Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Złota Wieża
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Złota Wieża
Nieużywana, duża, opuszczona wieża w Hogwarcie; kiedyś odbywały się w niej zajęcia z astronomii, lecz trzy dekady temu przeniesiono je w inne miejsce, po odremontowaniu drugiej strony zamku - ze względu na widoczność księżyca. Swoją nazwę zawdzięcza wyglądowi zewnętrznemu, jej ścianki są żółtawej barwy, a w oknach mienią się złotawe witraże, doskonale widoczne, kiedy zapewne jakiś duch, Irytek, zabawia się w jej wnętrzu. Wieża nie zawsze jest widoczna: uczniowie mówią, że znika sama z siebie, nauczyciele podejrzewają, że jest ukrywana.
To nie dzieje się naprawdę.
Czy ona na prawdę się bała pająków? Czy na prawdę ruszające się schody tak ją przerażały? Czy na prawdę bała się przechodzić między grupkami Ślizgonów, drżała na myśl o strasznej wysokości, była w stanie rozpłakać się przez szczekającego psa? Choć jeśli to wszystko przeżyje, zapewne jej lęki wcale nie znikną, w tej chwili wydawały się abstrakcyjne, a jedyne, co przychodziło jej do głowy to to, że to co się dzieje to jest po prostu za wiele, nie jest realne, jest zbyt straszne. Znów raz po raz ocierała twarz z łez, jednak kiedy jej wzrok napotkał ślad na jednej z halabard, przestała myśleć o czymkolwiek. Powoli osunęła się po ścianie, nawet nie kontrolując tego ruchu, jak marionetka której linek już nikt nie ciągnie po górze. Złożyła się, skuliła w małą kropkę, czując jak jej płuca znów zaczyna ściskać panika. Oto zobojętnienie i pogodzenie znów znikało w męczącej karuzeli uczuć i emocji.
Ciężko oddychała, kiedy zbliżyła się do niej Just, by na chwilkę objąć rolę lalkomistrza, poprowadziła ją zapewne do drzwi - zapewne, bo i Lil zwyczajnie zamknęła oczy, by nie widzieć kolejnych szczegółów, przytulając się przy tym do dziewczyny, która stanowiła jej ostatnią zaporę przed całkowitym poddaniem się.
Czując, że Just stoi za nią, wtuliła się w dziewczynę plecami, jeszcze chwilę tak broniąc się przed resztą świata, choć bardzo bała się otwierać oczy. Bo co jeśli to nie Just stoi za nią? Co jeśli któraś ze zbroi się poruszy? Co jeśli ktoś się w nich chowa? Jeśli wśród dzieci ktoś się chował? A może jest właśnie za tymi drzwiami, które one chcą otworzyć?
Spojrzała na tarczę o której mówiła Justine, ale wspomnienie o zbrojach, wróciła do niej panka, oddech znów przyspieszył, czy raczej nie znów, a jeszcze bardziej, jednocześnie płuca w nerwach jakby zapominały brać powietrza, czy kurczyły się, ściskały. Skrzyżowała ręce na piersi, kuląc się bardziej, puszczając na chwilę wzrok na podłogę, zaraz jednak zaczynając się obracać w poszukiwaniu niejasnego zagrożenia. Zatrzymała się, kiedy jej wzrok padł na gargulca, kolejną mroczną, przerażającą postać.
Choć słyszała słowa Just, ne odpowiadała jej. Chciała uciec, uciekać jak najdalej, choć wszystko docierało do niej jak z oddali, tak samo to co słyszała. Wbiła spojrzenie w gargulca, złapała znów Justine, zrobiła jeden, pełen lęku krok w jego stronę, na więcej jednak nie mogła się zmusić, jej uścisk na przedramieniu Tonks zaciskał się coraz mocniej. Choć ten miesiąc wyniszczył ją tak psychicznie, jak i fizycznie, choć wyraźnie schudła i osłabła, by przypominać w tej chwili zapewne inferiusa, a ostatnie godziny - dni? - stanowiły piekło samo w sobie i na pewno nie pomagały dojść do siebie, lęk pomagał jej zaciskać dłonie mocniej, niż normalnie byłaby w stanie.
Z jakiejś przyczyny to w gargulcach uwidziała sobie zło, tak jak w poprzedniej sali, i tutaj jakby oczekiwała, że kamienna rzeźba zaraz się na nie rzuci, jednocześnie pamiętała o mechanizmie jaki otworzył jakieś drzwi. Może tym razem będzie się dało je otworzyć?
Tylko co będzie za nimi?
Na słowa Tonks skinęła tylko głową, wcale nie chcąc myśleć o tym, że one stanowią jakikolwiek punkt na tej tarczy, choć i ta myśl przyniosła jej do głowy kolejne przerażające wizje, nie potrafiąc sobie także wyobrazić, że mogą być w posiadłości jakiegokolwiek przyjaznego mugolom rodu.
lRzucam na spostrzegawczość?
Czy ona na prawdę się bała pająków? Czy na prawdę ruszające się schody tak ją przerażały? Czy na prawdę bała się przechodzić między grupkami Ślizgonów, drżała na myśl o strasznej wysokości, była w stanie rozpłakać się przez szczekającego psa? Choć jeśli to wszystko przeżyje, zapewne jej lęki wcale nie znikną, w tej chwili wydawały się abstrakcyjne, a jedyne, co przychodziło jej do głowy to to, że to co się dzieje to jest po prostu za wiele, nie jest realne, jest zbyt straszne. Znów raz po raz ocierała twarz z łez, jednak kiedy jej wzrok napotkał ślad na jednej z halabard, przestała myśleć o czymkolwiek. Powoli osunęła się po ścianie, nawet nie kontrolując tego ruchu, jak marionetka której linek już nikt nie ciągnie po górze. Złożyła się, skuliła w małą kropkę, czując jak jej płuca znów zaczyna ściskać panika. Oto zobojętnienie i pogodzenie znów znikało w męczącej karuzeli uczuć i emocji.
Ciężko oddychała, kiedy zbliżyła się do niej Just, by na chwilkę objąć rolę lalkomistrza, poprowadziła ją zapewne do drzwi - zapewne, bo i Lil zwyczajnie zamknęła oczy, by nie widzieć kolejnych szczegółów, przytulając się przy tym do dziewczyny, która stanowiła jej ostatnią zaporę przed całkowitym poddaniem się.
Czując, że Just stoi za nią, wtuliła się w dziewczynę plecami, jeszcze chwilę tak broniąc się przed resztą świata, choć bardzo bała się otwierać oczy. Bo co jeśli to nie Just stoi za nią? Co jeśli któraś ze zbroi się poruszy? Co jeśli ktoś się w nich chowa? Jeśli wśród dzieci ktoś się chował? A może jest właśnie za tymi drzwiami, które one chcą otworzyć?
Spojrzała na tarczę o której mówiła Justine, ale wspomnienie o zbrojach, wróciła do niej panka, oddech znów przyspieszył, czy raczej nie znów, a jeszcze bardziej, jednocześnie płuca w nerwach jakby zapominały brać powietrza, czy kurczyły się, ściskały. Skrzyżowała ręce na piersi, kuląc się bardziej, puszczając na chwilę wzrok na podłogę, zaraz jednak zaczynając się obracać w poszukiwaniu niejasnego zagrożenia. Zatrzymała się, kiedy jej wzrok padł na gargulca, kolejną mroczną, przerażającą postać.
Choć słyszała słowa Just, ne odpowiadała jej. Chciała uciec, uciekać jak najdalej, choć wszystko docierało do niej jak z oddali, tak samo to co słyszała. Wbiła spojrzenie w gargulca, złapała znów Justine, zrobiła jeden, pełen lęku krok w jego stronę, na więcej jednak nie mogła się zmusić, jej uścisk na przedramieniu Tonks zaciskał się coraz mocniej. Choć ten miesiąc wyniszczył ją tak psychicznie, jak i fizycznie, choć wyraźnie schudła i osłabła, by przypominać w tej chwili zapewne inferiusa, a ostatnie godziny - dni? - stanowiły piekło samo w sobie i na pewno nie pomagały dojść do siebie, lęk pomagał jej zaciskać dłonie mocniej, niż normalnie byłaby w stanie.
Z jakiejś przyczyny to w gargulcach uwidziała sobie zło, tak jak w poprzedniej sali, i tutaj jakby oczekiwała, że kamienna rzeźba zaraz się na nie rzuci, jednocześnie pamiętała o mechanizmie jaki otworzył jakieś drzwi. Może tym razem będzie się dało je otworzyć?
Tylko co będzie za nimi?
Na słowa Tonks skinęła tylko głową, wcale nie chcąc myśleć o tym, że one stanowią jakikolwiek punkt na tej tarczy, choć i ta myśl przyniosła jej do głowy kolejne przerażające wizje, nie potrafiąc sobie także wyobrazić, że mogą być w posiadłości jakiegokolwiek przyjaznego mugolom rodu.
lRzucam na spostrzegawczość?
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
The member 'Lily MacDonald' has done the following action : rzut kością
'k100' : 31
'k100' : 31
Justine, wydawało ci się, że twój trop był błędny: najmocniej do jemioły mogła być podobna roślina znajdujące się po prawej stronie. Jej liście miały jednak znacznie gęstsze ułożenie, niż u jemioły, podobnie jak owoce wydawały się być zbite w większej kępie. Twoją uwagę przykuła jeszcze raz środkowa roślina, im dłużej przyglądałaś się owocowi osadzonemu w koronie, tym mocniej utwierdzałaś się w przekonaniu, że to nie była borówka - a trująca wilcza jagoda, w sprawie której zdarzało ci się interweniować. Forma płaskorzeźby znacznie utrudniała jej rozpoznanie, cechy nie były idealne, ale wydawało ci się, że to najbardziej prawdopodobna odpowiedź. Sąsiadujące z nią rośliny, obydwie, wciąż najmocniej przypominały po prostu bez.
Lily, widziałaś komnatę, drzwi wyglądały tak jak poprzednio, gargulec z odległości kilku kroków, jakie cię od niego dzieliły, wydawał się nie różnić niczym od tego, którego już widziałyście- poza tym, że był większy i zamiast wisieć na żerdzi, stał na podłodze. Sześć zbroi stało ustawionych wzdłuż zamkowych ścian, nieprzerwanie.
Rzucając na spostrzegawczość (jak i na wszystko inne), pamiętajcie, żeby dokładnie opisywać, na co właściwie patrzy wasza postać, czego dotyka i co właściwie próbuje zrobić fizycznie, poza myślami. Justine wykorzystała swój rzut na zielarstwo, Lily może jeszcze wykonać swój.
Lily, widziałaś komnatę, drzwi wyglądały tak jak poprzednio, gargulec z odległości kilku kroków, jakie cię od niego dzieliły, wydawał się nie różnić niczym od tego, którego już widziałyście- poza tym, że był większy i zamiast wisieć na żerdzi, stał na podłodze. Sześć zbroi stało ustawionych wzdłuż zamkowych ścian, nieprzerwanie.
Rzucając na spostrzegawczość (jak i na wszystko inne), pamiętajcie, żeby dokładnie opisywać, na co właściwie patrzy wasza postać, czego dotyka i co właściwie próbuje zrobić fizycznie, poza myślami. Justine wykorzystała swój rzut na zielarstwo, Lily może jeszcze wykonać swój.
Mój umysł zaczynał wariować. Wywracał się i kręcił w kółko przebiegając przez różne możliwości i fakty. Próbując znaleźć odpowiednią odpowiedź, ale czułam się, jakby brakowało mi jednego składnika, głównej podpory, kluczowej wartości w równaniu, by móc je rozwiązać. Wzrok prześlizgiwał się po płaskorzeźbach, by zaraz zerkać w dół na siedem srebrzystych punktów. Ustawienie ich miało naprawdę niezliczoną ilość możliwości i choć pierwsze skojarzenie zwyczajowo zdawało się najlepszy, to zaczęły przenikać mnie wątpliwości. Było tyle możliwych konfiguracji? Co jeśli punkty nie miały odzwierciedlać zbroi i nas, a choćby literę, czy jakikolwiek inny kod? A jeśli literę, to jaką? Jeśli byłyśmy w Hogwarcie zdawać by się mogło, że bez problemu można było ułożyć punkty w wyraźne H. Ale tylko i wyłącznie jeśli rzeczywiście w nim byłyśmy a nie w posiadłości arystokratów. Lila stała przede mną milcząc, a ja coraz mocniej zaczynałam odczuwać na ramionach macki paniki. Nie miałyśmy czasu by sterczeć tutaj tak długo - podskórnie czułam, że go nie posiadamy. Ale, jeśli chciałyśmy stąd wyjść musiałyśmy działać. Obeszłam Lilę stając przed nią.
- Lila. - powiedziałam zaciskając dłoń na jej ramieniu, posyłając spojrzeniem zaufanie, ale i prośbę, nie chciałam od niej wymagać czegoś, na co nie była w stanie się zdobyć. Ale zamierzałam poprosić, by chociaż spróbowała. - Lila, proszę, musimy działać we dwie. Skupić się. Wyjść stąd. Razem. - ścisnęłam mocniej jej ramię. Odwróciłam głowę w stronę drzwi i wskazałam na środkową tabliczkę deską trzymaną w drugiej dłoni - Wydaje mi się, że to wilcza jagoda. Ale nie mogę rozpoznać pozostałych. Spróbuj Lila, kojarzysz jakąś? - zapytałam spokojnie. Odchodząc, dając jej dostęp do drzwi. Nie zasłaniając go. Proszę, Lila, skup się, pomóż mi. Zdawałam się wołać w milczeniu, nie mówiąc już nic więcej. Wzrok ponownie pobiegł w stronę srebrnych punktów próbując dostrzec coś, cokolwiek, co mogłaby mi podpowiedzieć, które były używane częściej, albo, może podpowiedzieć jak należało je ułożyć. Następnie przeniosłam spojrzenie na sam dół drzwi i uważnie zaczęłam je lustrować, od samego dołu, aż po samą górę, mając nadzieję, że uda mi się coś znaleźć. Cokolwiek.
- Lila. - powiedziałam zaciskając dłoń na jej ramieniu, posyłając spojrzeniem zaufanie, ale i prośbę, nie chciałam od niej wymagać czegoś, na co nie była w stanie się zdobyć. Ale zamierzałam poprosić, by chociaż spróbowała. - Lila, proszę, musimy działać we dwie. Skupić się. Wyjść stąd. Razem. - ścisnęłam mocniej jej ramię. Odwróciłam głowę w stronę drzwi i wskazałam na środkową tabliczkę deską trzymaną w drugiej dłoni - Wydaje mi się, że to wilcza jagoda. Ale nie mogę rozpoznać pozostałych. Spróbuj Lila, kojarzysz jakąś? - zapytałam spokojnie. Odchodząc, dając jej dostęp do drzwi. Nie zasłaniając go. Proszę, Lila, skup się, pomóż mi. Zdawałam się wołać w milczeniu, nie mówiąc już nic więcej. Wzrok ponownie pobiegł w stronę srebrnych punktów próbując dostrzec coś, cokolwiek, co mogłaby mi podpowiedzieć, które były używane częściej, albo, może podpowiedzieć jak należało je ułożyć. Następnie przeniosłam spojrzenie na sam dół drzwi i uważnie zaczęłam je lustrować, od samego dołu, aż po samą górę, mając nadzieję, że uda mi się coś znaleźć. Cokolwiek.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : rzut kością
'k100' : 57
'k100' : 57
Właściwie to cisza działała na nią najgorzej. Puste miejsce pomiędzy kolejnymi wydarzeniami, odpoczynek po kolejnej porcji lęku. Początek, przebudzenie w ciemnościach, ktoś, coś, może faktyczna osoba, pewnie wytwór jej wyobraźni - tego wiedzieć nie mogła - demon z ciemności, który był z nimi i wpatrywał się w nie, coś lub ktoś, kto bardzo źle im życzył. Ciemność, która dosłownie pożerała. Potem chwila, ulga, jednak połączona ze świadomością, że to tylko przerwa, że nadal są uwięzione. Dziwne uderzenia, dźwięki, w końcu dzieci, dziwne, mówiące przerażające rzeczy, jakby będące w transie i kolejna porcja ciszy, spokoju i świadomości, że ktoś najpewniej nie zamkną ich bez celu, że otwarte drzwi najpewniej miały zostać odkryte, że wychodząc idą w kierunku dalszych pułapek. Książka. Wszystko, co napotykały było jakby sugestiami, a przynajmniej tak odbierał to lękliwy umysł Lily, która w tej chwili była wykończona i bliska poddania się, oczekiwała ataku z każdej strony, jednak wiedziała, że nie będzie w stanie się przed nim bronić. Przytulała do piersi deskę, która zapewne miała stanowić broń, w jej rękach była jednak całkowicie bezużyteczna.
Nieznaczny ból może trochę ją otrzeźwił, kiedy Just mocno ją złapała. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy wysunęła się zza niej, ruda jednak zaraz znów się przysunęła i wcisnęła, jakby chciała z Tonks zrobić jakiś mur, przegrodę.
Znów mówiła o ucieczce, jednak przecież chwilę temu twierdziła, że ma plan i, że wie, co zrobić. Kłamała chcąc ją uspokoić, skąd więc pewność, że nie kłamie także teraz? Nie mówiła tego, trzymając się mocno Justine, cały czas myśląc o wszystkim, co może im tu grozić, co zapewne im grozi.
Spojrzała w oczy dziewczyny, chcąc już tylko się gdzieś schować. Miała dość i była zmęczona, koszmarnie zmęczona, czuła się zniszczona. Desperacja Justine... może to ona sprawiała, że nie uciekła jeszcze w kąt? Ona jakby postanowiła, że przeżyje, że musi coś zrobić.
Choć nie sądziła, by miało to im coś dać, znów otarła oczy, czując jak powieki coraz mocniej pieką od ciągłego przecierania i spojrzała w stronę o której mówiła Justine. Ignorowała punkciki. Kiedy myślała, że mogą być którymś z nich, bała się jeszcze bardziej. Spojrzała na płaskorzeźby, nie odsuwając się od Justine ani o centymetr, by sprawdzić czy może zna jakieś z roślin, czy któreś lepiej jej się kojarzą, lub są czymś znajomym, czy ma szansę cokolwiek z tego zrozumieć. Może któreś są czymś, czego ewidentnie nie powinny dotykać, może jest między trzema przedstawieniami coś niegroźnego?
Choć wcale nie była pewna, czy chce otwierać te drzwi. Skąd wiadomo, że to czego się boją nie czai się właśnie za nimi?
Zielarstwo <3
Nieznaczny ból może trochę ją otrzeźwił, kiedy Just mocno ją złapała. Nawet nie zwróciła uwagi, kiedy wysunęła się zza niej, ruda jednak zaraz znów się przysunęła i wcisnęła, jakby chciała z Tonks zrobić jakiś mur, przegrodę.
Znów mówiła o ucieczce, jednak przecież chwilę temu twierdziła, że ma plan i, że wie, co zrobić. Kłamała chcąc ją uspokoić, skąd więc pewność, że nie kłamie także teraz? Nie mówiła tego, trzymając się mocno Justine, cały czas myśląc o wszystkim, co może im tu grozić, co zapewne im grozi.
Spojrzała w oczy dziewczyny, chcąc już tylko się gdzieś schować. Miała dość i była zmęczona, koszmarnie zmęczona, czuła się zniszczona. Desperacja Justine... może to ona sprawiała, że nie uciekła jeszcze w kąt? Ona jakby postanowiła, że przeżyje, że musi coś zrobić.
Choć nie sądziła, by miało to im coś dać, znów otarła oczy, czując jak powieki coraz mocniej pieką od ciągłego przecierania i spojrzała w stronę o której mówiła Justine. Ignorowała punkciki. Kiedy myślała, że mogą być którymś z nich, bała się jeszcze bardziej. Spojrzała na płaskorzeźby, nie odsuwając się od Justine ani o centymetr, by sprawdzić czy może zna jakieś z roślin, czy któreś lepiej jej się kojarzą, lub są czymś znajomym, czy ma szansę cokolwiek z tego zrozumieć. Może któreś są czymś, czego ewidentnie nie powinny dotykać, może jest między trzema przedstawieniami coś niegroźnego?
Choć wcale nie była pewna, czy chce otwierać te drzwi. Skąd wiadomo, że to czego się boją nie czai się właśnie za nimi?
Zielarstwo <3
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
The member 'Lily MacDonald' has done the following action : rzut kością
'k100' : 83
'k100' : 83
Lily, obie płaskorzeźby wyglądały jak bez, ale im dłużej przyglądałaś się roślinom, tym mocniej byłaś przekonana, że to bez po lewej stronie jest tym, który znasz: czarnym bzem, tak jak sądziłaś - bezpiecznym, często stosowanym w ziołolecznictwie. Bez po prawej wydawał się bardzo podobny, lecz jego liście były skurczone - jakby coś było z nimi nie tak.
Justine, przyglądałaś się drzwiom, ale wszystko wskazywało na to, że nie znajdziesz tutaj więcej wskazówek: solidne wrota zostały zabezpieczone mechanizmem i ktokolwiek cokolwiek chciał za nimi ukryć - być może, wejście do tego miejsca? - zapewne nie chciał pozostawiać po sobie śladów ułatwiających przejście.
Obie nieprzerwanie słyszałyście uderzanie piłki w pobliskiej komnacie; dzieci wciąż się bawiły, choć z tej odległości nie słyszałyście słów wyliczanki.
Justine, przyglądałaś się drzwiom, ale wszystko wskazywało na to, że nie znajdziesz tutaj więcej wskazówek: solidne wrota zostały zabezpieczone mechanizmem i ktokolwiek cokolwiek chciał za nimi ukryć - być może, wejście do tego miejsca? - zapewne nie chciał pozostawiać po sobie śladów ułatwiających przejście.
Obie nieprzerwanie słyszałyście uderzanie piłki w pobliskiej komnacie; dzieci wciąż się bawiły, choć z tej odległości nie słyszałyście słów wyliczanki.
Znała te rośliny. Jedna. Jedna wydawała się w porządku. Były podobne, ale tylko jedna... druga wydawała się dziwna. Tylko co jeśli to zasadzka? Justine chciała próbować, ona ciągle miała siłę i Lily także z tej jej siły korzystała. Inaczej już dawno rzuciłaby się do ucieczki, która skończyłaby się w jakimś zakamarku w którym czekałaby na ratunek lub koniec, jakikolwiek koniec tego wszystkiego.
Nie odsuwała się od niej ani trochę. Może trochę chciała dać jej do zrozumienia, że w całym tym chaosie docenia jej opiekę. Bo tak właśnie było, Justine opiekowała się nią jak dzieckiem, prowadziła za rękę, ona dawała się ciągnąć kompletnie bezbronna i bezużyteczna. Justine stała się nowym z Lilowych bohaterów dnia codziennego. Było ich całkiem sporo, jedni ratowali ją przed realnymi zagrożeniami, inni przed tymi które sama sobie wyobraziła, ale każdego Lily szczerze doceniała nawet w chwilach, kiedy nie była w stanie tego wyrazić.
Jedyne co mogła zrobić to jej słuchać, choć tego też się bała, a pewna egoistyczna cząstka jej kazała jej słuchać bardziej własnych lęków, niż Justine. Lęki oblepiały ją zawsze, były znajome i zawsze kazały szukać schronienia. Chwilowego miejsca w którym mogłaby być niewidzialna. Justine wydawała się gotowa do walki o bezpieczeństwo i ucieczkę.
- To czarny bez. Niegroźny. Chyba tylko on jest w mia-arę... niegroźny.
Szepnęła w końcu, wskazując właściwą kafelkę jedną ręką. Przez chwilę jej własna dłoń wydawała jej się trupia. Uniesiona, chuda, zbyt chuda po tym miesiącu, w którym stres i lęk nie pozwalały jej jeść, blada i słaba, koścista. Jak dłoń inferiusa. Opuściła ją zaraz, odpychając od siebie te myśli, w dużej mierze zapewne spowodowane ogólnym szokiem na tyle na ile była w stanie, choć przeświadczenie o tym, że cokolwiek się stanie, i tak umrą pozostawało gdzieś w jej głowie.
Pomyślała o dzieciach, chciała spytać, czy wrócą po nie jeśli drzwi się otworzą. Tylko co, jeśli przejście oznacza wejście w jeszcze gorszy koszmar?
I...nadal bała się tych dzieci. Były jak nieobecne, jak pod wpływem hipnozy. A jednak myśl o porzuceniu ich ją przerażała. Być może nawet odezwałaby się, gdyby nie fakt, iż zwyczajnie nie wierzyła, że są w stanie pomóc sobie lub komuś.
Nie odsuwała się od niej ani trochę. Może trochę chciała dać jej do zrozumienia, że w całym tym chaosie docenia jej opiekę. Bo tak właśnie było, Justine opiekowała się nią jak dzieckiem, prowadziła za rękę, ona dawała się ciągnąć kompletnie bezbronna i bezużyteczna. Justine stała się nowym z Lilowych bohaterów dnia codziennego. Było ich całkiem sporo, jedni ratowali ją przed realnymi zagrożeniami, inni przed tymi które sama sobie wyobraziła, ale każdego Lily szczerze doceniała nawet w chwilach, kiedy nie była w stanie tego wyrazić.
Jedyne co mogła zrobić to jej słuchać, choć tego też się bała, a pewna egoistyczna cząstka jej kazała jej słuchać bardziej własnych lęków, niż Justine. Lęki oblepiały ją zawsze, były znajome i zawsze kazały szukać schronienia. Chwilowego miejsca w którym mogłaby być niewidzialna. Justine wydawała się gotowa do walki o bezpieczeństwo i ucieczkę.
- To czarny bez. Niegroźny. Chyba tylko on jest w mia-arę... niegroźny.
Szepnęła w końcu, wskazując właściwą kafelkę jedną ręką. Przez chwilę jej własna dłoń wydawała jej się trupia. Uniesiona, chuda, zbyt chuda po tym miesiącu, w którym stres i lęk nie pozwalały jej jeść, blada i słaba, koścista. Jak dłoń inferiusa. Opuściła ją zaraz, odpychając od siebie te myśli, w dużej mierze zapewne spowodowane ogólnym szokiem na tyle na ile była w stanie, choć przeświadczenie o tym, że cokolwiek się stanie, i tak umrą pozostawało gdzieś w jej głowie.
Pomyślała o dzieciach, chciała spytać, czy wrócą po nie jeśli drzwi się otworzą. Tylko co, jeśli przejście oznacza wejście w jeszcze gorszy koszmar?
I...nadal bała się tych dzieci. Były jak nieobecne, jak pod wpływem hipnozy. A jednak myśl o porzuceniu ich ją przerażała. Być może nawet odezwałaby się, gdyby nie fakt, iż zwyczajnie nie wierzyła, że są w stanie pomóc sobie lub komuś.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
Nie było to proste. W sensie, kochałam Lilę, całym sercem. Ale przywykłam do pracy w zespołach, a ją paraliżował strach. Wiedziałam, że serce ma dobre i czyste, byłaby świetną zakonniczką, gdyby nie macki przerażenia, które całkowicie odbierały jej zdolność działania. Przywykłam do towarzyszy, współpracowników, którzy byli niezłomni – chyba bardziej niż ja. Margaux, do której moje myśli wracały co chwila, a z którą zaliczyłam niezliczoną ilość interwencji. Samuel z którym byłam na jednej z misji zakonu, który z racji zawodu odwagi miał aż w nadmiarze. Ale, w jakiś dziwny sposób ta nowa sytuacja dodawała mi sił. Teraz musiałam być silna za nas dwie, chociaż nie było to łatwe. Zwłaszcza ze zmęczeniem, które okrywało moje ramiona ciemnym płaszczem. Z bijącym sercem czekałam na Lilę, miała nadzieję, że pomoże mi choć odrobinę. Zagadka na drzwiach zdawała się przekraczać moje możliwości i choć umysł przeskakiwał z wątków i myśli w zastraszającym tempie, nadal nie potrafił odnaleźć właściwiej odpowiedzi.
Powędrowałam spojrzeniem za jej dłonią skupiając się na wskazanej płaskorzeźbię. Zmarszczyłam brwi gdy mój wzrok przeskakiwał z jednego wizerunku na drugi.
-Dziękuję, Lila. – zwróciłam się najpierw do znajomej, obejmując ją nieporadnie z deską w dłoni. Przytulając na chwilę, po której ponownie zwróciłam się twarzą w kierunku drzwi. No dobrze, należało podjąć decyzję. Miałyśmy wilczą jagodę – groźną. Czarny bez – leczący. I ostatnią niezidentyfikowaną, wyglądającą jak bez. Spojrzałam na punkty. – To zaczynamy. – powiedziałam, odsuwając się od niej i stając naprzeciw drzwi. Wzięłam głęboki wdech czując, jak tlen boląc wdziera mi się do klatki. Byłam przerażona. W tej chwili wszystko mogło pójść źle. Ale nie mogłyśmy się cofnąć – nie miałyśmy dokąd. Musiałyśmy chociaż spróbować.
Uniosłam dłonie i ułożyłam punkty w pierwszy sposób który przyszedł i do głowy. I jednocześnie w sposób o którym jako pierwszym wspomniałam. Lili nie skomentowała moich rozważań w żaden sposób, ale nie miałam do niej o to żalu. Wiedziałam ile energii wymagało do niej spojrzenie na tabliczki płaskorzeźb. Następnie spojrzałam ponownie na tabliczki. Wzięłam głęboki wdech. Lila, przynieś nam szczęście. Pomyślałam, wciskając tabliczkę czarnego bzu, którą rozpoznała rudowłosa, jednocześnie mocniej zaciskając dłoń na desce. Mając nadzieję, że udało nam się wybrać odpowiednią odpowiedź.
Powędrowałam spojrzeniem za jej dłonią skupiając się na wskazanej płaskorzeźbię. Zmarszczyłam brwi gdy mój wzrok przeskakiwał z jednego wizerunku na drugi.
-Dziękuję, Lila. – zwróciłam się najpierw do znajomej, obejmując ją nieporadnie z deską w dłoni. Przytulając na chwilę, po której ponownie zwróciłam się twarzą w kierunku drzwi. No dobrze, należało podjąć decyzję. Miałyśmy wilczą jagodę – groźną. Czarny bez – leczący. I ostatnią niezidentyfikowaną, wyglądającą jak bez. Spojrzałam na punkty. – To zaczynamy. – powiedziałam, odsuwając się od niej i stając naprzeciw drzwi. Wzięłam głęboki wdech czując, jak tlen boląc wdziera mi się do klatki. Byłam przerażona. W tej chwili wszystko mogło pójść źle. Ale nie mogłyśmy się cofnąć – nie miałyśmy dokąd. Musiałyśmy chociaż spróbować.
Uniosłam dłonie i ułożyłam punkty w pierwszy sposób który przyszedł i do głowy. I jednocześnie w sposób o którym jako pierwszym wspomniałam. Lili nie skomentowała moich rozważań w żaden sposób, ale nie miałam do niej o to żalu. Wiedziałam ile energii wymagało do niej spojrzenie na tabliczki płaskorzeźb. Następnie spojrzałam ponownie na tabliczki. Wzięłam głęboki wdech. Lila, przynieś nam szczęście. Pomyślałam, wciskając tabliczkę czarnego bzu, którą rozpoznała rudowłosa, jednocześnie mocniej zaciskając dłoń na desce. Mając nadzieję, że udało nam się wybrać odpowiednią odpowiedź.
- ułożenie punktów:
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
Wpierw wcisnęłyście tabliczkę bzu - coś przeskoczyło i wydawało się, że to dobry omen.
Następnie spróbowałyście ułożyć punkty. Kiedy Justine przesunęła ostatni z nich, punkciki zawirowały na planszy i wróciły do poprzedniego ustawienia, a jedna z pobliskich zbroi w jednej chwili ożyła: w powietrzu zapulsowała magia, pancerz drgnął, unosząc się w powietrzu przeciętym przez halabardę, która mknęła prosto w przód klatki piersiowej Justine. Byłyście zmęczone. Zdążyłyście rozprostować kości, ale wciąż odczuwałyście głód i męczący ból głowy.
Na odpis maci 48h.
Lily 195/210 (15 psychicznych obrażeń)
Just 207/222 (15 psychicznych obrażeń)
Następnie spróbowałyście ułożyć punkty. Kiedy Justine przesunęła ostatni z nich, punkciki zawirowały na planszy i wróciły do poprzedniego ustawienia, a jedna z pobliskich zbroi w jednej chwili ożyła: w powietrzu zapulsowała magia, pancerz drgnął, unosząc się w powietrzu przeciętym przez halabardę, która mknęła prosto w przód klatki piersiowej Justine. Byłyście zmęczone. Zdążyłyście rozprostować kości, ale wciąż odczuwałyście głód i męczący ból głowy.
Na odpis maci 48h.
Lily 195/210 (15 psychicznych obrażeń)
Just 207/222 (15 psychicznych obrażeń)
Ból głowy. Chyba to on sprawiał, że jeszcze bardziej czuła jakby to wszystko było snem. Było odległe, ona była odrobinę nieobecna, choć tym bardziej zamknięta we własnej panice. Oczekiwała czegoś zewsząd. Właśnie: czegoś. Nie ważne, jaką formę miałoby przyjąć, rozglądała się cały czas i dygotała na całym ciele. W pierwszej chwili nie chciała się odsunąć od Just, kiedy ta ją przytuliła. Bała się tego, co spotkają za drzwiami. Prawdopodobnie gdyby wszystko zależało od niej, wybrałaby tkwienie w czymś, co nie jest dobre, ale co już poznała, nie nieznane za drzwiami, które może być ratunkiem, ale równie dobrze czymś przerażającym. Nie walczyła o to jednak, to Justine je prowadziła, musiała jej zaufać, po części wiedząc, że jeśli tu zostaną na pewno nie czeka ich nic dobrego, a ucieczka... cóż, jest jakąkolwiek szansą. Czuła jak jej serce bije mocniej i podchodzi pod gardło, czuła jak robi jej się niedobrze, a oddechu znów zaczyna brakować. Emocje, oczekiwanie i cicha, głupia nadzieja, że nie stanie się nic. Lęk ją ogłupiał, najpewniej na trzeźwi myślałaby o wszystkim inaczej, teraz jednak nie ma na to szans.
Wbiła spojrzenie prosto w drzwi, kiedy usłyszała dźwięk, coś przeskoczyło. Dwa kroki w tył. Nic się nie stało. Drzwi ani drgnęły. Zaraz jednak powietrze wypełniło... coś. Coś niejasnego. Przeszły ją dreszcze, znów się odwróciła wyglądając zagrożenia, by w kolejnej sekundzie pozwolić panice zapanować nad sobą. Halabarda lecąca w ich stronę - dokładniej prosto w Just stanęła jej przed oczami, a później świat jakby zawirował.
Napięcie, stres który kumulował się przez ostatnie godziny, właśnie sięgnął swojego epicentrum. Nie miała nawet świadomości, że zaczęła krzyczeć, głośno, z całym swoim przerażeniem. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, które zaraz i tak zamknęła, biegnąc, uciekając byle przed siebie. Uciekała w pierwszej chwili w stronę ściany po prawej stronie od drzwi w popłochu, niewiele myśląc, czy raczej nie myśląc w ogóle, a chcąc zniknąć, ukryć się, uciec gdziekolwiek, byle poza zasięg zbroi i innych demonów.
Wbiła spojrzenie prosto w drzwi, kiedy usłyszała dźwięk, coś przeskoczyło. Dwa kroki w tył. Nic się nie stało. Drzwi ani drgnęły. Zaraz jednak powietrze wypełniło... coś. Coś niejasnego. Przeszły ją dreszcze, znów się odwróciła wyglądając zagrożenia, by w kolejnej sekundzie pozwolić panice zapanować nad sobą. Halabarda lecąca w ich stronę - dokładniej prosto w Just stanęła jej przed oczami, a później świat jakby zawirował.
Napięcie, stres który kumulował się przez ostatnie godziny, właśnie sięgnął swojego epicentrum. Nie miała nawet świadomości, że zaczęła krzyczeć, głośno, z całym swoim przerażeniem. Zrobiło jej się ciemno przed oczami, które zaraz i tak zamknęła, biegnąc, uciekając byle przed siebie. Uciekała w pierwszej chwili w stronę ściany po prawej stronie od drzwi w popłochu, niewiele myśląc, czy raczej nie myśląc w ogóle, a chcąc zniknąć, ukryć się, uciec gdziekolwiek, byle poza zasięg zbroi i innych demonów.
Maybe I'm scared because you mean more to me than
any other person.
any other person.
The member 'Lily MacDonald' has done the following action : rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Bum. Bum. Bum.
Czułam jak serce dudni w mojej klatce piersiowej obijając się o żebra, niczym ptak w klatce próbujący wyrwać się na wolność. Kołatanie serca odbijało się w moich uszach nasilając towarzyszący mi, natrętny ból utrudniający myślenie. Ciało nadal zdawało się osowiałe, a żołądek domagał się jedzenia. Musiałam się skupić. Mieć nadzieję. Że pomimo wszystkich niedogodności uda nam się pójść dalej. Przejść przez te cholerne drzwi, a potem wyjść całkiem. Znaleźć kominek i w końcu opuścić to miejsce przyprawiające o ciarki. A potem sprowadzić pomoc dla tych dzieci, powiedzieć o tym Zakonowi – o ile już wszystkiego nie wiedział. Wierzyłam w niego. Wierzyłam w Margaux.
Dłoń zadrgała mi, gdy powątpiewanie ogarnęło moje ciało. A co z mamą? Czy powinnam spróbować przeszukać jeszcze raz pomieszczenia? Ale, nie było żadnych innych. Jedynie miejsce w którym mogła być, to za drzwiami, które można było otworzyć jedynie przy pomocy różdżki. Której, oczywiście nie miałam. Miałam nadzieję, że wspomnienie o topieniu było jedynie marą senną - a nie rzeczywistością.
Wzięłam głęboki wdech.
Wrócę po ciebie, mamo. – szepnęłam w myślach, składając obietnicę, dołączając ją do postanowienia pomocy dzieciom z sali za nami. Pewniejsza jakby dzięki złożonym przyrzeczeniom ruszyłam dłonią. Wcisnęłam płaskorzeźbę, słysząc lekko uspokajające kliknięcie. Potem skupiłam się na punktach, operując jedną dłonią, w drugiej zaciskając deskę. Ustawiając ostatni z nich cofnęłam się krok i ze zdziwieniem obserwowałam jak punkty wracają na swoje miejsce.
Nieokreślone uczucie, że coś jest nie tak spięło każdą komórkę w moim ciele. Powietrze zdawało się cięższe. Musiałam jednak zrozumieć, znaleźć odpowiedź. Usilnie poszukiwałam jej odbijając się o mur w mojej głowie. Nie miałam odpowiedzi – uzmysłowiłam sobie z rozpaczą. Marszczyłam brwi patrząc na powracając na swoje miejsce punkty, wszystko działo się w ułamkach sekund. Rozpaczliwy, przyprawiający o ciarki i ból głowy krzyk Lily poniósł się po pomieszczeniu. W tym samym czasie kątem oka zarejestrowałam ruch.
Ożyła. Zbroja ożyła. Uzmysłowiłam sobie z dziwnego rodzaju mieszaniną przerażenia i pewności, że taka była kolej rzeczy. Srebrzysta halabarda zdawała się upiorna i kierowała się w moją stronę.
Czy właśnie tu miałam zginąć?
W kolejnym ułamku sekundy przewinęły się przed moimi oczami twarze wszystkich. Mamy i ojca, rodzeństwa, Samuela, Margaux, każdego jednego człowieka który był mi bliski. Czułam się bezbronna. Krzyk Lily odbierał siły, wciągał mnie w dziwaczny stan poddania się, zaakceptowania sytuacji.
Ale przecież nie mogłam się poddać.
Nie teraz, kiedy w końcu zdawało mi się, że życie choć odrobinę weszło na właściwe tory. Nie teraz, kiedy byłam potrzebna. Kiedy robiłam coś ważnego. Coś, co miało znaczenie. Zacisnęłam mocniej deskę z całej siły czując ból w knykciach. Dziwaczne to wszystko było. Absurdalne odrobine. Odrealnione. Bowiem miałam wrażenie że czas zwolnił niepomiernie dzieląc się jakby na klatki w filmie, a jednocześnie wszystko działo się w zastraszająco szybkim tempie.
Myśl, Tonks. – nakazałam sobie próbując na szybko podjąc się analizy sytuacji. Parowanie ataku zdawało się graniczyć z niemożliwością. Halabarda z pewnością bez trudu przebije się zarówno przez deskę, jak i przez moje ciało. Gdyby jakimś cudem udało mi się sparować atak nie miałam dostatecznie siły. Sama zbroja ważyła pewnie trzy razy tyle co ja. Uciec. Uskoczyć przed bronią. Nie dać się trafić. Liczyć na sprawność obarczoną zmęczeniem. A następnie na szansę, by powalić zbroję uderzeniem – choć nie sądziłam, że jedno dałoby radę. Chciałam coś krzyknąć. Nie coś, a do kogoś. Do Lily, żeby nie uciekała. Że damy radę. Musimy. Ale głos ugrzązł mi w gardle. Rzuciłam więc się w bok dalej od drzwi, bo niewiele więcej mi pozostało.
Czułam jak serce dudni w mojej klatce piersiowej obijając się o żebra, niczym ptak w klatce próbujący wyrwać się na wolność. Kołatanie serca odbijało się w moich uszach nasilając towarzyszący mi, natrętny ból utrudniający myślenie. Ciało nadal zdawało się osowiałe, a żołądek domagał się jedzenia. Musiałam się skupić. Mieć nadzieję. Że pomimo wszystkich niedogodności uda nam się pójść dalej. Przejść przez te cholerne drzwi, a potem wyjść całkiem. Znaleźć kominek i w końcu opuścić to miejsce przyprawiające o ciarki. A potem sprowadzić pomoc dla tych dzieci, powiedzieć o tym Zakonowi – o ile już wszystkiego nie wiedział. Wierzyłam w niego. Wierzyłam w Margaux.
Dłoń zadrgała mi, gdy powątpiewanie ogarnęło moje ciało. A co z mamą? Czy powinnam spróbować przeszukać jeszcze raz pomieszczenia? Ale, nie było żadnych innych. Jedynie miejsce w którym mogła być, to za drzwiami, które można było otworzyć jedynie przy pomocy różdżki. Której, oczywiście nie miałam. Miałam nadzieję, że wspomnienie o topieniu było jedynie marą senną - a nie rzeczywistością.
Wzięłam głęboki wdech.
Wrócę po ciebie, mamo. – szepnęłam w myślach, składając obietnicę, dołączając ją do postanowienia pomocy dzieciom z sali za nami. Pewniejsza jakby dzięki złożonym przyrzeczeniom ruszyłam dłonią. Wcisnęłam płaskorzeźbę, słysząc lekko uspokajające kliknięcie. Potem skupiłam się na punktach, operując jedną dłonią, w drugiej zaciskając deskę. Ustawiając ostatni z nich cofnęłam się krok i ze zdziwieniem obserwowałam jak punkty wracają na swoje miejsce.
Nieokreślone uczucie, że coś jest nie tak spięło każdą komórkę w moim ciele. Powietrze zdawało się cięższe. Musiałam jednak zrozumieć, znaleźć odpowiedź. Usilnie poszukiwałam jej odbijając się o mur w mojej głowie. Nie miałam odpowiedzi – uzmysłowiłam sobie z rozpaczą. Marszczyłam brwi patrząc na powracając na swoje miejsce punkty, wszystko działo się w ułamkach sekund. Rozpaczliwy, przyprawiający o ciarki i ból głowy krzyk Lily poniósł się po pomieszczeniu. W tym samym czasie kątem oka zarejestrowałam ruch.
Ożyła. Zbroja ożyła. Uzmysłowiłam sobie z dziwnego rodzaju mieszaniną przerażenia i pewności, że taka była kolej rzeczy. Srebrzysta halabarda zdawała się upiorna i kierowała się w moją stronę.
Czy właśnie tu miałam zginąć?
W kolejnym ułamku sekundy przewinęły się przed moimi oczami twarze wszystkich. Mamy i ojca, rodzeństwa, Samuela, Margaux, każdego jednego człowieka który był mi bliski. Czułam się bezbronna. Krzyk Lily odbierał siły, wciągał mnie w dziwaczny stan poddania się, zaakceptowania sytuacji.
Ale przecież nie mogłam się poddać.
Nie teraz, kiedy w końcu zdawało mi się, że życie choć odrobinę weszło na właściwe tory. Nie teraz, kiedy byłam potrzebna. Kiedy robiłam coś ważnego. Coś, co miało znaczenie. Zacisnęłam mocniej deskę z całej siły czując ból w knykciach. Dziwaczne to wszystko było. Absurdalne odrobine. Odrealnione. Bowiem miałam wrażenie że czas zwolnił niepomiernie dzieląc się jakby na klatki w filmie, a jednocześnie wszystko działo się w zastraszająco szybkim tempie.
Myśl, Tonks. – nakazałam sobie próbując na szybko podjąc się analizy sytuacji. Parowanie ataku zdawało się graniczyć z niemożliwością. Halabarda z pewnością bez trudu przebije się zarówno przez deskę, jak i przez moje ciało. Gdyby jakimś cudem udało mi się sparować atak nie miałam dostatecznie siły. Sama zbroja ważyła pewnie trzy razy tyle co ja. Uciec. Uskoczyć przed bronią. Nie dać się trafić. Liczyć na sprawność obarczoną zmęczeniem. A następnie na szansę, by powalić zbroję uderzeniem – choć nie sądziłam, że jedno dałoby radę. Chciałam coś krzyknąć. Nie coś, a do kogoś. Do Lily, żeby nie uciekała. Że damy radę. Musimy. Ale głos ugrzązł mi w gardle. Rzuciłam więc się w bok dalej od drzwi, bo niewiele więcej mi pozostało.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Justine Tonks
Zawód : auror, rebeliant
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
The gods will always smile on brave women.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
OPCM : 58 +2
UROKI : 36 +6
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 7 +3
TRANSMUTACJA : 6
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Metamorfomag
Zakon Feniksa
The member 'Justine Tonks' has done the following action : rzut kością
'k100' : 46
'k100' : 46
Złota Wieża
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart