Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight
Krucza wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krucza wieża
Położona na na wzgórzach wyspy Wight, sprawiająca wrażenie opuszczonej, wieża stanowi niezwykłe centrum zainteresowania kruków. Trudno stwierdzić, dlaczego miejsce jest tak licznie obsiadane przez czarnoskrzydłe, wieszcze stworzenia. Jedno jest pewne: jeśli rzeczywiście wybierasz się w te okolice, nie próbuj samotnie zwiedzać ciemnych zakamarków i strzelistej wieży, otulonej ciężkim zapachem piór i ciszy naruszanej tylko przez pojedyncze skrzeki.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
Wyjście z lasu wcale nie Zwiastowania końca problemów. Początkowo Florean łudził się, że to wydobycie się na otwarta przestrzeń sprawi, że jednak stanie się bezpieczniej. Nic bardziej mylnego. Może przez chwilę było spokojnie, ale po chwili zauważył tą chmarę kruków. Znalezione przez siebie piórko wciąż trzymał mocno w dłoni, podczas gdy te od FrederickA schował w kieszeni płaszcza. I ruszył biegiem za Brendanem i Alanem, co jakiś czas odwracając się za sobie, żeby się upewnić, ze Margo i Fox wciąż są za nimi. Biegł ile sił w nogach, odruchowo mocniej ściskając palce na różdżkę, jakby miało mu to dodać odwagi. Musiało im się udać dostać do wieży - nie mogły im przejdziesz przeszkodzić jakieś ptaki. Szczególnie, że mieli piórka. A przecież z nimi nie mogą ich zaatakować, tak? Florean się łudził, nawet nie mając czasu pomyśleć nad tym, co czycha na nich wewnątrz kruczek wieży.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : rzut kością
#1 'k100' : 40
--------------------------------
#2 'k6' : 2
#1 'k100' : 40
--------------------------------
#2 'k6' : 2
Biegł ile sił w nogach, starając się przy tym nie wywrócić. Omijał wystające korzenie, kamienie i inne przeszkody całkiem sprawnie, w duchu będąc z siebie naprawdę dumnym. Choć biegł prawie na przedzie, poczucie bezpieczeństwa i tryumfu wcale się u niego nie pojawiło. Nadal ponad siebie stawiał dobro innych, które nie pozwalało mu na ślepy bieg ku bezpieczeństwu, bez oglądania się na innych. Gotów był pomóc komuś, gdyby zaszła taka potrzeba, jednak ku jego uldze - wszystkim udało się uciec od ożywionych korzeni, które z pewnością nie planowały ugościć ich na herbatce.
Nie zdążył się jednak nacieszyć poczuciem ulgi i bezpieczeństwa. Zaklął pod nosem, gdy zobaczył jak wieże przysłania czarna chmura utworzona z kruków. Tego się nie spodziewał. Tego nie spodziewał się chyba nikt. Przez chwilę w panice przeszukiwał zakamarki swego umysłu, poszukując w nich zaklęcia, które mogłoby im pomóc. Nic nie znalazł, więc uczynił to co reszta - biegł. Biegł ile sił w nogach, jednocześnie starając się mieć na oku także resztę. Kiedy decydował się brać udział w tej misji ratunkowej - obiecał sobie, że nie pozwoli nikomu tu zginąć, że nie będzie mógł opowiadać o śmierci żadnego z towarzyszy tak, jak robił to Adrien gdy spotkali się w jego mieszkaniu w pierwszą noc kwietnia. Czy to było naiwne? Nawet jeśli - szczerze wierzył w to, że misja powiedzie się, a oni wrócą do domów cali i zdrowi.
Nie zdążył się jednak nacieszyć poczuciem ulgi i bezpieczeństwa. Zaklął pod nosem, gdy zobaczył jak wieże przysłania czarna chmura utworzona z kruków. Tego się nie spodziewał. Tego nie spodziewał się chyba nikt. Przez chwilę w panice przeszukiwał zakamarki swego umysłu, poszukując w nich zaklęcia, które mogłoby im pomóc. Nic nie znalazł, więc uczynił to co reszta - biegł. Biegł ile sił w nogach, jednocześnie starając się mieć na oku także resztę. Kiedy decydował się brać udział w tej misji ratunkowej - obiecał sobie, że nie pozwoli nikomu tu zginąć, że nie będzie mógł opowiadać o śmierci żadnego z towarzyszy tak, jak robił to Adrien gdy spotkali się w jego mieszkaniu w pierwszą noc kwietnia. Czy to było naiwne? Nawet jeśli - szczerze wierzył w to, że misja powiedzie się, a oni wrócą do domów cali i zdrowi.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
#1 'k6' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 63
#1 'k6' : 5
--------------------------------
#2 'k100' : 63
Zakonnicy biegli co tchu w kierunku Kruczej Wieży, bowiem ta wydawała się być obecnie - dość ironicznie - jedynym bezpiecznym schronieniem. Brendan, zdecydowanie będący w najlepszej kondycji ze wszystkich, wyforsował się daleko na przód, zostawiając za sobą Alana i Floreana, przez którego przez drobne potknięcie doganiała już Margo. Frederick pozostał z tyłu, mając zdecydowanie większe problemy z utrzymaniem się na śliskim podłożu niż pozostali. Ten szaleńczy bieg wiązał się jednak z pewnymi stratami, bowiem z dłoni Alana i Margaux gdzieś po drodze wyślizgnęły się krucze pióra, podarowane im przez Foxa. Sam Frederick postąpił roztropnie, wkładając talizman do kieszeni - szkoda jednak iż nie wiedział, że ma ona dziurę. Po paru krokach i jego pióro opadło na ziemię, pozostawiane coraz dalej i dalej w tyle. Za to oba piórka Floreana znajdowały się na swoim miejscu, tak samo jak to należące do Brendana, ściśle zamknięte w dłoni aurora. I okazało się być bardziej przydatne, niż nie wierzący w przesądy szlachcic mógłby sądzić.
Ptaki runęły na Zakonników, pędząc wpierw na Brendana; lecz zamiast rzucić się na niego z pazurami i dziobami rozstąpiły się, omijając czarodzieja. Weasley biegł w tunelu utworzonym z ptaków, aż chmura się nie skończyła. Był już tuż-tuż wielkich, drewnianych drzwi do wieży, gdy przed nim z nieba runął jeszcze jeden ptak. Nim jednak sięgnął ziemi zaczął się przeobrażać, ostatecznie stając się mężczyzną, o twarzy zasłoniętej maską w kształcie kruczego dzioba i czarnej szacie skrywającej jego ciało. Nieznajomy wyciągnął przed siebie rękę, pozbawioną jednakże różdżki. Nie przeszkodziło mu to jednak w tym, by posłać w Weasleya bliżej nieokreślone zaklęcie.
W identycznej sytuacji znalazł się też Florean, który gdy już ptaki go minęły również znalazł przed sobą zamaskowanego czarodzieja przypuszczającego niewerbalny, bezródżkowy atak na właściciela lodziarni. Pozostali zaś mieli chyba równie nieciekawą sytuację - każde otoczone było chmarą ptactwa, próbującego za wszelką cenę sięgnąć ich twarzy, szarpiąc dziobami i pazurami odzienie i każdą powierzchnię ciał Zakonników, do której miały dostęp.
Tym, czego Zakonnicy nie byli w stanie dostrzec był samotny kruk siedzący na szczycie wieży, który uważnie obserwował bieg wydarzeń.
| Kolejność: Brendan (194), Alan (152), Florean (123), Margaux (111), Frederick (93). Dalszy bieg jest niemożliwy, dopóki nie pokonacie postawionych przed Wami przeszkód.
- Brendan i Florean: nie znacie zaklęć, które rzucili Wasi przeciwnicy, jednakże do obrony wystarczy Wam zwykłe Protego.
- Alan, Margaux i Frederick: by biec dalej musicie wydostać się z kruczych kręgów, możecie próbować przy pomocy magii lub siłą. ST opcji siłowej wynosi 70, do rzutu doliczana jest wartość statystyki sprawności. Ponadto otrzymujecie -5 do żywotności.
Na odpis macie 48 godzin.
Ptaki runęły na Zakonników, pędząc wpierw na Brendana; lecz zamiast rzucić się na niego z pazurami i dziobami rozstąpiły się, omijając czarodzieja. Weasley biegł w tunelu utworzonym z ptaków, aż chmura się nie skończyła. Był już tuż-tuż wielkich, drewnianych drzwi do wieży, gdy przed nim z nieba runął jeszcze jeden ptak. Nim jednak sięgnął ziemi zaczął się przeobrażać, ostatecznie stając się mężczyzną, o twarzy zasłoniętej maską w kształcie kruczego dzioba i czarnej szacie skrywającej jego ciało. Nieznajomy wyciągnął przed siebie rękę, pozbawioną jednakże różdżki. Nie przeszkodziło mu to jednak w tym, by posłać w Weasleya bliżej nieokreślone zaklęcie.
W identycznej sytuacji znalazł się też Florean, który gdy już ptaki go minęły również znalazł przed sobą zamaskowanego czarodzieja przypuszczającego niewerbalny, bezródżkowy atak na właściciela lodziarni. Pozostali zaś mieli chyba równie nieciekawą sytuację - każde otoczone było chmarą ptactwa, próbującego za wszelką cenę sięgnąć ich twarzy, szarpiąc dziobami i pazurami odzienie i każdą powierzchnię ciał Zakonników, do której miały dostęp.
Tym, czego Zakonnicy nie byli w stanie dostrzec był samotny kruk siedzący na szczycie wieży, który uważnie obserwował bieg wydarzeń.
| Kolejność: Brendan (194), Alan (152), Florean (123), Margaux (111), Frederick (93). Dalszy bieg jest niemożliwy, dopóki nie pokonacie postawionych przed Wami przeszkód.
- Brendan i Florean: nie znacie zaklęć, które rzucili Wasi przeciwnicy, jednakże do obrony wystarczy Wam zwykłe Protego.
- Alan, Margaux i Frederick: by biec dalej musicie wydostać się z kruczych kręgów, możecie próbować przy pomocy magii lub siłą. ST opcji siłowej wynosi 70, do rzutu doliczana jest wartość statystyki sprawności. Ponadto otrzymujecie -5 do żywotności.
Na odpis macie 48 godzin.
Już prawie był pod drzwiami wieży: wiedział, że zostawił za sobą pozostałych, ale to nic; będzie mógł w tym czasie sprawdzić, co z samymi drzwiami, czy można je otworzyć tak po prostu, czy będą musieli wpierw rozprawić się z osłoną lub innym mechanizmem zabezpieczającym, będzie mógł spróbować - by dobiegli i skryli się w jej wnętrzu przed nalotem drapieżnych wron. Tej nocy - nie rozdziobią nas kruki. Oglądał się przez ramię, na Alana i Floreana, na Margaux, którą ich doganiała i na Fredericka, który przezornie zabezpieczał tyły. Zaciskał wciąż pieść na trzymanym kruczym piórze, wobec niebezpieczeństwa jednak odnajdując w nim nadzieję.
A kiedy spojrzał znów przód - przez moment pewien był, że ptasie dzioby lecące wprost na niego będą ostatnim, co ujrzy przed śmiercią; wówczas stało się coś zupełnie nieoczekiwanego i ptaki rozstąpiły się na boki - a on gnał tunelem złożonym ze złowieszczo trzepoczących skrzydeł. Pieprzone pióro, czy to jego moc go ochroniła? Ostatni raz sceptycznie podchodził do bajek, słowo Gryfona. A na jego końcu... ptak, inny niż wszystkie, powoli przeobrażający się w żywego człowieka. Człowieka-ptaka, o twarzy zakrytej przerażającą maską, potwora; Brendan nawet nie wiedział, kim - lub czym - ta istota mogła być, ofiarą klątwy? A czy wtedy by ich atakowała? Możliwe, tak insynuowała opowieść przytoczona przez Freda: ptaki to przemienione przez klątwę ofiary. Nie widząc różdżki, chciał go zlekceważyć, lecz gdy z jego dłoni błysnął promień zaklęcia, niemal instynktownie uniósł własną z pragnieniem zasłonięcia się przed pociskiem tarczą białej magii:
- Protego! - zażądał ostro, mając nadzieję, że ani trzepot skrzydeł, ani zaskoczenie, jakie wzbudził w nim oponent, nie zdekoncentrują go zanadto. Pierwsza myśl, odruch, choć być może rozsądniej byłoby podjąć inne działanie. Jego myśli były skupione na celu, nie miał czasu zastanawiać się głębiej nad tym, z czym właściwie miał do czynienia, a tym bardziej nad tym, jak właściwie miał zamiar to pokonać.
A kiedy spojrzał znów przód - przez moment pewien był, że ptasie dzioby lecące wprost na niego będą ostatnim, co ujrzy przed śmiercią; wówczas stało się coś zupełnie nieoczekiwanego i ptaki rozstąpiły się na boki - a on gnał tunelem złożonym ze złowieszczo trzepoczących skrzydeł. Pieprzone pióro, czy to jego moc go ochroniła? Ostatni raz sceptycznie podchodził do bajek, słowo Gryfona. A na jego końcu... ptak, inny niż wszystkie, powoli przeobrażający się w żywego człowieka. Człowieka-ptaka, o twarzy zakrytej przerażającą maską, potwora; Brendan nawet nie wiedział, kim - lub czym - ta istota mogła być, ofiarą klątwy? A czy wtedy by ich atakowała? Możliwe, tak insynuowała opowieść przytoczona przez Freda: ptaki to przemienione przez klątwę ofiary. Nie widząc różdżki, chciał go zlekceważyć, lecz gdy z jego dłoni błysnął promień zaklęcia, niemal instynktownie uniósł własną z pragnieniem zasłonięcia się przed pociskiem tarczą białej magii:
- Protego! - zażądał ostro, mając nadzieję, że ani trzepot skrzydeł, ani zaskoczenie, jakie wzbudził w nim oponent, nie zdekoncentrują go zanadto. Pierwsza myśl, odruch, choć być może rozsądniej byłoby podjąć inne działanie. Jego myśli były skupione na celu, nie miał czasu zastanawiać się głębiej nad tym, z czym właściwie miał do czynienia, a tym bardziej nad tym, jak właściwie miał zamiar to pokonać.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : rzut kością
'k100' : 25
'k100' : 25
Ptaki niczym lawina opadały w kierunku ziemi, a ja nie mogłem wiedzieć, że piórko, któremu znalazłem azyl w kieszeni własnych spodni, ulotniło się z niej chwilę po tym, jak zostało w niej umieszczone. Widziałem, jak zanurkowały, wpierw tańcząc gęstą, czarniejącą mgłą wokół Brendana minąć go, by dopaść dopiero biegnącego jako drugiego Alana. Nie widziałem, czy złe omeny oszczędziły kolejnych – szarość nocy, rozświetlana przez jaśniejący księżyc, nagle zaszła czernią, uniemożliwiając dostrzeżenie czegokolwiek, poza plątaniną kruczych piór. Nie przerwałem biegu ku wieży, gdy ich skrzydła musnęły moją twarz. Nie przerwałem go również wtedy, gdy poczułem pierwsze szarpnięcie za włosy – ale chmara agresorów wzbierała na sile z każdą chwilą, dając pokaz swoich ostrych niczym brzytwy szponów i dziobów. W niczym nie pomogło osłanianie głowy łokciem, a w końcu ptaków wokół mnie było na tyle dużo, iż musiałem się zatrzymać. Były zachłanne, szarpiąc za poły płaszcza, jakby próbowały utrzymać mnie w miejscu, albo rozszarpać, nim dotrzemy do wieży – Margaux musiała znajdować się w podobnej pułapce, bo jej mleczne włosy zniknęły z pola mojego widzenia, choć jeszcze przed chwilą miałem jej plecy przed nosem.
Wieża, zapewne pełna plugastw, jako jedyny punkt wokół jałowego wzgórza, paradoksalnie - stanowiła w tej chwili jedyne możliwe schronienie. Jeszcze nie udało nam się wedrzeć do środka, a już miałem wrażenie, że za bardzo się rozdzieliliśmy.
Póki jednak różdżka znajdowała się w mojej dłoni, nie zamierzałem pozwolić krukom rozdziobać się.
- Aqua Eructo – wychrypiałem, licząc na to, że silna bariera wzniesiona z żywiołu powstrzyma ptaszyska – a może raczej klątwę? Sięgnięcie po zaklęcie z dziedziny obrony przed czarną magią wydało mi się najsłuszniejszym wyborem. Plugawa magia była szczególnie wrażliwa na tę, która czerpała swoje moce z najczystszych źródeł.
Wieża, zapewne pełna plugastw, jako jedyny punkt wokół jałowego wzgórza, paradoksalnie - stanowiła w tej chwili jedyne możliwe schronienie. Jeszcze nie udało nam się wedrzeć do środka, a już miałem wrażenie, że za bardzo się rozdzieliliśmy.
Póki jednak różdżka znajdowała się w mojej dłoni, nie zamierzałem pozwolić krukom rozdziobać się.
- Aqua Eructo – wychrypiałem, licząc na to, że silna bariera wzniesiona z żywiołu powstrzyma ptaszyska – a może raczej klątwę? Sięgnięcie po zaklęcie z dziedziny obrony przed czarną magią wydało mi się najsłuszniejszym wyborem. Plugawa magia była szczególnie wrażliwa na tę, która czerpała swoje moce z najczystszych źródeł.
Kundle, odmieńcy, śmieci, wariaci,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
obywatele degeneraci,
ej, duszy podpalacze,
Róbmy dym
The member 'Frederick Fox' has done the following action : rzut kością
'k100' : 70
'k100' : 70
Mimo że biegła ile sił w nogach, nie miała szans na prześcignięcie skrzydlatych stworzeń. Była może w połowie drogi, gdy ze wszystkich stron otoczył ją furkoczący łopot dziesiątek skrzydeł, a pole widzenia zasłoniły czarne pióra; pochyliła się, ledwie rejestrując, że to, które trzymała w dłoni, wysunęło się spomiędzy jej palców. Starała się osłonić przed atakiem, ale ostre pazury i dzioby były wszędzie; czuła je na dłoniach, na odsłoniętych fragmentach szyi, miała wrażenie, że coś szarpało ją za włosy, plątając się wściekle w luźnych kosmykach, które uciekły z wysokiego upięcia. Bała się; panika rozpełzała się powoli po jej klatce piersiowej, zatruwając umysł myślami o zaprzestaniu walki – ale co dałoby jej rzucenie się na ziemię i podniesienie krzyku?
Zagryzła zęby, odliczając w myślach od dziesięciu w dół i starając się nie oceniać odległości wciąż dzielącej jej od wieży, zamiast tego skupiając się na celu, w jakim się tutaj znalazła. Musiała pomóc pojmanym mugolakom; musiała być oparciem dla przyjaciół, którzy przybyli tutaj w odpowiedzi na przekazane przez nią informacje, nawet nie zatrzymując się, żeby zapytać o potwierdzenie. Musiała, bo nikt inny nie mógł tego zrobić, nikt oprócz Zakonu nie wiedział o wywózkach, nikt nie znajdował się tak blisko.
Zacisnęła palce na różdżce, mocno, kurczowo, jakby chwytała się w ten sposób ostatniej deski ratunku. Nie była najlepsza w zaklęciach, zdawała sobie z tego sprawę, ale równie jasno rozumiała, że magia lecznicza tym razem miała zdać się na nic; postanowiła więc zaryzykować, prostując się dosłownie na chwilę i wyciągając rękę w górę, celując prosto w chmarę atakujących ją ptaszysk, żałując jedynie, że w tej czarnej powodzi nie wiedziała, gdzie byli pozostali. – Aeris! – krzyknęła, lewym przedramieniem osłaniając twarz, żeby nie dosięgły jej atakujące kruki. Nie liczyła na to, że wyrządzi im sporą krzywdę, ale miała nadzieję, że uda jej się chociaż odpędzić je na tyle, żeby być w stanie dotrzeć do celu w jednym kawałku.
Zagryzła zęby, odliczając w myślach od dziesięciu w dół i starając się nie oceniać odległości wciąż dzielącej jej od wieży, zamiast tego skupiając się na celu, w jakim się tutaj znalazła. Musiała pomóc pojmanym mugolakom; musiała być oparciem dla przyjaciół, którzy przybyli tutaj w odpowiedzi na przekazane przez nią informacje, nawet nie zatrzymując się, żeby zapytać o potwierdzenie. Musiała, bo nikt inny nie mógł tego zrobić, nikt oprócz Zakonu nie wiedział o wywózkach, nikt nie znajdował się tak blisko.
Zacisnęła palce na różdżce, mocno, kurczowo, jakby chwytała się w ten sposób ostatniej deski ratunku. Nie była najlepsza w zaklęciach, zdawała sobie z tego sprawę, ale równie jasno rozumiała, że magia lecznicza tym razem miała zdać się na nic; postanowiła więc zaryzykować, prostując się dosłownie na chwilę i wyciągając rękę w górę, celując prosto w chmarę atakujących ją ptaszysk, żałując jedynie, że w tej czarnej powodzi nie wiedziała, gdzie byli pozostali. – Aeris! – krzyknęła, lewym przedramieniem osłaniając twarz, żeby nie dosięgły jej atakujące kruki. Nie liczyła na to, że wyrządzi im sporą krzywdę, ale miała nadzieję, że uda jej się chociaż odpędzić je na tyle, żeby być w stanie dotrzeć do celu w jednym kawałku.
sorrow weighs my shoulders down
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
and trouble haunts my mind
but I know the present will not last
and tomorrow will be kinder
Margaux Vance
Zawód : starszy ratownik magicznego pogotowia ratunkowego
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
all those layers
of silence
upon silence
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
The member 'Margaux Vance' has done the following action : rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
W pośpiechu nie zauważył nawet faktu, że pióro wyleciało mu, lądując na okrytej płaszczem nocy ziemi. Już miało mu nie pomóc, już się nie przydać, choć pędząc poprzez ciemność, za cel obrawszy sobie wieżę - jeszcze się tym nie przejmował. Zdawało mu się, że dokładnie czuje fakt jak szybko bije mu teraz serce, jak prędko krew krąży po jego żyłach, a adrenalina dodaje wigoru w nogach. Bieg szedł mu całkiem nieźle, choć czasami zdawało mu się, że już za chwilę potknie się i z łoskotem upadnie na ziemię, stając się łatwym celem i przeszkodą dla pozostałych. Mimo tego nie zaprzestawał oglądania się za siebie, w celu spojrzenia na to, co działo się z pozostałymi. Całe szczęście - radzili sobie. Lecz gdy znów spojrzał w przód, ujrzał tę nurkującą na nich chmarę ptaków - czarnych jak noc kruków, które z pewnością nie miały dobrych zamiarów. Zaklął siarczyście pod nosem, widząc jak te rozstępują się przed Brendanem. Przez chwilę sądził, że zrobią to także przed pozostałymi (w tym nim), lecz szybko zorientował się, że to nie prawda.
Zdążył jedynie zasłonić twarz sprawiając tym samym, że kruki obijały się o jego ręce, nie mogąc sięgnąć jednej z najwrażliwszej części ciała. Oganiał się od nich, klnąc i jednocześnie jedną ręką zasłaniając oczy. Dobrze pamiętał o czym traktowała jedna z legend zasłyszanych od kogoś podczas pobytu w Kwaterze. Oczy były mu zbyt potrzebne, by tak łatwo pozwolił je sobie zabrać, zranić, wydziobać. Kruki atakowały ze wszystkich stron, a ich donośny skrzek sprawiał, że nic innego nie słyszał. Nie wiedział co się działo z pozostałymi, stracił też orientację co do tego gdzie są. Mógł jedynie unieść różdżkę i wykonać staranny, acz nerwowy ruch nadgarstkiem.
- Expulso. - Rzucił, snop magii kierując w górę tak, by trafiła ona pomiędzy kruki, nie w jego towarzyszy, będących gdzieś nieopodal. Z jakiegoś powodu było to jedyne zaklęcie, które przyszło mu teraz do głowy. Adrenalina robiła swoje, brak czasu także, a on był przyzwyczajony do rzucania pod presją jedynie zaklęć leczniczych.
Zdążył jedynie zasłonić twarz sprawiając tym samym, że kruki obijały się o jego ręce, nie mogąc sięgnąć jednej z najwrażliwszej części ciała. Oganiał się od nich, klnąc i jednocześnie jedną ręką zasłaniając oczy. Dobrze pamiętał o czym traktowała jedna z legend zasłyszanych od kogoś podczas pobytu w Kwaterze. Oczy były mu zbyt potrzebne, by tak łatwo pozwolił je sobie zabrać, zranić, wydziobać. Kruki atakowały ze wszystkich stron, a ich donośny skrzek sprawiał, że nic innego nie słyszał. Nie wiedział co się działo z pozostałymi, stracił też orientację co do tego gdzie są. Mógł jedynie unieść różdżkę i wykonać staranny, acz nerwowy ruch nadgarstkiem.
- Expulso. - Rzucił, snop magii kierując w górę tak, by trafiła ona pomiędzy kruki, nie w jego towarzyszy, będących gdzieś nieopodal. Z jakiegoś powodu było to jedyne zaklęcie, które przyszło mu teraz do głowy. Adrenalina robiła swoje, brak czasu także, a on był przyzwyczajony do rzucania pod presją jedynie zaklęć leczniczych.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alan Bennett' has done the following action : rzut kością
'k100' : 99
'k100' : 99
Biegł ile siły w nogach, nie będąc pewnym przed czym ucieka ani dokąd dokładnie biegnie. Nie oglądał się za siebie, choć chciał wiedzieć co się dzieje z Fredericiem i Margo. Uspokajał go natomiast fakt, że widzi przed sobą plecy Alana i jak na razie wszystko jest z nim w porządku - wciąż nie czuł do niego ogromnej sympatii, ale jednak denerwował się o niego przez wzgląd na Florence. I już wiedział, że następna misja nie może tak wyglądać. W miarę możliwości powinni brać w nich udział osobno, bo uczestniczenie w nich we dwójkę mijało się z celem. Nagle ta krótka myśl została przerwana przez ogromną chmarę kruków, która nagle zmaterializowała się przed Floreanem. Już odruchowo schylił głowę, gdy uświadomił sobie, że ptaki go ominęły. To przez piórko? Jedno wciąż mocno trzymał w dłoni, drugie wciąż mógł wyczuć w kieszeni płaszcza. A pozostali? Już chciał podać jeden ze zbędnych amuletów, nie wiedział jeszcze jak, ale chciał to zrobić, kiedy stanęła przed nim zagadkowa postać. Spojrzał na jej przerażającą maskę i przestał być taki pewny czy posiadanie piórka faktycznie miało być czymś dobrym. Obserwował jak mężczyzna podnosi dłoń, swoją własną mocniej zaciskając na różdżce, kiedy poleciał w niego strumień nieznanego zaklęcia. To zaskoczyło Floreana, jednak opanował się na tyle, by rzucić - Protego! - i mieć nadzieję, że to wystarczy.
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : rzut kością
'k100' : 42
'k100' : 42
Krucza wieża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight