Brama Zdrajców
Czarodzieje, sterując łodzią, muszą udać się w boczny korytarz po lewej stronie i przesunąć poluzowaną cegłę, by otworzyć tajemne przejście do podziemnego czarodziejskiego aresztu. Mugolscy strażnicy instynktownie je omijają; część ze względu na zaklęcia ochronne, a część - będąca o czarodziejskim więzieniu doskonale poinformowana.
Lądują tutaj przestępcy, którzy popełnili czyny, które nie zasługują na zesłanie do Azkabanu.
— Jak zawsze ratujesz mój honor. Tak po prostu musi być, Tris — miękko wypowiedziała jego imię, obejmując krótko dłonią jego policzek, muskając go w niego z wdzięcznością wargami — Nie chcę Ci dać po prostu zapomnieć, jak to jest być starszym bratem — odsunęła się, przecierając jego policzek ze szminki z jej ust i pogładziła go tylko krótko dłonią po ramieniu, wracając do poprzedniej pozycji. Wszystko skończyło się dobrze, a mogło znacznie gorzej. Nie było powodu do złoszczenia się.
Ten dzień i tak już powoli się kończył. Zbliżali się do Bramy Zdrajców i chyba wszyscy poczuli ulgę, kiedy w końcu ją przekroczyli, a z pewnością Darcy.
ztx3
Zmartwienia chodziły w rudej głowie tłumnie niczym ludzie po ulicy Pokątnej w godzinach szczytu. Zaczynając od małej Willow, dziewczyny, która spędziła u niej dwa dni. Wspaniała osoba, naprawdę czasami odzyskiwała chęć pomocy, gdy trafiała na osoby takie jak ona. Teoretycznie zupełnie przypadkowy człowiek na łąkach przed domem w Newton Steward mógł okazać się zwykłym złodziejem, oszustem, a Marcy i tak pomogłaby, gdyby znalazła go w stanie takim, w jakim była młoda Lovegood. Na szczęście z ich domu nic nie zginęło, a wręcz przeciwnie - pojawiło się młodzieńcze ciepło i wigor w ciepłym śmiechu siostrzeńców policjantki zmieszanym z obecnością nowej osoby. Póki nie spotkają się ponownie, będzie miała ją w myślach zawsze w tej samej sytuacji - gdy rozpromieniała się młoda, jasna twarz, przybierając fryzurę kolorem odpowiadającym włosom Figg. Pomimo namów jednak dziewczyna nie chciała złożyć zeznań o swoim zniknięciu i wróciła do swojej rodziny, zostawiając Marcelli nic więcej niż bezsilny niesmak. Jej zachowanie z boku wyglądało jak obojętność. Ona dostrzegała je jako obojętność i choć tak bardzo nie chciała, by tak zostało - nic nie zrobiła, nie zmuszając dziewczyny do czegoś, czego ruszać nie chciała.
Następnie przyszła pora na kolejne sprawy w pracy. Wrześniowe londyńskie ulice usłane były zimnymi, pozbawionymi życia ciałami. Nie była pewna czy w tak krótkim czasie policja odnalazła tyle trupów od kiedy do niej dołączyła. Najpierw incydent z kradzieżą, później ciało w ciemnej, portowej alejce. Świat jej nie oszczędzał. Wydawało się, że oczy dziewczyny nie tracą dawnego blasku, choć częściej wpadała w zamyślenie - im więcej spraw leżało na jej barkach, tym częściej odpływała myślami do potencjalnych rozwiązań, uznając nawet najgłupszy pomysł za możliwy. Później je powoli eliminowała metodą prób i błędów. Ostatecznie dobijała jeszcze jedna sprawa - ostatnia ucieczka pijanego złodzieja, który właściwie wyrwał jej się, gdy już prawie trzymała na nim swoje palce. Raport z tej sprawy nie zadowolił komendanta, który i tak wydawał się ostatnio poddenerwowany z powodu znanego wyłącznie sobie, więc Figg oberwało się bardziej niż by chciała. Nie chodziła jednak z głową zwieszoną jak u smutnego psa, nie psioczyła pod nosem na niesprawiedliwość losu... Postanowiła, że następnym razem gagatek jej się nie wymknie.
Dzisiejszego ranka udała się nad staw znajdujący się na posesji Figgów, zamroziła go zaklęciem, po czym włożyła na nogi łyżwy i zaczęła dzień dosyć sprawnie. Ostatnio działało to na jej samopoczucie jak natychmiastowe lekarstwo. Czas ciągle ją gonił i choć bardzo chciała, nie mogła pozwolić sobie na całodzienny wysiłek, zamiast tego, nieco przed czternastą świstoklik przeniósł ją w okolice Tower of London, a pod Bramę udała się już na pieszo. Nim zdążyła wsiąść do łódki, usłyszała swoje imię jakby zza pleców. Cóż, akurat poznać ją nie było trudno, to miejsce nie było szczególnie oblegane, poza tym niełatwo podrobić długi, soczyście pomarańczowy płaszcz, lekko zakręcone loczki i wielkie okulary, w których odbijało się słońce, niemal chowając oczy dziewczyny za jasną taflą.
...
Odpalił papierosa, chowając zapalniczkę do kieszeni. Zaciągnął się mocniej i wypuścił mgiełkę dymu przez nos. Nim znalazł się niedaleko Bramy, zdążył zerknąć i na pozwolenie przejęcia sprawy, i dowód, który przeważył na ich korzyść. Znaleziona, a właściwie odzyskana z lombardu różdżka, definitywnie należała do zaginionej. Zwykłe morderstwo nie wchodziło w grę, gdy wypłynęła informacja o zaklęciu, które jako ostatnie zostało użyte. Czarnomagiczna klątwa. Biuro policyjne już nie mogło zamiatać śledztwa pod dywan. A wraz ze sprawą, przyszło mu uświadomić pannę Figg, że - przynajmniej przez jakiś czas, będą pracować razem.
Drobnej sylwetki, którą dostrzegł, nie dało się pomylić z nikim innym. Czerwień (czy też pomarańcz, jakby się sprzeczać o kolory) płaszcza wyraźnie rysowała się na tle otulającej okolicę szarości. Auror podniósł dłoń z papierosem do góry, roztaczając wokół siebie niemal dymna aureolę. Nie wyrzucił wciąż dymiącego peta, zaciskając palce na końcówce i przez moment obserwując kobietę. Ruszył dopiero, gdy szelest kroków był wyraźny, pozbawiony niepokoju. Papieros znalazł się pod ciężkim butem, a czarnowłosy wsunął dłonie w kieszenie. Z daleka dostrzegał zarys łodzi, do której - dziś już nie planował wsiadać. I podobne plany miał zaserwować policjantce. Dziś mieli pracować w terenie - Marcella Figg - odezwał się nim dogonił kobietę - Pani pozwoli ze mną - głos miał poważny, niski a ciemne spojrzenie oczekujące.
Zatrzymał się dopiero, gdy dostrzegł obracające się ku niemu, kobiece oblicze. Przeniósł ciężar ciała na jedną stronę - Sprawa 32d45 została przeniesiona pod jurysdykcję Biura Aurorskiego. Dlatego osoba prowadząca ją w granicach policyjnego śledztwa jest zobligowana do współudziału - bez pospiechu wyciągnął z kieszeni zwinięty do tej pory plik. jeden, zdawać by się mogło, niepozorny dokument, który dawał mu pewną władzę. I satysfakcję, że tym razem nikt nie związał im dłoni idiotycznymi zakazami. Świadomość, że mógł pracować poza granicami Tower, dodawała nowemu śledztwu statusu priorytetu.
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 19.03.19 22:23, w całości zmieniany 1 raz
Numerki nie mówiły jej dużo, więc szybko sięgnęła po wymiętoszony dokument, który znalazł się w rękach aurora. Od razu zauważyła podpis Bones i wyczuła jedno - ogromną i nieoczekiwaną złość ze strony komendanta, który trzymał archiwa tej sprawy pod tyłkiem od niemal roku. Wyczytała to, co oczekiwała przeczytać. Odnalezienie wspomnienia posterunkowej, jednoznacznie wskazującego na różdżkę, w której zarejestrowane zostało użycie czarnej magii. A już sądziła ukrycie tego w miejscu nieoczywistym było aż nazbyt nieoczywiste i nie uda się im odnaleźć tego ważnego elementu układanki. Nie mogła przecież starać się o ukrycie dowodu na widoku! Momentalnie zostałaby oskarżona o wszczynanie wojny domowej z Biurem, a tego nie chciała. Powiedzieć o tym wprost jednak nie miała zamiaru, choć jej reakcja na raport mówiła wszystko. Momentalnie błękitne oczy wypełniły się blaskiem wygranej, nawet jeśli wynikało z tego, że już nie była szefową z bardziej doświadczonym pomocnikiem u boku. Teraz to on był szefem z bardziej poinformowanym pomocnikiem u boku. I to była w całości jej sprawka i jej poirytowania w zamiataniu dowodów pod dywan. Minę miała poważną, choć z otwartej księgi wzroku łatwo było wyczytać. Cieszyła się. Bezinteresownie się cieszyła, że sprawa może ruszyć i nie zastanawiała się czy laury za to zbierze Biuro czy też policja. Właściwie jej to nie obchodziło. Dbała o rozwiązanie, o przekazanie rodzinie kobiety odpowiedzi na pytania. - Wygląda na to, że nie mam wyjścia i muszę z panem pójść.
Mimo wszystko sądziła, że długo im to zajęło. Minęło już tyle czasu od wspomnienia przeszukania różdżki. W dodatku najwyraźniej musiały się pojawić jakieś nowe dowody. - Proponuję kawę i przejrzenie archiwów sprawy. Mniemam, że nie zdążyłeś przejrzeć starych dowodów.
Chłodna postawa, którą zaserwował kobiecie, nie miała zbyt wiele wspólnego z ich znajomością. Sprawa, która przejął, ciągnęła się już jakiś czas, ale zacierane i ginące ślady użytku czarnej magii, raz za razem spychały jej status na kanwę zwykłego przestępstwa - Tak się nazywam. Ciesze się, że pani mnie zapamiętała - kontynuował, podchodząc bliżej policjantki, nie dając po sobie poznać, drgającego gdzieś w oczach rozbawienia. Niezależnie od tonu - mieli na dziś sporo do omówienia i ogarnięcia. Figg, została odgórnie mu polecona, jak cenne źródło informacji. Prowadziła sprawę od samego początku i znała wszystkie fakty o wiele lepiej, niż lakoniczne dokumentacje, które pobieżnie przejrzał. Zaginiona - zamordowana kobieta. Ukrywane zeznania, wspomnienie w mysloodsiewni, w której znajdowano różdżkę i fakt, że to czarnomagiczna klątwa była ostatnim, jakie zostało użyte. To wszystko było ledwie wierzchołkiem góry, który opierał się na sprawie. W pierwszej kolejności, planował odwiedzić lombard, w który znaleziono zaginioną różdżkę. Zanim jednak mogli dotrzeć na miejsce, potrzebował pełnego obrazu faktów, które zaoferować mogła nieco skonfundowana Marcella.
- Musi pani - potwierdził poważnym skinieniem i - dopiero wtedy pozwolił, by usta rozciągnęły się w krzywym uśmiechu - Łatwo cię podejść Figg - zmrużył oczy, chowając uśmiech pod kolejną maskę - Jeśli chcesz tę kawę wypić w Lombardzie, to jasne. Ewentualnie, opowiesz mi o tym w drodze? - wysunął dłoń przed siebie, wskazując - niby starodawny rycerz - ścieżkę, która mogłaby podążyć. Sam ruszył zaraz potem, skracając krok, by utrzymać w miarę równe tempo - Najlepiej od samego początku. Byłem całkiem na bieżąco, ale nie wszystkie skróty myślowe z otrzymanych raportów wyjaśniają okoliczności zaginięcia i zapewne morderstwa panny Jane Douglas - zakończył, obracając w palcach rozwinięty pergamin - Czy te krótkie notki na marginesie, są twoje? - podniósł dokument i nachylił się nieznacznie ku kobiecie, wsuwając jej papier niemal przed nos. Zwrócił na nie uwagę już wcześniej, ale do tej pory nie miał okazji zapytać o autora. zazwyczaj, były to celne, chociaż urwane w treści myśli, prowadzone prawdopodobnie metoda dedukcji.
Czuła się nieco zbita z tropu, choć podejrzewała, że to przez bardzo pracowniczy charakter tego spotkania. Łączyły ich jedynie krótkie przywitania na korytarzach Ministerstwa, a później, Tower of London. I teraz jeszcze wspólna sprawa kryminalna... No i oczywiście Zakon Feniksa, jednak pozostawali w sferze raczej profesjonalnej. I łatwo było z niej wyczytać to zaskoczenie. Nagłe przejście na nazwiska, mimo iż nieraz już słyszała swoje imię z jego ust. Pierwszym rzutem oka wyczuła zmianę, wyczuła chłód, choć pamięć uparcie trzymała się nieco innego obrazu. Nie zupełnie innego, aczkolwiek podobnego.
Najwyraźniej zaginięcie Jane Douglas nie było jedyną zagadką, która czeka ją w najbliższym czasie. Jej analityczne myślenie znacznie się rozwinęło od ich pierwszego spotkania. Wtedy była laikiem. Nisko postawioną nowicjuszką, która gubiła się we własnych myślach i która nigdy nie powinna dostać własnej, solowej sprawy, zwłaszcza tak skomplikowanej. Dopiero po dłuższym myśleniu nad wszystkimi zdarzeniami zrozumiała, że miała rozwiązanie pod nosem. Ona wiedziała, że sama nie da rady. Wszyscy wokół wiedzieli, że sama nie da rady. I właśnie o to chodziło. Wybrano właśnie ją, by nie odkryto prawdy. Ha, przechytrzyła ich wszystkich zabiegiem dosyć prostym, ale na tyle wyrachowanym, że nie podejrzewaliby przecież, że te błękitne oczy dokonały tak przedziwnie pogmatwanej metody ujawnienia przekrętu. Tylko dlaczego różdżka, o której wspominano w raporcie znalazła się w lombardzie? Przecież miała ją w dłoniach, sama ją sprawdzała, to dowód, który nie powinien ot tak zniknąć... To wszystko było jakieś śmierdzące.
Oczy, które mógł obserwować zza cienkiego szkła okularów, wyraźnie lustrowały jego zachowanie. Były bardziej przenikliwe niż kiedyś i wyłapały bardzo szybko, że choć na jego ustach pojawił się uśmiech, to ominął on oczy. Jak mogłaby się dowiedzieć, gdzie ukrył się ten dawny człowiek? Zdecydowała się na subtelną prowokację.
Jej usta wykrzywiły się w uśmiechu speszonym, ale pojawiło się w jej spojrzeniu ciepłe rozbawienie, któremu towarzyszyło lekkie naburmuszenie. O nie, jak mógł ją tak podejść!
- Nie tak łatwo jak sądzisz. To raczej wina tego, kto mnie podszedł, Skamander. - Pokręciła głową lekko. Gdy wskazał drogę, dziewczę lekko dygnęło, unosząc nieznacznie materiał jasnej spódnicy, niczym nadobna lady tuż przed ruszeniem w drogę z rycerzem z baśni. - Mogę wypić kawę wszędzie.
Wzruszyła ramionami. Akurat czarna, mocna kawa to był jej ulubiony napój, więc często była z nią widywana, do tego stopnia, że czasami nawet mogła być kojarzona z zapachem świeżo parzonych ziaren. Gdy ruszył, natychmiast udała się najpierw za nim, chwilę później wyrównując krok, przyspieszonym tempem. Złapał za papierek, który zawierał zapisane na marginesie notatki - były one stworzone ołówkiem, trochę niewyraźne, czasami za lekkie i była pewna, że taki szyfr dla niektórych był nie do przejścia. A było to po prostu jej koślawe pismo.
- Tak, to moje notatki. - Kiwnęła lekko głową. - Jane Douglas, wdowa, z domu Day. Uznana za zaginioną trzeciego lutego, miała wtedy siedemdziesiąt sześć lat. Czarownica półkrwi, status rodziców - nie do końca określony. Oboje nie żyją. - zaczęła wyjaśnienia, chcąc po prostu odświeżyć mu pamięć. To w końcu wiedzieli już wcześniej. - Bezdzietna, jedynaczka... Jej mąż był mugolem, zginął w wypadku w fabryce w roku 1926. Było to jego miejsce pracy. - To przykre. Kobieta nie miała żadnej rodziny, była zupełnie samotna. Przy oględzinach jej mieszkania Marcella poprzez znalezione przedmioty układała już w głowie jej charakter. Miała na kominku zdjęcie swojego męża w wojskowym mundurze, a zaraz obok ich wspólną fotografię ze ślubu. Dokładnie naprzeciwko zaś rozciągała się biblioteczka na całą ścianę, głównie zastawiona książkami o oriencie, o podróżach, o najbardziej odległych krajach. Nie było pewnym jednak czy w którymkolwiek z nim była. Z relacji znajomych wiadomo było, że nie znała żadnego języka obcego. - Niestety nie dotarliśmy do nikogo na tyle bliskiego kobiecie, by można było określić czy z jej mieszkania coś zginęło. Nikt nie wiedział do końca co tam trzymała. Nie miała żadnych zwierząt...
Zastanawiała się czy nie doskwierała jej samotność. W końcu starsze osoby często kupują sobie choćby kota, by poczuć choć odrobinę ciepła, nadać swoim czterem ścianom odrobinę życia. - Pracowała w mugolskiej części Londynu jako bibliotekarka. W latach 1929-1931 nauczała mugoloznawstwa. - Z przesłuchania pracowników Hogwartu również nie dowiedzieli się niczego specjalnego. Kobieta nie kreowała się na tajemniczą, ale nie mówiła wiele o swoim życiu prywatnym. Zrzucano to na jej smutek i żałobę po stracie męża.
Policjantka, wcale nie zaskoczyła go swoją reakcją. Konsternacja i zdziwienie, które malowało jasne oczy - mówiło więcej, niż urwane wyrazy. A może to on sam upatrywał tam więcej. Nie przejął się teatralnie prezentowanym naburmuszeniem w charakterystyczny sposób wydymając usta - W takim razie, przyznaję się do winy, pani policjant - uniósł brwi, przenosząc dłoń do góry, ale zaraz opuszczając ją w dół. palce zahaczyły o kieszeń, w której wciąż tkwiły papierosy. Nie sięgnął jednak do wnętrza, zaciskając dłoń mocniej. Tym bardziej, gdy wychwycił błysk spojrzenia, które mignęło mu zza okrągłych okularów. Jak każdy pracujący w branży ścigania, była spostrzegawcza i niektóre elementy wyłapywała szybciej niż przeciętni czarodzieje. Nie próbował jednak przebić się przez kobiece myśli, chociaż i jego własne krążyły wokół dostrzeganych wrażeń - W porządku - potwierdził, słuchając kolejnych informacji, które częściowo zapamiętał z przeczytanych dokumentów. Z opisu, zaginiona nie plasowała się wysoko w hierarchii potencjalnie zamieszanych w jakiekolwiek przestępstwo, ale - jako ofiara, byłaby idealna. Skrzywił się w myślach za to porównanie, ale umiejętność "zaglądania" w umysł zbrodniarzy był konieczny. Musieli potrafić myśleć, jak mordercy, łowcy, którzy mogli szukać najbardziej niewidocznej dla społeczeństwa ... ofiary własnie. Do całości obrazka, nie pasowało tylko czarnomagiczne zaklęcie, które - jak wynikało z dowodów - popłynęło z różdżki zaginionej - Wszystko o czym mówisz, to fakty. Co nie pasuje do przedstawionego przez ciebie rysopisu? - nie odwrócił się do towarzyszki. Wciąż szedł do przodu, dostrzegając w oddali miejsce, przy którym znajdował się świstoklik - Mieszkanie zostało przeszukane - Dodał stwierdzenie - ale i tak bym się tam wybrał - To, że nie dostrzeżono wcześniej zaginięcia niczego - nie znaczyło, że tak było w rzeczywistości - Gdzie ostatni raz była widziana? - i jeszcze jedno, bardziej mechaniczne, które lokowało w umyśle potencjalne przyczyny zaginięcia. I dawało też następujące po sobie, rozwidlenia ścieżek śledztwa, którymi mieli podążyć.
Drgnął zaskoczony, gdy dotarł go odległy zapach czegoś... nieznanego. Słodki, nieco zbyt mdły - zmusił go by zerknął przez ramię, jakby mimochodem szukając gdzieś ukrytej sylwetki, którą własnie zdradziła obca woń. Zmarszczył brwi, ale obraz nie podsunął mu żadnej podpowiedzi. Palce w mimowolnym, wyuczonym geście, musnęły drewno różdżki, którą krył w rękawie płaszcza. Czuł delikatny impuls, który przeskoczył między opuszkami i zniknął. Ale żadnego wroga nie wypatrzył. Jeszcze. Coś jednak wyraźnie było nie tak.
Zatrzymał się w końcu, by gestem dłoni powstrzymać także idącą obok kobietę. Nachylił się, zupełnie, jakby miał powiedzieć coś zabawnego. Jedną dłoń ułożył na kobiecych plecach - Coś tu nie gra, chyba mamy towarzystwo, ale nie odwracaj się jeszcze - wyszeptał poważnie, chociaż ciałem sugerował bardziej bardziej przyjacielską rozmowę. Wyprostował się i ruszył dalej, delikatnie popychając także Figg. Powoli, wysunął różdżkę, ale na ustach nie rozbrzmiała inkantacja. W myślach pojawiło się niewerbalne Veritas Claro, gestem palców dając znać towarzyszce, by zachowała czujność. Jeśli był to tylko zbieg okoliczności, to należał do tych bardziej dziwnych. Skamander, nauczył się wierzyć własnej intuicji, czy też odbieranych przez zmysły wrażeniom.
Ostatnio zmieniony przez Samuel Skamander dnia 28.03.19 14:39, w całości zmieniany 2 razy
Myslała bardzo długo. Co mogłoby odebrać kobiecie życie jej dotychczasowe życie. Była idealną ofiarą, jednak sprawcy nie popełniają przestępstw tak po prostu, dla zabawy. W dzisiejszych czasach kilka faktów z życia kobiety już mogło stawać się dla kobiety niewygodnymi. Ofiara fanatyka? Komu mogła opowiedzieć o swojej przeszłości i swoich poglądach? Wielu czarodziejów brało śluby z mugolami i tylko kilkoro z nich ginęło w tajemniczych okolicznościach. A może to propagowanie mugolskiej kultury odebrało jej życie? Komu mogło to zawadzać? - Różdżka. - Powiedziała tak pewnie, że mogła się nawet zdradzić ze swoim niesamowicie chytrym planem ujawnienia faktów z tej sprawy aurorom. Od początku ją to nurtowało. - Jest jeszcze jedna sprawa. Gdy odnaleźliśmy różdżkę skonsultowałam się z mistrzem różdżkarstwa... Podobno taka różdżka odmawia czarnej magii... - Wyjaśniła. Różdżka była zupełnie zwyczajna - jabłoń, hipokampus, osiem cali. Dobra do transmutacji i uroków. Jej właścicielka musiała wiedzieć do czego różdżka się nadaje, a do czego nie - więc czemu ona miałaby rzucić czarnomagiczne zaklęcie, gdy wiedziała, że ta odmówi jej posłuszeństwa. To wskazywało wyłącznie na to, że zaklęcie było nieudane.
Zatrzymała się. Nim wyjawiła ostatnią informację została powstrzymana przed kolejnymi krokami i ostrzeżona. Jej mimika jednak nie wskazywała na to, że zaczyna obserwować otoczenie. Skupiła swoje spojrzenie na Samuelu w pełni czujności. Nadal pozostawał niewzruszony, a jego wzrok, nadal taki sam. Wydawał się czujny, ale czujny cały czas. Jak łowca, który delikatnie nadstawia ucha, by potencjalną ofiarę znaleźć w każdym momencie swojego, nawet zupełnie nieznacznego spaceru. Schowała w kieszeń wszelkie próby pokazania swoich umiejętności - po prostu zagrała taką, jaką powinni ją postrzegać. Niewinna w wyglądzie, beztroska w ruchach, żartobliwa w głosie. - To jak z naszą kawą? Będzie tam nam wygodniej pogadać o tych sprawach. - Nawiązała do poprzedniego tematu tak, by nagła zmiana nie była na tyle widoczna, ale jednocześnie tak, by nie ujawniać więcej informacji, jeśli mieliby zostać podsłuchani. Kątem oka tylko dostrzegła, że ktoś wyszedł zza rogu w okolicy świastoklika, którego chcieli użyć. Ktoś, kto nie wyglądał na groźnego - ktoś, kto wyglądał jak każdy inny przechodzeń.
W zasadzie, nie umiał już rozstać się z czują obserwacją okolicy, w której akurat się znajdował. Niemal jak natręctwo, kazało mu każdorazowo prześlizgnąć się przez nierówności terenu - niezależnie od tego, ile razy go pokonywał. Obejmowało to także obecnych przy nim towarzyszy, dlatego i Marcella została poddana mimowolnej lustracji, o czym - jako uczestniczka organu ścigania - musiała być świadoma. A ze względu na pełnioną funkcję, była przez Skamandera poddawana dodatkowej obiekcji. Była kobietą. Nie mógł zaprzeczyć jej umiejętnościom - wykazywała się nimi wystarczająco często, ale w konserwatywnym ujęciu rzeczywistości, nie wpisywała się w męską formę tego rodzaju pracy. Być może patrzył przez to bardziej krytycznie na podejmowane przez nią działania - Tak - skinął głową, ale i tym razem nie odwrócił się do kobiety, przyswajając kolejna informację - To daje nam dwie odpowiedzi. Albo użył jej ktoś inny, albo ktoś ją do tego zmusił, wbrew woli... - ale kontynuacja podjętego wątku, nie nastąpiła. Nie, kiedy uwag przyciągały drobne, niemal niewychwytywane ostrzeżenia odbierane przez zmysły. Wrażenia, które trącały napinającą się strunę czujności, jak drgające u kotów wibrysy.
- Ale ty stawiasz - wcisnął na usta uśmiech, który nie utrzymał się długo. Moc zaklęcia w ciągu kilku sekund roztoczyła przed Skamanderem obraz okolicy nieco zmieniony. Ale co najważniejsze, pozwoliło wyłonić skuloną sylwetkę - bynajmniej, nie ze strachu. Niewyraźny ruch dłoni świadczył, że własnie używał różdżki i chociaż nie słyszał inkantacji, coś za chwilę mogło się dziać. W przypadek - nie wierzył, a jeśli los zdecydował się z nich zakpić - było za późno na domysły. Auror puścił trzymaną na ramieniu policjantki rękę, odwracając się całym ciałem. Postać, którą dostrzegła Figg, mogła być w równym stopniu przypadkowa, ale... pytania będą zadawane nieco później - Petrificus Totalus - nie krzyczał, ale ostry ton przeciął powietrze, gdy skierował zaklęcie przeciw ukrytej sylwetce. Wiązka bielącego się światła pognała do celu. I jeśli wcześniej - mogli mieć tylko niejasne przeczucie, co do drugiej z postaci, stojącej przy świstokliku, to nagły zryw do ucieczki, podpowiadał coś zgoła innego - Zatrzymał go! Już! - nie sądził, by musiał powtarzać, bo kobieta już zrywała się do działania.
Widział jak jego zaklęcie zderza się z niewidzialna, bardzo spiesznie czarowaną tarczą, ale niewystarczająco silną. Słyszał szelest upadającego twardo ciała. I jeśli ich niezapowiedziany gość nie był wybitnym oklumentą, to nie miał większych szans na odzyskanie przytomności. teraz musiał zadać kilka pytań. Musieli.
Mężczyzna uciekał, ale Marcella wydawała się zmniejszać dystans między nimi. Szokujące z jaką łatwością biegała w spódnicy i butach, wprawdzie na płaskim obcasie, ale nadal całkiem eleganckich. Gdy zaś dystans zmniejszył się do paru metrów, z rękawa wyciągnęła różdżkę i być może trochę zbyt teatralnie nawet machnęła nią, wypowiadając jedno słowo: - Drętwota!
Trafiła bez problemu, hamując swój rozpęd na chwilę przed uderzeniem ciała mężczyzny o ziemię, który dodatkowo przez złapanie promieniem w biegu przekoziołkował ze dwa razy po twardym gruncie. Wydał z siebie zduszony, obolały jęk. Już spokojniej podeszła do mężczyzny i przykucnęła przy nim. Zobaczyła tylko jak przekręca na nią spojrzenie, nie mogąc się poruszyć. Miał piwne oczy, które gdyby mogły, ciskałyby pioruny. Na pewno go nie znała, ale postanowiła zostać tutaj i przypilnować. - To nie było miłe z waszej strony. - Mruknęła pod nosem, przy czym uniosła się znów i spojrzała w stronę Samuela, by ocenić jego sytuację. Nie wątpiła przy tym, że bez problemu poradzi sobie ukazaniem tej bardziej widocznej strony swojej zdobyczy.
Docenić jednak potrafił podejście, które dla niego, potrafiło być obce. Ta wrażliwa strona kobiet, działała inaczej, w niepojęty (dla większości mężczyzn) sposób, wprawiając w zdumienie nawet doświadczonych śledczych. Dziś, polegał na Marcelli w kwestii dostępnych faktów i dowodów. Sprawa, która przeszła w ręce aurorów - tylko na samym początku wydawała się należeć do prostych i "błahych". Kolejne, podsunięte ślady podnosiły jej status. ostatecznie, stając się jedną z tych skomplikowanych.
Otrzymując do rąk papiery, ledwie godzinę wcześniej, nie przewidywał, jak wartko ruszy tor sprawy. Nie ze względu na ich pierwotne działania. Sam fakt, że ktoś tak bardzo interesował się ich działaniem, by wystawić się na śledzenie, pozwalało domyślać się, jak wielu osobom zależało, by prawda nie ujrzała światła dziennego.
W biegu pokonał dzielącą go od spetryfikowanego odległość, dopiero wtedy, dostrzegając odsłonięty fragment ciała. peleryna - niewidka. Skamander nachylił się, podciągając materiał i bez skrupułów zrywając jej część z - jak się okazywało, mężczyzny. Nie znał go, ale zastygły w wyrazie gniewu grymas, nie świadczył o niewinności. Pierwsze co zrobił - wyszrapnał różdżkę, którą zaciskały pobielałe z wysiłku palce - To ci się nie przyda - mruknął chłodno i schował ciepłe jeszcze drewienko do kieszeni płaszcza - Porozmawiamy sobie w Tower - odezwał się, gdy przeszukał nieruchome ciało, i tylko jedno, bardzo znaczące zdanie na kartce przykuło jego uwagę. Wszelkimi sposobami ją uciszyć. Podniósł się do pionu, ale nie opuścił własnej różdżki - Mobilicorpus - wyszeptał, celując w nieznajomego, po czym odwrócił się, wędrując w stronę, w która pobiegła Figg. Słyszał pewnie wypowiedzianą inkantację, a fakt, że zatrzymała się w miejscu, potwierdzało sukces. Odetchnął przez nos
- Musimy przenieść ich do Tower - odezwał się, gdy kobieta znalazła się zasięgu jego słów - Brawo - dodał jeszcze, nachylając się przy drugim z obcych - Znasz któregoś z nich? Bo ten chyba cie nie lubił - zapytał, ale nie czekał na odpowiedź, podsuwając policjantce zmięty, niemal niepozorny zwitek papieru - Sprawę jednak zaczniemy od podwójnego przesłuchania, a nie kawy w lombardzie - rzucił niemal cierpko, by zaraz potem poprawić sytuację spetryfikowanego zaklęciem esposas. teraz pozostało im tylko dostarczyć dwa, niezbyt ruchome ciała w mury wiezienia. Dzień zapowiadał się na o wiele dłuższy niż przewidywał.
| zt x2
Po wydaniu dekretów, które doprowadziły do wydarzeń mających miejsce w trakcie Bezksiężycowej Nocy, cele więzienia w Tower of London zaczęły zapełniać się w błyskawicznym tempie. Aresztowano mugolaków, którzy nie zdążyli na czas opuścić stolicy, buntowników złapanych na pomaganiu mugolom, właścicieli sklepów i lokali, które wciąż obsługiwały czarodziejów przebywających w mieście nielegalnie, oraz każdego, kto swoimi poglądami naraził się obecnej władzy. Ci, którzy przechodzili przez bramy więzienia, najczęściej już z niego nie wychodzili - nie licząc paru szczęśliwców, którzy znaleźli sposób na ucieczkę lub otrzymali pomoc z zewnątrz. Wokół murów Tower coraz częściej usłyszeć można było inkantacje zaklęć, a chociaż niektórym z więźniów udawało się zbiec, to ci schwytani na próbie ucieczki, zwyczajnie znikali, zaciągani w najgłębiej położone korytarze więzienia. To miejsce może być istotnym punktem Londynu.
Postać rozpatruje wszelkie zabezpieczenia pozostawione przez poprzednią grupę (najpierw pułapki oraz klątwy, później ew. strażników pozostawionych przez przeciwną organizację). Jeżeli grupa jest pierwszą, która zdobywa dany teren, należy pominąć ten etap.
Chociaż sama Brama Zdrajców należy aktualnie do jednego z najpilniej strzeżonych punktów Tower, to zarówno wśród samych więźniów, jak i działających na terenie miasta grup buntowników, usłyszeć można pogłoski o istnieniu podwodnego przejścia, prowadzącego do i z więzienia. Wyrwa w murze, przez którą przedostało się już co najmniej kilkoro zbiegów, znajduje się głęboko pod wodą, a dotrzeć można do niej wyłącznie wpław. Ze względu na odległość, którą trzeba przebyć bez powietrza, próba odnalezienia przejścia jest niebezpieczna - zlokalizowanie go pozwoli jednak obu organizacjom na ułatwienie bądź uniemożliwienie ucieczek, odbywających się tą drogą.
Aby spróbować odnaleźć wyrwę, należy zanurkować, wykonując rzut na biegłość pływania - ST wynosi 100. Nieudana próba zakończy się dla postaci podtopieniem i odbierze jej 50 PŻ (duszenie się).
Zakon Feniksa: Uciekinierzy, próbujący wydostać się z więzienia przez wyrwę w murze, są w większości wyłapywani przez strażników stacjonujących w pobliskiej budce strażniczej. Pokonanie ich i przejęcie nad nią kontroli sprawi, że teren stanie się bezpieczniejszy dla uciekających więźniów.
Walka: Gracz, który napisze w wątku jako pierwszy, rzuca kością za strażnika A i C (chyba że graczy jest więcej niż dwóch), gracz, który napisze jako drugi, rzuca kością za strażnika B. W przypadku strażników A i C, należy przy ataku rzucić również kością k3 - wynik oznacza postać, która jest atakowana.
Strażnik A (OPCM 15, uroki 40, żywotność 120) będzie atakował kolejno zaklęciami: lamino glacio, bombarda maxima, orcumiano oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja. Należy uznać, że bombarda maxima działa na wszystkie postacie w wątku oprócz postaci NPC (strażnik rzuca je z bezpiecznej odległości), a postać uwięziona w dole po orcumiano nie jest w stanie celować w strażników.
Strażnik B (OPCM 40, uroki 15, żywotność 120) nie będzie atakował; będzie bronił siebie i swoich kompanów wtedy, kiedy wymaga tego sytuacja, rzucając zaklęcia: protego, protego maxima, protego horribilis.
Strażnik C (OPCM 20, czarna magia 35, żywotność 120) będzie atakował kolejno zaklęciami: corio, ictusosio, plumosa oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja.
Przegranie walki ze strażnikami dla członków Zakonu Feniksa kończy się aresztowaniem i trafieniem do Tower of London.
Rycerze Walpurgii: Dzięki informatorom działającym wewnątrz więzienia, udało wam się ustalić datę kolejnej planowanej ucieczki - udaremnienie jej poprzez wyłapanie i przykładowe ukaranie uciekinierów, powinno skutecznie zniechęcić innych do powtórzenia tego wyczynu. Zbiegów najłatwiej będzie wam dopaść, gdy ci wyjdą na brzeg Tamizy. Zaatakowani, będą się bronić.
Walka: Gracz, który napisze w wątku jako pierwszy, rzuca kością za zbiega A i C (chyba że graczy jest więcej niż dwóch), gracz, który napisze jako drugi, rzuca kością za zbiega B. W przypadku zbiegów A i C, należy przy ataku rzucić również kością k3 - wynik oznacza postać, która jest atakowana.
Zbieg A (OPCM 15, uroki 40, żywotność 120) będzie atakował kolejno zaklęciami: lamino, fulgoro, orcumiano oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja. Należy uznać, że postać uwięziona w dole po orcumiano nie jest w stanie celować w zbiegów.
Zbieg B (OPCM 40, uroki 15, żywotność 120) nie będzie atakował; będzie bronił siebie i swoich kompanów wtedy, kiedy wymaga tego sytuacja, rzucając zaklęcia: protego, protego maxima, protego horribilis.
Zbieg C (OPCM 20, transmutacja 35, żywotność 120) będzie atakował kolejno zaklęciami: duna, fluctus, lapifors oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja. Należy uznać, że duna działa na wszystkie postacie w wątku oprócz postaci NPC (zbieg rzuca je z bezpiecznej odległości).
Przegranie walki ze zbiegami dla członków Rycerzy Walpurgii kończy się utratą przytomności. Po jej odzyskaniu okazuje się, że zostaliście okradzeni - każda z postaci musi odpisać ze swojej skrytki bankowej 100 PM.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Patrzyła na przerażoną dziewczynę pilnując, by smutek nie pojawił się na jej twarzy. Jednak prawda była taka, że cholernie cierpiała przez to w którą stronę poszedł Londyn. Że bezbronni ludzie, zostali pozbawieni chroniącej ich nieświadomości. Rzuceni w brutalny, nieznany świat w którym królowała teraz śmierć i strach. Podniosła się, kiedy dłoń Alexa pojawiła się obok dziewczyny i zachęciła ją łagodnym uśmiechem. W końcu, na ich szczęście, postanawiając im zaufać. Wsadziła dłonie w kieszenie rozglądając się dookoła chcąc sprawdzić, czy nie zbliża się nikt niepowołany. Zawiesiła spojrzenie na Alexandrze.
- To dobry pomysł. - zgodziła się z krótkim stwierdzeniem Kierana, kiedy to padło z jego ust. Musieli zająć się tym, po co przyszli. Clarie mogła kilka chwil poczekać na nich u Asa. Odstawienie jej teraz do Oazy i powrót przeciągnął się zdecydowanie na dłużej. Kiedy zostali sami oparła się plecami o jedną ze ścian Katedry, podciągając nogę, by i ją oprzeć o ścianę. Jasne tęczówki zawisły na Kieranie, jednak nie powiedziała nic, nie czując potrzeby zajmowania ciszy rozmową. Nie wiedziała co przeszedł na Próbie, ale wiedziała, co ona przeszła na swojej i tyle jej wystarczyło by wiedzieć, że przejście jej nie należało do prostych. Było czymś, czemu podołać mogło niewielu. Bo zbyt wielu ceniło to, co Próba nakazywała porzucić. Zaplotła dłonie na ramionach spoglądając w niebo w oczekiwaniu na pojawienie się powracającej sylwetki, a gdy powrócił spojrzała na Kierana.
- Poprowadzisz? - zapytała wiedząc, że mężczyzna znacznie lepiej wskaże drogę od niej. Kilkuminutowy marsz przebiegł o dziwo bez większych problemów i niezapowiedzianych spotkań. Im bliżej, tym bardziej ostrożni musieli być. Nie była na tyle biegła w pływaniu, by udało jej się dopłynąć do wyryw o której dotarły do nich pogłoski. Musieli zrobić to inaczej, zająć się miejscem które uniemożliwiają wydostanie się z Tower. Uczynić je ich na możliwie tak długo, jak tylko się dało. Wychyliła się ostrożnie próbując się rozejrzeć. Dostrzegała mężczyzn, którzy z pewnością strzegli i uniemożliwiali skuteczną ucieczkę z więzienia. - No dobra. - mruknęła, unosząc kącik ust ku górze. - Chyba tylko jedno możemy zrobić. Pokonać ich i zamknąć w celi. - zaproponowała spoglądając znów na mężczyzn w oczekiwaniu na potwierdzenie, lub inne pomysły.
The Devil whispered in my ear, you are not strong enough to withstand the Storm. Today I whispered in the Devil's ear,
I am the Storm.
Like the valkyries, those furies who men fear and desire.
Po wystartowaniu z jej ust wyrwał się cichy pisk, jednak Alex prędko zaczął zapewniać swoją pasażerkę, że wszystko jest pod kontrolą. Po kilku minutach było już na tyle dobrze, że dziewczyna dała radę nawet się rozluźnić i przez resztę podróży dość ciekawie rozglądała się na boki, jako że podziwianie miasta z takiej perspektywy nie było zbyt powszechnym zjawiskiem.
Na miejscu wytłumaczenie całej sprawy poszło dość gładko, choć Gwardzista miał mętne wrażenie, że drugi z czarodziejów nie pała zbytnim entuzjazmem. Nie interesowało go to jednak w tamtej chwili, ponieważ czekali na niego Justine z Kieranem, a i tak lot na miotle w jedną stronę zajął Farleyowi dłużej niż by sobie tego życzył. Powrót pod mugolską świątynię poszedł już sprawniej, zwłaszcza jeżeli pod uwagę wziąć odciążoną miotłe, na której czarodziej mógł rozwinąć większą prędkość. Wylądował jednak kawałek dalej, na wypadek gdyby bez jego wiedzy śledziły go jakieś czujne oczy. Ledwo jego nogi dotknęły ziemi Alexander przewiesił swoją miotłę na pasku przez ramię i prędko wrócił do swoich kompanów.
Reszta drogi do Tower of London minęła im w pełnej skupienia ciszy, gdy z różdżkami w pogotowiu uważnie obserwowali każdy kolejny załom muru i łuk bram, jednak Londyn przyjemnie ich dziś zaskoczył brakiem jakichkolwiek więcej niespodzianek. Po obejrzeniu z dużą dozą rezerwy samej bramy Gwardziści doszli jednak do wniosku, że od błądzenia po ciemku i po omacku w poszukiwaniu wyrwy prostsze będzie po prostu zastosowanie siły i wyeliminowanie strażników, którzy wyłapywali uciekających więźniów. Alex powiódł wzrokiem za spojrzeniem Tonks, później spoglądając na Kierana.
– Zaklepuję tego środkowego – mruknął w odpowiedzi na sugestię Justine, kącik ust unosząc w uśmiechu. Szkoda, że nie było z nimi Benjamina – wtedy mieliby już komplet Gwardzistów do zabawy.
Spojrzał na Justine i znów mógł tylko jej przytaknąć, tak było zresztą najprościej. Śmiało poprowadził dalej ich trzyosobowy korowód, trzymając się sprawdzonej drogi, którą wielokrotnie analizował pochylony nad mapą, sunąc grubym palcem po grubym pergaminie. Narzucił całkiem dynamiczne tempo marszu, więc szybko znaleźli się na miejscu. Pierwszą trudność napotkali w okolicy, gdzie mieli rzekomo szansę odnaleźć wyrwę w murze, skrytą głęboko pod wodą. Zatrzymali się jednak przy bramie, a Kieran od razu skierował uważne spojrzenie na budkę strażniczą, przy której kręciły się trzy sylwetki, ewidentnie męskie. Nie widział innego rozwiązania poza starciem, dlatego zerknął na Tonks raz jeszcze i przytaknął, mocniej ściskając swoją różdżkę. Przecież szykował się na walkę, więc nie powinien być nawet rozczarowany. Jeszcze tylko poprawił płaszcz, jakby próbując się upewnić, że wszystko, co z sobą wziął, dalej pozostaje pochowane po kieszeniach. Zamierzał udowodnić sobie, na co go stać po ostatnich przeżyciach, niezwykle ciężkich przede wszystkim dla psychiki, choć ciało też wracało do pełnego zdrowia długo.
– Do boju – wychrypiał szeptem, ostatni raz poprawiając w dłoni różdżkę, po czym przesunął się jeszcze o dwa kroki, czekając na rzucenie pierwszego zaklęcia.
szafka zniknięć
i w milczeniu,
Pogodny mądrym smutkiem
i wprawny w cierpieniu.