Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire
Stonehenge
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Stonehenge
Na terenach Wiltshire, w pobliżu miasta Salisbury znajduje się, pochodzący z epoki neolitu albo brązu, krąg Stonehege, który od wieków skupia naukową społeczność czarodziejów. Przy kamiennych głazach odbywa się większość istotnych dla niemugolskiego świata konferencji, których głównymi gośćmi są przede wszystkim głowy czystokrwistych rodów i najznakomitsi czarodzieje swojej epoki zasłużeni pozycją jak i dokonaniami. Stonehege ma także wielkie znaczenie dla wszystkich astronomów - dzięki niemu można odczytać więcej z gwiazd niż byłoby to możliwe przy wykorzystaniu tradycyjnych narzędzi. Jednak nie jest to zadanie łatwe, tylko kilku znawców nieba na świecie wie, jak posługiwać się siłami zaklętymi w kamieniach.
Polityczne przetasowania przyjmował ze spokojem, rozważając uważnie wszystkie za i przeciw; żadnej z decyzji nie podjął pochopnie, a za każdą stały argumenty, jakie podzielała jego rodzina. Stanowili dziś jedność i nie musiał co chwila oglądać się na synów lub nestora, by o tym wiedzieć. Czuł ich poparcie i dzięki temu pewniej realizował się w roli przedstawiciela rodu. Miał już swoje lata, ale daleko mu było do bycia za starym. Rozumiał, że w pierwszej kolejności powinien troszczyć się o swoją rodzinę i to jej dobro miał na względzie, gdy zrywał sojusze i nawiązywał nowe. To o Wyspę Wight i tereny Hampshire troszczył się, gdy negował przeprowadzenie kontroli w lokacjach należących do przyjaciół. Blaise Lestrange miał swoje priorytety, były one poukładane i niezachwiane, dlatego bez wahania poświęcił własne ego. Gdy Voldemort wystąpił pomiędzy kamienie, a jego śladem podążyli inni, numerolog obserwował rozwój sytuacji, pragnąć rozgryźć ją jak najszybciej. Zauważył już, dlaczego niektóre rody tak szybko dały radę przeskoczyć niesnaski z przeszłości, by teraz nazywać się sojusznikami. Doszedł do wniosku, że mianowanie nowych nestorów, nawet tak młodych, było precyzyjną zagrywką ze strony starych. Każdy z zebranych tu osób dbał o własne interesy, a piękne słowa były jedynie hipokryzją – lecz czy posunięcie się do niej nie było koniecznością, jeśli chciało się osiągnąć cel?
Słowa Czarnego Pana dotarły do niego, zgadzał się z nimi i popierał stanowisko odnośnie niemagicznych oraz ich pozycji na świecie. Jednak za słowami nie kryły się czyny, które mogłyby porwać tłumy w sposób, do jakiego właśnie doszło. Za nieznajomym podążyli młodsi i starsi, lordowie zwaśnieni ze sobą przez lata nagle stawali ramię w ramię za kimś, kto bez trudu potrafił odbić lecące w niego zaklęcia samego Ministra Magii. Blaise nie był głupcem, wiedział, po której stronie należało stanąć, by wyjść ze Stonehenge jako zwycięzca, lecz czy ceną za tę decyzję nie była jego godność? Poruszył się ostrożnie, gdy inni wyciągnęli różdżki i wiedział już, że nie było czasu na zastanawianie się, na dalsze dywagacje. Teraz mógł być za Voldemortem lub przeciw niemu, nie było nic pomiędzy. Uchylając przed nim wcześniej głowy, wybrał dobrze.
Czujnego lorda Lestrange nie ominęła propozycja ustanowienia Cronusa Malfoya nowym Ministrem. Uśmiechnął się nieznacznie na myśl o swojej małżonce, siostrze wspomnianego.
- Niech najlepszym potwierdzeniem naszego sojuszu będzie jawny kredyt zaufania, udzielony nowemu Ministrowi. Ród Lestrange popiera kandydaturę lorda Malfoya – skinął głową w jego kierunku. Nie miał jednak czasu na nic więcej.
Gdy zaklęcie aurora pomknęło w kierunku zebranych przy Czarnym Panu, Lestrange wyciągnął swoją różdżkę. Skrzywił się nieznacznie, dając wyraz swojemu zniesmaczeniu – oto pod gruzami legły argumenty o bezstronności aurorów, wyposażonych w zaklęcie niewybaczalne. Blaise nie bez satysfakcji zauważył, że Macmillan także stracił nad sobą panowanie, dając najgorsze świadectwo liberalnym metodom wychowania. Doprawdy, dzisiejsza młodzież schodziła na psy.
Nie posiłkował się zaklęciami, jeszcze nie. Trwał na swoim miejscu, na moment tylko oglądając się na synów i nestora, by w razie czego osłonić ich przed efektami ubocznymi walki.
| przepraszam za spóźnienie!
I show not your face but your heart's desire
Słowa Percivala nadal odbijały się echem w jego głowie. Czy wiedział do jakiego wydarzenia wysnuwał aluzję jego brat? Doskonale zdawał sobie z tego sprawę, a jeszcze opuszczając sektor, wszystko skwitował jedynie słodko-gorzkim uśmiechem. Czy był dumny z tego, że jako skromne wsparcie Tristana doprowadził dwójkę szlamolubców do takiego stanu? Tak. Przecież zawsze był we mnie mrok, dobrze o tym wiedziałeś zdawało się teraz mówić spojrzenie Eddarda, które wlepił sektor zajmowany przez jego ród. Było mu ciężko, gdyby okoliczności były inne prawdopodobnie wykrzykiwałby wszystko co mu myśl na język by przyniosła, ale wraz z wydziedziczeniem Percivala to na jego barki spadła odpowiedzialność, był obecnie najstarszym żyjącym synem. Los potrafił być przewrotny, z najbardziej krnąbrnego z czterech synów, z tego najbardziej nieokrzesanego, lubującego się w przygodach, a nie politycznej scenie, uczynić w końcu tym pierwszym. Przecież kiedyś o tym marzył. Atencja ze strony ojca byłą tym, czego pożądał przez wiele lat swojego dzieciństwa.
Była to ostatnia szansa, aby pomówić zbratem człowiekiem, którego kiedyś mógł nazywać bratem i najbliższym przyjacielem. Jego odczucia zmieniały się jak w kalejdoskopie, ale ostatecznie był zbyt dumny i uparty, aby odstąpić od tego w co sam wierzył. Nawet w imię miłości braterskiej, którą darzył niegdyś Percivala. Przez myśl przeszła mu jedynie Elaine, jak ona zniesie zdradę z jego strony. Nie chciał nawet myśleć o chwili w której będzie zmuszony poinformować siostrę o tym incydencie. A mimo wszystko chciał zrobić to osobiście, czuł że był jej to winien. Propozycja Czarnego Pana nie mogła spotkać się z większą aprobatą Nottów. Wszakże w bliżej nieokreślonej przeszłości miało dojść do ślubu jednej z córek lorda Cronusa z Eddardem. Na palcu młodej lady już lśnił zaręczynowy pierścień.
- Naturalnym następstwem w przypadku Nottów będzie poparcie kandydatury tak zacnego lorda, jakim jest lord Cronus Malfoy - czyż nie warto było dobrze wypaść w oczach teścia? Po dzisiejszym zebraniu, incydencie w szeregach rodziny, łączyło ich także i to - wykluczenie jednego z młodych lordów.
Głupcy - warknął w myślach Nott, gdy poleciały zaklęcia od tych potomków szkockich barbarzyńców. Dłoń, która od dłuższego czasu była w pogotowiu sięgnęła po różdżkę, wyciągając ją z wewnętrznej kieszeni płaszcza. - Protego Totalum - wypowiedział inkantację ochronnego zaklęcia. Zginą tu przez porywczość i głupotę...
Była to ostatnia szansa, aby pomówić z
- Naturalnym następstwem w przypadku Nottów będzie poparcie kandydatury tak zacnego lorda, jakim jest lord Cronus Malfoy - czyż nie warto było dobrze wypaść w oczach teścia? Po dzisiejszym zebraniu, incydencie w szeregach rodziny, łączyło ich także i to - wykluczenie jednego z młodych lordów.
Głupcy - warknął w myślach Nott, gdy poleciały zaklęcia od tych potomków szkockich barbarzyńców. Dłoń, która od dłuższego czasu była w pogotowiu sięgnęła po różdżkę, wyciągając ją z wewnętrznej kieszeni płaszcza. - Protego Totalum - wypowiedział inkantację ochronnego zaklęcia. Zginą tu przez porywczość i głupotę...
Eddard Nott
Zawód : quia nominor leo
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
So crawl on my belly 'til the sun goes down
I'll never wear your broken crown
I'll never wear your broken crown
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Eddard Nott' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 65
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Milczenie Yaxleya i Burke'a zwróciło uwagę Czarnego Pana, który odwrócił się ku nim. Zreflektował się Cyneric, ale to od Morgotha i Craiga oczekiwał natychmiastowej reakcji. Byli śmierciożercami, o czym najprawdopodobniej zapomnieli.
Kiedy padła pierwsza głośna inkantacja, Lord Voldemort spojrzał w tamtą stronę, a powietrze pomiędzy kamiennymi głazami stężało.
— Ty chcesz stanąć do walki Z E M N Ą?— Głuchy dźwięk przeszył Stonehenge, uciszając wszystkie inne dźwięki. Lord Voldemort patrzył na Anthony’ego Skamandera, a po chwili zaśmiał się głośno, ale w tym nie było radości, a śliskie, przytłaczające rozbawienie. Odwrócił się do otaczających go Rycerzy Walpurgii, śmiejąc się, a w tym śmiechu był niewypowiedziany i niczym nie podparty przykaz, że i oni mieli się w tej chwili śmiać, bowiem to, co uczynił ten człowiek było śmieszne. I wciąż śmiejąc się ponownie spojrzał na Skamandera, a kiedy przestał, w dźwięku śmiechów innych ludzi wyciągnął różdżkę i skierował ją na aurora.
To, co przeżył Skamander nie mogło się równać z tym, co przeżył do tej pory i nie będzie mogło jeszcze na długo po wydarzeniach ze Stonehenge, o ile je przeżyje. Poczuł ból i był tak silny, że w jednej chwili padł na kolana, trwało to zaledwie moment, ale miał wrażenie, że te kilka sekund było całą wiecznością. Jego głowa znalazła się pomiędzy dwiema wielkimi siłami, które cisnęły ku sobie, jak kamienie, a wsadzony pomiędzy nie arbuz był tak naprężony, że lada moment pęknie. Jak jego własna głowa. Coś wchodziło do niego, wdzierało się z olbrzymią siłą i czyniło to z zaskakującą łatwością. Jak rozżarzony pręt, który został wbity prosto w płat czołowy, wwiercając się przez mózg, aż do potylicy. Wiedział czym to było — legilimencja. Jego myśli szalały, a on nie był w stanie tego powstrzymać. Zobaczył, jak uciekają mu przed oczami wspomnienia ze sprawy jeszcze sprzed wyjazdu do Ameryki, jak ewoluują, jak pęcznieją od strachu, bólu i cierpienia. I nie mógł nic zrobić. Zaczynał to czuć. Cierpiał. Całym sobą. Te myśli go dręczyły, obarczały winą. Zmieniały go. Zobaczył przed swoimi oczami własne wspomnienie z Brick Lane w towarzystwie złotowłosej kobiety, ale w jej oczach widział tylko obrzydzenie, strach i niechęć. Czuł się brudny, podły, potworny. Czuł to bardzo dokładnie. Widział siebie i Brendana, gdy wokół szalał ogień w Ministerstwie Magii, widział śmierć we własnej osobie i wiedział, że zawiódł, że nie podołał, że poniósł porażkę. Był winny temu zdarzeniu. Widział siebie, rzucającego Szatańską Pożogę pod gmachem Ministerstwa Magii. Uczynił to. W końcu widział jak Lord Voldemort wraz z nim spogląda w zakurzony pokój w Gospodzie Pod Świńskim Łbem, jak obserwował twarze zebranych zakonników, jak słuchał padających w nim nazwisk. I wiedział, przeczuwał, że koniec wszystkiego jest blisko. Że jego koniec jest blisko, że zaraz umrze. I jeśli Voldemort tego nie uczyni, sam będzie go o to błagał, bo to, co czuł, było nie do wytrzymania. Był jedynie narzędziem, rzeczą, lalką, kukłą w jego rękach. Jego moc i potęga były nie do podważenia; a moc która nim zawładnęła była zła, była wypaczona i Skamander wiedział, że czarna magia, którą znali teraz miała nowy wymiar. Wspomnienia się zatarły, a po nich była już tylko pustka. Po pustce trwał tylko ból. Już nie ten w głowie, a piersi, rękach, nogach, plecach. Był wszędzie. Palił go, rozrywał od wewnątrz.
Upadł na ziemię nagle uwolniony, słaby i zraniony, na granicy przytomności.
— Idźcie. Idźcie — zwrócił się głośniej do Rycerzy, obracając dookoła, ponaglając ich do podjęcia ostatecznych kroków. — Uciekajcie — W jego głosie w końcu rozbrzmiało zadowolenie, tak dobrze znane Rycerzom Walpurgii. Był dumny. Przechadzał się po kamiennym podeście, śmiejąc się znów tak, jak wcześniej. — Nim pogrzebią was żywcem. Prawdziwi wrogowie.
Kiedy padła pierwsza głośna inkantacja, Lord Voldemort spojrzał w tamtą stronę, a powietrze pomiędzy kamiennymi głazami stężało.
— Ty chcesz stanąć do walki Z E M N Ą?— Głuchy dźwięk przeszył Stonehenge, uciszając wszystkie inne dźwięki. Lord Voldemort patrzył na Anthony’ego Skamandera, a po chwili zaśmiał się głośno, ale w tym nie było radości, a śliskie, przytłaczające rozbawienie. Odwrócił się do otaczających go Rycerzy Walpurgii, śmiejąc się, a w tym śmiechu był niewypowiedziany i niczym nie podparty przykaz, że i oni mieli się w tej chwili śmiać, bowiem to, co uczynił ten człowiek było śmieszne. I wciąż śmiejąc się ponownie spojrzał na Skamandera, a kiedy przestał, w dźwięku śmiechów innych ludzi wyciągnął różdżkę i skierował ją na aurora.
To, co przeżył Skamander nie mogło się równać z tym, co przeżył do tej pory i nie będzie mogło jeszcze na długo po wydarzeniach ze Stonehenge, o ile je przeżyje. Poczuł ból i był tak silny, że w jednej chwili padł na kolana, trwało to zaledwie moment, ale miał wrażenie, że te kilka sekund było całą wiecznością. Jego głowa znalazła się pomiędzy dwiema wielkimi siłami, które cisnęły ku sobie, jak kamienie, a wsadzony pomiędzy nie arbuz był tak naprężony, że lada moment pęknie. Jak jego własna głowa. Coś wchodziło do niego, wdzierało się z olbrzymią siłą i czyniło to z zaskakującą łatwością. Jak rozżarzony pręt, który został wbity prosto w płat czołowy, wwiercając się przez mózg, aż do potylicy. Wiedział czym to było — legilimencja. Jego myśli szalały, a on nie był w stanie tego powstrzymać. Zobaczył, jak uciekają mu przed oczami wspomnienia ze sprawy jeszcze sprzed wyjazdu do Ameryki, jak ewoluują, jak pęcznieją od strachu, bólu i cierpienia. I nie mógł nic zrobić. Zaczynał to czuć. Cierpiał. Całym sobą. Te myśli go dręczyły, obarczały winą. Zmieniały go. Zobaczył przed swoimi oczami własne wspomnienie z Brick Lane w towarzystwie złotowłosej kobiety, ale w jej oczach widział tylko obrzydzenie, strach i niechęć. Czuł się brudny, podły, potworny. Czuł to bardzo dokładnie. Widział siebie i Brendana, gdy wokół szalał ogień w Ministerstwie Magii, widział śmierć we własnej osobie i wiedział, że zawiódł, że nie podołał, że poniósł porażkę. Był winny temu zdarzeniu. Widział siebie, rzucającego Szatańską Pożogę pod gmachem Ministerstwa Magii. Uczynił to. W końcu widział jak Lord Voldemort wraz z nim spogląda w zakurzony pokój w Gospodzie Pod Świńskim Łbem, jak obserwował twarze zebranych zakonników, jak słuchał padających w nim nazwisk. I wiedział, przeczuwał, że koniec wszystkiego jest blisko. Że jego koniec jest blisko, że zaraz umrze. I jeśli Voldemort tego nie uczyni, sam będzie go o to błagał, bo to, co czuł, było nie do wytrzymania. Był jedynie narzędziem, rzeczą, lalką, kukłą w jego rękach. Jego moc i potęga były nie do podważenia; a moc która nim zawładnęła była zła, była wypaczona i Skamander wiedział, że czarna magia, którą znali teraz miała nowy wymiar. Wspomnienia się zatarły, a po nich była już tylko pustka. Po pustce trwał tylko ból. Już nie ten w głowie, a piersi, rękach, nogach, plecach. Był wszędzie. Palił go, rozrywał od wewnątrz.
Upadł na ziemię nagle uwolniony, słaby i zraniony, na granicy przytomności.
— Idźcie. Idźcie — zwrócił się głośniej do Rycerzy, obracając dookoła, ponaglając ich do podjęcia ostatecznych kroków. — Uciekajcie — W jego głosie w końcu rozbrzmiało zadowolenie, tak dobrze znane Rycerzom Walpurgii. Był dumny. Przechadzał się po kamiennym podeście, śmiejąc się znów tak, jak wcześniej. — Nim pogrzebią was żywcem. Prawdziwi wrogowie.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Nestor Carrow skinął głową wszystkim, którzy wyrazili poparcie dla Inary, dla przyjęcia jej z powrotem do rodzinnego domu, ale nie patrzył na żadnego z lordów, którzy podnieśli głos w tej sprawie. Dumnie trzymał głowę wysoko i nienawistnie patrzył w kierunku Percivala.
— Lordzie Yaxley — podjął nestor rodu Flint, po chwili jednak westchnął ciężko i zadumał się na moment.— Wierzę, że nie. Sądzę jednak, że dość na dziś mamy spektakularnych wystąpień. Lord Randolf nie musi być pouczany. Z pewnością już wie, w jaki sposób został odebrany, potraktujmy to jak nieporozumienie i nie czyńmy wokół tego niepotrzebnego szumu. Nie będzie kolejnych wydziedziczeń. Nie ze strony naszej rodziny. Ani kar. Jedyne co padnie to przeprosiny, lordzie Yaxley. — Flint spoglądał na niego z dystansem, ale nie bez należytego — z powodu jego roli — szacunku.
Sorphon Macmillan ułożył dłoń na ramieniu Anthony’ego i znów pokiwał głową. Milcząc. Ale tym samym gestem zbywał jego propozycje, wsłuchując się w dalszy ciąg obrad wokół kamiennego kręgu. Po chwili spojrzał na niego.
— Czy znalazłeś lady, którą mógłbyś pojąć za żonę Anthony?— spytał go nestor, patrząc mu w oczy. — Kiedy znajdziesz, przyjdź do mnie, Anthony. Pomogę. To będzie czas na taką rozmowę o sojuszach. Popatrz, co tu się dzieje. Teraz bratanie się z nimi nic nie zmieni. Obietnice przyjaźni nie uchronią nas przed wojną. Ale to podczas niej tworzą się przyjaźnie najtrwalsze i najprawdziwsze. Powinniśmy stąd odejść. Natychmiast. — Jego dumny ton kończył temat z czarodziejem. Lord wstał powoli, spoglądając w kierunku Longbottomów i Prewettów.
Morgana Selwyn spojrzała w kierunku Macmillanów, ale nie odpowiedziała na słowne zaczepki. Za to dwa jej rośli chłopcy, pokiwali mu jednocześnie, dając znak, że wciąż są obecni. Słowa Lucana Abbotta zmusiły ją do reakcji. Wygładziła czarne rękawiczki i czarną suknię, powoli powstając z miejsca.
— Lordzie Abbott, z całym szacunkiem, ale śmię twierdzić, że upadek i to z dużej wysokości zaliczysz dziś ty, jeśli przeciwstawisz się... Temu, Którego Imienia Nie Znamy — odparła, spoglądając z szacunkiem, rezerwą i fascynacją, w kierunku Czarnego Pana, który się ujawnił, zdejmując ze swej głowy czarny kaptur.
Wywołany Cronus Malfoy nie odpowiedział. Milczał jak zaklęty. Spojrzał jednak na Randolfa Flinta. Powodem jego milczenia mogło być wszystko — od strachu, przez zaskoczenie, aż po odgórne polecenie otrzymane przez kogoś innego. Cokolwiek nim kierowało, tylko patrzył dumnie zadzierając brodę, uśmiechając się elegancko, dostojnie i godnie. Nie on jeden. Malfoye obrośli w piórka, ale i inne rody zdawały się cicho szeptać, a oczy kierowane w stronę Voldemorta pełne były emocji. Różnych.
Risteard spojrzał na Randolfa i pokiwał głową, kiedy ten przemówił znów do wszystkich, a po chwili skierował swe obawy szeptem przeznaczonym tylko dla jego uszu. Nestor zmarszczył brwi i potarł palcami skroń. W jego oczach i głosie rozbrzmiała trwoga i niepokój.
— Nie znamy tego człowieka, ale czy nie wiemy do czego może być zdolny? A wygląda na to, że dziś możemy być tylko za, lub przeciw. Nie narażę naszej rodziny na jego gniew, jeśli okaże się zbyt potężny. Musimy dziś być rozważni, Randolfie. Rozważniejsi i uważniejsi niż kiedykolwiek. Jeśli poprą go nasi sojusznicy, my również musimy. Ale poczekamy jeszcze na rozwój wypadków…
Nestor Greengrass wskazał w Magnusa oskarżycielsko palcem.
— Cóż za bzdura! Harold Longbottom wypełnia swoje obowiązki należycie, lordzie Rowle. Odpowiadał za sztab kryzysowy i doskonale spełnił się w tej roli po zamachu na ministerstwo. Zamachu, za który odpowiadają czarnoksiężnicy. Tacy, jak wy!
Harold Longbottom nie odpowiedział Magnusowi, nie spojrzał nawet na niego, nieustannie kierując wzrok w postać, którą okazał się być Czarny Pan. w przeciwieństwie do lorda Avery.
— Lordzie Rowle, nie jestem zainteresowany twoją propozycją.
Zarówno Antony Skamander, jak i Anthony Macmillan w akompaniamencie ryków nestora (i łagodnych epitetów kierowanych w jego stronę), skierowali różdżki, łącząc ich moc, wypowiadając zaklęcie skierowane w samo centrum Stonehenge. Siła obu różdżek wystarczyła, aby aby ziemia w środku kamiennego kręgu zaczęła powoli drżeć. W tej chwili, podniosły się pierwsze hałasy i okrzyki. A czarodzieje — przynajmniej niektórzy — zareagowali błyskawicznie.
Magnus Rowle skierował różdżkę w kierunku Anthony’ego Macmillana i rzucił w niego wyjątkowo potężnym zaklęciem petryfikującym. Zaraz za lecącą w jego kierunku wiązką zaklęcia, pojawił się gęsty, toksyczny śluz, który opadł na ziemię.
Młody nestor, Tristan Rosier zareagował szybko, wykazując się olbrzymim refleksem. Z jego różdżki wyprysnęła moc, dostatecznie silna, aby otoczyć jego siostrę Melisande i byłego nestora ochronną kopułą najsilniejszej odmiany protego.
W tym samym czasie doprowadzony do wściekłości Salazar Travers, pochwyciwszy rodowy oręż, ruszył z impetem w kierunku aurora, ściskając w dłoniach kołyszące się dwumetrowe wiosło. Biegł szybko, a kroki stawiał duże, już z daleka czyniąc zamach.
Drżąca powoli ziemia zaczynała wywoływać panikę we wszystkich sektorach. Drżało całe Stonehenge, a siła ruchów bardzo szybko rosła. Marcel Parkinson chcący ochronić siebie i swoją ukochaną Odette wzniósł różdżkę i wypowiedział formułę zaklęcia, a czarownica, która ledwie się ocknęła, z niezwykłą siłą mu zawtórowała, przyciągając ku sobie Elodie. Dzięki temu i ich otoczyła silna, ochronna tarcza.
Zachary Shafiq podjął decyzję o rzuceniu Regressio w stronę Skamandera. Wiązka zaklęcia przemknęła pomiędzy czarodziejami, sunąc prosto na czarodzieja.
Percival Nott, który ostatecznie nie zdecydował się odejść, spróbował podjąć próbę wyczarowania magicznej tarczy. I choć przyciągnął do siebie Elise, która uniosła różdżkę, chcąc mu pomóc, nie udało im się stworzyć silnej bariery. Być może, gdyby Lysander otrząsnął się w porę, cała trójka ukryłaby się pod bezpieczną kopułą.
Ale i Ullysessowi Ollivanderowi nie powiodło się zaklęcie. Titus i Julia w mgnieniu oka zniknęli ze Stonehenge, używając do tego świstoklika.
Alphard Black z nadzieją patrzył na swojego brata, ale Lupus nie podjął próby wsparcia go w wyczarowaniu bariery, przez co światło błysnęło z różdżki czarnoksiężnika, lecz było zbyt słabe, aby uformować mu ochronę.
Alexander doskoczył do Archibalda, lecz pozbawiony wsparcia nie był zdolny do ochronienia nestora Prewettów, ani nikogo więcej przed skutkami zaklęcia, które stopniowo rosło tuż pod ich nogami.
Heroiczny czyn Lucana Abbotta spełzł na niczym. Mimo dobrych chęci, tarcza nie uformowała się przed Anthonym Skamanderem, który cały czas towarzyszył członkom jego rodu.
Wtedy też na środek, przed wszystkich wystąpił lord Crouch, ściągając na siebie niewielką uwagę członków rodów, już mocno zaabsorbowanych zdarzeniem sprzed chwili. Alfred Malfoy wycofał się gwałtownie do członków swojego rodu.
To trwało moment. Dosłownie jeden, krótki moment, gdy Voldemort skierował różdżkę w kierunku Skamandera i nie mówiąc nic sprowadził go na kolana. Wpierw wyraz twarzy, a później i głośny krzyk będący wyrazem niewyobrażalnego bólu wypełnił Stonehenge. Na jego ciele pojawiły się ślady krwi. Od maleńkich czerwonych kropek rosły w krwiste plamy, które po chwili obejmowały całą jego postać. Harold Longbottom zareagował praktycznie od razu, kiedy on, jeszcze przed wszystkimi pojął, co się właściwie dzieje. Postąpił krok do przodu w stronę Voldemorta, a z jego różdżki pomknęło zaklęcie. Voldemort uwolnił Skamandera, którego ciało bezwładnie opadło na trawę i obronił się przed atakiem zdegradowanego bezprawnie Ministra Magii.
A więc wszystko było już jasne. Arystokraci zdecydowali. Ziemia zaczęła się trząść. Coraz mocniej. Z każdą chwilą. Ale z nich wszystkich tylko dwóch czarodziejów zdawało się nie zwracać uwagi na drżenie pod stopami. Atak Lorda Voldemorta na Skamandera został gwałtownie przerwany przez obalonego Ministra Magii. Harold Longbottom posłał w kierunku czarnoksiężnika dwa zaklęcia, ale jego tarcza znów oba odbiła.
Trzęsienie ziemi wywołane przez dwóch buntowników wzmogło się gwałtownie. Czarodzieje, którym nie udało się ukryć pod kopułą protego totalum lub uciec, zaczęli się gwałtownie kołysać, chwiać. Wielu ze zgromadzonych zerwało się z miejsc i tłumnie zaczęło uciekać. Ziemia — począwszy od samego środka, gdzie stali Rycerze Walpurgii w towarzystwie Lorda Voldemorta, odpierającego ataki Harolda Longbottoma, zaczęła pękać i wypiętrzać się. Pęknięcia w ziemi, zmieniły się w szczeliny, które pomknęły w kilku kierunkach, aż po sam kraniec niektórych sektorów. Trzęsienie ziemi okazało się wyjątkowo silne, ziemia przestała wibrować. Drżała, trzęsła się tak, że nikt nie był w stanie ustać na nogach. Szczeliny poszerzały się, pojawiały się uskoki w ziemi i zapadliska. Posypały się zaklęcia. Przewróceni czarodzieje zaczęli zsuwać się w otchłań i czeluście powstałe w ziemi. Próbowali się z nich wyciągnąć, ale krzyki paniki i przerażenia, szczególnie te gwałtownie urwane, którym towarzyszył głuchy trzask pękających kości, wskazywały na to, że nie wszystkim się to udało. Zgromadzeni w Stonehenge padali jak muchy, na ziemię, nie tylko tłukąc się dotkliwie, ale doznając chwilowego otępienia. Świat wokół wirował. Kto miał szczęście, aby nie uderzyć się w głowę, stłukł sobie rękę, którą przeszywał dotkliwy ból.
Wśród okrzyków przerażenia i rosnącej paniki pojawiły się również inne głosy, gniewne i buntownicze: „hańba”, „zdrada” i „tak się nie godzi”. Ludzie wstawali nieudolnie na kolana i taranowali się wzajemnie. Część chciała zostać i podjąć walkę, część chciała odejść i opuścić to miejsce. Jednak nim ktokolwiek opuścił Stonehenge z ciemnych chmur wiszących nad zgromadzeniem strzelił piorun, w jeden z najwyższych kamieni, powodując na nim głębokie i wyraźne pęknięcie; kilka mniejszych kawałków posypało się na ziemię. Stonehenge, pod wpływem trzęsienia ziemi, waliło się, kamienie sypały na ziemię, wpadały w szczeliny w ziemi. Ten moment przyniósł ze sobą coś nieoczekiwanego. Przyniósł zimno, które wstrząsnęło wszystkimi obecnymi. Chłód, którzy przenikał aż do szpiku, zmieniał szybkie, gorące oddechy w kłębki białej pary. Szczek zębów zaczął doskwierać co drugiemu czarodziejowi, podobnie jak niemożliwe do powstrzymania dreszcze. Każdemu z zebranych włosy na rękach stanęły dęba, a na karku pojawiła się gęsia skórka. Prócz zimna przyszło zniechęcenie. Przyszło poczucie bezsilności i strach tak potworny, że chęć walki i obrony odeszły w niepamięć. Był tylko bezsens i towarzyszące mu koszmarne myśli. Myśli, które sięgały każdego, przywołując mu na myśl najstraszniejsze obrazy i wizje, jakie mogłyby go kiedykolwiek nawiedzić.
A każdy kto zdecydował się choć na chwilę unieść wzrok na niebo, z którego lunął deszcz, mógł ujrzeć gęsto zgromadzone sylwetki zakapturzonych postaci, które zawisły nad Stonehenge w całkowitym bezruchu, gotowe jednak do działania. Wyglądały tak, jakby strzegły tego miejsca, lub czekały na znak, pozwalający im na wysysanie duszy ze zgromadzonych czarodziejów. Dementorzy. Nie jeden, nie dwa. Cała ich armia, otaczająca Stonehenge, które lada moment miało zmienić się w zbiorową mogiłę.
Arystokraci byli w pułapce. Cisnący się w kotle, pod którym ktoś rozniecił ogień, aby ugotować ich i spożyć na kolację. Wyglądało na to, że jest za późno na cokolwiek.
| Czas na odpis wynosi 72h. MG przypomina o prośbie NIE ODPISYWANIA NA OSTATNIĄ CHWILĘ.
Relacje rodowe zostały ustanowione, to wy tworzycie dziś ich historię. Ale wymaga od was aktywnego uczestnictwa i zaangażowania, szczególnie od moderatorów rodów, w których rękach się znalazła. Rodowe relacje muszą mieć swoje odzwierciedlenie w forumowej rzeczywistości. Nie polegają one jedynie na wiązaniu się z sympatii i zacieśnianiu więzów przez wzgląd na pojedyncze rozgrywki. Opierają się one na wzajemnych zależnościach, na wspólnych profitach, powiązaniach, umowach. Dlatego wierzę, że zostały dobrze przez was przemyślane.
Relacje rodów tkwią w rękach moderatorów, których przywilejem i obowiązkiem jest ich pilnowanie. Jeśli za kilka miesięcy nawiązane podczas spotkania w Stonehenge sojusze nie będą miały swojego odzwierciedlenia w praktyce; nie będzie związków, koligacji, umów, sojusze pozytywne zostaną uznane za wymarłe i nieobowiązujące i przesunięte na stopę neutralną. Podobnie relacje negatywne, których jedynym powodem będzie niczym niepodparta niechęć względem siebie, zostaną uznane za obojętne, a tym samym przesunięte do neutralnych. Moderatorzy rodów będą poproszeni o przedstawienie aktualnych sytuacji z uwzględnieniem powyższych zmian w historii rodu.
W stronę Anthony’ego Macmillana leci zaklęcie (Petryficus Totalus) z mocą 118 oczek.
W stronę Anthony’ego Skamandera leci Salazar Travers oraz Regressio Shafiqa.
Kolejka powinna wyglądać tak:
Travers/Shafiq - Skamander
Rowle - Macmillan
Biorąc pod uwagę zbieżność imion, jeśli w kolejnej turze nie zostanie wskazany, KTÓRY Anthony, Mistrz Gry sobie wylosuję właściwego.
ZGŁOSZONE WNIOSKI I POSTULATY:
I. Sprawy ogólne
— Lordzie Yaxley — podjął nestor rodu Flint, po chwili jednak westchnął ciężko i zadumał się na moment.— Wierzę, że nie. Sądzę jednak, że dość na dziś mamy spektakularnych wystąpień. Lord Randolf nie musi być pouczany. Z pewnością już wie, w jaki sposób został odebrany, potraktujmy to jak nieporozumienie i nie czyńmy wokół tego niepotrzebnego szumu. Nie będzie kolejnych wydziedziczeń. Nie ze strony naszej rodziny. Ani kar. Jedyne co padnie to przeprosiny, lordzie Yaxley. — Flint spoglądał na niego z dystansem, ale nie bez należytego — z powodu jego roli — szacunku.
Sorphon Macmillan ułożył dłoń na ramieniu Anthony’ego i znów pokiwał głową. Milcząc. Ale tym samym gestem zbywał jego propozycje, wsłuchując się w dalszy ciąg obrad wokół kamiennego kręgu. Po chwili spojrzał na niego.
— Czy znalazłeś lady, którą mógłbyś pojąć za żonę Anthony?— spytał go nestor, patrząc mu w oczy. — Kiedy znajdziesz, przyjdź do mnie, Anthony. Pomogę. To będzie czas na taką rozmowę o sojuszach. Popatrz, co tu się dzieje. Teraz bratanie się z nimi nic nie zmieni. Obietnice przyjaźni nie uchronią nas przed wojną. Ale to podczas niej tworzą się przyjaźnie najtrwalsze i najprawdziwsze. Powinniśmy stąd odejść. Natychmiast. — Jego dumny ton kończył temat z czarodziejem. Lord wstał powoli, spoglądając w kierunku Longbottomów i Prewettów.
Morgana Selwyn spojrzała w kierunku Macmillanów, ale nie odpowiedziała na słowne zaczepki. Za to dwa jej rośli chłopcy, pokiwali mu jednocześnie, dając znak, że wciąż są obecni. Słowa Lucana Abbotta zmusiły ją do reakcji. Wygładziła czarne rękawiczki i czarną suknię, powoli powstając z miejsca.
— Lordzie Abbott, z całym szacunkiem, ale śmię twierdzić, że upadek i to z dużej wysokości zaliczysz dziś ty, jeśli przeciwstawisz się... Temu, Którego Imienia Nie Znamy — odparła, spoglądając z szacunkiem, rezerwą i fascynacją, w kierunku Czarnego Pana, który się ujawnił, zdejmując ze swej głowy czarny kaptur.
Wywołany Cronus Malfoy nie odpowiedział. Milczał jak zaklęty. Spojrzał jednak na Randolfa Flinta. Powodem jego milczenia mogło być wszystko — od strachu, przez zaskoczenie, aż po odgórne polecenie otrzymane przez kogoś innego. Cokolwiek nim kierowało, tylko patrzył dumnie zadzierając brodę, uśmiechając się elegancko, dostojnie i godnie. Nie on jeden. Malfoye obrośli w piórka, ale i inne rody zdawały się cicho szeptać, a oczy kierowane w stronę Voldemorta pełne były emocji. Różnych.
Risteard spojrzał na Randolfa i pokiwał głową, kiedy ten przemówił znów do wszystkich, a po chwili skierował swe obawy szeptem przeznaczonym tylko dla jego uszu. Nestor zmarszczył brwi i potarł palcami skroń. W jego oczach i głosie rozbrzmiała trwoga i niepokój.
— Nie znamy tego człowieka, ale czy nie wiemy do czego może być zdolny? A wygląda na to, że dziś możemy być tylko za, lub przeciw. Nie narażę naszej rodziny na jego gniew, jeśli okaże się zbyt potężny. Musimy dziś być rozważni, Randolfie. Rozważniejsi i uważniejsi niż kiedykolwiek. Jeśli poprą go nasi sojusznicy, my również musimy. Ale poczekamy jeszcze na rozwój wypadków…
Nestor Greengrass wskazał w Magnusa oskarżycielsko palcem.
— Cóż za bzdura! Harold Longbottom wypełnia swoje obowiązki należycie, lordzie Rowle. Odpowiadał za sztab kryzysowy i doskonale spełnił się w tej roli po zamachu na ministerstwo. Zamachu, za który odpowiadają czarnoksiężnicy. Tacy, jak wy!
Harold Longbottom nie odpowiedział Magnusowi, nie spojrzał nawet na niego, nieustannie kierując wzrok w postać, którą okazał się być Czarny Pan. w przeciwieństwie do lorda Avery.
— Lordzie Rowle, nie jestem zainteresowany twoją propozycją.
Zarówno Antony Skamander, jak i Anthony Macmillan w akompaniamencie ryków nestora (i łagodnych epitetów kierowanych w jego stronę), skierowali różdżki, łącząc ich moc, wypowiadając zaklęcie skierowane w samo centrum Stonehenge. Siła obu różdżek wystarczyła, aby aby ziemia w środku kamiennego kręgu zaczęła powoli drżeć. W tej chwili, podniosły się pierwsze hałasy i okrzyki. A czarodzieje — przynajmniej niektórzy — zareagowali błyskawicznie.
Magnus Rowle skierował różdżkę w kierunku Anthony’ego Macmillana i rzucił w niego wyjątkowo potężnym zaklęciem petryfikującym. Zaraz za lecącą w jego kierunku wiązką zaklęcia, pojawił się gęsty, toksyczny śluz, który opadł na ziemię.
Młody nestor, Tristan Rosier zareagował szybko, wykazując się olbrzymim refleksem. Z jego różdżki wyprysnęła moc, dostatecznie silna, aby otoczyć jego siostrę Melisande i byłego nestora ochronną kopułą najsilniejszej odmiany protego.
W tym samym czasie doprowadzony do wściekłości Salazar Travers, pochwyciwszy rodowy oręż, ruszył z impetem w kierunku aurora, ściskając w dłoniach kołyszące się dwumetrowe wiosło. Biegł szybko, a kroki stawiał duże, już z daleka czyniąc zamach.
Drżąca powoli ziemia zaczynała wywoływać panikę we wszystkich sektorach. Drżało całe Stonehenge, a siła ruchów bardzo szybko rosła. Marcel Parkinson chcący ochronić siebie i swoją ukochaną Odette wzniósł różdżkę i wypowiedział formułę zaklęcia, a czarownica, która ledwie się ocknęła, z niezwykłą siłą mu zawtórowała, przyciągając ku sobie Elodie. Dzięki temu i ich otoczyła silna, ochronna tarcza.
Zachary Shafiq podjął decyzję o rzuceniu Regressio w stronę Skamandera. Wiązka zaklęcia przemknęła pomiędzy czarodziejami, sunąc prosto na czarodzieja.
Percival Nott, który ostatecznie nie zdecydował się odejść, spróbował podjąć próbę wyczarowania magicznej tarczy. I choć przyciągnął do siebie Elise, która uniosła różdżkę, chcąc mu pomóc, nie udało im się stworzyć silnej bariery. Być może, gdyby Lysander otrząsnął się w porę, cała trójka ukryłaby się pod bezpieczną kopułą.
Ale i Ullysessowi Ollivanderowi nie powiodło się zaklęcie. Titus i Julia w mgnieniu oka zniknęli ze Stonehenge, używając do tego świstoklika.
Alphard Black z nadzieją patrzył na swojego brata, ale Lupus nie podjął próby wsparcia go w wyczarowaniu bariery, przez co światło błysnęło z różdżki czarnoksiężnika, lecz było zbyt słabe, aby uformować mu ochronę.
Alexander doskoczył do Archibalda, lecz pozbawiony wsparcia nie był zdolny do ochronienia nestora Prewettów, ani nikogo więcej przed skutkami zaklęcia, które stopniowo rosło tuż pod ich nogami.
Heroiczny czyn Lucana Abbotta spełzł na niczym. Mimo dobrych chęci, tarcza nie uformowała się przed Anthonym Skamanderem, który cały czas towarzyszył członkom jego rodu.
Wtedy też na środek, przed wszystkich wystąpił lord Crouch, ściągając na siebie niewielką uwagę członków rodów, już mocno zaabsorbowanych zdarzeniem sprzed chwili. Alfred Malfoy wycofał się gwałtownie do członków swojego rodu.
To trwało moment. Dosłownie jeden, krótki moment, gdy Voldemort skierował różdżkę w kierunku Skamandera i nie mówiąc nic sprowadził go na kolana. Wpierw wyraz twarzy, a później i głośny krzyk będący wyrazem niewyobrażalnego bólu wypełnił Stonehenge. Na jego ciele pojawiły się ślady krwi. Od maleńkich czerwonych kropek rosły w krwiste plamy, które po chwili obejmowały całą jego postać. Harold Longbottom zareagował praktycznie od razu, kiedy on, jeszcze przed wszystkimi pojął, co się właściwie dzieje. Postąpił krok do przodu w stronę Voldemorta, a z jego różdżki pomknęło zaklęcie. Voldemort uwolnił Skamandera, którego ciało bezwładnie opadło na trawę i obronił się przed atakiem zdegradowanego bezprawnie Ministra Magii.
A więc wszystko było już jasne. Arystokraci zdecydowali. Ziemia zaczęła się trząść. Coraz mocniej. Z każdą chwilą. Ale z nich wszystkich tylko dwóch czarodziejów zdawało się nie zwracać uwagi na drżenie pod stopami. Atak Lorda Voldemorta na Skamandera został gwałtownie przerwany przez obalonego Ministra Magii. Harold Longbottom posłał w kierunku czarnoksiężnika dwa zaklęcia, ale jego tarcza znów oba odbiła.
Trzęsienie ziemi wywołane przez dwóch buntowników wzmogło się gwałtownie. Czarodzieje, którym nie udało się ukryć pod kopułą protego totalum lub uciec, zaczęli się gwałtownie kołysać, chwiać. Wielu ze zgromadzonych zerwało się z miejsc i tłumnie zaczęło uciekać. Ziemia — począwszy od samego środka, gdzie stali Rycerze Walpurgii w towarzystwie Lorda Voldemorta, odpierającego ataki Harolda Longbottoma, zaczęła pękać i wypiętrzać się. Pęknięcia w ziemi, zmieniły się w szczeliny, które pomknęły w kilku kierunkach, aż po sam kraniec niektórych sektorów. Trzęsienie ziemi okazało się wyjątkowo silne, ziemia przestała wibrować. Drżała, trzęsła się tak, że nikt nie był w stanie ustać na nogach. Szczeliny poszerzały się, pojawiały się uskoki w ziemi i zapadliska. Posypały się zaklęcia. Przewróceni czarodzieje zaczęli zsuwać się w otchłań i czeluście powstałe w ziemi. Próbowali się z nich wyciągnąć, ale krzyki paniki i przerażenia, szczególnie te gwałtownie urwane, którym towarzyszył głuchy trzask pękających kości, wskazywały na to, że nie wszystkim się to udało. Zgromadzeni w Stonehenge padali jak muchy, na ziemię, nie tylko tłukąc się dotkliwie, ale doznając chwilowego otępienia. Świat wokół wirował. Kto miał szczęście, aby nie uderzyć się w głowę, stłukł sobie rękę, którą przeszywał dotkliwy ból.
Wśród okrzyków przerażenia i rosnącej paniki pojawiły się również inne głosy, gniewne i buntownicze: „hańba”, „zdrada” i „tak się nie godzi”. Ludzie wstawali nieudolnie na kolana i taranowali się wzajemnie. Część chciała zostać i podjąć walkę, część chciała odejść i opuścić to miejsce. Jednak nim ktokolwiek opuścił Stonehenge z ciemnych chmur wiszących nad zgromadzeniem strzelił piorun, w jeden z najwyższych kamieni, powodując na nim głębokie i wyraźne pęknięcie; kilka mniejszych kawałków posypało się na ziemię. Stonehenge, pod wpływem trzęsienia ziemi, waliło się, kamienie sypały na ziemię, wpadały w szczeliny w ziemi. Ten moment przyniósł ze sobą coś nieoczekiwanego. Przyniósł zimno, które wstrząsnęło wszystkimi obecnymi. Chłód, którzy przenikał aż do szpiku, zmieniał szybkie, gorące oddechy w kłębki białej pary. Szczek zębów zaczął doskwierać co drugiemu czarodziejowi, podobnie jak niemożliwe do powstrzymania dreszcze. Każdemu z zebranych włosy na rękach stanęły dęba, a na karku pojawiła się gęsia skórka. Prócz zimna przyszło zniechęcenie. Przyszło poczucie bezsilności i strach tak potworny, że chęć walki i obrony odeszły w niepamięć. Był tylko bezsens i towarzyszące mu koszmarne myśli. Myśli, które sięgały każdego, przywołując mu na myśl najstraszniejsze obrazy i wizje, jakie mogłyby go kiedykolwiek nawiedzić.
A każdy kto zdecydował się choć na chwilę unieść wzrok na niebo, z którego lunął deszcz, mógł ujrzeć gęsto zgromadzone sylwetki zakapturzonych postaci, które zawisły nad Stonehenge w całkowitym bezruchu, gotowe jednak do działania. Wyglądały tak, jakby strzegły tego miejsca, lub czekały na znak, pozwalający im na wysysanie duszy ze zgromadzonych czarodziejów. Dementorzy. Nie jeden, nie dwa. Cała ich armia, otaczająca Stonehenge, które lada moment miało zmienić się w zbiorową mogiłę.
Arystokraci byli w pułapce. Cisnący się w kotle, pod którym ktoś rozniecił ogień, aby ugotować ich i spożyć na kolację. Wyglądało na to, że jest za późno na cokolwiek.
| Czas na odpis wynosi 72h. MG przypomina o prośbie NIE ODPISYWANIA NA OSTATNIĄ CHWILĘ.
Relacje rodowe zostały ustanowione, to wy tworzycie dziś ich historię. Ale wymaga od was aktywnego uczestnictwa i zaangażowania, szczególnie od moderatorów rodów, w których rękach się znalazła. Rodowe relacje muszą mieć swoje odzwierciedlenie w forumowej rzeczywistości. Nie polegają one jedynie na wiązaniu się z sympatii i zacieśnianiu więzów przez wzgląd na pojedyncze rozgrywki. Opierają się one na wzajemnych zależnościach, na wspólnych profitach, powiązaniach, umowach. Dlatego wierzę, że zostały dobrze przez was przemyślane.
Relacje rodów tkwią w rękach moderatorów, których przywilejem i obowiązkiem jest ich pilnowanie. Jeśli za kilka miesięcy nawiązane podczas spotkania w Stonehenge sojusze nie będą miały swojego odzwierciedlenia w praktyce; nie będzie związków, koligacji, umów, sojusze pozytywne zostaną uznane za wymarłe i nieobowiązujące i przesunięte na stopę neutralną. Podobnie relacje negatywne, których jedynym powodem będzie niczym niepodparta niechęć względem siebie, zostaną uznane za obojętne, a tym samym przesunięte do neutralnych. Moderatorzy rodów będą poproszeni o przedstawienie aktualnych sytuacji z uwzględnieniem powyższych zmian w historii rodu.
- Mapka:
Kolorem szary oznaczono szczeliny wywołane trzęsieniem ziemi, a także wskazano obszar działania zaklęcia (obejmuje praktycznie całe Stonehenge), a więc wszystkich zgromadzonych, poza patrolem egzekucyjnym, który stoi na zewnątrz, pomiędzy kamieniami a rowem. To znaczy, że skutkami zaklęcia objęci są wszyscy.
W stronę Anthony’ego Macmillana leci zaklęcie (Petryficus Totalus) z mocą 118 oczek.
W stronę Anthony’ego Skamandera leci Salazar Travers oraz Regressio Shafiqa.
Kolejka powinna wyglądać tak:
Travers/Shafiq - Skamander
Rowle - Macmillan
Biorąc pod uwagę zbieżność imion, jeśli w kolejnej turze nie zostanie wskazany, KTÓRY Anthony, Mistrz Gry sobie wylosuję właściwego.
- Żywotność:
Obrażenia: 74 (tłuczone) obejmują szereg siniaków, stłuczeń dowolnie wybranych DWÓCH elementów ciała, z uwzględnieniem, że są one na tyle wielkie, że obrzęk nastąpił od razu, podobnie jak zaczerwienienie i bardzo silny ból spowodowany dużym urazem , uniemożliwiającym normalne funkcjonowanie owej części ciała (np. jeśli jest to nadgarstek, należy uznać uraz za stłuczenie z rozerwaniem torebki stawowej;)
Anthony Skamander: 10/248 (kara: -70) [74 tłuczone, 110 psychiczne, 54 kłute]
Anthony Macmillan: 141/215 (kara: - 15)
Cyneric Yaxley: 216/290 (kara: -10)
Louvel Rowle: 136/210 (kara: -15)
Rosemary Flint: 141/215 (kara: -15)
Lupus Black: 143/217 (kara: -15)
Magnus Rowle: 206/280 (kara: -10)
Salazar Travers: 126/200* (kara: -15)
Zachary Shafiq: 136/210 (kara: -15)
Percival Blake: 192/266 (kara: -10)
Elise Nott: 126/200 (kara: -15)
Amadeus Crouch: 132/206 (kara: -15)
Ulysses Ollivander: 131/200 (kara: -15)
Alphard Black: 141/220 (kara -15) [w tym 5 psychiczne]
Alexander Farley: 146/220 (kara: -15)
Lucan Abbott: 158/232 (kara: -15)
Morgoth Yaxley 102/176 (kara: -20)
Archibald Prewett 134/208 (kara: -15)
Lysander Nott 158/235 (kara: -15)
Eddard Nott 145/219 (kara: -15)
Edgar Burke 149/223 (kara: -15)
Quentin Burke 67/141 (kara: -30)
Artur Longbottom 168/242 (kara: -15)
Craig Burke 174/248 (kara: -15)
*Nieposiadający wsiąkiewki, a także tabeli z żywotnością zostali obdarowani przez MG żywotnością standardową.
ZGŁOSZONE WNIOSKI I POSTULATY:
I. Sprawy ogólne
- I. Sprawy ogólne:
1)Wotum nieufności wobec ministra:
ZA: 19 (Yaxley, Rowle, Avery, Shafiq, Rosier, Selwyn, Burke, Lestrange, Fawley, Crouch, Parkinson, Nott, Travers, Black, Carrow, Bulstrode, Shacklebolt, Slughorn, Flint)
Przeciw: 6 (Prewett, Greengrass, Macmillan, Longbottom, Abbott, /Percival; Alexander/, Ollivander) ZATWIERDZONE
2)Poparcie dla Morgany Selwyn jako stałego następcy nestora rodu Selwyn.
5 (Mallfoy, Travers, Nott, Rosier, Parkinson) ZATWIERDZONE
3)Ograniczenie kompetencji Ministra Magii
ZA: 1 (Flint) ODRZUCONE4)Śledztwo w sprawie śmierci nestora Fenwicka
ODRZUCONE5)Wyprowadzenie Skamandera
ODRZUCONE
6)Cronus Malfoy jako nowy Minister Magii ZATWIERDZONE
- II. Wyciszenia:
1)Wyciszenie Alexandra Selwyna.
ZA: 6 (Rosier, Selwyn, Crouch, Nott, Yaxley, Rowle, Shafiq i inni)
PRZECIW: 1 (Abbott) ZATWIERDZONE
2. Wyciszenie Percivala Notta
ZA: 1 (Nott) ODRZUCONE
3. Wyciszenie Lucana Abbotta
ZA: 2(Yaxley, Burke) ODRZUCONE
- III. Relacje rodowe:
Zmiana stosunku Fawley-Longbottom na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunku Yaxley-Ollivander na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków: Selwyn-Abbott, Greengrass, Longbottom, Macmillan, Weasley na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Selwyn-Travers na pozytywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunkków Lestrange-Prewett na negatywny. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Lestrange-Burke na pozytywny. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Yaxley-Greengrass na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Rosier-Flint na negatywne. WYCOFANE
Zmiana stosunków Prewett- Ollivander, Longbottom, Greengrass na pozytywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Prewett-Selwyn na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Crouch-Abbott, Macmillan, Prewett na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Crouch-Travers, Lestrange na pozytywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Black-Yaxley na pozytywny. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Black-Travers, Fawley na neutralny. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Black-Abbott, Macmillan, Ollivander na negatywny. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Burke-Greengrass, Ollivander na negatywny. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Burke-Travers, Parkinson na pozytywny. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Burke-Selwyn, Fawley na neutralne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Shafiq-Abbott na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Shafiq-Shacklebolt na pozytywne. WSTRZYMANE
Zmiana stosunków Shafiq-Parkinson na pozytywne. ODRZUCONE
Zmiana stosunków Yaxley-SHAFIQ na pozytywne. ODRZUCONE
Zmiana stosunków Yaxley-Travers na neutralne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Yaxley-Prewett na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Flint-Parkinson napozytywneneutralne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Flint-Selwyn na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Fawley-Parkinson na pozytywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Fawley-Carrow na pozytywne. ODRZUCONE
Zmiana stosunków Fawley-Lestrange na neutralne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Fawley-Abbott, Greengrass na neutralne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Fawley-Weasley na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Parkinson-Longbottom, Abbott, Prewett na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Lestrange-Malfoy, Travers, Yaxley na pozytywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Lestrange-Avery, Rowle, Selwyn na neutralne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Lestrange-Greengrass, Longbottom, Macmillan na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Rowle-Burke na pozytywne.
Zmiana stosunków Rowle-Travers, Lestrange, Crouch na neutralne ZATWIERDZONE Carrow ODRZUCONE
Zmiana stosunków Rowle-Macmillan, Greengrass, Longbottom na negatywne. ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Rosier-Travers na pozytywne ZATWIERDZONE
Zmiana stosunków Rosier-Crouch na nautralne. ZATWIERDZONE[/b][/u]
Czarny Pan, stojący jako jedyny wśród wszystkich czarodziejów na równych nogach, na piętrzącym się w górę i łamiącym kamiennym okręgu, skierował różdżkę w górę, a kolejny piorun uderzył wprost w nią. Wokół zrobiło się niewyobrażalnie jasno, powietrze stało się naelektryzowane, gęste, wprowadzało ciała we drgania. Ładunek elektryczny, łączący gniewne, burzowe niebo z Czarną Różdżką przypominał iskrzącą się nic, ledwie widoczną dla tych — którzy stali ochronieni kopułą Protego Totalum. Przeszywający grzmot towarzyszył urwaniu połączenia, echem niósł się po Salisbury, zerwał się nagły wiatr, a deszcz lunął wszystkim prosto na głowy, łamiąc utworzoną przez służby barierę wokół Stonehenge.
Czarny Pan wycelował różdżką w Macmillana, a niewerbalny Cruciatus ugodził go prosto w pierś. Klątwa, którą został trafiony była tak potężna, że czarodziej od razu zapragnął umrzeć. Ból rozrywał go od wewnątrz, zmsusił go do wydania krzyku — najgłośniejszego na jaki go było kiedykolwiek stać. I nie mógł, nie potrafił się mu przeciwstawić. Ciało rozpadało się, krew wrzała. Przeszywało go tysiące igieł, palił go żywy ogień. I śmierć była jedynym, co mogło przynieść mu ukojenie i to ją chciał teraz spotkać.
Czarny Pan wycelował różdżką w Macmillana, a niewerbalny Cruciatus ugodził go prosto w pierś. Klątwa, którą został trafiony była tak potężna, że czarodziej od razu zapragnął umrzeć. Ból rozrywał go od wewnątrz, zmsusił go do wydania krzyku — najgłośniejszego na jaki go było kiedykolwiek stać. I nie mógł, nie potrafił się mu przeciwstawić. Ciało rozpadało się, krew wrzała. Przeszywało go tysiące igieł, palił go żywy ogień. I śmierć była jedynym, co mogło przynieść mu ukojenie i to ją chciał teraz spotkać.
Dokonywał wielkich rzeczy strasznych, to prawda, ale wielkich
Czarny Pan
Zawód : Czarnoksiężnik
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Ja, który zaszedłem dalej niż ktokolwiek inny na drodze do nieśmiertelności...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Konta specjalne
Zaprzeczył ruchem głowy w odpowiedzi na pytanie lorda nestora. Nie znalazł żadnej wybranki, ale mógłby ją w najbliższym czasie znaleźć. Sorphon miał rację co do tego, że ta kwestia powinna zostać pozostawiona na później. Może takie przyjaźnie nic by nie zmieniły.
Cała ta sytuacja zmieniła się w momencie, gdy rzucone przez Skamandera, a podtrzymane przez niego zaklęcie powiodło się, a ziemia się zatrząsnęła. Tu jednak musiał liczyć się z zaklęciem, które zostało rzucone przez Rowle’a. Zaskoczony próbował natychmiast zareagować, rzucając głośno zaklęcie obronne na siebie:
- Protego Maxima!
Wątpił jednak moc swojego zaklęcia. Nigdy przecież nie był dobry w obronie przed zaklęciami. Wciąż był w szoku, że poprzednie zaklęcie się udało. Trzęsienie dodatkowo go dekoncentrowało. Nie spodziewał się, że wywoła tak silne trzęsienie. Natychmiast padł na nogi. Ziemia rozstąpiła się w sektorze Macmillanów. Nastąpił zupełny chaos, on stracił rozeznanie, nie potrafił dokładnie określić co się dzieje. Zauważył jedynie, że nagle się ochłodziło, spadł deszcz, a na niebie pojawiły się zakapturzone postaci.
Zaraz za tym przeszył go niewyobrażalny ból, nad którym nie potrafił zapanować. Zrozumiał jedynie tyle, że znalazł się pod czarnoksiężniczym urokiem, a i to było mu w pewien sposób wątpliwe (bo nie zauważył kto go rzucił, a i nie miał czasu na zbyt długie rozmyślanie o tym) i jedyne czego pragnął to, to żeby natychmiast się to wszystko skończyło. Natychmiast, zaraz, nawet jeżeli miałby umrzeć tu i teraz. Śmierć w tym wszystkim wydawała mu się najlepszym rozwiązaniem. Cokolwiek, byleby nie odczuwał tego przeklętego bólu, nie mówiąc już o samym poczuciu bezsensowności swojego istnienia. Najlepiej, żeby ktoś go dobił tu i teraz, choćby sam nestor, byleby nic już nie czuł. Ktoś krzyczał... może on, może on sam w myślach, może ktoś drugi. Nie potrafił tego określić, ale miał wrażenie, że rozrywały mu się same uszy.
Cała ta sytuacja zmieniła się w momencie, gdy rzucone przez Skamandera, a podtrzymane przez niego zaklęcie powiodło się, a ziemia się zatrząsnęła. Tu jednak musiał liczyć się z zaklęciem, które zostało rzucone przez Rowle’a. Zaskoczony próbował natychmiast zareagować, rzucając głośno zaklęcie obronne na siebie:
- Protego Maxima!
Wątpił jednak moc swojego zaklęcia. Nigdy przecież nie był dobry w obronie przed zaklęciami. Wciąż był w szoku, że poprzednie zaklęcie się udało. Trzęsienie dodatkowo go dekoncentrowało. Nie spodziewał się, że wywoła tak silne trzęsienie. Natychmiast padł na nogi. Ziemia rozstąpiła się w sektorze Macmillanów. Nastąpił zupełny chaos, on stracił rozeznanie, nie potrafił dokładnie określić co się dzieje. Zauważył jedynie, że nagle się ochłodziło, spadł deszcz, a na niebie pojawiły się zakapturzone postaci.
Zaraz za tym przeszył go niewyobrażalny ból, nad którym nie potrafił zapanować. Zrozumiał jedynie tyle, że znalazł się pod czarnoksiężniczym urokiem, a i to było mu w pewien sposób wątpliwe (bo nie zauważył kto go rzucił, a i nie miał czasu na zbyt długie rozmyślanie o tym) i jedyne czego pragnął to, to żeby natychmiast się to wszystko skończyło. Natychmiast, zaraz, nawet jeżeli miałby umrzeć tu i teraz. Śmierć w tym wszystkim wydawała mu się najlepszym rozwiązaniem. Cokolwiek, byleby nie odczuwał tego przeklętego bólu, nie mówiąc już o samym poczuciu bezsensowności swojego istnienia. Najlepiej, żeby ktoś go dobił tu i teraz, choćby sam nestor, byleby nic już nie czuł. Ktoś krzyczał... może on, może on sam w myślach, może ktoś drugi. Nie potrafił tego określić, ale miał wrażenie, że rozrywały mu się same uszy.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Anthony Macmillan' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 59
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Jakieś przerażające przeczucie zdaje się zakradać wprost ku płochemu sercu młodej damy, gdy dwójka czarodziejów skierowała różdżki w stronę bladego, emanującego aurą niebezpieczeństwa czarnoksiężnika. A potem był krzyk, krzyk, krzyk i jeszcze więcej krzyków, agonalnych, przepełnionych tak wielkim bólem do niedawna szczekającego plugastwami aurora, że ich echo będzie rozbijać się w snach dziewczątka przez wiele nocy, łącznie z jej własnym wydanym w odczuciu szczerej zgrozy. Ta przeradzała się jednak stopniowo w panikę, kiedy ziemia zaczęła drżeć, doprowadzając do obruszeń w potężnych kamieniach oraz podestach, które zajmowali liczni arystokraci. W pierwszym odruchu trwogi, Ellie była w stanie pochwycić wachlarzyk pozostawiony przez Marcela na siedzeniu obok, drugą rączkę zaś kurczowo zaciskała na dłoni starszego brata. Nie pomyślała o obronie, o uniesieniu różdżki i próbie utworzenia kopuły zdolnej ochronić ją oraz najbliższych (i Odette). Zapewne wywołałoby to niezaprzeczalne ukłucie zawstydzenia ogromnego, zażenowania kalającego jasne policzki soczystym różem, gdyby nie nasilający się strach, kiedy Stonehenge waliło się na jej oczach, a jedna ze szczelin nie ukazała się tuż obok Parkinsonów. Nie powstrzymała tedy pisku, nie zareagowała nawet obrzydzonym wzdrygnięciem, kiedy półwila przyciągnęła ją do siebie, tym samym pociągając za sobą również jej brata i wraz z mężem, obronili ich przed uszczerbkiem. Elodie pragnęła wierzyć, że słyszane krzyki oraz trzaski, były efektem sypiącego się gruzu z niegdyś szlachetnego zabytku, lecz okrutna świadomość szeptała, iż właśnie działa się krzywda największa. Iż oto ludzie tracili życie oraz zdrowie. Nie! Ma ochotę wrzasnąć w sposób, jaki lady nie przystoi wcale, szklanymi ślepiami obserwując zasłonę deszczu oraz rodzącej się rozpaczy. Wzrok jej niemal natychmiast sunie w stronę sektora zajmowanego przez ród Burke, nie mogąc dostrzec postaci Quentina, ma wrażenie, że jakaś lodowata dłoń zacisnęła się na jej gardle. Elise, Eddard, Lysander (ale nie Percy, już nie), ich również nie była w stanie przyuważyć. Łzy pragnęły uwolnić cały ten strach oraz rozpacz, jednak to nie był koniec. Morgano, to nie był koniec! Chłód nadszedł niespodziewanie, przeszywając do szpiku kości, mrożąc krew i serce, doprowadzając umysł do stanu beznadziei. Nie było ratunku, zostali odcięci od świata, deszcz zniszczył jej ukochaną etolę, narzeczony najprawdopodobniej zaginął wraz z jej kuzynostwem, a swe życie zawdzięcza francuskiej kwoce odzianej w najprzedniejsze materiały. Nie potrafiła wyzbyć się tego zniechęcenia, marazmu wprawiającego członki w ociężałość, a uniesienie wzroku ku niebu w teatralnym geście utraty nadziei, mogła skomentować kolejnym, acz cichszym piskiem. Niezliczeni dementorzy skryli sobą niebo, wyrywając z piersi artystki płytki oddech, który ledwo mogła potem zaczerpnąć. Dopiero ból szczupłych palców przywrócił ją do zmysłów, a orzech tęczówek skupił się na wachlarzyku. Przecież, to był świstoklik, którym tu przybyli!
— PAPO! Nestorze! — krzyczy Elodie, nie bacząc na to, iż nie wypada jej unosić głosu — Świstoklik! Proszę się chwycić! Odette, Marcel, zdejmijcie osłonę! Prędko! — nakazuje wciąż lekko spanikowana, rozkładając trzymany wachlarzyk. Szarpnięciem zmusza brata do pochwycenia fragmentu i kiedy reszta rodziny czyni to samo, słowami veni, vidi, amavi ma zamiar aktywować świstoklik, który przeniesie ich z powrotem do Broadway Tower, tak jak został zaklęty. Bariera ochronna pękła, wpuszczając ze sobą deszcz, stąd Prakinson wierzyła, iż mogą się dzięki temu teleportować. I uciekać, uciekać jak najszybciej z tego koszmaru krzykiem skalanego.
| Parkinsonowie przybyli do Stonehenge przy pomocy świstoklika (wachlarzyk), którym planowali powrócić. Tym samym Elodie próbuje go użyć, przenosząc siebie, starszego brata, Odette, Marcela, Vincenta oraz Nestora do rodowej siedziby. Jeżeli akcja się powiedzie, poprosimy o zt!
— PAPO! Nestorze! — krzyczy Elodie, nie bacząc na to, iż nie wypada jej unosić głosu — Świstoklik! Proszę się chwycić! Odette, Marcel, zdejmijcie osłonę! Prędko! — nakazuje wciąż lekko spanikowana, rozkładając trzymany wachlarzyk. Szarpnięciem zmusza brata do pochwycenia fragmentu i kiedy reszta rodziny czyni to samo, słowami veni, vidi, amavi ma zamiar aktywować świstoklik, który przeniesie ich z powrotem do Broadway Tower, tak jak został zaklęty. Bariera ochronna pękła, wpuszczając ze sobą deszcz, stąd Prakinson wierzyła, iż mogą się dzięki temu teleportować. I uciekać, uciekać jak najszybciej z tego koszmaru krzykiem skalanego.
| Parkinsonowie przybyli do Stonehenge przy pomocy świstoklika (wachlarzyk), którym planowali powrócić. Tym samym Elodie próbuje go użyć, przenosząc siebie, starszego brata, Odette, Marcela, Vincenta oraz Nestora do rodowej siedziby. Jeżeli akcja się powiedzie, poprosimy o zt!
Run your fingers through my hair,
Tell me I'm the fairest of the fair
Tell me I'm the fairest of the fair
Szczyt obracał się na jego oczach w chaos, przerastając jego możliwości. Chciał coś zrobić, przerwać to szaleństwo, ale nie mógł zrobić nawet jednego kroku. Był rozdarty, dwie strony jego osobowości szarpały bezlitośnie, nie pozwalając mu zdecydować. Całe do zgromadzenie przeradzało się mroczną karykaturę, którą tylko krok dzielił od rzezi. Spojrzał za siebie, Mare dalej stała za nim, w jej oczach widział strach, ale też determinację oraz chyba coś jeszcze. Nie zostawi go? Czyżby ona... w sercu Artura zagościło ciepło, którego nie spodziewał się w tak dramatycznej chwili. Towarzyszył temu jednak wielki ból.
- Uciekaj - błagał zrozpaczony.
Czarny Pan w pełni swojej potęgi miażdżył swoich wrogów, a był w tym równie przerażający co niezwykły. Taka moc, ile dobra mógłby dokonać... zamiast tego wolał jednak uwięzić ten świat w mroku. Dzierżąc Czarną Różdżkę wydawał się niepokonany, niczym jakiś okrutny bóg stępujący między śmiertelników. Z łatwością odpierał ataki, a kolejni zwolennicy składali mu hołd.
Patrzył osłupiały jak Macmillan oraz Skamander w heroicznym zrywie rzucili zaklęcie. Chciał ich powstrzymać, świadom jaki chaos może sprowadzić ich czyn. Z drugiej jednak strony, byli w beznadziejnej sytuacji, więc kto wie jaki to będzie miało dla zebranych skutek. Może ta odważna głupota pozwoli przerwać ten koszmar.
Ziemia zadrżała, pod wpływem trzęsienia Stonehange, jeden z najstarszych świadków historii czarodziejów, walił się w posadach. Czarny Pan jednak stał niewzruszony, jakby całe zajście go nie dotyczyło. Przez myśl Arturowi przeszło Aequitio, ale coś takiego może doprowadzić do jeszcze większej rozpaczy. Ostateczność, której nikt nie powinien używać.
Anthony Macmillan był w desperackiej sytuacji, ale nie tak całkiem daleko od Longbottoma, może zdołałby mu pomóc... wtedy poczuł charakterystyczny chłód, coś, czego nie zapomina się do końca życia. Podsycało zniechęcenie i apatię, pchało w kierunku desperacji. Strach. Przez deszcz dostrzegł mroczne sylwetki, zakapturzone upiory. Dementorzy, jeszcze nigdy nie widział ich tak wielu. Czekali, więżąc zebranych w pułapce.
- Uciekaj, proszę! - rzucił za siebie, czując odpływającą z niego wolę. Ostatkiem sił złapał mocniej różdżkę, przypominając sobie o małym światełku szczęścia. Tak małym w otaczającej ich ciemności. - Expecto Patronum!
- Uciekaj - błagał zrozpaczony.
Czarny Pan w pełni swojej potęgi miażdżył swoich wrogów, a był w tym równie przerażający co niezwykły. Taka moc, ile dobra mógłby dokonać... zamiast tego wolał jednak uwięzić ten świat w mroku. Dzierżąc Czarną Różdżkę wydawał się niepokonany, niczym jakiś okrutny bóg stępujący między śmiertelników. Z łatwością odpierał ataki, a kolejni zwolennicy składali mu hołd.
Patrzył osłupiały jak Macmillan oraz Skamander w heroicznym zrywie rzucili zaklęcie. Chciał ich powstrzymać, świadom jaki chaos może sprowadzić ich czyn. Z drugiej jednak strony, byli w beznadziejnej sytuacji, więc kto wie jaki to będzie miało dla zebranych skutek. Może ta odważna głupota pozwoli przerwać ten koszmar.
Ziemia zadrżała, pod wpływem trzęsienia Stonehange, jeden z najstarszych świadków historii czarodziejów, walił się w posadach. Czarny Pan jednak stał niewzruszony, jakby całe zajście go nie dotyczyło. Przez myśl Arturowi przeszło Aequitio, ale coś takiego może doprowadzić do jeszcze większej rozpaczy. Ostateczność, której nikt nie powinien używać.
Anthony Macmillan był w desperackiej sytuacji, ale nie tak całkiem daleko od Longbottoma, może zdołałby mu pomóc... wtedy poczuł charakterystyczny chłód, coś, czego nie zapomina się do końca życia. Podsycało zniechęcenie i apatię, pchało w kierunku desperacji. Strach. Przez deszcz dostrzegł mroczne sylwetki, zakapturzone upiory. Dementorzy, jeszcze nigdy nie widział ich tak wielu. Czekali, więżąc zebranych w pułapce.
- Uciekaj, proszę! - rzucił za siebie, czując odpływającą z niego wolę. Ostatkiem sił złapał mocniej różdżkę, przypominając sobie o małym światełku szczęścia. Tak małym w otaczającej ich ciemności. - Expecto Patronum!
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Dyskusja w Stonehenge robiła się coraz bardziej zażarta, lecz Edgar postanowił powoli się z niej wycofać, nie słysząc żadnych nowych argumentów. Przysłuchiwał się za to słowom pozostałych nestorów i obserwował twarze zebranych, wyłapując słowa skierowane bezpośrednio do niego.
- Dziękujemy za propozycję, lordzie Rowle. Przemyślimy ją - odpowiedział Magnusowi, przenosząc wzrok na jego nestora. Nie chciał podejmować zbyt pochopnej decyzji, której nawet nie mógł w tym momencie podeprzeć żadną kontrpropozycją. Wolał wrócić do Durham i spokojnie się zastanowić, poza tym mimo wszystko musiał to przedyskutować z nestorem Rowle'ów.
Sprawa miała się inaczej z rzekomym ślubem Craiga. Natychmiastowa odmowa była oczywista i nie musiał długo zastanawiać się nad powodem takiej decyzji. - Ten człowiek, który stał w opozycji do woli całej rodziny, rzekomo został poparty przez lady Lucindę - przypomniał oschle lady Morganie; nie spodobało mu się to w jaki sposób na niego spojrzała. Jakby wiedziała coś więcej, ale przecież nie mogła. - Oczywiście, dobro rodziny jest dla mnie najważniejsze - dodał, co akurat było zgodne z prawdą. Może dlatego sir Alaric wybrał go jako swojego następcę, choć jego decyzja miała pozostać dla niego tajemnicą jeszcze na najbliższy czas.
Edgar był przekonany, że to Czarny Pan sięgnie po władzę. Na co miał czekać? Właśnie dlatego tak zdziwiła go kandydatura Cronusa Malfoy'a, chociaż musiał przyznać, że był to kandydat całkiem rozsądny. Przecież nie od dziś wiadomo, że jego rodzina od lat zajmuje się polityką - z pewnością posiada odpowiednie kwalifikacje, które pozwolą mu na sprawdzenie się na tym stanowisku, a których Edgar nie widział u żadnego członka swojej rodziny. - Ród Burke również popiera kandydaturę Cronusa Malfoy'a - skinął przy tym mężczyźnie głową, wyrażając swoje poparcie. Skoro Czarny Pan uważał, że nada się do tej roli, Edgar nie miał prawa mu się sprzeciwiać.
Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Dwóch gumochłonów postanowiło zaatakować Czarnego Pana, ale na szczęście każdego z nich spotkała zasłużona kara. Potem ziemia zaczęła się trząść, aż w końcu rozeszła się na boki. Wybuchła panika, ludzie próbowali uciekać w popłochu, Edgar też nie czuł się pewnie. Usłyszał słowa Czarnego Pana - idźcie, nikt nie musiał mu tego dłużej powtarzać. Wciąż miał przy sobie świstoklik, którym dostał się wraz z rodziną do Stonehenge. Spojrzał na Craiga, który stał dalej przy Lordzie Voldemorcie, upewniając się, że sam da radę się stąd wydostać. Musiał. Następnie podniósł się i ignorując przejmujący ból lewego barku i klatki piersiowej doskoczył do szarego sektora swojej rodziny. - Świstoklik - wychrypiał, dając znak Quentinowi i swojemu wujowi, wyciągając go przed siebie. To ich jedyna szansa, żeby szybko się stąd wydostać.
Wstrzymuję się ze zmianą relacji Burke-Rowle | zabieram Quentina i sir Alarica do Durham jeżeli jest to możliwe
- Dziękujemy za propozycję, lordzie Rowle. Przemyślimy ją - odpowiedział Magnusowi, przenosząc wzrok na jego nestora. Nie chciał podejmować zbyt pochopnej decyzji, której nawet nie mógł w tym momencie podeprzeć żadną kontrpropozycją. Wolał wrócić do Durham i spokojnie się zastanowić, poza tym mimo wszystko musiał to przedyskutować z nestorem Rowle'ów.
Sprawa miała się inaczej z rzekomym ślubem Craiga. Natychmiastowa odmowa była oczywista i nie musiał długo zastanawiać się nad powodem takiej decyzji. - Ten człowiek, który stał w opozycji do woli całej rodziny, rzekomo został poparty przez lady Lucindę - przypomniał oschle lady Morganie; nie spodobało mu się to w jaki sposób na niego spojrzała. Jakby wiedziała coś więcej, ale przecież nie mogła. - Oczywiście, dobro rodziny jest dla mnie najważniejsze - dodał, co akurat było zgodne z prawdą. Może dlatego sir Alaric wybrał go jako swojego następcę, choć jego decyzja miała pozostać dla niego tajemnicą jeszcze na najbliższy czas.
Edgar był przekonany, że to Czarny Pan sięgnie po władzę. Na co miał czekać? Właśnie dlatego tak zdziwiła go kandydatura Cronusa Malfoy'a, chociaż musiał przyznać, że był to kandydat całkiem rozsądny. Przecież nie od dziś wiadomo, że jego rodzina od lat zajmuje się polityką - z pewnością posiada odpowiednie kwalifikacje, które pozwolą mu na sprawdzenie się na tym stanowisku, a których Edgar nie widział u żadnego członka swojej rodziny. - Ród Burke również popiera kandydaturę Cronusa Malfoy'a - skinął przy tym mężczyźnie głową, wyrażając swoje poparcie. Skoro Czarny Pan uważał, że nada się do tej roli, Edgar nie miał prawa mu się sprzeciwiać.
Następne wydarzenia potoczyły się bardzo szybko. Dwóch gumochłonów postanowiło zaatakować Czarnego Pana, ale na szczęście każdego z nich spotkała zasłużona kara. Potem ziemia zaczęła się trząść, aż w końcu rozeszła się na boki. Wybuchła panika, ludzie próbowali uciekać w popłochu, Edgar też nie czuł się pewnie. Usłyszał słowa Czarnego Pana - idźcie, nikt nie musiał mu tego dłużej powtarzać. Wciąż miał przy sobie świstoklik, którym dostał się wraz z rodziną do Stonehenge. Spojrzał na Craiga, który stał dalej przy Lordzie Voldemorcie, upewniając się, że sam da radę się stąd wydostać. Musiał. Następnie podniósł się i ignorując przejmujący ból lewego barku i klatki piersiowej doskoczył do szarego sektora swojej rodziny. - Świstoklik - wychrypiał, dając znak Quentinowi i swojemu wujowi, wyciągając go przed siebie. To ich jedyna szansa, żeby szybko się stąd wydostać.
Wstrzymuję się ze zmianą relacji Burke-Rowle | zabieram Quentina i sir Alarica do Durham jeżeli jest to możliwe
We build castles with our fears and sleep in them like
kings and queens
kings and queens
Edgar Burke
Zawód : nestor, B&B, łamacz klątw
Wiek : 35
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Gdybym był babą, rozpłakałbym się rzewnie nad swym losem, ale jestem Burkiem, więc trzymam fason.
OPCM : 25 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 5
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +1
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 9
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Miał w tej chwili inne priorytety - to dlatego odpowiedział jako pierwszy na propozycję wysuniętą przez lady Morganę. Zdecydowanie mniej interesowały go w tej chwili zawiłości między rodami, zawiązywanie sojuszy i ocieplanie stosunków. Istotniejszym był fakt, że podobny związek mógł wykorzystać jako śmierciożerca. Kiedy jednak Edgar wypowiedział się głośno, całkowicie negując jego zgodę, Craig nie wyrzekł ani słowa. Zignorował jakiekolwiek posyłane mu spojrzenia, pozwalając sobie jedynie na ciche westchnięcie. Cóż jednak miał poradzić, jeśli nestor rodu tak sobie życzył, on musiał się dostosować.
- Tak jak wyrzekł mój nestor, rodzina Burke jest gotowa wesprzeć lorda Malfoya na stanowisku ministra magii - odezwał się, powtarzając słowa Edgara. - A tobie, starcze... dobrze radzę, opuść różdżkę - dodał jeszcze po chwili, celując własną bronią w Longbottoma. Groźby, które wypowiadał, były słowami rzucanymi na wiatr. Żaden z nich nie miał tyle mocy, aby przeciwstawić się lordowi Voldemortowi. Mimo to wiedział, że będą próbować. Że któryś w końcu nie wytrzyma napięcia i w nerwach spróbuje cisnąć jakąś drętwotę lub regressio. To, że owe zgromadzenie zakończy się latającymi w powietrzu zaklęciami, było bardziej niż pewne. Ale chyba nikt nie mógł przypuszczać, że sytuacja potoczy się tak dramatycznie.
To był dzień, który miał się zapisać w historii. Przełom. Porozumienie rodów. Utworzenie nowego, silnego ministerstwa i pozbycie się słabych ogniw - taki był cel całego tego zbiegowiska. I z pewnością szczyt w Stonehenge otrzyma swój własny rozdział w podręcznikach historii magii. Jako dzień, w którym rozpętała się wojna. Ale to była dobra wojna. Oczyszczająca. Jej celem było wycięcie w pień wszystkich zdrajców krwi. I nikt nie mógł zrobić niczego, aby ją powstrzymać.
Kiedy ku środkowi okręgu została wycelowana kolejna z różdżek, Burke aż syknął. Musiał przyznać, że aurorowi odwagi nie brakowało. Szkoda tylko, że jednocześnie popisał się swoją głupotą. Craig potrzebował chwili, aby podjąć niewypowiedziany przez Czarnego Pana rozkaz - śmiać się. Śmiać się z bezradności i tępoty maluczkiego aurora, który postanowił zaatakować najpotężniejszego z czarnoksiężników. Przez chwilę Burke był zbyt oburzony działaniami mężczyzny, by móc wydobyć z siebie coś, co przypominałoby śmiech. Ten nienaturalny wybuch wesołości zaraz i tak ucichł, a Craig niemal z fascynacją przyglądał się, jak Skamander zostaje poddany najgorszemu rodzajowi tortur. Wszyscy śmierciożercy wiedzieli, że Czarny Pan nie ma sobie równych również w legilimencji...
I w tym momencie jasne było już, że wygrali. Lord Voldemort ukazał się światu, wyciągnął rękę po władzę w Anglii i zamknął w dłoni. Niestety, to nie był czas ani miejsce na świętowanie. Niebezpieczeństwo nadeszło z dwóch stron - ziemia pod nogami rozstępowała się jak szalona, poruszana kolejnymi wstrząsami, tworząc wyrwy i szczeliny. Niebo natomiast okazało się wypełnione po brzegi żywą, kłębiącą się masą szponiastych, liszajowatych dłoni i łopoczących, podartych szat. Burke nie mógł powstrzymać lodowatej dłoni strachu, która chwyciła go za gardło. Pomimo kilku miesięcy rekonwalescencji od momentu jego ucieczki z Azkabanu, dementorzy wciąż napawali go lękiem. Jednak słowa Czarnego Pana przełamały ten przykry, lodowaty trans. Burke spojrzał najpierw na niego, przyjmując do wiadomości wydany rozkaz. Zanim jednak podjął próbę ucieczki, skierował jeszcze wzrok ku swoim kuzynom. Dopiero gdy upewnił się, że wszyscy Burke'owie zgromadzili się wokół świstoklika, sięgnął po dobrze znaną sobie potężną, mroczną moc, pragnąc przyjąć niematerialną postać czarnej mgły.
- Tak jak wyrzekł mój nestor, rodzina Burke jest gotowa wesprzeć lorda Malfoya na stanowisku ministra magii - odezwał się, powtarzając słowa Edgara. - A tobie, starcze... dobrze radzę, opuść różdżkę - dodał jeszcze po chwili, celując własną bronią w Longbottoma. Groźby, które wypowiadał, były słowami rzucanymi na wiatr. Żaden z nich nie miał tyle mocy, aby przeciwstawić się lordowi Voldemortowi. Mimo to wiedział, że będą próbować. Że któryś w końcu nie wytrzyma napięcia i w nerwach spróbuje cisnąć jakąś drętwotę lub regressio. To, że owe zgromadzenie zakończy się latającymi w powietrzu zaklęciami, było bardziej niż pewne. Ale chyba nikt nie mógł przypuszczać, że sytuacja potoczy się tak dramatycznie.
To był dzień, który miał się zapisać w historii. Przełom. Porozumienie rodów. Utworzenie nowego, silnego ministerstwa i pozbycie się słabych ogniw - taki był cel całego tego zbiegowiska. I z pewnością szczyt w Stonehenge otrzyma swój własny rozdział w podręcznikach historii magii. Jako dzień, w którym rozpętała się wojna. Ale to była dobra wojna. Oczyszczająca. Jej celem było wycięcie w pień wszystkich zdrajców krwi. I nikt nie mógł zrobić niczego, aby ją powstrzymać.
Kiedy ku środkowi okręgu została wycelowana kolejna z różdżek, Burke aż syknął. Musiał przyznać, że aurorowi odwagi nie brakowało. Szkoda tylko, że jednocześnie popisał się swoją głupotą. Craig potrzebował chwili, aby podjąć niewypowiedziany przez Czarnego Pana rozkaz - śmiać się. Śmiać się z bezradności i tępoty maluczkiego aurora, który postanowił zaatakować najpotężniejszego z czarnoksiężników. Przez chwilę Burke był zbyt oburzony działaniami mężczyzny, by móc wydobyć z siebie coś, co przypominałoby śmiech. Ten nienaturalny wybuch wesołości zaraz i tak ucichł, a Craig niemal z fascynacją przyglądał się, jak Skamander zostaje poddany najgorszemu rodzajowi tortur. Wszyscy śmierciożercy wiedzieli, że Czarny Pan nie ma sobie równych również w legilimencji...
I w tym momencie jasne było już, że wygrali. Lord Voldemort ukazał się światu, wyciągnął rękę po władzę w Anglii i zamknął w dłoni. Niestety, to nie był czas ani miejsce na świętowanie. Niebezpieczeństwo nadeszło z dwóch stron - ziemia pod nogami rozstępowała się jak szalona, poruszana kolejnymi wstrząsami, tworząc wyrwy i szczeliny. Niebo natomiast okazało się wypełnione po brzegi żywą, kłębiącą się masą szponiastych, liszajowatych dłoni i łopoczących, podartych szat. Burke nie mógł powstrzymać lodowatej dłoni strachu, która chwyciła go za gardło. Pomimo kilku miesięcy rekonwalescencji od momentu jego ucieczki z Azkabanu, dementorzy wciąż napawali go lękiem. Jednak słowa Czarnego Pana przełamały ten przykry, lodowaty trans. Burke spojrzał najpierw na niego, przyjmując do wiadomości wydany rozkaz. Zanim jednak podjął próbę ucieczki, skierował jeszcze wzrok ku swoim kuzynom. Dopiero gdy upewnił się, że wszyscy Burke'owie zgromadzili się wokół świstoklika, sięgnął po dobrze znaną sobie potężną, mroczną moc, pragnąc przyjąć niematerialną postać czarnej mgły.
monster
When I look in the mirror
I know what I see
One with the demon, one with the beast
I know what I see
One with the demon, one with the beast
The animal in me
Craig Burke
Zawód : Handlarz czarnomagicznymi przedmiotami, diler opium
Wiek : 34
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
If I die today, it won’t be so bad
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
I can escape all the nightmares I’ve had
All of my angry and all of my sad
Gone in the blink of an eye
OPCM : 7 +1
UROKI : 13 +3
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 32 +3
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Craig Burke' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Ciężki szok, w jakim znalazł się Lysander po szaleństwie najstarszego brata, nie pozwolił mu na jakąkolwiek reakcję. Siedział na promieniującej chłodem kamiennej ławie, z bladymi dłońmi zaciśniętymi na kolanach, i próbował jakoś ułożyć sobie w głowie ostatnie minuty rozpadającego się na kawałki życia. Nie spodziewał się tego, nie rozumiał, co kierowało Percivalem, gdy wyrzekał się rodu, wypowiadając tak hańbiące słowa, bratając się z Ollivanderami i przyjmując pochwały Prewetta. Zdradzał ich wspólne dzieciństwo, wpajane im od prawie trzech dekad ideały, zdradzał rodzinę. To musiała być choroba, Lysander nie znajdywał żadnego innego wytłumaczenia zachowania brata, ale potrzebował naprawdę wielkiego skupienia, by przekonać samego siebie. Czuł się oszukany, pozostawiony sam sobie; gniew i rozżalenie buzowały w nim z równą siłą. Jednocześnie chciał zepchnąć Percy'go z ich sektoru i obserwować, jak łamie sobie kości, spadając po każdym nierównym schodku, z drugiej zaś ponownie chciał spróbować swych sił w przekonywaniu, że Nott padł ofiarą jakiejś okrutnej odmiany smoczej ospy, która sprawiała, że mózg porastał grubymi łuskami. Lys nie przywykł do sprzeczności, jego życie było proste, pozbawione większych trosk, nieskomplikowane a teraz znalazł się w samym środku piekła.
Czarnomagiczne zaklęcia, przerażający Lord Voldemort, wrzaski i krzyki, idiotyczny Harold Longbottom - i jeszcze głupszy Macmillan oraz człowiek znikąd, wieśniak, którzy...naprawdę chcieli zniszczyć ich wszystkich, sprawić, by pochłonęła ich ziemia? Nott zerwał się z siedziska, nie mogąc wyjść z szoku. - Zdrada Macmillanów! Zdrada Abbottów - zdążył tylko wrzasnąć z całych sił; nie sięgał nawet po różdżkę, nie wierzył w to, co działo się na jego oczach. Podli terroryści zostali wpuszczeni do ich szeregów. - Terroryści, bratobójcy - krzyknął, wskazując oskarżycielsko dłonią na sektory należące do szaleńców, a później nie miał już czasu na nic. Ziemia zadrżała, kamienie sypały się z głuchym łoskotem, podłoże rozrywało się na pół. Lysander stracił równowagę, siła trzęsienia ziemi rzuciła go na twarde kamienie, później przeturlał się w bok, boleśnie tłukąc prawe biodro i prawe ramię. Kilka opadających w nicość głazów obsypała się na jego głowę małymi kamyczkami, ale nie osłaniał nawet dłońmi twarzy, zdezorientowany, zszokowany, wrzucony w środek piekła, którego nie sposób było przewidzieć. Wokół znów zapanował chaos, większy niźli przy politycznych dyskusjach, o jakich Lys zdołał właściwie zapomnieć. Już nie zależało mu na niczym, oprócz tego, by wydostać się ze Stonehenge cało. Miał tylko nadzieję, że ten haniebny uczynek zdoła otworzyć oczy czarodziejskiej społczności, uwierzyć w słuszne idee Lorda Voldemorta; tylko on mógł ich ochronić przed samobójczymi decyzjami Harolda Longbottoma i jego popleczników, właśnie raniących dziesiątki niewinnych ludzi.
Na filozoficzne rozmyślania nie było jednak czasu; obolały Lysander zerwał się zwinnie na równe nogi, szczęśliwie orientując się, że ma wokół siebie Elise i...Percivala. Blondyn wykrzywił usta, ni to z bólu, ni to z wściekłości. - Policzymy się z tobą w domu. I wierz mi, ciotka Adalaide będzie najmilszym, co cię dziś spotka - warknął, przeszukując kieszenie w poszukiwaniu świstoklika, dzięki któremu dotarli tego popołudnia na włości Malfoyów. Chciał ewakuować się stąd jak najszybciej, atmosfera się zagęszczała i kto wie, co wydarzy się za moment. W końcu wyciągnął z połów eleganckiej, ale teraz brudnej i naddartej szaty świstoklik. - Łapcie, chodźmy stąd, zanim zabiją nas ci chorzy szaleńcy albo nestor zamiast w Percivala to w nas trafi Avadą- burknął, coraz bardziej nadąsany niz przerażony, po czym złapał Percy'ego za ramię - nie wątpił, że z Eddardem spuszczą mu taki łomot, że sam będzie błagał o wybaczenie i łaskę. Może porozmawia z nestorem i uda mu się zostać w ich posiadłości jako jakiś...stajenny? Lysander gorączkowo szukał w głowie jakiegoś sensownego rozwiązania.
Czarnomagiczne zaklęcia, przerażający Lord Voldemort, wrzaski i krzyki, idiotyczny Harold Longbottom - i jeszcze głupszy Macmillan oraz człowiek znikąd, wieśniak, którzy...naprawdę chcieli zniszczyć ich wszystkich, sprawić, by pochłonęła ich ziemia? Nott zerwał się z siedziska, nie mogąc wyjść z szoku. - Zdrada Macmillanów! Zdrada Abbottów - zdążył tylko wrzasnąć z całych sił; nie sięgał nawet po różdżkę, nie wierzył w to, co działo się na jego oczach. Podli terroryści zostali wpuszczeni do ich szeregów. - Terroryści, bratobójcy - krzyknął, wskazując oskarżycielsko dłonią na sektory należące do szaleńców, a później nie miał już czasu na nic. Ziemia zadrżała, kamienie sypały się z głuchym łoskotem, podłoże rozrywało się na pół. Lysander stracił równowagę, siła trzęsienia ziemi rzuciła go na twarde kamienie, później przeturlał się w bok, boleśnie tłukąc prawe biodro i prawe ramię. Kilka opadających w nicość głazów obsypała się na jego głowę małymi kamyczkami, ale nie osłaniał nawet dłońmi twarzy, zdezorientowany, zszokowany, wrzucony w środek piekła, którego nie sposób było przewidzieć. Wokół znów zapanował chaos, większy niźli przy politycznych dyskusjach, o jakich Lys zdołał właściwie zapomnieć. Już nie zależało mu na niczym, oprócz tego, by wydostać się ze Stonehenge cało. Miał tylko nadzieję, że ten haniebny uczynek zdoła otworzyć oczy czarodziejskiej społczności, uwierzyć w słuszne idee Lorda Voldemorta; tylko on mógł ich ochronić przed samobójczymi decyzjami Harolda Longbottoma i jego popleczników, właśnie raniących dziesiątki niewinnych ludzi.
Na filozoficzne rozmyślania nie było jednak czasu; obolały Lysander zerwał się zwinnie na równe nogi, szczęśliwie orientując się, że ma wokół siebie Elise i...Percivala. Blondyn wykrzywił usta, ni to z bólu, ni to z wściekłości. - Policzymy się z tobą w domu. I wierz mi, ciotka Adalaide będzie najmilszym, co cię dziś spotka - warknął, przeszukując kieszenie w poszukiwaniu świstoklika, dzięki któremu dotarli tego popołudnia na włości Malfoyów. Chciał ewakuować się stąd jak najszybciej, atmosfera się zagęszczała i kto wie, co wydarzy się za moment. W końcu wyciągnął z połów eleganckiej, ale teraz brudnej i naddartej szaty świstoklik. - Łapcie, chodźmy stąd, zanim zabiją nas ci chorzy szaleńcy albo nestor zamiast w Percivala to w nas trafi Avadą- burknął, coraz bardziej nadąsany niz przerażony, po czym złapał Percy'ego za ramię - nie wątpił, że z Eddardem spuszczą mu taki łomot, że sam będzie błagał o wybaczenie i łaskę. Może porozmawia z nestorem i uda mu się zostać w ich posiadłości jako jakiś...stajenny? Lysander gorączkowo szukał w głowie jakiegoś sensownego rozwiązania.
Stonehenge
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Anglia i Walia :: Wiltshire