Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Zakazany Las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów [bylobrzydkobedzieladnie]
Zakazany Las
Zakazany Las opodal Hogwartu jest jednym z jego najbardziej tajemniczych miejsc - zamieszkiwany przez wiele magicznych istot i wypełniony wieloma magicznymi roślinami stanowi ewenement na czarodziejskiej mapie krajobrazu. Gęste zarośla przyciągają wielu ciekawskich czarodziejów, a zwłaszcza młodocianych uczniów Hogwartu, jednak ze względu na grom czających się w nim niebezpieczeństw wstęp jest kategorycznie zabroniony.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.01.21 14:43, w całości zmieniany 4 razy
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 78
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Upewnił się, że otoczenie sprzyja im - prawdopodobnie taką grupą odstraszyli wszelką zwierzynę, mogącą kryć się w głębi Zakazanego Lasu. Nie narzucał się nikomu, nie wchodził w drogę, ani nie próbował być przydatny, kiedy nie było ku temu potrzeby - oczekiwał Bathildy, a gdy pojawiła się wraz z dziećmi, przyjrzał się każdemu dokładnie. Na pierwszy rzut oka widoczne było to, jak wiele musiały przejść i choć nie znał szczegółów, jedynie pobieżne fakty, wydawały się bardzo specyficzne. Zerknął nieprzekonany na Lucana, słysząc głos dobrego wujka, ale zbył to wszystko milczeniem, bowiem sam nie wybierał się na misję. Komentarze z jego strony byłyby niepotrzebne, nie on miał docierać do dzieci i nawet jeśli zabrałby się za to inaczej, nie miało to znaczenia. Przygotował różdżkę, słysząc instrukcje starszej kobiety - unosił ją jednak z wieloma wątpliwościami. Nie chodziło nawet o same anomalie, które przecież trzeba było powstrzymać - wahał się przez wzgląd na to, że po wydarzeniach w Stonehenge (albo kto wie, może już wcześniej) jego patronus nie przyjmował cielesnej formy, ledwo formując się w wątłą mgłę. Wiele wspomnień zamiast szczęścia przynosiło teraz ból - mimo tego postanowił spróbować. Skoncentrował się na tym, co ostatnio przyniosło choć trochę ciepła - spokojne święta, kameralne, w gronie tych, którzy zawsze byli obok; rozwój, nad jakim pochylił się wyjątkowo intensywnie - doceniony także przez głowę rodu. Szukał, nie cofając się w myślach zbyt daleko, nie uciekając się już do wspomnienia Valerie, jakie zdawało się zawodzić, może przez tęsknotę i żal. Szukał. Skoro szukał całe życie, mógł spróbować także teraz. - Expecto Patronum - wypowiedział razem z resztą Zakonników.
| ST 75; jeśli patronus się uda, formuje się w jastrzębia, zmiana formy skonsultowana z MG
| ST 75; jeśli patronus się uda, formuje się w jastrzębia, zmiana formy skonsultowana z MG
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 55
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Nie chciała uruchomić w sobie emocji. Naturalnie, że mogło objawić się w niej czarnowidztwo w tym momencie, ale cóż, nie pierwszy, nie ostatni raz. Uniosła spojrzenie na Eylon, która opuściła na chwilę Gabriela, żeby życzyć jej szczęścia. Marcella przełknęła ślinę wyraźnie, ale koleżankę obdarowała ciepłym uśmiechem, nie pozwalając sobie, by pokazać, że trochę się boi. Meadowes ją znała i zapewne doskonale o tym wiedziała, ale musiała również wiedzieć, że strach nie sparaliżuje jej w tym miejscu. - Nie jestem ruda, okej? - Skomentowała tylko, nadal nie przechodząc do nostalgicznych wspominek, przytulania czy innych głupot. Wyglądałoby to jak pożegnanie, a przecież nie miała zamiaru dzisiaj nikogo żegnać. Wrócą, zwłaszcza z taką grupą. Byli silni.
Pożegnała Eylon lekkim rozczochraniem jej włosów i przeszła w stronę miejsca, w którym stali Justine i Brendan. Ich grupa powoli zaczynała się zbierać. Nigdy wcześniej nie pracowała z tymi ludźmi i zastanawiała się jak to będzie wyglądało... Prawdopodobnie będzie to czysta loteria, albo uda im się współpracować wspaniale albo wręcz przeciwnie. Obie dłonie schowała za plecami, trzymając się za nadgarstek i patrzyła w ziemię, gdy poczuła na sobie przenikające, przestraszone spojrzenie dziecka.
Cała trójka wyglądała zupełnie inaczej niż jej siostrzeńcy, ciągle pełni energii, rozrywkowi chłopcy, którzy nie mogli utrzymać się w miejscu ani przez chwilę. Mogłaby naprawdę pragnąć, by byli tak spokojni jak mała Julia. Dopiero po chwili podeszła do dziewczynki, by się jej przedstawić. Przykucnęła przy niej, wyciągając dłoń do uściśnięcia - Cześć, mam na imię Marcy. Dzisiaj będziemy razem podróżować. - powiedziała łagodnie, mając nadzieję, że chociaż raz jej łagodny wygląd na coś się przyda. Zaraz po tym odsunęła się, by móc przystąpić do wyczarowania Patronusa. W końcu nadal miała całkiem nową różdżkę. Zupełnie co innego niż przy poprzedniej... Zupełnie inaczej ją odczuwała. Przymknęła oczy lekko, przypominając sobie tę radę. W magii myślenie jej nie służyło. Wyciągnęła różdżkę i wyciągnęła ją przed siebie na prostym ramieniu.
- Expecto Patronum. - wypowiedziała, jednak nie krzyknęła.
Pożegnała Eylon lekkim rozczochraniem jej włosów i przeszła w stronę miejsca, w którym stali Justine i Brendan. Ich grupa powoli zaczynała się zbierać. Nigdy wcześniej nie pracowała z tymi ludźmi i zastanawiała się jak to będzie wyglądało... Prawdopodobnie będzie to czysta loteria, albo uda im się współpracować wspaniale albo wręcz przeciwnie. Obie dłonie schowała za plecami, trzymając się za nadgarstek i patrzyła w ziemię, gdy poczuła na sobie przenikające, przestraszone spojrzenie dziecka.
Cała trójka wyglądała zupełnie inaczej niż jej siostrzeńcy, ciągle pełni energii, rozrywkowi chłopcy, którzy nie mogli utrzymać się w miejscu ani przez chwilę. Mogłaby naprawdę pragnąć, by byli tak spokojni jak mała Julia. Dopiero po chwili podeszła do dziewczynki, by się jej przedstawić. Przykucnęła przy niej, wyciągając dłoń do uściśnięcia - Cześć, mam na imię Marcy. Dzisiaj będziemy razem podróżować. - powiedziała łagodnie, mając nadzieję, że chociaż raz jej łagodny wygląd na coś się przyda. Zaraz po tym odsunęła się, by móc przystąpić do wyczarowania Patronusa. W końcu nadal miała całkiem nową różdżkę. Zupełnie co innego niż przy poprzedniej... Zupełnie inaczej ją odczuwała. Przymknęła oczy lekko, przypominając sobie tę radę. W magii myślenie jej nie służyło. Wyciągnęła różdżkę i wyciągnęła ją przed siebie na prostym ramieniu.
- Expecto Patronum. - wypowiedziała, jednak nie krzyknęła.
nim w popiół się zmienię, będę wielkim
płomieniem
The member 'Marcella Figg' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 68
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zapanowało pomiędzy nimi lekkie zamieszanie, niektórzy zaczęli na siebie warczeć, inni znów przepraszać i zapewniać, że nie zawiodą. Niektórzy zaczęli się żegnać. Maxine trwała przez kilka chwil w uścisku Jessy, czerpiąć z obecności przyjaciółki siłę i otuchę, które były im niezbędne. Nie wtrącała się w cudze rozmowy, potrzebowała spokoju, aby całkowicie skupić się na zadaniu - nie mogli przecież zawieść.
Stanęła przy Justine i Brendanie, po chwili zgromadzili się też pozostali członkowie grupy. Desmond uśmiechnęła się ciepło do Rii. Druga z Harpii tak krótko była członkiem Zakonu, a prędko wyruszała na tak trudną wypawę - godna podziwu odwaga. Co tu dużo mówić, dla Max to było to pierwsze tak powazne zadanie i czuła się poddenerwowana. Na szczęście miała przy sobie ludzi, na których mogła polegać; utalentowanych Gwardzistów, doświadczonych w walce aurorów, wierzyła, że ich nie zaiwedzie i będzie im ciężarem. Była wytrzymała i wytrwała, nigdy nie odpuszczała, a w ostatnich miesiącach znacząco podciągnęła się w białej magii.
Spojrzenie Maxine spoczęło na Bathildzie, która przedstawiła im dzieci. Odsunęła szalik, by posłać w ich kierunku uśmiech.
- Julio, Emmo, Piers, miło was poznać, ja jestem Maxine - odezwała się jako któraś z kolei; chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zawahała się, nie była pewna, co byłoby właściwe. Lucan, najwyraźniej mający ręke do dzieci, przejął pałeczkę, zajmując uwagę dziewczynki, którą profesor Bagshot oddała im pod opiekę, odetchnęła więc z ulgą.
Staruszka zaczęła szukać czegoś między konarami drzew, Maxine śledziła ją wzrokiem, gotowa, aby w każdej chwili do niej podejść i pomóc w razie potrzeby; nie potrzebowała jednak tak jak w pierwszej chwili pomyslała. Zaklęciem rozpoczęła rytuał, ale to było zbyt niewiele - przejście potrzebowały mocy ich patronusów.
Kilka zaczęło kształtować się w powietrzu. Desmond uniosła różdzkę, skupiła myśli na krótkiej podróży do przeszłości, gdzie ona i Jean siedziały na wysokim drzewie czereśni i opowiadały sobie baśnie, na uszach dyndały im kolczyki z czerwonych owoców, słońce zachodziło i wszystko było dużo prostsze... Kącik ust drgnął lekko. Oby to pozwoliło jej przywołać srebrzystą, zwinną fokę.
- Expecto Patronum! - powiedziała, starając się posłać ją we wnętrze kamiennej obręczy.
Stanęła przy Justine i Brendanie, po chwili zgromadzili się też pozostali członkowie grupy. Desmond uśmiechnęła się ciepło do Rii. Druga z Harpii tak krótko była członkiem Zakonu, a prędko wyruszała na tak trudną wypawę - godna podziwu odwaga. Co tu dużo mówić, dla Max to było to pierwsze tak powazne zadanie i czuła się poddenerwowana. Na szczęście miała przy sobie ludzi, na których mogła polegać; utalentowanych Gwardzistów, doświadczonych w walce aurorów, wierzyła, że ich nie zaiwedzie i będzie im ciężarem. Była wytrzymała i wytrwała, nigdy nie odpuszczała, a w ostatnich miesiącach znacząco podciągnęła się w białej magii.
Spojrzenie Maxine spoczęło na Bathildzie, która przedstawiła im dzieci. Odsunęła szalik, by posłać w ich kierunku uśmiech.
- Julio, Emmo, Piers, miło was poznać, ja jestem Maxine - odezwała się jako któraś z kolei; chciała powiedzieć coś jeszcze, ale zawahała się, nie była pewna, co byłoby właściwe. Lucan, najwyraźniej mający ręke do dzieci, przejął pałeczkę, zajmując uwagę dziewczynki, którą profesor Bagshot oddała im pod opiekę, odetchnęła więc z ulgą.
Staruszka zaczęła szukać czegoś między konarami drzew, Maxine śledziła ją wzrokiem, gotowa, aby w każdej chwili do niej podejść i pomóc w razie potrzeby; nie potrzebowała jednak tak jak w pierwszej chwili pomyslała. Zaklęciem rozpoczęła rytuał, ale to było zbyt niewiele - przejście potrzebowały mocy ich patronusów.
Kilka zaczęło kształtować się w powietrzu. Desmond uniosła różdzkę, skupiła myśli na krótkiej podróży do przeszłości, gdzie ona i Jean siedziały na wysokim drzewie czereśni i opowiadały sobie baśnie, na uszach dyndały im kolczyki z czerwonych owoców, słońce zachodziło i wszystko było dużo prostsze... Kącik ust drgnął lekko. Oby to pozwoliło jej przywołać srebrzystą, zwinną fokę.
- Expecto Patronum! - powiedziała, starając się posłać ją we wnętrze kamiennej obręczy.
That girl with pearls in her hair
is she real or just made of air?
The member 'Maxine Desmond' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 14
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
W końcu pojawiła się i Bathilda z Longbottomem. Bertie przyglądał się ruchom kobiety, gdy ta odchyliła gałęzie, odsłaniając kamienie, które zaledwie chwilę później zaczęły się przed nimi unosić. Czy to ich przejście? Zbliżył się do reszty swojej grupy, kiedy dzieci pojawiły się przed nimi. Wyglądały na przerażone, jednocześnie było w nich coś przerażającego - jak wtedy, tego koszmarnego dnia kiedy starali się uwolnić jak największą grupę. Dziś rozumieli trochę więcej z całej tej sytuacji, która wydawała się jeszcze bardziej przykra.
Bottowi pozostawało jedynie wierzyć, że dadzą radę sprowadzić ich po tym wszystkim w bezpieczne miejsce, że to wszystko po prostu się dla nich skończy. Może za jakiś czas będą w stanie zacząć normalnie żyć?
Kucnął, kiedy dziewczynka do nich podeszła - była taka mała przy nich wszystkich, przez to tym bardziej wydawała się bezbronna i delikatna.
- Hej. - Uśmiechnął się do niej ciepło, przyjaźnie, darując sobie jednak jakiekolwiek żarty, jakie padłyby w kierunku zapewne każdego innego dziecka. Uwielbiał dzieci, zawsze łapał z nimi dobry kontakt, lubił się z nimi wygłupiać, wiedział jednak że te dzieci nie są standardowe, wiedział że wiele złego przeszły, a przede wszystkim są teraz między olbrzymią grupą dorosłych która wprowadzi je w kolejny koszmar. Tak, czuł się z tym źle. Wiedział, że muszą im pomóc z tego wyjść. - Jestem Bertie.
Będziesz bezpieczna. Tego jednak nie dodawał. Nie wiedział ile właściwie mała wie o tym, co się stanie, co i w jakiej formie przekazała jej i innym dzieciom profesor. Mało jest chwil kiedy Bertiemu Bottowi brakuje języka w gębie, ale to chyba właśnie taki moment. Nie da się nie dostrzegać problemów, kiedy te oczekują na swoje rozwiązanie.
Zaraz skierował różdżkę w stronę przejścia, by tak jak pozostali pomóc swoim patronusem.
- Expecto Patronum - wypowiedział. Pozbył się już dawno krzyków pod czas zaklęć, mówił wyraźnie, energicznie, poruszył szybko różdżką, chcąc dostrzec swojego patronusa: rozszczekanego, energicznego kundla, który - taką miał nadzieję - pomknie z pozostałymi.
st 35
Bottowi pozostawało jedynie wierzyć, że dadzą radę sprowadzić ich po tym wszystkim w bezpieczne miejsce, że to wszystko po prostu się dla nich skończy. Może za jakiś czas będą w stanie zacząć normalnie żyć?
Kucnął, kiedy dziewczynka do nich podeszła - była taka mała przy nich wszystkich, przez to tym bardziej wydawała się bezbronna i delikatna.
- Hej. - Uśmiechnął się do niej ciepło, przyjaźnie, darując sobie jednak jakiekolwiek żarty, jakie padłyby w kierunku zapewne każdego innego dziecka. Uwielbiał dzieci, zawsze łapał z nimi dobry kontakt, lubił się z nimi wygłupiać, wiedział jednak że te dzieci nie są standardowe, wiedział że wiele złego przeszły, a przede wszystkim są teraz między olbrzymią grupą dorosłych która wprowadzi je w kolejny koszmar. Tak, czuł się z tym źle. Wiedział, że muszą im pomóc z tego wyjść. - Jestem Bertie.
Będziesz bezpieczna. Tego jednak nie dodawał. Nie wiedział ile właściwie mała wie o tym, co się stanie, co i w jakiej formie przekazała jej i innym dzieciom profesor. Mało jest chwil kiedy Bertiemu Bottowi brakuje języka w gębie, ale to chyba właśnie taki moment. Nie da się nie dostrzegać problemów, kiedy te oczekują na swoje rozwiązanie.
Zaraz skierował różdżkę w stronę przejścia, by tak jak pozostali pomóc swoim patronusem.
- Expecto Patronum - wypowiedział. Pozbył się już dawno krzyków pod czas zaklęć, mówił wyraźnie, energicznie, poruszył szybko różdżką, chcąc dostrzec swojego patronusa: rozszczekanego, energicznego kundla, który - taką miał nadzieję - pomknie z pozostałymi.
st 35
Po prostu nie pamiętać sytuacji w których kostka pęka, wiem
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Nie wyrzucę ST,
Chociaż bardzo chcę,
Mam nadzieję, że to wie MG.
Bertie Bott
Zawód : Pracownik w Urzędzie Patentów Absurdalnych, wlaściciel Cukierni Wszystkich Smaków
Wiek : 22
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Po co komu rozum, kiedy można mieć szczęście?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Bertie Bott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wszystko działo się za szybko, strzaskana miotła źle wróżyła na przyszłość - otrzymał ją od Hani, nie zawiodła go podczas napraw anomalii, umożliwiała szybką i wygodną podróż: miała także zapewnić bezpieczny transport komuś, kto zostanie ranny podczas ryzykownej misji. Niestety teraz miotła odeszła w niepamięć, a Benjamin spojrzał bezradnie na Sue, właściwie nawet nie słysząc jej przeprosin. Był graczem Quidditcha, jego stosunek do miotły był więc wręcz rodzicielski. Utrata stworzonej rękami siostry miotły zabolała go tak, że po prostu zamikł. Przycisnął jednak Hannah mocniej do siebie, jej drapieżność uspokoiła go - wiedział, że sobie poradzi, niezależnie od tego, jak zakończy się ich wyprawa. Po raz ostatni zaciągnął się znajomym zapachem domu, ucałował ją jeszcze raz w czoło i podążył w bok, by zgodnie z sugestią Bathildy, przystanąć przy swojej grupie.
Był za nich odpowiedzialny - zwłaszcza za małą Emmę, której nieśmiała, zmęczona buzia wydawała się niezdrowo blada. Wright przykucnął przy dziewczynce, nie chcąc jej wystraszyć i przemawiać do niej z wysokości prawie dwóch metrów. - Serwus, mam na imię Ben. Ładnie rysujesz. Potrafiłabyś narysować smoka? - spytał, szczerze ciekawy odpowiedzi: o ile milej byłoby zaprowadzić dziecko do domu, zrobić im po kubku gorącego kakao i razem spróbować naszkicować przeróżne gatunki tych pięknych bestii. Na to przyjdzie jednak pora później, gdy - jeśli? - wrócą. Wyprostował się znowu i obserwował działania profesor Bagshot, a gdy ta w końcu odnalazła przejście, zrobił kilka kroków w tamtą stronę. Rzucenie Patronusa nie wydawało się przesadnie trudne, ale w tych okolicznościach, przejęty, skoncentrowany i zasmucony utratą miotły, czuł się nie do końca w pełni sił. Uniósł jednak wysoko różdżkę i przymknął oczy, skupiając się na tym, co znaczył dla niego Zakon Feniksa; jak wiele dzięki niemu zmienił i zmieni, jak wielką szansę otrzymał - i jak słodko i pięknie brzmiał śpiew feniksa, zalewającego go ciepłem i poczuciem siły. - Expecto Patronum! - wypowiedział dokładnie, mając nadzieję, że potężny ogier pomknie przez łąkę aż do przejścia, wzmacniając je i otwierając.
Był za nich odpowiedzialny - zwłaszcza za małą Emmę, której nieśmiała, zmęczona buzia wydawała się niezdrowo blada. Wright przykucnął przy dziewczynce, nie chcąc jej wystraszyć i przemawiać do niej z wysokości prawie dwóch metrów. - Serwus, mam na imię Ben. Ładnie rysujesz. Potrafiłabyś narysować smoka? - spytał, szczerze ciekawy odpowiedzi: o ile milej byłoby zaprowadzić dziecko do domu, zrobić im po kubku gorącego kakao i razem spróbować naszkicować przeróżne gatunki tych pięknych bestii. Na to przyjdzie jednak pora później, gdy - jeśli? - wrócą. Wyprostował się znowu i obserwował działania profesor Bagshot, a gdy ta w końcu odnalazła przejście, zrobił kilka kroków w tamtą stronę. Rzucenie Patronusa nie wydawało się przesadnie trudne, ale w tych okolicznościach, przejęty, skoncentrowany i zasmucony utratą miotły, czuł się nie do końca w pełni sił. Uniósł jednak wysoko różdżkę i przymknął oczy, skupiając się na tym, co znaczył dla niego Zakon Feniksa; jak wiele dzięki niemu zmienił i zmieni, jak wielką szansę otrzymał - i jak słodko i pięknie brzmiał śpiew feniksa, zalewającego go ciepłem i poczuciem siły. - Expecto Patronum! - wypowiedział dokładnie, mając nadzieję, że potężny ogier pomknie przez łąkę aż do przejścia, wzmacniając je i otwierając.
Make my messes matter, make this chaos count.
Benjamin Wright
Zawód : eks-gwiazda quidditcha
Wiek : 34
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
I wanna run against the world that's turning
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
I'd movе so fast that I'd outpace the dawn
OPCM : 37 +7
UROKI : 34
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 17
SPRAWNOŚĆ : 43
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Benjamin Wright' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 83
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wreszcie pojawił się Alexander, na którego widok Archibaldowi spadł kamień z serca, choć zaraz przypomniał sobie gdzie jego kuzyn się wybiera i znowu się zestresował. Mimo wszystko przyjął taktykę Lucana, chowając strach o najbliższych gdzieś głęboko w sobie - sytuacja była wystarczająco napięta, panika i płacz na nic się tutaj nie zdadzą. - Ja zawsze mam dobre pomysły - odparł szwagrowi, zaraz jednak przenosząc wzrok na swojego wyrośniętego kuzyna. Jego pytanie na początku zbiło go z tropu, jak to nie widział Hogwartu, dopiero po chwili uświadomił sobie, że faktycznie uczęszczał do innej szkoły. Tak samo jak jego żona, na którą spojrzał ze zdziwieniem. - No tak, wy nie znacie Hogwartu! - Ogłosił oczywistość, rozglądając się dookoła, lecz nigdzie nie było widać starego zamczyska; a szkoda, bo był piękny, szczególnie o tej porze. Parsknął śmiechem na słowa Lucana. - Puchoni? Proszę cię! Wszyscy wiedzą, że Gryffindor to najlepszy dom - odpowiedział, wywracając przy tym oczami, jakby cofnął się do czasów szkoły i z powrotem miał trzynaście lat. - Gdzie kwitnie męstwa cnota, gdzie króluje odwaga i do wyczynów ochota - zacytował dobrze znaną pieśń; ktoś mógłby obudzić go w środku nocy, a pewnie i tak zanuciłby całą bez zająknięcia. - Chociaż podobno mieliście blisko do kuchni, to duży plus - przyznał po chwili, uśmiechając się nieznacznie.
Pewnie droczyłby się dalej gdyby nie wezwanie profesor Bagshot. Spoważniał, wiedząc, że zaraz jego bliscy opuszczą ten las i przedostaną się do Azkabanu, a tam mogło na nich czekać absolutnie wszystko. - Nie daj się tam, Alex. Musimy jeszcze rozegrać rewanż w gargulki - rzucił luźno, chociaż miał ochotę zamknąć go w silnym uścisku i powiedzieć znacznie więcej. Tylko czy to by coś zmieniło? Chyba obaj o wszystkim wiedzieli, a wypowiadanie myśli na głos nie miało sensu. Podszedł do dzieci, przygotowując różdżkę do rzucenia patronusa. - Cześć, dzieciaki - wesołość, którą z siebie wykrzesał, aż go zabolała. - Jestem Archie - przedstawił się, uśmiechając się przyjaźnie, chociaż ciężko było zapomnieć o miejscu w jakie właśnie pomaga je zabrać. Miał nadzieję, że wszystko zakończy się pomyślnie. Uniósł różdżkę wysoko, czekając na polecenie, a potem wypowiedział razem z resztą - Expecto Patronum!
Pewnie droczyłby się dalej gdyby nie wezwanie profesor Bagshot. Spoważniał, wiedząc, że zaraz jego bliscy opuszczą ten las i przedostaną się do Azkabanu, a tam mogło na nich czekać absolutnie wszystko. - Nie daj się tam, Alex. Musimy jeszcze rozegrać rewanż w gargulki - rzucił luźno, chociaż miał ochotę zamknąć go w silnym uścisku i powiedzieć znacznie więcej. Tylko czy to by coś zmieniło? Chyba obaj o wszystkim wiedzieli, a wypowiadanie myśli na głos nie miało sensu. Podszedł do dzieci, przygotowując różdżkę do rzucenia patronusa. - Cześć, dzieciaki - wesołość, którą z siebie wykrzesał, aż go zabolała. - Jestem Archie - przedstawił się, uśmiechając się przyjaźnie, chociaż ciężko było zapomnieć o miejscu w jakie właśnie pomaga je zabrać. Miał nadzieję, że wszystko zakończy się pomyślnie. Uniósł różdżkę wysoko, czekając na polecenie, a potem wypowiedział razem z resztą - Expecto Patronum!
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 20
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Czuł się lepiej, kiedy Ria obiecała mu, że wróci. Uścisnął ją mocno, żałując trochę, że dookoła było aż tyle osób i nie mógł pożegnać się w odpowiedni sposób. Miał nadzieję, że misja się powiedzie, przecież nie mogło być inaczej, szczególnie jeżeli brało w niej udział aż tylu dobrych czarodziei. Czuł się jednak głupio, że to jego narzeczona wybiera się na taką wyprawę, a nie on. Naprawdę głupio, co pewnie było oznaką jego urażonej męskiej dumy. Duma tutaj nie mogła być jednak ważna, z czego doskonale zdawał sobie sprawę. Chodziło o to, żeby grupy były dobrze ułożone, żeby jak najbardziej zminimalizować ryzyko. Kiwnął głową na prośbę Weasleyówny. Nie było problemu w opiece nad jej rodziną, zrobiłby to i tak, nawet gdyby tego nie powiedziała. W końcu, Neala była jego kuzynką, a rodzice Rii mieli zostać przecież jego teściami. Uśmiechnął się mimowolnie, kiedy pocałowała go w policzek, zrobił tak samo, mając nadzieję, że niewinny całus będzie trochę jak talizman. Kiwnął głową, choć nie chciał tak szybko rozstawać się z rudowłosą wiedźmą.
Westchnął głęboko, jak gdyby próbował uspokoić samego siebie i nie pokazywać po sobie zdenerwowania związanego z tym, że za chwilę trzy grupy czarodziejów mieli udać się na wyjątkowo ważne zadanie. Na widok Bathildy i dzieci, coś podskoczyło mu do gardła, nawet jeżeli to nie on miał się nimi zajmować. Cicho się przedstawił, mając nadzieję, że dzieci i tak go zignorują. To nie tak, że nie chciał się przedstawiać, ale wciąż miał wrażenie, że każdy obcy człowiek może traktować go po trochu jak zagrożenie. To, co bardziej go zainteresowało to instrukcja związana z otworzeniem przejścia. Natychmiast wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę okręgu, po czym wypowiedział inkantację:
- Expecto Patronum!
Westchnął głęboko, jak gdyby próbował uspokoić samego siebie i nie pokazywać po sobie zdenerwowania związanego z tym, że za chwilę trzy grupy czarodziejów mieli udać się na wyjątkowo ważne zadanie. Na widok Bathildy i dzieci, coś podskoczyło mu do gardła, nawet jeżeli to nie on miał się nimi zajmować. Cicho się przedstawił, mając nadzieję, że dzieci i tak go zignorują. To nie tak, że nie chciał się przedstawiać, ale wciąż miał wrażenie, że każdy obcy człowiek może traktować go po trochu jak zagrożenie. To, co bardziej go zainteresowało to instrukcja związana z otworzeniem przejścia. Natychmiast wyciągnął różdżkę i skierował ją w stronę okręgu, po czym wypowiedział inkantację:
- Expecto Patronum!
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zakazany Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart