Kolorowy skwerek
AutorWiadomość
Kolorowy Skwerek
Niewielki skwerek w magicznej części Londynu. Liście tutejszych drzew przybierają wszelkie możliwe kolory. Nie sposób wyodrębnić spośród roślin konkretnych gatunków, odróżniają się od siebie jedynie kształtami i odcieniami - jedne są bardziej jaskrawe, inne pastelowe. Barwne powierzchnie delikatnie mienią się na wietrze. Jest to bardzo popularne miejsce schadzek, często można tu zobaczyć parę leżącą na kocu i cieszącą oczy pięknymi widokami czy spacerującą po okolicy, jeśli pogoda dopisuje. Jesienią liście opadają, jednak szybko zastępują je kolejne, zimą drzewa znów są kolorowe, choć często częściowo przykryte śniegiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:29, w całości zmieniany 3 razy
|? kwietnia
Kwiecień okazał się być dość ciepłym miesiącem, a przynajmniej jak na tą chwilę. Idealnym przykładem mógł być dzisiejszy dzień, gdzie bez żadnych przeszkód można było sobie pozwolić na swobodne wyjście z domu bez płaszcza. Ciepło, miło i przyjemnie, ale oczywiście cóż to byłby za dzień bez trupa znalezionego w dokach. No cóż... nie dla wszystkich miał to być ciepły, miły i przyjemny dzień, a szczególnie już nie dla enata, który wylądował w prosektorium. Za to ona tu. Chciała się trochę odstresować po zaskakująco ciężkim dniu w pracy, a miejsce definitywnie temu sprzyjało. Poza tym umówiła się tu ze znajomą, aby móc trochę "poplotkować" jak to przecież na arystokratkę przystało.
Zauroczona obserwowała liście drzew, które w słońcu mieniły się niemal we wszystkich kolorach. Zdecydowanie było to wspaniałe miejsce. Powinna kiedyś przyjść tu z synem, na pewno doceni ten Skwerek tak samo jak ona. Niestety mając wciąż głowę w górze i będąc całkowicie pochłoniętą obserwacją nie zauważyła najważniejszego... tego co jest przed nią. To było powodem dlaczego wpadła na kogoś idącego przed sobą... znowu. Ale można uznać to za sukces. To dopiero pierwszy raz w tym miesiącu gdy na kogoś wpada. Można by powiedzieć, że prawie jest z siebie dumna.
-Wybacz, powinnam bardziej uważać. - Powiedziała do młodej kobiety przed sobą uśmiechając się do niej przepraszająco. Nie zliczy ile razy ostatnio przytrafiło jej się w ten sposób na kogoś wpaść. Najwidoczniej jej niezdarstwo weszło na jakiś wyższy poziom, co nijak się jej uśmiechało.
Kwiecień okazał się być dość ciepłym miesiącem, a przynajmniej jak na tą chwilę. Idealnym przykładem mógł być dzisiejszy dzień, gdzie bez żadnych przeszkód można było sobie pozwolić na swobodne wyjście z domu bez płaszcza. Ciepło, miło i przyjemnie, ale oczywiście cóż to byłby za dzień bez trupa znalezionego w dokach. No cóż... nie dla wszystkich miał to być ciepły, miły i przyjemny dzień, a szczególnie już nie dla enata, który wylądował w prosektorium. Za to ona tu. Chciała się trochę odstresować po zaskakująco ciężkim dniu w pracy, a miejsce definitywnie temu sprzyjało. Poza tym umówiła się tu ze znajomą, aby móc trochę "poplotkować" jak to przecież na arystokratkę przystało.
Zauroczona obserwowała liście drzew, które w słońcu mieniły się niemal we wszystkich kolorach. Zdecydowanie było to wspaniałe miejsce. Powinna kiedyś przyjść tu z synem, na pewno doceni ten Skwerek tak samo jak ona. Niestety mając wciąż głowę w górze i będąc całkowicie pochłoniętą obserwacją nie zauważyła najważniejszego... tego co jest przed nią. To było powodem dlaczego wpadła na kogoś idącego przed sobą... znowu. Ale można uznać to za sukces. To dopiero pierwszy raz w tym miesiącu gdy na kogoś wpada. Można by powiedzieć, że prawie jest z siebie dumna.
-Wybacz, powinnam bardziej uważać. - Powiedziała do młodej kobiety przed sobą uśmiechając się do niej przepraszająco. Nie zliczy ile razy ostatnio przytrafiło jej się w ten sposób na kogoś wpaść. Najwidoczniej jej niezdarstwo weszło na jakiś wyższy poziom, co nijak się jej uśmiechało.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Ostatnio zmieniony przez Rowan Yaxley dnia 01.04.17 18:14, w całości zmieniany 1 raz
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Zajmowała się liczeniem liści. To bardzo odprężające zajęcie, pozwala oczyścić umysł, trochę jak liczenie baranów ale bez spania. Przychodziła tu od wielu lat a główną przyczyną były barwy. Te piękne żywe barwy które potrafiły rozjaśnić nawet najgorszy dzień. Już nie pamiętała kto pokazał jej to miejsce. Może brat, ktoś z przyjaciół albo któryś z rodziców próbował poprawić jej humor po bolesnej wizycie u uzdrowiciela. Nieważne, po prostu zawsze gdy tu przychodziła czuła się lepiej. Zajęła swoje stałe miejsce gdzie mogła ogarnąć wzrokiem większą część skweru. Próbowała sobie przypomnieć wszystkie gatunki roślin które zdążyła już zidentyfikować przez te wszystkie lata. Wciąż nie rozumiała dla czego każdy z kim dzieliła się tymi informacjami twierdził, że psuła całą zabawę. Usta panny Skamander wygięły się w lekko rozbawiony uśmiech. Sięgnęła do kieszenie płaszcza mając w planach wyjąc z niej papierośnicę i jeszcze trochę zatruć powietrze. To właśnie wtedy coś w nią uderzyło. Małe pudełeczko wyskoczyło do góry ale na szczęście Judith zdążyła je złapać zanim wylądowało na ziemi. Może to znak od bogów, że czas najwyższy rzucić palenie? Papierośnica wylądowała bezpiecznie w kieszeni a sama Skamander odwróciła się w stronę „napastnika”. Jeszcze nie wiedziała czy zacznie n niego krzyczeć czy też uśmiechnie się tylko i zapewni, że nic się nie stało. Napastnikiem okazała się prawdopodobnie trochę starsza od niej kobieta. Wyglądała na skruszoną…chyba jednak należało się uśmiechnąć. - Nic się nie stało, te kolory potrafią zakręcić w głowie - i jak postanowiła uśmiechnęła się przyjaźnie. - Nic się pani nie stało? - spytała kurtuazyjnie. Tak, zasłużyła na „panią”. Nie mogła być dużo starsza od Jude ale na pierwszy rzut oka można było zauważyć, że ma się do czynienia z damą ale przecież jeszcze nikt ani słowem nie wspomniał o szlachcicach.
Faktycznie może za bardzo się zamyśliła? Ostatnie dni nie były łatwy. Niemal cały czas spędzała w pracy, gdyż liczba zabójstw, bądź niewyjaśnionych śmierci cały czas rosła. Jeszcze ta cała sprawa z jej bratem... martwiła się o niego. O to co ostatnio dowiedziała się od niego w jego rezydencji, o naciskaniu na Craiga przez rodzinę. I oczywiście sprawa Tobiasa samego w sobie... a dokładnie Nestora rodu Yaxley. Pozostało jedynie czekać na moment gdy odbiorą jej syna.
Nie była pewna jak kobieta, na którą wpadła zareaguje. Nie wszyscy przepadali za wchodzącymi w nich ludźmi. Na szczęście papierośnica, którą trzymała kobieta w dłoni nie upadła na bruk. Zresztą, dobrze, ze one same nie straciły równowagi i na nim nie wylądowały.
-Nic, dziękuję.- Uśmiecha się, żartuje i pyta ją jeszcze czy czasem jej nic się nie stało... przynajmniej rudowłosa jest pewna, że poszkodowana nie zabije ją samym wzrokiem. A mogłaby. Prawdopodobnie ona sama by właśnie tak zareagowała.
-W takim razie ta urokliwa feeria barw pozbawiła mnie jej całkiem.-Oby nie, jeszcze jej się przyda, choć sądząc po swych ostatnio dość częstych "wpadkach" już dawno ją straciła. Choć musiała przyznać, że miejsce to sprzyjało tego typu zapomnieniu. Można się tu odprężyć i na chwilę zająć swój umysł czymś zupełnie innym niż troskami.
-I chyba jeszcze daleko mi do pani. Rowan Yaxley.-Przedstawiła się skinąwszy lekko głową. Matka zawsze wychowywała ją na wyniosłą damę, ale co jak co do takowej było jej daleko. Zresztą patrząc na młodą kobietę przed sobą nie mogła ona mieć niższego statusu krwi niż czysta. Nie była też z tego co zauważyła jakoś szczególnie starsza od kobiety przed sobą, więc ta nie musiała się w tak jakby było inaczej sposób zwracać.
Nie była pewna jak kobieta, na którą wpadła zareaguje. Nie wszyscy przepadali za wchodzącymi w nich ludźmi. Na szczęście papierośnica, którą trzymała kobieta w dłoni nie upadła na bruk. Zresztą, dobrze, ze one same nie straciły równowagi i na nim nie wylądowały.
-Nic, dziękuję.- Uśmiecha się, żartuje i pyta ją jeszcze czy czasem jej nic się nie stało... przynajmniej rudowłosa jest pewna, że poszkodowana nie zabije ją samym wzrokiem. A mogłaby. Prawdopodobnie ona sama by właśnie tak zareagowała.
-W takim razie ta urokliwa feeria barw pozbawiła mnie jej całkiem.-Oby nie, jeszcze jej się przyda, choć sądząc po swych ostatnio dość częstych "wpadkach" już dawno ją straciła. Choć musiała przyznać, że miejsce to sprzyjało tego typu zapomnieniu. Można się tu odprężyć i na chwilę zająć swój umysł czymś zupełnie innym niż troskami.
-I chyba jeszcze daleko mi do pani. Rowan Yaxley.-Przedstawiła się skinąwszy lekko głową. Matka zawsze wychowywała ją na wyniosłą damę, ale co jak co do takowej było jej daleko. Zresztą patrząc na młodą kobietę przed sobą nie mogła ona mieć niższego statusu krwi niż czysta. Nie była też z tego co zauważyła jakoś szczególnie starsza od kobiety przed sobą, więc ta nie musiała się w tak jakby było inaczej sposób zwracać.
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Kurtuazyjnych formułek ciąg dalszy. Gdy Judith dostała odpowiedź na swoje pytanie kiwnęła potakująco głową w geście zrozumienia i posłała nieznajomej kolejny przyjazny uśmiech. Nie, nie zamierzała nikogo mordować wzrokiem. To był przecież tylko niewinny wypadek niewarty psucia sobie krwi. Czyżby to miejsce wpływało na nią aż tak…kojąco?
Słysząc kolejne słowa kobiety uśmiech panny Skamander nieznacznie się poszerzył. Czyżby nie tylko ona przychodziła tu by oczyścić umył i zapomnieć o niektórych sprawach? - Czasem każdy tego potrzebuje - odpowiedziała zapewniając, że w straceniu głowy tak naprawdę nie ma nic złego. Świat i tak zaraz sobie o nich przypomni. - Kto by pomyślał, że kilka kolorowych liści ma taki wpływ na dorosłych ludzi - dodała jeszcze choć trudno było stwierdzić czy mówi do siebie czy też może zwraca się do swojej rozmówczyni. Na chwilę przeniosła wzrok na czubek drzewa zastanawiając się nad tym czemu właściwie nigdy nie próbowała się wspiąć na szczyt. Chodziło jej oczywiście o czasy dzieciństwa ale nawet teraz bycie otoczonym przez tyle jasnych baw byłoby na pewno bardzo kojącym doświadczeniem.
Głos kobiety sprowadził ją ponownie na ziemię. Okazało się, że miała rację. Mało tego, że miała do czynienia z damą to jeszcze z przedstawicielką szlacheckiego rodu. Nazwisko Yaxley niewiele jej mówiło. Kojarzyła je tylko z jakąś ślzgonką która lubiła mieszać w głowie chłopcom. Dla tego Judith mogła wciąż zostać przy przyjaznym zachowaniu. Gdyby wiedziała, że panieńskie nazwisko Rowan brzmi Burke pewnie w tej chwili byłaby już daleko poza granicami skweru. - Skoro tak twierdzisz - nie miała zamiaru obstawać przy pani skoro kobieta sobie tego nie życzyła. - Judith Skamander - przedstawiła się posyłając Rowan kolejny uśmiech.
Słysząc kolejne słowa kobiety uśmiech panny Skamander nieznacznie się poszerzył. Czyżby nie tylko ona przychodziła tu by oczyścić umył i zapomnieć o niektórych sprawach? - Czasem każdy tego potrzebuje - odpowiedziała zapewniając, że w straceniu głowy tak naprawdę nie ma nic złego. Świat i tak zaraz sobie o nich przypomni. - Kto by pomyślał, że kilka kolorowych liści ma taki wpływ na dorosłych ludzi - dodała jeszcze choć trudno było stwierdzić czy mówi do siebie czy też może zwraca się do swojej rozmówczyni. Na chwilę przeniosła wzrok na czubek drzewa zastanawiając się nad tym czemu właściwie nigdy nie próbowała się wspiąć na szczyt. Chodziło jej oczywiście o czasy dzieciństwa ale nawet teraz bycie otoczonym przez tyle jasnych baw byłoby na pewno bardzo kojącym doświadczeniem.
Głos kobiety sprowadził ją ponownie na ziemię. Okazało się, że miała rację. Mało tego, że miała do czynienia z damą to jeszcze z przedstawicielką szlacheckiego rodu. Nazwisko Yaxley niewiele jej mówiło. Kojarzyła je tylko z jakąś ślzgonką która lubiła mieszać w głowie chłopcom. Dla tego Judith mogła wciąż zostać przy przyjaznym zachowaniu. Gdyby wiedziała, że panieńskie nazwisko Rowan brzmi Burke pewnie w tej chwili byłaby już daleko poza granicami skweru. - Skoro tak twierdzisz - nie miała zamiaru obstawać przy pani skoro kobieta sobie tego nie życzyła. - Judith Skamander - przedstawiła się posyłając Rowan kolejny uśmiech.
Nieraz, nie dwa, czy to w dzieciństwie, czy teraz odwiedza przeróżne miejsca, nawet takie, w których nie jedna arystokratka bałaby się zapuścić. Dlaczego? Bo chciała. Dobrze jest czasem odpocząć od otaczającej człowieka rutyny, czy problemów, których miała aktualnie na pęczki.
Chyba tego typu rzeczy jak kolorowe listki miały dużo większy wpływ na dorosłych, niż na dzieci. Choć niektórzy z nich, na chwilę mogli dzięki takim drobnym rzeczą odzyskać odrobinę dziecięcego pierwiastka.
Słysząc kolejne słowa kobiety jej uśmiech minimalnie zrzedł. To imię i nazwisko w ostatnim czasie aż za bardzo obiło jej się o uszy. Plotki w ich świecie były na porządku dziennym, a oczywistym faktem było, że tak duża akcja, w której środku był jej brat nie mogła obić się bez echa wśród arystokratek. Początkowo miała zamiar to przemilczeć i może nawet poprowadzić z nią miłą rozmowę skoro już się na takową zapowiadało, ale oczywiście ciekawość wzięła górę.
-Judith Skamander... -Zawiesiła na chwilę głos lustrując kobietę stojącą przed nią z góry na dół aby ostatecznie zawiesić swój wzrok na jej twarzy.
-Ta sama Judith Skamander, która razem z moim bratem Craigiem przeżyła dość wybuchowe chwile w Dziurawym Kotle? -Zapytała jakby o pogodę spoglądając na kobietę z pozoru surowo. Nie miała zamiaru z niej szydzić, choć nie ukrywała że ta cała sytuacja ją bawiła. To było sprawą brata z kim się zadawał i co z kim robił, choć może i tego nie popierała. Nie ukrywając wolałaby aby jej brat zachowywał takie rzeczy w sekrecie, tego typu wybryki nie wychodziły na światło dzienne. I choć na brata była zła, to nieszczęśniczki, która mu wtedy towarzyszyła było jej niemal żal. Musiała nasłuchać się dość sporej ilości nieprzyjemnych komentarzy, a nawet jeśli ludzie z jej otoczenia nie zdawali sobie sprawy, że plotkują właśnie o niej, to sam fakt, że ona sama w tej całej szopce uczestniczyła musiał być dla niej zawstydzający.
Chyba tego typu rzeczy jak kolorowe listki miały dużo większy wpływ na dorosłych, niż na dzieci. Choć niektórzy z nich, na chwilę mogli dzięki takim drobnym rzeczą odzyskać odrobinę dziecięcego pierwiastka.
Słysząc kolejne słowa kobiety jej uśmiech minimalnie zrzedł. To imię i nazwisko w ostatnim czasie aż za bardzo obiło jej się o uszy. Plotki w ich świecie były na porządku dziennym, a oczywistym faktem było, że tak duża akcja, w której środku był jej brat nie mogła obić się bez echa wśród arystokratek. Początkowo miała zamiar to przemilczeć i może nawet poprowadzić z nią miłą rozmowę skoro już się na takową zapowiadało, ale oczywiście ciekawość wzięła górę.
-Judith Skamander... -Zawiesiła na chwilę głos lustrując kobietę stojącą przed nią z góry na dół aby ostatecznie zawiesić swój wzrok na jej twarzy.
-Ta sama Judith Skamander, która razem z moim bratem Craigiem przeżyła dość wybuchowe chwile w Dziurawym Kotle? -Zapytała jakby o pogodę spoglądając na kobietę z pozoru surowo. Nie miała zamiaru z niej szydzić, choć nie ukrywała że ta cała sytuacja ją bawiła. To było sprawą brata z kim się zadawał i co z kim robił, choć może i tego nie popierała. Nie ukrywając wolałaby aby jej brat zachowywał takie rzeczy w sekrecie, tego typu wybryki nie wychodziły na światło dzienne. I choć na brata była zła, to nieszczęśniczki, która mu wtedy towarzyszyła było jej niemal żal. Musiała nasłuchać się dość sporej ilości nieprzyjemnych komentarzy, a nawet jeśli ludzie z jej otoczenia nie zdawali sobie sprawy, że plotkują właśnie o niej, to sam fakt, że ona sama w tej całej szopce uczestniczyła musiał być dla niej zawstydzający.
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Poczuła lekkie mrowienie na przedramieniu. Czyżby teraz każda jej blizna miała ostrzegać przed zbliżającymi się kłopotami? Kobieta powtórzyła jej imię w dość specyficzny sposób. Szare oczy zwęziły się w wąskie szparki. Próbowała przypomnieć sobie czy jednak na pewno nie zna nikogo o nazwisku Yaxley. Co ważniejsze czy nikogo o takim nazwisku nie zaciągnęła w jakiś ciemny kąt. Nie po raz pierwszy stwierdziła, że szlachta powinna mieć wypalone nazwy rodowe na czołach. Przynajmniej nie byłoby większych problemów. Tak gdy jakaś wystrojona w błyskotki stara ropucha oskarża cię o bycie ladacznicą to wiesz o którego może chodzić.
Rowan zawsze mogła jeszcze należeć do haremu Samuela i stąd ta dziwna nuta w jej głosie. Cóż ojciec na pewno by się uciszył z takiej synowej …Kącik ust Judith drgnął w lekkim rozbawieniu. Gdy okazało się, że Rowan jest siostrą TEGO BURKA jej uśmiech tylko się poszerzył. Bo czy to nie zabawne? Spotkać krewną byłego/niedoszłego kochanka w tak niepozornym miejscu? - Ta sama - przyznała nawet nie próbując zapanować nad swoim wyrazem twarzy. Zupełnie nie zwróciła uwagi na surowość w spojrzeniu rozmówczyni. - Co u niego? - spytała trochę bezczelnie. Nie żeby zastanawiała się nad losem Craiga ale o co innego miała powiedzieć? Przepraszam, że tamtego dnia pojawiłam się w barze i przeze mnie twoja rodzina musiała mierzyć się z małym skandalem? Mimowolnie zaczęła ruszać ręką która najbardziej ucierpiała przez te wybuchowe chwile , chciała się przekonać, że jeszcze tam jest. - Mam nadzieję, że nie miał jakiś kłopotów - te obawy nie wydawały się zbyt szczere. - Moim zdaniem to scenariusz na całkiem niezłą komedię. - przyznała znów się uśmiechając. Wyciągnęła papierosa i odpaliła go wpuszczając dym do płuc. Pomijając możliwość utraty ręki, wściekłość Sama i wyraz twarzy Bertiego gdy się o wszystkim dowiedział to, to było naprawdę zabawne.
Rowan zawsze mogła jeszcze należeć do haremu Samuela i stąd ta dziwna nuta w jej głosie. Cóż ojciec na pewno by się uciszył z takiej synowej …Kącik ust Judith drgnął w lekkim rozbawieniu. Gdy okazało się, że Rowan jest siostrą TEGO BURKA jej uśmiech tylko się poszerzył. Bo czy to nie zabawne? Spotkać krewną byłego/niedoszłego kochanka w tak niepozornym miejscu? - Ta sama - przyznała nawet nie próbując zapanować nad swoim wyrazem twarzy. Zupełnie nie zwróciła uwagi na surowość w spojrzeniu rozmówczyni. - Co u niego? - spytała trochę bezczelnie. Nie żeby zastanawiała się nad losem Craiga ale o co innego miała powiedzieć? Przepraszam, że tamtego dnia pojawiłam się w barze i przeze mnie twoja rodzina musiała mierzyć się z małym skandalem? Mimowolnie zaczęła ruszać ręką która najbardziej ucierpiała przez te wybuchowe chwile , chciała się przekonać, że jeszcze tam jest. - Mam nadzieję, że nie miał jakiś kłopotów - te obawy nie wydawały się zbyt szczere. - Moim zdaniem to scenariusz na całkiem niezłą komedię. - przyznała znów się uśmiechając. Wyciągnęła papierosa i odpaliła go wpuszczając dym do płuc. Pomijając możliwość utraty ręki, wściekłość Sama i wyraz twarzy Bertiego gdy się o wszystkim dowiedział to, to było naprawdę zabawne.
Zdziwiło ją to jak Judith spokojnie, a nawet z rozbawieniem do tego podchodziła. Rzeczywiście sytuacja była komiczna. Mogły wpaść w tym miejscu na kogokolwiek innego, mogły jedynie przejść obok siebie nie zadając sobie trudu rozmową, a jednak z tych traf chciał, że obie tego samego dnia, o tej samej porze wybrały się w to samo miejsce, a Rowan z powodu zapatrzenia się na kolorowe liście wpadła właśnie na nią. Los miał naprawdę ciekawe poczucie humoru.
-W porządku. Prawdopodobnie niedługo nie będzie już mu dane tak szaleć. -Małżeństwo niestety, bądź właśnie stety trochę go utemperuje. Zostanie pozbawiony swobody jaką mógł się przez tyle lat cieszyć, co zapewne w żadnym wypadku nie przypadnie mu do gustu. Znała go za dobrze by wiedzieć jednak, że jej brat tak łatwo usidlić się nie da.
-Nie, zaskakująco nie miał. Chyba Nestor był na tyle zrezygnowany i rozgoryczony tym wydarzeniem, że postanowił się do tego w żaden sposób nie odnosić.- Rzeczywiście brak reakcji Nestora był dla niej zaskoczeniem. Sądziła, że już następnego dnia jej brat będzie miał nikłą przyjemność czytania listu na temat tego jak bardzo zhańbił dobre imię ich rodu, ale zadziwiająco żadnej sowy nie otrzymał. To najlepszy przykład tego, że mężczyźni w tym świecie mają dużo łatwiej niż kobiety. Gdyby ona tamtego dnia była na miejscu Craiga jest już następnego byłaby wydziedziczona z powodu mezaliansu, do którego w praktyce by i tak nie doszło.
-Nie zaprzeczę.- Zbiliby jeszcze na tym fortunę, a jej brat zapewne uznałby to za dobry sposób na życie.
-Powinnam ci podziękować. Pośrednio dzięki tobie mam kolejny pretekst aby go trochę pognębić. - Oh tak, a to było jej ulubionym zajęciem. Ciekawe jak zareaguje na wieść, że jego siostra plotkowała na jego temat z jego niedoszłą kochanką? Będzie zachwycony! Coś jej mówiło, że jeszcze długo będzie mu to wypominać.
-W porządku. Prawdopodobnie niedługo nie będzie już mu dane tak szaleć. -Małżeństwo niestety, bądź właśnie stety trochę go utemperuje. Zostanie pozbawiony swobody jaką mógł się przez tyle lat cieszyć, co zapewne w żadnym wypadku nie przypadnie mu do gustu. Znała go za dobrze by wiedzieć jednak, że jej brat tak łatwo usidlić się nie da.
-Nie, zaskakująco nie miał. Chyba Nestor był na tyle zrezygnowany i rozgoryczony tym wydarzeniem, że postanowił się do tego w żaden sposób nie odnosić.- Rzeczywiście brak reakcji Nestora był dla niej zaskoczeniem. Sądziła, że już następnego dnia jej brat będzie miał nikłą przyjemność czytania listu na temat tego jak bardzo zhańbił dobre imię ich rodu, ale zadziwiająco żadnej sowy nie otrzymał. To najlepszy przykład tego, że mężczyźni w tym świecie mają dużo łatwiej niż kobiety. Gdyby ona tamtego dnia była na miejscu Craiga jest już następnego byłaby wydziedziczona z powodu mezaliansu, do którego w praktyce by i tak nie doszło.
-Nie zaprzeczę.- Zbiliby jeszcze na tym fortunę, a jej brat zapewne uznałby to za dobry sposób na życie.
-Powinnam ci podziękować. Pośrednio dzięki tobie mam kolejny pretekst aby go trochę pognębić. - Oh tak, a to było jej ulubionym zajęciem. Ciekawe jak zareaguje na wieść, że jego siostra plotkowała na jego temat z jego niedoszłą kochanką? Będzie zachwycony! Coś jej mówiło, że jeszcze długo będzie mu to wypominać.
Anguis in herba
But I'm holding on for dear life
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Won't look down, won't open my eyes
'Cause I'm just holding on for tonight
Rowan Yaxley
Zawód : Tłumacz i nauczyciel języków obcych, były koroner
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowa
When the fires,
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
when the fires are consuming you
And your sacred stars
won't be guiding you
I got blood, I got blood,
blood on my name
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Spotkanie z panią Bones przebiegło nadzwyczaj pomyślnie. Starsza kobieta okazała się wyjątkowo oczytana i przystępna w temacie astronomii, który podobno studiowała od jakichś sześćdziesięciu lat. Jej wiedza była zdumiewająca, jednak nawet te trzy godziny rozmowy okazały się zdecydowanie za krótkim czasem, by cokolwiek wyciągnąć z jej umysłu, co pomogłoby mu w badaniach. Owszem. Zapisał chyba jakieś czternaście stron drobnym druczkiem notatek, ale... Vane czuł, że nawet i trzy tygodnie nie starczyłyby mu na dowiedzenie się wszystkiego co chciał wiedzieć. I chociaż czuł się o wiele lepiej ze swoimi przyrządami do pracy niż w towarzystwie ludzi, stwierdził, że z rodzajem takich ludzi jak pani Bones mógłby przebywać cały czas. Może miał też coś niecoś z centaura, skoro tyle czasu z nimi pracuje. Na pewno nie zamieniał się w jedno z nich, bo nie mógł za nimi nadążyć, ale z chęcią odebrałby im umysły. Były niesamowicie błyskotliwe i potrafiły zapamiętać ogromną ilość informacji. Wciąż go zadziwiały! Vane niestety nie pamiętał wszystkiego tak idealnie jak one, więc potrzebne mu były nowe księgi. Lub stare ale nowe dla niego. Korespondenci rozsiani po wszystkich kontynentach byli wspaniałą rzeczą. Szkoda tylko że rozwiązano Departament Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów i kontakt z zagranicą nie był już taki łatwy jak wcześniej. Cenzura sprawdzała każdą poważniejszą korespondencję lub ładunek przychodzących do portu statków. Jednak gdy podawało się, że chodziło o badania naukowe, Ministerstwo Magii jakoś jeszcze przymykało oko. Szczególnie że Jayden miał już na koncie wydaną książkę, niezliczoną liczbę krótszych artykułów no i był profesorem w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Do tego elitarnego miejsca nie dostawali się pierwsi lepsi ludzie z łapanki, a restrykcyjnie prześwietlani obywatele, którzy na tytuł profesora musieli zasłużyć. Zresztą pracownicy Ministerstwa nie chcieli najwidoczniej mieć za dużo wspólnego z kimś pod batutą Grindelwalda. Nikt nie musiał wiedzieć, że nauczyciele wcale nie byli tacy przychylni dyrektorowi, jednak chcieli mieć pracę i spełniać się jako tych, którzy kształtowali nowe pokolenie. Wypowiadanie na głos swoich poglądów politycznych nie było do tego mądre. W zaufanym towarzystwie można było rozprawiać bez końca, ale poza nimi... Nie. Jayden może i chodził z głową w chmurach, ale nie był samobójcą. Kochał gwiazdy. Uwielbiał ciała niebieskie. Wielką frajdę sprawiało mu też przekazywanie wiedzy młodym umysłom, co według innych szło mu całkiem nieźle. Czego chcieć więcej? Sam jednak czuł się jak jeden ze swoich studentów, gdy okazało się, że sławna badaczka astronomii przyjechała do Londynu na konferencję. Musiał tam być! Nie było łatwo się dostać na to spotkanie, ale znajomości jego dziadka pomogły w prześlizgnięciu się do śmietanki tego świata. Okazało się do tego, że jego nazwisko otwiera wiele drzwi. I nawet nie poprzez kojarzenie dziadka, ale jego samego, co było dość zaskakujące. Zebranie zakończyło się jednak o wiele szybciej niż ktokolwiek mógłby przypuszczać, a Jayden wiedziony dziwną chęcią rozmyślań nad tym, co usłyszał, skierował swoje kroki do magicznego portu. Nie chciał jeszcze wracać do Hogwartu, gdzie od razu zostałby zapewne zaatakowany przez wiele osób, a przemyślenia uciekłyby wraz z ich głosami. Sam nie zauważył kiedy znalazł się na kolorowym skwerku.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Siedzenie w czterech ścianach w taki piękny, słoneczny dzień byłoby jedną z głupszych rzeczy, które mogłaby zrobić. Co prawda nie czuła się najlepiej z powodu kolejnej niezbyt przespanej nocy i najchętniej zostałaby w łóżku razem ze swoim towarzyszem doli i niedoli - puszkiem, a jednak pstrokata tapeta na ścianach wyjątkowo jej do tego nie zachęcała. W miarę szybko doprowadziła się do stanu używalności i bynajmniej nie miała zamiaru fundować sobie kilkugodzinnej sesji dotleniającej, co początkowo było powodem, dla którego wyszła z domu. Aria miewała to do siebie, że czasami wyłączała się z otoczenia w najmniej odpowiednim momencie, więc kiedy tak szła przed siebie... zapominała gdzie chciała właściwie pójść. I na litość Merlina, na piękną Rowenę, nie wiedziała w jaki sposób dotarła aż tutaj, na skwerek, który widziała może trzeci raz w swoim krótkim życiu a przynajmniej tak jej się wydawało.
Nóżki powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa, w związku z czym brunetka usiadła pod drzewem na dopiero co wyrastającej trawce a potem rozglądnęła się dookoła uznając, że krótka drzemka w promieniach słońca chyba jeszcze nikomu nie zaszkodziła. No i pewnie by nie zaszkodziła, gdyby nie hałas ze niezlokalizowanego w pobliżu źródła, brzmiący jak płacz dziecka, które wyszorowało chodnik swoją pulchną buźką. Nie lubiła dzieci. Nie robiła im krzywdy, jednak skrupulatnie stroniła od ich towarzystwa, nie wspominając tu o braniu na ręce, czy jakimkolwiek pilnowaniu. Matka z niej zresztą byłaby przeciętna - wierzyła w selekcję naturalną, oceniając wszystko w kategorii albo sobie poradzi albo nie a jak nie, to trudno. W każdym razie teraz dodatkowo zirytowana ciągłym darciem, postanowiła przenieść się w cichszą okolicę. Jak mawiały mądre głowy: nie śmiej się dziadku... potknęła się kilka metrów dalej o wystającą nieco ponad normę płytkę, której po prostu nie zauważyła. Dnia dziś wybitnie nie miała udanego, wieńcząc cały pokaz narodzonej pięć minut temu sarny wpadnięciem prosto w Jaydena. Nie zarejestrowała momentu, w którym się tu znalazł, ale była mu wdzięczna, że uderzyła nosem w jego ramię niż ziemię.
W normalnych warunkach zapewne by podziękowała i poszła dalej, ale kiedy zauważyła, że osobnik, w którego tak nieelegancko wlazła, był nauczycielem, w którym się podkochiwała swego czasu poczuła, że zapomina jak się mówi. Po tylu latach spełniła przecież swoje marzenie! Dotknęła obiektu zakazanego. Ba, poniekąd nawet i przytuliła!
- Ja... przepraszam. Zaatakował mnie chodnik - wydusiła wreszcie patrząc na niego z najgłupszą miną na świecie. Szczerze wątpiła, że Vane ją pamięta (o co chyba by się obraziła, bo w końcu słała mu laurki na każdą możliwą okazję i przykładała się do lekcji), dlatego postanowiła najpierw sprawdzić ten drobiazg.
Nóżki powoli zaczęły odmawiać posłuszeństwa, w związku z czym brunetka usiadła pod drzewem na dopiero co wyrastającej trawce a potem rozglądnęła się dookoła uznając, że krótka drzemka w promieniach słońca chyba jeszcze nikomu nie zaszkodziła. No i pewnie by nie zaszkodziła, gdyby nie hałas ze niezlokalizowanego w pobliżu źródła, brzmiący jak płacz dziecka, które wyszorowało chodnik swoją pulchną buźką. Nie lubiła dzieci. Nie robiła im krzywdy, jednak skrupulatnie stroniła od ich towarzystwa, nie wspominając tu o braniu na ręce, czy jakimkolwiek pilnowaniu. Matka z niej zresztą byłaby przeciętna - wierzyła w selekcję naturalną, oceniając wszystko w kategorii albo sobie poradzi albo nie a jak nie, to trudno. W każdym razie teraz dodatkowo zirytowana ciągłym darciem, postanowiła przenieść się w cichszą okolicę. Jak mawiały mądre głowy: nie śmiej się dziadku... potknęła się kilka metrów dalej o wystającą nieco ponad normę płytkę, której po prostu nie zauważyła. Dnia dziś wybitnie nie miała udanego, wieńcząc cały pokaz narodzonej pięć minut temu sarny wpadnięciem prosto w Jaydena. Nie zarejestrowała momentu, w którym się tu znalazł, ale była mu wdzięczna, że uderzyła nosem w jego ramię niż ziemię.
W normalnych warunkach zapewne by podziękowała i poszła dalej, ale kiedy zauważyła, że osobnik, w którego tak nieelegancko wlazła, był nauczycielem, w którym się podkochiwała swego czasu poczuła, że zapomina jak się mówi. Po tylu latach spełniła przecież swoje marzenie! Dotknęła obiektu zakazanego. Ba, poniekąd nawet i przytuliła!
- Ja... przepraszam. Zaatakował mnie chodnik - wydusiła wreszcie patrząc na niego z najgłupszą miną na świecie. Szczerze wątpiła, że Vane ją pamięta (o co chyba by się obraziła, bo w końcu słała mu laurki na każdą możliwą okazję i przykładała się do lekcji), dlatego postanowiła najpierw sprawdzić ten drobiazg.
Gość
Gość
Trudno było określić stosunek Jaydena do spraw tak trywialnych i ulotnych jak właśnie te ziemskie. Nigdy nie przywiązywał do nich szczególnie wagi, wiedząc, że jego pasja rządziła się własnymi prawami. I to właśnie na tych zasadach koegzystował. Gdy dał się ponieść obserwacjom, wyliczeniom i analizowaniu domysłów, które mogły mu pomóc w rozwiązaniu niektórych naukowych problemów, zapominał zupełnie o bożym świecie. Mógł nie jeść, nie pić, pozwalając, by rytm astronomii go poniósł w tereny, na których jeszcze nie był, ale zamierzał je poznać. Nie patrzył na rzeczywistość tak jak inni, bo zwyczajnie nie miewał problemów tak dobrze znanych każdemu człowiekowi. W domu bywał od święta, więc zapewne jego sąsiedzi nawet go nie kojarzyli, skoro tak często bywał w terenie na całe noce. Z centaurami potrafił rozmawiać i poznawać tajemnice kosmosu wiele godzin, nie czując zmęczenia czy znudzenia. Przez to jego nocne życie kadra nauczycielska w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie miała spore pretensje o to, że Jayden potrafił niekontrolowanie zasnąć podczas śniadań lub innych spotkań. Na zajęciach zawsze był aktywny i potrafił nie stracić koncentracji ani na moment. Co innego podczas rutynowych, codziennych czynności, które były zwyczajnie nudne. Nikt nie powinien go winić za to podejście. W końcu z natury był skierowany ku astronomii, a ta raczej nie mogła być badana czy nauczana za dnia. Kiedyś musiał odsypiać, prawda? Jedną z większych awantur na ten temat było to, gdy odjechał podczas przemowy Grindelwalda, która miała poruszyć wszystkich do pracy. Gdy jeszcze od czasu do czasu wspominała o tym Pomona, śmiali się z zaistniałej sytuacji, chociaż oboje wiedzieli, że z ówczesnym dyrektorem Hogwartu nie ma żartów. Skończyło się na szczęście jedynie na upomnieniu, bo mężczyzna był zajęty innymi sprawami. Najprawdopodobniej wysyłaniem kolejnych instrukcji Minister Magii.
Idąc w zamyśleniu, nie zauważył nawet zbliżającej się postaci. Zawsze z głową w chmurach nie zarejestrował również, że nadchodząca panna potknęła się w wyniku czego wleciała prosto na niego. Jayden zawahał się, jednak utrzymał równowagę momentalnie również pomagając pomóc utrzymać pion przypadkowej osobie. Czekał, aż dziewczyna się wyprostuje i stanie na nogi, myśląc nad tym, że może faktycznie czasem powinien zejść na ziemię. Pomona lubiła mu o tym dobitnie przypominać, ale nieszczególnie zamierzał jej słuchać w tym przypadku. Zwyczajnie nie potrafił.
- Wszystko w porządku? - spytał z uwagą i troską, wiedząc, że nie wybaczyłby sobie, gdyby przez niego komuś stałaby się krzywda. Nawet ta najmniejsza. Uśmiechnął się jednak szeroko na usłyszane słowa, wiedząc już, że nie miał się o co martwić. Nie zauważył niczego co świadczyło o speszeniu się młodej panny, chociaż jej twarz była mu dość dobrze znajoma. Zapewne chwilę miało potrwać zanim przypisze do odpowiedniego nazwiska. - Najważniejsze, że nic się nie stało - odpowiedział, patrząc ciepło na dziewczynę. Cóż. Chyba nie umiał zresztą patrzeć na ludzi inaczej niż z życzliwością.
Idąc w zamyśleniu, nie zauważył nawet zbliżającej się postaci. Zawsze z głową w chmurach nie zarejestrował również, że nadchodząca panna potknęła się w wyniku czego wleciała prosto na niego. Jayden zawahał się, jednak utrzymał równowagę momentalnie również pomagając pomóc utrzymać pion przypadkowej osobie. Czekał, aż dziewczyna się wyprostuje i stanie na nogi, myśląc nad tym, że może faktycznie czasem powinien zejść na ziemię. Pomona lubiła mu o tym dobitnie przypominać, ale nieszczególnie zamierzał jej słuchać w tym przypadku. Zwyczajnie nie potrafił.
- Wszystko w porządku? - spytał z uwagą i troską, wiedząc, że nie wybaczyłby sobie, gdyby przez niego komuś stałaby się krzywda. Nawet ta najmniejsza. Uśmiechnął się jednak szeroko na usłyszane słowa, wiedząc już, że nie miał się o co martwić. Nie zauważył niczego co świadczyło o speszeniu się młodej panny, chociaż jej twarz była mu dość dobrze znajoma. Zapewne chwilę miało potrwać zanim przypisze do odpowiedniego nazwiska. - Najważniejsze, że nic się nie stało - odpowiedział, patrząc ciepło na dziewczynę. Cóż. Chyba nie umiał zresztą patrzeć na ludzi inaczej niż z życzliwością.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Niczego? Nie speszyła się? Czy on zdążył oślepnąć od wgapiania się co noc w gwiazdy? Och. Aria zdążyła już chyba trzykrotnie spłonąć dziewiczym rumieńcem w oczekiwaniu na reakcję Jaydena, ale może po prostu promienie słoneczne i feeria barw rozkwitających kwiatów powodowały, że tego nie zauważył. Skrzyżowawszy ręce za plecami, przestąpiła niecierpliwie z nogi na nogę dochodząc do wniosku, że mężczyzna jej nie pamięta. I zasmuciła się nawet na krótką chwilę, ale zaraz po tym uznała, że w sumie to mogłaby to w jakiś sposób wykorzystać. Co prawda była od niego młodsza, ale co tam te siedem lat (tak, zdążyła zdobyć na jego temat podstawowe informacje - młodość rządziła się innymi prawami, na przykład głupotą i szczenięcą miłością). Gdyby to było dwadzieścia... ale siedem? Prawie jak siedem dni tygodnia, siedem życzeń, czy coś.
- W porządku. Tylko trochę boli mnie palec, ale lepsze to niż złamanie nosa - stwierdziła z przekąsem wyobrażając sobie jakby wyglądała z połamanym nosem i jak bardzo tamten mały grubasek przeżył upadek na chodnik. Chyba nawet zaczynała współczuć temu dziecku obrażeń, ale znacznie ciekawszy obrazek miała teraz przed sobą.
- Pan mnie nie pamięta, prawda? - zniecierpliwiona tym czekaniem wzięła sprawy w swoje chude rączki, posyłając mężczyźnie lekki uśmiech. Zdążyła mu się już uważnie przyjrzeć i mogła śmiało przyznać, że niewiele się zmienił. Dalej był przystojnym, dojrzałym i postawnym Vanem, którego pamiętała jeszcze ze swojej edukacji w szkole. Mogłaby przysiąc, że jej serduszko dalej mocniej biło na jego widok, chociaż sprawa się teraz trochę komplikowała. Co z tego, że już nie było między nimi granicy w postaci relacji uczennica-nauczyciel, skoro Jayden może dalej postrzegać ją w tej kategorii? A może już miał żonę, dziecko w drodze, domek i psidwaka? Chociaż obdarzona wyjątkową spostrzegawczością brunetka nie wyłapała na jego palcu obrączki, nie miała tej pewności i nie miała też absolutnie żadnego zamiaru odbijać zajętych mężczyzn.
- Powinnam się obrazić w takim razie. Chyba, że ktoś po mnie bardziej przykładał się do pańskich lekcji i brał dodatkowe zadania, to wtedy byłabym skłonna wybaczyć - wzruszyła ramionami. Mogła w zasadzie już dawno powiedzieć jak się nazywa, jednak bardziej pasowała jej ta zabawa w zgadywanie i wodzenie za nos. A gdyby nie chciał to mógł sobie przecież pójść, rzucając marną wymówką o braku czasu.
- W porządku. Tylko trochę boli mnie palec, ale lepsze to niż złamanie nosa - stwierdziła z przekąsem wyobrażając sobie jakby wyglądała z połamanym nosem i jak bardzo tamten mały grubasek przeżył upadek na chodnik. Chyba nawet zaczynała współczuć temu dziecku obrażeń, ale znacznie ciekawszy obrazek miała teraz przed sobą.
- Pan mnie nie pamięta, prawda? - zniecierpliwiona tym czekaniem wzięła sprawy w swoje chude rączki, posyłając mężczyźnie lekki uśmiech. Zdążyła mu się już uważnie przyjrzeć i mogła śmiało przyznać, że niewiele się zmienił. Dalej był przystojnym, dojrzałym i postawnym Vanem, którego pamiętała jeszcze ze swojej edukacji w szkole. Mogłaby przysiąc, że jej serduszko dalej mocniej biło na jego widok, chociaż sprawa się teraz trochę komplikowała. Co z tego, że już nie było między nimi granicy w postaci relacji uczennica-nauczyciel, skoro Jayden może dalej postrzegać ją w tej kategorii? A może już miał żonę, dziecko w drodze, domek i psidwaka? Chociaż obdarzona wyjątkową spostrzegawczością brunetka nie wyłapała na jego palcu obrączki, nie miała tej pewności i nie miała też absolutnie żadnego zamiaru odbijać zajętych mężczyzn.
- Powinnam się obrazić w takim razie. Chyba, że ktoś po mnie bardziej przykładał się do pańskich lekcji i brał dodatkowe zadania, to wtedy byłabym skłonna wybaczyć - wzruszyła ramionami. Mogła w zasadzie już dawno powiedzieć jak się nazywa, jednak bardziej pasowała jej ta zabawa w zgadywanie i wodzenie za nos. A gdyby nie chciał to mógł sobie przecież pójść, rzucając marną wymówką o braku czasu.
Gość
Gość
Do Jaydena trzeba było się przyzwyczaić. Wiele osób wyraźnie się denerwowało tą jego innością, inni potrafili ją zaakceptować. Wcale nie był takim wielkim dziwakiem, tylko podchodził do życia zupełnie inaczej niż reszta ludzi. Co innego było dla niego ważne, jednak jako członek Zakonu wiedział, co było słuszne. A co do relacji z ludźmi... Może i był dobry w obserwowaniu gwiazd, jeśli nie naprawdę dobry. Trzeba było mu też oddać łatwość w dostrzeganiu u ludzi różnych reakcji, ale bardziej odebrałby ten rumieniec jako zawstydzenie tym dziwnym wypadkiem. Nie wiązał go ze swoją osobą, bo zwyczajnie nawet o tym nie myślał. Jayden naprawdę nie był jak inni mężczyźni. Już za czasów nauki w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie przekonało się o tym parę dziewcząt, nie mogąc znieść zupełnego braku zainteresowania ze strony zafascynowanego ciałami niebieskimi Vane'a. Żadna nie wygrała z pięknymi obiektami na sklepieniu nieba, chociaż nie można było powiedzieć, żeby żadne kobiety nigdy nie podobały się belfrowi. Niełatwo jednak było przyłapać go na wodzeniu wzrokiem za jedną z nich. Jeśli miały cokolwiek powiedzieć o tej młodej pannie to niewątpliwie miała ładną twarz, a jej piwne oczy wpatrywały się w niego z pewną dozą wyczekiwania. Wyczekiwania, którego nie potrafił zinterpretować. Niewątpliwie ją kojarzył, ale... Raczej nie wyglądała na kogoś, kogo mógł znać z lat szkolnych, więc pozostawały grupy uczniów, których sam nauczał. Uniósł brwi w tej samej chwili, bo dziewczę spytało o to czy ją pamięta. Do tego zwróciła się do niego per pan, więc niewątpliwie musiała należeć do grona jego uczennic. Nie chciał odpowiadać, bo już zaczynał kojarzyć tę twarz na samym początku, ale wciąż starał się odnaleźć w pamięci to imię. Spojrzał na nią, lekko mrużąc oczy i przekręcając w prawo głowę, ale uśmiech nie schodził mu z ust. Musiał przyznać, że z chwilą w której przyznała się do dużego przykładania się do zajęć, zaczęło mu o wiele mocniej trybić niż wcześniej. Zabawnym faktem było to, że nawet nim się odezwała, podejrzewał kto przed nim stoi.
- Była taka jedna bardzo ambitna Krukonka... - zaczął, ciągle patrząc na stojącą przed nim młodą kobietę. - Ariadna... Ariadna Roots? - spytał, chociaż potem już był pewien swojej odpowiedzi. Tak! Teraz już wiedział skąd ją kojarzył. Uczył ją jednak tylko dwa ostatnie lata, bo kończyła już naukę, a on dopiero rozpoczynał swój staż jako profesor astronomii. Niezwykle zresztą pamiętny był to początek, gdy bardziej zachwycał się interakcją z młodymi, chłonnymi umysłami niż prowadzeniem zajęć. Dopiero po czasie udało mu się to ustabilizować, a po pierwszym semestrze wiedział już jak najlepiej i najskuteczniej było mu prowadzić zajęcia. - Chyba jednak nie wzięłaś się za astronomię, skoro nie widuję cię na naszych konferencjach - odezwał się już zupełnie luźno, obserwując kobietę. No, tak. Czas tak szybko leciał, wszyscy szli do przodu z wiekiem i pracą. Ciekawe co też robiła ta prymuska w tej chwili. Przekrzywił lekko głowę. - Naprawdę dobrze jest zobaczyć znajomą twarz - dodał zupełnie bez skrępowania.
- Była taka jedna bardzo ambitna Krukonka... - zaczął, ciągle patrząc na stojącą przed nim młodą kobietę. - Ariadna... Ariadna Roots? - spytał, chociaż potem już był pewien swojej odpowiedzi. Tak! Teraz już wiedział skąd ją kojarzył. Uczył ją jednak tylko dwa ostatnie lata, bo kończyła już naukę, a on dopiero rozpoczynał swój staż jako profesor astronomii. Niezwykle zresztą pamiętny był to początek, gdy bardziej zachwycał się interakcją z młodymi, chłonnymi umysłami niż prowadzeniem zajęć. Dopiero po czasie udało mu się to ustabilizować, a po pierwszym semestrze wiedział już jak najlepiej i najskuteczniej było mu prowadzić zajęcia. - Chyba jednak nie wzięłaś się za astronomię, skoro nie widuję cię na naszych konferencjach - odezwał się już zupełnie luźno, obserwując kobietę. No, tak. Czas tak szybko leciał, wszyscy szli do przodu z wiekiem i pracą. Ciekawe co też robiła ta prymuska w tej chwili. Przekrzywił lekko głowę. - Naprawdę dobrze jest zobaczyć znajomą twarz - dodał zupełnie bez skrępowania.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Dygnęła słysząc swoje imię i nazwisko, i nawet uśmiechnęła się szerzej ukazując rządek równych, śnieżnobiałych ząbków. A jednak ciała niebieskie nie zawróciły mu aż tak w głowie, by wypierał z pamięci najambitniejszych uczniów. Lub uczennice, które wlepiały w Jaydena swoje maślane oczka podczas każdej lekcji i po lekcji i nawet na korytarzu, czy w wielkiej sali. Na szczęście miała w miarę podzielną uwagę, więc pożeranie go wzrokiem nie przeszkadzało jej ani trochę w słuchaniu. Ale to też wynikało z tego, że interesowała się najzwyczajniej w świecie takimi przedmiotami jak wróżbiarstwo, astronomia, numerologia czy starożytne runy a to czyniło ją wyjątkowym dziwadłem na tle społeczności uczniowskiej. W końcu wielu z nich odrzucało te przedmioty podważając ich jakąkolwiek słuszność, gdzie ona lubiła je chyba bardziej niż transmutację czy opiekę nad stworzonkami. Naturalnie spotykała się z niezrozumieniem grona swoich znajomych, jednak interesowało ją to tyle co zeszłoroczny śnieg - podobały jej się ich miny, kiedy przepowiadała im rzekomą przyszłość układając tarota.
- Wolę Aria. Lub jakkolwiek inaczej, nie przepadam za swoim pełnym imieniem - poprawiła mężczyznę i jakby nigdy nic złapała go za rękę, kierując się w stronę pobliskiej ławeczki skrytej w cieniu. Słońce powoli zaczynało stapiać jej czaszkę a nie planowała mdleć tutaj jak księżniczka. No, chyba, że Jayden by ją uratował, wziął na rączki i ocucił, to mogła pomyśleć o krótkim pokazie aktorskim.
Kiedy usiedli, przechodząc pośrednio do pytania o to co robi, westchnęła cichuteńko pod nosem. Mogła opowiedzieć historię swojego życia (nie w całości i nie na trzeźwo) lub powiedzieć małe kłamstewko, nieróżniące się zbyt dużo od prawdy. Albo za mocno ją poniosła fantazja uznając, że Vane w ogóle interesuje się tym co teraz robi.
- Astronomią może nie, ale zajęłam się na poważnie pieczeniem i pisaniem - w głowie układała sobie plan pod tytułem "jak najbardziej go sobą zainteresować", poprawiła się na niewygodnej ławce i założyła zgrabną nogę na nogę.
- Zapraszam przy okazji na ciastko. Mogę upiec nawet takie w kształcie gwiazdy - nie była jeszcze pewna jak ma się za to zabrać, więc póki co uznała, że chyba lepiej wyjdzie na tym, kiedy poświęci całą swoją uwagę Jaydenowi. Tak, tak, strategia idealna. Mogłaby zostać naczelnym strategiem w Filii Aurorów.
- A jednak konferencje wcale nie są takie ciekawe, skoro bardziej cieszy cię przypadkowe spotkanie na ulicy - przechodząc bez pytania na per ty, posłała mu kolejny, firmowy uśmiech. Czuła się w zasadzie trochę dziwnie, nie mogąc wyprzeć z głowy świadomości relacji jaka ich kiedyś łączyła a to skutecznie podcinało jej skrzydełka. No bo o co miała mówić? Miała go kokietować tak jak wszystkich innych mężczyzn? Mogłaby, teoretycznie. Miała wprost zapytać czy się z nią umówi albo czy ma żonę? A może jest po rozwodzie? Gdyby nie byli na tym głupim skwerku z drącym się za ich plecami bachorem...
- Swoją drogą, zastanawiałam się kiedyś czy nie nudzi cię codzienne wpatrywanie się w gwiazdy? Przecież nie dzieje się tam nic nowego, więc zakładam, że niebo znasz już na pamięć i bez zająknięcia mógłbyś mi wyrecytować każdy gwiazdozbiór - ona pamiętała to wszystko jak przez mgłę, ale nie obraziłaby się gdyby jej poopowiadał o tym na nowo.
- Wolę Aria. Lub jakkolwiek inaczej, nie przepadam za swoim pełnym imieniem - poprawiła mężczyznę i jakby nigdy nic złapała go za rękę, kierując się w stronę pobliskiej ławeczki skrytej w cieniu. Słońce powoli zaczynało stapiać jej czaszkę a nie planowała mdleć tutaj jak księżniczka. No, chyba, że Jayden by ją uratował, wziął na rączki i ocucił, to mogła pomyśleć o krótkim pokazie aktorskim.
Kiedy usiedli, przechodząc pośrednio do pytania o to co robi, westchnęła cichuteńko pod nosem. Mogła opowiedzieć historię swojego życia (nie w całości i nie na trzeźwo) lub powiedzieć małe kłamstewko, nieróżniące się zbyt dużo od prawdy. Albo za mocno ją poniosła fantazja uznając, że Vane w ogóle interesuje się tym co teraz robi.
- Astronomią może nie, ale zajęłam się na poważnie pieczeniem i pisaniem - w głowie układała sobie plan pod tytułem "jak najbardziej go sobą zainteresować", poprawiła się na niewygodnej ławce i założyła zgrabną nogę na nogę.
- Zapraszam przy okazji na ciastko. Mogę upiec nawet takie w kształcie gwiazdy - nie była jeszcze pewna jak ma się za to zabrać, więc póki co uznała, że chyba lepiej wyjdzie na tym, kiedy poświęci całą swoją uwagę Jaydenowi. Tak, tak, strategia idealna. Mogłaby zostać naczelnym strategiem w Filii Aurorów.
- A jednak konferencje wcale nie są takie ciekawe, skoro bardziej cieszy cię przypadkowe spotkanie na ulicy - przechodząc bez pytania na per ty, posłała mu kolejny, firmowy uśmiech. Czuła się w zasadzie trochę dziwnie, nie mogąc wyprzeć z głowy świadomości relacji jaka ich kiedyś łączyła a to skutecznie podcinało jej skrzydełka. No bo o co miała mówić? Miała go kokietować tak jak wszystkich innych mężczyzn? Mogłaby, teoretycznie. Miała wprost zapytać czy się z nią umówi albo czy ma żonę? A może jest po rozwodzie? Gdyby nie byli na tym głupim skwerku z drącym się za ich plecami bachorem...
- Swoją drogą, zastanawiałam się kiedyś czy nie nudzi cię codzienne wpatrywanie się w gwiazdy? Przecież nie dzieje się tam nic nowego, więc zakładam, że niebo znasz już na pamięć i bez zająknięcia mógłbyś mi wyrecytować każdy gwiazdozbiór - ona pamiętała to wszystko jak przez mgłę, ale nie obraziłaby się gdyby jej poopowiadał o tym na nowo.
Gość
Gość
Jej uśmiech oznaczał to, że dobrze wytypował. Pamiętał tę twarz, jednak na pewno zmieniło się kilka elementów, których nie potrafił nazwać. W pamięći miał drobną dziewczynkę, która z całym zaangażowaniem mówiła o tym, że wykonała kolejne zadanie dodatkowe, którego niezrobienie nie niosło za sobą żadnych konsekwencji. A jednak nagminnie je wypełniała przy okazji niezwykle starannie dbając o każdy szczegół. Było to niezwykle miłe czytać pracę kogoś, kto wkładał serce w przedmiot, którego się nauczało. Gdy rozmawiał z Pomoną, mówiła mu o grupie uczniów, którzy również niezwykle dbale podchodzili do zielarstwa, a ona była z tego faktu zadowolona jak Jayden ze swojej małej armii astronomów. Niewątpliwie panna Roots wyróżniała się na ich tle, podpytując Vane'a o każdą zagwozdkę, którą poruszył na zajęciach i mógł z łatwością domyślić się, że był to jeden z rzadkich przypadków pasjonatów. Nie wiedział jednak gdzie leżało główne źródło tej pasji. Nawet gdyby ktoś go uświadomił, machnąłby ręką nieprzekonany i dalej podchodził do tego ze swoim dawnym nastawieniem. Pan profesor owszem był dość dobry z numerologii jak każdy naukowiec, ale nie poświęcał dużej uwagi na wróżbiarstwo. Wielu myliło jego pracę z przepowiadaniem przyszłości z gwiazd. Nic bardziej mylnego. Jayden badał wpływ ciał niebieskich na życie na ziemi, nie było w gwiazdach zapisanej przyszłości. Sam przymykał oko na rzekomych jasnowidzów, nawet Haroldowi nie do końca wierzył. Bo kto znał przyszłość? Nikt. A co do panny Roots... Akurat o tym wlepianiu gałek ocznych to nie pamiętał. Bardziej spychał to na dalszy plan, domyślając się, że jego zajęcia były tak niezwykle pochłaniające.
- Dlaczego? Jest piękne - zaoponował i chciał powiedzieć coś więcej, ale poczuł jej dłoń na swojej i ciągnięcie go w stronę ławki. Położył łokcie na oparciu i odetchnął, obserwując to co działo się na skwerku. Zupełnie nieświadomy co kotłowało się pod gęstą czupryną swojej towarzyszki, wrócił myślami do pani Bones. Niezwykle mądra kobieta. Musiał zdobyć jedną z jej książek, które rozchodziły się w trybie natychmiastowym. Może jego dziadek posiadał jakieś egzemplarze... Podobno byli za młodu dobrymi znajomymi, więc... Kolejny natłok myśli, przerwała znowu Ariadna, przyciągając nie tylko jego uwagę, ale również i spojrzenie. Uniósł brwi, otwierając szerzej oczy i usta zupełnie jakby zaraz miał coś powiedzieć z zaskoczenia, ale następne jej słowa były zupełnym dobiciem. Każdy kto znał go choć odrobinę wiedział, że na Jaydena nic bardziej nie działa jak jego dwie miłości na raz - słodycze i kosmos. Naprawdę wyglądał jakby się zapowietrzył. - Naprawdę pracujesz w cukierni? - spytał zaskoczony, a przy okazji na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - No to koniecznie musisz zrobić te babeczki! Gdzie pracujesz? - dodał prosto z mostu, mając w głowie pyszności, które oferowała mu Ariadna. Zaraz jednak odwróciła jego uwagę, bombardując kolejnym stwierdzeniem, chociaż wydawało mu się, że powinno być pytaniem. Wzruszył lekko ramionami, opierając twarz na dłoni i siadając na ławce bokiem. - To wbrew pozorom wcale nie jest prawda. To i to jest genialnym przeżyciem. Nie co dzień spotyka się gwiazdę astronomii i swojego dawnego ucznia - odparł, przejeżdżając na chwilę palcami we włosach. Pogoda była naprawdę wspaniała - oznaczało to tylko jedno. Przepiękną noc. Na samą myśl uśmiech na jego twarzy się powiększał. Zaraz zszedł ponownie na ziemię. Wyprostował się i spojrzał na dziewczynę z lekką konsternacją wypisaną na twarzy. - Mylisz się. Na niebie wiecznie się coś zmienia. Niedawno widziałem narodziny nowej gwiazdy, a bitwa jaką toczą ciała niebieskie na naszej Drodze Mlecznej jest wiecznie w toku. Pozornie wydaje się ludziom, że nic nie dzieje się na nieboskłonie i to jest ich błąd. Każda z nich jest inna, każda ma swoją historię. Wyparcia dzieją się ciągle. Nie można powiedzieć, żeby niebo było dokładnie takie same każdej nocy, bo nie jest. Zwyczajnie nie jest - zakończył, chociaż mógłby mówić i mówić. Miał jednak na uwadze to, że jego rozmówczyni mogła wcale nie być taka zainteresowana tym tematem. Posłał jej delikatny uśmiech, po czym znowu przeniósł uwagę na skwer. - Powinnaś czasem zajrzeć do Wieży Astrologów. Możesz powołać się na mnie. Mają wiele do zaoferowania - dodał po krótkiej chwili.
- Dlaczego? Jest piękne - zaoponował i chciał powiedzieć coś więcej, ale poczuł jej dłoń na swojej i ciągnięcie go w stronę ławki. Położył łokcie na oparciu i odetchnął, obserwując to co działo się na skwerku. Zupełnie nieświadomy co kotłowało się pod gęstą czupryną swojej towarzyszki, wrócił myślami do pani Bones. Niezwykle mądra kobieta. Musiał zdobyć jedną z jej książek, które rozchodziły się w trybie natychmiastowym. Może jego dziadek posiadał jakieś egzemplarze... Podobno byli za młodu dobrymi znajomymi, więc... Kolejny natłok myśli, przerwała znowu Ariadna, przyciągając nie tylko jego uwagę, ale również i spojrzenie. Uniósł brwi, otwierając szerzej oczy i usta zupełnie jakby zaraz miał coś powiedzieć z zaskoczenia, ale następne jej słowa były zupełnym dobiciem. Każdy kto znał go choć odrobinę wiedział, że na Jaydena nic bardziej nie działa jak jego dwie miłości na raz - słodycze i kosmos. Naprawdę wyglądał jakby się zapowietrzył. - Naprawdę pracujesz w cukierni? - spytał zaskoczony, a przy okazji na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech. - No to koniecznie musisz zrobić te babeczki! Gdzie pracujesz? - dodał prosto z mostu, mając w głowie pyszności, które oferowała mu Ariadna. Zaraz jednak odwróciła jego uwagę, bombardując kolejnym stwierdzeniem, chociaż wydawało mu się, że powinno być pytaniem. Wzruszył lekko ramionami, opierając twarz na dłoni i siadając na ławce bokiem. - To wbrew pozorom wcale nie jest prawda. To i to jest genialnym przeżyciem. Nie co dzień spotyka się gwiazdę astronomii i swojego dawnego ucznia - odparł, przejeżdżając na chwilę palcami we włosach. Pogoda była naprawdę wspaniała - oznaczało to tylko jedno. Przepiękną noc. Na samą myśl uśmiech na jego twarzy się powiększał. Zaraz zszedł ponownie na ziemię. Wyprostował się i spojrzał na dziewczynę z lekką konsternacją wypisaną na twarzy. - Mylisz się. Na niebie wiecznie się coś zmienia. Niedawno widziałem narodziny nowej gwiazdy, a bitwa jaką toczą ciała niebieskie na naszej Drodze Mlecznej jest wiecznie w toku. Pozornie wydaje się ludziom, że nic nie dzieje się na nieboskłonie i to jest ich błąd. Każda z nich jest inna, każda ma swoją historię. Wyparcia dzieją się ciągle. Nie można powiedzieć, żeby niebo było dokładnie takie same każdej nocy, bo nie jest. Zwyczajnie nie jest - zakończył, chociaż mógłby mówić i mówić. Miał jednak na uwadze to, że jego rozmówczyni mogła wcale nie być taka zainteresowana tym tematem. Posłał jej delikatny uśmiech, po czym znowu przeniósł uwagę na skwer. - Powinnaś czasem zajrzeć do Wieży Astrologów. Możesz powołać się na mnie. Mają wiele do zaoferowania - dodał po krótkiej chwili.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kolorowy skwerek
Szybka odpowiedź