Zaczarowany Sad
AutorWiadomość
Zaczarowany Sad
Zaczarowany Sad na przedmieściach Londynu to ogromny ogród, który dla przechodzących nieopodal mugoli wygląda jak odpychające wysypisko śmieci - w ten sposób chroniąc się przed ich obecnością. Dobro owoców kwitnących w sadzie jest ogólnodostępne - po jabłka może sięgnąć każdy - jest bowiem bezpańskie. Miejscem tym opiekują się skrzaty należące niegdyś do rodziny, której ostatni potomkowie już zmarli - mimo to oddane stworzonka nie porzuciły swoich obowiązków, pozostając wierne dobytkowi swoich panów. Tylko czarodzieje szukający dziury w całym zapytaliby, czy skrzaty o śmierci swoich panów w ogóle wiedzą.
W sezonie jabłonki uginają się pod ciężarem rumianych owoców i chętnie nawet same częstują przechodzących czarodziejów, wysuwając w ich stronę gałęzie. Pomiędzy pojedynczymi drzewkami wiją się malownicze dróżki, a zielona trawa jest tak delikatna, że można bez przeszkód poruszać się po niej boso. Kiedy słońce zrobi się dokuczliwe, skryć się można w cieniu drzew lub niedużej stodole, gdzie na paru rozstawionych w sianie stołach czarodzieje czasem organizują sobie atrakcje - wróżenie ze skórek, tłoczenie soku, rzeźbienie w jabłkach... Znajdują się tam również magiczne wiklinowe kosze, z którego możesz zabrać jeden owoc. Jeśli spróbujesz wziąć drugi - kiedy zanurzasz dłoń w koszu coś mocno gryzie cię w palce i musisz wycofać ramię.
Weź jabłko z kosza: rzuć kością k6, żeby dowiedzieć się, co otrzymałeś.
1: Jabłko Niezgody - ma złoty grawerowany podpis "dla najpiękniejszej".
2: Zatrute Jabłko - doskonałe na problemy ze snem, zapewnia długi, relaksacyjny odpoczynek, którego nie przerwie nawet najbardziej dokuczliwy hałas.
3: Jabłko Jeża - doskonały przysmak dla każdego mięsożernego zwierzęcia, ma lekki posmak schabowego.
4: Jabłko Odkrywcy - zrzucone na głowę ułatwia koncentrację i sprzyja nauce, to jeden z popularniejszych wspomagaczy wśród uczniów Hogwartu. Użyte w trakcie badań naukowych daje +1 do rzutu.
5: Kwaśne Jabłko - jest bardzo ciężkie. Powszechnie chwalone jako przycisk do papieru, ale masz nieodparte wrażenie, że najłatwiej byłoby nim kogoś po prostu stłuc.
6: Jabłko Adama - ma dziwną wypustkę, ale w smaku nie różni się od zwykłego. Mówią o nim, że jest skutecznym afrodyzjakiem.
Lokacja zawiera kościW sezonie jabłonki uginają się pod ciężarem rumianych owoców i chętnie nawet same częstują przechodzących czarodziejów, wysuwając w ich stronę gałęzie. Pomiędzy pojedynczymi drzewkami wiją się malownicze dróżki, a zielona trawa jest tak delikatna, że można bez przeszkód poruszać się po niej boso. Kiedy słońce zrobi się dokuczliwe, skryć się można w cieniu drzew lub niedużej stodole, gdzie na paru rozstawionych w sianie stołach czarodzieje czasem organizują sobie atrakcje - wróżenie ze skórek, tłoczenie soku, rzeźbienie w jabłkach... Znajdują się tam również magiczne wiklinowe kosze, z którego możesz zabrać jeden owoc. Jeśli spróbujesz wziąć drugi - kiedy zanurzasz dłoń w koszu coś mocno gryzie cię w palce i musisz wycofać ramię.
Weź jabłko z kosza: rzuć kością k6, żeby dowiedzieć się, co otrzymałeś.
1: Jabłko Niezgody - ma złoty grawerowany podpis "dla najpiękniejszej".
2: Zatrute Jabłko - doskonałe na problemy ze snem, zapewnia długi, relaksacyjny odpoczynek, którego nie przerwie nawet najbardziej dokuczliwy hałas.
3: Jabłko Jeża - doskonały przysmak dla każdego mięsożernego zwierzęcia, ma lekki posmak schabowego.
4: Jabłko Odkrywcy - zrzucone na głowę ułatwia koncentrację i sprzyja nauce, to jeden z popularniejszych wspomagaczy wśród uczniów Hogwartu. Użyte w trakcie badań naukowych daje +1 do rzutu.
5: Kwaśne Jabłko - jest bardzo ciężkie. Powszechnie chwalone jako przycisk do papieru, ale masz nieodparte wrażenie, że najłatwiej byłoby nim kogoś po prostu stłuc.
6: Jabłko Adama - ma dziwną wypustkę, ale w smaku nie różni się od zwykłego. Mówią o nim, że jest skutecznym afrodyzjakiem.
Trzynaście jabłek znajdowało się w lewitującym koszu tuż przy boku Jaydena. Nie bywał zbyt często w tej części Londynu z tego względu, że jego życie zawodowe jak i to naukowe odbywało się prędzej na linii centrum-Hogwart. Nie potrzebował niczego z przedmieść, ale tego dnia postanowił w końcu gdzieś się ruszyć. A list od Eli przyszedł w odpowiednim momencie, gdy potrzebował chwili zapomnienia. Wszystko to było spowodowane niesamowitym zmęczeniem i wewnętrznym rozbiciem. Dokładnie od chwili w której mały Puchon zmarł w trakcie misji odratowywania ocalałych z akcji odbijania więźniów Ministerstwa Magii, a także Grindelwalda. Wciąż pamiętał to jak musiał zabrać nieżywe ciało dziecka. Był taki lekki, wyglądał jakby spał i astronom naprawdę chciałby, żeby tak było. Doskonale zdawał sobie jednak sprawę, że były to czcze życzenia, a on nie mógł już nic zrobić. Nie mógł w ogóle nikomu pomóc, bo nie był uzdrowicielem ani nie znał ani jednego odpowiedniego zaklęcia. Był w stanie tylko stać i patrzeć albo płakać, gdy trwał przy małym Lewisie. Gdy tylko zamykał oczy, pod nimi ukazywała się właśnie twarz chłopca - tylko z otwartymi, wodnistymi oczyma. Równie przerażającymi we śnie jak i na jawie. Jayden wzdrygał się za każdym razem i nie pozwalał sobie na sen, bojąc się tego, co tam zobaczy. I tak widok tego wszystkiego miał już nigdy nie opuścić jego wspomnień i chociaż myślał nad myślodsiewnią, zrezygnował. Powinien, musiał o tym pamiętać bez względu na wszystko. Może i bez tego byłoby mu łatwiej, ale postanowił inaczej, chociażby z tego względu, żeby zdawać sobie sprawę, co naprawdę miało miejsce i jakie były skutki niewystarczającego działania lub jego całkowitego braku. Powinien szukać swoich uczniów, powinien się domyślić, że Grindelwald umieścił chociażby część z nich właśnie w Szkole Magii i Czarodziejstwa. Nigdy nie miał sobie wybaczyć tej swojej naiwnej i głupiej bezczynności. Zdecydowanie powinien zareagować, a nie stać i tylko patrzeć. Stać i patrzeć... A potem jeszcze ta przedziwna anomalia, która przeniosła go do nieznanej części Londynu z silnymi obrażeniami fizycznymi i psychicznymi. Jocelyn również trafiła w to miejsce, ale z dużymi i poważnymi poparzeniami. Do teraz JJ miał dziwne skoki wspomnień i wizji, których dostał tamtego dnia. Ból głowy wzmagał się właśnie w takich momentach przez co musiał przerywać pracę i również zajęcia. Nie chciał w końcu być zawadą, ale to wszystko stało się w tak krótkim czasie... Tak okrutne i przerażające.
Może dlatego też utkwiło mu w pamięci pewne wydarzenie, które w całej jego bezsilności i zaskakujących wydarzeniach wydawało się zabawne. Winę za ten stan również ponosiło silne zmęczenie ciała i umysłu, a w połączeniu z charakterystycznym i dość oryginalnym stylem bycia Jaya dało to takie a nie inne skutki. Bo każdy musiał jakoś odreagować wielką stratę, a u profesora odbiło się to w dość dziwaczny sposób. Chyba po prostu histeria musiała gdzieś uciec i znalazła sposób tak banalny, żenujący i nieodpowiadający standardom. Ale na ten moment, w zaczarowanym sadzie chciał zapomnieć o wszelkich troskach i wyłączył smutek, chcąc przez moment znowu poczuć jakąkolwiek radość. Powoli ten dziwny marazm uchodził, ale trudno zapomnieć o krzywdach, które się spotkało na swojej drodze. I jeszcze trochę musiało minąć nim Jayden znów miał być sobą w stu procentach. Przyjaciele i bliskie mu osoby musiały widzieć, że coś było z nim nie tak, ale już znaczna większość wiedziała, co wydarzyło się tamtej nocy w Hogwarcie. Nie można było go więc winić za to wszystko, co się działo. Vane był wdzięczny Norze za to, że napisała i chciała go oderwać od samotności. Nieco się uspokoił i cieszył chwilą. A w momencie wgapiania się w jabłka przypomniała mu się niedawna sytuacja w Trzech Miotłach, gdzie zasłyszał pewną historię.
- Słyszałaś może o pewnej wilczycy, która chciała być człowiekiem? - spytał, przerywając na chwilę pracę i patrząc w dół na Eleonorę, która segregowała zbiory. Meadowes powinna powiedzieć mu już na wstępie, żeby przestał. Jego żarty zawsze były koszmarne.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Ostatnio zmieniony przez Jayden Vane dnia 11.09.17 10:29, w całości zmieniany 1 raz
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jako członkini Zakonu miała wątpliwą przyjemność poznania wszystkich szczegółów wydarzeń, których to wspomnienia wciąż dręczyły Jaydena. Zapewne i ona śniłaby o tym koszmary, gdyby już teraz praca w szpitalu i nieustanny lęk o najbliższych nie dostarczały jej nocnym marom wystarczająco straszliwych scenariuszy. Współczuła przyjacielowi. Współczuła też obecnym na miejscu uzdrowicielom i najbardziej - poszkodowanym dzieciom. Potworność całego zajścia trochę nie mogła jej się pomieścić w głowie. Jak można zrobić coś takiego? - pytała samą siebie raz po raz. Ale odpowiedzi wciąż nie było. Uznała, że dobrym pomysłem będzie wyrwanie Vane'a ze szkoły choć na jedno popołudnie. Pod Londynem, w słoneczne sobotnie popołudnie, straszliwe wspomnienia przyblakną na krótką chwilę i dadzą mu moment wytchnienia. Zaproponowała wycieczkę do sadu i obiecała, że z uzbieranych jabłek upiecze potem swoją popisową szarlotkę. Każdy kto raz spróbował tego ciasta, nie odmówiłby takiej propozycji!
Spotkali się w umówionym miejscu chwilę po wybiciu południa. Pogoda dopisywała, więc Eleonora spacerowała po sadzie boso. W jasnoniebieskiej sukience nie wydawała się tak zmęczona jak zwykle. Zresztą kłopoty w szpitalu powoli dobiegały końca, mieli coraz mniej nagłych wypadków. Ludzie robili się ostrożniejsi w używaniu magii, więc i nieszczęśliwych zdarzeń było mniej. Na jasnych włosach miała słomkowy kapelusz, za którego wstążkę Dorcas przed momentem wcisnęła kilka zerwanych przez siebie polnych kwiatów (twierdząc, iż to idealna ozdoba dla matczynego nakrycia głowy). Czterolatka przez cały czas plątała im się pod nogami, co jakiś czas zadając jakieś dziwne pytanie albo przynosząc do pokazania znalezionego robaka. Eleanore obserwowała ją przez cały czas kątem oka. Na każde pytanie odpowiadała z anielską cierpliwością, a każdego owada podziwiała z odpowiednim zachwytem. Jednocześnie oczywiście zbierała razem z Jay'em jabłka. Półgłosem opowiadała mu co słychać, specjalnie skupiając się na tych pogodniejszych wieściach. Kiedy uzbierali już sporo owoców, przysiadła na trawie i zaczęła przeglądać je okiem znawcy. Do jej ciasta mogły trafić tylko najładniejsze okazy. Od tego zajęcia oderwały ją słowa towarzysza. Powoli podniosła na niego spojrzenie jasnych oczu. Lekko zmarszczony nos już teraz sugerował, że obawia się usłyszeć ciąg dalszy.
- Nie, nie słyszałam. - odparła zgodnie z prawdą, obserwując go trochę niepewnie. Uciekła wzrokiem na bok tylko na chwilę, gdy jej uwagę zwrócił cichy pisk Dorcas dobiegający z pobliskich zarośli. - Doris, zostaw nieśmiałki w spokoju! - zawołała karcącym tonem, słusznie zgadując, że pociecha znów próbuje na siłę oswoić jednego z małych strażników drzew. Ostatnio dowiedziała się od kogoś, że Newt Skamander przyjaźnił się z jednym i teraz koniecznie chciała pójść w ślady odkrywcy. Eleanore nie nadążała z usuwaniem kolejnych zadrapań z jej rączek. Skarcona przez matkę panna Meadowes wychyliła się z zarośli z niepokojąco niewinną miną i pobiegła zająć się jakimiś nowymi psotami. Nora westchnęła tylko cicho i wróciła spojrzeniem do Jay'a.
- Tylko błagam, niech to nie będzie kolejny z Twoich głupich żartów. - rzuciła, a potem gestem zachęciła go, by kontynuował.
Spotkali się w umówionym miejscu chwilę po wybiciu południa. Pogoda dopisywała, więc Eleonora spacerowała po sadzie boso. W jasnoniebieskiej sukience nie wydawała się tak zmęczona jak zwykle. Zresztą kłopoty w szpitalu powoli dobiegały końca, mieli coraz mniej nagłych wypadków. Ludzie robili się ostrożniejsi w używaniu magii, więc i nieszczęśliwych zdarzeń było mniej. Na jasnych włosach miała słomkowy kapelusz, za którego wstążkę Dorcas przed momentem wcisnęła kilka zerwanych przez siebie polnych kwiatów (twierdząc, iż to idealna ozdoba dla matczynego nakrycia głowy). Czterolatka przez cały czas plątała im się pod nogami, co jakiś czas zadając jakieś dziwne pytanie albo przynosząc do pokazania znalezionego robaka. Eleanore obserwowała ją przez cały czas kątem oka. Na każde pytanie odpowiadała z anielską cierpliwością, a każdego owada podziwiała z odpowiednim zachwytem. Jednocześnie oczywiście zbierała razem z Jay'em jabłka. Półgłosem opowiadała mu co słychać, specjalnie skupiając się na tych pogodniejszych wieściach. Kiedy uzbierali już sporo owoców, przysiadła na trawie i zaczęła przeglądać je okiem znawcy. Do jej ciasta mogły trafić tylko najładniejsze okazy. Od tego zajęcia oderwały ją słowa towarzysza. Powoli podniosła na niego spojrzenie jasnych oczu. Lekko zmarszczony nos już teraz sugerował, że obawia się usłyszeć ciąg dalszy.
- Nie, nie słyszałam. - odparła zgodnie z prawdą, obserwując go trochę niepewnie. Uciekła wzrokiem na bok tylko na chwilę, gdy jej uwagę zwrócił cichy pisk Dorcas dobiegający z pobliskich zarośli. - Doris, zostaw nieśmiałki w spokoju! - zawołała karcącym tonem, słusznie zgadując, że pociecha znów próbuje na siłę oswoić jednego z małych strażników drzew. Ostatnio dowiedziała się od kogoś, że Newt Skamander przyjaźnił się z jednym i teraz koniecznie chciała pójść w ślady odkrywcy. Eleanore nie nadążała z usuwaniem kolejnych zadrapań z jej rączek. Skarcona przez matkę panna Meadowes wychyliła się z zarośli z niepokojąco niewinną miną i pobiegła zająć się jakimiś nowymi psotami. Nora westchnęła tylko cicho i wróciła spojrzeniem do Jay'a.
- Tylko błagam, niech to nie będzie kolejny z Twoich głupich żartów. - rzuciła, a potem gestem zachęciła go, by kontynuował.
Gość
Gość
Każdy miał swoje kłopoty i problemy. Los chciał, że właśnie część jego własnych była również cierpieniem każdego członka Zakonu Feniksa. Wieści między nimi szybko się rozprzestrzeniały, a podzielenie się brzemieniem nie zawsze równało się z ulgą. Wręcz przeciwnie, bo Jay wolałby nosić to wszystko w sobie niż pozwolić, by ktoś na równi cierpiał wraz z nimi. Prawda była jednak ważniejsza od jego zachcianek, których pobudki leżały w miejscu zwanym dobrymi intencjami. Doświadczenia, które stały się od tamtego czasu nierozerwalną, integralną częścią jego samego spłynęły również na Eleonorę, która mimo wszystko nie straciła tego światła, które zawsze jej towarzyszyło. Niektórzy byli silniejsi od innych, a sprawa z tragedią, której doświadczyła już mówiła o tym, że ma się do czynienia z niezwykle odporną osobą, której nie dało się tak łatwo złamać. Nie był ani trochę do niej podobny, chociaż chciałby być równie odważny, ale nie potrafił. Jako wieczny optymista, gdy świat zatrząsł się w posadach nie potrafił się odnaleźć w rozsypującej się rzeczywistości. Nigdy nie zaznał smutku czy cierpienia, a teraz nie potrafił się z tego otrząsnąć. Z czasem znów miał nabrać sił, jednak ten czas jeszcze nie nadszedł. Rany były zbyt świeże, a wspomnienia zbyt bliskie.
Dlatego z niezwykłym oddechem i wdzięcznością przyjął wizję wspólnie spędzonego popołudnia z Norą i małą Cassie. Oboje z Eleonorą mieli własne problemy czy to w pracy, czy poza nią, ale jednak potrafiła nawet w tak smutnym okresie znaleźć sposób, żeby o tym zapomnieli. Chociaż na godzinę lub dwie, ale udało się. Pogoda w początkowych dniach maja nie rozpieszczała, jednak ten dzień był wyjątkowo piękny. Jeden jedyny, a może tak właśnie działało to miejsce? Jay nie znał się na tym, ale nie miało to znaczenia. Nie chciał rozmyślać nad czymś trywialnym i nie mającym znaczenia, skoro znajdował się wśród przyjaciół. A właściwie dwóch dam, z których jedna biegała po krzakach, a druga oglądała z namaszczeniem jabłka. Vane przyłapywał się czasami na tym, że wodził spojrzeniem za małą Dorcas, wspominając swoje beztroskie czasy dzieciństwa. Przyjemnie było obserwować radość i niewinność w czasie kryzysu. Możliwe że wszystko się skończyło - Grindelwald zniknął, Ministerstwo Magii zostało oczyszczone, ale wciąż wiele kwestii wzbudzało jego niepokój. Jak na przykład tajemnicze znaki na niebie, które pojawiły się w miejscu tragedii Białej Wywerny czy miejsca śmierci Potterów. Co z nimi? Kto to zrobił? Spadające mu na głowę jabłko nie pozwoliło za bardzo dać się pochłonąć mrocznym myślom, zupełnie jakby drzewo wiedziało, co się dzieje pod czupryną profesora. JJ uśmiechnął się pod nosem. Dobrze było czuć się zaopiekowanym. I chociaż znał to uczucie od zawsze, a Evey nie pozwalała mu na żadne wymyślne przygody od pierwszego roku nauki w Hogwarcie, niekiedy nie mógł się podzielić z nią wszystkimi doświadczeniami. Nie mógł powiedzieć jej o Zakonie Feniksa, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Jego najukochańsza siostrzyczka nie mogła mu pomóc w pozbyciu się wszystkich złych doświadczeń i na pewno by panikowała, gdyby dowiedziała się w czym Jay brał udział. I gdy bił się sam ze sobą, z pomocą przyszła mu Meadowes, której był za to dozgonnie wdzięczny.
Zaśmiał się, widząc Cassie, która wyskoczyła z zarośli z piskiem najpewniej próbując udobruchać nieśmiałki. Przypominała mu ostatnią wizytę w wesołym miasteczku, gdzie był z małą Miriam. Nieco bał się opieki nad takimi małymi istotkami, ale w sumie poszło mu całkiem nieźle. Córka Prewettów bawiła się świetnie, śmiała się, co niezwykle go cieszyło. Sam przecież spędził naprawdę dobrze czas, chociaż początkowo nie był pewien swoich kompetencji. W Hogwarcie spotykał się już z odchowanymi jedenastolatkami, a kilka lat w dół robiło różnicę. Na szczęście obawy były bezpodstawne.
- Ostatnio się przecież śmiałaś - odparł, lekko marszcząc czoło, ale zaraz wrócił do zbierania jabłek dalej. Jedno z nich wyglądało tak wspaniale, że musiał je zjeść tu i teraz. Inne równie piękne posłał do kieszeni marynarki, która wisiała na drzewie obok. - Dziękuję, że do mnie napisałaś - powiedział w pewnym momencie i posłał ciepły uśmiech blondynce. Zaraz jednak przypomniał sobie obiecany żart. - Opowiadał mi ją jakiś drwal w Trzech Miotłach i zarzekał się, że to prawda - zaczął, chociaż już tutaj się pomylił, bo ów drwal był leśniczym i opowiadał mu o kobiecie, która chciała zostać wilkiem, a nie na odwrót. Zresztą była to dość sławna historia i możliwe, że doszła do kornwalijskich terenów. - Wilczyca włóczyła się wiele lat, szukając lekarstwa na swoją przypadłość. Wierzyła bowiem, że jest człowiekiem i zbliżała się do ludzkich wiosek, chociaż ci ją przeganiali, bojąc się bestii. Była kaleka i oszpecona. Paskudna, bo żadne stado jej nie chciało przez co dorobiła się wielu blizn. Opowiadałem ci to już kiedyś? - spytał, przerywając pracę i opierając się ramionami na drabinie, żeby przyjrzeć się Meadowes na dole.
Dlatego z niezwykłym oddechem i wdzięcznością przyjął wizję wspólnie spędzonego popołudnia z Norą i małą Cassie. Oboje z Eleonorą mieli własne problemy czy to w pracy, czy poza nią, ale jednak potrafiła nawet w tak smutnym okresie znaleźć sposób, żeby o tym zapomnieli. Chociaż na godzinę lub dwie, ale udało się. Pogoda w początkowych dniach maja nie rozpieszczała, jednak ten dzień był wyjątkowo piękny. Jeden jedyny, a może tak właśnie działało to miejsce? Jay nie znał się na tym, ale nie miało to znaczenia. Nie chciał rozmyślać nad czymś trywialnym i nie mającym znaczenia, skoro znajdował się wśród przyjaciół. A właściwie dwóch dam, z których jedna biegała po krzakach, a druga oglądała z namaszczeniem jabłka. Vane przyłapywał się czasami na tym, że wodził spojrzeniem za małą Dorcas, wspominając swoje beztroskie czasy dzieciństwa. Przyjemnie było obserwować radość i niewinność w czasie kryzysu. Możliwe że wszystko się skończyło - Grindelwald zniknął, Ministerstwo Magii zostało oczyszczone, ale wciąż wiele kwestii wzbudzało jego niepokój. Jak na przykład tajemnicze znaki na niebie, które pojawiły się w miejscu tragedii Białej Wywerny czy miejsca śmierci Potterów. Co z nimi? Kto to zrobił? Spadające mu na głowę jabłko nie pozwoliło za bardzo dać się pochłonąć mrocznym myślom, zupełnie jakby drzewo wiedziało, co się dzieje pod czupryną profesora. JJ uśmiechnął się pod nosem. Dobrze było czuć się zaopiekowanym. I chociaż znał to uczucie od zawsze, a Evey nie pozwalała mu na żadne wymyślne przygody od pierwszego roku nauki w Hogwarcie, niekiedy nie mógł się podzielić z nią wszystkimi doświadczeniami. Nie mógł powiedzieć jej o Zakonie Feniksa, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Jego najukochańsza siostrzyczka nie mogła mu pomóc w pozbyciu się wszystkich złych doświadczeń i na pewno by panikowała, gdyby dowiedziała się w czym Jay brał udział. I gdy bił się sam ze sobą, z pomocą przyszła mu Meadowes, której był za to dozgonnie wdzięczny.
Zaśmiał się, widząc Cassie, która wyskoczyła z zarośli z piskiem najpewniej próbując udobruchać nieśmiałki. Przypominała mu ostatnią wizytę w wesołym miasteczku, gdzie był z małą Miriam. Nieco bał się opieki nad takimi małymi istotkami, ale w sumie poszło mu całkiem nieźle. Córka Prewettów bawiła się świetnie, śmiała się, co niezwykle go cieszyło. Sam przecież spędził naprawdę dobrze czas, chociaż początkowo nie był pewien swoich kompetencji. W Hogwarcie spotykał się już z odchowanymi jedenastolatkami, a kilka lat w dół robiło różnicę. Na szczęście obawy były bezpodstawne.
- Ostatnio się przecież śmiałaś - odparł, lekko marszcząc czoło, ale zaraz wrócił do zbierania jabłek dalej. Jedno z nich wyglądało tak wspaniale, że musiał je zjeść tu i teraz. Inne równie piękne posłał do kieszeni marynarki, która wisiała na drzewie obok. - Dziękuję, że do mnie napisałaś - powiedział w pewnym momencie i posłał ciepły uśmiech blondynce. Zaraz jednak przypomniał sobie obiecany żart. - Opowiadał mi ją jakiś drwal w Trzech Miotłach i zarzekał się, że to prawda - zaczął, chociaż już tutaj się pomylił, bo ów drwal był leśniczym i opowiadał mu o kobiecie, która chciała zostać wilkiem, a nie na odwrót. Zresztą była to dość sławna historia i możliwe, że doszła do kornwalijskich terenów. - Wilczyca włóczyła się wiele lat, szukając lekarstwa na swoją przypadłość. Wierzyła bowiem, że jest człowiekiem i zbliżała się do ludzkich wiosek, chociaż ci ją przeganiali, bojąc się bestii. Była kaleka i oszpecona. Paskudna, bo żadne stado jej nie chciało przez co dorobiła się wielu blizn. Opowiadałem ci to już kiedyś? - spytał, przerywając pracę i opierając się ramionami na drabinie, żeby przyjrzeć się Meadowes na dole.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Czterolatka wręcz emanowała niespożytą energią i przed wyjściem z domu nie mogła się już doczekać spaceru i spotkania z wujem Jaydenem, a gdy obie z matką znalazły się w Zaczarowanym Sadzie, oczy Dorcas nie mogły skupić się tylko na jednym drzewie, czy stworzonku. Wylewnie przywitała się z wujaszkiem, lecz przygoda nie mogła dłużej czekać! Przed nią rozpościerały się tysiące możliwości i zamierzała wykorzystać każdą z nich, o ile oczywiście zezwoli na nie mama.
A mama pozwalała, bo rozumiała potrzeby swojego dziecka. Dlatego mała panna Meadowes mogła na chwilkę zniknąć w krzakach i obserwować życie ciekawych, kolorowych robaczków, mogła też ganiać za motylami i spróbować zapoznać jakiegoś nieśmiałka, tak jak to swego czasu zrobił jej idol Newt Skamander.
Dorcas była ciekawym świata dzieckiem, iskierką pełną energii, którą najchętniej wyładowywała na świeżym powietrzu. Była roześmiała, otwarta i nie bała się ludzi, co mogło wpędzić ją w kłopoty, ale czujne oczy matki zawsze temu zapobiegały. Tak, jak dziś, gdy Nore zwróciła jej uwagę. Posłuszna córeczka natychmiast pojawiła się w zasięgu jej wzroku, po czym stwierdziła, że równie dobrym rozwiązaniem będzie posłuchanie, o czym mówią dorośli.
Pokazała im już przecież najciekawsze okazy, jakie wydłubała spod tego kamyka, który wreszcie udało jej się podnieść i wedle życzenia mamy zjadła jedno jabłko, wycierając je wcześniej w swój fartuszek. Teraz wydawało jej się, że wujek Vane opowiada jakiś żart, a więc koniecznie chciała go usłyszeć, podeszła więc powoli do drabiny, na której stał i nasłuchiwała.
- Wujo, co to znaczy paskudny? – zapytała, jako iż nie słyszała wcześniej tego słowa i chciała upewnić się, że dobrze je kojarzy.
Bezceremonialnie wdrapała się mamie na kolana i czekając na odpowiedź Jaydena poprosiła o zaplecenie najpiękniejszych na świecie warkoczy. Liczyła też, że mężczyzna będzie kontynuował opowiadanie żartu, bo nie mogła się doczekać, aż zacznie się śmiać na końcu. Była pewna, że to będzie śmieszne! Musiało, skoro było opowiadane przez uśmiechniętego zazwyczaj wujaszka.
A mama pozwalała, bo rozumiała potrzeby swojego dziecka. Dlatego mała panna Meadowes mogła na chwilkę zniknąć w krzakach i obserwować życie ciekawych, kolorowych robaczków, mogła też ganiać za motylami i spróbować zapoznać jakiegoś nieśmiałka, tak jak to swego czasu zrobił jej idol Newt Skamander.
Dorcas była ciekawym świata dzieckiem, iskierką pełną energii, którą najchętniej wyładowywała na świeżym powietrzu. Była roześmiała, otwarta i nie bała się ludzi, co mogło wpędzić ją w kłopoty, ale czujne oczy matki zawsze temu zapobiegały. Tak, jak dziś, gdy Nore zwróciła jej uwagę. Posłuszna córeczka natychmiast pojawiła się w zasięgu jej wzroku, po czym stwierdziła, że równie dobrym rozwiązaniem będzie posłuchanie, o czym mówią dorośli.
Pokazała im już przecież najciekawsze okazy, jakie wydłubała spod tego kamyka, który wreszcie udało jej się podnieść i wedle życzenia mamy zjadła jedno jabłko, wycierając je wcześniej w swój fartuszek. Teraz wydawało jej się, że wujek Vane opowiada jakiś żart, a więc koniecznie chciała go usłyszeć, podeszła więc powoli do drabiny, na której stał i nasłuchiwała.
- Wujo, co to znaczy paskudny? – zapytała, jako iż nie słyszała wcześniej tego słowa i chciała upewnić się, że dobrze je kojarzy.
Bezceremonialnie wdrapała się mamie na kolana i czekając na odpowiedź Jaydena poprosiła o zaplecenie najpiękniejszych na świecie warkoczy. Liczyła też, że mężczyzna będzie kontynuował opowiadanie żartu, bo nie mogła się doczekać, aż zacznie się śmiać na końcu. Była pewna, że to będzie śmieszne! Musiało, skoro było opowiadane przez uśmiechniętego zazwyczaj wujaszka.
I show not your face but your heart's desire
Chociaż przez moment można było zapomnieć o swoich problemach, jednak było to tylko krótkotrwałe, to wciąż delikatnie pomagało wrócić do normalności. Jedną z rzeczy, która zarówno sprowadzała go na ziemię jak i przypominała o przewinieniach był widok dzieci. Dorcas akurat nie smuciła się, nie krzyczała, nie powodowała niczego, czego powinien się obawiać jakby naturalnie wracając wspomnieniami do tragicznej nocy pod koniec kwietnia. Jej szeroki uśmiech odegnał jednak wszelkie zmartwienia, pozwalając Jaydenowi cieszyć się dniem jak i odnajdowanymi w sadzie owocami. Pewnie przez następne pół roku miał mieć zapas jabłek, jednak nie przeszkadzało mu to. Akurat Pomona mogła mu pomóc coś z nich zmajstrować, skoro mieszkała praktycznie ścianę w ścianę, a sam fakt, że mieszkał teraz jeszcze z Pandorą mogło ułatwić sprawę jego kulinarnych zdolności. Które akurat w tym momencie były równe zeru. Wodził spojrzeniem za biegającą dziewczynką, kontrolując czy przypadkiem nie zrobiłaby sobie niczego złego, ale na szczęście raczej nie miała predyspozycji do kłopotów. W przeciwieństwie do niego. Jeszcze daleko było jej do osiągnięcia odpowiedniego wieku, by wybrać się do Hogwartu, jednak JJ miał nadzieję, że do tego czasu sytuacja w szkolnych murach się bardziej uspokoi i nikt nie będzie się obawiał posyłać tam swoich dzieci. Hogwart nie istniał bez swoich uczniów i bez bezpieczeństwa. Mury zostawały, ale nie było to to samo miejsce, w którym on pobierał nauki, a rozpanoszenie się Grindelwalda było paskudnym błędem, do którego dopuściło Ministerstwo Magii. Zaraz jednak jego uwagę przykuł czyjś głosik i zapomniał chwilowo o polityce, szkole i jej problemach.
- Paskudny? - powtórzył za nią, unosząc brwi jakby w zdumieniu, że dziewczynka nie wiedziała, co to znaczy. Mimo wszystko dobrze, że nie musiała nigdy spotkać się z niczym podobnym. Świadczyło to wciąż o jej niewinności i spojrzenia na świat młodymi oczami. Jay rozejrzał się jakby próbował sobie pomóc, aż w końcu natrafił spojrzeniem na leżące niedaleko drzewa jabłko. Było całe poobijane, dziurki po całej powierzchni oznaczały, że w środku zalęgły się robaki, a pleśń zaczęła powoli trawić również te bardziej miękkie okolice. Nie wyglądało pięknie. Wyglądało paskudnie i odrzucająco. Właśnie je wskazał Vane dziewczynce i skinął głową. - To jabłko jest paskudne, brzydsze od tych na drzewie - wytłumaczył, patrząc na Dorcas. - Właśnie taka była wilczyca, która szukała swojego miejsca na świecie. Znalazła je u starej wiedźmy, która mieszkała na bagnach, miała zakrzywiony nos i pełno brodawek. I tak starsza pani kazała jej znaleźć jabłko najczerwieńsze i najpiękniejsze. Masz takie teraz ze sobą, Dorcas? - spytał, uśmiechając się lekko do małej Meadowes.
- Paskudny? - powtórzył za nią, unosząc brwi jakby w zdumieniu, że dziewczynka nie wiedziała, co to znaczy. Mimo wszystko dobrze, że nie musiała nigdy spotkać się z niczym podobnym. Świadczyło to wciąż o jej niewinności i spojrzenia na świat młodymi oczami. Jay rozejrzał się jakby próbował sobie pomóc, aż w końcu natrafił spojrzeniem na leżące niedaleko drzewa jabłko. Było całe poobijane, dziurki po całej powierzchni oznaczały, że w środku zalęgły się robaki, a pleśń zaczęła powoli trawić również te bardziej miękkie okolice. Nie wyglądało pięknie. Wyglądało paskudnie i odrzucająco. Właśnie je wskazał Vane dziewczynce i skinął głową. - To jabłko jest paskudne, brzydsze od tych na drzewie - wytłumaczył, patrząc na Dorcas. - Właśnie taka była wilczyca, która szukała swojego miejsca na świecie. Znalazła je u starej wiedźmy, która mieszkała na bagnach, miała zakrzywiony nos i pełno brodawek. I tak starsza pani kazała jej znaleźć jabłko najczerwieńsze i najpiękniejsze. Masz takie teraz ze sobą, Dorcas? - spytał, uśmiechając się lekko do małej Meadowes.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie znała problemów, z jakimi borykała się choćby jej matka, a także wuj czy cała rzesza kochanych cioteczek. Dorcas była uśmiechniętą dziewczynką, kipiącą dziecięcą niewinnością. I chociaż czasem zamieniała się w małego diabła, psotując ile wlezie, była dobrym dzieckiem. Żyła tak, jak mówiły słowa kołysanki, którą mama śpiewała jej czasem do snu – wśród róż, nie znając burz. Tym razem róże zamieniła na jabłka, a towarzystwo Nore i Jaydena było w stanie odgonić każdą burzę, jaka tylko spróbowałaby nadejść.
Słuchała uważnie mężczyzny i jego porównania, obserwując brzydkie, nadgryzione przez robaki jabłko. Na jeden momencik jej wyobraźnia podsunęła jej obraz gąsienicy jedzącej jabłko i wychylającej swój łebek zza czerwonej skórki, jednak już zaraz skupiła się na opowieści wuja, przypominając, że nawet najgrubsze gąsieniczki prędzej czy później zamienią się w motyle.
- Pełno brodawek, jak panna Winterbottom – zachichotała Dorcas, wspominając swoją starą piastunkę, jaka od czasu do czasu zostawała z nią, kiedy mama zajęta była pracą bądź ważnymi sprawami, dotyczącymi jedynie dorosłych.
Niemalże wyszarpnęła się z ramion Eleonore, gdy okazało się, że nie ma w okolicy jabłka, jakie by jj się najbardziej podobało. Nie chciała zabierać żadnego z koszyka, więc musiała zdecydować się na inny krok.
- Nie mam! Poczekaj wuju, zaraz znajdę! – ruszyła pędem przed siebie, rozglądając się uważnie dookoła. Wreszcie je dostrzegła – czerwone, pyszne i pełne jabłko. Najpiękniejsze. Podniosła je z ziemi i powróciła do bliskich, ochoczo pokazując swoje znalezisko.
- I co było dalej z wilczycą? - dopytała niemalże od razu, gdy już wszyscy pochwalili piękne jabłko.
Jeden warkoczyk jej jasnych włosów był już zapleciony, lecz drugi dopiero czekał na dokończenie, dlatego roześmiana panienka Meadowes ponownie usiadła na matczynych kolanach i wsłuchała się w dalszą część opowieści wuja, tylko od czasu do czasu obracając jabłko w dłoni; nie patrzyła na nie jednak, bo nie chciała, by cokolwiek rozpraszało ją i odwracało uwagę od historii mającej być rzecież doskonałym żartem.
Słuchała uważnie mężczyzny i jego porównania, obserwując brzydkie, nadgryzione przez robaki jabłko. Na jeden momencik jej wyobraźnia podsunęła jej obraz gąsienicy jedzącej jabłko i wychylającej swój łebek zza czerwonej skórki, jednak już zaraz skupiła się na opowieści wuja, przypominając, że nawet najgrubsze gąsieniczki prędzej czy później zamienią się w motyle.
- Pełno brodawek, jak panna Winterbottom – zachichotała Dorcas, wspominając swoją starą piastunkę, jaka od czasu do czasu zostawała z nią, kiedy mama zajęta była pracą bądź ważnymi sprawami, dotyczącymi jedynie dorosłych.
Niemalże wyszarpnęła się z ramion Eleonore, gdy okazało się, że nie ma w okolicy jabłka, jakie by jj się najbardziej podobało. Nie chciała zabierać żadnego z koszyka, więc musiała zdecydować się na inny krok.
- Nie mam! Poczekaj wuju, zaraz znajdę! – ruszyła pędem przed siebie, rozglądając się uważnie dookoła. Wreszcie je dostrzegła – czerwone, pyszne i pełne jabłko. Najpiękniejsze. Podniosła je z ziemi i powróciła do bliskich, ochoczo pokazując swoje znalezisko.
- I co było dalej z wilczycą? - dopytała niemalże od razu, gdy już wszyscy pochwalili piękne jabłko.
Jeden warkoczyk jej jasnych włosów był już zapleciony, lecz drugi dopiero czekał na dokończenie, dlatego roześmiana panienka Meadowes ponownie usiadła na matczynych kolanach i wsłuchała się w dalszą część opowieści wuja, tylko od czasu do czasu obracając jabłko w dłoni; nie patrzyła na nie jednak, bo nie chciała, by cokolwiek rozpraszało ją i odwracało uwagę od historii mającej być rzecież doskonałym żartem.
I show not your face but your heart's desire
Właśnie ta dziecięca naiwność i radość z najdrobniejszych rzeczy dnia codziennego sprawiała, że Jay chociażby na moment oderwał się od wszystkich trosk, które w ostatnim czasie aż za bardzo miały na niego wpływ. Nie było to zbyt dobre, chociażby dlatego że bezsenność powoli dawała o sobie znaki i uderzała w profesora raz po raz zupełnie jakby pukała, by w końcu włamać się do wnętrza i go tam złamać. JD jeszcze nie wiedział, co się dzieje i pewnie długo czasu miało minąć nim się miał zorientować, że coś jest nie tak. W końcu taki właśnie był - wolał pomagać innym, niż tracić czas na siebie. Mijane chwile miały się niedługo o sobie przypomnieć, jednak na razie jeszcze nic nie miało wpływu na dość energicznego astronoma. A przebywanie w towarzystwie tak samo ciekawskich dzieci jedynie sprawiało, że zmęczenie odchodziło na dalszy plan, dając miejsce chęciom do spędzenia z nimi dnia. Słysząc słowa Dorcas o wspomnianej pani, Jay jedynie lekko zmarszczył brwi, chociaż uśmiech nie schodził mu z twarzy. Nie wiedział kim była ów czarownica, ale to chyba nie było zbyt grzeczne.
- Ładnie tak mówić o starszych? - spytał, patrząc uważnie na małą dziewczynkę. Ta jednak zaraz pognała szukać odpowiedniego jabłka, a słowa Vane'a zniknęły i zostały tak samo szybko zapomniane przez nią jak i przez niego samego. Widząc zaraz doskonałe znalezisko w jej małych rączkach, uśmiechnął się szeroko i poczekał, aż plecenie warkoczyków zostało zakończone. - Jak chcesz znać dalszą część to chodź. Przejdziemy się dalej i damy twojej mamie chwile spokoju od nas - powiedział, zeskakując z ostatnich szczebelek na drabinie i podszedł do Dorcas. Zanim też zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, wziął ją pod pachy i usadził na barana, pozwalając, by krótkie, pulchne jeszcze nóżki zwisały mu z obu stron głowy i obijały się delikatnie raz po raz o klatkę piersiową. - No, to wiedźma i wilczyca zrobiły odpowiedni wywar. Ta miała go wypić przy odpowiednim mężczyźnie, by stać się człowiekiem i wieść z nim odpowiednie życie! Więc powędrowała do pierwszego miasta, wypatrzyła jakiegoś mężczyznę i hyc! Wypiła eliksir. Ale okazało się, że to był czarodziej, który obiecał sobie, że nigdy się nie ożeni. I tak wilczyca już do końca życia była starą panną. A jej los w ogóle się nie zmienił! - zakończył, zaczynając się głośno śmiać. Raczej Dorcas nie mogła tego zrozumieć, on zupełnie przekręcił całą opowieść, ale nie miało to zbytniego znaczenia. Nie w tym momencie.
- Ładnie tak mówić o starszych? - spytał, patrząc uważnie na małą dziewczynkę. Ta jednak zaraz pognała szukać odpowiedniego jabłka, a słowa Vane'a zniknęły i zostały tak samo szybko zapomniane przez nią jak i przez niego samego. Widząc zaraz doskonałe znalezisko w jej małych rączkach, uśmiechnął się szeroko i poczekał, aż plecenie warkoczyków zostało zakończone. - Jak chcesz znać dalszą część to chodź. Przejdziemy się dalej i damy twojej mamie chwile spokoju od nas - powiedział, zeskakując z ostatnich szczebelek na drabinie i podszedł do Dorcas. Zanim też zdążyła w jakikolwiek sposób zareagować, wziął ją pod pachy i usadził na barana, pozwalając, by krótkie, pulchne jeszcze nóżki zwisały mu z obu stron głowy i obijały się delikatnie raz po raz o klatkę piersiową. - No, to wiedźma i wilczyca zrobiły odpowiedni wywar. Ta miała go wypić przy odpowiednim mężczyźnie, by stać się człowiekiem i wieść z nim odpowiednie życie! Więc powędrowała do pierwszego miasta, wypatrzyła jakiegoś mężczyznę i hyc! Wypiła eliksir. Ale okazało się, że to był czarodziej, który obiecał sobie, że nigdy się nie ożeni. I tak wilczyca już do końca życia była starą panną. A jej los w ogóle się nie zmienił! - zakończył, zaczynając się głośno śmiać. Raczej Dorcas nie mogła tego zrozumieć, on zupełnie przekręcił całą opowieść, ale nie miało to zbytniego znaczenia. Nie w tym momencie.
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie zraziła się komentarzem wuja, choć na moment zrobiła skruszoną minkę. Potrafiła już swoimi minami i gestami zjednywać sobie ludzi, ale także wzbudzać w nich litość i dostawać to, czego chciała. Nie wyrastała z niej wprawna manipulantka, bo Dorcas miała serce na właściwym miejscu, po prostu dziecięcy charakterek wciąż kształtował się pod wpływem dorosłych, z jakimi spędzała czas. A jej matka na pewno była wdzięczna, że to powyższych należał także Jayden. Był profesorem w Hogwarcie, a więc siłą rzeczy potrafił postępować z dziećmi, nawet tymi młodszymi, które na swoją pierwszą różdżkę musiały jeszcze trochę poczekać.
Z radością przystała na propozycję wujka i gdy tylko mama zaplotła jej do końca drugi warkoczyk, panienka Meadowes podniosła się na nogi, porwała słomkowy kapelusz i ochoczo ruszyła za Jaydenem, wyciągając w jego stronę małą rączkę. Jakież było jej zdziwienie, gdy mężczyzna posadził ją sobie na ramionach! Zachichotała, gdy tylko poderwał ją z ziemi, a jej głośny, szczery śmiech ucieszył także mamę i rozbrzmiał po zaczarowanym sadzie.
Ku przygodzie! – chciałoby się rzec, nawet jeśli spacer wcale nie miał być daleki, a jedynymi przeciwnikami okazywały się cienie dorodnych jabłoni.
Początkowo złapała się wuja za głowę, rączkami obejmując ją na wysokości czoła, ale po kilku krokach przestała zwracać uwagę na wysokość lub niestabilność swojego środka transportu.
Jak zaczarowana słuchała opowieści o wilczycy, ale coś jej się nie zgadzało. Gdzie znajdował się żarcik? Dobrze, że wujo nie mógł dostrzec jej strapionej miny, bo inaczej mogłoby zrobić mu się przykro.
- Czy każdy musi się kiedyś ożenić? – nawiązała do zdania, jakie wyłapała z całej historii – Wilczyca musiała być bardzo smutna. Na pewno w końcu poznała innego wilka i żyli długo i szczęśliwie – dopowiedziała, uśmiechając się szeroko.
Tak, teraz ta opowieść była kompletna i nawet wesoła! Choć żart pozostał niezrozumiały (nawet mama pewnie by się w nim zgubiła!), oni mimo wszystko radośnie spędzali ten czas.
Z radością przystała na propozycję wujka i gdy tylko mama zaplotła jej do końca drugi warkoczyk, panienka Meadowes podniosła się na nogi, porwała słomkowy kapelusz i ochoczo ruszyła za Jaydenem, wyciągając w jego stronę małą rączkę. Jakież było jej zdziwienie, gdy mężczyzna posadził ją sobie na ramionach! Zachichotała, gdy tylko poderwał ją z ziemi, a jej głośny, szczery śmiech ucieszył także mamę i rozbrzmiał po zaczarowanym sadzie.
Ku przygodzie! – chciałoby się rzec, nawet jeśli spacer wcale nie miał być daleki, a jedynymi przeciwnikami okazywały się cienie dorodnych jabłoni.
Początkowo złapała się wuja za głowę, rączkami obejmując ją na wysokości czoła, ale po kilku krokach przestała zwracać uwagę na wysokość lub niestabilność swojego środka transportu.
Jak zaczarowana słuchała opowieści o wilczycy, ale coś jej się nie zgadzało. Gdzie znajdował się żarcik? Dobrze, że wujo nie mógł dostrzec jej strapionej miny, bo inaczej mogłoby zrobić mu się przykro.
- Czy każdy musi się kiedyś ożenić? – nawiązała do zdania, jakie wyłapała z całej historii – Wilczyca musiała być bardzo smutna. Na pewno w końcu poznała innego wilka i żyli długo i szczęśliwie – dopowiedziała, uśmiechając się szeroko.
Tak, teraz ta opowieść była kompletna i nawet wesoła! Choć żart pozostał niezrozumiały (nawet mama pewnie by się w nim zgubiła!), oni mimo wszystko radośnie spędzali ten czas.
I show not your face but your heart's desire
Akurat Dorcas znała jego słaby punkt i fakt, że nie mógłby się gniewać na kogoś dłużej niż pięć sekund. A na pewno nie na wesołe, śliczne dziecko, które patrzyło na niego ciekawskimi, wielkimi oczkami, jedynie czekając na ciąg dalszy opowieści. To była zbrodnia, by pozwolić by takie piękne stworzonko mogło się poczuć urażone. W żadnym wypadku nie o to chodziło. Jayden nawet gdyby był, nie czuł się manipulowany. W końcu taka buzia nie mogła kłamać. Zawsze lubił przebywać z dziećmi i nic dziwnego, że stanowisko profesora pasowało mu idealnie. Dlatego też w pewien sposób żal było mu nadchodzących wakacji i czekania dwóch miesięcy na kolejne z nimi spotkanie. Jednak zawsze patrzenie na znajome twarz i nowe pierwszorocznych wynagradzało mu tę rozłąkę. Dlatego też szedł z szerokim uśmiechem na twarzy, niosąc na barkach małą Dorcas. Nie tylko śmiał się przez swój żart, ale również przez jej towarzystwo. Trzymała się go mocno, by nie spaść, ale on nie pozwoliłby, żeby coś jej się przytrafiło. Zdecydowanie za dużo dzieci pod jego okiem zaznało krzywd w Hogwarcie pod rządami Grindelwalda. Wystarczająco i nigdy więcej...
- Ożenić się? Coś ty, Dorrie - zaczął, słuchając jej niepewnego głosu. Wydawało się to tak oderwane od rzeczywistości jak oni sami. Żyli przecież w innym świecie, który nie mógł zamknąć ich w klatce zwątpienia i braku nadziei. Jeśli tak miało się wydarzyć, miał to być największy koszmar Jaydena. Pozbawiony wszelkiej nadziei i wspomnień... Bezradność w obliczu wielkiego zła. - Wyobrażasz sobie jak się żenię? No, właśnie. - Zaraz jednak umilkł, gdy słuchał wersji Dorcas o wilczycy. Nie zamierzał się z nią sprzeczać. W końcu była małą dziewczynką i każdy wolał szczęśliwe zakończenia. Dlatego też gdy dotarli do największej jabłoni w całym sadzie, zdjął ją z ramion i postawił przed sobą. Ukucnął, by mieć twarz dziewczynki przed sobą i uśmiechnął się łagodnie. W jej głosie było słychać nadzieję na dobry koniec nawet dla kogoś tak paskudnego jak wilczyca i miała rację. Właśnie do tego też dążył i on i jej mama, walcząc po dobrej stronie. By wszystkich czekał szczęśliwy los. - Pewnie, gwiazdeczko. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie - powiedział, poprawiając jej słomiany kapelusik. I roześmiał się, myśląc dalej o pechowej wilczycy...
|zt x2
- Ożenić się? Coś ty, Dorrie - zaczął, słuchając jej niepewnego głosu. Wydawało się to tak oderwane od rzeczywistości jak oni sami. Żyli przecież w innym świecie, który nie mógł zamknąć ich w klatce zwątpienia i braku nadziei. Jeśli tak miało się wydarzyć, miał to być największy koszmar Jaydena. Pozbawiony wszelkiej nadziei i wspomnień... Bezradność w obliczu wielkiego zła. - Wyobrażasz sobie jak się żenię? No, właśnie. - Zaraz jednak umilkł, gdy słuchał wersji Dorcas o wilczycy. Nie zamierzał się z nią sprzeczać. W końcu była małą dziewczynką i każdy wolał szczęśliwe zakończenia. Dlatego też gdy dotarli do największej jabłoni w całym sadzie, zdjął ją z ramion i postawił przed sobą. Ukucnął, by mieć twarz dziewczynki przed sobą i uśmiechnął się łagodnie. W jej głosie było słychać nadzieję na dobry koniec nawet dla kogoś tak paskudnego jak wilczyca i miała rację. Właśnie do tego też dążył i on i jej mama, walcząc po dobrej stronie. By wszystkich czekał szczęśliwy los. - Pewnie, gwiazdeczko. Wszyscy żyli długo i szczęśliwie - powiedział, poprawiając jej słomiany kapelusik. I roześmiał się, myśląc dalej o pechowej wilczycy...
|zt x2
Maybe that’s what he is about. Not winning, but failing and getting back up. Knowing he’ll fail, fail a thousand times,
BUT STILL DON'T GIVE UP
Jayden Vane
Zawód : astronom, profesor, publicysta, badacz, erudyta, ojciec
Wiek : 32
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowiec
Sometimes the truth
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
OPCM : -
UROKI : -
ALCHEMIA : -
UZDRAWIANIE : -
TRANSMUTACJA : -
CZARNA MAGIA : -
ZWINNOŚĆ : -
SPRAWNOŚĆ : -
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Frances do niedawna tylko słyszała o tym miejscu. Wciąż przekonywała się (niejednokrotnie tuż przed tym, jak boleśnie ukłuło ją sumienie za taką niedbałość), jak wiele jest jeszcze w samym Londynie magicznych miejsc, o wiele więcej niż tylko Pokątna. Dopiero gdy zyskała więcej czasu i zamieszkała w stolicy, ucząc się miasta mogła zobaczyć na własne oczy, jak wśród hałaśliwej i tłocznej, szybko rozwijającej się bytności mugoli czarodzieje zazdrośnie strzegą swych sekretów. Dwie cywilizacje mieszały się ze sobą od wieków, a buchająca liczebność i intensywność życia mugoli zmusiła społeczność magiczną do schowania się w kątach, ukrycia przed niepowołanymi oczyma wspaniałości swoich dokonań.
Przyglądając się z kwaśną miną odległemu sadowi, zanim zrobiła pierwszy krok w jego stronę, Frances z goryczą pomyślała o ilości miejsc, których nigdy nie będzie mogła pokazać bliskim. Cierpliwie czekając, aż zagoją się niezawinione rany na jej sumieniu zadane przez powątpiewanie i żal rodziców, wyleczyła błogosławionym wpływem czasu samą siebie od przeżywania tego samego za każdym razem. Rodzina nadal, lecz już bez wzbudzania wyrzutów, wracała do niej we wspomnieniach i rzadkich spotkaniach na neutralnym gruncie (już nigdy po magicznej stronie, jej stronie), szczególnie, gdy odkrywała nowe miejsce i odczuwała przemożną potrzebę, by swymi odczuciami z kimś się podzielić. W ich zastępstwie padło tym razem na Nealę, do której, zobaczywszy za oknem skromne promienie słońca dość jednak ciepłe, by mogły przypominać czerwcowe, wystosowała krótki list. Prosiła w nim, by spotkały się w sadzie, miejscu wystarczająco obszernym i skutecznie skrytym przed wzrokiem mugoli, by w razie potrzeby nawet poćwiczyć tam zaklęcia. Wydało jej się dobrym pomysłem, by w miarę możliwości urządzać lekcje dziewczyny w miejscach, gdzie czekało coś dobrego, miejscach pogodnych i bezpiecznych, a tych, jak się wydawało, nie zostało wiele na mapie Londynu.
Wykraczając prawie poza jego granice, przemierzała zieleńsze, mniej zaludnione tereny, by znaleźć się w zaczarowanym sadzie. W ogrodzie, wśród drzew wyciągających gałęzie po promienie słońca nieśmiało, jakby w obawie, że za karę w swej zachłanności zostaną oblane rzęsistym deszczem lub obciążone kolejną warstwą śniegu, natychmiast poczuła się lepiej niż przedtem, w ciągu raczej parszywego dnia. Niedługo miała stawić się na pierwsze szkolenia w Hogwarcie, co napawało ją dziwnym niepokojem dającym się we znaki akurat teraz. Frances liczyła więc, że otoczenie zieleni, nie tylko sprawdzonego cudotwórcy dla ludzkich oczu, ale też jej ukochanego towarzysza lat dziecięcych spędzonych na obrzeżach wielkiego lasu ukoi jej podejrzanie wzburzone nerwy i wraz z miłym towarzystwem przywróci dobry nastrój.
Czekając, aż charakterystyczna ruda grzywa panny Weasley wyłoni się spośród drzew, przyglądała się jabłoniom wyraźnie zagubionym w zgiełku dręczących Anglię pogodowych anomalii. Niektóre z nich chciałyby wydać już owoce, a nie mogły, wystraszone powrotem zimowych temperatur; inne kwitły zimnu na przekór, by wkrótce jednak żałośnie obumrzeć. Choć w koszach czekających na zgłodniałych gości sadu mimo wszystko były jabłka, sad prezentował się raczej ponuro.
Przyglądając się z kwaśną miną odległemu sadowi, zanim zrobiła pierwszy krok w jego stronę, Frances z goryczą pomyślała o ilości miejsc, których nigdy nie będzie mogła pokazać bliskim. Cierpliwie czekając, aż zagoją się niezawinione rany na jej sumieniu zadane przez powątpiewanie i żal rodziców, wyleczyła błogosławionym wpływem czasu samą siebie od przeżywania tego samego za każdym razem. Rodzina nadal, lecz już bez wzbudzania wyrzutów, wracała do niej we wspomnieniach i rzadkich spotkaniach na neutralnym gruncie (już nigdy po magicznej stronie, jej stronie), szczególnie, gdy odkrywała nowe miejsce i odczuwała przemożną potrzebę, by swymi odczuciami z kimś się podzielić. W ich zastępstwie padło tym razem na Nealę, do której, zobaczywszy za oknem skromne promienie słońca dość jednak ciepłe, by mogły przypominać czerwcowe, wystosowała krótki list. Prosiła w nim, by spotkały się w sadzie, miejscu wystarczająco obszernym i skutecznie skrytym przed wzrokiem mugoli, by w razie potrzeby nawet poćwiczyć tam zaklęcia. Wydało jej się dobrym pomysłem, by w miarę możliwości urządzać lekcje dziewczyny w miejscach, gdzie czekało coś dobrego, miejscach pogodnych i bezpiecznych, a tych, jak się wydawało, nie zostało wiele na mapie Londynu.
Wykraczając prawie poza jego granice, przemierzała zieleńsze, mniej zaludnione tereny, by znaleźć się w zaczarowanym sadzie. W ogrodzie, wśród drzew wyciągających gałęzie po promienie słońca nieśmiało, jakby w obawie, że za karę w swej zachłanności zostaną oblane rzęsistym deszczem lub obciążone kolejną warstwą śniegu, natychmiast poczuła się lepiej niż przedtem, w ciągu raczej parszywego dnia. Niedługo miała stawić się na pierwsze szkolenia w Hogwarcie, co napawało ją dziwnym niepokojem dającym się we znaki akurat teraz. Frances liczyła więc, że otoczenie zieleni, nie tylko sprawdzonego cudotwórcy dla ludzkich oczu, ale też jej ukochanego towarzysza lat dziecięcych spędzonych na obrzeżach wielkiego lasu ukoi jej podejrzanie wzburzone nerwy i wraz z miłym towarzystwem przywróci dobry nastrój.
Czekając, aż charakterystyczna ruda grzywa panny Weasley wyłoni się spośród drzew, przyglądała się jabłoniom wyraźnie zagubionym w zgiełku dręczących Anglię pogodowych anomalii. Niektóre z nich chciałyby wydać już owoce, a nie mogły, wystraszone powrotem zimowych temperatur; inne kwitły zimnu na przekór, by wkrótce jednak żałośnie obumrzeć. Choć w koszach czekających na zgłodniałych gości sadu mimo wszystko były jabłka, sad prezentował się raczej ponuro.
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Oczywiście, że się cieszyłam! Jak mogłabym nie? Nowy dzień, przynosił przecież zawsze nowe wyzwania, nowe przygody i nowe możliwości - z których zawsze chętnie i skrzętnie korzystałam. No bo przecież, jak można było nie korzystać. Czasem widywałam ponurych ludzi i zastanawiałam się trochę czy oni ponurzy są z natury i na co dzień, czy może to jednak dzień tą ponurość na nich sprowadził. Raczej z założenia wychodziłam, że ponurym nikt się nie rodzi a sama ponurość bierze się z tego, że człowiek za dużo na barki nabrał i mu ta ilość wszystkiego zwyczajnie humor psuje już od samego rana. Ale ja nie zamierzałam dać się ponurości! Zresztą, nie sądziłam by ponurość miała jak odnaleźć miejsce w moim świecie w którym ciągle i zawsze tyle się działo. Tak więc i dzisiaj wyszłam.
Ranek niewiele różnił się od innych ranków. Wstałam razem z Brendanem i gdy on robił sobie tą swoją ukochaną kawę ja podstawił mu pod nos kilka jajek usmażonych. A gdy wychodził wcisnęłam w dłonie dwie paczuszki - jedną standardowo dla niego, a drugą dla Pana Lisa - miałam nadzieję że oboje zjadają całe te kanapki, bo ciągle się jednak trochę martwiłam że Bren w wirze pracy to o jedzeniu zapomina, ale też nie miałam za to zbyt wielkiego wpływu. Dbałam więc jedynie o to, by i po powrocie z pracy coś do zjedzenia mu dać. Nie chciałam żeby mój brat umarł - ale wiedziałam, że jest takie ryzyko w jego zawodzie. Jednak o wiele mocniej wolałabym by zmarł z ręki jakiegoś czarnoksiężnika, niż z głodu, bo ta druga śmierć totalnie i całkowicie byłaby moją winą.
W każdym razie, o ponurości i śmierci więcej myśleć nie zamierzałam, tym bardziej że na dzisiaj byłam umówiona z kuzyneczką Franką. Właściwie to nie byłyśmy rodziną, kuzynkę poznałam w księgarni kiedy to pomogła mi wybrać jedną z książek do nauki w domu za co byłam jej bardzo wdzięczna. Poza tym, bardzo dużo wiedziała i w ogóle mądra była. A ja ceniłam mądrych ludzi, którzy tą swoją mądrością dzielą się bez problemów. I tak się na dzisiaj umówiłyśmy w zaczarowanym sadzie. Na miejsce dotarłam na już trochę starej, ale nadal sprawnej miotle, którą mieliśmy w domu. Zeskoczyłam z niej sprawnie z lotu przechodząc w marsza i pomachałam wolną ręką kobiecie już zaraz przystając przy niej pełna energii.
- Dzień dobry, kuzyneczo Franiu! - powiedziałam radośnie zatrzymując się gdzieś zaraz przed nią. Oparłam miotłę o jedno z sadowych drzew by zapleść dłonie za plecami i pobujać się chwilę na piętach. Spojrzenie powędrowało na jej twarz. - Co dzisiaj robimy? - zapytałam autentycznie ciekawa i pełna werwy.
Ranek niewiele różnił się od innych ranków. Wstałam razem z Brendanem i gdy on robił sobie tą swoją ukochaną kawę ja podstawił mu pod nos kilka jajek usmażonych. A gdy wychodził wcisnęłam w dłonie dwie paczuszki - jedną standardowo dla niego, a drugą dla Pana Lisa - miałam nadzieję że oboje zjadają całe te kanapki, bo ciągle się jednak trochę martwiłam że Bren w wirze pracy to o jedzeniu zapomina, ale też nie miałam za to zbyt wielkiego wpływu. Dbałam więc jedynie o to, by i po powrocie z pracy coś do zjedzenia mu dać. Nie chciałam żeby mój brat umarł - ale wiedziałam, że jest takie ryzyko w jego zawodzie. Jednak o wiele mocniej wolałabym by zmarł z ręki jakiegoś czarnoksiężnika, niż z głodu, bo ta druga śmierć totalnie i całkowicie byłaby moją winą.
W każdym razie, o ponurości i śmierci więcej myśleć nie zamierzałam, tym bardziej że na dzisiaj byłam umówiona z kuzyneczką Franką. Właściwie to nie byłyśmy rodziną, kuzynkę poznałam w księgarni kiedy to pomogła mi wybrać jedną z książek do nauki w domu za co byłam jej bardzo wdzięczna. Poza tym, bardzo dużo wiedziała i w ogóle mądra była. A ja ceniłam mądrych ludzi, którzy tą swoją mądrością dzielą się bez problemów. I tak się na dzisiaj umówiłyśmy w zaczarowanym sadzie. Na miejsce dotarłam na już trochę starej, ale nadal sprawnej miotle, którą mieliśmy w domu. Zeskoczyłam z niej sprawnie z lotu przechodząc w marsza i pomachałam wolną ręką kobiecie już zaraz przystając przy niej pełna energii.
- Dzień dobry, kuzyneczo Franiu! - powiedziałam radośnie zatrzymując się gdzieś zaraz przed nią. Oparłam miotłę o jedno z sadowych drzew by zapleść dłonie za plecami i pobujać się chwilę na piętach. Spojrzenie powędrowało na jej twarz. - Co dzisiaj robimy? - zapytałam autentycznie ciekawa i pełna werwy.
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
21.06.
Zaczynała jako opiekunka. Umiała otoczyć obce dziecko troską jak własne, przeżuwała płacz każdego berbecia doglądanego, kiedy jego rodzice przypominali sobie o życiu sprzed dnia, w którym zostali jego rodzicami zamiast swoją własną dwójką dorosłych. Na zawołanie komponowała tymczasowe rodziny, bliskość z terminem przydatności upływającym następnego dnia, zawsze z kuponem zniżkowym na następny raz. Lubiła rozdawać te talony na swój czas przyjaciołom, którzy ich potrzebowali, uczestniczyć w rodzinnym życiu, którego po tej stronie wciąż jej brakowało.
W pierwszej chwili, gdy w pachnącym skromnym kwieciem jabłoni powietrzu rozeszło się dziarskie powitanie Neali, Fran zamrugała z resztką zdziwienia. Za każdym razem, gdy panna Weasley nazywała ją „kuzyneczką”, czuła jakąś ciepłą wdzięczność za tak bezwarunkowe, naturalne wcielenie jej do ich rodziny. Nie do końca rozumiała jeszcze to uczucie, nie mogła rozgryźć pogodnej, zawsze radosnej osoby swojej podopiecznej. Miała na karku o wiele więcej zmartwień niż przeciętna piętnastolatka, Frances z dziwną mieszanką żalu i poczucia winy rozmyślała czasem, jak niegotowa byłaby w tak młodym wieku na doświadczenie tego, co spotykało Weasleyównę. I z niesłabnącym podziwem patrzyła, ilekroć się spotykały – czy to pogawędzić w zaciszu księgarni, czy poćwiczyć nowe zaklęcia, które Neala powinna opanować – jak nie widać w jej lekkich krokach ciężaru jej wspomnień i niepewnej przeszłości.
- Serwus. – przywitała się z dziewczyną, mimowolnie zawieszając wzrok na jej miotle. Tęskniła za lataniem, uczuciem wiatru we włosach. Jej własna miotła była od jakiegoś czasu w opłakanym stanie (wcale nie przez jej niedbalstwo i coraz intensywniejsze prace nad kolejną publikacją dla „Horyzontów Zaklęć”). Następnym razem musi koniecznie musi wspomnieć Neali o tej tęsknocie do lotu; może uda jej się nawet – choć zapewne będzie w tym przypominała zrzędliwą ciotkę bardziej niż wesołą kuzynkę – utknąć między rudzielcem a improwizowaną obręczą w małym, naprędce zorganizowanym meczyku quidditcha.
- Pomyślałam, że poćwiczymy dzisiaj zaklęcia lewitacyjne. – oznajmiła Neali. Nie były to najbardziej zaawansowane czary, przeciwnie, łatwo zaliczyć je do grona zwyczajnych i nudnych, ale przewijały się na każdym roku nauki w Hogwarcie i częściej niż często były sprawdzane na SUMach. Ponieważ panna Weasley była na równoważnym etapie nauki, warto było przypomnieć sobie przydatne podstawy. Oczywiście, głównie po to, by zaraz poszerzyć wiedzę dziewczyny o coś nowego – Frances miała już wiele okazji do przekonania się o ambicji i talencie Neali, nie zamierzała więc obrażać jej entuzjazmu i inteligencji proszeniem jej, by sto razy powtórzyła inkantację Wingardium leviosa.
Ale raz, dla porządku – gdyby sobie odmówiła, nie nadawałaby się chyba na nauczycielkę.
Pochyliła się, by z jednego z koszy częstujących przechodniów jabłkami wziąć niewielki, ale jędrny, rumiany owoc. Zdrowa skórka i twardy miąższ aż prosiły, by się w nie wgryźć, spróbować jeszcze raz przekonać się, że jest czerwiec i lato. Frances powstrzymała jednak swój apetyt, wyciągając jabłko w stronę Neali.
- Do dzieła. Na rozgrzewkę – na dwie stopy w górę.
Zaczynała jako opiekunka. Umiała otoczyć obce dziecko troską jak własne, przeżuwała płacz każdego berbecia doglądanego, kiedy jego rodzice przypominali sobie o życiu sprzed dnia, w którym zostali jego rodzicami zamiast swoją własną dwójką dorosłych. Na zawołanie komponowała tymczasowe rodziny, bliskość z terminem przydatności upływającym następnego dnia, zawsze z kuponem zniżkowym na następny raz. Lubiła rozdawać te talony na swój czas przyjaciołom, którzy ich potrzebowali, uczestniczyć w rodzinnym życiu, którego po tej stronie wciąż jej brakowało.
W pierwszej chwili, gdy w pachnącym skromnym kwieciem jabłoni powietrzu rozeszło się dziarskie powitanie Neali, Fran zamrugała z resztką zdziwienia. Za każdym razem, gdy panna Weasley nazywała ją „kuzyneczką”, czuła jakąś ciepłą wdzięczność za tak bezwarunkowe, naturalne wcielenie jej do ich rodziny. Nie do końca rozumiała jeszcze to uczucie, nie mogła rozgryźć pogodnej, zawsze radosnej osoby swojej podopiecznej. Miała na karku o wiele więcej zmartwień niż przeciętna piętnastolatka, Frances z dziwną mieszanką żalu i poczucia winy rozmyślała czasem, jak niegotowa byłaby w tak młodym wieku na doświadczenie tego, co spotykało Weasleyównę. I z niesłabnącym podziwem patrzyła, ilekroć się spotykały – czy to pogawędzić w zaciszu księgarni, czy poćwiczyć nowe zaklęcia, które Neala powinna opanować – jak nie widać w jej lekkich krokach ciężaru jej wspomnień i niepewnej przeszłości.
- Serwus. – przywitała się z dziewczyną, mimowolnie zawieszając wzrok na jej miotle. Tęskniła za lataniem, uczuciem wiatru we włosach. Jej własna miotła była od jakiegoś czasu w opłakanym stanie (wcale nie przez jej niedbalstwo i coraz intensywniejsze prace nad kolejną publikacją dla „Horyzontów Zaklęć”). Następnym razem musi koniecznie musi wspomnieć Neali o tej tęsknocie do lotu; może uda jej się nawet – choć zapewne będzie w tym przypominała zrzędliwą ciotkę bardziej niż wesołą kuzynkę – utknąć między rudzielcem a improwizowaną obręczą w małym, naprędce zorganizowanym meczyku quidditcha.
- Pomyślałam, że poćwiczymy dzisiaj zaklęcia lewitacyjne. – oznajmiła Neali. Nie były to najbardziej zaawansowane czary, przeciwnie, łatwo zaliczyć je do grona zwyczajnych i nudnych, ale przewijały się na każdym roku nauki w Hogwarcie i częściej niż często były sprawdzane na SUMach. Ponieważ panna Weasley była na równoważnym etapie nauki, warto było przypomnieć sobie przydatne podstawy. Oczywiście, głównie po to, by zaraz poszerzyć wiedzę dziewczyny o coś nowego – Frances miała już wiele okazji do przekonania się o ambicji i talencie Neali, nie zamierzała więc obrażać jej entuzjazmu i inteligencji proszeniem jej, by sto razy powtórzyła inkantację Wingardium leviosa.
Ale raz, dla porządku – gdyby sobie odmówiła, nie nadawałaby się chyba na nauczycielkę.
Pochyliła się, by z jednego z koszy częstujących przechodniów jabłkami wziąć niewielki, ale jędrny, rumiany owoc. Zdrowa skórka i twardy miąższ aż prosiły, by się w nie wgryźć, spróbować jeszcze raz przekonać się, że jest czerwiec i lato. Frances powstrzymała jednak swój apetyt, wyciągając jabłko w stronę Neali.
- Do dzieła. Na rozgrzewkę – na dwie stopy w górę.
Ostatnio zmieniony przez Frances Montgomery dnia 15.05.18 13:37, w całości zmieniany 1 raz
Frances Montgomery
Zawód : nauczycielka Zaklęć w Hogwarcie
Wiek : 26
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Panna
Would it be all right
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
If we just sat and talked for a little while
If in exchange for your time
I give you this smile?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Frances Montgomery' has done the following action : Rzut kością
'k6' : 5
'k6' : 5
Pamiętałam dokładnie pierwszy raz gdy udałam się sama na Pokątną. Właściwie zdawało mi się, że jestem już dostatecznie duża - choć wcale nie byłam. Ale jakoś szybko przyzwyczaiłam się do samodzielności - trochę nie miałam też wyboru. Ale mama zawsze powtarzała, że życie nigdy nie składa na nasze barki więcej, niźli jestem w stanie unieść. Więc skoro życie sądziło, że dam sobie z tym rade - właściwie nie zostawało ni więcej poza tym, by rzeczywiście tą radę sobie dać. Zwłaszcza, że zostaliśmy sami z Brenem - a on mimo że starszy nadal potrzebował tego, by ktoś mu ciepły posiłek podał bo niemal pewna byłam, że gdyby nikt tego nie robił zwyczajnie by ich nie jadał.
Więc... o czym to ja? Ah tak, o Pokątnej. Pierwszy raz w ogóle byłam tam z Brenem - zaraz przed pójściem na mój pierwszy i właściwie jedynyn rok w Hogwarcie. Trochę niepocieszona byłam z tego powodu ale szybko okazało się, że mam się od kogo uczyć. Kuzneczkę Frances poznałam w Esach i Floresach. Mimo, że i Bren i pan Lis i kuzyn Garrett uczyli mnie zaklęć, to pragnęłam jeszcze sama zapoznać się z tymi których jeszcze nie załam. Albo zobaczyć które powinnam znać. W każdym razie pomogła mi, bo okazało się że złapałam za podręcznik w ogóle i całkowicie nieodpowieni - kto wie, czy bez niej teraz sprawa z moimi zaklęciami wyglądałaby gorzej. Od tego czasu odwiedziałam jej wcześniej i chętnie też wdawałam się z nią w rozmowy i zadawałam rożnego rodzau pytania które mnie nurtowały.
Miotłę oparłam o jedno z drzew w sadzie podchodząc bliżej. Uśmiech nadal - a może ciągle - rozświetlał mi twarz. Niektórzy sądzili, że nie powinnam się już śmiać po tym co przeszliśmy z Brenem - ale trochę to on wyrównywał ponure miny. A ja czułam, że lepiej życie brać z optymizmem niż chodzić i krzywić się na wszystko. Jeszcze wolno było mi śmiać się czasem za bardzo. Zresztą widziałam jak gasną spojrzenia innych i za cel obrałam sobie, by choć na chwilę to światło zapalić jeszcze. Też wszystkim zdawało się, że nic nie widzę - nie zauważam. Może nie wiedziałam dokładnie co i jak i gdzie. Ale wiedziałam że coś jest nie tak. Zwłaszcza jeszcze teraz z anomaliami.
- Świetna myśl! - zgodziłam się od razu entuzjastycznie złączając dłonie ze sobą, by zaraz wyciągnąć z kieszeni w sukience moją różdżkę - pierwszą i jedyną jak na razie. Nie miałam nic przeciw temu by ćwiczyć zaklęcia które znam - Bren zawsze powtarzał że należy ćwiczyć i ćwiczyć i ćwiczyć jeśli chce się być w czymś naprawdę dobrym. Zanim jednak rzuciłam zaklęcie uniosłam spojrzenie na twarz Frani - Denerwujesz się trochę przed nowym rokiem szkolnym? - zapytałam ciekawa nie zastanawiając się, czy pytanie jest odpowiednie, czy też nie. Zanim jednak mi zdążyła odpowiedzieć powiedziałam - Wingardium leviosa - wypowiedziałam dokładnie, skupiając się na odpowiedniej artykulacji i geście nadgarstkiem celując w jabłko, które wystawiała na dłoni kuzyneczka
| dopisz nam jakąś datę <3
Więc... o czym to ja? Ah tak, o Pokątnej. Pierwszy raz w ogóle byłam tam z Brenem - zaraz przed pójściem na mój pierwszy i właściwie jedynyn rok w Hogwarcie. Trochę niepocieszona byłam z tego powodu ale szybko okazało się, że mam się od kogo uczyć. Kuzneczkę Frances poznałam w Esach i Floresach. Mimo, że i Bren i pan Lis i kuzyn Garrett uczyli mnie zaklęć, to pragnęłam jeszcze sama zapoznać się z tymi których jeszcze nie załam. Albo zobaczyć które powinnam znać. W każdym razie pomogła mi, bo okazało się że złapałam za podręcznik w ogóle i całkowicie nieodpowieni - kto wie, czy bez niej teraz sprawa z moimi zaklęciami wyglądałaby gorzej. Od tego czasu odwiedziałam jej wcześniej i chętnie też wdawałam się z nią w rozmowy i zadawałam rożnego rodzau pytania które mnie nurtowały.
Miotłę oparłam o jedno z drzew w sadzie podchodząc bliżej. Uśmiech nadal - a może ciągle - rozświetlał mi twarz. Niektórzy sądzili, że nie powinnam się już śmiać po tym co przeszliśmy z Brenem - ale trochę to on wyrównywał ponure miny. A ja czułam, że lepiej życie brać z optymizmem niż chodzić i krzywić się na wszystko. Jeszcze wolno było mi śmiać się czasem za bardzo. Zresztą widziałam jak gasną spojrzenia innych i za cel obrałam sobie, by choć na chwilę to światło zapalić jeszcze. Też wszystkim zdawało się, że nic nie widzę - nie zauważam. Może nie wiedziałam dokładnie co i jak i gdzie. Ale wiedziałam że coś jest nie tak. Zwłaszcza jeszcze teraz z anomaliami.
- Świetna myśl! - zgodziłam się od razu entuzjastycznie złączając dłonie ze sobą, by zaraz wyciągnąć z kieszeni w sukience moją różdżkę - pierwszą i jedyną jak na razie. Nie miałam nic przeciw temu by ćwiczyć zaklęcia które znam - Bren zawsze powtarzał że należy ćwiczyć i ćwiczyć i ćwiczyć jeśli chce się być w czymś naprawdę dobrym. Zanim jednak rzuciłam zaklęcie uniosłam spojrzenie na twarz Frani - Denerwujesz się trochę przed nowym rokiem szkolnym? - zapytałam ciekawa nie zastanawiając się, czy pytanie jest odpowiednie, czy też nie. Zanim jednak mi zdążyła odpowiedzieć powiedziałam - Wingardium leviosa - wypowiedziałam dokładnie, skupiając się na odpowiedniej artykulacji i geście nadgarstkiem celując w jabłko, które wystawiała na dłoni kuzyneczka
| dopisz nam jakąś datę <3
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Zaczarowany Sad
Szybka odpowiedź