Statek rejsowy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
[bylobrzydkobedzieladnie]Statek Rejsowy
Zaczarowany statek rejsowy zwykle cumuje w magicznym porcie i codziennie po południu przewozi pasażerów wzdłuż Tamizy, raz w tygodniu wypływając na otwarte morze. Wyjątkową atrakcją są jednak rejsy odbywające się zawsze pierwszego dnia miesiąca, kiedy to statek zanurza się całkowicie pod wodę, skąd odbywa wycieczkę wzdłuż terenów zamieszkałych przez trytony, olbrzymie kałamarnice, wyrośnięte meduzy, święcące ryby oraz inne stworzenia, które mugolom nawet się nie śniły, a o których czarodzieje najczęściej mają okazję czytać jedynie w książkach. Wycieczka trwa tylko trzy dni, bowiem statek teleportuje się pomiędzy trzema punktami: Karaibami, Syberią i Australią. Będąc pod wodą, zostaje zaklęty w ogromnej bańce powietrznej, dzięki której pasażerowie nie tylko są bezpieczni, ale i mogą bez przeszkód cieszyć się pięknem podwodnego świata.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 22:32, w całości zmieniany 4 razy
Zacisnął wąskie palce na kobiecym ramieniu chcąc, aby poddała się narzuconemu tempu. Z szeroko otwartymi oczami przedzierał się przez część chybocącego statku, pracując nad utrzymaniem całkowitej równowagi. Stłumione dźwięki zaskoczonych i zdezorientowanych zgromadzonych rozbrzmiewały z oddali. Czy udało im się w porę przeczuć nadchodzące niebezpieczeństwo? Nie oglądał się za siebie. Czuł narastającą, negatywną adrenalinę. Mimo wewnętrznego przerażenia pozostawał skupiony, skoncentrowany na akcji. Napiął ciało. Napotykając na przeszkodę złożoną z trzech ludzkich ciał, przedarł się przez wąską kolumnę, starając się nie zgubić niższej alchemiczki. Wynoście się stąd, dlaczego tu stoicie! Nie pamiętał momentu, w którym jaśniejąca eksplozja uderzyła w delikatną strukturę łajby. Oczami wyobraźni widział bezpieczny ląd. Brakowało tylko centymetrów. Potężny wybuch potrząsnął statkiem. Był przerażający, rozdzierający bębenki słuchowe, słyszalny w szerokiej przestrzeni portowej dzielnicy. Huk, czarny dym rozniósł się po powierzchni wody, pobliskiej plaży. Fala skondensowanego powietrza uderzyła plecy - wyrzuciła w powietrze pozbawiając stabilnego gruntu pod nogami. Poczuł to na sobie, świdrujące uderzenie niczym powiększony młot. Ułamek sekundy, kiedy ciało z okrutną siłą uderzyło w twarde podłoże. Upadł na rękę. Ktoś wylądował na nim. Piekła go skóra; szorstki piasek porysował wystające kończyny, przedarł materiał. Zaszumiało mu w głowie. Oddychał płytko z niezwykłą trudnością. Nie wiedział co się dzieje – pisk w uszach stawał się nie do zniesienia. Gdzie był? Co się stało? Czy żyje, czy pozostali żyją? Przez chwilę nie był w stanie opanować szoku. Leżał niczym sparaliżowany przygnieciony przez obce oblicze. Zimne podłoże otrzeźwiało umysł – czy nie lepiej było stracić przytomność, nie widzieć krwawej masakry? Klientka podniosła się do góry. Wykonał pierwszy ruch. Próbując dźwignąć się na lewym przedramieniu, ból przyszpilił go do ziemi. Poczuł dreszcz. Czyżby była złamana? Ten sam ruch wsparty na prawej ręce. Zranioną przyciskał do klatki piersiowej nie chcąc narażać na kolejne urazy. Zamrugał kilkukrotnie chcąc pozbyć się dziwnego, niezrozumiałego odczucia. Spojrzał w stronę kobiety, starając się wybadać jej stan. Wyglądała jakby nie miała obrażeń. Całe szczęście. Dopiero gdy odwróciła głowę w bok, zauważył strużki cieknącej posoki. Nie zważając na to, iż nie usłyszy jego słów, spróbował wydobyć stłumione, niewyraźne: – Dobrze się Pani czuje? – brak reakcji. Zakręciło mu się w głowie, gdy dźwignął się do góry. Zachwiał się, zakasłał krzywiąc ostre rysy twarzy. W tym jednym momencie wzrok ogarnął otoczenie. Zamarł w przerażeniu, serce uciekło do gardła kołatając tak boleśnie, nieznośnie. Porozrzucane ciała były czymś niespotykanym, straszliwym, koszmarnym. Nie był w stanie sobie tego wyobrazić, pojąć całym umysłem. Otworzył usta, wytrzeszczył oczy, co powinien zrobić? Jak się zachować? Narastająca panika zaburzyła trzeźwość myślenia. Zerknął w stronę kobiety pochłoniętej jakimś działaniem. Gdzie są ludzie, dlaczego to wszystko trwa tak długo? Zrobił krok, prawie upadł: – Trzeba im jakoś pomóc, wezwać kogoś. – wybełkotał błagalnie, chyba do siebie. Prostując postawę rozejrzał się dookoła. Chciał sprawdzić czy niebezpieczeństwo na pewno minęło. Czy nie nadchodzi nowe, czy uda mu się czegokolwiek dowiedzieć. Czy mężczyzna, który wbiegał na statek jeszcze żyje? Nie wiedzieć czemu ucieczka nie była jego pierwszą myślą.
1. Rzut na spostrzegawczość (I)
1. Rzut na spostrzegawczość (I)
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Jeśli wierzyć opiniom, obyczaje upadały od zarania dziejów. A jednak, nie bez zdziwienia przyszło Elaine przyjąć zupełny brak przeprosin i oferty pomocy, kiedy obcy mężczyzna minął ją niefortunnie przy mostku. Niefortunnie...
Usunięcie plamy wina z sukienki leżało w ramach jej skromnych kompetencji i byłoby to wszystko, do czego użyłaby różdżki. Użyła-by, bo przez chwilę jeszcze bardziej zajmowało ją zamieszanie, które tajemniczy nieznajomy, zdecydowanie nie odpowiadający prezencją standardom tego wieczoru spowodował poprzez próbę przedostania się na pokład. Elaine nie miała większych wątpliwości co do tego, że jego plan po prostu się nie powiedzie. I chociaż w jego desperacji było coś niepokojącego, przez myśl nie przeszło jej, że prawdziwe niebezpieczeństwo od dawna już było na miejscu.
Zamarła. O sekundę zbyt długo analizowała sytuację, o sekundę zbyt długo po prostu patrzyła jak dwójka ludzi zrywa się do biegu, uciekając. Nie zdążyła nawet mrugnąć, kiedy błysnęło, huknęło, a ją na ziemię powaliła fala uderzenia. Zamroczyło ją.
Miała cholerne szczęście. Zeszła z pokładu statku w idealnym momencie. Wypuściła z dłoni kieliszek, a chociaż drugą rękę wciąż miała zacisniętą na różdżce i przez to upadła jeszcze bardziej niefortunnie, wszystkie części ciała miała z grubsza na miejscu. Trudno było jednak docenić którąkolwiek z tych rzeczy, kiedy pisk w uszach pozbawiał ją zdolności myślenia, działania. Wzięła ostry wdech. Ostrożnie otworzyła oczy. Widziała. Piekące kolana i dłoń, na której się podparła piekły, więc zdecydowanie była. Przytomna, względnie w dobrej formie. No, pomijając szok. Podniosła się, wciąż zaciskając palce na różdżce. Pisk utrudniał myślenie. Nerwowo rozejrzała się dookoła. Jedno uderzenie nie znaczyło, że zaraz nie nadejdzie drugie. Czy szybciej, niż pomoc? Dostrzegała rannych i... bardziej poszkodowanych, ale robiła wszystko, żeby nie zatrzymywać na nich wzroku. Przede wszystkim chciała wiedzieć, czy najgorsze już za nią. Przede wszystkim, chciała przeżyć.
To dopiero podsunęło jej bardziej przytomną myśl. Byłoby naprawdę, naprawdę dobrze nie rzucać się teraz w oczy. Wydychając powoli powietrze, próbowała zignorować pisk w uszach i uspokoić się na tyle, by skupić się tylko na jednym - zaklęciu kameleona.
1. rzut na spostrzegawczość (I)
2. zaklęcie kameleona
Usunięcie plamy wina z sukienki leżało w ramach jej skromnych kompetencji i byłoby to wszystko, do czego użyłaby różdżki. Użyła-by, bo przez chwilę jeszcze bardziej zajmowało ją zamieszanie, które tajemniczy nieznajomy, zdecydowanie nie odpowiadający prezencją standardom tego wieczoru spowodował poprzez próbę przedostania się na pokład. Elaine nie miała większych wątpliwości co do tego, że jego plan po prostu się nie powiedzie. I chociaż w jego desperacji było coś niepokojącego, przez myśl nie przeszło jej, że prawdziwe niebezpieczeństwo od dawna już było na miejscu.
Zamarła. O sekundę zbyt długo analizowała sytuację, o sekundę zbyt długo po prostu patrzyła jak dwójka ludzi zrywa się do biegu, uciekając. Nie zdążyła nawet mrugnąć, kiedy błysnęło, huknęło, a ją na ziemię powaliła fala uderzenia. Zamroczyło ją.
Miała cholerne szczęście. Zeszła z pokładu statku w idealnym momencie. Wypuściła z dłoni kieliszek, a chociaż drugą rękę wciąż miała zacisniętą na różdżce i przez to upadła jeszcze bardziej niefortunnie, wszystkie części ciała miała z grubsza na miejscu. Trudno było jednak docenić którąkolwiek z tych rzeczy, kiedy pisk w uszach pozbawiał ją zdolności myślenia, działania. Wzięła ostry wdech. Ostrożnie otworzyła oczy. Widziała. Piekące kolana i dłoń, na której się podparła piekły, więc zdecydowanie była. Przytomna, względnie w dobrej formie. No, pomijając szok. Podniosła się, wciąż zaciskając palce na różdżce. Pisk utrudniał myślenie. Nerwowo rozejrzała się dookoła. Jedno uderzenie nie znaczyło, że zaraz nie nadejdzie drugie. Czy szybciej, niż pomoc? Dostrzegała rannych i... bardziej poszkodowanych, ale robiła wszystko, żeby nie zatrzymywać na nich wzroku. Przede wszystkim chciała wiedzieć, czy najgorsze już za nią. Przede wszystkim, chciała przeżyć.
To dopiero podsunęło jej bardziej przytomną myśl. Byłoby naprawdę, naprawdę dobrze nie rzucać się teraz w oczy. Wydychając powoli powietrze, próbowała zignorować pisk w uszach i uspokoić się na tyle, by skupić się tylko na jednym - zaklęciu kameleona.
1. rzut na spostrzegawczość (I)
2. zaklęcie kameleona
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
The member 'Elaine Avery' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'k100' : 64
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'k100' : 64
Niezwykle trudno było się zorientować w panującym przy statku chaosie, a znajdujący się na nabrzeżu czarodzieje mogli jedynie podejrzewać, że na samym pokładzie było gorzej; podejrzewać - bo widoczność pogarszała się z minuty na minutę, w miarę, jak okolicę zasnuwał coraz gęstszy, wyraźnie odcinający się na tle ciemności dym. Szybko okazało się, że pierwotny wybuch, choć pochłonął sporo ofiar, był tylko początkiem - fala uderzeniowa zmiotła bowiem nie tylko drewniane elementy konstrukcji, ale również poprzewracała oświetlające stoliki świece i strąciła romantycznie oświetlające restaurację lampiony, sprawiając, że sam statek zajął się ogniem, który dotarł również do drewnianej kładki, więżąc pozostałych rannych w gorącej pułapce. Płomienie wzbijały się w górę, liżąc maszty i pochłaniając coraz większe połacie konstrukcji; grożąc przedostaniem się na najbliższe okręty, ale przede wszystkim - mogąc pochłonąć życie wszystkich uwięzionych czarodziejów i czarownic.
Sytuacja na brzegu była lepsza, choć nieznacznie; powietrzem wciąż jednak dało się oddychać, a część ludzi, których wybuchł również szczęśliwie wyrzucił z pokładu na bruk, zaczynała stawać na własnych nogach, choć wyglądało na to, że byli w szoku - poruszali się chaotycznie, wywracali, niektórzy wymiotowali; inni wyciągali różdżki, ale póki co nie wydostawało się z nich nic więcej poza iskrami. Elli udało się bez większych problemów dotrzeć do Harveya i Floreana, którzy zauważyli jej lewitującą głowę nim ponownie naciągnęła na nią kaptur peleryny niewidki. Żadne słowa nie były słyszalne, jedyną możliwością na porozumienie się, było czytanie z ruchu warg - ale Harveyowi wydawało się to wystarczać, bo na krótkie uciekajmy, podniósł się z ziemi, chwiejnie ruszając dalej, w widoczny sposób kierując się w stronę najbliższego zaułka. Staruszek nie wyglądał jednak najlepiej: z jego lewego ucha wyciekało coś ciemnego, czerniejącego w mroku i lśniącego w świetle łuny pożaru. Poruszał się powoli, wolniej niż dotychczas - a po przejściu zaledwie kilku kroków upadł na kolana, rzucony na ziemię atakiem gwałtownego kaszlu. Zdołał wyciągnąć jednak przed siebie rękę, wskazując na coś przed sobą - zapewne kierunek, bo w miejscu, na które pokazywał, nie było niczego konkretnego.
Ella, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia, widziała przede wszystkim rannych, potrzebujących nagłej pomocy i widocznie jej wzywających; choć nie słyszała słów, trudno było nie domyślić się, czego dotyczyły nieme krzyki poszkodowanych w wybuchu osób. Patrząc dalej, w stronę wylotu alejki, była też w stanie dostrzec za mgłą pojawiające się w oddali sylwetki - co najmniej kilka - przed którymi drżały światła zapalone na końcach różdżek. Ponad budynki wystrzeliło też kilka sygnałów ostrzegawczych, póki co niemożliwym było jednak stwierdzenie, kto je posłał - podobnie jak niewiadomą pozostawała tożsamość zbliżających się ludzi. Florean, który z powodzeniem wyczarował lewitujące oko, widział zbliżających się czarodziejów wyraźniej, był też w stanie ocenić, że poruszali się w czymś w rodzaju zorganizowanej formacji. Oko znajdowało się (jeszcze) ponad oparami, pozwalając również na dostrzeżenie wejścia w uliczkę, na którą wskazywał Harvey; wydawała się całkowicie pusta i znajdowała się w połowie drogi pomiędzy Floreanem i Ellą, a pierwszym rzędem idących w stronę statku sylwetek.
Calanthe i Vincent, podobnie jak inni, dochodzili do siebie powoli, stopniowo odnajdując się w zasnutej dymem i niemymi krzykami rzeczywistości; w chaosie trudno było cokolwiek dostrzec, jednak Calanthe wiedziała, czego - czy raczej, kogo - szukała, a mimo że podającego się za jej rodzinę mężczyznę widziała jedynie przez chwilę, to była w stanie rozpoznać jego rysy. Wciąż wyróżniał się zresztą ubiorem, i to właśnie on rzucił się kobiecie w oczy jako pierwszy. Czarodziej, jeszcze do niedawna starający się dostać na pokład, teraz leżał nieruchomo przy samej krawędzi nabrzeża, od chlupoczącej niżej wody oddzielony jedynie niskim krawężnikiem. Wyciągnięty na plecach, z rozrzuconymi na boki ramionami, wyglądał jakby nie żył - ale tej tezie zaprzeczała unosząca się w nerwowych wdechach i wydechach klatka piersiowa, z której wystawał kawałek czegoś ostrego - metalu lub drewna. Koszula, niegdyś jasna, z każdą chwilą coraz mocniej pochłaniana była przez rozszerzającą się plamę krwi. Mężczyzna miał szeroko otwarte oczy, skierowane pionowo w górę.
Vincent nie widział mężczyzny, łzawiące od gryzącego dymu oczy sprawiały, że trudno mu było wyłowić jakiekolwiek szczegóły - ale nie mógł mu umknąć ani roznoszący się coraz mocniej pożar, ani fakt, że pozostali na statku ludzie coraz rozpaczliwiej wzywali pomocy; ci z nich, którzy mogli poruszać się o własnych siłach, ratowali się wskoczeniem do wody, reszta jedynie próbowała oddalić się od ognia - wiadomym jednak było, że jeśli szybko nie wydostaną się na brzeg, nie uda im się uratować.
Elaine, mimo oszołomienia, udało się zachować trzeźwość myślenia. Z powodzeniem rzuciła na siebie zaklęcie kameleona, a dym, dodatkowo otaczający nabrzeże sprawił, że stała się niemal niewidoczna. Rozglądając się dookoła siebie, widziała pożar na statku oraz leżącego w niedalekiej odległości, wykrwawiającego się mężczyznę - tego samego, który ledwie minuty temu popchnął ją, próbując dostać się na statek. Wydawało jej się również, że w oddali dostrzegła posłane w niebo sygnały ostrzegawcze - oraz że poniżej nich poruszały się niewyraźne sylwetki, z każdą chwilą coraz bardziej zbliżając się w jej stronę.
Działające eliksiry i zaklęcia:
Oculus (Florean) - 1/3, 10/10 PŻ
Zaklęcie Kameleona (Elaine) - 1/5, ST dostrzeżenia: 44
Obrażenia i kary do rzutów:
Vincent - 183/213 (-5) (30 - tłuczone; zwichnięcie lewego barku)
Calanthe - 182/202 (20 - cięte; krwawienie z łuku brwiowego)
Przez 2 kolejki wszyscy obecni w wątku pozbawieni są słuchu (2/2).
Czas na odpis wynosi 48 godzin, mistrz gry przeprasza za swoją niedyspozycję w tym tygodniu.
Sytuacja na brzegu była lepsza, choć nieznacznie; powietrzem wciąż jednak dało się oddychać, a część ludzi, których wybuchł również szczęśliwie wyrzucił z pokładu na bruk, zaczynała stawać na własnych nogach, choć wyglądało na to, że byli w szoku - poruszali się chaotycznie, wywracali, niektórzy wymiotowali; inni wyciągali różdżki, ale póki co nie wydostawało się z nich nic więcej poza iskrami. Elli udało się bez większych problemów dotrzeć do Harveya i Floreana, którzy zauważyli jej lewitującą głowę nim ponownie naciągnęła na nią kaptur peleryny niewidki. Żadne słowa nie były słyszalne, jedyną możliwością na porozumienie się, było czytanie z ruchu warg - ale Harveyowi wydawało się to wystarczać, bo na krótkie uciekajmy, podniósł się z ziemi, chwiejnie ruszając dalej, w widoczny sposób kierując się w stronę najbliższego zaułka. Staruszek nie wyglądał jednak najlepiej: z jego lewego ucha wyciekało coś ciemnego, czerniejącego w mroku i lśniącego w świetle łuny pożaru. Poruszał się powoli, wolniej niż dotychczas - a po przejściu zaledwie kilku kroków upadł na kolana, rzucony na ziemię atakiem gwałtownego kaszlu. Zdołał wyciągnąć jednak przed siebie rękę, wskazując na coś przed sobą - zapewne kierunek, bo w miejscu, na które pokazywał, nie było niczego konkretnego.
Ella, rozglądając się uważnie w poszukiwaniu ewentualnego zagrożenia, widziała przede wszystkim rannych, potrzebujących nagłej pomocy i widocznie jej wzywających; choć nie słyszała słów, trudno było nie domyślić się, czego dotyczyły nieme krzyki poszkodowanych w wybuchu osób. Patrząc dalej, w stronę wylotu alejki, była też w stanie dostrzec za mgłą pojawiające się w oddali sylwetki - co najmniej kilka - przed którymi drżały światła zapalone na końcach różdżek. Ponad budynki wystrzeliło też kilka sygnałów ostrzegawczych, póki co niemożliwym było jednak stwierdzenie, kto je posłał - podobnie jak niewiadomą pozostawała tożsamość zbliżających się ludzi. Florean, który z powodzeniem wyczarował lewitujące oko, widział zbliżających się czarodziejów wyraźniej, był też w stanie ocenić, że poruszali się w czymś w rodzaju zorganizowanej formacji. Oko znajdowało się (jeszcze) ponad oparami, pozwalając również na dostrzeżenie wejścia w uliczkę, na którą wskazywał Harvey; wydawała się całkowicie pusta i znajdowała się w połowie drogi pomiędzy Floreanem i Ellą, a pierwszym rzędem idących w stronę statku sylwetek.
Calanthe i Vincent, podobnie jak inni, dochodzili do siebie powoli, stopniowo odnajdując się w zasnutej dymem i niemymi krzykami rzeczywistości; w chaosie trudno było cokolwiek dostrzec, jednak Calanthe wiedziała, czego - czy raczej, kogo - szukała, a mimo że podającego się za jej rodzinę mężczyznę widziała jedynie przez chwilę, to była w stanie rozpoznać jego rysy. Wciąż wyróżniał się zresztą ubiorem, i to właśnie on rzucił się kobiecie w oczy jako pierwszy. Czarodziej, jeszcze do niedawna starający się dostać na pokład, teraz leżał nieruchomo przy samej krawędzi nabrzeża, od chlupoczącej niżej wody oddzielony jedynie niskim krawężnikiem. Wyciągnięty na plecach, z rozrzuconymi na boki ramionami, wyglądał jakby nie żył - ale tej tezie zaprzeczała unosząca się w nerwowych wdechach i wydechach klatka piersiowa, z której wystawał kawałek czegoś ostrego - metalu lub drewna. Koszula, niegdyś jasna, z każdą chwilą coraz mocniej pochłaniana była przez rozszerzającą się plamę krwi. Mężczyzna miał szeroko otwarte oczy, skierowane pionowo w górę.
Vincent nie widział mężczyzny, łzawiące od gryzącego dymu oczy sprawiały, że trudno mu było wyłowić jakiekolwiek szczegóły - ale nie mógł mu umknąć ani roznoszący się coraz mocniej pożar, ani fakt, że pozostali na statku ludzie coraz rozpaczliwiej wzywali pomocy; ci z nich, którzy mogli poruszać się o własnych siłach, ratowali się wskoczeniem do wody, reszta jedynie próbowała oddalić się od ognia - wiadomym jednak było, że jeśli szybko nie wydostaną się na brzeg, nie uda im się uratować.
Elaine, mimo oszołomienia, udało się zachować trzeźwość myślenia. Z powodzeniem rzuciła na siebie zaklęcie kameleona, a dym, dodatkowo otaczający nabrzeże sprawił, że stała się niemal niewidoczna. Rozglądając się dookoła siebie, widziała pożar na statku oraz leżącego w niedalekiej odległości, wykrwawiającego się mężczyznę - tego samego, który ledwie minuty temu popchnął ją, próbując dostać się na statek. Wydawało jej się również, że w oddali dostrzegła posłane w niebo sygnały ostrzegawcze - oraz że poniżej nich poruszały się niewyraźne sylwetki, z każdą chwilą coraz bardziej zbliżając się w jej stronę.
Działające eliksiry i zaklęcia:
Oculus (Florean) - 1/3, 10/10 PŻ
Zaklęcie Kameleona (Elaine) - 1/5, ST dostrzeżenia: 44
Obrażenia i kary do rzutów:
Vincent - 183/213 (-5) (30 - tłuczone; zwichnięcie lewego barku)
Calanthe - 182/202 (20 - cięte; krwawienie z łuku brwiowego)
Przez 2 kolejki wszyscy obecni w wątku pozbawieni są słuchu (2/2).
Czas na odpis wynosi 48 godzin, mistrz gry przeprasza za swoją niedyspozycję w tym tygodniu.
Nie mogła już dłużej uparcie unikać sprawdzenia tego, jak wygląda sytuacja na statku, kiedy dym oblepił ją całą, wżerając się w roztrzęsione dłonie, w twarz, która kryła pod niewidką przerażenie. Figg zastygła na chwilę, wpatrując się w płomienie pożerające niebo, przeskakujące pomiędzy kolejnymi elementami konstrukcji statku - wciąż byli na nim ludzie, w pułapce ognia tkwili też ci, którzy stracili przytomność, i nawet jeśli magia mogłaby ich przenieść w bezpieczne miejsce, to nie będą przecież w stanie jej użyć.
Za kurtyną ciszy świat musiał krzyczeć głośno - potrafiła wyobrazić sobie każdy z odgłosów, który tworzył scenerię katastrofy. W niemym przerażeniu obserwowała pogorzelisko zwyczajnego dnia, przemienionego w koszmar w ułamku sekundy, a widok ten trawił spojrzenie Elli tak intensywnie jak ogień strachu jej myśli. Nie rozumiała - jak człowiek może coś takiego zrobić drugiemu człowiekowi. Niezależnie od tego, kim byłby ten drugi. Czy odpłacanie krzywdą za doznane krzywdy nie nakręcało jedynie spirali destrukcji? Czy nie można było odwrócić uwagi funkcjonariuszy w innych sposób?
Ci wszyscy ludzie...
Przytłoczyło ją poczucie, że nie może zrobić absolutnie nic - poza biernym wpatrywaniem się w pożar; podejrzewała jednak, iż rządzący miastem pospieszą z pomocą tym, którzy przebywali na statku - bez wątpienia znajdowali się tam również wysoko postawieni poplecznicy władzy, skoro mogli sobie pozwolić na to, by z kieliszkami w ręku oddawać się świętowaniu.
Ruszyła za Harveyem, lecz gdy tylko upadł na kolana, a jego ciałem wstrząsnął kaszel, znalazła się tuż obok, z niepokojem wpatrując się w wypływającą z jego ucha maź, która zdawała się być niemal czarna - to krew? Czy krew zmieszana z czymś jeszcze? Cokolwiek to nie było, nie musiała być medykiem, by stwierdzić, że taki objaw jest dalece niepokojący.
Z niedowierzaniem spojrzała na wyciągniętą przez mężczyznę dłoń - zdawał się wskazywać im drogę, jakby kierował ich w tamtą stronę - jakby naprawdę uznał, że mogliby go tu zostawić. Pozwoliła, by peleryna zsunęła się po jej przedramieniu - tak, by widać było jej dłoń, którą wskazała na Harveya, a później uniosła ją gwałtownie do góry - sugerując Floreanowi, żeby podnieśli go we dwójkę. Nie była pewna, czy Harvey ma wszystkie dokumenty - a nawet jeśli - i choć pomoc bez wątpienia była w drodze - najpewniej każdy z tu obecnych zostanie przesłuchany, musieli stąd zniknąć we trójkę, jak najszybciej.
Peleryna opadła, ponownie skrywając całe ciało Figg, a ona pochyliła się nad mężczyzną, chwytając go za rękę, by pomóc mu się dźwignąć do góry. Sama nie dałaby rady, ale może jeśli dołączy się Florean, a Harvey włoży trochę sił w przemieszczenie się, uda im się dotrzeć do uliczki, o której wspominał - liczyła na to, że na miejscu, pośród planujących ucieczkę, jest też ktoś, kto zna się na magii leczniczej - bądź że rebelianci mają przy sobie eliksiry, które byłyby w stanie wyleczyć mężczyznę.
Z niepokojem spojrzała w stronę zbliżających się świateł, wydobywających się z różdżek nadciągających ludzi. To mieszkańcy portu, którzy zobaczyli, co się dzieje? Zerknęła raz jeszcze w stronę uliczki, będącej punktem, do którego musieli za wszelką cenę dotrzeć - a potem postarała się oszacować, jak szybko przemieszcza się grupa - i czy z ledwie słaniający się na nogach Harveyem są w stanie dotrzeć do przejścia przed nimi.
Jeśli Harvey był w stanie się ruszyć, to razem z Floreanem skierowali się w stronę uliczki - by dotrzeć najpierw do ścian budynków i nie być już dłużej na otwartej przestrzeni. Starała się również podtrzymywać mężczyznę w taki sposób, by nie wyglądało to nienaturalnie z perspektywy obserwatora; by wyglądał na osobę przemieszczającą się samodzielnie - trzymała go jedynie za przedramiona, wkładając w to całą swoją siłę, chcąc dać mu oparcie i uchronić go przed przewróceniem się, gdyby znowu zaniósł się kaszlem.
1. rzut na spostrzegawczość (I) - rzucam okiem na maź wydobywającą się z ucha mężczyzny, a potem na zbliżające się osoby, które zobaczyłam w poprzedniej turze
2. wspieram Harveya i pomagam mu się przemieszczać (o ile jest w stanie się podnieść)
Za kurtyną ciszy świat musiał krzyczeć głośno - potrafiła wyobrazić sobie każdy z odgłosów, który tworzył scenerię katastrofy. W niemym przerażeniu obserwowała pogorzelisko zwyczajnego dnia, przemienionego w koszmar w ułamku sekundy, a widok ten trawił spojrzenie Elli tak intensywnie jak ogień strachu jej myśli. Nie rozumiała - jak człowiek może coś takiego zrobić drugiemu człowiekowi. Niezależnie od tego, kim byłby ten drugi. Czy odpłacanie krzywdą za doznane krzywdy nie nakręcało jedynie spirali destrukcji? Czy nie można było odwrócić uwagi funkcjonariuszy w innych sposób?
Ci wszyscy ludzie...
Przytłoczyło ją poczucie, że nie może zrobić absolutnie nic - poza biernym wpatrywaniem się w pożar; podejrzewała jednak, iż rządzący miastem pospieszą z pomocą tym, którzy przebywali na statku - bez wątpienia znajdowali się tam również wysoko postawieni poplecznicy władzy, skoro mogli sobie pozwolić na to, by z kieliszkami w ręku oddawać się świętowaniu.
Ruszyła za Harveyem, lecz gdy tylko upadł na kolana, a jego ciałem wstrząsnął kaszel, znalazła się tuż obok, z niepokojem wpatrując się w wypływającą z jego ucha maź, która zdawała się być niemal czarna - to krew? Czy krew zmieszana z czymś jeszcze? Cokolwiek to nie było, nie musiała być medykiem, by stwierdzić, że taki objaw jest dalece niepokojący.
Z niedowierzaniem spojrzała na wyciągniętą przez mężczyznę dłoń - zdawał się wskazywać im drogę, jakby kierował ich w tamtą stronę - jakby naprawdę uznał, że mogliby go tu zostawić. Pozwoliła, by peleryna zsunęła się po jej przedramieniu - tak, by widać było jej dłoń, którą wskazała na Harveya, a później uniosła ją gwałtownie do góry - sugerując Floreanowi, żeby podnieśli go we dwójkę. Nie była pewna, czy Harvey ma wszystkie dokumenty - a nawet jeśli - i choć pomoc bez wątpienia była w drodze - najpewniej każdy z tu obecnych zostanie przesłuchany, musieli stąd zniknąć we trójkę, jak najszybciej.
Peleryna opadła, ponownie skrywając całe ciało Figg, a ona pochyliła się nad mężczyzną, chwytając go za rękę, by pomóc mu się dźwignąć do góry. Sama nie dałaby rady, ale może jeśli dołączy się Florean, a Harvey włoży trochę sił w przemieszczenie się, uda im się dotrzeć do uliczki, o której wspominał - liczyła na to, że na miejscu, pośród planujących ucieczkę, jest też ktoś, kto zna się na magii leczniczej - bądź że rebelianci mają przy sobie eliksiry, które byłyby w stanie wyleczyć mężczyznę.
Z niepokojem spojrzała w stronę zbliżających się świateł, wydobywających się z różdżek nadciągających ludzi. To mieszkańcy portu, którzy zobaczyli, co się dzieje? Zerknęła raz jeszcze w stronę uliczki, będącej punktem, do którego musieli za wszelką cenę dotrzeć - a potem postarała się oszacować, jak szybko przemieszcza się grupa - i czy z ledwie słaniający się na nogach Harveyem są w stanie dotrzeć do przejścia przed nimi.
Jeśli Harvey był w stanie się ruszyć, to razem z Floreanem skierowali się w stronę uliczki - by dotrzeć najpierw do ścian budynków i nie być już dłużej na otwartej przestrzeni. Starała się również podtrzymywać mężczyznę w taki sposób, by nie wyglądało to nienaturalnie z perspektywy obserwatora; by wyglądał na osobę przemieszczającą się samodzielnie - trzymała go jedynie za przedramiona, wkładając w to całą swoją siłę, chcąc dać mu oparcie i uchronić go przed przewróceniem się, gdyby znowu zaniósł się kaszlem.
1. rzut na spostrzegawczość (I) - rzucam okiem na maź wydobywającą się z ucha mężczyzny, a potem na zbliżające się osoby, które zobaczyłam w poprzedniej turze
2. wspieram Harveya i pomagam mu się przemieszczać (o ile jest w stanie się podnieść)
magnolie chylą na bok ciężar białych twarzy
nie mówmy dziś o śmierci, gdy świat się rozmarzył
nie mówmy dziś o śmierci, gdy świat się rozmarzył
Ella Figg
Zawód : nić widmo
Wiek : 26
Czystość krwi : Charłak
Stan cywilny : Panna
nie wypełniony tobą
mój pokój się nie kończy
nie ma ścian
ani okien
mój niepokój o ciebie
ogromnieje
mój pokój się nie kończy
nie ma ścian
ani okien
mój niepokój o ciebie
ogromnieje
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Charłak
Nieaktywni
The member 'Ella Figg' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 72
'k100' : 72
Na Merlina, wplątaliśmy się w niezłe bagno. Nie żebym się tego nie spodziewał – wycieczka do Londynu, kiedy całe miasto jest obklejone listami gończymi z twoją twarzą, właśnie tak powinna się skończyć. Szum w uszach wciąż nie pozwalał mi czegokolwiek usłyszeć, czułem się jak głuchoniemy, nie mogłem nawet niczego przedyskutować ze stojącą nieopodal Ellą. Byłem zszokowany i poobijany, ale rok doświadczenia w Zakonie nauczył mnie zaciskać zęby i przeć do przodu. Poza tym pomagała mi świadomość, że muszę dbać o Ellę – nie poradzi sobie bez mojej różdżki, nie w tym miejscu.
Zauważyłem jej dłoń. Miała rację, nie powinniśmy zostawiać tutaj Harveya na pastwę losu. Naprawdę nam pomógł, chociaż tym samym sprowadził na siebie niebezpieczeństwo. Byliśmy mu to winni. Najpierw jednak wycelowałem w niego różdżkę i wypowiedziałem w myślach zaklęcie kameleona. Jeszcze nigdy go nie rzucałem, ale w tym momencie naprawdę by nam to pomogło, gdyby Harvey stał się mniej widzialny. Nie zmieści się pod nasze peleryny niewidki, więc to zaklęcie to nasza jedyna szansa. Dopiero wtedy wsparłem go z drugiej strony, a moja jedyna myśl była wtedy taka, że jest ciężki. Głupie. Miałem nadzieję, że mimo wszystko uda nam się go doprowadzić w bezpieczne miejsce. Jednak zanim ruszyłem do przodu, spojrzałem dalej swoim trzecim okiem w uliczkę, w którą mieliśmy za chwilę wejść. Ktoś na pewno tamtędy szedł, sprawiali wrażenie sformalizowanej grupy. To na pewno ludzie z ministerstwa – pomyślałem i oblał mnie zimny pot. Sytuacja robiła się coraz trudniejsza, w dodatku mieliśmy na głowie poszkodowanego człowieka. Poskromiłem jednak swoją panikę, bo to nie był odpowiedni moment na emocje. Wciąż znajdowaliśmy się w pobliżu pożaru, musieliśmy zająć się jeszcze nim, jeżeli nie chcieliśmy się udusić i spłonąć. Tak, Floreanie, jeszcze to. Wychyliłem różdżkę zza peleryny i mruknąłem - Nebula exstiguere - mój syndrom Puchona nie pozwalał po prostu zignorować dziejącej się tam tragedii. Powinienem być bardziej egoistyczny i samolubny. Nie powinno cię to obchodzić, masz Ellę i Harveya pod swoją opieką. - Idziemy - mruknąłem bardziej do siebie niż do swoich towarzyszy, pozwalając prowadzić się w miejsce, które za cel obrała sobie Ella.
1. Rzucam kameleona
2. Rzucam Nebula exstiguere
3. Patrzę dalej okiem w tę uliczkę co poprzednio
Zauważyłem jej dłoń. Miała rację, nie powinniśmy zostawiać tutaj Harveya na pastwę losu. Naprawdę nam pomógł, chociaż tym samym sprowadził na siebie niebezpieczeństwo. Byliśmy mu to winni. Najpierw jednak wycelowałem w niego różdżkę i wypowiedziałem w myślach zaklęcie kameleona. Jeszcze nigdy go nie rzucałem, ale w tym momencie naprawdę by nam to pomogło, gdyby Harvey stał się mniej widzialny. Nie zmieści się pod nasze peleryny niewidki, więc to zaklęcie to nasza jedyna szansa. Dopiero wtedy wsparłem go z drugiej strony, a moja jedyna myśl była wtedy taka, że jest ciężki. Głupie. Miałem nadzieję, że mimo wszystko uda nam się go doprowadzić w bezpieczne miejsce. Jednak zanim ruszyłem do przodu, spojrzałem dalej swoim trzecim okiem w uliczkę, w którą mieliśmy za chwilę wejść. Ktoś na pewno tamtędy szedł, sprawiali wrażenie sformalizowanej grupy. To na pewno ludzie z ministerstwa – pomyślałem i oblał mnie zimny pot. Sytuacja robiła się coraz trudniejsza, w dodatku mieliśmy na głowie poszkodowanego człowieka. Poskromiłem jednak swoją panikę, bo to nie był odpowiedni moment na emocje. Wciąż znajdowaliśmy się w pobliżu pożaru, musieliśmy zająć się jeszcze nim, jeżeli nie chcieliśmy się udusić i spłonąć. Tak, Floreanie, jeszcze to. Wychyliłem różdżkę zza peleryny i mruknąłem - Nebula exstiguere - mój syndrom Puchona nie pozwalał po prostu zignorować dziejącej się tam tragedii. Powinienem być bardziej egoistyczny i samolubny. Nie powinno cię to obchodzić, masz Ellę i Harveya pod swoją opieką. - Idziemy - mruknąłem bardziej do siebie niż do swoich towarzyszy, pozwalając prowadzić się w miejsce, które za cel obrała sobie Ella.
1. Rzucam kameleona
2. Rzucam Nebula exstiguere
3. Patrzę dalej okiem w tę uliczkę co poprzednio
not a perfect soldier
but a good man
but a good man
Florean Fortescue
Zawód : właściciel lodziarni
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Pijemy z czary istnienia
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
Z zamkniętymi oczami,
Złote skropiwszy jej brzegi
Własnymi gorzkimi łzami.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Florean Fortescue' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 6, 38
'k100' : 6, 38
Gęsty dym przysłaniał widoczność, kiedy z przymrużonymi oczami, dokładnie obserwował katastroficzne otoczenie. Nie był w stanie utrzymać wzroku - gryzące opary powodowały intensywne łzawienie. Przetarł oczy wierzchem dłoni, mając nadzieję, że uzyska odpowiedni efekt, wytrzyma trochę dłużej. Pisk rozchodzący się wewnątrz uszu odcinał od wszechobecnych hałasów. Nie było czasu na zastanowienie. Był zdezorientowany, odrobinę zagubiony, co się właściwie stało? Ile czasu minęło? Dlaczego okrutna tragedia została pozostawiona na pastwę losu? Zakasłał kilkukrotnie. Powietrze było ciężkie, przesiąknięte drobinami popiołu i elementów statku. Wyprostowując sylwetkę, wyciągnął różdżkę z kieszeni Była w całości. Skupił się, aby przypomnieć sobie zaklęcie, które wspomogłoby zrozpaczonych uwięzionych. Nie mógł patrzeć na porozrzucane ciała. Trwać z świadomością, iż tak wiele żyć wisiało na cienkim włosku. Chciał zrobić to co konieczne. Pożar rozprzestrzeniał się w zawrotnym tempie. Wnikał w drewnianą przestrzeń łajby, powodując dodatkowe zagrożenie. Szukał właściwej inkantacji. Stres zmobilizował, przypomniał sobie. Zacisnął mięśnie, wykonał zamaszysty ruch i wyrzucił: - Nebula exstiguere! – miał nadzieję, iż zadziała – złagodzi śmiertelne płomienie. Dopiero po chwili zorientował się, że blond alchemiczka, cały czas znajduje się obok niego. Szuka czegoś, przygląda się zawzięcie chcąc dosięgnąć niepoznanego celu. Zmarszczył brwi podejrzliwie, podążając wzrokiem w tą samą stronę. Dlaczego zareagowała tak gwałtownie? Czy nie zważała na to co dzieje się wokół? W tych czasach, kłamstwa stawały się codziennością. Fałszywa tożsamość, aby ratować własne życie nie powinna nikogo zdziwić. Coś o tym wiedział. Chciał ujrzeć to co ona, a przy okazji ponownie wyszukać sylwetki znajomego staruszka. Przeżył? Leżał przygnieciony drewnianym elementem? Czy był w stanie wytłumaczyć zdarzenie, podać wskazówkę? Zrobił krok do przodu, przycisnął dłoń do czoła, aby ochronić się przed dymem. Miał nadzieję, że główne niebezpieczeństwo minęło. Liczył na sprawną pomoc władzy oraz okolicznych mieszkańców. Cały czas nie dopuszczał do siebie rychłej ucieczki. Czekał na rozwój sytuacji gotowy do niesienia pomocy, a nawet walki. Był lekkomyślny, ale i nieświadomy.
1. Rzucam Nebula exstiguere.
2. Rzucam na spostrzegawczość (I), chcę zobaczyć czy uda mi się dojrzeć to co Calanthe i wyłowić ze zgliszczy ciało staruszka.
My biggest fear is that eventually you will see me, that way I will see
myself
Vincent Rineheart
Zawód : łamacz klątw, zielarz, dostawca roślinnych ingrediencji, rebeliant
Wiek : 32
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Za czyim słowem podążył tak czule, że się odważył na tę
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
podróż groźną, rzucił wyzwanie wzburzonemu morzu?
OPCM : 30
UROKI : 31 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6 +3
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Vincent Rineheart' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 13, 77
'k100' : 13, 77
Uporczywe pulsowanie głowy nie ustawało, w dalszym ciągu czuła stres związany z przeżyciami. Powoli odzyskiwała jednak trzeźwość myślenia, próbując zdusić bądź złagodzić złość. Zawsze ceniła sobie szczerość, będąc zdecydowaną przeciwniczką kłamstw. I choć niejednokrotnie potrafiła zrozumieć położenie drugiej osoby, to ciężko było jej zaakceptować tłumaczenia i usprawiedliwienia, które nakazywały podawać się za kogoś innego. Nazwisko i imię jest częścią tego kim jesteśmy. Nigdy nie znalazła się sytuacji, w której ze wstydem bądź wahaniem podawała swoją tożsamość, bowiem była dumna z tego z jakiej rodziny się wywodzi. Była świadoma jakie nastały czasy, lecz nie umiała odnaleźć w sobie szacunku do tych, którzy porzucali swoje personalia. Podobnie było jej z kłamstwem jako takim, jako że sama z zawsze trzymała się prawdy i szczerości.
Po dłuższej chwili udało jej się dostrzec poszukiwaną sylwetkę pomimo dymu, który zaczynał roztaczać się po porcie. W pierwszym momencie myślała że mężczyzna jest martwy, lecz unosząca się klatka piersiowa wyprowadziła ją z błędu. Nie sądziła jednak, iż uda mu się dotrwać do końca wieczoru - ostry skrawek przedmiotu przebijający jego ciało miał spowodować raczej powolną i bolesną śmierć. Nie była w stanie temu zapobiec, nawet nie miała takiego zamiaru. Wahała się jednak, bo była ciekawa przyczyn i celu całego tego wydarzenia. Wybuch mógł być oczywiście próbą manifestacji, ale mógł też służyć czemuś innemu.
Zazwyczaj trzymała się na uboczu, niezainteresowana drobnymi kłótniami i sprzeczkami, ale dzisiejszy wieczór niczym nie przypominał nieporozumień szkolnych. Uderzenie odebrało życie wielu czarodziejów krwi czystej, którzy mogli wiele jeszcze osiągnąć i przyczynić się do zaistniałego ładu.
Powoli wstała z miejsca, a z jej ust wyrwał się jęk którego jednak nikt nie był w stanie usłyszeć. Ruszyła w stronę mężczyzny mając nadzieje, że jej towarzysz nie ruszy za nią. Byłby jedynie utrudnieniem, choć nie wiedziała do końca jaki był cel tego wszystkiego. Nie była w stanie usłyszeć niczego poza uporczywym piskiem. A jednak szła w kierunku nieznajomego z uporem maniaka licząc, że głuchota przejdzie.
Gdy znalazła się obok jego ciała, uklękła przy nim. Jej wzrok jednak nie padł na oszusta, lecz na płomienie. Nie miała zamiaru spłonąć żywcem. Wyciągnęła z kieszeni spódniczki różdżkę, która na szczęście nie ucierpiała na skutek upadku.
- Nebula exstiguere - wypowiedziała znaną inkantację celując w ogień z nadzieją, że jej wypowiedzenie przyniesie jakiś efekt. Dopiero po podjęciu próby rzucenia zaklęcia przeniosła wzrok na zbolałą twarz mężczyzny. Musiał ją pamiętać, to ona go przecież wydawała.
- Dlaczego? - wykrzyczała próbując mówić na tyle wolno, by ten miał możliwość wyczytać pytanie z ruchu jej warg. Nie była pewna czy jest świadomy. Chciała jednak spróbować. - Po co to wszystko było?
Musiał być częścią tego planu. Wiedział przecież o zamiarach tamtego. A ona chciała się dowiedzieć jaki był tego cel i znała dość skuteczne środki perswazji. Jaki był jednak tego sens, skoro nic nie słyszeli? I jak długo tamten pożyje?
rzucam Nebula exstiguere
Po dłuższej chwili udało jej się dostrzec poszukiwaną sylwetkę pomimo dymu, który zaczynał roztaczać się po porcie. W pierwszym momencie myślała że mężczyzna jest martwy, lecz unosząca się klatka piersiowa wyprowadziła ją z błędu. Nie sądziła jednak, iż uda mu się dotrwać do końca wieczoru - ostry skrawek przedmiotu przebijający jego ciało miał spowodować raczej powolną i bolesną śmierć. Nie była w stanie temu zapobiec, nawet nie miała takiego zamiaru. Wahała się jednak, bo była ciekawa przyczyn i celu całego tego wydarzenia. Wybuch mógł być oczywiście próbą manifestacji, ale mógł też służyć czemuś innemu.
Zazwyczaj trzymała się na uboczu, niezainteresowana drobnymi kłótniami i sprzeczkami, ale dzisiejszy wieczór niczym nie przypominał nieporozumień szkolnych. Uderzenie odebrało życie wielu czarodziejów krwi czystej, którzy mogli wiele jeszcze osiągnąć i przyczynić się do zaistniałego ładu.
Powoli wstała z miejsca, a z jej ust wyrwał się jęk którego jednak nikt nie był w stanie usłyszeć. Ruszyła w stronę mężczyzny mając nadzieje, że jej towarzysz nie ruszy za nią. Byłby jedynie utrudnieniem, choć nie wiedziała do końca jaki był cel tego wszystkiego. Nie była w stanie usłyszeć niczego poza uporczywym piskiem. A jednak szła w kierunku nieznajomego z uporem maniaka licząc, że głuchota przejdzie.
Gdy znalazła się obok jego ciała, uklękła przy nim. Jej wzrok jednak nie padł na oszusta, lecz na płomienie. Nie miała zamiaru spłonąć żywcem. Wyciągnęła z kieszeni spódniczki różdżkę, która na szczęście nie ucierpiała na skutek upadku.
- Nebula exstiguere - wypowiedziała znaną inkantację celując w ogień z nadzieją, że jej wypowiedzenie przyniesie jakiś efekt. Dopiero po podjęciu próby rzucenia zaklęcia przeniosła wzrok na zbolałą twarz mężczyzny. Musiał ją pamiętać, to ona go przecież wydawała.
- Dlaczego? - wykrzyczała próbując mówić na tyle wolno, by ten miał możliwość wyczytać pytanie z ruchu jej warg. Nie była pewna czy jest świadomy. Chciała jednak spróbować. - Po co to wszystko było?
Musiał być częścią tego planu. Wiedział przecież o zamiarach tamtego. A ona chciała się dowiedzieć jaki był tego cel i znała dość skuteczne środki perswazji. Jaki był jednak tego sens, skoro nic nie słyszeli? I jak długo tamten pożyje?
rzucam Nebula exstiguere
I’m not afraid of my truth anymore, and I will not omit pieces of myself to make you more comfortable.
The member 'Calanthe Goyle' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Utknęła. Fizycznie, była jak najbardziej w stanie się ruszyć. Ba, udało jej się nawet zapanować nad sobą na tyle, by różdżka w jej dłoni nadała się na coś więcej, niż wyznacznik statusu. Teraz, kiedy przyjemne uczucie rozpłynęło się po jej ciele a razem z nim - ona na tle dymu, szanse na usunięcie się z miejsca tej katastrofy po cichutku i bokiem były jeszcze naprawdę duże. Ale chociaż alkohol płynący w jej żyłach złagodził pierwszy szok, wystarczyło, by spojrzenie Elaine napotkało ciało mężczyzny, który chwilę wcześniej tak bardzo chciał dostać się na pokład a teraz leżał, konał na ziemi, by przewróciło jej się w żołądku. Sama od momentu eksplozji nie słyszała nic oprócz echa nieprzyjemnego pisku, ale miała wrażenie, że dźwięk jej wnętrzności odmawiających posłuszeństwa musiał być słyszalny na co najmniej pięć kilometrów. Tym bardziej skuliła się w sobie, ale cofnąć bardziej w stronę brzegu już raczej nie mogła. Statek, który przy nim płonął, naprawdę mocno płonął, i cuchnący, gryzący w oczy dym stanowił jasny sygnał, że samo raczej się to nie zmieni. Uniosła różdżkę nieco do góry, ale zawahała się, kiedy zobaczyła zbliżających się ludzi. Sygnały ostrzegawcze. Je również mógł wysłać każdy. Przyjaciel czy wróg? Do obcego-rannego również ktoś dołączył. Sojusznik? Nie potrafiła nawet skupić się na próbie rozpoznania zarysu sylwetki, nie, kiedy sam mężczyzna przedstawiał się tak odrażająco. Jej uwagę zwrócił jednak ruch. Machnięcie różdżką, wykierowane w ogień. O tym, żeby usłyszała inkanktacje, była w stanie ją rozpoznać, nie mogło być mowy, ale instynktownie, poruszyło w niej to odpowiednią strunę. Wzięła wdech. Przymknęła oczy, próbując rozluźnić instynktowanie ponapinane mięśnie, również te, które zamieniły uścisk palców na różdżce w absolutnie kurczowy.
- Nebula exstiguere - starała się mimo wszystko modulować głos tak, by wymówić zaklęcie dobitnie, ale cicho. Ostatnie, czego chciała, to być usłyszana przez nadchodzących ludzi. Nie potrafiła nawet na ułamek sekundy odnaleźć w sobie nadziei, że o to zbliża się ratunek. Dla własnego bezpieczeństwa postanowiła oddalić się nieco od statku. Bała się.
| jeśli dobrze rozumiem swoje położenia i to możliwe, poruszam wzdłuż linii brzegu, dalej od statku
- Nebula exstiguere - starała się mimo wszystko modulować głos tak, by wymówić zaklęcie dobitnie, ale cicho. Ostatnie, czego chciała, to być usłyszana przez nadchodzących ludzi. Nie potrafiła nawet na ułamek sekundy odnaleźć w sobie nadziei, że o to zbliża się ratunek. Dla własnego bezpieczeństwa postanowiła oddalić się nieco od statku. Bała się.
| jeśli dobrze rozumiem swoje położenia i to możliwe, poruszam wzdłuż linii brzegu, dalej od statku
It goes on, this world
Stupid and brutal
But I do not
I do not
Stupid and brutal
But I do not
I do not
The member 'Elaine Avery' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 92
'k100' : 92
Statek rejsowy
Szybka odpowiedź