Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka
Ulice
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ulice
Dolina Godryka nie może poszczycić się dużą ilością ulic. Zaledwie jedno większe skrzyżowanie, kilka małych zaułków i jedna główna aleja przechodząca przez główny plac, łącząca wjazd i wyjazd z wioski. Wzdłuż niej, podobnie jak i przy innych, ciągną się rzędy domów, w większości zbudowanych z kamienia według starej mody. Stając na placyku i patrząc przed siebie można odnieść wrażenie, jakby cofnęło się o kilkaset lat. Na ulicach nie ma wielu samochodów, a od czasu do czasu potrafi pojawić się nawet wóz zaprzęgnięty w konie. Nocą nikłe światło dają elektryczne latarnie stylizowane na stare. Zaułki oddalające się jednak od głównej ulicy giną w mroku, który rozjaśnia jedynie odrobina blasku bijącego z okien stojących przy nich budynków.
| 27 maja
Miała nieodparte wrażenie, że wciąż słyszy odległy świst lecących zaklęć i huk uderzeń, którego pełno było w samym Londynie. Wizja obrazów niczym z koszmarów, z których dawno temu się budziła. I doświadczenie uczyło ją zachować zimną krew, ulotny, być może fantomowy zapach spalenizny i krwi, zaciskał żołądek w niewidzialnej obręczy. Wiatr i wieczorne powietrze, które otulały drobne skrzydła, pomagały rozgonić z myśli niepotrzebne wrażenia. Zapadająca ciemność nie przeszkadzała w obserwacji, gdy usiadła najpierw na jednym z wystających murków bocznej uliczki. Krótka lustracja otoczenia pozwoliła na zmianę.
Wróciła do ludzkiej postaci, ciaśniej otulając się cienkim płaszczem i nasuwając kaptur na ciasno związane włosy. Odetchnęła cicho, wysuwając krótką różdżkę z rękawa, tylko po to, by zastygnąć w bezruchu, gdy uszu dotarły jej niewyraźne kroki i wciąż odległy cień idącej sylwetki. Kimkolwiek była postać, potrzebowała informacji. Niekoniecznie bezpośredniej. I niekoniecznie słownej.
Wiedza, jakiej szukała była ryzykowna. Miała pełną świadomość konsekwencji, jakie spaść mogły, gdyby coś poszło bardzo nie tak. A jednak, listy gończe i tak tak wyraźna charakterystyka, kazała jej spróbować znaleźć przynajmniej jedną z poszukiwanych jednostek. I chociaż analizowała możliwości, to jedna, konkretna persona przyciągnęła jej uwagę dostatecznie mocno.
Ale to nie społeczny obowiązek - jak wieściły treści listów - nią kierował. Coś zgoła innego popychało ją do działania. Ale o powodach - spowiadać się nikomu nie miała zamiaru.
Przymknęła na moment powieki, by w myślach przywołać zaklęcie Kameleona i wskazując końcem różdżki siebie, wtopić się w otoczenie. A przynajmniej spróbować to zrobić, pamiętając wybryki magii. Te przyjemne i te... nieoczekiwane.
Wizyta w Dolinie Godryka nie była przypadkowa. Nie była też pierwsza. Licząc kolejne nitki informacji, które cierpliwie zbierała, tworząc osobisty wzór. Mogła oczywiście próbować szczęścia na londyńskich ulicach, w nadziei spotkania przypadkowej "bojówki" zakonnej, ale preferowała inne metody. Środek rozgorzałej walki i ciskane bez namysłu uroki - nie był środowiskiem, w którym dało się dojść do porozumienia. Nie dla kogoś, kto chciał pozostać ukrytym.
Powinna była czuć napięcie. To narastające pod skórą, gdy czujnie chwytała docierające ją wrażenia. Szum liści, które szurały po brukowanej uliczce, skrzypienie zamykanego pospiesznie okna, czy stłumiony odgłos kroków. Findlay cofnęła się o krok, niemal dotykając plecami ściany, by ukryć się w cieniu uliczki, w której ledwie mdły blask odległych latarni był w stanie rozpoznać rysujące się kontury. Bez skrupułów korzystała ze swej drobnej budowy i faktu, że (być może), zbliżająca się postać nie zdążyła zarejestrować jej obecności. Różdżkę wciąż zaciskała w bladych palcach, czujnie obserwując wyłaniający się z ulicy cień.
1. Zaklęcie kameleona
2. Ukrywanie I
Miała nieodparte wrażenie, że wciąż słyszy odległy świst lecących zaklęć i huk uderzeń, którego pełno było w samym Londynie. Wizja obrazów niczym z koszmarów, z których dawno temu się budziła. I doświadczenie uczyło ją zachować zimną krew, ulotny, być może fantomowy zapach spalenizny i krwi, zaciskał żołądek w niewidzialnej obręczy. Wiatr i wieczorne powietrze, które otulały drobne skrzydła, pomagały rozgonić z myśli niepotrzebne wrażenia. Zapadająca ciemność nie przeszkadzała w obserwacji, gdy usiadła najpierw na jednym z wystających murków bocznej uliczki. Krótka lustracja otoczenia pozwoliła na zmianę.
Wróciła do ludzkiej postaci, ciaśniej otulając się cienkim płaszczem i nasuwając kaptur na ciasno związane włosy. Odetchnęła cicho, wysuwając krótką różdżkę z rękawa, tylko po to, by zastygnąć w bezruchu, gdy uszu dotarły jej niewyraźne kroki i wciąż odległy cień idącej sylwetki. Kimkolwiek była postać, potrzebowała informacji. Niekoniecznie bezpośredniej. I niekoniecznie słownej.
Wiedza, jakiej szukała była ryzykowna. Miała pełną świadomość konsekwencji, jakie spaść mogły, gdyby coś poszło bardzo nie tak. A jednak, listy gończe i tak tak wyraźna charakterystyka, kazała jej spróbować znaleźć przynajmniej jedną z poszukiwanych jednostek. I chociaż analizowała możliwości, to jedna, konkretna persona przyciągnęła jej uwagę dostatecznie mocno.
Ale to nie społeczny obowiązek - jak wieściły treści listów - nią kierował. Coś zgoła innego popychało ją do działania. Ale o powodach - spowiadać się nikomu nie miała zamiaru.
Przymknęła na moment powieki, by w myślach przywołać zaklęcie Kameleona i wskazując końcem różdżki siebie, wtopić się w otoczenie. A przynajmniej spróbować to zrobić, pamiętając wybryki magii. Te przyjemne i te... nieoczekiwane.
Wizyta w Dolinie Godryka nie była przypadkowa. Nie była też pierwsza. Licząc kolejne nitki informacji, które cierpliwie zbierała, tworząc osobisty wzór. Mogła oczywiście próbować szczęścia na londyńskich ulicach, w nadziei spotkania przypadkowej "bojówki" zakonnej, ale preferowała inne metody. Środek rozgorzałej walki i ciskane bez namysłu uroki - nie był środowiskiem, w którym dało się dojść do porozumienia. Nie dla kogoś, kto chciał pozostać ukrytym.
Powinna była czuć napięcie. To narastające pod skórą, gdy czujnie chwytała docierające ją wrażenia. Szum liści, które szurały po brukowanej uliczce, skrzypienie zamykanego pospiesznie okna, czy stłumiony odgłos kroków. Findlay cofnęła się o krok, niemal dotykając plecami ściany, by ukryć się w cieniu uliczki, w której ledwie mdły blask odległych latarni był w stanie rozpoznać rysujące się kontury. Bez skrupułów korzystała ze swej drobnej budowy i faktu, że (być może), zbliżająca się postać nie zdążyła zarejestrować jej obecności. Różdżkę wciąż zaciskała w bladych palcach, czujnie obserwując wyłaniający się z ulicy cień.
1. Zaklęcie kameleona
2. Ukrywanie I
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Veronica Findlay' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k100' : 39
#1 'k100' : 10
--------------------------------
#2 'k100' : 39
Wojna nie była odpowiednim momentem na żałobę. To nie był czas w którym liczyło się poległych, a moment w którym istotni byli ci, którzy jeszcze oddychali, którzy byli w stanie podnieść różdżki, wyjść zagrożeniu na przeciw - tak uważał, tak sobie powtarzał i w przeciągu ostatnich kilku dni stawał na głowie by nie dopuścić do głosu wątpliwości. Te nie były mu potrzebne. Nie teraz kiedy wojna nabierała z dnia na dzień coraz to bardziej ostatecznych kształtów, a jemu samemu brakowało czasu na takie prozaiczne czynności jak spokojny sen. Odciął się więc od tego poczucia straty z przerażającą, chirurgiczną precyzją tak, jakby pozbywał się zajętej magiczną gangreną kończyny. Bez żalu, z myślą, że dzięki temu pożyje dłużej, a jednak... odniósł wrażenie iż fantomowe odrętwienie zaciążyło mu na ramieniu w sposób dziwnie pocieszający w chwili w której przecinał jedną z uliczek ciągnących się nieopodal pobliskiego cmentarza. Niespokojnie poruszył barkami chcąc je (te wrażenie) zrzucić. Poprawił pod szyją klamrę lekko falującej za nim peleryny i ruszył dalej nieznacznie kulejąc na lewą nogę.
Wieczorne ulice Godryka stały się w przeciągu kilku tygodni miejscem w którym bezimienne cienie przemykały sobie znanymi ścieżkami w równie wysublimowanych celach, czasem tłocząc się po kątach, a czasem krzyżując swe drogi pod ciemniejszymi latarniami by wymienić kilka plotek. Skamander zwrócił uwagę na to, że posępnych postaci było więcej niż zazwyczaj. Nie zdziwiło go to jednak za specjalnie - gdzieś londyńscy uciekinierzy musieli się podziać, czymś musieli się zajmować. Nie inaczej było i z jego własną obecnością w tym miejscu. Przez czas swojej kwietniowej rehabilitacji zdążył zawiązać kilka znaczących znajomości. Co jakiś czas, w sposób nieregularny odwiedzał więc Dolinę i jej kąty by słuchać, pytać, a czasem znikać. Fakt bycia wyjątkowo cenionym członkiem magicznej społeczności choć mu schlebiał tak jednak momentami uwierał. Ciężko było więc go minąć za dnia i starał się o to by nie inaczej było wieczorami. Czasem jednak czuł te ślizgające się po jego plechach spojrzenia. Niepewny tego czy to już jego własna wyobraźnia czy fakt wzmagał czujność.
|k100 spostrzegawczość
Wieczorne ulice Godryka stały się w przeciągu kilku tygodni miejscem w którym bezimienne cienie przemykały sobie znanymi ścieżkami w równie wysublimowanych celach, czasem tłocząc się po kątach, a czasem krzyżując swe drogi pod ciemniejszymi latarniami by wymienić kilka plotek. Skamander zwrócił uwagę na to, że posępnych postaci było więcej niż zazwyczaj. Nie zdziwiło go to jednak za specjalnie - gdzieś londyńscy uciekinierzy musieli się podziać, czymś musieli się zajmować. Nie inaczej było i z jego własną obecnością w tym miejscu. Przez czas swojej kwietniowej rehabilitacji zdążył zawiązać kilka znaczących znajomości. Co jakiś czas, w sposób nieregularny odwiedzał więc Dolinę i jej kąty by słuchać, pytać, a czasem znikać. Fakt bycia wyjątkowo cenionym członkiem magicznej społeczności choć mu schlebiał tak jednak momentami uwierał. Ciężko było więc go minąć za dnia i starał się o to by nie inaczej było wieczorami. Czasem jednak czuł te ślizgające się po jego plechach spojrzenia. Niepewny tego czy to już jego własna wyobraźnia czy fakt wzmagał czujność.
|k100 spostrzegawczość
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 59
'k100' : 59
|Do szafki i z szafki
Cała jego podświadomość wyła alarmująco nakazując skierować różdżkę w stronę natrętnej pary śledzących go oczu. Jednak właściciela tych nie umiał bezpośrednio zlokalizować. Być może popełnił błąd. Powinien sięgnąć po jakiś urok w chwili w której wyczuł niechciany oddech na plecach; kiedy to niewyraźny, niemal bezkształtny kontur zafalował na poświacie wygaszonej latanii. Głupie hiesimoto być może dałoby dostatecznie do wiwatu by ostudzić zapał jegomościa, a jednak Skamander postanowił skusić go do zbliżenia się, do wejścia w zasięg odkrywającego zaklęcia. Najwyraźniej nieskutecznie. Teraz pozostawało mu siedzenie w wąskiej przerwie między kamienicami i zastanawianie się co dalej. Czy jak wychyli się mocniej to będzie zmuszony do wzniesienia tarczy? Czy długo mu zajmie zgubienie ogona...?
Zielone tęczówki wyłapawszy ruch wlepiły się, w wyjątkowo nietypowo zachowujące się jak na porę dnia, niepozorne zwierze. Z trzepotem skrzydeł przecięło prześwit wąskiego zakamarka w którym się skrywał. Nieznacznie się odsunął poprawiając ciążącą mu w dłoni różdżkę słysząc zwracający się do niego kobiecy głos. Jego właścicielka znajdowała się tuż za rogiem. Nie zdecydował się jednak na to by wyjrzeć, wyjść jej na przeciw. radził i żył sobie dobrze miedzy innymi dzięki swojej nieufności podjudzającej nerwową gotowość do wszystkiego. Ta iskała gorliwie od wewnętrznej strony skóry nie pozwalając zapomnieć, że miał jeszcze za wiele do zrobienia by pozwolić sobie na nieostrożność - W ostatnim czasie, nie pani jedyna - skwitował pozornie sucho, chłodno, mając oczywiście na myśli to jak spotkanie z nim postrzegać można było jak z wygraniem losu na loterię - Masz wspólników czy jesteś sama? - zadał pytanie skupiając się na czytaniu prawdy bądź też kłamstwa sączącego się z jej ust - Jeżeli zależy ci na rozmowie powoli wysuniesz się zza winkla trzymając różdżkę za jej końcówkę - zarządził. Zdecydowanie nie była to propozycja na realizację której oczekiwał odmowy bądź pertraktacji. Przekaz który niosły jego słowa był prosty i zwięzły - przekonaj mnie, że faktycznie chcesz rozmowy, a nie mojej głowy.
Cała jego podświadomość wyła alarmująco nakazując skierować różdżkę w stronę natrętnej pary śledzących go oczu. Jednak właściciela tych nie umiał bezpośrednio zlokalizować. Być może popełnił błąd. Powinien sięgnąć po jakiś urok w chwili w której wyczuł niechciany oddech na plecach; kiedy to niewyraźny, niemal bezkształtny kontur zafalował na poświacie wygaszonej latanii. Głupie hiesimoto być może dałoby dostatecznie do wiwatu by ostudzić zapał jegomościa, a jednak Skamander postanowił skusić go do zbliżenia się, do wejścia w zasięg odkrywającego zaklęcia. Najwyraźniej nieskutecznie. Teraz pozostawało mu siedzenie w wąskiej przerwie między kamienicami i zastanawianie się co dalej. Czy jak wychyli się mocniej to będzie zmuszony do wzniesienia tarczy? Czy długo mu zajmie zgubienie ogona...?
Zielone tęczówki wyłapawszy ruch wlepiły się, w wyjątkowo nietypowo zachowujące się jak na porę dnia, niepozorne zwierze. Z trzepotem skrzydeł przecięło prześwit wąskiego zakamarka w którym się skrywał. Nieznacznie się odsunął poprawiając ciążącą mu w dłoni różdżkę słysząc zwracający się do niego kobiecy głos. Jego właścicielka znajdowała się tuż za rogiem. Nie zdecydował się jednak na to by wyjrzeć, wyjść jej na przeciw. radził i żył sobie dobrze miedzy innymi dzięki swojej nieufności podjudzającej nerwową gotowość do wszystkiego. Ta iskała gorliwie od wewnętrznej strony skóry nie pozwalając zapomnieć, że miał jeszcze za wiele do zrobienia by pozwolić sobie na nieostrożność - W ostatnim czasie, nie pani jedyna - skwitował pozornie sucho, chłodno, mając oczywiście na myśli to jak spotkanie z nim postrzegać można było jak z wygraniem losu na loterię - Masz wspólników czy jesteś sama? - zadał pytanie skupiając się na czytaniu prawdy bądź też kłamstwa sączącego się z jej ust - Jeżeli zależy ci na rozmowie powoli wysuniesz się zza winkla trzymając różdżkę za jej końcówkę - zarządził. Zdecydowanie nie była to propozycja na realizację której oczekiwał odmowy bądź pertraktacji. Przekaz który niosły jego słowa był prosty i zwięzły - przekonaj mnie, że faktycznie chcesz rozmowy, a nie mojej głowy.
Find your wings
Cisza, jaką starała się zachować nie miała za wiele wspólnego z kawalkadą myśli i napięciem, które wciskało się pod skórę. Jedno i drugie pozwalało jej działać na wyższych niż naturalnie obrotach. Zawsze, gdy działała w terenie. Tym bardziej, że doskonale potrafiła sobie wyobrazić, jak niebezpiecznym przeciwnikiem mógł być poszukiwany listem gończym - Skamander. To jednak nie decyzja Ministerstwa przesądzała o jej poglądzie. Aurorzy byli niebezpieczni. Tego wymagała ich profesja. Tego wymagała sama czarna magia. Jeśli chciało się walczyć z kimś, kto władał plugawą potęgą - samemu trzeba było mieć w sobie cień szaleństwa. Jeśli patrzysz w ciemność, ciemność patrzy w ciebie. To zdanie zapamiętała mocno.
Przemiana zawsze miała w sobie coś z lekarstwa. tego gorzkiego, które zaciska żołądek. Ale przychodziło jej to tak naturalnie, że nawet nie musiała się długo skupiać. I kiedy na powrót przybrała ludzką postać, poczuła się dziwnie ociężała. Przylgnęła plecami do ściany, nasłuchując. Nieco mocniej niż zwykle oplatając palcami drewno różdżki. I wbrew pozorom, nie tylko napięcie niepokoju miało w tym swój udział.
Głos, który w końcu rozbrzmiał tuż obok miał w sobie mieszankę twardych wrażeń. Brzmiał jednak przyjemnie, chociaż nie była to cecha, która wysuwała się na pierwszy plan, akurat teraz. Była skupiona na znalezieniu kłamstwa i próby jej oszukania -Taka cena popularności. Nie lubi pan fanów? - odpowiedziała niemal beztrosko, chociaż wprawne ucho mogło wyłapać znamiona napięcia. Niewidoczność i niepozorność były podstawą w jej pracy. I mimo odsunięcia się od działań w Ministerstwie, nie pozbyła wypracowanych nawyków. Owa "nierozpoznawalność" i możliwość wtopienia się w tłum - była w przypadku wiedźmiej straży oczekiwanym atutem.
Pozostawiła pytanie mężczyzny kilkusekundowym milczeniem. Cisnęło jej się na usta, aby skłamać. I gdyby była w terenie, na zleceniu, zrobiłaby to bez wahania. Cel jednak miała inny. Osobisty. I kłamstwo mogło bardzo szybko przekreślić ścieżkę, którą obrała do jego osiągnięcia - Jestem sama - potwierdziła w końcu, zgodnie z prawdą - liczę na prywatną rozmowę - dodała zapobiegawczo, jeśli jakimś cudem, zechciał zwołać towarzystwo.
Stanowczość, z którą wypowiedział kolejne zdanie, wcale nie zaskakiwała. Rozumiała ostrożność i w naturalny sposób - ją pochwalała. Naiwność w jakimś wymiarze ją drażniła, chociaż wśród młodych zdawała się być mniej irytująca. Wierzyła, że ma do czynienie z kimś, kogo rzeczywiście chciała znaleźć. Nie szukała słabości - Tak - zgodziła się, chociaż wciąż pozostawała w miejscu. Rozluźniła uchwyt palców, zsuwając różdżkę do jej krańca - ale Ty zrobisz ze swoją różdżką to samo - mówiła spokojnie, pewnie, ale echo serca zdawało się dudnić wystarczająco głośno, żeby je usłyszał. Świadomie za to, skracając dystans z pana, na Ty.
Zdążyła poprawić materiał kaptura i zgodnie ze słowami, wysunęła się zza krawędzi, stając naprzeciw mężczyzny i unosząc ku niemu spojrzenie, na moment wstrzymała oddech, gotowa do pospiesznej reakcji - Usatysfakcjonowany?.
Przemiana zawsze miała w sobie coś z lekarstwa. tego gorzkiego, które zaciska żołądek. Ale przychodziło jej to tak naturalnie, że nawet nie musiała się długo skupiać. I kiedy na powrót przybrała ludzką postać, poczuła się dziwnie ociężała. Przylgnęła plecami do ściany, nasłuchując. Nieco mocniej niż zwykle oplatając palcami drewno różdżki. I wbrew pozorom, nie tylko napięcie niepokoju miało w tym swój udział.
Głos, który w końcu rozbrzmiał tuż obok miał w sobie mieszankę twardych wrażeń. Brzmiał jednak przyjemnie, chociaż nie była to cecha, która wysuwała się na pierwszy plan, akurat teraz. Była skupiona na znalezieniu kłamstwa i próby jej oszukania -Taka cena popularności. Nie lubi pan fanów? - odpowiedziała niemal beztrosko, chociaż wprawne ucho mogło wyłapać znamiona napięcia. Niewidoczność i niepozorność były podstawą w jej pracy. I mimo odsunięcia się od działań w Ministerstwie, nie pozbyła wypracowanych nawyków. Owa "nierozpoznawalność" i możliwość wtopienia się w tłum - była w przypadku wiedźmiej straży oczekiwanym atutem.
Pozostawiła pytanie mężczyzny kilkusekundowym milczeniem. Cisnęło jej się na usta, aby skłamać. I gdyby była w terenie, na zleceniu, zrobiłaby to bez wahania. Cel jednak miała inny. Osobisty. I kłamstwo mogło bardzo szybko przekreślić ścieżkę, którą obrała do jego osiągnięcia - Jestem sama - potwierdziła w końcu, zgodnie z prawdą - liczę na prywatną rozmowę - dodała zapobiegawczo, jeśli jakimś cudem, zechciał zwołać towarzystwo.
Stanowczość, z którą wypowiedział kolejne zdanie, wcale nie zaskakiwała. Rozumiała ostrożność i w naturalny sposób - ją pochwalała. Naiwność w jakimś wymiarze ją drażniła, chociaż wśród młodych zdawała się być mniej irytująca. Wierzyła, że ma do czynienie z kimś, kogo rzeczywiście chciała znaleźć. Nie szukała słabości - Tak - zgodziła się, chociaż wciąż pozostawała w miejscu. Rozluźniła uchwyt palców, zsuwając różdżkę do jej krańca - ale Ty zrobisz ze swoją różdżką to samo - mówiła spokojnie, pewnie, ale echo serca zdawało się dudnić wystarczająco głośno, żeby je usłyszał. Świadomie za to, skracając dystans z pana, na Ty.
Zdążyła poprawić materiał kaptura i zgodnie ze słowami, wysunęła się zza krawędzi, stając naprzeciw mężczyzny i unosząc ku niemu spojrzenie, na moment wstrzymała oddech, gotowa do pospiesznej reakcji - Usatysfakcjonowany?.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Ostatnio zmieniony przez Veronica Findlay dnia 14.04.20 23:38, w całości zmieniany 1 raz
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Słowa choć z jej strony pozornie beztroskie, a z jego niby obojętne ścierały się ostatecznie nawzajem w niespokojnym tańcu pełnym napięcia. Jedynie słuchając jej, tej pobrzmiewającej w głosie nuty kontroli oraz opanowania odczuwał alarmujące skrobanie w potylicy, podpowiadające mu, że ma do czynienia z człowiekiem który wie co robi, a to, że dziś na siebie natrafili nie miało raczej w sobie nic z przypadku. Nie był jednak pewien czy był to zwiastun czegoś z czego miał się cieszyć, czy jednak niekoniecznie - nie dość, że został wytropiony to jeszcze miało się okazać, że przez kogoś szkolonego...? Średni pomysł na zakończenie dnia. Zmrużył powieki spoglądając przez wąskie szparki zielonymi tęczówkami w ciemność za prześwitem wąskiej uliczki nie odpowiadając na frywolne wypomnienie fanów. Może to był zaczątek paranoi, lecz jeżeli to był jakiś wstęp do tego by spróbować go rozkojarzyć to nie bardzo miał ochotę ciągnąć grę w słowne przepychanki. To nie było w jego stylu. W czasie mrożącego krew w żyłach widma grozy zawsze przejawiał ciche skupienie przeplatające się z niezbędną zwięzłością w gestach czy słowach. Przeszedł więc do rzeczy w pierwszej chwili interesując się bardziej tym, czy kobieta działała w pojedynkę niż tym, kim właściwie była.
Przezorność nie odpuściła, a spokój wcale nie rozlał się po Skamanderze pomimo zapewnienia co do osamotnienia w działaniu. Informacje te przyjął w milczeniu zastanawiając się jak podejść do sprawy by mimo wszystko wywalczyć sobie krztę przewagi w razie w. W tym celu wystosował zaraz nakaz odpowiadając jednak ponownie cisza w chwili w której kierowała w jego stronę słowa z podobną prośbą. Nie zamierzał się dostosowywać. Skoro była tu z jego powdu i najwyraźniej to ona miała do niego interes to też nie widział powodu dla którego miałby iść jej na rękę w czymkolwiek. Czy kolejna cegiełka niepewności ją spłoszy bądź też sprawi iż się wyłamie...? Zastanawiał się ściskając różdżkę będąc gotowym podjąć się ofensywy. Ku swojemu zaskoczeniu spostrzegł jednak jak wychyla się zza winkla najpierw dłoń trzymająca różdżkę do góry nogami, a zaraz potem resztę czarownicy pod postacią drobnej, niepozornej kobiety. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że oczywistym było to, że nie mógł jej wyłapać wzrokiem, kiedy to wydawało mu się iż przy takich gabarytach z łatwością mogła zniknąć za szerokością ulicznej lampy. Starał jednak nie dać poznać po sobie zaskoczenia.
- Jak najbardziej - przyznał przestając celować w nią różdżką, jednak nie rozluźniając na niej chwytu. Ciągle nie wiedział co powinien sądzić o kobiecie, lecz w tym momencie ryzykowała wyjątkowo dużo po to by nawiązać z nim kontakt. Zdecydowanie i determinacja bijąca z niewielkiego ciała budziła w Anthonym uznanie na równi z ostrożnością - Porozmawiamy. Zrobimy to jednak nad mostem - kanciaste uliczki między kamienicami choć stanowiły doskonałe miejsce do szukania osłony, tak jednak nie budziły w aurorze zaufania co do odpowiedniego miejsca do rozmowy - Wiesz gdzie znajduje się Most Godryka? - przestrzeń pozbawiona ścian stała się dla niego w ostatnim czasie przestrzenią pozbawioną uszu - Kieruj się w jego stronę. Tam porozmawiamy. Tak jak chciałaś - prywatnie - poprawił kaptur swojej szaty - Panie przodem - zapowiedział przywdziewając sztuczny uśmiech uprzejmości mający maskować drgającą pod skórą niepewność. Nie zamierzając jak na razie iść na równi z nią, ani tym bardziej przodem. Przez całą drogę podążał pół kroku za nią taksując ją przenikliwym spojrzeniem. Dopiero kiedy charakterystyczny, kamienny łuk mostu zamajaczył zdawał się nieco przekonać do tego, iż faktycznie jej zamiarem była jedynie chęć rozmowy. Zrównał krok - Co cię pchnęło by nawiązać kontakt akurat ze mną? O czym chcesz ze mną mówić...?
Przezorność nie odpuściła, a spokój wcale nie rozlał się po Skamanderze pomimo zapewnienia co do osamotnienia w działaniu. Informacje te przyjął w milczeniu zastanawiając się jak podejść do sprawy by mimo wszystko wywalczyć sobie krztę przewagi w razie w. W tym celu wystosował zaraz nakaz odpowiadając jednak ponownie cisza w chwili w której kierowała w jego stronę słowa z podobną prośbą. Nie zamierzał się dostosowywać. Skoro była tu z jego powdu i najwyraźniej to ona miała do niego interes to też nie widział powodu dla którego miałby iść jej na rękę w czymkolwiek. Czy kolejna cegiełka niepewności ją spłoszy bądź też sprawi iż się wyłamie...? Zastanawiał się ściskając różdżkę będąc gotowym podjąć się ofensywy. Ku swojemu zaskoczeniu spostrzegł jednak jak wychyla się zza winkla najpierw dłoń trzymająca różdżkę do góry nogami, a zaraz potem resztę czarownicy pod postacią drobnej, niepozornej kobiety. Przez chwilę przeszło mu przez myśl, że oczywistym było to, że nie mógł jej wyłapać wzrokiem, kiedy to wydawało mu się iż przy takich gabarytach z łatwością mogła zniknąć za szerokością ulicznej lampy. Starał jednak nie dać poznać po sobie zaskoczenia.
- Jak najbardziej - przyznał przestając celować w nią różdżką, jednak nie rozluźniając na niej chwytu. Ciągle nie wiedział co powinien sądzić o kobiecie, lecz w tym momencie ryzykowała wyjątkowo dużo po to by nawiązać z nim kontakt. Zdecydowanie i determinacja bijąca z niewielkiego ciała budziła w Anthonym uznanie na równi z ostrożnością - Porozmawiamy. Zrobimy to jednak nad mostem - kanciaste uliczki między kamienicami choć stanowiły doskonałe miejsce do szukania osłony, tak jednak nie budziły w aurorze zaufania co do odpowiedniego miejsca do rozmowy - Wiesz gdzie znajduje się Most Godryka? - przestrzeń pozbawiona ścian stała się dla niego w ostatnim czasie przestrzenią pozbawioną uszu - Kieruj się w jego stronę. Tam porozmawiamy. Tak jak chciałaś - prywatnie - poprawił kaptur swojej szaty - Panie przodem - zapowiedział przywdziewając sztuczny uśmiech uprzejmości mający maskować drgającą pod skórą niepewność. Nie zamierzając jak na razie iść na równi z nią, ani tym bardziej przodem. Przez całą drogę podążał pół kroku za nią taksując ją przenikliwym spojrzeniem. Dopiero kiedy charakterystyczny, kamienny łuk mostu zamajaczył zdawał się nieco przekonać do tego, iż faktycznie jej zamiarem była jedynie chęć rozmowy. Zrównał krok - Co cię pchnęło by nawiązać kontakt akurat ze mną? O czym chcesz ze mną mówić...?
Find your wings
Zawsze starała się być na bieżąco z wydarzeniami. Przeglądała z rozmysłem dostępne w prasie informacje, nie omijając nawet treści, które prywatnie obrzuciłaby krzywym uśmiechem. I nie chodziło tylko o społeczne naleciałości. Wbrew pozorom, szeroko pojęte media były niezastąpionym nośnikiem informacji. Czasem drobna wzmianka w gazecie, prowadziła do poszukiwanej sprawy dużo szybciej, niż polegając tylko na innych ścieżkach. Tak było i z Walczącym Magiem. Chociaż lista "zbrodniarzy" miała za zadanie napiętnować wskazane jednostki, Veronica odnalazła w nich inny cel. I ukierunkowaniem decyzji, z którą mierzyła się w zderzeni nasilających wydarzeń. I ostatecznie, prowadząc ją - wcale nie tak daleko od własnego domu - do ciemnej uliczki, ścigając pełgający niebezpiecznie, cień uciekiniera.
Konfrontacja z rzeczywistością, miała w sobie coś z nieporozumienia, na które wystawiła siebie i Skamandera - celowo. Wyzwanie, być może znamiona gry, która symbolicznie miała wydać werdykt o zwycięstwie. I niekoniecznie przesądzając o czyjejkolwiek porażce. Potrzebowała rozmowy. Chciała informacji. A droga jej zdobycia, prowadziła aktualnie przez byłego aurora, którego głos, ostro przecinał powietrze skuteczniej, niż niejeden urok. Ton nie znoszący sprzeciwu. Silny i pewny, chociaż nie pozbawiony drgającego w głoskach napięcia. To, znała zbyt dobrze z osobistej ekspertyzy.
Po raz pierwszy, mogła bezpośrednio zmierzyć się spojrzeniem z przenikliwą parą źrenic. Te, nie bez powodu, oceniająco ślizgały się po jej sylwetce. Ważył jej wartość, prawdopodobnie wyciągając pospieszne wnioski. ten sam zabieg zastosowała sama już wcześniej, w szczęśliwej spuściźnie latarnianej poświaty. Ale dopiero w odległości wyciągnięcia różdżki, była w stanie zweryfikować pierwotną analizę. Przynajmniej częściowo, chwytając napływające falami wrażenia.
Opuszczona w dół, wcześniej wycelowana w nią różdżka, nosiła znamiona powodzenia. Ryzykowała oberwaniem siarczystym zaklęciem, ale wliczała pewne ubytki "w koszta" swej decyzji. Nie było gdybania. Nie było prób przełożenia niewykorzystanych szans. Działała na tym, co została teraz, dostosowując plan do zaistniałych warunków. Nie zmieniało to jednak faktu, że w jej własnych źrenicach błyszczała pewność. tej, nie mógłby zmyć, nawet ciśniętym w zamiarze lamino - W porządku - żadne z nich nie pozwoliło sobie na nieostrożność opuszczenia spojrzenia - Wiem - wiedziała, nawet bardzo dobrze. Dolinę Godryka znała lepiej, niż kieszenie naciągniętego na ramiona płaszcza.
Sposób, w jaki kolejnymi dyspozycjami starał się przejąc kontrolę nad sytuacją, dodawał charakterystycznie męskiego pierwiastka rozgrywce. A chłód ciągnących się za głosem wyrazów, wprawiał w wibrację napiętą skórę. Nie każdy tak potrafił, ale i tym razem pozostawiła cienie pełgających myśli dla siebie. Tym bardziej, że zmienili się miejscami. To ona otrzymała intensywne spojrzenie, które czuła na plecach, idąc wyznaczoną ścieżką do mostu. Nie skomentowała sztucznej uprzejmości, pozostawiając echo słów poważnym spojrzeniem. Milczała, słysząc za sobą wyraźny krok. Pozwoliła sobie nawet zsunąć kaptur na ramiona, bynajmniej nie dla prezentacji związanych włosów. Materiał płaszcza osłaniał przed widokiem - to prawda, ale mając tuż za sobą swój cel, łatwiej było jej się skupić na innych niż wzrokowych spostrzeżeniach. Te, w razie kłopotów, miały jej zapewnić bezpieczeństwo. Różdżka, bez konieczności chowania, tkwiła w zaciśniętych placach - opuszczona.
Widok znajomej fasady mostu, także dla niej stanowił niemy wyznacznik zmiany. Krok i obecność, która do tej pory znajdowała się za nią, zmniejszyła dystans. Mogła odwrócić głowę, chwytając spojrzeniem męski profil, wciąż ukryty pod kapturem - Twoja popularność - odezwała się po chwili, ale tym razem w tonie brakowało jakiejkolwiek, nawet pozornej beztroski - i nie mówię tego prześmiewczo. Mój wybór opierał się na faktach. A tym był list gończy - pozbyła się naturalnej tendencji do zacierania prawdy. Mówiła wprost bez zbędnego przedłożenia. Zatrzymała własny krok, odwracając lico do rozmówcy i podnosząc wzrok, by złapać ten, należący do Skamandera - Zakon Feniksa - zmarszczyła brwi, nieco ciszej głoskując wypowiedzianą frazę - Do tej pory tylko o was słyszałam. O działaniu, obronie, walce, ale bez konkretów. Ministerstwo wyrządziło mi przysługę, wskazując je - operowała na informacjach, które zdążyła zebrać. Wciąż niewiele, w zderzeniu z samą rozmową... i powodem, dla którego się na nią zdecydowała. Opuściła wzrok, zjeżdżając czujnie w bok, na otaczającą ich przestrzeń, mimowolnie szukając potencjalnego zagrożenia - Nie zrozum mnie źle. Nie jestem łowcą nagród - dodała po chwili, wracając intensywnym spojrzeniem do mężczyzny. Gdyby tego chciała, nie byłoby tu jej samej. I nie pozwoliłaby sobie na odsłonięcie. To, co zamierzała i to, z jakimi informacjami się ujawniała, wciąż było świadomie dawkowane. Obserwowała Skamandera równie przenikliwie, co on ją - Być może, mogę pomóc - zawiesiła głos, koncentrując już chłodniejsze spojrzenie na twarzy rozmówcy - ale potrzebuję wiedzieć więcej - Wszystko jeszcze zależało od podjętych, kolejno decyzji. Chciała informacji. Jak zawsze. Jeśli nie miała ich otrzymać teraz, znaleźć musiała inny cel. Inny sposób.
A może, jeszcze go sprawdzała?
Konfrontacja z rzeczywistością, miała w sobie coś z nieporozumienia, na które wystawiła siebie i Skamandera - celowo. Wyzwanie, być może znamiona gry, która symbolicznie miała wydać werdykt o zwycięstwie. I niekoniecznie przesądzając o czyjejkolwiek porażce. Potrzebowała rozmowy. Chciała informacji. A droga jej zdobycia, prowadziła aktualnie przez byłego aurora, którego głos, ostro przecinał powietrze skuteczniej, niż niejeden urok. Ton nie znoszący sprzeciwu. Silny i pewny, chociaż nie pozbawiony drgającego w głoskach napięcia. To, znała zbyt dobrze z osobistej ekspertyzy.
Po raz pierwszy, mogła bezpośrednio zmierzyć się spojrzeniem z przenikliwą parą źrenic. Te, nie bez powodu, oceniająco ślizgały się po jej sylwetce. Ważył jej wartość, prawdopodobnie wyciągając pospieszne wnioski. ten sam zabieg zastosowała sama już wcześniej, w szczęśliwej spuściźnie latarnianej poświaty. Ale dopiero w odległości wyciągnięcia różdżki, była w stanie zweryfikować pierwotną analizę. Przynajmniej częściowo, chwytając napływające falami wrażenia.
Opuszczona w dół, wcześniej wycelowana w nią różdżka, nosiła znamiona powodzenia. Ryzykowała oberwaniem siarczystym zaklęciem, ale wliczała pewne ubytki "w koszta" swej decyzji. Nie było gdybania. Nie było prób przełożenia niewykorzystanych szans. Działała na tym, co została teraz, dostosowując plan do zaistniałych warunków. Nie zmieniało to jednak faktu, że w jej własnych źrenicach błyszczała pewność. tej, nie mógłby zmyć, nawet ciśniętym w zamiarze lamino - W porządku - żadne z nich nie pozwoliło sobie na nieostrożność opuszczenia spojrzenia - Wiem - wiedziała, nawet bardzo dobrze. Dolinę Godryka znała lepiej, niż kieszenie naciągniętego na ramiona płaszcza.
Sposób, w jaki kolejnymi dyspozycjami starał się przejąc kontrolę nad sytuacją, dodawał charakterystycznie męskiego pierwiastka rozgrywce. A chłód ciągnących się za głosem wyrazów, wprawiał w wibrację napiętą skórę. Nie każdy tak potrafił, ale i tym razem pozostawiła cienie pełgających myśli dla siebie. Tym bardziej, że zmienili się miejscami. To ona otrzymała intensywne spojrzenie, które czuła na plecach, idąc wyznaczoną ścieżką do mostu. Nie skomentowała sztucznej uprzejmości, pozostawiając echo słów poważnym spojrzeniem. Milczała, słysząc za sobą wyraźny krok. Pozwoliła sobie nawet zsunąć kaptur na ramiona, bynajmniej nie dla prezentacji związanych włosów. Materiał płaszcza osłaniał przed widokiem - to prawda, ale mając tuż za sobą swój cel, łatwiej było jej się skupić na innych niż wzrokowych spostrzeżeniach. Te, w razie kłopotów, miały jej zapewnić bezpieczeństwo. Różdżka, bez konieczności chowania, tkwiła w zaciśniętych placach - opuszczona.
Widok znajomej fasady mostu, także dla niej stanowił niemy wyznacznik zmiany. Krok i obecność, która do tej pory znajdowała się za nią, zmniejszyła dystans. Mogła odwrócić głowę, chwytając spojrzeniem męski profil, wciąż ukryty pod kapturem - Twoja popularność - odezwała się po chwili, ale tym razem w tonie brakowało jakiejkolwiek, nawet pozornej beztroski - i nie mówię tego prześmiewczo. Mój wybór opierał się na faktach. A tym był list gończy - pozbyła się naturalnej tendencji do zacierania prawdy. Mówiła wprost bez zbędnego przedłożenia. Zatrzymała własny krok, odwracając lico do rozmówcy i podnosząc wzrok, by złapać ten, należący do Skamandera - Zakon Feniksa - zmarszczyła brwi, nieco ciszej głoskując wypowiedzianą frazę - Do tej pory tylko o was słyszałam. O działaniu, obronie, walce, ale bez konkretów. Ministerstwo wyrządziło mi przysługę, wskazując je - operowała na informacjach, które zdążyła zebrać. Wciąż niewiele, w zderzeniu z samą rozmową... i powodem, dla którego się na nią zdecydowała. Opuściła wzrok, zjeżdżając czujnie w bok, na otaczającą ich przestrzeń, mimowolnie szukając potencjalnego zagrożenia - Nie zrozum mnie źle. Nie jestem łowcą nagród - dodała po chwili, wracając intensywnym spojrzeniem do mężczyzny. Gdyby tego chciała, nie byłoby tu jej samej. I nie pozwoliłaby sobie na odsłonięcie. To, co zamierzała i to, z jakimi informacjami się ujawniała, wciąż było świadomie dawkowane. Obserwowała Skamandera równie przenikliwie, co on ją - Być może, mogę pomóc - zawiesiła głos, koncentrując już chłodniejsze spojrzenie na twarzy rozmówcy - ale potrzebuję wiedzieć więcej - Wszystko jeszcze zależało od podjętych, kolejno decyzji. Chciała informacji. Jak zawsze. Jeśli nie miała ich otrzymać teraz, znaleźć musiała inny cel. Inny sposób.
A może, jeszcze go sprawdzała?
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czuł, że nic nie idzie po jego myśli, że nie ma sytuacji pod kontrolą. Łatwo dał się podejść, a ostateczny brak konfrontacji był wynikiem nie jego działania, a tego, że kobieta faktycznie wcale do tej nie zamierzała zmierzać. Choć starał się być tym który rozdaje karty, trzyma na muszce to nie mógł nie odczuć, jak to wszystko ledwie co trzymało się na fundamentach z kruchych pozorów. Próbował jednak utrzymać je w jakiejkolwiek mocy. Ich cichy, specyficzny pochód w kierunku mostu był tego odzwierciedleniem. Szli obok siebie, jak para drapieżników różnych gatunków strzygąc w napięciu uszami, zerkając kątem oka na siebie nawzajem w upewnieniu czy aby na pewno któryś nie postanowi znaleźć się w łańcuchu pokarmowym wyżej od tego drugiego. Niepewność i gotowość do reakcji spinała mięśnie nadając obleczonym w peleryny sylwetkom bardziej kanciastej natury.
Przesuwał swoim spojrzeniem po w pełni odkrytej jej twarzy, spiętych w ciasny kuc włosów, poważnej miny i podobnie zielonymi co jego oczami. Układane między nimi słowa miały w sobie coś co sprawiało, że nie można było ich pomylić z przypadkowymi - przemyślane, rozważnie zapraszające do kolejnej gry mającej przykuć jego zainteresowanie, przekonać do jej osoby, jej intencji.
Zakon Feniksa. Podniósł nieznacznie podbródek. Będąc skierowany w jej stronę profilem przesunął jedynie na nią oceniające spojrzenie. Nie mógł nie przyznać jej racji co do tego, że powielane o nim, o Zakonie informacje rozpowszechniane były w coraz to szerszych kręgach mogąc tym samym stanowić swoistą ścieżkę do niego, do Zakonu dla tych którzy sprzeciwiali się polityce Malfoya, Czarnego Pana i szukali sojusznika. Z tego co zrozumiał chciała z tym wyborem w jego oczach się utożsamiać. To byłoby takie słodkie i wygodne zwyczajnie ulec jej propozycji, zapewnieniom, zaoferować zaufanie wzamian za zdawkowe, cedzone informacji. Trochę sobie tego nie wyobrażał.
- Wszyscy potrzebują wiedzieć więcej - zaczął akcentując pierwsze słowo nie bez powodu. Tak jak i ona czuła tego potrzebę, tak i on nie był inny, a i na pewno Ministerstwo również chętnie pochyliło by się nad jakimiś konkretniejszymi informacjami niż powielanymi w gazetach ogólnikami - w to nie wątpił - Nie zrozum mnie źle. Nie jestem poszukiwanym zbrodniarzem - z papugował po niej z podobną jej powagą, dykcją. I naturalnie, że był poszukiwanym zbrodniarzem. Tą nieścisłość wprowadził umyślnie by dać jej do zrozumienia, że podobne zapewnienie z jej strony nie wiele dla niego znaczy. Bo tak, oczywiście, wierzył jej przecież na słowo - prawdziwy łowca czy wysłannik Ministerstwa przecież od razu by się do tego przed nim przyznał. Miał prawdziwe szczęście, że nieznajoma ciągnąca się za nim przez połowę Doliny jak cień chcąca zaproponować mu pomoc w zamian za informacje nie miała nic wspólnego z tymi okropnymi, złymi ludźmi marzącymi o zatańczeniu zwycięskiego walca nad, a może nawet przez jego martwe ciało. Uniósł jedną z jasnych brwi wyżej poruszając przy tym lekko głową. Prawda? - Być może jednak, gdybym był, i zaproponowano mi pomoc to skory byłbym tę kwestię omówić ale to ja muszę wiedzieć więcej - ty wiesz kim jestem, z czym jestem powiązany, z jakimi wydarzeniami, a ja...? - stała przed nim bezimienna osoba, której nie był w stanie osadzić w jakimkolwiek tle - Słyszałaś o nas, lecz co tak właściwie o nas sądzisz...? - każdy słyszał i fakt ten nie miał żadnej wartości. Znaczący był kontekst w jakim słyszący osadzał te działania. Chciałby go poznać.
Przesuwał swoim spojrzeniem po w pełni odkrytej jej twarzy, spiętych w ciasny kuc włosów, poważnej miny i podobnie zielonymi co jego oczami. Układane między nimi słowa miały w sobie coś co sprawiało, że nie można było ich pomylić z przypadkowymi - przemyślane, rozważnie zapraszające do kolejnej gry mającej przykuć jego zainteresowanie, przekonać do jej osoby, jej intencji.
Zakon Feniksa. Podniósł nieznacznie podbródek. Będąc skierowany w jej stronę profilem przesunął jedynie na nią oceniające spojrzenie. Nie mógł nie przyznać jej racji co do tego, że powielane o nim, o Zakonie informacje rozpowszechniane były w coraz to szerszych kręgach mogąc tym samym stanowić swoistą ścieżkę do niego, do Zakonu dla tych którzy sprzeciwiali się polityce Malfoya, Czarnego Pana i szukali sojusznika. Z tego co zrozumiał chciała z tym wyborem w jego oczach się utożsamiać. To byłoby takie słodkie i wygodne zwyczajnie ulec jej propozycji, zapewnieniom, zaoferować zaufanie wzamian za zdawkowe, cedzone informacji. Trochę sobie tego nie wyobrażał.
- Wszyscy potrzebują wiedzieć więcej - zaczął akcentując pierwsze słowo nie bez powodu. Tak jak i ona czuła tego potrzebę, tak i on nie był inny, a i na pewno Ministerstwo również chętnie pochyliło by się nad jakimiś konkretniejszymi informacjami niż powielanymi w gazetach ogólnikami - w to nie wątpił - Nie zrozum mnie źle. Nie jestem poszukiwanym zbrodniarzem - z papugował po niej z podobną jej powagą, dykcją. I naturalnie, że był poszukiwanym zbrodniarzem. Tą nieścisłość wprowadził umyślnie by dać jej do zrozumienia, że podobne zapewnienie z jej strony nie wiele dla niego znaczy. Bo tak, oczywiście, wierzył jej przecież na słowo - prawdziwy łowca czy wysłannik Ministerstwa przecież od razu by się do tego przed nim przyznał. Miał prawdziwe szczęście, że nieznajoma ciągnąca się za nim przez połowę Doliny jak cień chcąca zaproponować mu pomoc w zamian za informacje nie miała nic wspólnego z tymi okropnymi, złymi ludźmi marzącymi o zatańczeniu zwycięskiego walca nad, a może nawet przez jego martwe ciało. Uniósł jedną z jasnych brwi wyżej poruszając przy tym lekko głową. Prawda? - Być może jednak, gdybym był, i zaproponowano mi pomoc to skory byłbym tę kwestię omówić ale to ja muszę wiedzieć więcej - ty wiesz kim jestem, z czym jestem powiązany, z jakimi wydarzeniami, a ja...? - stała przed nim bezimienna osoba, której nie był w stanie osadzić w jakimkolwiek tle - Słyszałaś o nas, lecz co tak właściwie o nas sądzisz...? - każdy słyszał i fakt ten nie miał żadnej wartości. Znaczący był kontekst w jakim słyszący osadzał te działania. Chciałby go poznać.
Find your wings
Wyznacznikiem czasu, stały się nierównomierne uderzenia serca. Wyraźny szum w skroniach, skutecznie przypominał, że pod maską spokoju, w którą się oblekła, krył się intensywny potok myśli i napięcia. Jej zadaniem było przekucie ich we właściwe działanie. I chociaż nie wszystko przypominało trwałą konstrukcję decyzji, względnie, prowadziła ku obranym celom. Po pierwsze - ów cel znaleźć, a nad tym pochylała się od momentu, w którym w jej dłonie wpadło wydanie gazety i sugestywna lista zbrodniarzy. Po drugie - nie dać się zabić i ostatecznie, porozmawiać. Nie zakładała w najlepszych założeniach, że po jednej pogadance, ktokolwiek w miarę ogarnięty, przyjmie jej słowa za wiążące. Nie w aktualnych okolicznościach. Nie w sytuacji, w jakiej znaleźli się ścigani listami gończymi. Tylko ktoś skrajnie naiwny, całkowicie szalony mógłby przyjąć wszystko bez wahania. Inaczej, to Findlay doszukiwałaby się szykowanego podstępu.
Ostatnim punktem dzisiejszego spotkania, miała więc być tylko tylko rozmowa. Nie zmieniało to faktu, że miała przed sobą kogoś, kto przeżył wystarczająco wiele, by w razie konieczności potraktować ją skutecznie. Mówiły o tym napięte rysy twarzy, wieściła zieleń czujnego spojrzenia, ostre słowa i oczywiście różdżka gotowa do użycia. Swego czasu śledziła nawet rozgrywki klubu pojedynków i nazwisko Skamander, zdawało się plasować wystarczająco wysoko, by je zapamiętała. Musiał być biegły we władaniu magii ofensywnej i mimo naturalnej ciekawości - nie miała ochoty sprawdzać informacji na własnej skórze. Nawet, jeśli w planowanej rozgrywce zakładała możliwość podobnego scenariusza. Miała świadomość swoich słabości. I nie chciała wystawiać ich na odsłonięcie. Miała dziwne, ulotne wrażenie, że idący obok mężczyzna, był w stanie je odkryć. I w razie konieczności - wykorzystać.
Ona zrobiłaby dokładnie to samo.
Jedna fraza. Zakon Feniksa, a rejestrowała czystą zmianę. Ważył posłane ku niemu wyrazy, prawdopodobnie doszukując się znamion kłamstwa - Nie wszyscy - odpowiedziała, nim zaczął mówić dalej, a słysząc "parafrazę" jej własnego zdanie, przechyliła głowę, trochę jak ptak, który starał się dostrzec upatrzony szczegół rysującego przed nim obrazu - Wiem do czego dążysz, ale w ten sposób nie osiągniesz zamierzonego celu - źrenice zielonych oczu zwęziły się w nieodgadnionej emocji i złapała się na tym, że powiedziała tak, jak zdarzało jej się konfrontować ze słowami niepokornych stażystów. Powstrzymała odruch przygryzienia wargi. Im mniej szczegółów oddawała dla widoku rozmówcy, tym lepiej. Zamilkła, czekając na kontynuację. Nie zaufałaby komuś, kto bez zastrzeżeń przyjąłby deklarację obcego. Nie, w czasach panującej wojny.
Milczała, aż nie skończył wypowiadać ostatnich wyrazów. I jeszcze moment pozwoliła, by cisza zatańczyła między nimi. Nie dlatego, że nie planował odpowiadać - Jesteś przyzwyczajony, że cię słuchają, prawda? - nie oczekiwała, że się zgodzi. Retoryczne pytanie stanowiło bardziej werbalizację jej myśli - Ale tutaj masz rację - była dla niego tylko podążającym obok cieniem, wciąż bezimiennym. W naturalny sposób, wolałaby, żeby ów fakt pozostał aktualny, ale nie tym razem - Veronica Findlay - czuła na języku mimowolny sprzeciw, ale pozwoliła sobie nawet na lekkie skinienie głowy - nie sądzę, abyś był w stanie pozwiązywać mnie z jakimikolwiek wydarzeniami - w końcu, na ukrywaniu tych faktów, przez wiele lat polegała jej praca. Odetchnęła cicho i tym razem to ona uniosła nieznacznie podbródek - były wiedźmi strażnik - zakończyła odrobinę ciszej. Przestało jej się podobać działanie Ministerstwa, nie chciała wisieć na jego sznurkach, niby marionetka. Nie znaczyło to jednak, ze nie tęskniła za swoją pracą. To w czym trwała aktualnie, było niejako namiastką dawnych działań.
Nad ostatnim pytaniem nie zastanawiała się długo - słuszna idea, chaos w działaniach - przynajmniej tych, o których mi wiadomo - wyliczyła, zupełnie, jakby analizowała działania na misji. A przy tym długo utrzymywała spojrzenie na twarzy mężczyzny - Nie jestem pewna, jaki cel dokładnie chcecie osiągnąć, ale nikt nie zasługuje na śmierć tylko dla faktu, że ma gorszą krew - zamrugała i przeniosła wzrok na ciemną przestrzeń nocy, za plecami ex-aurora. Kryło się za tym jeszcze więcej powodów. Narastających i wynurzających ją ponad obserwację z boku. Ciężko było milczeć, gdy zagrożona była znajoma rzeczywistość. I nie umiała zgodzić się na przymus, którego narzędziem Ministerstwo chciało ja uczynić. I gdzieś jeszcze głębiej wierzyła w to wszystko, o czym opowiadał jej mąż. Nie zgadzała się na rolę marionetki.
Ostatnim punktem dzisiejszego spotkania, miała więc być tylko tylko rozmowa. Nie zmieniało to faktu, że miała przed sobą kogoś, kto przeżył wystarczająco wiele, by w razie konieczności potraktować ją skutecznie. Mówiły o tym napięte rysy twarzy, wieściła zieleń czujnego spojrzenia, ostre słowa i oczywiście różdżka gotowa do użycia. Swego czasu śledziła nawet rozgrywki klubu pojedynków i nazwisko Skamander, zdawało się plasować wystarczająco wysoko, by je zapamiętała. Musiał być biegły we władaniu magii ofensywnej i mimo naturalnej ciekawości - nie miała ochoty sprawdzać informacji na własnej skórze. Nawet, jeśli w planowanej rozgrywce zakładała możliwość podobnego scenariusza. Miała świadomość swoich słabości. I nie chciała wystawiać ich na odsłonięcie. Miała dziwne, ulotne wrażenie, że idący obok mężczyzna, był w stanie je odkryć. I w razie konieczności - wykorzystać.
Ona zrobiłaby dokładnie to samo.
Jedna fraza. Zakon Feniksa, a rejestrowała czystą zmianę. Ważył posłane ku niemu wyrazy, prawdopodobnie doszukując się znamion kłamstwa - Nie wszyscy - odpowiedziała, nim zaczął mówić dalej, a słysząc "parafrazę" jej własnego zdanie, przechyliła głowę, trochę jak ptak, który starał się dostrzec upatrzony szczegół rysującego przed nim obrazu - Wiem do czego dążysz, ale w ten sposób nie osiągniesz zamierzonego celu - źrenice zielonych oczu zwęziły się w nieodgadnionej emocji i złapała się na tym, że powiedziała tak, jak zdarzało jej się konfrontować ze słowami niepokornych stażystów. Powstrzymała odruch przygryzienia wargi. Im mniej szczegółów oddawała dla widoku rozmówcy, tym lepiej. Zamilkła, czekając na kontynuację. Nie zaufałaby komuś, kto bez zastrzeżeń przyjąłby deklarację obcego. Nie, w czasach panującej wojny.
Milczała, aż nie skończył wypowiadać ostatnich wyrazów. I jeszcze moment pozwoliła, by cisza zatańczyła między nimi. Nie dlatego, że nie planował odpowiadać - Jesteś przyzwyczajony, że cię słuchają, prawda? - nie oczekiwała, że się zgodzi. Retoryczne pytanie stanowiło bardziej werbalizację jej myśli - Ale tutaj masz rację - była dla niego tylko podążającym obok cieniem, wciąż bezimiennym. W naturalny sposób, wolałaby, żeby ów fakt pozostał aktualny, ale nie tym razem - Veronica Findlay - czuła na języku mimowolny sprzeciw, ale pozwoliła sobie nawet na lekkie skinienie głowy - nie sądzę, abyś był w stanie pozwiązywać mnie z jakimikolwiek wydarzeniami - w końcu, na ukrywaniu tych faktów, przez wiele lat polegała jej praca. Odetchnęła cicho i tym razem to ona uniosła nieznacznie podbródek - były wiedźmi strażnik - zakończyła odrobinę ciszej. Przestało jej się podobać działanie Ministerstwa, nie chciała wisieć na jego sznurkach, niby marionetka. Nie znaczyło to jednak, ze nie tęskniła za swoją pracą. To w czym trwała aktualnie, było niejako namiastką dawnych działań.
Nad ostatnim pytaniem nie zastanawiała się długo - słuszna idea, chaos w działaniach - przynajmniej tych, o których mi wiadomo - wyliczyła, zupełnie, jakby analizowała działania na misji. A przy tym długo utrzymywała spojrzenie na twarzy mężczyzny - Nie jestem pewna, jaki cel dokładnie chcecie osiągnąć, ale nikt nie zasługuje na śmierć tylko dla faktu, że ma gorszą krew - zamrugała i przeniosła wzrok na ciemną przestrzeń nocy, za plecami ex-aurora. Kryło się za tym jeszcze więcej powodów. Narastających i wynurzających ją ponad obserwację z boku. Ciężko było milczeć, gdy zagrożona była znajoma rzeczywistość. I nie umiała zgodzić się na przymus, którego narzędziem Ministerstwo chciało ja uczynić. I gdzieś jeszcze głębiej wierzyła w to wszystko, o czym opowiadał jej mąż. Nie zgadzała się na rolę marionetki.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Raz. Dwa. Trzy. Cichy, niemy taniec wzajemnej obecności, siły charakterów rozgrywał się na moście, który w jednej chwili stał się wyjątkowo... wąski. Cudem się na nim mieścili tonąc w gęstej atmosferze pozorów. Doskonale zdawali sobie sprawę z jej istnienia - oboje w ostrożności, gotowości poszukiwali słabych punktów, cienia kłamstwa, podstępu wyrytych w niedoskonałościach przywdzianych na twarzy masek. Czasy w których przyszło im żyć stały się ciężkie, a rola jaka przypadła Skamanderowi w całym tym cyrku podsycała wrodzoną nieufność ocierającą się momentami o niebezpieczną paranoję. Mimo wewnętrznego konfliktu stał jednak obok wyceniając kobietę, jej zachowanie, umiejętności, wiedzę. Cisza nie zdradzała wiele. Szczęśliwie zaczęli wymieniać słowa, zdania mogące nieść ziarno czegoś bardziej przekonywującego niż samej wiary w dobre intencje nieznajomej. I choć zwrócona uwaga niosła za sobą coś z protekcjonalności tak jednak nie była w stanie zachwiać jego osądem podsycając jedynie butne myśli co do tego, że to nie on miał w tej całej grze, spotkaniu, konfrontacji jakikolwiek cel. Miała go ona. Tak, zaczynał się niecierpliwić. Bardziej w chwili w której retoryczne pytanie zaczynało mierzwić jego cierpliwość pod włos. Jeżeli mieli cokolwiek ustalić, dojść do jakiegokolwiek porozumienia miało się to odbyć na jego zasadach więc tak, jeżeli mieli dojść do konsensusu dziwniejszej nocy to najpewniej drobna brunetka jeszcze się tych rozkazów miała nasłuchać. Kto wie, może akurat ona się do nich faktycznie w tym czasie przyzwyczai. Mimo wszystko zacisną usta w wąską kreskę powstrzymując cisnący się na usta komentarz. W zamian zacieśnił mocniej wokół siebie płaszcz złudnego opanowania, obojętności zupełnie jak gdyby drgająca w nim nerwowość powoli zaczynała dopominając się o siebie. Jeszcze nie teraz.
Ostatecznie zaczęły spływać ku niemu informacje zamknięte w konkretnych słowach, kontekście. Veronika, wiedźmi strażnik, słuszna idea. Odwrócił się w jej kierunku z większym zainteresowaniem i... skupieniem - zdecydowanym pewnym. Zamknięta w nim była chęć zważenia wartości wypowiadanych przez Findlay zapewnień. Oparł się więc nachalnie swoją świadomością na tej należącej do niej racząc ją przy tym nieprzyjemnym uciskiem w skroniach, impulsem, który rozszedł się rozganiając na krótką chwilę zebrane w jednym miejscu myśli. Tak, użył legilimencji by dowiedzieć się czy mówi prawdę.
- Początkowo celem była walka ze sprowadzanym na Anglię terrorem ze strony Gridewalda, który w chwili obecnej nie ma jednak na jakimkolwiek znaczeniu i stał się przeszłością. Teraz celem jest Tom Riddley, samozwańczy Lord Voldemort stojący za przewrotem władzy podczas szczytu w Stonhenge. To za jego wstawiennictwem Malfoy stał się rzekomym Ministerem Magii, zaś przepaść między czarodziejami, a mugolami jest pogłębiana. Londyn jest dopiero początkiem - zaczął w chwili w której nacisk umiejętności na kobietę ustąpił, a on jej dobra wola nie była oszroniona przez fałsz czy obłudę. Nie uważał, że robił coś nieodpowiedniego stąd też w jego postawie na próżno było szukać skruchy. Jak gdyby nigdy nic kontynuował - Chcemy go powstrzymać. Go i jego wyznawców nazywającymi się Rycerzami Walpurgii- Musimy. Nie widział innej opcji jeżeli świat magiczny, jak również mugolski miał jakkolwiek funkcjonować obok siebie. Istnienie tego człowieka determinowało klęskę któregoś z tych dwóch - Mówiłaś, że możesz pomóc. Jak bardzo - spytał nie wiedząc, czy oferowała strzępek informacji czy możliwość ich zdobycia. Jak wiele musiała wiedzieć, by faktycznie pomóc.
Ostatecznie zaczęły spływać ku niemu informacje zamknięte w konkretnych słowach, kontekście. Veronika, wiedźmi strażnik, słuszna idea. Odwrócił się w jej kierunku z większym zainteresowaniem i... skupieniem - zdecydowanym pewnym. Zamknięta w nim była chęć zważenia wartości wypowiadanych przez Findlay zapewnień. Oparł się więc nachalnie swoją świadomością na tej należącej do niej racząc ją przy tym nieprzyjemnym uciskiem w skroniach, impulsem, który rozszedł się rozganiając na krótką chwilę zebrane w jednym miejscu myśli. Tak, użył legilimencji by dowiedzieć się czy mówi prawdę.
- Początkowo celem była walka ze sprowadzanym na Anglię terrorem ze strony Gridewalda, który w chwili obecnej nie ma jednak na jakimkolwiek znaczeniu i stał się przeszłością. Teraz celem jest Tom Riddley, samozwańczy Lord Voldemort stojący za przewrotem władzy podczas szczytu w Stonhenge. To za jego wstawiennictwem Malfoy stał się rzekomym Ministerem Magii, zaś przepaść między czarodziejami, a mugolami jest pogłębiana. Londyn jest dopiero początkiem - zaczął w chwili w której nacisk umiejętności na kobietę ustąpił, a on jej dobra wola nie była oszroniona przez fałsz czy obłudę. Nie uważał, że robił coś nieodpowiedniego stąd też w jego postawie na próżno było szukać skruchy. Jak gdyby nigdy nic kontynuował - Chcemy go powstrzymać. Go i jego wyznawców nazywającymi się Rycerzami Walpurgii- Musimy. Nie widział innej opcji jeżeli świat magiczny, jak również mugolski miał jakkolwiek funkcjonować obok siebie. Istnienie tego człowieka determinowało klęskę któregoś z tych dwóch - Mówiłaś, że możesz pomóc. Jak bardzo - spytał nie wiedząc, czy oferowała strzępek informacji czy możliwość ich zdobycia. Jak wiele musiała wiedzieć, by faktycznie pomóc.
Find your wings
Gdyby powietrze miało konsystencję, to, wirujące wokół dwóch stojących na moście sylwetek przypominałoby gęstą masę, gotową do cięcia nożem. Niemal wyczuwała pod palcami opór i niewidzialną granicę, którą oboje co chwilę napinali. I gdyby odłożyć na bok całe spektrum okoliczności, jako obserwator uznałaby spotkanie za fascynujące. I nie chodziło nawet o damsko-męską rozgrywkę, chociaż przyznać musiała, że Skamander miał w sobie coś bezczelnie pociągającego. To, co zwracało jej uwagę, to wyrazistość osobowości, którą zaznaczył od samego początku. Mogło jej się paskudnie nie podobać, w jaki sposób starał się prowadzić rozmowę, ale niezaprzeczalnie było to coś, co ceniła u innych. A być może dlatego też, że dostrzegała pewne podobieństwo dla własnych metod poznawczych. Ale na podobieństwie się kończyło. Ostatecznie sięgał po środki przekraczające aktualne potrzeby. Ale dopóki nie próbował sięgnąć bezpośrednio jej umysłu, nie miał prawa poznać szumiących intensywnie myśli.
Kontrola pozwalała na wiele. W przypadku nietuzinkowego spotkania, do którego doprowadziła, kontrola zdawała się falować pod naporem padających z obu stron słów. Ale Findlay zbyt długo pracowała w wiedźmiej straży, by dać się ponieść niepotrzebnym emocjom. A te - chociaż drgały, niczym struny, dopominając się o uwagę - spychała na bok. Wyprowadzenie z równowagi było ostatnim, czego chciała, dlatego pilnowała języka, gestów i spojrzenia, by przekazać tylko to czego chciała. Nie była jednak ze stali. Wibrujące uczucia wciąż były obecne, tym bardziej gorące, gdy po wypowiedzianych przez nią slow, odsłaniając prawdę, spotkała się z bólem. Dosłownym.
Powinna być przygotowana, gdy para męskich źrenic z nienaturalnym dla niej błyskiem, skrzyżowały się z jej własnym. Była trenowana na wiele rozmaitych sposobów, by być przygotowaną na rożne okoliczności. I gdy tylko poczuła ucisk w skroniach i nieprzyjemną w rozpoznaniu pewność, że ktoś sięga wierzchu jej myśli, poczuła gwałtowny skok adrenaliny. Wciągnęła powietrze, zaciskając przy tym zęby, by nie wysyczeć cisnącej się na usta groźby. Ta jednak umknęła pod naporem obcej świadomości, która umknęła równie nagle, jak się pojawiła.
Legilimenta
Wypuściła wstrzymane powietrze równocześnie ze słowami, które - jak gdyby nigdy nic - popłynęły z ust Skamandera. I gdyby gniew miał moc magiczną, prawdopodobnie coś w okolicy własnie by wybuchło. O tym jednak, że coś rzeczywiście działo się z nią, mogły zdradzać ciemniejące spojrzenie, którego utrzymała na mężczyźnie. Zmusiła uwagę, by skupiła się na wypowiadanych słowach, pozwalając sobie na niewidoczne obrócenie końcówki różdżki w palcach. W miarę płynących wyrazów, kilka klamer zaskoczyło na swoje miejsce, układając znane jej informacje. I chociaż słuchała z powagą - nie zapomniała o pulsującym pod skórą gniewem. Tom Riddle. Rycerze Walpurgii - chłonęła i zapamiętywała nowe informacje - Rozumiem - odpowiedziała sucho, lakonicznie i przekręciła się lekko w prawą stronę, by stanąć bliżej krawędzi mostu, wciąż będąc jednak blisko mężczyzny. Zmierzyła spojrzeniem płynąca toń wody, kreśląc bardzo szybko prowizoryczną "odpowiedź" - Tak, mogę pomóc - zaczęła powoli, wracając wzrokiem do ex-aurora, kontrując chłodna aurę, którą jej posyłał - pytaj lub zostaw informację dla Vivienne pod Czarnym Kocurem - kontynuowała - jeśli będziecie potrzebowali zdobyć informacje, zbadać miejsce lub osoby - jestem w stanie to zrobić - mogła pomóc, bo tego chciała. Nie była w żaden sposób uzależniona od podjętej decyzji. Zechcą - to skorzystają, nie - poradzi sobie i bez tego. Nie była na czyjejkolwiek łasce i nie liczyła na taką - I jeszcze jedno - przechyliła głowę w bok, pozwalając, by ciemne kosmki włosów, wysuwających się z upięcia, opadło na policzek - Nigdy więcej, nie zrobisz na mnie tego co zrobiłeś - ton głosu opadł - I nie zrozum mnie źle - tym razem to ona, zakpiła ze swoich i jego parafrazy słów mieszając i kłamstwo i prawdę - nie gniewam się - musiała panować nad emocjami i robiła to, musiała, ale nie znaczyło, że pozwoli sobie podobne działania bez konsekwencji. Odetchnęła cicho i w tej chwili zadziały się dwie rzeczy. Drobna palce zwinęły się w pięść, a ona zamachnęła się z zamiarem uderzenia mężczyzny wyważonym ciosem w przeponę. Wiedziała, że jej cios nie będzie mocny. Niezależnie jednak od wyniku, nie czekając na efekty, zmieniła formę na ptasią i runęła w dół mostu, by zniknąć z pola widzenia.
Kontrola pozwalała na wiele. W przypadku nietuzinkowego spotkania, do którego doprowadziła, kontrola zdawała się falować pod naporem padających z obu stron słów. Ale Findlay zbyt długo pracowała w wiedźmiej straży, by dać się ponieść niepotrzebnym emocjom. A te - chociaż drgały, niczym struny, dopominając się o uwagę - spychała na bok. Wyprowadzenie z równowagi było ostatnim, czego chciała, dlatego pilnowała języka, gestów i spojrzenia, by przekazać tylko to czego chciała. Nie była jednak ze stali. Wibrujące uczucia wciąż były obecne, tym bardziej gorące, gdy po wypowiedzianych przez nią slow, odsłaniając prawdę, spotkała się z bólem. Dosłownym.
Powinna być przygotowana, gdy para męskich źrenic z nienaturalnym dla niej błyskiem, skrzyżowały się z jej własnym. Była trenowana na wiele rozmaitych sposobów, by być przygotowaną na rożne okoliczności. I gdy tylko poczuła ucisk w skroniach i nieprzyjemną w rozpoznaniu pewność, że ktoś sięga wierzchu jej myśli, poczuła gwałtowny skok adrenaliny. Wciągnęła powietrze, zaciskając przy tym zęby, by nie wysyczeć cisnącej się na usta groźby. Ta jednak umknęła pod naporem obcej świadomości, która umknęła równie nagle, jak się pojawiła.
Legilimenta
Wypuściła wstrzymane powietrze równocześnie ze słowami, które - jak gdyby nigdy nic - popłynęły z ust Skamandera. I gdyby gniew miał moc magiczną, prawdopodobnie coś w okolicy własnie by wybuchło. O tym jednak, że coś rzeczywiście działo się z nią, mogły zdradzać ciemniejące spojrzenie, którego utrzymała na mężczyźnie. Zmusiła uwagę, by skupiła się na wypowiadanych słowach, pozwalając sobie na niewidoczne obrócenie końcówki różdżki w palcach. W miarę płynących wyrazów, kilka klamer zaskoczyło na swoje miejsce, układając znane jej informacje. I chociaż słuchała z powagą - nie zapomniała o pulsującym pod skórą gniewem. Tom Riddle. Rycerze Walpurgii - chłonęła i zapamiętywała nowe informacje - Rozumiem - odpowiedziała sucho, lakonicznie i przekręciła się lekko w prawą stronę, by stanąć bliżej krawędzi mostu, wciąż będąc jednak blisko mężczyzny. Zmierzyła spojrzeniem płynąca toń wody, kreśląc bardzo szybko prowizoryczną "odpowiedź" - Tak, mogę pomóc - zaczęła powoli, wracając wzrokiem do ex-aurora, kontrując chłodna aurę, którą jej posyłał - pytaj lub zostaw informację dla Vivienne pod Czarnym Kocurem - kontynuowała - jeśli będziecie potrzebowali zdobyć informacje, zbadać miejsce lub osoby - jestem w stanie to zrobić - mogła pomóc, bo tego chciała. Nie była w żaden sposób uzależniona od podjętej decyzji. Zechcą - to skorzystają, nie - poradzi sobie i bez tego. Nie była na czyjejkolwiek łasce i nie liczyła na taką - I jeszcze jedno - przechyliła głowę w bok, pozwalając, by ciemne kosmki włosów, wysuwających się z upięcia, opadło na policzek - Nigdy więcej, nie zrobisz na mnie tego co zrobiłeś - ton głosu opadł - I nie zrozum mnie źle - tym razem to ona, zakpiła ze swoich i jego parafrazy słów mieszając i kłamstwo i prawdę - nie gniewam się - musiała panować nad emocjami i robiła to, musiała, ale nie znaczyło, że pozwoli sobie podobne działania bez konsekwencji. Odetchnęła cicho i w tej chwili zadziały się dwie rzeczy. Drobna palce zwinęły się w pięść, a ona zamachnęła się z zamiarem uderzenia mężczyzny wyważonym ciosem w przeponę. Wiedziała, że jej cios nie będzie mocny. Niezależnie jednak od wyniku, nie czekając na efekty, zmieniła formę na ptasią i runęła w dół mostu, by zniknąć z pola widzenia.
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Veronica Findlay' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Nie mógł nie być pod wrażeniem prezentowanego opanowania kobiety bez względu na to, czy te było złudne czy też nie. Prawdą było też to, że to ona go znalazła, podążała za nim po to by chwilę później skonfrontować się twarzą w twarz, a przecież plan ten na tylu płaszczyznach niósł za sobą ryzyko. To nie było wcale takie oczywiste, że zaczną rozmawiać chociaż gdy już do tego doszło to samo w sobie dalekie było od typowej i normalnej konwersacji. Słowa przelewały się słodkimi intencjami w które naprawdę chciał wierzyć, lecz zwyczajnie nie potrafił. Nie kiedy nie ryzykował jedynie swoim życiem, dobrem. Machinalnie, z naturalną dla siebie swobodą postanowił wycenić serwowaną mu prawdę miarą swoich umiejętności - nieodpowiednich, plugawych, budzących niesmak. Nie miało to jednak znaczenia, liczyło się to, że zyska pewność będącą ponad pustą wydmuszkę z wiary. Oparł się więc na jej świadomości względnie nienachalnie by w kolejnej chwili czuć na sobie niemalże przeszywające na wskroś spojrzenie pociemniałych, kobiecych tęczówek. Pulsujący w nich gniew zdawał się jednak być zaklęty tylko i wyłącznie w zielonych tarczach. Nie rozpływał się po oblanej wyrachowanym spokojem twarzy choć domyślał się, że to wyłącznie poza. Wyjątkowo dobra.
Słuchając słów krystalizując już teraz to, czego mógłby od niej chcieć, o co mógłby ją prosić. Miał całe zaplecze potrzeb, pomysłów potrzebujących pchnięcia naprzód. Jej umiejętności, możliwe kontakty...
I jeszcze jedno.
Uniósł jasną brew wyżej podnosząc na nią przenikliwe spojrzenie, które... zamiast utrzymać się na twarzy spłynęło za niesfornie umykającym z upięcia kosmykiem. Ten odznaczał się na tle jasnej skóry przypominając podłużne pęknięcie rozciągnięte na kruchej, smukłej porcelanowej szyi. Dopiero zmiana w tonie jej głosu przywołała go do porządku, bliskość i akcja na którą zareagował z nieznacznym opóźnieniem, lecz na tyle szybko by móc wyjść jej na przeciw. Może nie unikiem na który było już za późno, lecz blokiem dławiąc impet uderzenia zamknięciem jej pięści w swoją dłoń. Zmarszczył w niezadowoleniu nos w chwili w której tępy ból przeszedł na nadgarstek. Zacisną palce na kobiecej pięści zakleszczając ją tym samym w uchwycie. Również zmrużył powieki. Nie gniewam się - Doskonale - wycedził z niepasującą do sytuacji urzędniczą, przesadnie uprzejmą dykcją - Z tego względu nie powinno cię też interesować czy i kiedy zrobię to co zrobiłem, prawda? - kontynuował przechylając kobieca pięść na bok jednocześnie zwalniając uścisk aż do oswobodzenia wiedźmiej strażniczki. Nie gniewał się za reakcję, lecz zdecydowanie nie zamierzał niczego obiecywać, składać jakichkolwiek zapewnień. To była jego umiejętność i to on będzie decydował o tym, jak i na kim ją rozporządzać. Jeżeli uzna za konieczne zrobi to ponownie i nie obchodziło go to, że wzbudzi tym samym mógłby wzbudzić w kimś niezadowolenie. Jego praca nie było uszczęśliwianie wszystkich dokoła.
- Tak więc, skoro grzeczności mamy już za sobą... - zaczął przechodząc jak gdyby nigdy nic do interesu -jest coś czego potrzebuję. Chodzi o sprawdzenie kilku lokali, a dokładniej tego, czy właściciele tych w dalszym ciągu żyją i są zainteresowani ich odsprzedażą. Chciałbym byś to sprawdziła, a następnie pośredniczyła transakcji zakupu o ile ich oferty są aktualne - uznał, że nie musiał sugerować, że lepiej dla niej jak wcieli się w jakąś fałszywą rolę stając z potencjalnymi sprzedającymi twarzą w twarz z fałszywymi danymi. W końcu miała za sobą doświadczenie wiedźmiej strażniczki, a to była prośba poszukiwanego rebelianta. Wyciągną zza pazuchy zmielony zwitek pergaminu na którym był spis lokali przyszykowanych przed blisko dwoma miesiącami. Nie potrzebował go - zdążył wyryć w pamięci nazwy ulic - Gdy będziesz przygotowana skontaktuj się ze mną listownie podpisując się jako Godryk. Nie podawaj w wiadomości adresów, nazwisk - w tym celu spotkamy się wówczas tu na drugi dzień o podobnej co dziś porze i omówimy resztę - rozrysował prośbę, plan. Pomimo iż udało mu się zarejestrować różdżkę tak jednak odwiedzanie sprzedawców nieruchomości niosło za sobą sporo kłopotu. Można powiedzieć, że czarownica spadła mu z nieba. Jemu w tym momencie pozostanie zebranie rozsypanych po kątach funduszy darowanych przez Zakonników jak i tych, które udało mu się osiągnąć przy sprzedaży własnego mieszkania jeszcze w kwietniu. Właściwym testem jej dobrych intencji miało się okazać ich kolejne spotkanie. Dziś sam nie był pewien co powinien o niej sądzić. Jeszcze.
|Udany blok, otrzymuję więc 5 obrażeń tłuczonych
Słuchając słów krystalizując już teraz to, czego mógłby od niej chcieć, o co mógłby ją prosić. Miał całe zaplecze potrzeb, pomysłów potrzebujących pchnięcia naprzód. Jej umiejętności, możliwe kontakty...
I jeszcze jedno.
Uniósł jasną brew wyżej podnosząc na nią przenikliwe spojrzenie, które... zamiast utrzymać się na twarzy spłynęło za niesfornie umykającym z upięcia kosmykiem. Ten odznaczał się na tle jasnej skóry przypominając podłużne pęknięcie rozciągnięte na kruchej, smukłej porcelanowej szyi. Dopiero zmiana w tonie jej głosu przywołała go do porządku, bliskość i akcja na którą zareagował z nieznacznym opóźnieniem, lecz na tyle szybko by móc wyjść jej na przeciw. Może nie unikiem na który było już za późno, lecz blokiem dławiąc impet uderzenia zamknięciem jej pięści w swoją dłoń. Zmarszczył w niezadowoleniu nos w chwili w której tępy ból przeszedł na nadgarstek. Zacisną palce na kobiecej pięści zakleszczając ją tym samym w uchwycie. Również zmrużył powieki. Nie gniewam się - Doskonale - wycedził z niepasującą do sytuacji urzędniczą, przesadnie uprzejmą dykcją - Z tego względu nie powinno cię też interesować czy i kiedy zrobię to co zrobiłem, prawda? - kontynuował przechylając kobieca pięść na bok jednocześnie zwalniając uścisk aż do oswobodzenia wiedźmiej strażniczki. Nie gniewał się za reakcję, lecz zdecydowanie nie zamierzał niczego obiecywać, składać jakichkolwiek zapewnień. To była jego umiejętność i to on będzie decydował o tym, jak i na kim ją rozporządzać. Jeżeli uzna za konieczne zrobi to ponownie i nie obchodziło go to, że wzbudzi tym samym mógłby wzbudzić w kimś niezadowolenie. Jego praca nie było uszczęśliwianie wszystkich dokoła.
- Tak więc, skoro grzeczności mamy już za sobą... - zaczął przechodząc jak gdyby nigdy nic do interesu -jest coś czego potrzebuję. Chodzi o sprawdzenie kilku lokali, a dokładniej tego, czy właściciele tych w dalszym ciągu żyją i są zainteresowani ich odsprzedażą. Chciałbym byś to sprawdziła, a następnie pośredniczyła transakcji zakupu o ile ich oferty są aktualne - uznał, że nie musiał sugerować, że lepiej dla niej jak wcieli się w jakąś fałszywą rolę stając z potencjalnymi sprzedającymi twarzą w twarz z fałszywymi danymi. W końcu miała za sobą doświadczenie wiedźmiej strażniczki, a to była prośba poszukiwanego rebelianta. Wyciągną zza pazuchy zmielony zwitek pergaminu na którym był spis lokali przyszykowanych przed blisko dwoma miesiącami. Nie potrzebował go - zdążył wyryć w pamięci nazwy ulic - Gdy będziesz przygotowana skontaktuj się ze mną listownie podpisując się jako Godryk. Nie podawaj w wiadomości adresów, nazwisk - w tym celu spotkamy się wówczas tu na drugi dzień o podobnej co dziś porze i omówimy resztę - rozrysował prośbę, plan. Pomimo iż udało mu się zarejestrować różdżkę tak jednak odwiedzanie sprzedawców nieruchomości niosło za sobą sporo kłopotu. Można powiedzieć, że czarownica spadła mu z nieba. Jemu w tym momencie pozostanie zebranie rozsypanych po kątach funduszy darowanych przez Zakonników jak i tych, które udało mu się osiągnąć przy sprzedaży własnego mieszkania jeszcze w kwietniu. Właściwym testem jej dobrych intencji miało się okazać ich kolejne spotkanie. Dziś sam nie był pewien co powinien o niej sądzić. Jeszcze.
|Udany blok, otrzymuję więc 5 obrażeń tłuczonych
Find your wings
Nieprzewidziane. Tyle lat uczyła się, by spodziewać się tego, co niespodziewane, a wciąż rzeczywistość potrafiła popchnąć ją w stronę, której nie obejmował żaden plan. Zastana rzeczywistość - sama z siebie nie była oczywistością, ale kroczyła kruchą ścieżką, niby bo kruszonym lodzie. Wszystko, czym mogła się kierować, to wypracowane nawyki opanowania i... intuicja. Ta głębsza, bardziej kobieca, która odzywała się się wcale niewołana. Zawsze wtedy, gdy budziły się burze w jej własnych oczach, niby odbite lustra grzmiących emocji. A przyczyną miała być wpatrzona w nią para męskich źrenic i ból, który zakleszczył się na kilka chwil w jej świadomości. Spojrzenie zupełnie różne od tego, które otrzymywała do tej pory - w całej okazałości odcieni. Od tłumionego niepokoju, po drgającą gdzieś, wciąż odpychaną na bok burzę. Przecież wiedziała - nie - miała świadomość konsekwencji, jakie za sobą ciągnął. Ścigany buntownik, rebeliant. Cokolwiek pisały o nim gazety, wszystko co słyszała z ust ministerialnych wieszczów - był człowiekiem. Niezwykle utalentowanym, o ogromnej mocy i - jak poznawała na własnej skórze - niebezpieczny z posiadanymi umiejętnościami, ale wciąż - po prostu czarodziejem. Tym niebezpieczniejszym, że walczącym o przetrwanie. Nie tylko swoje.
Swój własny gniew tłumiła, zmywając jego ślady z bladego oblicza. Tylko oczu nie umiała oszukać, które gromiły mężczyznę niemą groźbą. Ale ta, nadeszła dopiero w geście. W zaciśniętej pięści i uderzenia, które choć trafnie wycelowane, spotkało się z siłą, której nie miała prawa przebić. I chociaż mogła obserwować grymas bólu na Skamanderowym obliczu, nie otrzymała pełni satysfakcji. Palce męskiej dłoni zacisnęły się wokół jej własnej, zamykając w ciasnym uścisku, nie pozwalając, by zbyt szybko umknęła. Nie wycofała się jednak i z uniesioną brodą oraz równie intensywnym spojrzeniem konfrontującym, to należące do Anthonego, wycedziła - Prawda - bliskość sprawiała, że nie musiała mówić głośno, by słowo dotarło uszu byłego aurora, nawet, a może tym bardziej przez różnice wzrostu, górującego nad nią mężczyzny - A ciebie, jak mniemam, nie będą interesować każdorazowe konsekwencję tego co zrobisz - bo takie będą zawsze. Chciał używać swoich umiejętności? Świetnie. Ale każdy uczynek niósł za sobą los. W jej wypadku - dopomagała mu według... potrzeb.
Gdy dłoń w końcu została uwolniona z ujęcia, zatrzymała instynktowny odruch cofnięcia się. Pozostała w miejscu, pozwalając sobie jedynie na zaciśniecie i rozluźnienie palców. Nawet jeśli zblokował wymierzone uderzenie, część drgających pod skóra emocji, opadła, wracając spojrzeniu początkową przejrzystość, wciąż niepozbawioną czujności. Zrobiła kro w tył dopiero, gdy sięgnął do kieszeni, wysuwając złożony zwitek pergaminu. Ignorując uprzejmości, wysunęła dłoń, przechwytując wskazana listę - To możliwe - spojrzała na staranne kreślone, chociaż nieco rozmazane pismo - kilka mogę od razu wykreślić - podsumowała po krótkiej analizie. Niektóre z lokali znała, nawet sama unikała, nie chcąc narazić na niepotrzebne komplikacje. Ale lista była wystarczająco długa, by miała nad czym pracować - Nigdy nie podaję takich informacji w listach - skwitowała, marszcząc ciemne brwi i wracając uwagę do Skamandera. Mówił oczywistość, która wydawała się jej tak naturalna, że niemal zdziwiona, że ktokolwiek mógł robić inaczej. Nie skomentowała jednak myśli, pozostawiając na ustach niewypowiedziane słowo. Zwinęła kartkę w dłoni, wsuwając ją potem do kieszeni - A na dziś, zostawię cię już własnym konsekwencjom. Dobrej nocy panie Skamander - tylko przez moment obserwowała mężczyznę, by z lekkim, nieco sztywnym skinieniem zejść z mostu i zniknąć w coraz głębszym cieniu jednej z uliczek. Miała co planować i nad czym myśleć. I przede wszystkim - o kim, nie będąc pewną ostatecznego osądu.
| zt x2
Swój własny gniew tłumiła, zmywając jego ślady z bladego oblicza. Tylko oczu nie umiała oszukać, które gromiły mężczyznę niemą groźbą. Ale ta, nadeszła dopiero w geście. W zaciśniętej pięści i uderzenia, które choć trafnie wycelowane, spotkało się z siłą, której nie miała prawa przebić. I chociaż mogła obserwować grymas bólu na Skamanderowym obliczu, nie otrzymała pełni satysfakcji. Palce męskiej dłoni zacisnęły się wokół jej własnej, zamykając w ciasnym uścisku, nie pozwalając, by zbyt szybko umknęła. Nie wycofała się jednak i z uniesioną brodą oraz równie intensywnym spojrzeniem konfrontującym, to należące do Anthonego, wycedziła - Prawda - bliskość sprawiała, że nie musiała mówić głośno, by słowo dotarło uszu byłego aurora, nawet, a może tym bardziej przez różnice wzrostu, górującego nad nią mężczyzny - A ciebie, jak mniemam, nie będą interesować każdorazowe konsekwencję tego co zrobisz - bo takie będą zawsze. Chciał używać swoich umiejętności? Świetnie. Ale każdy uczynek niósł za sobą los. W jej wypadku - dopomagała mu według... potrzeb.
Gdy dłoń w końcu została uwolniona z ujęcia, zatrzymała instynktowny odruch cofnięcia się. Pozostała w miejscu, pozwalając sobie jedynie na zaciśniecie i rozluźnienie palców. Nawet jeśli zblokował wymierzone uderzenie, część drgających pod skóra emocji, opadła, wracając spojrzeniu początkową przejrzystość, wciąż niepozbawioną czujności. Zrobiła kro w tył dopiero, gdy sięgnął do kieszeni, wysuwając złożony zwitek pergaminu. Ignorując uprzejmości, wysunęła dłoń, przechwytując wskazana listę - To możliwe - spojrzała na staranne kreślone, chociaż nieco rozmazane pismo - kilka mogę od razu wykreślić - podsumowała po krótkiej analizie. Niektóre z lokali znała, nawet sama unikała, nie chcąc narazić na niepotrzebne komplikacje. Ale lista była wystarczająco długa, by miała nad czym pracować - Nigdy nie podaję takich informacji w listach - skwitowała, marszcząc ciemne brwi i wracając uwagę do Skamandera. Mówił oczywistość, która wydawała się jej tak naturalna, że niemal zdziwiona, że ktokolwiek mógł robić inaczej. Nie skomentowała jednak myśli, pozostawiając na ustach niewypowiedziane słowo. Zwinęła kartkę w dłoni, wsuwając ją potem do kieszeni - A na dziś, zostawię cię już własnym konsekwencjom. Dobrej nocy panie Skamander - tylko przez moment obserwowała mężczyznę, by z lekkim, nieco sztywnym skinieniem zejść z mostu i zniknąć w coraz głębszym cieniu jednej z uliczek. Miała co planować i nad czym myśleć. I przede wszystkim - o kim, nie będąc pewną ostatecznego osądu.
| zt x2
As a child you would wait
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
And watch from far away
But you always knew that you'd be the one
That work while they all play
Veronica Findlay
Zawód : Szuka informacji
Wiek : 38
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
Potrzeba wielkiego talentu i umiejętności, by ukryć swój talent i umiejętności
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ulice
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Somerset :: Dolina Godryka