Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stonehenge
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stonehenge
Na terenach Wiltshire, w pobliżu miasta Salisbury znajduje się, pochodzący z epoki neolitu albo brązu, krąg Stonehege, który od wieków skupia naukową społeczność czarodziejów. Przy kamiennych głazach odbywa się większość istotnych dla niemugolskiego świata konferencji, których głównymi gośćmi są przede wszystkim głowy czystokrwistych rodów i najznakomitsi czarodzieje swojej epoki zasłużeni pozycją jak i dokonaniami. Stonehege ma także wielkie znaczenie dla wszystkich astronomów - dzięki niemu można odczytać więcej z gwiazd niż byłoby to możliwe przy wykorzystaniu tradycyjnych narzędzi. Jednak nie jest to zadanie łatwe, tylko kilku znawców nieba na świecie wie, jak posługiwać się siłami zaklętymi w kamieniach.
The member 'Elise Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 7
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Zignorował słowa lorda Greengrasssa, nie próbując wchodzić z nim w polemikę – uparty szlachcic prawił pięknie o winie za zniszczenia, ale pozostawał ślepy na to, że równie destrukcyjny był obecny Minister Magii, którego tak zaciekle bronił. Zaskoczył go z kolei komentarz lorda nestora Yaxleya, lecz w odpowiedzi uniósł tylko minimalnie brwi, ograniczając się do skinięcia młodziutkiemu lordowi głową – bo nie czuł, aby musiał prosić go o jakiekolwiek wybaczenie. Wcześniejsza wypowiedź Amadeusa była tylko i wyłącznie podyktowana chęcią upewnienia się, że członkowie zaprzyjaźnionego z Crouchami rodu wybiorą właściwą stronę.
A jak wiadomo, niektórzy obecni w Stonehenge szlachcice – bądź też byli szlachcice – mieli z tym spore problemy.
Na propozycję lorda Rowle’a odpowiedział z kolei z wahaniem, wymieniwszy najpierw spojrzenia z nestorem Gintarasem. Powszechnie wiadomo było, że Crouchowie i Rowle’owie pozostawali w sporze, lecz czy Magnus nie miał racji? Jego rodzina dokonała słusznego wyboru, co potwierdził sam lord, składając Czarnemu Panu pokłon, więc być może należało przystać na jego propozycję.
- Lordzie Rowle, w istocie prawdą jest, że w obecnych czasach silni jesteśmy tylko wtedy, gdy odwracamy się od dawnych konfliktów, a zwracamy ku sobie, szukając wspólnego dialogu. Dlatego też ród Crouch przyjmuje ofertę ocieplenia stosunków, licząc na to, że w istocie ulegną one polepszeniu – niejednokrotnie zostało już przecież powiedziane, że za słowami powinny były iść czyny; tego też Amadeus oczekiwał ze strony Rowle’ów.
Zamilkłszy, usiadł i wsłuchał się w dalszą dyskusję. Porozumienie między Nottami a Carrowami dotyczące lady Inary było inteligentnym posunięciem, zabezpieczającym przyszłość nieszczęsnej żony Percivala Notta; trudno było się również nie zgodzić ze szlachcicami, którzy trafnie wytknęli lordowi Abbottowi wylewanie prywatnych żali. Doprawdy, czy zgromadzona w Stonehenge arystokracja nie widziała, na czyją korzyść przechylała się szala zwycięstwa? Po raz kolejny zaskoczyli go także Flintowie – nie słynęli przecież z talentu do retoryki, a jednak po dość gorącej dyspucie udało im się uzyskać wybaczenie lorda nestora Rosiera, który właśnie kierował swoje słowa do Amadeusa i nestora Gintarasa.
Crouch odwzajemnił spojrzenie Rosiera, z uwagą słuchając nieoczekiwanej propozycji, choć jego twarz pozostawała niewzruszona. Nie miał trudności, aby czytać pomiędzy wierszami i rozumieć, o jakim sporze mówił Tristan. Sprawa odległej krewnej Amadeusa, która w przeszłości tak haniebnie splamiła honor rodu, była równie newralgiczna co niezagojona rana, a Amadeus doceniał fakt, że Rosier postanowił nie przywołać jej w szczegółach.
Zresztą istniały teraz inne, znacznie ważniejsze kwestie, jakie należało poruszyć.
- Tak jak już dzisiaj wspomniałem, poszukiwanie wspólnego dialogu powinno być celem nadrzędnym – odrzekł ostrożnie. - Również ja, w imieniu rodu Crouchów, porzucam dawną waśń i przywracam do łask łączącą nasze rody tradycję i historię. Akceptuję także propozycję spotkania w cztery oczy, a jednocześnie żywię nadzieję, że okaże się ono owocne dla obydwu stron – to mówiąc, skinął Tristanowi głową w geście szacunku, choć jego słowa były wyraźną zapowiedzią tego, że oczekiwał od Rosierów sprawiedliwego układu.
Nie zabrał już więcej głosu, przysłuchując się marnej groźbie Longbottoma, po której nastąpiło to, na co Amadeus czekał od samego początku – szaleniec piastujący urząd Ministra Magii został zdymisjonowany. Crouch pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech satysfakcji, słuchając jednak z uwagą słów Czarnego Pana, który zabrał głos w następnej kolejności. Jego mroczna charyzma budziła podziw – zwłaszcza w Amadeusie, który jak każdy polityk głęboko cenił sobie retorykę – i Lord Voldemort wcale nie potrzebował unosić głosu wzorem innych arystokratów, aby skupić na sobie uwagę szlachty. Kandydatura Malfoya, jaką wysunął, była roztropnym wyborem, a lord niewątpliwie miał szansę zabezpieczyć tradycyjne wartości, zbezczeszczone przez Longbottoma w ostatnich miesiącach.
- Ród Crouch także popiera kandydaturę lorda Malfoya na Ministra Magii – zadeklarował, lecz gdy tylko skończył mówić, zorientował się, że sprawy nagle przybrały niebezpieczny obrót. Od strony lorda Macmillana i mężczyzny, który nosił nazwisko Skamander (dziwne, Crouch nie pamiętał, aby występowało ono w Skorowidzu), pomknęły zaklęcia, natychmiast wywołując wśród zgromadzonych poruszenie.
Amadeus nie wahał się ani przez chwilę.
- Lordzie Alfredzie Malfoy! Szlachetni lordowie i lady! – zagrzmiał, występując o kilka kroków do przodu i kierując natarczywe spojrzenie ku lordowi Malfoyowi, który przewodził obradom i który miał szansę szybko wydać odpowiednie polecenia. Swoje słowa kierował też ku pozostałym arystokratom. - Czy nie widzicie tej oburzającej hipokryzji? Czy oślepliście i uwierzyliście w puste słowa tych, którzy poparli dziś byłego już Ministra Longbottoma? Lord Macmillan i ten człowiek, Skamander, zarzucają rodom znajdującym się w opozycji brutalność, brak kręgosłupa moralnego i zbrodnie, lecz właśnie pokazali swoje prawdziwe oblicze, bez ostrzeżenia i jakiejkolwiek podstawy podnosząc rękę na Czarnego Pana i popierające go rodziny, z których żadna nie potrzebowała różdżki, aby wyrazić swoje poglądy. Czy to ma być pokój, którego tak żarliwie pragną? Nie, to hipokryzja i hańba! – jego głos przepełniała pogarda. - Wnoszę o natychmiastowe aresztowanie lorda Macmillana i Anthony’ego Skamandera oraz o usunięcie ich z obrad.
przepraszam wszystkich, których pominęłam + wybaczcie chaos w poście
ród Crouch akceptuje propozycję neutralnych stosunków z rodami Rowle i Rosier
A jak wiadomo, niektórzy obecni w Stonehenge szlachcice – bądź też byli szlachcice – mieli z tym spore problemy.
Na propozycję lorda Rowle’a odpowiedział z kolei z wahaniem, wymieniwszy najpierw spojrzenia z nestorem Gintarasem. Powszechnie wiadomo było, że Crouchowie i Rowle’owie pozostawali w sporze, lecz czy Magnus nie miał racji? Jego rodzina dokonała słusznego wyboru, co potwierdził sam lord, składając Czarnemu Panu pokłon, więc być może należało przystać na jego propozycję.
- Lordzie Rowle, w istocie prawdą jest, że w obecnych czasach silni jesteśmy tylko wtedy, gdy odwracamy się od dawnych konfliktów, a zwracamy ku sobie, szukając wspólnego dialogu. Dlatego też ród Crouch przyjmuje ofertę ocieplenia stosunków, licząc na to, że w istocie ulegną one polepszeniu – niejednokrotnie zostało już przecież powiedziane, że za słowami powinny były iść czyny; tego też Amadeus oczekiwał ze strony Rowle’ów.
Zamilkłszy, usiadł i wsłuchał się w dalszą dyskusję. Porozumienie między Nottami a Carrowami dotyczące lady Inary było inteligentnym posunięciem, zabezpieczającym przyszłość nieszczęsnej żony Percivala Notta; trudno było się również nie zgodzić ze szlachcicami, którzy trafnie wytknęli lordowi Abbottowi wylewanie prywatnych żali. Doprawdy, czy zgromadzona w Stonehenge arystokracja nie widziała, na czyją korzyść przechylała się szala zwycięstwa? Po raz kolejny zaskoczyli go także Flintowie – nie słynęli przecież z talentu do retoryki, a jednak po dość gorącej dyspucie udało im się uzyskać wybaczenie lorda nestora Rosiera, który właśnie kierował swoje słowa do Amadeusa i nestora Gintarasa.
Crouch odwzajemnił spojrzenie Rosiera, z uwagą słuchając nieoczekiwanej propozycji, choć jego twarz pozostawała niewzruszona. Nie miał trudności, aby czytać pomiędzy wierszami i rozumieć, o jakim sporze mówił Tristan. Sprawa odległej krewnej Amadeusa, która w przeszłości tak haniebnie splamiła honor rodu, była równie newralgiczna co niezagojona rana, a Amadeus doceniał fakt, że Rosier postanowił nie przywołać jej w szczegółach.
Zresztą istniały teraz inne, znacznie ważniejsze kwestie, jakie należało poruszyć.
- Tak jak już dzisiaj wspomniałem, poszukiwanie wspólnego dialogu powinno być celem nadrzędnym – odrzekł ostrożnie. - Również ja, w imieniu rodu Crouchów, porzucam dawną waśń i przywracam do łask łączącą nasze rody tradycję i historię. Akceptuję także propozycję spotkania w cztery oczy, a jednocześnie żywię nadzieję, że okaże się ono owocne dla obydwu stron – to mówiąc, skinął Tristanowi głową w geście szacunku, choć jego słowa były wyraźną zapowiedzią tego, że oczekiwał od Rosierów sprawiedliwego układu.
Nie zabrał już więcej głosu, przysłuchując się marnej groźbie Longbottoma, po której nastąpiło to, na co Amadeus czekał od samego początku – szaleniec piastujący urząd Ministra Magii został zdymisjonowany. Crouch pozwolił sobie na nieznaczny uśmiech satysfakcji, słuchając jednak z uwagą słów Czarnego Pana, który zabrał głos w następnej kolejności. Jego mroczna charyzma budziła podziw – zwłaszcza w Amadeusie, który jak każdy polityk głęboko cenił sobie retorykę – i Lord Voldemort wcale nie potrzebował unosić głosu wzorem innych arystokratów, aby skupić na sobie uwagę szlachty. Kandydatura Malfoya, jaką wysunął, była roztropnym wyborem, a lord niewątpliwie miał szansę zabezpieczyć tradycyjne wartości, zbezczeszczone przez Longbottoma w ostatnich miesiącach.
- Ród Crouch także popiera kandydaturę lorda Malfoya na Ministra Magii – zadeklarował, lecz gdy tylko skończył mówić, zorientował się, że sprawy nagle przybrały niebezpieczny obrót. Od strony lorda Macmillana i mężczyzny, który nosił nazwisko Skamander (dziwne, Crouch nie pamiętał, aby występowało ono w Skorowidzu), pomknęły zaklęcia, natychmiast wywołując wśród zgromadzonych poruszenie.
Amadeus nie wahał się ani przez chwilę.
- Lordzie Alfredzie Malfoy! Szlachetni lordowie i lady! – zagrzmiał, występując o kilka kroków do przodu i kierując natarczywe spojrzenie ku lordowi Malfoyowi, który przewodził obradom i który miał szansę szybko wydać odpowiednie polecenia. Swoje słowa kierował też ku pozostałym arystokratom. - Czy nie widzicie tej oburzającej hipokryzji? Czy oślepliście i uwierzyliście w puste słowa tych, którzy poparli dziś byłego już Ministra Longbottoma? Lord Macmillan i ten człowiek, Skamander, zarzucają rodom znajdującym się w opozycji brutalność, brak kręgosłupa moralnego i zbrodnie, lecz właśnie pokazali swoje prawdziwe oblicze, bez ostrzeżenia i jakiejkolwiek podstawy podnosząc rękę na Czarnego Pana i popierające go rodziny, z których żadna nie potrzebowała różdżki, aby wyrazić swoje poglądy. Czy to ma być pokój, którego tak żarliwie pragną? Nie, to hipokryzja i hańba! – jego głos przepełniała pogarda. - Wnoszę o natychmiastowe aresztowanie lorda Macmillana i Anthony’ego Skamandera oraz o usunięcie ich z obrad.
przepraszam wszystkich, których pominęłam + wybaczcie chaos w poście
ród Crouch akceptuje propozycję neutralnych stosunków z rodami Rowle i Rosier
Absurdy rosły w siłę, w niewyobrażalnym tempie oddalając spotkanie od rangi politycznych obrad. Ollivander połowicznie skupiał się na padających słowach, nie spodziewając się usłyszeć w nich nic nowego - wyświechtane argumenty i kłótnie, czy ktoś naprawdę próbował jeszcze dotrzeć do kogokolwiek, w całym tym szaleństwie? Nawet znając zwyczaje niektórych rodów, nie mógł ze spokojem przyjąć ich niewzruszonych sumień, gdy opowiadali się za mordercą, z lekkością przyjmując wszystko, co podawał im na tacy. Zapatrzeni w potęgę płaszczyli się przed samozwańcem, pozwalając mu dyktować sobie warunki, wypierać z posady szlachetnej krwi Ministra, ustanawiać nowego wedle kaprysu. Marionetka szaleńca miała sprawować władzę nad całą społecznością - nie chciał i nie próbował wybiegać w przyszłość, mając na miejscu więcej powodów do trosk, nawet jeśli kolejne miesiące miały przybrać barwy jeszcze bardziej ponurej niż dotychczas. Nie potrafił oszacować sił Longbottoma w starciu z czarnoksiężnikiem i jego świtą, nie próbował się nawet łudzić, że do takowego nie dojdzie - pierwszy atak został już wystosowany. Nie dołączał się do dyskusji, milcząc nawet przy rozsądnym postulacie lorda Flinta - przewaga popleczników Voldemorta była zbyt duża, by bawić się w argumenty i słuszności.
Lekkie rozdrażnienie dołączyło do oznak zmartwienia, gdy Julia przedkładała odwagę ponad rozsądek. Nie podejmował dalszych dyskusji, zamiast tego zacisnął dłoń na jej nadgarstku, odwracając się do kuzyna - na szczęście nie musiał szamotać się zbyt mocno i brnąć daleko, mając go po swojej lewej. Podał młodemu różdżkarzowi sakiewkę ze świstoklikiem.
- Titus, zabierz stąd Julię, proszę - wypowiedział na tyle cicho, by nikt spoza najbliższych osób nie dosłyszał, korzystając z ogólnego zamieszania. Wierzył, że kuzyn spełni prośbę - w tle słychać było już okrzyki bojowe (głos Salazara niósł się potężnym echem!), nie wspominając o Terremotio, którego inkantacja padła po raz pierwszy. Jeśli którekolwiek z dwójki miało wystarczająco rozsądku, mogli tę okazję wykorzystać do wezwania aurorów lub jakiejkolwiek pomocy.
- Nikomu tu nie pomożesz - syknął jeszcze do Julii, zanim wyciągnął różdżkę, upewniwszy się, że Titus zdołał chwycić jej rękę. Tu nie, do cholery. Z sekundy na sekundę chaos nabierał rozpędu. Jeśli ziemia miała zadrżeć, nie mógł stać bezczynnie.
- Protego Totalum - próbował, choć nie czuł się na siłach, by samotnie wyczarować tak potężną tarczę
| W poprzednim poście Ollivanderowie zaakceptowali negatyw z Yaxleyami
| Ulek przekazuje świstoklik Titusowi, żeby zabrał Julkę ze Stonehenge - skonsultowane z Tito i Julką, zgody są, oddajemy pod osąd MG
Lekkie rozdrażnienie dołączyło do oznak zmartwienia, gdy Julia przedkładała odwagę ponad rozsądek. Nie podejmował dalszych dyskusji, zamiast tego zacisnął dłoń na jej nadgarstku, odwracając się do kuzyna - na szczęście nie musiał szamotać się zbyt mocno i brnąć daleko, mając go po swojej lewej. Podał młodemu różdżkarzowi sakiewkę ze świstoklikiem.
- Titus, zabierz stąd Julię, proszę - wypowiedział na tyle cicho, by nikt spoza najbliższych osób nie dosłyszał, korzystając z ogólnego zamieszania. Wierzył, że kuzyn spełni prośbę - w tle słychać było już okrzyki bojowe (głos Salazara niósł się potężnym echem!), nie wspominając o Terremotio, którego inkantacja padła po raz pierwszy. Jeśli którekolwiek z dwójki miało wystarczająco rozsądku, mogli tę okazję wykorzystać do wezwania aurorów lub jakiejkolwiek pomocy.
- Nikomu tu nie pomożesz - syknął jeszcze do Julii, zanim wyciągnął różdżkę, upewniwszy się, że Titus zdołał chwycić jej rękę. Tu nie, do cholery. Z sekundy na sekundę chaos nabierał rozpędu. Jeśli ziemia miała zadrżeć, nie mógł stać bezczynnie.
- Protego Totalum - próbował, choć nie czuł się na siłach, by samotnie wyczarować tak potężną tarczę
| W poprzednim poście Ollivanderowie zaakceptowali negatyw z Yaxleyami
| Ulek przekazuje świstoklik Titusowi, żeby zabrał Julkę ze Stonehenge - skonsultowane z Tito i Julką, zgody są, oddajemy pod osąd MG
psithurism (n.)
the sound of rustling leaves or wind in the trees
the sound of rustling leaves or wind in the trees
Ulysses Ollivander
Zawód : mistrz różdżkarstwa, numerolog, nestor
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
and somehow
the solitude just found me there
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Ulysses Ollivander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
To co się działo było jak koszmarny sen z którego Julia uparcie usiłowała się przebudzić. Obserwowała cały ten chaos, ludzi którzy krzyczeli jeden do drugiego i zwyczajnie się bała. Niesamowicie przy tym się za ten lęk nienawidziła. Należała do Zakonu, chciała walczyć, chciała być częścią tego wszystkiego ale była zdecydowanie zbyt słaba, żałośnie, paskudnie słaba. Pojawienie się Czarnego Pana zaskoczyło ją zapewne jak większość, zachowanie Macmillana nie przestawało jej imponować. Nie znała go bliżej, nie było to także nic wybitnie personalnego, bardziej - patrzyła na osobę która ma w sobie odwagę i zdolności których sama by chciała.
I choć chciała zostać, wiedziała że zda się tu na nic. Że nawet jeśli zostanie, będzie jedną z wielu żałosnych panienek które oberwawszy pierwszym zaklęciem zwinęły się i zniknęły z pola walki. Wiedziała to doskonale, przegrywając kolejne pojedynki, nie potrafiąc nauczyć się kolejnych czarów. To była chwila, by przegryźć własną dumę, tak sądziła. Problem był w tym, że wciąż byli tu jej bliscy, jej rodzina. Że wciąż byli tu dla sprawy która ma znaczenie większe niż oni sami i choć wszystko wydawało się być ukartowane i przegrane od samego początku, ona nie mogła tak po prostu uciec wiedząc, że być może da radę pomóc jakkolwiek. Nie mogła porzucić tu bliskich, złapać za świstoklik i zniknąć.
- Nie rozumiesz co się dzieje? - syknęła - Za chwilę wszyscy będą potrzebni. A tego... nie ma sensu marnować. - syknęła, bo świstoklik mógłby przecież ewakuować zdecydowanie więcej osób. W całym chaosie nie zwróciła uwagi na Titusa, starała się obserwować wszystko, jednak kiedy Titus złapał za jej rękę i poczuła pod palcami przedmiot było już za późno. Młody Ollivander trzymał ją ze sobą mocno - decyzja została podjęta za nią.
Dogadane z Titusem który podobnie jak ja myślał, że będzie miał czas ogarniać i pisać, ale okazało się, że niestety :<
zt jeśli nas mg nie zatrzyma
I choć chciała zostać, wiedziała że zda się tu na nic. Że nawet jeśli zostanie, będzie jedną z wielu żałosnych panienek które oberwawszy pierwszym zaklęciem zwinęły się i zniknęły z pola walki. Wiedziała to doskonale, przegrywając kolejne pojedynki, nie potrafiąc nauczyć się kolejnych czarów. To była chwila, by przegryźć własną dumę, tak sądziła. Problem był w tym, że wciąż byli tu jej bliscy, jej rodzina. Że wciąż byli tu dla sprawy która ma znaczenie większe niż oni sami i choć wszystko wydawało się być ukartowane i przegrane od samego początku, ona nie mogła tak po prostu uciec wiedząc, że być może da radę pomóc jakkolwiek. Nie mogła porzucić tu bliskich, złapać za świstoklik i zniknąć.
- Nie rozumiesz co się dzieje? - syknęła - Za chwilę wszyscy będą potrzebni. A tego... nie ma sensu marnować. - syknęła, bo świstoklik mógłby przecież ewakuować zdecydowanie więcej osób. W całym chaosie nie zwróciła uwagi na Titusa, starała się obserwować wszystko, jednak kiedy Titus złapał za jej rękę i poczuła pod palcami przedmiot było już za późno. Młody Ollivander trzymał ją ze sobą mocno - decyzja została podjęta za nią.
Dogadane z Titusem który podobnie jak ja myślał, że będzie miał czas ogarniać i pisać, ale okazało się, że niestety :<
zt jeśli nas mg nie zatrzyma
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Zbyt wiele wątków poruszono na raz i trudno było odnaleźć się w dyskusji. I jeszcze te emocje, było ich zdecydowanie za wiele. Mieli debatować, lecz niektórzy woleli na siebie warczeć. Niektórzy niesieni dumą i chwilowym kaprysem poczęli zasypywać się propozycjami sojuszy, jak również groźbami zerwania stosunków. Jakież to wszystko było nieprzemyślane, jakie dziecinne. Nawet podobnym zachowaniem zaskoczył go Rosier, nagle patrzący na cały ród przez pryzmat nie nestora, ale poprzez wypowiedź jego członka, który wcale ostro nie obstawał przy swoim. Black jedynie zmrużył oczy i pokręcił głową. Przynajmniej nestor Shafiq dostrzegł, że dzisiejsze propozycje zbyt łatwo są rzucane. Warto było skupić się na innych aspektach szczytu, bo ujawniane były cenne szczegóły. Wystarczyło tylko na chwilę się zatrzymać i posłuchać nieco uważniej.
Wewnętrzne dramaty Selwynów i Nottów przestały ściągać jego uwagę. Poruszenie napraw anomalii okazało się bardziej zastanawiające niż można było przypuszczać. Choć zaczęło się od przepychanki słownej pomiędzy Greengrassem a Lupusem, to jednak Minister po prostu zbył temat. Dlaczego tak właściwie? Alphard spojrzał na Harolda Longbottoma uważniej, ale nic nie rzekł, nie miał ku temu podstaw. Ale już wiedział, że Minister wie na ten temat coś więcej. Równie dobrze mógł nie wiedzieć nic i zwyczajnie spychać niewygodny temat dla siebie na bok.
Słyszał na spotkaniu Rycerzy, że wszystkie elementy czarnej różdżki zostały odnalezione i Czarny Pan zdołał już ją naprawić, ale ujrzenie jej na własne oczy i to w akcji, gdy z dziecinną łatwością odbijała silne zaklęcia posłane przez samego Ministra, było niezwykłe. Alphard był pod wielkim wrażeniem, nie miał przecież jeszcze okazji ujrzeć potęgi Lorda Voldemorta, ale teraz stała się ona tak rzeczywista, namacalna wręcz wyczuwalna. Zdołał ujrzeć skutki działań jego zwolenników, dlatego w dużej mierze domyślał się tego, jaki człowiek może stać za tak ogromnymi czynami. Był w jakimś stopniu urzeczony, choć nie chciał się do tego przyznawać na oczach wszystkich zgromadzonych, jakby sam pokłon nie był już tego jawną oznaką. Tak łatwo przyszło mu uwierzyć w jednego człowieka, ale czy nie był on uosobieniem wszystkich nadziei i realną obietnicą lepszego jutra? Pod jego dyktando czarodzieje wreszcie mogliby zmienić świat, nie tylko swój własny, jakże ograniczony, lecz świat w całej jego postaci. Dlaczego mieli ukrywać swoją tożsamość? Dlaczego mieli dalej się godzić na niszczenie ich kultury, budowanej od wieków? W imię czego wszystkie te wyrzeczenia na rzecz zwykłych mugoli czy też wdzierających się do ich świata mugolaków? Choć wierzył, że magia dawana jest wybrańcom z jakiegoś powodu, to niekoniecznie każdy był jej godzien. Już nie było miejsca na inne poglądy. Jeśli poczuł na sobie zaniepokojone spojrzenia, nie odwzajemnił ich.
Śmieszne było wyzwanie byłego Ministra, któremu już nawet patrol egzekucyjny nie chciał podlegać. Został zdymisjonowany. Działanie szlachetnych rodów nie było zgodne z prawem i rzeczywiście można je było odbierać jako zdradę stanu, może nawet i w kategorii zamachu. To musiało jednak zostać dokonane taką drogą, krętą i bezprawną, ale przecież pod koniec w pełni jawną. Czarny Pan zaproponował swojego kandydata i nie sposób było mu się sprzeciwić. Cronus Malfoy jeszcze dziś zostanie Ministrem Magii. Lupus jasno przedstawił stanowisko Blacków w tej kwestii i Alphard jedynie przytaknął.
Prawdziwy zamach dopiero nadszedł, kiedy dwaj szaleńcy zdecydowali się rzucić wspólnymi siłami Terremotio. O ile Skamander wyglądał na niepoczytalnego, to jednak Macmillan z jakiegoś chorego powodu wsparł jego działania! Alphard spoglądał na Anthony’ego ze zdumieniem, które w kilka sekund przerodziło się w najprawdziwszą wściekłość. Poczuł się zdradzony, choć nie miał ku temu żadnych podstaw. Wstydził się tego, że może go z tym czarodziejem łączyć choćby najsłabsza więź krwi, te kilka rozrzedzonych kropel. Wyciągnął przed siebie różdżkę.
– Protego Totalum – wyrzucił z siebie stanowczo, po czym spojrzał na brata z nadzieją, że ten go wspomoże w próbie ratowania ich przed niepoczytalnością dwójki szaleńców, jak chcieli uczynić Rosier w sektorze zajętym przez jego ród, czy też Percival, nawet jeśli wydziedziczony, to wciąż przejęty losem krewnych. Zerknął jeszcze szybko na Lupusa, mając nadzieję, że ten zechce wesprzeć go przy rzucaniu zaklęcia ochronnego.
Inni zamiast się bronić przed konsekwencjami rzucenia zaklęcie zdecydowali się na atak. To Magnus rzucił zaklęcie paraliżujące, lord Shafiq czar cofający umysł do poziomu jednorocznego dziecka, zaś Traver, na psiwaka ciężkiego, ten wariat rzucił się do przodu z wiosłem! Czy on jest zdrowy na umyśle? – przebiegło przez głowę Blacka.
Wewnętrzne dramaty Selwynów i Nottów przestały ściągać jego uwagę. Poruszenie napraw anomalii okazało się bardziej zastanawiające niż można było przypuszczać. Choć zaczęło się od przepychanki słownej pomiędzy Greengrassem a Lupusem, to jednak Minister po prostu zbył temat. Dlaczego tak właściwie? Alphard spojrzał na Harolda Longbottoma uważniej, ale nic nie rzekł, nie miał ku temu podstaw. Ale już wiedział, że Minister wie na ten temat coś więcej. Równie dobrze mógł nie wiedzieć nic i zwyczajnie spychać niewygodny temat dla siebie na bok.
Słyszał na spotkaniu Rycerzy, że wszystkie elementy czarnej różdżki zostały odnalezione i Czarny Pan zdołał już ją naprawić, ale ujrzenie jej na własne oczy i to w akcji, gdy z dziecinną łatwością odbijała silne zaklęcia posłane przez samego Ministra, było niezwykłe. Alphard był pod wielkim wrażeniem, nie miał przecież jeszcze okazji ujrzeć potęgi Lorda Voldemorta, ale teraz stała się ona tak rzeczywista, namacalna wręcz wyczuwalna. Zdołał ujrzeć skutki działań jego zwolenników, dlatego w dużej mierze domyślał się tego, jaki człowiek może stać za tak ogromnymi czynami. Był w jakimś stopniu urzeczony, choć nie chciał się do tego przyznawać na oczach wszystkich zgromadzonych, jakby sam pokłon nie był już tego jawną oznaką. Tak łatwo przyszło mu uwierzyć w jednego człowieka, ale czy nie był on uosobieniem wszystkich nadziei i realną obietnicą lepszego jutra? Pod jego dyktando czarodzieje wreszcie mogliby zmienić świat, nie tylko swój własny, jakże ograniczony, lecz świat w całej jego postaci. Dlaczego mieli ukrywać swoją tożsamość? Dlaczego mieli dalej się godzić na niszczenie ich kultury, budowanej od wieków? W imię czego wszystkie te wyrzeczenia na rzecz zwykłych mugoli czy też wdzierających się do ich świata mugolaków? Choć wierzył, że magia dawana jest wybrańcom z jakiegoś powodu, to niekoniecznie każdy był jej godzien. Już nie było miejsca na inne poglądy. Jeśli poczuł na sobie zaniepokojone spojrzenia, nie odwzajemnił ich.
Śmieszne było wyzwanie byłego Ministra, któremu już nawet patrol egzekucyjny nie chciał podlegać. Został zdymisjonowany. Działanie szlachetnych rodów nie było zgodne z prawem i rzeczywiście można je było odbierać jako zdradę stanu, może nawet i w kategorii zamachu. To musiało jednak zostać dokonane taką drogą, krętą i bezprawną, ale przecież pod koniec w pełni jawną. Czarny Pan zaproponował swojego kandydata i nie sposób było mu się sprzeciwić. Cronus Malfoy jeszcze dziś zostanie Ministrem Magii. Lupus jasno przedstawił stanowisko Blacków w tej kwestii i Alphard jedynie przytaknął.
Prawdziwy zamach dopiero nadszedł, kiedy dwaj szaleńcy zdecydowali się rzucić wspólnymi siłami Terremotio. O ile Skamander wyglądał na niepoczytalnego, to jednak Macmillan z jakiegoś chorego powodu wsparł jego działania! Alphard spoglądał na Anthony’ego ze zdumieniem, które w kilka sekund przerodziło się w najprawdziwszą wściekłość. Poczuł się zdradzony, choć nie miał ku temu żadnych podstaw. Wstydził się tego, że może go z tym czarodziejem łączyć choćby najsłabsza więź krwi, te kilka rozrzedzonych kropel. Wyciągnął przed siebie różdżkę.
– Protego Totalum – wyrzucił z siebie stanowczo, po czym spojrzał na brata z nadzieją, że ten go wspomoże w próbie ratowania ich przed niepoczytalnością dwójki szaleńców, jak chcieli uczynić Rosier w sektorze zajętym przez jego ród, czy też Percival, nawet jeśli wydziedziczony, to wciąż przejęty losem krewnych. Zerknął jeszcze szybko na Lupusa, mając nadzieję, że ten zechce wesprzeć go przy rzucaniu zaklęcia ochronnego.
Inni zamiast się bronić przed konsekwencjami rzucenia zaklęcie zdecydowali się na atak. To Magnus rzucił zaklęcie paraliżujące, lord Shafiq czar cofający umysł do poziomu jednorocznego dziecka, zaś Traver, na psiwaka ciężkiego, ten wariat rzucił się do przodu z wiosłem! Czy on jest zdrowy na umyśle? – przebiegło przez głowę Blacka.
Alphard Black
Zawód : specjalista ds. stosunków hiszpańsko-brytyjskich w Departamencie MWC
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
step between the having it all
and giving it up
and giving it up
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Alphard Black' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 74
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Od początku mówię, że tego Abbotta trzeba wreszcie uciszyć. A wraz z nim Skamandera, ale mi zachciało się tolerancji. Takiej, że niech pospólstwo sobie mówi, wygłasza postulaty, które zaraz zostaną zbite. Jak się niedługo okaże, płonne były to nadzieje. Trzeba było żądać od razu o wyprowadzenie tego nikczemnika, który odważy się podnieść różdżkę na Czarnego Pana oraz jego sojuszników. Jeden drugiego warty, mówią od rzeczy, chociaż to Lucan wiedzie w tym momencie prym w szerzeniu idiotyzmów. Do tego próbuje jeszcze przekonać do nich lorda Avery, no brakuje mi słów na określenie poziomu jego ignorancji. Pozwalam sobie jednak na zniecierpliwione wywrócenie oczami, bo irytuje mnie ta farsa. Dobrze, że to Edgar został tym nestorem, on chyba ma więcej cierpliwości. Chociaż to siebie zawsze widziałem przez pryzmat ostoi cierpliwości, gdyż warzenie eliksirów jest naprawdę skomplikowane i często bardzo żmudne. Jednak nie nadaję się do polityki oraz oratorstwa, męczy mnie to okrutnie. Gdyby los rodziny nie leżał mi ciężkim kamieniem na sercu, nie odezwałbym się wcale. I gdyby nie oskarżenia, naturalnie.
- Dziękuję za to obszerne wyjaśnienie, lordzie Flint - odpowiadam mężczyźnie, nim siadam na swoje miejsce. Chociaż staram się zabarwić głos powagą, to nie wiem czy mi się udaje. Tak naprawdę to Lupus powiedział wszystko, co chciałem powiedzieć w tym temacie, który zgrabnie zamknął Morgoth i Tristan. Nie zamierzałem mówić nic więcej. Bezgłośnie patrzę na chaos jaki zapanował. Słyszę Macmillana i Traversa wzajemnie się przekrzykujących, zdrajcę Alexandra mającego czelność jeszcze tutaj walczyć i w ogóle wszystko to, co nie mieści mi się w głowie. Zerkam jeszcze na lady Selwyn, która wpatruje się we mnie i brata jakimś dziwnym wzrokiem, którego nie rozumiem. Nie wiem też czy chcę rozumieć. Edgar moim zdaniem odpowiedział jej grzecznie - a jest lordem Burke, mógł wyburczeć krótką odmowę i prychnąć z pogardą. Zresztą, zgadzam się z jego zdaniem. Nasza rodzina nie powinna być tą, na którą wylewa się pomyje. Wystarczy, że niewiele osób stanęło w naszej obronie kiedy padały wobec nas zarzuty - teraz jeszcze pewnie chcieliby, żebyśmy przyjęli do siebie szlamolubną żmiję Selwynównę pod swój dach, nie zgadzam się na to. I dziwnie jest o niej myśleć w ten sposób. Jak to jest, że ktoś, kto jest dla ciebie tak bliski, nagle staje się tak bardzo daleki? Potworne uczucie.
Na kolejne deklaracje zmiany nastawienia wobec rodu milczę, to nie moja decyzja co z tym zrobić, więc spoglądam tylko na naszego nestora, ale krótko. Koncentruję się na oddaniu pokłonu Czarnemu Panu, nie chcąc mu podpadać już nigdy więcej. Wstając zerkam na sektor Parkinsonów orientując się, że robię to zdecydowanie częściej niż wypada. Jednak szybko powracam do centrum, gdzie wszystko ma mieć swoje rozstrzygnięcie. Co dziwniejsze, naprawdę się udało. Lord Voldemort zdymisjonował Longbottoma, a na jego miejsce ma pojawić się Malfoy. To dobry krok, ale jego poparcie nie leży w mojej gestii, zatem milczę nadal. Trwożąc się widząc latające zewsząd zaklęcia. Cholera, nie umiem obrony przed czarną magią, żeby próbować silnej tarczy. Przysuwam się do Edgara i Craiga, patrząc na nich pytająco. Czy to koniec? Czy ci idioci pogrzebią nas żywcem?
- Dziękuję za to obszerne wyjaśnienie, lordzie Flint - odpowiadam mężczyźnie, nim siadam na swoje miejsce. Chociaż staram się zabarwić głos powagą, to nie wiem czy mi się udaje. Tak naprawdę to Lupus powiedział wszystko, co chciałem powiedzieć w tym temacie, który zgrabnie zamknął Morgoth i Tristan. Nie zamierzałem mówić nic więcej. Bezgłośnie patrzę na chaos jaki zapanował. Słyszę Macmillana i Traversa wzajemnie się przekrzykujących, zdrajcę Alexandra mającego czelność jeszcze tutaj walczyć i w ogóle wszystko to, co nie mieści mi się w głowie. Zerkam jeszcze na lady Selwyn, która wpatruje się we mnie i brata jakimś dziwnym wzrokiem, którego nie rozumiem. Nie wiem też czy chcę rozumieć. Edgar moim zdaniem odpowiedział jej grzecznie - a jest lordem Burke, mógł wyburczeć krótką odmowę i prychnąć z pogardą. Zresztą, zgadzam się z jego zdaniem. Nasza rodzina nie powinna być tą, na którą wylewa się pomyje. Wystarczy, że niewiele osób stanęło w naszej obronie kiedy padały wobec nas zarzuty - teraz jeszcze pewnie chcieliby, żebyśmy przyjęli do siebie szlamolubną żmiję Selwynównę pod swój dach, nie zgadzam się na to. I dziwnie jest o niej myśleć w ten sposób. Jak to jest, że ktoś, kto jest dla ciebie tak bliski, nagle staje się tak bardzo daleki? Potworne uczucie.
Na kolejne deklaracje zmiany nastawienia wobec rodu milczę, to nie moja decyzja co z tym zrobić, więc spoglądam tylko na naszego nestora, ale krótko. Koncentruję się na oddaniu pokłonu Czarnemu Panu, nie chcąc mu podpadać już nigdy więcej. Wstając zerkam na sektor Parkinsonów orientując się, że robię to zdecydowanie częściej niż wypada. Jednak szybko powracam do centrum, gdzie wszystko ma mieć swoje rozstrzygnięcie. Co dziwniejsze, naprawdę się udało. Lord Voldemort zdymisjonował Longbottoma, a na jego miejsce ma pojawić się Malfoy. To dobry krok, ale jego poparcie nie leży w mojej gestii, zatem milczę nadal. Trwożąc się widząc latające zewsząd zaklęcia. Cholera, nie umiem obrony przed czarną magią, żeby próbować silnej tarczy. Przysuwam się do Edgara i Craiga, patrząc na nich pytająco. Czy to koniec? Czy ci idioci pogrzebią nas żywcem?
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Świat pęka w szwach, a nie ma nic gorszego niż podarte ubranie. No, mogłoby, gdyby było przykładowo brudne i tanie, ale nie o to chodzi. Sęk tkwi w tym, że nie słyszę żadnej potężnej deklaracji ze strony lorda Rubeusa. Naprawdę uważam, że powinien nałożyć na tych niegodziwych czarodziejów potworne podwyżki do domu mody Parkinson, wtedy na pewno opamiętaliby się w głoszonych przez siebie herezjach. Niestety muszę milczeć, więc milczę naprawdę dzielnie. Mrużę tylko oczy, uważnie przyglądając się wypowiadającym sylwetkom, chociaż to strój zwykle zwraca moją największą uwagę. Niemodne buty wyglądają najbardziej odrażająco, ale są też inne kwiatki. Niewłaściwie dobrane spinki, halsztuki zmięte jakby wyjęte psidwakowi z gardła, przestarzałe materiały. To nieliczne z wad wielkich mówców lub tych, którzy się za nimi chowają. O całej reszcie aż żal wspominać. Nie wystarczyłoby mi dnia na spisanie listy zarzutów, taka jestem drobiazgowa. Mimo wszystko nie wypada się krzywić na lordów, więc próbuję zachować niewzruszoną twarz kiedy padają kolejne deklaracje. Ci się bratają, tamci nienawidzą i trochę się już w tym wszystkim gubię. Na gładkim dotąd czole pojawia się bruzda zamyślenia kiedy tak analizuję te wszystkie zmiany. Wreszcie patrzę na lorda Vincenta, który naprawdę pięknie się wysławia. Ma do tego talent. Szkoda, że inni nie biorą z niego przykładu, a tylko rzucają oskarżeniami lub innymi bzdurami, ale cóż zrobić. Parkinsonowie są po prostu najlepsi, co tu dużo mówić.
Zgodnie z wolą męża zasłaniam mu oczy, żeby nie zaczęły mu przypadkiem krwawić od takiego natężenia bezguścia. Kiwam głową, na znak, że rozumiem i że ma rację, Tristan wygląda naprawdę dobrze.
Ale nic dziwnego, że w końcu mdleję. Próba obrony przez Alexandra okazuje się udana, więc nie zazdroszczę lady Morganie, chociaż sądzę, że odbije zaklęcie w krnąbrnego byłego krewnego. Staram się później zatkać uszy kiedy dwóch lordów po przeciwnych stronach barykady tak potwornie na siebie krzyczą, coś oburzającego. Nie mogę tego słuchać. Jednak nie to jest najgorsze. Najgorszym jest ten cały Lord Voldemort, o którym rozpisuje się Prorok Codzienny. Tak, zdarza mi się czasem czytać coś innego niż Czarownicę i czasem żałuję. Tyle potwornych rzeczy przeczytałam w prasie, że wolę chyba dodatki mówiące o tym, jak być piękną podczas anomalii albo jak zrobić olejek z Avalonu. Powinnam zostać przy mniej stresujących wieściach, chociaż zepsuta fryzura na festiwalu lata również zasługuje na miano ogromnej grozy.
Jednak wreszcie następuje jasność, uchylam powieki i widzę nad sobą zatroskaną twarz Marcela, który mnie wachluje, pewnie wachlarzem od Elodie. Podnoszę się powoli, trzymając kurczowo męża, aż wstaję chwiejnie na swoich nogach. I dopiero wtedy zauważam dziejące się piekło. Otwieram szeroko oczy ze zdumienia. Niewiele myśląc, nie że w ogóle, tylko w tej konkretnej chwili, przyciągam Elodie do siebie, mając nadzieję, że uda nam się uratować. - Protego totalum - wymawiam drżącym głosem, w ślad za Marcelem. Nie mam pojęcia, czy anomalie nie wywiną jakiegoś psikusa, ale muszę spróbować. Od tego zależy nasze życie. Wszystko przez tych paskudnych terrorystów, jeśli umrę, to zabiję ich ogniem jaki dostałam w spadku po matce. A biada im kiedy zepsują moją fryzurę lub połamię paznokcie, niech wtedy modlą się, żeby pochłonęła ich ta ziemia, a nie ja.
Zgodnie z wolą męża zasłaniam mu oczy, żeby nie zaczęły mu przypadkiem krwawić od takiego natężenia bezguścia. Kiwam głową, na znak, że rozumiem i że ma rację, Tristan wygląda naprawdę dobrze.
Ale nic dziwnego, że w końcu mdleję. Próba obrony przez Alexandra okazuje się udana, więc nie zazdroszczę lady Morganie, chociaż sądzę, że odbije zaklęcie w krnąbrnego byłego krewnego. Staram się później zatkać uszy kiedy dwóch lordów po przeciwnych stronach barykady tak potwornie na siebie krzyczą, coś oburzającego. Nie mogę tego słuchać. Jednak nie to jest najgorsze. Najgorszym jest ten cały Lord Voldemort, o którym rozpisuje się Prorok Codzienny. Tak, zdarza mi się czasem czytać coś innego niż Czarownicę i czasem żałuję. Tyle potwornych rzeczy przeczytałam w prasie, że wolę chyba dodatki mówiące o tym, jak być piękną podczas anomalii albo jak zrobić olejek z Avalonu. Powinnam zostać przy mniej stresujących wieściach, chociaż zepsuta fryzura na festiwalu lata również zasługuje na miano ogromnej grozy.
Jednak wreszcie następuje jasność, uchylam powieki i widzę nad sobą zatroskaną twarz Marcela, który mnie wachluje, pewnie wachlarzem od Elodie. Podnoszę się powoli, trzymając kurczowo męża, aż wstaję chwiejnie na swoich nogach. I dopiero wtedy zauważam dziejące się piekło. Otwieram szeroko oczy ze zdumienia. Niewiele myśląc, nie że w ogóle, tylko w tej konkretnej chwili, przyciągam Elodie do siebie, mając nadzieję, że uda nam się uratować. - Protego totalum - wymawiam drżącym głosem, w ślad za Marcelem. Nie mam pojęcia, czy anomalie nie wywiną jakiegoś psikusa, ale muszę spróbować. Od tego zależy nasze życie. Wszystko przez tych paskudnych terrorystów, jeśli umrę, to zabiję ich ogniem jaki dostałam w spadku po matce. A biada im kiedy zepsują moją fryzurę lub połamię paznokcie, niech wtedy modlą się, żeby pochłonęła ich ta ziemia, a nie ja.
Oni będą ślicznie żyli,
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
oni miłość obłaskawią,tygrys będzie jadł z ich ręki.
Odette I. Parkinson
Zawód : śpiewaczka operowa
Wiek : 22
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
Staniesz w ogniu, ogień zaprószysz,
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
I od ciebie dom twój się zajmie!
Stleją ściany, sprzęty najdroższe,
A ty z ogniem będziesz się żenił.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Odette Baudelaire' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 69
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Z każdym kolejnym krokiem złość mijała, a ja gubiłem się coraz bardziej. Gubiłem się w toczonych konwersacjach. W propozycjach mariażu. W groźbach i wzajemnych oskarżeniach. W szeptach i krzykach, w głosach przeciw i za. To nie były już moje sprawy; nie wiedziałem, co czuję, kim jestem i co powinienem teraz zrobić. Nie chciałem opuszczać kręgu Stonehenge, to wiedziałem na pewno - bynajmniej nie mogłem z pełną prawdomównością stwierdzić, że tylko dlatego, że nie chciałem przegapić tego, co miało się zdarzyć. Czułem się niczym rozbitek wpijający palce w kawałek drewna dryfujący na wodzie; obecność tutaj pozwalała mi się jeszcze jakoś zidentyfikować, przywiązać do pewnych cech. Po wyjściu z kręgu pozostawałem tylko ja i świat, a tym razem miało być chyba jeszcze gorzej niż w czerwcu. Łatwiej było nie pamiętać nic.
Kiedy ścigający mnie patrol egzekucyjny zatrzymał się przed Archibaldem to wpierw chciałem biec dalej i stanąć u boku Ministra - nie było mi to jednak dane. Kiedy tylko powietrze przecięła inkantacja wypowiadana przez Skamandera wbiłem nogę w ziemię. Pięta zapulsowała ostrzegawczo bólem, ja jednak zrobiłem szybki zwrot i doskoczyłem do nestora Prewettów. Był tą osobą, którą chciałem obronić na równi, co Ministra oraz, dość dla mnie zaskakująco, Percivala.
- Protego Totalum! - wypowiedziałem inkantację, kładąc Archibaldowi dłoń na ramieniu, spojrzenie wbijając wprost w stojącą naprzeciw nas dwójkę czarodziejów. Szybko jednak zmieniłem obiekt zainteresowania, wzrok kładąc na dłużej na mężczyźnie na środku zgromadzenia. Lord Veldemort. Człowiek, którego samozwańczy tytuł padał na spotkaniach Zakonu od zbyt dawna i o wiele za często. Teraz miałem okazję mu się przyjrzeć - i przebiegł mnie dreszcz, gdy się odezwał. Przywodził na myśl coś... obślizgłego. Niczym wąż wtłaczał jad w swoje słowa, a te zatrute zaczynały drążyć myśli. Manipulował z taką wprawą, że przez moment, krótką chwilę zacząłem zastanawiać się, czy aby faktycznie Longbottom jako Minister nie działał pod siebie. Otrząsnąłem się jednak, mrugając gwałtownie. Nie. Lecz wrażenie jakie wywierał... było niesamowite. Obawiałem się tego mężczyzny, słyszałem już do czego był zdolny, ale teraz dopiero zrozumiałem, na jak ograniczonych informacjach bazowałem - czy też jako Zakon - bazowaliśmy, kiedy ocenialiśmy tego czarnoksiężnika. Prawda była przerażająca, dobijająca i odzierająca z sił, a stojąca przed nami sylwetka jęła jawić mi się jako coś najstraszniejszego na świecie. Nie byłem w stanie przywołać choćby jednej osoby czy też rzeczy, która budziłaby we mnie choćby porównywalne emocje.
Kiedy ścigający mnie patrol egzekucyjny zatrzymał się przed Archibaldem to wpierw chciałem biec dalej i stanąć u boku Ministra - nie było mi to jednak dane. Kiedy tylko powietrze przecięła inkantacja wypowiadana przez Skamandera wbiłem nogę w ziemię. Pięta zapulsowała ostrzegawczo bólem, ja jednak zrobiłem szybki zwrot i doskoczyłem do nestora Prewettów. Był tą osobą, którą chciałem obronić na równi, co Ministra oraz, dość dla mnie zaskakująco, Percivala.
- Protego Totalum! - wypowiedziałem inkantację, kładąc Archibaldowi dłoń na ramieniu, spojrzenie wbijając wprost w stojącą naprzeciw nas dwójkę czarodziejów. Szybko jednak zmieniłem obiekt zainteresowania, wzrok kładąc na dłużej na mężczyźnie na środku zgromadzenia. Lord Veldemort. Człowiek, którego samozwańczy tytuł padał na spotkaniach Zakonu od zbyt dawna i o wiele za często. Teraz miałem okazję mu się przyjrzeć - i przebiegł mnie dreszcz, gdy się odezwał. Przywodził na myśl coś... obślizgłego. Niczym wąż wtłaczał jad w swoje słowa, a te zatrute zaczynały drążyć myśli. Manipulował z taką wprawą, że przez moment, krótką chwilę zacząłem zastanawiać się, czy aby faktycznie Longbottom jako Minister nie działał pod siebie. Otrząsnąłem się jednak, mrugając gwałtownie. Nie. Lecz wrażenie jakie wywierał... było niesamowite. Obawiałem się tego mężczyzny, słyszałem już do czego był zdolny, ale teraz dopiero zrozumiałem, na jak ograniczonych informacjach bazowałem - czy też jako Zakon - bazowaliśmy, kiedy ocenialiśmy tego czarnoksiężnika. Prawda była przerażająca, dobijająca i odzierająca z sił, a stojąca przed nami sylwetka jęła jawić mi się jako coś najstraszniejszego na świecie. Nie byłem w stanie przywołać choćby jednej osoby czy też rzeczy, która budziłaby we mnie choćby porównywalne emocje.
The member 'Alexander Farley' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 33
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 33
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- To ty się ucisz, Black. - w końcu nie wytrzymał także. Bezsilność, która zaczęła niemal w namacalny sposób krępować jego ruchy, sprawiała, że miał ochotę krzyczeć. Samokontrola oraz wieloletnie doświadczenie nabyte na salach sądowych sprawiały, że trzymał w ryzach swoje nerwy - i właściwie tylko dzięki temu nie wywrzaskiwał oskarżeń podobnych tym Macmillanowym. Chociaż skłamałby, gdyby chciał powiedzieć, że nie zgadzał się z tym, co prawił Anthony. - Na rękę wam wszystkim, bratać się z mordercą! Nie widzicie nic ponad czubek własnego nosa. Doprowadzicie ten kraj do rozpadu, kawałek po kawałku. Poczynając od upadku Selwynów! - swój wzrok wbił w Morganę. Połowę zgromadzonych mógłby wskazać jako morderców i czarnoksiężników, siejących zamęt w społeczeństwie, zasłaniających się rzekomo pragnieniem chronienia własnego domostwa oraz rodzinnych tradycji. Żałował, że na zgromadzeniu nie mógł zjawić się także Samuel. Czułby się pewniej, mając u boku nie tylko drugiego przyjaciela, niezwykle utalentowanego aurora, ale przede wszystkim - gwardzistę.
- Ile krwi pochodzącej z twoich własnych żył, lordzie Avery, jesteś w stanie poświęcić? Czy wy wszyscy - powiódł spojrzeniem po każdym z rodów, który wykazał choć cień uległości wobec Voldemorta. Zapamiętywał każde z nazwisk. Rosier. Yaxley. Travers. Burke. Black. Każde imię. I strach chwycił go za gardło. Było ich więcej. Zdecydowanie więcej niż mogli przypuszczać. - Czy wy wszyscy jesteście gotowi poświęcić swoje dzieci, swoich ojców i matki, siostry oraz braci, aby mu służyć? Służyć! Wy, którzy nazywacie się szlachcicami. Wy, którzy prawicie o władzy, o czystości krwi i dziedzictwie! Dlaczego tak ślepo podążacie za kimś, kto tak łatwo odrzuca krew zarówno mugolską jak i szlachetną? Perseus nie był jedynym błękitnokrwistym, który zginął w pożodze! Jaką macie pewność, że lada dzień ten wasz cały Czarny pan nie zacznie zabijać za to, że ktoś na niego krzywo spojrzy? Jak wiele zostanie z waszych drogocennych rodów, zanim on w końcu będzie zadowolony? Zastępujecie jednego tyrana, drugim! - zagrzmiał. A więc Gindelwald naprawdę nie żył. Lucan właściwie nie był tym zdziwiony, jego zniknięcie wywołało wiele spekulacji o losie, który spotkał czarnoksiężnika odpowiedzialnego za śmierć Dumbledore'a. Nie mógł jednak powiedzieć, że cieszył się jakoś z tego, co usłyszał. Ironią był fakt, że właśnie teraz, właśnie w tej chwili, przydałby im się tak potężny czarnoksiężnik. Może on stanowiłby dla Voldemorta jakąś przeszkodę w otwartej walce. Bo Abbott nie posądzał przywódcy Rycerzy Walpurgii o uczciwy pojedynek.
Obrady należało przerwać jak najszybciej. Nie było mowy o kontynuacji - to było zwyczajnie zbyt niebezpieczne. Zbyt ryzykowne. Oczami wyobraźni Lucan już widział strugi zaklęcia imperiusa, które pomknęłyby w kierunku wszystkich sektorów, które zajmowane byłyby przez rody stojące w opozycji do propozycji czarnego pana. Malfoy ministrem magii! Nie potrafił wyobrazić sobie gorszego scenariusza. No, chyba że sam Voldemort kandydowałby na to stanowisko!
- Ród Abbott nigdy nie poprze takiej kandydatury! - zawołał, nie konsultując swoich słów nawet z nestorem. Był przekonany, że lord Remus Adam całkowicie się z nim w tej kwestii zgadza. Właściwie w tej samej chwili Lucan chciał głośno zażądać, aby jego rodzina natychmiast opuściła zgromadzenie - było tu zbyt niebezpiecznie. Ale właśnie w tym samym momencie rozpętało się piekło.
Nie spodziewał się, że Anthony tak otwarcie zaatakuje. Wszyscy widzieli, z jaką łatwością Voldemort odpierał ataki ministra. Ale jednak auror się nie zawahał. Dlatego Lucan także postanowił podjąć akcję.
- Atakując mojego wasala i przyjaciela, atakujecie także ród Abbottów! - warknął, doskakując do Anthony'ego, który do tej pory czuwał tuż obok sektora lordów Somerset. - Protego maxima!
- Ile krwi pochodzącej z twoich własnych żył, lordzie Avery, jesteś w stanie poświęcić? Czy wy wszyscy - powiódł spojrzeniem po każdym z rodów, który wykazał choć cień uległości wobec Voldemorta. Zapamiętywał każde z nazwisk. Rosier. Yaxley. Travers. Burke. Black. Każde imię. I strach chwycił go za gardło. Było ich więcej. Zdecydowanie więcej niż mogli przypuszczać. - Czy wy wszyscy jesteście gotowi poświęcić swoje dzieci, swoich ojców i matki, siostry oraz braci, aby mu służyć? Służyć! Wy, którzy nazywacie się szlachcicami. Wy, którzy prawicie o władzy, o czystości krwi i dziedzictwie! Dlaczego tak ślepo podążacie za kimś, kto tak łatwo odrzuca krew zarówno mugolską jak i szlachetną? Perseus nie był jedynym błękitnokrwistym, który zginął w pożodze! Jaką macie pewność, że lada dzień ten wasz cały Czarny pan nie zacznie zabijać za to, że ktoś na niego krzywo spojrzy? Jak wiele zostanie z waszych drogocennych rodów, zanim on w końcu będzie zadowolony? Zastępujecie jednego tyrana, drugim! - zagrzmiał. A więc Gindelwald naprawdę nie żył. Lucan właściwie nie był tym zdziwiony, jego zniknięcie wywołało wiele spekulacji o losie, który spotkał czarnoksiężnika odpowiedzialnego za śmierć Dumbledore'a. Nie mógł jednak powiedzieć, że cieszył się jakoś z tego, co usłyszał. Ironią był fakt, że właśnie teraz, właśnie w tej chwili, przydałby im się tak potężny czarnoksiężnik. Może on stanowiłby dla Voldemorta jakąś przeszkodę w otwartej walce. Bo Abbott nie posądzał przywódcy Rycerzy Walpurgii o uczciwy pojedynek.
Obrady należało przerwać jak najszybciej. Nie było mowy o kontynuacji - to było zwyczajnie zbyt niebezpieczne. Zbyt ryzykowne. Oczami wyobraźni Lucan już widział strugi zaklęcia imperiusa, które pomknęłyby w kierunku wszystkich sektorów, które zajmowane byłyby przez rody stojące w opozycji do propozycji czarnego pana. Malfoy ministrem magii! Nie potrafił wyobrazić sobie gorszego scenariusza. No, chyba że sam Voldemort kandydowałby na to stanowisko!
- Ród Abbott nigdy nie poprze takiej kandydatury! - zawołał, nie konsultując swoich słów nawet z nestorem. Był przekonany, że lord Remus Adam całkowicie się z nim w tej kwestii zgadza. Właściwie w tej samej chwili Lucan chciał głośno zażądać, aby jego rodzina natychmiast opuściła zgromadzenie - było tu zbyt niebezpiecznie. Ale właśnie w tym samym momencie rozpętało się piekło.
Nie spodziewał się, że Anthony tak otwarcie zaatakuje. Wszyscy widzieli, z jaką łatwością Voldemort odpierał ataki ministra. Ale jednak auror się nie zawahał. Dlatego Lucan także postanowił podjąć akcję.
- Atakując mojego wasala i przyjaciela, atakujecie także ród Abbottów! - warknął, doskakując do Anthony'ego, który do tej pory czuwał tuż obok sektora lordów Somerset. - Protego maxima!
We carry on through the stormTired soldiers in this war
Remember what we're fighting for
Remember what we're fighting for
Lucan Abbott
Zawód : Znawca prawa, pracownik Służb Administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
If you can't fly, run
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
If you can't run, walk
If you can't walk, crawl!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Lucan Abbott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 48
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
| Julius Fawley
Rad był ze zmian dokonanych w rodowych relacjach. Niektóre nie były łatwe, ale konieczność opowiedzenia się po jakiejś stronie zmuszała do pewnych wyrzeczeń i zmian, do zrywania przyjaźni z rodami, które postanowiły podążyć w zupełnie innym kierunku. Nie było już mowy o neutralności, którą wyznawali przez tyle lat. To minister z ich rodu popisał się nieudolnością, jeśli chodziło o problem związany z Grindelwaldem, co wybitnie dowodziło ignorancji Fawleyów w politycznych kwestiach i nieumiejętności poruszania się w ich zawiłościach.
Był także rad ze słów nestora Ristearda Flinta, który zgrabnie wytłumaczył się z odważnych słów krewniaka i wspomniał także o niedawno zawartym sojuszu z Fawleyami. To właśnie nieobecny tu dziś syn Juliusa poślubił młodą Flintównę, a sam mariaż był niezwykle korzystny dla rodu artystów. Młodziutka lady była bardzo utalentowana artystycznie, zdążyła mu także podarować pierwsze wnuki, a także przyczyniła się do nawiązania między dwoma rodami przyjaźni, która, jak miał nadzieję, przetrwa jak najdłużej. Ich rody zdecydowanie musiały się wspierać. Całkowicie zgadzał się więc ze słowami nestora Flintów i skinął w jego stronę głową, gdy ten skończył mówić.
Nie włączał się już aktywnie w wymianę zdań, która z kulturalnej dyskusji zmieniła się w farsę, przekrzykiwanie, obwinianie się wzajemnie i łapanie za słówka. Musiał zadbać przede wszystkim o utrzymanie sojuszy Fawleyów, także tych nowo zawartych. Szkoda, że nestor Carrowów nie zgodził się na polepszenie relacji, ale niestety artyści na ten moment nie mieli im wiele do zaoferowania. Jego jedyny syn już się ożenił, co dało podstawy do sojuszu z Flintami, o przyszłości dzieci swojego rodzeństwa i kuzynostwa decydować nie mógł, ta była w rękach jego krewnych i nestora.
- Również na to liczymy, może przyszłość przyniesie okazję i realne podstawy do zmian – powiedział, po czym skinął głową, szanując słowa nestora Carrowa. – Dziękuję, lordzie Parkinson, lordzie Lestrange. Także liczę na udaną współpracę naszych rodów – skinął w stronę mężczyzn, którzy przyjęli propozycję poprawy relacji. Ocieplenie relacji z tymi rodzinami bardzo go cieszyło. Artystyczne dusze nie powinny pozostawać w konflikcie, zwłaszcza teraz. Rody o podobnych wartościach powinny zażegnać dawne spory.
Nawiązywanie sojuszy nie było tak łatwe. Ostatecznie dopiero od niedawna stąpali po obecnej ścieżce. Niemniej jednak Fawley pozostawał zachowawczy i ostrożny w swych słowach i deklaracjach. Członkowie rodu artystów nigdy nie garnęli się do konfliktów, więc sytuacji w Stonehenge głównie się przyglądał, co jakiś czas spoglądając kontrolnie na wuja nestora Lanforda, który również postanowił nie interweniować i nie wtrącać się w coraz bardziej burzliwą wymianę zdań. Wiekowy starzec prawdopodobnie nie miał już na to sił. Julius chęci – wiedział, że te kłótnie do niczego nie doprowadzą. Liczył na przeczekanie tego momentu, ale wtedy wszystko się zmieniło, kiedy pojawił się on. Ten, którego wielu się bało w ostatnich miesiącach, a który najwyraźniej miał za sobą wielu zwolenników z różnych rodów. Najwyraźniej także w osobie przewodniczącego spotkania. Czy Malfoy od początku wiedział, co się wydarzy i kto pojawi się na szczycie rodów? Ani się obejrzeli, jak Harold Longbottom został zdymisjonowany zgodnie z wolą większości, a propozycja Voldemorta odnośnie obsadzenia na tym stanowisku Malfoya brzmiała raczej jak rozkaz niż jak sugestia. Fawley znów w milczeniu opuścił głowę, nie wypowiadając żadnego słowa sprzeciwu, znów konformistycznie dostosowując się do woli większości i okazując jej milczące poparcie. Jeśli większość tego chciała – niechaj tak będzie. Jemu zależało przede wszystkim na dobru jego rodu, chociaż relacje Fawleyów i Malfoyów nie pozostawały idealne. Niemniej jednak Fawleyowie wsparli dziś konserwatywną stronę i zamierzali po niej pozostać.
Kiedy kilku szaleńców postanowiło zrównać z ziemią Stonehenge, ruszył szybko w stronę nestora, zamierzając w razie konieczności go osłaniać i jeśli się uda, był gotów wyprowadzić go z tego miejsca.
Rad był ze zmian dokonanych w rodowych relacjach. Niektóre nie były łatwe, ale konieczność opowiedzenia się po jakiejś stronie zmuszała do pewnych wyrzeczeń i zmian, do zrywania przyjaźni z rodami, które postanowiły podążyć w zupełnie innym kierunku. Nie było już mowy o neutralności, którą wyznawali przez tyle lat. To minister z ich rodu popisał się nieudolnością, jeśli chodziło o problem związany z Grindelwaldem, co wybitnie dowodziło ignorancji Fawleyów w politycznych kwestiach i nieumiejętności poruszania się w ich zawiłościach.
Był także rad ze słów nestora Ristearda Flinta, który zgrabnie wytłumaczył się z odważnych słów krewniaka i wspomniał także o niedawno zawartym sojuszu z Fawleyami. To właśnie nieobecny tu dziś syn Juliusa poślubił młodą Flintównę, a sam mariaż był niezwykle korzystny dla rodu artystów. Młodziutka lady była bardzo utalentowana artystycznie, zdążyła mu także podarować pierwsze wnuki, a także przyczyniła się do nawiązania między dwoma rodami przyjaźni, która, jak miał nadzieję, przetrwa jak najdłużej. Ich rody zdecydowanie musiały się wspierać. Całkowicie zgadzał się więc ze słowami nestora Flintów i skinął w jego stronę głową, gdy ten skończył mówić.
Nie włączał się już aktywnie w wymianę zdań, która z kulturalnej dyskusji zmieniła się w farsę, przekrzykiwanie, obwinianie się wzajemnie i łapanie za słówka. Musiał zadbać przede wszystkim o utrzymanie sojuszy Fawleyów, także tych nowo zawartych. Szkoda, że nestor Carrowów nie zgodził się na polepszenie relacji, ale niestety artyści na ten moment nie mieli im wiele do zaoferowania. Jego jedyny syn już się ożenił, co dało podstawy do sojuszu z Flintami, o przyszłości dzieci swojego rodzeństwa i kuzynostwa decydować nie mógł, ta była w rękach jego krewnych i nestora.
- Również na to liczymy, może przyszłość przyniesie okazję i realne podstawy do zmian – powiedział, po czym skinął głową, szanując słowa nestora Carrowa. – Dziękuję, lordzie Parkinson, lordzie Lestrange. Także liczę na udaną współpracę naszych rodów – skinął w stronę mężczyzn, którzy przyjęli propozycję poprawy relacji. Ocieplenie relacji z tymi rodzinami bardzo go cieszyło. Artystyczne dusze nie powinny pozostawać w konflikcie, zwłaszcza teraz. Rody o podobnych wartościach powinny zażegnać dawne spory.
Nawiązywanie sojuszy nie było tak łatwe. Ostatecznie dopiero od niedawna stąpali po obecnej ścieżce. Niemniej jednak Fawley pozostawał zachowawczy i ostrożny w swych słowach i deklaracjach. Członkowie rodu artystów nigdy nie garnęli się do konfliktów, więc sytuacji w Stonehenge głównie się przyglądał, co jakiś czas spoglądając kontrolnie na wuja nestora Lanforda, który również postanowił nie interweniować i nie wtrącać się w coraz bardziej burzliwą wymianę zdań. Wiekowy starzec prawdopodobnie nie miał już na to sił. Julius chęci – wiedział, że te kłótnie do niczego nie doprowadzą. Liczył na przeczekanie tego momentu, ale wtedy wszystko się zmieniło, kiedy pojawił się on. Ten, którego wielu się bało w ostatnich miesiącach, a który najwyraźniej miał za sobą wielu zwolenników z różnych rodów. Najwyraźniej także w osobie przewodniczącego spotkania. Czy Malfoy od początku wiedział, co się wydarzy i kto pojawi się na szczycie rodów? Ani się obejrzeli, jak Harold Longbottom został zdymisjonowany zgodnie z wolą większości, a propozycja Voldemorta odnośnie obsadzenia na tym stanowisku Malfoya brzmiała raczej jak rozkaz niż jak sugestia. Fawley znów w milczeniu opuścił głowę, nie wypowiadając żadnego słowa sprzeciwu, znów konformistycznie dostosowując się do woli większości i okazując jej milczące poparcie. Jeśli większość tego chciała – niechaj tak będzie. Jemu zależało przede wszystkim na dobru jego rodu, chociaż relacje Fawleyów i Malfoyów nie pozostawały idealne. Niemniej jednak Fawleyowie wsparli dziś konserwatywną stronę i zamierzali po niej pozostać.
Kiedy kilku szaleńców postanowiło zrównać z ziemią Stonehenge, ruszył szybko w stronę nestora, zamierzając w razie konieczności go osłaniać i jeśli się uda, był gotów wyprowadzić go z tego miejsca.
I show not your face but your heart's desire
Stonehenge
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire