Sala świstoklików
AutorWiadomość
Sala świstoklików
W tej sali znajdują się świstokliki przygotowane na specjalne potrzeby przez najznamienitszych czarodziejów w Ministerstwie; są szczególnie pomocne w przypadku pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, Kontroli Magicznej oraz Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, którzy często udają do miejsc, w których teleportacja została zablokowana bądź podróżują poza granice państwa. Pomieszczenie jest raczej niewielkie, znajduje się w nim wyłącznie stolik, na którym zazwyczaj kładziony jest niepozorny przedmiot zaklęty w świstoklik - but, zepsuty parasol, połamany grzebień czy zardzewiały śrubokręt. Aby zadbać o bezpieczeństwo, świstokliki najczęściej likwidowane są krótko po wykorzystaniu ich przez określone służby.
|z biura
Raiden odprowadził spojrzeniem mężczyznę, gdy ten wychodził, po czym spojrzał na Aspena, kiwając głową. Dobrze że Jordan tak szybko zniknął, bo jeszcze chwila i Carter by nie wytrzymał. Kumulujący się w jego wnętrzu chichot był naprawdę ciężki do opanowania. Przejechał dłonią po ustach, wpatrując się w zamykane drzwi. Dopiero wtedy odchrząknął i pozwolił się opanować rozbawieniu.
- Akurat mam czas na skoczenie po poduszkę - zaśmiał się, kręcąc głową. - Chyba że masz ją tutaj, kuzynku? - spytał, nie mogąc pozbyć się rozbawienia z twarzy. Najwidoczniej ktoś nie wytrzymał i pękł, a frustracja poszła w ruch. - Kwadrans, Sprout - dodał, po czym zerknął na Diggory'ego i ruszył w stronę drzwi. Zanim rozdzielił się z kuzynem, zerknął na niego. - Interesujące... - mruknął. - Nie wydaje ci się to z lekka podejrzane? Co to za maskarada, gdzie podwładni nie szanują swojego szefa i nie stawiają się na wezwanie?
Zostawił to bez dalszych dociekań. Odszedł w stronę jakiegoś biurka, po czym przywołał Talesa. Ten pokurcz zawsze go znajdował, co wcale nie było często takie dobre. Teraz przynajmniej się przydał. Raiden nabazgrał parę słów na papierze i przekazał je sowie. Udał się jeszcze do szatni, by się przebrać. Akurat strój na gliniarza prosto z Ministerstwa nie był w modzie na Nokturnie. Musieli się przygotować, a charakterystyczne stroje nie wchodziły w grę. Ubrał w robocze spodnie, jakąś paskudną, brudną marynarkę, włożył do kieszeni jakiś kaszkiet, by w miarę co mieć coś na głowę. Na to narzucił wyświechtany płaszcz. Pięknie. Ciekawe jak jego wspaniały strój skomentuje Rogers. Raiden zaśmiał się na samą myśl. A jaka moda panowała na Nokturnie? Nie miał czasu, żeby się zastanawiać, bo w podskokach jakby patrzył sam wielki brat Rogers, znalazł się w sali świstoklików. Czy był gotowy na tę akcję? Jak zawsze był, ale wciąż czuł odniesione niedawno urazy. Dwudziestego siódmego trafił w końcu na stół w Mungu z zerwanym na brzuchu ścięgnem i mniejszymi ranami po lewej stronie ciała. Nie zamierzał spędzać w szpitalu całego tygodnia, więc gdy tylko poczuł się lepiej, opuścił to miejsce. Jego szczęście że to teraz dostał wezwanie na akcję, o której wiedział mniej niż o kupie łajna na podwórku pana Singletone'a. Sprawdził swoje oporządzenie. Różdżka, Enfield, naboje w liczbie dwudziestu... Rewolwer jak zawsze tkwił w kaburze przy lewym boku pod płaszczem, więc był gotowy.
Raiden odprowadził spojrzeniem mężczyznę, gdy ten wychodził, po czym spojrzał na Aspena, kiwając głową. Dobrze że Jordan tak szybko zniknął, bo jeszcze chwila i Carter by nie wytrzymał. Kumulujący się w jego wnętrzu chichot był naprawdę ciężki do opanowania. Przejechał dłonią po ustach, wpatrując się w zamykane drzwi. Dopiero wtedy odchrząknął i pozwolił się opanować rozbawieniu.
- Akurat mam czas na skoczenie po poduszkę - zaśmiał się, kręcąc głową. - Chyba że masz ją tutaj, kuzynku? - spytał, nie mogąc pozbyć się rozbawienia z twarzy. Najwidoczniej ktoś nie wytrzymał i pękł, a frustracja poszła w ruch. - Kwadrans, Sprout - dodał, po czym zerknął na Diggory'ego i ruszył w stronę drzwi. Zanim rozdzielił się z kuzynem, zerknął na niego. - Interesujące... - mruknął. - Nie wydaje ci się to z lekka podejrzane? Co to za maskarada, gdzie podwładni nie szanują swojego szefa i nie stawiają się na wezwanie?
Zostawił to bez dalszych dociekań. Odszedł w stronę jakiegoś biurka, po czym przywołał Talesa. Ten pokurcz zawsze go znajdował, co wcale nie było często takie dobre. Teraz przynajmniej się przydał. Raiden nabazgrał parę słów na papierze i przekazał je sowie. Udał się jeszcze do szatni, by się przebrać. Akurat strój na gliniarza prosto z Ministerstwa nie był w modzie na Nokturnie. Musieli się przygotować, a charakterystyczne stroje nie wchodziły w grę. Ubrał w robocze spodnie, jakąś paskudną, brudną marynarkę, włożył do kieszeni jakiś kaszkiet, by w miarę co mieć coś na głowę. Na to narzucił wyświechtany płaszcz. Pięknie. Ciekawe jak jego wspaniały strój skomentuje Rogers. Raiden zaśmiał się na samą myśl. A jaka moda panowała na Nokturnie? Nie miał czasu, żeby się zastanawiać, bo w podskokach jakby patrzył sam wielki brat Rogers, znalazł się w sali świstoklików. Czy był gotowy na tę akcję? Jak zawsze był, ale wciąż czuł odniesione niedawno urazy. Dwudziestego siódmego trafił w końcu na stół w Mungu z zerwanym na brzuchu ścięgnem i mniejszymi ranami po lewej stronie ciała. Nie zamierzał spędzać w szpitalu całego tygodnia, więc gdy tylko poczuł się lepiej, opuścił to miejsce. Jego szczęście że to teraz dostał wezwanie na akcję, o której wiedział mniej niż o kupie łajna na podwórku pana Singletone'a. Sprawdził swoje oporządzenie. Różdżka, Enfield, naboje w liczbie dwudziestu... Rewolwer jak zawsze tkwił w kaburze przy lewym boku pod płaszczem, więc był gotowy.
Hello darkness, my old friend
Come to talk with you again
Come to talk with you again
Alasdair skinął głową. Nie zamierzał przypominać się Rogersowi z nazwiska, to było teraz absolutnie niepotrzebne. Najwidoczniej szef Biura Aurorów tak go kojarzył, a Diggory nie miał nic przeciwko. Były ważniejsze rzeczy do zrobienia, a poza tym był dumny z wykonywanego zawodu. W czasach szkolnych chciał zostać aurorem, tak jak jego ojciec - tyle że zupełnym przypadkiem został kimś więcej. Wiedział, że jego praca jest ważna. Współpracował z Biurem Aurorów, działał w terenie pod przykrywką... Było to niebezpieczne życie, ale faktycznie miał w sobie coś z tego szaleństwa Lovegoodów, tak jak mówiła Selina. A może oboje odziedziczyli ową klątwę zesłaną przez Apolla po przodkach z rodu Diggorych? Może jego rodzina była jakoś spokrewniona z Crouchami, wtedy miałoby to jakiś sens. Pragnienie adrenaliny, zakorzeniona głęboko w sercu potrzeba ochrony nie tylko osób bliskich.
Czyli zależało im na informacji. Nic dziwnego, skoro byli nią tak skąpo obdarzeni. Swoją drogą oznaczało to, że domniemany informator albo wiedział bardzo mało, albo nie chciał wyjawić szczegółów. Brzmiało dość podejrzanie, szczególnie, że nie była to pierwsza lepsza ulica, a Śmiertelnego Nokturnu. Kto mógł być informatorem, skoro zapuszczał się w takie okolice?
Przywołanie w myślach imienia kuzynki przypomniało mu ich rozmowę z początków kwietnia. Czyżby mogło chodzić o ludzi, którzy wymordowali jednorożce? Brzmiało jak jakaś sekta. Był świadomy tego, że radykalizują się nie tylko rody szlacheckie i zapewne wiele osób omija teraz wszystko, co związane z prawem, szerokim łukiem. Ich pracą była likwidacja czarnoksiężników.
Udał się po ubrania, które trzymał zapasowo w szafce. Co prawda dzisiaj ubrany był w miarę po cywilnemu, ale mugolskie ubrania na Nokturnie na pewno będą gryźć w oczy, a on już dawno się nauczył, że wpasowanie się i świadoma obserwacja są często kluczem, bez którego żaden zamek w jego karierze nie drgnie. Wdział na siebie czarodziejską garderobę, w pośpiechu rzucając koszulę czy spodnie na krzesło. Nie było na tyle czasu, by przejmować się porządkiem.
Teraz miał na sobie ciemne barwy, które powinny pomóc mu ukryć się w razie problemów w szarych zaułkach odrapanych skrzyżowań. Do tej "charakteryzacji" wystarczyło właściwie tylko to, resztę uzupełni zachowaniem i mimiką. Czasem czym więcej wysiłku, tym gorzej. Trzeba dostosować się na tyle, na ile pozwala sytuacja, ale nie zapominać, że wszelka przesada również może spowodować problemy.
Tak przygotowany udał się na miejsce. Miał ze sobą właściwie tylko różdżkę, co uniemożliwi identyfikację w przypadku ewentualnego przeszukania. By jak najwięcej się dowiedzieć, czasem potrzebna bywała infiltracja. By doprowadzić do infiltracji, potrzebne było zdobycie zaufania, przynajmniej znikomego.
Był w pełni zdrowy - minęło trochę czasu, gdy ostatni raz go zszywali. Może miał szczęście, może to tylko cisza przed burzą. Był jednak spokojny i pewny siebie, bo najgorzej jest wtedy, gdy zdradzają nas własne emocje i instynkty. W tej pracy nie można pozwolić sobie na chociażby chwilowe wątpliwości.
Czyli zależało im na informacji. Nic dziwnego, skoro byli nią tak skąpo obdarzeni. Swoją drogą oznaczało to, że domniemany informator albo wiedział bardzo mało, albo nie chciał wyjawić szczegółów. Brzmiało dość podejrzanie, szczególnie, że nie była to pierwsza lepsza ulica, a Śmiertelnego Nokturnu. Kto mógł być informatorem, skoro zapuszczał się w takie okolice?
Przywołanie w myślach imienia kuzynki przypomniało mu ich rozmowę z początków kwietnia. Czyżby mogło chodzić o ludzi, którzy wymordowali jednorożce? Brzmiało jak jakaś sekta. Był świadomy tego, że radykalizują się nie tylko rody szlacheckie i zapewne wiele osób omija teraz wszystko, co związane z prawem, szerokim łukiem. Ich pracą była likwidacja czarnoksiężników.
Udał się po ubrania, które trzymał zapasowo w szafce. Co prawda dzisiaj ubrany był w miarę po cywilnemu, ale mugolskie ubrania na Nokturnie na pewno będą gryźć w oczy, a on już dawno się nauczył, że wpasowanie się i świadoma obserwacja są często kluczem, bez którego żaden zamek w jego karierze nie drgnie. Wdział na siebie czarodziejską garderobę, w pośpiechu rzucając koszulę czy spodnie na krzesło. Nie było na tyle czasu, by przejmować się porządkiem.
Teraz miał na sobie ciemne barwy, które powinny pomóc mu ukryć się w razie problemów w szarych zaułkach odrapanych skrzyżowań. Do tej "charakteryzacji" wystarczyło właściwie tylko to, resztę uzupełni zachowaniem i mimiką. Czasem czym więcej wysiłku, tym gorzej. Trzeba dostosować się na tyle, na ile pozwala sytuacja, ale nie zapominać, że wszelka przesada również może spowodować problemy.
Tak przygotowany udał się na miejsce. Miał ze sobą właściwie tylko różdżkę, co uniemożliwi identyfikację w przypadku ewentualnego przeszukania. By jak najwięcej się dowiedzieć, czasem potrzebna bywała infiltracja. By doprowadzić do infiltracji, potrzebne było zdobycie zaufania, przynajmniej znikomego.
Był w pełni zdrowy - minęło trochę czasu, gdy ostatni raz go zszywali. Może miał szczęście, może to tylko cisza przed burzą. Był jednak spokojny i pewny siebie, bo najgorzej jest wtedy, gdy zdradzają nas własne emocje i instynkty. W tej pracy nie można pozwolić sobie na chociażby chwilowe wątpliwości.
Gość
Gość
Nienawidzi być niedoinformowany, zresztą, jak każdy. Brak jakiś informacji zawsze oznaczał kłopoty w czasie wykonywania misji. Wszystko mogło ich teraz zaskoczyć, a oni w żadnym stopniu nie będą na to przygotowani. Milczał przez niemal cały czas, bo wszystkie pytania, które przychodziły mu do głowy zadawali Alastadair razem z Raidenem ubiegając go tym. Tak naprawdę nic ciekawego się nie dowiedzieli i zostali odesłani z kwitkiem. Wspaniale... cała trójka wyszła z pomieszczenia, a Aspen zerknął na swojego ewidentnie rozbawionego kuzyna.
- Z pięć. - Odpowiedział uśmiechając się szeroko. Ciekawe czy za ten kwadrans też będzie im tak bardzo do śmiechu?
Słysząc kolejne słowa Raidena wzruszył jedynie ramionami podążając u boku kuzyna w tym samym kierunku.
- Najwyraźniej nie są tak kompetentni jak my. - Żarty żartami, ale trzeba się pomału zbierać. Poszli do szatni zmienić ubrania na mniej... rzucające się w oczy. Mundur funkcjonariusza policji zastąpił mnie rzucającymi się w oczy ubraniami wygrzebanymi z dna szafki. Dawno niewidziana koszula, jeszcze dawniej niewidziane przez niego spodnie, a na to jego zwykły, codzienny płaszcz. Nie ma co się stroić, bo to też niezaprzeczalnie zwraca uwagę, a tego będą musieli jak najbardziej uniknąć. Zaraz po przebraniu się rozdzielili się, a Aspen udał się prosto w kierunku Sali Świstoklików. Był w dobrej formie, nic mu też nie dolegało, ani żaden sposób nie był uszkodzony. Chociaż tyle. W sali zjawił się jako pierwszy mogąc w spokoju rozglądnąć się po małym pomieszczeniu. I jemu przez myśl przeszło aby do kogoś napisać list. Peony, Pomona... Grace. Nie chciał jednak żadnej z nich martwić, a co się ma stać i tak się stanie. Taka już jest ich praca. Jeśli misja zakończy się sukcesem okaże się, że w ten sposób niepotrzebnie którąś z nich niepokoił. A to nie jest nikomu potrzebne. Ścisnął w dłoni różdżkę przenosząc na nią swój wzrok. Taki mały przedmiot, a tak dużo moc. Prawdopodobnie jeszcze nieraz go ona uratuje z opresji i nie miało tu znaczenia, że była ona zaledwie katalizatorem mocy czarodzieja. Aktualnie była ona jego prawą ręką. Uniósł z powrotem wzrok na pomieszczenie zauważając w nim kilka przybyłych osób. Będzie ciekawie...
- Z pięć. - Odpowiedział uśmiechając się szeroko. Ciekawe czy za ten kwadrans też będzie im tak bardzo do śmiechu?
Słysząc kolejne słowa Raidena wzruszył jedynie ramionami podążając u boku kuzyna w tym samym kierunku.
- Najwyraźniej nie są tak kompetentni jak my. - Żarty żartami, ale trzeba się pomału zbierać. Poszli do szatni zmienić ubrania na mniej... rzucające się w oczy. Mundur funkcjonariusza policji zastąpił mnie rzucającymi się w oczy ubraniami wygrzebanymi z dna szafki. Dawno niewidziana koszula, jeszcze dawniej niewidziane przez niego spodnie, a na to jego zwykły, codzienny płaszcz. Nie ma co się stroić, bo to też niezaprzeczalnie zwraca uwagę, a tego będą musieli jak najbardziej uniknąć. Zaraz po przebraniu się rozdzielili się, a Aspen udał się prosto w kierunku Sali Świstoklików. Był w dobrej formie, nic mu też nie dolegało, ani żaden sposób nie był uszkodzony. Chociaż tyle. W sali zjawił się jako pierwszy mogąc w spokoju rozglądnąć się po małym pomieszczeniu. I jemu przez myśl przeszło aby do kogoś napisać list. Peony, Pomona... Grace. Nie chciał jednak żadnej z nich martwić, a co się ma stać i tak się stanie. Taka już jest ich praca. Jeśli misja zakończy się sukcesem okaże się, że w ten sposób niepotrzebnie którąś z nich niepokoił. A to nie jest nikomu potrzebne. Ścisnął w dłoni różdżkę przenosząc na nią swój wzrok. Taki mały przedmiot, a tak dużo moc. Prawdopodobnie jeszcze nieraz go ona uratuje z opresji i nie miało tu znaczenia, że była ona zaledwie katalizatorem mocy czarodzieja. Aktualnie była ona jego prawą ręką. Uniósł z powrotem wzrok na pomieszczenie zauważając w nim kilka przybyłych osób. Będzie ciekawie...
Aspen Sprout
Zawód : Funkcjonariusz policji
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
"Every Night & every Morn
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
Some to Misery are Born
Every Morn & every Night
Some are Born to sweet delight"
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
| 29 kwietnia, tuż po wyjściu z Munga
Prawie się zachłysnęła, gdy znalazła czekającą na nią wiadomość... w okonie św. Munga. W końcu ją wypuszczali i chociaż nadal odczuwała dyskomfort w nodze po złamaniu sprzed 3 dni, nie wytrzymałaby w murach uzdrowicielskiego centrum - ani chwili dłużej. Nie, nie była niewdzięcznicą (chyba) - była wdzięczna za pomoc, ale siedzenie w miejscu dłużej nić było to konieczne, wywoływało w Mii gniewne napady.
Sowę rozpoznała, ale gwałtowny skok ciśnienia przez moment rysował w jej wyobraźni list pełen nagany. Nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatnio i komu mogła podpaść - starała się jak mogła, wykonywać bezbłędnie wszelkie powierzane jej zadnia. Czym więc zawiniła?
Krótka notka wywołała kolejne zachłyśnięcie, tym razem karzące Mulciber jak najszybciej dostać się na miejsce wezwania. Nie mogła znaleźć rzeczonej w liście aurorki (może uznała, że Mia dotrze za nią?), a gdy niemal odbiła się od drzwi gabinetu ich Szefa, zastała tylko głuchą ciszę. W końcu jeden z przechodzących wskazał jej właściwe miejsce spotkania, na które zdecydowanie powinna była się pośpieszyć.
Przed samym wejściem do sali zatrzymała się, starając uspokoić oddech i przyśpieszone bicie serca. Nie wiedziała czego miała właściwie oczekiwać po wezwaniu, ale nie miała najmniejszego zamiaru rezygnować. Do tej pory przydzielano ją tylko patroli, przeszukiwań i przyglądania się pracy starszych aurorów. A teraz dostała szansę. Nie wiedziała jeszcze na co dokładnie, ale nie mogła zawieść. Czegokolwiek miano od nich wymagać. Rogersa nie widziała zbyt często i do tej pory nie miała okazji na spotkanie, a przynajmniej - nie w takiej formie.
Na miejscu znajdowało się już trzech mężczyzn, ale żadnego nie rozpoznawała. Aurorów w Większości kojarzyła - jeśli nie osobiście, to przynajmniej z widzenia. A panowie, których zastała w sali - nie wpisywali się w ramy jej znajomości. Weszła wyprostowana, nie rozglądając się i kierując kroki wprost do zgromadzonych. Nie było wśród nich także Lilith, ani Rogersa. Zmarszczyła ciemne brwi. O co dokładnie chodziło?
Poprawiła ciemnobrązowy płaszcz sięgający łydki i rozpięła wyższy guzik białej koszuli, która uwierała ją w szyję. I w naturalnym odruchu odnalazła kieszonkę w czarnej spódnicy, by sprawdzić zawartość. Różdżka tkwiła na swoim miejscu i Mia odetchnęła z ulgą. W cholewce wiązanego botka znajdował się wyważony nóż, z którym się zazwyczaj nie rozstawała. Przez ramię przewieszoną miała ciemnobordową torbę, w której wciąż tkwiła czekolada, którą dostała przed wyjściem.
- Witam - krótko kiwnęła głową zebranym mężczyznom - Rozumiem, że Pana Rogersa jeszcze nie ma? - zmierzyła wzrokiem każdego, ale bez większej, wścibskiej oceny. Zapewne wszystko się wyjaśni i pozna tożsamości nieznajomych, gdy pojawi się Szef. Pozostało tylko zaczekać.
Prawie się zachłysnęła, gdy znalazła czekającą na nią wiadomość... w okonie św. Munga. W końcu ją wypuszczali i chociaż nadal odczuwała dyskomfort w nodze po złamaniu sprzed 3 dni, nie wytrzymałaby w murach uzdrowicielskiego centrum - ani chwili dłużej. Nie, nie była niewdzięcznicą (chyba) - była wdzięczna za pomoc, ale siedzenie w miejscu dłużej nić było to konieczne, wywoływało w Mii gniewne napady.
Sowę rozpoznała, ale gwałtowny skok ciśnienia przez moment rysował w jej wyobraźni list pełen nagany. Nie potrafiła sobie przypomnieć kiedy ostatnio i komu mogła podpaść - starała się jak mogła, wykonywać bezbłędnie wszelkie powierzane jej zadnia. Czym więc zawiniła?
Krótka notka wywołała kolejne zachłyśnięcie, tym razem karzące Mulciber jak najszybciej dostać się na miejsce wezwania. Nie mogła znaleźć rzeczonej w liście aurorki (może uznała, że Mia dotrze za nią?), a gdy niemal odbiła się od drzwi gabinetu ich Szefa, zastała tylko głuchą ciszę. W końcu jeden z przechodzących wskazał jej właściwe miejsce spotkania, na które zdecydowanie powinna była się pośpieszyć.
Przed samym wejściem do sali zatrzymała się, starając uspokoić oddech i przyśpieszone bicie serca. Nie wiedziała czego miała właściwie oczekiwać po wezwaniu, ale nie miała najmniejszego zamiaru rezygnować. Do tej pory przydzielano ją tylko patroli, przeszukiwań i przyglądania się pracy starszych aurorów. A teraz dostała szansę. Nie wiedziała jeszcze na co dokładnie, ale nie mogła zawieść. Czegokolwiek miano od nich wymagać. Rogersa nie widziała zbyt często i do tej pory nie miała okazji na spotkanie, a przynajmniej - nie w takiej formie.
Na miejscu znajdowało się już trzech mężczyzn, ale żadnego nie rozpoznawała. Aurorów w Większości kojarzyła - jeśli nie osobiście, to przynajmniej z widzenia. A panowie, których zastała w sali - nie wpisywali się w ramy jej znajomości. Weszła wyprostowana, nie rozglądając się i kierując kroki wprost do zgromadzonych. Nie było wśród nich także Lilith, ani Rogersa. Zmarszczyła ciemne brwi. O co dokładnie chodziło?
Poprawiła ciemnobrązowy płaszcz sięgający łydki i rozpięła wyższy guzik białej koszuli, która uwierała ją w szyję. I w naturalnym odruchu odnalazła kieszonkę w czarnej spódnicy, by sprawdzić zawartość. Różdżka tkwiła na swoim miejscu i Mia odetchnęła z ulgą. W cholewce wiązanego botka znajdował się wyważony nóż, z którym się zazwyczaj nie rozstawała. Przez ramię przewieszoną miała ciemnobordową torbę, w której wciąż tkwiła czekolada, którą dostała przed wyjściem.
- Witam - krótko kiwnęła głową zebranym mężczyznom - Rozumiem, że Pana Rogersa jeszcze nie ma? - zmierzyła wzrokiem każdego, ale bez większej, wścibskiej oceny. Zapewne wszystko się wyjaśni i pozna tożsamości nieznajomych, gdy pojawi się Szef. Pozostało tylko zaczekać.
Mia Mulciber
Zawód : byłam
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
And I find it kinda funny, I find it kinda sad
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
That dreams in which I'm dying are the best I've ever had.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Rogers znalazł się w pomieszczeniu niedługo po tym, jak pojawiła się w nim Mia. Towarzyszyło mu czterech aurorów - w tym dwóch rosłych mężczyzn, których policjanci oraz Alasdair mieli już okazję poznać w gabinecie szefa Biura Aurorów.
- Litościwy Merlinie, ile miałaś zamiar kazać na siebie czekać? Mulciber, tak? Avery nie odpowiedziała na wezwanie, będziesz działać pod opieką Runcorna - rzucił szybko Rogers, dostrzegając Mię, ale nie poświęcił jej wiele uwagi; stanął za stołem, na którym leżały trzy mocno zniszczone buty (oficerka, coś na kształt domowego kapcia i subtelny, damski trzewik). Świstokliki. - Diggory, Carter, świstoklik zabierze was w miejsce, w którym, według informatora, powinno znaleźć się tajne wejście do siedziby czarnoksiężników. Będziecie musieli je zlokalizować i zabezpieczać tyły, gdy reszta wtargnie do środka. - Mówiąc to, wskazywał na pierwszy z butów; jego cholewa miała paskudny kolor wypłowiałej marchewki i wyglądała zupełnie tak, jakby stratował ją garboróg. - Sprout, Mulciber, Runcorn - odezwał się do drugiej grupy; trzecim z wymienionych był auror, ten sam mężczyzna, który wcześniej na polecenie Rogersa udał się na poszukiwanie niepunktualnych funkcjonariuszy. Jordan pospiesznie wskazał dłonią leżący kobiecy bucik. - Przeniesie was w okolice miejsca ich spotkań. Kierujcie się na północ. To ma być duży, charakterystyczny gmach. Rzuci wam się w oczy. Jeżeli będzie to możliwe, wtargnijcie i zneutralizujcie teren. Nie zachowujcie się głupio i upewnijcie się, czy przeciwnik nie ma przewagi liczebnej. - Zaraz po tym przeniósł spojrzenie na pozostałych aurorów: dwóch mężczyzn i jedną kobietę. - Wadock, Elliott, Bones, wylądujecie niedaleko drugiej grupy. Czekajcie na ich znak i przygotujcie się na ewentualną siłową interwencję. - W trakcie mówienia Rogers opierał obie dłonie o blat stołu, przy którym stał. - Jeżeli będziecie potrzebować wsparcia, poślijcie Patronusa do Ministerstwa po posiłki. Przygotuję dodatkowy oddział Brygady Uderzeniowej. - Dopiero gdy skończył mówić, odsunął się o krok i przebiegł spojrzeniem po twarzach zgromadzonych. - Powodzenia.
| Alasdair, Raiden, trafiacie do ślepego zaułka. Aspen, Mia, trafiacie na uliczki przy kamienicach mieszkalnych. We wskazanych lokacjach znajdują się dalsze instrukcje.
Raiden, Mia, w związku z obrażeniami otrzymujecie kary do wszystkich rzutów w wysokości -3. Jest ona redukowana przez bonus za biegłość silnej woli. Ogólną wypadkową kar do rzutów będę umieszczać pod każdym postem.
Kary do rzutów: Alasdair: brak, Aspen: brak, Raiden: brak (-3), Mia: brak (-3)
- Litościwy Merlinie, ile miałaś zamiar kazać na siebie czekać? Mulciber, tak? Avery nie odpowiedziała na wezwanie, będziesz działać pod opieką Runcorna - rzucił szybko Rogers, dostrzegając Mię, ale nie poświęcił jej wiele uwagi; stanął za stołem, na którym leżały trzy mocno zniszczone buty (oficerka, coś na kształt domowego kapcia i subtelny, damski trzewik). Świstokliki. - Diggory, Carter, świstoklik zabierze was w miejsce, w którym, według informatora, powinno znaleźć się tajne wejście do siedziby czarnoksiężników. Będziecie musieli je zlokalizować i zabezpieczać tyły, gdy reszta wtargnie do środka. - Mówiąc to, wskazywał na pierwszy z butów; jego cholewa miała paskudny kolor wypłowiałej marchewki i wyglądała zupełnie tak, jakby stratował ją garboróg. - Sprout, Mulciber, Runcorn - odezwał się do drugiej grupy; trzecim z wymienionych był auror, ten sam mężczyzna, który wcześniej na polecenie Rogersa udał się na poszukiwanie niepunktualnych funkcjonariuszy. Jordan pospiesznie wskazał dłonią leżący kobiecy bucik. - Przeniesie was w okolice miejsca ich spotkań. Kierujcie się na północ. To ma być duży, charakterystyczny gmach. Rzuci wam się w oczy. Jeżeli będzie to możliwe, wtargnijcie i zneutralizujcie teren. Nie zachowujcie się głupio i upewnijcie się, czy przeciwnik nie ma przewagi liczebnej. - Zaraz po tym przeniósł spojrzenie na pozostałych aurorów: dwóch mężczyzn i jedną kobietę. - Wadock, Elliott, Bones, wylądujecie niedaleko drugiej grupy. Czekajcie na ich znak i przygotujcie się na ewentualną siłową interwencję. - W trakcie mówienia Rogers opierał obie dłonie o blat stołu, przy którym stał. - Jeżeli będziecie potrzebować wsparcia, poślijcie Patronusa do Ministerstwa po posiłki. Przygotuję dodatkowy oddział Brygady Uderzeniowej. - Dopiero gdy skończył mówić, odsunął się o krok i przebiegł spojrzeniem po twarzach zgromadzonych. - Powodzenia.
| Alasdair, Raiden, trafiacie do ślepego zaułka. Aspen, Mia, trafiacie na uliczki przy kamienicach mieszkalnych. We wskazanych lokacjach znajdują się dalsze instrukcje.
Raiden, Mia, w związku z obrażeniami otrzymujecie kary do wszystkich rzutów w wysokości -3. Jest ona redukowana przez bonus za biegłość silnej woli. Ogólną wypadkową kar do rzutów będę umieszczać pod każdym postem.
Kary do rzutów: Alasdair: brak, Aspen: brak, Raiden: brak (-3), Mia: brak (-3)
Drzwi do sali świstoklików otwarły się, a Śmierciożercy będący pod przykrywką mogli wejść do środka. Wiedzieli, że spotkanie miało rozpocząć się punktualnie, choć nie mogli być pewni, czy Minister będzie znajdował się w środku, czy dopiero się zjawi. Wśród nich nie było osoby, która potrafiła opisać podobne procedury. Dzięki rozmowie z asystentem ministra Tristan wiedział, że siedmioosobowa świta wysoko postawionych pracowników Oddziału Kontroli Magicznej ma tu wziąć udział w przyspieszonym szkoleniu. Wewnątrz miał znajdować się już świstoklik prowadzący do Azkabanu. Asystent również miał być obecny i przekazać wszystkim te same informacje co zwykle — eskorta z powodów bezpieczeństwa zmieniała się co wizytę. Niestety, nie dożył.
W pomieszczeniu znajdowało się dwóch mężczyzn w czarnych, eleganckich szatach. Stali tuż obok niewysokiego kamiennego słupka, na którym stały gliniany dzban. Byli zajęci cichą rozmową między sobą, bardziej przypominającą oficjalne postępowanie niż towarzyską wymianę zdań.
| Napisanie posta w tym wątku blokuje możliwość podjęcia dowolnej akcji w szatni. Zgodnie z tym, co tam zaszło należy dokładnie określić, co postać ma przy sobie, biorąc pod uwagę miejsce spotkania oraz główny cel wyprawy. Część rzeczy znajdujących się w szatni może okazać się użyteczna, a część zupełnie zbędna. Ekwipunek, z którym postać zjawia się w sali świstoklików będzie mieć znaczący wpływ na dalszy rozwój akcji.
Na odpis macie 48h.
Eliksir wielosokowy: 1/20 (wszyscy)
Nie patrzył na Masona, kiedy umierał - nie interesował go. Patrzył na fiolkę, cuchnącą, gęstą, nieprzyjemną, fiolkę, której wypicie miało rozpocząć krwawą maskaradę. Właśnie poczynili ostateczny krok, krok, którego nie dało się już cofnąć - żeby ruszyć na włamanie do Azkabanu, najpilniej strzeżonego więzienia na całym czarodziejskim świecie. Niektórzy nazwaliby ich szaleńcami, inni nieustraszonymi - wygodniej było trzymać się drugiej wersji. Nie nałożył rękawic Saundersa, wrzucił je - na wszelki wypadek - do torby, w której miał również eliksiry, jego stanowiły lepszą ochronę, a jego zdawały się jedynie nieznacznie od nich różnić.
Metamorfoza mogłaby być mniej przyjemna - na przykład, bolesna. Nie podobała mu się przygarbiona sylwetka, to nie była naturalna dla niego postawa - ale musiał ją przeboleć. Nadszedł czas udać się na umówione miejsce. Pomieszczenie 653, pamiętał, wystarczyło patrzeć na numery drzwi.
Na miejsce, w którym najwyraźniej znajdowali się już czarodzieje. Żaden z nich nie był ministrem, tego zdołaliby poznać - lecz czy potrafiliby poznać nowego asystenta Ministra? Fakt, że ten zmarł, był im właściwie na rękę: nikt nie mógł skonfrontować z jego zeznaniami żadnych informacji, które Cleese mógł im w przeszłości, choćby mylnie, podać. Oni sami nie musieli rozumieć - przecież wiedział, że byli tutaj po raz pierwszy.
- Saunders, Kai - przedstawił się więc od progu, jeszcze nim przyjrzał się urzędnikom dokładniej, nie mógł wszak wiedzieć, czy prawdziwy Saunders nie znał tych ludzi - omyłkę jednak zawsze dało się zrzucić na karb nerwów - dla funkcjonariusza tego typu to zapewne ogromne wydarzenie i wielki zaszczyt eskortować samego ministra, nawet jeśli ten był tylko idiotą. Nie był pewien, czy powinien ich następnie wylegitymować, czy zapytać, co powinni robić: dlatego też nie uczynił nic, jedynie obserwując ich twarze i wyczekując reakcji - tym samym odsuwając się z przejścia i dając wejść do środka również pozostałym. Mieli wyruszyć dopiero o godzinie 19 - pół godziny to mnóstwo czasu. Dość, by rozwiać wątpliwości.
spostrzegawczość?
Metamorfoza mogłaby być mniej przyjemna - na przykład, bolesna. Nie podobała mu się przygarbiona sylwetka, to nie była naturalna dla niego postawa - ale musiał ją przeboleć. Nadszedł czas udać się na umówione miejsce. Pomieszczenie 653, pamiętał, wystarczyło patrzeć na numery drzwi.
Na miejsce, w którym najwyraźniej znajdowali się już czarodzieje. Żaden z nich nie był ministrem, tego zdołaliby poznać - lecz czy potrafiliby poznać nowego asystenta Ministra? Fakt, że ten zmarł, był im właściwie na rękę: nikt nie mógł skonfrontować z jego zeznaniami żadnych informacji, które Cleese mógł im w przeszłości, choćby mylnie, podać. Oni sami nie musieli rozumieć - przecież wiedział, że byli tutaj po raz pierwszy.
- Saunders, Kai - przedstawił się więc od progu, jeszcze nim przyjrzał się urzędnikom dokładniej, nie mógł wszak wiedzieć, czy prawdziwy Saunders nie znał tych ludzi - omyłkę jednak zawsze dało się zrzucić na karb nerwów - dla funkcjonariusza tego typu to zapewne ogromne wydarzenie i wielki zaszczyt eskortować samego ministra, nawet jeśli ten był tylko idiotą. Nie był pewien, czy powinien ich następnie wylegitymować, czy zapytać, co powinni robić: dlatego też nie uczynił nic, jedynie obserwując ich twarze i wyczekując reakcji - tym samym odsuwając się z przejścia i dając wejść do środka również pozostałym. Mieli wyruszyć dopiero o godzinie 19 - pół godziny to mnóstwo czasu. Dość, by rozwiać wątpliwości.
spostrzegawczość?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Przemiana nie była aż tak drastyczna, jak się spodziewała, choć odrobinę kwaśna. Pozostała kobietą, ciałem nie szarpnęły gwałtowne mdłości, kończyny jakby się skróciły, zmalała, straciła wątłą smukłość na rzecz umięśnionej sylwetki, ale nie zachwiała się gwałtownie, utrzymując równowagę. Przesunęła dłonią po włosach, zmieniły się, stały się mniej gładkie - a ich kolor przywodził na myśl ten, zdobiący głowy większości Angielek. Czuła się dziwnie, w obcej skórze, w przebraniu, którego nie wybrała, lecz nie było to istotne. Potrafiła przybierać różne maski, dziarska pracownica Ministerstwa nie była tą najtrudniejszą. Ona się zmieniła, okoliczności nie; zapięła dokładniej płaszcz z logiem Ministerstwa Magii, upewniając się, że leży na niej dobrze oraz - gdy wszyscy wyciągnęli już z niej różdżki mężczyzn z Wenus - zarzuciła torbę na ramię. Ciągle miała przy sobie, przy pasie ubrania skrytego pod szatą sztylet, oraz resztę rzeczy niepozostawionych w szatni. Własną różdżkę oraz podniesioną z ziemi różdżkę Emily schowała do głębokiej kieszeni płaszcza, nie wiedziała, z której przyjdzie jej skorzystać najpierw; czy przejdzie jakąkolwiek weryfikację, wolała mieć ją pod ręką, w przypadku potrzeby szybkiej reakcji zaklęciem, zaciskając palce na różniącym się w fakturze drewnie jakarandy. W głowie ciągle miała opis Emily, pewna siebie, w krok za Saundersem, z mniej odważną koleżanką tuż za sobą. Zerknęła ostatni raz na buty, ktoś powinien je schować, ale nie mieli już na to czasu. Skinęła na Alana, pewna, że pamięta narzucone mu ograniczenia. Posłuszeństwo jej rozkazom, naturalne zachowanie, wejście w rolę - na tyle prawdziwą, by nie miał problemu z ich przekazaniem. Miał być doświadczonym uzdrowicielem z Munga, którego wybrano do pomocy przy zbadaniu Wilhelminy i podaniu eliksirów; nie znał szczegółów, wszystkiego miał dowiedzieć się na miejscu, tak jak i oni. Przekazała mu te informacje już wcześniej, musiał postępować zgodnie z wytycznymi, zachowując się przy tym całkowicie normalnie, dyskretnie, w granicach wytyczonych przez Imperiusa - i nie odzywając się niepytanym. Upewniwszy się, że Bennett idzie tuż obok niej, ruszyła w stronę sali świstoklików, a gdy przekroczyła próg, kiwnęła dziarsko głowom dwóm zastanym tam mężczyznom, ciągle trzymając ręce w kieszeniach. Nie zamierzała się na razie odzywać, mieli prawo być przejęci i zaciekawieni, czekali przecież na szkolenie i instrukcje; przesadna pewność siebie byłaby tu na pewno niemile widziana. Nie garbiła się jednak, zachowując się swobodnie, chociaż z powagą, przyglądając się mężczyznom w czerni, chcąc odczytać ich nastroje, stopnie - być może coś znajdowało się na szatach - oraz nastawienie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Tsagairt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Nie chciał i nie zamierzał obserwować reszty podczas ich przemian. Jedynie co zrobił to patrzył na wchodzącego do szafki Masona, który posłusznie wykonywał każdy rozkaz otumaniony silnym zaklęciem. Wyglądał jakby nic nie miało go poruszyć, jednak do czasu, aż nie usłyszał, co miał zrobić. Nawet z tej odległości Morgoth mógł dostrzec jak błysk przerażenia pojawił się w oczach mężczyzny. Później widział już jedynie drgające członki, które uspokoiły się dopiero wtedy, gdy drugi zaimperiusowany czarodziej pomógł mu ze sobą skończyć. Zamordowany w ministralnej szafce raczej nie miał wielkiej szansy na zdobycie wielkich zaszczytów, a koniec jego żywota był gorzej niż martwy. Nie zasługiwał na niego, ale ktoś musiał tak skończyć. Pech chciał, że Mason znalazł się w niewłaściwym miejscu i niewłaściwym czasie. Czas na rozmyślania, jednak został mu odebrany w tym samym momencie, gdy kopcący wywar wraz z włosami Burtona zaczął wydzielać nieprzyjemny zapach, zmuszając Yaxleya, by na niego spojrzał. Po chwili nie był już tak gęsty jak wcześniej i zmienił się w zielonkawy płyn przypominający bagna na wiosnę. Zanim przechylił fiolkę, zerknął jeszcze na swoich towarzyszy, by zapamiętać kto gdzie stał - musiał również pamiętać kto był kim po zmianie. Dopiero wtedy poczuł na języku gorzki smak podobny do kiwi po upływie terminu przydatności. Nie był jednak tak paskudny, by poczuć nadchodzące mdłości. Zamiast nich po jego karku przebiegł nieprzyjemny dreszcz, zapowiadający nadchodzące zmiany. Czuł jak kości zaczęły mu się boleśnie wydłużać, a ciało transformowało. Nie było to jednak nic tak bolesnego jak przy pierwszej animagicznej zmianie. Już po chwili tkwił w skórze Sebastiana i w jego ubraniach z jego różdżką w dłoni. Zaraz też włożył ją do kieszeni ministralnego płaszcza, po czym sięgnął po leżącą na podłodze jego torbę, gdzie mieściły się wszystkie potrzebne rzeczy w tym eliksiry, kompas i maska. Bez słowa zerknął na wszystkich i ruszył za Tristanem, pamiętając, że jego postać należała do trójki z Kaiem Saundersem i Elliotem Emersonem, w którego nikt się nie zmienił. Idąc za nim, dotarł do sali świstoklików, gdzie już znajdowała się dwójka mężczyzn. Tristan wziął na siebie konwersację z nimi, a Yaxley stanął jednak obok. Przyglądał się pracownikom Ministerstwa, od czasu do czasu wodząc spojrzeniem po pomieszczeniu czy zerkając na drzwi. Wbił ręce w kieszenie i czekał na dalszy rozwój sytuacji.
|no, to spostrzegawczość
|no, to spostrzegawczość
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Morgoth Yaxley' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Eliksir nie był wcale tak nie smaczny, jak mógłbym się tego spodziewać. A niedługo po jego wypiciu czułem, jak zaczynam się zmieniać. Było to dość dziwne, gdy moje ciało nagle przybierało na masie, barki rozszerzały się, a włosy wrastały w czaszkę. Z zaintrygowaniem spojrzałem na innych, ze szczególną uwagą na Cadana, któremu na klatce piersiowej wyrastał pokaźny biust. Śmierć Masona obeszła mnie tylko odrobinę. Patrzyłem na jego ostatnie chwile jego własnymi oczami, a gdy ostatni oddech opuścił jego płuca, skinąłem mu lekko głową na pożegnanie uśmiechając się przy tym nieznacznie do siebie. Ubrany w strój martwego mężczyzny opuściłem pomieszczenie mając ze sobą jedynie torbę z niezmienioną zawartością - kanapkami, czekoladą, krwawą pieczęcią i maską. Dwie ostatnie schowane były na samym dnie. W lewej kieszeni schowałem różdżkę swoją, w prawej Masona, gdzie była też i tajemnicza kostka. Spróbowałem przybrać lekko zdenerwowany wyraz twarzy, co w gruncie rzeczy nie było takie trudne; byłem mocno zdenerwowany próbą włamania się do Azkabanu. Nie chciałem o tym teraz myśleć. Nie odezwałem się na wszelki wypadek niepytany, gdy doszliśmy na miejsce. Spojrzałem na znajdujących się tam czarodziejów, których Mason mógł znać doskonale. Czy powinienem któremuś z nich skinąć głową? Uśmiechnąć się do któregoś? A może siedzieć cicho i wpatrywać się w czubki swoich butów? Same niewiadome. Westchnąłem, jedynie w myślach i wlepiłem oczy w plecy Deirdre, Morgotha i Tristana. I milczałem. Zdawało się to najrozsądniejszym rozwiązaniem.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Gdy do sali świstoklików wkroczyło czterech mężczyzn i jedna kobieta, stojący w środku czarodzieje obejrzeli się w ich kierunku.
— ...będzie mu towarzyszył. Dla bezpieczeństwa Ministra — powiedział jeden z nich, jednocześnie przerywając rozmowę, przez co w sali zapadła niemalże całkowita cisza, którą przerywały jedynie ciche odgłosy stawianych przez przybyłych kroków i w końcu głos Tristana, który jako jedyny postanowił się przedstawić. Wszyscy bez trudu mogli zauważyć malujące się na twarzach dwóch czarodziejów skupienie. Przyglądali im się w milczeniu, uważnie, niewiele się poruszając. Wyglądali jakby analizowali sytuację, w której coś ewidentnie się nie zgadzało. Nie wypowiedzieli również słowa, póki cała piątka się do nich nie zbliżyła. Oni sami nie odznaczali się niczym szczególnym: ubrani byli w czarne, eleganckie szaty pozbawione symbolu wyszytego na piersiach przybyłych Śmierciożerców, byli też podobnego wzrostu — niezbyt wysocy, a ich postury przeciętne, ręce luźno opadały wzdłuż tułowia. Jednak jeden z nich był znacznie młodszy od drugiego, a jego oczy błyszczały intensywnie.
— Miało być was siedmioro. Gdzie pozostali?— spytał mężczyzna. Jego głos był dźwięczny i harmonijny. Zmarszczył brwi, patrząc kolejno na wszystkich, jakby za wszelką cenę próbował się doliczyć brakujących członków eskorty.
Drugi z nich, starszy, wyglądał na zaniepokojonego i raczej zdziwionego zaistniałą sytuacją. Wpierw zmierzył obecnych wzrokiem z góry do dołu, zatrzymując dłużej spojrzenie na niesionych torbach, a później obrócił się do młodszego kolegi.
— Czy powinniśmy...— zaczął, znacznie ściszając głos, mimo to wszyscy mogli go usłyszeć. Zbliżył się do młodszego czarodzieja i skierował do niego ciche słowa: — Minister jasno określił. Z wizytą. Nie będzie chciał...
Obaj wymienili ze sobą znaczące spojrzenia, lecz ten młodszy cmoknął bezdźwięcznie ze sceptycyzmem. Deirdre dostrzegła napięcie mięśni jego twarzy, był bardzo zdenerwowany, lecz całkiem nieźle udawało mu się to ukryć. Raz po raz zgrzytał cicho zębami. Jedną rękę trzymał w kieszeni i bawił się czymś.
— Proszę o różdżki— powiedział w końcu głośno. Wreszcie wydobył własną wraz z pergaminem, który rozwinął, wczytując się w jego treść. Na jego skroni pojawiła się pierwsza kropla potu, która nie umknęła spostrzegawczym Śmierciożercom.— Za moment dowiemy się kto straci posadę. To niedopuszczalne. Zlekceważyć samego Ministra. Panie Saunders— zwrócił się do Tristana. Zarówno on sam, jak i Deirdre i Ignotus mogli usłyszeć w jego głosie lekkie wahanie, a w spojrzeniu błysnęła niepewność. Po chwili ponownie utkwił oczy w papierze, którzy trzymał w dłoni. — Proszę nam to wyjaśnić. Czy pana koledzy zdają sobie sprawę z konsekwencji? Cameron, różdżki.
Drugi z czarodziejów zbliżył się, by odebrać od wszystkich różdżki w celach weryfikacji ich tożsamości.
Alan, stał na samym końcu, nie wychylając się zbytnio i nie odszywając się niepytany. Czarodzieje nie patrzyli na niego bardziej podejrzliwie niż pozostałą czwórkę.
| Różdżka Kaia Saundersa wciąż znajduje się w torbie niesionej przez Deirdre.
Na odpis macie 48h.
— ...będzie mu towarzyszył. Dla bezpieczeństwa Ministra — powiedział jeden z nich, jednocześnie przerywając rozmowę, przez co w sali zapadła niemalże całkowita cisza, którą przerywały jedynie ciche odgłosy stawianych przez przybyłych kroków i w końcu głos Tristana, który jako jedyny postanowił się przedstawić. Wszyscy bez trudu mogli zauważyć malujące się na twarzach dwóch czarodziejów skupienie. Przyglądali im się w milczeniu, uważnie, niewiele się poruszając. Wyglądali jakby analizowali sytuację, w której coś ewidentnie się nie zgadzało. Nie wypowiedzieli również słowa, póki cała piątka się do nich nie zbliżyła. Oni sami nie odznaczali się niczym szczególnym: ubrani byli w czarne, eleganckie szaty pozbawione symbolu wyszytego na piersiach przybyłych Śmierciożerców, byli też podobnego wzrostu — niezbyt wysocy, a ich postury przeciętne, ręce luźno opadały wzdłuż tułowia. Jednak jeden z nich był znacznie młodszy od drugiego, a jego oczy błyszczały intensywnie.
— Miało być was siedmioro. Gdzie pozostali?— spytał mężczyzna. Jego głos był dźwięczny i harmonijny. Zmarszczył brwi, patrząc kolejno na wszystkich, jakby za wszelką cenę próbował się doliczyć brakujących członków eskorty.
Drugi z nich, starszy, wyglądał na zaniepokojonego i raczej zdziwionego zaistniałą sytuacją. Wpierw zmierzył obecnych wzrokiem z góry do dołu, zatrzymując dłużej spojrzenie na niesionych torbach, a później obrócił się do młodszego kolegi.
— Czy powinniśmy...— zaczął, znacznie ściszając głos, mimo to wszyscy mogli go usłyszeć. Zbliżył się do młodszego czarodzieja i skierował do niego ciche słowa: — Minister jasno określił. Z wizytą. Nie będzie chciał...
Obaj wymienili ze sobą znaczące spojrzenia, lecz ten młodszy cmoknął bezdźwięcznie ze sceptycyzmem. Deirdre dostrzegła napięcie mięśni jego twarzy, był bardzo zdenerwowany, lecz całkiem nieźle udawało mu się to ukryć. Raz po raz zgrzytał cicho zębami. Jedną rękę trzymał w kieszeni i bawił się czymś.
— Proszę o różdżki— powiedział w końcu głośno. Wreszcie wydobył własną wraz z pergaminem, który rozwinął, wczytując się w jego treść. Na jego skroni pojawiła się pierwsza kropla potu, która nie umknęła spostrzegawczym Śmierciożercom.— Za moment dowiemy się kto straci posadę. To niedopuszczalne. Zlekceważyć samego Ministra. Panie Saunders— zwrócił się do Tristana. Zarówno on sam, jak i Deirdre i Ignotus mogli usłyszeć w jego głosie lekkie wahanie, a w spojrzeniu błysnęła niepewność. Po chwili ponownie utkwił oczy w papierze, którzy trzymał w dłoni. — Proszę nam to wyjaśnić. Czy pana koledzy zdają sobie sprawę z konsekwencji? Cameron, różdżki.
Drugi z czarodziejów zbliżył się, by odebrać od wszystkich różdżki w celach weryfikacji ich tożsamości.
Alan, stał na samym końcu, nie wychylając się zbytnio i nie odszywając się niepytany. Czarodzieje nie patrzyli na niego bardziej podejrzliwie niż pozostałą czwórkę.
| Różdżka Kaia Saundersa wciąż znajduje się w torbie niesionej przez Deirdre.
Na odpis macie 48h.
Sala świstoklików
Szybka odpowiedź