Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Zakazany Las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów [bylobrzydkobedzieladnie]
Zakazany Las
Zakazany Las opodal Hogwartu jest jednym z jego najbardziej tajemniczych miejsc - zamieszkiwany przez wiele magicznych istot i wypełniony wieloma magicznymi roślinami stanowi ewenement na czarodziejskiej mapie krajobrazu. Gęste zarośla przyciągają wielu ciekawskich czarodziejów, a zwłaszcza młodocianych uczniów Hogwartu, jednak ze względu na grom czających się w nim niebezpieczeństw wstęp jest kategorycznie zabroniony.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.01.21 14:43, w całości zmieniany 4 razy
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 27
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 27
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
I jak anomalia nie uderzyła, tak tym razem z różdżki nie wydobyło się nic prócz małej iskierki, która zatańczyła w powietrzu tuż przed nosem profesora, by po chwili rozpłynąć się wraz z kolejnym powiewem wiatru. Zupełnie jakby robiła to specjalnie, igrając sobie w takiej chwili z właścicielem różdżki. Jayden odetchnął, jeszcze raz przejeżdżając zewnętrzną stroną dłoni przy nosie, który ciągle krwawił, aż poczuł metaliczny posmak posoki na języku. Przynajmniej dobrze, że w niego to trafiło, a nie w któreś z dzieci. Kto by się spodziewał, że przyjdzie im trafić w to miejsce, w taką sytuację przez zwykły rozlany atrament? Cóż. Będzie musiał porozmawiać z dyrektorem Dippetem, by ogłosił na następnym śniadaniu, żeby nie korzystać z magii, jeśli tego nie wymagała sytuacja. W końcu Gryfon i Puchonka mogli tu trafić zupełnie sami, a JJ by nie zasnął póki nie odszukałby ich, gdziekolwiek się nie znajdowali. Zresztą nie chodziło wcale o to, że byli akurat na jego zajęcia - po prostu czuł wielką odpowiedzialność za każde dziecko, które znajdowało się w Szkole Magii i Czarodziejstwa w Hogwarcie. Już i tak zbyt wielu uczniów stracił, by stać go było na kolejne błędy. Już i tak nie mógł przestać myśleć o pierwszoklasiście, który zmarł na jego rękach... Nie, nie, nie. Zdawało mu się, że było to w poprzednim życiu, a równocześnie tak niedawno. Dlaczego inni nauczyciele wydawali się tym faktem tacy nieporuszeni? Zresztą nie rozmawiał z nimi od jakiegoś czasu. Wolał poświęcać go swoim uczniom, ale od tamtej tragedii zdobył również i te dobre wspomnienia. Nic nie było stracone. - Drętwota - rzucił raz jeszcze, chcąc zwizualizować magię przed sobą, która miała już do końca unieszkodliwić wielkiego pająka. Oczyścić umysł... Był w tym naprawdę niezły, gdy uczył się podstaw oklumencji i ostatnio zaczął sobie ją przypominać. Ale to była tylko nauka. Mimo wszystko pomagała się uspokoić. Czy i miała również pomóc w rzuceniu odpowiednio zaklęcia i zjednanie sobie jej kaprysów? Miał cichą nadzieję, że tak właśnie będzie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 92
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zaklęcie się udało, nauczyciel zdążył rzucić to samo. Rozbłysło przed nimi przez chwilę jasne światło, a wraz z nim pisk pająka. Oscar czuł, jak serce dudni mu w piersi, słyszał wyraźnie w uszach każde uderzenie, kiedy wpatrywał się w wielkiego pająka, który jednak wydawał się w dużej mierze obezwładniony. To jednak nie zmieniało faktu, że nie chciał tu być.
Na słowa nauczyciela skinął głową zbyt skołowany chyba jednak, by zdobyć się na odpowiedź. Podszedł do koleżanki, kucnął, pająk raczej nie stanowił już zagrożenia, jednak mogły tu być inne osobniki.
- One nie żyją w stadach?
Odezwał się do profesora. Tak kojarzył z zajęć, jednak nie miał pewności i w tej chwili marzył o tym, żeby usłyszeć zaprzeczenie. Spojrzał na Lidię, nie mogliby jej tu zostawić, oczywiście, tym bardziej gdyby pojawiło się stado, tym bardziej martwił go jej stan. Nie miał wielkiej ochoty zostać zjedzonym przez olbrzymiego pająka, a nie oszukiwał się co do tego jakie miałby szanse. Vane na pewno by ich nie zostawił, Oscar jednak dawno stracił dziecięcą wiarę w to, że dorośli potrafią wszystko. Nauczyciel też człowiek, a stado akromantul nadal brzmiało jak koszmarne zagrożenie.
Szczególnie kiedy panują anomalie i każde zaklęcie jakie rzucają może wyrządzić im krzywdę. Czerwona smuga pod nosem profesora nie była może wielkim problemem, jednak zwracała jego uwagę. Tym razem anomalia była dość łagodna, co będzie jednak przy kolejnej próbie?
Kiedy dostał materiał, skinął lekko głową w podzięce i okrył nim leżącą na ziemi dziewczynę. Czekał aż nauczyciel rozprawi się do końca z pająkiem.
- Nic jej nie będzie?
Spytał czekając, aż Vane podniesie Lidię i ruszy razem z nim. Musieli się pospieszyć, a dorosły nauczyciel miał zdecydowanie większą szansę iść z dziewczyną na rękach niż on. Sam zaczął się rozglądać w poszukiwaniu ścieżki, czy jakiegokolwiek znaku, który wskazałby im gdzie mają iść, co jednak w ciemności nie było zbyt łatwe.
|spostrzegawczość -50
Na słowa nauczyciela skinął głową zbyt skołowany chyba jednak, by zdobyć się na odpowiedź. Podszedł do koleżanki, kucnął, pająk raczej nie stanowił już zagrożenia, jednak mogły tu być inne osobniki.
- One nie żyją w stadach?
Odezwał się do profesora. Tak kojarzył z zajęć, jednak nie miał pewności i w tej chwili marzył o tym, żeby usłyszeć zaprzeczenie. Spojrzał na Lidię, nie mogliby jej tu zostawić, oczywiście, tym bardziej gdyby pojawiło się stado, tym bardziej martwił go jej stan. Nie miał wielkiej ochoty zostać zjedzonym przez olbrzymiego pająka, a nie oszukiwał się co do tego jakie miałby szanse. Vane na pewno by ich nie zostawił, Oscar jednak dawno stracił dziecięcą wiarę w to, że dorośli potrafią wszystko. Nauczyciel też człowiek, a stado akromantul nadal brzmiało jak koszmarne zagrożenie.
Szczególnie kiedy panują anomalie i każde zaklęcie jakie rzucają może wyrządzić im krzywdę. Czerwona smuga pod nosem profesora nie była może wielkim problemem, jednak zwracała jego uwagę. Tym razem anomalia była dość łagodna, co będzie jednak przy kolejnej próbie?
Kiedy dostał materiał, skinął lekko głową w podzięce i okrył nim leżącą na ziemi dziewczynę. Czekał aż nauczyciel rozprawi się do końca z pająkiem.
- Nic jej nie będzie?
Spytał czekając, aż Vane podniesie Lidię i ruszy razem z nim. Musieli się pospieszyć, a dorosły nauczyciel miał zdecydowanie większą szansę iść z dziewczyną na rękach niż on. Sam zaczął się rozglądać w poszukiwaniu ścieżki, czy jakiegokolwiek znaku, który wskazałby im gdzie mają iść, co jednak w ciemności nie było zbyt łatwe.
|spostrzegawczość -50
The member 'Oscar Reid' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 55
'k100' : 55
Unieszkodliwienie pająka poszło znacznie sprawniej niż można było przypuszczać, szczególnie że Oscar wykazał się refleksem o wiele zręczniej niż stary profesor astronomii. Za tę akcję Gryfonom zdecydowanie należała się nagroda - w końcu panicz Reid jedynie poparł tezę, która głosiła, że wśród domu lwa znajdowali miejsce najodważniejsi. Zaledwie trzynastoletni, ale zapowiadający się na dobrego czarodzieja. Jego rodzice powinni być z niego dumni. Gdy początkowe emocje opadły, a adrenalina wróciła do normy, Jayden zobaczył w twarzy chłopca niepokój. Dopiero teraz dotarło do niego, co się działo i gdzie się znajdowali. Gdy spytał o stada, Vane nie potrafił mu odpowiedzieć. Jego wiedza z opieki nad magicznymi stworzeniami plasowała się blisko tematyki centaurów, chociaż przebywając dość często w Zakazanym Lesie mógł obserwować jego mieszkańców. Chociaż z akromantulami wolał nie mieć zbyt wiele wspólnego. - Najwidoczniej musiał się odłączyć od stada. Ale wolę tego nie sprawdzać - odparł, zerkając na ucznia i uśmiechnął się pokrzepiająco. Gdy upewnił się, że pająk nie będzie podążał ich śladem, wrócił do dwójki dzieci i kucnął przy dziewczynce przykrytej jego ubraniem. - Nie martw się. To tylko przeciążenie. Oddycha spokojnie, nie ma żadnych śladów ran. Zaniesiemy ją do skrzydła szpitalnego, a tam się już nią zajmą. Wyjdzie z tego - wyjaśnił, obserwując nieprzytomną Puchonkę i przenosząc spojrzenie na zaniepokojonego Oscara. Chłopiec wyglądał na wstrząśniętego. Jak tylko wrócą do Hogwartu, przyda mu się gorąca czekolada. JJ też by nią nie pogardził. Sprawnie podniósł dziewczynkę i rozejrzał się za ścieżką lub czymkolwiek podobnego rodzaju. W tych ciemnościach szło beznadziejnie, ale nie oznaczało to ich porażkę. Jayden ruszył jako pierwszy, powoli przesuwając się w stronę przeciwną od tej, gdzie leżał pająk, który obłożony dwoma zaklęciami, nie mógł nawet drgnąć. To zdecydowanie nie była radosna nowina, ale albo on, albo oni. Wybór był prosty. Zerknął na Lidię, której policzki zdążyły się zaróżowieć, ale nie miała temperatury. To dobrze. Przynajmniej nie była w poważnym stanie.
|spostrzegawczość
|spostrzegawczość
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Jayden Vane' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 24
'k100' : 24
Skinął lekko głową, bardzo chcąc wierzyć w słowa profesora. Pająk na pewno odłączył się od stada i już wszystko będzie dobrze. Musi być, na pewno się wyniosą, znajdą drogę. Tylko jakoś jej nigdzie nie widział. Kiedy Vane zajmował się Lidią, on rozglądał się za ścieżką, nie odchodząc jednak zbyt daleko. Nie zamierzał gubić się tu samotnie. Nie widział jednak żadnej wskazówki.
- Nie widać żadnej ścieżki, czy jakiegokolwiek wydeptania. - nikt od dawna tędy nie chodził. Przynajmniej młodemu Gryfonowi na to wyglądało. Zaraz jednak znów zerknął na koleżankę z roku. Była dość blada, on kompletnie nie znał się na takich rzeczach, jednak wierzył nauczycielowi. Nic więcej nie mógł. Skinął lekko głową na jego dość pocieszające słowa.
- Ma pan jakiś pomysł, w którą stronę możemy iść?
Nawet nie wpadło mu do głowy patrzenie w gwiazdy, zdecydowanie nie był jeszcze na tym etapie. Ponadto był rozproszony, wspominał poprzednią teleportację, zastanawiał się czy nie wydarzyło się coś jeszcze gorszego niż mógł myśleć pierwotnie. Dopiero po chwili złapał się na tym, że zdecydowanie zaczyna dramatyzować.
Muszą iść, w końcu znajdą coś. Cokolwiek. Jakąś wskazówkę, coś co da im znać chociaż, gdzie są. Bo i jego domysł o Zakazanym Lesie wcale nie musiał być słuszny, pomyślał o tym odruchowo, bo było to zalesienie najbliższe szkole - tak na prawdę mogli być gdziekolwiek. Ale stojąc i się martwiąc na pewno sobie nie pomogą.
Czekał więc, bo i rozdzielenie się byłoby w tej chwili głupotą, a potem ruszył, licząc że znajdą po drodze jakąś wskazówką lub Vane okaże się znać jakąś genialną metodę odnajdowania drogi w leśnej głuszy.
- To możliwe, że jakiś element szkoły zostanie objęty anomaliami? Jak to co się dzieje w Londynie? - nie wiedział wiele, tylko tyle ile wyczytał z gazet, nie miał pełnego obrazu tego jaki chaos opanował niektóre części miasta, jednak opisy wystarczyły. Rozumiał, jak bardzo wszystko co magiczne wymykało się spod kontroli - i przerażało go to.
- Nie widać żadnej ścieżki, czy jakiegokolwiek wydeptania. - nikt od dawna tędy nie chodził. Przynajmniej młodemu Gryfonowi na to wyglądało. Zaraz jednak znów zerknął na koleżankę z roku. Była dość blada, on kompletnie nie znał się na takich rzeczach, jednak wierzył nauczycielowi. Nic więcej nie mógł. Skinął lekko głową na jego dość pocieszające słowa.
- Ma pan jakiś pomysł, w którą stronę możemy iść?
Nawet nie wpadło mu do głowy patrzenie w gwiazdy, zdecydowanie nie był jeszcze na tym etapie. Ponadto był rozproszony, wspominał poprzednią teleportację, zastanawiał się czy nie wydarzyło się coś jeszcze gorszego niż mógł myśleć pierwotnie. Dopiero po chwili złapał się na tym, że zdecydowanie zaczyna dramatyzować.
Muszą iść, w końcu znajdą coś. Cokolwiek. Jakąś wskazówkę, coś co da im znać chociaż, gdzie są. Bo i jego domysł o Zakazanym Lesie wcale nie musiał być słuszny, pomyślał o tym odruchowo, bo było to zalesienie najbliższe szkole - tak na prawdę mogli być gdziekolwiek. Ale stojąc i się martwiąc na pewno sobie nie pomogą.
Czekał więc, bo i rozdzielenie się byłoby w tej chwili głupotą, a potem ruszył, licząc że znajdą po drodze jakąś wskazówką lub Vane okaże się znać jakąś genialną metodę odnajdowania drogi w leśnej głuszy.
- To możliwe, że jakiś element szkoły zostanie objęty anomaliami? Jak to co się dzieje w Londynie? - nie wiedział wiele, tylko tyle ile wyczytał z gazet, nie miał pełnego obrazu tego jaki chaos opanował niektóre części miasta, jednak opisy wystarczyły. Rozumiał, jak bardzo wszystko co magiczne wymykało się spod kontroli - i przerażało go to.
Nie mogli sobie pozwolić na jeszcze większy strach, bo już całkiem daliby się porwać szaleństwu. Zresztą Jayden dobrze czuł się nocą w lasach o ile nie atakowała go akromantula, a on nie miał obok siebie dwójki dzieci, którymi powinien był się zająć. Na szczęście jednak trafił tam z Oscarem, który popisał się trzeźwością umysłu jak mało który dorosły. Vane wiedział, że zapewne anomalia, która uderzyła w dziewczynkę i porwała jeszcze ich dwójkę nie mogła być silna aż tak, by przenieść ich na drugą stronę kraju i chociaż przeczuwał, że znajdowali się w Zakazanym Lesie, nie mógł tego jeszcze potwierdzić. Drzewa nad ich głowami rosły tutaj gęsto, dlatego odszukanie gwiazd i kierowanie się nimi nie wchodziło w grę. Musieli znaleźć przerzedzenie i dopiero wtedy JJ mógłby ustalić, gdzie dokładnie się znajdowali. Więc szedł naprzód, niosąc jedno dziecko na rękach, a na drugie uważnie zerkając czy aby się nie oddala za bardzo.
- Mój pomysł polega na tym, by oddalić się od tego paskudztwa - rzucił, patrząc na ucznia i uśmiechając się przez chwilę pocieszająco. Nie chciał, żeby Gryfon zaczął się niepotrzebnie bać, bo może i znajdowali się w dzikim lesie, ale jeszcze żyli. A instynkt podpowiadał Vane'owi, że każdy krok oddala ich od akromantuli i zbliża do czegoś innego. Na pytanie chłopca Jay zatrzymał się na chwilę. - Obserwuj korony drzew. Gdy zobaczysz prześwit, powiedz mi o tym. Gwiazdy nas pokierują - odpowiedział pewnym tonem, doskonale wierząc w każde wypowiedziane słowo. Wszak niebo nigdy go nie zwiodło ani nie okazało się błędem, by mu zawierzyć. Miał też nadzieję, że to zajmie Oscara na tyle, że przestanie się zbytecznie obawiać. Wszak w każdym lesie znajdowało się miejsce, gdzie drzewa nie rosły jedno obok drugiego, co zwiększało ich szanse na wydostanie się poza pole rażenia. Szli jakiś czas w milczeniu, nasłuchując niepokojących dźwięków, lecz te nie nadchodziły lub rozbrzmiewały zbyt daleko, by ich zaniepokoić. Gdy padło kolejne pytanie ze strony ucznia, Jay nie odezwał się od razu. Kwestia, którą poruszył była trafna, a Vane nie wiedział, czy powinien był złagodzić wrażenia chłopca do minimum, czy postawić na szczerość. Koniec końców wybrał oczywiście drugą opcję, zdając sobie sprawę, że żadne kłamstwo, nawet w imię dobrych intencji, nie działało. Westchnął cicho. - Póki co żadna anomalia nie dopadła Hogwartu, a nauczyciele dokładają wszelkich starań, by was uchronić. Jednak magia ta jest potężna, że ciężko nam z nią walczyć. Sam widzisz - jedno zaklęcie czyszczące, a porywa nas niekontrolowana teleportacja. - Miał nadzieję, że tylko oni się przenieśli, a reszta uczniów była bezpieczna. - A Londyn... Nie tylko Londyn został nimi dotknięty. Wiele miejsc w całej Wielkiej Brytanii zostaje dotkniętych problemami. Figury woskowe ożywają, fontanny wybuchają i atakują wszystkich na swojej drodze, jednorożce zmieniają się w dzikie bestie... Nie będę cię mamił - to niebezpieczne czasy, gdzie nawet mugole zostają dotknięci tymi anomaliami. Nikt nie może nad nimi zapanować... - urwał na chwilę, spoglądając w górę i uśmiechając się szeroko. - Mogę ci jednak obiecać, że póki jestem w Hogwarcie, będę szukał każdego z was nawet na końcu świata - dodał weselszym tonem i przyspieszając kroku. Las wszak się przerzedził, a spomiędzy koron mogli dostrzec naprawdę spory kawałek nieba. Jay delikatnie ułożył dziewczynkę na miękkim mchu, by mieć pełną swobodę podczas kręcenia się i ustalania kierunku, w którym powinni iść. Zaraz też spojrzał na Oscara i oboje stali ramię w ramię, a nauczyciel wskazał jedną z gwiazd. - Najjaśniejszą po Słońcu gwiazdą widoczną na naszym niebie jest Syriusz, czyli Psia Gwiazda - zaczął, chcąc równocześnie opowiedzieć chłopcu jak odnaleźć drogę, jeśli kiedykolwiek ją zgubi. Lepsze okazji mieć nie mogli. - Obiekt ten leży w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa i stanowi jeden z wierzchołków trójkąta zimowego, czyli układu gwiazd, tworzonego ponadto przez gwiazdy Betelgeza w gwiazdozbiorze Oriona i Procjon w gwiazdozbiorze Małego Psa. Jeśli wzniesiesz dłoń i przekrzywisz ją o tak, a Syriusz znajdzie się na miejscu pierwszego palca, a Adara kciuka oznacza to, że idziesz na północ - mówił, nie przerywając i pokazując chłopcu jak to zrobić. - Dokładniejsze szczegóły nie są ci potrzebne, ale wiedz, że Hogwart już blisko - dodał, kucając, by wziąć dziewczynkę na ręce i ruszyć w oznaczonym przez siebie za pomocą gwiazd kierunku. Jego twarz złagodniała, a krok nabrał ponownie pewności. Teraz znali już drogę, domyślając się, że za kilka minut wyjdą na szkolne błonia. Gdy Oscar zrównał się z nim, Vane nie przestawał opowiadać o Syriuszu, chcąc, by uczeń zapamiętał tę gwiazdę, ale również i dlatego, że jej obecność uratowała ich tej nocy. I nic bardziej się nie liczyło.
|astronomia IV
- Mój pomysł polega na tym, by oddalić się od tego paskudztwa - rzucił, patrząc na ucznia i uśmiechając się przez chwilę pocieszająco. Nie chciał, żeby Gryfon zaczął się niepotrzebnie bać, bo może i znajdowali się w dzikim lesie, ale jeszcze żyli. A instynkt podpowiadał Vane'owi, że każdy krok oddala ich od akromantuli i zbliża do czegoś innego. Na pytanie chłopca Jay zatrzymał się na chwilę. - Obserwuj korony drzew. Gdy zobaczysz prześwit, powiedz mi o tym. Gwiazdy nas pokierują - odpowiedział pewnym tonem, doskonale wierząc w każde wypowiedziane słowo. Wszak niebo nigdy go nie zwiodło ani nie okazało się błędem, by mu zawierzyć. Miał też nadzieję, że to zajmie Oscara na tyle, że przestanie się zbytecznie obawiać. Wszak w każdym lesie znajdowało się miejsce, gdzie drzewa nie rosły jedno obok drugiego, co zwiększało ich szanse na wydostanie się poza pole rażenia. Szli jakiś czas w milczeniu, nasłuchując niepokojących dźwięków, lecz te nie nadchodziły lub rozbrzmiewały zbyt daleko, by ich zaniepokoić. Gdy padło kolejne pytanie ze strony ucznia, Jay nie odezwał się od razu. Kwestia, którą poruszył była trafna, a Vane nie wiedział, czy powinien był złagodzić wrażenia chłopca do minimum, czy postawić na szczerość. Koniec końców wybrał oczywiście drugą opcję, zdając sobie sprawę, że żadne kłamstwo, nawet w imię dobrych intencji, nie działało. Westchnął cicho. - Póki co żadna anomalia nie dopadła Hogwartu, a nauczyciele dokładają wszelkich starań, by was uchronić. Jednak magia ta jest potężna, że ciężko nam z nią walczyć. Sam widzisz - jedno zaklęcie czyszczące, a porywa nas niekontrolowana teleportacja. - Miał nadzieję, że tylko oni się przenieśli, a reszta uczniów była bezpieczna. - A Londyn... Nie tylko Londyn został nimi dotknięty. Wiele miejsc w całej Wielkiej Brytanii zostaje dotkniętych problemami. Figury woskowe ożywają, fontanny wybuchają i atakują wszystkich na swojej drodze, jednorożce zmieniają się w dzikie bestie... Nie będę cię mamił - to niebezpieczne czasy, gdzie nawet mugole zostają dotknięci tymi anomaliami. Nikt nie może nad nimi zapanować... - urwał na chwilę, spoglądając w górę i uśmiechając się szeroko. - Mogę ci jednak obiecać, że póki jestem w Hogwarcie, będę szukał każdego z was nawet na końcu świata - dodał weselszym tonem i przyspieszając kroku. Las wszak się przerzedził, a spomiędzy koron mogli dostrzec naprawdę spory kawałek nieba. Jay delikatnie ułożył dziewczynkę na miękkim mchu, by mieć pełną swobodę podczas kręcenia się i ustalania kierunku, w którym powinni iść. Zaraz też spojrzał na Oscara i oboje stali ramię w ramię, a nauczyciel wskazał jedną z gwiazd. - Najjaśniejszą po Słońcu gwiazdą widoczną na naszym niebie jest Syriusz, czyli Psia Gwiazda - zaczął, chcąc równocześnie opowiedzieć chłopcu jak odnaleźć drogę, jeśli kiedykolwiek ją zgubi. Lepsze okazji mieć nie mogli. - Obiekt ten leży w gwiazdozbiorze Wielkiego Psa i stanowi jeden z wierzchołków trójkąta zimowego, czyli układu gwiazd, tworzonego ponadto przez gwiazdy Betelgeza w gwiazdozbiorze Oriona i Procjon w gwiazdozbiorze Małego Psa. Jeśli wzniesiesz dłoń i przekrzywisz ją o tak, a Syriusz znajdzie się na miejscu pierwszego palca, a Adara kciuka oznacza to, że idziesz na północ - mówił, nie przerywając i pokazując chłopcu jak to zrobić. - Dokładniejsze szczegóły nie są ci potrzebne, ale wiedz, że Hogwart już blisko - dodał, kucając, by wziąć dziewczynkę na ręce i ruszyć w oznaczonym przez siebie za pomocą gwiazd kierunku. Jego twarz złagodniała, a krok nabrał ponownie pewności. Teraz znali już drogę, domyślając się, że za kilka minut wyjdą na szkolne błonia. Gdy Oscar zrównał się z nim, Vane nie przestawał opowiadać o Syriuszu, chcąc, by uczeń zapamiętał tę gwiazdę, ale również i dlatego, że jej obecność uratowała ich tej nocy. I nic bardziej się nie liczyło.
|astronomia IV
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ruszyli. Nauczyciel miał rację, Oscar także chciał już znaleźć się jak najdalej od wielkiego pająka. Wzdrygnął się na samą myśl o truchle które znajdowało się już za ich plecami. Bał się. Do tej pory szkoła była bezpiecznym miejscem. A słowa nauczyciela - nie mogło być inaczej - sprawiły, że jego myśli ruszyły niekontrolowanym tempem.
- Moja rodzina to mugole. Słyszałem plotki o tych anomaliach. - tylko plotki, nie mógł wiedzieć nic więcej, nie widział ich na własne oczy i lubił łudzić się, że to nie dzieje się w jego domu, w teatrze, u dziadków. Bał się, bał się koszmarnie za każdym razem kiedy o tym myślał. Kiedy myślał o tym, że coś może stać się dziadkom, czuł jakby tracił grunt pod stopami.
- Chcę już być w domu. - dodał po dłuższej chwili. Nie będzie mógł nikomu pomóc, jednak chciał przy tym być, chciał obserwować. - Ktoś im to wyjaśni? Jeśli mugolom dzieją się takie rzeczy. Niech pan pomyśli, nic pan o magii nie wie, a nagle wszystko dookoła wybucha, zionie pan ogniem czy sprowadza jakieś dziwne rzeczy na innych.
Przerażała go myśl o takiej dezorientacji. Pisał listy do dziadków, ale nie dostawał odpowiedzi, albo dostawał krótkie i dziwne uspokajacze jak je nazywał w myślach. I nienawidził tego, że przez to że jest dzieckiem, najbliżsi chcą go chronić przed wszystkim, nawet przed wiedzą o sobie kiedy dzieje się źle.
Przez to wszystko zapomniał o patrzeniu w niebo. Przystanął dopiero z nauczycielem i wtedy zerknął do góry. Z jakiejś przyczyny wydało mu się to ważne. Nie wiadomo ile razy jeszcze będzie się gubił, ile razy jeszcze będzie wyrzucany gdzieś daleko. A może nauczy tego dziadków, żeby oni też potrafili wrócić do domu gdyby coś się stało?
Słuchał, kiedy ruszyli dalej, choć co jakiś czas zerkał na nieprzytomną koleżankę. Był ciekaw co jej jest, czy na pewno wyjdzie z tego cało. Profesor Vane był spokojny, jednak on jest w końcu znawcą astronomii, nie medycyny. Szli jednak cały czas i faktycznie drzewa zaczynały się powoli przerzedzać, w oddali zaczęły migotać światła Hogwartu.
- Moja rodzina to mugole. Słyszałem plotki o tych anomaliach. - tylko plotki, nie mógł wiedzieć nic więcej, nie widział ich na własne oczy i lubił łudzić się, że to nie dzieje się w jego domu, w teatrze, u dziadków. Bał się, bał się koszmarnie za każdym razem kiedy o tym myślał. Kiedy myślał o tym, że coś może stać się dziadkom, czuł jakby tracił grunt pod stopami.
- Chcę już być w domu. - dodał po dłuższej chwili. Nie będzie mógł nikomu pomóc, jednak chciał przy tym być, chciał obserwować. - Ktoś im to wyjaśni? Jeśli mugolom dzieją się takie rzeczy. Niech pan pomyśli, nic pan o magii nie wie, a nagle wszystko dookoła wybucha, zionie pan ogniem czy sprowadza jakieś dziwne rzeczy na innych.
Przerażała go myśl o takiej dezorientacji. Pisał listy do dziadków, ale nie dostawał odpowiedzi, albo dostawał krótkie i dziwne uspokajacze jak je nazywał w myślach. I nienawidził tego, że przez to że jest dzieckiem, najbliżsi chcą go chronić przed wszystkim, nawet przed wiedzą o sobie kiedy dzieje się źle.
Przez to wszystko zapomniał o patrzeniu w niebo. Przystanął dopiero z nauczycielem i wtedy zerknął do góry. Z jakiejś przyczyny wydało mu się to ważne. Nie wiadomo ile razy jeszcze będzie się gubił, ile razy jeszcze będzie wyrzucany gdzieś daleko. A może nauczy tego dziadków, żeby oni też potrafili wrócić do domu gdyby coś się stało?
Słuchał, kiedy ruszyli dalej, choć co jakiś czas zerkał na nieprzytomną koleżankę. Był ciekaw co jej jest, czy na pewno wyjdzie z tego cało. Profesor Vane był spokojny, jednak on jest w końcu znawcą astronomii, nie medycyny. Szli jednak cały czas i faktycznie drzewa zaczynały się powoli przerzedzać, w oddali zaczęły migotać światła Hogwartu.
Nie tylko Oscar chciał stamtąd uciec. Świadomość, że zostawiali za sobą tamtą bestię, mimo że rozmiary nie były monumentalne, to jednak żaden z nich nie zamierzał zostawać tam dłużej niż to było konieczne. Dlatego jakikolwiek pośpiech był wskazany, chociażby dlatego, żeby poczuli się w jakiś sposób bezpieczniej. Mimo że przebywanie w Zakazanym Lesie nie było wskazane. Cóż. A przynajmniej nie dla dwójki uczniów, którymi należało się zająć. Jay co chwila sprawdzał czy z dziewczynką wszystko w porządku, ale wciąż oddychała, lecz nie odzyskiwała przytomności. Musieli czym prędzej znaleźć się w zamku lub gdzieś skąd wezwałby pomoc. - Nie martw się. Na pewno nic im nie jest - odezwał się na słowa Gryfona. Nic dziwnego, że się zadręczał tymi myślami. Kto by tego nie robił, mając świadomość tych wszystkich wydarzeń? Cios w mugolski świat był naprawdę zatrważający, a brak wiedzy na temat tego kto lub co za tym stało, było bardziej niż druzgoczące. Czy była to wina jednej osoby? Czy grupy? A może jeszcze czegoś bardziej tajemniczego? Nie wiedząc jak się przed tym chronić, tracili równocześnie pewną pewność, że uda im się zapanować. Ministerstwo nie potrafiło, nic więc dziwnego, że straciło poparcie. Jayden jednak zamierzał dołożyć wszelkich starań, by jego uczniowie nie czuli strachu. Byli przyszłością tego świata - obawa była naturalnym stanem rzeczy i oznaczała siłę ducha oraz możliwość współczucia. Była więc atutem, nie słabością. Chcę już być w domu. - Hej, hej - zatrzymał się, by spojrzeć na chłopca i wyłapać jego spojrzenie. Nie mógł inaczej dać mu wsparcia - w końcu wciąż niósł na rękach drobną Puchonkę. Nie oznaczało to jednak, że zamierzał zignorować słowa Oscara. Dało się wyczuć w tonie wyraźną niepewność. - Wszystko będzie dobrze. Słyszysz? Obiecuję, że jak znajdziemy się w Hogwarcie dopilnuję, byśmy dowiedzieli się, co z twoją rodziną - urwał, patrząc jeszcze przez moment na ucznia i ruszyli dalej. Nie mogli tu zostać dłużej niż było to konieczne. Kolejne pytania były jednak trudniejsze. - Ja... - zaczął Vane, szukając odpowiedniej odpowiedzi. Miał ją? Mógł ją w ogóle mieć? Nie miał pojęcia jak ta sprawa wyglądała od strony zajmującej się mugolami. Czy kogokolwiek to obchodziło, mimo że powinno? Życie nauczyło go, że ludzie woleli odwracać wzrok, widząc cierpienie. Nie tak jak powinno być. - Nie wiem, Oscar - odezwał się w końcu. - Mam taką nadzieję. Wielu twoich kolegów i koleżanek należy do niemagicznych rodzin. Podobnie jak nauczyciele. W świecie czarodziejów takich osób jest mnóstwo. Powinny więc zostać podjęte jakieś kroki... - Szli dalej, aż w końcu dostrzegli znajomą okolicę. Profesor posłał uczniowi ciepły uśmiech i nieco żwawszym krokiem zaczął zbliżać się do zamku. Wydawało mu się, że widzi woźnego, który mógłby im pomóc. Obudzenie pielęgniarki byłoby już wielkim ułatwieniem, tak samo jak wprowadzenie ich do środka - o tej porze wszystkie wejścia były zamknięte i nikt nieupoważniony nie mógł tak po prostu sobie wyjść lub wejść.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie odpowiedział. Wzbierała w nim złość. Od dłuższego czasu. Nie miała jeszcze teraz wybuchnąć, choć była dostrzegalna. Nie przemawiało do niego będzie dobrze, ono nie miało podłoża. Do niedawna jeszcze mogłoby coś dać, był w końcu tylko dzieciakiem, jednak wszystko się zmieniało, wiele się działo, a wszystko będzie dobrze było niejasne, niekonkretne, odległe. Co ten człowiek wie o jego wszystkim. Co wie o nim, o jego rodzinie, o mugolach porzuconych samymi sobie.
- To nasza wina. Ale nikt nic nie robi.
Czuł w głębi serca że to ich wina. Ich - czarodziejów. Nie wiedział czym zawinili, nie wiedział co się stało, jednak magia była ich i powinni jej jakoś pilnować. Dorośli na pewno wiedzieli jak, na pewno było coś czego ktoś nie dopilnował i cierpieli na tym głównie nie oni, a właśnie mugole.
Jego bliscy. I nie tylko jego, w szkole było mnóstwo mugolaków!
- Nie da się obiecać, że cokolwiek będzie dobrze. - zmarszczył brwi w irytacji, która zaczynała buzować w nim coraz mocniej. Wypełniać go. Nie była to złość na samego nauczyciela, a raczej na cały ten magiczny świat. Miało być dobrze kiedy Grinewald przestał być dyrektorem. W szkole faktycznie się poprawiło, ale stało się w zamian coś milion razy gorszego. - Wszyscy się zachowują jakbyśmy byli idiotami. Nie wszystko rozumiemy, ale wybuchające okna, zianie ogniem, napaść dzikich zwierząt to nie jest dobrze. - czekał tylko na nie takim tonem, młody człowieku, ale nie obchodziły go podobne uwagi, był zirytowany i nie zamierzał tego w tej chwili ukrywać. Zirytowany na świat, jednak nauczyciel napatoczył się w chwili, kiedy strach który po części stłumił złość i lęk o bliskich zaczął opadać.
- Jest mnóstwo, ale nikt nic nie wie. Jak to jest w ogóle możliwe?! - nie wytrzymał, bo słowa Vane'a były zbyt prawdziwe. Nie był jedyny, mugolaków jest mnóstwo, jak nie mugolaków to czarodziejów półkrwi, jak to jest możliwe, że nikt nic nie wie, nikt nic nie potrafi wyjaśnić, że nikt nic nie robi?! Zbliżali się do szkoły, zaraz zostanie odesłany do dormitorium i... tyle. Spojrzał na nauczyciela ze złością, bo czy on nie powinien znać odpowiedzi na ważniejsze pytania niż jak nazywa się która gwiazda?
Zanim ruszył do siebie, spojrzał jeszcze na dziewczynę która oberwała anomalią. Jutro zajrzy do Skrzydła Szpitalnego żeby sprawdzić co z nią.
- To nasza wina. Ale nikt nic nie robi.
Czuł w głębi serca że to ich wina. Ich - czarodziejów. Nie wiedział czym zawinili, nie wiedział co się stało, jednak magia była ich i powinni jej jakoś pilnować. Dorośli na pewno wiedzieli jak, na pewno było coś czego ktoś nie dopilnował i cierpieli na tym głównie nie oni, a właśnie mugole.
Jego bliscy. I nie tylko jego, w szkole było mnóstwo mugolaków!
- Nie da się obiecać, że cokolwiek będzie dobrze. - zmarszczył brwi w irytacji, która zaczynała buzować w nim coraz mocniej. Wypełniać go. Nie była to złość na samego nauczyciela, a raczej na cały ten magiczny świat. Miało być dobrze kiedy Grinewald przestał być dyrektorem. W szkole faktycznie się poprawiło, ale stało się w zamian coś milion razy gorszego. - Wszyscy się zachowują jakbyśmy byli idiotami. Nie wszystko rozumiemy, ale wybuchające okna, zianie ogniem, napaść dzikich zwierząt to nie jest dobrze. - czekał tylko na nie takim tonem, młody człowieku, ale nie obchodziły go podobne uwagi, był zirytowany i nie zamierzał tego w tej chwili ukrywać. Zirytowany na świat, jednak nauczyciel napatoczył się w chwili, kiedy strach który po części stłumił złość i lęk o bliskich zaczął opadać.
- Jest mnóstwo, ale nikt nic nie wie. Jak to jest w ogóle możliwe?! - nie wytrzymał, bo słowa Vane'a były zbyt prawdziwe. Nie był jedyny, mugolaków jest mnóstwo, jak nie mugolaków to czarodziejów półkrwi, jak to jest możliwe, że nikt nic nie wie, nikt nic nie potrafi wyjaśnić, że nikt nic nie robi?! Zbliżali się do szkoły, zaraz zostanie odesłany do dormitorium i... tyle. Spojrzał na nauczyciela ze złością, bo czy on nie powinien znać odpowiedzi na ważniejsze pytania niż jak nazywa się która gwiazda?
Zanim ruszył do siebie, spojrzał jeszcze na dziewczynę która oberwała anomalią. Jutro zajrzy do Skrzydła Szpitalnego żeby sprawdzić co z nią.
Ostatnio zmieniony przez Oscar Reid dnia 19.06.18 23:58, w całości zmieniany 1 raz
Jay nie spodziewał się takiej reakcji ze strony chłopca. I nie chodziło jedynie o fakt, że się zdenerwował, ale wszystko, co mówił, było prawdą. Być może słowa Vane'a przeważyły szalę, ale nigdy nie chciał, by ktokolwiek go oszukiwał. Ani żeby tym bardziej jego uczniowie dusili w sobie złość i frustrację. Był zwolennikiem rozmawiania lub, jeśli się nie dało, przynajmniej postawienia sprawy jasno przed samym sobą. To pomagało i nawet jeśli nie od razu, to po pewnym czasie rozumiało się, że tak właśnie być powinno. Noszenie w głębi wszystkich negatywnych uczuć było niebezpieczne, bo wystarczyła iskra by wszystko wybuchło i zrównało okolicę z ziemią. Dlatego nie odzywał się dopóki Oscar nie skończył mówić. I absolutnie nie był zły na ucznia - dostrzegał te same emocje, które targały również dorosłymi. Zresztą czy sytuacja z teraz nie była podobna do tej, w której sam brał udział? Wielka Wojna Czarodziejów, do tego wojna między mugolami, która siała zniszczenie gdzie tylko się spojrzało, trwoga o bliskich, gdy listy nie dochodziły do adresatów, bo sowy ginęły od nieznanej czarodziejom broni. Napięcie, niepewność, strach. Wszystkie te wspomnienia wróciły, uderzając w profesora niczym grom z jasnego nieba.
- Patrz na mnie - powiedział, łapiąc chłopca za ramiona, gdy już miał puste ręce, bo dziewczynkę przejął woźny. Mężczyzna szedł przodem, a Jayden z Oscarem zostali z tyłu i teraz astronom wymusił, by chłopak skupił się na nim i na niczym więcej. Zawsze uważał się za dobrego pedagoga, ale walka z dyrektorem, a walka z anomaliami i bojaźnią była czymś innym. Nie, jeśli chodziło o dziecięce serca. - Boisz się. W porządku. Rozumiem. Kiedy byłem w twoim wieku byłem świadkiem podobnych wydarzeń. Też się bałem. Tak samo jak ty, chciałem wiedzieć, co się działo. Listy nie przychodziły, a wojna zadawała wiele cierpienia. Działy się okropne rzeczy, podobnie jak teraz. Codziennie o tym myślę. I robię co mogę, żeby nie pozwolić, by moim bliskim coś się stało. Jednak nie pomogę im krzykami ani żądaniem odpowiedzi. Nie wszystko zależy od nas, ale jedyne co mogę kontrolować to jedynie swój własny strach. Musisz zrozumieć, że nie tylko ty jesteś zagubiony. Musisz być silny, bo nikt inny za ciebie tego nie zrobi. To okrutne wymagać od was dorosłego zachowania, lecz tak właśnie się dzieje. Każdy wolałby żyć w innych czasach, ale przyszło nam to robić teraz. Dlatego nie pytaj jak to możliwe, ale bądź z bliskimi i ciesz się tym, co masz. Pomóż im zrozumieć. Wiesz przecież więcej od nich. Nie możesz sobie pozwolić na to, żeby być słabym. Nie teraz. Dla nich. Zrobisz to? - spytał, biorąc w końcu oddech i patrząc w oczy chłopca. Wiedział, że nie rozwiał jego wątpliwości, ale miał nadzieję, że młody Reid zrozumiał, że nawet dorośli nie znali odpowiedzi na wszystko. Nie oznaczało to jednak, że należało obwiniać cały świat. Sam Vane miał wątpliwości i nie ufał Ministerstwu, które wszak obiecywało poprawę, a wcale jej nie było widać. Musieli jednak dbać o swoich na tyle, na ile starczyło im sił.
- Patrz na mnie - powiedział, łapiąc chłopca za ramiona, gdy już miał puste ręce, bo dziewczynkę przejął woźny. Mężczyzna szedł przodem, a Jayden z Oscarem zostali z tyłu i teraz astronom wymusił, by chłopak skupił się na nim i na niczym więcej. Zawsze uważał się za dobrego pedagoga, ale walka z dyrektorem, a walka z anomaliami i bojaźnią była czymś innym. Nie, jeśli chodziło o dziecięce serca. - Boisz się. W porządku. Rozumiem. Kiedy byłem w twoim wieku byłem świadkiem podobnych wydarzeń. Też się bałem. Tak samo jak ty, chciałem wiedzieć, co się działo. Listy nie przychodziły, a wojna zadawała wiele cierpienia. Działy się okropne rzeczy, podobnie jak teraz. Codziennie o tym myślę. I robię co mogę, żeby nie pozwolić, by moim bliskim coś się stało. Jednak nie pomogę im krzykami ani żądaniem odpowiedzi. Nie wszystko zależy od nas, ale jedyne co mogę kontrolować to jedynie swój własny strach. Musisz zrozumieć, że nie tylko ty jesteś zagubiony. Musisz być silny, bo nikt inny za ciebie tego nie zrobi. To okrutne wymagać od was dorosłego zachowania, lecz tak właśnie się dzieje. Każdy wolałby żyć w innych czasach, ale przyszło nam to robić teraz. Dlatego nie pytaj jak to możliwe, ale bądź z bliskimi i ciesz się tym, co masz. Pomóż im zrozumieć. Wiesz przecież więcej od nich. Nie możesz sobie pozwolić na to, żeby być słabym. Nie teraz. Dla nich. Zrobisz to? - spytał, biorąc w końcu oddech i patrząc w oczy chłopca. Wiedział, że nie rozwiał jego wątpliwości, ale miał nadzieję, że młody Reid zrozumiał, że nawet dorośli nie znali odpowiedzi na wszystko. Nie oznaczało to jednak, że należało obwiniać cały świat. Sam Vane miał wątpliwości i nie ufał Ministerstwu, które wszak obiecywało poprawę, a wcale jej nie było widać. Musieli jednak dbać o swoich na tyle, na ile starczyło im sił.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Spojrzał na nauczyciela, kiedy ten zaczął mówić. Zacisnął mocno usta, słuchając kolejnych słów. Był nastolatkiem, był pełen emocji, a cała ta sytuacja to zaczynało być za wiele. Oczekiwał odpowiedzi. Do dziś nie wiedział dlaczego wcale nie tak dawno jakaś potworna moc przeniosła go do Londynu całego kompletnie poparzonego. I właśnie - nie tylko jego. Gdyby działo się to z jedną osobą, byłoby to łatwiejsze do zrozumienia, jednak kiedy coś takiego dotykało połowę społeczeństwa i nadal nikt nic nie wiedział - coś było nie tak.
Kiedyś myślał - jak każde dziecko - że dorośli mogą wszystko. Z podziwem obserwował dziadka naprawiającego sprzęty domowe w teatrze, oglądał starą broń na której ten tak dobrze się znał, patrzył jak wspaniale gotuje babcia i mama też, mama była wspaniałą aktorką, czytała tyle książek, że gdyby wszystkie je zatrzymywała, możnaby z nich pewnie zbudować solidny dom. Kiedyś sądził, że to jest wszystko, jednak rzeczywistość przychodziła, a dorośli okazywali się coraz słabsi. Nikt nie wiedział jak uratować mamę, nawet lekarze, choć przecież to ich specjalność. Nawet czarodzieje, gdy Oscar szukał wśród nich odpowiedzi - milkli. Nikt nie był wystarczająco silny.
Czarodzieje powinni być silniejsi, mają wiedzę której nie mają mugole, mają niesamowite zdolności, kiedy jednak dotyka ich olbrzymi kryzys - nie wiedzą. Nic nie wiedzą.
- Nie ma pan racji. - stwierdził pewnym tonem. Trochę z gniewem, choć był to raczej gniew na całość, na czarodziejów, na dorosłych, może po prostu na świat. - Żądanie odpowiedzi. To jest właśnie to czego potrzebujemy. Nie wiemy co się dzieje. Nawet dorośli nie są teraz silni.
Nie są. Są słabi bo nic nie wiedzą.
A on? On może być obok i patrzeć - i nic poza patrzeniem. Może próbować wyjaśniać, jednak niczego nie wyjaśni, bo sam także nic nie wie. Jest słaby, choć nie chce być, co jednak może on, kiedy dorośli czarodzieje nie mogą nic, nic tak na prawdę nie robią? Bo w kółko słychać o nowych problemach, jednak ani słychu o rozwiązywaniu ich.
- Powinienem iść.
Wiedział, że profesor próbuje. Próbuje go pocieszyć, rozwiać jego złość, wskazać rozwiązanie. Tylko te rozwiązania nie trafiały do młodego Reida. Szczególnie przez wstęp - bo skoro to już się działo, czarodzieje tym bardziej powinni wiedzieć co robić.
zt x 2
Kiedyś myślał - jak każde dziecko - że dorośli mogą wszystko. Z podziwem obserwował dziadka naprawiającego sprzęty domowe w teatrze, oglądał starą broń na której ten tak dobrze się znał, patrzył jak wspaniale gotuje babcia i mama też, mama była wspaniałą aktorką, czytała tyle książek, że gdyby wszystkie je zatrzymywała, możnaby z nich pewnie zbudować solidny dom. Kiedyś sądził, że to jest wszystko, jednak rzeczywistość przychodziła, a dorośli okazywali się coraz słabsi. Nikt nie wiedział jak uratować mamę, nawet lekarze, choć przecież to ich specjalność. Nawet czarodzieje, gdy Oscar szukał wśród nich odpowiedzi - milkli. Nikt nie był wystarczająco silny.
Czarodzieje powinni być silniejsi, mają wiedzę której nie mają mugole, mają niesamowite zdolności, kiedy jednak dotyka ich olbrzymi kryzys - nie wiedzą. Nic nie wiedzą.
- Nie ma pan racji. - stwierdził pewnym tonem. Trochę z gniewem, choć był to raczej gniew na całość, na czarodziejów, na dorosłych, może po prostu na świat. - Żądanie odpowiedzi. To jest właśnie to czego potrzebujemy. Nie wiemy co się dzieje. Nawet dorośli nie są teraz silni.
Nie są. Są słabi bo nic nie wiedzą.
A on? On może być obok i patrzeć - i nic poza patrzeniem. Może próbować wyjaśniać, jednak niczego nie wyjaśni, bo sam także nic nie wie. Jest słaby, choć nie chce być, co jednak może on, kiedy dorośli czarodzieje nie mogą nic, nic tak na prawdę nie robią? Bo w kółko słychać o nowych problemach, jednak ani słychu o rozwiązywaniu ich.
- Powinienem iść.
Wiedział, że profesor próbuje. Próbuje go pocieszyć, rozwiać jego złość, wskazać rozwiązanie. Tylko te rozwiązania nie trafiały do młodego Reida. Szczególnie przez wstęp - bo skoro to już się działo, czarodzieje tym bardziej powinni wiedzieć co robić.
zt x 2
Poranki w Zakazanym Lesie bywały naprawdę urokliwe. Jeszcze przed świtem przyroda budziła się do życia, do zatoczenia kolejnego kręgu w walce o przetrwanie, jakby bała się, że jeśli obudzi się chwilę po wschodzie słońca, drapieżnik odnajdzie któreś z jej dzieci i pożre bez zawahania. Kiedy Eileen szła w swojej roboczej sukience po wrzosowiskach, kierując się w dół, do swojej chatki, ptaki zaczynały grać swoje melodie, nieco ospale przeciągając kolejne nuty, ale za to z niegasnącym zapałem, którego doświadczała każdego dnia. Tym razem użyła kominka w kuchni zamiast świstoklika, bo stwierdziła, że skoro jest w ciąży i ten stan postępuje, to wypada nabrać już pewnych przyzwyczajeń, które zapewnią bezpieczeństwo przede wszystkim dziecku, które nosiła pod sercem. Nie była w stanie ukryć okrąglejszych kształtów pod szatą, a tym bardziej niechcianych pytań, ale robiła, co mogła – z tego powodu coraz częściej zostawała w domu i coraz rzadziej miała kontakt z innymi czarodziejami. Wiedziała jednak, że nie będzie w stanie ukrywać tego do końca. Póki jednak mogła, korzystała.
Łagodne zbocze wrzosowisk owiane było rzednącą mgłą, przez którą delikatnie prześwitywało poranne słońce. Cały obraz wyglądał jak lśniąca pajęczyna, brakowało jej tylko drobnych, cichych dźwięków wydawanych przez każdym poruszeniu. Zatrzymała się w którymś momencie, rozglądając się bacznie po okolicy. Większą uwagę zwróciła na zbierających się przy rozstawionym namiocie czarodziejów. Byli skupieni, niektórzy z nich nieśli teczki, a za nimi płynęły związane grubym rzemieniem dokumenty albo drobniejsze ulotki. Odliczała tylko minuty do czasu, gdy przy namiocie zaczną gromadzić się petenci. Przeszkadzali jej. Ta cała zbieranina obcych ludzi, na których krzywiła się, gdy tylko nie patrzyli. Przeszkadzali jej, gdy nie wybierali specjalnie wydeptanych ścieżek i wchodzili do Zakazanego Lasu, skarżąc się, że są tam jakiekolwiek zwierzęta i że właśnie krwawią z ramienia, bo coś ich zaatakowało. Przeszkadzali jej, gdy krzyczeli, wykłócając się o jakieś urzędowe sprawy. I wyglądało na to, że sporo jeszcze zejdzie, zanim odbudują Ministerstwo i przeniosą Departament Kontroli nad Magicznymi Stworzeniami z powrotem. Nie widziało jej się bratanie z urzędnikami. Może to był oczywisty znak, że powinna zrezygnować z posady gajowej albo chociaż poprosić dyrektora Dippeta o urlop. Ciąża i towarzyszące jej dolegliwości – w tym wahania nastrojów i niechęć, jaka się w niej odkładała za każdym razem, gdy jakiś urzędnik pukał do jej chatki z pytaniem, czy nie ma czasami cukru pożyczyć; gasnąca mobilność ruchów.
Gdy dostała się w końcu do chatki, zapaliła zapałkami (pożyczyła je od mamy, a właściwie zabrała całe pudełeczko z domu) ogień pod imbrykiem i wrzuciła sobie do kubka torebkę z herbacianym suszem. Miała do zrobienia kilka rzeczy przy chatce, niezbyt ciężkich i pracochłonnych, więc wolała zabrać się za nie od razu. Najpierw zajęła się porządkowaniem dokumentacji, którą skończyła wczoraj, ale nie starczyło jej siły na dokończenie – w czasie układania ich numerycznie zdążyła wypić herbatę i zjeść kilka ciastek owsianych ze słoika, na które akurat napadła ją ochota. Potem wzięła się za naprawianie dwóch elfich domków – ot, wiklinowych koszy, które ucierpiały przez anomalie. Miała to zrobić przedwczoraj, ale czuła się tak źle, że podarowała to sobie. Dzisiaj mogła wyjść przed południem na zewnątrz i zająć się tym bez najmniejszych oporów.
Przysiadła przy chatce z jednym koszem na kolanach, żeby w spokoju przewlekać ręcznie nowe wiklinowe włókna przez te stare, tworząc patchworkowe rękodzieło. Elfy były ospałe przez skażony niestabilną magią obszar, więc żeby je uratować, musiała odnowić ich domy i przenieść je w bezpieczniejsze miejsce.
Tuż obok niej zabrzmiało głośne sapanie psa. Waldie przysiadł obok, strzygąc uszami i obracając głową w poszukiwaniu usłyszanych dźwięków. Biegał przy skraju lasu, strzegąc swojego miejsca pracy. Rzadko zabierała go na Lord Street, choć był niecodziennym kompanem i doskonałą poduszką, kiedy spędzało się czas przy kominku, to tutaj było jego miejsce. Zaszczekał w stronę gromadzących się przy ogromnym namiocie ludzi.
– Też źle na nich reagujesz, co? – poklepała go po czarnym łbie i naciągnęła lekko fałdy futra, żeby odsłonić oczy. Mądre, ale z lśniącymi ognikami gubiącymi się w brązie tęczówek. Uśmiechnęła się i wróciła do pracy.
Przed południem oba kosze były skończone i żeby nie przedłużać, bo musiała się jeszcze przejść się po okolicy, żeby sprawdzić, czy wszystko jest w porządku, spakowała swoją torbę, zabrała ze sobą wiklinowe gniazda oraz Waldiego i podążyła na wschód, w pamięci odszukując pośrednią kolejność ścieżek, które musiała podjąć. Pies truchtał przed nią, ciągnąc nosem po zmoczonej nocnym deszczem ściółce, szukając znajomych i nowych zapachów. O tej porze las wydawał się tętnić życiem, chociaż przecież niecały miesiąc temu anomalie wyniszczyły go tak mocno, że zdawało jej się czasami, jakby umierał. Kiedy mijała starsze drzewa, sprawdzała wygląd ich kory, u tych młodszych szukała oznak choroby. Co niektóre okazy zaczynały gnić od środka, należałoby więc je spalić, ale bała się podejmować takich kroków bez głosu centaurów, to one ostatecznie władały Zakazanym Lasem, a ich głosu pozwalającego jej na to nie dostałaby za żadne skarby. Firenzo upierał się przy zostawieniu młodych dębów, bo był przekonany, że przebrną przez to same, że choroba minie, potrzebują tylko czasu, a tego przecież jest mnóstwo w Zakazanym Lesie, ale sama wiedziała, że to tak nie wygląda. Porażone skażeniem drzewa rodziły porażone skażeniem nasiona i cykl rozpoczynał się na nowo. Westchnęła tylko, przypominając sobie całą ich rozmowę, burzliwą i długą, która w gruncie rzeczy zakończyła się brakiem porozumienia z obu stron. Nie mogła go przekonać do wypalenia lasu, a on nie mógł przekonać ją do biernego obserwowania, jak rośliny umierają przez lata. Niedługo ten fragment dziczy zginie i wtedy rzeczywiście nic już nie będą mogli zrobić.
Doprowadzenie elfów do ich nowych, bezpiecznych gniazd zajęło jej przeszło dwie godziny, ale mogła być pewna, że już nic im nie groziło – ani anomalie niszczące ich domy, ani stworzenia, które krzyżowały swoje szlaki z ich małym, ale własnym terytorium. Teraz powinny poradzić sobie same.
W drodze powrotnej intensywnie myślała nad tym, co powinna zrobić. Była w ciąży i według słów Poppy zaczynał się już drugi trymestr. Nie powinna się przeciążać, nie powinna ryzykować i narażać się na niebezpieczeństwo, a przecież tego aż roiło się w Zakazanym Lesie. Jedynym wyjściem była rezygnacja z posady gajowej, ale… na litość Merlina, uwielbiała to. Zagnieździła się w Hogwarcie, to tutaj było jej miejsce i dzieci, za które wciąż czuła się odpowiedzialna. Miałaby więc teraz tak po prostu z tego rezygnować? Musiała porozmawiać o tym z Barty’m, z Pomoną, którą przecież przekonywała do zostania w Hogwarcie właśnie z powodu dzieci i tego, że Zakon Feniksa powinien tam być, dbać o najmłodszych, chronić ich za wszelką cenę, odpokutować w ten sposób Złotą Wieżę.
Jej rozmyślania przerwał cichy jęk, jakby przerywane, pełne bólu parskanie. Waldie zatrzymał się i nadstawił uszu, nasłuchując podobnie jak Eileen.
– Zobacz, co się dzieje, no już – poklepała psa po karku, zachęcając do ruszenia naprzód. Byli stosunkowo blisko siatek, które założyła specjalnie, żeby chronić przed głupimi, nieodpowiedzialnymi czarodziejami stworzenia mieszkające w lesie. Jeśli któreś zostało skrzywdzone ich dłońmi, nie podaruje.
Za chwilę usłyszała, jak Waldie zaczyna głośno, nieprzerwanie szczekać. Bez wahania wyciągnęła zza paska sukienki różdżkę i ruszyła w stronę źródła. Przyspieszyła, gdy zobaczyła, co tak naprawdę się stało. Na ziemi leżał hipogryf – ten sam, którego szukała od czasu majowego wybuchu – przednią i tylną kończynę miał zaplątaną w magiczną siatkę, a skrzydło wygięte pod dziwnym kątem. Yeslith. Jak tylko zobaczyła Eileen, zaczęła się szarpać z siatką, chcąc uciec. Musiała uważać, samica była w szoku. A oprócz tego musiała nie jeść od kilkunastu dni. Wychudzona i słaba, wciąż nie grzeszyła siłą, która mogłaby zagrozić gajowej.
– Yeslith, to ja, Eileen, pamiętasz mnie? – nie bardzo wiedziała, jak ją zajść, ale musiała spróbować wszystkiego. – Już, spokojnie, zaraz cię uwolnię. Nie szarp się tylko, proszę.
Mięso. Na pewno było głodna. Powinna mieć coś w torbie – zaczęła szukać w niej czegoś, co mogłoby służyć jako karta przetargowa. Zwykła kanapka z szynką powinna odegrać swoją rolę. Odwinęła ją z papieru i pokazała. Oczy Yeslith, rozszalałe, przerażone, skupiły się na pachnącej przekąsce.
– Dam ci ją, jeśli przestaniesz się szamotać. Nie chcę zrobić ci krzywdy, tylko cię uwolnić – przełknęła ślinę i ukłoniła się, ostrożnie, powoli i przede wszystkim nisko. Zraniony czy wściekły hipogryf, to nie miało znaczenia, wciąż było to stworzenie diabelnie honorowe. Na odpowiedź hipogryficy musiała czekać długą, ciągnącą się w nieskończoność chwilę. Kątem oka zobaczyła, jak uspokaja się i macha lekko łbem, wycieńczona walką, jakby pogodzona ze swoim losem. Podsunęła jej kanapkę pod dziób, a Yeslith pochwyciła ją, natychmiast przełykając. – W chatce czeka na ciebie więcej. Tylko daj mi się sobą zaopiekować – ostrożnie dotknęła jej szyi, ale prędko zobaczyła, jak wiele niezasklepionych posiada na niej ran i zaniechała dalszych działań. Odeszła krok i wycelowała różdżką w siatkę z włókien mantykory. – Diffindo – powtórzyła zaraz zaklęcie, żeby uwolnić samicę z pułapki, na szczęście tym razem różdżka była odporna na działanie anomalii. Próbowała jej pomóc ze wstawaniem, ale miała jeszcze dość sił, by wstać samodzielnie. Gdy podjęły powolny i męczący spacer, Yeslith cały czas miała zwieszony łeb. Przy chatce obie były bezpieczne.
Tej nocy nie wróciła na Lord Street, spędziła ją przy Yeslith, opatrując jej rany ziołowymi mieszankami, podsuwając co kilka chwil kawałki resztek z kuchni i gładząc dłonią po zmęczonym, drżącym wciąż boku.
| zt
Ja nie przeczuwałam, tyś nie odgadł, że
Nasze serca świecą w mroku
Nasze serca świecą w mroku
Zakazany Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart