Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart
Korytarz w lewym skrzydle
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Korytarz w lewym skrzydle
Do korytarza prowadzi jedno z rzadko uczęszczanych wejść do zamku, choć przez jego wnętrze na co dzień przetacza się chmara uczniów. Wysokie schody pozwalają dostać się na wyższe partie zamku, a odnogi korytarzy prowadzą prosto do sal, w których wykłada się numerologię, mugoloznastwo oraz starożytne runy. Ściany ozdabiają liczne portrety, przedstawiające głównie martwą naturę i zwierzęta, choć pośród nich ukrył się również rudy celtycki wojownik, przezwyciężający magią szarżującą na siebie kelpie.
Ciemne spojrzenie przesunęło się po twarzy Mitcha wysłuchując jego odpowiedzi w milczeniu. Uniosła łagodnie kąciki ust ku górze nie szczędząc mu uwagi - chwilowej co prawda. Ale to uzupełnione pytanie, poprawione nazwisko na ułamek sekundy zaburzyło całkiem uprzejmy wyraz twarzy. Poczuła jak jej serce drgnęło. Obiło się, wyraźnie i szaleńczo. Dłoń zacisnęła w pięść. Igor Karkaroff. Nasłuchiwała za tym nazwiskiem, wyczekiwała go, jakby jego obecność miała potwierdzić albo zaprzeczyć prawdziwości snu, który przyszedł do niej miesiąc temu. Wcisnęła paznokcie w dłoń mocniej, czując jak powietrze staje się cięższe. Uspokój się Melisande - nakazała samej sobie. Musiała myśleć racjonalnie, ale nieprzyjemne uczucie możliwości spełnienia się snu - czy przepowiedni - ścisnęło jej żołądek w supeł. Zamrugała kilka razy, biorąc wdech w płuca. Przyszłość nie mogła przecież być już aż tak przesądzona. Jeśli była zamierzała odwrócić jej bieg, nie zamierzała ich stracić, teraz już wiedziała - musiała znaleźć, poznać i przekonać Karkaroffa, każdego jednego, którego w Angielska ziemia na sobie posiadała.
- Nie ma problemu, moja droga. - odpowiedziała odwracając głowę na chwilę żeby spojrzeć na Hypatię, ale nie poświęciła jej dużo czasu odnajdując tęczówkami Deirdre. - Z przyjemnością podzielę z tobą własne myśli. - na temat esejów które spisała oczywiście. Bo cóż więcej?
- Ten człowiek na nim. - odpowiedziała Bartemiusowi pozwalając by ciemne brwi zeszły się ze sobą mocniej w niezadowolonej manierze kiedy mierzyła malowidło wzrokiem. - Nie umiem dokładnie zlokalizować tego odczucia, ale obawiam się, że mogę dopuścić się aktu wbrew sztuce jeśli pozostaniemy zwróceni do siebie twarzami. - przyznała bliskiemu jej kuzynowi wprost to, co znajdowało się wewnątrz niej. Choć nie tak dosadnie jak to, co istotnie kotłowało się wewnątrz niej. Bo czuła niewypowiedzianą chęć zniszczenia - nie tyle obrazu co numerologa samego sobie właśnie.
- Była, ale nie ma. - odpowiedziała - przecież nie szukałaby jej, gdyby wiedziała gdzie poszła. - Nie odkryłaś pierwszej zasady magii. - odpowiedziała Hypatii, ale mimowolnie nadal wpatrywała się w obraz, który zabierał jej spokój. Ale słowa o Irytku odciągnęły jej spojrzenie, zerknęła w górę, a potem westchnęła. Świetnie brakowało tylko jego.
- Od tego są obrazy panie u kresu wieku - żeby się na nie właśnie patrzeć. Ale proszę się nie martwić o wielki starcze nad starcami. Mój przyjaciel zaraz zadba o to, by jedyne co widzieli przechodzący obok to płótno z tyłu ramy. Panu zaś z pewnością spodobają się zamkowe cegły. - orzekła nie komentując w żaden sposób rzekomej kradzieży. - Sam zaproponowałeś. - przypomniała usłużnie Kennethowi, bo nie pytał chwilę wcześniej czy ktoś nie miał na niego ochoty? Ale to zamieszanie jeszcze mocniej zamieszała Mildred. Odwróciła głowę w jej stronę. Wypiła jakiś eliksir na głupawkę? Jak Evandra w obrazie. Zaplotła dłonie na piersi z niedowierzającą miną, unosząc jedną z brwi.
- Nie ruszaj. - powiedziała do Mildred po chwili w końcu się odwracając by z niepewną miną podejść do płótna, niedowierzanie zmieniło się w niezrozumienie i zaskoczenie. - Kto wie czy ciebie nie wciągnie jak dotkniesz. - powiedziała rozsądnie, może Evandra go dotknęła i tak się w nim znalazła. Zerknęła na portret numerologa, który trzymał jej kuzyn. Czy jego by też nie wciągnęło gdyby coś było z nimi nie tak? Ale może z tym jednym tylko. - Jest takie zaklęcie. Lateo, opowiadała mi o nim jedna dziewczyna, ale będzie potrzebny ktoś starszy uczą tego dopiero później z tego co mówiła. Wyciąga rzeczy z obrazu. potrzebujemy jakiegoś szósto rocznego albo opiekuna. Może to sprawka Irytka, możemy jego też zapytać. - utkała na szybko plan, ale nie ruszyła się z miejsca. Przecież ona za nimi nie będzie biegać. Spojrzała na Evandrę unosząc rękę, żeby zwrócić jej uwagę, przesunęła się na środek. - S-Ł-Y-S-Z-Y-S-Z N-A-S? - zapytała artykułując powoli, ręką wskazując na swoje ucho a potem usta.
- Nie ma problemu, moja droga. - odpowiedziała odwracając głowę na chwilę żeby spojrzeć na Hypatię, ale nie poświęciła jej dużo czasu odnajdując tęczówkami Deirdre. - Z przyjemnością podzielę z tobą własne myśli. - na temat esejów które spisała oczywiście. Bo cóż więcej?
- Ten człowiek na nim. - odpowiedziała Bartemiusowi pozwalając by ciemne brwi zeszły się ze sobą mocniej w niezadowolonej manierze kiedy mierzyła malowidło wzrokiem. - Nie umiem dokładnie zlokalizować tego odczucia, ale obawiam się, że mogę dopuścić się aktu wbrew sztuce jeśli pozostaniemy zwróceni do siebie twarzami. - przyznała bliskiemu jej kuzynowi wprost to, co znajdowało się wewnątrz niej. Choć nie tak dosadnie jak to, co istotnie kotłowało się wewnątrz niej. Bo czuła niewypowiedzianą chęć zniszczenia - nie tyle obrazu co numerologa samego sobie właśnie.
- Była, ale nie ma. - odpowiedziała - przecież nie szukałaby jej, gdyby wiedziała gdzie poszła. - Nie odkryłaś pierwszej zasady magii. - odpowiedziała Hypatii, ale mimowolnie nadal wpatrywała się w obraz, który zabierał jej spokój. Ale słowa o Irytku odciągnęły jej spojrzenie, zerknęła w górę, a potem westchnęła. Świetnie brakowało tylko jego.
- Od tego są obrazy panie u kresu wieku - żeby się na nie właśnie patrzeć. Ale proszę się nie martwić o wielki starcze nad starcami. Mój przyjaciel zaraz zadba o to, by jedyne co widzieli przechodzący obok to płótno z tyłu ramy. Panu zaś z pewnością spodobają się zamkowe cegły. - orzekła nie komentując w żaden sposób rzekomej kradzieży. - Sam zaproponowałeś. - przypomniała usłużnie Kennethowi, bo nie pytał chwilę wcześniej czy ktoś nie miał na niego ochoty? Ale to zamieszanie jeszcze mocniej zamieszała Mildred. Odwróciła głowę w jej stronę. Wypiła jakiś eliksir na głupawkę? Jak Evandra w obrazie. Zaplotła dłonie na piersi z niedowierzającą miną, unosząc jedną z brwi.
- Nie ruszaj. - powiedziała do Mildred po chwili w końcu się odwracając by z niepewną miną podejść do płótna, niedowierzanie zmieniło się w niezrozumienie i zaskoczenie. - Kto wie czy ciebie nie wciągnie jak dotkniesz. - powiedziała rozsądnie, może Evandra go dotknęła i tak się w nim znalazła. Zerknęła na portret numerologa, który trzymał jej kuzyn. Czy jego by też nie wciągnęło gdyby coś było z nimi nie tak? Ale może z tym jednym tylko. - Jest takie zaklęcie. Lateo, opowiadała mi o nim jedna dziewczyna, ale będzie potrzebny ktoś starszy uczą tego dopiero później z tego co mówiła. Wyciąga rzeczy z obrazu. potrzebujemy jakiegoś szósto rocznego albo opiekuna. Może to sprawka Irytka, możemy jego też zapytać. - utkała na szybko plan, ale nie ruszyła się z miejsca. Przecież ona za nimi nie będzie biegać. Spojrzała na Evandrę unosząc rękę, żeby zwrócić jej uwagę, przesunęła się na środek. - S-Ł-Y-S-Z-Y-S-Z N-A-S? - zapytała artykułując powoli, ręką wskazując na swoje ucho a potem usta.
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Przez ostatnie trzy lata zdążył zrozumieć, że Kenneth gotów był zrealizować nawet swoje najgłupsze (i najbardziej skandaliczne) pomysły. I choć odnajdywał te cechę jako źródło rozrywki, inni ich kompani woleli ukrócić wolne swawole. Swoista autoregulacja grupy, nie potrzebowali nawet nauczyciela, by wprowadzić porządek. Bartemius posiadał również wystarczająco samokontroli, by nie próbować swojego szczęścia z Irytkiem, doskonale zdając sobie sprawę z nierozwagi działań. Miał jednak nadzieje, że Baron zrobi porządek z poltergeistem. Zamiast tego zwrócił uwagę na odznakę noszoną przez Tsagairt, którą wskazała mu jego siostra bliźniaczka. Ktoś czuł się zdecydowanie pewny siebie, może wręcz balansował na granicy krnąbrnej arogancji. Jednak ten pokaz pychy był niczym w porównaniu do działań obrazu.
— Nie możemy dopuścić do tego aktu kryminalnego na sztuce, takie przeżycia zostają z człowiekiem do końca życia — odpowiedział Melisande, poważnie i filozoficznie, jak tylko lata praktyki umożliwiały. Prawdę mówiąc byłby gotów pozwolić jej na bluźnierczą dewastację, lecz nie spodziewał się, że owe działania zyskałyby aprobatę dyrektora Hogwartu. Gdy jednak zdecydował się na manifest pomocy i dotknął ramy obrazu wraz z Kennethem zaczynał żałować, że wybrali pokojowe rozwiązanie.
— A czy szanowny Pan wie, ile ja mam lat? — zapytał o wiele spokojniej niż urażony numerolog. Miał trzynaście lat, a więc akceptowalny wiek, by szaleństwa były wybaczone w ramach dziecięcego uroku. Jeszcze przynajmniej przez kilka miesięcy, karta dziecka aktywnie działała. Impulsywność tego okresu nie równała się z niczym innym. Gdy postać się denerwowała coraz mocniej, uwagę Croucha została zwrócona w kierunku pawia, który towarzyszył numerologowi. Identyczny ptak wylądował właśnie po ich stronie, stanowiąc kolejny dowód, że mieli do czynienia z wyjątkowo zaawansowaną magią. Niezaprzeczalnie jednak najważniejszą informację stanowiła obecność Evandry w obrazie, zwłaszcza, że jeszcze przed chwilą była wraz z nimi na korytarzu. Teraz patrzył na ślizgonkę, która stanowiła kolejny element ozdobienia ścian.
— Evandra jest w środku obrazu, paw znajduję się między nami, choć nie należy do naszego świata — analizował cicho, przyglądając się każdemu z osobna. Czy nastąpiła wymiana? Ale cóż mogło ją zapoczątkować? Klątwa, kolejna intryga Irytka?
— Powinniśmy udać się po opiekuna Slytherinu, trzeba ją stamtąd wydostać —zasugerował, gdyż wiedział o istnieniu zaklęcia, którego mogłoby pomóc Evandrze sam nie miał zamiaru podejmować ryzyka. Co, jeśli przez brak umiejętności spowodują, że stanie się ona permanentnym elementem obrazu? Jak wytłumaczą to Lordowi Lastrange?
— Nie możemy dopuścić do tego aktu kryminalnego na sztuce, takie przeżycia zostają z człowiekiem do końca życia — odpowiedział Melisande, poważnie i filozoficznie, jak tylko lata praktyki umożliwiały. Prawdę mówiąc byłby gotów pozwolić jej na bluźnierczą dewastację, lecz nie spodziewał się, że owe działania zyskałyby aprobatę dyrektora Hogwartu. Gdy jednak zdecydował się na manifest pomocy i dotknął ramy obrazu wraz z Kennethem zaczynał żałować, że wybrali pokojowe rozwiązanie.
— A czy szanowny Pan wie, ile ja mam lat? — zapytał o wiele spokojniej niż urażony numerolog. Miał trzynaście lat, a więc akceptowalny wiek, by szaleństwa były wybaczone w ramach dziecięcego uroku. Jeszcze przynajmniej przez kilka miesięcy, karta dziecka aktywnie działała. Impulsywność tego okresu nie równała się z niczym innym. Gdy postać się denerwowała coraz mocniej, uwagę Croucha została zwrócona w kierunku pawia, który towarzyszył numerologowi. Identyczny ptak wylądował właśnie po ich stronie, stanowiąc kolejny dowód, że mieli do czynienia z wyjątkowo zaawansowaną magią. Niezaprzeczalnie jednak najważniejszą informację stanowiła obecność Evandry w obrazie, zwłaszcza, że jeszcze przed chwilą była wraz z nimi na korytarzu. Teraz patrzył na ślizgonkę, która stanowiła kolejny element ozdobienia ścian.
— Evandra jest w środku obrazu, paw znajduję się między nami, choć nie należy do naszego świata — analizował cicho, przyglądając się każdemu z osobna. Czy nastąpiła wymiana? Ale cóż mogło ją zapoczątkować? Klątwa, kolejna intryga Irytka?
— Powinniśmy udać się po opiekuna Slytherinu, trzeba ją stamtąd wydostać —zasugerował, gdyż wiedział o istnieniu zaklęcia, którego mogłoby pomóc Evandrze sam nie miał zamiaru podejmować ryzyka. Co, jeśli przez brak umiejętności spowodują, że stanie się ona permanentnym elementem obrazu? Jak wytłumaczą to Lordowi Lastrange?
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
— Sama masz przywidzenia, albo urojenia, skoro nie widzisz tego — odpowiedziała niezadowolona, wskazując palcem na podrzuconą przez Irytka odznakę. Ton, jakiego używała równie smarkata co Hypatia Tsagairt obruszył damę, która ściągnęła jasne brwi w irytacji. Ale zemsta smakowała równie słodko, a może nawet lepiej, gdy była podawana na zimno. Sprawą odznaki zajmie się później, nie omieszkając wspomnieć o niej nie tylko prefektowi, ale i opiekunowi domu.
Śpiewy Irytka, w szczególności te dotyczące świńskich łbów, wreszcie zwróciły uwagę panny Crouch. Przez bladą skórę przeszła fala zimna, zimna dobrze znanego, bo powiązanego wprost z obrzydzeniem. Była wszak damą błękitnej krwi — świnie, jako zwierzęta nieczyste, budziły w niej naturalną odrazę, teraz podlaną jeszcze wizją ich łbów oraz innych, nieprzyjemnych do oglądania obrazów. Znacznie przyjemniej było oglądać pawia, to na pewno, ale gdy tylko Irytek zniżył lot, to na nim skupiła swoje spojrzenie. Schowane z tyłu ręce sugerowały nadciągające kłopoty, a przekonana o swoich umiejętnościach obrony Hypatia sięgnęła po różdżkę, zaciskając na nie swoje palce. Nie odrywała przy tym wzroku od Irytka, no chyba, że na moment — bo oto na obrazie anatomów studiujących szkielet również ukrył się paw — czy bliźniaczy do tego, który przechadzał się teraz po korytarzu? Możliwe. Jedno wydawało się jednakże Hypatii całkowicie pewne. Nie powinno go tam być.
— Irytek coś chowa — dodała jeszcze, łaskawie w swojej opinii dzieląc się z Deirdre dostrzeżonym, niepokojącym elementem. Spojrzała przelotnie na Kennetha, który pytał Irytka o możliwość zagonienia ptaka do obrazu. A co jeżeli to Irytek odpowiedzialny był — w jakiś niezrozumiały jeszcze dla Hypatii sposób — za wydostanie się ptaka z obrazu? Może był to dobry, aczkolwiek naiwny trop. Nie sądziła, znając wybryki i raczej rozrywkową stronę Irytka, żeby ten był skory do pomocy, jeżeli nie zaproponuje mu się czegoś w zamian.
Krzyk Mildred skutecznie zwrócił jej uwagę. Pozostawiła więc i Deirdre, i Kennetha, aby ruszyć do obrazu, przy którym stał również Mitch. Początkowo wzniosła jedną brew w niedowierzaniu, Evandra w obrazie?, przecież takie rzeczy się nie zdarzały, nie było tego w żadnej z czytanych przez Hypatię książek. Lecz po dłuższym przyjrzeniu się obrazowi dostrzegła, że Mildred miała rację. W zaskoczeniu zapomniała nawet zwrócić Mildred uwagę, że Deirdre wcale prefektem nie była. Próby komunikacji pomiędzy Evandrą a Melisande również spotkały się z jej milczeniem, zdawała się przebudzić dopiero na słowa Bartemiusa, bliźniaczego brata, który, jak to z bliźniętami bywa — wydawał się iść podobnymi torami myśli.
— Jest jeszcze jeden paw, o tam — wskazała brodą (bo nie palcem, przecież tak nie przystawało) na obraz anatomów. — Zatem niezależnie od tego, że pawie uciekają z obrazu, mają jakąś drogę. Najpierw wyciągnijmy stamtąd Evandrę, potem będziemy się martwić ptakami — zasugerowała, szczególnie spoglądając na brata, szukając jego akceptacji. — Nie ma tutaj jakiegoś obrazu z drzwiami? Może te wszystkie płótna... Są jakoś połączone? Można przejść z jednego w drugi? — jeżeli tak, to wiele by wyjaśniało... Na chwilę odwróciła się od obrazu, aby spojrzeć najpierw na stojącego przy nich pawia, a potem jeszcze raz na Irytka. Ani mi się waż.
Śpiewy Irytka, w szczególności te dotyczące świńskich łbów, wreszcie zwróciły uwagę panny Crouch. Przez bladą skórę przeszła fala zimna, zimna dobrze znanego, bo powiązanego wprost z obrzydzeniem. Była wszak damą błękitnej krwi — świnie, jako zwierzęta nieczyste, budziły w niej naturalną odrazę, teraz podlaną jeszcze wizją ich łbów oraz innych, nieprzyjemnych do oglądania obrazów. Znacznie przyjemniej było oglądać pawia, to na pewno, ale gdy tylko Irytek zniżył lot, to na nim skupiła swoje spojrzenie. Schowane z tyłu ręce sugerowały nadciągające kłopoty, a przekonana o swoich umiejętnościach obrony Hypatia sięgnęła po różdżkę, zaciskając na nie swoje palce. Nie odrywała przy tym wzroku od Irytka, no chyba, że na moment — bo oto na obrazie anatomów studiujących szkielet również ukrył się paw — czy bliźniaczy do tego, który przechadzał się teraz po korytarzu? Możliwe. Jedno wydawało się jednakże Hypatii całkowicie pewne. Nie powinno go tam być.
— Irytek coś chowa — dodała jeszcze, łaskawie w swojej opinii dzieląc się z Deirdre dostrzeżonym, niepokojącym elementem. Spojrzała przelotnie na Kennetha, który pytał Irytka o możliwość zagonienia ptaka do obrazu. A co jeżeli to Irytek odpowiedzialny był — w jakiś niezrozumiały jeszcze dla Hypatii sposób — za wydostanie się ptaka z obrazu? Może był to dobry, aczkolwiek naiwny trop. Nie sądziła, znając wybryki i raczej rozrywkową stronę Irytka, żeby ten był skory do pomocy, jeżeli nie zaproponuje mu się czegoś w zamian.
Krzyk Mildred skutecznie zwrócił jej uwagę. Pozostawiła więc i Deirdre, i Kennetha, aby ruszyć do obrazu, przy którym stał również Mitch. Początkowo wzniosła jedną brew w niedowierzaniu, Evandra w obrazie?, przecież takie rzeczy się nie zdarzały, nie było tego w żadnej z czytanych przez Hypatię książek. Lecz po dłuższym przyjrzeniu się obrazowi dostrzegła, że Mildred miała rację. W zaskoczeniu zapomniała nawet zwrócić Mildred uwagę, że Deirdre wcale prefektem nie była. Próby komunikacji pomiędzy Evandrą a Melisande również spotkały się z jej milczeniem, zdawała się przebudzić dopiero na słowa Bartemiusa, bliźniaczego brata, który, jak to z bliźniętami bywa — wydawał się iść podobnymi torami myśli.
— Jest jeszcze jeden paw, o tam — wskazała brodą (bo nie palcem, przecież tak nie przystawało) na obraz anatomów. — Zatem niezależnie od tego, że pawie uciekają z obrazu, mają jakąś drogę. Najpierw wyciągnijmy stamtąd Evandrę, potem będziemy się martwić ptakami — zasugerowała, szczególnie spoglądając na brata, szukając jego akceptacji. — Nie ma tutaj jakiegoś obrazu z drzwiami? Może te wszystkie płótna... Są jakoś połączone? Można przejść z jednego w drugi? — jeżeli tak, to wiele by wyjaśniało... Na chwilę odwróciła się od obrazu, aby spojrzeć najpierw na stojącego przy nich pawia, a potem jeszcze raz na Irytka. Ani mi się waż.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
Na chwile straciłem zainteresowanie tym co działo się w około. Obra, który miałem przed sobą nie był jakoś specjalnie interesujący, można było powiedzieć, że scena na nim przedstawiona była nudna. Jednak fakt, iż to właśnie z niego wyleciał paw, który nadal miał postać namalowanego w realnym świecie, co samo w sobie było niesamowite, sprawiło, że nie obraz nie był już taki nudny. Rozmowy toczyły się swoim tempem, astronom czy inny numerolog darł się z obrazu oburzony zachowaniem młodego Croucha, a siostra owego Croucha oskarżała Deirdre o kradzież. Pewnie w normalnych warunkach z ciekawością przysłuchiwałbym się tej rozmowie, może nawet dodałbym coś od siebie, ale nie tym razem. Tym razem byłem zajęty obrazem, chcąc poznać jego tajemnice i znaleźć odpowiedzi na aktualnie trapiące mnie pytania.
- Jest lekko uszkodzony… - mruknąłem bardziej do siebie niż do stojącej obok mnie Mildred, jednocześnie cały czas wzrokiem wodząc po obrazie.
Miałem wrażenie, że oboje z Mildred zobaczyliśmy to samo, coś czego żadne z nas się nie spodziewało, coś o czym żadne z nas chyba nigdy nie słyszało.
- Co do cholery…? - aż uniosłem głos zaskoczony tym co właśnie zobaczyłem, jednocześnie łapiąc swoja koleżankę, bardziej instynktownie, by się nie przewróciła, nawet nie wracając uwagi na to, że nadepnęła mi na stopę, byłem za bardzo zaoferowany tym co właśnie widziałem.
- Tak, to zdecydowanie ona. - pokiwałem głową widząc nieme pytanie w oczach Mildred, czyli miałem racje, oboje widzieliśmy to samo.
Ale jak to możliwe. Nigdy nie słyszałem o tym by ludzie byli wciągani do obrazów, chociaż z drugiej strony było jeszcze wiele rzeczy, których nie wiedziałem, wiele ksiąg, które czekały tylko by je przeczytać. Było jeszcze dużo wiedzy, którą miałem posiąść.
Przyglądałem się Evandrze, która zdecydowanie wyglądała na niezadowoloną, ale nie było jej się co dziwić. Ciekawe czy ona nas w ogóle słyszała? My jej zdecydowanie nie, bo było widać, że porusza ustami, ale żaden dźwięk nie dochodził do moich uszu.
- Czy ona...czy ona gada z ptakiem? - uniosłem zaskoczony brew ku górze nie odrywając wzroku od Evandry nawet na moment – Nie, zgadzam się z Melinade, lepiej go nie dotykać. Nie wiemy co to za magia i lepiej żeby nikt więcej nie został wciągnięty do środka. - dodałem po chwili kręcąc głową – Odnoszę wrażenie, że może to mieć coś wspólnego ze zniszczeniami...w sensie, ktoś uszkodził obraz, magia go wiążąca w jakiś sposób została narażona i dlatego ptak uciekł...czegoś brakowało, więc magia postanowiła sobie to nadrobić i wciągnęła Evandrę? - myślałem na głos, jednocześnie patrząc po reszcie naszej grupy.
Miałem nadzieję, że jeśli nie tyle co ktoś podzieli mój tok rozumowania, to może ewentualnie będzie miał inny pomysł. Z pomocą przyszła mi Hypatia.
- No właśnie...przecież postaci z obrazów przemieszczają się między obrazami, prawda? Ale jak? Może mają jakieś drzwi, może to jest to? Tylko skoro inne pawie po prostu sobie przeszły do innych obrazów...dlaczego ten konkretny jest tu z nami? - pytań było zdecydowanie więcej niż odpowiedzi, ale miałem nadzieję, że uda nam się rozwiązać te wszystkie zagadki.
- Jest lekko uszkodzony… - mruknąłem bardziej do siebie niż do stojącej obok mnie Mildred, jednocześnie cały czas wzrokiem wodząc po obrazie.
Miałem wrażenie, że oboje z Mildred zobaczyliśmy to samo, coś czego żadne z nas się nie spodziewało, coś o czym żadne z nas chyba nigdy nie słyszało.
- Co do cholery…? - aż uniosłem głos zaskoczony tym co właśnie zobaczyłem, jednocześnie łapiąc swoja koleżankę, bardziej instynktownie, by się nie przewróciła, nawet nie wracając uwagi na to, że nadepnęła mi na stopę, byłem za bardzo zaoferowany tym co właśnie widziałem.
- Tak, to zdecydowanie ona. - pokiwałem głową widząc nieme pytanie w oczach Mildred, czyli miałem racje, oboje widzieliśmy to samo.
Ale jak to możliwe. Nigdy nie słyszałem o tym by ludzie byli wciągani do obrazów, chociaż z drugiej strony było jeszcze wiele rzeczy, których nie wiedziałem, wiele ksiąg, które czekały tylko by je przeczytać. Było jeszcze dużo wiedzy, którą miałem posiąść.
Przyglądałem się Evandrze, która zdecydowanie wyglądała na niezadowoloną, ale nie było jej się co dziwić. Ciekawe czy ona nas w ogóle słyszała? My jej zdecydowanie nie, bo było widać, że porusza ustami, ale żaden dźwięk nie dochodził do moich uszu.
- Czy ona...czy ona gada z ptakiem? - uniosłem zaskoczony brew ku górze nie odrywając wzroku od Evandry nawet na moment – Nie, zgadzam się z Melinade, lepiej go nie dotykać. Nie wiemy co to za magia i lepiej żeby nikt więcej nie został wciągnięty do środka. - dodałem po chwili kręcąc głową – Odnoszę wrażenie, że może to mieć coś wspólnego ze zniszczeniami...w sensie, ktoś uszkodził obraz, magia go wiążąca w jakiś sposób została narażona i dlatego ptak uciekł...czegoś brakowało, więc magia postanowiła sobie to nadrobić i wciągnęła Evandrę? - myślałem na głos, jednocześnie patrząc po reszcie naszej grupy.
Miałem nadzieję, że jeśli nie tyle co ktoś podzieli mój tok rozumowania, to może ewentualnie będzie miał inny pomysł. Z pomocą przyszła mi Hypatia.
- No właśnie...przecież postaci z obrazów przemieszczają się między obrazami, prawda? Ale jak? Może mają jakieś drzwi, może to jest to? Tylko skoro inne pawie po prostu sobie przeszły do innych obrazów...dlaczego ten konkretny jest tu z nami? - pytań było zdecydowanie więcej niż odpowiedzi, ale miałem nadzieję, że uda nam się rozwiązać te wszystkie zagadki.
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Kość – czy raczej odznaka – niezgody ponownie pojawiła się na szacie Deirdre. Srebrna tarcza prefekta zalśniła dumnie w blasku dnia; wabiła oko, przyciągała uwagę, wzbudzała pytania. Psikus nie trwał jednak długo – podrzucony przez Irytka przedmiot znów zniknął, opadł na dno dziewczęcej torby, by po paru minutach znów pojawić się na połach jej szaty. Ewidentnie była to zemsta poltergeista na Deirdre za poranne zamieszanie z Baronem – gdyby Ślizgonka nie wezwała ducha, nie napytałby sobie biedy. Zaczarował zatem przedmiot by ten pojawiał się na szacie raz na jakiś czas, ewidentnie mając uprzykrzyć pannie Tsagairt życie.
Teraz jego uwagę zwabiło pytanie Kennetha; poltergeist spłynął z wyżyn, zachichotał drwiąco, uśmiechnął się paskudnie. Nigdy nie pomagał uczniom, nawet nauczycieli traktował źle, za autorytet mając jedynie Krwawego Barona. Nie przepuszczał jednak okazji – nigdy! – na spłatanie komuś figla.
– Dobrze rzucone confringo twoim przyjacielem! – zawołał z entuzjazmem; głos miał drażniący, piskliwy, na dłuższą metę ciężko było go słuchać. – Wyrwij mu piórko albo dwa, sam wróci! Hi-hi!
Trzymany przez chłopców obraz przesunął się, numerolog wypadł ze swojego fotela, przewrócił się i jęknął, złapał się za krzyż.
– Ta dzisiejsza młodzież – stęknął – za grosz szacunku do starszych i do sztuki! I starszej sztuki także!
Czający się za fotelem paw wychylił się mocniej, łypnął czarnym, paciorkowym okiem w stronę Bartemiusa i Kennetha, przechylił głowę. Trudno było określić co czai się w jego głowie – czy w ogóle czai się cokolwiek – i równie trudno było oderwać wzrok od opalizujących piór, kunsztu wykonania i misternego sposobu w jaki paw został zaczarowany. Poruszał się płynnie, z gracją żywego odpowiednika, prawie tak jakby wcale nie stanowił elementu obrazu. Zbliżył się do ramy, pochylił głowę, ciekawsko przyglądając się Bartemiusowi, a nim ten zdążył cofnąć dłoń – paw wychynął z obrazu i bezceremonialnie dziobnął go w palec.
Kolejne wydarzenia potoczyły się szybciej, niż ktokolwiek mógłby zakładać. Bartemius nagle zniknął, nieznana siła wciągnęła go na płótno, prosto w fotel numerologa, paw z kolei wyfrunął całkiem z obrazu, zatoczył koło w powietrzu, wybitnie drażniąc tym Irytka. Poltergeist zamachnął się, cisnął w ptaka dotychczas schowaną za plecami łajnobombą, ale nie trafił – smrodliwa kulka rozbiła się o posadzkę korytarza, zatruwając powietrze wokół. Smród był okropny; wwiercał się w nozdrza, wywoływał łzawienie oczu, a co gorsza, dość skutecznie wsiąkał także w szkolne mundurki.
Każdy, kto odwrócił się w stronę obrazów, mógł dostrzec, że nie tylko Evandra została uwięziona na płótnie – teraz po drugiej stronie znajdowała się już dwójka uczniów. Bartemius, prócz eleganckiego wnętrza gabinetu numerologa, mógł dostrzec także ukryte w głębi pomieszczenia drzwi. Z zewnątrz nie sposób było ich zauważyć, znajdowały się poza ramą. Te konkretne pozostawały uchylone, wpuszczając do gabinetu nieśmiałą smugę zieleni łąki z sąsiedniego obrazu.
Numerolog stanął w końcu na nogi i – psiocząc przy tym pod nosem na uczennice francuskiej akademii – udał się w stronę przejścia. Szarpnął za klamkę, wyjrzał na łąkę. Widok uwięzionej na polnej łące przepięknej dziewczyny zdawał się z miejsca poprawić mu humor.
Gęś tymczasem przestąpiła z nóżki na nóżkę, zatrzęsła kuprem, jakby strząsając z siebie niewidzialne drobiny kurzu i spojrzała w stronę sugestywnie gestykulującej Melisande.
– S-Ł-Y-S-Z-Ę – zagęgała w odpowiedzi, lecz młodej lady Rosier nie było dane tego usłyszeć.
– Obraz psuje się od jakiegoś czasu – dodał ptak – blaknięcie, tak na to mówią w obrazach, gę.
– Gę-gę-gę.
– To choroba. Każdy obraz przechodzi ją raz w życiu. Ale można go ochronić warstwą magicznej żywicy. Jeśli malarz był wystarczająco bystry…
– Co za bzdury, nonsens – zaprotestował numereolog i aż przekroczył próg z wrażenia, przeszedł na kolejny obraz, na łąkę. – Obrazy są po prostu stare, trzeba je delikatnie odświeżyć i zaraz wszystko wróci do normy. No i pozbyć się tych pawi, nie wiem skąd się wzięły…
Rozmowa – choć żywa – wciąż pozostawała słyszalna jedynie dla gości obrazu z łąką. Przetarcie na glebie nagle jakby urosło, rozlało się w bok o kolejnych parę centymetrów, aż prosząc się o uzupełnienie palety barw.
Bartemius dołącza do kącika znajomych z płótna.
W tej turze możecie wykonać dowolną - choć mieszczącą się w granicach logiki i rozsądku - ilość akcji.
Czas na odpis: do 9 sierpnia włącznie
Teraz jego uwagę zwabiło pytanie Kennetha; poltergeist spłynął z wyżyn, zachichotał drwiąco, uśmiechnął się paskudnie. Nigdy nie pomagał uczniom, nawet nauczycieli traktował źle, za autorytet mając jedynie Krwawego Barona. Nie przepuszczał jednak okazji – nigdy! – na spłatanie komuś figla.
– Dobrze rzucone confringo twoim przyjacielem! – zawołał z entuzjazmem; głos miał drażniący, piskliwy, na dłuższą metę ciężko było go słuchać. – Wyrwij mu piórko albo dwa, sam wróci! Hi-hi!
Trzymany przez chłopców obraz przesunął się, numerolog wypadł ze swojego fotela, przewrócił się i jęknął, złapał się za krzyż.
– Ta dzisiejsza młodzież – stęknął – za grosz szacunku do starszych i do sztuki! I starszej sztuki także!
Czający się za fotelem paw wychylił się mocniej, łypnął czarnym, paciorkowym okiem w stronę Bartemiusa i Kennetha, przechylił głowę. Trudno było określić co czai się w jego głowie – czy w ogóle czai się cokolwiek – i równie trudno było oderwać wzrok od opalizujących piór, kunsztu wykonania i misternego sposobu w jaki paw został zaczarowany. Poruszał się płynnie, z gracją żywego odpowiednika, prawie tak jakby wcale nie stanowił elementu obrazu. Zbliżył się do ramy, pochylił głowę, ciekawsko przyglądając się Bartemiusowi, a nim ten zdążył cofnąć dłoń – paw wychynął z obrazu i bezceremonialnie dziobnął go w palec.
Kolejne wydarzenia potoczyły się szybciej, niż ktokolwiek mógłby zakładać. Bartemius nagle zniknął, nieznana siła wciągnęła go na płótno, prosto w fotel numerologa, paw z kolei wyfrunął całkiem z obrazu, zatoczył koło w powietrzu, wybitnie drażniąc tym Irytka. Poltergeist zamachnął się, cisnął w ptaka dotychczas schowaną za plecami łajnobombą, ale nie trafił – smrodliwa kulka rozbiła się o posadzkę korytarza, zatruwając powietrze wokół. Smród był okropny; wwiercał się w nozdrza, wywoływał łzawienie oczu, a co gorsza, dość skutecznie wsiąkał także w szkolne mundurki.
Każdy, kto odwrócił się w stronę obrazów, mógł dostrzec, że nie tylko Evandra została uwięziona na płótnie – teraz po drugiej stronie znajdowała się już dwójka uczniów. Bartemius, prócz eleganckiego wnętrza gabinetu numerologa, mógł dostrzec także ukryte w głębi pomieszczenia drzwi. Z zewnątrz nie sposób było ich zauważyć, znajdowały się poza ramą. Te konkretne pozostawały uchylone, wpuszczając do gabinetu nieśmiałą smugę zieleni łąki z sąsiedniego obrazu.
Numerolog stanął w końcu na nogi i – psiocząc przy tym pod nosem na uczennice francuskiej akademii – udał się w stronę przejścia. Szarpnął za klamkę, wyjrzał na łąkę. Widok uwięzionej na polnej łące przepięknej dziewczyny zdawał się z miejsca poprawić mu humor.
Gęś tymczasem przestąpiła z nóżki na nóżkę, zatrzęsła kuprem, jakby strząsając z siebie niewidzialne drobiny kurzu i spojrzała w stronę sugestywnie gestykulującej Melisande.
– S-Ł-Y-S-Z-Ę – zagęgała w odpowiedzi, lecz młodej lady Rosier nie było dane tego usłyszeć.
– Obraz psuje się od jakiegoś czasu – dodał ptak – blaknięcie, tak na to mówią w obrazach, gę.
– Gę-gę-gę.
– To choroba. Każdy obraz przechodzi ją raz w życiu. Ale można go ochronić warstwą magicznej żywicy. Jeśli malarz był wystarczająco bystry…
– Co za bzdury, nonsens – zaprotestował numereolog i aż przekroczył próg z wrażenia, przeszedł na kolejny obraz, na łąkę. – Obrazy są po prostu stare, trzeba je delikatnie odświeżyć i zaraz wszystko wróci do normy. No i pozbyć się tych pawi, nie wiem skąd się wzięły…
Rozmowa – choć żywa – wciąż pozostawała słyszalna jedynie dla gości obrazu z łąką. Przetarcie na glebie nagle jakby urosło, rozlało się w bok o kolejnych parę centymetrów, aż prosząc się o uzupełnienie palety barw.
W tej turze możecie wykonać dowolną - choć mieszczącą się w granicach logiki i rozsądku - ilość akcji.
Czas na odpis: do 9 sierpnia włącznie
Adriana Tonks
Powoli zaczynała boleć ją głowa. To miała być zwykła przerwa, chwila odpoczynku - a raczej realizowania towarzyskich wyzwań na ten tydzień, miała być przecież miła dla innych, nawiązując trwałe relacje, mogące zaprocentować w przyszłej karierze... - a zamiast niej otrzymywała potworny chaos. Z jednej strony Irytek, z drugiej jego krewna, Hypatia, z trzeciej pawie, z czwartej sorbety, a wszystko to kręcace się wokół obrazu. Tsagairt przyłożyła na moment dłoń do skroni, mrużąc skośne oczy. Spiorunowała wzrokiem Kennetha uznającego sorbet za genialną broń do walki z poltergeistem, później takim samym spojrzeniem obrzucając lady Crouch. Zerknęła w dół, na piersi dalej tkwiła odznaka a potem - zamigotała i zniknęła. Deirdre jęknęła cicho, podnosząc wzrok akurat w momencie, w którym przelewitował nad nimi przeklęty duch. - To jego sprawka! - zarzuciła otwarcie. - Żadnego Confringo! - dodała głośniej, mając nadzieję, że ani Mitch ani Kenneth nie postanowią posłuchać idiotycznego podszeptu ducha.
Głowa bolała ją coraz mocniej, ale cóż mogła zrobić; jej uwagę przykuło zawołanie panienki Crabbe. To, o czym mówiła Mildred wydawało się absurdalne, lecz zamierzała upewnić się na własne oczy, że dziewczyna się myli. Tak nie było, pomiędzy ramami faktycznie dostrzegła jasne włosy Evandry. Jakim cudem? Dlaczego? Na dłuższy moment zamilkła, tylko wsłuchując się w rozważania pozostałych.
- Bartemius ma rację. Musimy udać się po nauczyciela, to ponad nasze możliwości - poparła rozsądną propozycję młodziutkiego lorda Crouch, zadowolona, że chociaż on zachowuje się zgodnie z regulaminami. Gdy działo się coś nieprzewidywalnego, należało od razu zgłosić to do odpowiednich służb! - Część z nas może iść do pokoju profesorów, a część - do konserwatora! To on powinien zająć się tymi malarskimi dziwactwami. Jak mógł dopuścić do rozlewania się rzeczywistości i jej wybarwiania? - zaproponowała rzeczowo, przyglądając się z względnie bezpiecznej odległości obrazowi, na którym utknęła Evandra. Musieli zacząć działać, zwłaszcza, gdy Irytek postanowił zemścić się na barwnym ptaku, rozpoczynając nalot łajnobombami. Deirdre jęknęła cicho, zatykając nos - na korytarzu zaraz zacznie się panika, już teraz większość uczniów z piskiem próbowała wymknąć się schodami, pewna, że poltergeist ma w swoich zasobach znacznie więcej ohydnej amunicji. - Mogę udać się do gabinetu - urwała na moment; jak nazywał się ich opiekun? przeszłośc i przyszłość pomieszała się - naszego opiekuna. Trzeba ją...ich wyciągnąć, jak najszybciej. I przegnać Irytka - postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, z niedowierzaniem dostrzegając, że stojący niedaleko Bartemius po prostu zniknął. Zwrócenie się do dorosłych było jedynym sensownym rozwiązaniem, sami mogli jedynie stać tu i czekać aż kolejne osoby znikną w ramie rozlewającej się malarskiej rzeczywistości - albo pod zwałami łajnobomb, rzucanych przez Irytka. Deirdre poprawiła pas torby i odwróciła się w stronę bocznego korytarza; znajdowali się stosunkowo blisko gabinetu profesora, miała więc nadzieję, że uda się jej tam dotrzeć i sprowadzić zgodne z regulaminem wsparcie.
| próbuję przejść bez uszczerbku przez korytarz opanowany przez Irytka (???)
Głowa bolała ją coraz mocniej, ale cóż mogła zrobić; jej uwagę przykuło zawołanie panienki Crabbe. To, o czym mówiła Mildred wydawało się absurdalne, lecz zamierzała upewnić się na własne oczy, że dziewczyna się myli. Tak nie było, pomiędzy ramami faktycznie dostrzegła jasne włosy Evandry. Jakim cudem? Dlaczego? Na dłuższy moment zamilkła, tylko wsłuchując się w rozważania pozostałych.
- Bartemius ma rację. Musimy udać się po nauczyciela, to ponad nasze możliwości - poparła rozsądną propozycję młodziutkiego lorda Crouch, zadowolona, że chociaż on zachowuje się zgodnie z regulaminami. Gdy działo się coś nieprzewidywalnego, należało od razu zgłosić to do odpowiednich służb! - Część z nas może iść do pokoju profesorów, a część - do konserwatora! To on powinien zająć się tymi malarskimi dziwactwami. Jak mógł dopuścić do rozlewania się rzeczywistości i jej wybarwiania? - zaproponowała rzeczowo, przyglądając się z względnie bezpiecznej odległości obrazowi, na którym utknęła Evandra. Musieli zacząć działać, zwłaszcza, gdy Irytek postanowił zemścić się na barwnym ptaku, rozpoczynając nalot łajnobombami. Deirdre jęknęła cicho, zatykając nos - na korytarzu zaraz zacznie się panika, już teraz większość uczniów z piskiem próbowała wymknąć się schodami, pewna, że poltergeist ma w swoich zasobach znacznie więcej ohydnej amunicji. - Mogę udać się do gabinetu - urwała na moment; jak nazywał się ich opiekun? przeszłośc i przyszłość pomieszała się - naszego opiekuna. Trzeba ją...ich wyciągnąć, jak najszybciej. I przegnać Irytka - postanowiła wziąć sprawy w swoje ręce, z niedowierzaniem dostrzegając, że stojący niedaleko Bartemius po prostu zniknął. Zwrócenie się do dorosłych było jedynym sensownym rozwiązaniem, sami mogli jedynie stać tu i czekać aż kolejne osoby znikną w ramie rozlewającej się malarskiej rzeczywistości - albo pod zwałami łajnobomb, rzucanych przez Irytka. Deirdre poprawiła pas torby i odwróciła się w stronę bocznego korytarza; znajdowali się stosunkowo blisko gabinetu profesora, miała więc nadzieję, że uda się jej tam dotrzeć i sprowadzić zgodne z regulaminem wsparcie.
| próbuję przejść bez uszczerbku przez korytarz opanowany przez Irytka (???)
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 41
'k100' : 41
Smród był prawie niemożliwy do wytrzymania, ale tylko prawie. Gdy połowę życia spędza się w towarzystwie farb i rozpuszczalników oraz kuzyna George'a, pojęcie smrodu zaczyna mieć bardzo płynne granice. O wiele gorsze były łzawiące oczy, które Mildred musiała wycierać brzegiem rękawa, aby cokolwiek widzieć. Udało jej się zwrócić uwagę niektórych osób, ale nadal nie zmieniało to faktu, że w obrazie pozostawała uwięziona ich koleżanka.
- Nauczyciela? Tu się bardziej przyda malarz i to porządny – mruknęła pod nosem, gotowa przystawić ołówek to płótna, bo co jak co, ale przekonania o własnym talencie na pewno jej nie brakowało. Nawet ostrzeżenie Melisande puściła mimo uszu, zbyt zaaferowana możliwością pozostawienia na zamkowym obrazie swojego śladu. - Mogę się tym zająć, jak będziecie szukać profesorów – zaproponowała, postępując pół kroku do przodu. Znów zerknęła na Mitcha, upatrując w koledze niejako po fachu jedynego rozsądnego wsparcia w całej tej sytuacji. - Jak myślisz? Zwykły szkic chyba nie zaszkodzi? - zapytała, znów skupiając się na widocznych przetarciach w obrazie. Widziała już podobne zniszczenia na starych płótnach, ale nigdy nie poddawała ich renowacji, chociaż z grubsza znała całą procedurę.
Oczyścić i odsłonić fragment obrazu do naprawienia, rozrysować delikatny szkic węglem lub ołówkiem, dobrać próbki farby i pokryć niedoskonałości. Rozdarcia można było dodatkowo podkleić kawałkiem płótna od spodu, ale w tym wypadku to nie wchodziło w grę. Bardziej martwiły ją te latające pawie toczące niejako wojnę z Irytkiem; chociaż wydawało się, że stały po ich stronie, Mildred nie ufała niczemu, co wydostało się z obrazu.
- Jak tego nie naprawimy sami, ktoś jeszcze gotów pomyśleć, że sami uszkodziliśmy obraz i uwięziliśmy w nim Evandrę – powiedziała jeszcze, zanim przytknęła ołówek do płótna, mocnym pociągnięciem poprawiając jeden z zatartych konturów. Czarna kreska rozlała się w poprzek rozdarcia, stanowiąc połączenie między uszkodzoną a nieuszkodzoną warstwą i była to ostatnia rzecz, jaką Mildred zobaczyła, nim stojący obok Bartemius po prostu zniknął, a Deirdre postanowiła wcielić w życie swój plan poinformowania dorosłych o całym zamieszaniu i rzuciła się korytarzem pilnowanym przez Irytka.
Przez sekundy po prostu stała, wpatrując się w puste miejsce po koledze, po czym bezwiednie przesunęła wzrok na obraz, podświadomie czując, że tam znajdzie odpowiedzi na pytanie, co się właśnie stało; ten, który próbowała naprawić, wciąż wyglądał normalnie (pomijając uwięzioną w środku Rosierównę), jednak na portecie numerologa kompozycja zmieniła nieco swoje ułożenie.
- Ooo... - jęknęła, ale nie cofnęła dłoni ściskającej ołówek. - Może jednak faktycznie trzeba powiadomić kogoś dorosłego.
| naprawiam dziecięcymi ołówkowymi bazgrołami obraz z Evandrą...
- Nauczyciela? Tu się bardziej przyda malarz i to porządny – mruknęła pod nosem, gotowa przystawić ołówek to płótna, bo co jak co, ale przekonania o własnym talencie na pewno jej nie brakowało. Nawet ostrzeżenie Melisande puściła mimo uszu, zbyt zaaferowana możliwością pozostawienia na zamkowym obrazie swojego śladu. - Mogę się tym zająć, jak będziecie szukać profesorów – zaproponowała, postępując pół kroku do przodu. Znów zerknęła na Mitcha, upatrując w koledze niejako po fachu jedynego rozsądnego wsparcia w całej tej sytuacji. - Jak myślisz? Zwykły szkic chyba nie zaszkodzi? - zapytała, znów skupiając się na widocznych przetarciach w obrazie. Widziała już podobne zniszczenia na starych płótnach, ale nigdy nie poddawała ich renowacji, chociaż z grubsza znała całą procedurę.
Oczyścić i odsłonić fragment obrazu do naprawienia, rozrysować delikatny szkic węglem lub ołówkiem, dobrać próbki farby i pokryć niedoskonałości. Rozdarcia można było dodatkowo podkleić kawałkiem płótna od spodu, ale w tym wypadku to nie wchodziło w grę. Bardziej martwiły ją te latające pawie toczące niejako wojnę z Irytkiem; chociaż wydawało się, że stały po ich stronie, Mildred nie ufała niczemu, co wydostało się z obrazu.
- Jak tego nie naprawimy sami, ktoś jeszcze gotów pomyśleć, że sami uszkodziliśmy obraz i uwięziliśmy w nim Evandrę – powiedziała jeszcze, zanim przytknęła ołówek do płótna, mocnym pociągnięciem poprawiając jeden z zatartych konturów. Czarna kreska rozlała się w poprzek rozdarcia, stanowiąc połączenie między uszkodzoną a nieuszkodzoną warstwą i była to ostatnia rzecz, jaką Mildred zobaczyła, nim stojący obok Bartemius po prostu zniknął, a Deirdre postanowiła wcielić w życie swój plan poinformowania dorosłych o całym zamieszaniu i rzuciła się korytarzem pilnowanym przez Irytka.
Przez sekundy po prostu stała, wpatrując się w puste miejsce po koledze, po czym bezwiednie przesunęła wzrok na obraz, podświadomie czując, że tam znajdzie odpowiedzi na pytanie, co się właśnie stało; ten, który próbowała naprawić, wciąż wyglądał normalnie (pomijając uwięzioną w środku Rosierównę), jednak na portecie numerologa kompozycja zmieniła nieco swoje ułożenie.
- Ooo... - jęknęła, ale nie cofnęła dłoni ściskającej ołówek. - Może jednak faktycznie trzeba powiadomić kogoś dorosłego.
| naprawiam dziecięcymi ołówkowymi bazgrołami obraz z Evandrą...
Mildred Crabbe
Zawód : Stażystka w Departamencie Transportu Magicznego
Wiek : 23
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 6
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 12+5
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 12
Genetyka : Czarownica
Neutralni
The member 'Mildred Crabbe' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 44
'k100' : 44
Początkowo starałem się nie zwracać uwagi na Irytka i jego durne pioseneczki, które nikomu nie przynosiły przyjemności. Nie zmieniało to jednak faktu, że słysząc teraz jego gadanie na moment oderwałem wzrok od obrazu.
- Żadnego wyrywania piór. - pokręciłem głową szczerze mówiąc nie do końca będąc przekonanym o tym czy to w ogóle byłoby możliwe.
Pawie były namalowane i zacząłem się zastanawiać czy w ogóle bylibyśmy w stanie ich dotknąć. Nie żebym miał zamiar to robić, życie mi było miłe. Mieliśmy do czynienia z magią, która nas zdecydowanie przerastała, ale mnie jednocześnie i fascynowała.
Przeniosłem spojrzenie na koleżankę Krukonkę i zmarszczyłem nos na jej pytanie.
- Nie wiem… - pokręciłem głową – Wiesz, namalowany jest farbami, nie jestem pewny czy ołówek może pomóc… - powiedziałem spokojnie sięgając do torby – Ale mam kilka magicznych kredek. - dodałem po chwili wyciągając małe pudełko z kredkami.
Był to prezent od babci na rozpoczęcie roku. Mało rysowałem kolorami, stawiąc przede wszystkim na ołówek lub węgiel, ale ostatnimi czasy zaczynałem też eksperymentować z kolorami. Kolory w obrazie były bledsze przy trawie więc sięgnąłem po zieloną kredkę.
- Może wspólnymi siłami nam się uda. - pokiwałem głową przykładając końcówkę kredki do wyblakłego płótna – Ale ogólnie też przyda się jakiś konserwator. - dodałem ciszej – No wolałbym unikać bycia oskarżonym o niszczenie mienia… - mruknąłem pod nosem na moment jeszcze unosząc wzrok na resztę.
I wtedy Bartemius po prostu został wciągnięty do obrazu...to był bardzo niecodzienny widok i zdecydowanie coś czego się nie spodziewałem. Dłoń zastygła mi w połowie ruchu nad uszkodzonym płótnem, po czym powoli ją cofnąłem, jednocześnie cofając się od obrazów. Prawie nie poczułem bomby rzuconej przez Irytka, nie dlatego, że mieszkając na Nokturnie byłem przyzwyczajony do wszelkiego rodzaju smrodu, ale dlatego, że nie mogłem skupić się na niczym innym jak na tym, że Crouch właśnie po prostu zniknął.
- Co tu się dzieje? - rzuciłem pytanie w eter – Ale miałem racje...widzicie?! - wskazałem na obraz – Wciągnęło jego, a paw wyleciał! Zamieniają się miejscami, obraz uzupełnia sobie braki! - patrzyłem po wszystkich szukając poparcia swoich słów.
|staram się naprawić szkody w obrazie "Evandry" kredkami
- Żadnego wyrywania piór. - pokręciłem głową szczerze mówiąc nie do końca będąc przekonanym o tym czy to w ogóle byłoby możliwe.
Pawie były namalowane i zacząłem się zastanawiać czy w ogóle bylibyśmy w stanie ich dotknąć. Nie żebym miał zamiar to robić, życie mi było miłe. Mieliśmy do czynienia z magią, która nas zdecydowanie przerastała, ale mnie jednocześnie i fascynowała.
Przeniosłem spojrzenie na koleżankę Krukonkę i zmarszczyłem nos na jej pytanie.
- Nie wiem… - pokręciłem głową – Wiesz, namalowany jest farbami, nie jestem pewny czy ołówek może pomóc… - powiedziałem spokojnie sięgając do torby – Ale mam kilka magicznych kredek. - dodałem po chwili wyciągając małe pudełko z kredkami.
Był to prezent od babci na rozpoczęcie roku. Mało rysowałem kolorami, stawiąc przede wszystkim na ołówek lub węgiel, ale ostatnimi czasy zaczynałem też eksperymentować z kolorami. Kolory w obrazie były bledsze przy trawie więc sięgnąłem po zieloną kredkę.
- Może wspólnymi siłami nam się uda. - pokiwałem głową przykładając końcówkę kredki do wyblakłego płótna – Ale ogólnie też przyda się jakiś konserwator. - dodałem ciszej – No wolałbym unikać bycia oskarżonym o niszczenie mienia… - mruknąłem pod nosem na moment jeszcze unosząc wzrok na resztę.
I wtedy Bartemius po prostu został wciągnięty do obrazu...to był bardzo niecodzienny widok i zdecydowanie coś czego się nie spodziewałem. Dłoń zastygła mi w połowie ruchu nad uszkodzonym płótnem, po czym powoli ją cofnąłem, jednocześnie cofając się od obrazów. Prawie nie poczułem bomby rzuconej przez Irytka, nie dlatego, że mieszkając na Nokturnie byłem przyzwyczajony do wszelkiego rodzaju smrodu, ale dlatego, że nie mogłem skupić się na niczym innym jak na tym, że Crouch właśnie po prostu zniknął.
- Co tu się dzieje? - rzuciłem pytanie w eter – Ale miałem racje...widzicie?! - wskazałem na obraz – Wciągnęło jego, a paw wyleciał! Zamieniają się miejscami, obraz uzupełnia sobie braki! - patrzyłem po wszystkich szukając poparcia swoich słów.
|staram się naprawić szkody w obrazie "Evandry" kredkami
Mitch Macnair
Zawód : Twórca magicznych budowli
Wiek : 25
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Czasem nie da się czegoś poskładać, trzeba wtedy sprzątnąć odłamki i zacząć budować od nowa.
OPCM : 5 +3
UROKI : 10 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 15
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Mitch Macnair' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 60
'k100' : 60
Odstąpiła od Deirdre, ta nie wydawała się jej ciekawa, a oburzenie, które względem jej postawy czuła, powinna przelewać nie na nią, złodziejkę, a na odpowiedniego opiekuna. Zacisnęła więc usta, podnosząc brodę w górę w dumnej manierze. Dzięki temu również mogła spojrzeć w górę, prosto na Irytka, który właśnie szykował się do... Swojego najgorszego chyba dzisiaj psikusa. Chuligańskiego wybryku właściwie. Jej ojciec miał w domu takie książki, które mówiły o czymś takim, brzmiało poważnie, choć Hypatii nie zdarzyło się jeszcze zapoznać z tą literaturą. Odruchowo schowała głowę między swoje ramiona, chcąc ochronić jasne włosy przed czymkolwiek, co znajdowało się w dłoniach poltergeista. Niestety, przed efektami nie mogła się uchronić w ten sposób.
— O fuj! — pisnęła przestraszona, a może bardziej obrzydzona wrażeniami węchowymi sprezentowanymi przez Irytka. Uniosła wreszcie głowę, spoglądając zezłoszczona w kierunku poltergeista, ale nie chciała mu grozić, przynajmniej nie teraz. Rozzłoszczony będzie jeszcze bardziej nieznośny, a może nawet niebezpieczny. Kto wie, ile mógł mieć jeszcze łajnobomb na podorędziu, nie chciała stać się jego następnym celem. — Niech ktoś coś zrobi z tym smrodem! — dodała w iście arystokratycznej manierze; kto to widział, żeby dama sama radziła sobie w tak okrutnej sytuacji, w której znalazła się Hypatia. Odwróciła się — jak zawsze w momencie próby czy potrzeby — w kierunku Bartemiusa, lecz ku jej zdziwieniu...
Nie było go przy obrazie.
Był w obrazie.
— Barty! — krzyknęła, dopadając do obrazu. Ułożyła na nim rękę bez zastanowienia, jakby chciała podać ją bratu i wyciągnąć go z fotela oraz, dalej, z obrazu. Zerknęła na bok, na bazgrolących, jak jej się wydawało, uczniów (Mitcha i Mildred. I w jednej chwili poczuła, jak zalewa ją gorąc. — Moglibyście może zająć się tym pawiem, zamiast bazgrać? Tam jest mój brat! Jeżeli wyjdzie stamtąd pomazany, to mój tata o wszystkim usłyszy! — zagroziła, chyba z groźniejszą niż zazwyczaj miną, bowiem mimika twarzy Hypatii była niezwykle napięta poprzez wciąż odczuwany smród. — Barty, nic się nie martw, zaraz cię wyciągnę! — krzyknęła, odchodząc wreszcie od obrazu. Wolną ręką zatkała dziurki w swoim nosie, w kilku krokach dopadając do Tsagairt. Niestety, bardzo niestety, wydawała jej się tutaj najrozsądniejsza. — Tsagairt, jestem pewna, że już znasz na pamięć cały podręcznik do transmutacji — zaczęła, przez zatkany nos jej głos brzmiał śmieszniej. Dalej jednak pozostawała śmiertelnie poważna, choć coraz więcej z jej nerwów traciło na równowadze. — Jest takie zaklęcie, które pozwala ludziom i stworzeniom wyskoczyć z obrazu. Widziałam kiedyś, jak rzucał je siódmioroczny Gryfon w korytarzu przy sali do transmutacji właśnie. Musisz wiedzieć, jak się nazywa, mądralo — dwie pieczenie na jednym ogniu. Jeżeli Deirdre nie będzie znała nazwy zaklęcia, wyjdzie na to, że tylko się mądrzy, a tak naprawdę nic nie wie. Jeżeli będzie znała — pomoże to zarówno Evandrze, jak i Bartemiusowi. Tylko zrozumienie istoty zaklęcia mogło sprawić, że będą mogli ocenić, czy zostało rzucone na obraz z pawiami. I jeżeli tak, zapobiegą jego dalszemu popsuciu.
— O fuj! — pisnęła przestraszona, a może bardziej obrzydzona wrażeniami węchowymi sprezentowanymi przez Irytka. Uniosła wreszcie głowę, spoglądając zezłoszczona w kierunku poltergeista, ale nie chciała mu grozić, przynajmniej nie teraz. Rozzłoszczony będzie jeszcze bardziej nieznośny, a może nawet niebezpieczny. Kto wie, ile mógł mieć jeszcze łajnobomb na podorędziu, nie chciała stać się jego następnym celem. — Niech ktoś coś zrobi z tym smrodem! — dodała w iście arystokratycznej manierze; kto to widział, żeby dama sama radziła sobie w tak okrutnej sytuacji, w której znalazła się Hypatia. Odwróciła się — jak zawsze w momencie próby czy potrzeby — w kierunku Bartemiusa, lecz ku jej zdziwieniu...
Nie było go przy obrazie.
Był w obrazie.
— Barty! — krzyknęła, dopadając do obrazu. Ułożyła na nim rękę bez zastanowienia, jakby chciała podać ją bratu i wyciągnąć go z fotela oraz, dalej, z obrazu. Zerknęła na bok, na bazgrolących, jak jej się wydawało, uczniów (Mitcha i Mildred. I w jednej chwili poczuła, jak zalewa ją gorąc. — Moglibyście może zająć się tym pawiem, zamiast bazgrać? Tam jest mój brat! Jeżeli wyjdzie stamtąd pomazany, to mój tata o wszystkim usłyszy! — zagroziła, chyba z groźniejszą niż zazwyczaj miną, bowiem mimika twarzy Hypatii była niezwykle napięta poprzez wciąż odczuwany smród. — Barty, nic się nie martw, zaraz cię wyciągnę! — krzyknęła, odchodząc wreszcie od obrazu. Wolną ręką zatkała dziurki w swoim nosie, w kilku krokach dopadając do Tsagairt. Niestety, bardzo niestety, wydawała jej się tutaj najrozsądniejsza. — Tsagairt, jestem pewna, że już znasz na pamięć cały podręcznik do transmutacji — zaczęła, przez zatkany nos jej głos brzmiał śmieszniej. Dalej jednak pozostawała śmiertelnie poważna, choć coraz więcej z jej nerwów traciło na równowadze. — Jest takie zaklęcie, które pozwala ludziom i stworzeniom wyskoczyć z obrazu. Widziałam kiedyś, jak rzucał je siódmioroczny Gryfon w korytarzu przy sali do transmutacji właśnie. Musisz wiedzieć, jak się nazywa, mądralo — dwie pieczenie na jednym ogniu. Jeżeli Deirdre nie będzie znała nazwy zaklęcia, wyjdzie na to, że tylko się mądrzy, a tak naprawdę nic nie wie. Jeżeli będzie znała — pomoże to zarówno Evandrze, jak i Bartemiusowi. Tylko zrozumienie istoty zaklęcia mogło sprawić, że będą mogli ocenić, czy zostało rzucone na obraz z pawiami. I jeżeli tak, zapobiegą jego dalszemu popsuciu.
These things that you're after, they can't be controlled.
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
This beast that you're after will eat you alive
And spit out your bones
Hypatia Crouch
Zawód : debiutantka
Wiek : 18 lat
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
divinity will stain your fingers and mouth like a pomegranate. it will swallow you whole and spit you out,
wine-dark and wanting.
wine-dark and wanting.
OPCM : 5 +2
UROKI : 5
ALCHEMIA : 2
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 2
CZARNA MAGIA : 2 +3
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Jasnowidz
Neutralni
- Bartemiusie! - zdążyła krzyknąć unosząc głos, ale już nie zdążyła go złapać bo zaraz siup i on też znajdował się w obrazie. Co tutaj się na Mahaut działo? Do tego smród okropny rozszedł się po korytarzu sprawiając, że Melisande zamrugała unosząc rękę, żeby zasłonić usta i nos by nie wdychać okropnego smrodu.
- Mówiłam, żebyś nie ruszała. - westchnęła kręcąc głową, kiedy Mildred nie posłuchała jej wcale zajmując się malowaniem. Nie był z niej żaden malarz - a nawet jeśli jakiś to nie taki który by sobie z tym poradził przecież. A wystarczyło jej posłuchać. - Nie błagam nie. - wtrąciła gdzieś kiedy Mitch zaczął mówić coś o magicznych kredkach. - Zabijecie ją! - orzekła dramatycznie nie chcąc na to dłużej patrzeć. Odwróciła się rozglądając.
- Mówiłam już o nim. Lateo. - powiedziała do Hypatii odpowiadając za Deirdre. - To jest poza naszym poziomiem, potrzebny nam jest opiekun albo szóstoroczny co najmniej. Nie było go jeszcze na zajęciach, sama nazwa zaklęcia na nic się nie zda, jeśli nie wiesz jak je rzucić. - orzekła krytycznie, niezadowolona z tego ze kuzynka nie słuchała słów które wypowiadała ledwie chwilę wcześniej. Dosłownie, chwileńkę. Jak marne musiało być jej skupienie na otoczeniu że tego nie dosłyszała.
- Kenneth myślisz że dasz radę złapać jednego z tych pawi? Może jak wrzucimy go w obraz to wypluje Evandrę? - zaproponowałam na głos rozglądając się dookoła, nadal zasłaniając nos i usta. Właściwie to z mężczyzn tylko on został poza Mitchem, ale ten wolał po jakieś kredki sięgać, dlatego zwróciła się do niego. Może jednak zacznie z nami współpracować. Może rzeczywiście istnieje szansa, żeby dokonać jakiejś wymiany. Zamrugała kilka razy próbując rozgonić łzy w oczach. Sama uniosła różdżkę. - Odore mutatio. - wypowiedziała możliwie jak najpłynniej starając się zmienić odrób z łajnobomby w zapach róż. Ten zapach znała najlepiej, sklejony z jej jestestwem całkowicie. Kojarzył jej się z domem. Jeśli się uda, chociaż na chwilę pozwoli im odetchnąć.
| jak się uda to bym chciała żeby pachniało różami
- Mówiłam, żebyś nie ruszała. - westchnęła kręcąc głową, kiedy Mildred nie posłuchała jej wcale zajmując się malowaniem. Nie był z niej żaden malarz - a nawet jeśli jakiś to nie taki który by sobie z tym poradził przecież. A wystarczyło jej posłuchać. - Nie błagam nie. - wtrąciła gdzieś kiedy Mitch zaczął mówić coś o magicznych kredkach. - Zabijecie ją! - orzekła dramatycznie nie chcąc na to dłużej patrzeć. Odwróciła się rozglądając.
- Mówiłam już o nim. Lateo. - powiedziała do Hypatii odpowiadając za Deirdre. - To jest poza naszym poziomiem, potrzebny nam jest opiekun albo szóstoroczny co najmniej. Nie było go jeszcze na zajęciach, sama nazwa zaklęcia na nic się nie zda, jeśli nie wiesz jak je rzucić. - orzekła krytycznie, niezadowolona z tego ze kuzynka nie słuchała słów które wypowiadała ledwie chwilę wcześniej. Dosłownie, chwileńkę. Jak marne musiało być jej skupienie na otoczeniu że tego nie dosłyszała.
- Kenneth myślisz że dasz radę złapać jednego z tych pawi? Może jak wrzucimy go w obraz to wypluje Evandrę? - zaproponowałam na głos rozglądając się dookoła, nadal zasłaniając nos i usta. Właściwie to z mężczyzn tylko on został poza Mitchem, ale ten wolał po jakieś kredki sięgać, dlatego zwróciła się do niego. Może jednak zacznie z nami współpracować. Może rzeczywiście istnieje szansa, żeby dokonać jakiejś wymiany. Zamrugała kilka razy próbując rozgonić łzy w oczach. Sama uniosła różdżkę. - Odore mutatio. - wypowiedziała możliwie jak najpłynniej starając się zmienić odrób z łajnobomby w zapach róż. Ten zapach znała najlepiej, sklejony z jej jestestwem całkowicie. Kojarzył jej się z domem. Jeśli się uda, chociaż na chwilę pozwoli im odetchnąć.
| jak się uda to bym chciała żeby pachniało różami
I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Melisande Travers' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 66
'k100' : 66
Niewątpliwie trzeba było przyznać, że nie wszystko szło zgodnie z planem. Co więcej, sytuacja zdawała się komplikować z każdą mijającą minutą. Chciał tylko pomóc w oswobodzeniu nerwowych myśli Melisande, przecież to nie on proponował artystyczne świętokradztwo! To było kolejne potwierdzenie, że musieli zasięgnąć pomocy od osoby dorosłej, profesjonalisty, gdyż sami nie będą zdołali sobie poradzić. Z zadowoleniem przyjął słowa Dei, które aprobowały jego propozycje. Tak przejął się rozpowszechniającym się konsensusem, że nie zauważył pawia, który niepostrzeżenie zbliżył się do jego osoby. Gdyby tylko wiedział, to natychmiast odsunąłby się od ram obrazu, a zamiast tego został podziabany przez istotę. Musiał przyznać, że była piękna, lecz o wiele lepiej prezentowała się w obrazie. Spojrzał jeszcze ostatni raz na siostrę, lecz zaraz go nie było. Zamienili się miejscami, paw w jego świecie, Barty w obrazie. Może była to cena wolności ptaka? Magia zawsze wymagała równowagi. Jeśli coś obraz opuściło, na jego miejsce musiała udać się inna istota. Siedział w wygodnym fotelu numerologa, który nadal zachowywał się wyjątkowo niegrzecznie, i w szoku kontemplował zmiany, których był świadkiem. Oglądał swoje dłonie, dotykał swoich ubrań. Był materialny i niematerialny zarazem, naprawdę zadziwiające zjawisko. Nadal miał swoje myśli, swoje imię, lecz równie dobrze go nie było. Zachował świadomość, choć można było powiedzieć to o większości bohaterów obrazów. Nigdy nie interesował się magią, która kryła się za portretami. Teraz jego braki wiedzy okazywały się niebezpieczne. Był pewien, że dziadek nie będzie zachwycony. Bartemius w obrazie był o wiele mniej przydatny niż ten w ich świecie. Paw za wnuka, cóż za niegodna wymiana. Był wart o wiele więcej! Gdy odwrócił głowę, zauważył otwarte drzwi, które wabiły do poszukiwania nowej ścieżki. Czy tak postacie poruszają się między obrazami? Powinien był znaleźć Evandre, w dwójkę mieli większe szanse na wydostanie się z tej sytuacji. Zrobił pierwsze kroki w stronę nowo odkrytego wejścia, najpierw niepewnie, lecz następnie odważniej podążając w stronę światła.
Bartemius Crouch
Zawód : Aspirujący filozof, przyszły znawca prawa, stażysta w Międzynarodowym Urzędzie Prawa Czarodziejów
Wiek : 24
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
To uśmiech młodego mężczyzny, który wiedział, że niezależnie od jej prawdy, jego własna była ważniejsza.
OPCM : 10
UROKI : 12 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 8 +2
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Neutralni
Korytarz w lewym skrzydle
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Zamek Hogwart