Sala świstoklików
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Sala świstoklików
W tej sali znajdują się świstokliki przygotowane na specjalne potrzeby przez najznamienitszych czarodziejów w Ministerstwie; są szczególnie pomocne w przypadku pracowników Departamentu Przestrzegania Prawa Czarodziejów, Kontroli Magicznej oraz Międzynarodowej Współpracy Czarodziejów, którzy często udają do miejsc, w których teleportacja została zablokowana bądź podróżują poza granice państwa. Pomieszczenie jest raczej niewielkie, znajduje się w nim wyłącznie stolik, na którym zazwyczaj kładziony jest niepozorny przedmiot zaklęty w świstoklik - but, zepsuty parasol, połamany grzebień czy zardzewiały śrubokręt. Aby zadbać o bezpieczeństwo, świstokliki najczęściej likwidowane są krótko po wykorzystaniu ich przez określone służby.
Ściągnął lekko brew, obserwując dwojga osobliwych czarodziejów. Nie byli w żaden sposób oznaczeni jako pracownicy Ministerstwa, sposób, w jaki się do nich zwracali, podpowiadał, że nie byli sobie wcześniej przedstawieni. Oni sami - nie zostali uprzedzeni, co się tutaj wydarzy. Nie była to codzienna sytuacja - i nie musiał udawać, że przed takową stanął. Nie miał na podorędziu różdżki, nie znał ministerialnych procedur i do głowy mu nie przyszło, że będą sprawiać jego tożsamość w podobny sposób - miała ją jednak Deirdre, nie sięgnął po własną. Stała tuż obok: nic się nie działo.
- Chwila - zaprzeczył, unosząc lekko dłonie w przeczącym geście, ponoć Saunders bywał arogancki, z łatwością przychodziło mu wchodzenie w tę rolę, nie była wszak do końca rolą. - To my odpowiadamy za bezpieczeństwo tej eskapady - przypomniał mężczyźnie, dokładnie pamiętając słowa Cleesa'a: miało się tutaj odbyć szkolenie. Musieli więc mieć do czynienia z najwyżej urzędnikami. - Nie macie odznaczeń - przypomniał im, zakładając ręce na piersi. - Wylegitymujcie się jako pierwsi. Nikt z nas nie odda różdżek, póki nie zobaczymy procedur na papierze. - Nie chodziło przecież o byle co, dorwać się do Ministra mógł chcieć każdy - cóż, wielu miało powody - a pod czarodziejów, którzy mieli im przekazać informacje podszyć mógł się każdy. To oni byli pewniejsi - posiadali mundury, które nie mogły dawać miejsca wątpliwościom. Dobry gliniarz to gliniarz, który podejrzewa wszystkich, a tę rolę pełnili w tej maskaradzie oni.
- Powell - rzucił z naciskiem, wyciągając w jej kierunku dłoń - miała jego różdżkę. Przeniósł spojrzenie na jej oczy, z pewnością wiedziała, czego od niej chciał. Nie musiał ani nie zamierzał tłumaczyć się, dlaczego dziewczyna posiadała jego różdżkę, wciąż znajdowali się w Ministerstwie, wewnątrz którego nigdy dotąd nie była przecież potrzebna. Zignorował nachalne pytanie, nie oni powinni je w tym momencie zadawać - ani nie on odpowiadać.
- Chwila - zaprzeczył, unosząc lekko dłonie w przeczącym geście, ponoć Saunders bywał arogancki, z łatwością przychodziło mu wchodzenie w tę rolę, nie była wszak do końca rolą. - To my odpowiadamy za bezpieczeństwo tej eskapady - przypomniał mężczyźnie, dokładnie pamiętając słowa Cleesa'a: miało się tutaj odbyć szkolenie. Musieli więc mieć do czynienia z najwyżej urzędnikami. - Nie macie odznaczeń - przypomniał im, zakładając ręce na piersi. - Wylegitymujcie się jako pierwsi. Nikt z nas nie odda różdżek, póki nie zobaczymy procedur na papierze. - Nie chodziło przecież o byle co, dorwać się do Ministra mógł chcieć każdy - cóż, wielu miało powody - a pod czarodziejów, którzy mieli im przekazać informacje podszyć mógł się każdy. To oni byli pewniejsi - posiadali mundury, które nie mogły dawać miejsca wątpliwościom. Dobry gliniarz to gliniarz, który podejrzewa wszystkich, a tę rolę pełnili w tej maskaradzie oni.
- Powell - rzucił z naciskiem, wyciągając w jej kierunku dłoń - miała jego różdżkę. Przeniósł spojrzenie na jej oczy, z pewnością wiedziała, czego od niej chciał. Nie musiał ani nie zamierzał tłumaczyć się, dlaczego dziewczyna posiadała jego różdżkę, wciąż znajdowali się w Ministerstwie, wewnątrz którego nigdy dotąd nie była przecież potrzebna. Zignorował nachalne pytanie, nie oni powinni je w tym momencie zadawać - ani nie on odpowiadać.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Kto miał towarzyszyć ministrowi dla bezpieczeństwa? Kim byli tajemniczy mężczyźni w czerni, zdenerwowani równie mocno jak oni? Deirdre nie wiedziała już, czy bardziej przesiąka aurą własnego niepokoju, zdradziecko przeszywającego ją niezdrowym chłodem, czy też odbiera równie nerwową aurę, otaczającą obydwu urzędników o rozbieganych spojrzeniach, drżących ustach i spoconych twarzach, patrzących to na nich to na trzymany w ręku pergamin. Ciągle czuła na języku kwaśny posmak eliksiru wielosokowego, obserwowała też sytuację z nieco niższego pułapu, niż zwykle, nie tracąc przy tym zwykłej uważności. W sali świstoklików znajdowali się sami przejęci ludzie, zdezorientowani i widocznie niepewni działań drugiej strony - a takie napięte sytuacje zawsze wznosiły ryzyko do alarmującego poziomu.
Sprawy nie łagodził Tristan - odnajdujący się w roli Kaia zaskakująco dobrze, skrzywiła się wewnętrznie, słysząc szorstki, nieznoszący sprzeciwu głos. Miał rację, powinni wiedzieć z kim mają do czynienia, zwłaszcza, jeśli tamci nie wyglądali na spokojnych a raczej na zaalarmowanych bądź przejętych. Gdy usłyszała pytanie o resztę drużyny, odwróciła się na chwilę przez ramię, by spojrzeć na drzwi, po czym powróciła wzrokiem do mężczyzny w czerni, marszcząc brwi. - Szli tuż za nami, będą za sekundę. To nie lekceważenie a odpowiednie przygotowanie, podchodzimy do naszego zadania z powagą, zapewne tak, jak wy - odparła dziarsko i spokojnie, bez zbędnych tłumaczeń, nieco zdziwiona brzmieniem swego głosu, mniej melodyjnego i twardszego. Niechwiejnego. Stała niedaleko Tristana, uważnie obserwując poczynania nieznajomych. Spojrzała w twarz Kaia i po szybkim rachunku zorientowała się, że nie wyciągnął swojej różdżki. Zarumieniła się lekko, nie na tyle, by było to przesadne lub uznane za nieprofesjonalne i sięgnęła do torby, wyciągając różdżkę, którą podała mężczyźnie. Jednocześnie wyprostowała się, trzymając dłonie w kieszeniach, w tym tej z różdżką Emily - i swoją, bardziej gładką. - Powell, Emily - przedstawiła się w końcu, nie chcąc sprawiać wrażenia naburmuszonej, wszyscy wykonywali tu swoje obowiązki. Dalej spoglądała śmiało i spokojnie, ale coraz bardziej czuwała się w swoją rolę. - Nikt nie lekceważy Ministra ani postawionego przed nami zadania. Czas ucieka, chcielibyśmy dowiedzieć się szczegółów - dodała pewnie, spoglądając w bok, na Alana. Czuła, że powinna go przedstawić, zanim zacznie się wypytywanie oraz faktyczne sprawdzanie różdżek. - Za chwilę znajdziemy się w komplecie. To Alan Bennett, uzdrowiciel z Munga, jest tu na polecenie pana Cleese'a - powiedziała, wskazując na stojącego obok Bennetta, po czym powróciła nieco wyczekującym wzrokiem do mężczyzn w czerni.
Sprawy nie łagodził Tristan - odnajdujący się w roli Kaia zaskakująco dobrze, skrzywiła się wewnętrznie, słysząc szorstki, nieznoszący sprzeciwu głos. Miał rację, powinni wiedzieć z kim mają do czynienia, zwłaszcza, jeśli tamci nie wyglądali na spokojnych a raczej na zaalarmowanych bądź przejętych. Gdy usłyszała pytanie o resztę drużyny, odwróciła się na chwilę przez ramię, by spojrzeć na drzwi, po czym powróciła wzrokiem do mężczyzny w czerni, marszcząc brwi. - Szli tuż za nami, będą za sekundę. To nie lekceważenie a odpowiednie przygotowanie, podchodzimy do naszego zadania z powagą, zapewne tak, jak wy - odparła dziarsko i spokojnie, bez zbędnych tłumaczeń, nieco zdziwiona brzmieniem swego głosu, mniej melodyjnego i twardszego. Niechwiejnego. Stała niedaleko Tristana, uważnie obserwując poczynania nieznajomych. Spojrzała w twarz Kaia i po szybkim rachunku zorientowała się, że nie wyciągnął swojej różdżki. Zarumieniła się lekko, nie na tyle, by było to przesadne lub uznane za nieprofesjonalne i sięgnęła do torby, wyciągając różdżkę, którą podała mężczyźnie. Jednocześnie wyprostowała się, trzymając dłonie w kieszeniach, w tym tej z różdżką Emily - i swoją, bardziej gładką. - Powell, Emily - przedstawiła się w końcu, nie chcąc sprawiać wrażenia naburmuszonej, wszyscy wykonywali tu swoje obowiązki. Dalej spoglądała śmiało i spokojnie, ale coraz bardziej czuwała się w swoją rolę. - Nikt nie lekceważy Ministra ani postawionego przed nami zadania. Czas ucieka, chcielibyśmy dowiedzieć się szczegółów - dodała pewnie, spoglądając w bok, na Alana. Czuła, że powinna go przedstawić, zanim zacznie się wypytywanie oraz faktyczne sprawdzanie różdżek. - Za chwilę znajdziemy się w komplecie. To Alan Bennett, uzdrowiciel z Munga, jest tu na polecenie pana Cleese'a - powiedziała, wskazując na stojącego obok Bennetta, po czym powróciła nieco wyczekującym wzrokiem do mężczyzn w czerni.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Słowa, które padły zaraz po przekroczeniu przez nich progu sali, wybrzmiewały niepokojąco. Kto miał towarzyszyć Ministrowi? Co znów wymyślili? Jednak mężczyźni przerwali rozmowę w tym momencie, wpatrując się w przybyłych uważnym wzrokiem. Nie wyglądali jakby znali kogokolwiek z nich, co nie było takie najgorsze, jeśli się to przeanalizowało. Yaxley widział w spojrzeniu młodszego pewne zacięcie, którego brakowało u starszego z pracowników, lecz obaj nie byli zbyt pewni sytuacji. Wyglądali jakby brak pozostałej grupy walił im cały plan, chociaż opóźnienia raczej nie były niczym poważnym. Szczególnie że sami znaleźli się tutaj przed nimi. Dlaczego? Dlaczego nie przyszli w tym samym czasie lub nie czekali na zewnątrz? Morgoth obserwował reakcje nie tylko domniemanych pracowników Ministerstwa Magii, ale również i towarzyszy w celu wyłapania odpowiednich przekazów. Zdziwiło go nieco, że Goyle pozostał w szatni, choć był gotowy, ale nie miało to większego znaczenia w tym momencie. Nie było odwrotu, dlatego powinni zająć się tym, co mieli przed sobą. A przynajmniej Tristan jako ich przewodnik miał ich poprowadzić. Odnajdywał się w tej roli i nie trzeba było domyślać się dlaczego. Słuchał uważnie jego słów, które w pewien sposób atakowały również nieznanych im czarodziejów. Pewność w tonie głosu Rosiera była niemal nie do rozpoznania - gdzie fałsz, a gdzie prawda, ciężko było powiedzieć. Yaxley wciąż milczący i z grymasem dziwnego znużenia na twarzy był świadkiem słownych przepychanek i chęci wylegitymowania się. Nie oznaczało to jednak że powinni ustępować pola i nie próbować wytłumaczyć sytuacji. Kobiecy głos rozbrzmiał również w sali, wyjaśniając obecność Bennetta, a także nieobecność pozostałej grupy. Gdy i ona zamilkła, odsunął się od ściany, by podejść bliżej swoich.
- Burton Sebastian - rzucił jedynie, stając po jednej stronie Tristana. Jego ręce nie opuściły kieszeni. W jednej z nich znajdowała się różdżka Burtona, na której trzymał palce. Skoro wszyscy mieli się przedstawiać, dlaczego dwójka pracowników z miejsca sama tego nie zrobiła?
- Burton Sebastian - rzucił jedynie, stając po jednej stronie Tristana. Jego ręce nie opuściły kieszeni. W jednej z nich znajdowała się różdżka Burtona, na której trzymał palce. Skoro wszyscy mieli się przedstawiać, dlaczego dwójka pracowników z miejsca sama tego nie zrobiła?
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wahał się tylko ułamek sekundy, nim wreszcie z impetem nacisnął klamkę i wyszedł z szatni. W butach, z torbą, której nie zdejmował. Włożył ręce w kieszeni, żeby mieć obie różdżki w zasięgu dłoni. Niestety lewą rękę musiał ponownie wyjąć na powierzchnię, żeby tym razem wejść do sali świstoklików, czyli umówionego miejsca spotkania. Wszedł do pomieszczenia szybko, z impetem, żeby faktycznie przypominać kogoś, kto się spóźnił. I spieszył na miejsce, do którego wreszcie dotarł.
Rozejrzał się krótko po pomieszczeniu, szukając znajomych twarzy, o ironio. Natknąwszy się na facjaty, których jeszcze w życiu nie widział, skinął im lekko głową w ramach niemego powitania. Cały czas powtarzał sobie jak mantrę słowa zasłyszane od legilimenty oraz to, że nie mógł się w żaden sposób odezwać. Nawet tak krzepka baba jak Doyle nie mogłaby mieć tak niskiego, męskiej barwy tonacji jak on, to mogłoby wzbudzić zbyt wiele podejrzeń.
Przygarbił się nieco, zaś odnalazłszy wzrokiem Deirdre, czy raczej Emily, posłał jej błagalne spojrzenie. Musiała być jego głosem, świecić za niego oczami, tak jak Powell robiła to dla Chelsea. On nie mógł obronić się sam, musiał zachować milczenie, bez względu na wszystko. Ponadto miał grać szarą myszkę, kulącą się pod wpływem otoczenia z zewnątrz. Cieniem swojej przyjaciółki. Dlatego stanął tuż za nią, dopiero wtedy wbijając wzrok w podłogę. Nie odzywał się, nie wiedział jeszcze co miał robić, docierały do niego urywki słów. W kieszeni dotknął obiema dłońmi faktur magicznych drewien i dopiero to przyniosło mu ulgę. Zastanawiał się w tym samym czasie czy potrafił podwyższyć barwę swojego głosu, żeby przypominała ona typową melodyjność kobiety. Nigdy tego nie próbował, nie było takiej potrzeby.
Trwał zatem w mieszaninie obawy, frustracji oraz napięcia. Z wieloma myślami w głowie oraz niewielkim wachlarzem możliwości. Wolałby być bardziej przydatny. Widocznie nie nadszedł jeszcze jego czas.
Rozejrzał się krótko po pomieszczeniu, szukając znajomych twarzy, o ironio. Natknąwszy się na facjaty, których jeszcze w życiu nie widział, skinął im lekko głową w ramach niemego powitania. Cały czas powtarzał sobie jak mantrę słowa zasłyszane od legilimenty oraz to, że nie mógł się w żaden sposób odezwać. Nawet tak krzepka baba jak Doyle nie mogłaby mieć tak niskiego, męskiej barwy tonacji jak on, to mogłoby wzbudzić zbyt wiele podejrzeń.
Przygarbił się nieco, zaś odnalazłszy wzrokiem Deirdre, czy raczej Emily, posłał jej błagalne spojrzenie. Musiała być jego głosem, świecić za niego oczami, tak jak Powell robiła to dla Chelsea. On nie mógł obronić się sam, musiał zachować milczenie, bez względu na wszystko. Ponadto miał grać szarą myszkę, kulącą się pod wpływem otoczenia z zewnątrz. Cieniem swojej przyjaciółki. Dlatego stanął tuż za nią, dopiero wtedy wbijając wzrok w podłogę. Nie odzywał się, nie wiedział jeszcze co miał robić, docierały do niego urywki słów. W kieszeni dotknął obiema dłońmi faktur magicznych drewien i dopiero to przyniosło mu ulgę. Zastanawiał się w tym samym czasie czy potrafił podwyższyć barwę swojego głosu, żeby przypominała ona typową melodyjność kobiety. Nigdy tego nie próbował, nie było takiej potrzeby.
Trwał zatem w mieszaninie obawy, frustracji oraz napięcia. Z wieloma myślami w głowie oraz niewielkim wachlarzem możliwości. Wolałby być bardziej przydatny. Widocznie nie nadszedł jeszcze jego czas.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Zgodnie z założeniem bez problemów udało mu się oczyścić całą szatnię, nie pozostawiając w niej śladów ani po eliksirze wielosokowym ani krwi. Cassandra mogłaby być dumna, widząc jak dobrze sobie radzi w tym zakresie — z pewnością wykorzystałaby to przeciw niemu, szczęśliwie nikt z pozostałych w szatni nie mógł jej tego przekazać. Opuścił pomieszczenie zaraz po Cadanie, zmierzając w stronę wyznaczonego miejsca spotkania w pośpiechu. Nie mógł się przyzwyczaić do swojego nowego ciała, odnosił wrażenie, że wygląda nieporadnie lub śmiesznie, choć w przeciwieństwie do Goyle'a nie zmienił się tak bardzo. Nim dotarli na miejsce koncentrował się na tym, by wszystkie części ciała były ze sobą kompatybilne, a ruch sylwetki naturalny i niebudzący podejrzeń. Nim przekroczył próg sali obejrzał się jeszcze za siebie, na Alexandra, a raczej Elliota Emersona, który człapał zaraz za nim. Miał nadzieję, że pamięta o swojej roli przydupasa Kaia Saundersa i Sebastiana Burtona.
Niewielka torba, w której znajdowała się czekolada i jeszcze jedna, dodatkowa porcja eliksiru wielosokowego przylegała do jego lędźwi. To na nią miał zarzucony ministerialny płaszcz, licząc, że jest zbyt mała by być zauważona i nie wzbudzi niczyich podejrzeń. W razie czego zawsze mógł ją przesunąć do przodu, chroniąc — wbrew pozorom — wciąż cenny i przydatny eliksir. W jednej kieszeni miał różdżkę Drake'a Wildera, w drugiej swoją. Dotarł do wszystkich dysząc ciężko, choć więcej w tym było gry aktorskiej niż prawdy.
— Wybaczcie mi spóźnienie — podjął, patrząc po wszystkich po kolei. Zatrzymał wzrok na dwóch mężczyznach, których nie znał, nawet nie kojarzył. Nie był jednak przekonany czy oni kojarzyli jego, czy powinien się przedstawić. — Drake Wilder — odparł śladem jego sprzymierzeńców, a teraz "kolegów z pracy". — Zatrzymała mnie anomalia — burknął z niezadowoleniem, przeczesując dłonią włosy, które nieustannie leciały mu na twarz. Jak Tristan to znosił — nie wiedział, on sam był tym już rozdrażniony, choć tkwił w tym ciele z tą fryzurą zaledwie kilka minut.
Krótko się przysłuchiwał temu, co mówił Rosier, Saunders właściwie. Najchętniej nie odzywałby się, ale akcja musiała przejść gładko. Nie wątpił, że poradziliby sobie z mężczyznami, ale mogli stanowić dość istotny element przygotowań do podróży. Przez chwilę obserwował resztę — to samo stanowisko ich wszystkich mogło wydać się podejrzane, więc nie widząc sprzeciwu z niczyjej strony podjął butnie, mierząc Saundersa nieprzychylnym spojrzeniem.— Miejmy to już za sobą.— Prywatne gierki często odrywały uwagę od tego, co niekorzystnie za bardzo ją przykuwało.
| jestem łgarzem, rzucam
[bylobrzydkobedzieladnie]
Niewielka torba, w której znajdowała się czekolada i jeszcze jedna, dodatkowa porcja eliksiru wielosokowego przylegała do jego lędźwi. To na nią miał zarzucony ministerialny płaszcz, licząc, że jest zbyt mała by być zauważona i nie wzbudzi niczyich podejrzeń. W razie czego zawsze mógł ją przesunąć do przodu, chroniąc — wbrew pozorom — wciąż cenny i przydatny eliksir. W jednej kieszeni miał różdżkę Drake'a Wildera, w drugiej swoją. Dotarł do wszystkich dysząc ciężko, choć więcej w tym było gry aktorskiej niż prawdy.
— Wybaczcie mi spóźnienie — podjął, patrząc po wszystkich po kolei. Zatrzymał wzrok na dwóch mężczyznach, których nie znał, nawet nie kojarzył. Nie był jednak przekonany czy oni kojarzyli jego, czy powinien się przedstawić. — Drake Wilder — odparł śladem jego sprzymierzeńców, a teraz "kolegów z pracy". — Zatrzymała mnie anomalia — burknął z niezadowoleniem, przeczesując dłonią włosy, które nieustannie leciały mu na twarz. Jak Tristan to znosił — nie wiedział, on sam był tym już rozdrażniony, choć tkwił w tym ciele z tą fryzurą zaledwie kilka minut.
Krótko się przysłuchiwał temu, co mówił Rosier, Saunders właściwie. Najchętniej nie odzywałby się, ale akcja musiała przejść gładko. Nie wątpił, że poradziliby sobie z mężczyznami, ale mogli stanowić dość istotny element przygotowań do podróży. Przez chwilę obserwował resztę — to samo stanowisko ich wszystkich mogło wydać się podejrzane, więc nie widząc sprzeciwu z niczyjej strony podjął butnie, mierząc Saundersa nieprzychylnym spojrzeniem.— Miejmy to już za sobą.— Prywatne gierki często odrywały uwagę od tego, co niekorzystnie za bardzo ją przykuwało.
| jestem łgarzem, rzucam
[bylobrzydkobedzieladnie]
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 22.01.18 9:15, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Ramsey Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 10
'k100' : 10
Pozwoliłem wykazać się Tristanowi i Deirdre z wdzięcznością przyjmując milczącą rolę Masona. Wyciągnąłem tylko jego różdżkę z kieszeni i z przepraszającym uśmiechem podszedłem bliżej gotów przekazać ją do sprawdzenia, gdy tylko mężczyźni się wylegitymują.
- Wszyscy się denerwujemy - mruknąłem pojednawczo, cicho i niezbyt wyraźnie nie do końca wszak wiedząc, jakim powinienem posługiwać się głosem. Pracownicy departamentu transportu magicznego zdawali się jednak nie znać zbyt dobrze żadnego z nas. Ogarniało mnie lekkie niedowierzanie; to naprawdę miało się udać.
- Anomalie - uśmiechnąłem się dwuznacznie spoglądając to na Ramseya wyglądającego obecnie jak Drake Wilder, to na piersi Chelsea. Nie byłoby to nawet odrobinę zabawne, gdyby nie fakt, że pod cycatą sylwetką niepozornej dość kobiety skrywał się Cadan. Miałem nadzieję, że nikt nie będzie specjalnie przywiązywał wagi do wymyślonego naprędce kłamstwa, jeśli uwagę skupią bardziej na żarcie. Wszystkim się spieszyło, nikt nie miał czasu ani na pogaduszki, ani na głupie docinki. Pokonanie Lewisa, Powell i Doyle zdawało się być igraszką w porównaniu z próbą dostania się do tego przeklętego świstoklika. Z drugiej strony wcale mi się do niego nie spieszyło. Starałem się skupić na teraźniejszości, nie na dementorach, którym miałem niebawem stawić czoło, jeśli nasz plan się powiedzie. Może jednak sukces nie był tym, na czym naprawdę aż tak powinno nam zależeć. Brnąłem w tej jednak dalej, razem ze wszystkimi, bo za późno było by się wycofać, bo wydanego przez Czarnego Pana rozkazu nie można było zrezygnować. Dlatego uśmiechałem się jak skończony kretyn, który liczy na to, że ktoś zaśmieje się z jego niezbyt zabawnego dowcipu. Ale czy nie tak właśnie zachowywał się Mason żartujący z dużych piersi Chelsea?
|udaję Masona
- Wszyscy się denerwujemy - mruknąłem pojednawczo, cicho i niezbyt wyraźnie nie do końca wszak wiedząc, jakim powinienem posługiwać się głosem. Pracownicy departamentu transportu magicznego zdawali się jednak nie znać zbyt dobrze żadnego z nas. Ogarniało mnie lekkie niedowierzanie; to naprawdę miało się udać.
- Anomalie - uśmiechnąłem się dwuznacznie spoglądając to na Ramseya wyglądającego obecnie jak Drake Wilder, to na piersi Chelsea. Nie byłoby to nawet odrobinę zabawne, gdyby nie fakt, że pod cycatą sylwetką niepozornej dość kobiety skrywał się Cadan. Miałem nadzieję, że nikt nie będzie specjalnie przywiązywał wagi do wymyślonego naprędce kłamstwa, jeśli uwagę skupią bardziej na żarcie. Wszystkim się spieszyło, nikt nie miał czasu ani na pogaduszki, ani na głupie docinki. Pokonanie Lewisa, Powell i Doyle zdawało się być igraszką w porównaniu z próbą dostania się do tego przeklętego świstoklika. Z drugiej strony wcale mi się do niego nie spieszyło. Starałem się skupić na teraźniejszości, nie na dementorach, którym miałem niebawem stawić czoło, jeśli nasz plan się powiedzie. Może jednak sukces nie był tym, na czym naprawdę aż tak powinno nam zależeć. Brnąłem w tej jednak dalej, razem ze wszystkimi, bo za późno było by się wycofać, bo wydanego przez Czarnego Pana rozkazu nie można było zrezygnować. Dlatego uśmiechałem się jak skończony kretyn, który liczy na to, że ktoś zaśmieje się z jego niezbyt zabawnego dowcipu. Ale czy nie tak właśnie zachowywał się Mason żartujący z dużych piersi Chelsea?
|udaję Masona
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Ignotus Mulciber' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Czarodzieje spojrzeli na Saundersa, kiedy podjął rozmowę wyraźnie niezadowoleni z takiego obrotu spraw.
- Panie Saunders. Być może to wy odpowiadacie za bezpieczeństwo tej eskapady, ale ja mogę się postarać o jej rozwiązanie. Zostaliście wybrani przez wzgląd na kwalifikacje, lecz jeśli okaże się, że nie nadają się państwo na eskortę, dla bezpieczeństwa Ministra wyprawa się nie odbędzie. Proszę trzymać temperament na wodzy, Saunders - upomniał go młodszy z mężczyzn, nie odrywając od niego równie aroganckiego i pewnego siebie spojrzenia. Wyraźnie czuł się upoważniony do krytykowania jego zachowania, a poczucie wyższości nad pracownikiem Oddziału Kontroli Magicznej było aż nadto wyczuwalne.
- Cameron Mclaggen, odpowiadam za Urząd Świstoklików - przedstawił się rzeczowym tonem starszy z mężczyzn, przełamując krótką chwilę niezręcznego milczenia. - A to Tarquin Pinkstone, młodszy asystent Ministra Magii. Proszę okazać różdżki, drodzy państwo. Bez potwierdzenia tożsamości nie będziemy mogli podać wam informacji na temat tej podróży. Jak wiecie jest ona ściśle tajna i przekazywanie czegokolwiek osobom nieupoważnionym jest zabronione. Kiedy skończymy pojawi się Minister w towarzystwie dodatkowych członków eskorty. - przedstawił jak najprościej potrafił. W jego głosie było słychać, że nie zamierzał się awanturować i w przeciwieństwie do młodszego czarodzieja podkreślać wagi swojej roli w tym zadaniu. Jednocześnie wyciągnął dłoń w kierunku Tarquina, a ten podał mu pergamin.-Pan Cleese, niech ziemia mu lekką będzie, nie wspominał nic o uzdrowicielu- mruknął w zamyśleniu Cameron. Nuta zdenerwowania wciąż była obecna w jego głosie i gestach, w przeciwieństwie do asystenta, który wydawał się być wyłącznie poirytowany.
– Eliksir - wyjaśnił mu naprędce. Nie rozwodził się więcej nad odpowiedzią, jednak wszystko wskazywało na to, że uznał słowa Powell za prawdopodobne. Kiedy spóźnieni czarodzieje pojawili się w sali, zarówno Tarquin jak i Cameron spiorunowali ich wzrokiem, każdego z osobna. -Jaka anomalia?- spytał nieco podejrzliwie Pinkstone. Nie wyglądał jednak na szczególnie zainteresowanego, raczej rozdrażnionego ich spóźnieniem. Przeniósł potem wzrok na Lewisa i wędrując za jego spojrzeniem zatrzymał wzrok nieco dłużej na piersiach Cadana. - To nie czas na żarty - mruknął tylko i odchrząknął zanim kontynuował.
-Proszę wybaczyć nerwy. Okoliczności nie sprzyjają takim wyprawom - dodał jeszcze Cameron ściskając w dłoniach różdżkę. -Musze dopilnować, żeby podróż odbyła się bez problemów, a Minister dotarł i powrócił cały i zdrowy.
Alexander i Alan nie odzywali się, podążali grzecznie za śmierciożercami nie budząc najwyraźniej niczyich podejrzeń.
| Macie 48h na odpis.
Eliksir wielosokowy 2/20; Alexander 1/20
- Panie Saunders. Być może to wy odpowiadacie za bezpieczeństwo tej eskapady, ale ja mogę się postarać o jej rozwiązanie. Zostaliście wybrani przez wzgląd na kwalifikacje, lecz jeśli okaże się, że nie nadają się państwo na eskortę, dla bezpieczeństwa Ministra wyprawa się nie odbędzie. Proszę trzymać temperament na wodzy, Saunders - upomniał go młodszy z mężczyzn, nie odrywając od niego równie aroganckiego i pewnego siebie spojrzenia. Wyraźnie czuł się upoważniony do krytykowania jego zachowania, a poczucie wyższości nad pracownikiem Oddziału Kontroli Magicznej było aż nadto wyczuwalne.
- Cameron Mclaggen, odpowiadam za Urząd Świstoklików - przedstawił się rzeczowym tonem starszy z mężczyzn, przełamując krótką chwilę niezręcznego milczenia. - A to Tarquin Pinkstone, młodszy asystent Ministra Magii. Proszę okazać różdżki, drodzy państwo. Bez potwierdzenia tożsamości nie będziemy mogli podać wam informacji na temat tej podróży. Jak wiecie jest ona ściśle tajna i przekazywanie czegokolwiek osobom nieupoważnionym jest zabronione. Kiedy skończymy pojawi się Minister w towarzystwie dodatkowych członków eskorty. - przedstawił jak najprościej potrafił. W jego głosie było słychać, że nie zamierzał się awanturować i w przeciwieństwie do młodszego czarodzieja podkreślać wagi swojej roli w tym zadaniu. Jednocześnie wyciągnął dłoń w kierunku Tarquina, a ten podał mu pergamin.-Pan Cleese, niech ziemia mu lekką będzie, nie wspominał nic o uzdrowicielu- mruknął w zamyśleniu Cameron. Nuta zdenerwowania wciąż była obecna w jego głosie i gestach, w przeciwieństwie do asystenta, który wydawał się być wyłącznie poirytowany.
– Eliksir - wyjaśnił mu naprędce. Nie rozwodził się więcej nad odpowiedzią, jednak wszystko wskazywało na to, że uznał słowa Powell za prawdopodobne. Kiedy spóźnieni czarodzieje pojawili się w sali, zarówno Tarquin jak i Cameron spiorunowali ich wzrokiem, każdego z osobna. -Jaka anomalia?- spytał nieco podejrzliwie Pinkstone. Nie wyglądał jednak na szczególnie zainteresowanego, raczej rozdrażnionego ich spóźnieniem. Przeniósł potem wzrok na Lewisa i wędrując za jego spojrzeniem zatrzymał wzrok nieco dłużej na piersiach Cadana. - To nie czas na żarty - mruknął tylko i odchrząknął zanim kontynuował.
-Proszę wybaczyć nerwy. Okoliczności nie sprzyjają takim wyprawom - dodał jeszcze Cameron ściskając w dłoniach różdżkę. -Musze dopilnować, żeby podróż odbyła się bez problemów, a Minister dotarł i powrócił cały i zdrowy.
Alexander i Alan nie odzywali się, podążali grzecznie za śmierciożercami nie budząc najwyraźniej niczyich podejrzeń.
| Macie 48h na odpis.
Eliksir wielosokowy 2/20; Alexander 1/20
Wyraźnie zirytowany młodszy asystent Ministra nie wzbudził jej sympatii, pyskaci i przekonani o własnej wartości mężczyźni, chcący udowodnić swą ważność, sprawiali więcej problemów niż wyważeni i doświadczeni pracownicy - nie okazała jednak ani zdenerwowania ani frustracji, ciągle wyczekująco spoglądając na obydwu mężczyzn. Słuchając ich bez mrugnięcia okiem, wyprostowana i poważna, z odpowiednią domieszką przejęcia ważnym zadaniem. Dodatkowa eskorta? Sądziła, że to oni mieli być tą eskortą - nadchodziło towarzystwo i wcale nie poprawiało jej to nastroju. Zachowywała jednak pozorny spokój, okazując drobne rozdrażnienie sposobem w jaki Pinkstone traktował ich oddział. Także tych spóźnialskich, w końcu pojawiających się w sali. Deirdre odwróciła się ponownie, posyłając wspierające spojrzenie przygarbionej Chelsea, by później prześlizgnąć się wzrokiem po pozostałych mężczyznach. Obcych i znajomych jednocześnie. Gdyby nie ryzykowali właśnie swoim życiem - i czymś więcej, niezadowoleniem Czarnego Pana - uznałaby tę sytuację za wyjątkowo zabawną. Czworo towarzyszy znała także po przemianie; dziwnie było obserwować ich w profesjonalnej sytuacji, w pełni ubranych, nawet jeśli wiedziała, że tak naprawdę dokonali żywota zaledwie kilkanaście godzin wcześniej. - I tak też się stanie, dlatego nie traćmy czasu - skomentowała jedynie ostatnie słowa Camerona, wyciągając z kieszeni różdżkę Emily, by podać ją do weryfikacji. Podróż odbędzie się bez problemu a oni powrócą cali i zdrowi; musiała w to wierzyć. Miała wiele wątpliwości, wiele pytań, ale postanowiła zaczekać aż rozpocznie się szkolenie, w ferworze nadgorliwości można było posunąć się o jedno pytanie za daleko. Skinęła głową na Chelsea, kątem oka ciągle kontrolując Alana, bez podejrzliwości, raczej sprawdzając, czy spełnia powierzone mu instrukcje. Był uzdrowicielem, wiedział, co ma powiedzieć, gdy zapytają go o coś więcej, jak ma brzmieć formułka, informująca, że nie zna szczegółów i że miał ich dowiedzieć się na miejscu, a wszystko to naturalnie i bez wzbudzania podejrzeń. Zaplotła ręce na piersi w wyczekującym geście, pewna, że w razie zaostrzenia sytuacji zdoła na czas sięgnąć do własnej różdżki, ukrytej głębiej w kieszeni.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Przeciągnął po twarzy urzędnika krytycznym spojrzeniem, kiedy chwytał różdżkę wyciągniętą w jego kierunku przez Deirdre w przebraniu, nie dostrzegł, by dla kogokolwiek ten ruch wydał się podejrzany - i dobrze.
- Nie nadajemy się, ponieważ dbamy o swoje obowiązki? - odparł bez zająknięcia, być może niepotrzebnie podchodził do nich początkowo podejrzliwie, być może ci ludzie byli po prostu przejęci swoją pracą - i wyjątkowym dniem kontaktu z Ministrem Magii. Obecność ważnej persony zaskakująco silnie wpływała na prostych ludzi - błękitna krew wywyższająca go przecież ponad najwyżej postawionych polityków sprawiła, że na krótką chwilę o tym zapomniał. Uniósł spojrzenie na obojga, kiedy przebąkiwali coś o eliksirze, nie wtrącił jednak ani słowa - błądzili przecież we mgle i nie wiedzieli znacznie więcej, niż na tematy alchemiczne. Oni jednak o tym wiedzieli: co zdawało się wystarczająco potwierdzać ich tożsamości. Skinął głową na pojednawcze słowa, ostatecznie wyciągając różdżkę w ich kierunku.
- Niech będzie - stwierdził, wpatrując się w zdobienia okalające rękojeść tejże, brakowało mu tam zdobień charakterystycznych dla jego różdżki; nie musiał się bać wypuścić jej z rąk, w zasięgu własnej przecież wciąż miał swoją, którą posługiwał się znacznie sprawniej niż tą - i zapewne sprawniej również od owych urzędników. Pozostali członkowie eskorty zdążyli już do nich dołączyć, obejrzał się na nich pobieżnie - pewien, że są w stanie sami usprawiedliwić swoje zaskakujące spóźnienie. Bardziej martwiła go kwestia niespodziewanych, dodatkowych członków tej wycieczki. - Z kim będziemy pracować? - dopytał rzeczowo, jeśli eskorta miała wszak pracować skutecznie, musiała być zgrana i ufać sobie wzajemnie - nie znał się na bezpieczeństwie, ale w podobny sposób to sobie wyobrażał. Cleese przysłał mu list, na którym wymienione zostało wyłącznie osiem nazwisk i wszyscy stali w tej sali. Dodatkowe środki bezpieczeństwa musiały zostać podjęte później i nie mogły być częścią standardowej procedury: której, swoją drogą, oni również nie mieli prawa znać.
- Nie nadajemy się, ponieważ dbamy o swoje obowiązki? - odparł bez zająknięcia, być może niepotrzebnie podchodził do nich początkowo podejrzliwie, być może ci ludzie byli po prostu przejęci swoją pracą - i wyjątkowym dniem kontaktu z Ministrem Magii. Obecność ważnej persony zaskakująco silnie wpływała na prostych ludzi - błękitna krew wywyższająca go przecież ponad najwyżej postawionych polityków sprawiła, że na krótką chwilę o tym zapomniał. Uniósł spojrzenie na obojga, kiedy przebąkiwali coś o eliksirze, nie wtrącił jednak ani słowa - błądzili przecież we mgle i nie wiedzieli znacznie więcej, niż na tematy alchemiczne. Oni jednak o tym wiedzieli: co zdawało się wystarczająco potwierdzać ich tożsamości. Skinął głową na pojednawcze słowa, ostatecznie wyciągając różdżkę w ich kierunku.
- Niech będzie - stwierdził, wpatrując się w zdobienia okalające rękojeść tejże, brakowało mu tam zdobień charakterystycznych dla jego różdżki; nie musiał się bać wypuścić jej z rąk, w zasięgu własnej przecież wciąż miał swoją, którą posługiwał się znacznie sprawniej niż tą - i zapewne sprawniej również od owych urzędników. Pozostali członkowie eskorty zdążyli już do nich dołączyć, obejrzał się na nich pobieżnie - pewien, że są w stanie sami usprawiedliwić swoje zaskakujące spóźnienie. Bardziej martwiła go kwestia niespodziewanych, dodatkowych członków tej wycieczki. - Z kim będziemy pracować? - dopytał rzeczowo, jeśli eskorta miała wszak pracować skutecznie, musiała być zgrana i ufać sobie wzajemnie - nie znał się na bezpieczeństwie, ale w podobny sposób to sobie wyobrażał. Cleese przysłał mu list, na którym wymienione zostało wyłącznie osiem nazwisk i wszyscy stali w tej sali. Dodatkowe środki bezpieczeństwa musiały zostać podjęte później i nie mogły być częścią standardowej procedury: której, swoją drogą, oni również nie mieli prawa znać.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Pamiętał słowa Alexandra o tym kim był Drake Wilder, a raczej to, że dla wszystkich był największą tajemnicą. Dawało mu to duże pole do popisu. Szybko się okazało, że głowienie się nad jego osobą jest zupełnie zbyteczne. Mężczyźni zdawali się nie znać — przynajmniej bezpośrednio — podstawionych im pod nos czarodziejów, tym samym nie mogli weryfikować ich zachowania i uznać je za odstające od normy. Spojrzał na swoich towarzyszy; nie zdradzali żadnych oznak zdenerwowania, w przeciwieństwie do pracowników ministerstwa, którzy bardzo chcieli ich wylegitymować. Nie zamierzał cieszyć się przedwcześnie. Powoli przeniósł wzrok na asystenta ministra, który dociekał? przyczyn spóźnienia. Nie patrzył mu jednak w oczy zbyt długo, mógłby uznać to za wyzwanie, którego nie zamierzał mu rzucać — nie w skórze, w której tkwił.
— Różdżka odmówiła mi posłuszeństwa — wyjaśnił krótko i opuścił głowę, by wydobyć różdżkę — nie swoją, Wildera, która spoczywała w lewej kieszeni. Wyciągnął ją prawą dłonią, powoli, trzymał lekko, na tyle, że wystarczyło, by ktoś go szturchnął, a wypadałby mu z dłoni, kiedy wyciągał ją spod szaty, leżała w zgięciu niepewnie. Wystawił ją przed siebie, dając urzędnikom sposobność, by ją zbadać. Wtem przypomniał sobie o Alexandrze.
— Elliot? Różdżka — ponaglił go cicho, patrząc mu w oczy. Powinien pamiętać, że teraz był jednym z aktorów na tej wyjątkowej scenie, a ta prapremiera miała okazać się gigantycznym sukcesem. Świeć, Selwyn, świeć w blasku sławy. To być może jedna z ostatnich twoich chwil.
— Różdżka odmówiła mi posłuszeństwa — wyjaśnił krótko i opuścił głowę, by wydobyć różdżkę — nie swoją, Wildera, która spoczywała w lewej kieszeni. Wyciągnął ją prawą dłonią, powoli, trzymał lekko, na tyle, że wystarczyło, by ktoś go szturchnął, a wypadałby mu z dłoni, kiedy wyciągał ją spod szaty, leżała w zgięciu niepewnie. Wystawił ją przed siebie, dając urzędnikom sposobność, by ją zbadać. Wtem przypomniał sobie o Alexandrze.
— Elliot? Różdżka — ponaglił go cicho, patrząc mu w oczy. Powinien pamiętać, że teraz był jednym z aktorów na tej wyjątkowej scenie, a ta prapremiera miała okazać się gigantycznym sukcesem. Świeć, Selwyn, świeć w blasku sławy. To być może jedna z ostatnich twoich chwil.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
W ślad za Tristanem przebranym za Kaia, którego szyję rozorałem sztyletem jeszcze nie tak dawno temu, podałem swoją różdżkę do sprawdzenia. W milczeniu, jakby speszony faktem, że nikt nie podjął tematu mojego żartu. W rzeczywistości jednak niespecjalnie przejmowałem się tym, co obecnie się działo. Chcąc nie chcąc, przypadła mi rola milczka. Nie wychylałem się więc bardziej rejestrują tylko kolejne padające informacje. Dodatkowa eskorta brzmiała niepokojąco. Z Lewisem poszło łatwo, wzięliśmy go z zaskoczenia, nie spodziewał się ataku w szatni, nie miał prawa podejrzewać, że ktoś wie o tajnej wyprawie Ministra Magii i planuje w niej przeszkodzić, więcej - wziąć w niej nielegalnie udział. Czujność ministerstwa uśpić musiał fakt, że włamanie do Azkabanu zdawało się być planem na dość spektakularne samobójstwo; nikt nie chciał tam iść z własnej woli. Kontrolnie spojrzałem na dwóch zaimperiusowanych mężczyzn zmierzających za swoimi oprawcami jak po sznurku. Wszystko póki co zdawało się nam zaskakująco pięknie układać, jakby los tylko chciał, żebyśmy dotarli na miejsce. Nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że sam nas wręcz popychał. Nieudane zaklęcia Powell i Doyle, nieuzbrojony Lewis, tylko dwóch mężczyzn, którzy zdawali się być zdecydowanie za mało podejrzliwi, by nas przejrzeć. Jakby cały świat robił wszystko, by dopomóc naszemu planowi. Zwykle byłaby to myśl budująca. Los jednak bywał bardzo przewrotny i miał paskudne poczucie humoru. Jeżeli pomagał nam wejść do Azkabanu, nie mogło to wróżyć nic dobrego. Ale nie odezwałem się na głos, milczałem, zgodnie z charakterem Masona.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Nic nie powiedział, gdy młodszy z mężczyzn wyskoczył z groźbą odesłania ich tam skąd przyszli. Raczej tak zorganizowana grupa nie mogła być szybko rozwiązana, a Minister Magii na pewno nie byłby zadowolony z powodu odwołania ustalonej wyprawy do Azkabanu. O ile można było udawać się w podobnym humorze w to miejsce. Najwyraźniej jednak to starszy z nich miał więcej ogłady i przedstawił wpierw siebie, a dopiero później dość bezczelnego Pinkstone'a. Najwyraźniej to on był zdecydowanie solidniejszym człowiekiem do jakichkolwiek pertraktacji, podczas gdy Pinkstone, chociaż na pewno na wysokim stanowisku, przypominał rozkrzyczanego bachora, któremu ktoś zabrał zabawkę. Żadne z nich jednak nie zamierzało specjalnie wdawać się w pyskówki z młodszym asystentem Ministra. Każde wyciągało różdżki należące do osób, w które się zamienili. Jak na razie atmosfera należała do drgających z niepokoju, lecz w normalnych warunkach zapewne też taka właśnie była. Przecież nikogo nie cieszyła wizyta w najmniej przyjaznym ludziom miejscu i to jeszcze mając za zadanie pilnowanie najważniejszego czarodzieja w kraju. Raczej nie oczekiwali sympatycznej pogadanki przy popołudniowej herbacie i wymianie poglądów na temat zabezpieczeń groźnego więzienia. Nikt się też raczej nie spodziewał, że grupa szaleńców będzie chciała włamać się do Azkabanu. Mógł się założyć, że Mclaggen i Pinkstone nawet sobie tego nie wyobrażali. Wolno wyciągnął różdżkę z kieszeni i równie niespiesznym gestem wyciągnął ją w stronę mężczyzn. Niech i tak będzie. Poddadzą się weryfikacji i na tym się skończy. Sebastian Burton. Tak. To była właśnie jego różdżka, na którą patrzył. Tak odmienna od jego własnej, lecz wciąż prawdziwa.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zaśmiałby się rubasznie z jakże wybitnego żartu Ignotusa-Masona, lecz nie mógł być teraz sobą. Był szarą myszką Doyle i cierpiał katusze, nie mogąc nawet spojrzeć na swój i jednocześnie nie swój biust. Musiał zachowywać powagę, przypominać profesjonalistkę wysłaną na samobójczą misję ochrony Ministra Magii w Azkabanie. Może odrobinę przejętą, lecz nie na tyle, żeby wzbudzać czyjeś podejrzenia lub wywoływać oskarżenia w jej kierunku. Kiedy zaczął gubić się w myślach, dotyczących płci własnej osoby? Chyba właśnie w tej chwili, co uwidoczniło się chyba niewielkim grymasem na jego, tak, jego twarzy. Zaczął kręcić się dookoła bez celu, we własnej głowie oczywiście. W potoku rwących myśli ganiających się po jego umyśle jedna za drugą. Wkładał wiele energii w ujarzmianie ekspresji mięśni mimicznych, staniu zgarbionym i nienarzekaniu na ból kręgosłupa. Ludzie naprawdę poruszali się w ten sposób? Jak małpy? Coraz więcej detali zaczęło go irytować, jednakże nie opuszczał gardy. Wciąż i wciąż wpatrywał się w podłogę, aż wreszcie zebrał się na odwagę podnosząc głowę i posyłając starszemu Mulciberowi-Lewisowi pełne pogardy spojrzenie, a przynajmniej tak mu się wydawało. Nie z powodów rzeczywistych, lecz musiał udawać oburzoną kobietę potraktowaną jakże szowinistycznie i przedmiotowo. Aż brakowało jakiejś ciętej riposty Powell. Szkoda, że atmosfera była zbyt napięta na podobne reakcje, mogłoby to być dość zabawne. Misja szybko zamieniłaby się w barwną szopkę niemającą nic wspólnego z powagą zadania, jakie mieli do wykonania. Przede wszystkim przeżycie.
Z racji spóźnienia nie słyszał dokładnie o czym mówili panowie bliżej mu nieznani. Dlatego zareagował dopiero, kiedy niemal wszyscy zaczęli oddawać swoje różdżki. Swoje, tylko nie swoje. Idzie dostać jobla. Tak czy inaczej również Cadan sięgnął do kieszeni. Prawej, tam, gdzie trzymał magiczne drewno należące niegdyś do Chelsea. Taka strata dla świata, naprawdę. Wysunął się nieco zza pleców Deirdre w celu złożenia przedmiotu na ręce tajemniczych, chociaż wyraźnie nerwowych mężczyzn. Dopiero kiedy cała ta procedura weryfikacyjna dobiegła końca, powrócił na swoje miejsce. Cicho, przygarbiony, milczący.
Z racji spóźnienia nie słyszał dokładnie o czym mówili panowie bliżej mu nieznani. Dlatego zareagował dopiero, kiedy niemal wszyscy zaczęli oddawać swoje różdżki. Swoje, tylko nie swoje. Idzie dostać jobla. Tak czy inaczej również Cadan sięgnął do kieszeni. Prawej, tam, gdzie trzymał magiczne drewno należące niegdyś do Chelsea. Taka strata dla świata, naprawdę. Wysunął się nieco zza pleców Deirdre w celu złożenia przedmiotu na ręce tajemniczych, chociaż wyraźnie nerwowych mężczyzn. Dopiero kiedy cała ta procedura weryfikacyjna dobiegła końca, powrócił na swoje miejsce. Cicho, przygarbiony, milczący.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Sala świstoklików
Szybka odpowiedź