Wydarzenia


Ekipa forum
Poddasze
AutorWiadomość
Poddasze [odnośnik]23.01.17 14:54

Poddasze

Poddasze nad lecznicą to pusta, w większości mało zagospodarowana przestrzeń służąca za pokój dzienny. Drewniana podłoga skrzypi przy pokonywaniu kolejnych kroków, a wąskie okna nie wpuszczają do wnętrza wiele światła; pod jedną z szyb ustawione jest drewniane krzesło, na którym leży gruba księga - egzemplarz trzeciego tomu Demaskowania Przyszłości. W ciężkich, drewnianych donicach rosną mało zachęcające i lubujące się w ciemnościach rośliny, pośrodku znajduje się stół otoczony trzema krzesłami. Nocą pomieszczenie oświetlane jest świecami lub eleganckimi, szklanymi lampkami olejnymi. W powietrzu unosi się zapach wiedźmich ziół i kadzideł. Uwagę zwrócić może również czerwony kocyk rozłożony w kącie, na którym w chaosie leżą porozrzucane dziecięce zabawki. Drewniane ściany są puste, ascetyczne.
Nałożono zaklęcie Tenebris.
[bylobrzydkobedzieladnie]




bo ty jesteś
prządką



Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 17.09.20 0:45, w całości zmieniany 3 razy
Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]23.01.17 15:40
1 kwiecień

Z jajami popiekła należało obchodzić się ostrożnie, doskonale o tym wiedziała. Położywszy je na stole spojrzała na otwartą księgę, wodząc wzrokiem po treści przepisu na eliksir senności. Nie rozumiała, co się stało - Rita zniknęła, tak po prostu, z dnia na dzień, nie wytłumaczywszy się ani słowem. Dotąd zawsze polegała na jej pomocy, zaradność podpowiadała jej jednak, że powinna te poglądy zrewidować i, podążając za odwiecznym prawem Nokturnu, zacząć liczyć tylko na siebie. Martwiła się - ale to nie miało najmniejszego znaczenia, bo zamartwianie się nie mogło przysłonić jej rzeczywistości - rzeczywistości, w której najważniejszym było zadbanie o byt małej Lysandry. Westchnęła, unosząc w dłoni słoiczek, w którym pełzały trzy zielone gąsienice, spoglądając przez ramię na leniwie tlący się żar w palenisku. Do dzieła, powtórzyła sobie w myślach, biorąc w dłoń alchemiczny nożyk i żywcem tnąc na plasterki zwijające się robaki. Jeśli istniało coś, czego naprawdę nie lubiła, to były to właśnie robaki - ale lata ciężkiej pracy uodporniły ją na krzywienie się na widok najpaskudniejszych maleńkich stworzonek. Gąsienice nie były wyjątkiem. Jedna, druga... i trzecia, która spoglądała na nią z wyrzutem, jakby już wiedząc, jaki los ją czeka - posiatkowana obok dwóch martwych już sióstr. Na uśpienie najlepsze były oczy rozdymki, tych wyłupywać już nie musiała - leżały w przygotowanym do tego słoiczku. Cassandra już wcześniej zadbała o wszystkie ingrediencje, znosząc je na poddasze z piwnicy. W wieczory takie jak te, chłodne, zwiastujące ciężkie, zimne noce, piwnica była nieprzyjemnie zimna.
Cztery liście blekotu, trzy wiązki rumianku i trzy gramy startego lubczyku, odczytała dokładnie z instrukcji, choć czytała ją już po raz trzeci: nie chciała się pomylić. Szkolna wiedza była w niej mocno zatarta i choć niegdyś radziła sobie z tymi wszystkim lepiej niż dobrze, potrzebowała odświeżyć swoją pamięć. Minęło więcej niż dekada i sporo się zmieniło, a jej mentor, profesor Slughorn - był już martwy.
Stanąwszy nad kociołkiem, wpatrując się w wodę, która z wolna zaczynała bulgotać, czuła lekkie poddenerwowanie. Nie sądziła, by pierwsze próby powrotu do dawnych zajęć wyszły jej łatwo, ale - bez pracy nie ma kołaczy, musiała próbować. Wpierw wrzuciła zioła: rumianek, lubczyk i blekot, zataczając kręgi drewnianą łyżką, trzy razy prawo, raz w lewo i znów trzy razy w prawo, dotarł do niej zapach - ładny, przyjemny. Ziołowy, ale nie przesadnie drażniący, delikatny. To dobry znak: eliksir senności musiał w zapachu być kojący. Następnie, wrzuciła od kociołka posiatkowane gąsienice i sięgnęła po słoiczek z rybimi okami - nie sądziła, że zakręciła go tak mocno! - z lekkim opóźnieniem dodając troje z nich. Dopiero na samym końcu przyszedł czas na serce, które, cały czas mieszając eliksir, dodała do mikstury, nie przestając jej mieszać- już tylko w prawą stronę. Miej ten dom w opiece, Morgano.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]23.01.17 15:40
The member 'Cassandra Vablatsky' has done the following action : rzut kością


'k100' : 95
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Poddasze Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Poddasze [odnośnik]23.01.17 16:19
Trzymała łyżkę - i zataczała nią kręgi, w drugiej dłoni mnąc skorupki rozbitych jajeczek popiełka, jak zahipnotyzowana wpatrując się w falującą taflę eliksiru. Ruchy przychodziły jej z łatwością, pomimo dłuższej przerwy -  widocznie pewnych rzeczy nie zapomina się tak łatwo. I choć wiedziała, że przed nią jeszcze daleka droga do przypomnienia sobie tej wiedzy, cieszyło ją, że wizja przyszłości... nie wydawała się wcale tak czarna, jak wydawać by się mogła. Wyjęła łyżkę, otrzymując ją nad kociołkiem i zostawiwszy eliksir na rozżarzonym palenisku, powróciła do niego dopiero nazajutrz.
Pachniał dobrze - chciałoby się powiedzieć bardzo dobrze, choć Cassandra podejrzewała, że więcej w tym szczęścia niż jej własnych umiejętności. Barwa eliksiru wydawała się lśnić podręcznikowo, kojącym, usypiającym szmaragdem pod wpływem słońca - co dostrzegła, unosząc wypełnioną łyżką pod okno - przechodzącą w równie krystaliczny szafir. Pamiętała, jak powinna wyglądać konsystencja tego eliksiru i była niemal pewna, że wykonała go perfekcyjnie. Ostateczny skład ustali zleceniodawca, nim zacznie stosować swoje mikstury na własnych pacjentach, nawet tych dogorywających, wolała upewnić się u autorytetu, że nie zatruje nikogo przynajmniej pierwszym łykiem. Tym autorytetem było Ministerstwo - na stole leżał najnowszy numer Proroka Codziennego obróconego na ostatnią, końcową stronę. Po prawdzie, nieszczególnie ją interesowało w jakim celu Ministerstwo potrzebuje eliksiru senności - zapewne do tłumienia buntowniczych zapędów. Istotne dla niej było wyłącznie to, że dobrze płacili.
Uklęknąwszy nad kociołkiem, delikatnie zanurzyła szklane fiolki w krystalicznej cieczy, wypełniając je po brzegi, następnie silnym ruchem wprawionego medyka zakorkowała je szczelnie, tak, by nie uciekła z nich ani kropla. W odruchu uniosła je jeszcze pod światło, wpierw jedną, potem drugą, upewniając się, już nie tak wprawionym okiem jak kiedyś, czy toń rzeczywiście przypomina podręcznikową. Nie chciała tłuc się do centrum miasta na darmo - wciąż nie potrafiła się przecież teleportować. Zabrała więc fiolki do torby, zarzuciła płaszcz - i znalazłszy się przy oknie zamieniła się w czarne ptaszysko, po czym poszybowała ku niebu.

/zt




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]26.01.17 14:15
15 kwietnia?

Nie było rozróżnienia na ptaki małe i duże. Nie było podziału na gatunki, na funkcję jaką pełniły, na sposób hałasowania ani na pożywienie, jakiego poszukiwały w brudnym Londynie. Z każdym kolejnym krokiem przebytym mokrą ulicą coraz ciszej słyszał ich radosny śpiew, obwieszczający wiosnę. Łączyły się w pary, wiły potulne gniazdka, szykując się do kolejnego deszczowego lata. Szukały schronienia, pokarmu, aby zapewnić sobie i swojej rodzinie przetrwanie. Każdy krok w kierunku Nokturnu sprawiał, że melodia szczebioczących ptaków zmieniała się w pustą ciszę, raz po raz przerywaną przez szepty i ujadanie konających ogarów w ślepych uliczkach. Ciemne przejście pomiędzy światami było niczym niewidzialna zasłona, po przebyciu której czarodziej zapominał o miłych dla ucha odgłosach życia i szczęścia, chłonąc z bruku strach i niechęć. Zapominał o radosnym ćwierkaniu, słysząc jedynie trzepot dużych skrzydeł. Dla niego nie było rozróżnienia wśród ptaków.
Były tylko wrony i te wszystkie inne.
Słuchał niosącego się kanałami echa bicia londyńskiego serca, które właśnie tu się urywało. Tu, w wąskim przejściu na ulicę Śmiertelnego Nokturnu. Hałasy milkły, zastępowane przez ziejącą z bruku samotność, pustkę i śmierć. Kroczył powoli, stałym tempem, patrząc pod nogi, jakby liczył kocie łby pod stopami. W rzeczywistości tego nie robił. Ani teraz, ani kiedy był chłopcem. Towarzyszący mu cichy szelest ciemnej peleryny zgubił się w szeptach żebrzącej czarownicy. Pochwyciła materiał, by go zatrzymać, lecz ten wyślizgnął się z mokrych rąk. Jej godziny były policzone. Tej nocy umrze, lecz nie z głodu, nie z zimna i wyczerpania. Stanie się pożywką dla demonów tu żyjących, które pokuszą się o jej kości, które sprzedadzą na czarnym rynku, o mięso, którym nakarmią swoje wygłodniałe do wściekłości zwierzęta.
Tej nocy na niebie było pełno gwiazd. Niebo miało być bezchmurne, a blask księżyca w pierwszej kadrze miał oświetlać drogę. Ale na Nokturnie rzadko kiedy jakiekolwiek światło przebijało się przez gęsty dym buchający z kominów, które wyprowadzały opary trucizn i eliksirów, kłęby czarnych chmur palących się ciał. Nie patrzył w karty, nie spoglądał w lustro, nie doszukiwał się w gwieździstym niebie odpowiedzi na to, co nadejdzie. Szedł przed siebie tak długo, aż wszystkie odgłosy ucichły. To było dziwne, zatrzymał się pod lecznicą. Powinien słyszeć jęki umierających czarodziejów, ale najwyraźniej wcześnie zabrała ich śmierć. Było cicho.
Spojrzał na okna, lecz były pozamykane. Latem, gdy były uchylone, zszarzałe firany wystawały na zewnątrz. Zatrzymywały wścibskie spojrzenia z ulicy, wypuszczały nieprzyjemny odór gnijących ran. Tej nocy były zwyczajnie zamknięte. Otworzył drzwi, które cicho zaskrzypiały w akompaniamencie pomruku trolla, którego zastał w przedsionku. Mógł go nie wpuścić, zatarasować drogę, lecz jedynie łypał na niego swoimi żółtymi ślepiami. Minął go bez słowa, zdejmując z głowy kaptur. Nie sprawdził pracowni. Nie zatrzymywał się również w lazarecie. Wiedział, że go oczekiwała, więc nie obwieszczał głośno swojego przybycia. A jeśli zjawił się wcześniej niż zakładała i była zajęta, nie zamierzał jej przeszkadzać. Wygospodarował dla niej dużo czasu, biorąc pod uwagę, że być może będzie musiał zająć się na czymś chwilę, nim nie skończy swoich spraw. Ważnych, mimo iż wolał przypiąć sobie odznakę priorytetu. Bez pośpiechu, wręcz leniwie wspiął się po schodach na górę. Nie zaglądał też do sypialni. Jeśli spała to jego obecność przyniesie jej koszmary. Stanął w słabo oświetlonym blaskiem wpół wypalonych świec pokoju. Ale i tam jej nie było, lecz w nim, to jedno okno spośród wszystkich w budynku pozostawało uchylone. Podszedł do niego, nie myśląc nawet o tym, by je zamknąć, mimo iż przez nie do pokoju wpadał nieprzyjemny chłód. Na krześle leżała książka, którą szybko rozpoznał. Wziął ją do ręki i usiadł, wertując kartki. Jeśli kiedykolwiek był czyimś fanem to zdecydowanie autorki owej księgi. Znał jej treść na pamięć, mogąc cytować poszczególne rozdziały na wyrywki. Zajął się przeglądaniem starej lektury w oczekiwaniu na wronę.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Poddasze 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Poddasze [odnośnik]29.01.17 22:19
Nie lubiła, kiedy krzyczeli tak głośno. Gdyby znajdowali się w innym miejscu, jego wrzask spłoszyłby wszystkie okoliczne ptaki, ale znajdowali się na nokturnie - więc umilkło jedynie miauczenie marcujących kotów, których przez zamknięte okno i tak nie słyszała zbyt dobrze. W cichym, milczącym półmroku, ze skupieniem wymalowanym na kamiennej twarzy przeciętej bruzdą zmartwienia, z różdżką w zębach, trzymała czerwieniącą się szmatę przy kikucie ręki obcego mężczyzny. Odcięta część leżała pod jej stopami - rozlewając po drewnianej podłodze i jej skórzanych trzewikach krwistą kałużę. Nie była pewna, czy takie rozwiązanie usatysfakcjonuje jego przyjaciela, który go tutaj przyprowadził, ale nawet nie próbowała ratować tej ręki - amputacja była jedynym rozwiązaniem, która widziała i które potrafiła wykonać. Mogli próbować iść dalej - i ryzykować, czy chory w ogóle przeżyje. Czarnamagiczna klątwa wywołała bardzo dotkliwe zakażenie, niepisane, okrutne reguły rządzące Nokturnem znów dały o sobie znać: Cassandra wiedziała, że przyczyną były porachunki, których sedna wolałaby nie znać, a które - niestety - jej pacjent wybełkotał, majacząc po usypiającym maku. Ale tego miejsca - sekrety nie opuszczały nigdy, uzdrowicielka wyrobiła sobie renomę osoby dyskretnej i od tej renomy zależał byt zarówno jej, jak i małej Lysy. Zaklęła pod nosem, ten krzyk na pewno ją obudził.
Odjęła opatrunek, chwytając w dłoń różdżkę, szepcząc inkantacje zaklęć czyszczących, zatrzymujących krwotoki i opatrujących; tak naprawdę powinna uciąć tę rękę przy ramieniu, nie łokciu - ale postanowiła spróbować i wszystko szło zupełnie nie tak, jak powinno. Zakażenie zdawało się powiększać, przenosić wyżej - choć walczyła z nim ze wszystkich sił. Machnięciem różdżki oplotła kikut bandażem, po czym - kolejnym - rozcięła tę rękę w poprzek, wywołując kolejną falę krwotoku, usiłując dotrzeć różdżką do płynącej fali zakażenia. Czarna magia bywała naprawdę nieokiełznana. Już nie krzyczał - zemdlał, choć nie była pewna, czy z bólu, czy z braku krwi. Nie doceniła go, następnym razem uwarzy większą ilość eliksiru nasennego. Na swoje nieszczęście, przezwyciężył go. I wreszcie: zaklęcie diagnozujące nie wykryło zakażenia. Z westchnieniem wprawiła w ruch leżącą nieopodal igłę z nicią, sprawnie i szybko zszywając ranę. Zostanie po tym paskudna blizna. Igła tańczyła z nicią wzdłuż rany, ściągając rozwarte skóry razem, podczas gdy Cassandra pochyliła się nad wiadrem zimnej wody, w którym opłukiwała z krwi jeden z opatrunków; owinęła go wokół ramienia rannego. Mocno, szczelnie. Solidnie. Kontrolnym ruchem zakrwawionej ręki odchyliła powiekę śpiącego, bez zawahania podtykając mu pod usta fiolką z resztką eliksiru; śpij, słodki książę. Potrzebujesz naprawdę dużo snu. Dopiero teraz, kiedy jego sytuacja była stabilna, podniosła odciętą rękę. Zaklęciem osuszyła wiadro z wody - i wrzuciła do środka kończynę, odstawiając je na bok. Była zmęczona, porządkami zajmie się... o świcie, być może. Schowała różdżkę, chwytając jeden z czystych opatrunków, by wytrzeć w niego dłonie, po czym opuściła lazaret, nie domykając za sobą drzwi - wiedziała, że będzie za słaby, żeby podnieść głowę, a co dopiero wstać z pryczy i wyjść.
Nie spodziewała się gościa, Ramsey wszak nie skonkretyzował pory swoich odwiedzin zbyt dokładnie. Ujrzawszy jednak przy oknie sylwetkę kartkującą księgę, rozpoznała go bez trudu - nawet, jeśli się w jej stronę nie obejrzał, ostrzeżony złowieszczym skrzypieniem starych drewnianych schodów. Cieszyło ją, że zdecydował się przyjść wcześniej - na jej prośbę. Nie zapominała o tym i pozostawała mu wdzięczna - za wszystko, co zrobił. Nawet, jeśli nieszczególnie było to po niej widać.
- Ramsey - przywitała go, nie zatrzymując się nawet na pół kroku, zwalniając tylko nieznacznie. W dłoniach wciąż mełła zakrwawioną szmatkę, plamy brudziły również jej twarz - smuga ciągnęła się wzdłuż lewego policzka, ale Cassandra nawet jej nie zauważyła - koszulę i spódnicę. Nie był to stan, w jakim lubiła się pokazywać komukolwiek. - Nie krępuj się, czuj się jak u siebie. Sprawdziłeś już szuflady? - rzuciła krótko, ironicznie - akcentując swoją prywatność, ostatnio zdecydowanie zbyt mocno przez niego naruszaną - bardziej dla zasady, niż z rzeczywistej potrzeby. W istocie obecność Ramseya nie tylko jej nie przeszkadzała - a już zwłaszcza nie teraz, nie mogła też mieć pojęcia, czy rzeczywiście zajrzał do wnętrza błękitnej sakiewki. - Mam nadzieję, że masz przy sobie to, o co prosiłam - dodała, odejmując już od niego wzrok  - i znikając za ścianą pomieszczenia obok, gdzie krótkim ruchem różdżki zmieniła strój na czysty, a drugim - oczyściła z resztek krwi skórę.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]30.01.17 22:03
Stare, wielokrotnie w życiu(Cassandry zapewne) wertowane kartki szeleściły cicho za każdym razem, gdy je z wolna przewracał, by sobie przypomnieć. Nie wykazywał się wielkim zainteresowaniem, jednak z przyjemnością wracał do wersów i formuł, które w jego młodzieńczej przeszłości wyraźnie narysowały ścieżkę. Księga nie miała dla niego szczególnego znaczenia, przecież opierał się wszechobecnemu sentymentalizmowi. To jednak ona otworzyła mu oczy i ukierunkowała jego myślenie. Od niej zaczynała się jego wizjonerska ścieżka, jej zawdzięczał(o ile mógł) świadomość, że spotkał go wielki dar, a nie przekleństwo. Możliwość spoglądania w przyszłość była niezwykłą umiejętnością, talentem, który wykraczał poza granice wróżenia z fusów, czy stawiania kart czarodziejskiego tarota. Nie mógł zrozumieć niechęci Cassandry do spoglądania w czarną odchłań. Nigdy nie wyjaśniła mu co tak naprawdę ją odstrasza od swojej wielkości. Czy strach, czy ból, czy paranoidalny lęk? To zdawało się być tematem niemile widzianym i niechętnie poruszanym, a każde wspomnienie jasnowidztwa było jak stąpanie po kruchym lodzie, naiwnie trzymając się nadziei, że jej ostatnie wizje nie będą zbyt negatywnie rzutować na humor.
Wielokrotnie dręczyły go obrazy, których źródła nie potrafił się doszukać. Jedna z ostatnich przepowiedni pozostawała dla niego wciąż zagadką, która nie dawała mu spokoju za dnia — nocami znów rozkoszował się błogim snem i odpoczynkiem, dzięki eliksirom, które pochłaniał w zabójczym tempie. Wizja jego własnego końca w Azkabanie, zdradzonego w najbanalniejszy sposób dała mu do myślenia i wzbudziła obawę o własną przyszłość, choć nigdy wcześniej nie miał nic do stracenia. Ale widział w tym wiele cennych wskazówek, które powinien zastosować. Odmowę Cassandry przy tworzeniu zwierciadła odebrał osobiście, a chęć pokazania jaka jest prawda często w jej obecności dawała o sobie znać.
Ciche skrzypienie starych, podniszczonych desek rozniosło się i dotarło do jego uszu, lecz mimo to nie odwrócił się. Nie od razu. Choć wzrok miał wciąż zawieszony na treści księgi autorstwa Cassandry Vablatsky, czujnie nasłuchiwał, próbując wyobrazić sobie każdy pojedynczy krok, jaki stawiała. Dopiero jej głos – o dziwo, tak przyjemny dla jego ucha, zachęcił go do spojrzenia w jej stronę. Zastygł na moment, by uważnie zlustrować ją wzrokiem i upewnić się, że krew, którą była ubrudzona — i która niewątpliwie dodawała jej uroku, była brudem jakiegoś pacjenta, któremu za marne grosze, a może cenniejszą przysługę uratowała życie. Wydawała się być jednak cała, nienaruszona, pomimo wytartej rękawem na policzku krwi.
— Nie znalazłem w nich nic interesującego — odpowiedział od razu, trochę od niechcenia, nie zamierzając wyprowadzać jej z błędu, choć poczuł jednoznaczny przytyk wobec swoich działań. mało brakowało, by poczuł się skruszony i winny temu, co zrobił, lecz nie dał nic po sobie poznać. Śledząc ją wzrokiem odprowadził ją do przejścia, póki nie zniknęła w innym, jakże odległym, pomieszczeniu.
Kiedy zniknęła mu z oczu zamknął księgę i ułożył ją na wąskim, małym parapecie, uwalniając ręce, które teraz mogły rozpiąć klamrę płaszcza, okrywającego jego ramiona. Jej nadejście pozwoliło mu się rozebrać i zostawić ubranie wierzchnie na oparciu krzesła, bo przecież... miał dla niej chwilę.
— Oczywiście — odpowiedział głośniej, tak, aby go słyszała, po czym pogładził się po kieszeniach. — Jak mógłbym świadomie narazić się na twój gniew — dodał ciszej z nutą drwiny, już bardziej do siebie niż do niej. Z lewej kieszeni wyciągnął błękitną sakiewkę, o która pytała. Przez krótką chwilę trzymał ją w dłoni, przyglądając jej się z dziwną konsternacją, po to by ją odłożyć na księgę. Z prawej kieszeni wyciągnął papierową, pomiętą torebkę, w której przyniósł ingrediencje — Mam dla ciebie coś jeszcze — zapowiedzial, kładąc ją obok sakiewki. Zdobyte, znalezione, ukradzione — nie były mu do niczego potrzebne. Umięjętności ważenia eliksirów zatrzymały się na etapie ostatniego roku Hogwartu i choć myślał o tym, by je poprawić nigdy nie znalazł na to czasu. Poza tym, że były mu najzwyczajniej niepotrzebne był inny, bardziej istotny powód, do którego nie przyznawał się zbyt czesto(a może nigdy), mimo iż oboje o tym wiedzieli doskonale. Ratowała jego skórę wielokrotnie. i nigdy nie wahała się, zastanawiając nad opłacalnością — mimo iż był bratem Vasila. Nie chciał myśleć, że powinien jej to w ten sposób wynagradzać — myślał, że zrobił to z dobrej woli.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Poddasze 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Poddasze [odnośnik]03.02.17 2:44
Uchwyciła jego lustrujący wzrok, odwzajemniając go przeciągłym spojrzeniem - upewniał się, czy to ona, czy badał jej sylwetkę? - unosząc ostrzegawczo brew na jego bezczelną odpowiedź; rzecz jasna pojmowała ironię i nie posądzała go o przegrzebanie jej prywatnych szafek - nie tylko dlatego, że w istocie nie znalazłby w tym saloniku nic, co by go mogło zainteresować - przede wszystkim ceniła go nieco wyżej niż zboczonego podglądacza-fetyszystę i jeszcze wyżej niż żałosnego kleptomana, nie omieszkała mu jednak wypomnieć jego potknięcia, niezależnie od tego, czy zaszło, czy nie. Sam fakt, że to zasugerował - wystarczył, by się nastroszyła, choć nie miała w tym racji. Każdy na miejscu Ramseya, a ona sama w szczególności, spojrzałby zapewne do wnętrza owej błękitnej sakiewki.  
- Może chcesz poszukać w innych pokojach? - Nie odpuszczała więc, utrzymując obojętnie uprzejmy, lekko podniesiony ton głosu, tak, by i on mógł ją usłyszeć, kiedy przeglądała się w lusterku; kolejnym ruchem różdżki poprawiła czarny węgielek na powiece. Skóra - była już czysta, krwawe smugi zniknęły, a ubrudzone odzienie, wymienione na jak zwykle powłóczystą spódnicę barwy ciemnego szmaragdu i wpuszczoną w nią czarną koszulę z bursztynową broszą mieniącą się przy szyi, przewieszone zostało przez pobliskie krzesło; zajmie się tym później. Wsunęła różdżkę do kieszeni i, rozplątując dłońmi zmierzwiony długi warkocz, opuściła pomieszczenie, wracając do (nie)oczekiwanego gościa. Może usłyszała cichsze wypowiedziane przez niego słowa, może nie - nie dało się tego po niej poznać, a jej wzrok właściwie natychmiast wyłapał sakiewkę, o którą prosiła. Na  twarz Cassandry wpełzł wyraz konsternacji, kiedy przyśpieszyła kroku i bez słowa uchwyciła woreczek drżącą dłonią, wysypując jego zawartość na swoją drugą dłoń: króciutki sznurek spinający kilkanaście owoców suszonej jarzębiny, dziecięca bransoletka. Coś w niej drgnęło, konsternację zastąpiła wyraźna ulga - nim zamknęła drobiazg, zamykając na nim długie, blade palce. Odetchnęła, dopiero po dłuższej chwili przenosząc nieco nieobecny wzrok na pomiętą torebkę. Nim po nią sięgnęła, obdarzyła Ramseya pytającym spojrzeniem, co to jest?
- Jestem... jestem ci wdzięczna, Ramsey - westchnęła, wyraźnie mocniej zaciskając dłoń, w której trzymała suszoną jarzębinę. - Nie wyobrażasz sobie nawet, jak bardzo. I naprawdę doceniam to, że zdecydowałeś się przyjść wcześniej. - Miał przecież swoje zajęcia. Powoli otworzyła torebkę, sierść jakiegoś stwora - gryf? - małe włoski z szklanym puzderku musiały należeć niegdyś do akromantuli, suszone gałązki niewątpliwie były piołunem. Wyciągnęła fiolkę z cieczą, której na pierwszy rzut oka nie potrafiła rozpoznać, smoczym jadem, jak odczytała z opisu buteleczki. To wiele więcej, niż prosiła; ingrediencje były cenne, ale mieli w tym przecież wspólny interes - choć jej wiedza była mętna, zapomniana, wierzyła, że odświeży ją szybko. - Wiesz, że możesz prosić, o co tylko chcesz - rzuciła, ostrożnie odkładając wszystko na stół, unosząc ku niemu porozumiewawcze spojrzenie, musiał wiedzieć. - I... dziękuję. - Mogła spróbować uwarzyć dla niego co tylko chciał, w obliczu wszystkiego, co dla niej robił - opłacalność dawno przestała mieć jakiekolwiek znaczenie, nawet jeśli trudno było się do tego przyznać przed sobą samą. - Martwię się o nią - dodała głucho, bo gdyby nie jej zniknięcie, nie musiałaby odświeżać swoich umiejętności. Wiedział, o kim mówiła, śmierć Grahama mocno odbiła się na Ricie, zbyt mocno. Ale przecież była silna - jak czarny dachowy kot, który miał aż dziewięć żyć. I który zawsze wracał, choć kiedy znikał - był niemożliwy do odnalezienia, nawet dla niego. Który przeżyłby wszystko. Niestety, prędzej czy później zawsze przychodził dzień, w którym trzeba było się pogodzić z myślą, że kot już nigdy nie wróci. W Londynie znów robiło się niebezpiecznie.
- Napijesz się czegoś? - Oczywiście, że tak, przecież zdjąłeś płaszcz. Wspierając się wierzchem lewej dłoni o tylne oparcie jednego z krzeseł, otworzyła ją, przesuwając jarzebinowe koraliki między smukłymi palcami, wciąż nieco rozedrgana machnąwszy różdżką - przywołując dwa kieliszki i butelkę skrzaciego wina. - Słyszałam, że twoja praca została doceniona. - Lustro, bolesna zadra, wieści roznosiły się szybko. - Gratuluję. - Choć gdzieś pod tymi słowy wciąż czaił się żal.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]05.02.17 1:58
Kiedy odpisywał na jej listy czasem zastanawiał się nad wyrazem, jaki przybierze jej twarz, gdy będzie je odczytywać. Czy będzie zła, rozbawiona, czy zniecierpliwiona jego, czasem szczeniackim, czasem złośliwym, przekomarzaniem się. W jej odpowiedziach zawsze z takim samym rozbawieniem doszukiwał się zarówno ironii, jak i prawdy w nią zgrabnie wplecionej. W swoich listach zaś bywał mniej poważny niż w rzeczywistości, jakby traktował to jak zabawę, z której nie poniesie żadnych konsekwencji. Jej uniesiona brew przypomniała mu o tym.
Odpowiedź, która cisnęła mu się na usta niosła ze sobą echo nastroju tych listów, więc nie odpowiedział w ogóle, czując się nagle zmęczony własnym nastrojem tamtej chwili. Nie miałby żadnych oporów przed przeszukaniem jej mieszkania, gdyby widział w tym jakikolwiek sens. Nie było go. Nie potrzebował ani jej drobiazgów, ani pieniędzy, ani być może ukrytych głęboko w ubraniach rzeczy obdarzonych wielkim sentymentem. Musiałby przeszukać ją, ale nic by nie znalazł w ten sposób. Dlatego wolał obserwować i bawić się w oddzielanie fałszu od prawdy. Trudno ją było odczytać i zrozumieć, lecz może dlatego robił to za każdym razem, gdy ją widział. I nie nudziło mu się.
Obrócił się plecami do okna i oparł łopatkami o zimną ścianę, przenosząc cały ciężar ciała na wygięty w przód odcinek lędźwiowy. Ręce włożył do kieszeni, w milczeniu i z ciekawością patrząc jak dopada sakiewkę, która z jednej strony nosiła plamy po zdrapanym wcześniej błocie. Wypadła na bruk, gdy złodziej próbował uniknąć konsekwencji, a na jego policzku nie było już śladu tamtego starcia. Zaobserwował drżenie jej dłoni, pośpiech, gwałtowność ruchów, wyobrażając sobie przy tym jej przyspieszony oddech, którego nie słyszał. Nie miał wątpliwości, co do istotności tego, co zawierała, choć wciąż nie był w stanie tego pojąć. Przecież gdy tylko wrócił ze zdobyczą do mieszkania, zajrzał do środka i zdębiał widząc co jest w środku. Nie był pewien, czy ro rezygnacja, irytacja, czy coś innego wstąpiło w niego, gdy chował sakiewkę głęboko do jednej z szuflad. Teraz patrzył na nią, bo chciał zrozumieć, dlaczego była tak ważna. Skąd się to brało.
Jej słowa przyjął z takim samym spokojem, ledwie kiwając w odpowiedzi głową. Był oszczędny nie tylko w słowa.
— A więc teraz jestem chłopcem na posyłki?— bardziej stwierdził niż spytał. Był świadom jak głupio i pretensjonalnie brzmiały te słowa, niemalże wyciągnięte z ust nastolatkowi, którym od dawna nie był. Nie pasowały do niego. Choć jego głos nie rozbrzmiał w żadnej konkretnej emocji, słowa zdawały się zawierać wszystko — mimo iż nie czuł zupełnie nic. Zdecydował się na ten mało imponujący ruch, licząc, ze przyniesie określone skutki i otrzyma odpowiedź, którą chciał usłyszeć. I tylko w ten sposób mógł to od niej wyciągnąć.
Nie był zaskoczony na widok zawartości; nie poświęcając jej zbyt wiele czasu  pozostał skupiony na uldze jaka pojawiła się na jej pociągłej, sarniej twarzy. Nie spytał też wprost, czym dla niej jest ta mała bransoletka, choć jego myśli szybko skierowały się w stronę Lysy. To jednak wciąż nie wystarczyło, by zrozumieć, dlaczego Cassandra poprosiła go o jej odzyskanie. Dla niego, była to tylko zwykła bransoletka, dla której naraził (choć sam w to nie wierzył) zdrowie(życie?).
Chciał to pojąć. Próbował. Irytował się tym, że nie potrafił.
— Wyjątkowo nie miałem zbyt wiele do zrobienia — skłamał od razu, spuszczając wzrok na podłogę. Mógł robić wiele innych rzeczy w tej chwili, zmuszając ją do wyczekiwania, a tymczasem sam przybył wcześniej, zostając sam na sam z ciszą i samotnością płynącą z tego miejsca. Jej wdzięczność nie sprawiała, ze rósł w siłę. Nie czuł się idiotycznie silniejszy i bardziej wpływowy. Wiedział, że uczynił to, bo chciał — spełnić jej prośbę, a nie jak zwykle po prostu się rozerwać.
Nie chciał od niej eliksirów — nie teraz. Nie potrzebował od niej również trucizn, radząc sobie ze szkodnikami na inne sposoby. Wiedział, że może przyjść i prosić ją o to wszystko, choć proszenie o cokolwiek, bardziej niż dziękowanie, które było wyrazem grzeczności, przychodziło mu z ogromnym trudem. W teorii nazywano to "pewnością, że można na kogoś liczyć". I bez tego kłopotliwego wyznania wiedział, że to prawda. Nigdy go nie zawiodła, zajmując się jego ranami najlepiej jak potrafiła.
— A ty spełnisz każdą moją prośbę?— spytał jeszcze nim przyjemny dźwięk  ostatniej głoski podziękowań nie ucichł całkowicie. Jednocześnie uniósł na nią wzrok, w którym poza zaciekawieniem pojawiła się także iskierka prowokacji. Wyglądał pewnie, choć wątpił, by była w stanie przystać na każdy jego kaprys. Nie była mu nic dłużna, a jej słowa były wyrazem nadmiernej wdzięczności, więc nie odbierał jej słów zbyt poważnie. Mogła zmienić zdanie w każdej chwili.
Przez chwilę zastanawiał się nad nią, lecz szybko zrozumiał, że w kontekście otrzymanych ingrediencji i zapewnienia musiało jej chodzić o Ritę. Przymknął wtedy oczy, a cichy pomruk, który nie miał szansy stać się głośnym wyrazem przeoczonej oczywistości, wydostał się niekontrolowanie z jego gardła. Oderwał się od ściany, by wyjrzeć przez okno, jakby spodziewał się tam zobaczyć przemykający ulicą cień, który do niej należał.
— Dlaczego? — Wszystkie doświadczenia jakie zostawiły na niej ślady, włącznie ze śmiercią Grahama, tylko ją wzmocnią. Był co do tego pewien. — Poradzi sobie, jak zwykle — dodał, na moment wpadając w zadumę. Doskonale wiedział, jak ważna była dla Cassandry. Z pewnością jej powrót pozytywnie na nią wpłynął, dodał jej sił, może jakiejś wiary? Choć nie wydawała się szczęśliwsza niż zwykle, bo dostrzeżenie na jej twarzy czegoś na kształt szczęścia wydawało się niemożliwe, podejrzewał, że powrót przyjaciółki wiązał się z upragnionym spokojem. Dlaczego miałaby się martwić? — Odwiedziła cię?— Oczywiście. Musiała.
Powracający temat ponaglił go do tego, by na nią spojrzał, by zatrzymał baczne spojrzenie na jej smukłej sylwetce, budującej wrażenie silniejszej, gdy trzymała w dłoniach różdżkę.
— I mam to, czego chciałem — stwierdził bez cienia entuzjazmu. Zdążył nacieszyć się swoim sukcesem, osiągnięciem, które otwarło mu drzwi i wzbogaciło jego wiedzę, przygnało ku niemu wiele nowych pomysłów. I osiągnął to bez jej pomocy, mimo, że o nią prosił, na swój pokrętny, dziwaczny sposób. Nie zaproponował jej oceny jego pracy, przekonany, że nie skorzysta. Nie był w stanie zmusić jej, by spojrzała w przyszłość. Wiązała w sobie zbyt wiele "nie", a on wiedział to bardzo dobrze.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Poddasze 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Poddasze [odnośnik]14.02.17 20:35
Był złośliwym, przepełnionym niezrozumiałą - czyżby? - pewnością siebie sukinsynem pozbawionym jakichkolwiek głębszych uczuć, milczącą krwiożerczą bestią, której zły humor wystarczył, by zasiać spustoszenie wśród przypadkowej grupki pechowców, potworem, jak cień sunącym się za jego wrogami, był milczącym tygrysem, którego złowieszcze mruczenie z niezrozumiałego dla niej samej powodu ją uspokajało  - lubiła go takiego; był kimś, kogo naprawdę powinna się bać i wobec kogo nieustannie odczuwała respekt dyktowany zdrowym rozsądkiem. Imponował jej siłą, zdecydowaniem i zimną krwią, jaką zachowywał niezależnie od sytuacji, owszem, lubiła go prowokować, lubiła się z nim przepychać i stawiać na swoim, traktując to jak zabawę, grę, która nie miała zasad; bo tacy jak oni - zasad nie uznawali. Emocje Ramseya pozostawały nieprzeniknione, robił dla niej wiele, choć wcale tego robić nie musiał, pomógł jej - jak nie pomógłby nikt inny, choć zapewne nie mógł zrozumieć, jak wielka była waga błękitnej sakiewki i ukrytej w niej jarzębinowej bransoletki należącej do jej dziecka. Tak bardzo tego chciała - sprawić, by Lysa uchwyciła przebłyski zdrowego dzieciństwa, żeby jej małych, dziecięcych skarbów nie rozkradali ludzie, których Cassandra przyjmowała pod dach. Potrafiła zrobić wszystko, była matką i chroniła ją jak lwica, to małe, jasne, choć skryte w cieniu istnienie nadawało jej życiu jedynego sensu. Nie sądziła, by Ramsey mógł to kiedykolwiek zrozumieć. Usiadła wreszcie na krześle, wsuwając na wąską dłoń dziecięcą bransoletkę.
- Czujesz się niedoceniony? - odparła krótko, lekko zdumiona, wspierając brodę na wygiętym nadgarstku ozdobionym jarzębiną. - Jeśli moja prośba była poniżej twoich standardów, a wyzwanie okazało się zbyt błahe - mam na myśli: zamordowanie tego bydlaka, który nawet w ludzkiej formie zdawał się wspomagać wilczymi zmysłami i uratowanie z opresji dwóch wdzięcznych dam; Ramsey wyszedł z tego spotkania właściwie bez szwanku, nie zdziwiło jej to. Gdyby w niego nie wierzyła, nie prosiłaby go o pomoc. - Postaram się następnym razem zadrzeć z kimś znacznie potężniejszym - przyrzekła, bowiem komplementy, podziękowania i inne dobre słowa płynęły z jej ust niezwykle rzadko, nawet, jeśli nieustannie przewijały się przez jej myśli. Wyjaśnienia były mu należne, wiedziała o tym - ale uciekała od nich jak mogła. Różnimy się od siebie, Ramsey, ty potrafisz mordować potwory (i nie tylko), ja potrafię zrozumieć dziecko i oddać mu całą siebie, nie próbujmy mieszać jednego z drugim.
Przyglądała mu się uważnie, wpatrującemu się w podłogę, nieco być może zrezygnowanego, zirytowanego, zastanawiając się, co tak naprawdę spowodowało zmianę jego decyzji - i nie uwierzyła mu, że naprawdę nie miał do nic innego do załatwienia.
- Naturalnie, że nie - przytaknęła mu więc swoim zwyczajem, wciąż mu się przyglądając, utkwiwszy wzrok na jego unieruchomionej męskiej grdyce, do momentu, w którym nie przeniósł własnego spojrzenia ku niej - subtelny uśmiech pojawił się na jej ustach, kiedy wyłapała z jego głosu zadziorną iskrę prowokacji. Dała tym słowom opaść w przestrzeni, przez chwilę delektując się ciszą, nim odpowiedziała.
- Być może - odparła miękko, wciąż patrząc w jego czarne jak otchłań źrenice, umyślnie przeciągając wyważone głoski; choć bezczelna, podobała jej się ta pewność. Siła - sprawiająca, że z drogi schodził mu nawet cień. Patrzyła mu więc w oczy odważnie i nie mniej prowokująco, wyginając wciąż wspartą na łokciu szyję. Była mu wdzięczna za wszystko, co robił, ale to nie wdzięczność nią kierowała. Zaskakujące, jak podobne były jego oczy do oczu Vasyla - i jak inne było w nim wszystko pozostałe. - Masz chęć się przekonać? - W jej głosie pobrzmiewało coś kpiąco-obojętnego, coś, co miało zniechęcić słabego i sprowokować silnego, coś, co pozwalało jej na bezpieczny i spokojny odwrót i coś, co pozwalało jej w każdym momencie zmienić zdanie i cofnąć się o krok. Nie była nawet w połowie tak silna, jak lubiła sprawiać wrażenie. Nastrój ten jednak zaraz prysnął jak mydlana bańka, Cassandra westchnęła cicho, uciekając spojrzeniem.
- Na krótko - odparła bez entuzjazmu, kolejnym machnięciem różdżki, zapewne dla zajęcia czymś dłoni, rozlewając przywołane wino pomiędzy nich - i lewitując jeden z kieliszków bliżej gościa. Zasępiony wyraz jej twarzy mówił wyraźnie: coś jest nie tak. Rita miała kłopoty, Cassandra była o tym przekonana, nie wiedziała jednak jakiego rodzaju były to kłopoty. Ale bała się - ostatnimi czasy alchemiczka znikała jak kot, na coraz to dłużej. Nie mogła się zdecydować, czy bardziej była na nią wściekła, czy bardziej odczuwała zawód, czy bardziej się o nią martwiła. Ale przecież Muclbier miał rację, Sheridan zawsze spadała na cztery łapy. - Zbyt krótko - dodała, nie patrząc na niego; sama nie wiedziała, co te słowa właściwie znaczą, ani dlaczego je wypowiada, zapewne sądziła, ze zrozumie - też ją przecież dobrze znał, wiedział, potrafił przewidzieć... Pokręciła przecząco głową, zbyt dużo ckliwości, zbyt dużo niewiadomych, zbyt dużo niedomówień. To nie miało żadnego znaczenia. Nie rozmawiajmy o tym.
- Jak zawsze - mruknęła, przenosząc spojrzenie na czerwień wina wypełniającą kryształowy kieliszek; Ramsey zawsze dostawał to, czego chciał. Ona chciała wtedy jednego - i nigdy tego nie dostała. Nie zmieniało to faktu, że tliła się w niej ciekawość; artefakty oddziałujące na przyszłość były potężne, a czarodziej, który był w stanie go stworzyć: jeszcze potężniejszy. Otulił ją ciężar atmosfery, odurzył zapach wina, przybił - ciężki moment. - Co w nim ujrzałeś? - zapytała więc szczerze, może nieco melancholijnie. - Kiedy w nie spojrzałeś, pierwszy raz? - sprecyzowała, nie musiała dookreślać, że chodziło jej o zwierciadło przyszłości.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]18.02.17 23:00
— Niedoceniony? — Uniósł brwi zaskoczony takim doborem słów. Kto jak kto, lecz on w swoim życiu nigdy nie szukał aprobaty innych, uznania, ani tym bardziej czyjejkolwiek dumy z podejmowanych działań. Jej wdzięczność była dla niego czymś zupełnie nowym, wszak nigdy wcześniej nikomu nie pomagał, tym bardziej, że nic z tego nie miał. Kierował się chłodną kalkulacją, której nie towarzyszyła sympatia żadnej z osób, z którymi kiedykolwiek współpracował, a wobec Cassandry nie mógł już nawet tłumaczyć się przysługą, którą była mu winna, jakoby oni wzajemnie od wielu lat spłacali nieustannie zaciągane u siebie długi. Kontekst kolejnych słów uspokoił go, więc westchnął cicho, przewracając teatralnie oczami.— Fakt, spodziewałem się czegoś bardziej wymagającego. Ten czarodziej... Był jak niedzielna krzyżówka w Proroku. Nu-dy— mruknął w końcu, przeciągając głoski i przymykając oczy, gdy pocierał palcami czoło tuż nad ciemnymi brwiami. Tak naprawdę wcale nie przywiązywał wagi do zagrożenia, którym był wrogi Cassandrze osobnik. Traktował go jak każdego innego wroga, którego jedynym możliwym epilogiem była śmierć. Jego wilkołactwo i zbliżająca się pełnia wymagały od niego wiele wysiłku(choć mógł zaprzeczać, że było inaczej), a każde rozproszenie w walce niosło ze sobą groźbę porażki(której nie umiałby przyznać). Do tej pory nie zastanawiał się nad poziomem trudności tej prośby. Niezależnie od tego, czy czarownik ze zlecenia Vablatsky był wilkołakiem, czy szlamą miał dla niego tak samo niską wartość — należało go zabić, jeśli to miało sprawić jej przyjemność, jeśli miało ją uspokoić.
Nabrał powietrza w płuca lekko i cicho, otwierając oczy od razu wpatrzone w bransoletkę, która zdobiła chudą dłoń wiedźmy, jakby wciąż, odkąd tylko została wyciągnięta, przykuwała jego wzrok. Pochwycił lewitujący w powietrzu kielich wypełniony skrzacim winem i przekrzywił lekko głowę, jak urzeczony lub zahipnotyzowany patrząc w dziecięcą ozdobę.
— Powiedziałaś, że... — zawahał się, przywołując w myślach tamtą sytuację, i jednocześnie uzmysławiając sobie, że niewiele powiedziała o swej zgubie, choć wydawało mu się, że z jej wyrazu twarzy i nerwowych ruchów wyczytał o wiele więcej. musisz odzyskać to, co ci ukradł. — Sakiewkę, a raczej drobną bransoletkę, która się w niej znajdowała. — To bransoletka — mógłby jej kupić sto innych i żadna nie miałaby dla niej takiego znaczenia jak ta konkretna. — Zrobiona przez Lysę— kontynuował, mrużąc lekko oczy. Miał przed sobą obraz matki, dla której tak wielką wartość stanowiło kilka korali z jarzębiny. Nie rubiny, nie srebro, sykle, ani kwiaty. — Dlaczego?— spytał ciszej, męcząc się z tym pytaniem.
Przez krótka chwilę, wpatrywał się w ozdobę, nie zdając sobie nawet sprawy, że jego brwi naturalnie ściągnęły się ku sobie w wyrazie konsternacji. Niewiedza ciążyła mu na barkach; to był balast, którego nie potrafił się w żaden sposób pozbyć. Dążył do tego by pojmować wszelakie problemy i dylematy, bo dzięki temu lepiej rozumiał ludzi i wychwytywał ich słabości. Być może z tego samego powodu kwestia błękitnej sakiewki stała się dla niego drażniąca. A może próbował przebić się głębiej i z innych powodów chciał ją zrozumieć.
Jej odpowiedź brzmiała satysfakcjonująco — pomimo niepewności w niej zawartej. Lewy kącik jego ust poszybował nagle w górę, choć byłby niezwykle naiwny dając się nabrać na taką sztuczkę. Chwycił lewitujący kieliszek ze skrzacim winem i wolnym krokiem ruszył w jej kierunku, nie redukując sobie przyjemności patrzenia na nią.
— Sprawiam wrażenie, jakbym chciał od ciebie czegoś jeszcze? — Usiadł na drugim krześle, obserwując ją jeszcze przez chwilę; linię łuków brwiowych, zielone tęczówki, który ch odcień wydawał się znacznie ciemniejszy niż zwykle, drobne usta, pociągłe rysy twarzy, długie, krucze włosy niesfornie zawijające się na wątłych ramionach. Był zdziwiony jak dokładnie emocje malują się na jej twarzy, kiedy w powietrzu unosiła się myśl o Lysandrze lub Ricie. Obie były wyjątkowo istotne, co do tego nie mógł mieć wątpliwości. Jej nastawienie zmieniało się bardzo szybko. Codzienna, niemalże naturalna obojętność gdzieś umykała, a zamiast niej pojawiały się drobne zmiany, które przyciągały jego uwagę.
— Być może pojawiły się nowe sprawy Grahama, którymi musiała się zająć. — Nie wierzył w to. Z ich rozmowy przecież wynikało, że zrobiła już wszystko. jego śmierć ją dotknęła(bardziej niż powinna), a w jej błyszczących oczach widział nie tylko ból, ale i żal, że ją zostawił samą. Nie miał jednak wątpliwości, co do tego, że gdyby znalazła się w sytuacji bez wyjścia zgłosiłaby się do niego. — Choć może... coś poszło nie tak — wypowiedział to z lekkim lekceważeniem, nie mogąc docenić tego, co robiła dla jego brata. Potrafił za to okazać wdzięczność wobec tego co mu ofiarowała, ledwie powstrzymując się przed przyznaniem, że lepiej wykorzysta zgromadzone informacje o rodzinie niż jego martwa, lecz lepsza połowa.
Upił łyk wina, odrywając wzrok od Cassandry w stronę zionącego mrokiem okna. Jego chłód i bijący z Nokturnu mrok napawały go dziwnym spokojem, który był mącony przez siedzącą przed nim czarownicę. W końcu przymknął oczy i pokręcił głową, czując jak coś strzyka mu w karku. To był długi dzień.
— Śmierć. Wiem, wyjątkowo szokujące — odparł od razu bez większego przejęcia. Po raz pierwszy spojrzał w zwierciadło w ministerstwie, kiedy chciał sprawdzić, czy rzeczywiście działa, ale obraz najbliższej przyszłości nie brał za najlepszą wróżbę. Dopiero kiedy stanął przed nim w progu swojej sypialni i pozwolił na chwilę zapomnienia, ujrzał to, co chciał zobaczyć — nadchodzące zdarzenia, które nie napawały optymizmem. Wierzył, że krew, którą ujrzał nie należała do niego, a do jego brata, choć nie mógł jednoznacznie stwierdzić, że interpretacja była właściwa. Zawsze brakowało w tych obrazach jednoznaczności, która wzbudzałaby w nim zadowolenie. Starał się odsunąć od siebie widmo rychłej śmierci, ryzyko bowiem towarzyszyło mu nieustannie, ale wierzył w każde proroctwo, próbując odszukać właściwy sens w symbolach.. Dni Vasyla były policzone — tak chciał to pojmować, lecz kiedy go o to spytała, wstąpiły w niego wątpliwości. Niemożliwe, nie mógł się mylić. — Mógłbym spytać, czy chciałabyś w nie spojrzeć, lecz znam odpowiedź — dodał, obracając w jej kierunku głowę. Pochylił się w przód, wspierając łokciami na kolanach i wyciągnął przed siebie prawą rękę. — Podaj mi swą dłoń.
Mogła nie chcieć patrzeć w przyszłość, lecz on był inny. Chciał znać przeznaczenie; swoje, ale także jej. Znaki wnętrza jej wąskiej dłoni nie niosły ze sobą odpowiedzi na wszystkie jego pytania, ale mogły pomóc w decyzjach, które pozostały do podjęcia.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Poddasze 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Poddasze [odnośnik]02.03.17 12:49
Zbyła jego zaskoczenie milczeniem, bynajmniej wszak nie sądziła, że Ramseya naprawdę dopadła nagle zbyt niska samoocena, drażniła się z nim, umyślnie przesadnie parafrazując jego słowa, być może łudząc się, że wyprowadzając go w ten sposób w pole, ciągnąc rozmowę w inne rejony, niż to zaplanował, odbiegnie od pierwotnego... wyjątkowo niezręcznego tematu. W uciekaniu była najlepsza - od wszystkiego, co trudne, a sens całej tej sprawy był trudniejszy, niż cokolwiek innego, chodziło przecież o małą Lysę - najbliższą jej sercu istotę - i chwilę słabości samej Cassandry. Patrzyła, jak z lekkością wypowiadał słowa bagatelizujące potęgę człowieka, który jej zaszkodził, zastanawiając się, jak wiele tkwiło w nich prawdy, a jak wiele pustych męskich przechwałek. Widziała go przecież - potężnego. Wielkiego. Tak samo namacalnie, jak widziała teraz siedzącego przed nią Ramseya, tego samego, który sprezentował jej jego serce, nawet nie draśniętego. Gdyby cokolwiek mu się stało, nie zdołałby tego przecież przed nią zataić, nie wierzyła, by znał lepszego albo choćby drugiego równie tak zdolnego uzdrowiciela co ona sama. Mulciber był cholernie niebezpieczny - by to wiedzieć, nie potrzebowała wcale dowodu, którego jej dostarczył, przeistaczając się tamtego dnia, za oknem własnego mieszkania, w smolistą mgłę, o wiele subtelniejszą niż jej krucza forma, wywodząca się z magii, której Cassandra nie potrafiła rozpoznać i o której zapewne nigdy nie słyszała, a jeśli los będzie łaskawy - nigdy nie usłyszy. Ważne było to, że Ramsey siedział obok, irracjonalnie sprawiając, że Cassandra w jego towarzystwie czuła się bezpiecznie, wierząc, że choćby w jej drzwi zapukała horda bandytów sunących po krętych i ciemnych uliczkach Nokturnu, on byłby w stanie ich wszystkich roznieść w pył zaledwie kilkoma zaklęciami. Nie tylko ona wiedziała, jak bardzo był potężny - sam fakt, że dorwał tamtego mężczyznę, powinien dostarczyć plotek, które wystarczą, by na długo pozbyła się jakichkolwiek problemów. Nie miała zamiaru łechtać jego ego słowami podziwu, a wylewne podziękowania nie były w jej stylu - wierzyła, że Ramsey po prostu wiedział.
- Może powinieneś w takim razie potraktować to jako... preludium - mruknęła, nachylając się ku niemu. - do czegoś znacznie ciekawszego - uściśliła powoli, delektując się każdą głoską, wyłapując jego źrenice, chcąc spojrzeć prosto w jego oczy, bezwstydnie kokietująco. Przesunęła smukłymi palcami dłoni podtrzymującej podbródek po własnych kościach policzkowych. - Słyszałam, że w piwnicach pod Mantykorą zalęgł się bazyliszek - dodała już głośniej, z cichym westchnieniem wracając do poprzedniej pozycji; człowiek, nad którym pracowała przed momentem, bełkotał przez sen wiele bzdur, ta była jedną z nich i naturalnie wątpiła, by ów bazyliszek w rzeczywistości istniał - czy bazyliszki w ogóle naprawdę istniały? - a nawet gdyby, to raczej nie zainteresowałby Ramseya, ale przecież nie byłaby sobą, gdyby powstrzymała żmijowy język w równie zabawnej sytuacji.
Na jego kolejne słowa wpierw utkwiła w nim spojrzenie, by zaraz potem, usłyszawszy dalsze, uciec nim bok, odruchowo sięgając palcami do pojedynczych ususzonych koralików jarzębiny, oplatając dłoń wokół własnego nadgarstka, wyżej unosząc oswobodzony podbródek. Dlaczego -  a dlaczego ty mi pomogłeś, Ramsey? Musiałeś, czy nie musiałeś? Przymknęła oczy, chwilę milcząc, nie wiedząc, jak wytłumaczyć potworowi ciężar życia wśród strachów małej dziewczynki. Może zasługiwał na wyjaśnienia, nawet jeśli, jej zdaniem, i tak nie był w stanie ich pojąć; zagadka miłości dla tego człowieka jeszcze długo pozostanie tajemnicą. A zagadka najsilniejszej miłości, miłości matki, zapewne pozostanie dla niego nierozwiązana na zawsze.
- Wyobraź sobie, że jesteś małym chłopcem - szepnęła, wciąż na niego nie patrząc, odnalazła spojrzeniem blady płomień tlącej się nad stołem świecy, choć zmęczone źrenice niemal od razu nabiegły łzami, przegrywając zmaganie z ogniem. Tak było łatwiej. - Tak małym, że różdżka nie jest ci jeszcze osłoną, a krótkie dłonie ledwie trzymają prosto dziecięcą miotełkę. Twoje życie toczy się w mroku - nie na wykwintnym dworze Rosierów - a twoimi jedynymi kompanami są wrony przylatujące do rozrzuconych okruchów chleba. Czasem masz dla nich jarzębinę, uwielbiają ją, więc za kilka miesięcy wydaje ci się, że ta jarzębina jest największym skarbem, jaki jesteś w stanie posiąść. Postanawiasz więc zapleść z nich bransoletkę dla matki, która jest ci osłoną przed strasznym czarnym światem. Wiesz, że jest czarny, bo co noc poznajesz wszystkie odcienie tej czerni, zatapiając się w potwornych wizjach. - Zamknęła powieki, niemal odruchowo przenosząc wzrok w drugi bok, uciekając w korytarz, od którego odchodziły drzwi do sypialni śpiącej już dziewczynki. Błyszczące łzy rozmyły się na oku po kolejnym mrugnięciu, kąciki oczu znów były suche. - A potem widzisz, że ona jej nie ma. Co wolałbyś usłyszeć, że ją zgubiła? Czy że napadł ją zły człowiek, który mógł zabrać ze sobą dużo więcej niż ta bransoletka? - To nie była tylko pamiątka, Lysa wybrała największe korale, żeby ją zrobić. To było coś więcej, symbol, symbol ich więzi, choć każda z nich widziała tę więź inaczej. Porozumieniem. Nicią spinającą ich dusze. Nie musiał rozumieć wszystkiego, była mu winna odpowiedź, ale nie jej pojęcie, do tego musiał jeszcze dojrzeć - by pojąc, że niektóre słabości były warte ich posiadania. Niektóre paradoksalnie wzmacniały: przecież to Lysa uczyniła ją silną. Nie Vasyl, nie Nokturn, nie życie jako takie, to dopiero to maleńkie stworzenie sprawiło, że kilka lat temu zaczęła walczyć. Że dzisiaj była tym, kim była - dla niej. Pokręciła głową, ucinając temat, nie oczekiwała ckliwych komentarzy. To było ważne, Ramsey. Po prostu - ważne. Zamilkła więc, uważnie śledząc ruchy kącików jego ust, unoszących się na jej dalszy zaczepny ton.
- Właściwie nie - odparła, z prowokującym tembrem niezbyt starannie ukrytym w głosie, wyczekująco; doskonale widziała, jak na nią patrzył i nie miała najmniejszego zamiaru tego spojrzenia przerywać. Źrenice Ramseya były czarne jak jego dusza, a stalowe tęczówki zimne jak jego serce. Nie mogłaby przyznać, że patrzyła w nie całkiem bez lęku, ale sam fakt, że go wzbudzał - mocno jej imponował. Naprawdę, Ramsey - nie chcesz niczego więcej?
I znów kiwnęła głową, przecząco, nie wierzył w to równie mocno, co ona. Zamknięte sprawy należało zostawić w przeszłości - lecz czy Rita potrafiła iść dalej w przyszłość?
- Mam złe przeczucia - odparła krótko. Śmierć nie zebrała jeszcze wszystkich swoich żniw, lecz słowo śmierć w kontekście przyjaciółki nie przeszłoby jej przez gardło; Rita już nie wróci. Wiedziała o tym - choć wciąż się z tym jeszcze nie pogodziła. Uniosła ku niemu wzrok, niepewny, przygryzając usta, kiedy z jego ust wypłynęła złowieszcza sugestia. - Ramsey, proszę - mruknęła upominająco, rozpoznając w jego głosie lekceważenie, którego źródła nie potrafiła rozpoznać. Żałoba po Grahamie jej nie ominęła, choć niewiele wiedziała o ich niedokończonych sprawach. Nie uniosła wzroku wokół otulającej ich ciszy, gdy pierwsze krople wieczornego deszczu uderzyły w szyby jej lecznicy. Nie wstała, żeby je zamknąć, chłodne powietrze niosło orzeźwienie, podczas gdy między nimi gęstniała duchota. W tej ciszy z łatwością usłyszała strzyknięcie w karku Ramseya, jak kot mrużąc oczy, nim jęła taksować go uważnym spojrzeniem - roztrząsającym, czy to strzyknięcie oznaczało kłopoty, czy też nie. Rozgrzewająca maść powinna załatwić sprawę, kalkulowała w myślach.
Śmierć, oczywiście. Ilekroć otwierała trzecie oko, widziała nim śmierć. Swoją, cudzą, Lysy, najczęściej Lysy, to dlatego tak mocno unikała konfrontacji z własną mocą; nie wierzyła, by dało się oszukać przeznaczenie. Mimo to, poczuła lekkie mrowienie niepokoju na dźwięk tego słowa, jak na jej gust zdecydowanie zbyt lakonicznie opisanego.
- Czyją śmierć? - zapytała więc, nie spuszczając z niego wzroku, nikt znany? nikt ważny? zaraz jednak dotarł do niej sens dalszych słów, boleśnie prawdziwych; czy naprawdę chciała to wiedzieć? Rita, Mia, tak wielu bliskich było dziś w straszliwym niebezpieczeństwie. - Znasz - mruknęła przytakująco, nie potrzebowała tego lustra, znał przecież przyszłość, swoją, swojej córki, śmierć sunęła za nimi jak cień, wyciągając ku nim czarne, sękate ramiona. Cassandra uciekała - nie chciała wychodzić jej naprzeciw, a spojrzenie w lustro ukazujące przyszłość musiałoby oznaczać konfrontację. I choć nie odsunęła się, kiedy nachylił się ku niej, jej dłoń ledwie drgnęła - chwyciła ją znów, oplatając dłonią nadgarstek ozdobiony czerwonymi koralami z jarzębiny, zmarszczyła kruczą brew.
- Po co? - Mogła mu przecież wszystko opowiedzieć, przedstawić subtelną pajęczynę przyszłości w ledwie kilku słowach; dla kogoś, kto również znał tajniki jasnowidzenia podobny kontakt mógł wydać się intymniejszy, niż jakikolwiek inny. Patrzyła mu w oczy, a w jej źrenicach odbijała się mieszanina lęku, niepewności i zdziwienia.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]02.03.17 19:56
Bazyliszek? Zaśmiał się bezgłośnie, nie otwierając nawet ust, kiedy jego pamięć od razu przywołała szkolne czasy. Spuścił za to wzrok, spoglądając w otchłań trzymanego przez siebie kieliszka, lecz karmazyn nie był krwią, a trunkiem, który pieścił podniebienie, umilał szybko uciekające chwile, otępiał umysł, który pracował na maksymalnych obrotach; potrzebował tego otępienia. Nie miała nawet pojęcia jak blisko prawdy w swoich żartach i prowokacjach się znajdowała, ale to jedynie podkreślało jej szósty zmysł i intuicję przejawiającą sie wobec ludzi, którzy ją otaczali. Czy naprawdę wiedziałą z kim ma do czynienia? Czy naprawdę świadomie lub nieświadomie była w stanie rozpoznać zło, które ją otacza? Ta myśl go zasmuciła, więc spoważniał lekko, choć uśmiech nie schodził mu z twarzy. To znaczyło nie tylko o tym, że stawał się schematyczny, a sposoby jego działania formowały się w dany schemat. To znaczyło, że wszystko miało swoje powody, nawet jeśli tkwiły głęboko ukryte w ludzkiej podświadomości.
Jej kokieteria miała inne zabarwienie niż to, które znał. I nie miała nic wspólnego z zalotnym spojrzeniem, którym mogła oszukać każdego, gdyby tylko chciała wysilić się i cokolwiek osiągnąć właśnie tym sposobem. I choć nie mógł odmówić jej wyjątkowego uroku, gdy eksponowała swą łabędzią szyję, a jej szczupłe palce dotykały jej białej jak kreda skóry, to nie te wdzięki skupiały jego największą uwagę, bo jakikolwiek cel w tym miała, patrzył na nią, jednocześnie kierując swe oczy w zupełnie innym kierunku.
Nie umknęły mu drobnostki. Podążył wzrokiem za jej dłonią, która chwyciła jarzębinę, a później powrócił nim do twarzy, oczu, które nieobecnie uciekły w inną stronę. Cisza, która im towarzyszyła, przeplatana cichym szmerem palącej się tuż obok świecy, dźwiękami obskurnej dzielnicy Londynu, które dostawały się na poddasze przez otwarte okno nie była dławiąca. Choć widział ledwie profil jej twarzy, skąpo oświetlony przez słaby blask ognia, nie przestawał patrzeć, doszukując się na granicy blasku i ciemności drobnych zmian, które miały świadczyć o uczuciach, których nigdy w sobie nie miał, których nigdy zapewne nie zrozumie. Ale bardzo chciał. Głód wiedzy i pragnienie poznania wszystkiego, przy jednoczesnym zamykaniu tego, co niekomfortowe w kamiennych trumnach psychopatycznego umysłu zdawał się zapędzać go w kozi róg. Ale nie dopuszczał tego do wiadomości, brnąć ślepo w pytania, na które pragnął usłyszeć odpowiedzi.
Historia źle się zaczęła. Zamrugał, nim utkwił nieruchome spojrzenie w zarysie jej twarzy, który wydawał sie bardziej wyrazisty niż kiedykolwiek wcześniej, choć oświetlał ich tylko blask powoli dopalającej się świecy. W kącikach jej oczu pojawiły się łzy, których skutecznie nie pozwoliła uwolnić, więc przykryły zielone tęczówki, zamgliły źrenice, szkląc się w migotliwym blasku. Płacz nigdy nie działał na niego w żaden szczególny sposób, nie był wrażliwy na kobiecy szloch i rzęsiste łzy płynące po twarzy. Nie wzbudzał w nim żalu, poczucia winy, ani gniewu. Był wyrazem emocji, których miał się wyzbyć. Ale twarz Cassandry pogrążona w pewnej zadumie i smutku wyglądała inaczej. Jej łzy nie wydawąły się być nasiąknięte strachem, mimo słabości, którą dobrze znał, emanowała dziwną siłą i powoli zaczęła dobijać go myśl, że choć starał się - nie mógł tego zrozumieć. Rozumiał słowa i treść, jaką niosła ze sobą historia Cassandry, a mimo to, nie odnajdywał w tym sensu dla samego siebie. Głód niewiedzy się wzmagał, choć miał wszystko podane na tacy, a to rodziło w nim frustrację, że pewnego pułapu nigdy nie przekroczy.
Nie chciał stawiać się w roli dziecka, choć myślami biegł wraz z każdym wypowiadanym przez nią słowem. Zaczynał powoli żałować swojgo pytania, które stopniowo przywodziło na myśl kolejne, zamiast nasycić go odpowiedziami i uspokoić na dobre. Jej odpowiedź wzbudzała w nim niepewności, z którymi nie chciał i nie powinien się borykać. Swoje własne pytania i lęki pogrzebał wiele, wiele lat temu, wraz z własną definicją matki. Ironią losu musiało być więc to, że tkwił pochylony przed nią, oddychając powoli i głęboko, słuchając słów, które były dla niego denerwującym szyfrem. Znał ich znaczenie, przyswajał, a wciąż był tak daleki rozwiązania. Bezradny wobec tego, co próbowała mu przekazać.
Nie podążył spojrzeniem na korytarz, gdzie znajdowały się drzwi do pokoju Lysy. Skierował wzrok na płomień, marszcząc powoli brwi, pochłonięty słowami, które układały się w melodyjną symfonię. Miała rację. Nigdy nie będzie w stanie zrozumieć miłości, miłości matki do córki. Bezwarunkowej, wiecznej, wyłącznej. Nigdy nie będzie w stanie pojąć namiastki potrzeby oddania komuś innemu wszystkiego co się posiada, włącznie z własnym życiem. Nigdy nie zrozumie bezinteresowności, jaka kieruje człowieka w walce o kogoś innego. I choć mówili tym samym językiem, to wszystko wciąż nie mogło do niego dotrzeć, wszak nie przyswajał nawet autokrytyki. W jego mniemaniu mógł wszystko, a przecież właśnie udowodniła mu, ze nie potrafił najprostszej na świecie rzeczy.
Nabrał powietrza w płuca przewracając usłyszaną historię w tę i z powrotem, ale kolejne odtworzenie jej słów w głowie na niewiele mu się zdało, gdyż nie zrozumiał z przekazu nic więcej. W tym wszystkim brakowało jakiegoś wyjątkowo istotnego elementu, którego nie miał w posiadaniu. Nie umiał go nawet nazwać, więc nie dostrzegał upośledzenia i braku w swoim rozumowaniu. Był w stanie zaakceptować obecny stan rzeczy, uzmysławiając sobie, że dziecko dla Cassandry było zupełnie wszystkim, co się liczyło. On też miał coś takiego — chyba. Nieokiełznaną wiedzę, cel, pragnienia. Nie próbował tego zestawiać z własnym systemem wartości. To zupełnie mijało się z celem, prawda?
— Wolałbym, żeby nigdy jej nie zgubiła i zawsze miała ją przy sobie — odpowiedział w końcu, nie zastanawiając się ile czasu minęło, zanim się odezwał. Gdzieś zastygł w bezruchu, pogrążony we własnych myślach i skupiony na migotliwym ruchu palącego się knota. Odpowiedział tak przez rozsądek. Odpowiedział tak, bo takiej odpowiedzi od niego oczekiwała, ale nie umiał — nie chciał stawiać się w tej sytuacji i narażać się na myślenie, co naprawdę by zrobił, gdyby jego los okazał się zupełnie inny. Wzbudzała w nim jakieś dziwne pragnienie zrozumienia tego toku rozumowania, ale choćby niewiadomo jak się starał był skazany na porażkę. Nie chciał do tego dopuścić.
Upił łyk wina, którego gorycz zachowała się w ustach przez kolejne kilka minut. Obrócił kielichem, niby z zainteresowaniem wpatrując się w ślady, które zostawiał na szkle, co raczej było częstym, odruchowym działaniem i dopiero kiedy płyn uspokoił się we wnętrzu, uniósł na nią wzrok. Widział tę słabość, ten czuły punkt. Wystarczyło to wykorzystać, a wszystko, czego by zapragnął dostałby w mgnieniu oka. Tak działał, do tego dążył — poznania słabości innych i wykorzystania ich pod siebie, aby zapewnić sobie lepszy byt. A mimo to wydawała się silna, skupiona i całkowicie skoncetrowana na swoich założeniach. Właśnie dlatego jej osoba wzbudzała w nim fascynację. Była inna niż większość. Miała w sobie coś co nie dawało mu spokoju.
Dlaczego jesteśmy tak różni?
— Dobrze— odparł markotnie, cicho pod nosem, wręcz ze zniecierpliwieniem, kiedy jej prośba nakazała mu zamilknąć na temat wszystkich możliwych przykrości jakie mogły spotkać Ritę. Zgodził się nie wypowiadać tego na głos, lecz tak naprawdę był świadom tego, że kobiecie takiej jak ona los mógł sprawić przeróżne figle, choć powierzchownie wydawała się na tyle gruboskórna, że musiała jakoś sprostać światu, który na nią czekał. Wiedział, że wróci. Kiedyś, udając, że nic się nie stało, witając ich jakby zniknęła wczoraj. Ale wróci. Mimo, że wszystko ulegnie zmianie.
Odłożył kielich na bok, a alkohol o intensywnej barwie zakołysał się niebezpiecznie, mimo iż pozostało go niewiele w naczyniu. Miał dopić wszystko, ale skupił się na jej przyszłości.
— Mulcibera — odpowiedział bezpiecznie, wzdychając nieco teatralnie, na pokaz, ze zmęczeniem, którego wcale nie było. — Vasyla — dodał szybko, choć wypowiedzeniem tego jednego słowa kierowała dziwna potrzeba zapewnienia jej spokoju, choć sam nie mógł być pewien, czy właściwą osobę mógł mieć na myśli. Odrzucał obraz swojego ojca, odrzucał obraz własnej śmierci, wierząc, że to jego brat okaże się tym przegranym. Musiał. Nie było innego wyjścia. Mimo to gdzieś z tyłu głowy świszczało ostrzeżenie, że winien być ostrożniejszy w swoich założeniach, bo wizje miały więcej symboliki niż faktów, za które mógł oddać głowę.
Rozprostował swoją dłoń i znów uniósł na nią wzrok. Jej błyszczące zielone — a w tym świetle nawet piwne oczy błyszczały złowieszczo. A może to był tylko wymysł jego wyobraźni.
— Zajmowałaś się mną. Pozwól, że teraz ja to zrobię w drodze rewanżu— odparł szybko, unosząc brwi wyczekująco. Wysunął dłoń dalej, w jej kierunku, rozciągając swoje palce. Był jasnowidzem. Ona była jasnowidzem. Jej córka, córka jego brata również była jasnowidzem. Cóż bardziej intensywnego i dosłownego mogło kryć się w powierzeniu dłoni wróżbicie, który na podstawie wgłębień w delikatnej dłoni śmiał przewidzieć możliwą przyszłość. Chciał, aby mu ją ofiarowała. Swój największy dar, najbardziej intymną i prawdziwą ze wszystkich kwestię. Oddała mu swój los, przeznaczenie, nawet jeśli nie wierzyła, że jest w stanie go zmienić. I w tym wszystkim najdziwniejsze było to jego skryte pragnienie, które dopełniało wszystkiego, jakby bez brakującego kawałka układanki nie śmiał postąpić krok dalej. Wierzył, że może wszystko, a wiedza, którą pozyska pozwoli mu na powzięcie odpowiednich kroków. Nie zastanawiał się nad powodami, ani tym, co nim kierowało, miał też nadzieję, że i ona nie będzie zbyt wiele czasu marnować.
— Swoją drogą, ta jarzębina wygląda bardzo gustownie— mruknął cicho, unosząc kącik ust w lekkim uśmiechu, przecinając rozbawionym tonem dziwną gęstość powietrza, która pojawiła się w pomieszczeniu.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Poddasze 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Poddasze [odnośnik]16.03.17 20:09
Nie wiedziała. Nie wiedziała, jak blisko prawdy się znajdowała, bez wyrazu wsłuchując się w ciszę jego bezgłośnego, w innych okolicznościach z pewnością przerażającego śmiechu. Ich żarty nie były śmieszne i wcale nie miały takie być, znali życie zbyt dobrze - nawet, jeśli Cassandra nie zdawała sobie sprawy z tego, z jak bardzo potężnymi mocami Ramsey zadarł, spodziewała się po nim przecież wszystkiego, co najgorsze. Był potężnym, budzącym grozę czarodziejem, który nie przebierał w środkach. Nawet wyłączając tamten incydent z mgłą, wiedziała, że do zwyczajności mu daleko. I to właśnie ta niezwyczajność sprawiała, na samym początku, że jego bliskość była tak atrakcyjna - nie nęciła ją ciekawość. Dobrze wiedziała, że ciekawość mogła być jedynie pierwszym stopniem do piekła, a im mniej człowiek wiedział, tym spokojniej zwykle sypiał. Gdyby wiedziała, przeszłaby na nią część odpowiedzialności, niewiedza była zaś wygodnym błogosławieństwem, w szczegóły którego nie miała najmniejszej ochoty się wdawać. Nie obchodziło ją to - a Ramsey miał dość twardą skórę, żeby Cassandra nie musiała się o niego martwić. I zszywała ją wystarczająco dużo, by móc być tego pewną.
Zmrużyła oczy, jak kocica z jednej strony rozdrażniona, z drugiej zaintrygowana, kiedy usłyszała jego słowa, zastanawiając się nad ich istotą. Zadziwił ją. Nie sądziła, że Ramsey będzie w stanie wyjąc z jej opowieści sens, nie sądziła, by był w stanie pojąć uczucie, które światło na pierwszym planie tej historii -  a jednak stwierdzenie, które wypowiedział z taką łatwością wybiło ją z rytmu. Przez moment wpatrywała się w jego źrenice, bez słowa, bez gestu, zagubiona we własnych myślach. Nie spodziewała się, że zrozumie, że w ogóle wysłucha wytłumaczenia, którego tak bardzo pragnął, do końca, miała go wszak za człowieka bezdusznego, poznała jako kogoś, kto pragnie być silniejszym, niż może być człowiek; nieco abstrakcyjnie, nieco zbyt usilnie, a jednak nie ustając w tych staraniach. Biła od niego siła, swojego rodzaju nieobliczalna dzikość. Miała go za kogoś, kto płaszczyznę uczuć oddzielił od siebie murem tak grubym, że sam już nie widział tego, co znajdowało się po jego drugiej stronie. Że powiedział po prostu to, co sądził, że ona sama chciałaby usłyszeć, nie przeszło jej nawet przez myśl. Ostatecznie po prostu skinęła głową, na znak, że rozumie i przyjmuje jego słowa, że doszli do konsensusu, że ta bransoletka była ważna, a cała sprawa nie wynikała wcale z głupiego kaprysu. Fakt, że to pojął - nieważne jak - był dla niej najważniejszy. A zaintrygowana iskra gładko przeszła mocniej w poirytowaną, kiedy Ramsey zgodził się nie wypowiadać swoich myśli na głos.
- Ani nie myśl w ten sposób - oświadczyła kategorycznie, nie wchodząc, naturalnie, w jego myśli, a jedynie reagując na odbicie własnych; starała się wyprzeć ten brutalny fakt  ze swojej głowy. Nic jej nie było. Błąkała się gdzieś po obcych miastach w poszukiwaniu tajemnic zmarłego Grahama i wróci jak zawsze, prosząc, żeby podleczyć rany, których nie była w stanie wylizać sobie sama. Dokładnie tak, jak zawsze, choć dobrze wiedziała, jak bardzo było to nierealne.
Mulciber. Śmierć Mulcibera? W pierwszej chwili - spojrzała na niego z przestrachem, nie rozumiejąc, kogo miał na myśli. Alisę, Mię, siebie samego, Vitalija? Nikomu z nich nie życzyła źle, gdzieś z tyłu szeptał cichy głos, że Lysa z krwi również była Mulciberem. Dopiero po chwili dotarło do niej - że istniał jeszcze jeden Mulciber, Vasyl. Zaniepokojone iskry w oczach prędko przeszły w złość  -  która równie prędko wygasła, gdy zastąpił ją strach.
Przeklęty Vasyl śnił się jej co noc, dobrze znała jego przyszłość. I dobrze znała swoją. I Lysy. Losy ich trojga były ze sobą splecione, wiedziała o tym wcześniej, wiedziała o tym od tak dawna, od jak dawna w Lysie bije jej małe serce. Więc jeśli miała nadejść śmierć Vasyla - ich również była bliska. I akurat teraz  - Rita była niewiadomogdzie, Graham był martwy, Vitalij wciąż nie w formie, a Ramsey... Ramsey odmówił jej pomocy, czego nie potrafiła mu ani zapomnieć, ani przebaczyć.
- To dlatego wizje są ostatnio tak wyraźne - szepnęła niemal bezwiednie, kiedy jej skóra zbladła jak kość słoniowa - niezdrowo. Trupio. Nie przypominała posągu z alabastru, wyczuwała śmierć jak lelek wróżebnik nadchodzący deszcz. Ale zapach jej własnej śmierci jeszcze był jej nieznany. - Wyraźniejsze. Pełne strachów. - Jak te dzieci, rozdziobane przez kruki, na pewno wyczuwasz tę aurę, Ramsey. - Kiedy? - Mogła wyglądać, jakby zmartwiła się o Vasyla, w rzeczywistości jedynie łączyła jego odejście w łańcuch przyczynowo-skutkowy, bez trudu odnajdując w nim swoje miejsce. I jeszcze łatwiej, miejsce Lysandry. Nie rozumiała, czego ten drań chciał od jej dziecka - Lysa nigdy nie była jego - ale nie miała zamiaru mu tego dać. Będzie walczyła. Wydrapie mu oczy. Wbije nóż w serce. Zmiecie klątwą, pierwszą i ostatnią wypowiedzianą. Zrobi wszystko - dla niej.
Złapała jego świdrujące spojrzenie, naprawdę, Ramsey? Proszę cię bardzo: weź moją dłoń i spójrz, gdzie kończy się ta linia. Idź jej szlakiem, aż do krwawej śmierci. Mojej i Lysy. Zada ją Vasyl, więc obie zginiemy przed nim.
Wysunęła dłoń, która drgnęła w trakcie, w geście zawahania, lecz po chwili obróciła ją wierzchem ku górze i złożyła na jego wyciągniętej szorstkiej dłoni, odwracając wzrok na bok - czuła w tym więcej wstydu, niż odczułaby w nagości; czytanie przyszłości uważała za intensywne, bliskie doznanie, na które nie pozwoliłaby każdemu i na które, nie rozumiała dlaczego, pozwoliła akurat jemu. Jednocześnie - włożyła w ten gest niewypowiedzianą pretensję: odmówiłeś mi, Ramsey.
Ani jej oczy, ani usta, ani żaden mięsień twarzy nie drgnął, kiedy usłyszała komplement.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]18.03.17 23:08
W tym wszystkim nie chodziło o to, by czegokolwiek dowieść, ale by zrozumieć. Zawsze chodziło o zrozumienie — i w mulciberowym życiu o odrobinę socjopatycznego szaleństwa. Pytał, bo pragnął wejść w posiadanie informacji, które poszerzą jego horyzonty, uzupełnią braki, uczynią go mądrzejszym, nawet w tym świecie, którego nie wcale sobą nie czuł. Pewne sprawy zawsze pozostaną mu obce, ale nie chciał, aby zaskakiwały go nieznanym. Studiował Cassandrę przy każdym spotkaniu od wielu lat — może nawet odkąd się poznali, odnajdując w niej jakąś dziwną fascynację dawno temu. Śmiesznością było myślenie, że nieświadomie stała się nauczycielką, ale taki materiał dostrzegał w każdym wartościowym, inteligentnym i intrygującym czarodzieju. Ona skrywała w sobie wiele tajemnic, a on pragnął je poznać. Choćby dla niej były najbardziej trywialne i proste, dla niego pozostawały pewnym punktem wyjścia. Mógł zrobić z tym wszystkim co tylko zechciał, wykorzystać to w każdy możliwy sposób, ale w szybkim rozrachunku okazywało się to nieopłacalne. Był pijawką, która przy każdej możliwej okazji przyssawała się do niej i czerpała to, czego potrzebuje. I wciąż nie mógł dostrzeć końca drogi, którą była. Nie wiedział jak długo to potrwa, jak daleko zajdzie, ale pragnął zrozumieć i był gotów powiedzieć jej wszystko, aby dała mu to, czego potrzebował. I dawała mu to za każdym razem.
A jednak głupio postępował, będąc szczerym.
Nie musiał na nią patrzeć, by znać jej reakcję, by w myślach utworzyć sobie obraz jej zachowania na brzmienie imienia jego własnego brata. Zdawało mu się, że w przeciągu tych kilku lat poznał ją na tyle dobrze, że był w stanie przewidzieć wszystko, a mimo to miał świadomość, że nie znał jej wcale. Była skryta, opanowana, osłonięta zaklęciami, których inkantacje nigdy nie zostały spisane, bo żadna magia nie była w stanie ich odtworzyć. Magia wewnątrz niej, indywidualna, przeznaczona dla wybranych. Właśnie to sprawiało, że wracając do niej miał w głowie pełno pytań, które wymagały wyjaśnienia i natychmiastowej reakcji. Była niedostępna w inny, nietypowy sposób, a on zbyt mocno był ukierunkowany na skuteczne osiąganie celu, aby przepuścić tak kuszącą okazję. I po ten dzień nie mógł szczycić się sukcesem.
— Zapomniałem zerknąć w kalendarz — mruknął z przekorą złośliwego dziecka, choć jego twarz pozostała bez wyrazu, a spuszczone na jej dłoń oczy ukrywały dziwny błysk oczekiwania. Śmierć Vasila była dla niego wielką niewiadomą. — Cornelia nie żyje — dodał szybko, nieco od niechcenia, dziwnie łącząc ze sobą fakty, lecz przecież byli przyjaciółmi. Tym samym nieświadomie kierował myśli z dala od Rity, której nieobecność i jemu szybko da się we znaki. Nim miesiąc dobiegnie końca bezsenność znów zrujnuje jego plan dnia. Plan tygodnia. Miesiąca. — Vasyl też niedługo umrze. Lada dzień. Szkoda, że nie zgrali się z Grahamem.— W jego głosie pojawił się smutek, ale nie był szczery. Jeśli kiedykolwiek rozmyślał nad śmiercią swojego brata bliźniaka to tylko w kontekście żalu o to, jak idiotyczną drogę obrał i jak niewiele siły w sobie posiadał. A Vasyl? Czy śmierć zwiąże swoją drogę z przeznaczeniem, o którym myślała Cassandra, czy może los spłata im figla?
Wiedział, że jest gotów. Cassandra również była, ale jeszcze nie zdawała sobie z tego sprawy. I nie musiał patrzeć na jej dłoń, by to wiedzieć.
— Nie złość się — brzmiało jak prośba, ale nie pociągnął tego dalej. Obserwował jak z wahaniem i niepewnością jej dłoń spoczywa na jego własnej. I poczuł ukłucie podniecenia, bo przecież tego właśnie chciał.
Zupełnie nie przejął się jej kaprysami — ani wtedy, ani tego wieczora, ignorując palące wrażenie, że powracający jak bumerang temat jego brata, a właściwie jego śmierci nadciąga w jego kierunku niczym gradowa chmura, która lada moment spuści mu niezły łomot. Zdawał się nie zwracać uwagi na ten istotny szczegół, lub tak naprawdę go nie zauważał. Swoje słowa uważał za wiążące i nie widział potrzeby, aby Cassandrę kiedykolwiek, w czymkolwiek zapewniać. Obiecał, że jeśli  jego brat zagrozi jej dziecku zrobi to, co konieczne aby zmienić bieg przeznaczenia. Do tej pory sądził, że Vasyl jest daleko stąd i nawet nie wie o istnieniu własnego dziecka, ale obrazy, które stanęły mu wiele dni temu przed oczami uświadomiły mu, że ten sądny dzień nieuchronnie się zbliża. Przyjmował tę wizję przyszłości ze stoickim spokojem, gotów na to, aby wypełnić słowa przysięgi.
Ujął jej delikatną dłoń w swoją i zmarszczył brwi, nie poświęcając jej głębokiemu spojrzeniu więcej uwagi, choć kątem oka spostrzegł, że odwróciła wzrok w inną stronę, nie odwzajemnił jej reakcji swoją. Rozprostował palcami drugiej ręki jej dłoń i wygiął lekko, przyglądając się dłuższym i krótszym liniom. Kciukiem przesunął po jednej z nich, interpretując jej wygląd na własny sposób. Z tych prostych zbiorów kresek i cięć na włóknistej powłoce odczytywał jej przyszłość. Nie najbliższą lecz najbardziej ogólną i powszechną, dostępną dla każdego, kto potrafił odpowiednio czytać wypalone w ludzkim ciele znaki. Kogo upoważni do tego, tak jak w tej chwili jego.
A potem skupił się na miękkości jej ciała i niecodziennym ciepłu jakim emanowało. Zwykle to chłód jej dłoni przychodził mu do głowy. W zakamarkach zgięć często kryła się zaschnięta krew, którą chwilę wcześniej usunęła jednym prostym zaklęciem. Jej skóra była przyjemna, więc przesunął mimochodem dłoń wzduż jej przedramienia, wolno, w kierunku łokcia, upewniając się, że z każdym calem pozostaje taka sama. Jej cało miało fakturę i konsystencję ciepłego wosku, który potrafił wchłaniać każdym calem sześciennym swojej powierzchni, ale może to złudne wrażenie rodziło się przez jego własną wysoką temperaturę, może ta krótka chwila wystarczyła, by różnice się zrównały.
— Będzie dobrze. I lepiej niż dobrze — wymamrotał, unosząc na nią wzrok. Sięgnął dłonią do jej policzka, ale nie zamierzał zmusić jej do patrzenia na siebie. Odgarnął jej włosy za ucho, czerpiąc z tego prostego działania przyjemność. — Miałaś rację. Jest coś, czego od ciebie chcę — te słowa wypowiedział od razu, gdy o tym pomyślał, nie zastanawiając się nad tym, czy ich ujawnienie jest konieczne, ale szybko jego twarz wykrzywił uśmiech. Szeroki, beztroski. — Ale wszystko ma swój czas. — Dłoń, którą trzymał uniósł wyżej, by na knykciach złożyć ulotny pocałunek. A później ją puścił, chwytając kielich z winem, który opróżnił po krótkiej chwili zastanowienia, jakby analizował własne słowa.
Było już późno, a on nie miał już nic do załatwienia, więc wstał.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Poddasze 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber

Strona 1 z 7 1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Poddasze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach