Chatka w lesie
Rzut kością k3:
1 - napada na ciebie smok. Musisz przed nim uciec i uratować swoich wszystkich towarzyszy oraz pustelnika. Po 3 kolejkach halucynacje ustąpią.
2 - nagle znajdujesz się pod wodą. Musisz jak najszybciej wypłynąć zanim się udusisz. Pustelnik i wszyscy twoi towarzysze gdzieś zniknęli. Pojawiły się za to rekiny, które chcą cię pożreć. Musisz im uciec i wypłynąć na powierzchnię zanim utoniesz. Halucynacje ustąpią po 3 kolejkach.
3 - świat zaczął wirować, a ty uległeś niekontrolowanemu słowotokowi. W dodatku lidzkie głowy pomału zaczynają przypominać łby słoni, panter i kóz. O dziwo wydaje ci się to zupełnie normalne. Halucynacje ustąpią po 3 kolejkach.
Fioletowo-czarny atłas falował przy jednym z ostatnich straganów. Materiał zasłaniający wejście drżał lekko pod wpływem podmuchów gorącego powietrza. U szczytu namiotu, tuż nad wejściem wisiała koźlęca czaszka z imponującym, bielejącym w ciemności porożem. I choć nikt nie stał przed wejściem, nikt nie zapraszał do środka, każdy zaznajomiony z obrzędami czarodziej wiedział, co może zastać wewnątrz. Wróżby Brón Trogain były jedyne w swoim rodzaju — mogły tak samo dawać nadzieję, jak i ją odbierać. Były w stanie kształtować rzeczywistość i fałszować przeszłość. Po przejściu przez opuszczone kotary wewnątrz znajdowała się ława, na niej różnego rozmiaru świece. W trzech kadziach tliły się kadzidła o popielnym aromacie. Nie każdy potrafił potrafił wyczuć dodatkowo bazylię, sosnę i kurkumę. Na samym blacie, każde czujne oko mogło dostrzec runy. I te, którymi posługiwano się dzisiaj, jak i te dawne, prawie zapomniane i wyparte z języka symbole. I choć początkowo wydawało się, że wewnątrz dusznego namiotu nikogo nie ma, za ławą, w półmroku tkwiły trzy wiedźmy, których twarze skrywały półprzezroczyste woalki. Ciemne, długie włosy przyozdobione były matowymi koralikami w ciemnych barwach, kawałkami kości, rzemieni, słomą i drewnem. Na piersiach, połyskiwały w blasku ognia wisiory z kryształami, zębami i wiklinowymi laleczkami. Żadna z nich się nie odzywała ani słowem, nie ruszała póki gość nie zdecydował się stanąć przed obliczem przeznaczenia, a by to uczynić należało uiścić drobną opłatę z knutów i zająć miejsce na drewnianym palu przed nim. Warunek był prosty — ceną prócz monet była krew, z której wiedźmy mogły odczytać wszystko, a o wróżbę Lughnasadh można było prosić tylko raz i należało ją przyjąć taką, jaką zesłał los.
Dopiero kiedy usiadłeś, zobaczyłeś fragmenty twarzy czarownic. Wąskie usta, wokół których gromadziły się już zmarszczki rozświetlał blask palących się między wami świec. Oczy połyskiwały w cieniu, skrząc się ledwie iskrą — nie byłeś w stanie się w nich zanurzyć ani im przyjrzeć. Sękata dłoń pierwszej z wiedźm wręczyła ci dymiące się liście haszu. Druga wiedźma, sięgnąwszy po czarny jak noc obsydian włożyła ci go w usta. Trzecia poprosiła o twoją dłoń, by z palca drobnym nożem upuścić kilka kropli krwi. Spadały pojedynczo na popękany blat z wyrytymi symbolami. Drewno piło ją prędko. W głowie usłyszałeś głos, choć nie rozpoznałeś w nim żadnych konkretnych słów. Mimo to, wiedziałeś, co musisz zrobić.
By uzyskać wróżbę Brón Trogain należy zadać wiedźmom trzy pytania — w myślach lub głośno. Usłyszą. Każdej wiedźmie inne — każda z nich odpowiada za inny czas w życiu każdego człowieka. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość — i rzucić trzema kośćmi: WRÓŻBA PRZYSZŁOŚCI, TREAŹNIEJSZOŚCI, PRZYSZŁOŚCI. Wiedźmy nie tłumaczą się z kart, nie tłumaczą wróżb i ich nie interpretują. Uzyskaną odpowiedź należy się zadowolić i dopasować ją do zadanych przez siebie pytań samodzielnie, a po przebudzeniu jak najszybciej opuścić zadymiony namiot.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 31.01.23 19:21, w całości zmieniany 1 raz
Las pachniał dziwną hybrydą domu oraz rozpaczy. Przywodził na myśl piękne wspomnienia podróży, jakie odbyła w dziecięcych latach u boku ojca ale i nocy, podczas której ojciec spłonął trawiony żywym ogniem. Paskudne, słodko-gorzkie wspomnienia przepełniały leśne zakątki, mimo słodkiej melodii płynącej z otoczenia. Soczyste zielenie brzmiały spokojem, przeplatanym odrobinę melancholijnymi brzmieniami ciemniej kory.
Ems boso kroczyła między kolejnymi drzewami. Nigdy nie lubiła kroczyć wytyczonymi ścieżkami, nie odnajdywała się na ich drogach, nie odnajdywała w nich zrozumienia... Nic więc dziwnego, że przy pierwszej, lepszej okazji skręciła w bok, między drzewa na oślep brnąć przed siebie i zmuszając towarzyszącą jej czarownicę, aby podążyła jej śladami. Ciemne spojrzenie powiodło w kierunku panny Lupin. Uroczej, ślicznej, mogącej być jej daleką krewną, z powodu tych wszystkich podobieństw, jakie przyszło im dzielić. Dziewczę przechyliło głowę w bok, przez chwilę zwyczajnie lustrując wzrokiem postać znajomej, by finalnie posłać jej tajemniczy uśmiech w jaki ułożyły się czerwone wargi.
- Jeśli mogłabyś zmienić się w drzewo, jakie byś wybrała? - Spytała z zaciekawieniem błyszczącym w czarnym spojrzeniu. Pytanie błahe, pozornie nieistotne i zapewne nie wprowadzające wiele do ich żyć. Panna Frey jednak uważała, iż odrobina oderwania od paskudnej rzeczywistości z pewnością się im przyda. - Ja chciałabym być sosną. Wielką, piękną i silną... Ale znając moje szczęście, pewnie skończyłabym jako wierzba bijąca. - Odpowiedziała, z delikatnym westchnieniem, jakie wyrwało się z jej ust. Jej życie było pasmem kiepskich żartów, jakie los rzucał jej pod nogi. I z pewnością nie przyszłoby jej dostać tego, czego mogłaby chcieć.
Emma stawiała kroki ostrożnie, doskonale wiedząc, gdzie postawić bose stopy aby nie ucierpieć podczas tego spaceru. Czarne spojrzenie leniwie wodziło po otoczeniu, gdy nagle coś przykuło jej uwagę. Coś co po chwili nabrało chatopodobnego kształtu. W pierwszej chwili panna Frey przystanęła, wyginając usta w dziwnym grymasie między bólem a niezadowoleniem. Drewniany domek nieprzyjemnie przypominał ten, w którym przyszło spłonąć jej rodzinie. Rozbicie trwało jedynie przez jedno, krótkie mrugnięcie okiem, by zginąć za ścianą obojętności. Jedynie pani Pinkstone wiedziała o tragedii, przez jaką przeszła Emma. I chyba nikomu więcej nie przyjdzie się dowiedzieć.
- Myślisz, że może być tam coś ciekawego? Masz ochotę zabawić się w odkrywców? - Spytała, z zaciekawieniem unosząc brew ku górze. Skoro już coś stanęło na ich drodze, czemu miałyby z tego nie skorzystać? - Może znajdziemy tam jakąś fortunę... Albo chociaż kilka butelek bimbru. - Dodała z rozbawieniem w głosie, zerkając w kierunku towarzyszki. Ciekawa, czy ta podejmie wyzwanie.
I put a spell on you
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
Mimo tego, że wokół siebie miała mnóstwo lasów, polan i klifów to jednak miło było wyrwać się ze znajomych terenów. Nigdy nie przyznałaby się do tego głośno, ale w takich miejscach jak jej dom łatwo o samotność. Przez wojnę ludzie zaszywali się w domach. Nawet na występy przychodziło coraz mniej ludzi. Szlag trafiał pijaków i śliniących się na widok każdej kobiety prostaków. Blondynka musiała jednak przyznać, że naprawdę brakowało jej wrzawy. Ciągle podniesionych głosów, dyskusji do świtu. Takiego czystego kontaktu z drugim człowiekiem, z którym można porozmawiać o czymś więcej niżeli o cenie kanki mleka. Może właśnie dlatego bardziej zaczęła doceniać takie znajomości jak ta? Z Emmą mogła rozmawiać o rzeczach ważnych, ale też błahych. Mogły też po prostu milczeć i nikomu to nie ciążyło. – Drzewem? – powtórzyła za kobietą lekko zamyślona. Chyba nigdy nie zastanawiała się nad tym jakim drzewem chciałaby zostać. – Na pewno nie choinką. Źle wyglądałabym w światełkach. – odparła unosząc kącik ust w zadziornym uśmiechu. - Może brzozą? Leczy ponoć ciało i duszę, a bycie wyjątkowym stało się już mało atrakcyjne – odparła szczerze rozmyślając nad tą kwestią. Nawet one były do siebie podobne. Miały podobne zainteresowania, zajmowały się podobną profesją, a nawet wyglądem potrafiły zmylić niejednego. – Jakbyś skończyła jako wierzba bijąca to nikt nie miałby z tobą szans – skwitowała lekko wzruszając ramionami. Znała Emmę już wystarczająco długo by wiedzieć jak zdeterminowaną osobą była. Przeszła w życiu przez niejedno piekło, a to miało szczególny wpływ na jej osobowość i nastawienie do życia. Luna wiedziała coś o tragediach nawet jeśli jej towarzyszka niechętnie poruszała tego typu tematy.
Stawiając kroki w leśnych odmętach czuła się pewnie. Nie przeszkadzał jej dźwięk łamanych gałęzi ani wilgotna ściółka. Czarownica miała wrażenie, że ludzie w ostatnim czasie przeprosili się z naturą chętniej ją odwiedzając. W czasie wojny ludzie szukali spokoju właśnie w takich miejscach. Tu ciężej o patrol czy toczące się starcia. Kiedy jej towarzyszka przystanęła przyglądając się stare chatce przed nimi, Luna także utkwiła w niej spojrzenie. Ślady płynącego czasu odcisnęły na niej swoje piętno. Przyroda zaczęła ingerować w jej lichą konstrukcję, bo mech porastał już prawie wszystkie ściany.
Słysząc słowa brunetki drgnęła. W jej oczach pojawił się błysk ekscytacji. Co tam znajdą? Czy to miejsce niczym z baśniowej krainy czy leże jakiegoś potwora? Lupin z natury była ciekawska i całkiem łatwo było ją przekonać do tego typu eskapad. – Oby nie pustych – zaczęła kierując kroki w stronę chatki. – Nie zdziwiłabym się jakby to była jakaś noclegownia bezdomnych. – dodała jeszcze odwracając się do towarzyszki i poganiając ją gestem dłoni.
Dopiero, gdy podeszły bliżej, Luna zauważyła, że z komina wydobywa się dym. Zmarszczyła brwi lekko zdezorientowana. Chyba naprawdę ktoś tutaj mieszka. Niechętnie i bardzo cicho zapukała do drzwi. Nie chciała być intruzem i wejść tak po prostu bez pukania. Z drugiej strony wydawało jej się to jakieś bardzo głupie, dlatego nie czekając na odpowiedź właściciela domku sięgnęła do klamki i otworzyła drzwi.
- Kochanie, z Twoją sylwetką wyglądałabyś dobrze nawet w worku po ziemniakach. - Odpowiedziała słodko, ciemnym spojrzeniem sunąc po kobiecej sylwetce. Nie dało się jej odmówić uroku oraz powabu, a Ems, jako pełnokrwista artystka doceniała podobnie piękne widoki. I chciała, aby Luna posiadała świadomość swojego uroku.
- Brzoza by do Ciebie pasowała, choć ja widziałabym Cię bardziej jako jabłoń. - Uśmiech ponownie wyrysował się na pociągniętych czerwoną szminką ustach. A gdy kolejne słowa opuściły usta towarzyszki, Emma uniosła szczupłą dłoń, prężąc nieistniejące muskuły. Nie posiadała siły mięśni. I zapewne nie będzie jej posiadać, biorąc pod uwagę to, jak często przyszło jej zalewać smutki. - Już nikt nie ma ze mną szans. Jestem postrachem londyńskich ulic. - Rzuciła żartem, by chwilę później perliście się roześmiać. Nie jednego zwyzywała, nie jednego posłała do diabła, wątpiła jednak, aby ktokolwiek pałał przed nią strachem.
Spacer trwał. Przyjemny, przepełniony przyjemnymi zapachami oraz dźwiękami leśnej aury, aż do momentu gdy natrafiły na dziwną chatkę. Ciemne spojrzenie uważnie utkwiło w buzi panny Lupin, tylko po to, by po jej słowach mogła wywrócić teatralnie oczami. Kobieta cmoknęła w niezadowoleniu.
- Och, nie narzekaj. Może znajdziemy tam fortunę? No chodź. - Rzuciła. I już chciała spleść ich dłonie, by pociągnąć ją w kierunku chatki... Czuła jednak, iż nie będzie to potrzebne. I faktycznie nie było, ponaglający gest jej dłoni Frey skwitowała radosnym uśmiechem. A racze jego karykaturą, prawdziwie radosne uśmiechy nie wychodziły jej od dawna.
Kroczyły przez las, coraz bardziej przybliżając się do dziwnego miejsca, by w końcu przekroczyć jego progi. W kominku palił się ogień, naczynia znajdowały się na stole sprawiając wrażenie miejsca zamieszkanego. Odrobinę pochłoniętego chaosem, lecz zamieszkałego. Ni widać jednak było właściciela chatki.
- Dzień dobry! - Rzuciła, z oczami błyszczącymi ciekawością. Bez większego wahania Emma weszła do środka, uważnie się rozglądając. Chude palce co jakiś czas zatrzymywały się na jakimś przedmiocie, który wpadł w srocze spojrzenie. Wszystko, co błyszczało, zawsze przyciągało jej wzrok.
- Ciekawe, co się stało z właścicielem... - Rzuciła, by chwilę później wsunąć na własną szyję wieniec suszonych kwiatów. - Pasują mi? - Spytała, ustawiając się w pozę niczym z najświeższej okładki Czarownicy. Nie przyszło jej jednak wygłupiać się dłużej, gdyż dziwny rumor dotarł do jej uszu. Smukłe palce od razu powędrowały do czarnego drewna różdżki, spojrzenie utkwiło się w miejscu, z którego dochodziły chałasy.
-GOŚCIE! - Radosny głos dodarł do ich uszu, a dziwny staruszek wyskoczył zza jednej ze ścianek. -Jak wspaniale! Jak cudownie! Chodźcie, chodźcie! Herbatki? Faszerowanych pieczareczek? Chodźcie i opowiadajcie! - Mężczyzna wyrzucał z siebie słowa, kręcąc się wokół stołu. Zabrał naczynka by szybko rozpocząć nakrywanie czystej zastawy. Nieufne spojrzenie panny Frey utkwiło na chwilę w Lunie. Staruszek nie wydawał się być groźnym. Może odrobinę szalonym, lecz z tych szalonych oczu patrzało dobrze.
- Nie jest to bimber, ale chyba też nieźle, co? - Rzuciła do przyjaciółki, po czym zajęła miejsce przy stole, leniwie zakładając nogę na nogę.
- Pewnie głodne, jedzcie, jedzcie! I mówcie co w świecie! - Mężczyzna ustawił przed nimi tackę jasnych grzybowych kapeluszy wypełnionych farszem, pachnących tak ślicznie, że Ems aż pociekła ślinka.
- Świat się kończy, proszę pana... Ruiny i pył. - Zaczęła pochmurnie, wyciągając dłoń ku poczęstunku, by wsunąć go do ust. Cóż, nigdy nie odznaczała się ostrożnością.
I put a spell on you
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
'k3' : 3
- Wiesz, że w pierwszej chwili też pomyślałam o jabłoni? Może znasz mnie lepiej niż ja siebie – wzruszyła ramionami. To było jednak mało możliwe. Chyba nikt tak naprawdę nie wiedział jaka jest Luna Lupin. Ona sama często gubiła się we własnych uczuciach, pomysłach i przemyśleniach. Z jednej strony była cholernie wrażliwa, ale z drugiej nazbyt nerwowa i krzykliwa. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że posiada mnóstwo twarzy i dlatego życie z nią jest tak trudne. Nie bez powodu nadal była sama i nie potrafiła utrzymać żadnej relacji na dłużej.
Szatynka wywróciła oczami na słowa swojej towarzyszki. Oczywiście, że znajdą tam fortunę. Tajemniczy skarb i legowisko trolla. Nie wypowiedziała jednak swoich obaw na głos, bo finalnie sama była podekscytowana tym co mogą znaleźć w starej chacie. Adrenalina od zawsze była jej sprzymierzeńcem i czarownica lubiła czerpać z niej jak najwięcej. Prowadziła dość spokojne życie więc to uczucie nie towarzyszyło jej codziennie. Może dlatego tak kurczowo się go trzymała?
Kiedy zacisnęła w dłoni klamkę i przekroczyła próg małej chatki do jej nosa dotarł zapach pieczonego ciasta. Zignorowała te fakt jakoś niedowierzając, że ktoś może w ogóle tutaj mieszkać. Wchodząc w głąb mieszkania rozejrzała się zaciekawiona. Chatka była urządzona schludnie, ale całkowicie bez pomysłu. Tak jakby ktoś zjadł wszystkie najbardziej zwariowane przedmioty tego świata, a potem je tutaj wypluł. – Może znajdziemy go w tym bałaganie – odparła biorąc do ręki zegar przypominający kota. W zegar włożony był kolejny zegar i ten też przypominał kota. Co za fantazja. Szatynka roześmiała się widząc jak Emma stroi się w wianek z kwiatów. Jej śmiech przerwał jednak donośny głos właściciela. Spojrzała zaniepokojona na Frey, która takim samym spojrzeniem obdarowała ją. Kiedy mężczyzna nie patrzył Luna uniosła wskazujący palec do skroni i zaczęła nim kręcić chcąc dać do zrozumienia czarownicy, że trafili na wariata. Widząc jednak ładnie rozłożoną zastawę wzruszyła ramionami. – Jak mamy tu umrzeć to przynajmniej coś zjedzmy – odparła kręcąc głową z niedowierzaniem, choć na jej ustach pojawił się uśmiech.
Luna zajęła miejsce zaraz obok przyjaciółki i utkwiła spojrzenie w starszym mężczyźnie. – Bardzo… ciekawe miejsce. Sam pan aranżował? – zapytała nie mogąc się powstrzymać. No w tym szaleństwie musiała być jakaś metoda i Luna bardzo chciała ją poznać.
- Ruiny i pył – powtórzyła za przyjaciółką i z niepewnością sięgnęła po wystawiony na stole przysmak. Przez chwile się obawiała, ale staruszek nie mógł być nie szkodliwy. Oczami wyobraźni widziała jaki musiał być samotny. – Jak się pan miewa? Mieszka pan tu sam? – zapytała i zaraz wpakowała sobie cały kawałek do ust.
'k3' : 2
- Merlin jeden wie, wyobrażasz sobie szlacheckie damy w wymyślnych strojach z worków po ziemniakach? Ciekawe, czy dałoby się wysłać błędny artykuł do Czarownicy? - Rzuciła z wyraźnym rozbawieniem w głosie. I była gotowa spłatać taki psikus, w końcu... Jakieś tam, niewielkie dojścia w Czarownicy posiadała.
Chwilę później niezwykle szczery oraz ciepły wyrysował się na pociągniętych czerwoną szminką ustach.
- Nie, Luno. Po prostu... Mam w sobie kawałek Twojej duszy, a Ty nosisz w sobie kawałek mojej. - Odpowiedziała niemal oficjalnie, jakby ogłaszała niezwykle istotną wiadomość. I była pewna, co do swoich słów. W ich osobowościach oraz historiach było niezwykle wiele punktów wspólnych, jakby los chciał, aby obie kobiety posiadały kogoś, kto potrafił zrozumieć je w ten specyficzny sposób, w jaki połączone ze sobą dusze potrafiły się zrozumieć. Emma co prawda nie była pewna, czemu tak właśnie się stało, nie miała jednak wątpliwości, iż wielki Los postawił je na swojej drodze specjalnie, z jakimś wyższym planem.
A chwilę później ruszyły w kierunku chatki, przekraczając jej próg. Zbiór najróżniejszych i najdziwniejszych przedmiotów pojawił się przed ich oczyma, lecz w pierwszych chwilach właściciel chatki pozostawały w ukryciu. Emma kiwnęła głową na słowa przyjaciółki, uwagę szybko kierując w stronę porozrzucanych przedmiotów. W końcu właściciel chatki odnalazł drogę na dół, jakże ekspresyjnie witając nowych gości.
Oburzenie pojawiło się na twarzy gospodarza, gdy słowa Luny dotarły do jego uszu.
- Umrzeć? Moja droga ze mną nic Wam nie grodzi! Robię najlepsze pieczareczki w tej części Anglii! A wy takie drobne, mizerniutkie... Chorowałyście ostatnio, co? - Pustelnik wyrzucał z siebie kolejne słowa niezwykle szybko, niezwykle ciepłym głosem, jakoby chciał przekonać dziewczęta do pozostania w jego towarzystwie. Panna Frey zaśmiała się dźwięcznie na jego słowa, z rozbawieniem zerkając w kierunku Luny.
- W takim razie musimy ich spróbować. - Stwierdziła jedynie, delikatnie wzruszając chudymi ramionami. Lepsze to niż puste szafki w jej niewielkim mieszkanku, to z pewnością.
-Och, tak! Tak! To wszystko to moje dzieło, wie panienka, mam bardzo dużo czasu wolnego... A tak, tu coś zmienię, tam przestawię i jakoś dzionek mija. - Pustelnik kiwnął głową, po czym sam zasiadł z dziewczętami za stołem, patrząc na nie, jakby nie wierzył w ich obecność. A ich kolejne słowa sprawiły, że mężczyzna zmarszczył brwi w dziwnym zamyśleniu.
- W krzyżu trochę strzyka panienko, starość daje się we znaki... Sam mieszkam, żywej duszy żem od miesięcy nie widział... Jakieś pół roku temu tłumy przez las szedli jednej nocy, o tam, na północ. Od tamtej pory tylko sarny, zające, a czasem jaki lis podejdzie... - Mówił z dziwną melancholią w głosie, wyraźnie samotny.
- Nie myślał pan o... - Ems zaczęła mówić, nie przyszło jej jednak dokończyć myśli. Świat począł wirować przyprawiając o nieprzyjemne ukłucie w żołądku, głowa pustelnika zmieniła się w głowę malutkiej, uroczej kózki. Rozbicie trwało ledwie chwilę, po której wszystko zaczęło wydawać się aż boleśnie normalne. - Nie myślał pan o przeprowadzce? Do Londynu, albo jakieś niewielkiej wioski Chociaż, ja to bym chętnie z panem się zamieniła! Przypomina mi to trochę dzieciństwo, wie pan, jeździliśmy z miejsca na miejsce, jedynie zimą zatrzymując się gdzieś na dłużej... Konie, ogniska i... Opowiadałam Ci o tym, Luna? - Uwaga ciemnowłosej zwróciła się w kierunku przyjaciółki. Ciemne źrenice rozszerzyły się, a z ust panny Frey wydało się przeciągłe „Och!” na widok ciała panny Lupin, z głową słodkiego, uroczego kotka... Nienaturalnie dużego, zapewne egzotycznego, lecz nadal kotka. - Jaki śliczny z Ciebie koteczek! - Pisnęła, po czym rzuciła się w kierunku Luny, by owinąć ją swoimi ramionami. Chude palce spoczęły na jej głowie, by zacząć drapać koteczka za uszkiem, z nadzieją, iż ten rozpocznie rozkosznie mruczeć. - Moja sąsiadka ma kotki, wiecie? Czasem przychodzą do mnie do kuchni! Jest Puszek, Mruczek, Kłębek, Pan Darcy, Bonifacy, Śnieżka, Chmurka, Królowa Matka... Ja najbardziej lubię Pana Darcy, to taki gentelmen, jakich w naszych czasach mało! Ale Ty, kochanie, jesteś najpiękniejszym ze wszystkich kotków! - Wyrzucała z siebie słowa bez ładu i składu, wodząc dłonią po panterzej głowie przyjaciółki, by finalnie złożyć na jej włosach słodkiego całusa, mocniej owijając wokół niej ramiona.
I put a spell on you
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
Wchodząc do chatki miała mieszane uczucia. Słysząc jednak słowa pustelnika doszła do wniosku, że przesadza. Nie wyglądał na kogoś niebezpiecznego, a obecność kobiet na pewno poprawiła mu nastrój. Lupin czasami lubiła zatopić się w samotności, ale nawet ta z czasem stawała się ciężarem nie do zniesienia. Od dziecka traktowała farmę jak koniec świata, z którego należało się wyrwać. Dopiero teraz jednak potrafiła dostrzec jak tragiczne w skutkach może być życie na takim odludziu.
Emma wdała się w konwersację z mężczyzną, który zdawał się być szczery w swoich słowach. Zastanawiała się tylko jak to możliwe, że nigdy nie pchało go do miasta. Miesiącami siedział w swojej małej chatce i obserwował przechadzające się zwierzęta. – Jest pan samotny – odparła szatynka w taki sposób, jakby stwierdzała fakt. Musiał być. Nikt nie wybiera życia pustelnika z własnej woli, a jeśli tak jest to chyba nie do końca jest się zdrowym na umyśle. Z drugiej strony nie jej było to oceniać. Jeśli czuł się dobrze ukryty w gęstwinie lasu to jego sprawa. Sam fakt, że potrafiły tutaj trafić na zwyczajnym spacerze był dość niezwykły.
Czarownica już chciała coś dodać, kiedy dotarło do niej jak bardzo jej towarzyszka się rozgadała. Gadała, gadała i gadała. Zupełnie jak nie ona. I choć było to dla Luny dość dziwne to jednak pomyślała sobie, że może kobieta po prostu potrzebowała innego słuchacza. Na pytanie kobiety pokręciła głową. – Chyba wspominałaś, że często się przenosiliście – odparła z niepewnością przyglądając się przyjaciółce. Czara goryczy przelała się, gdy ciemnowłosa rzuciła się w jej stronę by podrapać ją za uszkiem. Mało tego… nazywała ją kotkiem. – Ems? – zapytała i uniosła brew w dezorientacji.
Odpowiedzi na pytanie chyba się nie doczekała, a może zwyczajnie już nie usłyszała. Stało się coś nieprawdopodobnego. Jej rozmówcy zniknęli, a ona znalazła się pod wodą. Tak – pod wodą. Czuła jak woda wlewa jej się do płuc, jak powoli zaczyna się dusić. W pierwszej chwili pomyślała, że to musi być sen. Co innego mogłoby być tak oderwane od rzeczywistości. Lupin nie miała jednak zamiaru tego sprawdzać. Musiała jak najszybciej stąd wypłynąć, a na szczęście pływać umiała. Zanim jednak wyłoniła się z wody coś jeszcze przykuło jej uwagę. Potężne szczęki pływającego rekina znajdowały się dosłownie centymetry od niej. Musiała reagować jak najszybciej. Szatynka sięgnęła po różdżkę, ale ta wypadła jej z trzęsącej się dłoni i opadła na dno. W oczach tego rekina było coś znajomego, ale nie do końca wiedziała co. Nie pozostawało jej nic innego prócz ucieczki, dlatego bez zastanowienia zaczęła machać nerwowo dłońmi.
- Och, często to mało powiedziane! - Odparła, wyjątkowo niezadowolona z umniejszającego określenia. - Mieszkaliśmy w wozie, ale nie takim zwykłym a wielkim, wystawnym oraz niezwykle wygodnym. Co rano wstawaliśmy o świcie, jedliśmy wszyscy razem śniadanie a później ruszaliśmy w drogę, do kolejnego miejsca. zwykle były to polany, miejsca oddalone od innych ludzi, pozwalające nam na swobodę. Zatrzymywaliśmy się późnym popołudniem. Część rozpalała ognisko, część pilnowała dzieci, część robiła pranie a część przyrządzała wielki, wspólny obiad. Jedliśmy razem, przy stołach wystawionych przed ognisko a później śpiewaliśmy graliśmy i tańczyliśmy... - Urwała, zbyt przejęta widokiem kociej głowy na ramionach swojej przyjaciółki. Owinęła ją dłońmi, by głaskać ją niczym najsłodszego z kotków, opowiadając o jakże uroczych kotach swojej sąsiadki. Trzymała ją w ramionach nie chcąc puścić, w tym momencie będąc pewną, że piękniejszego kotka nie znajdzie.
- Och Luno! Jesteś takim ślicznym kotkiem! Najpiękniejszym na tej ziemi! Powinnaś zostać kocią królową i panować nad nimi wszystkimi! - Rzuciła w zachwycie, po raz kolejny zatapiając palce w dziewczęce włosy, wpatrując się w nią z zachwytem. Chwilę później jednak Luna poczęła się wiercić i wymachiwać dłońmi, które kilka razy, nieprzyjemnie trafiły w jej chude ciało. Lecz dopiero gdy dłoń przyjaciółki uderzyła w jej twarz, Ems z żalem wypuściła ją ze swoich ramion.
- Naprawdę chcesz mnie zostawić? Myślałam, że nigdy mi tego nie zrobisz, nawet jeśli wszyscy wokół ciągle znikają...- Rzuciła smutno, pociągając nogi do piersi, by objąć je chudymi ramionami. - On też mnie zostawił, wiesz? Ale byłam pewna, że tego nie chciał... Mieliśmy zimować w jednej z mugolskich wiosek, wynajęliśmy całkiem spory dom co by mieszkać jeszcze z kuzynami. Świętowaliśmy koniec lata, wiesz? Ale oni nas nie lubili. Wszyscy mieli do nas uprzedzenia, bo ponoć przynosiliśmy pecha... Podpalili nasz dom, wiesz? Tata mnie obudził, mama wyprowadziła mnie z domu, ale nie pozwoliła mi go zabrać... Słyszałam, jak płoną. Trzask ognia, zwierzęce krzyki... Chciałam po niego wrócić, ale mi nie pozwolili i wtedy... wtedy moja moc dała o sobie znać... Wysadziła cały domek a on... on nie przeżył... Nikt nie przeżył... Ja... Ja chcę wrócić do taty... - Wiedziona dziwną potrzebą mówienia wyrzucała z siebie kolejne słowa, które pod koniec opowieści przerywane były gorzkim szlochem. Wielkie łzy spływały nie tylko po jej policzkach ale i policzkach niewielkiej kózki, która nieśmiało ułożyła dziwnie ludzką dłoń na jej ramieniu.
- Tak to już jest, droga kózko. To życie bywa cholernie złe. - Rzuciła nie chcąc, by ścieżki łez dalej znaczyły jasne futerko.
I put a spell on you
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
Jedna rzecz tylko nie dawała jej spokoju. Pomimo tego, że salon został zastąpiony przez bezkres oceanu, a jej przyjaciółka zmieniła się w rekina, to Lupin nadal słyszała głos. Trochę przyćmione, jakby dochodzące zza światów. Słyszała o czym opowiadała jej przyjaciółka, słyszała, że nazwała ją kotkiem, a potem opowiadała o tragedii, która spotkała jej rodzinę. Skłamałaby mówiąc, że nie jest zaskoczona takim obrotem sprawy. Emma raczej nie dzieliła się swoimi przeżyciami rodzinnymi z każdą napotkaną osobą, a teraz? Nie miała żadnych oporów. Mówiła, mówiła i mówiła, a może nawet płakała? Tego Luna naprawdę nie chciała, dlatego postanowiła jeszcze mocniej machać rękami i nogami by dotrzeć jak najszybciej na powierzchnie wody. Coś jej podpowiadało, że właśnie tam dostrzeże swoją przyjaciółkę. Wbrew wszystkiemu zapomniała nawet o pustelniku. Może właśnie taka była? W krytycznych sytuacjach myślała jedynie o sobie i swoich najbliższych? Tak czy inaczej, teraz była sama, a obok niej pływały dwa pragnące ją pożreć rekiny.
Czując, że dłużej nie jest w stanie utrzymać powietrza w płucach krzyknęła. Wiedziała, że woda zdusi jej okrzyk, ale nie mogła dłużej trzymać tego w sobie. – Emma! – wykrzyczała i po raz kolejny zaczęła się wyrywać wbijającemu w nią ślepia potworowi. Co on się tak na nią patrzył? Czemu był smutny? Czy ten rekin płakał? W jej głowie wyglądało to tak jakby właśnie wynurzała się spod wody, ale realnie, szatynka zeszła z kanapy i przeczołgała się do uchylonego na oścież okna. Wystawiając głowę na zewnątrz zaczęła łapczywie łykać powietrze, nie rezygnując przy tym z machania dłońmi na oślep. – Emma! Tu są rekiny! RE-KI-NY! – wykrzyczała szukając wzrokiem przyjaciółki, ale zamiast niej nadal widziała pływające stwory. Jeden z rekinów zdawał się uśmiechać i to tak jakby ta cała sytuacja po prostu go bawiła. – Odezwij się! Musimy uciekać! – dodała coraz słabszym głosem. Teraz była już pewna, że tutaj umrze. Jej przyjaciółka już pewnie też została zjedzona. Co za pech. Miały iść przecież tylko na spacer.
- Jestem tu, jestem! - Odpowiedziała, zaciskając mocno palce na dłoni przyjaciółki, chcąc dać jej znać, iż znajduje się tuż obok, ledwie na wyciągnięcie dłoni. Artystka zmarszczyła nosek w zastanowieniu, obserwując dziwne ruchy Luny... I kocia głowa była ostatnim, co mogłoby wydać jej się dziwne. W końcu, czarodzieje ze zwierzęcymi głowami wydawali się bardziej logiczny, niż rzucanie się po całej kanapie, spłynięcie na kanapę oraz przesunięcie się do okna. - Nie! Nie idź tam! Wypadniesz z okna a ja nie wiem, czy umiesz spadać na cztery łapy! - Załkała, mocniej zaciskając palce na dłoni przyjaciółki. Czy faktycznie tak przyjdzie im się rozstać? W tak tragiczny i smutny sposób? - Tu nie ma rekinów, Luno! Przecież one nie chodzą po lasach i... - Chciała coś dodać, zapewnić o bezpieczeństwie, świat jednak począł dziwnie wirować. Podłoga zamieniała się miejscem z sufitem, a ten przesuwał się w kierunku ścian, zbijając ciemnowłosą z tropu. Uścisk na dłoni panny Lupin zelżał, a Emma zachwiała się by chwilę później paść na podłogę zupełnie nieprzytomna. Ciemność woalem przykryła jej umysł, niepokój rozlewał się po wnętrznościach, nie potrafiła jednak otworzyć oczu.
Czy to tak właśnie się umiera? Nie wiedziała.
I put a spell on you
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
Lupin ze wszystkich sił starała się wypłynąć na powierzchnie. Czuła jak oddech grzęźnie jej w gardle, a woda wlewa jej się do buzi. W pierwszej chwili zaczęła się dusić, ale im dłużej to trwało tym bardziej zaczęła się zastanawiać nad tym, dlaczego jeszcze nie utonęła. Może i potrafiła pływać. Może i woda często koiła jej nerwy, ale wiedziała, że w innej sytuacji już dawno odpłynęłaby ze świadomości. Nie było siły, która tak długo podtrzymywałaby ją przy życiu pod wodą.
Słysząc podniesiony głos przyjaciółki skierowała wzrok w jej kierunku. Zamiast drobnego ciała Emmy wciąż widziała rekina, ale ten wydawał się przemawiać głosem przyjaciółki. Zszokowana odpłynęła od okna i przypłynęła do rekina, aby zmierzyć się z nim twarzą w twarz. Mógł być rekinem, ale mógł być też Emmą, której Luna nie miała zamiaru zostawiać nawet jeśli jakimś cudem stała się rekinem. – Emma – zaczęła a bąbelki powietrza kolejny raz uleciały z jej ust. – Czy ty jesteś animagiem? – nie wiedziała skąd taki pomysł. Animagowie nie potrafią przekształcać rzeczywistości tak jak im wygodnie. Nie są w stanie stworzyć w umysłach innych zbiornika pełnego wody. Jakaś część jej świadomości wiedziała, że to wszystko jest nieprawdą, ale nie potrafiła się z tego wyrwać.
- Na cztery łapy? – zapytała zaskoczona. Miała też wrażenie, że jej głos brzmi silniej. Tak jakby tafla wody się rozlewała. – Ja nie jestem kotem, Ems! – krzyknęła i w tym samym momencie stało się coś całkowicie nieprzeniknionego. Zaczęło jej się kręcić w głowie, a ocean, który był tak widoczny w jej umyśle zaczął się rozmywać. Czuła, że świat zmienia swoją perspektywę. Spadła w przepaść i czuła, że nie ma już dla niej ratunku.
Kiedy się ocknęła wciąż kręciło jej się w głowie. Leżała już na podłodze, a ocean zniknął. Czuła jak bolą ją wszystkie mięśnie. Szatynka uniosła się by spojrzeć na przyjaciółkę, ale ta wciąż leżała nieprzytomna. Lupin podbiegła do niej i zaczęła delikatnie nią potrząsać. – Emma – zaczęła zestresowana – Obudź się, Emma. Obudź się! – podniosła głos. Nawet nie spojrzała na pustelnika. Ten ją w tym momencie w ogóle nie interesował.
- Co? Oczywiście, że nie jestem animagiem! Dobrze wiesz, że gdybym umiała zmieniać się w zwierzę, z pewnością bym Ci powiedziała! - Odpowiedziała z wyraźnym zaskoczeniem, nie rozumiejąc czemu Luna podejrzewa ją o podobne rzeczy. Przecież nie było tu zwierząt, jedynie Luna nagle przybrała zwierzęcą twarz, tak samo jak dziwny pustelnik, który poczęstował je dziwnymi grzybkami. - Jak to nie jeteś kotem, Luno? Przecież masz kocią główkę więc na pewno jesteś kotkiem! A pustelnik jest kózką, nie widzisz tego? Naprawdę tego nie widzisz? - Spytała, ponownie zaskoczona tym, iż przyjaciółka nie widzi podobnych rzeczy co i ona.
I już, już chciała coś dodać, gdy ciemność przysłoniła jej wizję, a ciało opadło bezwładnie na ziemię. Kalejdoskop dziwnych obrazów oraz przekształconych wspomnień prześlizgnął się przed jej umysł. Ludzie ze zwierzęcymi głowami, zwierzęta patrzące na nią ludzkimi oczami oraz dziwne wyrywki zdarzeń, które przecież działy się zupełnie inaczej.
Nie wiedziała, ile dokładnie czasu minęło gdy świadomość powróciła do jej głowy, pulsującą nieprzyjemnym, tępym bólem.
- Co... Co się stało? - Spytała, ogniskując spojrzenie ciemnych oczu na buzi Luny. Buzi, nie pyszczku, co wywołało w niej dziwne poczucie konsternacji. Artystka ostrożnie podniosła się z ziemi, a chuda dłoń powędrowała do jej głowy. - Merlinie, nigdy nie miałam takiego kaca... - Rzuciła, a ciemne tęczówki uważnie przesunęły po pomieszczeniu. - Chyba potrzebuję powietrza... - Dodała, chwiejnie unosząc się na chude nogi, by w towarzystwie przyjaciółki wyjść z chatki.
Dziwne, bardzo dziwne.
| zt.x2
I put a spell on you
In darkness I’m ruthless
I wanna scream your name
Again and again
Fioletowo-czarny atłas falował przy jednym z ostatnich straganów. Materiał zasłaniający wejście drżał lekko pod wpływem podmuchów gorącego powietrza. U szczytu namiotu, tuż nad wejściem wisiała koźlęca czaszka z imponującym, bielejącym w ciemności porożem. I choć nikt nie stał przed wejściem, nikt nie zapraszał do środka, każdy zaznajomiony z obrzędami czarodziej wiedział, co może zastać wewnątrz. Wróżby Brón Trogain były jedyne w swoim rodzaju — mogły tak samo dawać nadzieję, jak i ją odbierać. Były w stanie kształtować rzeczywistość i fałszować przeszłość. Po przejściu przez opuszczone kotary wewnątrz znajdowała się ława, na niej różnego rozmiaru świece. W trzech kadziach tliły się kadzidła o popielnym aromacie. Nie każdy potrafił potrafił wyczuć dodatkowo bazylię, sosnę i kurkumę. Na samym blacie, każde czujne oko mogło dostrzec runy. I te, którymi posługiwano się dzisiaj, jak i te dawne, prawie zapomniane i wyparte z języka symbole. I choć początkowo wydawało się, że wewnątrz dusznego namiotu nikogo nie ma, za ławą, w półmroku tkwiły trzy wiedźmy, których twarze skrywały półprzezroczyste woalki. Ciemne, długie włosy przyozdobione były matowymi koralikami w ciemnych barwach, kawałkami kości, rzemieni, słomą i drewnem. Na piersiach, połyskiwały w blasku ognia wisiory z kryształami, zębami i wiklinowymi laleczkami. Żadna z nich się nie odzywała ani słowem, nie ruszała póki gość nie zdecydował się stanąć przed obliczem przeznaczenia, a by to uczynić należało uiścić drobną opłatę z knutów i zająć miejsce na drewnianym palu przed nim. Warunek był prosty — ceną prócz monet była krew, z której wiedźmy mogły odczytać wszystko, a o wróżbę Lughnasadh można było prosić tylko raz i należało ją przyjąć taką, jaką zesłał los.
Dopiero kiedy usiadłeś, zobaczyłeś fragmenty twarzy czarownic. Wąskie usta, wokół których gromadziły się już zmarszczki rozświetlał blask palących się między wami świec. Oczy połyskiwały w cieniu, skrząc się ledwie iskrą — nie byłeś w stanie się w nich zanurzyć ani im przyjrzeć. Sękata dłoń pierwszej z wiedźm wręczyła ci dymiące się liście haszu. Druga wiedźma, sięgnąwszy po czarny jak noc obsydian włożyła ci go w usta. Trzecia poprosiła o twoją dłoń, by z palca drobnym nożem upuścić kilka kropli krwi. Spadały pojedynczo na popękany blat z wyrytymi symbolami. Drewno piło ją prędko. W głowie usłyszałeś głos, choć nie rozpoznałeś w nim żadnych konkretnych słów. Mimo to, wiedziałeś, co musisz zrobić.
By uzyskać wróżbę Brón Trogain należy zadać wiedźmom trzy pytania — w myślach lub głośno. Usłyszą. Każdej wiedźmie inne — każda z nich odpowiada za inny czas w życiu każdego człowieka. Przeszłość, teraźniejszość i przyszłość — i rzucić trzema kośćmi: WRÓŻBA PRZYSZŁOŚCI, TREAŹNIEJSZOŚCI, PRZYSZŁOŚCI. Wiedźmy nie tłumaczą się z kart, nie tłumaczą wróżb i ich nie interpretują. Uzyskaną odpowiedź należy się zadowolić i dopasować ją do zadanych przez siebie pytań samodzielnie, a po przebudzeniu jak najszybciej opuścić zadymiony namiot.
Ostatni czas zdawał jej się niepomiernie inny, całkowicie nierówny z tym, co było wcześniej. Jak było wcześniej. Nie potrafiła zrozumieć do końca tego nagłego niewytłumaczalnego zrywu w niej samej. A może - nie potrafiła go logicznie wytłumaczyć, co powodowało w niej niewygodę, ale jednocześnie czuła się w tak dziwnym i nowym oderwaniu, że właściwie praktycznie jej nie zauważała. Bo czuła się dobrze. Czuła się lekka. Czuła się piękna. Czuła się dostrzeżona. Widziała to w spojrzeniach, które jej ofiarował. W słowach, które dostawała. W uwadze, którą naprawdę jej poświęcał i której, nawet nie zdawała sobie sprawy jak bardzo pożąda. I tylko czasami do białej gorączki doprowadzał ją fakt, że nie potrafiła znaleźć odpowiedzi na jedno proste pytanie: dlaczego właśnie tak się czuła. Czy tylko tyle wystarczyło? Kiedy to się zmieniło? Tego dnia na plaży? Kiedy coś drgnęło - a może nie drgnęło wcale, a pękło z łoskotem a ona pomyliła te dwa dźwięki.
Minione godziny jednak nie skupiła się na tym bardziej, tylko czasem, łapiąc samą siebie po prostu na patrzeniu - bez sensu i bez celu, tak kompletnie do niej nie pasującym. Bo, jej głównym celem - bo te jak zawsze miała jasno określone - było pokazanie mu, że nie popełnił błędu i że racja, była po jej stronie. Pierwszego dnia straciła Imogen ze swojego wzroku szybko, zamajaczyła jej potem w towarzystwie Zachary’ego, ale mnogość doznań z tego dnia była zbyt wielka by jej egocentryczna natura na dłużej nie skupiła się na niej. Po raz pierwszy znalazła się pod działaniem otumaniającego kadzidła, a wieczór niezwyczajnie zdawał jej się koncentrować na niej samej, jakby wszechświat mimowolnie w jakiś sposób chciał jej pomóc, zwracając tęczówki każdego w jej stronę. Sprawiając, by stała się niezapomniana - a może zapamiętywalna właśnie w momencie w którym postanowiła porzucić swoje ukochane cienie całkiem.
Zaskoczeniem było dla niej zachowanie wiedźmy, jej dłoń na jej brzuchu a później słowa, które kierowała do wszystkich, ale fragment, który zdawała się kierować tylko do niej. Czy możliwym było by wiedziała? Czy potrafiła spojrzeć w przyszłość tak dokładnie? Całość otwierającego festiwal rytuału zdawała się jednak spowita mgłą odurzenia, wszystkiego co widziała i ciemnej mocy, od której nie potrafiła oderwać wzroku przeplatanej z czymś, co dostrzegła w spojrzeniu swojego męża, czego jeszcze nie potrafiła sklasyfikować.
Ale jej zadanie, jeszcze się nie skończyło, powinno ją być widać - nie tylko ją. Imogen winna lśnić jak klejnot, zgodnie z tym, czego sama pragnęła. A Melisande, po mijanym czasie dostrzegła zmianę, którą nadchodziła. Pewność, która nieśmiało zdawała się w niej zbierać. Za jej sprawą - czy dzięki myślom, które sama wypielęgnowana nie wiedziała, jednak jej zadowolenie z rezultatów było prawdziwe. Nie miała pojęcia jak jej bratowa spędziła wieczór po uczcie, ale przechadzając się z nią teraz przez las nie zadała tego pytania - skora poczekać, aż ta sama będzie gotowa się otworzyć, niźli naciskać i wymagać swoistego rodzaju spowiedzi.
- Co sądzisz? - postawiła pytanie ciekawa odczuć młodej wilii. Wyglądała pięknie - jak zawsze - i jak zawsze, spojrzenia mijanych osób kiedy była z nią skupiały się na jasnowłosej piękności. Nie sprostowała o co konkretnie pytana - czy o rytuał, czy może całość festiwalu czy może o coś jeszcze innego - witając się skinieniem głowy z jednym z mijanych lordów, który poświęcił jej jedynie chwilę spojrzenia resztę przeznaczając na jej szwagierkę. Nie miały czasu, by naprawdę porozmawiać mijając się ostatnie chwile. Splotła dłonie przed sobą. Czasem tak robiła, zawieszała pytanie, zainteresowana tym w którą stronę jej rozmówca utka odpowiedź. Zacisnęła jedną z dłoni na drugą spoglądając przed siebie. Na jej wargach zakołysało się pytanie o jej brata, jednak zdusiła je w środku. Tym razem wewnętrznie zirytowana tym, że mimowolnie obijał się o jej myśli - zdecydowanie częściej, niż by sobie tego życzyła.
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.