Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight
Krucza wieża
Strona 1 z 27 • 1, 2, 3 ... 14 ... 27
AutorWiadomość
Krucza wieża
Położona na na wzgórzach wyspy Wight, sprawiająca wrażenie opuszczonej, wieża stanowi niezwykłe centrum zainteresowania kruków. Trudno stwierdzić, dlaczego miejsce jest tak licznie obsiadane przez czarnoskrzydłe, wieszcze stworzenia. Jedno jest pewne: jeśli rzeczywiście wybierasz się w te okolice, nie próbuj samotnie zwiedzać ciemnych zakamarków i strzelistej wieży, otulonej ciężkim zapachem piór i ciszy naruszanej tylko przez pojedyncze skrzeki.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
| 27 IV 1956 - kontynuacja wątku z Kwatery Zakonu
Zmierzch szybko przemienił się w noc rozlewającą się czernią za oknami przytulnej kuchni w starej chacie. Było już po dziesiątej wieczorem, gdy Zakonnicy postawili swoje stopy na Wyspie Wight, teleportując się w ustalone wcześniej miejsce - niewielki zagajnik skąpany w delikatnej mgle leżący u podnóża pagórka, na którym usytuowana była Krucza Wieża. Jej kształt oświetlony kurczącą się po pełni tarczą księżyca wyraźnie odcinał się na tle nieba. Wkoło panowała niezwykła cisza, ich oddechy wydawały się rozdzierać ją niemiłosiernie głośno, gdy zmieniały się w niewielkie obłoczki pary. Ostatnie dni kwietnia były całkiem ciepłe, lecz następujące po nich noce kąsały jeszcze ostatkami chłodu przypominając, że to jeszcze nie był maj. Trawa pokryta szronem cicho akcentowała kroki, które wykonywali - a każdy z tych kroków mógł być ich ostatnim.
Pośród mroku rozbrzmiał bowiem pierwszy głos kruka: zachrypnięty, gardłowy, złowróżbny.
| Od tej pory na każdą czynność, jaką wykonujecie obowiązuje Was rzut kością k100. Przypominam, że na jeden post możliwa jest do wykonania tylko jedna akcja wymagająca rzutu. Wszelkie wątpliwości proszę konsultować drogą prywatnej wiadomości na konto Alexandra Selwyna, bowiem kto pyta nie błądzi.
Na odpis macie 48 godzin.
Adnotacja: jeżeli wiecie, że możecie się chwilę spóźnić z odpisem (od paru minut do godziny) nie bójcie się dać mi znać! Ewentualne dłuższe opóźnienia będą rozpatrywane indywidualnie.
Zmierzch szybko przemienił się w noc rozlewającą się czernią za oknami przytulnej kuchni w starej chacie. Było już po dziesiątej wieczorem, gdy Zakonnicy postawili swoje stopy na Wyspie Wight, teleportując się w ustalone wcześniej miejsce - niewielki zagajnik skąpany w delikatnej mgle leżący u podnóża pagórka, na którym usytuowana była Krucza Wieża. Jej kształt oświetlony kurczącą się po pełni tarczą księżyca wyraźnie odcinał się na tle nieba. Wkoło panowała niezwykła cisza, ich oddechy wydawały się rozdzierać ją niemiłosiernie głośno, gdy zmieniały się w niewielkie obłoczki pary. Ostatnie dni kwietnia były całkiem ciepłe, lecz następujące po nich noce kąsały jeszcze ostatkami chłodu przypominając, że to jeszcze nie był maj. Trawa pokryta szronem cicho akcentowała kroki, które wykonywali - a każdy z tych kroków mógł być ich ostatnim.
Pośród mroku rozbrzmiał bowiem pierwszy głos kruka: zachrypnięty, gardłowy, złowróżbny.
| Od tej pory na każdą czynność, jaką wykonujecie obowiązuje Was rzut kością k100. Przypominam, że na jeden post możliwa jest do wykonania tylko jedna akcja wymagająca rzutu. Wszelkie wątpliwości proszę konsultować drogą prywatnej wiadomości na konto Alexandra Selwyna, bowiem kto pyta nie błądzi.
Na odpis macie 48 godzin.
Adnotacja: jeżeli wiecie, że możecie się chwilę spóźnić z odpisem (od paru minut do godziny) nie bójcie się dać mi znać! Ewentualne dłuższe opóźnienia będą rozpatrywane indywidualnie.
|Część posta w kuchni w związku z moim opoznieniem.
Słuchał wszystkich z należytą uwagą, jaką oni uraczyli jego, gdy mówił. Wszystko zaczynało nabierać barw, stając się coraz bardziej szczegółowym obrazem, niczym kończona układanka. Obraz ten jednak nie podobał mu się wcale, wydawał się być straszny, niebezpieczny; a fakt, że wiele rzeczy było jedynie domysłami wcale nie poprawiał ich sytuacji. Na dobrą sprawę nie wiedzieli nic na pewno. Wyprawa ta wydawała się więc nie tyle bohaterska, co wręcz samobójcza, jednak mimo wszystko nikt nie zamierzał rezygnować. A na pewno nie Alan. Zakon zdawał się już wsiąknąć, wejść w niego dość głęboko pomimo tego, że na dwa miesiące odsunął go na bok. Za co ciągle pluł sobie w brodę.
Kiwał głową zgadzając się ze słowami większości tych, którzy już się wypowiedzieli. Wszystko wydawało mu się logiczne, bowiem walka z wrogiem, którego się znało choć częściowo była dużo lepszą opcją niż walka z nieznanym. Powoli czuł coraz bardziej narastające uczucie niepokoju i obawy, które kiełkowało gdzieś w okolicy jego żołądka. Czekało ich wiele niebezpieczeństw i rzeczy, które teraz nawet nie przychodziło im do głowy. Rozejrzał się po obecnych; miał nadzieję, że wszyscy wrócą z tej misji cali, zdrowi i uśmiechnięci.
- Jeżeli to będzie labirynt to do zaznaczania miejsc, w których byliśmy proponuję jakąś prostą rzecz typu nacięcia z użyciem zaklęcia Scalpo, bądź podobnego. - Rzucił swoją propozycją. Kiwnął głową na znak, że zdaje sobie sprawę z potrzeby rozdzielenia się w taki właśnie sposób, jeżeli zaszłaby taka potrzeba. To logiczne, że uzdrowiciele powinni iść wtedy osobno z każdą z grup. Wszyscy mieli jakieś pomysły i propozycje, w głosach większości dało się też wyczuć niepewność podobną do tej, która towarzyszyła jemu. Zegar wybił dziesiątą. Czas ruszać.
Razem z resztą teleportował się na wyspę w ustalonym wcześniej miejscu. Palce mocno zaciskał na różdżce, jednocześnie w napięciu rozglądając się po twarzach reszty. Nie miał doświadczenia w walce, nie miał doświadczenia w przeprowadzaniu takich akcji, w przeciwieństwie do dwójki aurorów im towarzyszących.
- Jak się dostaniemy do środka? Może ktoś z nas jest metamorfomagiem? - rzucił cicho, obserwując kształt w ciemności, który był najprawdopodobniej obłoczkiem pary, który uleciał z jego ust razem ze słowami. Chwilę potem zamilkł, nasłuchując dźwięków, które dotarły do nich nagle, niespodziewanie. Wzrokiem próbował przeciąć ciemność, jednak ciemna postać kruka, nawet jeżeli była gdzieś w pobliżu, zlewała się z otaczającą ich dookoła ciemnością. Uniósł różdżkę w napięciu, ledwo powstrzymując się przed użyciem Lumos, które mogłoby im pomóc chwilowo, lecz również zaszkodzić, gdyby przez to zostali zauważeni.
Słuchał wszystkich z należytą uwagą, jaką oni uraczyli jego, gdy mówił. Wszystko zaczynało nabierać barw, stając się coraz bardziej szczegółowym obrazem, niczym kończona układanka. Obraz ten jednak nie podobał mu się wcale, wydawał się być straszny, niebezpieczny; a fakt, że wiele rzeczy było jedynie domysłami wcale nie poprawiał ich sytuacji. Na dobrą sprawę nie wiedzieli nic na pewno. Wyprawa ta wydawała się więc nie tyle bohaterska, co wręcz samobójcza, jednak mimo wszystko nikt nie zamierzał rezygnować. A na pewno nie Alan. Zakon zdawał się już wsiąknąć, wejść w niego dość głęboko pomimo tego, że na dwa miesiące odsunął go na bok. Za co ciągle pluł sobie w brodę.
Kiwał głową zgadzając się ze słowami większości tych, którzy już się wypowiedzieli. Wszystko wydawało mu się logiczne, bowiem walka z wrogiem, którego się znało choć częściowo była dużo lepszą opcją niż walka z nieznanym. Powoli czuł coraz bardziej narastające uczucie niepokoju i obawy, które kiełkowało gdzieś w okolicy jego żołądka. Czekało ich wiele niebezpieczeństw i rzeczy, które teraz nawet nie przychodziło im do głowy. Rozejrzał się po obecnych; miał nadzieję, że wszyscy wrócą z tej misji cali, zdrowi i uśmiechnięci.
- Jeżeli to będzie labirynt to do zaznaczania miejsc, w których byliśmy proponuję jakąś prostą rzecz typu nacięcia z użyciem zaklęcia Scalpo, bądź podobnego. - Rzucił swoją propozycją. Kiwnął głową na znak, że zdaje sobie sprawę z potrzeby rozdzielenia się w taki właśnie sposób, jeżeli zaszłaby taka potrzeba. To logiczne, że uzdrowiciele powinni iść wtedy osobno z każdą z grup. Wszyscy mieli jakieś pomysły i propozycje, w głosach większości dało się też wyczuć niepewność podobną do tej, która towarzyszyła jemu. Zegar wybił dziesiątą. Czas ruszać.
Razem z resztą teleportował się na wyspę w ustalonym wcześniej miejscu. Palce mocno zaciskał na różdżce, jednocześnie w napięciu rozglądając się po twarzach reszty. Nie miał doświadczenia w walce, nie miał doświadczenia w przeprowadzaniu takich akcji, w przeciwieństwie do dwójki aurorów im towarzyszących.
- Jak się dostaniemy do środka? Może ktoś z nas jest metamorfomagiem? - rzucił cicho, obserwując kształt w ciemności, który był najprawdopodobniej obłoczkiem pary, który uleciał z jego ust razem ze słowami. Chwilę potem zamilkł, nasłuchując dźwięków, które dotarły do nich nagle, niespodziewanie. Wzrokiem próbował przeciąć ciemność, jednak ciemna postać kruka, nawet jeżeli była gdzieś w pobliżu, zlewała się z otaczającą ich dookoła ciemnością. Uniósł różdżkę w napięciu, ledwo powstrzymując się przed użyciem Lumos, które mogłoby im pomóc chwilowo, lecz również zaszkodzić, gdyby przez to zostali zauważeni.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- Brzmi mało wiarygodnie, ale myślę, że nie powinno być większego problemu ze znalezieniem choćby jednego pióra, które bez przeszkód zawsze można powielić. Skoro okolica oblegana jest przez kruki, talizmanów powinno być na pęczki. - Sceptycznie podchodziłem do informacji, które sam wyczytałem w księdze prawiącej o wróżbach; bynajmniej nie byłem przesądny, a może zwyczajnie potrzebowałem kogoś, kto również uzna ten absurd za szansę na bezpieczne starcie z armią kruków.
Nie czułem się gotowy, a do starcia z plugawą magią byłem uzbrojony jedynie w różdżkę i wolę, która nie mogła znieść niesprawiedliwości i mącenia. Z głuchym trzaskiem zmaterializowałem się na skostniałej od zimna ziemi, powoli przyzwyczajając wzrok do wszechobecnego mroku. Skąpana w księżycowej poświacie wieża majaczyła na wzgórzu, równie ponura, co pobrzmiewające co chwila odgłosy kruków.
- Metamorfomagia niewiele tu zdziała. - Przyznałem cicho, obracając różdżkę w palcach. Mogła zmylić człowieka, ale nie kruka. Ostrożnie stawiałem pierwsze kroki, jakby w obawie, że jeden fałszywy ruch mógł ściągnąć na mnie klątwę, których istnienia nie mogliśmy jeszcze być pewni. Wzrokiem uważnie badałem przestrzeń, poszukując źródła złowieszczych skrzeczeń, by po chwili uwagę z nieboskłonu przenieść na grunt pod stopami. Mimo braku przekonania, próbowałem wypatrzeć uronione pióra. Skoro ptaki otaczały nas zewsząd, ślady ich bytności nie powinny być trudne do wyłowienia, zwłaszcza, że silny blask bijący od pełnego Księżyca rozświetlał mroki.
jeśli się wlicza to spostrzegawczość IV, +40
Nie czułem się gotowy, a do starcia z plugawą magią byłem uzbrojony jedynie w różdżkę i wolę, która nie mogła znieść niesprawiedliwości i mącenia. Z głuchym trzaskiem zmaterializowałem się na skostniałej od zimna ziemi, powoli przyzwyczajając wzrok do wszechobecnego mroku. Skąpana w księżycowej poświacie wieża majaczyła na wzgórzu, równie ponura, co pobrzmiewające co chwila odgłosy kruków.
- Metamorfomagia niewiele tu zdziała. - Przyznałem cicho, obracając różdżkę w palcach. Mogła zmylić człowieka, ale nie kruka. Ostrożnie stawiałem pierwsze kroki, jakby w obawie, że jeden fałszywy ruch mógł ściągnąć na mnie klątwę, których istnienia nie mogliśmy jeszcze być pewni. Wzrokiem uważnie badałem przestrzeń, poszukując źródła złowieszczych skrzeczeń, by po chwili uwagę z nieboskłonu przenieść na grunt pod stopami. Mimo braku przekonania, próbowałem wypatrzeć uronione pióra. Skoro ptaki otaczały nas zewsząd, ślady ich bytności nie powinny być trudne do wyłowienia, zwłaszcza, że silny blask bijący od pełnego Księżyca rozświetlał mroki.
jeśli się wlicza to spostrzegawczość IV, +40
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Kiedy jego nogi zetknęły się z kruczą ziemią, Brendan nie był pewien, czy wnętrze jego ciała skręcało się pod wpływem teleportacji, czy raczej ze strachu przed gęstniejącą wokół nich plugawą magią. Oczywiście, że się bał; z pokorą podchodził do powierzonego im zadania, wiedząc, że podstawą rozsądnej taktyki było nie lekceważyć przeciwnika. Nawet, jeśli nie byli pewni, czy tym przeciwnikiem była władza, ludzie, ptaki, czy pradawna magia jako taka, istniejąca w tym miejscu od tak dawna. Irracjonalne myśli o talizmanie z ptasiego pióra nie były u niego pozbawione wątpliwości, od początku ptaki traktował raczej jako element folkloru, być może nawet dodany do tej legendy przez okolicznych, bo to przecież logiczne - że kruki zjawiały się tam, gdzie były ciała, porozrzucane po zetknięciu się z ową klątwą. Ale wiedział też, że niczego nie mógł być pewien - i że niczego nie wolno mu było lekceważyć.
Skinął głową Frederickowi, ptaki gubią pióra - ciągle - był pewien, że znajdą pod nogami wystarczającą ich ilość, by obdarować ich wszystkich. Lecz kiedy Fox skierował wzrok ku ciemności, auror szybko doszedł do wniosku, że ten raczej nie potrzebował pomocy. Wysunął z kieszeni różdżkę, powoli i subtelnie, szepcząc pod nosem inkantację standardowego zaklęcia:
- Hexa Revelio - być może zbyt wcześnie, być może zbyt daleko, a jednak - pewien był, że im szybciej zaczną się zabezpieczać, tym mniejsza szansa, że zrobią to za późno. Skierował źrenice ku wieży, ku nocnemu niebu, na którym błyskały srebrzyste gwiazdy, wypatrując kruków. Wokół nich roztaczała się drażniąca, niespokojna cisza, cisza, której nikt o zdrowych zmysłach nie potrafiłby zaufać. Musieli być ostrożni - i ważyć każdy swój krok zanim go postawią - tylko wtedy będą mieć pewność, że pierwszy nie będzie zarazem ostatnim.
Skinął głową Frederickowi, ptaki gubią pióra - ciągle - był pewien, że znajdą pod nogami wystarczającą ich ilość, by obdarować ich wszystkich. Lecz kiedy Fox skierował wzrok ku ciemności, auror szybko doszedł do wniosku, że ten raczej nie potrzebował pomocy. Wysunął z kieszeni różdżkę, powoli i subtelnie, szepcząc pod nosem inkantację standardowego zaklęcia:
- Hexa Revelio - być może zbyt wcześnie, być może zbyt daleko, a jednak - pewien był, że im szybciej zaczną się zabezpieczać, tym mniejsza szansa, że zrobią to za późno. Skierował źrenice ku wieży, ku nocnemu niebu, na którym błyskały srebrzyste gwiazdy, wypatrując kruków. Wokół nich roztaczała się drażniąca, niespokojna cisza, cisza, której nikt o zdrowych zmysłach nie potrafiłby zaufać. Musieli być ostrożni - i ważyć każdy swój krok zanim go postawią - tylko wtedy będą mieć pewność, że pierwszy nie będzie zarazem ostatnim.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 35
'k100' : 35
Gęsia skórka oblazła ręce Floreana i ten nie potrafił jednoznacznie określić czy to wina mroźnego powietrza czy może jednak strachu. Nie wstydził się tych uczuć, uważając, że tylko osoba zbyt pewna siebie nie odczuwałaby w takiej sytuacji żadnego lęku. Teleportował się razem ze swoimi towarzyszami przed Kruczą Wieżę i zmrużył lekko oczy, próbując dostrzec w niej coś interesującego, ale z tej odległości nie udało mu się niczego dostrzec. Szedł powoli, jakby niepewnie, po oszronionej trawie i rozglądał się dookoła w poszukiwaniu kruków. To było silniejsze od niego - opowiadane historie mogły być jedynie nic nie znaczącą legendą, jednak Florean zawsze pochodził do nich ostrożnie, dlatego też nie chciał zostać zaskoczonym przez nadlatujące ptaszysko. Cóż, w tym momencie zgadzał się z Frederickiem. Jeżeli w wieży nie żył żaden człowiek - metamorfomagia była bezużyteczna. Bardziej przydałby się animag, potrafiący przemienić się w ptaka, jednak prawdopodobieństwo, że ktoś z ich grupy nim jest, było zerowe. Natomiast po odpowiedni Fredericka, Florean zauważył, że za czymś się rozgląda i szybko się domyślił za czym. Wyciągnął różdżkę, mocno ściskając na niej palce, i powiedział cicho - Accio krucze pióro - mając szczerą nadzieję, że zaklęcie się powiedzie i uda mu się zdobyć jakieś piórka. Legenda legendą - przecież w każdej było ziarnko prawdy, a lepiej Florean zawsze wolał chuchać na zimne.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Zmaterializowała się w zagajniku z cichym trzaskiem, niemal natychmiast czując, jak otacza ją chłodne, nocne powietrze; nasączona wilgocią, mlecznobiała mgła szybko oplotła odsłoniętą skórę, pozostawiając po sobie ślady w postaci gęsiej skórki. Choć na pierwszy rzut oka okolica wydawała się spokojna, to wiszący na niebie księżyc i pojedynczy, jakby zachrypnięty krzyk kruka sprawiły, że Margaux odruchowo sięgnęła do zakopanych głęboko pokładów czujności. Nie czuła się pewnie; napięta atmosfera i zbudowana ze zgromadzonych przez Zakonników informacji wizja tajemnicy oraz nieznanej grozy, kojarzyła jej się z szeptanymi przejętym głosem przestrogami albo opowieściami przeniesionymi wprost z kart najbardziej plugawych książek, choć przez cały czas przekonywała samą siebie, że ich wyprawa nie była niczym innym, tylko kolejną misją ratunkową. Taką, w których uczestniczyła już setki razy – chociaż jednocześnie zupełnie inną niż wszystkie poprzednie.
Trzymała się blisko, bliżej tyłów, póki co głównie obserwując poczynania pozostałych. Poszukiwanie amuletu w postaci kruczego pióra budziło w niej mieszane uczucia; z jednej strony zdawała sobie sprawę, że magiczny świat krył w sobie sekrety, o których wciąż nawet jej się nie śniło, z drugiej – trudno było jej uwierzyć, by przedmiot tak pospolity i trywialny mógł ustrzec ich przed starymi, potężnymi klątwami. Nie podzieliła się jednak tymi wątpliwościami, jedynie ciaśniej owijając się płaszczem, a z kieszeni wyciągając różdżkę. Wypolerowane drewno cynamonowca nadal wydawało się leżeć w jej dłoni nieco dziwnie, niewłaściwie, nieswojo; miała wrażenie, że różdżka była za ciężka i jakby zbyt toporna; zacisnęła na niej mocniej palce, z pamięci wyławiając formułę zaklęcia. – Carpiene – mruknęła, wskazując na otaczające ich drzewa, tymczasowo stanowiące ich kryjówkę. Przed kim? Przed czym? Tego nie mogli być pewni; pozostawało tylko mieć nadzieję, że cokolwiek stanie na ich drodze, będzie gorzej przygotowane na niechybne spotkanie, niż oni.
Trzymała się blisko, bliżej tyłów, póki co głównie obserwując poczynania pozostałych. Poszukiwanie amuletu w postaci kruczego pióra budziło w niej mieszane uczucia; z jednej strony zdawała sobie sprawę, że magiczny świat krył w sobie sekrety, o których wciąż nawet jej się nie śniło, z drugiej – trudno było jej uwierzyć, by przedmiot tak pospolity i trywialny mógł ustrzec ich przed starymi, potężnymi klątwami. Nie podzieliła się jednak tymi wątpliwościami, jedynie ciaśniej owijając się płaszczem, a z kieszeni wyciągając różdżkę. Wypolerowane drewno cynamonowca nadal wydawało się leżeć w jej dłoni nieco dziwnie, niewłaściwie, nieswojo; miała wrażenie, że różdżka była za ciężka i jakby zbyt toporna; zacisnęła na niej mocniej palce, z pamięci wyławiając formułę zaklęcia. – Carpiene – mruknęła, wskazując na otaczające ich drzewa, tymczasowo stanowiące ich kryjówkę. Przed kim? Przed czym? Tego nie mogli być pewni; pozostawało tylko mieć nadzieję, że cokolwiek stanie na ich drodze, będzie gorzej przygotowane na niechybne spotkanie, niż oni.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Margaux Vance' has done the following action : rzut kością
'k100' : 73
'k100' : 73
Pomimo ściszonego głosu Alana pierwsze słowa wypowiedziane właśnie przez niego wydawały się być niezwykle głośne. Zaraz jednak donośnie zawtórował mu schowany w ciemności kruk, siedzący gdzieś na gałęzi parę metrów od czarodzieja, tym razem swoim ochrypłym głosem przecinając ciszę dwukrotnie, krzyk za krzykiem, po czym znów świat wokół Zakonników umilkł. Ptasie oczy śledziły każdy ich ruch. Były równie bystre co oczy Fredericka, który bez większego problemu namierzył czarne pióra porozrzucane tu i tam, sterczące wśród traw. Było ich dość dużo, co dawało pole do zinterpretowania tego faktu na kilka różnych sposobów. Jego odpowiedź skierowana do Alana nie została pominięta przez ptasich obserwatorów - drugi kruk zawtórował Foxowi niczym echo, kracząc krótko, trzykrotnie, jakby zwierzęta odliczały między sobą coś bliżej nieokreślonego.
Kolejnym, który złamał ciszę był Brendan - doświadczony auror nie miał problemów z poprawnym rzuceniem Hexa Revelio - zaraz też poczuł, jak powietrze wokół niego zaczyna tężeć i barwić się na mlecznobiały kolor. I wtedy zadziały się na raz trzy rzeczy - do ręki Floreana przyleciało czarne jak smoła, długie pióro, lekko wilgotne i zimne; Margaux rzuciła Carpiene i poczuła, jak wiele istnień otaczało ich skryte wśród drzew - około trzech tuzinów ptaków siedziało na gałęziach w granicy dziesięciu metrów, z czego kilka z nich wydawało się odrobinę innych od pozostałych. Ostatnim zdarzeniem, które pociągnęło za sobą zaklęcie Brendana było wydanie z siebie głosu przez czwartego tej nocy kruka - chrapliwie krzycząc ptak zerwał się z gałęzi, szaleńczo zamachał skrzydłami przelatując między Zakonnikami i w jednej chwili zamarł i zamilkł, padając martwy u stóp Weasleya.
Wkoło znów zapadła cisza, jednak nie na długo. Zagajnik zaszeleścił i zatrzeszczał cicho, a po chwili korzenie wychynęły z ziemi i zaczęły wyciągać się ku nogom Zakonników, sunąc po zmrożonej ziemi niczym węże. Było ciemno i ślisko, a choć księżyc świecił jasno na niebie to tworzone przez gałęzie drzew cienie utrudniały prawidłową ocenę krzywizn podłoża.
| ST wydostania się z zagajnika wynosi 20. Wykonujecie rzut kością k100, a swój wynik obliczacie ze wzoru: liczba oczek z rzutu + wartość statystyki sprawności - 16.
Na odpis macie 48 godzin.
Kolejnym, który złamał ciszę był Brendan - doświadczony auror nie miał problemów z poprawnym rzuceniem Hexa Revelio - zaraz też poczuł, jak powietrze wokół niego zaczyna tężeć i barwić się na mlecznobiały kolor. I wtedy zadziały się na raz trzy rzeczy - do ręki Floreana przyleciało czarne jak smoła, długie pióro, lekko wilgotne i zimne; Margaux rzuciła Carpiene i poczuła, jak wiele istnień otaczało ich skryte wśród drzew - około trzech tuzinów ptaków siedziało na gałęziach w granicy dziesięciu metrów, z czego kilka z nich wydawało się odrobinę innych od pozostałych. Ostatnim zdarzeniem, które pociągnęło za sobą zaklęcie Brendana było wydanie z siebie głosu przez czwartego tej nocy kruka - chrapliwie krzycząc ptak zerwał się z gałęzi, szaleńczo zamachał skrzydłami przelatując między Zakonnikami i w jednej chwili zamarł i zamilkł, padając martwy u stóp Weasleya.
Wkoło znów zapadła cisza, jednak nie na długo. Zagajnik zaszeleścił i zatrzeszczał cicho, a po chwili korzenie wychynęły z ziemi i zaczęły wyciągać się ku nogom Zakonników, sunąc po zmrożonej ziemi niczym węże. Było ciemno i ślisko, a choć księżyc świecił jasno na niebie to tworzone przez gałęzie drzew cienie utrudniały prawidłową ocenę krzywizn podłoża.
| ST wydostania się z zagajnika wynosi 20. Wykonujecie rzut kością k100, a swój wynik obliczacie ze wzoru: liczba oczek z rzutu + wartość statystyki sprawności - 16.
Na odpis macie 48 godzin.
Strach skradał się ku niej powoli, ale nieubłagalnie, potęgując się wraz z każdym przeszywającym ciszę, ptasim krzykiem i zaciskając lodowatą, pokrytą liszajami dłoń na poruszającej się coraz bardziej niespokojnie klatce piersiowej. Miała wrażenie, że powietrze dookoła było wręcz lepkie od paskudnej magii, sprawiając, że wzdrygała się odruchowo za każdym razem, gdy w otaczających ich zaroślach coś głośniej zaszeleściło. Nawet głosy jej towarzyszy rozchodziły się jakoś inaczej, niby układając się w znajome formuły zaklęć, ale jednocześnie brzmiąc obco i nieprzyjaźnie. Nie była pewna, jak wiele z tego należało zrzucić na karb wyobraźni – być może prawie wszystko, być może dokładnie nic – ale nagle zaczęła żałować, że nie spędziła w londyńskiej bibliotece więcej czasu, szukając wskazówek, które naprawdę by im pomogły.
Złudna nadzieja, że zaklęcia ochronne nie wykażą niczego niepokojącego, rozwiała się bardzo szybko; przygniotła ją ciężka, mlecznobiała mgła otaczająca Brena, spłoszył samotny kruk, padający trupem tuż pod jego stopami, odegnało osaczające uczucie wywoływane przez siedzące na gałęziach ptaki, których obecności nagle stała się boleśnie świadoma. Usta zadrżały jej lekko, podczas gdy i tak już zbielałe palce zacisnęły się mocniej na różdżce; licząc na przemian głośne uderzenia własnego serca i czające się w ciemnościach sylwetki, wyłapała około czterdziestu, z czego zdecydowanie nie wszystkie wydawały się zwyczajnymi zwierzętami. Na co czekały? I dlaczego nie wystraszyło ich nagłe pojawienie się znikąd piątki czarodziejów, dlaczego nie poderwały się do lotu w reakcji na ich przybycie?
Odwróciła się w stronę przyjaciół, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo formujące się w gardle słowa zamarły jej na wargach. Zagajnik ożył – a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, najpierw szeleszcząc na wzór głębokiego wdechu, a następnie wyciągając w ich stronę sunące po ziemi korzenie. Których nie zauważyła od razu; pierwszy z nich, dostrzeżony kątem oka, początkowo wzięła za zwyczajny cień, ptasią sylwetkę chwilowo przesłaniającą księżyc. Dopiero wyraźne poruszenie tuż u jej stóp odsłoniło przed nią prawdę i zmusiło do odskoczenia. Raz, drugi; szron zachrzęścił w proteście, jednak Margaux przestała już zwracać uwagę na hałasy, ruszając w górę wzniesienia tak szybko, jak tylko była w stanie – byle tylko wydostać się poza zasięg drzew, którym najwyraźniej nie spodobała się ich obecność.
Złudna nadzieja, że zaklęcia ochronne nie wykażą niczego niepokojącego, rozwiała się bardzo szybko; przygniotła ją ciężka, mlecznobiała mgła otaczająca Brena, spłoszył samotny kruk, padający trupem tuż pod jego stopami, odegnało osaczające uczucie wywoływane przez siedzące na gałęziach ptaki, których obecności nagle stała się boleśnie świadoma. Usta zadrżały jej lekko, podczas gdy i tak już zbielałe palce zacisnęły się mocniej na różdżce; licząc na przemian głośne uderzenia własnego serca i czające się w ciemnościach sylwetki, wyłapała około czterdziestu, z czego zdecydowanie nie wszystkie wydawały się zwyczajnymi zwierzętami. Na co czekały? I dlaczego nie wystraszyło ich nagłe pojawienie się znikąd piątki czarodziejów, dlaczego nie poderwały się do lotu w reakcji na ich przybycie?
Odwróciła się w stronę przyjaciół, ale nie zdążyła nic powiedzieć, bo formujące się w gardle słowa zamarły jej na wargach. Zagajnik ożył – a przynajmniej takie sprawiał wrażenie, najpierw szeleszcząc na wzór głębokiego wdechu, a następnie wyciągając w ich stronę sunące po ziemi korzenie. Których nie zauważyła od razu; pierwszy z nich, dostrzeżony kątem oka, początkowo wzięła za zwyczajny cień, ptasią sylwetkę chwilowo przesłaniającą księżyc. Dopiero wyraźne poruszenie tuż u jej stóp odsłoniło przed nią prawdę i zmusiło do odskoczenia. Raz, drugi; szron zachrzęścił w proteście, jednak Margaux przestała już zwracać uwagę na hałasy, ruszając w górę wzniesienia tak szybko, jak tylko była w stanie – byle tylko wydostać się poza zasięg drzew, którym najwyraźniej nie spodobała się ich obecność.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Margaux Vance' has done the following action : rzut kością
'k100' : 53
'k100' : 53
Zdziwił się, gdy usłyszał własne słowa, które zawisły w powietrzu. Choć starał się mówić cicho, wydały mu się one dziwnie donośne, niemalże boleśnie przecinające ciszę, która krążyła dookoła nich. Zastygł w bezruchu, wsłuchując się w nią ponownie, dopóki nie przeciął jej głos Frederick'a. Metamorfomagia nie pomoże... Nie zdziwił się słysząc taką, a nie inną odpowiedź. Pomysł ten już na początku wydał mu się słaby, ale to był jedyny pomysł jaki miał. Nie miał doświadczenia w walce, w skradaniu się i zakradaniu do różnych miejsc. Ufał więc aurorskiemu doświadczeniu, intuicji oraz umiejętnością. Nie odpowiedział więc nic, a chwilę potem został wręcz porażony odgłosem, który jako następny ośmielił się przeciąć ciszę. Kruk. Zdawało mu się, że czuje jak własne serce obija się o jego pierś w dużo szybszym tempie niż normalnie. Czuł strach, czy to nie normalne, czy to nie... ludzkie? Wśród nich wszystkich czuł się mały, bezbronny, niczym najprostszy cel na tarczy, który niestety był punktowany najgorzej. Poddany temu wszystkiemu zapomniał, że oprócz niego i aurorów są jeszcze inni, którzy musieli się czuć podobnie do niego.
Kruczy krzyk zawtórował nie tylko jego głosowi, stało się tak raz jeszcze, gdy odezwał się Frederick; kolejny raz, gdy odezwał się Brendan i tak dalej. Bennett rozejrzał się nerwowo po ciemnej okolicy, czując jakby ciemność zamykała ich w ciasnej klatce, zaś nawet ich oddechy wydawały mu się za głośne. Złapał głęboki oddech, gdy powietrze stało się tak ciężkie i jakby widoczne gołym okiem. Wiedział co to znaczy. Drgnął też, gdy kruk padł trupem. Czuł narastające przerażenie, które starał się ukryć mając nadzieję, że ciemność je zakryje. Wstrzymał oddech, nieco mocniej zaciskają różdżkę. A potem usłyszał szelest, który sprawił, że skupił wszystkie zmysły jeszcze bardziej, dając z siebie więcej niż sto procent.
- Uważajcie - wyrwało mu się samoistnie, gdy zorientował się co się dzieje. Zaklął w duchu, karcąc się za ponowne przecięcie ciszy, które mogło przynieść na nich zagładę. A potem, zupełnie odruchowo, ruszył z miejsca, próbując wycofać się z zagajnika, unikając tym samym pnączy sunących ku nim i mogących... no właśnie, jak wielkie zło niosły one ze sobą? Starał się też nie przewrócić o wszelkie nierówności i wystające korzenie. A to przecież dopiero początek...
Kruczy krzyk zawtórował nie tylko jego głosowi, stało się tak raz jeszcze, gdy odezwał się Frederick; kolejny raz, gdy odezwał się Brendan i tak dalej. Bennett rozejrzał się nerwowo po ciemnej okolicy, czując jakby ciemność zamykała ich w ciasnej klatce, zaś nawet ich oddechy wydawały mu się za głośne. Złapał głęboki oddech, gdy powietrze stało się tak ciężkie i jakby widoczne gołym okiem. Wiedział co to znaczy. Drgnął też, gdy kruk padł trupem. Czuł narastające przerażenie, które starał się ukryć mając nadzieję, że ciemność je zakryje. Wstrzymał oddech, nieco mocniej zaciskają różdżkę. A potem usłyszał szelest, który sprawił, że skupił wszystkie zmysły jeszcze bardziej, dając z siebie więcej niż sto procent.
- Uważajcie - wyrwało mu się samoistnie, gdy zorientował się co się dzieje. Zaklął w duchu, karcąc się za ponowne przecięcie ciszy, które mogło przynieść na nich zagładę. A potem, zupełnie odruchowo, ruszył z miejsca, próbując wycofać się z zagajnika, unikając tym samym pnączy sunących ku nim i mogących... no właśnie, jak wielkie zło niosły one ze sobą? Starał się też nie przewrócić o wszelkie nierówności i wystające korzenie. A to przecież dopiero początek...
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Strona 1 z 27 • 1, 2, 3 ... 14 ... 27
Krucza wieża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight