Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight
Krucza wieża
Strona 26 z 27 • 1 ... 14 ... 25, 26, 27
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Krucza wieża
Położona na na wzgórzach wyspy Wight, sprawiająca wrażenie opuszczonej, wieża stanowi niezwykłe centrum zainteresowania kruków. Trudno stwierdzić, dlaczego miejsce jest tak licznie obsiadane przez czarnoskrzydłe, wieszcze stworzenia. Jedno jest pewne: jeśli rzeczywiście wybierasz się w te okolice, nie próbuj samotnie zwiedzać ciemnych zakamarków i strzelistej wieży, otulonej ciężkim zapachem piór i ciszy naruszanej tylko przez pojedyncze skrzeki.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
Mówi się, że miejsce okryte jest klątwą rzuconą przez zamordowanego czarnoksiężnika, a sama ofiara tuż przed śmiercią oddała dech zemście. Dopóki nie zostanie pomszczony, jego dusza będzie dręczyć napotkanych ostrymi szponami kruczej armii.
Po wieży zostały ruiny.
Ledwo zdołali zmaterializować się na nowo w kolejnym miejscu, a wiatr nasycony słonym posmakiem morskich fal uderzył w nich z mocą, której mogli jeszcze stawić opór i ustać w pionie. Dzięki temu niezwykle łatwo było Blackowi uwierzyć, że znaleźli się daleko od Londynu, zarazem blisko celu swojej podróży. Ciemnym spojrzeniem przesunął po spalonej do cna ziemi, na której od wieków nie pojawił się najmniejszy skrawek zieleni. Wschodnią część wyspy już wieki temu opuściło wszelkie życie i na próżno było szukać wyjaśnienia tego zjawiska w księgach. A jednak to właśnie w tym miejscu mieli odnaleźć znanego z nakładania niebywałych klątw czarnoksiężnika. Trudno było dociec, co mogło przyciągnąć kogokolwiek do tak wyniszczonego miejsca, ale nie negował ustaleń Borgina, miał on zdecydowanie lepsze rozeznanie w całej sytuacji. Dla niego cała wyprawa miała ogromne znaczenie, bo miała zweryfikować jego umiejętności, tym samym udowodnić jak bardzo pożyteczny może być dla Rycerzy Walpurgii w walce o słuszny porządek. Alphard zaś mógł tę inicjatywę potraktować jako dodatek do swojej służby dla Czarnego Pana. Wcale nie musiał brać w tym udziału, jednak już po liście od Caldera wyczuł prawdziwe wyzwanie. Potrzeba sprawdzenia się wręcz w nim buzowała.
Mieli pełną aprobatę rodu Lestrange dla swoich działań, choć tak naprawdę nie potrzebowali żadnego błogosławieństwa ze strony tego szacownego rodu, aby przebywać na ich ziemiach. Przynajmniej mieli już całkowitą pewność, że czarnoksiężnik, którego poszukiwali, nie znajdował się pod czyjąś jurysdykcją. Z dużym spokojem słuchał tego, co miał do przekazania jego towarzysz, gdy już znaleźli się na miejscu. Czyli byli spodziewanymi gośćmi. Zerknął z uwagą na trzymany przez Caldera kamień. – Skoro nas oczekuje, może być doskonale przygotowany do ucieczki – albo ataku wyprzedzającego, dopowiedział sobie w myślach, postanawiając rozglądać się uważnie po otoczeniu skąpanym w ciemnościach. Również postanowił rozświetlić sobie drogę jasnym światłem wydobywającym się z krańca różdżki. Nie dodał nic więcej, zagłębiając się w trakcie ich marszu w opowiadaną przez drugiego czarodzieja historię. Przytaknął tylko na wstępie, znając samą historię, choć doceniał to, że jej szczegóły były mu na nowo przedstawione. – Masz zamiar pozyskać go za wszelką cenę? – dopytał z jawną ciekawością, pozostając na wskroś poważnym. Skoro Płowy Książę zdawał się być równie utalentowany co legendarny Snorii, prędzej czy później mógłby swe talenty skierować wobec sojuszników, jeśli tylko uznałby, że ci mu zagrażają. Mimo tej wątpliwości Black szedł dalej za Borginem, póki ten nie zatrzymał się nagle. Choć jego głos pozostawał spokojny, ciało zdradzało zdenerwowanie, Black zaś czuł jedynie irytację na samego siebie, bo wraz ze zbliżaniem się do tropionego celu powinni zawczasu rzucić odpowiednie zaklęcia pomagające rozeznać się im w sytuacji.
– Dasz radę nas wyciągnąć z kręgu? – spytał szybko, trzymając się swojego opanowania, po czym sam zaczął się rozglądać wokół, światło z różdżki co chwila rzucając w kolejne strony. Nie uśmiechało mu się zgnić pomiędzy martwymi drzewami, kiedy tak wiele mógł zdziałać dla dobra czarodziejskiego społeczeństwa. Wciąż rósł w siłę.
Jednocześnie zaczął zastanawiać się nad tym, czy osobnik, który przyszykował na nich pułapkę, może kryć się gdzieś w pobliżu i ich obserwować. Niech go tylko dorwie.
| rzut na spostrzegawczość (poziom I)
Mieli pełną aprobatę rodu Lestrange dla swoich działań, choć tak naprawdę nie potrzebowali żadnego błogosławieństwa ze strony tego szacownego rodu, aby przebywać na ich ziemiach. Przynajmniej mieli już całkowitą pewność, że czarnoksiężnik, którego poszukiwali, nie znajdował się pod czyjąś jurysdykcją. Z dużym spokojem słuchał tego, co miał do przekazania jego towarzysz, gdy już znaleźli się na miejscu. Czyli byli spodziewanymi gośćmi. Zerknął z uwagą na trzymany przez Caldera kamień. – Skoro nas oczekuje, może być doskonale przygotowany do ucieczki – albo ataku wyprzedzającego, dopowiedział sobie w myślach, postanawiając rozglądać się uważnie po otoczeniu skąpanym w ciemnościach. Również postanowił rozświetlić sobie drogę jasnym światłem wydobywającym się z krańca różdżki. Nie dodał nic więcej, zagłębiając się w trakcie ich marszu w opowiadaną przez drugiego czarodzieja historię. Przytaknął tylko na wstępie, znając samą historię, choć doceniał to, że jej szczegóły były mu na nowo przedstawione. – Masz zamiar pozyskać go za wszelką cenę? – dopytał z jawną ciekawością, pozostając na wskroś poważnym. Skoro Płowy Książę zdawał się być równie utalentowany co legendarny Snorii, prędzej czy później mógłby swe talenty skierować wobec sojuszników, jeśli tylko uznałby, że ci mu zagrażają. Mimo tej wątpliwości Black szedł dalej za Borginem, póki ten nie zatrzymał się nagle. Choć jego głos pozostawał spokojny, ciało zdradzało zdenerwowanie, Black zaś czuł jedynie irytację na samego siebie, bo wraz ze zbliżaniem się do tropionego celu powinni zawczasu rzucić odpowiednie zaklęcia pomagające rozeznać się im w sytuacji.
– Dasz radę nas wyciągnąć z kręgu? – spytał szybko, trzymając się swojego opanowania, po czym sam zaczął się rozglądać wokół, światło z różdżki co chwila rzucając w kolejne strony. Nie uśmiechało mu się zgnić pomiędzy martwymi drzewami, kiedy tak wiele mógł zdziałać dla dobra czarodziejskiego społeczeństwa. Wciąż rósł w siłę.
Jednocześnie zaczął zastanawiać się nad tym, czy osobnik, który przyszykował na nich pułapkę, może kryć się gdzieś w pobliżu i ich obserwować. Niech go tylko dorwie.
| rzut na spostrzegawczość (poziom I)
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alphard Black' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 67
'k100' : 67
Odczytanie właściwej drogi zapisanej na kamieniu nie było najłatwiejszym zadaniem, zwyczajowo robiło się to korzystając z pergaminu, dzięki czemu precyzyjniej dało się wyznaczyć kierunek i zminimalizowane było ryzyko pomyłki.
- On nie wygląda mi na kogoś, kto chce przed nami uciec - odparł spokojnie, a jego myśli popłynęły - tak jak i wyobrażenie Alpharda - w stronę jeszcze jednej opcji, zdającej się być bardziej prawdopodobną. Atak albo kolejna próba przetestowania ich umiejętności - jak okazało się już wkrótce. - Nie za cenę własnej krwi - to byłaby dla niego ta ostateczna - nie sądził, by oczekiwano od niego takiego poświęcenia. - Ale gdyby nie był skłonny do spotkania się z nami, nie dostalibyśmy tej wskazówki - tak przypuszczał, choć przecież nigdy nie potrafił zrozumieć ludzkich motywów. Powodów mogło być więcej. - Myślę, że mamy szansę, by nakłonić go do współpracy, w gruncie rzeczy każdy ma jakiś słaby punkt - coś, czego potrzebuje; czego pożąda i za co byłby w stanie narazić się na odrobinę dyskomfortu. - Musimy tylko znaleźć ten należący do niego - dodał po chwili, w zamyśleniu, bo zaczął zastanawiać się, co poza protekcją Rycerze mogliby zaoferować czarnoksiężnikowi wymykającemu się nawet z objęć nocnych cieni, wijącemu się jak wąż w nasyceniu bólem i śmiercią. Był potężny. A raz posmakowawszy potęgi pragnął jej najpewniej jeszcze więcej. To jedno pragnienie trudno było zaspokoić. I ono mogło okazać się największą słabością Księcia. Już samo przybrane przez niego imię świadczyło o manii wielkości.
- Dam - spokój ponownie rozlał się na tafli głosu, jego myśli były już całkowicie pochłonięte przez splecioną specjalnie dla nich zagadkę z runicznych znaków. Kilka kroków wzdłuż bariery z drzew, kilka minut, by dokładnie przestudiować to, co zostało wyryte w korze. A potem krzywy uśmiech wślizgnął się na jego usta. - W gruncie rzeczy wystarczy tylko zamienić te runy na znaczeniowo przeciwne - zamknij na otwórz, uwięź na wypuść... Różdżką zapisał pierwszą runę, wypalając ją na miejscu poprzedniej i podszedł do kolejnego drzewa, żeby zrobić to samo.
Gdy skończył, zamykając wokół nich runiczny krąg, który miał już nie być pułapką, obrócił się w stronę lorda, zerkając na skrawek ziemi, który zdawał się przyciągać uwagę Blacka. Dokładnie w tym samym miejscu zatrzymał się za pierwszym razem, myśląc, że kamień wskazuje mu błędną drogę. Ale może pułapka nie była wszystkim, co przygotował dla nich czarnoksiężnik? Może kamień wskazał tę właściwą drogę?
Jednym ruchem różdżki usunął wierzchnią warstwę ziemi, a przed nimi odsłoniły się pogrzebane zwłoki.
- To jego krew prowadziła nas tutaj - błędnie założył, że kropla należała do Płowego Księcia. Ale po co w takim razie to wszystko? Miało to być jedynie zagraniem? Pokazaniem im, że na żadną współpracę się nie pisze, a im nie uda się go znaleźć? Chyba że... W dłoni skrytej w rękawiczce sięgnął po wystający z nadgniłych ust przedmiot, rozszczepiający przedzierające się przed koronę drzew promienie. Uniósł go wyżej, tak, żeby mógł go też dostrzec Alphard. - Co to jest? - czemu trup miał wetknięty w usta kamień?
magiczny kamień słoneczny
rzucam na rozpisanie run, żeby uwolnić nas z kręgu - runy (III)
- On nie wygląda mi na kogoś, kto chce przed nami uciec - odparł spokojnie, a jego myśli popłynęły - tak jak i wyobrażenie Alpharda - w stronę jeszcze jednej opcji, zdającej się być bardziej prawdopodobną. Atak albo kolejna próba przetestowania ich umiejętności - jak okazało się już wkrótce. - Nie za cenę własnej krwi - to byłaby dla niego ta ostateczna - nie sądził, by oczekiwano od niego takiego poświęcenia. - Ale gdyby nie był skłonny do spotkania się z nami, nie dostalibyśmy tej wskazówki - tak przypuszczał, choć przecież nigdy nie potrafił zrozumieć ludzkich motywów. Powodów mogło być więcej. - Myślę, że mamy szansę, by nakłonić go do współpracy, w gruncie rzeczy każdy ma jakiś słaby punkt - coś, czego potrzebuje; czego pożąda i za co byłby w stanie narazić się na odrobinę dyskomfortu. - Musimy tylko znaleźć ten należący do niego - dodał po chwili, w zamyśleniu, bo zaczął zastanawiać się, co poza protekcją Rycerze mogliby zaoferować czarnoksiężnikowi wymykającemu się nawet z objęć nocnych cieni, wijącemu się jak wąż w nasyceniu bólem i śmiercią. Był potężny. A raz posmakowawszy potęgi pragnął jej najpewniej jeszcze więcej. To jedno pragnienie trudno było zaspokoić. I ono mogło okazać się największą słabością Księcia. Już samo przybrane przez niego imię świadczyło o manii wielkości.
- Dam - spokój ponownie rozlał się na tafli głosu, jego myśli były już całkowicie pochłonięte przez splecioną specjalnie dla nich zagadkę z runicznych znaków. Kilka kroków wzdłuż bariery z drzew, kilka minut, by dokładnie przestudiować to, co zostało wyryte w korze. A potem krzywy uśmiech wślizgnął się na jego usta. - W gruncie rzeczy wystarczy tylko zamienić te runy na znaczeniowo przeciwne - zamknij na otwórz, uwięź na wypuść... Różdżką zapisał pierwszą runę, wypalając ją na miejscu poprzedniej i podszedł do kolejnego drzewa, żeby zrobić to samo.
Gdy skończył, zamykając wokół nich runiczny krąg, który miał już nie być pułapką, obrócił się w stronę lorda, zerkając na skrawek ziemi, który zdawał się przyciągać uwagę Blacka. Dokładnie w tym samym miejscu zatrzymał się za pierwszym razem, myśląc, że kamień wskazuje mu błędną drogę. Ale może pułapka nie była wszystkim, co przygotował dla nich czarnoksiężnik? Może kamień wskazał tę właściwą drogę?
Jednym ruchem różdżki usunął wierzchnią warstwę ziemi, a przed nimi odsłoniły się pogrzebane zwłoki.
- To jego krew prowadziła nas tutaj - błędnie założył, że kropla należała do Płowego Księcia. Ale po co w takim razie to wszystko? Miało to być jedynie zagraniem? Pokazaniem im, że na żadną współpracę się nie pisze, a im nie uda się go znaleźć? Chyba że... W dłoni skrytej w rękawiczce sięgnął po wystający z nadgniłych ust przedmiot, rozszczepiający przedzierające się przed koronę drzew promienie. Uniósł go wyżej, tak, żeby mógł go też dostrzec Alphard. - Co to jest? - czemu trup miał wetknięty w usta kamień?
magiczny kamień słoneczny
rzucam na rozpisanie run, żeby uwolnić nas z kręgu - runy (III)
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Calder Borgin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 95
'k100' : 95
Czarodziej, którego poszukiwali, byłby nawet cennym nabytkiem, jednak w tej chwili cała uwaga Alpharda skoncentrowana była na jego obecnym towarzyszu. Przyglądał się działaniom Borgina, od samego początku dostrzegając jego zaangażowanie, wszak solidnie przygotował się do wyznaczonego mu zadania. Znali cel i jego położenie, nic jeszcze nie wskazywało na to, aby mieli napotkać na wiele trudności. Merytoryczne uwagi mieli za sobą, więc płynne przejście do innych tematów nie powinno być niczym zdrożnym. Pytanie, które lord zadał, może i było nieco prowokacyjne, ale przynajmniej rozmową mogli umilić sobie czas. Odpowiedź, jaką otrzymał, uniosła jego prawy kącik ust w wyrazie rozbawienia i zarazem aprobaty. U każdego cenił rozsądek i dobrze było ujrzeć ten atut u Caldera. To nie było na tyle ważne zadanie, aby mieli kłaść na szali własne życia. Potem zapoznał się z opinią Borgina na temat współczesnego Płowego Księcia, o którym zdawał się dużo dowiedzieć.
– Ludzie są różni – oznajmił bez wielkich emocji, odwieczną prawdę traktując z pewnym dystansem, przynajmniej w tej chwili. Jeszcze kilka miesięcy temu potrafił niebywale wściekać się o to, dlaczego niektóre osoby nie mogą odrzucić swojego uporu i dumy. Od tamtego czasu wiele się zmieniło, przede wszystkim to w nim zaszły zmiany. Czy Borgin naprawdę wiedział, na co się pisze? – Będzie z nami albo nie będzie go wcale – zdanie trąciło ostatecznością, wybrzmiało surowością, ale to był kolejny fakt, z którym nie można było się kłócić. W szeregach Rycerzy Walpurgii nie było miejsca dla tych niezdecydowanych. Sam Black dołączył z powodu ciekawości, chciał wiedzieć, co też ukrywają przed nim najbliżsi, ale po zdobyciu tej wiedzy nie było mowy, aby odważył się odejść. Musiał szybko nauczyć się tego, z czym wiąże się służba u Czarnego Pana i co też może mu przynieść. Pokazano mu cel, ukierunkowano jego działania, stał się częścią czegoś znacznie większego. Tego potrzebował. Ciekawie było więc patrzeć na tych, którzy do organizacji dopiero chcieli dołączyć. Jemu oszczędzono takich prób, po prostu otrzymał zaproszenie. Ktoś zdecydował się nie obchodzić z nim jak z dzieckiem, uznał za godnego i gotowego.
Znaleźli się na miejscu i nie dostrzegli nikogo, za to wpadli w pułapkę, ale pewność w głosie Caldera pozwalała uwierzyć, że nie na tyle skomplikowanej, aby nie mogli jej rozpracować. Ziemia usunęła się i Black spojrzał w dół na trupa, którego krew doprowadziła ich tutaj. – Płowy Książę poddaje nas próbie – potem przyjrzał się uniesionemu już kamieniowi, marszcząc przy tym brwi w konsternacji. Ostrożnie sięgnął po niego i obrócił w dłoni, w końcu jednak rozpoznając minerał i jego zastosowanie. Przezroczysty kalcyt. – To kamień słoneczny Wikingów – stwierdził bardzo pewny swego, po prostu nie mógł się mylić. – Stosowany był przez nich do nawigacji, jednak tylko te zaczarowane potrafiły bezbłędnie wskazywać drogę, nawet w nocy, gdy wcześniej zdołały pochwycić wystarczająco słonecznych promieni – objaśnił szybko jego działanie, unosząc kamień i przytykając do niego różdżkę. Stara inkantacja poznana w jednej z dawnych ksiąg została wyszeptana i wówczas jasny snop światła pomknął przed nich. – To wciąż zaroszenie, tylko musimy najpierw udowodnić, że jesteśmy go godni.
Wyszli z tej sytuacji razem, co było najlepszym dowodem na to, że Calder dobrze zrobił decydując się wyruszyć na to zadanie z kimś jeszcze. Mieli ponownie wyznaczoną drogę, mogli ruszyć dalej.
| historia magii (poziom III)
– Ludzie są różni – oznajmił bez wielkich emocji, odwieczną prawdę traktując z pewnym dystansem, przynajmniej w tej chwili. Jeszcze kilka miesięcy temu potrafił niebywale wściekać się o to, dlaczego niektóre osoby nie mogą odrzucić swojego uporu i dumy. Od tamtego czasu wiele się zmieniło, przede wszystkim to w nim zaszły zmiany. Czy Borgin naprawdę wiedział, na co się pisze? – Będzie z nami albo nie będzie go wcale – zdanie trąciło ostatecznością, wybrzmiało surowością, ale to był kolejny fakt, z którym nie można było się kłócić. W szeregach Rycerzy Walpurgii nie było miejsca dla tych niezdecydowanych. Sam Black dołączył z powodu ciekawości, chciał wiedzieć, co też ukrywają przed nim najbliżsi, ale po zdobyciu tej wiedzy nie było mowy, aby odważył się odejść. Musiał szybko nauczyć się tego, z czym wiąże się służba u Czarnego Pana i co też może mu przynieść. Pokazano mu cel, ukierunkowano jego działania, stał się częścią czegoś znacznie większego. Tego potrzebował. Ciekawie było więc patrzeć na tych, którzy do organizacji dopiero chcieli dołączyć. Jemu oszczędzono takich prób, po prostu otrzymał zaproszenie. Ktoś zdecydował się nie obchodzić z nim jak z dzieckiem, uznał za godnego i gotowego.
Znaleźli się na miejscu i nie dostrzegli nikogo, za to wpadli w pułapkę, ale pewność w głosie Caldera pozwalała uwierzyć, że nie na tyle skomplikowanej, aby nie mogli jej rozpracować. Ziemia usunęła się i Black spojrzał w dół na trupa, którego krew doprowadziła ich tutaj. – Płowy Książę poddaje nas próbie – potem przyjrzał się uniesionemu już kamieniowi, marszcząc przy tym brwi w konsternacji. Ostrożnie sięgnął po niego i obrócił w dłoni, w końcu jednak rozpoznając minerał i jego zastosowanie. Przezroczysty kalcyt. – To kamień słoneczny Wikingów – stwierdził bardzo pewny swego, po prostu nie mógł się mylić. – Stosowany był przez nich do nawigacji, jednak tylko te zaczarowane potrafiły bezbłędnie wskazywać drogę, nawet w nocy, gdy wcześniej zdołały pochwycić wystarczająco słonecznych promieni – objaśnił szybko jego działanie, unosząc kamień i przytykając do niego różdżkę. Stara inkantacja poznana w jednej z dawnych ksiąg została wyszeptana i wówczas jasny snop światła pomknął przed nich. – To wciąż zaroszenie, tylko musimy najpierw udowodnić, że jesteśmy go godni.
Wyszli z tej sytuacji razem, co było najlepszym dowodem na to, że Calder dobrze zrobił decydując się wyruszyć na to zadanie z kimś jeszcze. Mieli ponownie wyznaczoną drogę, mogli ruszyć dalej.
| historia magii (poziom III)
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
I on oceniał go, a może tylko przyglądał mu się uważnie; chciał dowiedzieć się więcej o tych, którzy trzon stanowili formacji porywającej się na to, by zmienić fundamenty świata i oprzeć go na swych ideałach. O tym, co ich spaja, a co dzieli - jak pomimo różnic potrafią współdziałać. Lordowie z nokturnowymi widmami. Ci parający się najczarniejszą magią z tymi, których najbardziej zajmują jej inne rodzaje. Słusznie w organizacji znaleźć można było ludzi o wielu zainteresowaniach. W gruncie rzeczy prawdziwie silni mogli być tylko wtedy, gdy jako zbiorowość dysponowali najróżniejszymi talentami.
- Więc ma wybór - stwierdził tonem, który papierku lakmusowego nie zabarwiłby emocjami. Borgin nigdy nie potrafił zrozumieć ludzi - zdawało mu się jednak, że zasady rządzące tą organizacją sprowadzały się w gruncie rzeczy do tego, iż albo jest się z nimi, albo przeciw nim. Albo za wyzwolonym światem, albo za zgnuśniałym, starym porządkiem, spychającym czarodziejów do marginalnej roli. Że gdy z ich strony padało takie pytanie, jakie dzisiaj mieli zadać Płowemu Księciu, miało się jeden wybór, tak naprawdę nie mając go wcale. Bo odpowiedź mogła być tylko taka - wesprę was. Niekoniecznie z różdżką w ręku naprzeciwko Zakonowi, ale tak, jak jest się w stanie. Gdy czytał list od Śmierciożerczyni, która przydzieliła mu to zadanie, odniósł wrażenie, iż otrzymana misja ma skończyć się sukcesem - że nie przewiduje się scenariusza, w którym potrzebny im człowiek może tak po prostu odmówić wsparcia Rycerzy.
Może będzie z nimi albo nie będzie go wcale - ale Borgin zjawił się tu, by wykorzystać fakt, iż zaklinacz zadał sobie choć trochę trudu, żeby w ogóle ich tutaj ściągnąć - wierzył w to, że Książę nie marnotrawiłby czasu, gdyby nie chciał dowiedzieć się, czego właściwie Rycerze od niego chcą.
Pewien był, że nie popełnił ani jednego błędu, rozpisując runy na korze drzew, które więziły ich w kręgu; lecz nie miał pojęcia, co dalej - dokąd powinni zmierzać, przedzierając się przez Widmowy Las.
- Tylko co ta próba ma na celu? Możemy już wyjść z kręgu - ale co dalej? Gdzie go szukać? - wskazówki umknęły w porannym wietrze, w melodii mgieł; może to miała być odmowa w książęcym stylu. Pofatygowali się aż tutaj, żeby zrozumieć, że zaklinacz na żadną współpracę się nie pisze. Ostatnim tropem był tajemniczy kamień, wydarty zamordowanemu, skradziony ziemi. Choć pokryty cienką warstwą brudu, zdawał się błyszczeć enigmatycznym światłem, od którego Borgin nie mógł oderwać wzroku. Szczęśliwie to właśnie do lorda Blacka posłał swego kruka, szczęśliwie to osoba o rozległej wiedzy historycznej towarzyszyła mu dzisiaj.
Nigdy nie słyszał o zastosowaniu kamienia słonecznego, ta nazwa brzmiała obco - ale i obiecująco, gdy lord Black wyjaśnił Calderowi, do czego niegdyś tenże przedmiot wykorzystywano.
A więc może i im wskazać miał dzisiaj drogę?
- Niech więc światło nas poprowadzi - w kolejne miejsce, które okaże się tylko pułapką? Bądź tam, gdzie spotkają się w końcu z tym, który bardzo się postarał, by drogę do niego upstrzyć samymi trudnościami. - Nie wypada nie skorzystać z tak wyrafinowanego zaproszenia - łuna przecięła zaciemniony las, ruszyli za nią w ciszy, wiedzeni światłem wyłaniającym się z pryzmatu, który niczym kompas Black wciąż dzierżył w swej dłoni.
Wkrótce znaleźli się u podnóża wzgórza, na którego szczycie pozostały już tylko ruiny po budowli niegdyś będącej zapewne wieżą - na to przynajmniej wskazywałby ogołocony szkielet. Borgin rzucił Blackowi dłuższe spojrzenie, gdy stało się jasne, iż kalcyt oświetla zgliszcza właśnie. Że to ich cel.
- Zaanonsują - a brzmiały tak donośnie, jakby rozdziobać ich chciały - nas kruki i wrony - chmara ptaków, od której ciemniało niebo, nie zachowywała się ani trochę naturalnie, przelatywały z gałęzi na gałąź, towarzysząc mężczyznom w trakcie pokonywania kolejnych kroków.
Dotarli w końcu - a pośród omszałych resztek murów rozsypana była układanka najróżniejszych ingrediencji; zmurszały, brudny kociołek wydawał z siebie jakiś dźwięk, coś bulgotało w środku. Woda sama.
Borgin przystanął tuż obok, rzucając lordowi pytające pytanie. Znowu nie miał pojęcia, czego właściwie od nich oczekiwano. Czarnoksiężnik wciąż umykał ich spojrzeniom, nie było go tu wcale? Ale zaprosił ich na ucztę śmierci?
Jeden z większych kruków wylądował na ziemi, przyglądając się ich dwójce uważnie, niemalże tak, jakby wpatrywał się w ich sylwetki człowiek, a nie zwierzę.
Na głazie, tuż obok kociołka, leżały dwa przedmioty - Borgin podniósł jeden z nich (dłonie jak zawsze skryte miał w rękawiczkach), oglądając uważnie runy, które ktoś na nim wyrył.
- To wygląda tak, jakby zwykłym ostrzem, a nie różdżką namoczoną miksturą, zapisano na tej broszy runy pod klątwę, którą wyjątkowo trudno jest wykryć. Zatruwa krwiobieg, doprowadzając do niewydolności nerek i wątroby - wyjaśnił pokrótce, wciąż zastanawiając się, czy powinien sięgnąć po ingrediencje z runicznego ołtarza, aby dokończyć zaklinanie - tym razem za pomocą magii, zarysowując te same runy na świecidełku, choć już własną różdżką, namoczoną w bazie.
Sięgnął po fiolkę ze szpikiem i dodał go do kociołka - potem nożem poszatkował drobno muchomora, mniej więcej na paski odpowiadające szerokości blaszek. Calder liczył na to, że to kolejna próba - że Płowy Książę chce, by zaklęli przygotowany przez niego przedmiot.
Pewności jednak nie miał żadnej, a niepokój zakuł go ledwie chwilę później, gdy dostrzegł, jak ciecz mętnieje. I choć robił tę miksturę już wiele razy - akurat dzisiaj, akurat teraz, coś musiało pójść nie tak.
- Niech lord lepiej się odsunie - zdążył jeszcze tylko wtrącić, a potem...
jedyneczka wyrzucona tutaj;
zużywam szpik próbując uwarzyć bazę pod Klątwę Pokrzywki
- Więc ma wybór - stwierdził tonem, który papierku lakmusowego nie zabarwiłby emocjami. Borgin nigdy nie potrafił zrozumieć ludzi - zdawało mu się jednak, że zasady rządzące tą organizacją sprowadzały się w gruncie rzeczy do tego, iż albo jest się z nimi, albo przeciw nim. Albo za wyzwolonym światem, albo za zgnuśniałym, starym porządkiem, spychającym czarodziejów do marginalnej roli. Że gdy z ich strony padało takie pytanie, jakie dzisiaj mieli zadać Płowemu Księciu, miało się jeden wybór, tak naprawdę nie mając go wcale. Bo odpowiedź mogła być tylko taka - wesprę was. Niekoniecznie z różdżką w ręku naprzeciwko Zakonowi, ale tak, jak jest się w stanie. Gdy czytał list od Śmierciożerczyni, która przydzieliła mu to zadanie, odniósł wrażenie, iż otrzymana misja ma skończyć się sukcesem - że nie przewiduje się scenariusza, w którym potrzebny im człowiek może tak po prostu odmówić wsparcia Rycerzy.
Może będzie z nimi albo nie będzie go wcale - ale Borgin zjawił się tu, by wykorzystać fakt, iż zaklinacz zadał sobie choć trochę trudu, żeby w ogóle ich tutaj ściągnąć - wierzył w to, że Książę nie marnotrawiłby czasu, gdyby nie chciał dowiedzieć się, czego właściwie Rycerze od niego chcą.
Pewien był, że nie popełnił ani jednego błędu, rozpisując runy na korze drzew, które więziły ich w kręgu; lecz nie miał pojęcia, co dalej - dokąd powinni zmierzać, przedzierając się przez Widmowy Las.
- Tylko co ta próba ma na celu? Możemy już wyjść z kręgu - ale co dalej? Gdzie go szukać? - wskazówki umknęły w porannym wietrze, w melodii mgieł; może to miała być odmowa w książęcym stylu. Pofatygowali się aż tutaj, żeby zrozumieć, że zaklinacz na żadną współpracę się nie pisze. Ostatnim tropem był tajemniczy kamień, wydarty zamordowanemu, skradziony ziemi. Choć pokryty cienką warstwą brudu, zdawał się błyszczeć enigmatycznym światłem, od którego Borgin nie mógł oderwać wzroku. Szczęśliwie to właśnie do lorda Blacka posłał swego kruka, szczęśliwie to osoba o rozległej wiedzy historycznej towarzyszyła mu dzisiaj.
Nigdy nie słyszał o zastosowaniu kamienia słonecznego, ta nazwa brzmiała obco - ale i obiecująco, gdy lord Black wyjaśnił Calderowi, do czego niegdyś tenże przedmiot wykorzystywano.
A więc może i im wskazać miał dzisiaj drogę?
- Niech więc światło nas poprowadzi - w kolejne miejsce, które okaże się tylko pułapką? Bądź tam, gdzie spotkają się w końcu z tym, który bardzo się postarał, by drogę do niego upstrzyć samymi trudnościami. - Nie wypada nie skorzystać z tak wyrafinowanego zaproszenia - łuna przecięła zaciemniony las, ruszyli za nią w ciszy, wiedzeni światłem wyłaniającym się z pryzmatu, który niczym kompas Black wciąż dzierżył w swej dłoni.
Wkrótce znaleźli się u podnóża wzgórza, na którego szczycie pozostały już tylko ruiny po budowli niegdyś będącej zapewne wieżą - na to przynajmniej wskazywałby ogołocony szkielet. Borgin rzucił Blackowi dłuższe spojrzenie, gdy stało się jasne, iż kalcyt oświetla zgliszcza właśnie. Że to ich cel.
- Zaanonsują - a brzmiały tak donośnie, jakby rozdziobać ich chciały - nas kruki i wrony - chmara ptaków, od której ciemniało niebo, nie zachowywała się ani trochę naturalnie, przelatywały z gałęzi na gałąź, towarzysząc mężczyznom w trakcie pokonywania kolejnych kroków.
Dotarli w końcu - a pośród omszałych resztek murów rozsypana była układanka najróżniejszych ingrediencji; zmurszały, brudny kociołek wydawał z siebie jakiś dźwięk, coś bulgotało w środku. Woda sama.
Borgin przystanął tuż obok, rzucając lordowi pytające pytanie. Znowu nie miał pojęcia, czego właściwie od nich oczekiwano. Czarnoksiężnik wciąż umykał ich spojrzeniom, nie było go tu wcale? Ale zaprosił ich na ucztę śmierci?
Jeden z większych kruków wylądował na ziemi, przyglądając się ich dwójce uważnie, niemalże tak, jakby wpatrywał się w ich sylwetki człowiek, a nie zwierzę.
Na głazie, tuż obok kociołka, leżały dwa przedmioty - Borgin podniósł jeden z nich (dłonie jak zawsze skryte miał w rękawiczkach), oglądając uważnie runy, które ktoś na nim wyrył.
- To wygląda tak, jakby zwykłym ostrzem, a nie różdżką namoczoną miksturą, zapisano na tej broszy runy pod klątwę, którą wyjątkowo trudno jest wykryć. Zatruwa krwiobieg, doprowadzając do niewydolności nerek i wątroby - wyjaśnił pokrótce, wciąż zastanawiając się, czy powinien sięgnąć po ingrediencje z runicznego ołtarza, aby dokończyć zaklinanie - tym razem za pomocą magii, zarysowując te same runy na świecidełku, choć już własną różdżką, namoczoną w bazie.
Sięgnął po fiolkę ze szpikiem i dodał go do kociołka - potem nożem poszatkował drobno muchomora, mniej więcej na paski odpowiadające szerokości blaszek. Calder liczył na to, że to kolejna próba - że Płowy Książę chce, by zaklęli przygotowany przez niego przedmiot.
Pewności jednak nie miał żadnej, a niepokój zakuł go ledwie chwilę później, gdy dostrzegł, jak ciecz mętnieje. I choć robił tę miksturę już wiele razy - akurat dzisiaj, akurat teraz, coś musiało pójść nie tak.
- Niech lord lepiej się odsunie - zdążył jeszcze tylko wtrącić, a potem...
jedyneczka wyrzucona tutaj;
zużywam szpik próbując uwarzyć bazę pod Klątwę Pokrzywki
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przestroga Caldera dotarła do lorda Blacka w ostatniej chwili. Szlachcic zdołał odsunąć się zza pola rażenia, ale twórca bazy pod klątwę nie miał tyle szczęścia. Sporo miał za to pecha; paskudnego pecha, bowiem mimo talentu i doświadczenia w kreowaniu plugawych mikstur, które nigdy wcześniej nie odwróciły się przeciwko swemu stwórcy, Borginowi nie udało się uniknąć pomyłki. Może spowodowanej nerwową atmosferą, przejęciem postawioną przed nimi misją lub czyhającymi wszędzie niebezpieczeństwami; a może to magia tych okolic lub aura tajemniczego mistrza zachwiała równowagą alchemiczną? Przyczyna była tajemnicą, skutek już nie. Mikstura zagotowała się, zaczęła pęcznieć, na jej powierzchni pojawiły się bąble, a potem...nie wybuchła, nie wystrzeliła w niebo, a wypełzła z kociołka niczym paskudna gąsienica lub obrzydliwa odmiana transmutacyjnego zaklęcia galarety. Widocznie coś sprawiło - może to szpik? - że maź otrzymała pewną świadomość lub chociaż ruchomość. Od razu rzuciła się na Caldera, oblepiając go od stóp do głowy, łącznie z twarzą: nie widział nic przez lepkiego agresora, czuł tylko, że maź zaciska się na nim, utrudniając oddychanie. Maź zaczęła też okropnie parzyć, zostawiając po sobie brzydkie, głębokie zaczerwienienia na skórze Caldera.
Jeśli Alphard w ciągu dwóch kolejek pomoże towarzyszowi w pozbyciu się mazi, nie pozostawi ona większych zranień. Maź odpadnie samoczynnie po czterech kolejkach (lub kilku minutach), jednak wtedy przód ciała Caldera będą zdobić brzydkie pokrzywkowe purchle i odparzenia, przez tydzień mocno mu doskwierające.
| MG nie kontynuuje z wami rozgrywki.
Jeśli Alphard w ciągu dwóch kolejek pomoże towarzyszowi w pozbyciu się mazi, nie pozostawi ona większych zranień. Maź odpadnie samoczynnie po czterech kolejkach (lub kilku minutach), jednak wtedy przód ciała Caldera będą zdobić brzydkie pokrzywkowe purchle i odparzenia, przez tydzień mocno mu doskwierające.
| MG nie kontynuuje z wami rozgrywki.
Wybór ograniczony do dwóch opcji nie stanowił tak naprawdę żadnego wyboru. Płowy Książę zwrócił na siebie uwagę swoimi umiejętnościami, nie miał więc już prawa głosu. Służba u Czarnego Pana wiązała się z pewnymi wyrzeczeniami, lecz już w bliższej przyszłości mogła przynieść wiernym sługom korzyści i chwałę. To właśnie chęć zasłużenia się i zaznania jeszcze większych zaszczytów sprawiała, że Black nie próbował żałować podjętej przez siebie na początku zeszłorocznego września decyzji. Dołączenie do Rycerzy Walpurgii było najlepszym, co mógł zrobić jako przedstawiciel młodego pokolenia konserwatywnego rodu. Nie czuł się jak odszczepieniec, nie w oczach ojca, choć wciąż musiał wiele się jeszcze nauczyć. Przy obecnej sytuacji politycznej nie miał nic do stracenia, władza sprzyjała krucjacie skierowanej przeciwko mugolom rozpoczętej przez Lorda Voldemorta. Nie istniało ryzyko, aby został pozbawiony tytułu wraz z nazwiskiem i bogactwa. Miał za to coś do zyskania i wiedział, po co chce sięgnąć. W myślach wciąż majaczyła mu jedna smukła postać. Jakie jednak powody miał Borgin? Ostatecznie to ich pochodzenie, mocno zakorzeniane w nich od dnia narodzin, najbardziej determinuje ich wybory. Ale czy do walki pchały go tylko te wpajane od maleńkości wartości?
Był nawet pod wrażeniem tego, jak wiele wysiłku w skonstruowanie ich zadań włożył poszukiwany czarodziej. Udowadniał swą przydatność, jednocześnie sprawdzając umiejętności drugiej strony. Naprawdę miał szczęście, że jednak zależało im wystarczająco na wcieleniu go do organizacji. Nie mieli innego wyboru, musieli ruszyć ufnie za snopem światła, który wydobywał się z wnętrza trzymanego przez Blacka kamienia. Lecz kolejne kroki lord stawiał z ostrożnością, pozostając podejrzliwym względem kolejnych planów Płowego Księcia. Ten musiał przygotować jeszcze dla nich następne zadania do rozwiązania, co do tego nie miał wątpliwości. Najwidoczniej czarnoksiężnik obeznany w klątwach miał się za zbyt cenny nabytek, aby tak po prostu zgodzić się na współpracę. Chyba nie rozumiał tego, kto właściwie wyciąga do niego rękę. Kiedy w końcu go znajdą, nie będzie miał możliwości odrzucić zaproszenia w szeregi Rycerzy Walpurgii. Oby jego sprytowi towarzyszył jeszcze rozsądek.
Wyszli spomiędzy martwych drzew. Cienie opadały, niebo jaśniało, łatwiej było dostrzec kształt zrujnowanej wieży. Dotarli w kolejne miejsce i o ich przybyciu rzeczywiście informowały czarne ptaszyska, towarzyszące im do samego wejścia. Ledwo weszli w progi ruiny, aby na samym środku ujrzeć kociołek. Black sceptycznie podszedł do kolejnego pozostawionego im zadania, uważnie rozglądając się po zaniedbanym wnętrzu. To Borgin jednak jako pierwszy dostrzegł przedmioty umieszczone blisko kociołka, jak również objaśnił ich znaczenie, choć znów wydawało się, że opierać się muszą na przeczuciu, czymś mimo wszystko niepewnym. Przyglądał się poczynaniom sojusznika, oddając mu pole do popisu i odsunął się, gdy padło takie polecenie. Słusznie zrobił, w kociołka wysunęła się maź, co w mgnieniu oka pokryła całego czarodzieja. Jak to się stało? Co w ogóle się stało? Black uniósł różdżkę i zdecydował się działać, zaradzić jakoś przeklętemu wybrykowi magii. – Balneo – wypowiedział inkantację, chcąc potraktować agresywną maź wodą. Nie był pewien efektu, póki zimna woda nie wylała się z góry na czarodzieja, zmywając z jego głowy i ramion maź, która nie zaczęła wspinać się po ramionach z powrotem, być może z powodu wilgoci. – Jeśli możesz czarować, spróbuj rzucić to samo zaklęcie – zaproponował towarzyszowi, mając nadzieję, że maź nie wyrwała mu różdżki z dłoni. Przynajmniej mógł swobodnie oddychać i mówić.
| rzut na Balneo
Był nawet pod wrażeniem tego, jak wiele wysiłku w skonstruowanie ich zadań włożył poszukiwany czarodziej. Udowadniał swą przydatność, jednocześnie sprawdzając umiejętności drugiej strony. Naprawdę miał szczęście, że jednak zależało im wystarczająco na wcieleniu go do organizacji. Nie mieli innego wyboru, musieli ruszyć ufnie za snopem światła, który wydobywał się z wnętrza trzymanego przez Blacka kamienia. Lecz kolejne kroki lord stawiał z ostrożnością, pozostając podejrzliwym względem kolejnych planów Płowego Księcia. Ten musiał przygotować jeszcze dla nich następne zadania do rozwiązania, co do tego nie miał wątpliwości. Najwidoczniej czarnoksiężnik obeznany w klątwach miał się za zbyt cenny nabytek, aby tak po prostu zgodzić się na współpracę. Chyba nie rozumiał tego, kto właściwie wyciąga do niego rękę. Kiedy w końcu go znajdą, nie będzie miał możliwości odrzucić zaproszenia w szeregi Rycerzy Walpurgii. Oby jego sprytowi towarzyszył jeszcze rozsądek.
Wyszli spomiędzy martwych drzew. Cienie opadały, niebo jaśniało, łatwiej było dostrzec kształt zrujnowanej wieży. Dotarli w kolejne miejsce i o ich przybyciu rzeczywiście informowały czarne ptaszyska, towarzyszące im do samego wejścia. Ledwo weszli w progi ruiny, aby na samym środku ujrzeć kociołek. Black sceptycznie podszedł do kolejnego pozostawionego im zadania, uważnie rozglądając się po zaniedbanym wnętrzu. To Borgin jednak jako pierwszy dostrzegł przedmioty umieszczone blisko kociołka, jak również objaśnił ich znaczenie, choć znów wydawało się, że opierać się muszą na przeczuciu, czymś mimo wszystko niepewnym. Przyglądał się poczynaniom sojusznika, oddając mu pole do popisu i odsunął się, gdy padło takie polecenie. Słusznie zrobił, w kociołka wysunęła się maź, co w mgnieniu oka pokryła całego czarodzieja. Jak to się stało? Co w ogóle się stało? Black uniósł różdżkę i zdecydował się działać, zaradzić jakoś przeklętemu wybrykowi magii. – Balneo – wypowiedział inkantację, chcąc potraktować agresywną maź wodą. Nie był pewien efektu, póki zimna woda nie wylała się z góry na czarodzieja, zmywając z jego głowy i ramion maź, która nie zaczęła wspinać się po ramionach z powrotem, być może z powodu wilgoci. – Jeśli możesz czarować, spróbuj rzucić to samo zaklęcie – zaproponował towarzyszowi, mając nadzieję, że maź nie wyrwała mu różdżki z dłoni. Przynajmniej mógł swobodnie oddychać i mówić.
| rzut na Balneo
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Widział w tym wszystkim szansę na to, by niegdyś na brytyjskiej ziemi czarna magia nie była już tylko sztuką praktykowaną przez nielicznych, pokątnie; w nokturnowym cieniu, i z zachowaniem należytej ostrożności. W sposób uwłaczający dziedzinie tak pięknej, godnej tego, by nauczać jej w szkołach; by badać ją i poświęcić energię, żeby choć mgliście ją zrozumieć. Widział także szansę na odebranie praw istotom, które magią posługiwały się jedynie z przypadku, nie będąc przystosowanymi do tego, aby poskromić potencjał, którym obdarzyła ich natura. I w końcu - widział też szansę na wzmocnienie pozycji swej rodziny. Gdzieś w tym wszystkim był też on sam, jego przekonania i chłodne kalkulacje; czysta rasowo Wielka Brytania to już nie mrzonka, a jedynie kwestia czasu. Dobrze dla Borginów, by wsparli tę sprawę w odpowiednim momencie - kto z nich miał walczyć, jak nie on? Ase i Hella były tylko kobietami. On, choć do walki go nie stworzono, musiał ponieść ten ciężar. Bo tego od niego wymagano. A przede wszystkim - tego wymagał od siebie sam.
W pierwszym odruchu jedynie przyglądał się z czymś na kształt fascynacji wypełzającemu z kociołka tworowi; analityczny umysł próbował dojść do tego, na skutek jakiego błędu wypadkowe stworzyły właśnie to. Nim zdołał cokolwiek zrobić, znalazł się w parzących objęciach galaretowatej mazi, która przywarła do całego jego ciała, do twarzy, podduszając i uniemożliwiając wykonanie jakichkolwiek ruchów. Nic też nie widział, choć oczy miał przez chwilę szeroko otwarte, znosząc ognisty ból wgryzający się w delikatny organ.
Lord Black, przytomnie, zareagował błyskawicznie. Chluśnięcie wody zmyło maź z twarzy Borgina, z jego ramion, spływając strugami po ciele; gdy tylko łapczywie zaczerpnął tchu, skierował różdżkę na swe nogi, powtarzając to samo zaklęcie. - Balneo - zawtórował, z ulgą odnotowując, iż uścisk poluźnił się, a po chwili z mazi pozostała już tylko breja wsiąkająca w przeklętą ziemię.
Kruk wydał z siebie dziwny dźwięk, na pograniczu krakania i śmiechu; przeszywająco ludzki. Wciąż nie odrywał od nich wzroku.
- Poprawiłem ci humor, Płowy - samozwańczy - Książę? - wpierw rzucił towarzyszącemu mu lordowi wdzięczne spojrzenie, lecz zaraz potem, postępując w przód, wzrok utkwił już tylko w animagu (jeśli jeszcze przed chwilą miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości, to teraz już się ich wyzbył). - Odczytałem twą ukrytą wskazówkę, znaleźliśmy to miejsce, wyswobodziliśmy się z wszystkich twych pułapek - wpadając dopiero w tę; podejrzewał, że nieprzypadkowo miksura, która przygotowywał już tyle razy, zachowała się w taki sposób - w kociołku musiało znajdować się coś jeszcze. Kolejna próba. Tej nie przeszedł. Miał już jednak dość podchodów i przeciągającej się w czasie inicjacji. Traktowania ich w taki sposób. - Stań z nami twarzą w twarz, Książę, i wysłuchaj tego, co mamy ci do powiedzenia. Więcej prosić nie będziemy, innej oferty współpracy już nie dostaniesz - stwierdzenie faktu czy groźba, a może jedno i drugie. - Wiesz, w czyim jesteśmy tu imieniu, domyślasz się zapewne, o czym chcemy porozmawiać, nie zabierzemy ci więcej czasu niż to niezbędne.
[bylobrzydkobedzieladnie]
W pierwszym odruchu jedynie przyglądał się z czymś na kształt fascynacji wypełzającemu z kociołka tworowi; analityczny umysł próbował dojść do tego, na skutek jakiego błędu wypadkowe stworzyły właśnie to. Nim zdołał cokolwiek zrobić, znalazł się w parzących objęciach galaretowatej mazi, która przywarła do całego jego ciała, do twarzy, podduszając i uniemożliwiając wykonanie jakichkolwiek ruchów. Nic też nie widział, choć oczy miał przez chwilę szeroko otwarte, znosząc ognisty ból wgryzający się w delikatny organ.
Lord Black, przytomnie, zareagował błyskawicznie. Chluśnięcie wody zmyło maź z twarzy Borgina, z jego ramion, spływając strugami po ciele; gdy tylko łapczywie zaczerpnął tchu, skierował różdżkę na swe nogi, powtarzając to samo zaklęcie. - Balneo - zawtórował, z ulgą odnotowując, iż uścisk poluźnił się, a po chwili z mazi pozostała już tylko breja wsiąkająca w przeklętą ziemię.
Kruk wydał z siebie dziwny dźwięk, na pograniczu krakania i śmiechu; przeszywająco ludzki. Wciąż nie odrywał od nich wzroku.
- Poprawiłem ci humor, Płowy - samozwańczy - Książę? - wpierw rzucił towarzyszącemu mu lordowi wdzięczne spojrzenie, lecz zaraz potem, postępując w przód, wzrok utkwił już tylko w animagu (jeśli jeszcze przed chwilą miał co do tego jakiekolwiek wątpliwości, to teraz już się ich wyzbył). - Odczytałem twą ukrytą wskazówkę, znaleźliśmy to miejsce, wyswobodziliśmy się z wszystkich twych pułapek - wpadając dopiero w tę; podejrzewał, że nieprzypadkowo miksura, która przygotowywał już tyle razy, zachowała się w taki sposób - w kociołku musiało znajdować się coś jeszcze. Kolejna próba. Tej nie przeszedł. Miał już jednak dość podchodów i przeciągającej się w czasie inicjacji. Traktowania ich w taki sposób. - Stań z nami twarzą w twarz, Książę, i wysłuchaj tego, co mamy ci do powiedzenia. Więcej prosić nie będziemy, innej oferty współpracy już nie dostaniesz - stwierdzenie faktu czy groźba, a może jedno i drugie. - Wiesz, w czyim jesteśmy tu imieniu, domyślasz się zapewne, o czym chcemy porozmawiać, nie zabierzemy ci więcej czasu niż to niezbędne.
[bylobrzydkobedzieladnie]
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Ostatnio zmieniony przez Calder Borgin dnia 25.01.21 0:35, w całości zmieniany 4 razy
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Przykurzonymi piórami odgarniał kłamliwe opary. Przyszli tu dla jego zguby. Wiedział o tym. Naruszyli świętość tego miejsca, rozmowami kruszyli stare mury i bestwili się nad wiecznym bezsłowiem. Gardził nimi. Gardził wszystkimi żywymi, którzy wdzierali się prosto w ramy zapomnienia. To jego wieża, jego i kruczej zgrai, która co dnia pod chmurami wylatywała tajemne symbole bezbarwnym szlakiem. Która wykrakiwała groźby, chłodnawe przestrogi wydmuchiwane spod ciemnych skrzydeł. Pilnował ich, czuwał, jak ten swój, jako ostatnia gwarancja nienaruszalności. Tymczasem teraz dwójka intruzów znalazła się zbyt blisko. Przechylał łeb, wybałuszał świetliste oko, pazurem drapał kawałek kamienia i tylko czekał, aż nadarzy się odpowiednia okazja, by przebić się przez pierzaste powłoki, odmówić skrzydłom i rozciągnąć kości. Na nowo stanąć jako człowiek. Wiedział, że go poszukiwali. Dobrze znał takich. Czegokolwiek chcieli, z nikim nie zamierzał iść. Potrzebował tu zostać, zupełnie jakby rzucił na samego siebie mroczną klątwę. Te mury miały być jego ostatnim azylem, jego grobowcem.
Znów nerwowo przechylił łeb, a pierzasty bok zafalował. Nie chciał tu nikogo. Rozchylił dziób i zakrakał raz, potem znów, a kiedy z nie wiadomo skąd odpowiedziała mu równie krucza melodia, wiedział już, że one wszystkie czuły tak samo. Mógł trwać w nieruchomej pozie, jak byle ptaszysko, które przypałętało się do wygodnej nory. W końcu skrzydlaci lubili wieże, ubóstwiali wznosić się i wznosić, a potem opadać zbyt prędko, aby dało się to powstrzymać. Kto mógł je zrozumieć lepiej od niego? Nie robił tego od dawna, nie opuszczał ptasiego ciała, dobrze wiedząc, że tylko tak uchroni się przed upierdliwym nawoływaniem takich jak oni. Wołali za nim po okolicy, patrzyli czujnie, byli zdeterminowali. Obserwował ich od samego początku. Znudziło mu się jednak dłubanie we własnych piórach. Czuł przejmujące zniecierpliwienie, które próbowało porozciągać krucze ciało do starczej postaci. Wreszcie przestał się temu opierać.
Stanął przed nimi. Ni to kruk, ni to człowiek. Zdziczały, przygarbiony. W białych włosach fruwały czarne pióra, a powyginane ręce wciskał mocno w ciało. Patrzył z niezadowoleniem, ze wstrętem. Milczał, choć czasem pochrapywał, jakby próbował krakać. Był nędzny, zirytowany. Machnął łapą, by przywołać pozostałe ptaki. Sznurem spłynęły ze szczytów wieży, by przysiąść na jego ramionach. Niczego od nich nie chciał, więc winni zawrócić, póki przerośnięte pazury nie powbijały im się w oczy. Wcale nie był bezbronny.
Znów nerwowo przechylił łeb, a pierzasty bok zafalował. Nie chciał tu nikogo. Rozchylił dziób i zakrakał raz, potem znów, a kiedy z nie wiadomo skąd odpowiedziała mu równie krucza melodia, wiedział już, że one wszystkie czuły tak samo. Mógł trwać w nieruchomej pozie, jak byle ptaszysko, które przypałętało się do wygodnej nory. W końcu skrzydlaci lubili wieże, ubóstwiali wznosić się i wznosić, a potem opadać zbyt prędko, aby dało się to powstrzymać. Kto mógł je zrozumieć lepiej od niego? Nie robił tego od dawna, nie opuszczał ptasiego ciała, dobrze wiedząc, że tylko tak uchroni się przed upierdliwym nawoływaniem takich jak oni. Wołali za nim po okolicy, patrzyli czujnie, byli zdeterminowali. Obserwował ich od samego początku. Znudziło mu się jednak dłubanie we własnych piórach. Czuł przejmujące zniecierpliwienie, które próbowało porozciągać krucze ciało do starczej postaci. Wreszcie przestał się temu opierać.
Stanął przed nimi. Ni to kruk, ni to człowiek. Zdziczały, przygarbiony. W białych włosach fruwały czarne pióra, a powyginane ręce wciskał mocno w ciało. Patrzył z niezadowoleniem, ze wstrętem. Milczał, choć czasem pochrapywał, jakby próbował krakać. Był nędzny, zirytowany. Machnął łapą, by przywołać pozostałe ptaki. Sznurem spłynęły ze szczytów wieży, by przysiąść na jego ramionach. Niczego od nich nie chciał, więc winni zawrócić, póki przerośnięte pazury nie powbijały im się w oczy. Wcale nie był bezbronny.
I show not your face but your heart's desire
Na jego wezwanie kruki wzbiły się ku górze, niebo stało się czarne od skrzydeł. Ze skrzydeł powstał też on, stary jak wieża, na której ruinach stali; tonął w jasnych szatach, zwisających z niego smętnie - pasować mogły na niego wiele kilogramów wcześniej. Płowe włosy, postrzępione, nastroszone, wiły się aż do ud. To jednak ręce czarnoksiężnika zwracały największą uwagę, wygięte tak, jak zgięte skrzydła, wyczekujące tylko momentu, w którym rozpostarte poderwą przygarbioną sylwetkę do lotu.
Płowy Książę słuchał go - i posłuchał, przybrał ludzki kształt; tyle Borginowi wystarczyło, by zyskać pewność, że milczenie nie jest równoznaczne z tym, iż zaklinacz podjął już decyzję, i nie zamierza rozważyć propozycji wysłanników Czarnego Pana.
- Tropiłem cię, Płowy Książę, od miesiąca, wiesz o tym dobrze, jesteśmy tu wszak na twoje zaproszenie - rozpowiedziane po nokturnie wieści dotarły do odpowiednich uszu. - Kamień runiczny przekazał mi jeden z twych kruków, przyjąłem kamień i zaproszenie - nie spodziewał się jednak, że Książę zadba o to, by posłańcy musieli się wysilić, nim pokonają ostatnią prostą - klątwa tropiciela prowadziła wprost do runicznego kręgu, z którego musieli się uwolnić, a później dalszą drogę wskazał im dopiero magiczny kamień słoneczny. Nie wspominając już o tym, co mogło, choć nie musiało, znajdować się w kociołku, powodując mały kataklizm - od lat wielu napotykałem na pozostawione przez ciebie wskazówki, na zapiski na marginesach ksiąg, które trafiały do Borgina i Burke'a, na cenne notatki zamieszczone między wersami tomiszczy krążących po Nokturnie... cała ta wiedza, jej ogrom, tkwi rozsypana na stronicach, które niegdyś zniszczeją, a nie minie dekada, może dwie, a nikt nie będzie mógł sobie przypomnieć, czyją ręką została spisana, o Płowym Księciu wkrótce mało kto będzie pamiętał - nawet teraz zdaje się być tylko marą, nie istnieć tak naprawdę, do dziś Borgin nie znał nikogo, kto stanąłby z zaklinaczem twarzą w twarz. - Wesprzyj naszą sprawę - nie musiał mówić, o jaką chodzi, wieści o Czarnym Panie i jego poplecznikach dotarły nawet tu, do samotni - a zobowiązuję się, że żyć będziesz wiecznie, świadkiem mi wszystkie krucze oczy, świadkiem też lord Black. Pozwól mi usystematyzować lata twej pracy, całą twoją wiedzę, przekaż mi to, co wiesz o zaklinaniu, zostań mym mistrzem, i pokłoń się przed Czarnym Panem, przed człowiekiem - nadczłowiekiem - dzięki któremu zaklinanie stanie się sztuką, a klątwy będą kojarzyły się z tym, czym były od samego początku, z ochroną - w obecnej sytuacji - ochroną tego kraju przed niegodnymi magii - jestem z Borginów, klątwy płyną w mojej krwi, zrodziła mnie runiczna ziemia - nie mówił tego chełpliwie, stwierdzał jeno fakt - potrzebujemy ciebie i twej wiedzy w szeregach walczących o zmianę i lepszą przyszłość, a ty, Książę, potrzebujesz nas - ludzi, nie kruków.
Milczał. Grobową ciszą. Ale bystrości oczu nie stępił czas, odbijały się w nich emocje; chłonęły słowa, które Borgin wypowiadał spokojnym tonem. Nagle jeden palec, lewej dłoni, skinął na Caldera, wpierw wysuwając się ku niemu niemal jak szpon oskarżenia, by potem wskazać, iż Borgin ma podążyć za starcem do paleniska pośród zgliszczy.
- Pokaż, co umiesz - wychrypiał płowowłosy, zapraszając Borgina do jedynej w swym rodzaju uczty. Śmierci. Same słowa nie wystarczyły, Książę chciał jeszcze zobaczyć, kim jest ten, który miałby zakłócać jego spokój. Z kim miałby podzielić się swoją wiedzą.
Częstuj się.
Na ziemi, tuż obok felernego kociołka, spod peleryny niewidki, ściągniętej zamaszystym ruchem dłoni, wyłoniło się powykręcane ciało żywego wciąż człowieka. Naznaczonego paskudnymi ranami, świeżo zasklepionymi. Oszpeconego szkaradnymi bliznami.
Zrozumiał. Sięgnął po przygotowaną już bazę z włóknem serca, bez wątpienia będącą dziełem zaklinacza. A potem zaczął kreślić runy, zaczynając od Naudhiz.
Swą klątwą otworzył każdą z ran, każdą najstarszą nawet bliznę, bezwładne ciało przypominało teraz sito, z którego wypływała krew. Nie znał historii tego człowieka, dogorywającego okrutną śmiercią, lecz stał się on kartą przetargową. Nie żałował go. I bez tego bezimienny nie dożyłby do rana.
- Wrócisz tu, sam, w następną niedzielę, potem zaś w każdą kolejną. Będziesz spisywał me myśli, odnajdziesz wszystkie księgi, w których pozostawiłem swe uwagi, ułatwisz mi dostęp do ingrediencji - choć pierwsze słowa wypowiadał z trudem, jakby nie używał aparatu mowy od dawna, to z pozostałymi nie miał już problemu, jednak wciąż pobrzmiewało w nich to chrapowate, nieprzyjemne brzmienie. - Płowy Książę będzie jednym z was - kruk wejdzie między wrony, zakracze jak one.
| zt
Płowy Książę słuchał go - i posłuchał, przybrał ludzki kształt; tyle Borginowi wystarczyło, by zyskać pewność, że milczenie nie jest równoznaczne z tym, iż zaklinacz podjął już decyzję, i nie zamierza rozważyć propozycji wysłanników Czarnego Pana.
- Tropiłem cię, Płowy Książę, od miesiąca, wiesz o tym dobrze, jesteśmy tu wszak na twoje zaproszenie - rozpowiedziane po nokturnie wieści dotarły do odpowiednich uszu. - Kamień runiczny przekazał mi jeden z twych kruków, przyjąłem kamień i zaproszenie - nie spodziewał się jednak, że Książę zadba o to, by posłańcy musieli się wysilić, nim pokonają ostatnią prostą - klątwa tropiciela prowadziła wprost do runicznego kręgu, z którego musieli się uwolnić, a później dalszą drogę wskazał im dopiero magiczny kamień słoneczny. Nie wspominając już o tym, co mogło, choć nie musiało, znajdować się w kociołku, powodując mały kataklizm - od lat wielu napotykałem na pozostawione przez ciebie wskazówki, na zapiski na marginesach ksiąg, które trafiały do Borgina i Burke'a, na cenne notatki zamieszczone między wersami tomiszczy krążących po Nokturnie... cała ta wiedza, jej ogrom, tkwi rozsypana na stronicach, które niegdyś zniszczeją, a nie minie dekada, może dwie, a nikt nie będzie mógł sobie przypomnieć, czyją ręką została spisana, o Płowym Księciu wkrótce mało kto będzie pamiętał - nawet teraz zdaje się być tylko marą, nie istnieć tak naprawdę, do dziś Borgin nie znał nikogo, kto stanąłby z zaklinaczem twarzą w twarz. - Wesprzyj naszą sprawę - nie musiał mówić, o jaką chodzi, wieści o Czarnym Panie i jego poplecznikach dotarły nawet tu, do samotni - a zobowiązuję się, że żyć będziesz wiecznie, świadkiem mi wszystkie krucze oczy, świadkiem też lord Black. Pozwól mi usystematyzować lata twej pracy, całą twoją wiedzę, przekaż mi to, co wiesz o zaklinaniu, zostań mym mistrzem, i pokłoń się przed Czarnym Panem, przed człowiekiem - nadczłowiekiem - dzięki któremu zaklinanie stanie się sztuką, a klątwy będą kojarzyły się z tym, czym były od samego początku, z ochroną - w obecnej sytuacji - ochroną tego kraju przed niegodnymi magii - jestem z Borginów, klątwy płyną w mojej krwi, zrodziła mnie runiczna ziemia - nie mówił tego chełpliwie, stwierdzał jeno fakt - potrzebujemy ciebie i twej wiedzy w szeregach walczących o zmianę i lepszą przyszłość, a ty, Książę, potrzebujesz nas - ludzi, nie kruków.
Milczał. Grobową ciszą. Ale bystrości oczu nie stępił czas, odbijały się w nich emocje; chłonęły słowa, które Borgin wypowiadał spokojnym tonem. Nagle jeden palec, lewej dłoni, skinął na Caldera, wpierw wysuwając się ku niemu niemal jak szpon oskarżenia, by potem wskazać, iż Borgin ma podążyć za starcem do paleniska pośród zgliszczy.
- Pokaż, co umiesz - wychrypiał płowowłosy, zapraszając Borgina do jedynej w swym rodzaju uczty. Śmierci. Same słowa nie wystarczyły, Książę chciał jeszcze zobaczyć, kim jest ten, który miałby zakłócać jego spokój. Z kim miałby podzielić się swoją wiedzą.
Częstuj się.
Na ziemi, tuż obok felernego kociołka, spod peleryny niewidki, ściągniętej zamaszystym ruchem dłoni, wyłoniło się powykręcane ciało żywego wciąż człowieka. Naznaczonego paskudnymi ranami, świeżo zasklepionymi. Oszpeconego szkaradnymi bliznami.
Zrozumiał. Sięgnął po przygotowaną już bazę z włóknem serca, bez wątpienia będącą dziełem zaklinacza. A potem zaczął kreślić runy, zaczynając od Naudhiz.
Swą klątwą otworzył każdą z ran, każdą najstarszą nawet bliznę, bezwładne ciało przypominało teraz sito, z którego wypływała krew. Nie znał historii tego człowieka, dogorywającego okrutną śmiercią, lecz stał się on kartą przetargową. Nie żałował go. I bez tego bezimienny nie dożyłby do rana.
- Wrócisz tu, sam, w następną niedzielę, potem zaś w każdą kolejną. Będziesz spisywał me myśli, odnajdziesz wszystkie księgi, w których pozostawiłem swe uwagi, ułatwisz mi dostęp do ingrediencji - choć pierwsze słowa wypowiadał z trudem, jakby nie używał aparatu mowy od dawna, to z pozostałymi nie miał już problemu, jednak wciąż pobrzmiewało w nich to chrapowate, nieprzyjemne brzmienie. - Płowy Książę będzie jednym z was - kruk wejdzie między wrony, zakracze jak one.
| zt
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
18 VII
Wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do tego miejsca; za każdym razem, w każde niedzielne południe, gdy tu wracał, zastanawiał się, czy tym razem kapryśny Książę nie wymyślił czegoś jeszcze, atrakcji podobnych do tych, które przywitały ich z lordem Blackiem za pierwszym razem.
Dziś także teleportował się u podnóża wzniesienia, na którym królowały ruiny, pokryte czarnym mchem kruczych piór. W przepastnej torbie, wżynającej się boleśnie w lewe przedramię, niósł kolejną księgę naznaczoną atramentem Płowego Księcia; pierwszych kilka znalazł bez trudu, część wciąż jeszcze mieli na stanie, w sklepie; potem zaczęły się schody, stromsze niż te, po których wspinał się teraz. Skontaktował się ze swoją rodziną, ze swym nauczycielem czarnej magii, z wszystkimi osobami, o których wiedział, że w zbiorach mają czarnomagiczne księgi, które - nim trafiły do nich - mogły znaleźć się wiele lat temu w zachłannych wiedzy rękach Płowego Księcia.
Pod sam koniec wspinaczki odniósł wrażenie, że Instrumenta arkanów tajemnych ważyły tyle, co on. A przecież nie tylko je miał w swym pakunku. Zatrzymał się na chwilę, by złapać oddech, nie pozostał jednak niezauważony. Jego przybycie zaanonsowało przeciągłe krakanie. Dobrze znany mu kruk poderwał się z gałęzi, i opadł, tuż nad ziemią przemieniając się w człowieka. Wymienili spojrzenia, żaden z nich nie powiedział nic więcej; wypracowali już cały rytuał, w którym przebiegały te spotkania. Borgin przekazywał Płowemu Księciu ingrediencje potrzebne do zaklinania, jeśli listownie został o to przez zaklinacza poproszony, a potem w niemal nieprzerwanej ciszy pracowali nad klątwami. Bądź poświęcali czas na spisanie przemyśleń Płowego Księcia. Starzec zasiadał na jednym z kamieni, wyciągał z lufkę i z papierosem w ustach przeglądał przygotowane przez Borgina księgi, odświeżając sobie pamięć i uzupełniając skąpe notatki, pokrywające marginesy tychże knig, o dodatkowe, rozbudowane informacje. Samopiszące pióro nie miało ani chwili wytchnienia. A Calder dopytywał, drążył temat, prosił o szersze wyjaśnienie zbyt skrótowych stwierdzeń. Sporadycznie niezbędne było skorzystanie z myślodsiewni, gdy powracali do czasów sprzed trzydziestu czy pięćdziesięciu lat.
Śmierciożerczyni wyraziła się jasno - ma wydobyć z tego człowieka całą wiedzę, jaka tylko może przysłużyć się ich sprawie; ma u jego boku szlifować swe umiejętności. Zadbać o to, by Płowy Książę gotowy był w każdej chwili wykorzystać swą wiedzę na rozkaz Czarnego Pana.
I choć już wtedy, pamiętnego dnia, z ust Płowego Księcia padło stwierdzenie, iż jest jednym z popleczników Czarnego Pana, to Borgin nie potrafił dać wiary owym słowom. Człowiek ten zdawał się być tak oderwany od rzeczywistości, jak tylko było to możliwe, jak daleko poniosły go skrzydła. W chwili, gdy spotkali się po raz pierwszy, bardziej krukiem był niż mężczyzną. Minęło kilka tygodni, nim Calder usłyszał po raz pierwszy - w jednym ze wspomnień - imię i nazwisko starca. Theo Goberick; w świecie zaklinaczy ta godność nie znaczyła zupełnie nic, i choć okrzyknięcie się mianem Płowego Księcia brzmiało pretensjonalnie, to Borgin był w stanie zrozumieć chęć nadania sobie nazwy, która podkreślałaby wybitne zdolności tego człowieka.
Dopiero teraz, dopiero dzisiaj, po tych wszystkich spotkaniach, mógł podpisać się swym własnym nazwiskiem pod listem, w którym poinformuje madame Mericourt, iż udało mu się pozyskać dla Rycerzy wiedzę i zdolności Gobericka.
Płowy Książę, książę kruków, należał do Czarnego Pana.
| zt
Wciąż nie potrafił przyzwyczaić się do tego miejsca; za każdym razem, w każde niedzielne południe, gdy tu wracał, zastanawiał się, czy tym razem kapryśny Książę nie wymyślił czegoś jeszcze, atrakcji podobnych do tych, które przywitały ich z lordem Blackiem za pierwszym razem.
Dziś także teleportował się u podnóża wzniesienia, na którym królowały ruiny, pokryte czarnym mchem kruczych piór. W przepastnej torbie, wżynającej się boleśnie w lewe przedramię, niósł kolejną księgę naznaczoną atramentem Płowego Księcia; pierwszych kilka znalazł bez trudu, część wciąż jeszcze mieli na stanie, w sklepie; potem zaczęły się schody, stromsze niż te, po których wspinał się teraz. Skontaktował się ze swoją rodziną, ze swym nauczycielem czarnej magii, z wszystkimi osobami, o których wiedział, że w zbiorach mają czarnomagiczne księgi, które - nim trafiły do nich - mogły znaleźć się wiele lat temu w zachłannych wiedzy rękach Płowego Księcia.
Pod sam koniec wspinaczki odniósł wrażenie, że Instrumenta arkanów tajemnych ważyły tyle, co on. A przecież nie tylko je miał w swym pakunku. Zatrzymał się na chwilę, by złapać oddech, nie pozostał jednak niezauważony. Jego przybycie zaanonsowało przeciągłe krakanie. Dobrze znany mu kruk poderwał się z gałęzi, i opadł, tuż nad ziemią przemieniając się w człowieka. Wymienili spojrzenia, żaden z nich nie powiedział nic więcej; wypracowali już cały rytuał, w którym przebiegały te spotkania. Borgin przekazywał Płowemu Księciu ingrediencje potrzebne do zaklinania, jeśli listownie został o to przez zaklinacza poproszony, a potem w niemal nieprzerwanej ciszy pracowali nad klątwami. Bądź poświęcali czas na spisanie przemyśleń Płowego Księcia. Starzec zasiadał na jednym z kamieni, wyciągał z lufkę i z papierosem w ustach przeglądał przygotowane przez Borgina księgi, odświeżając sobie pamięć i uzupełniając skąpe notatki, pokrywające marginesy tychże knig, o dodatkowe, rozbudowane informacje. Samopiszące pióro nie miało ani chwili wytchnienia. A Calder dopytywał, drążył temat, prosił o szersze wyjaśnienie zbyt skrótowych stwierdzeń. Sporadycznie niezbędne było skorzystanie z myślodsiewni, gdy powracali do czasów sprzed trzydziestu czy pięćdziesięciu lat.
Śmierciożerczyni wyraziła się jasno - ma wydobyć z tego człowieka całą wiedzę, jaka tylko może przysłużyć się ich sprawie; ma u jego boku szlifować swe umiejętności. Zadbać o to, by Płowy Książę gotowy był w każdej chwili wykorzystać swą wiedzę na rozkaz Czarnego Pana.
I choć już wtedy, pamiętnego dnia, z ust Płowego Księcia padło stwierdzenie, iż jest jednym z popleczników Czarnego Pana, to Borgin nie potrafił dać wiary owym słowom. Człowiek ten zdawał się być tak oderwany od rzeczywistości, jak tylko było to możliwe, jak daleko poniosły go skrzydła. W chwili, gdy spotkali się po raz pierwszy, bardziej krukiem był niż mężczyzną. Minęło kilka tygodni, nim Calder usłyszał po raz pierwszy - w jednym ze wspomnień - imię i nazwisko starca. Theo Goberick; w świecie zaklinaczy ta godność nie znaczyła zupełnie nic, i choć okrzyknięcie się mianem Płowego Księcia brzmiało pretensjonalnie, to Borgin był w stanie zrozumieć chęć nadania sobie nazwy, która podkreślałaby wybitne zdolności tego człowieka.
Dopiero teraz, dopiero dzisiaj, po tych wszystkich spotkaniach, mógł podpisać się swym własnym nazwiskiem pod listem, w którym poinformuje madame Mericourt, iż udało mu się pozyskać dla Rycerzy wiedzę i zdolności Gobericka.
Płowy Książę, książę kruków, należał do Czarnego Pana.
| zt
i ache in a language so old that even the earth no longer remembers; so dead that it has returned to dust
Calder Borgin
Zawód : zaklinam teraźniejszość
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
you're not dead but
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
you're not alive either
you're a ghost with
a beating heart
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
7 października
Szukał miejsca, szukał inspiracji… Podróżowanie wydawało mu się być świetnym zajęciem. Nie myślał, nie zastanawiał się - głównie co robił to rozglądał po okolicach, po miastach, a teraz i po wyspie. Pamiętał jeszcze ze szkoły opowieści Octavii - i o dziwo nawet zapamiętał, aby nie denerwować syren. Może właśnie dlatego zamiast na plażę, zdecydował się udać właśnie na wieżę. Niewiele wiedział na jej temat, coś mu się rzuciło w uszy od lokalnych ludzi, kiedy przybył na miejsce… A kruki wciąż były jednym z jego ulubionych zwierząt, wiec dlaczego nie miałby odwiedzić miejsca, która według miejscowych było z nimi tak silnie związane?
Znajdując się niedaleko wieży, od razu zauważył, ze ludzie się nie mylili… Kruków było tutaj od groma i niekoniecznie wiedział co miał na ten widok uważać. Może nieco się bał, może było w nim nieco niepewności - te ptaki były inteligentne, czasami potrafiły być nawet wredne. Ale w takich ilościach rzadko je widywał gdziekolwiek. Może rzeczywiście coś je przyciągało do tego miejsca? Żałował, że nie podpytałam o jego historię kogoś z miasta… Cóż, mogło stanowić świetną bazę pod jakąś nową bajkę lub inną historię, na której mógłby zarobić.
Przysiadł na ścieżce, która nie wydawała się być uczęszczana w tym momencie, przodem do wieży i zastanawiając się dłuższy moment nad tym, jaki mógł być powód do tego, ze ptaki osiadały w tych ruinach. Co jego mogło przyciągać?
Siedząc tak na ziemi, w pewnym momencie wyciągnął również harmonijkę, chcąc zagrać coś. To nie tak, że nie lubił dźwięków natury, które go otaczały - po prostu czuł w tym momencie, że potrzebował dużo większej ilości bodźców. Potrzebował większej ilości dźwięków, może też i obrazów. Może rzeczywiście powinien się zbliżyć do wieży? Mogło się to rzecz jasna skończyć atakiem ze strony ptaków. Nie powinien tak ryzykować… chociaż czy tak naprawdę ryzykował czymkolwiek? Nie miał za wiele do stracenia już od lat… po prostu jakoś się przemykał z dnia na dzień, z roku na rok. Nie miał planu, nie miał pomysłu, nie miał ambicji, a tym bardziej celu. Po prostu egzystował włócząc się z miejsca do miejsca.
Przerwał grę, podnosząc się po chwili z ziemi i otrzepując, chcąc rzeczywiście ruszyć głębiej do ruin, żeby je może odrobinę bardziej przebadać.
Szukał miejsca, szukał inspiracji… Podróżowanie wydawało mu się być świetnym zajęciem. Nie myślał, nie zastanawiał się - głównie co robił to rozglądał po okolicach, po miastach, a teraz i po wyspie. Pamiętał jeszcze ze szkoły opowieści Octavii - i o dziwo nawet zapamiętał, aby nie denerwować syren. Może właśnie dlatego zamiast na plażę, zdecydował się udać właśnie na wieżę. Niewiele wiedział na jej temat, coś mu się rzuciło w uszy od lokalnych ludzi, kiedy przybył na miejsce… A kruki wciąż były jednym z jego ulubionych zwierząt, wiec dlaczego nie miałby odwiedzić miejsca, która według miejscowych było z nimi tak silnie związane?
Znajdując się niedaleko wieży, od razu zauważył, ze ludzie się nie mylili… Kruków było tutaj od groma i niekoniecznie wiedział co miał na ten widok uważać. Może nieco się bał, może było w nim nieco niepewności - te ptaki były inteligentne, czasami potrafiły być nawet wredne. Ale w takich ilościach rzadko je widywał gdziekolwiek. Może rzeczywiście coś je przyciągało do tego miejsca? Żałował, że nie podpytałam o jego historię kogoś z miasta… Cóż, mogło stanowić świetną bazę pod jakąś nową bajkę lub inną historię, na której mógłby zarobić.
Przysiadł na ścieżce, która nie wydawała się być uczęszczana w tym momencie, przodem do wieży i zastanawiając się dłuższy moment nad tym, jaki mógł być powód do tego, ze ptaki osiadały w tych ruinach. Co jego mogło przyciągać?
Siedząc tak na ziemi, w pewnym momencie wyciągnął również harmonijkę, chcąc zagrać coś. To nie tak, że nie lubił dźwięków natury, które go otaczały - po prostu czuł w tym momencie, że potrzebował dużo większej ilości bodźców. Potrzebował większej ilości dźwięków, może też i obrazów. Może rzeczywiście powinien się zbliżyć do wieży? Mogło się to rzecz jasna skończyć atakiem ze strony ptaków. Nie powinien tak ryzykować… chociaż czy tak naprawdę ryzykował czymkolwiek? Nie miał za wiele do stracenia już od lat… po prostu jakoś się przemykał z dnia na dzień, z roku na rok. Nie miał planu, nie miał pomysłu, nie miał ambicji, a tym bardziej celu. Po prostu egzystował włócząc się z miejsca do miejsca.
Przerwał grę, podnosząc się po chwili z ziemi i otrzepując, chcąc rzeczywiście ruszyć głębiej do ruin, żeby je może odrobinę bardziej przebadać.
Pogoda była całkiem przyjemna, a przynajmniej jak na październik. Niektórzy mogliby powiedzieć, że zbyt mocno wiało, jednak mieszkańcy Wight słysząc podobne słowa zaśmialiby się jedynie mówiąc, że ktoś tutaj chyba nie poznał jeszcze prawdziwego wiatru. Z tegoż to powodu Octavia postanowiła skorzystać z tych okoliczności i udać się na spacer, nigdy nie wiadomo bowiem, kiedy pogoda pokaże swoje kaprysy i podobne eskapady staną się cięższe do realizacji.
Ubrana w ciepły i długi do ziemi płaszcz pod spodem miała koszulę i gruby sweter, a do tego, o zgrozo, spodnie. Po pierwsze jednak wierzchnie okrycie skutecznie je ukrywało, po drugie wybierała się w raczej opustoszałe zakamarki wyspy, nie miała więc żadnych planów, by kogokolwiek tam napotkać. Na wzgórza natomiast z pewnością wygodniej się wchodziło bez plączącej się wokół nóg spódnicy.
Tego dnia ilość ptaków na niebie była większa niż zwykle, uznała to więc za znak wyznaczający kierunek jej dzisiejszej wędrówki. Opuszczona wieża wydawała jej się miejscem odpowiednim na spokojny dzień, nikt bowiem się tam praktycznie nie zapuszczał. Legenda o klątwie skutecznie odstraszała potencjalnych spacerowiczów, a jak cicho wybadała nikt z jej domu nie miał dzisiaj w planach się tu wybierać.
Mimo tego im bliżej celu była tym wyraźniej słyszała nietypowe raczej dla tego miejsca dźwięki. Mogłaby się zarzec, że ktoś niedaleko wieży na czymś gra. Po kilku kolejnych krokach uznała, że musi być to harmonijka, jeszcze kolejne dały jej przedziwne uczucie, że skądś chyba tę grę zna. Nieco się zmieniła, ulepszyła, jednak każdy muzyk miał pewien niepowtarzalny dla siebie sposób gry i była pewna, że z tym konkretnym miała już styczność.
Kiedy w końcu dotarła w okolice wieży i zobaczyła siedzącą na ścieżce postać uderzyło ją wspomnienie pewnego drzewa blisko Hogwartu, jednak chociaż elementy łączyły się w całkiem logiczną całość, to i tak nie do końca potrafiła uwierzyć kim prawdopodobnie jest osoba, która jeszcze nie zdawała sobie sprawy z jej obecności.
-Thomas? - odezwała się w końcu, kiedy ten wstał z ziemi. Chociaż jeszcze nie widziała jego twarzy już widziała, że był sporo wyższy od ich ostatniego spotkania. Wtedy byli niemal równi, może nawet przerastała go o kilka centymetrów, teraz prędzej on będzie patrzył na nią z góry.
Ubrana w ciepły i długi do ziemi płaszcz pod spodem miała koszulę i gruby sweter, a do tego, o zgrozo, spodnie. Po pierwsze jednak wierzchnie okrycie skutecznie je ukrywało, po drugie wybierała się w raczej opustoszałe zakamarki wyspy, nie miała więc żadnych planów, by kogokolwiek tam napotkać. Na wzgórza natomiast z pewnością wygodniej się wchodziło bez plączącej się wokół nóg spódnicy.
Tego dnia ilość ptaków na niebie była większa niż zwykle, uznała to więc za znak wyznaczający kierunek jej dzisiejszej wędrówki. Opuszczona wieża wydawała jej się miejscem odpowiednim na spokojny dzień, nikt bowiem się tam praktycznie nie zapuszczał. Legenda o klątwie skutecznie odstraszała potencjalnych spacerowiczów, a jak cicho wybadała nikt z jej domu nie miał dzisiaj w planach się tu wybierać.
Mimo tego im bliżej celu była tym wyraźniej słyszała nietypowe raczej dla tego miejsca dźwięki. Mogłaby się zarzec, że ktoś niedaleko wieży na czymś gra. Po kilku kolejnych krokach uznała, że musi być to harmonijka, jeszcze kolejne dały jej przedziwne uczucie, że skądś chyba tę grę zna. Nieco się zmieniła, ulepszyła, jednak każdy muzyk miał pewien niepowtarzalny dla siebie sposób gry i była pewna, że z tym konkretnym miała już styczność.
Kiedy w końcu dotarła w okolice wieży i zobaczyła siedzącą na ścieżce postać uderzyło ją wspomnienie pewnego drzewa blisko Hogwartu, jednak chociaż elementy łączyły się w całkiem logiczną całość, to i tak nie do końca potrafiła uwierzyć kim prawdopodobnie jest osoba, która jeszcze nie zdawała sobie sprawy z jej obecności.
-Thomas? - odezwała się w końcu, kiedy ten wstał z ziemi. Chociaż jeszcze nie widziała jego twarzy już widziała, że był sporo wyższy od ich ostatniego spotkania. Wtedy byli niemal równi, może nawet przerastała go o kilka centymetrów, teraz prędzej on będzie patrzył na nią z góry.
Octavia A. Lestrange
Zawód : Konsultant artystyczny w rodzinnej operze
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Odrobina szaleństwa jeszcze nikomu nie zaszkodziła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Kiedy się podnosił, nie spodziewał się mieć żadnego towarzystwa. Kto by mógł podejrzewać jakieś obce dusze o odwiedzanie tak podejrzanych regionów i opuszczonych ruin? Szczególnie w taką pogodę jak teraz! Chociaż akurat czy pogoda wyjątkowo różniła się od standardowej na tej wyspie to nie był w stanie powiedzieć. Było wietrznie, nawet całkiem mocno - jednak to nie o tym powinien myśleć.
Rozejrzał się zaskoczony, dostrzegając sylwetkę kobiety - starając sobie przypomnieć skąd dokładnie ją zna, gdzie już słyszał ten głos, który go wołał i po dłuższej chwili uśmiechnął się szeroko, chowając harmonijkę do kieszeni swojej kurtki.
Zaraz ruszył w kierunku wydającej się mu znajomej dziewczyny. Może powinien być ostrożny, może nie powinien tak nagle decydować się podchodzić do obcych i zaczepiać ich. Nie mógł wiedzieć czy to nie ktoś inny, czy ktoś się nie podszywał… Ale najwyraźniej dziewczyna go znała. A jakby zaczął się nad tym zastanawiać - to czy rzeczywiście panna Lestrange nie mieszkała w tych rejonach, właśnie na tej niewielkiej wyspie w okolicach Wielkiej Brytanii?
- Świat jest mały, ale miło widzieć cię w dobrym zdrowiu i niezmiennie piękną od Hogwartu - stwierdził z uśmiechem, zatrzymując się na kilka kroków od niej. Może w zwykłej sytuacji, gdyby spotkał kogoś bliskiego lub dobrego znajomego, przytuliłyby tę osobę, uścisnął jej dłoń - ale nie wiedział na ile mógł sobie pozwolić w tej sytuacji. W końcu miał do czynienia z lady, nie wiedział czy wychodziła na spacery sama w takie opustoszałe i nie cieszące się dobrą sławą okolice, czy może jednak ktoś jej towarzyszył. Nie wiedział i nie mógł tego wiedzieć. Cóż, z pewnością przez ostatnie kilka lat ich życie po prostu… różniło się. Znacznie. Czy pracowała? Prawdopodobnie nie. Znalazła męża? To już bardziej realne.
- Wow… Tyle lat, kogo jak kogo ale nie spodziewałem się natknąć na lady Lestrange, i to jeszcze w takim miejscu! Nie słyszałaś o klątwie wieży? Chociaż spokojnie, osobiście zadbam o to, aby kruki nie zrobiły ci krzywdy - zapewnił, posyłając jej zawadiacki uśmiech. Cóż, nie mógł narzekać na spotkanie znajomej twarzy po tylu latach spędzonych w Szkocji i unikania wszystkich. To była… miła odmiana.
Rozejrzał się zaskoczony, dostrzegając sylwetkę kobiety - starając sobie przypomnieć skąd dokładnie ją zna, gdzie już słyszał ten głos, który go wołał i po dłuższej chwili uśmiechnął się szeroko, chowając harmonijkę do kieszeni swojej kurtki.
Zaraz ruszył w kierunku wydającej się mu znajomej dziewczyny. Może powinien być ostrożny, może nie powinien tak nagle decydować się podchodzić do obcych i zaczepiać ich. Nie mógł wiedzieć czy to nie ktoś inny, czy ktoś się nie podszywał… Ale najwyraźniej dziewczyna go znała. A jakby zaczął się nad tym zastanawiać - to czy rzeczywiście panna Lestrange nie mieszkała w tych rejonach, właśnie na tej niewielkiej wyspie w okolicach Wielkiej Brytanii?
- Świat jest mały, ale miło widzieć cię w dobrym zdrowiu i niezmiennie piękną od Hogwartu - stwierdził z uśmiechem, zatrzymując się na kilka kroków od niej. Może w zwykłej sytuacji, gdyby spotkał kogoś bliskiego lub dobrego znajomego, przytuliłyby tę osobę, uścisnął jej dłoń - ale nie wiedział na ile mógł sobie pozwolić w tej sytuacji. W końcu miał do czynienia z lady, nie wiedział czy wychodziła na spacery sama w takie opustoszałe i nie cieszące się dobrą sławą okolice, czy może jednak ktoś jej towarzyszył. Nie wiedział i nie mógł tego wiedzieć. Cóż, z pewnością przez ostatnie kilka lat ich życie po prostu… różniło się. Znacznie. Czy pracowała? Prawdopodobnie nie. Znalazła męża? To już bardziej realne.
- Wow… Tyle lat, kogo jak kogo ale nie spodziewałem się natknąć na lady Lestrange, i to jeszcze w takim miejscu! Nie słyszałaś o klątwie wieży? Chociaż spokojnie, osobiście zadbam o to, aby kruki nie zrobiły ci krzywdy - zapewnił, posyłając jej zawadiacki uśmiech. Cóż, nie mógł narzekać na spotkanie znajomej twarzy po tylu latach spędzonych w Szkocji i unikania wszystkich. To była… miła odmiana.
Strona 26 z 27 • 1 ... 14 ... 25, 26, 27
Krucza wieża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Wyspa Wight