liczba oczek sumuje się z bonusem za biegłość zastraszanie. Charlotte nie może podjąć próby zastraszania.
Ulysses posiada wyłącznie jedną próbę podjęcia rozmowy. Jeżeli próba Ulyssesa zakończy się klęską, kobieta zostanie zabrana do Tower, a złamana różdżka - skonfiskowana jako dowód zbrodni. Dodatkowo Ulysses zostanie wtedy na odchodne trafiony zaklęciem Slugulus Erecto. Jeżeli podejmie jakąkolwiek dalszą próbę buntu (w tym próbę uniku), trafi do Tower - w takim przypadku prosimy o kontakt z Mistrzem Gry.
Wydanie kobiety od razu w ręce policji nie jest opatrzone mechaniką. W takim wypadku Ulysses oraz Charlotte zostaną pochwaleni za znakomitą postawę obywatelską, a złamana różdżka również zostanie w ich rękach (jej elementy można dobrać dowolnie).
Datę spotkania możecie założyć sami. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Nowa sowa Ulyssesa, zakupiona niedawno od Clementine, zdawała się reagować na listy właściciela bardziej entuzjastycznie niż on sam, witając każdego kolejnego ptaka z dzikim ożywieniem, skrzecząc i machając skrzydłami - trudno stwierdzić, czy broniła swojego terytorium, czy cieszyła się z opierzonego towarzystwa - ferwor jaki wtedy generowała był zbyt chaotyczny, aby te kwestię sprecyzować. Przy ostatniej korespondencji, przebywającej od panienki Moore, Nebula za punkt honoru przyjęła towarzyszenie nowej przyjaciółce podczas lotu, a Ollivander nie miał siły jej od tego odwodzić. Odesłał krótką notkę zwrotną, rzucając propozycję spotkania w znanym miejscu Ulicy Pokątnej i puścił obydwie sowy, licząc na to, że w długiej podróży nowa podopieczna spożytkuje energię, a po powrocie wszystko wróci do normy.
Na miejscu pojawił się chwilę przed czasem, zgodnie ze swymi przypuszczeniami zauważając, że placyk opustoszał - zapamiętał je nieco inaczej, jako wypełnione uśmiechami i typowym gwarem ulicy skrytej za cegłami Dziurawego Kotła. W świetle ostatnich zmian, politycznych zawirowań, zaostrzeń i prześladowań, krytych za ogólnym dobrem społeczeństwa czarodziejskiego rzeczywistość nabierała ponurych barw. Jeśli kiedyś kroki podejmowane przez Ministerstwo Magii były ostrożne i ciche, teraz niosły się echem. Nie sposób było ignorować fakty i ciągnące się za nimi wizje. Mimo wszystko, tego dnia nie poświęcał im zbyt wiele uwagi, skupiając myśli raczej na zaciekawieniu znaleziskiem, jakie miało być mu przedstawione. Jedynie niesprecyzowane przeczucie zasnuwało mgłą umysł, sprawiając że czuł się nieswojo - odrobinę, małą maleńką, choć wystarczającą do rozproszenia, kiedy próbował skupić wzrok na tekście dzierżonej książki. Zamknął ją chwilę przed przybyciem Charlotte, z irytacją, może złością na własne rozkojarzenie.
Szybko przebrnęli przez etap początkowych formalności, po krótkich powitaniach przechodząc do pytań i wyjaśnień na temat znalezionej przez dziewczynę różdżki. Ulysses rozeznał się w okolicznościach, wysłuchał opisu i ledwo zdążył chwycić zniszczone dzieło we własne dłonie, kiedy cień, drżący wyraźnie, ozdobił ich twarze. Kątem oka dostrzegł niepokojący ruch, który zmusił mężczyznę do machinalnego zaciśnięcia palców na połamanej różdżce - rdzeń targnął lekko, wciąż wyraźnie aktywny, choć prawie wyzionął ducha - Ulysses podniósł wzrok, z opanowaniem i chłodnym spokojem przypatrując się kobiecie. Wystarczyła zaledwie chwila, aby określić jej pochodzenie i wyłapać dramat, w jakim uczestniczyła. Niejasno kojarzył twarz nieznajomej, ale nie powiązał jej ze zdjęciem umieszczonym w Proroku. Choć przez nagłość sytuacji serce zabiło mu szybciej, nie obawiał się - nie było czego, sądząc po stanie... atakującej? Ofiary? Zacisnął szczękę, wolną ręką sięgając do różdżki, wycelowanej w nich bez racjonalnego powodu. Oplótł ją palcami, darując sobie wyrywanie jej z rąk kobiety, przynajmniej na ten moment. Zirytowała go. Była idealnym przykładem wpływu chwiejnych emocji na trzeźwą logikę.
- Nie będziemy prowadzić rozmów podszytych żądaniami - poinformował sucho, w tym samym czasie słysząc głos pracownika policji. Wybornie. Przeczucie zatriumfowało, zmuszając go do podjęcia szybkiej decyzji. Spojrzał przelotnie na Charlotte, aby skontrolować jej reakcję - brakowało im tylko szlachetnego zrywu do wyjaśnień. Nie znał panienki Moore, dlatego nie wiedział, jakie mogła podjąć działania. Nienaganny spokój kurczowo trzymał się Ollivandera. Póki miał na to czas, posłał kobiecie niezłomne spojrzenie, wyrywając różdżkę z jej dłoni. Tak było lepiej dla wszystkich, również dla niej samej. Z ich trójki to ona mogła narobić najwięcej kłopotów. Kiwnął głową dwójce policjantów, którzy znaleźli się obok. Nie był altruistą. Mógł wydać kobietę bez mrugnięcia okiem, oddając różdżkę i pomóc pracownikom na służbie. I z pewnością zrobiłby tak, gdyby świat ostatnio nie stawał na głowie. Był niemalże pewien, że matka doznała więcej krzywd zrodzonych z niesprawiedliwości, niż społeczeństwo z jej przyczyny. Z drugiej strony - wcale nie zamierzał przesadnie nadstawiać karku przez nieznajomą.
- Z całym szacunkiem - mruknął, skłaniając lekko głowę, z powagą wpatrując się w funkcjonariuszy. - Czy mógłbym poznać okoliczności zatrzymania? Dotychczas sądziłem, że przekazanie różdżki innemu czarodziejowi nie jest naruszeniem. Proszę rozwiać moje wątpliwości, jeśli się mylę. Żaden czar nie opuścił tej różdżki, nie w tym momencie - przewrócił lekko zdobycz w palcach, jakby kontynuował badanie jej faktury. Drzewo sandałowe, włos kudłonia. Różdżka nie wskazywała na to, aby kobieta była skłonna do złych zamiarów. - Sądzę, że moja towarzyszka także może to potwierdzić.
rzucę (albo oddam kobietę policjantom) w następnej kolejce, w zależności od odpisu i ewentualnej kostki!
the sound of rustling leaves or wind in the trees
and somehow
the solitude just found me there
Kiedy znalazła różdżkę, pierwsze co przyszło jej do głowy to żeby ją ukryć, wyrzucić i zapomnieć o sprawie. Nie chciała rzucać się w oczy, zwracać na siebie uwagę kogokolwiek więcej. Pomyślała jednak o życiu bez magii kogoś, kto został jej pozbawiony i w pewien sposób tym ruszona odezwała się do pani Pickle. Liczyła, że to ona wszystko załatwi. Ta jednak ostatnimi czasy była jakby coraz bardziej niechętna do jakichkolwiek interakcji z ludźmi i kazała iść Lotcie do Ollivanderów. Serce nastolatki ścisnęło się w piersi, kiedy musiała wyjaśnić, że byłaby to dla niej zbyt trudna wyprawa. Nie chciała już więcej wchodzić do tego sklepu, nie chciała oglądać różdżek, udawać że należy do tego świata, nie chciała natknąć się na Titusa. Była ciekawa, czy on już układa sobie życie, czy chociaż dni z kimś innym, czy łatwo mu przyszło zastąpienie jej. A może tak jak ona czasami zamyka oczy i myśli co by było gdyby?".
Tak, czy inaczej została umówiona z innym Ollivanderem i na spotkanie przyszła na czas, choć nie czuła się już pewnie chodząc w magiczne miejsca. Nie czuła się dobrze w tym miejscu, nie sądziła żeby w świecie czarodziejów była bezpieczna.
Skupiła się jednak na rozmowie dotyczącej różdżki: wyłącznie różdżki. Nic ponadto nie łączyło jej z tym mężczyzną. Dała mu przedmiot w dłonie i wsunęła swoje zaraz w kieszenie starego płaszcza, odwracając spojrzenie na grających w szachy, słuchała jego słów z uwagą do chwili, kiedy ne dostrzegła kobiety idącej w ich stronę.
Odwróciła wzrok. W środku ścisnął ją niezidentyfikowany żal, szczególnie kiedy usłyszała chłodną wypowiedź z ust Ollivandera. Co mogła pomyśleć? Rozgrzał ją gniew, którego jednak nie zamierzała okazywać, nie zamierzała się jakkolwiek wychylać. Mogła się domyśleć, że chodzi o mugolaków. W głębi duszy się domyślała, dogasała w niej powoli mała iskierka wiary w ten popaprany świat.
Zaraz pojawiła się także policja antymugolska. Spuściła lekko twarz, wbijając wzrok w ziemię, zacisnęła dłonie na desce ławki na której siedziała i słuchała, choć nie chciała słyszeć ani słowa. Wzbierał w niej gniew i pogarda względem Ulyssesa, zaciskała jednak zęby. Altruiści i idioci umierają młodo. Jak to jest, że na Nokturnie wszelka brutalność jest naturalna i jej nie przeraża, a w tej chwili czuła się podle nie wykonując nawet ruchu w kierunku pomocy tej kobiecie?
Ona nie szlajała się po podejrzanych miejscach, ona była w świecie do którego powinna należeć.
Nie patrzyła na policjantów. Czuła do nich jedynie wstręt. Milczała i czekała, aż to wszystko po prostu się stanie, a coś w środku niej, coś o czym do tej pory nie miała pojęcia krzyczało, że powinna pomóc, chociaż spróbować i, że w tej chwili nie jest w niczym lepsza od wszystkich pozostałych tu obecnych.
- Zatrzymanie jest związane z wcześniejszymi wykroczeniami. - usłyszała głos jednego ze stojących nad nimi mężczyzn. Nie reagowała. Trenowała udawanie, że w tej chwili kompletnie, ale to całkowicie nie istnieje. Nie ma jej. Nie ma z tym nic wspólnego.
- Proszę oddać tę różdżkę. - dodał po chwili wyciągając dłoń w stronę Ulyssesa. Drugi pilnujący w tej chwili kobiety nie odzywał się, nią za to ewidentnie targały emocje.
- Wykroczenie pochodzenia z mugolskiej rodziny. Od niedawna stało się to zbrodnią. - powiedziała z żalem, wbijając spojrzenie w szlachcica, szukając w jego oczach pomocy do Charlotte najwidoczniej zniechęcona przez mur jaki tworzyła postawa nastolatki. Zapewne także jej wiekiem, zmizerniałą posturą i nędznym ubiorem, nie wyglądała jak ktoś kogo policja antymugolska potraktuje poważnie, wyglądała raczej jakby czekała, aż cała ta sytuacja i dla niej skończy się problemami.