Wydarzenia


Ekipa forum
Poddasze
AutorWiadomość
Poddasze [odnośnik]23.01.17 14:54
First topic message reminder :

Poddasze

Poddasze nad lecznicą to pusta, w większości mało zagospodarowana przestrzeń służąca za pokój dzienny. Drewniana podłoga skrzypi przy pokonywaniu kolejnych kroków, a wąskie okna nie wpuszczają do wnętrza wiele światła; pod jedną z szyb ustawione jest drewniane krzesło, na którym leży gruba księga - egzemplarz trzeciego tomu Demaskowania Przyszłości. W ciężkich, drewnianych donicach rosną mało zachęcające i lubujące się w ciemnościach rośliny, pośrodku znajduje się stół otoczony trzema krzesłami. Nocą pomieszczenie oświetlane jest świecami lub eleganckimi, szklanymi lampkami olejnymi. W powietrzu unosi się zapach wiedźmich ziół i kadzideł. Uwagę zwrócić może również czerwony kocyk rozłożony w kącie, na którym w chaosie leżą porozrzucane dziecięce zabawki. Drewniane ściany są puste, ascetyczne.
Nałożono zaklęcie Tenebris.
[bylobrzydkobedzieladnie]




bo ty jesteś
prządką



Ostatnio zmieniony przez Cassandra Vablatsky dnia 17.09.20 0:45, w całości zmieniany 3 razy
Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947

Re: Poddasze [odnośnik]18.06.18 13:49
Jej zamknięta poza go nie odstraszała, nie zniechęcała do niczego. Tym razem się nie cofała, nie umykała przed jego spojrzeniem, czy dłońmi, które wyjątkowo trzymał przy sobie. Nie wyszła mu jednak naprzeciw, a zagradzała drogę. Uparcie tarasowała przejście, nieustannie utrudniając, udowadniając, że jest równie nieustępliwa, co on. To, co mówiła budziło w nim niesmak; nie był pewien, dlaczego z nią — akurat z nią — zamierzał prowadzić dialog, zamiast zakomunikować jej sprawy oczywiste; dlaczego traktował ją inaczej niż resztę, wymagał od niej rozumienia swoich słów, tracił energię na wyjaśnienie banalnych spraw, które powinna łapać w mig. Negocjacje z nią mijały się z celem, zbywała argumenty, nie dopuszczała do siebie możliwości, że się myli — a myliła. Udowadnianie jej tego przestało go bawić. Cierpliwie, jak z dzieckiem, i ze stoickim spokojem wysłuchiwał jej słów, obserwując jej biernie agresywną postawę. Czekała na atak, stała tak, z butnie uniesioną brodą, wyzywając go do tego, do okazania siły, nerwów, złości i udowodnienia jej, że znów miała rację. Widział to przez chwilę w jej oczach, zanim na poddaszu zapanowała ciemność. Widział w jej oczach wyzwanie. No dalej, zrób to, mówiły do niego jej nieruchome usta, kipiące emocjami oczy. Nie zamierzał dać jej tej satysfakcji, czas, w którym w ten sposób dawał się prowokować dawno minął. Nie przeszkadzało mu umniejszanie jego roli, możliwości, atrakcyjności. Mógł być nieszkodliwy, niegroźny, w jej oczach nawet słaby; był taki jak postrzegali go inni, zmienny, niestały, rozchwiany, jakby wobec każdego ktoś inny pociągał za sznurki. Taką rolę też był gotów przyjąć. Robił to, co do niego należało i nie przejmował się resztą, nawet — gdy tak jak teraz — dopadała go chora na wściekliznę rzeczywistość. Oceniał swe działania po skutkach, efektach, nie sposobach, jakimi dążył do określonego celu. A był skuteczny - szczególnie, gdy w grę wchodziło jego życie. Nie miał wpływu na jej wymysły, na sposób w jaki chciała go widzieć, powoli zaczynał zdawać sobie z tego sprawę. Dysputa była bez sensu, rozmawiali w dwóch różnych językach, jakby pochodzili z dwóch różnych planet. Nie było istotne, że częściowo miała rację, że zagarniał sobie jej osobistą przestrzeń, obdzierał ją z prywatności, wkraczał w jej świat z żądaniami. Robił to, co zwykle, uznając to za słuszne. Chciał tego, uważał, że mu się należy i powinna to zaakceptować.
Ja jej pytanie odpowiedział milczeniem. Patrzył przed siebie, tam, gdzie powinna się znajdować, a powoli przyzwyczajające się do ciemności oczy zaczynały rozpoznawać kształty, ale to nie one potrafiły na mapie pokoju w jego głowie umieścić jej osobę; to jej zapach, wyjątkowy, działający otumaniająco, wzbudzający pożądanie i stertę pragnień, których nie chciał i nie zamierzał zaspokajać w tej chwili. Mieszanka ziół; szałwia, skrzyp, mięta i miód; o ile dobrze rozpoznawał rośliny, których w życiu na oczy nie widział i których nie potrafiłby w polu odnaleźć.
— Co?— spytał głucho w końcu, tuż po tym, jak skończyła, może się przesłyszał — nie był tego pewien, ale to ciemność stała mu na drodze, nie dźwięki, które docierały do jego uszu. Nie powiedziała; nie mogła powiedzieć czegoś podobnego, była mądrą kobietą, a on usilnie starał się w to wierzyć. — Straszyć? Tym? — Wskazał na okiennice, na drzwi, ale i tak by tego nie ujrzała, tak jak on nie widział w tej chwili jej min, jej twarzy, kruczych włosów. Czuł tylko jej zapach obok, który informował go o tym, gdzie się znajdowała. Rozejrzał się dookoła, milcząc przez chwilę. Co za głupie podejrzenia, naprawdę zamierzał na to odpowiadać? Bzdurne zarzuty, nieprawdopodobne. Nigdy nie przyszłoby mu do głowy o sobie w ten sposób pomyśleć. W końcu zaśmiał się cicho, pod nosem; przetarł oczy, na dłużej zatrzymując kciuk i palec środkowy w kącikach oczu.
— Kobiety z Nokturnu nie boją się ani wiatru, ani ciemności, ani trzasku drewnianych okiennic — stwierdził leniwym tonem. Bały się czegoś innego.— Skończyłem ze straszeniem małych dziewczynek zanim przeszedłem do drugiej klasy.— Nie przynosiło mu to żadnej satysfakcji. Jej strach go nie interesował, intrygowała go taka jaka była — pewna siebie, butna. Gdy chciała potrafiła rozbudzić podniecenie równie wielkie jak to, które stwarzał strach przed śmiercią. Było doskonałym substytutem, nie chciał go przeistaczać, pasował mu w tej formie. Nie było sensu, by jej to tłumaczył, nie zrozumie tego nigdy. Zostawił to bez kontynuacji, dyskusja o tym była bezcelowa. Ignotus nie był jego autorytetem, powinna o tym wiedzieć — znała ich przeszłość, znała ich relację może lepiej niż ktokolwiek inny, miała z nimi do czynienia na długo przed tym, jak ich ścieżki się skrzyżowały, a ojciec stanął oko w oko ze swoim synem po trzydziestu latach nieobecności. Miał szacunek do Ignotusa, był wielkim czarodziejem, może byłby jeszcze większym, gdyby nie lata spędzone w więzieniu, a może to dzięki nim posiadł mądrość, której Ramsey nie chciał przyswoić. Na pewne rzeczy było już zbyt późno. Na autorytety — zdecydowanie. Nie rozumiała? — Cassandra Vablatsky, twoja matka jest dla ciebie autorytetem?— spytał w zamian, choć nieszczególnie intrygowała go odpowiedź. Wiedział, że jej relacje z matką były napięte, nigdy nie wnikał w nie głębiej. — Zatrzymałaś kwiaty — stwierdził głośno; zauważył je, stały w pokoju Lysy, już dawno zaschnięte, pozbawione zapachu — czarne jak smoła. Już wtedy, gdy je wybierał miały niezwykły kolor borda. — Po co rzucać upiorogacka, skoro można potrzaskać okiennicami. Efekt będzie ten sam — zadrwił; jeśli tak chciała rozmawiać, bardzo proszę. Wyciągania w tej rozmowie tamtego zdarzenia nie rozumiał i nawet nie próbował udawać, że jest inaczej. Nie mogła go traktować jak młokosa, który po jednej spędzonej z kobietą nocy zacznie snuć przyszłościowe plany; który będzie wyobrażał sobie rzeczy, których nie było — znała go, znała samą siebie. — Gdybyś nie uznała go za istotny, to byś o nim w ogóle nie wspominała. Co to miało znaczyć?— spytał, marszcząc brwi. Większość jego relacji była taka — zaczynała się i kończyła od razu, bez zobowiązań, bez zbędnych pytań, opowieści, angażowania — to przecież niepotrzebne. Wiedziała — a jeśli nie, nigdy nie spotkała go w towarzystwie żadnej kobiety. — Zapomnę, jeśli tego właśnie chcesz. Znasz formułę, obliviate, nie będę się bronił— powiedział obojętnie, w ciemności błądząc wzrokiem po konturach jej sylwetki. Wydawało mu się, że wciąż stała tak samo zamknięta, z rękami splecionymi przed sobą, zasłaniającymi krągłe piersi, przykryte jedynie cienkim materiałem nocnej koszuli.— Ale to niczego nie zmienia. Nie zmieniło wtedy, nie zmieni też dziś. — Był racjonalistą, nie mógł podejść do tego w inny sposób. Byli dorośli, jak dorośli oddali się namiętności i przyjemnościom, których nie żałował, w przeciwieństwie do niej.
Pokręcił głową, protestując niemo w chwili, gdy kpiła, z niego, z nich, nie mężczyzn — inni go nie obchodzili, z Mulciberów. To o nich mówił, to z nimi mógł się utożsamiać. Z ojcem, którego stronę trzymał, bo miał rację, nie dlatego, że nim był. W końcu jednak wzruszył ramionami, lecz i tego gestu nie widziała, w ciemności która pochłaniała poddasze byli tylko oni, a jednocześnie nie było nic, bo ciemność połykała wszystko.
— Może nie jesteśmy wcale tacy wielcy jak nam się wydaje — odparł lekceważąco. Nie zamierzał odpierać jej ataków, walczyć z nią na słowa, udowadniać rację — był ponad to wszystko. Jeśli tego chciała, jeśli w to wierzyła — proszę bardzo. Jeśli wolała myśleć o nim w tych kategoriach — śmiało. Było coś czego nie mogła im odmówić. Byli skuteczni. I bezwzględni.
Cicho pokonała ostatni, dzielący ich krok, prawie jej nie usłyszał, za to dobrze ją poczuł. Jej bliskość źle na niego oddziaływała, jak zatrute wino, którego szkodliwości na swój organizm był świadom, a i tak chciał po nie sięgnąć i spić je do ostatniej kropli. Wydychane przez nią powietrze otulało jego brodę, pochylił więc głowę, nieznacznie, zatrzymując ją tuż przed jej twarzą, jak sądził.
— Kiedy pozwoliłaś mi wejść we wnyki pozostawione przed drzwiami ze strachu, że ugryzę— Nie był psem, nie był kundlem przemierzającym Aleję Śmiertelnego Notkurnu. Nie nadawał się do udomowienia, do leżenia na ganku i pilnowania, by obcy nie wszedł do środka, do witania gości i domagania się posiłku, głaskania kiedy przyjdzie na to ochota.
Kłamstwo którym go uraczyła wcale go nie ubodło — rozdrażniło, to prawda. Przestrzegł ją o tym, że uczyniła to po raz ostatni już wtedy, tamtego, wspomnianego poranka. To, co go burzyło to jej pretensje, jej fochy i zachowanie. Może zamierzała mu powiedzieć — może zamierzała go poinformować o tym, że został ojcem, ale tego nie zrobiła, Ignotus zdołał ją uprzedzić i wpędzić go w złość, której nie powinien wtedy czuć; jego przygana go obeszła, jego opinia go obeszła. Wyjawiając mu prawdę postąpił wbrew temu, co zazwyczaj praktykował, podyktowane emocjami nieprzemyślane działania miały swoje skutki, choć być może uczyniłby to samo na chłodno. Miała racje, ale nie przyznał jej tego. Niewiele o swoim ojcu wiedział, nie zdołał go dobrze poznać, a jednak był do niego podobny. Sądził, że potrafi przewidzieć jego działania, nie dlatego, że był przewidywalny, dlatego, że sam postąpiłby w niektórych kwestiach tak samo. Ignotus postępował racjonalnie, lecz nie kierował się wyłącznie rozsądkiem. Był pewien, że nie uczyniłby wieszczce krzywdy, tak jak był pewien, że zabiłby ją bez wahania, jak swojego syna, gdyby sprzeciwiła się woli Czarnego Pana. Nie odpowiadał za to, co robił, tak jak ojciec nie był odpowiedzialny za czyny swojego dorosłego syna.
— Wiem dlaczego to zrobiłaś. — Nie musiała mu tego już tłumaczyć, tłumaczyła wielokrotnie, a każdym kroku podkreślając, że córka jest dla niej wszystkim i była gotowa poświęcić dla niej własne życie — a on, był gotów chronić jej córkę, byle i ją objęła protekcja. Niszczyła jego zamiary, plany, zaburzała metody działania, zamiast mu zawierzyć w pełni i pozwolić by roił to, co do niego należało. Nie przywykł do współpracy, nie lubił, gdy coś lub ktoś wymykał mu się spod kontroli; Od początku do końca musiało tkwić w jego rękach. — Tego wszystkiego by nie było, gdybyś mnie uprzedziła. Marnujemy czas, który moglibyśmy przeznaczyć na coś innego— nie znosił marnować czasu, ona zaś odwrotnie. Miał wrażenie, że pławiła się w jego stratach. Prawie posądzał ją o dobrą zabawę.
— Jakie ma to znaczenie?— Po co przyszedłem? Spytał ją cicho, wciąż była za blisko. Miał dość składania obietnic, podejrzewał — choć względem niej niczego nie mógł być już pewien — że ona również. Dlatego wysłuchał jej w ciszy. Kąsała jak żmija, ale jej syk był przyjemny dla ucha. — Tego właśnie oczekujesz? Że będę siedział, jak wtedy, czekając na Vasyla, aż coś się wydarzy? Myślisz, że chcę ci zaimponować, wykazać się — nie pytał, już mu to powiedziała. — To niedorzeczne. Jestem po prostu praktyczny.— Jego życie zależało od niej, tak sobie to tłumaczył, bardzo umiejętnie blokując świadomość przed innymi ewentualnościami, powodami, dla których odwiedzał ją często i o dowolnej porze dnia.
Kiedy wypuściła różdżkę, która poturlała się po podłodze, upuściła kielich — światło wisiało już nad nimi. Wpierw powodził wzrokiem za kawałkiem drewna, który upadł nagle, niespodziewanie; wciąż trzymał się za rękę, która pulsowała od magii, dziwnej trucizny. Później spojrzał na nią, gdy upadła na ziemię. Nie cofnął się. Nawiedziło go jednak uczucie niepokoju, to nie wizja — wiedział od razu, że to nie jej wewnętrzne oko się otwarło sprowadzając ją do parteru. Jego twarz nie wyrażała strachu, czy przejęcia — była wciąż tak samo skupiona, a może bardziej. Ciemne brwi ściągnięte ku sobie, wąskie oczy bacznie jej się przyglądały, gdy kucnął przed nią, omiatając wzrokiem jej sylwetkę odzianą jedynie w cienką i zwiewną nocną koszulę. Pozostawił różdżkę na podłodze. Nie dostrzegł na jej skórze niczego niepokojącego, żadnych wybroczyn, krwotoków, więc skierował oczy ku jej twarzy, którą ujął mocno w dłonie, by unieść jej głowę, by odnaleźć jej spojrzenie — choćby błądzące, choćby pełnie nienawiści i gniewu, ale przytomne. Nie znał się na magii uzdrawiania, nie wiedziałby nawet co zrobić, gdyby źle się poczuła. Jej głos był jedynym mostem łączącym ją z rzeczywistością. Nie zamierzał prowadzić medycznych analiz jej stanu — cokolwiek to było, musiała odpocząć. Postawił jedyną diagnozę, jaką był w stanie. Wziął ją w ramiona i podniósł z ziemi. Lewe ramię, na którym oparł jej ciało wciąż paliło i rozgrzewało go od wewnątrz — ale to minie, lada moment, był przekonany. Zatrzaśnięte wcześniej drzwi, które miały ją zatrzymać w tym małym, ciemnym pomieszczeniu dopóki nie skończą tej rozmowy, stały się drobną przeszkodą, którą musiał pokonać, by wydostać się na korytarz. Musiał tylko przekręcić zamek z nią na rękach. Zaniósł ją do sypialni, gdzie ułożył ją na jej własnym łóżku — rozgrzana wcześniej od jej ciała pościel zdążyła już ostygnąć, wychłodzić przez wpadający do środka wraz z pierwszymi promieniami słońca wiatr.



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Poddasze - Page 4 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Poddasze [odnośnik]13.07.18 13:10
Była na niego wściekła - i była nim zawiedziona, dziecięce - chłopięce - zachowanie Mulcibera mierziło ją do cna, znała go jako człowieka silnego, milczącego, dalekiego od cwaniaków przechwalających się w ciemnych alejach Nokturnu swoimi ostatnimi bandyckimi dokonaniami, akcentował swoją pozycję tak jak ojciec - i tak jak on zamierzał ją wykorzystać do opanowania jej życia, Cassandra dawno przestała się godzić na to, co ją spotyka - nigdy nie przyglądała się swojemu życiu biernie. Lubiła wpadać w tarapaty, to fakt, wiązała się z mężczyznami, którzy na to nie zasługiwali, to również było faktem - ale z potyczki z Vasylem to ona wyszła zwycięsko i im dłużej wpatrywała się w jego chłodne, stalowe tęczówki, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że z tej potyczki - również jest w stanie wyjść zwycięsko. Nie będą pluli jej w twarz, być może teraz nie znaczy nic - ale stanie się czarownicą, z którą będą musieli się liczyć. Nie oddała swojego życia im - oddała je komuś znacznie od nich potężniejszemu i najwyraźniej nie potrafili jej docenić jeśli wierzyli, że Czarny Pan nie obejmie jej ochroną. Nie zamierzała go o tym zapewniać - czcze słowa była niczym i z ich trójki najwyraźniej jedynie ona to rozumiała. Jeśli chcieli ją oskarżać o zdradę z powodu prywatnej zadry - mogli to robić, wkrótce za idiotyczne oskarżenia to ich spotka kara, nie ją. Chwilowa zmiana frontu Mulcibera nie zatarła wrażenia rozmowy, była wściekła.
Miała ochotę prychnąć, roześmiać się, załamać ręce: wszystko na raz, tak, Mulciber - próbujesz straszyć mnie tym; kretyńskie zaprzeczenie własnych nieprzemyślanych działań nie mogło im przecież zanegować - zgasił światło, trzasnął drzwiami, sądził, że się cofnie, padnie na kolana, zacznie błagać: o światło w pokoju? Srogo się pomylił, nawet jeśli zamierzał teraz grać inną rolę i udawać, że zrobił to dla zabawy - świetna zabawa, Mulciber - lub z nudów, z pewnością sam zdawał sobie sprawę z irracjonalności swojego czynu. Znajdowała się w swoim domu i nikt nie będzie się w tym domu rządził, miała tego dosyć - we własnym domu będzie grała na własnych zasadach. Nie Ramseya, nie Ignotusa, nie żadnego innego śmierciożercy. Tylko im się wydawało, że mieli do tego wszystkiego prawo - nie mieli. I wkrótce wywalczy dla siebie protekcję, która ją przed tym osłoni. Nie miał racji, najwyraźniej dalej lubił straszyć dziewczynki - najwyraźniej niedaleko pada jabłko od jabłoni, miał to po swoim strasznym, złym ojcu, który lubował się w podobnych rozrywkach. Wzruszyła lekko ramieniem, owszem, najwyraźniej jego zdaniem okiennice działały jak upiorogacek - rzeczywiście jego dzisiejsze zachowanie przypominało nieco dziecięce psoty. Mężczyźni wolniej dojrzewali, powinna o tym wiedzieć, a jednak za każdym razem zaskakiwało ją to równie mocno.
Uniósł lekko brew, kiedy zapytał o jej matkę - nie widziała związku, ona ze swoją rodziną nie utrzymywała żadnego kontaktu, nie dostrzegała, że podświadomie szła w jej ślady, że pewnie była do niej podobna, nie potrafiąc oszukać dziedzictwa krwi. Ale nigdy -  w przeciwieństwie do Mulcibera - nie małpowała z premedytacją jej równie idiotycznych zachowań. Przyszedł tu jak ojciec, straszyć ją wielkim złym sobą, bez głębszego celu, szczekając jak mały pies, który boi się ugryźć. Nie tego się po nim spodziewała.
- Najwyraźniej - syknęła jedynie, bo najwyraźniej nie tylko nie byli tak wielcy, jak im się wydawało - najwyraźniej nie byli tak wielcy, jak jej się dotąd wydawało, po tym jak jeden za drugim włazili do jej domu arogancko kpiąc sobie z jej sprawczości i wykrzykując, jacy są ważni, silni i groźni, stracili w jej oczach dużo. Z reguły tak to działało - dana władza odbijała do głowy, wymagała od nich demonstracji, pragnęła zostać dostrzeżona - i zawsze to rozumiała, zawsze potrafiła się z tą władzą obchodzić, choćby z władzą Vasyla, jaką ten miał nad nią, z władzą pomniejszych grup rządzących ciemną stroną miasta, z władzą lordów, z którymi ostatnimi czasy miała coraz więcej do czynienia. Wielkich panów wystarczyło ugłaskać, zapewnić ich o ich wielkości i bezwzględnym posłuszeństwie, czołobitnym oddaniu - wystarczyło im co jakiś czas poczuć swoją władzę, żeby czuli się bezpiecznie i nie potrzebowali jej nadto demonstrować - jak dzieci wyrywające muchom skrzydełka. Zaczynała rozumieć: że bolało ją to, bo Ramsey nie był jej obojętny. Bo spodziewała się po nim więcej. A może - bo chciała od niego więcej. Mogła puścić mimo uszu Ignotusa, jego było znacznie trudniej.
Odkąd jednak blask światła wydobył się z jej różdżki, odkąd straciła równowagę, słowa Mulcibera dochodziły do niej jak z oddali - zza ściany, spod wody, z innego świata; ona zanurzyła się już w innym, pełnym cieni i bólu, opanowanym przez anomalię, czarnym i strasznym, koszmarnym, jego słowa mieszały się z krzykiem Lysandry, o zdzieranej skórze, o otwartej piersi, o wybitych zębach, o połamanych rączkach, nóżkach, o wyrwanych włosach,  wbitych w czaszkę oczach, o zgniecionych żebrach, o powyrywanych paznokciach, jeden po drugim, o łzach rzęsiście spływających po jej bladych, dziecięcych policzkach. Nie mogła znieść tego koszmaru, słowa wydobyły się z jej ust bezwiednie, pusto, sama też - chciała zacząć krzyczeć. Podobno każde nieszczęście umacnia, skóra Cassandry twardniała.
Ktoś próbował urwać jej głowę - jak przed chwilą Lysandrze, razem z kręgosłupem wyrwać ją z tułowia - była tego niemal pewna, odruchowo wyrwała dłonie w górę, zaciskając je na przegubach rąk Ramseya - nie wyczuwając jeszcze, że to jego dotyk; wbiła w nie ostre paznokcie co sił, jak zdziczałe zwierzę, które, spłoszone, ktoś usiłuje wziąć w ramiona. Dopiero po chwili - niezwykłym wysiłkiem - uniosła powieki, odnajdując wściekłym spojrzeniem jego twarz. Czym był, wybawieniem od koszmaru czy jego zapowiedzią? Początkiem: drogi przez mękę czy jej końca? Jęknęła cicho, poluźniając uścisk - i tak nie miała sił oponować, opuściła powieki ponownie, kiedy poczuła, że unosi ją w górę, nie omdlała - ale straszne wspomnienie nie pozwalało jej oprzytomnieć, wsiąkło w nią jak trucizna, z wolna obejmująca całe ciało, począwszy od serca. Po zapach, skrzypnięciach podłogi, bo wietrze wznieconym ruchem, po kierunku kroku, nie musiała otwierać oczu, by wiedzieć, dokąd ją niósł. Tak - potrzebowała odpoczynku, kojącego snu, który uwolni ją od koszmaru. I potrzebowała Lysandry - kiedy znaleźli się przy jej łóżku, oplotła ramiona wokół jego szyi mocno, jak wąż dusiciel, nie zmierzając pozwolić się tutaj zostawić.
- Nie - mruknęła ledwie dosłyszalne, wysiłek włożyła w uścisk - mówić było jej już trudno. - Nie tutaj - dodała wciąż półsłówkiem, zaciskając powieki; jeśli chciała osiągnąć swój cel, musiała wyartykułować go jasno - nawet jeśli w tym momencie wydawało się to wyzwaniem nie do przejścia. - U Lysy - Zabierz mnie do Lysandry, błagała wewnątrz, choć od zewnątrz była w stanie tylko mamrotać; łóżko jej córki nie było duże, ale materac wydawał się wystarczający, by wtulone w siebie mogły usnąć razem, chciała ją poczuć - jej bijące serce, jej oddech, jej ciepło, widzieć jej ciało, bezpieczne, zdrowe, dalekie od wizji, jakie nawiedziły ją strasznym koszmarem. Nie zamierzała pozwolić się zostawić tutaj, nie była pewna, czy będzie w stanie doczołgać się do jej łóżka. Przesunęła twarz ku jego piersi, kurczowo trzymając się przy nim - nie zostawił jej, nie zostawi i teraz. Nie pozwoli na to. - Były ładne - wymamrotała, kwiaty, wspomniał o nich, nie zamierzała ich wyrzucać - była kobietą i jak każda lubiła otrzymywać drobne podarki, nie spodziewała się, że Ramsey podaruje jej bukiet kwiatów bez okazji - to było miłe. Lubiła je.
- Zamknij okna - dodała, ledwie poruszając ustami, wciąż nie puszczając jego szyi - nie sądziła, by zamierzał tu zostać, ale jeśli chciał pomóc, mógł nie zmuszać jej, żeby wstawała do okiennic - sam je otworzył.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]17.07.18 23:24
Miał pod swoją kontrolą życie. Własne życie, najcenniejszy dar ze wszystkich, przywilej, dla świata — nie dla niego przecież. Panował nad tym, co go spotyka i nad myślami, które pojawiały się w jego głowie, gdy widział kogoś, coś po raz pierwszy. Potrafił kontrolować pogodę, sąsiadów, irytujące go psy z pobliskich mieszkań, bieg górskiej rzeki. Potrafił kontrolować umysły ludzi bystrych i inteligentnych, potrafił kontrolować siebie. Przede wszystkim siebie. Plątaninę emocji, wpakował do wora i ukrył gdzieś głęboko w myślach, które skutecznie ukrywały przed całym światem najwrażliwsze punkty. Kontrolował — to znaczyło, że panował nad wszystkim, co go dotyczyło, a nie, że musiał sprawować nad wszystkim pieczę. Nie panował jednak nad anomaliami, nie panował też nad nią — była jak jedna z nich. Budziła się cicho do życia, zdzierała z siebie bezszelestnie wylinkę, zostawiała gdzieś za sobą i rosła, pod jego rzekomo czujnym nosem, tuż pod jego przeszywającym wzrokiem, rosła w siłę, za plecami, szepcząc mu do ucha słodkie jak miód zaklęcia, by w odpowiednim momencie wybuchnąć, eksplodować swoją siłą, złością, emocją, która trawiła ją od wewnątrz, by kąsać go po każdym odsłoniętym skrawku ciała. Raz za razem, przy każdym spotkaniu. Rękami odganiał się od tego, jak od natrętnego komara, który krążył wokół karku, szukając najcieńszego skrawka skóry, przez który najszybciej zdoła się przebić do żyły i wypompować jak największą ilość krwi. Ukłucie za ukłuciem, sądził — niegroźne, było ich jednak zbyt wiele. Szczuła go sobą, karmiła, a później znów szczuła, jakby tresowała sobie dzikie zwierzę, przyzwyczajała do uczucia sytości, by później nadać temu właściwej formy. Ja jestem panią. Była panią. W swojej ubogiej formie, w marności, przez którą przenikała jak przebiśnieg, była wiedźmą — pewną siebie, niepokorną, pełną mocy i wiary, która dopiero budziła się w niej. Drażniło go to i łechtało naprzemian. Patrzył na rozkwit jej płatków, na późną wiosnę, w której walczyła o kilka promieni słońca, patrzył jak się rozwija, jak wystawia na świat, by później zamknąć go całego w pułapce. Odpychając go, przyciągała, przyciągając syciła, sycąc, tuczyła, tucząc napawała siłą, by po chwili zagłodzić i zatrzasnąć okiennice, wyobcować, odseparować. Bawiła się, a może plątała bezwiednie w tym wszystkim?
Zmrużonymi nienaturalnie w ciemności oczami patrzył się przed siebie, wizualizując jej postać w myślach, zupełnie tak, jakby widział ją wyraźnie — a przecież mógł, stworzyć na powrót z pamięci, kawałek po kawałku; zielone jak śmiercionośne zaklęcie oczy, krucze długie rzęsy, brwi, blada jak naga kość skóra, wąskie, delikatne usta, smukła szyja, włosy jak jedwabne nici, wystające obojczyki, kościste ramiona, naznaczone macierzyństwem piersi, płaski brzuch, talię osy, kobiece biodra, dojrzałe, soczyste łono, silne uda, smukłe łydki, drobne stopy i paluszki, paluszki na ich końcach jak u dziecka. Nie był jednak artystą, a wyjątkowej pamięci nie potrafił przełożyć na wybitne dzieła sztuki. Nie patrzył na nią z odpowiednim namaszczeniem, z oddaniem i wyrazem uwielbienia. Patrzył przed siebie surowo, beznamiętnie, mając bezkształtny cień, masę, którą w dowolnej chwili mógł przełożyć na osobliwą, nęcąca postać. Mrugał powoli, oddychał ze spokojem, czując, jak złość, która go nawiedziła spływa po jego ramionach, po szacie, ocieka z mankietów i skapuje na drewnianą podłogę.
Nie komentował już jej słów. Milczenie było mu bliższe niż słowa — dał się podpuścić, pozwolił sobie na zbyt wiele, odkrył się za bardzo. Świadomość tego była dotkliwa, wymierzała mu policzek za policzkiem, siarczyście traktując jego skórę. Nie podążał śladami ojca — a jeśli to nieświadomie. Mężczyźni z natury nie byli wielcy, nie byli lepsi ani potężniejsi. Pokładali wszystko w sile i wierze, że ową siłą wygrają wszystko. Potrafili zawłaszczyć sobie wiele i wiele osiągnięć przypisać, nie potrafili jednak zawładnąć światem naprawdę, brakowało im rozmysłu, uwagi skoncentrowanej w innych miejscach niż oni sami. Wiedział to doskonale, dlatego nigdy nie lekceważył kobiet. Ich siły, potęgi manipulacji, umiejętności przekształcania słabości w siłę, jak kowal, który przekuwa miecz na nowo, póki żelazo gorące. Był mężczyzną — twardym, zdecydowanym, pewnym siebie, lecz nie tak dumnym za jakiego go miano. Nie przeszkadzało mu to. To kim był w oczach innych, był jak plastelina, za każdym razem inaczej uformowany. Dla niego duma miała mniejszą wartość niż efekty, niż skutki, które prowadziły do celu — nie liczyła się ani sława, ani pieniądz, ani pozorna władza. Chodziło to tę prawdziwą, tę dogłębną, zakorzenioną w przysadce. Kobiety nie były tak próżne, jak oni — nie zależało im na demonstracjach, a na osiągnięciu realnej władzy, tym, co da im to, czego naprawdę chcą. I to doskonale rozumiał. Dlatego doskonale potrafią odszukać u swych rozmówców słabe punkty, uczynić z oprawców ofiary — widział to, czuł na sobie jej macki, lepki dotyk. Cierpkie słowa pierw przyklejały się do skóry, by następnie oderwać wraz z nią, boleśnie, pozostawiając po sobie drobne — godne przeoczenia — rany, łączące się później w siatkę blizn, jeszcze bardziej bezmyślnie kształtujących światopogląd.
Jej nagły upadek zapamiętał jak zatkany dopływ rzeki. Wodospad przestał płynąć, kamienna lawina nagle i niespodziewanie zatkała wodną ścieżkę, zmuszając ją do poszukiwania nowych ścieżek. Obca była mu troska. Patrzył na nią niepewnie, w jej słabości doszukując się uchybień, które powinien — oczywiście dla własnego dobra — sprostować. Wziął ją więc na ręce bez protestów, bez precedensu, czyniąc z niej znów wyjątek, któremu już po chwili umniejszał na wartości. Musiał o nią dbać — nie dlatego, że chciał, dlatego, że musiał, że ona dbała o jego życie, o jego zdrowie, zapewniał mu długi żywot, umożliwiała przetrwanie. Osobiste wrażenia, odczucia, nie, one nie istniały, nie mogły — tłumaczył je przed samym sobą. Jej wątłe ciało w jego ramionach — kruche, zależne od jego woli, musiało się regenerować, posklejać, by powstać w swej sile i mocy. Jej butnej aurze potrafił się przeciwstawić, jej agresji, złości, nienawiści — czym miałby się stać wobec jej bezsilności?
Zaniósł ją do sypialni, układając w pościeli, choć jej ciasny, krępy uścisk jasno dał mu do zrozumienia, że wola jest zgoła nieco inna. Cichy protest nie zadziałał na niego jak odmowa. Ledwie świadomie trzymała się jego szyi, choć jej szpony wbijały mu się w kark, wbite paznokcie zostawiały głębsze i boleśniejsze rany niż wiele ze znanych mu zaklęć. Spojrzał na nią, wtuloną w jego pierś — nie chciała tu być, zostać porzucona, odosobniona. To przy córce chciała się znaleźć, a historia z jarzębiną znów stanęła mu przed oczami. Objął ją więc mocniej, by swoim niezbyt silnym ciałem, unieść ją po raz kolejny, by spokojnie przenieść ją do kolejnego pokoju, bez słowa, w całkowitej ciszy spowitej jedynie zapachem tytoniu i kwaśnych cytryn, miodu. Ułożył ją z boku, koło upojonej eliksirem słodkiego snu córki. Mógłby jej zazdrościć — nie tej bliskości, nie ciepła, nie dotyku, a słodkiego snu, beztroski i spokoju, który ją w tej chwili ogarniał. Patrzył na nie przez chwilę. Koncentrował się na tym, by zapamiętać ich wygląd. Sylwetka Cassandry była doskonała, zbyt ponętna, wyraźna. Miała w sobie harmonię i porządek, którego szukał. Oddalił się szybko — nie zagłębiając się w swe potworne myśli, w tematy dawno zamknięte, możliwości dawno zaprzepaszczone. Patrzył w przód, daleko w przyszłość. Zamknął okna, zgodnie z jej wolą, bez słowa i protestu. Na poddaszu, w pokoju, w którym się ugościł, odział swój płaszcz  schował swoją różdżkę, jej pozostawiając na stoliku, tuż obok kielicha, zmoczonych i bezużytecznych papierosów, wypitego przez siebie do połowy wina, które sączył jeszcze nim opuścił lecznicę. Swoje własne karty do tarota postawił na stole, tuż obok księgi autorstwa jej matki. Nie śmiał tykać jej, maczac swoimi brudami jej wizji przyszłości. Sięgnął więc do kieszeni, po swoje, po talię, która mu towarzyszyła. Cierpliwie wykładał karty, zadając w ciszy pytania, na które poszukiwał odpowiedzi. Niezadowolony z wyników, ze zmarszczonymi brwiami pozostawił je. Po wszystkim zostawił wszystko nietknięte, porzucone niedbale, jakby w pośpiechu, gniewie. Pozostawione same sobie, na stole, figurami zwróconymi do sufitu, do bladej twarzy, która w nie spoglądała.

| zt :pwease:



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Poddasze - Page 4 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Poddasze [odnośnik]22.06.20 23:15
idziemy stąd

Pokręciła głową i westchnęła, tym samym jedynie przyznając czarownicy rację w jej stwierdzeniu; ale czy był ktoś, kto wchodził na Nokturn bez obaw?
Nie doceniasz mnie, poradziłabym sobie – skwitowała, temat uznając za zakończony. Chociaż nie umiała w tym momencie przewidzieć sposobu, w jaki dostałaby się samodzielnie do Vablatsky, uznawała się samozwańczo za mistrzynię improwizowania w patowych sytuacjach. Tej na szczęście teraz nie było, więc jedynym co mogła, było splecenie dłoni z kobietą i pójście za nią.
Nie odpowiedziała od razu na następne zadane przez Cassandrę pytanie, jakby właśnie próbowała sięgnąć pamięcią, czy od początku wprowadzenia przymusowych kontroli ktoś ją niepokoił, jednak nie przypominała sobie podobnego przypadku. Z pewnością nie tutaj, na ulicach, którymi przemykała ekspresowo i niemal niepostrzeżenie, w ostatnich dwóch miesiącach wyrabiając setki kilometrów ze względu na brak teleportacji i zablokowanych kominków, a kontrole w porcie po przeniesieniu się do Cromer w ogóle się jej nie imały ze względu na relacje łączące ją z zarządcą tamtejszego portu.
Ostatnio nie – odparła w końcu – w kwietniu upodobali sobie notoryczne kontrole statków i pobieranie łapówek tak, aby nic przypadkowo nielegalnego nie znalazło się z powietrza w którymś zakamarku – nie miała problemu z dawaniem łapówek, o ile robiła to z własnej woli, nie zaś z przymusu, z którym spotykała się w kwietniu a że jej intencje i interesy nie zawsze były krystalicznie czyste, i nie wiedział o tym prawie nikt, musiała zadbać o dobre nazwisko i perfekcyjne papiery. – Teraz to nie mugole, raczej ich zwolennicy, to jeszcze gorzej; wątpię w ich możliwości rozumowania i szybkie pojęcie prawdy starej jak świat, że równość nigdy nie istniała i nie będzie istnieć – i dotyczyło to każdej kwestii poza konfliktem pomiędzy czystością krwi, choćby koloru skóry, ras, czy również odwiecznej wojny pomiędzy równością kobiet a mężczyzn. Równość i sprawiedliwość była tylko pozorna – wolałabym jednak nie słuchać krzyków pod oknami i napotykać wisielców w drodze do pracy – zwieńczyła odpowiedź optymistycznym akcentem, co prawda wypierając niedawno napotkany widok wisielca w jednym z zakamarków portu a jednak mając na uwadze niespodzianki, na które mogła napotkać każdego dnia. To, że nie podchodziła zbytnio emocjonalnie do takich widoków zawdzięczała chyba tylko i wyłącznie pracy z niemal samymi mężczyznami w środowisku, które nie dawało ulg nikomu, gorzej jednak sytuacja przedstawiała się w przypadku tego, co słyszała prawie każdej nocy spędzonej we własnym mieszkaniu. W pewnym stopniu oswoiła się z krzykami, płaczem, latającymi inkantacjami, ale jak każdy, miała swoje granice, dzięki czemu część nocy wolała przesypiać na statku z daleka od tego wszystkiego.
Ufała Cassandrze jak mało komu, dlatego posłusznie zastosowała się do jej wskazówek, żeby po dłuższej chwili bezpiecznie znaleźć się w mieszkaniu kobiety. Skierowała się wraz z nią do wyznaczonego pomieszczenia a tam rozsiadła się wygodnie, przyciągając do siebie niedużą, workowatą torbę.
Mam dla ciebie kilka rzeczy – zaczęła, kiedy tylko pozbyła się szaty wierzchniej i odetchnęła głębiej, pełną piersią, pozwalając ciężkim, orientalnym kadzidłom rozejść się po nozdrzach. – I drobny upominek dla ciebie i dzieci – ostrożnie wypakowała z torby miód, orzechy, suszone owoce i herbatę, a także niewielkie zawiniątko, w którym bezpiecznie przechowywała bransoletkę i dwa nieduże amulety do powieszenia na szyi, czy ścianie, zdobione czarnymi turmalinami. – Ponoć turmalin jest kamieniem ochronnym, wzmacniającym, a to przyda się teraz każdemu – wierzyła w to, w pewnym stopniu, i miała szczerą nadzieję, że jej gest nie zostanie źle odebrany. W ostatnim czasie Borgia nawykła do zabezpieczania swoich bliskich podobnymi upominkami, które poza tym, że wyglądały ładnie, niepozornie, posiadały swoją cenę i mogły się przysłużyć na czarną godzinę.


My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me


Francesca Borgia
Francesca Borgia
Zawód : handlarz, jubiler
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I was born to run
I don't belong to anyone
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7918-francesca-federica-borgia#227478 https://www.morsmordre.net/t7977-desiderio#228059 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f107-aldermanbury-12-14 https://www.morsmordre.net/t7979-skrytka-bankowa-nr-1881#228094 https://www.morsmordre.net/t7978-f-f-borgia#228091
Re: Poddasze [odnośnik]24.06.20 17:05
- Oczywiście, że tak - odparła spokojnie na jej zapewnienie, trochę jak do dziecka, a trochę jak do mężczyzny, któremu nie chciała odejmować godności; Franscesca była bez wątpienia piękną kobietą, która potrafiła wykpić się od wielu niebezpieczeństw samą gadką, ale w tej okolicy byli i ludzie, którzy nie zamierzali słuchać  - ale tego też nie musiała wiedzieć, nie witając w okolicy zbyt często. Wysłuchała jej słów z cichym westchnieniem, kontrole statków były konieczne, by kontrolować całe miasto. Na statkach dało się wwieźć do Londynu dosłownie wszystko - nawet ludzi.
- To pewnie nie skończy się zbyt szybko. Na razie walki wciąż trwają, miną pewnie miesiące zanim sytuacja się uspokoi - i lata, nim się ustabilizuje. - Czy rycerze byli w stanie pozbyć się wszystkich zwolenników mugoli wcześniej? Nie była pewna, kiedyś wydawało jej się to absurdalne. Odkąd stanęła twarzą w twarz z Czarnym Panem, niczego nie mogła już być pewna: biła od niego moc, jakiej nie dostrzegała u nikogo więcej, zatrważająca, wielka, złowieszcza, ale bardzo potężna. Czy ktokolwiek będzie miał odwagę się mu sprzeciwić, kiedy ujawni się światu w pełni? Wątpiła. - Bądź teraz ostrożna - poprosiła, nie wiedziała na ile Franscesce zdawało się przewozić towary nie do końca legalne, nie wiedziała też, na czym ich nielegalność mogła polegać - i wiedzieć tego wcale nie chciała, bo niewiedza bywała błogosławieństwem. Zależało jej jednak na samej Franscesce i jej bezpieczeństwie.
- Młodzież wciąż wierzy w zmiany, to jedno nigdy się nie zmieni - stwierdziła ze zmartwieniem, bo tak naprawdę żal jej było tych wszystkich ludzi, którzy umierali. Rozumiała niechęć Borgii, i ona wolała, aby obeszło się bez wisielców - i choć dokładała swoją cegiełkę, by Londyn wyglądał tak, jak wyglądał dziś, zdawało jej się, że dało się osiągnąć cele Czarnego Pana bez tak rozległej śmierci. Wyobrażała sobie, że w obronie uciśnionych stawali głównie młodzi ludzie - którzy jeszcze nie do końca wiedzieli, jak działał świat, a ich idee jeszcze nie zderzyły się ze ścianą; miała ten etap już dawno za sobą. - Tutaj nie czuć tego aż tak. Ludzie żyli tak jak żyli, zwolennicy mugoli nie są aż tak głupi, żeby zapuszczać się w te strony - Nokturn nigdy nie był im przyjazny. Tylko w lecznicy... znacznie częściej pojawiają się ludzie i znacznie rzadziej da się ich jeszcze ocalić. Mung jest pewnie przepełniony - Nie wiedziała, tak jej się najwyżej wydawało. Poprowadziła przyjaciółkę przez kolejne ulice aż do lecznicy; troll, Umhra, potrafił ją rozpoznać, nie zwrócił na nią większej uwagi, Licho, czarny kot, otarł się o ich nogi i zniknął, na poddaszu, na którym znalazły się wkrótce, słychać było śpiew dziecka - mała Lysa z bratem na kolanach siedziała w kącie pokoju, witając się z gościem skinięciem głowy i cichym Cześć, ciociu. Dziewczynka sama, zostawiając zawiniątko na podłodze, gdzie położyła je delikatnym gestem, podeszła po prezenty, z zainteresowaniem przyglądając się drobiazgom, które wylądowały na stole - jej oczy były okrągłe, a Cassandra skinęła spokojnie głową, na znak, że nie miała nic przeciwko.
- Wiesz, że nie musiałaś - uśmiechnęła się do Franceski, ciepło. Wyciągnęła dłoń ku jednemu z amuletów, przyglądając się kamieniowi z bliska - był piękny, ale wiedziała, że nie otrzymała ze względu na jego urodę. Podarki Borgii miały znaczenie. - Ochrona to najcenniejsze, co można dać teraz drugiemu czarodziejowi. - Bynajmniej, nie miała powodów źle odczytać tego gestu. Wierzyła w znaczenie gestów i moc przedmiotów. Ostrożnie przewiesiła naszyjnik przez głowę córki, kiedy Lysa zamknęła kamień w dłoni, przyglądając się mu z uwagą. - Dziękujemy - dodała, a córka powtórzyła po niej te słowa cichszym echem. Z lekkim drgnięciem ust poruszyła różdżką, wprawiając w tan naczynia w kuchni, które wkrótce samodzielnie przygotowały herbatę - a ta wkrótce objawiła się przed nimi w ceramicznych filiżankach. Z fusami, bo fusy były tutaj ważne.
- Nie traćmy czasu, musimy przygotować się do kolejnej lekcji - zachęciła ją do poczęstunku, obracając własną filiżankę. - Ostatnio rozmawiałyśmy o gwiazdach, co pamiętasz?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]28.06.20 16:25
Świat wywrócił się do góry nogami i nie ulegało to absolutnie żadnym wątpliwościom. Chociaż zmiany przeważnie były dobre, w przypadku zaistniałych okoliczności zastanawiała się ile jeszcze krwi musi się przelać, by sytuacja się unormowała a zwolennicy mieszania obu światów, krwi, poglądów zrozumieli, że na niewiele się zdadzą ich działania. Być może się myliła i miała zdziwić, dopóki jednak urządzony w centrum Londynu plac morderczych zabaw utrudniał jej zwyczajne funkcjonowanie – to, do którego była przyzwyczajona – a swoboda została lekko ograniczona, niechęć Włoszki pogłębiała się nie tylko wobec rebeliantów, ale i osób odpowiedzialnych za wprowadzone restrykcje i zmiany.
Będę – odparła machinalnie, choć w głębi duszy wiedziała, że część z ostatnich spotkań i zapuszczania się w pewne rejony nie była szczególnie mądra i bezpieczna – może powinnaś znaleźć dodatkową parę rąk do pomocy? – zasugerowała. Nie wątpiła w zdolności Vablatsky, ale każdy miał swoją wytrzymałość i cierpliwość.
Mijany w wejściu troll już nie zwrócił kobiecej uwagi tak bardzo, jak za pierwszym razem, najwidoczniej z wzajemnością, ale jej uwadze nie umknęło nadzwyczaj drobne zawiniątko, które leżało bezpiecznie na ziemi. Z początku nie pomyślała nawet o tym, że to dziecko, dopóki to nie poruszyło mikroskopijną piąstką, co dostrzegła po przywitaniu się z Lysandrą.
Bardzo jest... małe – nie miała nigdy do czynienia z niemowlętami, a jeśli już, to zazwyczaj z nieco starszymi, większymi i nie tak kruchymi istotami, które w dodatku ciekawe świata próbowały wdawać się z innymi w rozmowy z siebie wyrzucając co najwyżej zlepki liter nieskładających się w sensowną całość. Ta znajdująca się nieopodal istota nie tylko wzbudziła jej zainteresowanie, ale ogromną obawę, że gdyby nie umiejętność oprawiania delikatnych kamieni, giętkich metali, mogłaby mu po prostu zrobić krzywdę. Nie powstrzymała się jednak i ostrożnie zeszła na kolana, gdy Cassandra zawieszała córce na szyi amulet, a potem odsunęła z zaskakującą, nawet dla siebie, subtelnością krawędzie kocyka. – Ma twoje rysy – osądziła cicho, nie zamierzając dopytywać o ojca dziecka. Ten interesował ją w tej chwili najmniej, wiedząc, że Cassandra doskonale poradzi sobie i bez niego. A jeśli nie, to wraz z pomocą jej, czy innych bliskich przyjaciółek. Kobiety rodziły, utrzymywały swoje domy od pokoleń, od pokoleń również były silne i wbrew męskim twierdzeniom, zaradne, ale mimo tej wiedzy, była pełna podziwu dla czarownicy. Nie dzieliła ich duża różnica wieku, a w porównaniu z nią, Włoszka nie czuła się dojrzała do posiadania dziecka, choć chłopiec wzbudził w niej dziwne pokłady łagodności i rozczulenia, i odciągnął uwagę od głównego powodu swojej wizyty. Takie, których nie odnalazła w sobie podczas małżeństwa, gdy celowo i skutecznie zapobiegła ciąży.
Dobrze wiesz, że to żaden problem – powiedziała, kierując wzrok na przyjaciółkę – pomogę ci zawsze na tyle, na ile będę mogła – zapewniła, nie wierząc, że po raz kolejny musiała mówić to na głos. Chociaż znaczna część relacji była u Franceski zwyczajnie opłacalna, dbała o swoich bliskich. – Jeśli chciałabyś się zdrzemnąć, to chyba sobie z Lysandrą poradzimy – zaproponowała, puszczając do dziewczynki oczko. Wiedziała jednak, że Vablatsky nie przyjmie pomocy – a może się tym razem myliła?
Pytanie czarnowłosej spowodowało, że zamilkła na chwilę, zmuszona do pozbierania myśli, które w ostatnich miesiącach znajdowały się nie tam, gdzie powinny. Natłok problemów w pracy, zjawienie się mężczyzny skutecznie rujnującego jej spokój ducha w połączeniu z wojenną atmosferą tworzyło mieszankę okropną, dzięki której nie była w stanie skupić się na rzeczach przyjemnych. A do tych zaliczała wróżby i gwiazdy, i kamienie.
Będziemy wróżyć z fusów? – zerknęła podekscytowana wgłąb filiżanki – właściwie większość z rzeczy, które mi przekazałaś, ale... – westchnęła, zastanawiając się nad sensem swojego pytania – ale jedna rzecz nie daje mi spokoju; naprawdę uważasz, że nasz los jest zapisany w gwiazdach? – mawiano, że tak jest; mawiano też, że każdy jest kowalem własnego losu... nie do końca wprawdzie rozumiała jeszcze jak działa trzecie oko jej przyjaciółki i jak bardzo wyczulona jest na rzeczy, na które człowiek bez daru nie zwraca zwyczajnie uwagi, jednak była ciekawa jej odpowiedzi. Jak i tego, czy korzystała ze swoich możliwości w stosunku do życia swojego, czy dzieci.


My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me


Francesca Borgia
Francesca Borgia
Zawód : handlarz, jubiler
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I was born to run
I don't belong to anyone
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7918-francesca-federica-borgia#227478 https://www.morsmordre.net/t7977-desiderio#228059 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f107-aldermanbury-12-14 https://www.morsmordre.net/t7979-skrytka-bankowa-nr-1881#228094 https://www.morsmordre.net/t7978-f-f-borgia#228091
Re: Poddasze [odnośnik]30.06.20 12:12
Skinęła głową, pomoc bezsprzecznie była jej potrzebna, choć mniej teraz, niż przed dwoma miesiącami, kiedy była już w zaawansowanej ciąży - ból, ciężkość czy zły humor nie mogły sprawić, że pozwoli komuś umrzeć na progu lecznicy. Nie oszczędzała się, dużo pracowała, ale też w zasadzie nigdy się na to nie uskarżała - bez wysiłku i wiecznie zajętego czasu pewnie by zwariowała.
- Od pewnego czasu przychodzi do mnie dziewczyna, która mieszka kilka kamienic dalej - odparła, musiała zadbać o to, by ktoś zajął się lecznicą przynajmniej przez kilka dni połogu - przecież nie mogła jej tak po prostu zamknąć, a już na pewno nie mogła zrobić tego teraz, kiedy trwała wojna. - Przyucza się do zawodu, a przy okazji pomaga mi nieco w domu. Pewnie jest teraz przy pacjentach, hm? - Spojrzała na Lysandrę, dziewczynka potwierdziła słowa matki skinięciem głowy. - Naprawdę mam ostatnio zawrót głowy. Sama już bym oszalała - wyznała szczerze, nie czując się skrępowana obecnością Franceski - wiedziała, że zrozumie. - Ale dość już o mnie, jak ostatnio powodzi się tobie? - Nie musiały przecież mówić tylko o Cassandrze.
- Nie jest aż takie małe, kiedy przepycha ci się między nogami - zapewniła, biologiczne tabu nie mogło być wciąż tabu dla uzdrowicielki - nie był to zresztą jej pierwszy poród. Jej słowa były lekkie, miały ton żartu, z pewnością widziała w życiu znacznie więcej dzieci niż Borgia - nie tylko swoich, zdarzało jej się przecież odbierać porody.
A Lysie zdarzało się już opiekować niemowlętami, gdy matki w jej lecznicy znosiły te chwile gorzej, niż powinny. Jej córka nie miała łatwego dzieciństwa, warunki, świat, w którym żyły, zmusiły ją, by dojrzała szybko.
- W zasadzie to duży chłopiec - dodała, domyślając się, że bez porównania jej gość nie potrafił oszacować tego samodzielnie. - Lysandra była znacznie mniejsza. - Utkwiła jednak spojrzenie w synu, przytakując słowom przyjaciółki. Calchas miał jej rysy, jej oczy, jej włosy, bardzo ją przypominał. Ale tylko od zewnątrz. - Nie serce - oświadczyła, choć ile można było powiedzieć o sercu niemowlęcia, które jeszcze nie nauczyło się dobrze kwilić. Była jego matką i widziała przyszłość, czuła jego aurę, widziała, rozumiała, kim był. Kochała go mimo to, bo był jej synem. Dwoje dzieci u samotnej kobiety nie wyglądały dobrze i mówiły już cokolwiek o jej prowadzeniu się - ale Cassandry to szczególnie nie obchodziło, najważniejsze dla niej było dobro jej dzieci, które kochała ponad wszystko - i które były dla niej ważniejsze od niej samej. Na propozycję uśmiechnęła się w podzięce, ale wyraz jej twarzy podpowiadał, że była przekonana co do odmowy.
- Nie potrafiłabym - wyznała - Sen matki jest inny, bardziej czujny. Trudno zasnąć, kiedy wiesz, że ktoś może cię w każdej chwili potrzebować. Lysandra potrafi mnie obudzić sama, Calchas jeszcze nie. Muszę być przy nim - Nie wątpiła, że Francesca dołożyłaby wszelkich starań, by zająć się jednym i drugim dzieckiem, ale Cassandra nie potrafiłaby na to tak po prostu patrzeć z daleka - i nie potrafiłaby zasnąć. Trudno było jej wypuścić swoje dziecko z rąk, chciała mieć je ciągle przy sobie. - Ale twoja propozycja jest bardzo uprzejma i wiedz, że jestem za nią wdzięczna - dodała po chwili, bo nie chciała też zabrzmieć niegrzecznie; ceniła sobie ludzi, którym mogła ufać - i takich i ona gotowa była otoczyć troską.
- Dokładnie tak - ale najpierw musimy pozbyć się zawartości. Pij do dna - ale nie przechylaj nadto filiżanki, bez wyczucia możesz omyłkowo zaingerować w ułożenie fusów  - Uniosła własną, delikatnie, upijając z niej łyk - subtelnie poruszając naczyniem okrężnym ruchem, gestem zachęcając Borgię, by uczyniła to samo. Skupiła spojrzenie na wirującej herbacie, gdy zadała jej pytanie - i dla niej nie było ono łatwe.
- Kiedyś i ja w to nie wierzyłam - stwierdziła, nieczęsto otwierała się przed ludźmi. - Ale mój dar, Fransesco, pozwala widzieć więcej. - Była jasnowidzem, nie wróżbitką, fusy i gwiazdy to nie wszystko, skąd potrafiła czerpać wiedzę. Po prostu widziała przyszłość. - Widzieć sploty, które przewrotny los dla nas ułożył - co jednak nie oznacza, że nie można przejąć roli prządki i przygotować dla siebie własnej ścieżki. Do tego jednak trzeba sięgnąć po wiedzę - zakończyła enigmatycznie, wspominając odwrócony los Lysandry; splot zdarzeń zbiegał się zawsze w jednym punkcie i choć pewne wypadku dało się ubiec, to można było to zrobić wyłącznie celowym działaniem - i celową ingerencją. Czy było to bezpieczne, nie wiedziała i nieszczególnie się tym interesowała. Robiła to, co sama uznawała za słuszne - i właśnie dzięki temu zdołała ochronić życie Lysandry. - Tylko czytając przyszłość możesz ją zmienić, bo tylko wtedy dojrzeć możesz pełnię konsekwencji ścieżki, którą podążasz teraz - stwierdziła, stukając bladym palcem w ściankę filiżanki.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]30.06.20 15:21
Rozumiała aż za dobrze, bo sama nie była wcale lepsza, nieustannie od kilku lat rzucając się w wir pracy. Ale podejrzewała, że obie doskonale wiedziały na co się pisały wybierając takie, a nie inne drogi zawodowe i chociaż czasami Włoszka miała zwyczajnie dość, posuwając się nawet do rozważań o zmianie, szybko uznawała, że obrany zawód ją ukształtował i nie dałaby rady się bez niego odnaleźć. Nie potrafiła siedzieć bezczynnie – nawet w rodzinnym kraju, który zachęcał do spowolnienia i słodkiego lenistwa – nie chciała porzucać podróży i kontaktów z ludźmi, do których czuła się stworzona. Mimo to, cieszyła się, że jej przyjaciółka wykazała się rozsądkiem z pewnością większym od niej, znajdując pomoc. Na zadane pytanie z początku wzruszyła ramionami, marszcząc czoło.
Raz lepiej, raz gorzej – nie narzekała na brak rozrywek – sytuacja zmusiła mnie do opuszczenia portu, więc codziennie pokonuję zawrotne odległości, żeby wszystko jakoś ze sobą spiąć; handel trochę się pogorszył, dla równowagi kamienie, minerały i ingrediencje są teraz w cenie, więc przynajmniej nie odczułam finansowo skutków wojny, psychicznie i fizycznie już trochę tak – i cieszyła się z tego niezmiernie, chociaż w innym przypadku by sobie poradziła, jak zwykle. Była kobietą przebiegłą, inteligentną i zaradną niejednokrotnie bardziej od swojej męskiej konkurencji, jednak niespecjalnie lubiła być narażana na długotrwały, nieustanny stres bez szczególnego wsparcia ze strony bliskich. Słysząc uwagę Cassandry zerknęła w jej kierunku i uśmiechnęła się cierpko, nie zauważając przez to momentu, w którym chłopiec zacisnął rączkę wokół jej trzymanego wciąż przy kocyku palca. Zastygła w bezruchu, ale nie zabrała ręki, wracając z powrotem spojrzeniem na niemowlę.
Twój dar potrafi to ocenić? – spytała jakby wyłapując myśli czarownicy, z ciekawością i składanymi w duchu błagalnymi prośbami, byleby Calchas się nie rozpłakał. Ze wszystkich istot na ziemi najbardziej obawiała się dzieci; subtelnych i wiotkich poprzez kwilenie informujących o swoich potrzebach, których nie umiałaby odczytać. – Moje miałoby teraz pięć lat – ale o tym przecież Cassandra wiedziała: dokładnie tyle samo trwała ich przyjaźń, na której początku sama skorzystała z usług uzdrowicielki. Pomimo swojego czynu, pamiętała dobrze o swojej decyzji i wiedziała, że drugi raz w podobnych okolicznościach postąpiłaby tak samo. Nie chciałaby nienawidzić dziecka, które było niewinne w całej sytuacji, a czuła, że gdyby wtedy nie zadecydowała się na Rue, to tak by się to skończyło. – W porządku – bynajmniej nie odebrała słów kobiety w sposób niegrzeczny, czy niemiły. Jako matka wiedziała i czuła więcej, nie dziwiła się więc tą odpowiedzią, jednak miała nadzieję, że chociaż próbowała nie przekładać zbyt często dobra dziecka ponad swoje. Musiała mieć siły i jasność myślenia w każdej sytuacji.
Ostrożnie wysunęła palec z uścisku chłopca, a potem poprawiła kocyk i odsunęła się, oddając brata z powrotem pod opiekę Lysandry. Wyrastała na śliczną dziewczynkę, Włoszka nie miała wątpliwości, że w przyszłości będzie równie silna co jej matka.
Próbowałaś zmienić czyjś los? Ostrzec go przed konsekwencjami pewnych czynów? – ciągnęła dalej, zastanawiając się na ile jasnowidzka próbowała ingerować w przyszłe zdarzenia, czy może nie starała się zmieniać przyszłych zdarzeń w ogóle. W międzyczasie zerknęła wgłąb opróżnionej w połowie filiżanki, na fusy. Ze szkolnych lekcji wróżbiarstwa nie pamiętała zbyt wiele, jedynie jak przez mgłę poszczególne kształty – ale ich znaczenie zapomniała niewiele po ukończeniu Howartu. – A jeśli tak, nie odwróciło się to przeciwko tobie? – nie wiedziała jak funkcjonuje ten świat, czy Cassandra mogła to zrobić bez obaw, że ratując kogoś, nie zaszkodzi sobie.


My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me


Francesca Borgia
Francesca Borgia
Zawód : handlarz, jubiler
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I was born to run
I don't belong to anyone
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7918-francesca-federica-borgia#227478 https://www.morsmordre.net/t7977-desiderio#228059 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f107-aldermanbury-12-14 https://www.morsmordre.net/t7979-skrytka-bankowa-nr-1881#228094 https://www.morsmordre.net/t7978-f-f-borgia#228091
Re: Poddasze [odnośnik]02.07.20 11:52
Wyraźnie się zamyśliła - wiedziała, że rycerze planowali działania w obrębie portu, zamierzali dążyć do ustabilizowania tamtejszej sytuacji i przejęcia kluczowego miejsca miasta. Statki przemycały nie tylko mugoli, ale i niezbędne dla nich towary, ich interwencja była tylko kwestią czasu. Ale słuchała Fransceski, która wcale nie przychylała się do zwycięskiej strony - a wojenne tajemnice musiały pozostać tajemnicami. Miała nadzieję, że potraktuje na poważnie jej prośbę - musiała na siebie uważać, teraz bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
- Dobre to wieści. Mam nadzieję, że ponad zmęczeniem nie dotknęła cię... bliżej - odparła, przyglądając się jej badawczo; nie chciała, by została w tym wszystkim ranna, poniosła ofiarę, której nieść nie musiała. Była czystokrwistą czarownicą, nic nie powinno jej zagrażać, ale nie była pewna, jak rozumieć jej słowa o fizycznych dolegliwościach. Rycerze nie powinni się jej naprzykrzać.
- Nie wiem - odparła szczerze, jej dar nie był niczym zrozumiałym; rozmywał się gdzieś pomiędzy rzeczywistością a fantazją, nigdy nie będąc namacalnym zjawiskiem. Nie potrafiła odróżnić, kiedy snem był tylko snem, a kiedy zesłaną wizją, ale czasem to czuła - w powietrzu, tak jak w powietrzu dało się wyczuć falujące w pobliżu morze lub nadchodzącą burzę.  - Tak mi się wydaje - dodała, przyglądając się chłopcu zajętemu nową ciocią. Nie lubiła, kiedy do jej jamy wchodziły osoby spoza rodziny, nie lubiła, kiedy zbliżali się do jej syna i zwykle była wtedy dziwnie czujna, ale Borgii ufała na tyle, by nie czuć tego niepokoju. Przeniosła ku niej zmartwione spojrzenie. Życie pisało różne scenariusze, częstokroć niełatwe. Kobiety mogły mówić, co chciały, wypicie rue zawsze kosztowało je wiele bólu, nie tylko cielesnego. Miała ten wywar w dłoniach zarówno wtedy, podczas swojej pierwszej jak i drugiej ciąży, ale nie zdołała wypić go ni razu. Nie żałowała, ale daleka była też od oceniania decyzji innych. - Myślisz o nim - zauważyła, podejmując nostaligczną wzmiankę. Nie chciała ciągnąć tematu bardziej, niż chciała tego sama Borgia, klucząc wokół tego co istotne z delikatnym taktem. Zdawała sobie sprawę z bolesności przeszłych wspomnień.
- Tak - odparła, zgodnie z prawdą, nie patrząc jednak na córkę. Nigdy nie powinna była wiedzieć, że chodziło o nią. Nie chciala, by Lysandra musiała czuć się winna. - Do dziś ponoszę tego konsekwencję, ale na razie los splata się po mojemu  - Jak długo? Nie wiedziała, oszukane przeznaczenie mogło ją w końcu dopaść - ale na razie żyła, żyła ona, żyła Lysandra i żył też Calchas. Oddanie własnego życia za życie córki wydawało jej się ostatecznie uczciwą wymianą - dla niej potrafiła i chciała to zrobić. Ale nie mogła zrobić tego teraz, bo oznaczałoby to jednocześnie poświęcenie Calchasa, który straciłby matkę. - Weźmy się do pracy - zarządziła, zrywając temat, wyraźnie nie chciała go ciągnąć. Upiła kolejny łyk herbaty, spoglądając na wynurzające się dno filiżanki. Fusy i ich kształt już się widoczny. - Musisz spojrzeć na kształt fusów całościowo, przyglądając się wszystkim szczegółom - tam żadne ułożenie nie jest przypadkowe. Przyjrzyj się dnu, ale miej umysł otwarty. Nie zawsze to pierwsze skojarzenie jest poprawne, czasem jedynie przysłania to, co skryte lub co chce skryte pozostać. Obróć filiżankę, by przyjrzeć się fusom pod każdym kątem, ale nie zamykaj się na raz rozpoznany kształt. Twoja percepcja, zwłaszcza za pierwszym razem, będzie upierać się przy raz rozpoznanych liniach. Nie zamykaj się w tym, spróbuj ją otworzyć. Zobaczyć więcej. - Uniosła spojrzenie na Fransceskę, skinąwszy głową - i przyglądając się jej ruchom. - Co widzisz?




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]12.07.20 22:19
Borgia znajdowała się w tej chwili w miejscu, w którym raczej nie przychylała się do żadnej ze stron, pomimo wpojonej od dziecka niechęci wobec niemagicznie urodzonych. Ponad wojnę przekładała dobro swojej rodziny, interesów nie tylko ojca, czy siostry, ale i własnych, a z wszelkimi komplikacjami było jej zwyczajnie nie po drodze. Nie odpowiadając Cassandrze niczym, poza cichym westchnięciem, zadecydowała się nie kontynuować tematu – ich praca, tryb życia, różniły się od siebie tak bardzo, że nie mogły wypracować konsensusu.
Będę uważać... na tyle, na ile dam radę – obiecała, lecz bez większego przekonania; zdawała sobie sprawę, że czarownica równie szybko mogłaby zweryfikować jej próby zerkając w przyszłość Włoszki, ale nie chciała wiedzieć, co ją czekało. Nieprzewidywalne życie było o wiele bardziej ciekawsze i ekscytujące, niż wskazówki wobec tego, co ją mogło spotkać. Cień uśmiechu, na który się wysiliła, zniknął wraz z uwagą kobiety.
Tylko czasem – czy to nie było zupełnie normalne? Przyjmując eliksir tamtego dnia liczyła się z konsekwencjami, jak i bólem, który zafundowała sobie na własne życzenie. Nie była jednak bezduszna, choć myśli o dziecku przychodziły do niej zazwyczaj w gorszych momentach, wtedy, gdy odnajdywała głęboko skrywane pokłady masochizmu i dodatkowo chciała sobie zepsuć humor. Wielokrotnie wtedy poddawała w wątpliwość swoją decyzję, próbując wyobrazić sobie jakby jej życie wyglądało, gdyby zadecydowała się urodzić. Podejrzewała, że dzięki wrodzonej determinacji wypływałaby w podróże, być może z dzieckiem u boku, a może podrzucając go rodzicom, który wydawali się być o wiele lepszymi opiekunami od niej, lecz dla równowagi nie prowadziłaby równie rozwiązłego życia, co teraz. Zapatrując się w pewnym stopniu na nawyki załogi, nie odmawiała sobie używek, zabaw i zaspokajania hedonistycznych pobudek. Z drugiej strony na to zawsze miała czas – a siły na wychowanie dziecka odchodziły z każdym następnym rokiem stąpania po ludzkim padole. W głębi duszy zawsze jednak czuła, że postąpiła słusznie; przed paroma laty nadawała się na matkę jeszcze w mniejszym stopniu, niż teraz. – Oby jak najdłużej – od początku życzyła przyjaciółce jak najlepiej i nic w tej kwestii się nie zmieniło.
Starając się skupić na fusach, niż intymnych zwierzeniach, próbowała rozróżnić układający się na dnie filiżanki kształt. Otwarty umysł, o którym wspominała czarownica, wcale nie palił się do wykroczenia poza utarte schematy i skojarzenia, wprawiając ją w chwilowe sfrustrowanie. Dopiero po kilku głębszych wdechach, obejrzeniu filiżanki z każdej możliwej strony, pod każdym kątem, z bliska i z daleka, odłożyła ja ostrożnie na stoliczek.
Czasami się nie dziwię, że w szkole nikt nie lubił tych zajęć – wszak te były kreatywne i wymagały innego, niepragmatycznego, podejścia. W żaden sposób nie negowała ich użyteczności, ale cóż, do najprostszych nie należały – To trudne – przyznała, zerkając wgłąb naczynia z góry. Mózg dalej upierał się przy rozpoznawalnych liniach, choć odrobinę mniej, niż na początku; miała kilka typów, ale każdy z wymyślonych wzorów nie przekonywał jej na tyle, by wypowiedzieć go na głos. – Wydaje mi się, że to półksiężyc, rogalik – zawyrokowała, przesuwając naczynie w stronę Cassandry. – Zobacz, o tutaj – zarysowała w powietrzu palcem wskazującym literę "c" – księżyc to chyba nic złego? – zerknęła na twarz czarownicy pytającym, niepewnym spojrzeniem. – Czy to możliwe, żeby w filiżance było więcej symboli? – bo poza księżycem pozostałe fusy też przyjmowały pewien kształt, lecz mogło się jej tylko wydawać w fascynacji początkującego. Mimo to zarysowała palcem kształt płomienia układający się nad księżycem i zastygła w oczekiwaniu.


My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me


Francesca Borgia
Francesca Borgia
Zawód : handlarz, jubiler
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I was born to run
I don't belong to anyone
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7918-francesca-federica-borgia#227478 https://www.morsmordre.net/t7977-desiderio#228059 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f107-aldermanbury-12-14 https://www.morsmordre.net/t7979-skrytka-bankowa-nr-1881#228094 https://www.morsmordre.net/t7978-f-f-borgia#228091
Re: Poddasze [odnośnik]17.07.20 12:30
Skinęła głową, przyjmując jej obietnicę; troszczyła się o tych, którzy byli jej bliscy, Borgia nie była wyjątkiem. Nadeszły bardzo trudne czasy - i nie wydaje się, by miało by się to wkrótce zmienić. Czasy takimi pozostaną jeszcze długo. Przyglądała się jej przenikliwie, z zaangażowaniem, kiedy wspomniała o dziecku; gdyby tylko mogła ulżyć jej w bólu, zrobiłaby to. Ale tamtego dnia pomogła jej wykonać decyzję, którą podjęła. Nie pierwszy, nie ostatni raz, dziewczęta chciały mieć kontrolę nad swoim życiem - czasem te skrzywdzone, czasem te, które kierowały się czystym egoizmem. Bywało i tak, że najlepiej będzie dla dziecka, by to nigdy się nie urodziło. Nie oceniała Franceski, wierzyła w wolność, a wolność wiązała się niezmiennie z wolnością wyboru, z którego skorzystała. Nie ciągnęła tematu - ucięty przez jej gościa wydawał się wystarczająco wymowny. Nie zamierzała lekkomyślnym słowem pogłębiać jej bólu. Odnalazła jej spojrzenie ponownie, gdy wspomniała szkolne zajęcia.
- Większość czarodziejów jest prosta, nie jest w stanie ani nie ma potrzeby dostrzec więcej ani dalej. Wielu z nich zniechęca się przy pierwszym potknięciu. Droga na skróty zawsze jest bardziej kusząca - Nie dziwiło jej, że większość trzymała się z daleka od tego, co ona sama ceniła - zawsze była inna. Nie miała w szkole przyjaciół. Nie znała uczniów, którzy mieli podobne zainteresowania. Nie znała nikogo, kto znał śmierć równie dobrze, co ona sama - i nikt nie mógł tego zrozumieć. - To nigdy nie stanie się prostsze - objaśniła spokojnie, odbierając filiżankę, by przyjrzeć się jej dnu, okręciła ją wokół, by dostrzec kształt od każdym kątem. - Dlatego wróżby nigdy nie są precyzyjne - zawsze trzeba brać pod uwagę margines błędu. Przyszłość jest spowita mgłą, która czasem jest gęstsza, a czasem rzadsza. - Wróżbiarstwo zdecydowanie było dyscypliną nieostrą, trudną do oceny. Wartościową, niosącą wiele, ale wymagającą. Nie tylko wiedzy, ale też doświadczenia w czytaniu kształtów. - Księżyc jest bierny - w opozycji do słońca. Symbolizuje stagnację, oczekiwanie, odnowienie, zwłaszcza wtedy, kiedy układa się w sierp  - wiąże się go z dziewictwem. Kusi grzechem, który jednak dopiero nadejdzie, pozwala się na ten grzech przygotować - Błysk w jej oku nie zdradził zbyt wiele, czy Franscesca zamierzała jednak stanąć po rycerskiej stronie? - Być może wkrótce zrobisz coś, co będzie ważne. Nie śpiesz się, nie jesteś gotowa - podjęła, oddając jej filiżankę. - Znaków zawsze jest więcej, niektóre są mniej lub bardziej skryte. Przenikają się, uzupełniają, wskazują kierunek. Te płomienie odchodzą od słońca, w które przeobraża się księżyc. Aktywuje się. Odchodzi od bierności. - Odjęła spojrzenie od fusów, by zogniskować je znów na źrenicach przyjaciółki - ciekawa, czy odnajdzie w ty swoje przeznaczenie.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947
Re: Poddasze [odnośnik]29.07.20 23:10
Uśmiechnęła się lekko, ledwie dostrzegalnie, nie mogąc nie zgodzić się ze słowami Cassandry. Droga na skróty była kusząca w każdej dziedzinie życia, czy to w odczytywaniu ukrytych znaczeń fusów i kart, czy w handlu, który z pozoru prosty, zweryfikował znaczną część śmiałków. Wielu z nich miała okazję poznać, z paroma zaczynać swoją przygodę w zawodzie – i to przeważnie z ich strony słyszała niewybredne komentarze, docinki i sugestie, że jej miejsce nie było na statku, lecz w domu, które tylko dodatkowo motywowały Włoszkę do podtrzymywania rodzinnej tradycji. Czas mijał, a z tak dużego grona wybrańców ostała się tylko ona i odnosiła sukcesy, liczyła, że jak najdłużej. Tym, czym wyróżniała się zresztą na tle pozostałych handlarzy był fakt, że nigdy nie wybierała drogi na skróty, bo ta niestety bywała złudna. To, co z pozoru wydawało się łatwe i proste, w rzeczywistości potrafiło nastręczyć wielu problemów, których spodziewałoby się raczej po pójściu trudniejszą drogą, ale mogła z czystym sumieniem przyznać, że to zwyczajnie lubiła.
Ludzie po prostu nie lubią się męczyć, Cassandro, ciastko, po które musisz wysoko sięgać nie jest już tak smaczne jak to, które podsuną ci pod nos – przyznała spokojnie, lecz wiedziała, że zbyt uogólniała i nie każdy zaliczał się do tej grupy, jak choćby one dwie. Za czasów szkolnych również nie posiadała zbyt wielu bliskich; z rówieśnikami trzymała się na dystans, w granicach zdrowego rozsądku i korzyści, którą mogli jej oferować, ale bliżej jej było do nauki i ksiąg o szlachetnych kamieniach, które dostawała w prezencie od rodziców. – Krótko mówiąc, symbole są podpowiedzią, sugestią... znakiem, który niepomyślnie i błędnie odczytany potrafi przyprawić o palpitacje serca – jej słowa nie były skierowane do Cassandry, bardziej do siebie w ramach niedużego podsumowania wyciągniętych wniosków. Ale o nich szybko zapomniała, zastanawiając się nad słowami czarnowłosej czarownicy i westchnęła cicho. Interpretacja symbolu, chociaż pomocna, ponownie przywołała weń poczucie zagubienia i natłoku chaotycznych myśli, podrzucających wydarzenia z minionych dni. Tak się składało, że wiele decyzji miała do podjęcia w najbliższym czasie, jednak wątpiła, że to o nie chodziło.
A już myślałam, że widzisz w filiżance przystojnego, majętnego kawalera, który czeka na moją rękę – zażartowała, lecz w jej głosie dało się usłyszeć słodko–gorzką nutę, niejako sugestię, że na ten moment mogły skończyć. Cassandra mogła być jednak pewna, że jej nauki będą pielęgnowane – i nawet niespecjalna sympatia do herbaty nie powstrzyma przed tym Włoszki.
Nie zajęła zbyt wiele czasu czarownicy; zaledwie po krótkiej rozmowie syn zamanifestował tęsknotę za matką, z którą nikt nie mógł konkurować.
Gdybyś czegoś potrzebowała, wyślij mi sowę – dodała jeszcze, na koniec wręczając czarownicy zdobną puszeczkę ze sproszkowanym kakao, o którym wcześniej zapomniała. – Zmieszane z miodem dobrze wpływa na nastrój – pożegnała się z troskliwym uśmiechem i opuściła mieszkanie, próbując nie wpaść po drodze w kłopoty.

ztx2


My blood is a flood of rubies, precious stones
it keeps my veins hot, the fire
found a home in me


Francesca Borgia
Francesca Borgia
Zawód : handlarz, jubiler
Wiek : 27 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I was born to run
I don't belong to anyone
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t7918-francesca-federica-borgia#227478 https://www.morsmordre.net/t7977-desiderio#228059 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f107-aldermanbury-12-14 https://www.morsmordre.net/t7979-skrytka-bankowa-nr-1881#228094 https://www.morsmordre.net/t7978-f-f-borgia#228091
Re: Poddasze [odnośnik]26.08.20 13:03
1 lipca

Nie potrafił w pełni i prawdziwie wejść w jej skórę, wczuć się w sytuację, w jakiej się znajdowała. Mógł udawać, że tak jest. Obserwacja ludzi i ich zachowań, szczególnie tych prawdziwych, naturalnych i instynktownych, czyli tych, które interesowały go najbadziej, umożliwiała mu przybranie na twarz maski, zabawę emocjami, których nie czuł i sprawianie wrażenia, że pojmuje wszystko, co się do niego mówi. Ale to nie była prawda. Wielu rzeczy nie rozumiał, bo nie wszystko dało się wytłumaczyć; brakowało mu empatii, w miejscu, w którym powinna zaistnieć tkwiła pustka, którą usiłował namolnie wypełnić rozsądnymi argumentami. Dla niego zaletą, jaką było racjonalne podchodzenie do wszystkiego czasem mogło być błędem; przy Cassandrze prawdziwą zmorą była racjonalizacja ludzkiego mózgu, jego decyzji. Mógł jednak pojąć rolę pierwotnych instynktów — jako matka musiała chronić swoje dzieci i była gotowa zrobić to za wszelką cenę. Nie musiał więc nią być, aby jej w tym pomóc. Paranoidalne poczucie nieustającego zagrożenia źle wpływało na ich relację. Ta, zamarła. Wieloletnia zażyłość, przyjaźń, związek i wszystko inne, trudne do umieszczenia w standardowych, powszechnych ramach, skruszało. Wystarczyło tylko dotknąć w miejscu, w którym struktura była cieńsza, by zburzyć wszystko. Komuś takiemu, jak on, nieprzyzwyczajonemu do budowania trwałych relacji, tworzenia jakichkolwiek związków zrozumienie tego wszystkiego, co zaszło przychodziło z trudem. Mógł się dwoić i troić, ale i tak nie mógłby poczuć jej zawodu i jej rozgoryczenia jego postawą. Dla niego wiele decyzji, które podjął, musiały być podjęte, a słów, które wypowiedział nigdy by nie cofnął, niezależnie od tego, jak bardzo ją raniły i jak bardzo niszczyły to, co nieświadomie latami budował. Kłuła go świadomość ułomności emocjonalnej, czegoś musiało mu brakować — dał się podejść ojcu, podświadomie lgnął do niego i dążył do znalezienia w jego oczach czegoś na miarę akceptacji i zadowolenia z tego kim się stał, choć uczynił to i bez jego pomocy. To stało się początkiem zmian, których cofnąć się nie dało, a wynagrodzić — będąc jednocześnie sobą — nie potrafił. Dziś na jego barkach spoczywał ciężar trudny do zdjęcia. Przywiązanie do niej było silniejsze niż zażyłość z kimkolwiek innym. Rozsądek nakazywał mu z wielu różnych, nie tylko czysto prywatnych powodów dbać o jej zdrowie i życie. A pomiędzy nimi tkwił cierń, który wciąż wszystko utrudniał, sprawiał, że współpraca zamiast stawać się coraz łatwiejsza w obyciu z dwoma silnymi charakterami, stawała się coraz trudniejsza. I nie mógł tego zmienić. Mechanicznie parł dalej do przodu, zostawiając za sobą niedopowiedzenia i zadry. By cokolwiek mogło się poprawić musiałby się na moment zatrzymać, przystanąć i pomyśleć. Nad tym, nad sobą. Zmienić się. Ale nie był do tego zdolny. Nie umiał. Nie wiedział jak. Nie wiedział, czy tego nawet chciał.
Doskonale jednak zdawał sobie sprawę, że lecznica na Nokturnie musiała zostać objęta jego ochroną przez wzgląd na uzdrowicielkę, która — choć magicznie uzdolniona i wprawiona w ucieczce, nie była w stanie się bronić, nie, mając pod dachem dwójkę małych dzieci. Gdyby zaistniała konieczność podjęcia ostatecznych kroków, oddałaby za nie życie. I jego rolą było nie dopuścić do takiej sytuacji. Mógł przewidzieć i bez trzeciego oka, że taka sytuacja zdarzyć się może. Klątwa, której ofiarą padł jego ojciec mogła jej zaszkodzić — im dwojga, bardziej już nie mogła. Prewencja mogła ocalić ją przed drastycznymi środkami. Coś musiało jej pomóc, dać czas, umożliwić niezaburzone naturalnym odruchem wzięcia niebezpieczeństwa na siebie zgromadzenie tego, co kochała i ucieczkę z dala od zagrożenia. Dlatego właśnie spędził poranek na jej poddaszu, przed pracą, gdy zajmowała się pacjentami, w międzyczasie synem. Ich synem. We wszystkich pomieszczeniach na piętrze, nałożył za jej zgodą pułapkę, która w umysłach wszystkich jej wrogów stworzy obraz wydarzenia, które odwróci od niej i od dzieci uwagę potencjalnego oprawcy. Zawierucha powinna dać jej wystarczająco dużo czasu na reakcję. Miała do swojej dyspozycji świstoklik, będzie miała kolejny wkrótce, który zapewni jej bezpieczeństwo. Skupieniem i precyzją w nakładaniu pułapki mógł ofiarować jej święty spokój, namiastkę swobody, gdy za oknami toczyła się wojna. Machnął różdżką kilkukrotnie, zarysowując obszar działania. Nałożył też prostą pułapkę zwaną Małą twierdzą, Strach na gremliny i alarmującą ją Cave Inimicum. Nikt nieproszony nie powinien mieć wstępu do jej prywatnych pokoi. A gdy do tego już dojdzie, zdąży się w porę ewakuować. Trwało to długo, ale wymagało ciszy i koncentracji. Nie miał z tym problemu, zrobił, co do niego należało.

| zt



pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ramsey Mulciber
Ramsey Mulciber
Zawód : Niewymowny, namiestnik Warwickshire
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
My name is Death
and the end is here
OPCM : 40
UROKI : 20 +5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +7
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5 +3
Genetyka : Jasnowidz
Poddasze - Page 4 966c10c89e0184b0eef076dce7f1f36cfb5daf71
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t2225-ramsey-mulciber https://www.morsmordre.net/t2290-ursus#34823 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2922-skrytka-bankowa-nr-624#47539 https://www.morsmordre.net/t2326-ramsey-mulciber
Re: Poddasze [odnośnik]30.08.20 17:21
| 16.07

Słońce już wschodziło, rześko i zaskakująco szybko podnosząc się zza brudnych dachów nokturnowych kamienic, gdy Deirdre dotarła w końcu do lecznicy Cassandry, materializując się na progu bocznego wejścia, prowadzącego nie do lecznicy - zapewne wypełnionej rannymi - a do prywatnych komnat uzdrowicielki. Nie minęło wiele czasu odkąd umknęła obłąkanemu zwierzęciu, lecz lato rządziło się swoimi prawami nawet w deszczowej Anglii i choć zostawiła wilkołaka w księżycowym półmroku, to stąpając ponownie po ziemi mogła już cieszyć się - wątpliwe - ciepłymi promieniami słońca. Wydobywającymi przez szyby nie tylko witającego ją Umhre, kontrolnie wbijającymi spojrzenie małych oczek w niespodziewanego gościa, ale i pozwalającego na szybkie zerknięcie w wiszące przy stopniach lustro. Wyglądała więcej niż tragicznie; chyba tylko za czasów Wenus zjawiała się tu w gorszym wizualnie stanie. Zdrowotnie i psychicznie bywało dużo gorzej, oczywiście, że tak, bo najgorsze cierpienia i rany wcale nie jaśniały na skórze dziesiątkami siniaków, ale na pierwszy rzut oka Deirdre prezentowała się niczym wyjęta z koszmaru mara. Rozerwane ramię sukni obnażałoby bladą pierś, gdyby tylko nie gruba warstwa zaschniętej krwi, cnotliwie przykrywająca nagość, widoczną również przez głębokie rozdarcia w sukni. Ta przypominała właściwie brudną szmatę do podłogi, przymocowaną do sylwetki czarownicy; postrzępiona, obklejona błotem i trudnymi do rozpoznania substancjami, więcej odkrywała niż zakrywała, lecz Mericourt nie dbała o estetykę. Potrzebowała uzdrowicielki, krew ciągle ciekła z jej szyi, już wolniej, co dawało nadzieję na to, że ten szaleniec nie dogryzł się do żadnej z żył - bała się czegoś innego, konsekwencji spotkania z tym...zwierzęciem. Nie przemienił się, pełnia miała dopiero nadejść; tych myśli się trzymała, wchodząc na poddasze. Ledwie trzymała się na nogach, potwornie zmęczona, poobijana, nieco wystraszona, a przede wszystkim ciągle upojona przerwanymi rozkoszami nocy. Dawno nie bawiła się tak dobrze, w końcu czując się sobą w pełni - lecz i tę przyjemność musiał przerwać kierowany prymitywnymi pragnieniami mężczyzna. Nic więc dziwnego, że znów zwracała się o pomoc do czarownicy, pewna, że zastanie Cassandrę w domu. I że ta odpowie na wszelkie wątpliwości, szybko doprowadzając ją do doskonałego stanu.
- Cassie? - wychrypiała, potykając się w progu o własne nogi. Miała nadzieję, że uzdrowicielka już (jeszcze?) nie spała, że karmi Calchasa; Deirdre nie wiedziała co oznacza brak snu dla młodej matki, Agatha usługiwała jej we wszystkim, podając dzieci do piersi, bawiąc je, przewijając i tuląc, co pozwalało skośnookiej na stosunkowo rzadkie pobudki. - Wybacz, że przeszkadzam, ale... - kontynuowała przechodząc dalej wgłąb maleńkiego mieszkania nad lecznicą, zostawiając za sobą ślady krwi, szybko wsiąkającej pomiędzy drewniane deski. Mocniej przycisnęła prowizoryczny opatrunek do szyi, sycząc z bólu, gdy uniosła ramię. Brutalne rzucenie na podłogę poobijało łopatki, plecy i pośladki, co jednak wydawało się zaledwie drobnym dyskomfortem wobec poddenerwowania pochodzeniem rany na szyi i szeregu zadrapań na ciele. - Czy wilkołak...poza pełnią...czy on mógł? - wyrzuciła z siebie w końcu słabo i chaotycznie - a nieporządek w wypowiadaniu się był u Deirdre tak rzadki, że wyraźnie wskazywał na stan skrajnego osłabienia i rozchwiania jednocześnie. Pieprzony sukinsyn, pieprzone zwierzę w ludzkiej skórze. Gdy spotka go następnym razem, wykastruje go, a potem z tych blond kłaków zrobi sobie piękną etolę.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Poddasze [odnośnik]17.09.20 1:15
Calchas zasnął. Czuwała nad nim, z zamkniętymi oczyma, powoli rozplątując gruby warkocz kruczych włosów; to był długi dzień, pacjenci w lecznicy wymagali nieustannej opieki, jej ciągłej obecności, a jakby miała za mało pracy - jej syn zaczynał ząbkować. Smarowała jego drobne dziąsła samodzielnie przygotowanymi maściami, zbierała mieszanki ziół, rozczytywała się w zielnikach o ich właściwościach i bezpieczeństwie, by podać dziecku tylko te, które nie zrobią mu krzywdy, ostatecznie komponując bukiety, które miały mu ulżyć. Dawały niewiele - zdawało jej się, że płakał nieco mniej, ale wciąż cierpiał, a na to cierpienie nie mogła patrzeć. Miała przygotowany słoiczek, miała nadzieję nałożyć mu maść, kiedy będzie śnił. Ale wtedy - zjawiła się ona.
Dawno nie widziała jej w takim stanie, zupełnie jakby toczące się walki jej nie dotyczyły - nie było to prawdą, Deirdre tańczyła w samym oku cyklonu, dowodząc większością sił Voldemorta i Ministerstwa Magii. Daleko zaszła, odkąd się poznały - czy to dobrze, nie była w stanie ocenić, nie z tej perspektywy. Martwiła się o nią. I o wszystko, do czego to mogło doprowadzić, o przyszłość swojej przyjaciółki - lub też jej brak. Zakrwawiona, podarta suknia sprawiła, że serce zabiło na moment zabiło jej mocniej; skoro była w stanie tutaj dojść - i wdrapać się po schodach - nie mogło być aż tak źle, jak wyglądało to na pierwszy rzut oka. Ściągnęła brew, gniewnie, wskazując jej najbliższe krzesło.
- Usiądź, natychmiast. Marnujesz energię, a nie wygląda na to, byś miała jej w nadmiarze. - Przyjrzała się jej z uwagą, otwierając oczy szerzej, kiedy Deirdre poniekąd wyjaśniła przyczynę swego stanu. Jej powieki ciągnęły w dół, a piasek kuł oczy, miała zamiar przebrać się w nocną koszulę, ale jej obowiązek nie zwalniał nigdy. - Poczekaj chwilę - rzuciła, zbiegając po schodach w dół; wdrapać się w drugą stronę zmęczoną stopą będzie znacznie trudniej, teraz - pomagała jej jeszcze grawitacja. Musiała zabrać rzeczy, bandaże, eliksiry, maści, te, które będą potrzebne do pierwszej pomocy - co dalej, okaże się po bliższym zbadaniu. Porwała kolejne przedmioty do wiklinowego kosza, szybkim ruchem, nie zwalniając korku, wiedziona tym samym pędem powracając do przyjaciółki - by odrzucić medykamenty na stół.
- Wilkołak - powtórzyła za nią przelotem usłyszane wcześniej słowo, oceniając cięcia na materiale jej ubrania; z szyi wciąż sączyła się krew, a jej skóra - bladła coraz bardziej. Straciła dzisiaj dużo krwi. - Nie odpowiadaj, nie masz na to sił. Kiwnij tylko głową, też nie za mocno. Był zamieniony, czy nie? - Nie czekając na odpowiedź chwyciła czysty bandaż, zachodząc ją od tyłu - lekkim ruchem zmęczonej dłoni przesunęła włosy za ramię, by mieć swobodny dostęp do jej skóry. Przytknęła różdżkę do jej szyi, szepcąc zaklęcia, których znaczenia rozpoznać Deirdre zapewne nie była w stanie. Oczyszczała ranę, ściągała skórę, by zahamować krwawienie - na końcu obwiązała ją białym bandażem, sprawdzając, czy nie ściska krtani zbyt mocno. Trochę musiała, bez tego krwawienie nie ustanie. - Spokojnie, przez jakiś czas będziesz czuła dyskomfort, ale w końcu się przyzwyczaisz  - szepnęła, przeciągając wzrokiem niżej - szukając ran, które krwawiły najmocniej.




bo ty jesteś
prządką

Cassandra Vablatsky
Cassandra Vablatsky
Zawód : Szeptucha
Wiek : 28 (30)
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna

i am my mother's savage daughter

OPCM : 0
UROKI : 0
ALCHEMIA : 16
UZDRAWIANIE : 28 +10
TRANSMUTACJA : 24 +2
CZARNA MAGIA : 1 +1
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Jasnowidz

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t569-cassandra-vablatsky https://www.morsmordre.net/t943-zorya-utrennyaya#4959 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f440-warwickshire-warwick-niedzwiedzia-jama https://www.morsmordre.net/t2811-skrytka-bankowa-nr-3#45477 https://www.morsmordre.net/t1510p15-cassandra-vablatsky#13947

Strona 4 z 7 Previous  1, 2, 3, 4, 5, 6, 7  Next

Poddasze
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach