Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja
Zamglone wzgórza
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Zamglone wzgórza
To bardzo spokojne miejsce znajduje się w oddaleniu od najbliższych skupisk mugoli. Prawie zawsze osiada tutaj mlecznobiała mgła, ale mimo tego miejsce posiada swój niepowtarzalny urok i jest wprost idealne dla każdego, kto szuka ucieczki od zgiełku i codzienności. Czas wydaje się niemal stawać w miejscu, na pozór nic nie da rady zakłócić naturalnego rytmu przyrody. Czasem pojawiają się tu artyści szukający inspiracji, o czym może świadczyć stara, porzucona sztaluga leżąca gdzieś w trawie i powoli popadająca w zapomnienie. Jeśli dobrze się rozejrzeć, można znaleźć inne drobne pozostałości po sporadycznych odwiedzających: parę zaśniedziałych monet, starą fajkę, pusty flakonik po bliżej nieokreślonym eliksirze. Gdy dzień jest mniej mglisty, na jednym ze wzgórz można dostrzec ruiny starego zamku, najprawdopodobniej wzniesionego przez mugoli i opuszczonego wieki temu. Poniżej, w dolinie, znajduje się podmokły las, spowity najgęstszą mgłą i owiany tajemnicą. Czy odważysz się zejść z przyjemnego, cichego wzgórza prosto w jego serce? Niektórzy mówią, że z racji odległości od mugolskich siedlisk upodobały go sobie magiczne stworzenia.
Bones spojrzała na dwie twarze, które powróciły do swoich prawdziwych form i uśmiechnęła się lekko, zerkając na Harolda. Ten zaś wymieniwszy z nią spojrzenie opuścił różdżkę i skinął czarodziejom głową ze zrozumieniem.
— Dziękuję— odparł, nie tłumacząc się nikomu z podjętych środków ostrożności. Przez chwilę zawiesił wzrok na Priscilli, przyglądając jej się wnikliwie. Niektóre twarze spośród tych tu zgromadzonych były mu kompletnie obce. Na powitanie Lucana uśmiechnął się, ale był to uśmiech krótki, choć wszyscy, którzy dobrze go znali musieli wiedzieć, że był to zarazem uśmiech szczery i życzliwy. Longbottom nie słynął z wylewności. — Dziękuję, Lucanie.
Intensywność opadów nieco zmalała, deszcz nie zacinał już tak mocno, ale burza wcale nie miała się skończyć tego wieczoru. Pioruny rozświetlały nieboskłon, ukazując ciemne, złowieszcze chmury przywodzące na myśl najgorsze sny i chwile zwątpienia. Kiedy grzmot zadudnił, niosąc się echem po okolicznych wzgórzach, Edith Bones skierowała twarz w kierunku Artura i skinęła mu głową. Wszystko wskazywało na to, że byli w gronie, który Bones uznała za godny zaufania i teraz mogli przejść do wspomnianych przez Jackie konkretów.
— Poprosiłam was o to spotkanie ponieważ szczyt w Stonehenge wiele zmienił, niestety. Myślę, że każdy z was zdążył już odczuć na własnej skórze zmiany, jakie nowy, dopuszczony do władzy przez zamach stanu minister wprowadził. Kilku bardzo dobrych pracowników biura zostało oddelegowanych do mało istotnych zadań, niektórzy podstępem zostali wyrzuceni.– Bones nie ukrywała wzburzenia i poddenerwowania tym tematem, ale jednocześnie wydawała się pewna siebie i zdeterminowana. Harold odznaczał się stoickim spokojem. Jego ściągnięte ku sobie brwi dodawały jego twarzy powagi, a tworzące się wokół oczu zmarszczki nie tylko wieku, ale i mądrości. — Cronos Malfoy jest szybki. Błyskawicznie zaczął wcielać plan Sami Wiecie Kogo w życie. Podjął pierwsze działania, które miały na celu zdegradować tych, którzy będą im się przeciwstawiać, na ich miejsce powołując krewniaków i ludzi, którymi łatwo sterować. Zablokowanie przez Wizengamot decyzji o usunięciu rzekomo nieistotnego biura aurorów nie jest naszym sukcesem. Decyzja sędziów zadziałała jak lento, ale to wciąż wypchnięcie nas wszystkich w otchłań, nawet jeśli nie skończyło się bolesnym upadkiem. Malfoy nie pozwoli na łapanie sprzymierzeńców, nawet jeśli są wśród nich mordercy i zbrodniarze, którzy już dawno powinni gnić w więzieniu. Każda oficjalna próba schwytania ludzi Sami Wiecie Kogo odbije się na was.
— Ale jednocześnie nie możemy dać się stłamsić i ślepo podporządkować tyranii — dodał Longbottom, patrząc po wszystkich po kolei. — Ministerstwo Magii było już skorumpowane, miało ministrów i przedstawicieli szaleńców, ale nigdy wcześniej niebezpieczeństwo nie było tak realne. Ich arogancja sięgnęła zenitu. Naszym obowiązkiem jest łapać złych ludzi, a ci źli ludzie doszli do władzy, kryjąc innych. Zostaliśmy aurorami, patrolem egzekucyjnym, wiedźmią strażą z tego samego powodu. I musimy o tym pamiętać. o tym, że naszym zadaniem jest pilnować porządku i przestrzegania prawa, w tym łapania czarnoksiężników i morderców, niezależnie od tego, czy władzy jest to na rękę, czy wręcz przeciwnie.
Bones, której mokre włosy oblepiły już kark i policzki po raz kolejny przetarła dłonią twarz, próbując w tym deszczu spojrzeć po zgromadzonych.
— Nie możemy posłusznie uchylić głów i robić tylko tego, czego od nas wymagają. Wychylanie się odbierze nam szansę na czynienie tego, co trzeba, ale bierność będzie jeszcze gorsza. Mam nadzieję, że zgadzacie się z nami. Dlatego wszyscy musimy objąć dwa stanowiska. Oficjalnie będziemy wykonywać wszystkie, nawet najdurniejsze zlecenia tych skurczybyków, którzy z pewnością postanowią umniejszyć naszą rolę, sprowadzając ją choćby i do eskorty zadka szanownego Malfoya. Ale poza tym będziemy działać tak, jak do tej pory. Będziemy łapać tych drani. Po kryjomu, bez ich wiedzy, nie składając oficjalnych raportów w tych sprawach. Będziecie informować mnie o tym, co się dzieje, a ja zrobię wszystko, by zabezpieczyć wasze tyłki. Przybędzie wam pracy, a działanie po kryjomu zmusi was do zarwania wielu nocek i przeznaczenia resztek wolnego czasu z bliskimi na ściganie p r a w d z i w y c h przestępców. Ale wierzę, że zdajecie sobie sprawę z powagi sytuacji.
Longbottom pokiwał głową i dodał po chwili:
— Razem z Edith jesteśmy w stałym kontakcie z szefami wszystkich biur Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Stoją po naszej stronie, będą współpracować. Budowa nowego Azkabanu pod Tower dobiegła końca. Cele czekają już na nowych lokatorów.— Głos Harolda był twardy, chociaż plany i założenia, które przekazywali aurorom, członkom czarodziejskiej policji i wiedźmiej strażniczce nie wpływały pozytywnie na jego aktualną sytuację.
— Pamiętajcie o tym komu i co przekazujecie w listach. Sowę łatwo przechwycić, by sprawdzić jego treść. Możemy ustalić kilka haseł, które pomogą nam w szyfrowaniu wiadomości, tak aby przechwycone przez niewłaściwe osoby nie budziły ich podejrzeń. Przeklęta pogoda!— Edith Bones kolejny raz przetarła twarz dłonią, próbując powstrzymac potok wody wpływający jej do oczu. Była już całkiem przemoczona.
— Jeśli będziecie potrzebować wsparcia lub coś będzie wzbudzać wasze wątpliwości nie wahajcie się pytać i prosić o pomoc. Działajcie razem, to zwiększy szansę na powodzenie. I uważajcie na ludzi Lorda Voldemorta — Longbottom bez cienia emocji, strachu, obrzydzenia, czy niechęci użył jego przydomka. — Schwytanie winnych za czerwcowy zamach na Ministerstwo Magii będzie trudne, ale nie jest niemożliwe.
Bones zacisnęła usta na moment.
—Jakieś propozycje lub pomysły? Pytania?
| Na odpis macie 48h. Kolejność odpisów dowolna.
Veritas Claro (Artur) 2/5[/b]
— Dziękuję— odparł, nie tłumacząc się nikomu z podjętych środków ostrożności. Przez chwilę zawiesił wzrok na Priscilli, przyglądając jej się wnikliwie. Niektóre twarze spośród tych tu zgromadzonych były mu kompletnie obce. Na powitanie Lucana uśmiechnął się, ale był to uśmiech krótki, choć wszyscy, którzy dobrze go znali musieli wiedzieć, że był to zarazem uśmiech szczery i życzliwy. Longbottom nie słynął z wylewności. — Dziękuję, Lucanie.
Intensywność opadów nieco zmalała, deszcz nie zacinał już tak mocno, ale burza wcale nie miała się skończyć tego wieczoru. Pioruny rozświetlały nieboskłon, ukazując ciemne, złowieszcze chmury przywodzące na myśl najgorsze sny i chwile zwątpienia. Kiedy grzmot zadudnił, niosąc się echem po okolicznych wzgórzach, Edith Bones skierowała twarz w kierunku Artura i skinęła mu głową. Wszystko wskazywało na to, że byli w gronie, który Bones uznała za godny zaufania i teraz mogli przejść do wspomnianych przez Jackie konkretów.
— Poprosiłam was o to spotkanie ponieważ szczyt w Stonehenge wiele zmienił, niestety. Myślę, że każdy z was zdążył już odczuć na własnej skórze zmiany, jakie nowy, dopuszczony do władzy przez zamach stanu minister wprowadził. Kilku bardzo dobrych pracowników biura zostało oddelegowanych do mało istotnych zadań, niektórzy podstępem zostali wyrzuceni.– Bones nie ukrywała wzburzenia i poddenerwowania tym tematem, ale jednocześnie wydawała się pewna siebie i zdeterminowana. Harold odznaczał się stoickim spokojem. Jego ściągnięte ku sobie brwi dodawały jego twarzy powagi, a tworzące się wokół oczu zmarszczki nie tylko wieku, ale i mądrości. — Cronos Malfoy jest szybki. Błyskawicznie zaczął wcielać plan Sami Wiecie Kogo w życie. Podjął pierwsze działania, które miały na celu zdegradować tych, którzy będą im się przeciwstawiać, na ich miejsce powołując krewniaków i ludzi, którymi łatwo sterować. Zablokowanie przez Wizengamot decyzji o usunięciu rzekomo nieistotnego biura aurorów nie jest naszym sukcesem. Decyzja sędziów zadziałała jak lento, ale to wciąż wypchnięcie nas wszystkich w otchłań, nawet jeśli nie skończyło się bolesnym upadkiem. Malfoy nie pozwoli na łapanie sprzymierzeńców, nawet jeśli są wśród nich mordercy i zbrodniarze, którzy już dawno powinni gnić w więzieniu. Każda oficjalna próba schwytania ludzi Sami Wiecie Kogo odbije się na was.
— Ale jednocześnie nie możemy dać się stłamsić i ślepo podporządkować tyranii — dodał Longbottom, patrząc po wszystkich po kolei. — Ministerstwo Magii było już skorumpowane, miało ministrów i przedstawicieli szaleńców, ale nigdy wcześniej niebezpieczeństwo nie było tak realne. Ich arogancja sięgnęła zenitu. Naszym obowiązkiem jest łapać złych ludzi, a ci źli ludzie doszli do władzy, kryjąc innych. Zostaliśmy aurorami, patrolem egzekucyjnym, wiedźmią strażą z tego samego powodu. I musimy o tym pamiętać. o tym, że naszym zadaniem jest pilnować porządku i przestrzegania prawa, w tym łapania czarnoksiężników i morderców, niezależnie od tego, czy władzy jest to na rękę, czy wręcz przeciwnie.
Bones, której mokre włosy oblepiły już kark i policzki po raz kolejny przetarła dłonią twarz, próbując w tym deszczu spojrzeć po zgromadzonych.
— Nie możemy posłusznie uchylić głów i robić tylko tego, czego od nas wymagają. Wychylanie się odbierze nam szansę na czynienie tego, co trzeba, ale bierność będzie jeszcze gorsza. Mam nadzieję, że zgadzacie się z nami. Dlatego wszyscy musimy objąć dwa stanowiska. Oficjalnie będziemy wykonywać wszystkie, nawet najdurniejsze zlecenia tych skurczybyków, którzy z pewnością postanowią umniejszyć naszą rolę, sprowadzając ją choćby i do eskorty zadka szanownego Malfoya. Ale poza tym będziemy działać tak, jak do tej pory. Będziemy łapać tych drani. Po kryjomu, bez ich wiedzy, nie składając oficjalnych raportów w tych sprawach. Będziecie informować mnie o tym, co się dzieje, a ja zrobię wszystko, by zabezpieczyć wasze tyłki. Przybędzie wam pracy, a działanie po kryjomu zmusi was do zarwania wielu nocek i przeznaczenia resztek wolnego czasu z bliskimi na ściganie p r a w d z i w y c h przestępców. Ale wierzę, że zdajecie sobie sprawę z powagi sytuacji.
Longbottom pokiwał głową i dodał po chwili:
— Razem z Edith jesteśmy w stałym kontakcie z szefami wszystkich biur Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów. Stoją po naszej stronie, będą współpracować. Budowa nowego Azkabanu pod Tower dobiegła końca. Cele czekają już na nowych lokatorów.— Głos Harolda był twardy, chociaż plany i założenia, które przekazywali aurorom, członkom czarodziejskiej policji i wiedźmiej strażniczce nie wpływały pozytywnie na jego aktualną sytuację.
— Pamiętajcie o tym komu i co przekazujecie w listach. Sowę łatwo przechwycić, by sprawdzić jego treść. Możemy ustalić kilka haseł, które pomogą nam w szyfrowaniu wiadomości, tak aby przechwycone przez niewłaściwe osoby nie budziły ich podejrzeń. Przeklęta pogoda!— Edith Bones kolejny raz przetarła twarz dłonią, próbując powstrzymac potok wody wpływający jej do oczu. Była już całkiem przemoczona.
— Jeśli będziecie potrzebować wsparcia lub coś będzie wzbudzać wasze wątpliwości nie wahajcie się pytać i prosić o pomoc. Działajcie razem, to zwiększy szansę na powodzenie. I uważajcie na ludzi Lorda Voldemorta — Longbottom bez cienia emocji, strachu, obrzydzenia, czy niechęci użył jego przydomka. — Schwytanie winnych za czerwcowy zamach na Ministerstwo Magii będzie trudne, ale nie jest niemożliwe.
Bones zacisnęła usta na moment.
—Jakieś propozycje lub pomysły? Pytania?
| Na odpis macie 48h. Kolejność odpisów dowolna.
Veritas Claro (Artur) 2/5[/b]
Dużo planów, informacji i obietnic. Michael słuchał przemowy czarodziejów z mieszaniną nadziei i satysfakcji, ale zarazem jego analityczny umysł wychwycił w niej brak konkretów. Od śmierci matki Mike nie chciał już bezczynnie przyglądać się tyranii, ale wcześniej spędził lata, starając się ignorować politykę w Ministerstwie. Tak jak mówił Longbottom, Ministerstwo miało już problemy z korupcją i szaleńcami, a Mike był tam od lat i zawsze spadał na cztery łapy. Pomimo pochodzenia. Ostatnio nawet udało mu się wrócić pomimo likantropii.
Tylko teraz wszystko się zmieniło, teraz nie mógł już poprosić o przydział do Norwegii czy na koniec świata, gdy tylko atmosfera stanie się nieznośna. Teraz chciał być z rodziną i...naprawdę zmienić coś na lepsze.
Z drugiej strony, wiedział, że sporo pracowników funkcjonowało tak jak on kilka lat wcześniej - dbając bardziej o własną karierę niż o ideały. Ba! Niektórym Malfoy mógł wydawać się całkiem znośnym Ministrem. Wcześniej mieli w końcu do czynienia z szaloną Wilhelminą, a nie każdy miał w sobie na tylepracoholizmu samozaparcia by pochwalać reformy Longbottoma. Dzięki niemu, to znaczy polityce, Mike wrócił do pracy jako wilkołak i będzie za to dozgonnie wdzięczny. Ale widział przecież jak niektórzy koledzy z biura przewracają oczyma na kolejne czasochłonne zadania, lub przebąkują, że wcześniej wszyscy radzili sobie bez uprawnienia do rzucania Avady Kevadry, że przestępcy mają prawo do życia, coś tam coś tam. W dodatku pieniądze Malfoya pomogły mu w odbudowie nowego Ministerstwa, które niedługo miało się otworzyć, "udowadniając" skuteczność nowego Ministra.
Przemowa Longbottoma i Bones była inspirująca, ale czy dla wszystkich?
-Z całym szacunkiem dla wszystkich zgromadzonych...Skąd mamy wiedzieć, że każdy z nas popiera tą misję? Że nikt, w chwili słabości lub oportunizmu, nie zgłosi Malfoyowi celowo mówił o nim po nazwisku, choć jako auror powinien tytułować go Ministrem Magii co tu słyszał i kogo widział? Minister jest poszukiwany... spojrzał z szacunkiem na Longbottoma, którego cenił zarówno za wcześniejsze reformy, jak i za to, że z powodzeniem unikał pościgu i nie miał zamiaru zostawić Ministerstwa w potrzebie ...a niektórzy z nas i tak są już na celowniku. miał na myśli siebie, rodzeństwo i innych o mugolskiej krwi, Artura Longbottoma i innych z zaprzyjaźnionych z Haroldem rodów, oraz tych, których przekonania polityczne były wcześniej znane. Wszyscy zgromadzeni widzieli siebie nawzajem, donos na kogokolwiek byłby banalny.
I mam nieobecność od jutra do poniedziałku, więc omijam następną kolejkę.
Tylko teraz wszystko się zmieniło, teraz nie mógł już poprosić o przydział do Norwegii czy na koniec świata, gdy tylko atmosfera stanie się nieznośna. Teraz chciał być z rodziną i...naprawdę zmienić coś na lepsze.
Z drugiej strony, wiedział, że sporo pracowników funkcjonowało tak jak on kilka lat wcześniej - dbając bardziej o własną karierę niż o ideały. Ba! Niektórym Malfoy mógł wydawać się całkiem znośnym Ministrem. Wcześniej mieli w końcu do czynienia z szaloną Wilhelminą, a nie każdy miał w sobie na tyle
Przemowa Longbottoma i Bones była inspirująca, ale czy dla wszystkich?
-Z całym szacunkiem dla wszystkich zgromadzonych...Skąd mamy wiedzieć, że każdy z nas popiera tą misję? Że nikt, w chwili słabości lub oportunizmu, nie zgłosi Malfoyowi celowo mówił o nim po nazwisku, choć jako auror powinien tytułować go Ministrem Magii co tu słyszał i kogo widział? Minister jest poszukiwany... spojrzał z szacunkiem na Longbottoma, którego cenił zarówno za wcześniejsze reformy, jak i za to, że z powodzeniem unikał pościgu i nie miał zamiaru zostawić Ministerstwa w potrzebie ...a niektórzy z nas i tak są już na celowniku. miał na myśli siebie, rodzeństwo i innych o mugolskiej krwi, Artura Longbottoma i innych z zaprzyjaźnionych z Haroldem rodów, oraz tych, których przekonania polityczne były wcześniej znane. Wszyscy zgromadzeni widzieli siebie nawzajem, donos na kogokolwiek byłby banalny.
I mam nieobecność od jutra do poniedziałku, więc omijam następną kolejkę.
Can I not save one
from the pitiless wave?
Słuchała Bones czując, jak jej kark przechodzi zimny dreszcz nie do końca pewna, czy powodowany jest on deszczem, który niezmiennie padał na nią, czy też wypowiadanymi słowami. Każda oficjalna próba zamknięcia ich miała zakończyć się niczym. Zacisnęła dłoń w pięść. Te słowa znaczyły jedno. Prawo teraz podporządkowano pod tych, którzy powinni być dawno zamknięci. Całkowicie bezkarni. Bezwiednie skinęła głową na słowa wypowiadane przez Longbottoma. Miał cholerną rację. Nikt nie wybierał tego zawodu dla zarobku czy prestiżu, każdym kierowało coś na zasadzie powołania - a może potrzeby. Zapowiadało się… cóż wyczerpująco. Dwie zmiany i Zakon, zostawiał jedynie kilka godzin na sen. Ale nie przeszkadzało jej poświęcenie. Oddała duszę, dla dobra walki. Zostawiła swoją miłość mimo wszystko nadal próbując ochronić choć jej resztkę. Wiedziała, że odda życie dla innych, dla tego by nikt więcej nie ucierpiał z ich rąk.
- Nigdy nie będziesz miał całkowitej pewności. To ryzyko, które chyba każdy z nas jest w stanie podjąć - inaczej nie byłoby go tutaj. - odpowiedziała bratu spokojnie. Przesunęła spojrzeniem po osobach najbliższej okolicy. Nie tylko ona jako mugolaczka szlama była na celowniku. Każdy członek Zakonu Feniksa, które znajdował się na wzgórzu, każdy pracownik departamentu, każdy czarodziej wątpliwego ich zdaniem pochodzenia. Ale teraz miała już siłę by móc prawdziwie coś z tym zrobić. Uniosła lekko brodę ku górze i wróciła do niego spojrzeniem. - Wszyscy widzimy co się dzieje. A jego poplecznicy stają się zuchwalsi. - wskazała głową na swoją nogę. Nie wdawała się w dokładny opis sytuacji, ani to co dokładnie się stało. Wysłała z Munga list do Bones informujący ją o chwilowym pobycie w szpitalu. A oni? Teraz, prawnie byli nie do ruszenia. Grymas uniósł jej kącik ust, gdy Harold Longbottom wspomniał o celach, czekających na lokatorów. Miała już kilka pierwszych pomysłów. Mogli ją zranić. Mogli zabrać kończyny, ale tak długo jak żyła, zamierzała walczyć i chronić tych, którzy nie byli w stanie sami się obronić. Nawet, jeśli finalnie miała zapłacić za to najwyższą cenę. Była na to gotowa i tego świadoma. Zawiesiła spojrzenie na Samuelu stojącym niedaleko. Czy i przez jego myśli przemknęła pewna konkretna jednostka.
- Nasze listy powinny przypominać niezobowiązujące rozmowy. - odezwała się raz jeszcze spoglądając na szefową. - Kilka podstawowych określeń ukrytych pod znaczeniem słów, które tylko my znamy, powinno pozwolić na odpowiednie formowanie listów. - stwierdziła po prostu, chcąc skonfrontować myśli z resztą.
- Nigdy nie będziesz miał całkowitej pewności. To ryzyko, które chyba każdy z nas jest w stanie podjąć - inaczej nie byłoby go tutaj. - odpowiedziała bratu spokojnie. Przesunęła spojrzeniem po osobach najbliższej okolicy. Nie tylko ona jako mugolaczka szlama była na celowniku. Każdy członek Zakonu Feniksa, które znajdował się na wzgórzu, każdy pracownik departamentu, każdy czarodziej wątpliwego ich zdaniem pochodzenia. Ale teraz miała już siłę by móc prawdziwie coś z tym zrobić. Uniosła lekko brodę ku górze i wróciła do niego spojrzeniem. - Wszyscy widzimy co się dzieje. A jego poplecznicy stają się zuchwalsi. - wskazała głową na swoją nogę. Nie wdawała się w dokładny opis sytuacji, ani to co dokładnie się stało. Wysłała z Munga list do Bones informujący ją o chwilowym pobycie w szpitalu. A oni? Teraz, prawnie byli nie do ruszenia. Grymas uniósł jej kącik ust, gdy Harold Longbottom wspomniał o celach, czekających na lokatorów. Miała już kilka pierwszych pomysłów. Mogli ją zranić. Mogli zabrać kończyny, ale tak długo jak żyła, zamierzała walczyć i chronić tych, którzy nie byli w stanie sami się obronić. Nawet, jeśli finalnie miała zapłacić za to najwyższą cenę. Była na to gotowa i tego świadoma. Zawiesiła spojrzenie na Samuelu stojącym niedaleko. Czy i przez jego myśli przemknęła pewna konkretna jednostka.
- Nasze listy powinny przypominać niezobowiązujące rozmowy. - odezwała się raz jeszcze spoglądając na szefową. - Kilka podstawowych określeń ukrytych pod znaczeniem słów, które tylko my znamy, powinno pozwolić na odpowiednie formowanie listów. - stwierdziła po prostu, chcąc skonfrontować myśli z resztą.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
„Zagrożenie” minęło. Już nikt nie celował w nią różdżką. Mogła więc skupić się na tym, co dzieje się wokół. Dopiero teraz wśród zebranych zauważyła Marcellę – wcześniej wiatr i emocje skutecznie przeszkadzały jej w dostrzeżeniu kuzynki. Wśród zebranych wypatrzyła choćby tego mugolaka i wilkołaka w jednym, Tonksa, którego obecność w Ministerstwie ledwo tolerowała. Kto ktoś mógł być tak głupi, by pozwolić takiej osobie pracować w roli aurora?
Gdy Bones i Longbottom zaczęli przemawiać, Priscilla czuła się z chwili na chwilę coraz gorzej w tym towarzystwie. Sytuacja, w której się znalazła była dla niej co najmniej trudna. Z jednej strony zdawała sobie sprawę z tego, że Malfoy nie doszedł do władzy tak, jak powinien. Że daleko było mu do dobrego Ministra, który działałby zgodnie z prawem. Z drugiej jednak strony to oni popierali tych paskudnych mugoli, nie obecny Minister. To oni pozwolili pracować Tonksowi na swoim stanowisku. To oni nie robili nic, aby wyplenić niemagiczną zarazę z ich świata, stanowiącą zagrożenie dla każdego z zebranych na wzgórzach. Nie rozumiała, w jaki sposób wykształceni i szanowani czarodzieje tego nie widzieli.
Nie mogła jednak odejść. Stawiła się na prośbę Bones i otwarte odejście w połowie spotkania nie wchodziło w grę. Nie potrafiła jednak otwarcie przytakiwać, bo słowa szefowej biura autorów i byłego ministra po prostu nie zgadzały się z jej światopoglądem.
Była w kropce i nie wiedziała, co powinna w tej sytuacji zrobić. Nie mogła się wycofać, nie potrafiła się zgadzać. Nie chciała brać w tym udziału, ale jako przedstawicielka Wiedźmiej Straży wręcz nie mogła zignorować tak olbrzymiego spotkania.
Po chwili milczenia, zadała jednak pytanie, które pojawiło się w jej głowie, gdy tylko Longbottom i Bones skończyli mówić.
– Skoro wszyscy szefowie stoją po naszej stronie czemu ich tu nie ma? I czemu spotykamy się tu, przy tak paskudnej pogodzie, zamiast porozmawiać w Ministerstwie? – Priscilla uniosła brew. – Minister, ministrem, ale zwolnienie i przeciwstawienie się takiej ilości pracowników w jednej chwili jest raczej ponad jego możliwościami. Poza tym… czy zdrada stanu nie czyni z nas niegodnych tchórzy? Jak łamaniem zasad chcecie naprawić łamanie zasad? Idąc takim tokiem rozumowania prędko może się okazać, że zło należy zwalczać jeszcze większym złem. – Głos Priscilli ciął powietrze pewnie i bez zawahania.
Nie miała zamiaru kłócić się z ich poglądami, czy postrzeganiem świata. Do pewnego stopnia w końcu się z nimi zgadzała. Malfoy nie przejął stanowiska zgodnie z prawem i należało coś z tym zrobić, w końcu od tego by ich departament. Ale pytanie o powód utajnienia tego spotkania wydało jej się zasadnicze. Naprawdę nie widziała możliwości, aby przy takiej ilości doświadczonych czarodziejów (i tego cholernego wilkołaka) Malfoy nie mógłby wziąć pod uwagę ich zdania, nawet jeśli był tylko marionetką w rękach Voldemorta.
Gdy Bones i Longbottom zaczęli przemawiać, Priscilla czuła się z chwili na chwilę coraz gorzej w tym towarzystwie. Sytuacja, w której się znalazła była dla niej co najmniej trudna. Z jednej strony zdawała sobie sprawę z tego, że Malfoy nie doszedł do władzy tak, jak powinien. Że daleko było mu do dobrego Ministra, który działałby zgodnie z prawem. Z drugiej jednak strony to oni popierali tych paskudnych mugoli, nie obecny Minister. To oni pozwolili pracować Tonksowi na swoim stanowisku. To oni nie robili nic, aby wyplenić niemagiczną zarazę z ich świata, stanowiącą zagrożenie dla każdego z zebranych na wzgórzach. Nie rozumiała, w jaki sposób wykształceni i szanowani czarodzieje tego nie widzieli.
Nie mogła jednak odejść. Stawiła się na prośbę Bones i otwarte odejście w połowie spotkania nie wchodziło w grę. Nie potrafiła jednak otwarcie przytakiwać, bo słowa szefowej biura autorów i byłego ministra po prostu nie zgadzały się z jej światopoglądem.
Była w kropce i nie wiedziała, co powinna w tej sytuacji zrobić. Nie mogła się wycofać, nie potrafiła się zgadzać. Nie chciała brać w tym udziału, ale jako przedstawicielka Wiedźmiej Straży wręcz nie mogła zignorować tak olbrzymiego spotkania.
Po chwili milczenia, zadała jednak pytanie, które pojawiło się w jej głowie, gdy tylko Longbottom i Bones skończyli mówić.
– Skoro wszyscy szefowie stoją po naszej stronie czemu ich tu nie ma? I czemu spotykamy się tu, przy tak paskudnej pogodzie, zamiast porozmawiać w Ministerstwie? – Priscilla uniosła brew. – Minister, ministrem, ale zwolnienie i przeciwstawienie się takiej ilości pracowników w jednej chwili jest raczej ponad jego możliwościami. Poza tym… czy zdrada stanu nie czyni z nas niegodnych tchórzy? Jak łamaniem zasad chcecie naprawić łamanie zasad? Idąc takim tokiem rozumowania prędko może się okazać, że zło należy zwalczać jeszcze większym złem. – Głos Priscilli ciął powietrze pewnie i bez zawahania.
Nie miała zamiaru kłócić się z ich poglądami, czy postrzeganiem świata. Do pewnego stopnia w końcu się z nimi zgadzała. Malfoy nie przejął stanowiska zgodnie z prawem i należało coś z tym zrobić, w końcu od tego by ich departament. Ale pytanie o powód utajnienia tego spotkania wydało jej się zasadnicze. Naprawdę nie widziała możliwości, aby przy takiej ilości doświadczonych czarodziejów (i tego cholernego wilkołaka) Malfoy nie mógłby wziąć pod uwagę ich zdania, nawet jeśli był tylko marionetką w rękach Voldemorta.
Istnieją wyłącznie i niezmiennie jedynie źli ludzie, ale niektórzy stoją po przeciwnych stronach.
Priscilla Morgan
Zawód : Wiedźmia straż
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Jeśli cokolwiek przygnębiało ją bardziej niż własny cynizm, to fakt, że często nie była aż tak cyniczna jak prawdziwy świat.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Stanowisko Marcelli w tej sprawie było dosyć klarowne. Udowodniła to tylko, gdy pojawił się przy niej Gabriel i zerknęła nań z lekkim uśmiechem na ustach. Figg zdecydowanie prezentowała poglądy bardzo otwarte na mugoli, a w jej mniemaniu, magiczny czy nie, każdy człowiek był równy i nie zasługiwał na wyzionięcie ducha. Nie zasługiwał na pozostawienie rodziny, bliskich i sprawienie im zawodu przez zniknięcie z ich życia, zostawienie nieraz na pastwę losu. Tego nie podzielali ludzie tacy jak Malfoy, dla nich życie jednego mugola było niczym. I nie miała wątpliwości co do swoich kompanów. Wojownicy w barwach błękitu byli gotowi wesprzeć sprawę Longbottoma, którego słowa były dla Figg ukojeniem. Nie musiała grać uśmiechu, stać z boku i patrzeć na durne sprawy, gdy te naprawdę ważne w jej mniemaniu były zduszane i zamykane. Kolejny raport o morderstwie osoby o kwestionowanej czystości krwi zamykany w najgłębszej szufladzie biurka doprowadziłby ją do szaleństwa.
Ale nie byli tutaj tylko w swoim towarzystwie. Nie wszyscy byli wprowadzeni w plan zbudowania świata tolerancyjnego i bezpiecznego dla każdego człowieka. Justine nie miała wątpliwości, nie dziwiło to Marcelli. Jednak wśród nich pojawili się również ci, którzy zadawali pytania.
Spojrzała w stronę swojej kuzynki, Priscilli i wsłuchała się w jej słowa, które zaczęły budzić w dziewczynie bunt i sprzeciw. Wiedziała, że zrozumie ją najlepiej ze wszystkich tutaj zebranych. Prawdopodobnie tylko ona wiedziała co przytrafiło się rodzinie pani Morgan, jak tragiczne wydarzenia odebrały jej to, co kochała i co pchnęło ją w stronę poglądów takich a nie innych, którym dała tutaj teraz upust. - Pris... - odezwała się pierwszy raz podczas tego spotkania. Niebo rozświetlił grzmot, więc zatrzymała się na chwilę. Dłonie jakby zadrżały, kobieta nie była pewna czy to z powodu chłodu czy może złości. Czy mogła w ogóle nazwać to wszystko zdradą stanu? - Malfoy dba, by wszyscy Ci, którzy popełnili straszne zbrodnie, ale stali po stronie Sama Wiesz Kogo odeszli bezkarni. Czy możemy nazwać to sprawiedliwością? Czy pod taką władzą chcesz żyć, Pris? - Szukała odpowiedzi, sunąc wzrokiem po postaci swojej kuzynki. Kiedy ich wspólne dzieciństwo stało się tak odległe? - Jeśli zwrócenie różdżki ku potworom, mordującym ludzi wyłącznie z powodu urodzenia w nieczystej rodzinie jest zdradą stanu i tchórzostwem, to jestem tchórzem i zdrajcą.
Myślenie, że zorganizowanie dywersji i przekonanie Ministra jest dobrym wyjściem było naiwne - i wywoła otwartą wojnę, w której ucierpi o wiele więcej ludzi. Dlatego musieli działać po cichu, by chociaż zachować pozory porządku w tych strasznych czasach.
Ale nie byli tutaj tylko w swoim towarzystwie. Nie wszyscy byli wprowadzeni w plan zbudowania świata tolerancyjnego i bezpiecznego dla każdego człowieka. Justine nie miała wątpliwości, nie dziwiło to Marcelli. Jednak wśród nich pojawili się również ci, którzy zadawali pytania.
Spojrzała w stronę swojej kuzynki, Priscilli i wsłuchała się w jej słowa, które zaczęły budzić w dziewczynie bunt i sprzeciw. Wiedziała, że zrozumie ją najlepiej ze wszystkich tutaj zebranych. Prawdopodobnie tylko ona wiedziała co przytrafiło się rodzinie pani Morgan, jak tragiczne wydarzenia odebrały jej to, co kochała i co pchnęło ją w stronę poglądów takich a nie innych, którym dała tutaj teraz upust. - Pris... - odezwała się pierwszy raz podczas tego spotkania. Niebo rozświetlił grzmot, więc zatrzymała się na chwilę. Dłonie jakby zadrżały, kobieta nie była pewna czy to z powodu chłodu czy może złości. Czy mogła w ogóle nazwać to wszystko zdradą stanu? - Malfoy dba, by wszyscy Ci, którzy popełnili straszne zbrodnie, ale stali po stronie Sama Wiesz Kogo odeszli bezkarni. Czy możemy nazwać to sprawiedliwością? Czy pod taką władzą chcesz żyć, Pris? - Szukała odpowiedzi, sunąc wzrokiem po postaci swojej kuzynki. Kiedy ich wspólne dzieciństwo stało się tak odległe? - Jeśli zwrócenie różdżki ku potworom, mordującym ludzi wyłącznie z powodu urodzenia w nieczystej rodzinie jest zdradą stanu i tchórzostwem, to jestem tchórzem i zdrajcą.
Myślenie, że zorganizowanie dywersji i przekonanie Ministra jest dobrym wyjściem było naiwne - i wywoła otwartą wojnę, w której ucierpi o wiele więcej ludzi. Dlatego musieli działać po cichu, by chociaż zachować pozory porządku w tych strasznych czasach.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
Czy się bał? Byłby głupcem, gdyby ignorował zagrożenie jakie stworzył październikowy przewrót szlachecki podczas szczytu. Jednakże czyż odwagą nie nazywało się działanie pomimo kiełkującego strachu? Nie bał się jedynie ten, który nie miał nic do stracenia, a Gabriel uważał się za osobę, która do stracenia miała całkiem sporo. Z uwagą wysłuchiwał słów szefowej. Czy to czas, w którym wojna osiągnie zupełnie nowy wymiar? Już nie miały to być ciemne zakątki, miejsca anomalii gdzie zupełnie anonimowy czarodzieje z grupa A mieli toczyć pojedynki z czarodziejami zespołu B. Wojna dotarła do Ministerstwa, dochodziło do korupcji jawniejszej niż przedtem. Obiema rękami mógłby podpisać się pod słowami ministra i szefowej, podobnie jak jego młodsza siostra i starszy brat, który słusznie wyraził wątpliwość wobec niektórych zebranych. Bo przecież nie mógł wiedzieć, że większość z nich - w tym Justine i Gabriel - już od jakiegoś czasu zajmują się jawnym sprzeciwianiem się siłom Wszyscy-Wiedzą-Kogo. - Nie zamierzam stać bezczynnie i patrzeć jak Malfoy i banda jego salonowych pupilków terroryzują całą magiczną Wielką Brytanię. Nie, kiedy jednym z ich głównych celów jest między innymi moja rodzina - chyba musiał to powiedzieć, bo słowa nieznanej mu czarownicy wprawiły Tonksa w stan irytacji, do której nie przywykł. W końcu na ogół należał do raczej spokojnych czarodziejów, którzy w sposób łagodny podchodzą do drugiego człowieka. Nie tym razem i nie w tej sytuacji. I nie chodziło o jego bezpieczeństwo - kładzenie swego życia na szali w imię dobrej sprawy nie było mu zupełnie obce. Czy zastanawiała go jego przyszłość w Ministerstwie? Tak, czasem łapał się na tym, że jego myśli uciekały w te rejony. Ile czasu mu zostało nim zaczną się jakieś przesłuchania? Albo wypowiedzenie wyląduje na jego biurku? A może będzie miał niewyobrażalnego pecha podczas pozornie błahego zadania? Nie wiedział. Zresztą, czy to by coś zmieniło? Nadal robiłby to, co do tej pory. - A co ze szlachetnie urodzonymi? Ruszenie arystokratów było niemalże niemożliwe jeszcze zanim Malfoy objął urząd - o ile zniknięcie czarodzieja o niższym statusie krwi mogło być mniej problematyczne o tyle aresztowanie, szczególnie tak jak wynikało ze słów Bone tajne, mogłoby być niemalże niemożliwe. Chciał jedynie wiedzieć czy w swoim planie Bones i Longbottom wzięli pod uwagę podział tych plugawych morderców. Tytuł szlachecki zawsze był...problematyczny. Co zaś tyczyło się zamachu, musieli w końcu coś znaleźć - jakikolwiek sposób na ruszenie śledztwa dalej.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Opuścił różdżkę pozwalając ramieniu bezwładnie zawisnąć wzdłuż ciała w chwili w której zrodzony przez metamorfomagów niepokój został zduszony w zarodku. Zaraz po tym zabliźnione rany odezwały się echem bólu w chwili w której Bones odwołała się do wydarzeń w Salisbury, które wywróciły porządek magicznego świata do góry nogami. Konsekwencje tamtych wydarzeń ciągnęły się za nim ponuro po dziś dzień i prawdopodobnie każdy kolejny, jaki przyjdzie mu przetrwać. Uczył się jednak z tym żyć - z krzywdą, minionym bólem, utraconymi wspomnieniami oraz nowym strachem. Fakt, że był tu na wezwanie pomimo iż jego kariera wisiała pod znakiem zapytania podnosił go mimo wszystko na duchu. To, że Bones wierzyła, że jego obecność tutaj ma znacznie była dla niej ważna tak samo jak chęć zrobienia czegoś z tym bałaganem. Naturalnie nie mógł się nie solidaryzować ze wszystkimi jej postulatami. Spodziewał się tego samego po tu zebranych. Razem przeszli przez piekło szkolenia, a następnie ramię w ramię schodzili w głąb jego czeluści każdego dnia ryzykując życiem w walce z czarnomagicznymi wynaturzeniami. Poświęcali się dla innych. Nie spodziewał się więc wątpliwości oraz siania zamętu. Jak bardzo się jednak miał zaskoczyć.
- Z całym szacunkiem do prawie wszystkich tu zgromadzonych, Tonks - zwrócił się do Michaela podnosząc na niego ciężar uwagi - jesteś żałosny - stwierdził szorstko - jesteście - poprawił się sztyletujac spojrzeniem zaraz po tym Priscillę. Dłoń zwisającego ramienia zacisnęła się w pięść. Michael był tu jednym z czarodziei o najdłuższym stażu pracy w Biurze i to on jako pierwszy poddał wprost wątpliwość w zaufanie towarzyszy z którymi chadzał na akcje wiedząc, że ci są gotowi oddać życie sprawie. Swymi słowami brukał zaangażowanie każdego z tu zebranych. Do tego wyrażał strach przed byciem na celowniku. Jako auror. Anthony nawet nie wiedział jak to skomentować. Cudem powstrzymał szyderczy śmiech. A może po prostu wywód Morgany odebrał mu głos. Jak można było mieć taki tupet. Porozmawiać w Ministerstwie. Z człowiekiem który przy wsparciu Voldemorta dokonał zamachu stanu na byłym i jednocześnie tu obecnym wśród nich Haroldzie Longbottomie? Zdrada stanu nie czyni z nas niegodnych tchórzy? Miał ochotę miotnąć w kobietę Silencio. Zacisnął jednak dłoń jesze mocniej na drenie odnajdując niknącą w nim powściągliwośc
- Co wy tu w ogóle robicie - stwierdził, nie spytał. Nie zamierzał tłumaczyć im ich godnej politowania postawy. Po prostu ją osądził i nazwał. Czy było to tylko jego zdanie za które zostanie skarcony przez szefową nie miało dla niego na znaczenia. Chciał by wiedzieli co o nich sądzi.
- Myślę, że możemy spróbować zdyskredytować niektórych winnych w oczach władzy. Tych którzy wypadną w roli nieprzychylnych wiarygodnie. Malfoy z tego co doszły mnie słuchy nie ma nic przeciwko temu byśmy zajmowali się niezrzeszonymi z ideologią Sami-Wiecie-Kogo oraz radykalnymi bojówkami Grindewalda. Możemy sprawić zatem by w jego oczach nasi wrogowie stali się jego wrogami. Plotki, manipulacje, podpuszczanie ich na siebie, jakiś sfabrykowany dowód, zamach - cokolwiek co sprawi, że zagrożony Malfoy sam nam przyklaśnie działania. Może uznałby, że się mu poddaliśmy, że możemy być jednak przydatni, a siły Grindewalda wciąż mają znaczenie. Może zyskalibyśmy większe pole manewru - dzielił się pomysłem mrużąc jednocześnie oczy, kiedy deszcz próbował przedrzeć się przez prześwit kaptura i zacinać po jego twarzy. Słowa kierował do Edith oczekując od niej opinii. Wywołanie deinformacji i wzbudzenie między wrogiem nieufności mogło być podwalinami do czegoś większego. Może. A może się mylił. Starał się jednak myśleć nad innymi pomysłami.
- Z całym szacunkiem do prawie wszystkich tu zgromadzonych, Tonks - zwrócił się do Michaela podnosząc na niego ciężar uwagi - jesteś żałosny - stwierdził szorstko - jesteście - poprawił się sztyletujac spojrzeniem zaraz po tym Priscillę. Dłoń zwisającego ramienia zacisnęła się w pięść. Michael był tu jednym z czarodziei o najdłuższym stażu pracy w Biurze i to on jako pierwszy poddał wprost wątpliwość w zaufanie towarzyszy z którymi chadzał na akcje wiedząc, że ci są gotowi oddać życie sprawie. Swymi słowami brukał zaangażowanie każdego z tu zebranych. Do tego wyrażał strach przed byciem na celowniku. Jako auror. Anthony nawet nie wiedział jak to skomentować. Cudem powstrzymał szyderczy śmiech. A może po prostu wywód Morgany odebrał mu głos. Jak można było mieć taki tupet. Porozmawiać w Ministerstwie. Z człowiekiem który przy wsparciu Voldemorta dokonał zamachu stanu na byłym i jednocześnie tu obecnym wśród nich Haroldzie Longbottomie? Zdrada stanu nie czyni z nas niegodnych tchórzy? Miał ochotę miotnąć w kobietę Silencio. Zacisnął jednak dłoń jesze mocniej na drenie odnajdując niknącą w nim powściągliwośc
- Co wy tu w ogóle robicie - stwierdził, nie spytał. Nie zamierzał tłumaczyć im ich godnej politowania postawy. Po prostu ją osądził i nazwał. Czy było to tylko jego zdanie za które zostanie skarcony przez szefową nie miało dla niego na znaczenia. Chciał by wiedzieli co o nich sądzi.
- Myślę, że możemy spróbować zdyskredytować niektórych winnych w oczach władzy. Tych którzy wypadną w roli nieprzychylnych wiarygodnie. Malfoy z tego co doszły mnie słuchy nie ma nic przeciwko temu byśmy zajmowali się niezrzeszonymi z ideologią Sami-Wiecie-Kogo oraz radykalnymi bojówkami Grindewalda. Możemy sprawić zatem by w jego oczach nasi wrogowie stali się jego wrogami. Plotki, manipulacje, podpuszczanie ich na siebie, jakiś sfabrykowany dowód, zamach - cokolwiek co sprawi, że zagrożony Malfoy sam nam przyklaśnie działania. Może uznałby, że się mu poddaliśmy, że możemy być jednak przydatni, a siły Grindewalda wciąż mają znaczenie. Może zyskalibyśmy większe pole manewru - dzielił się pomysłem mrużąc jednocześnie oczy, kiedy deszcz próbował przedrzeć się przez prześwit kaptura i zacinać po jego twarzy. Słowa kierował do Edith oczekując od niej opinii. Wywołanie deinformacji i wzbudzenie między wrogiem nieufności mogło być podwalinami do czegoś większego. Może. A może się mylił. Starał się jednak myśleć nad innymi pomysłami.
Find your wings
Słowa Bones i Longbottoma, chociaż płomienne i zachęcające do przeciwstawiania się działaniom Malfoya, nie wnosiły wiele konkretów, na które po cichu liczył Lucan. Informacja o Azkabanie była zdecydowanie najbardziej interesująca, chociaż wizja więzienia pod więzieniem była odrobinę ryzykowna - gdyby jednemu szaleńcowi udało wydostać się z celi mógłby próbować uwolnić innych - ale nie wypowiadał się na ten temat. Być może bliższe umiejscowienie zbrodniarzy mogło pozwolić na większą kontrolę nad nimi, niż to było w przypadku pierwotnego Azkabanu.
- Spokojnie, Tony. Jak widać, on ma trochę racji - odezwał się Abbott, zerkając najpierw na Skamandera a następnie na Priscillę, na kobietę, która najwyraźniej pragnęła być w tym momencie wszędzie indziej, tylko nie tutaj - Nie wiem kim dokładnie jesteś, ale pozwól mi zadać ci jedno pytanie, czy ty w ogóle siebie słyszysz? - gdy Lucan na nią spoglądał, jego spojrzenie ochłodziło się wyraźnie. Miał wrażenie, że słowa, która wypadały z jej ust były słowami naiwnego dziecka, które wierzyło, że jeśli tylko zwróci się uwagę starszemu panu, że robi źle, on natychmiast przeanalizuje swoje własne zachowanie i następnym razem postąpi już właściwie.
- Naprawdę myślisz, że cokolwiek wskórasz stawiając się w dwadzieścia osób w Ministerstwie Magii i głośno krzycząc, że Malfoy powinien odejść? Nawet byś go nie zobaczyła, i tak, zwolniłby natychmiast ciebie i każdego obecnego tu czarodzieja. A potem słuch by po większości z nas zaginął. - już by się o to rycerze walpurgii postarali. Zakon Feniksa wiedział, z czym się mierzy, mógł się jakoś przygotować, ale takie osoby jak sama Priscilla, jak Elphie, czy nawet najstarszy Tonks nie posiadali takiej świadomości. Lucan naprawdę czuł się tak, jakby przemawiał do dziecka. Do dziecka, które nie rozumie, że ministerstwo magii było tak naprawdę wierzchołkiem góry lodowej. Głównym problemem, któremu musieli się przeciwstawić był Voldemort. - Przypominam wam wszystkim, ale tobie w szczególności, moja droga, że występując przeciwko Malfoyowi, przeciwstawiamy się nie tylko jemu samemu. Występujemy również przeciwko woli znacznej większości rodzin szlacheckich - a błękitnokrwiści niestety od zawsze stali ponad prawem. Kichniesz w ich towarzystwie zbyt głośno, a zostaną ci zarzucone takie rzeczy, za jakie w normalnych warunkach skazywałoby się na dożywocie w Azkabanie. A zaraz potem zajmą się tobą pachołki Voldemorta. Więc może zanim przystąpimy do dyskusji na tematy bardziej szczegółowe, niektórzy z nas powinni zastanowić się, co tak naprawdę cenią najbardziej. Dobro ogółu czy raczej swoją ciepłą posadkę w ministerstwie?
- Spokojnie, Tony. Jak widać, on ma trochę racji - odezwał się Abbott, zerkając najpierw na Skamandera a następnie na Priscillę, na kobietę, która najwyraźniej pragnęła być w tym momencie wszędzie indziej, tylko nie tutaj - Nie wiem kim dokładnie jesteś, ale pozwól mi zadać ci jedno pytanie, czy ty w ogóle siebie słyszysz? - gdy Lucan na nią spoglądał, jego spojrzenie ochłodziło się wyraźnie. Miał wrażenie, że słowa, która wypadały z jej ust były słowami naiwnego dziecka, które wierzyło, że jeśli tylko zwróci się uwagę starszemu panu, że robi źle, on natychmiast przeanalizuje swoje własne zachowanie i następnym razem postąpi już właściwie.
- Naprawdę myślisz, że cokolwiek wskórasz stawiając się w dwadzieścia osób w Ministerstwie Magii i głośno krzycząc, że Malfoy powinien odejść? Nawet byś go nie zobaczyła, i tak, zwolniłby natychmiast ciebie i każdego obecnego tu czarodzieja. A potem słuch by po większości z nas zaginął. - już by się o to rycerze walpurgii postarali. Zakon Feniksa wiedział, z czym się mierzy, mógł się jakoś przygotować, ale takie osoby jak sama Priscilla, jak Elphie, czy nawet najstarszy Tonks nie posiadali takiej świadomości. Lucan naprawdę czuł się tak, jakby przemawiał do dziecka. Do dziecka, które nie rozumie, że ministerstwo magii było tak naprawdę wierzchołkiem góry lodowej. Głównym problemem, któremu musieli się przeciwstawić był Voldemort. - Przypominam wam wszystkim, ale tobie w szczególności, moja droga, że występując przeciwko Malfoyowi, przeciwstawiamy się nie tylko jemu samemu. Występujemy również przeciwko woli znacznej większości rodzin szlacheckich - a błękitnokrwiści niestety od zawsze stali ponad prawem. Kichniesz w ich towarzystwie zbyt głośno, a zostaną ci zarzucone takie rzeczy, za jakie w normalnych warunkach skazywałoby się na dożywocie w Azkabanie. A zaraz potem zajmą się tobą pachołki Voldemorta. Więc może zanim przystąpimy do dyskusji na tematy bardziej szczegółowe, niektórzy z nas powinni zastanowić się, co tak naprawdę cenią najbardziej. Dobro ogółu czy raczej swoją ciepłą posadkę w ministerstwie?
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zaczęło się, nawet ktoś tak odważny jak Edith Bones bała się wypowiedzieć jego imienia. Voldemort skutecznie rozsiewał grozę, zarażając tym zabójczym pasożytem czarodziejów. Będą o nim szeptać z trwogą, bojąc się nawet otwarcie wspominać.
Artur mimowolnie uśmiechnął się, widząc, że Mike podszedł do niego. Skinął głową przyjacielowi, na więcej nie było czasu, choć chętnie na spokojnie pomówiłby z nim o całym zajściu. Pokiwał głową słysząc jego słowa oraz mądrości wypowiedziane przez Lucana, ale wprost nie mógł się nadziwić odpowiedzi Anthony'ego. Czyżby był aż tak lekkomyślny, a może chciał w ten sposób grać na emocjach?
- Anthony, przypomnij mi z łaski swojej, od kiedy rozwaga jest żałosna? - rzucił chłodnym tonem w kierunku Anthony'ego Skamandera, stając w obronie Michaela. - Możemy sobie powtarzać dumne frazesy o powołaniu aurorów i innych członków służb, o honorze i walce ze złem. Świat nie jest jednak taki bajkowy, jeśli ma nam się udać, musimy też rozważyć kwestię lojalności - przeniósł wzrok na resztę. - Cronos Malfoy byłby idiotą, gdyby nie podejrzewał prób zorganizowania części pracowników ministerstwa w działającą przeciw lordowi Voldemortowi grupę - dodał znacząco.
Z uwagą wysłuchał Lucana, jak zwykle trzeźwo przedstawił sytuację, nie odwołując się do osobistych ataków wobec sceptyków. Artur pokiwał z uznaniem głową.
- Lepiej bym tego nie ujął - przyznał bez nawet nuty przymilności w głosie. Stwierdzał fakt, równie dobrze mógł powiedzieć, że właśnie pada. - Za Malfoyem stoją ludzie odpowiedzialni między innymi za pożar w Ministerstwie Magii, w którym każdy z nas kogoś stracił. Czarnoksiężnicy i mordercy, na czele z najniebezpieczniejszym człowiekiem naszych czasów. Wszyscy w obliczu nowej władzy bezkarni. Starają się udawać, że mają czyste ręce, ale tak naprawdę po łokcie mają umazane we krwi. Tu już nawet nie chodzi o kwestie czystości krwi lub podejścia do mugoli. Czarny Pan chce władzy absolutnej, a jeśli nie zostanie powstrzymany, to nie zabije wszystkich jego zdaniem niegodnych. Zabije ich rodziny, dzieci, pogrąży nasz świat w mroku - podsumował, na końcu spoglądając na Priscillę.
Następnie skierował swoją uwagę na organizatorów. Ich plan miał wiele niedomówień, liczne pytania błąkały się po głowie Artura. Potrzebowali żołnierzy, ale Longbottom nie miał zamiaru być pionkiem, tego samego losu nie chciał dla tutaj zebranych, w większości osoby dobrze znane.
- Jak właściwie mają wyglądać aresztowania? Jakim sposobem wrogowie w ministerstwie mają nie dowiedzieć się o przybywających lokatorach w nowym więzieniu? - zaczął od tego pytania.
Artur mimowolnie uśmiechnął się, widząc, że Mike podszedł do niego. Skinął głową przyjacielowi, na więcej nie było czasu, choć chętnie na spokojnie pomówiłby z nim o całym zajściu. Pokiwał głową słysząc jego słowa oraz mądrości wypowiedziane przez Lucana, ale wprost nie mógł się nadziwić odpowiedzi Anthony'ego. Czyżby był aż tak lekkomyślny, a może chciał w ten sposób grać na emocjach?
- Anthony, przypomnij mi z łaski swojej, od kiedy rozwaga jest żałosna? - rzucił chłodnym tonem w kierunku Anthony'ego Skamandera, stając w obronie Michaela. - Możemy sobie powtarzać dumne frazesy o powołaniu aurorów i innych członków służb, o honorze i walce ze złem. Świat nie jest jednak taki bajkowy, jeśli ma nam się udać, musimy też rozważyć kwestię lojalności - przeniósł wzrok na resztę. - Cronos Malfoy byłby idiotą, gdyby nie podejrzewał prób zorganizowania części pracowników ministerstwa w działającą przeciw lordowi Voldemortowi grupę - dodał znacząco.
Z uwagą wysłuchał Lucana, jak zwykle trzeźwo przedstawił sytuację, nie odwołując się do osobistych ataków wobec sceptyków. Artur pokiwał z uznaniem głową.
- Lepiej bym tego nie ujął - przyznał bez nawet nuty przymilności w głosie. Stwierdzał fakt, równie dobrze mógł powiedzieć, że właśnie pada. - Za Malfoyem stoją ludzie odpowiedzialni między innymi za pożar w Ministerstwie Magii, w którym każdy z nas kogoś stracił. Czarnoksiężnicy i mordercy, na czele z najniebezpieczniejszym człowiekiem naszych czasów. Wszyscy w obliczu nowej władzy bezkarni. Starają się udawać, że mają czyste ręce, ale tak naprawdę po łokcie mają umazane we krwi. Tu już nawet nie chodzi o kwestie czystości krwi lub podejścia do mugoli. Czarny Pan chce władzy absolutnej, a jeśli nie zostanie powstrzymany, to nie zabije wszystkich jego zdaniem niegodnych. Zabije ich rodziny, dzieci, pogrąży nasz świat w mroku - podsumował, na końcu spoglądając na Priscillę.
Następnie skierował swoją uwagę na organizatorów. Ich plan miał wiele niedomówień, liczne pytania błąkały się po głowie Artura. Potrzebowali żołnierzy, ale Longbottom nie miał zamiaru być pionkiem, tego samego losu nie chciał dla tutaj zebranych, w większości osoby dobrze znane.
- Jak właściwie mają wyglądać aresztowania? Jakim sposobem wrogowie w ministerstwie mają nie dowiedzieć się o przybywających lokatorach w nowym więzieniu? - zaczął od tego pytania.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wysłuchała w spokoju wypowiedzi tych, którzy ich tu zebrali, próbując zignorować przemoknięte ubranie czy wiejący stale wiatr. To było ważne, naprawdę ważne i o ile z większością tego, co zostało poruszone przez Edith i Harolda mogła się zgodzić, o tyle niektóre z późniejszych głosów wprawiły ją w osłupienie. Kręciła w milczeniu głową, gdy delikatny kobiecy głos zaczął wykładać swoje racje; dlaczego nie spotkali się w ministerstwie? i dlaczego nie przeciwstawią się szlachetnie urodzonemu ministrowi, przecież było ich więcej...? Tok rozumowania kilkuletniego dziecka, które nie wie jeszcze zbyt wiele o świecie dorosłych. Co gorsza, dziecko to również było wiedźmim strażnikiem, o ile uszy jej nie myliły. Jednak to dopiero późniejsza wypowiedź Anthony'ego Skamandera sprawiła, że coś w niej pękło.
- Zamach? - powtórzyła po nim ostro, z obrzydzeniem. - Zamach? - Trudno jej było uwierzyć w to, że ktoś taki był aurorem. Łudziła się, że po tym, czego dokonał w Stonehenge, a o czym wiedział każdy, kto czytał Proroka, będzie raczej zniechęcony do pochopnych działań. Łudziła się, że żałował i opłakiwał wszystkie niewinne istnienia, które zostały pochłonięte na skutek zaklęcia. Najwidoczniej nie był on jednak ani dobrze wychowany, ani zdrów na umyśle. - Czym innym jest łapanie czarnoksiężników i morderców, zapełnianie nimi cel, a czym innym choćby rozważanie czegoś takiego - dodała z odrazą, mając nadzieję, że Skamander był osamotniony w swej lekkomyślności. Najwidoczniej nie myślał o osobach postronnych, o niewinnych czarodziejach, które mogły paść ofiarami takich zamachów; jak wielu pracowników ich działu zatraciło już w sobie pewne granice? Była przerażona tym, co usłyszała, a jednocześnie z niecierpliwością oczekiwała kolejnych głosów, odpowiedzi Edith i Harolda. Co oni myśleli o takiej propozycji? I czy z takim nastawieniem zapraszali ich na to wzgórze...? W słowniku Maeve dobrzy czarodzieje nie posuwali się do takich rozwiązań, nie jeśli chcieli bronić prawa, nie zaś stawać przeciwko niemu.
Jeden z kolejnych rozmówców przedstawił im namalowaną ciemnymi barwami wizję Voldemorta, jego popleczników, pozbawionych skrupułów, marzących jedynie o władzy absolutnej - dziewczyna drżała już nie tylko z zimna, nie tylko z gniewu, ale i ze strachu. Czy jeden z jego sługusów zamordował Caleba? I czy pomagając temu ruchowi będzie musiała odłożyć na bok śledztwo w sprawie brata, czy może wprost przeciwnie, grzebanie w tym temacie przybliży ją do poznania prawdy o jego mordercy...? Na powrót skupiła się na Arturze, gdy zadał swoje pytanie. To była interesująca - i jedna z nasuwających się jako pierwsze - kwestii. Wierzyła jednak, że skoro zdymisjonowany minister i szefowa biura aurorów wezwali ich tutaj, mieli to już opracowane.
- Zamach? - powtórzyła po nim ostro, z obrzydzeniem. - Zamach? - Trudno jej było uwierzyć w to, że ktoś taki był aurorem. Łudziła się, że po tym, czego dokonał w Stonehenge, a o czym wiedział każdy, kto czytał Proroka, będzie raczej zniechęcony do pochopnych działań. Łudziła się, że żałował i opłakiwał wszystkie niewinne istnienia, które zostały pochłonięte na skutek zaklęcia. Najwidoczniej nie był on jednak ani dobrze wychowany, ani zdrów na umyśle. - Czym innym jest łapanie czarnoksiężników i morderców, zapełnianie nimi cel, a czym innym choćby rozważanie czegoś takiego - dodała z odrazą, mając nadzieję, że Skamander był osamotniony w swej lekkomyślności. Najwidoczniej nie myślał o osobach postronnych, o niewinnych czarodziejach, które mogły paść ofiarami takich zamachów; jak wielu pracowników ich działu zatraciło już w sobie pewne granice? Była przerażona tym, co usłyszała, a jednocześnie z niecierpliwością oczekiwała kolejnych głosów, odpowiedzi Edith i Harolda. Co oni myśleli o takiej propozycji? I czy z takim nastawieniem zapraszali ich na to wzgórze...? W słowniku Maeve dobrzy czarodzieje nie posuwali się do takich rozwiązań, nie jeśli chcieli bronić prawa, nie zaś stawać przeciwko niemu.
Jeden z kolejnych rozmówców przedstawił im namalowaną ciemnymi barwami wizję Voldemorta, jego popleczników, pozbawionych skrupułów, marzących jedynie o władzy absolutnej - dziewczyna drżała już nie tylko z zimna, nie tylko z gniewu, ale i ze strachu. Czy jeden z jego sługusów zamordował Caleba? I czy pomagając temu ruchowi będzie musiała odłożyć na bok śledztwo w sprawie brata, czy może wprost przeciwnie, grzebanie w tym temacie przybliży ją do poznania prawdy o jego mordercy...? Na powrót skupiła się na Arturze, gdy zadał swoje pytanie. To była interesująca - i jedna z nasuwających się jako pierwsze - kwestii. Wierzyła jednak, że skoro zdymisjonowany minister i szefowa biura aurorów wezwali ich tutaj, mieli to już opracowane.
Maeve Clearwater
Zawód : Rebeliant, wywiadowca
Wiek : 28
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
The moments of peace that we find sometimes, they aren't anything but warfare, thinly disguised.
OPCM : 22+1
UROKI : 32+4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Zakonu Feniksa
Deszcz sprawiał, że widok zgromadzonych czarodziei rozmazywał się. Skamander czuł coraz bardziej przenikliwy chłód, wnikający przez przemoczony już płaszcz. Krople ściekały po kapturze i dawno wilgotnych włosach, które kleiły się do twarzy. A mimo to, uparcie przyglądał się kolejnym sylwetkom, które rozpoznawał w tłumie. Opuścił uniesioną różdżkę, ale nie rozluźnił chwytu, obracając drewno w placach. Między rozpoznanymi twarzami, odnalazł w końcu i tę, której - nie powinien (nie chciał?) widzieć. Elphie. Szukał skrytego w cieniu spojrzenia, niemo przekazując swoją uwagę, ale ostatecznie, tę - skupił przede wszystkim na dwóch gospodarzach tajemnego spotkania. Echo rozumienia, odbijało się w uszach, rozrywając mu z pierś dziwną obręcz, która od czasu Stonehege zaciskała się coraz mocniej. Bezkarność, której był świadkiem, próba pozbycia się Biura, tajemnicze zaginięcia, spychanie wszystkich do roli popychadeł, którzy byli niewygodni Malfoyowi działała na Samuela jak zapalnik. Czuł - bardzo wyraźnie, ze nawet gdyby nie otrzymał tajemniczego listu z prośba o spotkanie, to zdecydowałby się zacząć na własna rękę. Słyszał odbicie własnych myśli w głosie Bones i prawdziwego Ministra, dlatego nie mógł się nawet zawahać. Miał pytania, jak każdy, miał i propozycje, ale obrócił się niemal z niedotworzeniem, gdy padły pierwsze wypowiedzi. Czarne brwi opadły w nieprzyjemnym grymasie, szczególnie, gdy odezwała się ujawniona pod metamorfomagią kobieta. Wypowiadane wyrazy śmierdziały naleciałościami tak charakterystycznymi dla zwolenników czystości krwi - To żadna rozwaga - przebił się głosem przez szum deszczu i szmery głosów - Jeśli zebraliście się tutaj, żeby oddać się gdybaniu, to chyba nie jesteście we właściwym miejscu. Ale mógłbym odpowiedzieć. Bo tu nie ma miejsca na chwile słabości. Zdrajców potraktuje się jak wrogów. W końcu cele czekają na takich również - przeniósł wzrok z Artura, na Michaela, by ostatecznie skupić się na wspomnianej wcześniej kobiecie. Zdaje się, że Marcella nazywała ją Pris - Nie wiem, jakimi metodami posługujesz się w swojej pracy - mówił nisko, chrypliwie, a ciemne ślepia wbił w twarz nie-znajomej, bardziej przypominając polującego wilka - ani jak wyobrażasz sobie to działanie w ramach prawa, ale rozmowy przy herbacie i pisanie pełnych oburzenia petycji, skończy się co najwyżej śmiechem Malfoya - nigdy nie nazwie tej marionetki mianem funkcji, którą bezprawnie odebrano Longbottomowi - Mam paskudne wrażenie, że niektórzy zapominają, że trwa wojna - kontynuował, ale oderwał wzrok od Priscilii, prześlizgując się po zebranych - nawet jeśli istniały wątpliwości przed spotkaniem, to obecność tych dwóch osób - spojrzał poważnie na Bones i Ministra - powinien stanowić jasny dowód - Jeśli ktoś ma wątpliwości, to powinien się stąd wynieść już teraz, ale... - wrócił wzrokiem do Longbottoma - zanim to zrobi, niech się liczy z użyciem na nim Obliviate. W końcu nie chcemy mieć wątpliwości - mimo cieknącego po nim deszczu, wyprostował się i zaplótł ramiona przed sobą - Nie jesteśmy tu po nic nie wnoszące dyskusje i gdybania, "co będzie, jeśli...", a ustalenia działań, w które nas wprowadzono w zaufaniu - odetchnął, jak pływak, który za długo nurkował. I tak właściwie się czuł. Być może nie powinien był aż tyle zabierać głosu i zakładać z góry, że właściwe persony się z nim zgodzą, ale nieprzyjemne poczucie deja vu, które szarpało mu co jakiś czas nerwy, nie pozwoliło utrzymać obojętnego milczenia. I właściwie, jeszcze trochę, a Samuel uniósłby różdżkę i spetryfikował wciskających na spotkanie zamęt.
Obrócił się na pięcie, na powrót spoglądając na przewodząca im dójkę. Przyjmował podwójną rolę z całym ciężarem, inwentarzem i konsekwencjami - Czy będzie jakaś procedura dostarczania nowych więźniów? - właściwie uzupełnił pytanie Artura. Jeśli już uda im się któregoś z tych bydlaków złapać i sprawić, by zniknął dla czarodziejskiego świata, musiał istnieć sposób, niewidoczny dla dla oczu ministerstwa - W kwestii komunikacji i spraw najbardziej ważnych, bardziej sprawdzą się patronusy, ale coś na kształt kodu, byłby też na miejscu - przetarł twarz, po której ściekały krople deszczu, ale wyprostował się ponownie. Obserwował i czekał, być może przewrażliwiony nadmiarem wrażeń i chłodu. A może była to zwykła, aurorska natura.
Obrócił się na pięcie, na powrót spoglądając na przewodząca im dójkę. Przyjmował podwójną rolę z całym ciężarem, inwentarzem i konsekwencjami - Czy będzie jakaś procedura dostarczania nowych więźniów? - właściwie uzupełnił pytanie Artura. Jeśli już uda im się któregoś z tych bydlaków złapać i sprawić, by zniknął dla czarodziejskiego świata, musiał istnieć sposób, niewidoczny dla dla oczu ministerstwa - W kwestii komunikacji i spraw najbardziej ważnych, bardziej sprawdzą się patronusy, ale coś na kształt kodu, byłby też na miejscu - przetarł twarz, po której ściekały krople deszczu, ale wyprostował się ponownie. Obserwował i czekał, być może przewrażliwiony nadmiarem wrażeń i chłodu. A może była to zwykła, aurorska natura.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
- Jeśli ktokolwiek z was obawia się o swoje życie, niech wróci do domu, skąd będzie mógł bezpiecznie przyglądać się nowej władzy. - Zacząłem spokojnym, acz chłodnym głosem, nie kierując jednak swoich słów bezpośrednio do Michaela. Widziałem pośród zebranych większość członków Zakonu Feniksa, ufałem im - i doskonale zdawałem sobie sprawę z tego, ile czasu potrzeba było aby zrozumieć, że wojna wymagała całkowitego zaangażowania, poświęceń i twardych decyzji. Nie wszyscy byli na nie gotowi - nawet pośród tych, którzy zdawałoby się zadeklarowali już swoją chęć do działania.
- Cele może i czekają na nowych lokatorów. Ale z pewnością nie będą nimi poplecznicy Voldemorta. Nawet jeśli Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów jest po naszej stronie, doprowadzenie przed wymiar sprawiedliwości kogokolwiek z otoczenia Czarnego Pana to czysta abstrakcja. - Artur zwrócił uwagę na słuszną kwestię - Longbottom i Bones przemilczeli kwestię aresztowań, choć mnie wcale nie wydała się enigmatyczna. - Póki Malfoy pozostaje marionetką w jego rękach, możemy zapomnieć o procesach. Choć to nie on jest problemem. Bez względu na to, czy stołek będzie należał do niego, Burke'a, Yaxley'a, Notta czy kogokolwiek innego, to i tak nie oni będą pociągać za sznurki. - Walka o zmianę Ministra nie wniosłaby żadnej zmiany dla naszej sytuacji. I wszyscy tutaj zdawali sobie z tego sprawę, zanim jednak miałem przejść meritum, musiałem odpowiednio ugruntować swoje zdanie. - On nie gra czysto - co zmusza nas do podjęcia równie nieczystych kroków. Rycerze Walpurgii napadali już na aurorów. - Ich celem byli członkowie Zakonu Feniksa, ale niezrzeszeni nie musieli wiedzieć o tym szczególe. - Czas, aby role się odwróciły. - Wypowiedziałem z powagą, a fakt, że byłem przemoczony do suchej nitki na pewno nadawał temu odpowiedniego dramatyzmu. - Uderzmy w jego autorytet. Pokażmy, że nie może z nami igrać. Jeśli sojusznicy Voldemorta zaczną znikać, być może sprawi to, że ludzie, których gromadzi wokół siebie, przestaną czuć się bezpiecznie. - Tego przecież poniekąd szukał u niego Percival - zapewnienia bezpieczeństwa. I zapewne nie on jedyny. - Tu nie ma już miejsca na podchody. Mamy wojnę. - Czy ktoś jeszcze w to wątplił? - Władza znalazła się w rękach czarnoksiężnika, przejął ją z dziecinną łatwością. Skoro istnienie naszego departamentu i tak wisi na włosku, być może nie powinniśmy drżeć przed radykalnymi ruchami. Co nie oznacza, że nie zgadzam się, iż mamy porzucić swoje obowiązki. Cały czas mówię o grze na dwa fronty - ten jawny oraz niejawny. Skoro Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów nam sprzyja, przestańmy udawać, że ograniczają nas procedury. - Tak, zostało już to powiedziane. Nikt jednak dotąd nie mówił o konkretnych krokach. - Ile mamy szans na to, że podczas oddania więzienia okaże się, że budynek nie koniecznie zgadza się z pierwotnymi planami? Ile mamy szans na to, że o części więzienia nie dowie się nikt, kto sprzymierza się z Voldemortem?- Spojrzałem na Bones oraz Longbottoma - jeśli się nie myliłem to on rozpoczął budowę, wiedział najlepiej. Wyłożyłem karty na stół. Nie mogliśmy działać zgodnie z prawem, bo prawo nie istniało. Nie chroniło już życia, stawiało na piedestale morderców. I chociaż to nie powinniśmy o nim stanowić, ktoś musiał zająć się brudną robotą, gdy inni pozostawali bezczynni. Byłem gotowy na największe ryzyko. Jak nigdy wcześniej. - Jeśli chcemy łapać tych czarnoksiężników - wiem, ze potrafimy, nie są przecież potężniejsi od tych, których zdołaliśmy już wysłać do Azkabanu - potrzebujemy dla nich miejsca. Miejsca, o którym nie będzie wiedział ani Minister, ani sam Voldemort. Miejsca, gdzie raporty i proces nie będą miały znaczenia - do czasu zakończenia wojny, kiedy zbrodniarzy będzie można osądzić. Czy sprzymierzne władze departamentów mogą nam w tym pomóc? A może istnieje inne miejsce? - Kto trzymał asa w rękawie?
- Cele może i czekają na nowych lokatorów. Ale z pewnością nie będą nimi poplecznicy Voldemorta. Nawet jeśli Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów jest po naszej stronie, doprowadzenie przed wymiar sprawiedliwości kogokolwiek z otoczenia Czarnego Pana to czysta abstrakcja. - Artur zwrócił uwagę na słuszną kwestię - Longbottom i Bones przemilczeli kwestię aresztowań, choć mnie wcale nie wydała się enigmatyczna. - Póki Malfoy pozostaje marionetką w jego rękach, możemy zapomnieć o procesach. Choć to nie on jest problemem. Bez względu na to, czy stołek będzie należał do niego, Burke'a, Yaxley'a, Notta czy kogokolwiek innego, to i tak nie oni będą pociągać za sznurki. - Walka o zmianę Ministra nie wniosłaby żadnej zmiany dla naszej sytuacji. I wszyscy tutaj zdawali sobie z tego sprawę, zanim jednak miałem przejść meritum, musiałem odpowiednio ugruntować swoje zdanie. - On nie gra czysto - co zmusza nas do podjęcia równie nieczystych kroków. Rycerze Walpurgii napadali już na aurorów. - Ich celem byli członkowie Zakonu Feniksa, ale niezrzeszeni nie musieli wiedzieć o tym szczególe. - Czas, aby role się odwróciły. - Wypowiedziałem z powagą, a fakt, że byłem przemoczony do suchej nitki na pewno nadawał temu odpowiedniego dramatyzmu. - Uderzmy w jego autorytet. Pokażmy, że nie może z nami igrać. Jeśli sojusznicy Voldemorta zaczną znikać, być może sprawi to, że ludzie, których gromadzi wokół siebie, przestaną czuć się bezpiecznie. - Tego przecież poniekąd szukał u niego Percival - zapewnienia bezpieczeństwa. I zapewne nie on jedyny. - Tu nie ma już miejsca na podchody. Mamy wojnę. - Czy ktoś jeszcze w to wątplił? - Władza znalazła się w rękach czarnoksiężnika, przejął ją z dziecinną łatwością. Skoro istnienie naszego departamentu i tak wisi na włosku, być może nie powinniśmy drżeć przed radykalnymi ruchami. Co nie oznacza, że nie zgadzam się, iż mamy porzucić swoje obowiązki. Cały czas mówię o grze na dwa fronty - ten jawny oraz niejawny. Skoro Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów nam sprzyja, przestańmy udawać, że ograniczają nas procedury. - Tak, zostało już to powiedziane. Nikt jednak dotąd nie mówił o konkretnych krokach. - Ile mamy szans na to, że podczas oddania więzienia okaże się, że budynek nie koniecznie zgadza się z pierwotnymi planami? Ile mamy szans na to, że o części więzienia nie dowie się nikt, kto sprzymierza się z Voldemortem?- Spojrzałem na Bones oraz Longbottoma - jeśli się nie myliłem to on rozpoczął budowę, wiedział najlepiej. Wyłożyłem karty na stół. Nie mogliśmy działać zgodnie z prawem, bo prawo nie istniało. Nie chroniło już życia, stawiało na piedestale morderców. I chociaż to nie powinniśmy o nim stanowić, ktoś musiał zająć się brudną robotą, gdy inni pozostawali bezczynni. Byłem gotowy na największe ryzyko. Jak nigdy wcześniej. - Jeśli chcemy łapać tych czarnoksiężników - wiem, ze potrafimy, nie są przecież potężniejsi od tych, których zdołaliśmy już wysłać do Azkabanu - potrzebujemy dla nich miejsca. Miejsca, o którym nie będzie wiedział ani Minister, ani sam Voldemort. Miejsca, gdzie raporty i proces nie będą miały znaczenia - do czasu zakończenia wojny, kiedy zbrodniarzy będzie można osądzić. Czy sprzymierzne władze departamentów mogą nam w tym pomóc? A może istnieje inne miejsce? - Kto trzymał asa w rękawie?
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
Deszcz obmywał jego twarz i spływał leniwie po gęstej brodzie. Płaszcz już całkiem przesiąkł, ale nie wydawało się to istotne. Nie skupiał się na scenerii, bo kluczowe okazywały się słowa. Kolejny raz uderzały w niego cudze wątpliwości. Zbyt wiele razy słyszał wyraźne wahanie u innych. Sądził, że ludzie, którzy zdecydowali się walczyć ze złem w jakiejkolwiek postaci, niezależnie od wybranej przez siebie struktury, wykażą się większą determinacją. Wróg już sięgnął po radykalne środki, znalazł się u władzy. Również potrzebowali konkretnych planów działania. Tymczasem jedni rzucali pytaniami, inni atakowali.
– Skamander, miarkuj się – rzucił w stronę Anthony’ego ostro, posyłając mu przy tym lodowate spojrzenie, w którym czaiły się być może jeszcze bardziej niebezpieczne błyskawice od tych szalejących na niebie. Anthony zawsze był w gorącej wodzie kąpany i zbyt uparty, Kieran przekonał się o tym zbyt dobrze lata temu. Ale czy nie powinien już wreszcie zrozumieć, że taką taktyką nie zjedna sobie ludzi? Potrzebowali każdego, kto chciałby stawiać czynny opór siłom Voldemorta. Musieli wreszcie w jakiś sposób zjednoczyć cały Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, w którym wielu członków Zakonu obracało się zawodowo. Nawet jeśli to Zakon zrzesza tych najbardziej zaangażowanych, to jednak garstka ludzi nie wygra wojny z terrorem wprowadzony przez samozwańczego lorda. Teraz władza była ewidentnie po stronie zwyrodnialców.
– Nikt nie został dziś wezwany w to miejsce przypadkiem – stwierdził stanowczo, przenosząc wzrok na Bones i Longbottoma znacząco. Choć sam nie znał wszystkich zgromadzonych osobiście, był gotów zawierzyć byłemu Ministrowi Magii, jak i aurorowi, oraz Szefowej Biura Aurorów w dobór odpowiednich ludzi. Jednak u niektórych pojawiły się pierwsze wątpliwości, jakby wydarzenia z ostatnich miesięcy interpretowali zupełnie inaczej. – Zostaliśmy wezwani, bo każde z nas wierzy jeszcze w ideę równości wszystkich wobec prawa, w sprawiedliwość ślepą, która nie zważa na czystość krwi czy majątkowy status. Za nową władzą stoją zbrodniarze, ludzie odpowiedzialni za spalenie Ministerstwa Magii. Malfoy jest marionetką Voldemorta i udowadnia to każdym swoim czynem. Dlaczego niektóre sprawy są nagle wyciszane i zamykane? Dlaczego już znikają pierwsze dowody, niby przenoszone do archiwum odbudowywanego Ministerstwa? Mamy ścigać popleczników Grindelwalda, ale co z ludźmi działającymi na polecenie Voldemorta? Jeśli ktoś nie widzi w jakim kierunku to zmierza, nie jego sprawiedliwość jest ślepa, lecz on sam.
Przemówił spokojnie, lecz w jego głosie rozbrzmiewała surowość i zdecydowanie tak wielkie, że nie pozwalało to nawet na cień zawahania u innych. Był zdeterminowany i gotowy do walki. Tylko musieli działać z pomyślunkiem, rozsądnie, aby nie dać się złapać.
– Zgadzam się z Samuelem. Obliviate to zabezpieczenie zarówno dla osób niezdecydowanych, ale przede wszystkim dla pozostałych, co zdecydują się podjąć ryzyko.
Szansy na odmianę wypatrywał przede wszystkim w Zakonie, ale potrzebowali systemowych rozwiązań, jeśli zwyrodnialcy mieli ostatecznie skończyć za kratami. Na razie musieli dostosować się do niesprzyjających warunków, jakie panowały w Ministerstwie. Choć nigdy nie przepadał za przeklętą papierologią, to jednak była ważna. Nikt nie pozwoli na osądzenie ludzi bez dowodów. Nawet na skorzystanie z Veritaserum podczas przesłuchań musiały być poważne przesłanki. Legilimencja zaś była ostatecznością, po którą niechętnie sięgano, wszak wciąż była zakazana przez międzynarodowe prawo czarodziejów.
– Powinniśmy robić kopie wszystkich akt prowadzonych spraw i trzymać je w swoich domach. I pilnować tych najbardziej obciążających dowodów, żeby nie rozpływały się nagle w powietrzu, co już ma miejsce. Kiedyś te dokumenty na pewno się przydadzą, jeśli nadejdzie czas jawnych rozliczeń, a społeczeństwo zacznie zadawać pytania. Radzę też, aby najbardziej pilnować dokumentów, gdzie są wzmianki o konserwatywnych szlachcicach. To ich interesów pilnuje tak zaciekle Malfoy. To oni potulnie oddali pokłon Voldemortowi.
Rozważał jeszcze inne propozycje do wypowiedzenia na głos. Szybko odrzucił potrzebę mówienia na forum o anomaliach. Byli nimi zainteresowani Rycerze, jednak Zakon również nawiedzał miejsca, gdzie szalała magia. Zastanawiał się też, czy czasem nie poruszyć tematu Azkabanu, którego nikt tak naprawdę nie badał. Tutaj również musiał to zadanie pozostawić Zakonowi, w końcu organizacja miała zdecydowanie więcej danych i swoje plany odnośnie więzienia rządzonego przez dementory.
Radykalne ruchy omawiane przez Foxa odnajdywały posłuch u samego Kierana, jednak mężczyzna zaraz przesunął spojrzeniem po całym towarzystwie, szukając oznak oburzenia. Nie wszyscy pójdą na pomysł stworzenia odrębnego więzienia dla podejrzanych, którym nie będzie można postawić oficjalnych zarzutów. To też tworzyło wiele problemów, jakie mogłyby się pojawić w dalszej przyszłości.
– Malfoy tylko czeka na takie nadużycia z naszej strony – stwierdził z czymś ciężkim w głosie. – Jeśli prawda o takich działaniach w trakcie wojny wyjdzie na jaw, nawet już po wojnie, społeczeństwo będzie można łatwo przekonać, że rzekomi stróże prawa zamykali ludzi niewinnych i wmuszali w nich zeznania. Wtedy masa zbrodniarzy uniknie więzień, do których trafimy my – wypowiedział głośno aspekty budzące największe wątpliwości. – Ale do zbrodni dochodzi już dziś i trzeba się im stanowczo przeciwstawić. Mnie nie odrzuca wizja prowadzenia przesłuchań i zatrzymań na własną rękę, poza literą prawa. Jeśli jednak któreś z nas zostanie na podobnym działaniu przyłapane, nie będzie mogło liczyć na czyjekolwiek wsparcie, wszystko idzie na indywidualne konto.
Nie zależało mu na reputacji, zbyt wiele już przeżył, aby miała ona dla niego kluczowe znaczenie. Nie miał na głowie żony i małych dzieci. Jeśli zostanie złapany na nielegalnych działaniach, zostawi tylko dorosłą córkę i to tej zapaskudzi kartoteki, utrudniając tym samym ścieżkę zawodowej kariery. Awanse jednak były i tak gówno warte, skoro walczyli obecnie o przetrwanie.
– Skamander, miarkuj się – rzucił w stronę Anthony’ego ostro, posyłając mu przy tym lodowate spojrzenie, w którym czaiły się być może jeszcze bardziej niebezpieczne błyskawice od tych szalejących na niebie. Anthony zawsze był w gorącej wodzie kąpany i zbyt uparty, Kieran przekonał się o tym zbyt dobrze lata temu. Ale czy nie powinien już wreszcie zrozumieć, że taką taktyką nie zjedna sobie ludzi? Potrzebowali każdego, kto chciałby stawiać czynny opór siłom Voldemorta. Musieli wreszcie w jakiś sposób zjednoczyć cały Departament Przestrzegania Prawa Czarodziejów, w którym wielu członków Zakonu obracało się zawodowo. Nawet jeśli to Zakon zrzesza tych najbardziej zaangażowanych, to jednak garstka ludzi nie wygra wojny z terrorem wprowadzony przez samozwańczego lorda. Teraz władza była ewidentnie po stronie zwyrodnialców.
– Nikt nie został dziś wezwany w to miejsce przypadkiem – stwierdził stanowczo, przenosząc wzrok na Bones i Longbottoma znacząco. Choć sam nie znał wszystkich zgromadzonych osobiście, był gotów zawierzyć byłemu Ministrowi Magii, jak i aurorowi, oraz Szefowej Biura Aurorów w dobór odpowiednich ludzi. Jednak u niektórych pojawiły się pierwsze wątpliwości, jakby wydarzenia z ostatnich miesięcy interpretowali zupełnie inaczej. – Zostaliśmy wezwani, bo każde z nas wierzy jeszcze w ideę równości wszystkich wobec prawa, w sprawiedliwość ślepą, która nie zważa na czystość krwi czy majątkowy status. Za nową władzą stoją zbrodniarze, ludzie odpowiedzialni za spalenie Ministerstwa Magii. Malfoy jest marionetką Voldemorta i udowadnia to każdym swoim czynem. Dlaczego niektóre sprawy są nagle wyciszane i zamykane? Dlaczego już znikają pierwsze dowody, niby przenoszone do archiwum odbudowywanego Ministerstwa? Mamy ścigać popleczników Grindelwalda, ale co z ludźmi działającymi na polecenie Voldemorta? Jeśli ktoś nie widzi w jakim kierunku to zmierza, nie jego sprawiedliwość jest ślepa, lecz on sam.
Przemówił spokojnie, lecz w jego głosie rozbrzmiewała surowość i zdecydowanie tak wielkie, że nie pozwalało to nawet na cień zawahania u innych. Był zdeterminowany i gotowy do walki. Tylko musieli działać z pomyślunkiem, rozsądnie, aby nie dać się złapać.
– Zgadzam się z Samuelem. Obliviate to zabezpieczenie zarówno dla osób niezdecydowanych, ale przede wszystkim dla pozostałych, co zdecydują się podjąć ryzyko.
Szansy na odmianę wypatrywał przede wszystkim w Zakonie, ale potrzebowali systemowych rozwiązań, jeśli zwyrodnialcy mieli ostatecznie skończyć za kratami. Na razie musieli dostosować się do niesprzyjających warunków, jakie panowały w Ministerstwie. Choć nigdy nie przepadał za przeklętą papierologią, to jednak była ważna. Nikt nie pozwoli na osądzenie ludzi bez dowodów. Nawet na skorzystanie z Veritaserum podczas przesłuchań musiały być poważne przesłanki. Legilimencja zaś była ostatecznością, po którą niechętnie sięgano, wszak wciąż była zakazana przez międzynarodowe prawo czarodziejów.
– Powinniśmy robić kopie wszystkich akt prowadzonych spraw i trzymać je w swoich domach. I pilnować tych najbardziej obciążających dowodów, żeby nie rozpływały się nagle w powietrzu, co już ma miejsce. Kiedyś te dokumenty na pewno się przydadzą, jeśli nadejdzie czas jawnych rozliczeń, a społeczeństwo zacznie zadawać pytania. Radzę też, aby najbardziej pilnować dokumentów, gdzie są wzmianki o konserwatywnych szlachcicach. To ich interesów pilnuje tak zaciekle Malfoy. To oni potulnie oddali pokłon Voldemortowi.
Rozważał jeszcze inne propozycje do wypowiedzenia na głos. Szybko odrzucił potrzebę mówienia na forum o anomaliach. Byli nimi zainteresowani Rycerze, jednak Zakon również nawiedzał miejsca, gdzie szalała magia. Zastanawiał się też, czy czasem nie poruszyć tematu Azkabanu, którego nikt tak naprawdę nie badał. Tutaj również musiał to zadanie pozostawić Zakonowi, w końcu organizacja miała zdecydowanie więcej danych i swoje plany odnośnie więzienia rządzonego przez dementory.
Radykalne ruchy omawiane przez Foxa odnajdywały posłuch u samego Kierana, jednak mężczyzna zaraz przesunął spojrzeniem po całym towarzystwie, szukając oznak oburzenia. Nie wszyscy pójdą na pomysł stworzenia odrębnego więzienia dla podejrzanych, którym nie będzie można postawić oficjalnych zarzutów. To też tworzyło wiele problemów, jakie mogłyby się pojawić w dalszej przyszłości.
– Malfoy tylko czeka na takie nadużycia z naszej strony – stwierdził z czymś ciężkim w głosie. – Jeśli prawda o takich działaniach w trakcie wojny wyjdzie na jaw, nawet już po wojnie, społeczeństwo będzie można łatwo przekonać, że rzekomi stróże prawa zamykali ludzi niewinnych i wmuszali w nich zeznania. Wtedy masa zbrodniarzy uniknie więzień, do których trafimy my – wypowiedział głośno aspekty budzące największe wątpliwości. – Ale do zbrodni dochodzi już dziś i trzeba się im stanowczo przeciwstawić. Mnie nie odrzuca wizja prowadzenia przesłuchań i zatrzymań na własną rękę, poza literą prawa. Jeśli jednak któreś z nas zostanie na podobnym działaniu przyłapane, nie będzie mogło liczyć na czyjekolwiek wsparcie, wszystko idzie na indywidualne konto.
Nie zależało mu na reputacji, zbyt wiele już przeżył, aby miała ona dla niego kluczowe znaczenie. Nie miał na głowie żony i małych dzieci. Jeśli zostanie złapany na nielegalnych działaniach, zostawi tylko dorosłą córkę i to tej zapaskudzi kartoteki, utrudniając tym samym ścieżkę zawodowej kariery. Awanse jednak były i tak gówno warte, skoro walczyli obecnie o przetrwanie.
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 30 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Dobrze wiedziała, jakie wartości przyświecały jej, kiedy decydowała się na zostanie aurorem. Nie została nim dla zarobku czy prestiżu, a z chęcią czynienia dobra i walki z czarną magią, tak, aby wszystkim bez względu na krew żyło się lepiej. Zawsze cechowała się dużą tolerancją wobec mugolaków i mugoli, wierzyła w równość i sprawiedliwość, była idealistką. Niegdyś dość naiwną, dziś odzierającą się ze złudzeń, hartującą się pod wpływem kolejnych wydarzeń, bo jej życie dawno już przestało przypominać sielankę, jaką było w młodości. Pracy oraz Zakonowi Feniksa podporządkowała swoje życie, przeszło tydzień temu prawie je straciła w walce z czarnoksiężnikiem, ale jakiś kaprys losu pozwolił jej żyć dalej, a więc jej rola w tym wszystkim się nie skończyła, wiele jeszcze było do zrobienia. Wierzyła w sprawę coraz mocniej i coraz bardziej oddalała się od tego, kim była kiedyś, jeszcze kilka lat temu. Nie zamierzała więc biernie patrzeć jak ich świat chyli się ku upadkowi, jak słuszne wartości zostają zdeptane. Ale ludzie niewygodni w najlepszym wypadku byli zwalniani, w najgorszym znikali bez śladu, więc musiała uważać bardziej niż kiedykolwiek, bardziej nawet niż za rządów Tuft. Otwarte buntowanie się nie wchodziło w grę, bo nawet jeśli aurorów o słusznych, prawych poglądach było więcej niż tylko ona jedna, władza była po stronie Voldemorta, rycerzy Walpurgii i ich marionetek, dlatego takie próby zostałyby z pewnością szybko ukrócone. Za to w cieniu mogli wciąż coś zrobić, zaciskając zęby i stwarzając pozory, że robią to, czego od nich oczekiwano i biernie dostosowują się do zmian, podczas gdy w rzeczywistości wcale nie zapominali o swoim prawdziwym powołaniu.
Przybywając tutaj była ostrożna, ale zaufanie i podziw wobec Bones kazały jej się stawić. Jak się okazało szefowa aurorów miała dla nich ważne informacje oraz byłego (niestety) ministra we własnej osobie, który ujawnił się i przemówił do sprowadzonych tu członków Departamentu Przestrzegania Prawa. Tych, którym ufał, ale najwyraźniej nie wszyscy tu ufali jemu ani sobie nawzajem.
Większość zgromadzonych stanowił Zakon Feniksa, ale nie wszyscy do niego należeli. Sophia ufała innym Zakonnikom, a także aurorom – w ich pracy zaufanie było kwestią bardzo ważną. Ale nie mogła też nim szafować zbyt pochopnie wobec osób, których nie znała, bo to byłoby naiwne. Nie mogli mieć pewności, że w tym gronie nie było ani jednej osoby gotowej donieść, bo nawet Bones mogła się pomylić w swojej ocenie, wybierając osoby, do których wystosowała listy. Ufała obecnym tu aurorom i Zakonnikom, ale wobec pozostałych już nie mogłaby powiedzieć z niezbitą pewnością, że ma do nich zaufanie w sprawach takich jak ta, nie jej było jednak oceniać decyzje szefowej.
Nie wierzyła, że naprawdę mogliby załatwić takie sprawy w ministerstwie i że zostaliby wysłuchani. Nie, jeśli mieli cokolwiek zdziałać, musieli robić to tak, jak sugerowali Bones i Longbottom. Udawać pozorne posłuszeństwo wobec nowej władzy, a potajemnie tropić faktycznych złoczyńców, poświęcać swój wolny czas na dodatkową, ukrytą działalność. Jako członkowie Zakonu Feniksa już działali w podziemiu, jako aurorzy najwyraźniej też musieli, skoro łapanie czarnoksiężników nie było obecnej władzy na rękę, bo rycerze Walpurgii sterowali ministrem. Kto wie, może on sam też był jednym z nich?
Starszy Tonks wydawał się sceptyczny, ale nie był w Zakonie, nie wiedział tego, co spora część z nich, nie wiedział o ich potajemnej walce ze złem i zapewne kierowała nim ostrożność, jako mugolak i wilkołak miał podwójnie ciężko pod nową władzą. Kolejna wypowiadająca się kobieta, której nie kojarzyła (Priscilla), również z pewnością nie była w Zakonie, a jej słowa brzmiały dość naiwnie, biorąc pod uwagę okoliczności. Sophia musiała zgodzić się ze słowami Abbotta, Artura i kilku innych Zakonników.
- To nie my łamiemy zasady, a ci, którzy przymykają oko na zło i niesprawiedliwość, szerzą szkodliwe uprzedzenia i pozwalają czarnoksiężnikom robić co zechcą tylko dlatego, że to wygodne dla obecnej władzy. To nie jest praworządność, pod tymi rządami nie ma już mowy o sprawiedliwości – rzekła z przekonaniem, zwracając się przede wszystkim do Priscilli. Przecież po to pracowali w tym departamencie, by strzec prawa i dążyć do tego, żeby każdy był wobec niego równy. To tamci dokonali przewrotu i zagarnęli władzę bezprawnie, bo prawowitym ministrem był Harold Longbottom. To tamci łamali zasady i prawa, i próbowali usunąć Biuro Aurorów, by nie mogło stanąć im na drodze. – Ja też nie zamierzam stać bezczynnie i przyklaskiwać ich decyzjom. Jeśli w obecnych okolicznościach musimy w pewnym sensie zejść do podziemia i dokonywać niektórych działań w tajemnicy przed obecną władzą, to jestem na to gotowa – odezwała się, tym samym okazując poparcie dla słów Bones i Longbottoma. Pokładała w nich także zaufanie, bo to ich popierała, nie Malfoya chroniącego czarnoksiężników. Poza tym nie miała bliskich, była sama, więc poświęcenie się pracy jeszcze bardziej nie było dla niej wielkim wyrzeczeniem, bo dotychczas także była jej oddana. W domu nikt na nią nie czekał poza samotnością i ciszą, a pracując mogła nieść pomoc bezimiennym ofiarom czarnej magii. W końcu kto miał ich ochronić, skoro ministerstwo odwracało się od słabszych plecami i zamiatało wiele spraw pod dywan?
- No właśnie, jak to zrobić, żeby tamci nie domyślili się zbyt prędko, że jednak ktoś działa przeciwko nim? – zapytała, nawiązując do słów kilku przedmówców. Przecież tamci też nie byli kretynami, trudno będzie ukryć przed nimi aresztowania i osadzanie ich popleczników. Co, jeśli pewnego dnia domyślą się, że to Bones za tym stała, że chroniła swoich aurorów i spróbują ukrócić to, co próbowali robić? Jak mieli zabezpieczyć się przed tym, by tamci nie odkryli ich podziemnej działalności i godzenia w ich interesy? Cokolwiek jednak planowali, jeśli inni aurorzy i członkowie Zakonu w to wchodzili, Sophia także zamierzała wejść, bo im ufała. Nawet jeśli właśnie skakali w ogień, skakała w niego w ślad za swoimi towarzyszami, bo tchórzostwo i wycofanie się nie wchodziło w grę.
Przybywając tutaj była ostrożna, ale zaufanie i podziw wobec Bones kazały jej się stawić. Jak się okazało szefowa aurorów miała dla nich ważne informacje oraz byłego (niestety) ministra we własnej osobie, który ujawnił się i przemówił do sprowadzonych tu członków Departamentu Przestrzegania Prawa. Tych, którym ufał, ale najwyraźniej nie wszyscy tu ufali jemu ani sobie nawzajem.
Większość zgromadzonych stanowił Zakon Feniksa, ale nie wszyscy do niego należeli. Sophia ufała innym Zakonnikom, a także aurorom – w ich pracy zaufanie było kwestią bardzo ważną. Ale nie mogła też nim szafować zbyt pochopnie wobec osób, których nie znała, bo to byłoby naiwne. Nie mogli mieć pewności, że w tym gronie nie było ani jednej osoby gotowej donieść, bo nawet Bones mogła się pomylić w swojej ocenie, wybierając osoby, do których wystosowała listy. Ufała obecnym tu aurorom i Zakonnikom, ale wobec pozostałych już nie mogłaby powiedzieć z niezbitą pewnością, że ma do nich zaufanie w sprawach takich jak ta, nie jej było jednak oceniać decyzje szefowej.
Nie wierzyła, że naprawdę mogliby załatwić takie sprawy w ministerstwie i że zostaliby wysłuchani. Nie, jeśli mieli cokolwiek zdziałać, musieli robić to tak, jak sugerowali Bones i Longbottom. Udawać pozorne posłuszeństwo wobec nowej władzy, a potajemnie tropić faktycznych złoczyńców, poświęcać swój wolny czas na dodatkową, ukrytą działalność. Jako członkowie Zakonu Feniksa już działali w podziemiu, jako aurorzy najwyraźniej też musieli, skoro łapanie czarnoksiężników nie było obecnej władzy na rękę, bo rycerze Walpurgii sterowali ministrem. Kto wie, może on sam też był jednym z nich?
Starszy Tonks wydawał się sceptyczny, ale nie był w Zakonie, nie wiedział tego, co spora część z nich, nie wiedział o ich potajemnej walce ze złem i zapewne kierowała nim ostrożność, jako mugolak i wilkołak miał podwójnie ciężko pod nową władzą. Kolejna wypowiadająca się kobieta, której nie kojarzyła (Priscilla), również z pewnością nie była w Zakonie, a jej słowa brzmiały dość naiwnie, biorąc pod uwagę okoliczności. Sophia musiała zgodzić się ze słowami Abbotta, Artura i kilku innych Zakonników.
- To nie my łamiemy zasady, a ci, którzy przymykają oko na zło i niesprawiedliwość, szerzą szkodliwe uprzedzenia i pozwalają czarnoksiężnikom robić co zechcą tylko dlatego, że to wygodne dla obecnej władzy. To nie jest praworządność, pod tymi rządami nie ma już mowy o sprawiedliwości – rzekła z przekonaniem, zwracając się przede wszystkim do Priscilli. Przecież po to pracowali w tym departamencie, by strzec prawa i dążyć do tego, żeby każdy był wobec niego równy. To tamci dokonali przewrotu i zagarnęli władzę bezprawnie, bo prawowitym ministrem był Harold Longbottom. To tamci łamali zasady i prawa, i próbowali usunąć Biuro Aurorów, by nie mogło stanąć im na drodze. – Ja też nie zamierzam stać bezczynnie i przyklaskiwać ich decyzjom. Jeśli w obecnych okolicznościach musimy w pewnym sensie zejść do podziemia i dokonywać niektórych działań w tajemnicy przed obecną władzą, to jestem na to gotowa – odezwała się, tym samym okazując poparcie dla słów Bones i Longbottoma. Pokładała w nich także zaufanie, bo to ich popierała, nie Malfoya chroniącego czarnoksiężników. Poza tym nie miała bliskich, była sama, więc poświęcenie się pracy jeszcze bardziej nie było dla niej wielkim wyrzeczeniem, bo dotychczas także była jej oddana. W domu nikt na nią nie czekał poza samotnością i ciszą, a pracując mogła nieść pomoc bezimiennym ofiarom czarnej magii. W końcu kto miał ich ochronić, skoro ministerstwo odwracało się od słabszych plecami i zamiatało wiele spraw pod dywan?
- No właśnie, jak to zrobić, żeby tamci nie domyślili się zbyt prędko, że jednak ktoś działa przeciwko nim? – zapytała, nawiązując do słów kilku przedmówców. Przecież tamci też nie byli kretynami, trudno będzie ukryć przed nimi aresztowania i osadzanie ich popleczników. Co, jeśli pewnego dnia domyślą się, że to Bones za tym stała, że chroniła swoich aurorów i spróbują ukrócić to, co próbowali robić? Jak mieli zabezpieczyć się przed tym, by tamci nie odkryli ich podziemnej działalności i godzenia w ich interesy? Cokolwiek jednak planowali, jeśli inni aurorzy i członkowie Zakonu w to wchodzili, Sophia także zamierzała wejść, bo im ufała. Nawet jeśli właśnie skakali w ogień, skakała w niego w ślad za swoimi towarzyszami, bo tchórzostwo i wycofanie się nie wchodziło w grę.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Nie odzywał się. Musiał wszystko przetrawić we własnym wnętrzu, podczas gdy inni podejmowali wielkie deklaracje i rzucali w siebie tytułami win. Elphie pragnął sprawiedliwości. Wiedział to. Właśnie po nią pojawił się w Departamencie Przestrzegania Prawa Czarodziejów, by łapać wszystkich tych, którzy byli winni złamania ogólnych zasad postępowania i krzywdzili innych. Nie chciał stać bezczynnie, jednak to, co odbywało się aktualnie na jego oczach, kompletnie wybiło go z pantałyku. Wszyscy nagle zaczęli działać w jakiś nieznany mu sposób. Wystarczyło pojawienie się osoby Harolda Longbottoma i kilka słów rzuconych przez Edith Bones, by posypała się lawina chętnych. A wcześniej co robili? Elphie pracował na swoim stanowisku i akurat jego zadania nie zmieniały się tak wielce. Wciąż śledził tych, których kazała mu góra, ale przecież znał swoje możliwości. Wiedział, że mógł postąpić krok naprzód. Ale nie w taki sposób, jaki sugerowali niektórzy.
- Nie będę brać udziału w żadnych zamachach. To nie Stonehenge - rzucił, wspierając równocześnie Maeve, która od razu wskazała na słowa długowłosego czarodzieja. Sama propozycja i ton jego wypowiedzi sprawił, że po ciele młodego policjanta przeszły dreszcze. Do tego napastliwe słowa do niektórych z zebranych... Chcieli również prowadzić wojnę miedzy sobą? To nie mogło się dobrze skończyć. Tonks miał słuszność — Elphie nie znał wszystkich czarodziejów i czarownic, którzy zebrali się na Zamglonych Wzgórzach. Nie wiedział, czy mógł im ufać. Jakiekolwiek insynuacje, że czyjeś wątpliwości są żałosne, były przykre. W końcu byli stróżami prawa. Ich natura musiała poddawać fakty wątpliwości, a teraz... Wszyscy rzucili się, by wykonywać zadanie powierzone przez dwójkę czarodziejów. Nie podobało mu się to. Musiał pomyśleć. Pomachał w międzyczasie Randallowi, który najwyraźniej też pojawił się w tym całym zamieszaniu. - Kto będzie wskazywał tych złych? Pan? Pani? - spytał, podnosząc spojrzenie na Longbottoma i Bones. W końcu nie chciał brać udziału w samosądach. Część popleczników Czarnego Pana była znana, część wciąż kryła się za kulisami.
- Nie będę brać udziału w żadnych zamachach. To nie Stonehenge - rzucił, wspierając równocześnie Maeve, która od razu wskazała na słowa długowłosego czarodzieja. Sama propozycja i ton jego wypowiedzi sprawił, że po ciele młodego policjanta przeszły dreszcze. Do tego napastliwe słowa do niektórych z zebranych... Chcieli również prowadzić wojnę miedzy sobą? To nie mogło się dobrze skończyć. Tonks miał słuszność — Elphie nie znał wszystkich czarodziejów i czarownic, którzy zebrali się na Zamglonych Wzgórzach. Nie wiedział, czy mógł im ufać. Jakiekolwiek insynuacje, że czyjeś wątpliwości są żałosne, były przykre. W końcu byli stróżami prawa. Ich natura musiała poddawać fakty wątpliwości, a teraz... Wszyscy rzucili się, by wykonywać zadanie powierzone przez dwójkę czarodziejów. Nie podobało mu się to. Musiał pomyśleć. Pomachał w międzyczasie Randallowi, który najwyraźniej też pojawił się w tym całym zamieszaniu. - Kto będzie wskazywał tych złych? Pan? Pani? - spytał, podnosząc spojrzenie na Longbottoma i Bones. W końcu nie chciał brać udziału w samosądach. Część popleczników Czarnego Pana była znana, część wciąż kryła się za kulisami.
woke me from a dream
got me on my feet. And I won't waste my life, even when it's difficult. I'm done with the suffering. And I won't change myself when they tell me, "No"
Elphie Urquart
Zawód : robię za pomocnika latarnika
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : n/d
I would've followed all the way
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
No matter how far
I know when you go down
All your darkest roads
I would've followed all the way
To the graveyard
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zamglone wzgórza
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja