Szachy czarodziejów
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Szachy czarodziejów
Tuż przy głównej ulicy, niedaleko Lodziarni Floriana Fortescue, znajduje się niewielki, zadaszony placyk, na którym postawiono kilka stołów z planszami do gry w szachy. Nad każdym z nich lewitują zaczarowane świece. Szachy cieszą się na ulicy Pokątnej dużym zainteresowaniem, zwłaszcza wśród starszych czarodziejów i wiedźm. Zdarza się też - szczególnie wtedy, gdy pogoda dopisuje - że przechodzący tędy czarodzieje zatrzymują się i obserwują grę, a także obstawiają zakłady. Co kilka miesięcy Departament Magicznych Gier i Sportów Ministerstwa Magii organizuje czarodziejskie zawody, w których można wygrać króliczą łapkę i 200 galeonów.
Magiczne szachy: postaci przez trzy tury rzucają kością k100, do rzutu dodając bonus (lub karę) z biegłości numerologia. Wyższy wynik ukazuje przewagę jednej z postaci. Zwycięża postać, która ostatecznie otrzyma wyższy wynik, ale musi on wynosić przynajmniej 100. Krytyczny sukces oznacza natychmiastowe zwycięstwo (szach-mat) a krytyczna porażka natychmiastową przegraną. Efekty krytyczne mają zastosowanie wyłącznie na korzyść tych postaci, które posiadają biegłość numerologii (Przykładowo, jeśli postać wyrzuci krytyczną porażkę, a jego oponent biegłości nie posiada - nie jest w stanie zauważyć błędu swojego przeciwnika i wykorzystać go na swoją korzyść. Podobnież postać, która nie posiada biegłości, nie jest w stanie wykorzystać krytycznego sukcesu na swoją korzyść.
Lokacja zawiera kości.Magiczne szachy: postaci przez trzy tury rzucają kością k100, do rzutu dodając bonus (lub karę) z biegłości numerologia. Wyższy wynik ukazuje przewagę jednej z postaci. Zwycięża postać, która ostatecznie otrzyma wyższy wynik, ale musi on wynosić przynajmniej 100. Krytyczny sukces oznacza natychmiastowe zwycięstwo (szach-mat) a krytyczna porażka natychmiastową przegraną. Efekty krytyczne mają zastosowanie wyłącznie na korzyść tych postaci, które posiadają biegłość numerologii (Przykładowo, jeśli postać wyrzuci krytyczną porażkę, a jego oponent biegłości nie posiada - nie jest w stanie zauważyć błędu swojego przeciwnika i wykorzystać go na swoją korzyść. Podobnież postać, która nie posiada biegłości, nie jest w stanie wykorzystać krytycznego sukcesu na swoją korzyść.
Zza płaszcza chmur, jak na ironię, słońce wypuściło trochę promiennego ciepła - wyślizgiwało się powoli, w subtelny sposób przedłużając milczenie, spowijając ich twarze coraz jaśniejszymi odcieniami. Błysnęło w oczach, zatańczyło w miedzianych włosach Charlotte i wyczekiwało razem z nimi. Niezłomność pozwalała mu iść przez życie z pewnością, nie bał się zawahania i podejmował decyzje odważnie, starając się podeprzeć je solidnym fundamentem przemyśleń, własnej wiedzy i doświadczenia. Obserwował rozwój wydarzeń i nie angażował się, dopóki sytuacja kategorycznie nie zmuszała go do podjęcia działań, sprawdzał się w podsumowaniach i w wyciąganiu wniosków. Wolał działać cicho, nie zwracać na siebie uwagi, unikać rozdmuchanych afer i polityki, ceniąc sobie dystans, z której mógł ją oglądać. Pod tym względem był idealnym przedstawicielem swojego rodu - zbierał wiedzę i trzymał ją dla siebie, unikając problemów. Chłód i słowa oprawione w bezwzględny ton były sprawdzone i skuteczne, choć jednocześnie do bólu upodabniające go do człowieka okrutnego, do przedstawicieli najbardziej konserwatywnych, szlacheckich poglądów. Prawda leżała jednak nieco dalej. Nie pokazywał jej zbyt chętnie, skrywając uważnie własne emocje, tworząc sobie względny azyl i zapewniając spokój ducha. Odgradzał się od emocji. Ciszej, bezpieczniej, wygodniej. Korzystniej. Tworzył mur - inny niż ten, którym barykadowała się siedząca obok Charlotte. Pozostawił ją samą sobie, nie dręcząc podsuwaniem zeznań i wyjaśnień, szybko odnajdując się w sytuacji - wierząc, że nie narobi głupot, wyrywając się ze swojego małego punktu w jakikolwiek sposób, czy słowem, czy czynem.
Nie żywił żadnej urazy do mugolaków. Widział okrucieństwo, z jakim byli zderzani - tylko przez szansę, jaką postanowił dać im los. Teraz szansa stawała się przekleństwem, przekreślającym możliwość prowadzenia spokojnego życia, swobodę zastąpiwszy grozą. Ulysses stykał się z różnymi poglądami, widząc cały wachlarz podejść. Unikał jednak myśli, że nadejdzie chwila, w której opowie się jasno, dobitnie, nie budząc wątpliwości - za lub przeciw. Popierał decyzję nestora, w dalszym ciągu odbijającą się po rodzinie niepokojem - nieuniknionym. Lata temu miał mnóstwo czasu na wyrobienie własnej opinii, obserwując napiętnowanych mugolaków na korytarzach szkolnych, w klasach, w dormitorium. Nie traktował ich lepiej ani gorzej, nie byli dla niego wrogami, nie byli też powietrzem. Tylko iskra satysfakcji budziła się podczas buntu i oporu, jaki czasami stawiali swoim oprawcom i tępicielom. Bez słów i reakcji chwalił ich, widząc pracowitość i zapał. Byli mniej próżni i zepsuci od wyniosłych czystokrwistych.
Funkcjonariusz nie zdołał go przekonać, ale nie zacisnął palców mocniej, nie spodziewając się gwałtownej i niekulturalnej próby wyrwania mu różdżki z rąk. Jednej, dwóch, trzech - kto wiedział, ile z nich mieli żądać w dalszym rozwoju wydarzeń. Uniósł pytająco brwi, ukazując zdziwienie "wcześniejszymi wykroczeniami", jakoby nic nie wskazywało na ich występowanie. Kobieta rozjaśniła sprawę, on zaś przeklął w myślach, wyrzucając sobie, że podjął się tej sprawy. Kto jednak miał wiedzieć? Westchnął ciężko, z wyraźnym niezadowoleniem. Nie odwzajemnił spojrzenia kobiety, rzucając jej tylko krótkie, nieznaczące, wciąż nieporuszone jej żalem. Utrzymał kontakt wzrokowy z policjantem, skupiając się na nim. Miał tu najwięcej do powiedzenia. Właśnie ten moment słońce obrało sobie na mały występek. Logika zawiodła. Zostawała intuicja. Nie martwił się własnym sumieniem, bardziej jawną niesprawiedliwością. Zastanowił się też chwilę, czy pracownicy mogli być przerzuceni z innego działu - nie każdy z ochotą wstępował do policji antymugolskiej. Ostatnie zmiany w strukturze wciąż były niejasne - aczkolwiek bardzo wymowne.
- Bardzo mi przykro, panowie, że tak niesprzyjające zajście przerywa mi pracę - podjął, ignorując prośbę i unikając komentarza. Nie mógł nikogo rozdrażnić. - Nie przypominam sobie wprowadzania żadnych zmian pod tym kątem. Powinny być jasne dla wszystkich, tak ponoć stanowi prawo. Zapewniam, że ze wszystkim jestem na bieżąco - wzrokiem podążył do drugiego z policjantów, poświęcając im uwagę na równi. Przez chwilę kusiła go prośba o wylegitymowanie się, ale dyplomatycznym gruntom niewiele było trzeba do zachwiania się w posadach. - Nie wypada mi oddać w ręce władzy klientki, kiedy mam świadomość, jak różdżka przeczy zarzutom. Ufam, że są panowie świadomi podstawowej zasady dopasowania różdżki i czarodzieja. Rdzeń bardzo potulny, honorowy, opiekuńczy. Magia domowa. Różdżka wręcz emanuje ciepłą energią, podejrzewam że Priori Incantatem tylko potwierdzi moje spostrzeżenia. Gdyby została użyta do niecnych celów, uległaby samozniszczeniu. Jest natomiast całkowicie sprawna - proszę mi pozwolić - upewnił się najpierw, że pozwolą mu w spokoju dokończyć przedstawienie, po czym uniósł różdżkę - Accio - wskazana figura szachowa znalazła się w jego dłoni, pokonując niewielką odległość. - Proszę więc uprzejmie o pozwolenie na kontynuowanie pracy w należnym spokoju. Nie bądźmy pochopni w ocenach.
retoryka - I (+5)
Nie żywił żadnej urazy do mugolaków. Widział okrucieństwo, z jakim byli zderzani - tylko przez szansę, jaką postanowił dać im los. Teraz szansa stawała się przekleństwem, przekreślającym możliwość prowadzenia spokojnego życia, swobodę zastąpiwszy grozą. Ulysses stykał się z różnymi poglądami, widząc cały wachlarz podejść. Unikał jednak myśli, że nadejdzie chwila, w której opowie się jasno, dobitnie, nie budząc wątpliwości - za lub przeciw. Popierał decyzję nestora, w dalszym ciągu odbijającą się po rodzinie niepokojem - nieuniknionym. Lata temu miał mnóstwo czasu na wyrobienie własnej opinii, obserwując napiętnowanych mugolaków na korytarzach szkolnych, w klasach, w dormitorium. Nie traktował ich lepiej ani gorzej, nie byli dla niego wrogami, nie byli też powietrzem. Tylko iskra satysfakcji budziła się podczas buntu i oporu, jaki czasami stawiali swoim oprawcom i tępicielom. Bez słów i reakcji chwalił ich, widząc pracowitość i zapał. Byli mniej próżni i zepsuci od wyniosłych czystokrwistych.
Funkcjonariusz nie zdołał go przekonać, ale nie zacisnął palców mocniej, nie spodziewając się gwałtownej i niekulturalnej próby wyrwania mu różdżki z rąk. Jednej, dwóch, trzech - kto wiedział, ile z nich mieli żądać w dalszym rozwoju wydarzeń. Uniósł pytająco brwi, ukazując zdziwienie "wcześniejszymi wykroczeniami", jakoby nic nie wskazywało na ich występowanie. Kobieta rozjaśniła sprawę, on zaś przeklął w myślach, wyrzucając sobie, że podjął się tej sprawy. Kto jednak miał wiedzieć? Westchnął ciężko, z wyraźnym niezadowoleniem. Nie odwzajemnił spojrzenia kobiety, rzucając jej tylko krótkie, nieznaczące, wciąż nieporuszone jej żalem. Utrzymał kontakt wzrokowy z policjantem, skupiając się na nim. Miał tu najwięcej do powiedzenia. Właśnie ten moment słońce obrało sobie na mały występek. Logika zawiodła. Zostawała intuicja. Nie martwił się własnym sumieniem, bardziej jawną niesprawiedliwością. Zastanowił się też chwilę, czy pracownicy mogli być przerzuceni z innego działu - nie każdy z ochotą wstępował do policji antymugolskiej. Ostatnie zmiany w strukturze wciąż były niejasne - aczkolwiek bardzo wymowne.
- Bardzo mi przykro, panowie, że tak niesprzyjające zajście przerywa mi pracę - podjął, ignorując prośbę i unikając komentarza. Nie mógł nikogo rozdrażnić. - Nie przypominam sobie wprowadzania żadnych zmian pod tym kątem. Powinny być jasne dla wszystkich, tak ponoć stanowi prawo. Zapewniam, że ze wszystkim jestem na bieżąco - wzrokiem podążył do drugiego z policjantów, poświęcając im uwagę na równi. Przez chwilę kusiła go prośba o wylegitymowanie się, ale dyplomatycznym gruntom niewiele było trzeba do zachwiania się w posadach. - Nie wypada mi oddać w ręce władzy klientki, kiedy mam świadomość, jak różdżka przeczy zarzutom. Ufam, że są panowie świadomi podstawowej zasady dopasowania różdżki i czarodzieja. Rdzeń bardzo potulny, honorowy, opiekuńczy. Magia domowa. Różdżka wręcz emanuje ciepłą energią, podejrzewam że Priori Incantatem tylko potwierdzi moje spostrzeżenia. Gdyby została użyta do niecnych celów, uległaby samozniszczeniu. Jest natomiast całkowicie sprawna - proszę mi pozwolić - upewnił się najpierw, że pozwolą mu w spokoju dokończyć przedstawienie, po czym uniósł różdżkę - Accio - wskazana figura szachowa znalazła się w jego dłoni, pokonując niewielką odległość. - Proszę więc uprzejmie o pozwolenie na kontynuowanie pracy w należnym spokoju. Nie bądźmy pochopni w ocenach.
retoryka - I (+5)
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 90
'k100' : 90
W momencie, w którym Ulysses rzucił proste, nic nieznaczące zaklęcie, jeden z antymugolskich policjantów wyglądał, jakby się zapowietrzył; zaczerwienił się, a w jego oczach zalśniło oburzenie. Natychmiast uniósł różdżkę i wycelował nią w Ollivandera.
- Zgodnie z dekretem numer dwadzieścia sześć jest pan aresztowany za używanie magii w miejscu publicznym na ulicy Pokątnej - powiedział na jednym wdechu, w widoczny sposób ciesząc się, że mimo sensownych słów mężczyzny udało mu się znaleźć pretekst, aby nadużyć swoich policyjnych uprawnień. - Proszę upuścić różdżkę i unieść dłonie tak, abym mógł dobrze widzieć pańskie poczynania.
| Ulysses, możesz podjąć jedną z akcji: deportować się (łamiąc prawo; brak ST), próbować podjąć rozmowę z policjantami (ST=70, do rzutu dodaje się bonus za biegłość retoryki), podjąć próbę zagrożenia im, powołując się na swoje nazwisko (ST=60, do rzutu dodaje się bonus za biegłość zastraszania), spróbować ich przekupić (ST=25, do rzutu dodaje się bonus za biegłość retoryki; będzie to kosztować Ulyssesa 20 punktów ze skrytki - jeżeli ich nie ma, może zaciągnąć pożyczkę zgodnie z forumową mechaniką) bądź posłusznie wykonać polecenie.
Charlotte, możesz spróbować załagodzić sytuację (ST=90, do rzutu dodaje się bonus za biegłość retoryki) bądź w inny sposób zwrócić na siebie uwagę policjantów (brak ST, efekt działań oceni mistrz gry; wykonaj rzut kością k100).
Każda klęska poniesie za sobą duże konsekwencje fabularne. Na odpis macie 48h.
- Zgodnie z dekretem numer dwadzieścia sześć jest pan aresztowany za używanie magii w miejscu publicznym na ulicy Pokątnej - powiedział na jednym wdechu, w widoczny sposób ciesząc się, że mimo sensownych słów mężczyzny udało mu się znaleźć pretekst, aby nadużyć swoich policyjnych uprawnień. - Proszę upuścić różdżkę i unieść dłonie tak, abym mógł dobrze widzieć pańskie poczynania.
| Ulysses, możesz podjąć jedną z akcji: deportować się (łamiąc prawo; brak ST), próbować podjąć rozmowę z policjantami (ST=70, do rzutu dodaje się bonus za biegłość retoryki), podjąć próbę zagrożenia im, powołując się na swoje nazwisko (ST=60, do rzutu dodaje się bonus za biegłość zastraszania), spróbować ich przekupić (ST=25, do rzutu dodaje się bonus za biegłość retoryki; będzie to kosztować Ulyssesa 20 punktów ze skrytki - jeżeli ich nie ma, może zaciągnąć pożyczkę zgodnie z forumową mechaniką) bądź posłusznie wykonać polecenie.
Charlotte, możesz spróbować załagodzić sytuację (ST=90, do rzutu dodaje się bonus za biegłość retoryki) bądź w inny sposób zwrócić na siebie uwagę policjantów (brak ST, efekt działań oceni mistrz gry; wykonaj rzut kością k100).
Każda klęska poniesie za sobą duże konsekwencje fabularne. Na odpis macie 48h.
Powinien dostać specjalny order za odwracanie uwagi od istoty problemu, ale szczerze powiedziawszy nie chciał robić tego w sposób aż tak spektakularny. Skoncentrował uwagę na składaniu logicznych argumentów, przy okazji sądząc, że nikłe kiwnięcie głową policjanta na wcześniejsze proszę mi pozwolić, jest wystarczającym przyzwoleniem na wykonanie tak absurdalnie nieszkodliwego kroku jak użycie Accio. Pod ich kontrolą, na ich własnych oczach. Złudne pozwolenie było najwyraźniej zaplanowanym posunięciem, mającym obrócić sprawę na korzyść funkcjonariuszy, przez cały jego wywód nie odzywających się ani słowem.
Nagła reakcja wzbudziła w Ollivanderze nieco żywsze emocje, ale nie dopuścił ich do głosu - zacisnął tylko szczękę, w lekkim wyrazie irytacji. Nie był wzburzony, widział policjanta jako tępaka, który gubi się w zeznaniach - nawet jeśli to on sam użył czaru, ego nie pozwoliło na dostrzeżenie własnej nieostrożności. Wystarczyłyby słowa i widział to po fakcie, ale czas rządził się swoimi sztywnymi prawami i nie dał się cofnąć tak łatwo. Upuścił różdżkę, dbając o to, aby znalazła się na podołku, w jego prywatnej przestrzeni, do której wciąż nie miał ochoty dawać im dostępu, po czym uniósł dłonie, układając je w powietrzu luźno i nie zamierzając walczyć niczym poza słowami. Cholerny kwiecień. Miał ochotę zadrwić i uciec w kąśliwy ton, po brzegi sarkastyczny i kpiący, ale rozsądek miał wystarczająco sprawny do wykalkulowania, że nie opłaci mu się to w żadnym stopniu. Może im się coś opłaci? Skoro tak sprawnie szukali pretekstu do generowania niepotrzebnego zamieszania, może tak samo chętnie przyjęliby za to zapłatę? Odchylił głowę, twarz osnuwając lekkim niedowierzaniem, ale darując sobie nowe wykłady na temat rozbieżności pozwoleń i zakazów. Komedia, ten kraj dążył w stronę komedii, kiedy zaraz obok w mugolaczej części społeczeństwa rozgrywała się tragedia. Dramat w każdym calu.
- Zakończmy farsę opłaceniem wykroczenia z dekretu numer dwadzieścia sześć - czy nie było im szkoda czasu na ciąganie go po aresztach. Z pewnością wszyscy w tym gronie mieli ciekawsze i ważniejsze rzeczy do roboty. - Jestem pełen podziwu - dorzucił, nie mogąc sobie darować, ale interpretować mogli to dwojako, bo ton miał do bólu neutralny. Sprytnie, panowie, bardzo sprytnie.
ech, przekupuję was, Mistrzu Gry; retoryka - I (+5)
Nagła reakcja wzbudziła w Ollivanderze nieco żywsze emocje, ale nie dopuścił ich do głosu - zacisnął tylko szczękę, w lekkim wyrazie irytacji. Nie był wzburzony, widział policjanta jako tępaka, który gubi się w zeznaniach - nawet jeśli to on sam użył czaru, ego nie pozwoliło na dostrzeżenie własnej nieostrożności. Wystarczyłyby słowa i widział to po fakcie, ale czas rządził się swoimi sztywnymi prawami i nie dał się cofnąć tak łatwo. Upuścił różdżkę, dbając o to, aby znalazła się na podołku, w jego prywatnej przestrzeni, do której wciąż nie miał ochoty dawać im dostępu, po czym uniósł dłonie, układając je w powietrzu luźno i nie zamierzając walczyć niczym poza słowami. Cholerny kwiecień. Miał ochotę zadrwić i uciec w kąśliwy ton, po brzegi sarkastyczny i kpiący, ale rozsądek miał wystarczająco sprawny do wykalkulowania, że nie opłaci mu się to w żadnym stopniu. Może im się coś opłaci? Skoro tak sprawnie szukali pretekstu do generowania niepotrzebnego zamieszania, może tak samo chętnie przyjęliby za to zapłatę? Odchylił głowę, twarz osnuwając lekkim niedowierzaniem, ale darując sobie nowe wykłady na temat rozbieżności pozwoleń i zakazów. Komedia, ten kraj dążył w stronę komedii, kiedy zaraz obok w mugolaczej części społeczeństwa rozgrywała się tragedia. Dramat w każdym calu.
- Zakończmy farsę opłaceniem wykroczenia z dekretu numer dwadzieścia sześć - czy nie było im szkoda czasu na ciąganie go po aresztach. Z pewnością wszyscy w tym gronie mieli ciekawsze i ważniejsze rzeczy do roboty. - Jestem pełen podziwu - dorzucił, nie mogąc sobie darować, ale interpretować mogli to dwojako, bo ton miał do bólu neutralny. Sprytnie, panowie, bardzo sprytnie.
ech, przekupuję was, Mistrzu Gry; retoryka - I (+5)
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Lotta siedziała. Wytworzyła dookoła siebie mur milczenia, wzrok miała wbity w ziemię, dłonie mocno zaciśnięte na ławce. Słuchała, choć wcale nie chciała słyszeć. Były takie chwile w jej życiu, że czuła się dorosła, że myślała sobie iż to jak żyła i przez co w ciągu niespełna szesnastu lat zdążyła przejść sprawiło, że dojrzała szybciej - w takich chwilach, jak ta odkrywała bardzo dobitnie, że to jedna wielka bzdura. Nie była nad wiek dojrzała, nie radziła sobie wiele lepiej od tego, jak inne nastolatki radziłyby sobie na jej miejscu, od pewnego czasu zaczynała się też bać w sposób typowy dla dziecka. Do jej głowy wkradał się chaos i koszmary, kiedy cały ten świat stawał na głowie.
Nie chciała kłopotów. W swojej głowie mogła być twarda i silna, w swoich wyobrażeniach może robić wszystko. Jeszcze kilka miesięcy temu nie miała oporów przed naskoczeniem na czarodzieja, kiedy ten ją obraził, nie miała problemów z bronieniem samej siebie i oznajmianiem światu "jestem tutaj i dam sobie radę", ale to się zmieniało, nadchodził czas żeby nauczyć się ukrywać swoją irytację.
Widziała, co dzieje się z innymi, których nie lubi ten świat i nie chciała, żeby jej zrobiono krzywdę. Musiała się pogodzić z tym, że jest tylko niemagiczną dziewczynką i pozwolić światu płynąć własnym tokiem w nadziei, że ten nie zwróci na nią uwagi.
Dlatego nie robiła nic. Miała nadzieję, że Ollivander pomoże kobiecie. On może. Jest dorosłym mężczyzną, czyż to nie oni rządzą tym chorym światem? Ale przede wszystkim jest czarodziejem. Jego prawa dłoń ma w sobie magię, jego różdżka pomaga ją kontrolować, jest z drewna i posiada rdzeń, które go określają. Ollivanderowie to niesamowicie magiczny ród, znają sekret ujarzmiania magii.
Niech więc on zrobi to, co powinien.
Nie odezwała się także, kiedy swoją głupotą ściągnął na siebie kłopoty. Jakiegoś rodzaju solidarność kazała jej poczuć zadowolenie z tego, że mugolaczka ma teraz szansę, może to wykorzystać. Coś wewnątrz niej krzyczało: "UCIEKAJ!", ona jednak nadal siedziała w ciszy i czekała, aż wszyscy się rozejdą, po protu nie zwracając na nią uwagi.
Nie zamierzała sprawiać problemów. Niech pomyślą, że jest tylko niemym świadkiem zajścia, młodo wyglądającą czarownicą.
Kościste palce jej dłoni aż pobielały od tego, jak mocno je zaciskała. Powoli lewą dłoń przesunęła bliżej torby. Nie wykonywała żadnych gwałtowniejszych ruchów. Nóż w jej torbie był nędzną ochroną, żałosną bronią. Nie byłaby w stanie zaatakować nim kogoś poważnie, zamachąć się na szyję czy wbić w pierś. Nie była psychopatką i najpewniej gdyby była zmuszona się nim bronić, po prostu trafiłoby w nią pierwsze zaklęcie. Kupiła go, kiedy przenieśli się na Nokturn w najgorszej chwili swojego życia i stanowił on bardziej pamiątkę, niż broń. Skoro w tamtych czasach dała radę, teraz przecież też da, prawda? Nie sięgała po niego jednak, nie zamierzała podejrzanymi ruchami ściągać na siebie uwagi nieznajomych.
Ollivander zaczął z resztą mówić o pieniądzach.
Niech dostaną czego chcą i pójdą. - poprosiła w myślach, choć sama nie wiedziała kogo, nie poruszając się nadal, milcząc, czekając. Niech oni znikną, a sekundę później zniknie ona, bo i wszystko, o czym miała mówić z Ollivanderem już wiedziała.
Nie chciała kłopotów. W swojej głowie mogła być twarda i silna, w swoich wyobrażeniach może robić wszystko. Jeszcze kilka miesięcy temu nie miała oporów przed naskoczeniem na czarodzieja, kiedy ten ją obraził, nie miała problemów z bronieniem samej siebie i oznajmianiem światu "jestem tutaj i dam sobie radę", ale to się zmieniało, nadchodził czas żeby nauczyć się ukrywać swoją irytację.
Widziała, co dzieje się z innymi, których nie lubi ten świat i nie chciała, żeby jej zrobiono krzywdę. Musiała się pogodzić z tym, że jest tylko niemagiczną dziewczynką i pozwolić światu płynąć własnym tokiem w nadziei, że ten nie zwróci na nią uwagi.
Dlatego nie robiła nic. Miała nadzieję, że Ollivander pomoże kobiecie. On może. Jest dorosłym mężczyzną, czyż to nie oni rządzą tym chorym światem? Ale przede wszystkim jest czarodziejem. Jego prawa dłoń ma w sobie magię, jego różdżka pomaga ją kontrolować, jest z drewna i posiada rdzeń, które go określają. Ollivanderowie to niesamowicie magiczny ród, znają sekret ujarzmiania magii.
Niech więc on zrobi to, co powinien.
Nie odezwała się także, kiedy swoją głupotą ściągnął na siebie kłopoty. Jakiegoś rodzaju solidarność kazała jej poczuć zadowolenie z tego, że mugolaczka ma teraz szansę, może to wykorzystać. Coś wewnątrz niej krzyczało: "UCIEKAJ!", ona jednak nadal siedziała w ciszy i czekała, aż wszyscy się rozejdą, po protu nie zwracając na nią uwagi.
Nie zamierzała sprawiać problemów. Niech pomyślą, że jest tylko niemym świadkiem zajścia, młodo wyglądającą czarownicą.
Kościste palce jej dłoni aż pobielały od tego, jak mocno je zaciskała. Powoli lewą dłoń przesunęła bliżej torby. Nie wykonywała żadnych gwałtowniejszych ruchów. Nóż w jej torbie był nędzną ochroną, żałosną bronią. Nie byłaby w stanie zaatakować nim kogoś poważnie, zamachąć się na szyję czy wbić w pierś. Nie była psychopatką i najpewniej gdyby była zmuszona się nim bronić, po prostu trafiłoby w nią pierwsze zaklęcie. Kupiła go, kiedy przenieśli się na Nokturn w najgorszej chwili swojego życia i stanowił on bardziej pamiątkę, niż broń. Skoro w tamtych czasach dała radę, teraz przecież też da, prawda? Nie sięgała po niego jednak, nie zamierzała podejrzanymi ruchami ściągać na siebie uwagi nieznajomych.
Ollivander zaczął z resztą mówić o pieniądzach.
Niech dostaną czego chcą i pójdą. - poprosiła w myślach, choć sama nie wiedziała kogo, nie poruszając się nadal, milcząc, czekając. Niech oni znikną, a sekundę później zniknie ona, bo i wszystko, o czym miała mówić z Ollivanderem już wiedziała.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Jeden z policjantów wydawał się mocno zbity z tropu i już otwierał usta, aby coś powiedzieć, marszcząc przy tym lekko brwi, ale drugi wbił w niego uporczywe spojrzenie pełne niewypowiedzianej nagany. Pod jego ciężarem pierwszy z mężczyzn zacisnął mocno zęby i odwrócił wzrok; ten bardziej rezolutny znów zerknął na Ulyssesa niejednoznacznie, choć można było łatwo dostrzec, że wydawał się zainteresowany ofertą.
- Drugi taki mieszek i niczego nie widzieliśmy - dodał, kiwając lekko głową w stronę oskarżonej kobiety, która, najpewniej sparaliżowana strachem, od dłuższego czasu tkwiła w całkowitym bezruchu (wyłącznie jej dłonie lekko drżały), a jej szeroko rozwarte oczy miały wielkość galeonów.
| Ulysses, możesz próbować podjąć rozmowę z policjantami i przekonać ich do odejścia (ST=70, do rzutu dodaje się bonus za biegłość retoryki), podjąć próbę zagrożenia im, powołując się na swoje nazwisko (ST=60, do rzutu dodaje się bonus za biegłość zastraszania), zgodzić się na kolejną łapówkę (brak ST, będzie to kosztować Ulyssesa kolejne 20 punktów ze skrytki; łącznie już 40) bądź zostawić kobietę na pastwę antymugolskiej policji.
Charlotte, możesz spróbować przekonać policjantów do odejścia (ST=90, do rzutu dodaje się bonus za biegłość retoryki) bądź w inny sposób zwrócić na siebie uwagę policjantów (brak ST, efekt działań oceni mistrz gry; wykonaj rzut kością k100).
Każda klęska poniesie za sobą duże konsekwencje fabularne. Na odpis macie 48h.
- Drugi taki mieszek i niczego nie widzieliśmy - dodał, kiwając lekko głową w stronę oskarżonej kobiety, która, najpewniej sparaliżowana strachem, od dłuższego czasu tkwiła w całkowitym bezruchu (wyłącznie jej dłonie lekko drżały), a jej szeroko rozwarte oczy miały wielkość galeonów.
| Ulysses, możesz próbować podjąć rozmowę z policjantami i przekonać ich do odejścia (ST=70, do rzutu dodaje się bonus za biegłość retoryki), podjąć próbę zagrożenia im, powołując się na swoje nazwisko (ST=60, do rzutu dodaje się bonus za biegłość zastraszania), zgodzić się na kolejną łapówkę (brak ST, będzie to kosztować Ulyssesa kolejne 20 punktów ze skrytki; łącznie już 40) bądź zostawić kobietę na pastwę antymugolskiej policji.
Charlotte, możesz spróbować przekonać policjantów do odejścia (ST=90, do rzutu dodaje się bonus za biegłość retoryki) bądź w inny sposób zwrócić na siebie uwagę policjantów (brak ST, efekt działań oceni mistrz gry; wykonaj rzut kością k100).
Każda klęska poniesie za sobą duże konsekwencje fabularne. Na odpis macie 48h.
Przyuważył niepewną minę policjanta i był prawie pewien, że drugi podzieli jego podejście - w końcu jedna niezdecydowana strona często przeważała całą szalę - jednak sprawa przybrała względnie dobry obrót. Pierwszy funkcjonariusz musiał być mniej znaczący niż ten bardziej skory do przyjęcia łapówki, skoro nie zareagował pewniej. Możliwe, że miał też nieco inny system wartości i większe sumienie, ale Ollivander nie wnikał, co policjantom siedziało w głowie, uciekając na chwilę wzrokiem na lewo, w pustą przestrzeń. Ściągnął usta, ukazując niezadowolenie, aby przypadkiem nie zapragnęli wydębić trzeciego mieszka tej samej wartości. Już teraz wahał się, czy warto wyzbywać się galeonów na rzecz kobiety, której nie znał. Gdyby chcieli zabrać go do Tower, z pewnością nie zagrzałby tam długo, występek nie był bardzo obciążający, a nazwisko zawsze niosło ze sobą przywileje, nawet jeśli Ulysses nie lubił używać go do rozwiązywania problemów i niejasności. Tak jak i brzęczących na złoto woreczków. Miał ochotę posłużyć się jeszcze kilkoma słowami, sądząc, że walczy się nimi sprawniej, szczególnie w sprawach dyplomatycznych, ale ponad wszystko cenił sobie unikanie kłopotów. Wystarczy, że własną nieostrożnością ściągnął na siebie niepotrzebny i dodatkowy bagaż. Odczekał chwilę, niedługą, zanim podjął kwestię, kalkulując wartość sakiewki, kobiety oraz własnych pobudek i wartości. Jeśli w ten sposób ceniło się wolność niewinnej (prawdopodobnie) istoty... Cóż, rzadko poświęcał się dla czyjegoś dobra, ale złoto stanowiło o wiele mniejszą stratę niż ujma na własnej godności. Pomijając oczywiście samo to, że właśnie przekupywał funkcjonariuszy. Merlinie, mógł im zwyczajnie grozić, puszczając nieco wodze swoich nerwów, ale był na to zbyt opanowany. Niech pławią się w blasku monet. Powstrzymał zdegustowanie, przywołując zimny uśmiech.
- Ceny wykroczeń zmieniają się tak szybko, jak ostatnie prawo - podsumował, zawieszając zdanie między stwierdzeniem a pytaniem, podsuwając im (jemu?) to, czego chcieli. Słońce wciąż świeciło jasno, zalewając ich falą ciepła i złudnej nadziei.
- Ceny wykroczeń zmieniają się tak szybko, jak ostatnie prawo - podsumował, zawieszając zdanie między stwierdzeniem a pytaniem, podsuwając im (jemu?) to, czego chcieli. Słońce wciąż świeciło jasno, zalewając ich falą ciepła i złudnej nadziei.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Policjant złapał jeden z mieszków, a drugim rzucił w kierunku swojego partnera. Ten złapał go w locie i mimo tego, że w jego spojrzeniu wciąż czaiło się zwątpienie, schował świeżo zarobione galeony do kieszeni ziemistego, długiego płaszcza.
- Dlatego polecamy śledzenie zmian na bieżąco - burknął pierwszy z nich, na dłuższą chwilę wbijając nieprzyjemne spojrzenie w Charlotte; tuż po tym lekko szturchnął swojego moralnie rozdartego towarzysza ramieniem w bark. - Kolejne występki mogą zakończyć się mniejszym zrozumieniem ze strony władz. A otwarty sprzeciw jest surowo karany - dodał jeszcze głosem tak lodowatym, że gdyby było to możliwe, zmroziłby wszystko w zasięgu wzroku. Zaraz po tym obaj policjanci odwrócili się jednak i odeszli, jak gdyby nigdy nawet nie zamienili przelotnego słowa z Ulyssesem.
| To koniec interwencji mistrza gry; możecie dalej swobodnie prowadzić wątek. Ulysses, pamiętaj o odjęciu wydanych punktów (40) ze swojej skrytki w Gringotta.
- Dlatego polecamy śledzenie zmian na bieżąco - burknął pierwszy z nich, na dłuższą chwilę wbijając nieprzyjemne spojrzenie w Charlotte; tuż po tym lekko szturchnął swojego moralnie rozdartego towarzysza ramieniem w bark. - Kolejne występki mogą zakończyć się mniejszym zrozumieniem ze strony władz. A otwarty sprzeciw jest surowo karany - dodał jeszcze głosem tak lodowatym, że gdyby było to możliwe, zmroziłby wszystko w zasięgu wzroku. Zaraz po tym obaj policjanci odwrócili się jednak i odeszli, jak gdyby nigdy nawet nie zamienili przelotnego słowa z Ulyssesem.
| To koniec interwencji mistrza gry; możecie dalej swobodnie prowadzić wątek. Ulysses, pamiętaj o odjęciu wydanych punktów (40) ze swojej skrytki w Gringotta.
Była jakby lekko oszołomiona. Milczała cały czas, ani na chwilę nie spojrzała na funkcjonariuszy. Chciała, żeby to się skończyło, ale nic nie robiła i robić nie zamierzała: pogodziła się z tym, że jest słaba w stosunku do czarodziejów, że nic nie może, nic nie potrafi, nie uciekłaby. Jeśli to wszystko przeżyje to za sprawą szczęścia najpewniej: i nie chodzi tutaj wcale o tę jedną sytuację, a całokształt chorych rzeczy, jakie lubiły się ostatnimi czasy dziać i jakie pewnie jeszcze się rozszaleją.
Ollivander jednak posłużył się jedynym słusznym w tych czasach argumentem, który został przyjęty niemal bez gadania: pieniędzmi. Lotta zacisnęła usta w krzywym uśmiechu, nie unosząc jednak twarzy, nie pokazując go funkcjonariuszom. Szczególnie, że jeden z nich zaczął jej się przyglądać - na szczęście tylko na chwilę.
Kiedy zniknęli mugolaczka podziękowała Ollivanderowi. Wyglądała na przerażoną i roztrzęsioną, najwidoczniej funkcjonariusze jacy odeszli to nie jej jedyny problem, najpewniej wie, że następnym razem może nie mieć tyle szczęścia, że to wszystko może się skończyć bardzo źle.
- Dziękuję. To prawdziwa radość, że... cóż, że nie wszyscy czarodzieje uważają że tacy jak ja powinni zniknąć. - w jej głosie pobrzmiewała wdzięczność wymieszana z goryczą. - Dostanę tę różdżkę?
Dodała patrząc na przedmiot będący prowodyrem całego zajścia. Nie zamierzała odejść bez niego, skoro jednak Ollivander zdecydował się narazić dla jej wolności, nie mogła znów na niego naskakiwać. Była rozedrgana i pełna emocji, jakaś nieznana troska, najpewniej związana z córką, właścicielką złamanej różdżki malowała się na jej twarzy.
Ruda dziewczynka w końcu się poruszyła. Odsunęła się lekko od całego zajścia, zamykając swoją torbę i układając ją na kolanach. Nie wątpiła, że dla wszystkich obecnych jest jasne, że nie powinno jej tu być, trochę uderzyła ją myśl o tym, jak bardzo się zmieniała. Jak bardzo robiła się tchórzliwa.
- Chyba sprawa rozwiązała się sama. - powiedziała dość cicho, podnosząc się i najwyraźniej zamierzając odejść w swoją stronę.
Ollivander jednak posłużył się jedynym słusznym w tych czasach argumentem, który został przyjęty niemal bez gadania: pieniędzmi. Lotta zacisnęła usta w krzywym uśmiechu, nie unosząc jednak twarzy, nie pokazując go funkcjonariuszom. Szczególnie, że jeden z nich zaczął jej się przyglądać - na szczęście tylko na chwilę.
Kiedy zniknęli mugolaczka podziękowała Ollivanderowi. Wyglądała na przerażoną i roztrzęsioną, najwidoczniej funkcjonariusze jacy odeszli to nie jej jedyny problem, najpewniej wie, że następnym razem może nie mieć tyle szczęścia, że to wszystko może się skończyć bardzo źle.
- Dziękuję. To prawdziwa radość, że... cóż, że nie wszyscy czarodzieje uważają że tacy jak ja powinni zniknąć. - w jej głosie pobrzmiewała wdzięczność wymieszana z goryczą. - Dostanę tę różdżkę?
Dodała patrząc na przedmiot będący prowodyrem całego zajścia. Nie zamierzała odejść bez niego, skoro jednak Ollivander zdecydował się narazić dla jej wolności, nie mogła znów na niego naskakiwać. Była rozedrgana i pełna emocji, jakaś nieznana troska, najpewniej związana z córką, właścicielką złamanej różdżki malowała się na jej twarzy.
Ruda dziewczynka w końcu się poruszyła. Odsunęła się lekko od całego zajścia, zamykając swoją torbę i układając ją na kolanach. Nie wątpiła, że dla wszystkich obecnych jest jasne, że nie powinno jej tu być, trochę uderzyła ją myśl o tym, jak bardzo się zmieniała. Jak bardzo robiła się tchórzliwa.
- Chyba sprawa rozwiązała się sama. - powiedziała dość cicho, podnosząc się i najwyraźniej zamierzając odejść w swoją stronę.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Zrozumieniem powtórzył w myślach, trzymając nerwy na wodzy, aby nie roześmiać się gorzko na absurdalne stwierdzenie. Zamiast tego kiwnął im głową z cieniem uśmiechu w kącikach ust, dążącym subtelnie w stronę pogardy. Dostrzegł, jak uporczywie jeden z funkcjonariuszy lustruje Charlotte, prawdopodobnie upewniając się, że niczego nie powtórzy, ba, nie zapamięta. Nie wylegitymowali się, co było z ich strony równocześnie błędem i okolicznością sprzyjającą. Ulysses wbił spojrzenie w ich plecy, dopóki nie zniknęli z zasięgu wzroku - wtedy zaś rozejrzał się kontrolnie, lecz tylko zahaczywszy źrenicami części otoczenia, nie wiercąc się niepotrzebnie w miejscu. Wszyscy ewentualni czarodzieje wyparowali stąd już dawno, pozostawiając tylko ich - przedziwne zestawienie ludzi - jego, z krwią i nazwiskiem zdolnym przebić się przez prawo, jeśli tylko odpowiednio ubrać je w słowa; mugolaczkę, której krew była przekleństwem i ujmą na honorze, wymagającą bezwzględnej likwidacji w świetle tego samego prawa oraz ją, gdzieś pomiędzy pozostałą dwójką - z krwią szlachetną, lecz wybrakowaną, niepełną, bez pierwiastka magii, którzy oni z kolei posiedli.
Kiwnął głową na podziękowania kobiety, krótko, nie patrząc na nią, skupiając się bardziej na istocie próbującej zniknąć z pola widzenia. Tak po prostu, spełniając swoją zachciankę, kotłującą się w jej głowie niemalże od początku spotkania - wiedział to i czuł wyraźnie. Spojrzał z niedowierzaniem na kobietę, kiedy zapytała o różdżkę. Że też miała czelność... Rozumiał, że po to przyszła, jednak wciąż pamiętał jakim sposobem próbowała odzyskać własność. Irytacja powróciła, lokując się teraz w obydwu obecnych przy nim osobach. Panience Moore oberwało się za zostawianie go ze sprawą, choć wyszła z jej strony, zaś kobieta, pomimo nieprzyjemnej sytuacji i nerwów, jakie ściągnęło całe zamieszanie, wciąż wykazywała się brakiem podstawowej kultury. Znacznie różnili się wychowaniem, Ollivander uprzejmość i maniery cenił sobie bardzo, poruszając się w nich z lekkością, mimowolnie - przyjął je bowiem jako część osobowości, nie jak bywało u szlachciców - jako przymus. Co zaś tyczy się Charlotte - chrząknął cicho, acz wystarczająco wyraźnie, aby dać jej do zrozumienia, że trochę za wcześnie na ucieczki.
- Nie ja znalazłem różdżkę, nie ja powinienem o niej decydować. Pani Pickle nie żądałaby zapłaty? - posłał pytanie w kierunku dziewczyny, niedługo później, prawdopodobnie zanim zdążyła odpowiedzieć, znów zwracając się do kobiety. - Proszę wybaczyć ciekawość - nie kontrastował specjalnie różnicy w ich podejściu, używając takiego tonu, jakiego zazwyczaj używał - uprzejmego, lecz w ten dziwny, chłodny sposób. - Wolałbym też najpierw usłyszeć, co dokładnie się wydarzyło - lubił być na bieżąco, a o żadnych dekretach dotyczących czystości krwi jeszcze nie słyszał, tak jak zresztą wykładał funkcjonariuszom. Ministerstwo zaczynało zatajać tak istotne informacje? - I upewnić się, że moje wysiłki nie pójdą na marne. Mierzenie różdżką w przypadkowych ludzi na Pokątnej z pewnością nie wyszło nikomu na dobre - dodał sucho, nie zamierzając okazywać jej swojego współczucia, wszelkie pokłady empatii wyczerpał na rozmowę z pionkami Tuft, dlatego wymagał jedynie faktów, jakkolwiek krzywdzące i świeże by nie były.
Kiwnął głową na podziękowania kobiety, krótko, nie patrząc na nią, skupiając się bardziej na istocie próbującej zniknąć z pola widzenia. Tak po prostu, spełniając swoją zachciankę, kotłującą się w jej głowie niemalże od początku spotkania - wiedział to i czuł wyraźnie. Spojrzał z niedowierzaniem na kobietę, kiedy zapytała o różdżkę. Że też miała czelność... Rozumiał, że po to przyszła, jednak wciąż pamiętał jakim sposobem próbowała odzyskać własność. Irytacja powróciła, lokując się teraz w obydwu obecnych przy nim osobach. Panience Moore oberwało się za zostawianie go ze sprawą, choć wyszła z jej strony, zaś kobieta, pomimo nieprzyjemnej sytuacji i nerwów, jakie ściągnęło całe zamieszanie, wciąż wykazywała się brakiem podstawowej kultury. Znacznie różnili się wychowaniem, Ollivander uprzejmość i maniery cenił sobie bardzo, poruszając się w nich z lekkością, mimowolnie - przyjął je bowiem jako część osobowości, nie jak bywało u szlachciców - jako przymus. Co zaś tyczy się Charlotte - chrząknął cicho, acz wystarczająco wyraźnie, aby dać jej do zrozumienia, że trochę za wcześnie na ucieczki.
- Nie ja znalazłem różdżkę, nie ja powinienem o niej decydować. Pani Pickle nie żądałaby zapłaty? - posłał pytanie w kierunku dziewczyny, niedługo później, prawdopodobnie zanim zdążyła odpowiedzieć, znów zwracając się do kobiety. - Proszę wybaczyć ciekawość - nie kontrastował specjalnie różnicy w ich podejściu, używając takiego tonu, jakiego zazwyczaj używał - uprzejmego, lecz w ten dziwny, chłodny sposób. - Wolałbym też najpierw usłyszeć, co dokładnie się wydarzyło - lubił być na bieżąco, a o żadnych dekretach dotyczących czystości krwi jeszcze nie słyszał, tak jak zresztą wykładał funkcjonariuszom. Ministerstwo zaczynało zatajać tak istotne informacje? - I upewnić się, że moje wysiłki nie pójdą na marne. Mierzenie różdżką w przypadkowych ludzi na Pokątnej z pewnością nie wyszło nikomu na dobre - dodał sucho, nie zamierzając okazywać jej swojego współczucia, wszelkie pokłady empatii wyczerpał na rozmowę z pionkami Tuft, dlatego wymagał jedynie faktów, jakkolwiek krzywdzące i świeże by nie były.
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Chciała iść. Nie czuła się winna swojego milczenia, miała za wiele do stracenia, za nią nie stało ani nazwisko, ani rodzina, ani pieniądze. Musiała dbać o siebie przede wszystkim, nie należała do szerokiego grona altruistów, ba - nie wróżyła im długiego i szczęśliwego życia. Czasami może i by chciała, może chciałaby móc pomagać innym takim, którym nikt nie chce pomóc, jednak kto później pomógłby jej?
Spojrzała na Ollivandera, kiedy ten postanowił zwrócić na siebie jej uwagę.
- Nie sądzę. - stwierdziła krótko, zerkając potem na kobietę. W pewien sposób jechały na tym samym wózku, ich obu w oczach tych ludzi nie powinno w ogóle być. Tylko to mugolaczka miała pecha, to na niej skupili się policjanci, to jej córce złamano różdżkę. Nie zamierzała wyciągać od niej pieniędzy, nie sądziła że pani Pickle by tego chciała.
- Mogę zapłacić. - odezwała się za to kobieta tym razem patrząc na Charlotte. Ta tylko zrobiła krok, czy dwa w tył. Miała swoją dumę. Nie została złodziejką i nie zostanie wyłudzaczem. Wbiła raczej w Ollivandera dość chłodne spojrzenie, nie spytała czego ty jeszcze chcesz?, choć to pytanie bardzo jawnie zawisło w powietrzu. Widziała, że pomógł kobiecie, jednak w tej chwili sama chciała po prostu zniknąć i zapomnieć o wszystkim, na pewno nie przedłużać tego. Nie sądziła, by córka tej kobiety na prawdę zrobiła cokolwiek złego. - I tak nie będzie miała z tego żadnego pożytku. Nawet ja to widzę.
Rzuciła tylko patrząc na różdżkę. Była złamana, nie było szans by rdzeń nie był przerwany, czemu więc nie oddać własności osobie dla której najpewniej jest to sentyment. Albo która ma jeszcze jakieś nędzne nadzieje na naprawienie? Różdżkarz musiał widzieć, że dla przedmiotu nie ma nadziei, skoro nawet Lotta, która nie miała z tym przedmiotem zbyt wiele wspólnego to rozpoznała.
Mugolaczka nie dała się zbić z tropu tą uwagą. Chciała odzyskać przedmiot, najwidoczniej nie przyjmowała do wiadomości, że ten się już do niczego nie nadaje.
- Napadnięto ją. Nie wiem skąd wiedzieli, że jest mugolakiem, ale wiedzieli, zabrali ją do Tower. Broniła się. Ta różdżka może stanowić dowód, że niczego złego nie zrobiła. - powiedziała pewnym tonem w którym wyraźnie pobrzmiewał upór. Była wdzięczna za pomoc, to na pewno, ale była też zdeterminowana, by ratować swoje dziecko jak tylko mogła, niewątpliwe że w razie odmowy, nie odpuści Ollivanderowi i i tak jakimikolwiek siłami odzyska ten przedmiot. Wychowanie traci na znaczeniu, kiedy trzeba ratować najbliższe osoby, a od tej kobiety - która nie próbowała uciekać, kiedy miała ku temu okazję, kiedy policjanci skupili się na Ollivanderze - biła nie tylko rozpacz, ale i determinacja.
Spojrzała na Ollivandera, kiedy ten postanowił zwrócić na siebie jej uwagę.
- Nie sądzę. - stwierdziła krótko, zerkając potem na kobietę. W pewien sposób jechały na tym samym wózku, ich obu w oczach tych ludzi nie powinno w ogóle być. Tylko to mugolaczka miała pecha, to na niej skupili się policjanci, to jej córce złamano różdżkę. Nie zamierzała wyciągać od niej pieniędzy, nie sądziła że pani Pickle by tego chciała.
- Mogę zapłacić. - odezwała się za to kobieta tym razem patrząc na Charlotte. Ta tylko zrobiła krok, czy dwa w tył. Miała swoją dumę. Nie została złodziejką i nie zostanie wyłudzaczem. Wbiła raczej w Ollivandera dość chłodne spojrzenie, nie spytała czego ty jeszcze chcesz?, choć to pytanie bardzo jawnie zawisło w powietrzu. Widziała, że pomógł kobiecie, jednak w tej chwili sama chciała po prostu zniknąć i zapomnieć o wszystkim, na pewno nie przedłużać tego. Nie sądziła, by córka tej kobiety na prawdę zrobiła cokolwiek złego. - I tak nie będzie miała z tego żadnego pożytku. Nawet ja to widzę.
Rzuciła tylko patrząc na różdżkę. Była złamana, nie było szans by rdzeń nie był przerwany, czemu więc nie oddać własności osobie dla której najpewniej jest to sentyment. Albo która ma jeszcze jakieś nędzne nadzieje na naprawienie? Różdżkarz musiał widzieć, że dla przedmiotu nie ma nadziei, skoro nawet Lotta, która nie miała z tym przedmiotem zbyt wiele wspólnego to rozpoznała.
Mugolaczka nie dała się zbić z tropu tą uwagą. Chciała odzyskać przedmiot, najwidoczniej nie przyjmowała do wiadomości, że ten się już do niczego nie nadaje.
- Napadnięto ją. Nie wiem skąd wiedzieli, że jest mugolakiem, ale wiedzieli, zabrali ją do Tower. Broniła się. Ta różdżka może stanowić dowód, że niczego złego nie zrobiła. - powiedziała pewnym tonem w którym wyraźnie pobrzmiewał upór. Była wdzięczna za pomoc, to na pewno, ale była też zdeterminowana, by ratować swoje dziecko jak tylko mogła, niewątpliwe że w razie odmowy, nie odpuści Ollivanderowi i i tak jakimikolwiek siłami odzyska ten przedmiot. Wychowanie traci na znaczeniu, kiedy trzeba ratować najbliższe osoby, a od tej kobiety - która nie próbowała uciekać, kiedy miała ku temu okazję, kiedy policjanci skupili się na Ollivanderze - biła nie tylko rozpacz, ale i determinacja.
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
On także nie próbował skłaniać się w kierunku oskarżeń, jakie wysnuwali funkcjonariusze względem tajemniczej córki, ale sprawy lubił domykać, szczególnie jeśli wymagały zaangażowania i czasu. Oraz pieniędzy, czego jednak nie chciał podkreślać, bo myśl, że użył tak obrzydliwej formy przekonywującej wciąż brzęczała irytująco. Miał naprawdę szczerą nadzieję, że sprawa nie wróci potem równie brzęczącym echem, ale doświadczenie nauczyło go, że pomoc często wcale nie przywołuje pozytywów, a ciągnie za sobą wiele komplikacji. Paradoksalnie.
Kiwnął, przytakując krótko słowom Moore, ale mugolaczka nawet nie dostrzegła tego gestu. Wiara najwyraźniej potrafiła lśnić bardzo jasno - wręcz nieprawdopodobnie naiwnie. Ulysses pokręcił nieznacznie głową, wzdychając na wyrażone nadzieje, że różdżka cokolwiek wskóra. Ministerstwo nie było organem ugodowym, a pchając się tam z dowodem, tylko potwierdzającym tożsamość pojmanej, mogła narobić sobie więcej problemów niż przypuszczała. Rozumiał, że nie ma zbyt wielu opcji, a sposoby ratunku są mocno ograniczone, oczywistym była też ostateczność i sama pobudka kobiety. Mimo wszystko sądził, że powinna wykazać się choć odrobiną rozsądku i wciąż krytykował ją w myślach za sposób działania, zaczynając na ataku, kończąc na zamiarach wybrania się do funkcjonariuszy z jawnym dowodem pochodzenia.
- Różdżka tylko upewni ich w przekonaniu, że złapali tego, kogo chcieli złapać, choć prawdopodobnie już to wiedzą - odrzekł, nie bawiąc się w "przykro mi". Nie było mu z pewnością bardziej przykro niż pokrzywdzonej matce, więc nie nadużywał słów. Wstał z ławki, trzymając w dłoni obydwie różdżki, przyglądając się jej teraz nieco z góry, ale bez wyższości wymalowanej na twarzy - bardziej wyraźnie było utrzymujące się poirytowanie oraz lekki grymas niezadowolenia. - Nie pokaże ostatnio użytych zaklęć. Wyczytają z niej tylko specyfikację, a co za tym idzie - nazwisko. Dla własnego dobra radzę przemyśleć sens tych planów, korzystając z wolności, zamiast podstawiać się policji prosto pod nos - wyjdzie na to samo, równie dobrze mogła pani od razu oddać się w ich ręce - uznał, podając jej własność oraz potencjalną własność. - Najwyraźniej nie jest to czas na wychylanie się. Proszę na siebie uważać - burknął jeszcze, zbierając się z tego miejsca, pragnąc wrócić do swojego świata niezaangażowania, które dziś przypadło w rozdaniu Charlotte, na niego ściągając całą uwagę.
- Życzę spokoju, panienko Moore - dodał jeszcze, unosząc na chwilę kapelusz przed pożegnalnym skinięciem głową. Niestrudzone promienie słoneczne wytrwały na placu najdłużej z nich.
/zt
Kiwnął, przytakując krótko słowom Moore, ale mugolaczka nawet nie dostrzegła tego gestu. Wiara najwyraźniej potrafiła lśnić bardzo jasno - wręcz nieprawdopodobnie naiwnie. Ulysses pokręcił nieznacznie głową, wzdychając na wyrażone nadzieje, że różdżka cokolwiek wskóra. Ministerstwo nie było organem ugodowym, a pchając się tam z dowodem, tylko potwierdzającym tożsamość pojmanej, mogła narobić sobie więcej problemów niż przypuszczała. Rozumiał, że nie ma zbyt wielu opcji, a sposoby ratunku są mocno ograniczone, oczywistym była też ostateczność i sama pobudka kobiety. Mimo wszystko sądził, że powinna wykazać się choć odrobiną rozsądku i wciąż krytykował ją w myślach za sposób działania, zaczynając na ataku, kończąc na zamiarach wybrania się do funkcjonariuszy z jawnym dowodem pochodzenia.
- Różdżka tylko upewni ich w przekonaniu, że złapali tego, kogo chcieli złapać, choć prawdopodobnie już to wiedzą - odrzekł, nie bawiąc się w "przykro mi". Nie było mu z pewnością bardziej przykro niż pokrzywdzonej matce, więc nie nadużywał słów. Wstał z ławki, trzymając w dłoni obydwie różdżki, przyglądając się jej teraz nieco z góry, ale bez wyższości wymalowanej na twarzy - bardziej wyraźnie było utrzymujące się poirytowanie oraz lekki grymas niezadowolenia. - Nie pokaże ostatnio użytych zaklęć. Wyczytają z niej tylko specyfikację, a co za tym idzie - nazwisko. Dla własnego dobra radzę przemyśleć sens tych planów, korzystając z wolności, zamiast podstawiać się policji prosto pod nos - wyjdzie na to samo, równie dobrze mogła pani od razu oddać się w ich ręce - uznał, podając jej własność oraz potencjalną własność. - Najwyraźniej nie jest to czas na wychylanie się. Proszę na siebie uważać - burknął jeszcze, zbierając się z tego miejsca, pragnąc wrócić do swojego świata niezaangażowania, które dziś przypadło w rozdaniu Charlotte, na niego ściągając całą uwagę.
- Życzę spokoju, panienko Moore - dodał jeszcze, unosząc na chwilę kapelusz przed pożegnalnym skinięciem głową. Niestrudzone promienie słoneczne wytrwały na placu najdłużej z nich.
/zt
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie odezwała się więcej. Patrzyła przez chwilę, jak kobieta odbiera swoją własność, wysłuchała także rozmów. Nie było to coś, czego chciała być świadkiem, jednak w życiu mało kiedy dostaje się to, czego się chce, prawda? Mogła nawet mówić o szczęściu, funkcjonariusze ani trochę nie zwrócili na nią uwagi, nie obchodziła ich ona i jej niemagiczność, która - gdyby wyszła na jaw - mogłaby narobić jej kłopotów. Dopiero, kiedy Ollivander podniósł się z miejsca i pożegnał, dotarło do niej, że na prawdę fortuna trochę odwróciła się w jej stronę.
Widziała, jak z placu odchodzi kobieta, której córka najwidoczniej wpadła w olbrzymie kłopoty, najpewniej nie ze swojej winy. Ten świat stawał się coraz bardziej popaprany, działo się w nim coraz więcej chorych rzeczy, które nigdy nie powinny mieć miejsca. To wszystko już pochłonęło sporo ofiar, tych bardziej wychylających się, ale też tych którzy mieli zwyczajnego pecha, zostali zauważeni przez niewłaściwą osobę. Nawet Lotta, która odcinała się od polityki wiedziała więcej, niż chciała. Już nie trzeba czytać gazet, żeby czasami dowiedzieć się o kolejnych wydarzeniach, ludzie o tym mówią.
Wychodząc z tego placu miała lekkie dreszcze, choć bardzo starała się po prostu nie myśleć za wiele. Odepchnąć od siebie, wyrzucić z głowy to, na co i tak nie mogła mieć wpływu, na to i tak nic nie poradzi. Poprawiła swoją torbę na ramieniu, wygładziła dłońmi stary płaszcz. Już żaden obserwator tej sceny nie był obecny, ona była ostatnim uczestnikiem który opuszczał to miejsce. Nie spieszyła się, szła wolno, nie chcąc przez przypadek trafić ani na nieznajomą mugolaczkę, ani na szlachcica.
Nie chciała też zastanawiać się nad dalszymi losami tej kobiety, zwyczajnie nie chciała ich znać. Odcięcie się wydawało jej się najbardziej egoistycznym i najzdrowszym dla samej siebie co mogła zrobić. Skręciła więc w stronę sklepu pani Pickle by powiedzieć jej, że "różdżka należała do jakiejś mugolaczki" i wymijającymi półsłówkami odpowiadać na dalsze pytania w nadziei, że pracodawczyni przyjmie, że poszkodowana kobieta miała wystarczająco wiele zmartwień, a Lotta nie potrafiła zażądać pieniędzy. Nie wątpiła, że pani Pickle to zrozumie bez problemu. Liczyła też, ze nie będzie musiała opowiadać całej tej sytuacji zbyt dokładnie.
zt
Widziała, jak z placu odchodzi kobieta, której córka najwidoczniej wpadła w olbrzymie kłopoty, najpewniej nie ze swojej winy. Ten świat stawał się coraz bardziej popaprany, działo się w nim coraz więcej chorych rzeczy, które nigdy nie powinny mieć miejsca. To wszystko już pochłonęło sporo ofiar, tych bardziej wychylających się, ale też tych którzy mieli zwyczajnego pecha, zostali zauważeni przez niewłaściwą osobę. Nawet Lotta, która odcinała się od polityki wiedziała więcej, niż chciała. Już nie trzeba czytać gazet, żeby czasami dowiedzieć się o kolejnych wydarzeniach, ludzie o tym mówią.
Wychodząc z tego placu miała lekkie dreszcze, choć bardzo starała się po prostu nie myśleć za wiele. Odepchnąć od siebie, wyrzucić z głowy to, na co i tak nie mogła mieć wpływu, na to i tak nic nie poradzi. Poprawiła swoją torbę na ramieniu, wygładziła dłońmi stary płaszcz. Już żaden obserwator tej sceny nie był obecny, ona była ostatnim uczestnikiem który opuszczał to miejsce. Nie spieszyła się, szła wolno, nie chcąc przez przypadek trafić ani na nieznajomą mugolaczkę, ani na szlachcica.
Nie chciała też zastanawiać się nad dalszymi losami tej kobiety, zwyczajnie nie chciała ich znać. Odcięcie się wydawało jej się najbardziej egoistycznym i najzdrowszym dla samej siebie co mogła zrobić. Skręciła więc w stronę sklepu pani Pickle by powiedzieć jej, że "różdżka należała do jakiejś mugolaczki" i wymijającymi półsłówkami odpowiadać na dalsze pytania w nadziei, że pracodawczyni przyjmie, że poszkodowana kobieta miała wystarczająco wiele zmartwień, a Lotta nie potrafiła zażądać pieniędzy. Nie wątpiła, że pani Pickle to zrozumie bez problemu. Liczyła też, ze nie będzie musiała opowiadać całej tej sytuacji zbyt dokładnie.
zt
One day
the Grave-Digger had been approached by the stranger, who asked the way to town. He seemed strangely familiar, although they had never met.
Hep!
Chociaż to wszystko szaleństwo jest w nim przecież metoda - metoda, która zaczyna mi się nawet podobać. Joceyln wspomina o katastroficznych skutkach teleportacyjnej czkawki, a jednak ja mam tyle zmartwień, że to wydaje mi się błahe. Wydaje mi się wręcz przyjemną odskocznią, głębokim oddechem pełnym świeżego powietrza. Chociaż takiego w Londynie raczej próżno szukać.
Wbrew podejrzeniom rudowłosej uzdrowicielki nie trafiam wcale na mugolską ulicę. Bo przecież Pokątną można nazwać wieloma mianami, ale z pewnością nie jest w żadnym stopniu mugolska. Chciałbym, żeby każda taka była. Żeby czarodziejskie społeczeństwo było wolne od niepotrzebnych skaz. Przede wszystkim jednak chciałbym móc żyć w spokoju w świecie, w którym nie muszę chować się przed niższymi ode mnie. Czy taka rzeczywistość mogłaby istnieć?
W Japonii czarodziejskie społeczeństwo koegzystowało ze sobą niemal bez żadnych podziałów. To było coś prawdziwie magicznego, jednak tutaj, w deszczowej Anglii wydawałoby się nie do pomyślenia. Na nic zdałyby mi się próby znalezienia większych podobieństw między naszymi kulturami - wschód rządził się w końcu zupełnie innymi prawami.
Mojemu pojawieniu się towarzyszy trzask, kiedy wyłaniam się z zaułka niemal niezauważony. Znajduję się nieopodal jednej z bardziej znanych Lodziarni, gdzie przed sklepowymi witrynami postawiono stół wraz z szachami. Czuję w sercu lekkie ukłucie, gdy przypominam sobie jak graliśmy w nie z Percivalem w czasie dzieciństwa. Uśmiecham się smutno do swojego odbicia po czym bez większego zastanowienia siadam na jednym z dwóch krzeseł. Kiedy muskam palcami pionki odczuwam niemal nostalgię. To nie mój komplet szachów, ale skoro słucha się mnie znaczna część ludzi, to może i pionki posłuchają? W zamyśleniu wzdycham i prostuję się, jakby oczekując na jakiegoś przeciwnika. Wesołe miasteczko, opuszczona ścieżka w Dokach, więc czemu nie miałbym zagrać w szachy?
Zbliża się już południe i czuję lekkie powiewy wiatru we włosach. Jest zaskakująco - jak na angielskie standardy, rzecz jasna - ciepło i przynajmniej tym razem nie zacina deszcz. Być może faktycznie nadeszła już wiosna, najbardziej znienawidzona przeze mnie pora roku.
Chociaż to wszystko szaleństwo jest w nim przecież metoda - metoda, która zaczyna mi się nawet podobać. Joceyln wspomina o katastroficznych skutkach teleportacyjnej czkawki, a jednak ja mam tyle zmartwień, że to wydaje mi się błahe. Wydaje mi się wręcz przyjemną odskocznią, głębokim oddechem pełnym świeżego powietrza. Chociaż takiego w Londynie raczej próżno szukać.
Wbrew podejrzeniom rudowłosej uzdrowicielki nie trafiam wcale na mugolską ulicę. Bo przecież Pokątną można nazwać wieloma mianami, ale z pewnością nie jest w żadnym stopniu mugolska. Chciałbym, żeby każda taka była. Żeby czarodziejskie społeczeństwo było wolne od niepotrzebnych skaz. Przede wszystkim jednak chciałbym móc żyć w spokoju w świecie, w którym nie muszę chować się przed niższymi ode mnie. Czy taka rzeczywistość mogłaby istnieć?
W Japonii czarodziejskie społeczeństwo koegzystowało ze sobą niemal bez żadnych podziałów. To było coś prawdziwie magicznego, jednak tutaj, w deszczowej Anglii wydawałoby się nie do pomyślenia. Na nic zdałyby mi się próby znalezienia większych podobieństw między naszymi kulturami - wschód rządził się w końcu zupełnie innymi prawami.
Mojemu pojawieniu się towarzyszy trzask, kiedy wyłaniam się z zaułka niemal niezauważony. Znajduję się nieopodal jednej z bardziej znanych Lodziarni, gdzie przed sklepowymi witrynami postawiono stół wraz z szachami. Czuję w sercu lekkie ukłucie, gdy przypominam sobie jak graliśmy w nie z Percivalem w czasie dzieciństwa. Uśmiecham się smutno do swojego odbicia po czym bez większego zastanowienia siadam na jednym z dwóch krzeseł. Kiedy muskam palcami pionki odczuwam niemal nostalgię. To nie mój komplet szachów, ale skoro słucha się mnie znaczna część ludzi, to może i pionki posłuchają? W zamyśleniu wzdycham i prostuję się, jakby oczekując na jakiegoś przeciwnika. Wesołe miasteczko, opuszczona ścieżka w Dokach, więc czemu nie miałbym zagrać w szachy?
Zbliża się już południe i czuję lekkie powiewy wiatru we włosach. Jest zaskakująco - jak na angielskie standardy, rzecz jasna - ciepło i przynajmniej tym razem nie zacina deszcz. Być może faktycznie nadeszła już wiosna, najbardziej znienawidzona przeze mnie pora roku.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Szachy czarodziejów
Szybka odpowiedź