Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Zakazany Las
AutorWiadomość
First topic message reminder :
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów [bylobrzydkobedzieladnie]
Zakazany Las
Zakazany Las opodal Hogwartu jest jednym z jego najbardziej tajemniczych miejsc - zamieszkiwany przez wiele magicznych istot i wypełniony wieloma magicznymi roślinami stanowi ewenement na czarodziejskiej mapie krajobrazu. Gęste zarośla przyciągają wielu ciekawskich czarodziejów, a zwłaszcza młodocianych uczniów Hogwartu, jednak ze względu na grom czających się w nim niebezpieczeństw wstęp jest kategorycznie zabroniony.
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 14.01.21 14:43, w całości zmieniany 4 razy
Z ledwo widocznym, odrobinę ponurym uśmiechem odprowadziła spojrzeniem Marcellę dołączającą do swojej grupy, a zaraz później jej uwaga pomknęła w stronę pojawiającej się wśród nich Bathildy prowadzącej dzieci, w otoczeniu Gwardzistów. Patrzyła, jak zaangażowani w swoje misje Zakonnicy witają się z dziećmi, pragną ulżyć odrobinę malującym się na młodziutkich buźkach przerażeniu - tylko oni mogli przecież sprawić, że gorzki smak ciążącego nad nimi wszystkimi przeznaczenia stałby się bardziej znośny dla tak niewinnych istotek rzuconych w samo serce chaosu. Zbyt szybko przyszło im ponieść taką odpowiedzialność, takie zadanie na swoich barkach; zbyt szybko zaczynały rozumieć, że świat nie tolerował beztroski, że dziecięca radość może blednąć w obliczu emocji innych, przykrych, okrutnych. Elyon zmarszczyła brwi z troską, sama jednak nie podeszła by się przywitać. Nie chciała zabierać ich uwagi, czasu, jaki mogły poświęcić na bliższe poznanie tych Zakonników, pod czyich opieką będą w trakcie całej wyprawy. Jeżeli spojrzenie jakiegoś z dzieci padło na nią, uśmiechnęła się tylko pokrzepiająco, pomachała krótko, z niewymuszoną, przyjazną aurą. Jeżeli zaś były zbyt zafrasowane całą sytuacją i pominęły ją w tłumie - to nic. Miała nadzieję, że przynajmniej ze swoimi opiekunami i obrońcami nawiążą nić porozumienia, która im wszystkim odejmie choć odrobinę problemów.
Gdy profesor Bagshot wyjaśniła, że potrzebne były ich patronusy do otworzenia przejścia prowadzącego do Azkabanu, czarownica szybko dobyła swojej różdżki - nie wahała się, choć anomalie dopadające niektórych z towarzyszy, jacy wypowiadali słowa zaklęcia przed nią, sprawiały, że obawiała się sprowadzenia nieszczęścia nie tyle na siebie, ale i innych. Próbowała uspokoić myśli, oczyścić umysł, a na wierzch świadomości wydobyć wspomnienie związane z Cecily, to najlepsze, najmilsze, najbardziej ukochane - dzień, gdy zamieniły się miejscami. Gdy na zmianę ubrały swoje kolorowe sukienki, ułożyły włosy, pomknęły zwiedzać znany im świat obserwując go innymi oczyma; gdy wmawiały wszystkim napotkanym osobom, że są sobą nawzajem; gdy przysięgały sobie, że żadna kara ich nie rozdzieli, po tym, jak matka zorientowała się w misternym przedsięwzięciu. Przymknęła na chwilę oczy, uniosła różdżkę i wypowiedziała:
- Expecto Patronum!
Gdy profesor Bagshot wyjaśniła, że potrzebne były ich patronusy do otworzenia przejścia prowadzącego do Azkabanu, czarownica szybko dobyła swojej różdżki - nie wahała się, choć anomalie dopadające niektórych z towarzyszy, jacy wypowiadali słowa zaklęcia przed nią, sprawiały, że obawiała się sprowadzenia nieszczęścia nie tyle na siebie, ale i innych. Próbowała uspokoić myśli, oczyścić umysł, a na wierzch świadomości wydobyć wspomnienie związane z Cecily, to najlepsze, najmilsze, najbardziej ukochane - dzień, gdy zamieniły się miejscami. Gdy na zmianę ubrały swoje kolorowe sukienki, ułożyły włosy, pomknęły zwiedzać znany im świat obserwując go innymi oczyma; gdy wmawiały wszystkim napotkanym osobom, że są sobą nawzajem; gdy przysięgały sobie, że żadna kara ich nie rozdzieli, po tym, jak matka zorientowała się w misternym przedsięwzięciu. Przymknęła na chwilę oczy, uniosła różdżkę i wypowiedziała:
- Expecto Patronum!
we saw the power to change the future in our dream
The member 'Elyon Meadowes' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 36
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Wiem, Archie – zaczęła spoglądając na męża z niecierpliwieniem. - Ale to nie jest normalne zmęczenie. Widzę to po niej – odparła wzruszając ramionami. Nie musiał tego rozumieć, ale Lorraine to właśnie widziała. Wszyscy byli zmęczeni, każdy miał już dość tej wojny chociaż wiedział, że po prostu nie ma już odwrotu. Musieli stanąć na wysokości zadania jeszcze jeden raz.
Kiedy podszedł do nich Lucan, a zaraz po nim Alex uśmiechnęła się szeroko. - Żałuje, że nigdy nie widziałam prawdziwego Hogwartu. Nasłuchałam się wystarczająco by wiedzieć, że to miejsce jest niezwykłe. - odpowiedziała. Naprawdę żałowała, że rodzice wysłali ją do Francji. Oczywiście, że uwielbiała swoją szkołę. Nie mogło być inaczej. Ale i tak te wszystkie wspomnienia, które przynosili jej bliscy z Hogwartu sprawiały, że kobieta im zwyczajnie zazdrościła. - Alex… proszę ty też na siebie uważaj. Nie chcę widzieć cię w takim stanie jak ostatnio. - powiedziała matczynym tonem przypominając sobie jak wyglądał po przejściu próby. Wiedziała ile go to kosztowało. Chciałaby pomóc im i teraz, ale wiedziała, że lepiej zrobi po prostu zostając na miejscu. Niestety wojna wymagała od niej podejmowania decyzji, których podjąć wcale nie chciała.
Kiedy pojawiła się Bathilda, Lorraine ucichła. Wiedziała, że to już jest ten moment by każdy użył swojej różdżki by pomóc. Blondynka utkwiła wzrok w dzieciach i nie potrafiła sobie tego w ogóle wyobrazić. Tak jakby właśnie Miriam i Winnie mieli uratować ich świat przed anomaliami. Nie miała wątpliwości, że bez większych zahamowań staliby tutaj dumnie chcąc pomóc, ale Lorraine prawdopodobnie umarłaby ze strachu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej dzieci dokonają wielkich czynów, ale dla niej powinni jeszcze być po prostu dziećmi. Miała nadzieje, że gdy się to wszystko skończy i dla tych dzieci będzie jeszcze czas beztroski. Mogłaby je zabrać nawet do siebie, zaopiekować się nimi, nawet Archie by raczej nie byłby temu przeciwny. Prewett przygarnęłaby je do siebie, dałaby im wszystko czego potrzebują, bo właśnie na to zasługują.
Szlachcianka uniosła różdżkę razem z pozostałymi Zakonnikami i rzuciła - Expecto Patronum! -rzuciła.
Kiedy podszedł do nich Lucan, a zaraz po nim Alex uśmiechnęła się szeroko. - Żałuje, że nigdy nie widziałam prawdziwego Hogwartu. Nasłuchałam się wystarczająco by wiedzieć, że to miejsce jest niezwykłe. - odpowiedziała. Naprawdę żałowała, że rodzice wysłali ją do Francji. Oczywiście, że uwielbiała swoją szkołę. Nie mogło być inaczej. Ale i tak te wszystkie wspomnienia, które przynosili jej bliscy z Hogwartu sprawiały, że kobieta im zwyczajnie zazdrościła. - Alex… proszę ty też na siebie uważaj. Nie chcę widzieć cię w takim stanie jak ostatnio. - powiedziała matczynym tonem przypominając sobie jak wyglądał po przejściu próby. Wiedziała ile go to kosztowało. Chciałaby pomóc im i teraz, ale wiedziała, że lepiej zrobi po prostu zostając na miejscu. Niestety wojna wymagała od niej podejmowania decyzji, których podjąć wcale nie chciała.
Kiedy pojawiła się Bathilda, Lorraine ucichła. Wiedziała, że to już jest ten moment by każdy użył swojej różdżki by pomóc. Blondynka utkwiła wzrok w dzieciach i nie potrafiła sobie tego w ogóle wyobrazić. Tak jakby właśnie Miriam i Winnie mieli uratować ich świat przed anomaliami. Nie miała wątpliwości, że bez większych zahamowań staliby tutaj dumnie chcąc pomóc, ale Lorraine prawdopodobnie umarłaby ze strachu. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej dzieci dokonają wielkich czynów, ale dla niej powinni jeszcze być po prostu dziećmi. Miała nadzieje, że gdy się to wszystko skończy i dla tych dzieci będzie jeszcze czas beztroski. Mogłaby je zabrać nawet do siebie, zaopiekować się nimi, nawet Archie by raczej nie byłby temu przeciwny. Prewett przygarnęłaby je do siebie, dałaby im wszystko czego potrzebują, bo właśnie na to zasługują.
Szlachcianka uniosła różdżkę razem z pozostałymi Zakonnikami i rzuciła - Expecto Patronum! -rzuciła.
nie zgłębi umysł - dobrze wiemczemuż dobro w nas przeplata się ze złem? czemuż miast wiecznego dnia - noc między dniem a dniem?
Lorraine Prewett
Zawód : znawca prawa & działacz na rzecz magicznych zwierząt
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
"Każdy zabija kiedyś to, co kocha -
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
Chcę, aby wszyscy tę prawdę poznali.
Jeden to lepkim pochlebstwem uczyni.
Inny - spojrzeniem, co jak piołun pali.
Tchórz się posłuży wtedy pocałunkiem,
Człowiek odważny - ostrzem zimnej stali"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
The member 'Lorraine Prewett' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 35
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Pożegnania trwały w najlepsze, lecz rudowłosa nie przysłuchiwała się żadnym konkretnym; na miejscu pozostałych Zakonników, gdyby jej rodzina tutaj była, wolałaby mieć odrobinę prywatności. Dostrzegła za to, że kawałek dalej doszło do sprzeczki, do której nie zamierzała się wtrącać. Kłótnia nie była dobrym wyjściem na ten moment, po którym wszyscy mieli położyć swoje zdrowie i życie na szali. Na całe szczęście sytuacja powoli uspokoiła się.
Gdy spomiędzy drzew wyłoniła się Bathilda wraz z dziećmi, serce Jessy zabiło szybciej. Od razu zwróciła uwagę na Piersa, który miał im towarzyszyć – w niczym nie był podobny do Amosa, lecz od razu przypomniał o nim rudowłosej. Czy jeśli wszystko zawiedzie, Diggory będzie w stanie zaprowadzić niewinnego chłopca na rzeź, by uratować przyszłość własnego dziecka? Czarne myśli krążyły niczym pioruny nad ich głowami i ciężko było pozbyć się ich całkowicie. Czarownica usiłowała skupić się na zadaniu, myśleć już tylko o wykonywaniu poleceń Samuela oraz wysłuchaniu tego, co do powiedzenia miała profesor Bagshot, jednak na małą chwilę jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem chłopca; zamrugała i odwróciła wzrok, niemalże speszona. Czy on już wiedział?
- Jestem Jessa – wymamrotała, gdy przyszedł czas na powitania.
Jej grupa składała się z aurorów, pośród których tylko ona i Sophia były kobietami; miała nadzieję, że przez wzgląd na swoją płeć nie zostanie przydzielona jako opiekunka Piersa. Nie rozpowiadała na prawo i lewo o swojej rodzinie, liczyła więc na to, że nikt nie oceni jej jako przesadnie ciepłej i wrażliwej gotowej podjąć się odpowiedzialności za losy dziecka. Za swoje oddałaby życie, jednak podczas tej misji rachunek miał wyglądać zupełnie inaczej.
Obserwowała, jak Bathilda nie bez trudu schyla się, by przeszukać pobliskie zarośla, a gdy już odnalazła ukryte tam kamienie, wydała jasne instrukcje co do otworzenia przejścia. Jessa odetchnęła i wyciągnęła różdżkę, celując nią dokładnie tam, gdzie wskazała starsza profesor.
- Expecto Patronum! – wypowiedziała pewnie, licząc na pojawienie się wiernego pointera.
Gdy spomiędzy drzew wyłoniła się Bathilda wraz z dziećmi, serce Jessy zabiło szybciej. Od razu zwróciła uwagę na Piersa, który miał im towarzyszyć – w niczym nie był podobny do Amosa, lecz od razu przypomniał o nim rudowłosej. Czy jeśli wszystko zawiedzie, Diggory będzie w stanie zaprowadzić niewinnego chłopca na rzeź, by uratować przyszłość własnego dziecka? Czarne myśli krążyły niczym pioruny nad ich głowami i ciężko było pozbyć się ich całkowicie. Czarownica usiłowała skupić się na zadaniu, myśleć już tylko o wykonywaniu poleceń Samuela oraz wysłuchaniu tego, co do powiedzenia miała profesor Bagshot, jednak na małą chwilę jej spojrzenie spotkało się ze spojrzeniem chłopca; zamrugała i odwróciła wzrok, niemalże speszona. Czy on już wiedział?
- Jestem Jessa – wymamrotała, gdy przyszedł czas na powitania.
Jej grupa składała się z aurorów, pośród których tylko ona i Sophia były kobietami; miała nadzieję, że przez wzgląd na swoją płeć nie zostanie przydzielona jako opiekunka Piersa. Nie rozpowiadała na prawo i lewo o swojej rodzinie, liczyła więc na to, że nikt nie oceni jej jako przesadnie ciepłej i wrażliwej gotowej podjąć się odpowiedzialności za losy dziecka. Za swoje oddałaby życie, jednak podczas tej misji rachunek miał wyglądać zupełnie inaczej.
Obserwowała, jak Bathilda nie bez trudu schyla się, by przeszukać pobliskie zarośla, a gdy już odnalazła ukryte tam kamienie, wydała jasne instrukcje co do otworzenia przejścia. Jessa odetchnęła i wyciągnęła różdżkę, celując nią dokładnie tam, gdzie wskazała starsza profesor.
- Expecto Patronum! – wypowiedziała pewnie, licząc na pojawienie się wiernego pointera.
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 27
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 27
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
TO TYLKO POST UZUPEŁNIAJĄCY, KOLEJKA TOCZY SIĘ DALEJ
Zaklęcie Lucana, choć rzucone poprawnie i z dużą mocą, zostało wypaczone złą mocą anomalii; piorun kulisty jął krążyć wokół Zakonników, pobłyskując jasnym światłem i stanowiąc zagrożenie dla każdego. Stojąca tuż obok Julia, początkowo zainteresowana, pisnęła ze strachu, obejmując rękoma nogę Lucana - chowając się za nim przed piorunem - zza niego wyglądając na Marcelle. Anomalia zostanie podsumowana pod koniec kolejki przez mistrza gry.
Po sięgnięciu po magię przez Lucindę nieopodal rozległ się silny grzmot, a deszcz i wiatr przybrały na silę; dzieci skuliły się w sobie, targane wichrem, który nie pozwalał im ustać na nogach.
Dzieci były małomówne, na pytanie Poppy spojrzały na nią ze znajomą iskrą, ale bez słowa. Podobnie zareagowały na przyjazne powitania Maxine i Archibalda.
Bathilda uniosła dłoń, prosząc, by Poppy do niej nie podchodziła, odpowiadając krótko - słabym głosem:
- Nie, Poppy. - Wyglądała na osłabioną, z trudem łapała oddech, ale jej oczy pozostały utkwione w formującym się przejściu.
Emma szeroko otwartymi oczyma świdrowała Susanne, kiedy czarownica się do niej zwróciła - ale nie odezwała się ani słowem.
Zaklęcie Susanne przecięło powietrze jasnym błyskiem, z którego uformowała się płaszczka; zwinnie popłynęła w przód, przepływając przez kamienny krąg. W ślad za płaszczką precyzyjnym lotem świsnął jastrząb, który po raz pierwszy uformował się mocą Ulyssesa, pociągając za sobą znacznie mniejszego rudzika wyczarowanego przez Marcelle. Zaklęcie czarownicy poruszyło jednak magię - każdy, kto sięgał po różdżkę po niej, musiał liczyć się z odczuciem elektryzującej aury. Foka Maxine przeskoczyła przez obręcz bez trudu, za nią pomknął pies Bertiego. Benjamin wywołał ogiera, który skokiem rozmył się we wnętrzu okręgu, ale przypłacił to ściągnięciem ku sobie mrocznej siły anomalii - poczuł dziwne odrętwienie w mięśniach, które przeszły bólem. Anthony Macmillan mocniej rozbudził i tak przybierającą na silę nawałnice, szmaragdowe pioruny posypały się z nieba, na moment rozświetlając całą okolicę; deszcz zacinał coraz mocniej - a jego zaklęcie uformowało wrończyka, który - naznaczony dziwną szmaragdową poświatą - pokonał świetlistą drogę wraz z innymi patronusami. Rozbłysnął także pies Jessy, który nasycił anomalię swoją mocą.
Kamienie rozszczepiły się, czyniąc przestrzeń pomiędzy nimi większą - przypominała już kształtem szerokie łukowate wrota. Kamienie krążyły coraz szybciej, rozmywając krawędzie pomiędzy sobą, a siatka błękitnawych żył rozżarzyła się mocniej: było już blisko.
AKTUALNY STAN:
10/20
10/20
Patronusy rzucili poprawnie: Bathilda, Harold, Susanne, Ulysses, Marcella, Maxine, Bertie, Benjamin, Anthony M., Jessa
Wsłuchiwał się w słowa Bathildy z uwagą, gotów wspomóc sprawę swoją różdżką - trzymał dłoń na jej rękojeści, gotów do działania, gdy tylko staruszka dała znak; kątem oka dostrzegł Lucana i Marcellę, którzy próbowali zbudować zaufanie do Julii: dobrze, że z nimi byli - był świadom tego, że nie miał do dzieci żadnego podejścia, nie sądził, by jego kontakt z dziewczynką byłby w stanie zbudować między nimi jakąkolwiek więź - nie mówiąc już o zaufaniu. Jak wszystkim, było mu żal tej dziewczynki - ale większą złość czuł do Grindelwalda, że ją na to skazał. Odnalazł okiem samą Bathildę, wyraźnie wyczerpaną - lecz nie poruszył się, wykonując różdżką odpowiedni gest i kierując jej kraniec ku przejściu, które próbowali otworzyć: jego stworzenie kosztowało ich mnóstwo pracy i jeszcze więcej energii, teraz - nadszedł czas, by je wykorzystać.
Skupienie myśli w podobnych warunkach wcale nie było proste, ale ścierał się sam ze sobą w wyczerpującej walce, by oczyścić umysł. Deszcz uderzający z nieba, szum kropli uderzających o korony drzew i coraz ciemniejsze kłębiące się ponad nimi chmury rozświetlane jedynie błyskami zaklęć oraz złowieszczych anomalii nie nadawały tym wydarzeniom wcale optymistycznej atmosfery. Najbardziej przerażające wydawały się być zielonkawe pioruny, które wkrótce rozjaśniły niebo: pobliskie grzmoty, trzaski i błyski; oby tym razem nie było mowy o pomyłce: oby tym razem to wszystko wreszcie - raz na zawsze - zostało zakończone. A w tym celu musiał być obecny, tak ciałem, jak umysłem, niezależnie od lęku i trwogi zatruwających umysł.
Przywołanie pieśni feniksa, którą słyszał, gdy oddawał za Zakon własną krew, nie mogło być w tych okolicznościach trudne. Nie sięgał po wspomnienia przepełnione szczęściem, już nie, sięgał po te, które jaśniały ogniem determinacji: złote pióro feniksa trzymane w rękach Garretta, rozcięte żyły i śpiew - śpiew ptaka o najczystszym sercu, śpiew feniksa należącego do Dumbledore'a.
- Expecto patronum - wywołał, spodziewając się ujrzeć niedźwiedzia, który pogna w kierunku przejścia wraz z pozostałymi patronusami.
Skupienie myśli w podobnych warunkach wcale nie było proste, ale ścierał się sam ze sobą w wyczerpującej walce, by oczyścić umysł. Deszcz uderzający z nieba, szum kropli uderzających o korony drzew i coraz ciemniejsze kłębiące się ponad nimi chmury rozświetlane jedynie błyskami zaklęć oraz złowieszczych anomalii nie nadawały tym wydarzeniom wcale optymistycznej atmosfery. Najbardziej przerażające wydawały się być zielonkawe pioruny, które wkrótce rozjaśniły niebo: pobliskie grzmoty, trzaski i błyski; oby tym razem nie było mowy o pomyłce: oby tym razem to wszystko wreszcie - raz na zawsze - zostało zakończone. A w tym celu musiał być obecny, tak ciałem, jak umysłem, niezależnie od lęku i trwogi zatruwających umysł.
Przywołanie pieśni feniksa, którą słyszał, gdy oddawał za Zakon własną krew, nie mogło być w tych okolicznościach trudne. Nie sięgał po wspomnienia przepełnione szczęściem, już nie, sięgał po te, które jaśniały ogniem determinacji: złote pióro feniksa trzymane w rękach Garretta, rozcięte żyły i śpiew - śpiew ptaka o najczystszym sercu, śpiew feniksa należącego do Dumbledore'a.
- Expecto patronum - wywołał, spodziewając się ujrzeć niedźwiedzia, który pogna w kierunku przejścia wraz z pozostałymi patronusami.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
The member 'Brendan Weasley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Odcięcie myśli od mnogości poruszanych na zebraniu wątków nie było takie trudne. Nie kiedy ostry wiatr zacinał po twarzy, łopotał kapturem i rąbkiem szaty. wypluta przez świstoklik przyciągnęła zaraz Caileen szorstkim potokiem szkockiego bełkotu. Przez chwilę zastanawiał się czy powinien chcieć ją rozumieć, lecz może było lepiej, że tego nie potrafił. Na jej pytanie nie odpowiedział od razu. Odpowiedź przyszła z czasem.
- Zakazany Las - niby stwierdził, lecz pytająca nuta zakołysała się gdzieś między zgłoskami. Od dekady nie miał powodów by zapuszczać się w te rejony, lecz już po chwili szmery pomiędzy pojawiającymi się czarodziejami utwierdziły go w przekonaniu, że to faktycznie ten las. Nie umknęło jego uwadze drobne zamieszanie, które jednak szybko zostało zażegnane przez Foxa. Czarodzieje zaczęli się przegrupowywać. Bliżej znalazł się Gabriel, Rinnal, Samuel i reszta ich grupy. Krew w żyłach zaczynała przyjemnie szumieć z podekscytowania. Na miejscu pojawiła się zgodnie z zapowiedzią i Bathilda wraz z dziećmi które zostały zaraz przydzielone do każdej z grupy.
- Jestem Thony - zwrócił się do nieletniego skracając dla jego wygody swoje imię. Nie rozczulał się nad bąblem i nie próbował tworzyć sztucznej otoczki słodyczy. Byłoby to za groteskowe biorąc pod uwagę obecne warunki oraz te jeszcze gorsze, które na nich czekały. Nie był aż tak wyrachowany.
Gdy stara wiedźma powołała do życia magiczny, kamienny mechanizm. Błękitne smugi białej magii formowały się w zwierzęce kształty, które nasycały mocą przejście. Wiatr, grzmoty i zacinający deszcz ze śniegiem przybierały na sile. Naelektryzowane od magii powietrze kuło w skórę. Anthony skierował różdżkę w stronę kręgu starając się na krótką chwilę oddalić stąd w stronę beztroskiej młodości spędzonej w lasach Somerset.
- Expecto Patronum
| I poziom zakonu, patronus obniżony do 35
- Zakazany Las - niby stwierdził, lecz pytająca nuta zakołysała się gdzieś między zgłoskami. Od dekady nie miał powodów by zapuszczać się w te rejony, lecz już po chwili szmery pomiędzy pojawiającymi się czarodziejami utwierdziły go w przekonaniu, że to faktycznie ten las. Nie umknęło jego uwadze drobne zamieszanie, które jednak szybko zostało zażegnane przez Foxa. Czarodzieje zaczęli się przegrupowywać. Bliżej znalazł się Gabriel, Rinnal, Samuel i reszta ich grupy. Krew w żyłach zaczynała przyjemnie szumieć z podekscytowania. Na miejscu pojawiła się zgodnie z zapowiedzią i Bathilda wraz z dziećmi które zostały zaraz przydzielone do każdej z grupy.
- Jestem Thony - zwrócił się do nieletniego skracając dla jego wygody swoje imię. Nie rozczulał się nad bąblem i nie próbował tworzyć sztucznej otoczki słodyczy. Byłoby to za groteskowe biorąc pod uwagę obecne warunki oraz te jeszcze gorsze, które na nich czekały. Nie był aż tak wyrachowany.
Gdy stara wiedźma powołała do życia magiczny, kamienny mechanizm. Błękitne smugi białej magii formowały się w zwierzęce kształty, które nasycały mocą przejście. Wiatr, grzmoty i zacinający deszcz ze śniegiem przybierały na sile. Naelektryzowane od magii powietrze kuło w skórę. Anthony skierował różdżkę w stronę kręgu starając się na krótką chwilę oddalić stąd w stronę beztroskiej młodości spędzonej w lasach Somerset.
- Expecto Patronum
| I poziom zakonu, patronus obniżony do 35
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 15
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Wciąż stała w zimnym, zaśnieżonym lesie, przyglądając się to otoczeniu, to kłębiącym się wokół Zakonnikom. Niektórzy z nich już niedługo mieli wybrać się na niebezpieczną misję do Azkabanu. Inni, jak ona, mieli zostać tutaj i oczekiwać na wieści. Podejrzewała, że gdyby jej siostra nie zaginęła przeszło dwa miesiące temu, dziś też byłaby wśród tych, którzy ruszali w nieznane, a ona żegnałaby się z nią prosząc w duchu o jej szczęśliwy powrót. Ale jej nie było, byli za to inni, których miała dziś pożegnać, choć oby tylko na krótko. Ale w nich wierzyła. Jeśli ktoś miał dziś ocalić świat, to właśnie oni.
Kątem oka wyłapała Anthony’ego Macmillana, któremu przyglądała się przez krótki moment, w głębi duszy czując coś na kształt ulgi że nie wyruszał na tak niebezpieczną misję (w końcu zdawała sobie sprawę, w jak kruchym był stanie psychicznym po Stonehenge, jako że warzyła dla niego eliksiry), ale potem odwróciła wzrok, bo przybyli Gwardziści, a także Bathilda wraz z dziećmi. Serduszko Charlie ścisnęło się ze współczucia i żałości wobec tych młodych, tak ciężko doświadczonych dzieci, które wyglądały tak drobno i krucho, ale jednocześnie poważnie mimo strachu rysującego się na twarzach. Żadne z nich nie powinno przeżywać takiego piekła, które zgotował im Grindelwald, ale miała nadzieję, że również powrócą z wyprawy żywe. Bathilda również wyglądała bardzo źle, ale to zapewne wiek oraz dłuższe przebywanie z dziećmi-anomaliami pod jednym dachem wywarło negatywny wpływ na jej stan zdrowia.
Ścisnęła dłoń Roselyn i spojrzała na nią, świadoma tego, że Rose sama miała dziecko i że ta sytuacja musiała być dla niej bolesna.
- Wrócą, muszą wrócić – szepnęła do niej, pragnąc wierzyć w to całym sercem. – Bądźmy dobrej myśli.
Bathilda powiedziała, że do stworzenia przejścia potrzebowali mocy patronusów. Charlie w ostatnich miesiącach podciągnęła się w obronie przed czarną magią, naprawiła w końcu z sukcesem dwie anomalie. Skoro dała radę naprawić magię, to może uda jej się i sprawić, żeby srebrna mgiełka stała się kotem? Wyciągnęła różdżkę i śladem innych skierowała ją w stronę przejścia, starając się myśleć o swoich najszczęśliwszych wspomnieniach.
Przywołała więc pamięć szczęśliwego dzieciństwa w Kornwalii, pełnego rodzinnego ciepła i zabaw z rodzeństwem, które było w komplecie. Przypomniała sobie żywą Helen oraz niezaginioną Verę, wciąż radosną matkę uczącą ją podstaw alchemii, a także błogą, sielską rzeczywistość pozbawioną poważnych trosk. Takie było jej życie kiedyś, zanim nad Anglię nadciągnęły czarne chmury zwiastujące anomalie, wojnę i strach.
- Expecto patronum! – wypowiedziała starannie, wciąż skupiona na wszystkim, co było w jej życiu najszczęśliwsze. Chciała wierzyć, że uda jej się wyczarować cielesnego patronusa, że z jej różdżki wystrzeli utkany ze światła srebrzysty kot i że pomoże on wzmocnić tworzone przejście. Wokół już błyskały uformowane w różne zwierzęta patronusy innych, teraz mogła przyjść kolej na nią. Naprawdę chciała pomóc.
| ST obniżone do 35 (I poziom zakonu)
Kątem oka wyłapała Anthony’ego Macmillana, któremu przyglądała się przez krótki moment, w głębi duszy czując coś na kształt ulgi że nie wyruszał na tak niebezpieczną misję (w końcu zdawała sobie sprawę, w jak kruchym był stanie psychicznym po Stonehenge, jako że warzyła dla niego eliksiry), ale potem odwróciła wzrok, bo przybyli Gwardziści, a także Bathilda wraz z dziećmi. Serduszko Charlie ścisnęło się ze współczucia i żałości wobec tych młodych, tak ciężko doświadczonych dzieci, które wyglądały tak drobno i krucho, ale jednocześnie poważnie mimo strachu rysującego się na twarzach. Żadne z nich nie powinno przeżywać takiego piekła, które zgotował im Grindelwald, ale miała nadzieję, że również powrócą z wyprawy żywe. Bathilda również wyglądała bardzo źle, ale to zapewne wiek oraz dłuższe przebywanie z dziećmi-anomaliami pod jednym dachem wywarło negatywny wpływ na jej stan zdrowia.
Ścisnęła dłoń Roselyn i spojrzała na nią, świadoma tego, że Rose sama miała dziecko i że ta sytuacja musiała być dla niej bolesna.
- Wrócą, muszą wrócić – szepnęła do niej, pragnąc wierzyć w to całym sercem. – Bądźmy dobrej myśli.
Bathilda powiedziała, że do stworzenia przejścia potrzebowali mocy patronusów. Charlie w ostatnich miesiącach podciągnęła się w obronie przed czarną magią, naprawiła w końcu z sukcesem dwie anomalie. Skoro dała radę naprawić magię, to może uda jej się i sprawić, żeby srebrna mgiełka stała się kotem? Wyciągnęła różdżkę i śladem innych skierowała ją w stronę przejścia, starając się myśleć o swoich najszczęśliwszych wspomnieniach.
Przywołała więc pamięć szczęśliwego dzieciństwa w Kornwalii, pełnego rodzinnego ciepła i zabaw z rodzeństwem, które było w komplecie. Przypomniała sobie żywą Helen oraz niezaginioną Verę, wciąż radosną matkę uczącą ją podstaw alchemii, a także błogą, sielską rzeczywistość pozbawioną poważnych trosk. Takie było jej życie kiedyś, zanim nad Anglię nadciągnęły czarne chmury zwiastujące anomalie, wojnę i strach.
- Expecto patronum! – wypowiedziała starannie, wciąż skupiona na wszystkim, co było w jej życiu najszczęśliwsze. Chciała wierzyć, że uda jej się wyczarować cielesnego patronusa, że z jej różdżki wystrzeli utkany ze światła srebrzysty kot i że pomoże on wzmocnić tworzone przejście. Wokół już błyskały uformowane w różne zwierzęta patronusy innych, teraz mogła przyjść kolej na nią. Naprawdę chciała pomóc.
| ST obniżone do 35 (I poziom zakonu)
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
The member 'Charlene Leighton' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 23
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Słowa Jackie, w tym niezbyt uroczyście złożoną przysięgę o ewentualnej pomście, przyjął milcząco, w odpowiedzi ściągając jedynie mocniej brwi. Jeśli coś pójdzie nie tak. Czy mógł jej powiedzieć, że wszystko będzie dobrze i nikt nie umrze, a już na pewno nie ona? Nie chciał jej karmić pustymi obietnicami, które nic nie mają wspólnego z rzeczywistością. Ale czy takie deklaracje czasem nie przynoszą ulgi? Wypowiedziane lekko podobne słowa nie podnoszą na duchu? Chciał wierzyć, że w zwartej grupie będzie miała chociaż w minimalnym stopniu większe szanse wydostania się cało z Azkabanu. Gdyby jednak mógł być obok niej… Nie, to tylko rozpraszałoby ich uwagę. Mieli zadanie do wykonania, tylko o nim powinni teraz myśleć. Zatem niepotrzebnie do niej podszedł. Powinien był pomyśleć wcześniej o tym, że pożegnanie dla Rineheartów to bardzo kłopotliwa sprawa.
– Jasne – odrzekł mrukliwie, po czym skinął głową nieco ociężale. Nie objął jej, nie poklepał po ramieniu. Wymiana porad musiała im w pełni wystarczyć.
Na znak profesor Bagshot zbili się w grupy, aby wziąć pod swoje skrzydła dzieci. Mieli zadbać o jedną z dziewczynek, małą Julię. Przyglądał się jej przez chwilę, ciesząc z faktu, że to jedna z czarownic powitała ją osobiście pierwsza. Spojrzał na Figg, dobrze wiedząc, że sam nie zrobi na dziecku dobrego wrażenia. Wielki, ponury, straszny auror, tak prezentował się w oczach nie tylko najmłodszych. – Mam na imię Kieran – wyrzucił z siebie po chwili, słowa kierując do dziewczynki. Szybko jednak całą swą uwagę skupił na kolejnych słowach profesor Bagshot. Ścisnął mocniej swą różdżkę, przyglądając się kamiennemu okręgu, w który również wycelował. Na wyraźny znak również wykrzyknął inkantację zaklęcia, próbując sięgnąć po jedno z pięknych wspomnień. Z odmętów pamięć wydobył obraz zmarłej żony, gdy na weselnym parkiecie śmiała się radośnie, pozwalając wirować śnieżnobiałej, koronkowej kreacji. Chciał wierzyć, że z końca jego różdżki wydobycie się świetlista postać płetwala karłowatego. Musiał wierzyć. Niech różdżka ogrzeje jego dłoń.
– Expecto Patronum!
– Jasne – odrzekł mrukliwie, po czym skinął głową nieco ociężale. Nie objął jej, nie poklepał po ramieniu. Wymiana porad musiała im w pełni wystarczyć.
Na znak profesor Bagshot zbili się w grupy, aby wziąć pod swoje skrzydła dzieci. Mieli zadbać o jedną z dziewczynek, małą Julię. Przyglądał się jej przez chwilę, ciesząc z faktu, że to jedna z czarownic powitała ją osobiście pierwsza. Spojrzał na Figg, dobrze wiedząc, że sam nie zrobi na dziecku dobrego wrażenia. Wielki, ponury, straszny auror, tak prezentował się w oczach nie tylko najmłodszych. – Mam na imię Kieran – wyrzucił z siebie po chwili, słowa kierując do dziewczynki. Szybko jednak całą swą uwagę skupił na kolejnych słowach profesor Bagshot. Ścisnął mocniej swą różdżkę, przyglądając się kamiennemu okręgu, w który również wycelował. Na wyraźny znak również wykrzyknął inkantację zaklęcia, próbując sięgnąć po jedno z pięknych wspomnień. Z odmętów pamięć wydobył obraz zmarłej żony, gdy na weselnym parkiecie śmiała się radośnie, pozwalając wirować śnieżnobiałej, koronkowej kreacji. Chciał wierzyć, że z końca jego różdżki wydobycie się świetlista postać płetwala karłowatego. Musiał wierzyć. Niech różdżka ogrzeje jego dłoń.
– Expecto Patronum!
We can make it out alive under cover of the night; Trees are burning, ravens fly, smoke is filling up the sky,
WE ARE RUNNING OUT OF TIME
Kieran Rineheart
Zawód : Rebeliant, auror
Wiek : 54
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowiec
I have a very particular set of skills, skills I have acquired over a very long career. Skills that make me a nightmare for people like you.
OPCM : 40 +5
UROKI : 29 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 1
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 20
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Kieran Rineheart' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zakazany Las
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart