Statek rejsowy
AutorWiadomość
Statek Rejsowy
Zaczarowany statek rejsowy zwykle cumuje w magicznym porcie i codziennie po południu przewozi pasażerów wzdłuż Tamizy, raz w tygodniu wypływając na otwarte morze. Wyjątkową atrakcją są jednak rejsy odbywające się zawsze pierwszego dnia miesiąca, kiedy to statek zanurza się całkowicie pod wodę, skąd odbywa wycieczkę wzdłuż terenów zamieszkałych przez trytony, olbrzymie kałamarnice, wyrośnięte meduzy, święcące ryby oraz inne stworzenia, które mugolom nawet się nie śniły, a o których czarodzieje najczęściej mają okazję czytać jedynie w książkach. Wycieczka trwa tylko trzy dni, bowiem statek teleportuje się pomiędzy trzema punktami: Karaibami, Syberią i Australią. Będąc pod wodą, zostaje zaklęty w ogromnej bańce powietrznej, dzięki której pasażerowie nie tylko są bezpieczni, ale i mogą bez przeszkód cieszyć się pięknem podwodnego świata.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:32, w całości zmieniany 4 razy
| 22.04?
Kwiecień nigdy nie należał do moich ulubionych miesięcy. Choć jest ledwo południe, niebo już przeszywają ciemne, gęste chmury, a w moich uszach dzwonią odgłosy wiatru, wyjącego smętnie w zaułkach. Słychać go szczególnie tu, przy wodzie, choć do morskiej bryzy mu daleko - tak samo jak Tamizie daleko do morza. Zamiast wolność i nowe przygody, rzeka ta symbolizuje raczej uwięzienie i nudę, przynajmniej z mojej perspektywy. Dni miesiące wleką się niemiłosiernie i choć jeszcze się nie skończył mam wrażenie, jakby trwał o wiele dłużej niż marzec - choć w istocie różni je tylko jeden dzień i to raczej na korzyść tego pierwszego. Czy kalendarze nie były jednak rzeczą względną? Czy nie były tylko wymysłem, kolejną bzdurą, pozornie zapisaną w gwiazdach?
Mam szczerą nadzieję, że nie będzie padać, bo pogoda jest niezwykle niestała - krótkie mżawki i ulewne deszcze, po nich parzące słońce, a potem chwilowe przymrozki. Nie był to najlepszy czas na uroczy rejs, choć czy w ogóle można było nazwać go uroczym? Raczej zabiciem czasu - ciekawe sformułowanie. Bo przecież czasu nie da się zabić, choć są z pewnością takie momenty, że marzyłbym o takiej opcji.
Słyszałem, że Szkoci mogli cieszyć się obecnością zórz polarnych - tu zaś jedyne co mogło stanowić pewne ubarwienie to mgły, choć i ubarwieniem ciężko je nazwać. Z trudem zwlekam się z łóżka i leniwie wciągam na siebie ubrania, zapinam ostatnie guziki koszuli, potem grubego, ciemnego płaszcza. Co zaskakujące w okolicy nie kręci się aktualnie zbyt wiele osób, panuje wręcz niezręczna cisza, przerywana jedynie stukotem moich butów odbijających się od burku. Rozglądam się dookoła, ale nigdzie Cię nie widzę. Dobrze, przynajmniej tym razem się nie spóźniłem. Nie spoglądam na zegarek, bo najzwyczajniej w świecie go zapomniałem, jednak jestem pewien że na przybycie masz jeszcze dobrych parę minut. Nie będę też szczególnie zły, jeśli spóźnisz się nieco więcej, bo przecież mnie samemu zdarza się to ostatnio nader często.
Kwiecień nigdy nie należał do moich ulubionych miesięcy. Choć jest ledwo południe, niebo już przeszywają ciemne, gęste chmury, a w moich uszach dzwonią odgłosy wiatru, wyjącego smętnie w zaułkach. Słychać go szczególnie tu, przy wodzie, choć do morskiej bryzy mu daleko - tak samo jak Tamizie daleko do morza. Zamiast wolność i nowe przygody, rzeka ta symbolizuje raczej uwięzienie i nudę, przynajmniej z mojej perspektywy. Dni miesiące wleką się niemiłosiernie i choć jeszcze się nie skończył mam wrażenie, jakby trwał o wiele dłużej niż marzec - choć w istocie różni je tylko jeden dzień i to raczej na korzyść tego pierwszego. Czy kalendarze nie były jednak rzeczą względną? Czy nie były tylko wymysłem, kolejną bzdurą, pozornie zapisaną w gwiazdach?
Mam szczerą nadzieję, że nie będzie padać, bo pogoda jest niezwykle niestała - krótkie mżawki i ulewne deszcze, po nich parzące słońce, a potem chwilowe przymrozki. Nie był to najlepszy czas na uroczy rejs, choć czy w ogóle można było nazwać go uroczym? Raczej zabiciem czasu - ciekawe sformułowanie. Bo przecież czasu nie da się zabić, choć są z pewnością takie momenty, że marzyłbym o takiej opcji.
Słyszałem, że Szkoci mogli cieszyć się obecnością zórz polarnych - tu zaś jedyne co mogło stanowić pewne ubarwienie to mgły, choć i ubarwieniem ciężko je nazwać. Z trudem zwlekam się z łóżka i leniwie wciągam na siebie ubrania, zapinam ostatnie guziki koszuli, potem grubego, ciemnego płaszcza. Co zaskakujące w okolicy nie kręci się aktualnie zbyt wiele osób, panuje wręcz niezręczna cisza, przerywana jedynie stukotem moich butów odbijających się od burku. Rozglądam się dookoła, ale nigdzie Cię nie widzę. Dobrze, przynajmniej tym razem się nie spóźniłem. Nie spoglądam na zegarek, bo najzwyczajniej w świecie go zapomniałem, jednak jestem pewien że na przybycie masz jeszcze dobrych parę minut. Nie będę też szczególnie zły, jeśli spóźnisz się nieco więcej, bo przecież mnie samemu zdarza się to ostatnio nader często.
Let's stay lost on our way home
Alastair Nott
Zawód : Urzędnik Departamentu Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczony
Hell is empty and all the devils are here
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
pasuje!
Jestem trochę sceptycznie nastawiony do pomysłu płynięcia statkiem - nawet dziwię się, że tobie się jeszcze chce po naszej nieszczęsnej wyprawie do Rosji. Z drugiej strony nie mogę być bierny na zaproszenie od ciebie, dawno się nie widzieliśmy. Ostatnio mignąłeś mi gdzieś na ślubie twojego kuzyna, ale nie było wtedy okazji do rozmowy. Pewnie też się trochę martwisz czy nasze klątwy zostały zdjęte i jak się czujemy - to naturalne. Dziś już jest wszystko w porządku, ale jeszcze niedawno bałem się, że nigdy nie pozbędę się koszmarów oraz poczucia prześladowania. Stało się jednak inaczej, a dziś już mogę cieszyć się dniem, nawet jeśli jest on tak pochmurny. W Durham to niepisana zasada, żeby każdy dzień był bardziej ponury od poprzedniego. Jestem więc przyzwyczajony do niesprzyjającej aury ignoruję ją - w zasadzie nic się nie zmienia od momentu mojego wyjścia z dworku aż po przybycie do dzielnicy portowej. Może wieje odrobinę silniej przez bliskość Tamizy oraz tunel idealny do hulanki wiatru. Zapinam mocniej czarną szatę wierzchnią, trochę kulę się w sobie, ale docieram do celu o czasie.
- Alastair - witam się ściskając twoją dłoń. Zerkam na boki chcąc określić jak wiele osób zamierza dostać się na ten sam statek. Kilku ich jest, ale to jeszcze nie pora na amatorów pływania - pogoda skutecznie odstrasza wszelkich śmiałków, a turystów jeszcze nie widać. - Cieszę się, że cię widzę - dodaję szybko powracając do ciebie wzrokiem. - Co u ciebie? Jak podobał ci się ślub? - zagaduję, co ponoć jest wyznacznikiem dobrego wychowania. Stonowane, grzecznościowe formułki, które w dobrym tonie jest wypowiedzieć, żeby nie urazić rozmówcy, a wręcz zachęcić go do konwersacji. Znam to wszystko w teorii, staram się stosować w praktyce, ale różnie bywa. Najczęściej wychodzi nieco niezręcznie.
- To co, na pokład? - pytam, chociaż nie czekam na odpowiedź. Wolnym krokiem podążam do statku. Pierwszy przechodzę przez kładkę stawiając stopy na pokładzie. Zatrzymuję się, żebyś zdążył podejść, a potem zmierzam w stronę kadłuba. - Za chwilę powinniśmy wypływać - informuję, chociaż na pewno doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Kolejna próba zagadania. - Tutaj chyba nie czeka nas żaden sztorm - rzucam tym razem w formie żartu. Rozładowania atmosfery. Moje spojrzenie łagodnieje.
Jestem trochę sceptycznie nastawiony do pomysłu płynięcia statkiem - nawet dziwię się, że tobie się jeszcze chce po naszej nieszczęsnej wyprawie do Rosji. Z drugiej strony nie mogę być bierny na zaproszenie od ciebie, dawno się nie widzieliśmy. Ostatnio mignąłeś mi gdzieś na ślubie twojego kuzyna, ale nie było wtedy okazji do rozmowy. Pewnie też się trochę martwisz czy nasze klątwy zostały zdjęte i jak się czujemy - to naturalne. Dziś już jest wszystko w porządku, ale jeszcze niedawno bałem się, że nigdy nie pozbędę się koszmarów oraz poczucia prześladowania. Stało się jednak inaczej, a dziś już mogę cieszyć się dniem, nawet jeśli jest on tak pochmurny. W Durham to niepisana zasada, żeby każdy dzień był bardziej ponury od poprzedniego. Jestem więc przyzwyczajony do niesprzyjającej aury ignoruję ją - w zasadzie nic się nie zmienia od momentu mojego wyjścia z dworku aż po przybycie do dzielnicy portowej. Może wieje odrobinę silniej przez bliskość Tamizy oraz tunel idealny do hulanki wiatru. Zapinam mocniej czarną szatę wierzchnią, trochę kulę się w sobie, ale docieram do celu o czasie.
- Alastair - witam się ściskając twoją dłoń. Zerkam na boki chcąc określić jak wiele osób zamierza dostać się na ten sam statek. Kilku ich jest, ale to jeszcze nie pora na amatorów pływania - pogoda skutecznie odstrasza wszelkich śmiałków, a turystów jeszcze nie widać. - Cieszę się, że cię widzę - dodaję szybko powracając do ciebie wzrokiem. - Co u ciebie? Jak podobał ci się ślub? - zagaduję, co ponoć jest wyznacznikiem dobrego wychowania. Stonowane, grzecznościowe formułki, które w dobrym tonie jest wypowiedzieć, żeby nie urazić rozmówcy, a wręcz zachęcić go do konwersacji. Znam to wszystko w teorii, staram się stosować w praktyce, ale różnie bywa. Najczęściej wychodzi nieco niezręcznie.
- To co, na pokład? - pytam, chociaż nie czekam na odpowiedź. Wolnym krokiem podążam do statku. Pierwszy przechodzę przez kładkę stawiając stopy na pokładzie. Zatrzymuję się, żebyś zdążył podejść, a potem zmierzam w stronę kadłuba. - Za chwilę powinniśmy wypływać - informuję, chociaż na pewno doskonale zdajesz sobie z tego sprawę. Kolejna próba zagadania. - Tutaj chyba nie czeka nas żaden sztorm - rzucam tym razem w formie żartu. Rozładowania atmosfery. Moje spojrzenie łagodnieje.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Angelina nie starała się nawet wyglądać bogato. Po prostu tylko takie ubrania miała w szafie, do tego służąca miała wprawne oko. Jako była krawcowa pomagała swojej pani w nawet najmniejszym doborze szala czy kwiatka przyczepionego do garsonki. Jej złote pukle tak charakterystyczne dla osób, których przodkami były wile układały się we wspaniałe fale, a każdy gest, którym je poprawiała był tak zsynchronizowany z resztą jej zgrabnego ciała, że można by pomyśleć o wyreżyserowanym przedstawieniu. A jednak naturalne wdzięki i styl poruszania się były częścią panny Jolie, która uwielbiała wycieczki. Jej adorator doskonale o tym wiedział i wykupił im rejs statkiem po Tamizie. Niesamowity dżentelmen. Może nie był przy tym niesamowicie przystojny, ale Angie bardzo go lubiła. Starszy od niej o co najmniej dekadę, a może nawet piętnaście lat?, nie dawał jej żadnych znaków, że traktował ją jak dziecko. A przecież dopiero co skończyła dwadzieścia jeden lat. Mógłby w końcu patrzeć na nią z góry, ale wydawał się naprawdę sympatycznym i umiejącym docenić jej wewnętrzne wdzięki mężczyzną. Matka dziewczyny kręciła nosem, ale ona wiedziała swoje. Zresztą pani Jolie całe życie siedziała w domu i nic nie robiła. Co ona więc mogła wiedzieć o życiu i nowych atrakcjach, czekających na młodą rządną przygód dziewczynę? Wspólnie ze swoim towarzyszem Angelina wybrała się na ów state z nadzieją na niesamowite widoki i spędzenie kilku godzin w doborowym towarzystwie. Kapelusz z dużym rondem ochraniał ją przed nieporządanymi spojrzeniami, ale również przed udarem. Usiadła lekko, zakładając nogę na nogę przy wolnym stoliku na pokładzie i wystawiła twarz ku słońcu. Jako czystokrwista czarownica i sławna koneserka sztuki powinna go unikać, ale miała ochotę na nieco buntowniczą decyzję. Zważywszy na to że towarzyszący jej lord Parkinson zniknął za rogiem, chcąc przynieść jej coś do picia. Na ochłodę, tak to nazwał. Zaciekawiona tym co działo się z pięknie falującą wodą podniosła się i podeszła do barierki, by przechylić się za burtę. Wiatr w tym momencie zawiał, a apaszka, którą miała obwiniętą delikatnie na szyi, wymsknęła się i poszybowała w stronę grupy osób.
I show not your face but your heart's desire
Niestety nim rozmowa całkowicie się rozwija, musi się skończyć. Czekając na odpowiedzi Alastaira nadciąga jego sowa z pewnym listem. Kiedy kuzyn go otwiera, widzę jego niedowierzanie na twarzy. Nim się orientuję, a mnie przeprasza, gdyż musi coś pilnie załatwić. Kiwam głową życząc mu powodzenia, po czym odprowadzam go wzrokiem jak przechodzi z powrotem po kładce na ląd. Waham się chwilę czy również nie opuścić statku, ale kiedy już postanawiam pójść w stronę wyjścia, pracownicy je zamykają. Rozlega się donośny dźwięk informujący o odcumowywaniu. Niby mógłbym się stąd teleportować, ale orientuję się, że tak naprawdę to w ogóle mi nie zależy na konieczności wyjścia z pokładu. Dlatego wewnętrznie wzruszam ramionami, po czym udaję się bliżej kadłuba. Opieram łokcie o barierkę spoglądając na brzeg po drugiej stronie. Budynki, statki, krzątający się ludzie. A pomiędzy nami woda. I spokój. Pozorny - gdzieniegdzie stoją grupki rozmawiających ludzi, na szczęście większość zajęta jest tak jak ja kontemplacją. Nawet przymykam lekko oczy pozwalając wiatrowi na smaganie mojej bladej twarzy. Słońce powoli wychodzi zza chmur rozświetlając cały port.
Nim jednak jestem w stanie całkowicie się wyciszyć, coś uderza mnie w czoło, oczy, nos, usta. Z niedowierzaniem otwieram oczy, a świat wygląda jakbym oglądał go zza firan. Wiatr dalej szaleje, a ja robię niekontrolowane ruchy dłońmi, byleby pozbyć się tego czegoś ze swojego oblicza. Wreszcie chwytam lejący się materiał (swoją drogą niezwykle dobrze pachnący) oraz rozglądam się dość nieprzytomnie dookoła. Widząc przepiękną, urokliwą kobietę koncentruję na niej wzrok dłużej niż powinienem. Wygląda jakby czegoś szukała. Przełykam głośno ślinę, spoglądam w dół na trzymany w dłoniach materiał, aż wreszcie zmuszam się do przejścia tych kilku kroków. Drewno dudni pod moimi butami, chód mam raczej ciężki oraz wyuczony. Nie uśmiecham się - nie umiem. Za to zapomniałem języka w gębie.
Stoję tak przed nią dłuższą chwilę, mrugam oczami i szukam w głowie adekwatnych do sytuacji słów. Ze zdumieniem orientuję się zastanie tam niewygodnej pustki.
- Czy to należy do pani? - pytam wreszcie, ale niepewnym głosem. Wyciągam apaszkę przed siebie, tak jakby kobieta musiała przyjrzeć jej się z bliska. Zasycha mi w gardle.
Nim jednak jestem w stanie całkowicie się wyciszyć, coś uderza mnie w czoło, oczy, nos, usta. Z niedowierzaniem otwieram oczy, a świat wygląda jakbym oglądał go zza firan. Wiatr dalej szaleje, a ja robię niekontrolowane ruchy dłońmi, byleby pozbyć się tego czegoś ze swojego oblicza. Wreszcie chwytam lejący się materiał (swoją drogą niezwykle dobrze pachnący) oraz rozglądam się dość nieprzytomnie dookoła. Widząc przepiękną, urokliwą kobietę koncentruję na niej wzrok dłużej niż powinienem. Wygląda jakby czegoś szukała. Przełykam głośno ślinę, spoglądam w dół na trzymany w dłoniach materiał, aż wreszcie zmuszam się do przejścia tych kilku kroków. Drewno dudni pod moimi butami, chód mam raczej ciężki oraz wyuczony. Nie uśmiecham się - nie umiem. Za to zapomniałem języka w gębie.
Stoję tak przed nią dłuższą chwilę, mrugam oczami i szukam w głowie adekwatnych do sytuacji słów. Ze zdumieniem orientuję się zastanie tam niewygodnej pustki.
- Czy to należy do pani? - pytam wreszcie, ale niepewnym głosem. Wyciągam apaszkę przed siebie, tak jakby kobieta musiała przyjrzeć jej się z bliska. Zasycha mi w gardle.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tylko w tej całej doskonałości młodej kobiety była pewna luka - była za śmiała jak na swoją pozycję i wiek. Możliwe że przebywanie z ludźmi obytymi jak i niekiedy niezwykle postępowymi (w końcu sztuka nie opierała się jedynie na motywach klasycyzmu) nabrała pewności siebie, a wewnętrzny głos mówił jej, że delikatne otwarcie się przed innymi nie zaszkodzi - może wręcz pomóc. Gdy zaczęła dostrzegać, że było w tym dużo prawdy już jej tak zostało. Nie bała się nawiązywać nowych znajomości, chociaż nie zapomniała oczywiście o odpowiednim, dobrym wychowaniu przy ów spotkaniach. Nie wszyscy poważali to, że młoda kobieta, szczególnie panna, nie widziała wielkiego problemu, żeby porozmawiać z każdym. Jednak miało to również swego rodzaju urok. Może gdyby skupiła się bardziej na tym jak powinna się prezentować, a nie na tym jak wygląda woda podczas zderzania się z twardym kadłubem, zapewne przytrzymałabym uciekającą apaszkę. Stało się jednak inaczej i materiał odfrunął, ginąc między grupą osób. Angelina przyłożyła dłoń do ust, mając nadzieję, że nikogo nie przestraszyła ta nagle pojawiająca się ozdoba, chociaż gdyby dostała nią dla przykładu taka lady Black (niezwykle marudna kobieta przy okazji), delikatny uśmiech zapewne wygiąłby usta panny Jolie. Nie musiała jednak długo czekać na tego, kto dosłownie stał się ofiarą jej cieniutkiego szala. Po chwili rozglądania się dostrzegła trzymaną w dłoni apaszkę i podniosła spojrzenie na idącego mężczyznę. Wysunęła się naprzód, by uśmiechnąć się przepraszająco w jego stronę. Może faktycznie nieco długo milczał, ale to pewnie dlatego że był tak oburzony. Na szczęście jego głos nie był zły, a przynajmniej taki się nie wydawał. Wręcz przeciwnie. Angie spłonęła lekkim rumieńcem, ale zaraz odpowiedziała:
- Oh, tak! przepraszam bardzo. Musiałam ją źle zawiązać. W końcu jest tu o wiele wietrzniej niż w mieście. Mam nadzieję, że nie przestraszył się pan zbytnio. To na pewno nic miłego zostać zaatakowanym przez apaszkę nieuważnej kobiety.
Zaśmiała się perliście i wyciągnęła odzianą w jedwabną rękawiczkę dłoń, by przejąć swoją własność od mężczyzny. Prezentował się naprawdę wspaniale, a przebywając wśród ludzi wysoko urodzonych umiała takowego rozpoznać. Przez moment przyglądała mu się z ciekawością w oczach, ale w końcu otworzyła usta, by kontynuować:
- Pan wybaczy, ale czy nie był pan może z wystawy w galerii lady Avery jakieś trzy miesiące temu?
Na pewno kojarzyła tę charakterystyczną, niezwykle arystokratyczną twarz i postawę. Nie chciała być niegrzeczna, dlatego czekała na reakcję gotowa dostać pouczenie o ciekawości.
- Oh, tak! przepraszam bardzo. Musiałam ją źle zawiązać. W końcu jest tu o wiele wietrzniej niż w mieście. Mam nadzieję, że nie przestraszył się pan zbytnio. To na pewno nic miłego zostać zaatakowanym przez apaszkę nieuważnej kobiety.
Zaśmiała się perliście i wyciągnęła odzianą w jedwabną rękawiczkę dłoń, by przejąć swoją własność od mężczyzny. Prezentował się naprawdę wspaniale, a przebywając wśród ludzi wysoko urodzonych umiała takowego rozpoznać. Przez moment przyglądała mu się z ciekawością w oczach, ale w końcu otworzyła usta, by kontynuować:
- Pan wybaczy, ale czy nie był pan może z wystawy w galerii lady Avery jakieś trzy miesiące temu?
Na pewno kojarzyła tę charakterystyczną, niezwykle arystokratyczną twarz i postawę. Nie chciała być niegrzeczna, dlatego czekała na reakcję gotowa dostać pouczenie o ciekawości.
I show not your face but your heart's desire
Rzadko umiem zachować się w towarzystwie. Odebrałem stosowne wykształcenie, ale nade wszystko jestem Burkiem. My rzadko bawimy się w konwenanse oraz w to, co wypada, a co nie. Jak już mówimy - to otwarcie. A kiedy już staram się przypomnieć o tych wszystkich zasadach etykiety, jestem nadzwyczaj sztywny. Każdego dnia usiłuję maskować własne uczucia oraz słabości, wiedząc, że gdyby wypłynęły na światło dzienne, byłbym skończony. Wokół jest mnóstwo sępów czyhających na okazję. Nie uzewnętrzniam się, chociaż większość emocji odbija się w mojej pozie - rzadko można tam jednak znaleźć coś pozytywnego. Teraz gdyby nie to, że kobiecy (wilowy?) urok dobiera mi całą pewność siebie, stałbym przed kobietą jak nachmurzony nastolatek. Pełen chłodu oraz typowej dla arystokratów wyniosłości. Zamiast tego jestem zagubionym we mgle młodzieńcem, któremu co najgorsze myślenie przychodzi z prawdziwym trudem. Wpatruję się w kobietę starając się przypomnieć sobie jej personalia - wygląda bogato, dlaczego jej w ogóle nie kojarzę? Dziwne, na pewno potrafiłbym zapamiętać tak charakterystyczną osobę. Czyżby zjadła mnie trema?
Wydaje się, że stoję tak całe wieki dzierżąc w dłoniach zaginioną apaszkę. Mrugam gwałtownie, chcąc doprowadzić się do porządku. Ganię samego siebie w myślach nakazując pełną koncentracje. Czar posiada jednak swoje rysy - kiedy kobieta się odzywa, na mojej twarzy widnieje zdziwienie. Nie jestem przyzwyczajony do osób, które tak dużo mówią. Nawet Alastair tyle nie trajkocze, a warto nadmienić, że mówcą jest przednim. Rzadko też spotykam tak rozentuzjazmowanego człowieka, tak głośnego oraz pełnego różnych gestykulacji. Zaczynam się coraz mocniej gubić w ferworze tych wszystkich nieznanych mi bodźców. Cofam dłonie kiedy wreszcie dociera do mnie, że nie trzymam w nich już atakującego mnie materiału. Naturalnie, że robię to z opóźnieniem, jakże mogłoby być inaczej!
- Nie, na szczęście nie - odzywam się wreszcie, nawet jeśli niezgodnie z prawdą. Wystraszyłem się dość znacznie - w przeciwnym razie nie majtałbym rękoma jak oszalały. Jednak nie przyznam się do czegoś tak wstydliwego, to oczywiste. - Jestem częstym gościem galerii - odpowiadam, może trochę urażony, że mnie nie kojarzy. Zabawne, prawda? Moja hipokryzja jest czasem szkodliwa. - Owszem, uczestniczyłem w nim - przytakuję ostatecznie, nie wiedząc co dalej. Powinienem też ją o coś zapytać? Może rzucić komplementem? - Bardzo ładna apaszka. - No cóż. Nikt nie powiedział, że bycie Casanovą jest proste.
Wydaje się, że stoję tak całe wieki dzierżąc w dłoniach zaginioną apaszkę. Mrugam gwałtownie, chcąc doprowadzić się do porządku. Ganię samego siebie w myślach nakazując pełną koncentracje. Czar posiada jednak swoje rysy - kiedy kobieta się odzywa, na mojej twarzy widnieje zdziwienie. Nie jestem przyzwyczajony do osób, które tak dużo mówią. Nawet Alastair tyle nie trajkocze, a warto nadmienić, że mówcą jest przednim. Rzadko też spotykam tak rozentuzjazmowanego człowieka, tak głośnego oraz pełnego różnych gestykulacji. Zaczynam się coraz mocniej gubić w ferworze tych wszystkich nieznanych mi bodźców. Cofam dłonie kiedy wreszcie dociera do mnie, że nie trzymam w nich już atakującego mnie materiału. Naturalnie, że robię to z opóźnieniem, jakże mogłoby być inaczej!
- Nie, na szczęście nie - odzywam się wreszcie, nawet jeśli niezgodnie z prawdą. Wystraszyłem się dość znacznie - w przeciwnym razie nie majtałbym rękoma jak oszalały. Jednak nie przyznam się do czegoś tak wstydliwego, to oczywiste. - Jestem częstym gościem galerii - odpowiadam, może trochę urażony, że mnie nie kojarzy. Zabawne, prawda? Moja hipokryzja jest czasem szkodliwa. - Owszem, uczestniczyłem w nim - przytakuję ostatecznie, nie wiedząc co dalej. Powinienem też ją o coś zapytać? Może rzucić komplementem? - Bardzo ładna apaszka. - No cóż. Nikt nie powiedział, że bycie Casanovą jest proste.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Widząc zdekoncentrowanie na twarz rozmówcy(?), mężczyzny, umilkła, pozwalając jedynie, by jej fiołkowe oczy zsunęły się na dół. Przez chwilę udawała że podziwia swoją apaszkę, a tak naprawdę badała deski pokładu, zupełnie zapominając, że niektórzy nie lubili gaduł. Szczególnie kobiet które przyjęły ten stereotyp. A ona przecież wcale nie była jak te starowinki na przyjęciach grające w karty lub wachlujące się wachlarzami dla pokazu i obgadujące każdego kogo popadnie. Skarciła się w myślach za tę zbyt dużą wylewność i pozwoliła, by wiatr jakoś zabrał te słowa i oby złe wrażenie.
- Proszę mi wybaczyć. Ostatnie dwa miesiące nie byłam w Anglii i mogłam nieco nasiąknąć francuską dewocją w bezpośredniość - powiedziała zdecydowanie ciszej, pozwalając sobie jedynie na blady uśmiech. W pewnym sensie Angie posmutniała przez swoje gapiostwo. No i gdzie był lord Parkinson, który mógłby ją zabrać z tej niezręcznej sytuacji? Na pewno wiedziałby kim był ten młody dżentelmen i przedstawił należycie. Jej starszy towarzysz znał wszystkich, a przy tym potrafił to zrobić nie przechwalając się. Jeśli zamierzał się jej w końcu oświadczyć, na pewno przyjęłaby go z ochotą. Nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia, to było dobre dla dzieci i naiwnych kobiet, które później miały skończyć pod pantoflem mężów. Ona chciała stabilności i opiekuna, a nikt nie mógł jej tego zapewnić tak jak lord Parkinson. - Po prostu kojarzę pańską twarz - dodała i odwróciła się w stronę wody, opierając dłonie na barierkach. Może dlatego nie zauważyła faktu, że mężczyzna wydawał się wciąż trzymać apaszkę w dłoni. Przez chwilę pozwalała by panowała między nimi cisza, przerywana przez śmiechy i rozmowy na reszcie pokładu. Był naprawdę piękny dzień. W końcu jednak padł komplement, więc Angie przeniosła spojrzenie na nieznajomego i uśmiechnęła się ciepło. - Dziękuję. Od ojca - odparła, na chwilę milknąc. Nie chciała znowu zarzucać go potokiem słów, a wspomnienie taty przywołało inne obrazy. Bardzo kochała swojego rodzica, ale niestety. Przez problemy z matką opuścił je, by wyjechać za granicę. Wciąż wysyłał listy do córki, ale to nie było to samo. - Lubi pan wodę? - spytała lekko na chwilę zamykając oczy, gdy światło padło jej prosto w twarz.
- Proszę mi wybaczyć. Ostatnie dwa miesiące nie byłam w Anglii i mogłam nieco nasiąknąć francuską dewocją w bezpośredniość - powiedziała zdecydowanie ciszej, pozwalając sobie jedynie na blady uśmiech. W pewnym sensie Angie posmutniała przez swoje gapiostwo. No i gdzie był lord Parkinson, który mógłby ją zabrać z tej niezręcznej sytuacji? Na pewno wiedziałby kim był ten młody dżentelmen i przedstawił należycie. Jej starszy towarzysz znał wszystkich, a przy tym potrafił to zrobić nie przechwalając się. Jeśli zamierzał się jej w końcu oświadczyć, na pewno przyjęłaby go z ochotą. Nie wierzyła w miłość od pierwszego wejrzenia, to było dobre dla dzieci i naiwnych kobiet, które później miały skończyć pod pantoflem mężów. Ona chciała stabilności i opiekuna, a nikt nie mógł jej tego zapewnić tak jak lord Parkinson. - Po prostu kojarzę pańską twarz - dodała i odwróciła się w stronę wody, opierając dłonie na barierkach. Może dlatego nie zauważyła faktu, że mężczyzna wydawał się wciąż trzymać apaszkę w dłoni. Przez chwilę pozwalała by panowała między nimi cisza, przerywana przez śmiechy i rozmowy na reszcie pokładu. Był naprawdę piękny dzień. W końcu jednak padł komplement, więc Angie przeniosła spojrzenie na nieznajomego i uśmiechnęła się ciepło. - Dziękuję. Od ojca - odparła, na chwilę milknąc. Nie chciała znowu zarzucać go potokiem słów, a wspomnienie taty przywołało inne obrazy. Bardzo kochała swojego rodzica, ale niestety. Przez problemy z matką opuścił je, by wyjechać za granicę. Wciąż wysyłał listy do córki, ale to nie było to samo. - Lubi pan wodę? - spytała lekko na chwilę zamykając oczy, gdy światło padło jej prosto w twarz.
I show not your face but your heart's desire
Nie rozumiem dlaczego kobieta nagle umilkła. Dopiero po paru chwilach zorientowałem się, że jak zwykle moja niezbyt kontaktowa aura przygasiła młodą blondynkę. Nie chciałem tego, bo chociaż nie zgadzam się z takimi zachowaniami, nie lubię też obserwować cierpienia u innych osób - o ile jeśli na nie nie zasłużyły. Ta kobieta nie zrobiła nic złego. Ot, nie zawiązała dokładnie apaszki - to żadna zbrodnia. Jest mi więc głupio oraz jeszcze bardziej niezręcznie. Moje blade policzki czerwienieją delikatnie, staram się podziwiać wzrokiem dosłownie wszystko mając nadzieję, że uniknę wreszcie tej nieciekawej sytuacji. Wzdycham pokonany przez własne urojenia, odważnie powracając ciemnymi oczami na twarz nieznajomej. Zupełnie zapomniałem o wszystkich zasadach savoir-vivre, w moim umyśle pojawia się zatem kolejna wiązanka przekleństw skierowanych w moją stronę.
- Nic nie szkodzi. Często pani podróżuje? - rzucam pytaniem, a wszystko to w celu zniwelowania tego okrutnego zażenowania, które pojawiło się po obu stronach barykady. Nerwowo szukam innych słów lub gestów, żeby wprowadzić neutralną, nieociężałą atmosferę. Doskonale wiem, że kobieta teraz szuka sposobów na uniknięcie dalszej konwersacji, a ja nie mam pojęcia dlaczego jeszcze się nie ewakuuję z tego miejsca, znajdując idealne siedzisko na drugim końcu statku. Czyli jak najdalej stąd. Czuję się jak posąg, którego nikt nie może ruszyć - włącznie ze mną. I źle mi z tym. Nabieram powietrza w płuca, liczę do dziesięciu. I wtedy następuje zdziwienie - ktokolwiek kojarzy moją twarz?
- Możliwe, że się spotkaliśmy - odpowiadam ugodowo, ale kobieta już stoi do mnie tyłem. I tyle masz do powiedzenia, Burke? Naprawdę? Gorączkowo szukam jakichkolwiek słów, aż wreszcie pada wzmianka o apaszce. Mam ochotę uderzyć się głową w ścianę z powodu własnej głupoty, ale powstrzymuję się przed tak radykalnymi działaniami. - Ma dobry gust - stwierdzam pogrążając się coraz bardziej. Właśnie przeszedłem od komplementowania nieznajomej do… jej ojca. Brawo. - Lord Quentin Burke - mówię wreszcie, gdyż to chyba czas najwyższy na przedstawienie swoich personaliów. Skoro nie zrobiłem tego od samego początku. Niestety na pytanie o wodę krzywię się nieznacznie. Ostatnio szczerze gardzę.
- Muszę ją tolerować. Jestem kupcem, podróżuję statkami. - Trochę naginam prawdę, ale przecież nie powiem jej, że nadzoruję wyprawy po czarnomagiczne artefakty. Mam wiele wad, ale głupi nie jestem. - A pani jest fanką? - Odbijam piłeczkę, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. W rozmowach jestem naprawdę beznadziejny.
- Nic nie szkodzi. Często pani podróżuje? - rzucam pytaniem, a wszystko to w celu zniwelowania tego okrutnego zażenowania, które pojawiło się po obu stronach barykady. Nerwowo szukam innych słów lub gestów, żeby wprowadzić neutralną, nieociężałą atmosferę. Doskonale wiem, że kobieta teraz szuka sposobów na uniknięcie dalszej konwersacji, a ja nie mam pojęcia dlaczego jeszcze się nie ewakuuję z tego miejsca, znajdując idealne siedzisko na drugim końcu statku. Czyli jak najdalej stąd. Czuję się jak posąg, którego nikt nie może ruszyć - włącznie ze mną. I źle mi z tym. Nabieram powietrza w płuca, liczę do dziesięciu. I wtedy następuje zdziwienie - ktokolwiek kojarzy moją twarz?
- Możliwe, że się spotkaliśmy - odpowiadam ugodowo, ale kobieta już stoi do mnie tyłem. I tyle masz do powiedzenia, Burke? Naprawdę? Gorączkowo szukam jakichkolwiek słów, aż wreszcie pada wzmianka o apaszce. Mam ochotę uderzyć się głową w ścianę z powodu własnej głupoty, ale powstrzymuję się przed tak radykalnymi działaniami. - Ma dobry gust - stwierdzam pogrążając się coraz bardziej. Właśnie przeszedłem od komplementowania nieznajomej do… jej ojca. Brawo. - Lord Quentin Burke - mówię wreszcie, gdyż to chyba czas najwyższy na przedstawienie swoich personaliów. Skoro nie zrobiłem tego od samego początku. Niestety na pytanie o wodę krzywię się nieznacznie. Ostatnio szczerze gardzę.
- Muszę ją tolerować. Jestem kupcem, podróżuję statkami. - Trochę naginam prawdę, ale przecież nie powiem jej, że nadzoruję wyprawy po czarnomagiczne artefakty. Mam wiele wad, ale głupi nie jestem. - A pani jest fanką? - Odbijam piłeczkę, bo nic innego nie przychodzi mi do głowy. W rozmowach jestem naprawdę beznadziejny.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Ostatnio zdarza się to nader często. Nie wiem dlaczego ludzie tak kochają te francuskie bohomazy - odparła, przejeżdżając dłonią po policzku, na który opadła kropla wody. Angie spojrzała w górę jakby szukając oznak deszczu, ale żadnych nie znalazła. Ciekawe... - Wielu artystów woli iść w nieco modernistyczny nurt, ale nie rozumiem co jest złego w klasycyzmie? - zerknęła na towarzyszącego jej mężczyznę i uśmiechnęła się porozumiewawczo, zupełnie jakby miała z jego twarzy odczytać odpowiedź. Raczej nie był chętny do dłuższych odpowiedzi. - Pan również - odpowiedziała, gdy skomplementował gust jej ojca. To prawda że lubiła by jej rozmówca również czuł się dobrze w jej towarzystwie, ale nie robiła tego na siłę. Naprawdę wierzyła w to, że kiedyś doszłaby do porozumienia z ów milczącym nieznajomym. - Ah... - wyszeptała, gdy padło znane nazwisko. Kolejny rumieniec wyszedł na jej bladą twarz, ale po raz kolejny uratował ją duży kapelusz, za którym mogła się ukryć. - Lord wybaczy. Nie chciałam być impertynencka w swoim nieokrzesaniu. Angelina Jolie - przedstawiła się cicho, dygając odpowiednio. W jej przypadku jednak nie było to sztywne skłonienie się, a naturalny ruch podobny do gładkiej fali na jeziorze. - Podziwiam lorda - powiedziała, słysząc o jego podróżach, zdając sobie sprawę, że chciałaby go zapytać o te wyprawy, ale nie wypadało. Naprawdę nie wypadało. Szczególnie że pewnie nie chciał się z nią dzielić takimi informacjami o swoim życiu prywatnym. Akurat tyle ją nauczony, by nie wtykać nosa w nieswoje sprawy. Może przy następnym spotkaniu, gdy nadarzy się taka sposobność, spróbuje wybadać gdzie najdalej tak dzielny i światowy mężczyzna bywał. Mogłaby go słuchać godzinami, gdyby tylko chciał coś powiedzieć. Na kolejne pytanie otworzyła szerzej oczy w kształcie migdałów. - Fanką wody? Szykuje się wystawa, którym głównym motywem jest woda - zaśmiała się delikatnie, zdając sobie sprawę, że jej pytanie mogło być cudaczne. - Na którą serdecznie pana zapraszam Będzie warto - odparła, podnosząc spojrzenie na lorda Quentina. Zaraz jednak zobaczyła na horyzoncie szukającego jej lorda Parkinsona, a nie mogła pozwolić by na nią czekał. - Lord wybaczy. Do widzenia. Oby szybkiego - pożegnała się, dygając płynnie i wyminęła mężczyznę, by z szerokim uśmiechem powitać znaną sobie twarz adoratora.
|zt
|zt
I show not your face but your heart's desire
Francuska sztuka również jest piękna. Wstyd się przyznać, ale się na niej nie znam - na żadnej zresztą. Zwykle kupno dzieł sztuki zlecam innym, sam jedynie powołując się na mocno subiektywne odczucia względem estetyki. Nie przeszkadza mi to jednak w udawaniu, że jest zgoła inaczej. Wpatrywać się w obrazy doceniając subtelne pociągnięcia farb na płótnie bądź mistrzowskie oko rzeźbiarza, starannie prowadzącego magiczne dłuto. Jednak z powodu braków w swojej wiedzy nie zamierzam wdawać się w polemikę na temat francuskich bohomazów. Kiwam bezwolnie głową, co nie wiem do końca co ma oznaczać. Zgodę? Zaniechanie tematu?
- Najpewniej nic - udaję speca, chociaż nie wiem o czym ona mówi. Coś mi świta, że kiedyś ktoś użył tych słów, ale nie rozumiem ich znaczenia. Jednak jestem niewzruszony i tak też stoję, przynajmniej dopóki znów nie odczuwam zawstydzenia. I wpędzam je nowopoznaną kobietę, czego jednak nie widzę przez ten kapelusz, który tak starannie nachyla.
- Naprawdę nie ma problemu - dodaję, chociaż zwykle bym tak nie powiedział. Lubię kiedy ludzie oddają mi należny szacunek, choćby jedynie przez fakty urodzenia. To mnie zbytnio nie obchodzi. - Bardzo ładnie to brzmi - mówię ze spokojem. Angelina Jolie. Brzmi naprawdę ładnie. Szkoda, że to nie szlacheckie nazwisko, ale widocznie nie można mieć wszystkiego. Uroda, urok, pieniądze - ale nie pochodzenie.
- Naprawdę? Nie ma co podziwiać, praca jak każda inna - stwierdzam trochę speszony. Jeszcze nigdy nikt mi niczego takiego nie powiedział. Nie spodziewałem się też, że kobieta lubi podróże, skoro te do Francji ewidentnie ją męczą.
I jeszcze się na dodatek wygłupiam, kiedy pytam o wodę. Karcę się w myślach i zaciskam usta w węższą linię. Jednak informacja o wystawie wydaje mi się interesująca - nawet jeśli tematyka wody działa raczej na mnie jak płachta na byka.
- Na pewno się zjawię - zapewniam z całą mocą, na jaką mnie stać. - Do widzenia panno Jolie - żegnam się, nie wiedząc nawet czy rzeczywiście nie jest mężatką. Nieistotne. Odprowadzam ją wzrokiem, witam lorda Parkinsona skinieniem głowy, po czym usadawiam się jakoś bliżej barierek. Delektuję się rejsem, a po przycumowaniu do portu teleportuję się do Durham.
zt.
- Najpewniej nic - udaję speca, chociaż nie wiem o czym ona mówi. Coś mi świta, że kiedyś ktoś użył tych słów, ale nie rozumiem ich znaczenia. Jednak jestem niewzruszony i tak też stoję, przynajmniej dopóki znów nie odczuwam zawstydzenia. I wpędzam je nowopoznaną kobietę, czego jednak nie widzę przez ten kapelusz, który tak starannie nachyla.
- Naprawdę nie ma problemu - dodaję, chociaż zwykle bym tak nie powiedział. Lubię kiedy ludzie oddają mi należny szacunek, choćby jedynie przez fakty urodzenia. To mnie zbytnio nie obchodzi. - Bardzo ładnie to brzmi - mówię ze spokojem. Angelina Jolie. Brzmi naprawdę ładnie. Szkoda, że to nie szlacheckie nazwisko, ale widocznie nie można mieć wszystkiego. Uroda, urok, pieniądze - ale nie pochodzenie.
- Naprawdę? Nie ma co podziwiać, praca jak każda inna - stwierdzam trochę speszony. Jeszcze nigdy nikt mi niczego takiego nie powiedział. Nie spodziewałem się też, że kobieta lubi podróże, skoro te do Francji ewidentnie ją męczą.
I jeszcze się na dodatek wygłupiam, kiedy pytam o wodę. Karcę się w myślach i zaciskam usta w węższą linię. Jednak informacja o wystawie wydaje mi się interesująca - nawet jeśli tematyka wody działa raczej na mnie jak płachta na byka.
- Na pewno się zjawię - zapewniam z całą mocą, na jaką mnie stać. - Do widzenia panno Jolie - żegnam się, nie wiedząc nawet czy rzeczywiście nie jest mężatką. Nieistotne. Odprowadzam ją wzrokiem, witam lorda Parkinsona skinieniem głowy, po czym usadawiam się jakoś bliżej barierek. Delektuję się rejsem, a po przycumowaniu do portu teleportuję się do Durham.
zt.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Tu także w wyniku magicznych wyładowań i szalejącej nad Wielką Brytanią burzy, pojawiły się anomalie destabilizujące energię otoczenia. Ministerstwo Magii było jednak zbyt zajęte reorganizacją służb w nowo wybudowanej siedzibie, aby to miejsce zabezpieczyć i zamknąć. Niestabilna magicznie lokacja pozostawała niestrzeżona przez żadną ze służb. Okolica wciąż była niebezpieczna, a przebywanie w pobliżu groziło śmiercią lub zapadnięciem na sinicę, złapanie na gorącym uczynku posadzeniem w celi Tower, ale póki co — wszyscy śmiałkowie mogli działać.
Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Po tym, jak rozpętała się wielka burza, statek rejsowy zatrzymał się w porcie, a jego kapitan ani myślał wyruszać w rejs z turystami, nawet gdyby zdołał zebrać wystarczająco żądną wrażeń grupę. Warunki były na to zbyt niebezpieczne. Marynarze wciąż bytujący w porcie czuli jednak od tego statku dziwną aurę: na jego pokładzie wydarzyło się coś niezwykłego. Czasem za dnia, a czasem nocą, słychać było dziwaczne krzyki, jęki i wołanie, większość podejrzewała, że na statku po prostu zagnieździł się duch.
Trafiony piorunem statek rejsowy pewnego dnia zajął się ogniem i odbił od brzegu, dryfując w pewnym oddaleniu. Rzęsiste opady deszczu ugasiły pożar zanim strawił cały statek, ale dokonane zniszczenia były olbrzymie - już z daleko było widać, że należało zachować szczególną ostrożność, jeśli zamierzało się wejść na pokład. Nadpalone maszty kołysały się niepewnie na coraz silniejszym wietrze, gotowe opaść w każdej chwili. Nad tym rejonem rzeki, być może przyciągane przez ognisko anomalii, koncentrowały się gradobicia i wyładowania elektryczne, czyniąc jakąkolwiek podróż powietrzną niezwykle niebezpieczną.
Wymaganie: Jedynym sposobem, by zbliżyć się do statku, było zamrożenie wody i ostrożne przejście po jej tafli. Wymagało to poprawnego rzucenia zaklęcia Glacius przez przynajmniej jednego czarodzieja.
Jeśli nie uda się szybko zająć sprawą (niepowodzenie każdego z was) rozhulana burza rozzłości nurt rzeki, wywołując na dotąd spokojnej Tamizie iście oceaniczne fale. Wzniecone coraz wyżej i wyżej w końcu uderzą w brzeg, porywając was pod wodę; nieprzytomni zostaniecie wyrzuceni na brzeg kilka godzin później, a przypadkowi przechodnie znajdą wasze ciała i pomogą wam stanąć na nogi. Będziecie osłabieni i podduszeni.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Zdołaliście ustabilizować magię anomalii, jej największe skupisko zostało rozbrojone, jednak w momencie, kiedy kończyliście uspokajać krążącą wewnątrz statku magię, usłyszeliście kroki. Na pokładzie był ktoś oprócz was - wbrew podaniom nie okazał się jednak duchem, a jednym z marynarzy. Był postawny, a w jego źrenicach odbijała się swoista dzikość - dnie spędzone tak blisko ogniska czarnej magii sprawiły, że oszalał. Nawoływał syrenę imieniem Muirgheal, a kiedy was ujrzał, wziął was za jej oprawców - i ruszył do ataku, a w jego ruchach było coś niezwykłego, zupełnie jakby anomalia odmieniła również jego fizyczność. Był naprawdę niebezpieczny. Mogliście próbować z nim walczyć, jednak wówczas szybko zorientowaliście się, że nie imała się go żadna magia ani żaden cios - nie byliście w stanie go skrzywdzić.
Wymaganie: Jedynym sposobem na uspokojenie umysłu oszalałego marynarza było uraczenie go pieśnią syreny. W tym celu należy zaśpiewać dowolną pieśń (ST 25, rzut na biegłość: śpiew).
W przypadku niepowodzenia marynarz natrze na was wraz z grubym odłamanym fragmentem drewnianej beli i wyrzuci was za burtę (obrażenia 100 - miażdżone).
[bylobrzydkobedzieladnie]
17 listopada, wieczór
- Wiesz, nigdy nie sądziłem że chodzenie może mi się wydawać dziwne. W sensie CZUJESZ nogi? To jak ciężar się na nich układa i w ogóle? Serio, śmieszne. - stwierdził, idąc z Alexem ramię w ramię ku anomalii jaką zamierzali naprawić. Było już dość późno, bo nie dość że już-Farley musiał skończyć pracę to jeszcze zgodnie z przewidywaniami Botta nic nie jadł, więc musiał zjeść słoiczek, bo przecież do wielkich czynów trzeba pełni sił, prawda? No i ostatecznie nikt nie spieszył się wybitnie by wychodzić na tę zawieruchę. Bertie ubrany był tym razem w płaszcz, miał nawet naciągnął kaptur na głowę, zaróżowione z zimna ręce chował czasem do kieszeni pomiędzy kolejnymi wymachami jakie towarzyszyły jego gadaninie. Pod płaszczem do koszuli przypiętą miał z kolei broszkę z alabastrowym jednorożcem.
W okolicy za bardzo nie było ludzi, choć może to tylko pozory bo widoczność była w tym momencie dość mocno utrudniona.
- Albo to, że możesz poruszyć palcami. W sensie... nie wiem. Dziwne, - podsumował inteligentnie, w butach wystepowując jakiś skoczny rytm. Już trzeci dzień lokal działał od rana do wieczora, Bott ganiał od stolika do lady, na zaplecze i w każdą inną stronę, miał dookoła masę ludzi, ale widocznie nie zdołała jeszcze z niego zejść cała energia. Nawet nie mały procent - był w jakiś sposób nawet nakręcony.
- Może na kolejne halloween zrobię lizaki w kształcie poucinanych kończyn. - dodał zaraz z namysłem. W końcu jednak dotarli na miejsce i nawet on w końcu w miarę ucichł. Widać było statek. Chodziły plotki, że może to jednak tylko duch, jednak doświadczenie nauczyło Bertiego że jeśli coś w Londynie może być anomalią to zapewne nią jest. A oni mają szansę to cholerstwo uspokoić.
Bujające się maszty i wyładowania dookoła sprawiały, ze wszystko jakoś nabierało powagi, bo Bertie miał zamiar wyjść stamtąd cały jak tylko załatwią sprawę.
- Lubisz ślizgawki?
Spytał jakoś tak mniej wesoło, zaraz jednak kierując różdżką na wodę. Muszą się dostać na statek.
- Glacius.
- Wiesz, nigdy nie sądziłem że chodzenie może mi się wydawać dziwne. W sensie CZUJESZ nogi? To jak ciężar się na nich układa i w ogóle? Serio, śmieszne. - stwierdził, idąc z Alexem ramię w ramię ku anomalii jaką zamierzali naprawić. Było już dość późno, bo nie dość że już-Farley musiał skończyć pracę to jeszcze zgodnie z przewidywaniami Botta nic nie jadł, więc musiał zjeść słoiczek, bo przecież do wielkich czynów trzeba pełni sił, prawda? No i ostatecznie nikt nie spieszył się wybitnie by wychodzić na tę zawieruchę. Bertie ubrany był tym razem w płaszcz, miał nawet naciągnął kaptur na głowę, zaróżowione z zimna ręce chował czasem do kieszeni pomiędzy kolejnymi wymachami jakie towarzyszyły jego gadaninie. Pod płaszczem do koszuli przypiętą miał z kolei broszkę z alabastrowym jednorożcem.
W okolicy za bardzo nie było ludzi, choć może to tylko pozory bo widoczność była w tym momencie dość mocno utrudniona.
- Albo to, że możesz poruszyć palcami. W sensie... nie wiem. Dziwne, - podsumował inteligentnie, w butach wystepowując jakiś skoczny rytm. Już trzeci dzień lokal działał od rana do wieczora, Bott ganiał od stolika do lady, na zaplecze i w każdą inną stronę, miał dookoła masę ludzi, ale widocznie nie zdołała jeszcze z niego zejść cała energia. Nawet nie mały procent - był w jakiś sposób nawet nakręcony.
- Może na kolejne halloween zrobię lizaki w kształcie poucinanych kończyn. - dodał zaraz z namysłem. W końcu jednak dotarli na miejsce i nawet on w końcu w miarę ucichł. Widać było statek. Chodziły plotki, że może to jednak tylko duch, jednak doświadczenie nauczyło Bertiego że jeśli coś w Londynie może być anomalią to zapewne nią jest. A oni mają szansę to cholerstwo uspokoić.
Bujające się maszty i wyładowania dookoła sprawiały, ze wszystko jakoś nabierało powagi, bo Bertie miał zamiar wyjść stamtąd cały jak tylko załatwią sprawę.
- Lubisz ślizgawki?
Spytał jakoś tak mniej wesoło, zaraz jednak kierując różdżką na wodę. Muszą się dostać na statek.
- Glacius.
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 13
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Dzień pod znakiem mokrego Botta - tylko tak byłem w stanie to nazwać. Chociaż tak właściwie to całkiem cieszyłem się z takiego obrotu spraw, bowiem obecność Bertiego dość skutecznie utrudniała osuwanie się w smętne myśli. A było to proste zwłaszcza w taką pogodę. Nawet zaśmiałem się cicho, kiedy tak energicznie wykładał mi swoje spostrzeżenia, na prawo i lewo machając rękoma w intensywnej gestykulacji. Dlatego pewnie szedłem od niego na odrobinę więcej niż długość wyciągniętego ramienia.
- Nie, jakoś szczególnie się na tym nie skupiam - zamyśliłem się, na moment poświęcając myśli temu, ile tak naprawdę wysiłku wymagała od mojego ciała tak zwykła i naturalna czynność jak chodzenie. - Ale jak zaczniesz to rozważać to coś tam zaczyna się przebijać do świadomości. Ale spokojnie, przywykniesz. Tak będziesz biegał po całej cukierni, że myślenie o tym jak się chodzi będzie na końcu listy twoich rozterek - naciągając kaptur szaty głębiej na głowę rzuciłem optymistycznie, już wyobrażając sobie Bertiego w swoim własnym lokalu. Do tej pory unosił się w Cukierni Wszystkich Smaków na miotle, co było tak właściwie całkiem zabawne do obserwowania, jak starał się niczego i nikogo nie zahaczyć trzonkiem swojego środka transportu. Uniosłem natomiast brwi trochę wyżej, słysząc o lizakach. - A to by nie było głupie - mruknąłem z uznaniem, będąc wciąż pod wrażeniem tego, jak umysł mojego przyjaciela potrafił przetwarzać traumatyczne sytuacje na coś faktycznie - w pewien sposób oczywiście - pożytecznego.
Pozwalałem Bertiemu mówić, skupiając się na tym potoku słów, tak skutecznie pozwalającym mi na nieotwieranie ust. Wątpiłem, abym był w stanie sam z siebie wykrzesać jakieś normalne zdania - obecność przyjaciela mnie jednak przed tym skutecznie chroniła.
Kiedy dotarliśmy do statku Bertie przycichł w końcu - obaj szybko przeanalizowaliśmy sytuację i ze względu na wysoce nieprzyjazną aurę panującą wokół statku wyjście było jedno: przedostać się po powierzchni wody.
- A lubię - odparłem, zostawiając sprawę Bertiemu; jednak w tej chwili zawiodło go szczęście. Wyciągnąłem więc własną różdżkę i chociaż nie dorównywałem cukiernikowi w dziedzinie uroków zdecydowałem się spróbować utworzyć lodową ścieżkę prowadzącą od brzegu aż do burty statku.
- Glacius - machnąłem ze świstem różdżką
| Wyposażenie: różdżka, fluoryt, czerwony kryształ, bransoleta z włosów syreny, eliksiry:
- eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5)
- eliksir przeciwbólowy (2 porcje, stat. 7)
- wywar ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 5)
- eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117)
- Nie, jakoś szczególnie się na tym nie skupiam - zamyśliłem się, na moment poświęcając myśli temu, ile tak naprawdę wysiłku wymagała od mojego ciała tak zwykła i naturalna czynność jak chodzenie. - Ale jak zaczniesz to rozważać to coś tam zaczyna się przebijać do świadomości. Ale spokojnie, przywykniesz. Tak będziesz biegał po całej cukierni, że myślenie o tym jak się chodzi będzie na końcu listy twoich rozterek - naciągając kaptur szaty głębiej na głowę rzuciłem optymistycznie, już wyobrażając sobie Bertiego w swoim własnym lokalu. Do tej pory unosił się w Cukierni Wszystkich Smaków na miotle, co było tak właściwie całkiem zabawne do obserwowania, jak starał się niczego i nikogo nie zahaczyć trzonkiem swojego środka transportu. Uniosłem natomiast brwi trochę wyżej, słysząc o lizakach. - A to by nie było głupie - mruknąłem z uznaniem, będąc wciąż pod wrażeniem tego, jak umysł mojego przyjaciela potrafił przetwarzać traumatyczne sytuacje na coś faktycznie - w pewien sposób oczywiście - pożytecznego.
Pozwalałem Bertiemu mówić, skupiając się na tym potoku słów, tak skutecznie pozwalającym mi na nieotwieranie ust. Wątpiłem, abym był w stanie sam z siebie wykrzesać jakieś normalne zdania - obecność przyjaciela mnie jednak przed tym skutecznie chroniła.
Kiedy dotarliśmy do statku Bertie przycichł w końcu - obaj szybko przeanalizowaliśmy sytuację i ze względu na wysoce nieprzyjazną aurę panującą wokół statku wyjście było jedno: przedostać się po powierzchni wody.
- A lubię - odparłem, zostawiając sprawę Bertiemu; jednak w tej chwili zawiodło go szczęście. Wyciągnąłem więc własną różdżkę i chociaż nie dorównywałem cukiernikowi w dziedzinie uroków zdecydowałem się spróbować utworzyć lodową ścieżkę prowadzącą od brzegu aż do burty statku.
- Glacius - machnąłem ze świstem różdżką
| Wyposażenie: różdżka, fluoryt, czerwony kryształ, bransoleta z włosów syreny, eliksiry:
- eliksir przeciwbólowy (1 porcja, stat. 5)
- eliksir przeciwbólowy (2 porcje, stat. 7)
- wywar ze szczuroszczeta (2 porcje, stat. 5)
- eliksir ożywiający (1 porcja, stat. 5)
- eliksir ochrony (1 porcja, stat. 23, moc = 117)
Statek rejsowy
Szybka odpowiedź