Brama Zdrajców
Czarodzieje, sterując łodzią, muszą udać się w boczny korytarz po lewej stronie i przesunąć poluzowaną cegłę, by otworzyć tajemne przejście do podziemnego czarodziejskiego aresztu. Mugolscy strażnicy instynktownie je omijają; część ze względu na zaklęcia ochronne, a część - będąca o czarodziejskim więzieniu doskonale poinformowana.
Lądują tutaj przestępcy, którzy popełnili czyny, które nie zasługują na zesłanie do Azkabanu.
- Mhm? - Mruknął, gdy lord Rosier zwrócił się w jego kierunku, przenosząc spojrzenie na oblicze arystokraty. Uważnie wsłuchiwał się w jego słowa, by finalnie wydać z siebie pomruk zadowolenia - nigdy nie należał do osób lubiących wypowiadać słowa. - Z przyjemnością się tym zajmę. - Rzucił, swoje spojrzenie przenosząc w kierunku Macnaira, by puścić mu perskie oko. No, mógłby się z nim przejść, choćby dla towarzystwa - Friedrich był pewien, iż pomocy przy przesłuchaniu nie potrzebuje - było to w końcu jego codziennością; czymś, z czym miał styczność od kilku miesięcy oraz w czym zdążył się całkiem nieźle wprawić. - Powinniśmy przyjrzeć się strażnikom. I to dokładnie, nie wydają się kompetentni. - Dodał, ponownie przenosząc ślepia w kierunku lorda. Powinni ich sprawdzić. I zamordować, jeśli którykolwiek wyciągnął rękę w kierunku zbiegów.
Friedrich przeciągnął się, po czym ponownie wyciągnął przed siebie różdżkę by rozpocząć nakładanie zabezpieczeń. - Zajmę się strachem na gremliny. - Obwieścił, by przypadkiem nie zdublowali się w swoich działaniach, po czym przystąpił do zakładania zabezpieczenia. Nie miał wielkiej wprawy w nakładaniu zabezpieczeń, nadal jednak pamiętał jak to się robiło - Hugo Schmidt zadbał i o tę sferę edukacji pierwotnego syna, jeszcze w czasach, gdy miał nadzieję, że Friedrich pójdzie w jego ślady. To jednak nie nastąpiło, sam Schmidt starał się jednak nie zapomnieć tej umiejętności. W skupieniu wykonywał kolejne ruchy różdżką w odpowiednich sekwencjach, by nałożyć zabezpieczenie.
| nakładam Strach na gremliny
Pierwsze od czego zaczął, to odklejenie swoich butów od posadzki. W spokojnym już, pozbawionym latających nad głową zaklęć, otoczeniu było to zadanie niezwykle proste, czy wręcz banalne. Krótkie finite i podeszwy obuwia odczepiły się od posadzki, wracając też zaraz na swoje właściwe miejsce. Tak prawdę powiedziawszy, nie miał nic więcej do roboty. W jego przypadku, los był przewrotny - może i zdejmowanie i rozbrajanie pułapek szło mu całkiem dobrze, w dzisiejszym przypadku nawet i świetnie, ale jeśli chodziło o nakładanie ich, to była już zupełnie inna bajka.
- Potem przyślę tu jednego z olbrzymów - rzucił tylko, dając reszcie do wiadomości, że niestety, ale jego rola ograniczy się właśnie do tego. Przynajmniej tyle mógł zrobić, a skoro mieli jeszcze do dyspozycji strażników, którzy zdecydowali się wziąć udział w wojnie po ich stronie, to czemu właśnie nie zagonić ich do roboty?
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Spojrzał na Rosiera i Schmidta, słysząc, że ten drugi miał przed sobą jeszcze całkiem dobrą zabawę z więźniami. Był pewien, że nie wyjdą z tego żywi, znał przecież szwaba, wiedział, że przekroczenie granicy było dla niego banalnie proste. Niedoszli zbiegowie dodatkowo nie byli wartościowi, gdy już powiedzą wszystko, co mieli. Zauważył to mrugnięcie przyjaciela, dlatego skinął głową, tylko tym gestem potwierdzając. Okazja była zbyt kusząca, aby dać jej przejść bez wykorzystania.
Przed nimi była prostsza część, zanim jednak musiał pozbyć się pułapki, która blokowała mu możliwość ruszenia się z miejsca. Skierował różdżkę na podłogę, lekki ruch judaszowca i niewerbalne finite, oswobodziło buty, dotąd przyklejone do podłoża. Zerknął na kuzyna, kiedy dał znać, że nakładanie pułapek było już poza jego możliwościami. Nie ważne, a przynajmniej dla niego, w końcu Rookwood zrobił swoje z początku.- Nałożę Bubonem.- poinformował pozostałych, zanim zabrał się do działania. Nie był wybitnie biegły w pułapkach, ale kilka było mu znanych i mógł zabezpieczyć nimi teren.
| nakładam Bubonem
Ma barwę nocy…
Krok wstecz to krok wstecz
Austriackie serce biło rytmicznie przez dłuższy odcinek czasu, aż nabrał pewności, że i sama brama pozostała zabezpieczona. Po tym wszystkim Friedrich odwrócił się w kierunku towarzyszących mu czarodziejów.
- Panowie. - Zaczął, by płytko skinąć im głową. Nigdy nie był zbyt towarzyską istotą, krzyżowali jednak razem rózdżki, a to ponoć coś znaczyło w pewnych kręgach. - Będziemy w kontakcie. - Pożegnał się w specyficzny sobie sposób, by zwyczajnie odwrócić się na pięcie i ruszyć w głąb więzienia.
Czekała go dalsza praca.
Praca, której Friedrich Schmidt nie mógł się doczekać.
| Nakładam Nierusz na bramę.
zt.
Przystanął w miejscu, poświęcając parę chwil na wsłuchanie się w plany współtowarzyszy, by zamiast przez przypadek dublować nakładane pułapki, zadbać o jak największą dywersyfikację zabezpieczeń. Te właściwie nie musiały być nawet wyszukane, wystarczyło, by każdy dorzucił coś od siebie, a mnogość czekających na nieproszonych gości niespodzianek z pewnością miałaby się okazać uciążliwa - i w najlepszym scenariuszu efekty aktywowanych pułapek miały stworzyć na tyle absorbującą kompilację, by strażnicy mieli aż nadto czasu na skuteczną reakcję. Olbrzym z pewnością miał być dość sporym zaskoczeniem. Uśmiechnął się pod nosem, w myślach gratulując Augustusowi tego wybornego pomysłu.
- Dodam Cave Inimicum - oświadczył czysto informacyjnie, nim przeszedł do wykonywania następnej sekwencji ruchów w pełnym skupieniu. Wyznaczył dokładnie granice działania pułapki, dbając o to, by każda ściana, każdy zakamarek nasączony był czyhającą na śmiałków magią.
- Panowie, dziękuję za zaproszenie - oznajmił, uznając ten dzień za nowe, ekscytujące doświadczenie - i lekcję tego, jakie umiejętności powinien rozwijać w następnej kolejności. Nie zamierzał jednak strzępić języka ani piać peanów pochwalnych nad własną wdzięcznością ani nad tym, że całość poszła sprawniej niż początkowo mógłby zakładać. - Do zobaczenia - upewniwszy się, że jego zadanie się zakończyło, skinął głową współtowarzyszom, na parę chwil podłapując spojrzenie Tristana, który był odpowiedzialny za zjawienie się Maghnusa w tym zacnym miejscu, a następnie odwrócił się na pięcie, by opuścić Bramę Zdrajców.
| nakładam Cave Inimicum
| zt
in wine and flowers
go hand in hand
Panująca cisza, przerywana była tylko na chwilę, gdy padały informacje, jakie kolejne pułapki były rozmieszczane w pobliżu. Znał wszystkie wymieniane i szybko zorientował się, że sam żadnej sensownej już nie miał w zanadrzu. Reszta tych, które potrafił nałożyć, nie miała racji bytu w okolicy bramy zdrajców oraz w samym Londynie, a przynajmniej nie widział dla nich sensownego zastosowania w obecnej sytuacji. Dlatego zrezygnował z sięgania po coś, co było zwyczajnie zbędne, nawet odrobinę nieprzydatne. Wyprostował się, chowając judaszowiec i tylko przez chwilę zawahał się, zanim przeszedł kilka kroków ku wyjściu. Nie miał już nic więcej do roboty w tym konkretnym miejscu, mógł stąd iść. Zwłaszcza że z oczu zniknął mu już Friedrich oraz Maghnus, dlatego zamierzał pójść w ich ślady. Rzucił krótkie spojrzenie na kuzyna i lorda Rosiera.
- Jeśli będzie trzeba, zrobić coś jeszcze tutaj lub gdzieś indziej, wystarczy, sowa.- nie był może osobą, która pierwsza rwała się do nadstawianie karku, ale w ostatnim czasie, zmieniało się sporo, nawet w jego podejściu. Mógł działać, mógł wychodzić przed szereg, jeśli tego wymagała sytuacja. Chwilę później skinął im głową i opuścił to miejsce. Musiał wracać do siebie, pora zachęcała, aby zająć się innymi sprawami, jakie wymagały jego uwagi, a które dotąd odkładał na później. Właśnie dziś nadchodziło owe później.
| zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ma barwę nocy…
Ostatnio zmieniony przez Cillian Macnair dnia 07.08.21 22:19, w całości zmieniany 2 razy
Krok wstecz to krok wstecz
- Strażnikami już się zająłem - odparł, z pomocą nowego naczelnika pozbawiono życia tych, którzy naruszyli swoje obowiązki, a może i kilku więcej, którzy mogli naruszyć obowiązki: strach był w tym momencie podstawą działania, narzędziem kontroli, strach miał motywować do odpowiedniego zachowania, a nade wszystko miał zwiększyć czujność pomiędzy samymi strażnikami. Patrząc na ręce sobie nawzajem chronili siebie, tylko tak można było mieć pewność, ze system stanie się szczelny. Kontrola ludźmi zdawała się tym trudniejsza, im większy był obszar konieczny do utrzymania. Wojna budziła pogardę do ludzkiego życia, coraz silniejszą, tak jak budziła coraz silniejszą obojętność na śmierć i coraz silniejszy instynkt przetrwania, by własne życie zachować. Obserwował działania pozostałych, kiedy teren podlegał zabezpieczeniom, skinął głową Augustosowi, kiedy zaproponował wprowadzenie olbrzyma. Wydawało się, że należało to miejsce obwarować jak największą i jak najsilniejszą ochroną - jeśli z więzienia będzie można zakpić, filary ich rządów runą. To miejsce powinno stanowić groźbę. Powinno straszyć. Budzić trwogę na samą myśl. Zbliżył się do krat samej Bramy, by nieznacznie unieść różdżkę i przywołać ku sobie magię: wyrastając od boków korzenie zadrżały, wydłużając się nienaturalnie przez całe przejście. Mamrotał mantry, zaklinając je w ten sposób, by powstrzymały każdego, kto spróbuje je pokonać, oplotły sylwetkę zakleszczając ją w przejściu. Nikt nie mógł już dostać się do Tower of London niepowołaną drogą, nikt nieuprawniony. Zabezpieczenie miało powstrzymać każdego, kto nie był pracownikiem więzienia. Na końcu dotknął korzenie, upewniając się, że były silne, solidne i nie reagowały na uprawniony dotyk. Wyglądało na to, że więcej już tutaj zrobić nie mogli.
- Panowie - odparł na pożegnanie rycerzom, którzy już odchodzili z tego miejsca. Zadanie zostało wykonane, teren uporządkowany, a nowy ład znów zaprowadzony. Teraz należało go już tylko utrzymać. Wkrótce i Tristan rozmył się w strzępach czarnej mgły, znikając z tego miejsca.
nakładam lignumo na przejście w bramie zdrajców i zt dla wszystkich?
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Przetoczył spojrzeniem po czarodziejach, którzy nakładali kolejne pułapki i dopinali wszystko na ostatni guzik.
- Panowie - kiwnął głową każdemu z osobna, powoli zbierając się w sobie, by opuścić to miejsce. Osobiście o wiele chętniej ruszyłby w ślad za Schmidtem, zagłębiając się we wnętrze więzienia, ale musiał zrobić to, co jeszcze przed chwilą zadeklarował - wezwać olbrzyma. miał też nadzieję, że pułapki nałożone przez resztę, powstrzymają Zakonników o wiele skuteczniej, niż ich własne, które przeciwnicy zastawili tu na nich. - Jeśli mógłbym kiedyś jeszcze pomóc, wystarczy jedna sowa - dodał jeszcze, podkreślając swoją gotowość i dyspozycyjność do działań w bliższej czy dalszej przyszłości. Po tych słowach też, nie pozostawało mu już nic innego, jak opuścić Bramę Zdrajców. Musiał jeszcze wezwać strażnika, ale nie zaprzątało mu to zbytnio głowy. Myśli powędrowały już nieco dalej; uświadomił sobie, że jedyne czego teraz by chciał, to ciepła kąpiel, alkohol i... to towarzystwo. To ostatnie zdziwiło go chyba najbardziej, prowadząc w kierunku, z którego w ogóle do Bramy przybył. Nie planował oczywiście dzielić się z nią tym, co dzisiaj zaszło. Nie wszystkim. Jednak te dobrze znane już zacieki i odpryski farby na suficie jej pokoju, a do czego absolutnie nie chciał się przyznać, wydawały się teraz o wiele lepszą obietnicą spokoju i odpoczynku niż pustawe mury Skarpy.
zt
Silent, secretive feeling
Of fearsome hatred that reaches the skies
Po wydaniu dekretów, które doprowadziły do wydarzeń mających miejsce w trakcie Bezksiężycowej Nocy, cele więzienia w Tower of London zaczęły zapełniać się w błyskawicznym tempie. Aresztowano mugolaków, którzy nie zdążyli opuścić stolicy, buntowników złapanych na pomaganiu mugolom, właścicieli sklepów i lokali, które wciąż obsługiwały czarodziejów przebywających w mieście nielegalnie, oraz każdego, kto swoimi poglądami naraził się obecnej władzy. Ci, którzy przechodzili przez bramy więzienia, najczęściej już z niego nie wychodzili - nie licząc paru szczęśliwców, którzy znaleźli sposób na ucieczkę lub otrzymali pomoc z zewnątrz. Wokół murów Tower coraz częściej usłyszeć można było inkantacje zaklęć, a chociaż niektórym z więźniów udawało się zbiec, to ci schwytani na próbie ucieczki, zwyczajnie znikali, zaciągani w najgłębiej położone korytarze więzienia. To miejsce może być istotnym punktem Londynu.
Brama Zdrajców znajduje się pod kontrolą Rycerzy Walpurgii.
Nieopodal Bramy Zdrajców, skryty w półcieniu więzienia, znajduje się Olbrzym.
Możliwe jest rzucenie carpiene w szafce zniknięć i ustosunkowanie się do rzutu już w pisanym poście (a zatem przekazanie informacji o wykrytych pułapkach drugiej postaci w tym samym poście, w którym carpiene zostało rzucone).
Udane carpiene z mocą 75 pozwala dostrzec Strach na gremliny, Widzimisię, Bubonem, Cave Inimicum i Nierusz, a udane carpiene z mocą 85 pozwala dostrzec Lignumo i Zawieruchę. Po rozpoznaniu pułapek można przejść do ich przełamywania zgodnie z obowiązującą mechaniką. Pułapki przełamywać można w dowolnej kolejności, ale ostatnią należy przełamać Zawieruchę, a pierwsze - Nierusz.
Aktywacja Nierusz odbywa się w momencie, w którym pierwsza postać przejdzie przez Bramę zdrajców - chwyci za bramę - otrzyma 30 obrażeń (poparzenia). Pozostałe postaci będą musiały przedostać się na teren cmentarza w inny sposób.
Aktywacja stracha na gremliny uniemożliwia podjęcie jakiejkolwiek innej akcji obu postaciom do momentu pozbycia się bogina (zaklęcie riddiculus).
Aktywacja Widzimisię przywołuje samego Naczelnika Tower, który staje do walki wraz z pozostałymi. Postać przy każdym ataku rzuca dodatkową kością k20. W przypadku wyrzucenia wartości 1-5 postać trafia iluzję zamiast przeciwnika. Iluzja się rozmywa po trafieniu.
Aktywacja Cave inimicum informuje Maghnusa o pojawieniu się w okolicy nieprzyjaciół (Zakonnicy zobowiązani są o tym powiadomić gracza prywatną drogą). Jeśli ten podejmie działanie, czas oczekiwania na atak po zakończeniu II etapu wydłuża się o 24 godziny. Niepoinformowanie gracza o ataku oznacza niepowodzenie.
Aktywacja Lignumo wywołuje efekt jak w opisie zabezpieczenia.
Aktywacja Bubonem wywołuje efekt zgodny z opisem z listy zabezpieczeń.
Aktywacja Zawieruchy wywołuje efekt zgodny z jej opisem z listy zabezpieczeń.
Po upływie dwóch pierwszych tur pojawiają się wrogowie, którzy atakują. Najpóźniej wtedy aktywują się wszystkie nieaktywowane pułapki.
WYKLUCZONA
Zakon Feniksa Przejęcie Bramy Zdrajców jest możliwe tylko siłą. Miejsce to jest chronione przez częste patrole magicznej policji, czujnie dbającej nie tylko o to, by nikt nie opuścił więzienia, ale też by nikt nie zaburzył bezpieczeństwa tego miejsca.
Walka: Gracz, który napisze w wątku jako pierwszy, rzuca kością za zbiega A i C (chyba że graczy jest więcej niż dwóch), gracz, który napisze jako drugi, rzuca kością za zbiega B. Zbiegowie atakują postaci w kolejności pojawienia się w wątku.
Magiczny policjant A (OPCM 20, uroki 40, żywotność 130) będzie atakował kolejno zaklęciami: lamino, fulgoro, orcumiano oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja. Należy uznać, że postać uwięziona w dole po orcumiano nie jest w stanie celować w zbiegów.
Magiczny policjant B (OPCM 40, uroki 20, żywotność 130) nie będzie atakował; będzie bronił siebie i swoich kompanów wtedy, kiedy wymaga tego sytuacja, rzucając zaklęcia: protego, protego maxima, protego horribilis.
Magiczny policjant C (OPCM 20, transmutacja 40, żywotność 130) będzie atakował kolejno zaklęciami: duna, fluctus, lapifors oraz bronił się zawsze wtedy, kiedy wymaga od niego tego sytuacja. Należy uznać, że duna działa na wszystkie postacie w wątku oprócz postaci NPC (zbieg rzuca je z bezpiecznej odległości).
Rolę policjantów broniących tego terenu może przejąć również dowolny Rycerz przy pomocy lusterka; wówczas walczy z Zakonnikami bez udziału mistrza gry, zgodnie ze statystykami rozpisanymi powyżej, ale bez ograniczeń co do kolejności oraz wyboru rzucanych zaklęć.
Olbrzym (Sprawność 55; Żywotność: 610) będzie atakował - niezależnie od czarodziejów powyżej - następującymi typami ataków i nie będzie podejmować prób obrony ani uników:
– Uderzenie pięścią - na zmianę wszystkie postaci obecne w wątku. Olbrzym uderza zgodnie z mechaniką walki wręcz, stosując potężne ciosy (nie wymagają celowania, zawsze obejmują całe ciało). Czarodziej może uniknąć uderzenia, wykonując rzut na skradanie o ST 60. Trafienie postaci znajdującej się na miotle wiąże się ze spadnięciem i otrzymaniem dodatkowych 20 obrażeń tłuczonych; zrzucona z miotły postać jest traktowana tak samo jak postać o nieudanym teście na utrzymanie równowagi w wyniku tąpnięcia i zostanie pochwycona w następnej turze.
– Tąpnięcie (obszarowe) - olbrzym uderza nogą w podłoże, tworząc dziurę oraz niewielkie trzęsienie ziemi obejmujące wszystkie postaci w wątku. Wszystkie postaci obecne w wątku rzucają kością na utrzymanie się na nogach, ST wynosi 70, dolicza się podwojoną zwinność. W razie upadku postać odnosi 30 obrażeń tłuczonych.
– Pochwycenie - olbrzym chwyta pierwszą postać, która nie zdołała ustać na własnych nogach w wyniku tąpnięcia. Aby uniknąć złapania, postać musi wykonać unik, ST wynosi 60, dolicza się podwojoną zwinnością. W przypadku nieudanego uniku postać otrzymuje 110 obrażeń miażdżonych, łamane są jej kości i nie może się poruszać. Potrzebuje natychmiastowej pomocy uzdrowiciela.
Gracz nie ma prawa zmienić woli postaci broniącej lokacji, jedyne, co robi, to rzuca za nią kością i opisuje jej działania w sposób fabularny.
Aby przejść do etapu III, należy odczekać 48 godzin, w trakcie których para (grupa) może zostać zaatakowana przez przeciwną organizację.
Postaci mają 2 tury na nałożenie zabezpieczeń, pułapek lub klątw oraz wydanie dyspozycji strażnikom należącym do organizacji.
Gra w tej lokacji jest dozwolona.
Rycerze Walpurgii
Skoordynowane i przemyślane działania Rycerzy doprowadziły do całkowitego opanowania okolicy, jak i samej Bramy Zdrajców. Perfekcyjnie nałożono pułapki, a do stróżowania zaangażowano nawet groźnego olbrzyma, który rozwiewał ostatnie wątpliwości ewentualnych ryzykantów. Od momentu przejęcia kontroli nad lokalizacją nie odnotowano żadnej próby włamania się do Tower czy też próby ucieczki. Każde przejście, każdy przesmyk, obluzowany kamień czy krata w wąskim okienku były poddane ścisłej obserwacji; nic i nikt nie miał prawa się prześlizgnąć.
Do czasu.
Uderzenie meteorytu zniszczyło bramę, utworzyło także wyłom w strukturze samej wieży, grożąc tym samym zawaleniem. Szybka reakcja władz miasta i genialni konstruktorzy zdołali ją ustabilizować zaklęciami, wiadomym jednak było, że odłamek meteorytu trzeba usunąć, wyłom zamurować, a zbiegłych szczęściarzy wyłapać i osadzić z powrotem. Tym ostatnim zajęły się już sprowadzone przez komendanta magicznej policji wyspecjalizowane oddziały, wciąż jednak brakowało rąk do pomocy przy przenoszeniu gruzu, łataniu wyłomu i asystowaniu w najbliższym zakładzie magikowalskim przy wykuwaniu nowej bramy.
W cieniu monumentalnej wieży, której struktura niegdyś dumnie sięgała ku niebiosom, teraz widnieje brutalny wyłom – świadek niszczycielskiej siły deszczu meteorytów, który bezlitośnie uderzył w świat. Wokół tej dziury, która niespodziewanie przerwała ciągłość muru, zorganizowano punkt pomocowy, przypominający raczej polowe szpitale z czasów oblężenia niż miejsce pracy. Namioty, które mają zapewnić schronienie i miejsce pracy dla ochotników, są rozstawiane z wojskową precyzją. Ludzie, którzy się tutaj zbiegli, rąbią drewno, aby zapewnić ciepło i materiał na konstrukcje wsparcia. Dźwięk siekier rozbrzmiewa w powietrzu rytmicznie. Każda powierzchnia jest wykorzystywana do maksimum, a na każdym kroku widać ślady improwizacji, która stała się nową normą.
W centrum tego wszystkiego stoi stanowisko kowala, miejsce, gdzie z żaru i iskier wykuwane są nowe bramy i kraty, mające osadzić się w naruszonym murze.
Jeden z namiotów przystosowany został do udzielania pierwszej pomocy. Uzdrowicielki uwijały się wokół rannych, którzy pomagali przy wyłomie i tych, którzy dotarli tutaj szukając pomocy. Zerknęły w stronę nowych wolontariuszy z zaciekawieniem, ale zaraz wróciły do swojej pracy.
Jeden z rannych krzyczał w niebogłosy, kamienie przygniotły mu ramię; uzdrowiciele szykowali się do amputacji.
-Za gapienie się nikt nie płaci! - Kobieta średniego wzrostu przeskoczyła zawalisko i dziarskim krokiem znalazła się obok nowo przybyłych wolontariuszy. -Kogo przysłali? Dajcie kartkę. Dali wam kartkę? - Kiedy w końcu otrzymała papier do ręki odczyła na głos nazwiska -Crouch, Fernsby i Moretti. - Pokiwała głową. -Dobra. Chłopaki wy do rąbania drewna, składania stołów i rozstawiania namiotów. Moretti idziesz do kowala, potrzebuje on tylko wsparcia… - Krzyk rannego mężczyzny rozciął powietrze niczym bicz. -Najpierw pomóżcie jednak w szpitalu. Przytrzymajcie rannego, potem do dalszej roboty. Jak macie pytania, przychodzicie do mnie. Cristin Roche. - Przedstawiła się i szybkim ruchem wskazała punkt szpitalny. Otrzymali polecenie przytrzymania rannego, który nie chciał zgodzić się na obcięcie kończy. Rzucał się na stole gotowy uciec jak najdalej. Gia miała przynieść bandaże i eliksiry znieczulające.
MG nie kontynuuje rozgrywki, ale nad nią czuwa i w razie potrzeby interweniuje.
Otrzymaliście zadanie, najpierw pomoc w szpitalu polowym przy amputacji kończyny zmiażdżonej przez głazy, a następnie wsparcie organizacji powiększania punktu pomocowego.
Możecie sami kreować npców i wchodzić z nimi w interakcje. Możecie kreować wydarzenia.
Wraz z zakończeniem wątku zgłoście to do Mistrza Gry (Primrose Burke).
Jak mu się chciało palić.
Już miał wyciągnąć papierosy z kieszeni, ale kazali podać kartkę i już do rąbania drewna, rozstawiania stołów. Nie ma taryfy ulgowej dla nikogo.
Spojrzał na wyłom w murze, na dziurę, która była efektem katastrofy jaka dotknęła ten kraj. Nie znał się na budownictwie, po cholerę go tu wysłali. Co za idiota robił ten przydział? Pewnie wrzucił ich nazwiska do wiaderka, a potem losowo wyciągał i przypisał do danego zadania. Inaczej nie potrafił wytłumaczyć tego zjawiska.
Amputacja kończyn nie była mu obca. Nie jeden marynarz to przeszedł, chociaż magia i uzdrowiciele potrafili zdziałać istne cuda, tak nie zawsze się udawało. Nawet magia miała swoje ograniczenia. Swoją drogą, ciekawe dlaczego.
Odrzucił te filozoficzne rozważania i spojrzał na swoich towarzyszy niedoli. Żadne nie wyglądało na takie, które miał styczność z podobną brutalnością rzeczywistości.
-Mam nadzieję, że macie mocne żołądki. - Powiedział jedynie podciągając rękawy koszuli powyżej łokci. Mężczyzna na stole operacyjnym tak się rzucał, że nie było możliwości podania mu eliksiru, o wyjęciu różdżki w ogóle nie było mowy. -Ej! - Zakrzyknął do chorego. -Nie przeciągaj tego. - Zaparł się mocno na ramionach czarodzieja, aby go przygwoździć do stołu. Uzdrowicielka spojrzała przez ramię na lorda Croucha i pannę Moretii, czekała, aż podejdą i wskazała im nogi do trzymania. Potem sięgnęła po fiolkę z eliksirem uspokajającym. Jednak zdawało się, że miała zamiar podać tylko połowę dawki, jak nie mniejszą. Mógł tylko podejrzewać, że zwyczajnie środków brakowało. -Gryź. - Polecił mężczyźnie, kiedy wepchnął mu kawałek drewna obleczonego w skórę, między zęby. -Będzie bolało jak skurwysyn.
Zerknął na rękę, która była zwyczajnie miazgą, spadający głaz musiał uderzyć z niewyobrażalną siłą, sprawiając, że magia absolutnie nie może pomóc. Miał jedynie nadzieję, że tego dnia nie podzieli losu nieszczęśnika, że sam pod koniec dnia nie znajdzie się w tym samym miejscu, drąc się jak zwierzę obdzierane ze skóry. Ból sprawiał, że żyłka na szyi i czole rannego pulsowała, oczy przekrwione i blada skóra z powodu utraty krwi. Mógł umrzeć, amputacja była jego jedyną nadzieją.
Amputacja była mu zupełnie obca, daleka od znanego i przyjemnego. Nie było rolą dyplomatów spotykać się bezpośrednio z medycznymi zjawiskami, wydzielinami i krzykami cierpiących. To nie jego misja, nie jego umiejętność, lecz nikt nie pytał go o zdanie. Wrzucony był w wir akcji, bez żadnego szacunku do nazwiska i pozycji, lecz zdążył przywyknąć, że tam, gdzie życie igrało ze śmiercią tytuły znaczyły mało. W tym miejscu nie istotny był błękit jego krwi, lecz pomoc i sprawność głowy, może nawet rąk, gdyż nie wymagali od niego myślenia. Nie czas było jednak na dywagacje, roszady myśli i wątpliwości, czas było działać, gdyż było go coraz mniej. Nie istotne było nawet z kim miał współpracować, mogli się w tym miejscu okazać nawet bardziej przydatni niż on sam, co gruntowanie podkreślało niedopasowanie jego osoby do zadania, gdyż w wielu innych miejscach jego osoba byłaby wybitnie pomocna. Fernsby zdawał się mieć pewne doświadczenie w terenie, co było równie pozytywne jak i niepokojące, lecz nie było nawet czasu na martwienie się. Zgodnie z zaleceniami podszedł do przytrzymywania nogi, ciesząc się, że mógł być oddalony od kończyny, której czarodziej miał być pozbawiony.
– Nie pierwsza amputacja w życiu? – zapytał Fernsby’ego, chcąc znaleźć potwierdzenie swoich obserwacji. Kolejna myśl spowiła jego ciało, dobrze, że Hypatia nie była obecna. Jej stan zdrowia uniemożliwił jej przybycie, a przynajmniej takiej wymówki użyła. Nie było to miejsce dla damy, spojrzał niepewnie na Moretti. Imigrantka (był tego pewien, zaczynał mieć zmysł rozpoznawczy ich od pierwszego słowa) wydawała się zdrową dziewczyną, lecz zaczynali od sytuacji ekstremalnych.
– È tutto a posto? – włoskie słowa delikatnie opuściły jego usta, wręcz leniwie jakby odwykły od istnienia. Chciał zadać jej pytanie, odwrócić własną uwagę od wydarzeń, które działy się obok i upewnić się, że zaraz nie będą mieć kolejnej poszkodowanej. Ich towarzysz zdawał się wręcz stworzony do sytuacji krytycznych. Bartemius również, ale o wiele lepiej rozwiązywał je za pomocą słów, tutaj one nie wystarczą.
Uzdrowicielka, która właśnie dozowała kolejne eliksiry miała na twarzy wypisane zmęczenie. Pracował już nieprzerwanie od czterdziestu ośmiu godzin, z krótkimi przerwami na łyk zimnej kawy i kilka chwil nieudanego odpoczynku. Jej ręce, choć doświadczone, trzęsły się lekko od wyczerpania. Ograniczone zapasy medyczne sprawiały, że każdy zabieg stawał się wyzwaniem. Brakowało środków przeciwbólowych, a eliksiry, jeśli były dostępne, były używane oszczędnie. Nawet środków do znieczulenia brakowało, więc kawałek drewna między zębami musiał wystarczyć.
Kenneth uniósł wzrok na Croucha i kiwnął sztywno głową.
-Niestety. - Mruknął przytrzymując mocniej pacjenta. Ten zaś kręcił głową, z oczu płynęły łzy.
-Musimy to zrobić, chłopcze - powiedziała uzdrowicielka próbując zachować spokój w głosie. - Jeśli tego nie zrobimy, umrzesz z powodu zakażenia. - Uniosła spojrzenie na nowych pomocników, nie byli przeszkoleni, ale przecież to ona była od wydawania poleceń. Miała jedynie nadzieję, że sami się nie osuną na ziemię kiedy rozpocznie całą procedurę. Była tak zamęczona, że nie chciała używać magii, aby nie zaszkodzić rannemu jeszcze bardziej. Musiała zdać się na umiejętności manualne. Mieli do dyspozycji kilka podstawowych narzędzi: piłę do kości, skalpel i kleszcze. Na stole obok leżał stos brudnych bandaży i nieliczne, czyste kawałki płótna, które jeszcze nie były używane.
-Zacznijmy- powiedziała cicho, biorąc skalpel do ręki.
Pierwsze nacięcie było precyzyjne, choć ręka kobiety lekko drżała. Rozcięła skórę i mięśnie, odsłaniając kość przedramienia. Asystentka podawał kolejne narzędzia, starając się zachować sterylność w tych trudnych warunkach. Gdy doszło do przecięcia kości, Uzdrowicielka chwyciła piłę do kości. Zęby piły oparły się o kość i zaczęły ją przecinać. Dźwięk był przerażający, metaliczny skowyt piły wgryzającej się głębiej w ciało.
Kenneth skrzywił się mimowolnie. Nie było to przyjemne dla uszu, a mięśnie na jego twarzy stężały mocno. Krew tryskała na wszystkie strony, ranny choć nieprzytomny, wydał z siebie głuchy jęk, a jego ciało szarpało się odruchowo. W końcu, po kilku minutach, które wydawały się wiecznością, ręka została amputowana.
-Opatrunki! - rozkazała Uzdrowicielka wyciągając dłoń w stronę Croucha, aby podał wskazane szmatki. Gdy ostatnie bandaże zostały założone, Uzdrowicielka odetchnęłą ciężko, wiedząc, że czeka ich jeszcze wiele takich zabiegów. Ale teraz, chociaż na chwilę, ranny miał szansę na przeżycie.
Do dźwięków stopniowo się przyzwyczajał, choć początkowo również one stanowiły wyzwanie. Okrzyki bólu, które przenikały wręcz do jego włąsnych kości. Dźrenia głosu, ochrypłe gardła od wisiłku. Gdy mieli jeszcze siłę, wydawali z siebie dźwięki, może to nawet stanowiło pozytywny symptom. Majaczenie, skomplenie i ciche łkanie były kolejnym etapem, gdy sił zaczynało brakować. Cisza była najbardziej ujmująca, poświadczenie poddania się ostatniemu wyzwaniu i pożegnianie się z tchnieniem życia. Dźwięki można było kategoryzować. Zapach był nieznośny niezaleźnie jak długo przebywał w tym miejscu. Przecinanych kości i martwicy tkanek, zapalenia, które rozprzestrzeniało się po ciele. Nawet woń mięsa, które nigdy nie było tak odrzucające.
– I zapewne nie ostatnia w twoim życiu – podsumuwuje, chcąc choć przez moment skupić się na rzeczy niezwiązanej z amputacją. Zgodnie z wytycznymi trzymał kończyny, aby umożliwić działanie uzdrowicielowi. Doceniał talent manualny, dzieło rąk, które przecież tak rzadko są używane, gdy w pełni oddają się możliwości magii. Spoglądał co pewien moment, lecz preferował swoją uwagę przekazywać na inne wydarzenia. Cały szpital polowy był małym koszmarem, który oddawał skalę terroru i śmierci, która nadeszła wraz z katastrofami kilka dni temu. Nie mieli eliksirów, ziół i narzędzi, pozbawieni byli przynamniej złudzenia odpowiedniej opieki. Zamiast tego pozostawała tylko wiara w umiejętności uzdrowiciela i własną wolę przetrwania. Nic innego nie mieli. Gdy skierowane do niego kolejne słowa z pewnym opóźnieniem zareagował, lecz doniół potrzebne opatrunki. Nie był pewien co sądził na temat sterylności tego zabiegu i szansach przeżycia, lecz to do niego nie pozostawał ten osąd. On był tylko stażystą w ministerstwie, tak mało znaczące w prawdziwej walce życie i śmierci. Gdy zakończyli usiadł na ziemii w jednym z kątów, zaskoczony był jaką siłę musiał użyć, by utrzymać pacjenta w jednym miejscu.
– Czy tak wyobrażałeś sobie ten dzień? – zapytał Kennetha, jedynego jego towarzysza niedoli. Kojarzył go jeszcze ze szkoły, lecz raczej z regularnych bójek i problemów, które sprawiał prefektom. Nie spodziewał się po nim wielkich rzeczy wtedy i nadal potrzymywał swoją opinię, lecz w takich warunkach każdy stawał się sojusznikiem. Może z wiekiem jego burzliwa natura się uspokoiła, lecz niektóre cechy były wręcz natywne, niemożliwe do wyplenienia. Sięgnął po papierosy i zaproponował jednego z nich Kennethowi, swoista wymiana doświadczeń życiowych. Chwila trwała bardzo krótko, zaraz przyszła do nich kolejna pielęgniarka, która w ostrych słowach przypomniała im o drewnie. Nie przyjechali tu odpoczywać, do innych rzeczy zostali sprowadzeni. Czemu do nie mogli zmusić do prac więźniów aresztu, którzy byli zaraz obok nie wiedział. Pozostawało im tylko milczeć, pracować i przekliknać w myślach.