Kolorowy skwerek
AutorWiadomość
First topic message reminder :
[bylobrzydkobedzieladnie]
Kolorowy Skwerek
Niewielki skwerek w magicznej części Londynu. Liście tutejszych drzew przybierają wszelkie możliwe kolory. Nie sposób wyodrębnić spośród roślin konkretnych gatunków, odróżniają się od siebie jedynie kształtami i odcieniami - jedne są bardziej jaskrawe, inne pastelowe. Barwne powierzchnie delikatnie mienią się na wietrze. Jest to bardzo popularne miejsce schadzek, często można tu zobaczyć parę leżącą na kocu i cieszącą oczy pięknymi widokami czy spacerującą po okolicy, jeśli pogoda dopisuje. Jesienią liście opadają, jednak szybko zastępują je kolejne, zimą drzewa znów są kolorowe, choć często częściowo przykryte śniegiem.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:29, w całości zmieniany 3 razy
Powstała ze swojego miejsca o kilka sekund za późno i dołączyła do oklasków, gdy te rozbrzmiewały już od dawna w głównej Sali podwodnego baletu. Była nieobecna duchem i nawet przedstawienie nie było w stanie tego zmienić. Za mocno przejmowała się wydarzeniami ze smoczego rezerwatu, by dać się ponieść błogostanowi i muzyce; to ewidentnie nie był dobry dzień. Ojciec i ciotka Cassiopeia na szczęście nie zdołali niczego zauważyć, zajęci wymienianiem uwag na temat spektaklu, natomiast Marine mogła być pewna, że jej kuzynce udało się zwrócić uwagę na dziwne, flegmatyczne nawet zachowanie panny Lestrange. Elise była jej droga, dlatego mogła pozwolić sobie na pytania, lecz lepiej dla wszystkich byłoby, gdyby padły one w nieco bardziej ustronnym miejscu.
Na całe szczęście cała czwórka musiała jeszcze trochę poczekać na świstokliki powrotne, dlatego starsi zgodne uznali, że należy im się spacer. Powietrze w magicznym porcie było rześkie, jednak w niczym nie przypominało tego, do jakiego Marine przywykła na Wyspie Wight. Tam spokój, tu wrzawa. Poruszała się posłusznie za członkami rodziny, bezrefleksyjnie poddając ich poleceniom, z każdą jednak minutą coraz bardziej pogrążała się we własnych myślach. Rozpamiętywanie nieprzyjemnych zdarzeń nigdy nie wychodziło jej na dobre, lecz nic nie mogła poradzić na to, że od kilku dni tylko jeden temat chodził jej po głowie. Nie mogła skupić się na nauce, a oglądanie baletu nie sprawiło jej przyjemności; złowrogie myśli trawiły ją niemalże tak mocno, jak jakaś nieznana choroba.
Theseus zaproponował odpoczynek na jednym ze skwerków, obdarzonych drzewami, których liście mieniły się wszystkimi kolorami tęczy. W normalnych warunkach widok ten wzbudziłby chociaż uśmiech panny Lestrange, lecz tym razem przysiadła ona na ławce obok Elise i zagapiła na własne dłonie, złożone na błękitnej sukni.
Było jej wstyd, że coś takiego spotkało właśnie ją, lecz chociaż starała się to wypierać, musiała przyznać, że była odrobinę współwinna sytuacji. A może to jej ambicje wadziły w nowej roli?
- Mogę cię o coś zapytać? – zwróciła się do kuzynki cichym tonem, czekając na przyzwolenie. Chciała poruszyć delikatny dla panny Nott temat, lecz zrozumienie go było kluczowe w odzyskaniu chociaż cząstki wewnętrznego spokoju – Czy pamiętasz Rosalind sprzed jej ślubu? Jaka była? Czy coś ją dręczyło?
Spojrzała na Elise wyczekująco, jakby od jej odpowiedzi zależeć miał cały jej dalszy nastrój.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Elise z entuzjazmem powitała wyprawę z matką do Londynu na pokaz baletu, podczas którego mieli im towarzyszyć Marine wraz z ojcem. Cassiopeia Nott wydawała się zachwycona z okazji do spotkania i rozmowy z bratem i jego córką. Również Elise cieszyła się z wyjścia, podczas którego miała spotkać Marine oraz swego wuja. Ostatnio widziały się jeszcze w sierpniu podczas wizyty Elise z matką na wyspie Wight, choć w minionych dniach wymieniły się kilkoma listami. Elise po lekturze ostatniego numeru Walczącego Maga była na tyle zbulwersowana, że wysłała do kilku swoich kuzynek pełne przejęcia listy, w których przeżywała ten upadek dobrych obyczajów i skandal, jakich mieli się dopuścić Ollivanderowie i Prewettowie już pojutrze.
Dobrze było spędzić trochę czasu poza murami dworu. I choć za samym Londynem nie przepadała, były tu też miejsca, w których damom wypadało regularnie gościć. Zwłaszcza tym, które chciały uchodzić za artystycznie obyte. Elise w dzieciństwie uczyła się tańczyć balet, chociaż już dość dawno tego nie robiła. Niemniej jednak z ciekawością obejrzała występ, siedząc obok Marine, która wydawała się jakby spięta i nieswoja. Może to tylko takie wrażenie? Nie była pewna, co mogło się stać. Sama tryskała dziś dobrym humorem, zadowolona z tej małej rodzinnej wyprawy.
Występ niedługo się skończył, ale mieli jeszcze trochę czasu zanim aktywują się świstokliki, mogli więc udać się na przechadzkę po ładniejszej części dzielnicy portowej. Elise nawet nie czuła ciekawości tą brzydszą częścią, o wiele bardziej zainteresowana tą elegantszą. Wrześniowy dzień był całkiem ciepły i przyjemny, stanowiąc miły kontrast dla obfitującego w kapryśną pogodę lata. Powietrze nie pachniało jednak tak przyjemnie jak na wyspie Wight, tutaj momentami dawało się wyczuć nadpływające od rzeki niezbyt miłe wonie.
Szła obok Marine, zachowując pewien dystans od pogrążonych w rozmowie rodziców. Cassiopeia i Theseus z pewnością mieli swoje własne sprawy i musieli nadrobić zaległości. Musiały je nadrobić również dziewczęta – jeszcze rok temu o tej porze dzieliły jedno dormitorium w Hogwarcie i chodziły razem na większość lekcji. Aż do połowy czerwca widywały się dzień w dzień, ale w wakacje uległo to zmianie. Dlatego w pierwszej połowie sierpnia tak się obawiała, że zaręczyny Marine odsuną je od siebie jeszcze bardziej, skoro kuzynka niedługo wyjdzie za mąż i stanie się lady Yaxley. Do głosu dochodziła też zazdrość, choć do tego momentu zdążyła już trochę ochłonąć, niewątpliwie pomogła w tym szczera rozmowa odbyta w połowie sierpnia.
W końcu przysiadły na jednej z ławeczek. Elise poprawiła zieloną suknię, zwracając wzrok na Marine, która właśnie zadała jej pytanie.
- Jasne, pytaj – rzekła. Znajdowały się w na tyle bezpiecznej odległości od rodziców, ale i innych spacerowiczów, że mogły w spokoju porozmawiać. Theseus i Cassiopeia wyglądali na bardzo zajętych rozmową, o czymkolwiek ona była. Może o związku Marine? Planach wobec Elise? Czy może o szykującym się ślubnym skandalu?
Uniosła brwi, słysząc pytanie o Rosalind. Jednocześnie przez krótki moment poczuła w gardle gulę; nadal bardzo tęskniła za siostrą i uważała za szalenie niesprawiedliwe, że musiała tak szybko odejść, podczas gdy po świecie chodziło tyle bezwartościowych jednostek. Minęły już cztery lata od tamtej tragedii, ale Elise wciąż czuła żal do świata, że odebrał jej siostrę. I zdała sobie też sprawę, że nie wiedziała o jej związku absolutnie wszystkiego, będąc wtedy zbyt młodą, by zrozumieć pewne ukryte niuanse, których nie chciała widzieć, wierząc w wyidealizowaną wersję wydarzeń. Jeśli coś było nie tak, Rose na pewno nie chciała martwić tym młodszych sióstr. Może myślała, że ma czas, żeby je przygotować na to, co miało je czekać za kilka lat? Niestety nie miała.
Domyśliła się jednak, że Marine zapewne jest ciekawa, co czuły inne kobiety przed czekającym je ślubem, a nie miała własnej matki, którą mogłaby szczegółowo wypytać.
- Sporą część jej okresu narzeczeństwa spędziłam w Hogwarcie, choć pamiętam, że wysłała mi list, kiedy tylko się zaręczyła. To było chyba podczas naszego drugiego roku – zaczęła; kiedy Rose się zaręczyła i wyszła za mąż, Elise miała niecałe trzynaście lat i wielu rzeczy jeszcze nie rozumiała, nad wieloma zaczęła się zastanawiać dopiero gdy była starsza, wcześniej wierząc w wyidealizowaną, bajkową wersję, którą strzaskała dopiero śmierć siostry. Bo przecież w bajce miało być „i żyli długo i szczęśliwie”, a tymczasem Rose otrzymała ledwie rok. Czy szczęśliwy? – Ale zanim wyszła za mąż, w tych ostatnich tygodniach przed ślubem... Wtedy wydawało mi się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a sam ślub jawił mi się jako istna bajka, ale dopiero stosunkowo niedawno zaczęłam rozumieć... że choć wyglądała na tak piękną i szczęśliwą, może nie do końca tak było? Kiedy miałam trzynaście lat, byłam taka zafascynowana tym, co się działo i żywiłam przekonanie, że musi być szczęśliwa, gdy tak wirowała na parkiecie w tej cudownej sukni u boku swego przystojnego męża. Teraz sama się zastanawiam, co dokładnie czuła – mówiła, spoglądając na Marine w zamyśleniu i usilnie próbując sobie przypomnieć ten okres. Ostatnie chwile Rose przed ślubem oraz czas już po nim, kiedy zamieszkała z mężem. – Jakby nie patrzeć, to było zaaranżowane małżeństwo, ojciec i nestor postawili ją przed faktem dokonanym. Była z naszej trójki najstarsza i spoczywały na niej największe oczekiwania. Och, tak bardzo za nią tęsknię!
Podejrzewała, że na Marine jako jedynaczce również spoczywały duże oczekiwania i presja.
Dobrze było spędzić trochę czasu poza murami dworu. I choć za samym Londynem nie przepadała, były tu też miejsca, w których damom wypadało regularnie gościć. Zwłaszcza tym, które chciały uchodzić za artystycznie obyte. Elise w dzieciństwie uczyła się tańczyć balet, chociaż już dość dawno tego nie robiła. Niemniej jednak z ciekawością obejrzała występ, siedząc obok Marine, która wydawała się jakby spięta i nieswoja. Może to tylko takie wrażenie? Nie była pewna, co mogło się stać. Sama tryskała dziś dobrym humorem, zadowolona z tej małej rodzinnej wyprawy.
Występ niedługo się skończył, ale mieli jeszcze trochę czasu zanim aktywują się świstokliki, mogli więc udać się na przechadzkę po ładniejszej części dzielnicy portowej. Elise nawet nie czuła ciekawości tą brzydszą częścią, o wiele bardziej zainteresowana tą elegantszą. Wrześniowy dzień był całkiem ciepły i przyjemny, stanowiąc miły kontrast dla obfitującego w kapryśną pogodę lata. Powietrze nie pachniało jednak tak przyjemnie jak na wyspie Wight, tutaj momentami dawało się wyczuć nadpływające od rzeki niezbyt miłe wonie.
Szła obok Marine, zachowując pewien dystans od pogrążonych w rozmowie rodziców. Cassiopeia i Theseus z pewnością mieli swoje własne sprawy i musieli nadrobić zaległości. Musiały je nadrobić również dziewczęta – jeszcze rok temu o tej porze dzieliły jedno dormitorium w Hogwarcie i chodziły razem na większość lekcji. Aż do połowy czerwca widywały się dzień w dzień, ale w wakacje uległo to zmianie. Dlatego w pierwszej połowie sierpnia tak się obawiała, że zaręczyny Marine odsuną je od siebie jeszcze bardziej, skoro kuzynka niedługo wyjdzie za mąż i stanie się lady Yaxley. Do głosu dochodziła też zazdrość, choć do tego momentu zdążyła już trochę ochłonąć, niewątpliwie pomogła w tym szczera rozmowa odbyta w połowie sierpnia.
W końcu przysiadły na jednej z ławeczek. Elise poprawiła zieloną suknię, zwracając wzrok na Marine, która właśnie zadała jej pytanie.
- Jasne, pytaj – rzekła. Znajdowały się w na tyle bezpiecznej odległości od rodziców, ale i innych spacerowiczów, że mogły w spokoju porozmawiać. Theseus i Cassiopeia wyglądali na bardzo zajętych rozmową, o czymkolwiek ona była. Może o związku Marine? Planach wobec Elise? Czy może o szykującym się ślubnym skandalu?
Uniosła brwi, słysząc pytanie o Rosalind. Jednocześnie przez krótki moment poczuła w gardle gulę; nadal bardzo tęskniła za siostrą i uważała za szalenie niesprawiedliwe, że musiała tak szybko odejść, podczas gdy po świecie chodziło tyle bezwartościowych jednostek. Minęły już cztery lata od tamtej tragedii, ale Elise wciąż czuła żal do świata, że odebrał jej siostrę. I zdała sobie też sprawę, że nie wiedziała o jej związku absolutnie wszystkiego, będąc wtedy zbyt młodą, by zrozumieć pewne ukryte niuanse, których nie chciała widzieć, wierząc w wyidealizowaną wersję wydarzeń. Jeśli coś było nie tak, Rose na pewno nie chciała martwić tym młodszych sióstr. Może myślała, że ma czas, żeby je przygotować na to, co miało je czekać za kilka lat? Niestety nie miała.
Domyśliła się jednak, że Marine zapewne jest ciekawa, co czuły inne kobiety przed czekającym je ślubem, a nie miała własnej matki, którą mogłaby szczegółowo wypytać.
- Sporą część jej okresu narzeczeństwa spędziłam w Hogwarcie, choć pamiętam, że wysłała mi list, kiedy tylko się zaręczyła. To było chyba podczas naszego drugiego roku – zaczęła; kiedy Rose się zaręczyła i wyszła za mąż, Elise miała niecałe trzynaście lat i wielu rzeczy jeszcze nie rozumiała, nad wieloma zaczęła się zastanawiać dopiero gdy była starsza, wcześniej wierząc w wyidealizowaną, bajkową wersję, którą strzaskała dopiero śmierć siostry. Bo przecież w bajce miało być „i żyli długo i szczęśliwie”, a tymczasem Rose otrzymała ledwie rok. Czy szczęśliwy? – Ale zanim wyszła za mąż, w tych ostatnich tygodniach przed ślubem... Wtedy wydawało mi się, że wszystko jest w jak najlepszym porządku, a sam ślub jawił mi się jako istna bajka, ale dopiero stosunkowo niedawno zaczęłam rozumieć... że choć wyglądała na tak piękną i szczęśliwą, może nie do końca tak było? Kiedy miałam trzynaście lat, byłam taka zafascynowana tym, co się działo i żywiłam przekonanie, że musi być szczęśliwa, gdy tak wirowała na parkiecie w tej cudownej sukni u boku swego przystojnego męża. Teraz sama się zastanawiam, co dokładnie czuła – mówiła, spoglądając na Marine w zamyśleniu i usilnie próbując sobie przypomnieć ten okres. Ostatnie chwile Rose przed ślubem oraz czas już po nim, kiedy zamieszkała z mężem. – Jakby nie patrzeć, to było zaaranżowane małżeństwo, ojciec i nestor postawili ją przed faktem dokonanym. Była z naszej trójki najstarsza i spoczywały na niej największe oczekiwania. Och, tak bardzo za nią tęsknię!
Podejrzewała, że na Marine jako jedynaczce również spoczywały duże oczekiwania i presja.
Wyraźniej odczuwała własną samotność właśnie w takich chwilach, gdy borykała się z problemem sama, ponieważ nawet najlepsze chęci nie pomagały na jeden, prosty fakt – nie miała do kogo się zwrócić. Jedyną zamężną kuzynką była Evandra, lecz Marine nie wyobrażała sobie, by mogła narażać ją na jakikolwiek stres; piękna półwila była brzemienna i gdyby tylko dowiedziała się o troskach panny Lestrange, na pewno przejęłaby się nimi aż za bardzo. Babcia była jej bliska, lecz wciąż pozostawała w gronie osób, które byłyby w stanie zbagatelizować sprawę, bowiem różniła je nie tylko pokoleniowa przepaść w kwestii nastawienia do aranżowanego narzeczeństwa, ale też i usposobienie. Śpiewaczka nie chciała sprawiać przykrości Elise i narażać ją na powrót do smutnych wspomnień, lecz Nott była w tej chwili jedyną deską ratunku. Nieważne ile lat miała, gdy wesele Rosalind dochodziło do skutku, gdyż to jej refleksja nad całym przedsięwzięciem była teraz potrzebna Marine.
Wychwyciła zaskoczenie młodej czarownicy siedzącej tuż obok, a pragnąc dodać jej otuchy, chwyciła delikatnie dłoń kuzynki. Postanowiła pozwolić jej mówić, gdyż wszelkie namowy lub przedwczesne pocieszanie mijałoby się z celem. Słysząc słowa wypływające z ust Elise, nabierała coraz większych obaw odnośnie prawdy, którą obie chyba znały, lecz nie chciały dopuścić do głosu. Wygodniej im było żyć w wyparciu, wierzyć w bajkowe śluby i wielką miłość, niż zmierzyć się z faktem uprzedmiotowienia i życia w zamknięciu. Bo klatka, chociaż złota, wciąż pozostawała jedynie więzieniem.
- Wiem – ścisnęła lekko dłoń panny Nott, gdy ta wspomniała o tęsknocie za siostrą – Dziękuję, że mimo wszystko się tym ze mną dzielisz.
Były przyjaciółkami i znały się naprawdę dobrze, lecz wciąż pozostawały tematy, których między sobą nie poruszały. Elise wiedziała, że Marine wychowywała się bez matki i łącząc to z zapytaniem o Rosalind mogła bezbłędnie wyciągnąć pewne wnioski.
- Pamiętam jej wesele, pamiętam tę piękną suknię i nawet to, w co sama byłam ubrana – przyznała, a na jej ustach przez moment zatańczył cień uśmiechu – Ale nie mogę przypomnieć sobie emocji, uczuć. Wiem, że Rosalind promieniała, ale czy nie była to jedynie maska? – westchnęła cicho, na moment spuszczając wzrok.
Jak mogła dopuścić do tego, by odsłonić się i przyjąć cios, którego powinna bez trudu uniknąć? Uważała się za osobę racjonalną, świadomą powinności oraz tego, że małżeństwo nie istnieje po to, by dwie osoby mogły pokochać się bezgranicznie. Polityka, sojusze i obowiązek czyniły tę instytucję zarówno ważną, jak i odrobinę przerażającą dla młodych dziewcząt, lecz Marine zawsze sądziła, że wie lepiej. Czy to możliwe, że dała się zwieść sądząc, że w związku z lordem Yaxleyem odnajdzie porozumienie i sympatię? Czy zaufanie mu było błędem?
- Chyba poczułam się zbyt pewna siebie w narzeczeństwie i zrobiłam coś bardzo niewłaściwego – przyznała wreszcie, uznając, że kuzynce należą się jakieś wyjaśnienia.
Wychwyciła zaskoczenie młodej czarownicy siedzącej tuż obok, a pragnąc dodać jej otuchy, chwyciła delikatnie dłoń kuzynki. Postanowiła pozwolić jej mówić, gdyż wszelkie namowy lub przedwczesne pocieszanie mijałoby się z celem. Słysząc słowa wypływające z ust Elise, nabierała coraz większych obaw odnośnie prawdy, którą obie chyba znały, lecz nie chciały dopuścić do głosu. Wygodniej im było żyć w wyparciu, wierzyć w bajkowe śluby i wielką miłość, niż zmierzyć się z faktem uprzedmiotowienia i życia w zamknięciu. Bo klatka, chociaż złota, wciąż pozostawała jedynie więzieniem.
- Wiem – ścisnęła lekko dłoń panny Nott, gdy ta wspomniała o tęsknocie za siostrą – Dziękuję, że mimo wszystko się tym ze mną dzielisz.
Były przyjaciółkami i znały się naprawdę dobrze, lecz wciąż pozostawały tematy, których między sobą nie poruszały. Elise wiedziała, że Marine wychowywała się bez matki i łącząc to z zapytaniem o Rosalind mogła bezbłędnie wyciągnąć pewne wnioski.
- Pamiętam jej wesele, pamiętam tę piękną suknię i nawet to, w co sama byłam ubrana – przyznała, a na jej ustach przez moment zatańczył cień uśmiechu – Ale nie mogę przypomnieć sobie emocji, uczuć. Wiem, że Rosalind promieniała, ale czy nie była to jedynie maska? – westchnęła cicho, na moment spuszczając wzrok.
Jak mogła dopuścić do tego, by odsłonić się i przyjąć cios, którego powinna bez trudu uniknąć? Uważała się za osobę racjonalną, świadomą powinności oraz tego, że małżeństwo nie istnieje po to, by dwie osoby mogły pokochać się bezgranicznie. Polityka, sojusze i obowiązek czyniły tę instytucję zarówno ważną, jak i odrobinę przerażającą dla młodych dziewcząt, lecz Marine zawsze sądziła, że wie lepiej. Czy to możliwe, że dała się zwieść sądząc, że w związku z lordem Yaxleyem odnajdzie porozumienie i sympatię? Czy zaufanie mu było błędem?
- Chyba poczułam się zbyt pewna siebie w narzeczeństwie i zrobiłam coś bardzo niewłaściwego – przyznała wreszcie, uznając, że kuzynce należą się jakieś wyjaśnienia.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Trudno było być osamotnionym w doświadczaniu czegoś. Elise czasami sama się tak czuła. Większość jej kuzynostwa z Nottów była płci męskiej i to sporo starsza, a Rosalind, która w dzieciństwie jawiła jej się jako największy autorytet zaraz po mamie, nie żyła. Oczywiście, mogła wypytywać o tego typu sprawy matkę, ale i w ich przypadku istniały różnice pokoleniowe, choć nie tak silne jak w przypadku babek, i pod pewnymi względami łatwiej było porównywać swoją sytuację z kimś w podobnym wieku.
Bardzo tęskniła za Rose, która przez całe dzieciństwo przecierała ją szlaki i przygotowywała ją do wyzwań, które miały ją czekać. Mimo sześciu lat różnicy były sobie bardzo bliskie i jej nagłe odejście było wielką tragedią. Przecież rok wcześniej wszyscy bawili się na jej ślubie, Elise zachwycała się jej wyglądem i była pewna, że czeka ją długie, piękne życie u boku męża, z którym doczeka się gromadki równie pięknych dzieci, i że za kilka lat sama pójdzie w jej ślady. Czyż nie zawsze powtarzano im, że przeznaczone jest im bajkowe życie z dala od trosk doświadczanych przez zwykłych ludzi? Niestety kolejne wakacje przyniosły tragiczną wieść – Rosalind zmarła podczas porodu pierwszego dziecka z powodu ataku niewykrytej traumy krwi.
Elise była wtedy wyjątkowo nieznośna. W wakacje często doświadczała ataków złości i płaczu, była obrażona na cały świat, opryskliwa wobec każdego, w szkole wyjątkowo przykra dla szlam i krnąbrna wobec nauczycieli, którzy uparcie nie chcieli traktować jej wyjątkowo. To Marine była w szkole jedyną podporą, która potrafiła trzymać ją w ryzach. Dopiero z czasem rany się zagoiły, choć pamięć o siostrze i tęsknota za nią pozostały, chociaż w późniejszym czasie nie rozmawiała o niej często.
Była zaskoczona, że Marine o to pyta, ale zaraz uświadomiła sobie, że będąc dosyć osamotnioną w swojej sytuacji, chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej o aranżowanym małżeństwie zmarłej kuzynki. Czekający ją ślub był nie tylko wielkim wydarzeniem i zaszczytem, ale niósł ze sobą również perspektywę całkowitej zmiany swojego dotychczasowego życia. I choć Elise tak czekała na zaręczyny, nagle zdała sobie sprawę, że kiedy przyjdzie co do czego, pewnie i ona zacznie się obawiać. Jej matka była przykładem kobiety, która nie wyszła za mąż z miłości, a z obowiązku, i choć żyła u boku męża w zgodzie i bez nieustannych kłótni, nie kochała go.
- Była cudowną siostrą. I wzorem do naśladowania. Powinna nadal być z nami i móc osobiście nam opowiedzieć o tym, co przeżywała – rzekła z nostalgią; Rosalind była idealną lady Nott, piękną i znakomicie wychowaną. Ale też utalentowaną w sztuce kłamstwa, potrafiącą doskonale maskować swoje emocje. Doskonalej niż Elise, która czasami dawała się ponieść emocjom, kiedy jakaś sytuacja dotykała jej czułego punktu. – Właśnie tak zapamiętałam ten dzień. Piękna suknia, piękny ślub i jej pierwszy taniec z mężem. Pamiętam jej twarz, uśmiechała się, ale dopiero później zaczęłam się zastanawiać, czy to na pewno był uśmiech szczęścia, czy może tylko chciała, żeby wszyscy tak myśleli. Po jej ślubie mama mówiła mi, że najważniejsza jest nie miłość, ale obowiązek wobec męża i rodu. Myślę, że w ten sposób chciała pozbawić mnie złudzeń, że ślub równa się z wielką miłością – wyjaśniła szczerze. Ufała Marine, była jej wyjątkowo bliska, niczym rodzona siostra, więc nie widziała potrzeby, by coś przed nią zatajać. Niestety sama nie wiedziała wszystkiego o szczęściu siostry, choć podczas tej rozmowy znów zaczęła się nad tym zastanawiać. Czy Rose była naprawdę szczęśliwa, czy tylko tak dobrze grała? Ile prawdy było w listach, które nadsyłała do Hogwartu? Czy twarz, którą pokazywała podczas poślubnych spotkań, była prawdziwa, czy może to perfekcyjna maska? Elise po jej ślubie kilka razy odwiedzała ją w posiadłości męża; w wakacje tuż po ślubie, w świąteczne ferie, a później w kolejne wakacje, u schyłku jej ciąży, a jak się później okazało, również życia. Przez uziemienie w Hogwarcie straciła bardzo wiele z tego ostatniego roku siostry, co również miało duży wpływ na to, jak nie znosiła tej szkoły. – Czy Rose kochała męża? Niestety nie zdążyłam się tego dowiedzieć, choć w listach wysyłanych mi przez ten rok do szkoły pisała, że uczy się odnajdywać w nowym miejscu i w nowej rodzinie. Cieszyła się z tego, że będzie miała dziecko, czekała na nie. Ale wiem też, że papier łatwo przyjmuje ewentualne kłamstwa i półprawdy. Wiem, że była gotowa z dumą spełnić obowiązek wobec rodu i zrobiła to, pewnie nie wiedząc, jaką poniesie cenę. Ale myślę, że to jest wina uzdrowicieli, którzy nie wykryli jej choroby, nie samego małżeństwa. – Elise od początku obarczała winą uzdrowicieli i to, że żadnej dobrze wykwalifikowanej osoby nie było obok, a zanim wezwano kogoś z Munga, było za późno. Obwiniała też jej męża, że powinien był starać się bardziej. Przez pewien czas obwiniała nawet jej dziecko, że to ono zabiło Rose, i dopiero z czasem udało jej się pokochać tę pozostałą przy życiu cząstkę siostry.
Po jej kolejnych słowach znów zwróciła na nią większą uwagę.
- Czy coś się stało? Czy lord Yaxley w jakikolwiek sposób cię... skrzywdził? – zapytała z uwagą, ściszając głos, by na pewno nie słyszeli tego ich rodzice rozmawiający kawałek dalej. Musiał istnieć powód, dla którego Marine była dziś nieswoja i dopytywała o Rosalind. Czy to były tylko przedślubne lęki towarzyszące każdej młodej dziewczynie, czy może stało się coś poważniejszego? Poprzednim razem, kiedy rozmawiały, wydawała się szczęśliwa i dumna, gdy pokazywała swój zaręczynowy pierścień i zapewniała, że narzeczony dobrze ją traktuje. Ale teraz wyglądała inaczej niż wtedy. – Na pewno nie pytasz mnie o to, czy Rose była szczęśliwa bez powodu. Coś musiało się między wami wydarzyć, prawda? – dopytywała, ściskając lekko jej rękę. Żeby spróbować jej w miarę swoich możliwości pomóc, przynajmniej wysłuchaniem i rozmową, musiała się dowiedzieć. – Czy po prostu chodzi o to, że boisz się tego, co cię czeka, im bliżej jest do tego dnia?
Bardzo tęskniła za Rose, która przez całe dzieciństwo przecierała ją szlaki i przygotowywała ją do wyzwań, które miały ją czekać. Mimo sześciu lat różnicy były sobie bardzo bliskie i jej nagłe odejście było wielką tragedią. Przecież rok wcześniej wszyscy bawili się na jej ślubie, Elise zachwycała się jej wyglądem i była pewna, że czeka ją długie, piękne życie u boku męża, z którym doczeka się gromadki równie pięknych dzieci, i że za kilka lat sama pójdzie w jej ślady. Czyż nie zawsze powtarzano im, że przeznaczone jest im bajkowe życie z dala od trosk doświadczanych przez zwykłych ludzi? Niestety kolejne wakacje przyniosły tragiczną wieść – Rosalind zmarła podczas porodu pierwszego dziecka z powodu ataku niewykrytej traumy krwi.
Elise była wtedy wyjątkowo nieznośna. W wakacje często doświadczała ataków złości i płaczu, była obrażona na cały świat, opryskliwa wobec każdego, w szkole wyjątkowo przykra dla szlam i krnąbrna wobec nauczycieli, którzy uparcie nie chcieli traktować jej wyjątkowo. To Marine była w szkole jedyną podporą, która potrafiła trzymać ją w ryzach. Dopiero z czasem rany się zagoiły, choć pamięć o siostrze i tęsknota za nią pozostały, chociaż w późniejszym czasie nie rozmawiała o niej często.
Była zaskoczona, że Marine o to pyta, ale zaraz uświadomiła sobie, że będąc dosyć osamotnioną w swojej sytuacji, chciałaby dowiedzieć się czegoś więcej o aranżowanym małżeństwie zmarłej kuzynki. Czekający ją ślub był nie tylko wielkim wydarzeniem i zaszczytem, ale niósł ze sobą również perspektywę całkowitej zmiany swojego dotychczasowego życia. I choć Elise tak czekała na zaręczyny, nagle zdała sobie sprawę, że kiedy przyjdzie co do czego, pewnie i ona zacznie się obawiać. Jej matka była przykładem kobiety, która nie wyszła za mąż z miłości, a z obowiązku, i choć żyła u boku męża w zgodzie i bez nieustannych kłótni, nie kochała go.
- Była cudowną siostrą. I wzorem do naśladowania. Powinna nadal być z nami i móc osobiście nam opowiedzieć o tym, co przeżywała – rzekła z nostalgią; Rosalind była idealną lady Nott, piękną i znakomicie wychowaną. Ale też utalentowaną w sztuce kłamstwa, potrafiącą doskonale maskować swoje emocje. Doskonalej niż Elise, która czasami dawała się ponieść emocjom, kiedy jakaś sytuacja dotykała jej czułego punktu. – Właśnie tak zapamiętałam ten dzień. Piękna suknia, piękny ślub i jej pierwszy taniec z mężem. Pamiętam jej twarz, uśmiechała się, ale dopiero później zaczęłam się zastanawiać, czy to na pewno był uśmiech szczęścia, czy może tylko chciała, żeby wszyscy tak myśleli. Po jej ślubie mama mówiła mi, że najważniejsza jest nie miłość, ale obowiązek wobec męża i rodu. Myślę, że w ten sposób chciała pozbawić mnie złudzeń, że ślub równa się z wielką miłością – wyjaśniła szczerze. Ufała Marine, była jej wyjątkowo bliska, niczym rodzona siostra, więc nie widziała potrzeby, by coś przed nią zatajać. Niestety sama nie wiedziała wszystkiego o szczęściu siostry, choć podczas tej rozmowy znów zaczęła się nad tym zastanawiać. Czy Rose była naprawdę szczęśliwa, czy tylko tak dobrze grała? Ile prawdy było w listach, które nadsyłała do Hogwartu? Czy twarz, którą pokazywała podczas poślubnych spotkań, była prawdziwa, czy może to perfekcyjna maska? Elise po jej ślubie kilka razy odwiedzała ją w posiadłości męża; w wakacje tuż po ślubie, w świąteczne ferie, a później w kolejne wakacje, u schyłku jej ciąży, a jak się później okazało, również życia. Przez uziemienie w Hogwarcie straciła bardzo wiele z tego ostatniego roku siostry, co również miało duży wpływ na to, jak nie znosiła tej szkoły. – Czy Rose kochała męża? Niestety nie zdążyłam się tego dowiedzieć, choć w listach wysyłanych mi przez ten rok do szkoły pisała, że uczy się odnajdywać w nowym miejscu i w nowej rodzinie. Cieszyła się z tego, że będzie miała dziecko, czekała na nie. Ale wiem też, że papier łatwo przyjmuje ewentualne kłamstwa i półprawdy. Wiem, że była gotowa z dumą spełnić obowiązek wobec rodu i zrobiła to, pewnie nie wiedząc, jaką poniesie cenę. Ale myślę, że to jest wina uzdrowicieli, którzy nie wykryli jej choroby, nie samego małżeństwa. – Elise od początku obarczała winą uzdrowicieli i to, że żadnej dobrze wykwalifikowanej osoby nie było obok, a zanim wezwano kogoś z Munga, było za późno. Obwiniała też jej męża, że powinien był starać się bardziej. Przez pewien czas obwiniała nawet jej dziecko, że to ono zabiło Rose, i dopiero z czasem udało jej się pokochać tę pozostałą przy życiu cząstkę siostry.
Po jej kolejnych słowach znów zwróciła na nią większą uwagę.
- Czy coś się stało? Czy lord Yaxley w jakikolwiek sposób cię... skrzywdził? – zapytała z uwagą, ściszając głos, by na pewno nie słyszeli tego ich rodzice rozmawiający kawałek dalej. Musiał istnieć powód, dla którego Marine była dziś nieswoja i dopytywała o Rosalind. Czy to były tylko przedślubne lęki towarzyszące każdej młodej dziewczynie, czy może stało się coś poważniejszego? Poprzednim razem, kiedy rozmawiały, wydawała się szczęśliwa i dumna, gdy pokazywała swój zaręczynowy pierścień i zapewniała, że narzeczony dobrze ją traktuje. Ale teraz wyglądała inaczej niż wtedy. – Na pewno nie pytasz mnie o to, czy Rose była szczęśliwa bez powodu. Coś musiało się między wami wydarzyć, prawda? – dopytywała, ściskając lekko jej rękę. Żeby spróbować jej w miarę swoich możliwości pomóc, przynajmniej wysłuchaniem i rozmową, musiała się dowiedzieć. – Czy po prostu chodzi o to, że boisz się tego, co cię czeka, im bliżej jest do tego dnia?
Gdyby była choć trochę bardziej naiwna, z pewnością uwierzyłaby, że nad jej bliskimi krąży pewnego rodzaju klątwa, niepozwalająca na prowadzenie spokojnego, długiego życia. Matka Flaviena oraz jej własna, piękna Rosalind, niewinna Edith… one wszystkie zostały zabrane z tego świata przedwcześnie, pozostawiając po sobie zrozpaczone rodziny i pustkę, jakiej nie wypełnił nawet czas. Marine starała się nie myśleć o matce, lecz im bardziej zagłębiała się w dorosłość, tym częściej pewne aspekty jej nieobecności wypływały na światło dzienne i czyniły pannę Lestrange nostalgicznie podatną na słabości. Gdyby Odelia żyła, na pewno kochałaby swoją córkę do granic możliwości i wprowadzała ją właśnie w świat dojrzałości, dzieląc się doświadczeniem, jakie może przekazać jedynie matka. Śpiewaczka odczuwała więc poczucie straty nawet wobec czegoś, czego nigdy na dobrą sprawę nie posiadała. Nie miała ani jednego wspomnienia matki, a jej twarz znała jedynie z fotografii; Rosalind jednak wciąż żyła w jej pamięci, jednak nie tak wyraźnie, jak u Elise.
- Wszystkie wiemy, że obowiązek wobec rodu jest najważniejszy. Miłość to słabość, nie można o tym zapomnieć – wyjaśniła kuzynce, mając nadzieję, że ta nie pomyśli o Marine jak o buntownicze.
Nie taki był jej cel, nie tego chciała się dowiedzieć. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że spełni swoje zadanie i wzorowo odegra powierzoną jej rolę narzeczonej, żony i matki. Nigdy nie robiła sobie żadnych nadziei z tym związanych, gdyż najzwyczajniej w świecie nie chciała się zawieść; pragmatyzm osiemnastolatki był doprawdy zdumiewający. Wiedziała, że przyjdzie jej robić dobrą minę do złej gry, chociaż skrycie marzyła o tym, by w przyszłym związku nie doświadczyć większej krzywdy ani nie dać stłamsić samej siebie. W przypadku lorda Yaxleya opuściła gardę i pozwoliła na zaufanie, będąc święcie przekonaną, że wytworzyła się między nimi specyficzna więź, prowadząca do zrozumienia. Nawet teraz, gdy minęły trzy dni od pamiętnej kłótni w rezerwacie, a z obu stron napotkać można było jedynie milczenie, Lestrrange wciąż nie przekreślała tego, co udało im się zbudować. Była zraniona całym zajściem, lecz nade wszystko zawstydzona własną postawą. Podała mu na tacy swoje emocje i uczucia, a on po prostu nimi wzgardził.
- Czy uważasz, że koniec końców była szczęśliwa? Czy czujesz tak w głębi siebie? – zapytała jeszcze, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie w rzeczywistości. Dla postronnych nie liczyło się szczęście młodej szlachcianki, lecz Marine miała nadzieję, że Rosalind udało się zaznać choć odrobinę radości przed przedwczesną śmiercią.
Wiedziała, że kuzynka zapyta o jej narzeczonego i nie zamierzała uchylać się od odpowiedzi, choć policzki zaróżowiły jej się ze wstydu. Sądziła, że Elise nie osądzi jej tak, jak mógłby to zrobić ktoś inny, a mimo to czuła się zażenowana, gdy musiała przyznać się do błędu.
- To ja wszystko zepsułam – przyznała cicho, kątem oka upewniając się, że ojciec i ciotka są zajęci rozmową i nie zwracają uwagi na nic, co działo się dookoła nich – Zdradziłam mu w Kent tak wiele swoich słabości i obaw, że w pewnym momencie wywiązało się między nami coś w rodzaju kłótni. Rozstaliśmy się w gniewie, ale nie mogłam wtedy trzymać języka za zębami, bo miałam wrażenie… - jedno uderzenie serca później zmieniła jednak swoją wersję – Nie, ciągle je mam. Naprawdę myślę, że mamy szansę na coś innego, niż tylko przykry obowiązek. Na zrozumienie – wyznała wreszcie, spoglądając Elise w oczy.
- Wszystkie wiemy, że obowiązek wobec rodu jest najważniejszy. Miłość to słabość, nie można o tym zapomnieć – wyjaśniła kuzynce, mając nadzieję, że ta nie pomyśli o Marine jak o buntownicze.
Nie taki był jej cel, nie tego chciała się dowiedzieć. Nie miała najmniejszych wątpliwości, że spełni swoje zadanie i wzorowo odegra powierzoną jej rolę narzeczonej, żony i matki. Nigdy nie robiła sobie żadnych nadziei z tym związanych, gdyż najzwyczajniej w świecie nie chciała się zawieść; pragmatyzm osiemnastolatki był doprawdy zdumiewający. Wiedziała, że przyjdzie jej robić dobrą minę do złej gry, chociaż skrycie marzyła o tym, by w przyszłym związku nie doświadczyć większej krzywdy ani nie dać stłamsić samej siebie. W przypadku lorda Yaxleya opuściła gardę i pozwoliła na zaufanie, będąc święcie przekonaną, że wytworzyła się między nimi specyficzna więź, prowadząca do zrozumienia. Nawet teraz, gdy minęły trzy dni od pamiętnej kłótni w rezerwacie, a z obu stron napotkać można było jedynie milczenie, Lestrrange wciąż nie przekreślała tego, co udało im się zbudować. Była zraniona całym zajściem, lecz nade wszystko zawstydzona własną postawą. Podała mu na tacy swoje emocje i uczucia, a on po prostu nimi wzgardził.
- Czy uważasz, że koniec końców była szczęśliwa? Czy czujesz tak w głębi siebie? – zapytała jeszcze, jakby miało to jakiekolwiek znaczenie w rzeczywistości. Dla postronnych nie liczyło się szczęście młodej szlachcianki, lecz Marine miała nadzieję, że Rosalind udało się zaznać choć odrobinę radości przed przedwczesną śmiercią.
Wiedziała, że kuzynka zapyta o jej narzeczonego i nie zamierzała uchylać się od odpowiedzi, choć policzki zaróżowiły jej się ze wstydu. Sądziła, że Elise nie osądzi jej tak, jak mógłby to zrobić ktoś inny, a mimo to czuła się zażenowana, gdy musiała przyznać się do błędu.
- To ja wszystko zepsułam – przyznała cicho, kątem oka upewniając się, że ojciec i ciotka są zajęci rozmową i nie zwracają uwagi na nic, co działo się dookoła nich – Zdradziłam mu w Kent tak wiele swoich słabości i obaw, że w pewnym momencie wywiązało się między nami coś w rodzaju kłótni. Rozstaliśmy się w gniewie, ale nie mogłam wtedy trzymać języka za zębami, bo miałam wrażenie… - jedno uderzenie serca później zmieniła jednak swoją wersję – Nie, ciągle je mam. Naprawdę myślę, że mamy szansę na coś innego, niż tylko przykry obowiązek. Na zrozumienie – wyznała wreszcie, spoglądając Elise w oczy.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Niestety sporo ich bliskich opuściło ten świat przedwcześnie. Matki Marine i Flaviena, Rosalind, Edith, jej brat, który zmarł tuż po narodzinach, a o którego istnieniu dowiedziała się dopiero kilka lat temu... Lista była długa, a to była tylko najbliższa rodzina. Swoich ciotek nigdy nie poznała, kiedy się narodziła już ich nie było. Nigdy nie poznała też brata, narodzonego i zmarłego rok przed jej przyjściem na świat. To ona miała być na jego miejsce, miała być silnym, zdrowym synem który zastąpi tego utraconego, a okazała się kolejną córką, co przełożyło się na relacje jej rodziców. Znała jednak Rosalind i Edith, i przeżywała ich odejście. Choroby genetyczne były nieubłagane i pozostawało jej się cieszyć, że świniowstręt raczej nie stanowił dla niej poważnego zagrożenia życia i konieczności stałego uważania, jak miało to miejsce na przykład przy serpentynie. Słyszała, że to ta choroba zabrała ze świata matkę Marine, nie pozwalając im nigdy się poznać. Choć miała ojca, brak matki musiał być dojmujący i zauważalny. Kto lepiej przygotowałby ją do dorosłości i do zamążpójścia, jak nie rodzona matka? Pozostawało jej liczyć na ciotki i kuzynki.
Nie myślała o Marine jako o buntowniczce, wiele dziewcząt w ich wieku skrycie marzyło o tym, żeby ślub był romantycznym zdarzeniem jak z bajki, zakończonym „żyli razem długo i szczęśliwie”, nawet jeśli Elise z wiekiem pozbyła się podobnych złudzeń, w które wierzyła w dzieciństwie – że to będzie taka piękna bajka jak w książkach, gdzie aranżowane małżeństwo odkrywa rodzące się między nimi uczucia i trwa wiernie u swego boku do grobowej deski. Oczywiście, że byłoby cudownie, gdyby obowiązek nie wykluczał miłości, gdyby to dało się pogodzić, ale takie małżeństwa zdarzały się stosunkowo rzadko. Wiedziała też, że Marine nie zdradziłaby rodu i jego ideałów, nie porzuciłaby bliskich w imię nagłych podrygów serca wyrywającego się do nieodpowiedniej osoby. Pod tym względem były zgodne. Najważniejszy jest obowiązek, i musiał on stać wyżej niż miłość. Marine może nie miała matki, która powiedziałaby jej takie słowa jakie niegdyś Cassiopeia wypowiedziała do Elise, sprowadzając ją na ziemię, ale na pewno otaczały ją inne osoby, które uświadomiły jej, co jest ważne. Elise nigdy nie rozumiała i nie chciała rozumieć ludzi, którzy zakochiwali się w osobach niższego stanu i porzucali dla nich swoje rody.
Elise wierzyła, że Marine stanie się wspaniałą lady Yaxley, z której ród jej męża będzie mógł być dumny, podobnie jak jej ród panieński. Nigdy w nią nie wątpiła i nawet nie przeszłoby jej przez myśl, by zakwestionować jej sprostanie roli żony. Nic dziwnego, że Yaxleyowie tak szybko postanowili ją zagarnąć i poprosić o jej rękę. O samym Morgothu wiedziała jednak tylko tyle, ile zdradziła jej Marine, nie poznała go osobiście, by móc wyrobić sobie o nim konkretną opinię i wiedzieć, jak może się zachować.
- Zawsze chciałam wierzyć, że tak. Nadal byłaby tą samą Rosalind co kiedyś, tylko z innym nazwiskiem i zapewne nadal robiłaby to, co kochała. Nigdy nie dowiemy się, jak by było, ale może nawet jakby nie znalazła szczęścia w mężu, to znalazłaby je w dzieciach? Marzyła o nich – rzekła. Pamiętała, że Rose cieszyła się perspektywą zostania matką. Wiedziała też, że jej własna matka to w córkach znalazła ukojenie i osłodę małżeńskiego życia. Kochała je, cementowały jej związek z rodziną Nottów, nawet jeśli były tylko dziewczynkami, a nie upragnionymi przez jej męża synami. Jej samej na ten moment wciąż trudno było wyobrazić sobie siebie jako matkę a także pokochanie kogoś innego bardziej niż siebie. Może to zmieniało się dopiero, kiedy miało się nią faktycznie zostać? Rosalind zawsze była do niej podobna, była jak starsza wersja Elise i to nie tylko z wyglądu. Poza tym, nawet małżeństwo bez miłości było znacznie lepsze niż samotne staropanieństwo, lub co gorsza przymusowe wydanie za nieszlachetnego mężczyznę. Musiało być więc szczęśliwe, skoro ratowało przed tak podłym losem i umożliwiało życie w luksusach oraz podtrzymywanie rodzinnych więzi.
Musiała o to zapytać, zaintrygowana tą niespodziewaną i niepokojącą wzmianką. Mimo że zazdrościła Marine zaręczyn, to na pewno nie życzyła jej żadnych problemów w związku. A te najwyraźniej się pojawiły, i to na tak wczesnym etapie.
- Pokłóciliście się? Wykazał się niezrozumieniem wobec twoich obaw i wątpliwości? – spytała. – Rozumiem, że na pewno pragnęłaś mu ufać i wierzyć, że macie szansę zostać przyjaciółmi i odnaleźć w swoim związku coś więcej niż narzucony obowiązek. Ale może jedna kłótnia nie musi jeszcze wszystkiego przekreślać? Ludzie często się kłócą, a mężczyźni... No cóż, mają swoje spojrzenie na świat. Są tacy przyziemni. Yaxleyowie wyznają też nieco inne wartości niż nasze rody. – Nie znała jednak dokładnych szczegółów owej kłótni, nie wiedziała, jakie wyznanie Marine mogło stanowić punkt zapalny i wywołać niezrozumienie u Yaxleya. Podejrzewała jednak, że mężczyźni nie rozumieli wielu rzeczy doświadczanych przez kobiety – tak przynajmniej mówiła jej matka. Dla nich ślub nie wiązał się z aż taką ilością zmian i wyrzeczeń. To nie oni mieli się przeprowadzać, zmieniać nazwisko i otoczenie. Nie zamierzała też ganić Marine za to, że się otworzyła przed narzeczonym.
- Naprawdę nie wiem, jaki on jest, bo jeszcze nawet z nim nie rozmawiałam i nie miałam okazji dyskretnie wybadać gruntu. Nie wiem, jak zapatruje się na różne kwestie i co naprawdę myśli. Ludzie często używają masek i potrafią zwodzić innych, ale nie wiem, czy on należy do tego typu, to ty znasz go lepiej – zauważyła. Czy i Yaxley do tej pory ukrywał się za maską, a podczas kłótni odsłonił prawdziwe oblicze? Och, tak wiele było pytań, a tak mało konkretnych informacji. – Może powinniście szczerze porozmawiać? Jeśli, jak mówisz, widzisz w nim osobę, z którą masz szansę stworzyć coś głębszego niż zwykły aranżowany związek... To może przeczucie cię nie myli?
Naprawdę chciałaby umieć jej pomóc. Ale błądziła jak we mgle, opierając się na domysłach i starając się powściągnąć swoją skłonność do wydawania pochopnych osądów. Bo przecież jedna sprzeczka nie musiała oznaczać, że Yaxley okaże się złym mężem. Ale mogło to stanowić przedsmak tego, że po ślubie ich relacja może się zmienić na gorsze. Oby nie, ale niestety słyszała o takich przypadkach. I sama trochę się tego bała, że kiedy sama wyjdzie za mąż, bańka pryśnie i rzeczywistość okaże się gorsza niż wyobrażenia. Czyżby Marine również miała teraz podobne obawy? W jej przypadku ślub był namacalną wizją, wiedziała już, kogo przyjdzie jej poślubić i niepokoiły ją różnice zdań zarysowujące się już na etapie narzeczeństwa.
Nie myślała o Marine jako o buntowniczce, wiele dziewcząt w ich wieku skrycie marzyło o tym, żeby ślub był romantycznym zdarzeniem jak z bajki, zakończonym „żyli razem długo i szczęśliwie”, nawet jeśli Elise z wiekiem pozbyła się podobnych złudzeń, w które wierzyła w dzieciństwie – że to będzie taka piękna bajka jak w książkach, gdzie aranżowane małżeństwo odkrywa rodzące się między nimi uczucia i trwa wiernie u swego boku do grobowej deski. Oczywiście, że byłoby cudownie, gdyby obowiązek nie wykluczał miłości, gdyby to dało się pogodzić, ale takie małżeństwa zdarzały się stosunkowo rzadko. Wiedziała też, że Marine nie zdradziłaby rodu i jego ideałów, nie porzuciłaby bliskich w imię nagłych podrygów serca wyrywającego się do nieodpowiedniej osoby. Pod tym względem były zgodne. Najważniejszy jest obowiązek, i musiał on stać wyżej niż miłość. Marine może nie miała matki, która powiedziałaby jej takie słowa jakie niegdyś Cassiopeia wypowiedziała do Elise, sprowadzając ją na ziemię, ale na pewno otaczały ją inne osoby, które uświadomiły jej, co jest ważne. Elise nigdy nie rozumiała i nie chciała rozumieć ludzi, którzy zakochiwali się w osobach niższego stanu i porzucali dla nich swoje rody.
Elise wierzyła, że Marine stanie się wspaniałą lady Yaxley, z której ród jej męża będzie mógł być dumny, podobnie jak jej ród panieński. Nigdy w nią nie wątpiła i nawet nie przeszłoby jej przez myśl, by zakwestionować jej sprostanie roli żony. Nic dziwnego, że Yaxleyowie tak szybko postanowili ją zagarnąć i poprosić o jej rękę. O samym Morgothu wiedziała jednak tylko tyle, ile zdradziła jej Marine, nie poznała go osobiście, by móc wyrobić sobie o nim konkretną opinię i wiedzieć, jak może się zachować.
- Zawsze chciałam wierzyć, że tak. Nadal byłaby tą samą Rosalind co kiedyś, tylko z innym nazwiskiem i zapewne nadal robiłaby to, co kochała. Nigdy nie dowiemy się, jak by było, ale może nawet jakby nie znalazła szczęścia w mężu, to znalazłaby je w dzieciach? Marzyła o nich – rzekła. Pamiętała, że Rose cieszyła się perspektywą zostania matką. Wiedziała też, że jej własna matka to w córkach znalazła ukojenie i osłodę małżeńskiego życia. Kochała je, cementowały jej związek z rodziną Nottów, nawet jeśli były tylko dziewczynkami, a nie upragnionymi przez jej męża synami. Jej samej na ten moment wciąż trudno było wyobrazić sobie siebie jako matkę a także pokochanie kogoś innego bardziej niż siebie. Może to zmieniało się dopiero, kiedy miało się nią faktycznie zostać? Rosalind zawsze była do niej podobna, była jak starsza wersja Elise i to nie tylko z wyglądu. Poza tym, nawet małżeństwo bez miłości było znacznie lepsze niż samotne staropanieństwo, lub co gorsza przymusowe wydanie za nieszlachetnego mężczyznę. Musiało być więc szczęśliwe, skoro ratowało przed tak podłym losem i umożliwiało życie w luksusach oraz podtrzymywanie rodzinnych więzi.
Musiała o to zapytać, zaintrygowana tą niespodziewaną i niepokojącą wzmianką. Mimo że zazdrościła Marine zaręczyn, to na pewno nie życzyła jej żadnych problemów w związku. A te najwyraźniej się pojawiły, i to na tak wczesnym etapie.
- Pokłóciliście się? Wykazał się niezrozumieniem wobec twoich obaw i wątpliwości? – spytała. – Rozumiem, że na pewno pragnęłaś mu ufać i wierzyć, że macie szansę zostać przyjaciółmi i odnaleźć w swoim związku coś więcej niż narzucony obowiązek. Ale może jedna kłótnia nie musi jeszcze wszystkiego przekreślać? Ludzie często się kłócą, a mężczyźni... No cóż, mają swoje spojrzenie na świat. Są tacy przyziemni. Yaxleyowie wyznają też nieco inne wartości niż nasze rody. – Nie znała jednak dokładnych szczegółów owej kłótni, nie wiedziała, jakie wyznanie Marine mogło stanowić punkt zapalny i wywołać niezrozumienie u Yaxleya. Podejrzewała jednak, że mężczyźni nie rozumieli wielu rzeczy doświadczanych przez kobiety – tak przynajmniej mówiła jej matka. Dla nich ślub nie wiązał się z aż taką ilością zmian i wyrzeczeń. To nie oni mieli się przeprowadzać, zmieniać nazwisko i otoczenie. Nie zamierzała też ganić Marine za to, że się otworzyła przed narzeczonym.
- Naprawdę nie wiem, jaki on jest, bo jeszcze nawet z nim nie rozmawiałam i nie miałam okazji dyskretnie wybadać gruntu. Nie wiem, jak zapatruje się na różne kwestie i co naprawdę myśli. Ludzie często używają masek i potrafią zwodzić innych, ale nie wiem, czy on należy do tego typu, to ty znasz go lepiej – zauważyła. Czy i Yaxley do tej pory ukrywał się za maską, a podczas kłótni odsłonił prawdziwe oblicze? Och, tak wiele było pytań, a tak mało konkretnych informacji. – Może powinniście szczerze porozmawiać? Jeśli, jak mówisz, widzisz w nim osobę, z którą masz szansę stworzyć coś głębszego niż zwykły aranżowany związek... To może przeczucie cię nie myli?
Naprawdę chciałaby umieć jej pomóc. Ale błądziła jak we mgle, opierając się na domysłach i starając się powściągnąć swoją skłonność do wydawania pochopnych osądów. Bo przecież jedna sprzeczka nie musiała oznaczać, że Yaxley okaże się złym mężem. Ale mogło to stanowić przedsmak tego, że po ślubie ich relacja może się zmienić na gorsze. Oby nie, ale niestety słyszała o takich przypadkach. I sama trochę się tego bała, że kiedy sama wyjdzie za mąż, bańka pryśnie i rzeczywistość okaże się gorsza niż wyobrażenia. Czyżby Marine również miała teraz podobne obawy? W jej przypadku ślub był namacalną wizją, wiedziała już, kogo przyjdzie jej poślubić i niepokoiły ją różnice zdań zarysowujące się już na etapie narzeczeństwa.
Była w stanie na moment przymknąć oczy i przypomnieć sobie sceny z wesela Rosalind, tak wyraźne, jakby całe wydarzenie miało miejsce wczoraj. Piękną, promienną pannę młodą, wirującą w tańcu razem z małżonkiem, którego mina świadczyła o tym, że wydaje się być nową żoną zupełnie oczarowany. Uśmiechniętych gości rozmawiających między sobą, szczegóły sukni ślubnej, wysadzanej drogimi kamieniami szlachetnymi i materiał przeplatany lśniącą nicią. Smak skrzaciego wina, w którym umoczyła usta, przesuwając kieliszek pod nieobecność babci. Radosny taniec w parze z Elise, a później Flavienem, za którym już wtedy oglądały się inne dziewczęta. Wspomnienia z tamtego dnia były tylko i wyłącznie przyjemne, tym trudniej było jej urzeczywistnić samą Rose i nawet podejrzewać, że mogła mieć jakiekolwiek wątpliwości odnośnie decyzji, jaką podjęła dla dobra rodziny. To było coś tak oczywistego i niepodlegającego negocjacjom, ze Marine nigdy nie kwestionowała szczęścia najstarszej z kuzynek. Aż do dziś.
Nie chciała psuć Elise wizji siostry, nawet kosztem kłamstwa. Ścisnęła więc lekko jej dłoń i spojrzała prosto w oczy, a z jej ust wydobyło się pięknie zawoalowane fałszerstwo.
- Więc jestem przekonana, że była szczęśliwa – jej sumienie pozostawało niezmącone; chciała przecież dobrze, chciała oszczędzić kuzynce dalszych rozmyślań, które sama przecież wywołała.
Obie wiedziały, że szczęście nie było stanem docelowym dla szlachcianek w ich sytuacji, a mimo to wypierały z siebie każdą inną wersję i wolały przyjąć złudę za pewnik. Tak było prościej, łatwiej i wygodniej. Wyrzuty sumienia i bolesna świadomość własnego położenia nie doprowadziłaby ich do celu, a wręcz na pewno przeszkodziła w wędrówce.
Lestrange nie chciała iść przez życie sama, choć jednocześnie od dawna już starała się nie uzależniać własnego nastroju od obecności drugiego człowieka. Wiedziała, że los starej panny nie jest jej pisany, lecz samotność w małżeństwie nie była wcale rzadkością, o czym śpiewaczka miała okazję przekonać się wielokrotnie na własne oczy. Być może rzeczywiście zawiniła, oczekując czegoś więcej, naiwnie wierząc, że akurat jej będzie to pisane.
- Jedna kłótnia tego nie przekreśla, wiem – przyznała, a policzki powoli wracały do naturalnej bladości – Wstyd mi po prostu za własną naiwność.
Minęły dopiero trzy dni od spotkania w rezerwacie, a Marine wciąż trwała w zawieszeniu. Wydawało jej się, że wie, co powinna czuć – wściekłość, żal, rozgoryczenie, złość, zawód zachowaniem Morgotha i swoim własnym. Gdyby tak było, znalazłaby ujście dla negatywnych emocji, wykrzyczała się lub na długie godziny zamknęła w pokoju muzycznym i dała się ponieść. Jednak nie umiała zmusić się, przełamać do tego, by przestać widzieć w zaistniałej sytuacji swoją winę. Była zdekoncentrowana i smutna, nie potrafiła pozbyć się dziwnej melancholii, która osiadła w jej wnętrzu i za nic nie dawała się strząsnąć.
- Morgoth nie nosi maski – to wiedziała na pewno i mocnym głosem oznajmiła zaciekawionej losem narzeczeństwa Elise – Problem w tym, że to właśnie miała być ta szczera rozmowa.
Zrobiła się senna, choć dzisiejszy dzień nie obfitował w tak wiele aktywności, jak poprzednie. Najchętniej położyłaby teraz głowę na kolanach kuzynki i zamknęła oczy, by móc w ciszy i spokoju oczyścić własne myśli. Gdy szalały one chaotycznie w jej głowie, czuła się niesamowicie zmęczona.
Nie chciała psuć Elise wizji siostry, nawet kosztem kłamstwa. Ścisnęła więc lekko jej dłoń i spojrzała prosto w oczy, a z jej ust wydobyło się pięknie zawoalowane fałszerstwo.
- Więc jestem przekonana, że była szczęśliwa – jej sumienie pozostawało niezmącone; chciała przecież dobrze, chciała oszczędzić kuzynce dalszych rozmyślań, które sama przecież wywołała.
Obie wiedziały, że szczęście nie było stanem docelowym dla szlachcianek w ich sytuacji, a mimo to wypierały z siebie każdą inną wersję i wolały przyjąć złudę za pewnik. Tak było prościej, łatwiej i wygodniej. Wyrzuty sumienia i bolesna świadomość własnego położenia nie doprowadziłaby ich do celu, a wręcz na pewno przeszkodziła w wędrówce.
Lestrange nie chciała iść przez życie sama, choć jednocześnie od dawna już starała się nie uzależniać własnego nastroju od obecności drugiego człowieka. Wiedziała, że los starej panny nie jest jej pisany, lecz samotność w małżeństwie nie była wcale rzadkością, o czym śpiewaczka miała okazję przekonać się wielokrotnie na własne oczy. Być może rzeczywiście zawiniła, oczekując czegoś więcej, naiwnie wierząc, że akurat jej będzie to pisane.
- Jedna kłótnia tego nie przekreśla, wiem – przyznała, a policzki powoli wracały do naturalnej bladości – Wstyd mi po prostu za własną naiwność.
Minęły dopiero trzy dni od spotkania w rezerwacie, a Marine wciąż trwała w zawieszeniu. Wydawało jej się, że wie, co powinna czuć – wściekłość, żal, rozgoryczenie, złość, zawód zachowaniem Morgotha i swoim własnym. Gdyby tak było, znalazłaby ujście dla negatywnych emocji, wykrzyczała się lub na długie godziny zamknęła w pokoju muzycznym i dała się ponieść. Jednak nie umiała zmusić się, przełamać do tego, by przestać widzieć w zaistniałej sytuacji swoją winę. Była zdekoncentrowana i smutna, nie potrafiła pozbyć się dziwnej melancholii, która osiadła w jej wnętrzu i za nic nie dawała się strząsnąć.
- Morgoth nie nosi maski – to wiedziała na pewno i mocnym głosem oznajmiła zaciekawionej losem narzeczeństwa Elise – Problem w tym, że to właśnie miała być ta szczera rozmowa.
Zrobiła się senna, choć dzisiejszy dzień nie obfitował w tak wiele aktywności, jak poprzednie. Najchętniej położyłaby teraz głowę na kolanach kuzynki i zamknęła oczy, by móc w ciszy i spokoju oczyścić własne myśli. Gdy szalały one chaotycznie w jej głowie, czuła się niesamowicie zmęczona.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Elise również była w stanie przypomnieć sobie wiele szczegółów. Gorzej z uczuciami – mając trzynaście lat na wiele spraw patrzyła inaczej i wielu rzeczy nie dostrzegała, postrzegając wszystko jeszcze bardziej naiwnie niż teraz. Zdumiewające, że łatwiej było sobie przypomnieć wygląd sukni siostry oraz udekorowanie sali balowej niż określić, co wtedy czuła. Tak naprawdę, a nie tylko z pozoru. Po tej rozmowie zapewne znów zacznie o tym myśleć i się zastanawiać, ale odkąd Rosalind umarła, co jakiś czas wracała myślami do dnia jej ślubu i tych spotkań mających miejsce już po nim. Im starsza była tym myślała o tym częściej, bo zbliżał się dzień, kiedy i ona wyjdzie za mąż. Miała jednak nadzieję, że otrzyma coś więcej niż rok życia. Pozostawało jej wciąż żywić naiwną nadzieję, że ten rok był dla Rose szczęśliwy i zdążyła się choć odrobinę nacieszyć małżeńskim życiem, choć umierając z pewnością czuła żal, że tak wielu rzeczy nie zdąży jeszcze zrobić, że nawet nie pozna własnego dziecka, bo jej ciało ją zawiodło. W końcu nie powinno się umierać będąc dopiero u progu życia, to miało nastąpić dopiero w starości, po doczekaniu się licznej gromady wnuków, a nawet prawnuków.
- Musimy tak myśleć. I mam nadzieję, że my też będziemy – rzekła cicho. Tylko oby dłużej, pomyślała przelotnie.
Elise do szczęścia nie potrzebowała wiele – przynajmniej ze swojego punktu widzenia. Wystarczyło jej życie w luksusach, poczucie bezpieczeństwa i oczywiście możliwość podtrzymywania więzi z najbliższymi oraz bywania na salonach i zajmowania się muzyką. Jeśli to otrzyma, będzie mogła nazwać się osobą szczęśliwą i zadowoloną z życia, nawet jeśli męża nie pokocha – zadowoli się jednak życiem obok siebie w pokoju bez ciągłych konfliktów, bo wiedziała, że na nic więcej prawdopodobnie nie będzie mogła liczyć. Nieszczęściem byłoby dla niej natomiast odcięcie od rodziny, świata salonów i od swoich pasji i bez tego wszystkiego, co było jej drogie w życiu panieńskim, prawdopodobnie szybko by zmarniała.
- No cóż, nie mogłaś przewidzieć, że tak to się skończy i że możesz wkrótce pożałować swoich słów. Nie bądź dla siebie zbyt surowa – próbowała ją pocieszyć. Zdała sobie też sprawę, jak sama niewiele wiedziała o związkach poza tym, co słyszała od matki, ciotek i kuzynek. Nie posiadała własnego doświadczenia, opierała się tylko na tym, co wiedziała z doświadczeń innych kobiet z rodziny. – Pewnie to jest ten etap, kiedy nadal się poznajecie, bo podejrzewam, że pewnie nie znacie się zbyt długo. Oboje zostaliście też postawieni przed faktem dokonanym za waszymi plecami. Może Morgoth nie przywykł jeszcze do myśli o ślubie i trochę go poniosło? W ogóle jaki on jest? Co takiego w twoich słowach mu się nie spodobało? – zapytała. Mężczyźni byli różni, widziała to nawet we własnej rodzinie. Jej kuzynowie od strony Nottów długo unikali obowiązku. Nie wydawało jej się, by Morgoth był typem bawidamka czy wiecznego chłopca, sądząc z tego co do tej pory mówiła o nim Marine, więc może powód był inny? Też ją to zastanawiało – co takiego sprawiło, że doszło między nimi do spięcia?
- Chciałabym go poznać – wypaliła nagle. – Rozmawiamy o nim, a ja nawet nigdy nie stanęłam naprzeciw niego twarzą w twarz. Chyba że w Hogwarcie, ale tego nie pamiętam. – Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy w szkole zamieniła choć zdanie z Yaxleyem, ale wątpiła, by w czasach szkolnych cztery lata starszy chłopak zawracał sobie nią głowę i tym bardziej miał ją zapamiętać. Elise większości ludzi z Hogwartu nie pamiętała, poza osobami bliskimi jej wiekiem, które wyróżniły się z tłumu w pozytywny lub negatywny sposób. Ich rody również nie były ze sobą blisko, bo sojuszników Nottów w większości znała, członków innych rodów dopiero poznawała – ostatecznie była tegoroczną debiutantką, która zaledwie od czerwca funkcjonowała na salonach. Dziwnie też obgadywało się kogoś kto był niemal całkowicie obcy, a wkrótce przecież miał przestać nim być, bo jako mąż jej kuzynki stanie się w pewnym sensie częścią rodziny, ich dzieci (miała nadzieję) będą bawić się razem i zaprzyjaźnią się tak, jak ich matki.
- A może jest drażliwy, bo martwi się tym, co dzieje się w magicznym świecie? – zastanowiła się nagle. – Dzieje się wiele, nawet my możemy to zauważyć. Zbliża się szczyt w Stonehenge, mężczyźni w Ashfield Manor często o nim rozprawiają. – Jej ojciec był mocno zainteresowany polityką, nie raz słyszała, jak rozmawiał z kimś o szczycie. Nawet swoje córki uczulał, jak bardzo jest to ważne, by szlachetne rody zjednoczyły się w obliczu kryzysu dobrych obyczajów i ryzyka, że szalony minister zrujnuje odwieczne tradycje. Zarysowywał się coraz wyraźniejszy podział między rodami, między tymi którzy wierzyli w tradycyjne wartości a tymi, którzy zaczęli niepokojąco solidaryzować się ze szlamem. Świadectwem tych zgubnych tendencji był zbliżający się skandaliczny ślub u Ollivanderów, nad którym rozwodziła się w wysyłanych kilka dni temu listach.
- Musimy tak myśleć. I mam nadzieję, że my też będziemy – rzekła cicho. Tylko oby dłużej, pomyślała przelotnie.
Elise do szczęścia nie potrzebowała wiele – przynajmniej ze swojego punktu widzenia. Wystarczyło jej życie w luksusach, poczucie bezpieczeństwa i oczywiście możliwość podtrzymywania więzi z najbliższymi oraz bywania na salonach i zajmowania się muzyką. Jeśli to otrzyma, będzie mogła nazwać się osobą szczęśliwą i zadowoloną z życia, nawet jeśli męża nie pokocha – zadowoli się jednak życiem obok siebie w pokoju bez ciągłych konfliktów, bo wiedziała, że na nic więcej prawdopodobnie nie będzie mogła liczyć. Nieszczęściem byłoby dla niej natomiast odcięcie od rodziny, świata salonów i od swoich pasji i bez tego wszystkiego, co było jej drogie w życiu panieńskim, prawdopodobnie szybko by zmarniała.
- No cóż, nie mogłaś przewidzieć, że tak to się skończy i że możesz wkrótce pożałować swoich słów. Nie bądź dla siebie zbyt surowa – próbowała ją pocieszyć. Zdała sobie też sprawę, jak sama niewiele wiedziała o związkach poza tym, co słyszała od matki, ciotek i kuzynek. Nie posiadała własnego doświadczenia, opierała się tylko na tym, co wiedziała z doświadczeń innych kobiet z rodziny. – Pewnie to jest ten etap, kiedy nadal się poznajecie, bo podejrzewam, że pewnie nie znacie się zbyt długo. Oboje zostaliście też postawieni przed faktem dokonanym za waszymi plecami. Może Morgoth nie przywykł jeszcze do myśli o ślubie i trochę go poniosło? W ogóle jaki on jest? Co takiego w twoich słowach mu się nie spodobało? – zapytała. Mężczyźni byli różni, widziała to nawet we własnej rodzinie. Jej kuzynowie od strony Nottów długo unikali obowiązku. Nie wydawało jej się, by Morgoth był typem bawidamka czy wiecznego chłopca, sądząc z tego co do tej pory mówiła o nim Marine, więc może powód był inny? Też ją to zastanawiało – co takiego sprawiło, że doszło między nimi do spięcia?
- Chciałabym go poznać – wypaliła nagle. – Rozmawiamy o nim, a ja nawet nigdy nie stanęłam naprzeciw niego twarzą w twarz. Chyba że w Hogwarcie, ale tego nie pamiętam. – Nie potrafiła sobie przypomnieć, czy w szkole zamieniła choć zdanie z Yaxleyem, ale wątpiła, by w czasach szkolnych cztery lata starszy chłopak zawracał sobie nią głowę i tym bardziej miał ją zapamiętać. Elise większości ludzi z Hogwartu nie pamiętała, poza osobami bliskimi jej wiekiem, które wyróżniły się z tłumu w pozytywny lub negatywny sposób. Ich rody również nie były ze sobą blisko, bo sojuszników Nottów w większości znała, członków innych rodów dopiero poznawała – ostatecznie była tegoroczną debiutantką, która zaledwie od czerwca funkcjonowała na salonach. Dziwnie też obgadywało się kogoś kto był niemal całkowicie obcy, a wkrótce przecież miał przestać nim być, bo jako mąż jej kuzynki stanie się w pewnym sensie częścią rodziny, ich dzieci (miała nadzieję) będą bawić się razem i zaprzyjaźnią się tak, jak ich matki.
- A może jest drażliwy, bo martwi się tym, co dzieje się w magicznym świecie? – zastanowiła się nagle. – Dzieje się wiele, nawet my możemy to zauważyć. Zbliża się szczyt w Stonehenge, mężczyźni w Ashfield Manor często o nim rozprawiają. – Jej ojciec był mocno zainteresowany polityką, nie raz słyszała, jak rozmawiał z kimś o szczycie. Nawet swoje córki uczulał, jak bardzo jest to ważne, by szlachetne rody zjednoczyły się w obliczu kryzysu dobrych obyczajów i ryzyka, że szalony minister zrujnuje odwieczne tradycje. Zarysowywał się coraz wyraźniejszy podział między rodami, między tymi którzy wierzyli w tradycyjne wartości a tymi, którzy zaczęli niepokojąco solidaryzować się ze szlamem. Świadectwem tych zgubnych tendencji był zbliżający się skandaliczny ślub u Ollivanderów, nad którym rozwodziła się w wysyłanych kilka dni temu listach.
Nie mogłaś przewidzieć, że tak to się skończy.
Było wręcz odwrotnie, powinna przewidzieć, że to się tak potoczy, że ujawnienie własnych słabości będzie ją kosztować o wiele więcej, niż tylko urażoną dumę. I chociaż na szczęście nie można było mówić o złamanym sercu, zwątpienie w siebie okazało się ciosem, po którym nie umiała się wciąż pozbierać. Wytrącona z równowagi, nie odzyskała kontroli nad własnymi myślami nawet trzy dni po spotkaniu w rezerwacie, była rozproszona i rozdrażniona, niemrawa, niemal flegmatyczna. Na przemian uciekała myślami do leśnych ostępów Kent lub za wszelką cenę starała się o nich zapomnieć. Nie mogła nie być dla siebie zbyt surowa, jeśli jedno zdarzenie było w stanie poruszyć nią tak mocno – czy właśnie to było ceną dorosłości? Błahe wydawały jej się wszystkie dotychczasowe problemy, a emocje po raz kolejny okazywały się żywiołem, nad którym ciężko jej było zapanować.
Na końcu języka miała już chęć zwierzenia się kuzynce z sennego połączenia, łączącego ją z lordem Yaxleyem oraz tajemnicę, że znają się nieco dłużej, niż można było podejrzewać. Pragnęła zrzucić z siebie ten ciężar, ale okoliczności nie były sprzyjające – lada moment świstokliki miały zostać aktywowane, a Marine i Elise pisane było rychłe rozstanie; Lestrange nie wyobrażała sobie uraczyć przyjaciółkę półsłówkami i niedopowiedzeniami. Być może już niebawem będzie im dane przedyskutować ten temat ponownie.
- Powoli zaczynam myśleć, że to może nie moje słowa go odstraszyły, a jego własne myśli kazały mu się wycofać – westchnęła zrezygnowana, bo chociaż sama chciała wałkować ten temat, uznając terapeutyczność dyskusji, teraz powoli traciła ochotę na wspominanie o narzeczonym.
Gdy kuzynka wyraziła chęć poznania go, Marine na moment odchyliła głowę i przyjrzała jej się uważniej; czy to możliwe, by Elise nigdy nie spotkała lorda Yaxleya? Wkrótce na pewno miało się to zmienić, bo skłóceni czy nie, musieli dotrzymać zobowiązań wobec siebie i swojej rodziny. I chociaż młoda śpiewaczka nie wybiegała w tej chwili myślami w przyszłość tak daleko, jak siedząca obok niej przyjaciółka, to poznanie się tej dwójki było tylko kwestią czasu.
- Mam nadzieję, że nie wybierasz się na szczyt? – zapytała z przekąsem, bo chociaż wiedziała doskonale, że panny Nott nie ciągnęło do takich spędów, sama była ciekawa wyniku szlacheckich obrad. Nie łudziła się jednak, że dane jej będzie postawić stopę w Stonehenge i nawet ku temu nie dążyła; pragnęła tylko usłyszeć później o tych wydarzeniach z pierwszej ręki – Dziadek Blaise będzie nas godnie reprezentował – zapewniła, unosząc dumnie głowę; poczucie rodowego dziedzictwa mogło poprawić jej humor nawet w takich sytuacjach.
Zerknęła na swojego ojca, który akurat spoglądał na zegarek, a po chwili ich spojrzenia spotkały się. Czas na skwerku dobiegła końca, więc Marine raz jeszcze ścisnęła dłoń kuzynki, niewerbalnie dziękując jej za wsparcie.
Było wręcz odwrotnie, powinna przewidzieć, że to się tak potoczy, że ujawnienie własnych słabości będzie ją kosztować o wiele więcej, niż tylko urażoną dumę. I chociaż na szczęście nie można było mówić o złamanym sercu, zwątpienie w siebie okazało się ciosem, po którym nie umiała się wciąż pozbierać. Wytrącona z równowagi, nie odzyskała kontroli nad własnymi myślami nawet trzy dni po spotkaniu w rezerwacie, była rozproszona i rozdrażniona, niemrawa, niemal flegmatyczna. Na przemian uciekała myślami do leśnych ostępów Kent lub za wszelką cenę starała się o nich zapomnieć. Nie mogła nie być dla siebie zbyt surowa, jeśli jedno zdarzenie było w stanie poruszyć nią tak mocno – czy właśnie to było ceną dorosłości? Błahe wydawały jej się wszystkie dotychczasowe problemy, a emocje po raz kolejny okazywały się żywiołem, nad którym ciężko jej było zapanować.
Na końcu języka miała już chęć zwierzenia się kuzynce z sennego połączenia, łączącego ją z lordem Yaxleyem oraz tajemnicę, że znają się nieco dłużej, niż można było podejrzewać. Pragnęła zrzucić z siebie ten ciężar, ale okoliczności nie były sprzyjające – lada moment świstokliki miały zostać aktywowane, a Marine i Elise pisane było rychłe rozstanie; Lestrange nie wyobrażała sobie uraczyć przyjaciółkę półsłówkami i niedopowiedzeniami. Być może już niebawem będzie im dane przedyskutować ten temat ponownie.
- Powoli zaczynam myśleć, że to może nie moje słowa go odstraszyły, a jego własne myśli kazały mu się wycofać – westchnęła zrezygnowana, bo chociaż sama chciała wałkować ten temat, uznając terapeutyczność dyskusji, teraz powoli traciła ochotę na wspominanie o narzeczonym.
Gdy kuzynka wyraziła chęć poznania go, Marine na moment odchyliła głowę i przyjrzała jej się uważniej; czy to możliwe, by Elise nigdy nie spotkała lorda Yaxleya? Wkrótce na pewno miało się to zmienić, bo skłóceni czy nie, musieli dotrzymać zobowiązań wobec siebie i swojej rodziny. I chociaż młoda śpiewaczka nie wybiegała w tej chwili myślami w przyszłość tak daleko, jak siedząca obok niej przyjaciółka, to poznanie się tej dwójki było tylko kwestią czasu.
- Mam nadzieję, że nie wybierasz się na szczyt? – zapytała z przekąsem, bo chociaż wiedziała doskonale, że panny Nott nie ciągnęło do takich spędów, sama była ciekawa wyniku szlacheckich obrad. Nie łudziła się jednak, że dane jej będzie postawić stopę w Stonehenge i nawet ku temu nie dążyła; pragnęła tylko usłyszeć później o tych wydarzeniach z pierwszej ręki – Dziadek Blaise będzie nas godnie reprezentował – zapewniła, unosząc dumnie głowę; poczucie rodowego dziedzictwa mogło poprawić jej humor nawet w takich sytuacjach.
Zerknęła na swojego ojca, który akurat spoglądał na zegarek, a po chwili ich spojrzenia spotkały się. Czas na skwerku dobiegła końca, więc Marine raz jeszcze ścisnęła dłoń kuzynki, niewerbalnie dziękując jej za wsparcie.
The past is gone. It went by, like dusk to dawn. Isn't that the way everybody's got the dues in life to pay?
dream on
Marine Yaxley
Zawód : śpiewaczka, dama
Wiek : 18
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Isn't it lovely, all alone? Heart made of glass, my mind of stone. Tear me to pieces, skin to bone
"Hello, welcome home"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Elise tak naprawdę nie miała zbyt wielkiego pojęcia o tym, jak działali mężczyźni i jak patrzyli na świat; nie ulegało wątpliwości, że inaczej niż kobiety. Nie miała braci, miała za to kilku kuzynów, ale oni byli prawie jak bracia. Nie wiedziała z własnego doświadczenia, jak to jest rozwijać relacje z narzeczonym, bo jeszcze go nie miała, i prawdopodobnie dopiero za jakiś czas pozna na własnej skórze podobne bolączki. Pozostawało mieć nadzieję, że Marine i Morgoth wkrótce się pogodzą i nie było to nic, co wpłynie na ich relacje, ostatecznie rodziny z pewnością nie odstąpią od układu nawet jeśli młodzi się pokłócą i zapałają do siebie niechęcią. Marine miała zostać żoną Yaxleya bez względu na ich wzajemne relacje i na to, co stało się kilka dni temu. Zachowywała się teraz inaczej niż zazwyczaj i wyglądała, jakby coś ją gnębiło. A Elise nie wiedziała o tym, że ją i jej narzeczonego łączyło też coś bardziej niezwykłego niż tylko rodowy układ.
- Może i dla niego to wszystko nie jest łatwe – stwierdziła. Nie wiadomo, co tam się stało i co myślał sobie Yaxley, jaki miał stosunek do tego narzeczeństwa. – Dziękuję jednak, że mi o tym powiedziałaś. Trochę się o ciebie martwiłam, bo od początku dzisiejszego spotkania miałam wrażenie, że coś jest nie do końca w porządku.
Rody Yaxleyów i Nottów przez lata pozostawały we wrogich relacjach i dopiero niedawno uległo to zmianie, dlatego Elise nie znała członków tej rodziny zbyt dobrze. Nie odwiedzała Yaxleyów, bo nie łączyło ją z nimi żadne bliskie pokrewieństwo, a debiut sabatowy zaliczyła dopiero w tym roku. Gdyby nie różnica wieku pewnie mogłaby lepiej znać Morgotha i Leię ze szkoły, ale była skupiona na swojej własnej grupce przyjaciółek, z których najlepszą została Marine. Jeśli jednak mieli wkrótce zostać w pewnym sensie rodziną, to na pewno się poznają. Elise miała nadzieję na raczej dobre lub przynajmniej neutralne stosunki z Yaxleyem, by mogła odwiedzać kuzynkę również po jej ślubie i zamieszkaniu w Fenland. Gdyby zabronił im spotkań, Nottówna z pewnością zapałałaby do niego płomienną niechęcią. Jej prywatny stosunek do niego z pewnością będzie zależny od tego, jak mężczyzna będzie traktować Marine, bo Elise nie potrafiłaby polubić kogoś, kto był dla niej niedobry.
- Cokolwiek będzie się działo, możesz na mnie liczyć – zapewniła ją, choć wiedziała, że poza wysłuchaniem jej trosk i zaoferowaniem ramienia do wypłakania nie będzie mogła udzielić konkretnej pomocy, bo tylko ojcowie młodych oraz nestorzy rodów mieli moc decyzyjną, jeśli chodzi o ten związek, i Elise nie będzie mogła w żaden sposób uratować kuzynki, jeśli między nią i narzeczonym przydarzy się coś niedobrego. Ale oby nie. – Oby twoje obawy wkrótce się rozwiały. Napiszesz do mnie, kiedy będzie wiadomo coś więcej? – Chciałaby wiedzieć, jak sytuacja potoczyła się dalej i czy Marine udało się porozmawiać i pogodzić z Yaxleyem.
- Mój ojciec będzie przemawiać w imieniu naszej gałęzi rodziny – rzekła. Elise wiedziała, że kobietom nie przystoi zabierać głosu publicznie, zwłaszcza w sprawach politycznych, którymi nie powinna się interesować – nawet jeśli teraz odrobinę się interesowała, bo przecież to była przyszłość jej rodu i niej samej. Choć wśród kuzynek i przyjaciółek nie wahała się przed głoszeniem swoich myśli, mężczyźni, zwłaszcza obcy, to zupełnie inna sprawa. Elise doskonale znała swoje miejsce i rolę kobiet. Sama gardziła tymi, które próbowały być niezależne i wchodzić w role przypisane mężczyznom. To jej ojciec miał reprezentować ich gałąź rodu, jako jedyny mężczyzna w niej. Podejrzewała, że zapewne pojawi się tam także jej wuj oraz jego synowie, Percival, Eddard i Lysander. Była też przekonana, że ich wspólny dziadek Blaise godnie zaprezentuje stanowisko Lestrange’ów.
- Do zobaczenia, mam nadzieję, że jak najszybciej – powiedziała, gdy nadszedł czas pożegnania, bo zaraz miały aktywować się świstokliki. Uściskała kuzynkę i ruszyła w stronę swojej matki, a chwilę później przeniosły się do Ashfield Manor.
| zt. x 2
- Może i dla niego to wszystko nie jest łatwe – stwierdziła. Nie wiadomo, co tam się stało i co myślał sobie Yaxley, jaki miał stosunek do tego narzeczeństwa. – Dziękuję jednak, że mi o tym powiedziałaś. Trochę się o ciebie martwiłam, bo od początku dzisiejszego spotkania miałam wrażenie, że coś jest nie do końca w porządku.
Rody Yaxleyów i Nottów przez lata pozostawały we wrogich relacjach i dopiero niedawno uległo to zmianie, dlatego Elise nie znała członków tej rodziny zbyt dobrze. Nie odwiedzała Yaxleyów, bo nie łączyło ją z nimi żadne bliskie pokrewieństwo, a debiut sabatowy zaliczyła dopiero w tym roku. Gdyby nie różnica wieku pewnie mogłaby lepiej znać Morgotha i Leię ze szkoły, ale była skupiona na swojej własnej grupce przyjaciółek, z których najlepszą została Marine. Jeśli jednak mieli wkrótce zostać w pewnym sensie rodziną, to na pewno się poznają. Elise miała nadzieję na raczej dobre lub przynajmniej neutralne stosunki z Yaxleyem, by mogła odwiedzać kuzynkę również po jej ślubie i zamieszkaniu w Fenland. Gdyby zabronił im spotkań, Nottówna z pewnością zapałałaby do niego płomienną niechęcią. Jej prywatny stosunek do niego z pewnością będzie zależny od tego, jak mężczyzna będzie traktować Marine, bo Elise nie potrafiłaby polubić kogoś, kto był dla niej niedobry.
- Cokolwiek będzie się działo, możesz na mnie liczyć – zapewniła ją, choć wiedziała, że poza wysłuchaniem jej trosk i zaoferowaniem ramienia do wypłakania nie będzie mogła udzielić konkretnej pomocy, bo tylko ojcowie młodych oraz nestorzy rodów mieli moc decyzyjną, jeśli chodzi o ten związek, i Elise nie będzie mogła w żaden sposób uratować kuzynki, jeśli między nią i narzeczonym przydarzy się coś niedobrego. Ale oby nie. – Oby twoje obawy wkrótce się rozwiały. Napiszesz do mnie, kiedy będzie wiadomo coś więcej? – Chciałaby wiedzieć, jak sytuacja potoczyła się dalej i czy Marine udało się porozmawiać i pogodzić z Yaxleyem.
- Mój ojciec będzie przemawiać w imieniu naszej gałęzi rodziny – rzekła. Elise wiedziała, że kobietom nie przystoi zabierać głosu publicznie, zwłaszcza w sprawach politycznych, którymi nie powinna się interesować – nawet jeśli teraz odrobinę się interesowała, bo przecież to była przyszłość jej rodu i niej samej. Choć wśród kuzynek i przyjaciółek nie wahała się przed głoszeniem swoich myśli, mężczyźni, zwłaszcza obcy, to zupełnie inna sprawa. Elise doskonale znała swoje miejsce i rolę kobiet. Sama gardziła tymi, które próbowały być niezależne i wchodzić w role przypisane mężczyznom. To jej ojciec miał reprezentować ich gałąź rodu, jako jedyny mężczyzna w niej. Podejrzewała, że zapewne pojawi się tam także jej wuj oraz jego synowie, Percival, Eddard i Lysander. Była też przekonana, że ich wspólny dziadek Blaise godnie zaprezentuje stanowisko Lestrange’ów.
- Do zobaczenia, mam nadzieję, że jak najszybciej – powiedziała, gdy nadszedł czas pożegnania, bo zaraz miały aktywować się świstokliki. Uściskała kuzynkę i ruszyła w stronę swojej matki, a chwilę później przeniosły się do Ashfield Manor.
| zt. x 2
I znów jego własne nogi zaniosły go w okolice portu. Hjalmar nie był do końca pewien czy to dobry pomysł przychodzić tutaj tak często i tęsknić za utraconymi możliwościami, ale gdy już ruszył przed siebie… zadziwiająco często lądował w tej okolicy. Jakby nie mógł się powstrzymać.
Tym razem jednak nie spędzał dnia na gapieniu się w różne statki i wyobrażaniu sobie jakby to było móc na takim jednym odpłynąć w cholerę z tej całej zapyziałej Anglii. Czemu w ogóle jego rodzice się tutaj osiedlili, nie chcieli zamieszkać w jakimś nordyckim kraju, w którym pogoda byłaby bardziej normalna? Może wtedy też nie spotkałoby ich… to co się wydarzyło w grudniu i Hjalmar nie musiałby mieszkać na Nokturnie z Yaną. Och, Yana była całkiem fajna i sam musiał przyznać, że miał dużo szczęścia, że tego felernego dnia trafił akurat na nią, ale gdyby mógł wybierać to zdecydowanie wolałby dalej mieszkać nawet w Londynie przy Grimmaud Place, ale z Eir i Yordenem… i Freyą.
No ale, dzisiejszego dnia nie przeznaczał na wspominki. Miał zamiar wprowadzić w życie to czego nauczył go Scalleta, na temat pozbawiania bliźnich ich ciężko zarobionych galeonów. Na początku miał zamiar wrócić na Pokątną, ale coś mu mówiło, że nie powinien się zbyt często pokazywać w tym samym miejscu. W końcu ludzie mogą go zacząć kojarzyć i już nigdy nic nie zwędzi.
Chłopiec krążył już od dłuższej chwili po skwerku udając zainteresowanie kolorowymi liśćmi, a tak naprawdę szukał odpowiedniej ofiary. Wiadomo do rosłych facetów się nie zbliżał, wątpił by Ci byli skłonni mu odpuścić, gdyby go przyłapali na kradzieży, a zarobić lania wcale nie chciał. Nie miał zbyt wiele szczęścia dzisiaj. Nikt się nie napatoczył odpowiedni, rozkojarzony albo zajęty czymś innym, wszyscy jak na złość pilnowali swoich toreb i kieszeni, pewnie dlatego że byli w porcie. Może gdyby Hjalmar był bardziej doświadczony w te klocki mógłby spróbować z jakimś trudniejszym celem, ale na razie nie było na to szans. Musiał się jeszcze sporo nauczyć no i chyba będzie musiał wrócić na Pokątną, tam było prościej. Zawsze znalazły się jakieś damulki wyjątkowo zainteresowane witryną sklepu z fatałaszkami.
Ostatnio zmieniony przez Hjalmar Goyle dnia 01.09.19 12:46, w całości zmieniany 1 raz
|24 marca
Weekend był dobrą okazją by wybrać się na stare śmiecie, zbadać nastroje, sprawdzić czy znajome twarze wciąż się trzymają i dają radę pomimo niepokojów. Może i nie byłem z tych którzy ratowali świat bez względu na to, czy to oznaczało dołączenie się do zwolenników Voldemorta, czy też jego opozycji to jednak o swoich dbać potrafiłem. Czasem byli to czarodzieje, czasem niekoniecznie. Czasami potrzebowali paru galeonów, czasami trzeba było coś im zorganizować, czasami jednak brakowało im też normalnej rozmowy. Popalając fajka, stojąc na uboczu skweru słuchałem od Jerrego o ostatniej robocie na morzu, o tym jak to dobili do portu we Francji oraz o tym, jaki to cyrk na pokładzie się wyprawia przy takim załadunku kąsającej chińskiej kapusty przy jakim przyszło mu wówczas pracować. W międzyczasie nie uszedł mi uwadze kręcący się po skweru dzieciak. Nie zwrócił mojej uwagi przez to, że był puszczony samopas - takich w porcie było na pęczki. Co jakiś czas z ciekawością więc na niego zerkałem widząc, że coś kombinuje. Trochę może nieporadnie, lecz na tyle bym potrafił powiedzieć, że mała męta doskonale wiedziała czego tu szuka i zdecydowanie nie była to zabawa z liśćmi. Aż uśmiechnąłem się półgębkiem wspominając siebie samego za gówniaka. Jerry też go kątem oka złapał i mu się udzieliło. Trochę powspominaliśmy by na koniec pożegnać się silnym uściskiem dłoni. Niedługo wypływał do Niemiec.
Stojąc sobie na uboczu dopalałem nieśpiesznie fajka doglądając z ciekawości młodego rekina biznesu. Widok ten trochę mnie bawił, trochę budził też jakieś nostalgiczne wspomnienia. Pokiwałem z niedowierzaniem głową. No nie było rady na to bym go nie zaczepił. Podszedłem bliżej.
- Ryby nie chcą brać, co, mistrzu? - rzuciłem w jego stronę podskakując wesoło krzaczastymi brwiami - Spokojnie, mały, robimy w tym samym - puściłem w jego kierunku konspiracyjne oczko wyciągając przed siebie dłonie tak, jakbym chciał uspokoić spłoszone zwierze i zapewnić o tym, że nie mam złych zamiarów. Nie musi uciekać. Wiedziałem w końcu, że wyglądałem raczej jak ktoś kim się straszy małe łobuzy ale hej, też jestem człowiek co nie - Chcesz może radę od kolegi po fachu? Umiesz dotrzymywać tajemnicy...? - rzuciłem w jego stronę po tym, jak się nieco porozglądałem dookoła tak, jakbym wiedział coś czego nikt inny nie wie i bał się, że mogłoby się to jakoś rozejść po okolicy. Trochę się zgrywałem ale co poradzić - nie mogłem się powstrzymać.
Weekend był dobrą okazją by wybrać się na stare śmiecie, zbadać nastroje, sprawdzić czy znajome twarze wciąż się trzymają i dają radę pomimo niepokojów. Może i nie byłem z tych którzy ratowali świat bez względu na to, czy to oznaczało dołączenie się do zwolenników Voldemorta, czy też jego opozycji to jednak o swoich dbać potrafiłem. Czasem byli to czarodzieje, czasem niekoniecznie. Czasami potrzebowali paru galeonów, czasami trzeba było coś im zorganizować, czasami jednak brakowało im też normalnej rozmowy. Popalając fajka, stojąc na uboczu skweru słuchałem od Jerrego o ostatniej robocie na morzu, o tym jak to dobili do portu we Francji oraz o tym, jaki to cyrk na pokładzie się wyprawia przy takim załadunku kąsającej chińskiej kapusty przy jakim przyszło mu wówczas pracować. W międzyczasie nie uszedł mi uwadze kręcący się po skweru dzieciak. Nie zwrócił mojej uwagi przez to, że był puszczony samopas - takich w porcie było na pęczki. Co jakiś czas z ciekawością więc na niego zerkałem widząc, że coś kombinuje. Trochę może nieporadnie, lecz na tyle bym potrafił powiedzieć, że mała męta doskonale wiedziała czego tu szuka i zdecydowanie nie była to zabawa z liśćmi. Aż uśmiechnąłem się półgębkiem wspominając siebie samego za gówniaka. Jerry też go kątem oka złapał i mu się udzieliło. Trochę powspominaliśmy by na koniec pożegnać się silnym uściskiem dłoni. Niedługo wypływał do Niemiec.
Stojąc sobie na uboczu dopalałem nieśpiesznie fajka doglądając z ciekawości młodego rekina biznesu. Widok ten trochę mnie bawił, trochę budził też jakieś nostalgiczne wspomnienia. Pokiwałem z niedowierzaniem głową. No nie było rady na to bym go nie zaczepił. Podszedłem bliżej.
- Ryby nie chcą brać, co, mistrzu? - rzuciłem w jego stronę podskakując wesoło krzaczastymi brwiami - Spokojnie, mały, robimy w tym samym - puściłem w jego kierunku konspiracyjne oczko wyciągając przed siebie dłonie tak, jakbym chciał uspokoić spłoszone zwierze i zapewnić o tym, że nie mam złych zamiarów. Nie musi uciekać. Wiedziałem w końcu, że wyglądałem raczej jak ktoś kim się straszy małe łobuzy ale hej, też jestem człowiek co nie - Chcesz może radę od kolegi po fachu? Umiesz dotrzymywać tajemnicy...? - rzuciłem w jego stronę po tym, jak się nieco porozglądałem dookoła tak, jakbym wiedział coś czego nikt inny nie wie i bał się, że mogłoby się to jakoś rozejść po okolicy. Trochę się zgrywałem ale co poradzić - nie mogłem się powstrzymać.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Hjalmar nie poddawał się tak łatwo, kręcił się przy skwerku jeszcze dłuższą chwilę, spacerując to w jedną to w drugą stronę i licząc, że w końcu natrafi na odpowiednio nieuważną osobę. Na próżno, a jeśli ktoś już taki się trafił… to wyglądał jak ktoś komu Hjalmar nie chciał wchodzić w drogę.
Wszyatko wskazywało na to, że nie trafił na najlepszy czas do szybkiego wzbogacenia się w tym konkretnym miejscu. Może prościej poczekać na zachód słońca? Wtedy powinno się pojawić więcej damulek spragnionych pięknych widoków zachodzącego słońca nad wodą. Może spróbuje wtedy szczęścia.
Już miał zwijać manatki i spadać, póki co Nokturn, żeby wrócić późniejszą porą do portu, gdy zagadał do niego jakiś obcy facet. W pierwszym odruchu miał zamiar po prostu zwiać, ale drugie zdanie nieznajomego wzbudziło jego zainteresowanie. Przy okazji przez blond główkę Hjalla przeszła nieco niepokojąca myśl, że może jego zamiary są zbyt oczywiste? No bo czy aż tak bardzo widać po nim co kombinuje? Jeśli tak to wkrótce może sobie narobić niepotrzebnych problemów. No chyba, że to po prostu przez to, że czarodziej był bardziej doświadczonym kieszonkowcem i było mu prościej zorientować się co widzi. Oby to było to.
Później jego ciekawość tylko wzrosła, gdy nieznajomy zapytał go czy chce rady i czy potrafi dotrzymać tajemnicy. Hjall zawsze lubił tajemnice, dawały mu poczucie, że wie coś o czym inni nie mieli zielonego pojęcia. To było fajne uczucie.
-Chcę. I umiem. – odpowiedział praktycznie natychmiast. Wyczekująco gapił się swoimi niebieskimi oczyskami na Matta. Kto wie, może miał coś ciekawego do powiedzenia i podkradanie portfeli stanie się dużo prostsze? No i co to za tajemnica, o której wspominał i dlaczego chciałby się nią podzielić akurat z nim? Oby to było coś ekstra, a nie jakaś bajeczka dla dzieciaków. Hjalmar był ciekawski, ale nie tak jak to zazwyczaj bywało z dzieciakami w jego wieku. Nie zadawał tysiąca pytań w stylu „ale dlaczego” i "czemu". Najpierw słuchał uważnie, a dopiero później ewentualnie pytał.
Wszyatko wskazywało na to, że nie trafił na najlepszy czas do szybkiego wzbogacenia się w tym konkretnym miejscu. Może prościej poczekać na zachód słońca? Wtedy powinno się pojawić więcej damulek spragnionych pięknych widoków zachodzącego słońca nad wodą. Może spróbuje wtedy szczęścia.
Już miał zwijać manatki i spadać, póki co Nokturn, żeby wrócić późniejszą porą do portu, gdy zagadał do niego jakiś obcy facet. W pierwszym odruchu miał zamiar po prostu zwiać, ale drugie zdanie nieznajomego wzbudziło jego zainteresowanie. Przy okazji przez blond główkę Hjalla przeszła nieco niepokojąca myśl, że może jego zamiary są zbyt oczywiste? No bo czy aż tak bardzo widać po nim co kombinuje? Jeśli tak to wkrótce może sobie narobić niepotrzebnych problemów. No chyba, że to po prostu przez to, że czarodziej był bardziej doświadczonym kieszonkowcem i było mu prościej zorientować się co widzi. Oby to było to.
Później jego ciekawość tylko wzrosła, gdy nieznajomy zapytał go czy chce rady i czy potrafi dotrzymać tajemnicy. Hjall zawsze lubił tajemnice, dawały mu poczucie, że wie coś o czym inni nie mieli zielonego pojęcia. To było fajne uczucie.
-Chcę. I umiem. – odpowiedział praktycznie natychmiast. Wyczekująco gapił się swoimi niebieskimi oczyskami na Matta. Kto wie, może miał coś ciekawego do powiedzenia i podkradanie portfeli stanie się dużo prostsze? No i co to za tajemnica, o której wspominał i dlaczego chciałby się nią podzielić akurat z nim? Oby to było coś ekstra, a nie jakaś bajeczka dla dzieciaków. Hjalmar był ciekawski, ale nie tak jak to zazwyczaj bywało z dzieciakami w jego wieku. Nie zadawał tysiąca pytań w stylu „ale dlaczego” i "czemu". Najpierw słuchał uważnie, a dopiero później ewentualnie pytał.
Widziałem w nim to wahanie. Czy uciekać, czy zostać. Wcale mnie nie zaskoczyło, a właściwie pobudziło kilka brykających, starych wspomnień. Ostatecznie jednak został, a ja wiedziałem, że uwagę tej pary wielkich, niebieskich oczu mam już na dziś wykupioną. Przytrzymując fajka w ustach sięgnąłem do kieszeni wyciągając z niej kilka monet. W kolejnej chwili przykucnąłem tak by zejść do jego poziomu. Wyciągnąłem prezentacyjne w jego stronę monetę. Nie podawałem mu jej więc jeżeli wyciągnął po nie swoje pucołowate łapki to z rozbawieniem niemo mu zakomunikowałem, że te niech trzyma przy sobie. Miał patrzeć. Dogasiłem resztkę papierosa trzymanego w drugiej ręce szurając jego końcówką po bruku niczym kredką po kartce. Zabujałem monetą przed jego oczami hipnotyzująco.
- Pokażę ci sztuczkę. Ale nie taką zwykłą tylko złodziejską-sztuczkę. Wygląda niepozornie ale... - trzymana między palcami moneta zsunęła się na paliczki zaciśniętej już teraz w niedbałą pięść dłoni by w kolejnej chwili zacząć przeskakiwać między wysuwaną jedną, to drugą kością. Zupełnie jakby srebrny krążek robił fikołki na kolejnych stopniach schodków po których się staczał, a potem na nowo wtaczał. Początkowo powoli, potem - szybciej, płynniej - ...daje naprawdę dużo, wiesz? Jak będziesz w niej naprawdę dobry to monety same będą się do ciebie garnęły, a ty będziesz mógł zniknąć... - sturlałem monetę na kciuk wybijając ją zaraz w powietrze. Złapałem ją na wierzch drugiej dłoni, zakrywając pierwszą, by w drugiej sekundzie pokazać przed nim obie - otwarte, kompletnie puste. Moneta znikła. przynajmniej dla oczu mojego małego widza -...lub się pojawić... - sięgnąłem za jego ucho zza którego wyciągnąłem srebrną zgubę - To specjalna magia. Tylko dla odpowiednio sprytnych. Mówię ci o tym, bo na takiego wyglądasz. Nie ma nas tu za wielu, nie? - każdy mały król doków lubił się poczuć specjalny na tle portowej szarugi. Wymagania tych najmniejszych były jednak najłatwiejsze do spełnienia - Jestem Matt, a ty - kiwnąłem na niego głową przechodząc z kucków do siadu.
- Pokażę ci sztuczkę. Ale nie taką zwykłą tylko złodziejską-sztuczkę. Wygląda niepozornie ale... - trzymana między palcami moneta zsunęła się na paliczki zaciśniętej już teraz w niedbałą pięść dłoni by w kolejnej chwili zacząć przeskakiwać między wysuwaną jedną, to drugą kością. Zupełnie jakby srebrny krążek robił fikołki na kolejnych stopniach schodków po których się staczał, a potem na nowo wtaczał. Początkowo powoli, potem - szybciej, płynniej - ...daje naprawdę dużo, wiesz? Jak będziesz w niej naprawdę dobry to monety same będą się do ciebie garnęły, a ty będziesz mógł zniknąć... - sturlałem monetę na kciuk wybijając ją zaraz w powietrze. Złapałem ją na wierzch drugiej dłoni, zakrywając pierwszą, by w drugiej sekundzie pokazać przed nim obie - otwarte, kompletnie puste. Moneta znikła. przynajmniej dla oczu mojego małego widza -...lub się pojawić... - sięgnąłem za jego ucho zza którego wyciągnąłem srebrną zgubę - To specjalna magia. Tylko dla odpowiednio sprytnych. Mówię ci o tym, bo na takiego wyglądasz. Nie ma nas tu za wielu, nie? - każdy mały król doków lubił się poczuć specjalny na tle portowej szarugi. Wymagania tych najmniejszych były jednak najłatwiejsze do spełnienia - Jestem Matt, a ty - kiwnąłem na niego głową przechodząc z kucków do siadu.
I'll survive
somehow i always do
somehow i always do
Patrzył uważnie na nieznajomego. Kim był? Mimo, że początkowo się wahał, to postanowił zostać na miejscu i zobaczyć co czarodziej miał do zaoferowania. W razie czego zawsze mógł wziąć nogi za pas i zniknąć gdzieś w portowych uliczkach.
Czujnie obserwował monetę demonstrowaną przez Matta, ale nie wyciągał po nie swoich małych rączek. W końcu miała być potrzebna do jakiejś sztuczki. No i wątpił by nieznajomy mu ją tak po prostu dawał, nigdy nie ma nic za darmo.
Jeśli tylko Matt obserwował młodego to mógł zobaczyć na jego twarzy lekkie zaskoczenie, gdy moneta zaczęła zwinnie przeskakiwać między palcami, ale na bardziej entuzjastyczną reakcję nie miał co liczyć. Mimo, że miał dopiero siedem lat to już było wiadomo, że Hjalmar był tym typem, który nie okazuje zbyt wielu emocji, a pewnie im będzie starszy tym mniej będzie po nim widać. Może to i dla niego lepiej? Drugi raz Matt mógł zobaczyć zdziwienie na twarzy chłopca, znacznie wyraźniejsze niż wcześniej, kiedy „wyciągnął” mu monetę zza ucha. To robiło większe wrażenie. Kiedy niby ta moneta znalazła się w jego dłoni z powrotem?
-No, nie ma- zgodził się skwapliwie z Mattem, a potem też sam się przedstawił – Hjalmar- czarodziej usiadł i widać prezentacja się skończyła… Hjalmar na razie stał w tym samym miejscu co wcześniej. W razie czego zawsze mógł zwiać zanim mężczyzna się zbierze na równe nogi. W sumie to po tym małym pokazie Hjalmar miał masę pytań. Nie do sztuczki samej z siebie, ale do komentarza czarodzieja.
-Ale jak będą się same garnęły i jak będę móc zniknąć? A potem się pojawić tak po prostu?- Jasne sama sztuczka była całkiem sprytna i fajnie się na to patrzyło, ale Hjalmar zupełnie nie wiedział związku jednego z drugim. Gdyby powiedział, że poprawiałaby zręczność w rękach to by nawet nie pytał, przecież to oczywiste, ale znikanie? Ciekawe.
W końcu postanowił tez przestać tak stać nad Mattem i przykucnął rękami obejmując kolana. Kto wie, może czarodziej miał jeszcze coś ciekawego do pokazania?
Czujnie obserwował monetę demonstrowaną przez Matta, ale nie wyciągał po nie swoich małych rączek. W końcu miała być potrzebna do jakiejś sztuczki. No i wątpił by nieznajomy mu ją tak po prostu dawał, nigdy nie ma nic za darmo.
Jeśli tylko Matt obserwował młodego to mógł zobaczyć na jego twarzy lekkie zaskoczenie, gdy moneta zaczęła zwinnie przeskakiwać między palcami, ale na bardziej entuzjastyczną reakcję nie miał co liczyć. Mimo, że miał dopiero siedem lat to już było wiadomo, że Hjalmar był tym typem, który nie okazuje zbyt wielu emocji, a pewnie im będzie starszy tym mniej będzie po nim widać. Może to i dla niego lepiej? Drugi raz Matt mógł zobaczyć zdziwienie na twarzy chłopca, znacznie wyraźniejsze niż wcześniej, kiedy „wyciągnął” mu monetę zza ucha. To robiło większe wrażenie. Kiedy niby ta moneta znalazła się w jego dłoni z powrotem?
-No, nie ma- zgodził się skwapliwie z Mattem, a potem też sam się przedstawił – Hjalmar- czarodziej usiadł i widać prezentacja się skończyła… Hjalmar na razie stał w tym samym miejscu co wcześniej. W razie czego zawsze mógł zwiać zanim mężczyzna się zbierze na równe nogi. W sumie to po tym małym pokazie Hjalmar miał masę pytań. Nie do sztuczki samej z siebie, ale do komentarza czarodzieja.
-Ale jak będą się same garnęły i jak będę móc zniknąć? A potem się pojawić tak po prostu?- Jasne sama sztuczka była całkiem sprytna i fajnie się na to patrzyło, ale Hjalmar zupełnie nie wiedział związku jednego z drugim. Gdyby powiedział, że poprawiałaby zręczność w rękach to by nawet nie pytał, przecież to oczywiste, ale znikanie? Ciekawe.
W końcu postanowił tez przestać tak stać nad Mattem i przykucnął rękami obejmując kolana. Kto wie, może czarodziej miał jeszcze coś ciekawego do pokazania?
Kolorowy skwerek
Szybka odpowiedź