Polana
Miejsce to najpiękniej wygląda jasną nocą, oświetlone blaskiem bijącym od rozgwieżdżonego nieba. Jeśli wierzyć plotkom rozpowszechnianym przez najstarszych ze zbirów, czasem - z rzadka, oczywiście - przebiegają tędy pojedyncze okazy dzikich jednorożców. Na nich zapewne też czyhają; świadomi ceny za ich krew, włosie, czy błyszczące, twarde jak skała rogi. Za ile lat te stworzenia staną się tylko legendą?
Melodia niosła się po całej polanie. I choć to cymbały i skrzypce było słychać najmocniej, nie dało się ukryć, że wyjątkowe brzmienie zawdzięczała także skrzypcom, harfie i irlandzkim bębnom. Celtycka muzyka splatała się z rytmem czarodziejom dobrze znanym, doskonałym do klasycznych podrygów i piruetów. I choć nie było nigdzie typowego parkietu, a muzycy nie przypominali orkiestr znanych z sabatów czy innych dostojnym wydarzeń, tańcom nie było końca odkąd tylko pierwsi czarodzieje znaleźli się na polanie. Muzycy ubrani w starodawne czarodziejskie stroje zajmowali miejsce przy jednym z mniejszych, trzaskających ognisk. Siedzieli na głazach i konarach, rozświetleni złotym blaskiem wznoszących się płomieni, przygrywali pod nóżkę, kłaniając się lekko nowym parom. Podczas miłosnego festiwalu Brón Trogain, nawet podczas tańców, czarodzieje składali hołd Matce Ziemi. Kobiety niezależnie od wieku i statusu zdejmowały pantofle na obcasie, które mogły wbijać się w miękką ziemię, zrzucały cienkie wierzchnie okrycia, tiary i kapelusze, by w samym środku polany ująć dłoń wybranka i zatańczyć. Pary wirowały na miękkiej, ugniecionej trawie w rzędach jak na sali balowej. Cienkie, przewiewne materiały sukni falowały na wietrze i przy obrotach, a kwiaty na głowach dziewcząt, które puściły na jeziorze splecione przez siebie wianki drżały przy każdym ruchu.
Umęczone tańcem pary mogły odpocząć przy drewnianych stołach; spocząć na ławach, na które dla komfortu gości narzucone tkane, miękkie, materiały. Stoły zastawione były syto. Pierwsze zebrane tego lata owoce i warzywa wymieszane ze sobą w misach, ziemniaki podawane na różne sposoby. Nie brakowało przede wszystkim chleba, który był symbolem pokarmu i poświęcenia Tailtiu, świeżego nabiału serwowanego na tradycyjnych paterach i przede wszystkim pieczonego na rożnie mięsa reema podawanego na drewnianych deskach — pokrojonego na porcje.
Między wiedźmami dbającymi o to, by goście festiwalu nie byli głodni spacerowały młode dziewczęta wielu kojarzone z pierwszej, dziękczynnej uczty. Jedne widziano z dzbanami pełnymi wody lub tradycyjnego, domowego bimbru, inne na drewnianych tacach proponowały gościom alkohole z różnych części świata — spłynęły statkami do Anglii specjalnie na święto Brón Trogain wraz z handlarzami z kontynentu.
Dziewczę podsuwa ci tacę z ręcznie malowanymi kielichami. Każdy z nich przedstawia coś innego, różnią się dominującym kolorem w swych malowidłach, lecz przede wszystkim — różnią się zawartością. W celu degustacji wina, postać rzuca kością k10 na jeden z kielichów.
- Wina:
1. Kielich przedstawiający Dagdę — mężczyznę trzymającego maczugę i kocioł. W środku Clos Mazeyres - francuskie czerwone wino z Pomerolu. Składają się na nie szczepy Cabernet Sauvignon, Cabernet Franc i Merlot. Doskonałe do jagnięciny i dziczyzny. Posiada ciemno rubinowo-fioletowe odcienie. Bogaty bukiet czarnych i czerwonych owoców zachwyca i zadowala najbardziej wytrawne podniebienia. Niezwykłością jest nieco waniliowa końcówka, która w trakcie degustacji utrzymuje się na podniebieniu.
2. Kielich z czerwienią, przedstawia Morrigan w towarzystwie krew i kruków. Zawartość kielicha to Chateau Vray Canon Boyer 1954 - to doskonale starzejące się wytrawne wino z Canon-Fronsac. Łatwo wyczuwalny aromat suszonych jagód o bogatym smaku wzbogaca mocne taniny i wytrawne wykończenie. Posiada piękny burgundowy odcień. Winne wykończenie jest przyjemne i długie. Doskonałe Bordeaux.
3. Kielich z wizerunkiem Lugh — młodego mężczyzny z procą i włócznia. Chateau Marienlyst 1952 - wino wytrawne, o głębokiej rubinowo-fioletowej barwie i owocowych aromatach, w szczególności wiśniowych z delikatną nutą przypraw. W ustach stabilne, o dobrej owocowości i gładkich taninach z delikatnym akcentem przypraw na finiszu.
4. Kielich z Tailtiu, bogini Ziemi. Czarkę wypełnia Chateau Le Fournas Bernadotte - Bernadotte ma stałe cechy doskonałego wina o niepowtarzalnym smaku, który jest doceniany przez znawców. Bernadotte oferuje głęboki rubinowy kolor. Nos uwalnia aromaty czerwonych owoców z nutami przypraw; bukiet jest wyrazisty i trwały. Na podniebieniu jego hojność potwierdza się, jest świeże, o subtelnych taninach, a jego wykończenie długie i miękkie.
5. Kielich z Ogmą, przedstawia starszego mężczyznę trzymającego łańcuchy, a na nich, ludzkie głowy. Chateau Monbrison - Wytrawne wino w intensywnym rubinowym kolorze. Posiada intensywne i złożone aromaty, począwszy od kwiecistych aromatów fiołka i róży z nutami owocowymi z czarnej porzeczki aż po borówki, maliny i ciemne wiśnie, a następnie lekko miętową nutę balsamiczną. Smak dość zbudowany o miękkich i jedwabistych taninach które świetnie łączą się ze świeżością, czyniąc je doskonale zrównoważonym.
6. Kielich z Aongusem. Chateau Lyonnat 1954 - Czerwone, wytrawne wino z Saint-Émilion, Bordeaux. Charakteryzują je eleganckie wysoko skoncentrowane taniny owocowe, jędrne - pełne i gęste z mnóstwem aromatów owocowych i dużych tanin.
7. Kielich z podobizną Ecny — patronem mądrości. Mouton - Cadet - Mouton Cadet to wino stworzone przez legendarnego plantatora winorośli i poetę Barona Philippe de Rothschild w 1930 roku. Wino o głębokiej rubinowej barwie, intensywnym bukiecie dojrzałych czerwonych owoców, o łagodnych taninach. Powstaje z winogron szczepu Cabernet Sauvignon, Merlot i Cabernet Franc zbieranych ręcznie w parcelach z apelacji Bordeaux. Wino zrównoważone, znakomite do dań obiadowych na bazie czerwonego mięsa i warzyw w sosie, do twardych serów; cechuje się wysokim potencjałem starzenia.
8. Kielich przyozdobiony czernią, z podobizną boga śmierci — Arawnem. Rioja - białe hiszpańskie wino z prowincji La Rioja. Stworzone ze szczepów Chardonnay, Sauvignon Blanc i Verdejo. To wino wysokiej jakości, które leżakuje co najmniej cztery lata w dębowych beczkach. Posiada bladożółty odcień z zielonkawym akcentem. W nosie błyskawicznie wyczuć eksplozję egotycznych owoców z mieszanką ziół i kopru. Jest świeże, eleganckie z dobrą kwasowością, co zawdzięcza uprawom na dużej wysokości w atlantyckim klimacie.
9. Kielich z podobizną Cernunnosa, przedstawiający mężczyznę z upiornym, krwawym porożem. S'Emilion L'Angelus 1955 - wytrawne wino czerwone o lekko cierpkim smaku, które niezmiennie od dekady jest doceniane przez koneserów. Klasyczne Bordeaux pełne aromatów ciemnych owoców. W smaku jest łagodne i czyste, z lekkimi taninami. Idealnie pasuje do czerwonego mięsa.
10. Kielich przedstawiający druidów. W środku Senorio de los LLanos - czerwone hiszpańskie wytrawne wino i ciemnym i intensywnym kolorze z niuansami terakoty. Posiada złożony zapach, z lekkimi i dojrzałymi akcentami kawy i kakao. Struktura smaku jest klarowna i elegancka. Wyczuwalna jest za to obecność głębokich tanin. Pochodzi z regionu La Mancha.
Na polanie można było też spotkać około dziesięcioletnie dzieci z glinianymi dzbanami. Małe dziewczynki przemykały między dorosłymi w letnich sukienkach, z rozwianymi słowami, a ich małe główki zdobyły korony z suszonych ziół. Grzecznie oferowały napitek z dzbana, który dźwigały, ale nie pamiętały, co znajdowało się w środku. Były w stanie wspomnieć jedynie o alkoholu innym niż wino. Zawsze towarzyszyli im mali chłopcy w lnianych koszulach, którzy nosili rogi reema, służące za kielichy do tych szczególnych napojów. Rozkojarzeniu dzieci trudno się było dziwić, gdy wokół tak wiele się działo. Ludzie kosztowali potraw i win, głośno ze sobą rozmawiali, tańczyli. Same niecierpliwie przebierały nóżkami. By skorzystać z degustacji koktajlu należy odebrać róg reema od chłopca i rzucić kością k10 na zawartość jej dzbanka.
- Koktajle:
- 1. Nieśmiałek – koktajl z winem musującyn, wodą i słodkim likierem kokosowym jest idealną propozycją dla osób odnajdujących się w delikatnych i słodkich smakach. Niejednokrotnie jego smak zawstydza degustujących i to w sposób dosłowny. Już po pierwszym łyku czujesz jak ogarnia cię niesamowita nieśmiałość. Krępują cię spojrzenia innych, wstydzisz się zabierać głos i wyrażać opinie podczas konwersacji. Efekt ten minie, gdy sięgniesz po kolejnego drinka.
2. Wróżka - migoczący od samego początku kieliszek wypełniony jest skrzacim winem oraz lekkim, owocowym musem nadającym koktajlowi nieco gęstszej konsystencji. Już po pierwszym łyku dostrzegasz, jak otaczający cię z każdej strony brokat osiada na Twojej szacie, sprawiając, że mieni się jeszcze bardziej, a głos brzmi nieco piskliwie, jakby należał do maleńkiego skrzydlatego elfa.
3. Druzgotek – szczególnie dla wielbicieli ostrych i ciężkich alkoholi. Starzony rum z odrobiną wody i dużą ilością lodu sprawia, że twoje zachowanie zmienia się w iście demoniczne. Masz wrażenie jakby każdy spoglądał na ciebie w sposób oceniający, masz również większą tendencję do wszczynania awantur, ale za każdym razem, gdy chcesz wyprowadzić atak w czyimś kierunku masz wrażenie jakby ktoś wylał na ciebie kubeł zimnej wody. Twoje ubranie pozostaje suche, a emocje opadają.
4. Oddech smoka - tylko wprawny alchemik poczuje, że w tej kompozycji ciężkiej whiskey przesiąkniętej zapachem dębowej beczki znajdują się ogniste nasiona. Jeden łyk wystarcza, aby Twój głos zniżył swoją barwę do przytłaczającego słuch basu. W miarę opróżniania kielicha czujesz coraz mocniejszy, siarkowy zapach oraz dym wypuszczany przez nozdrza lub usta z każdym oddechem. Wypicie do ostatniej kropli prowadzi do zionięcia ogniem i tymczasowego osmolenia własnej szaty. Koktajl pozostawia po sobie palący posmak oraz pragnienie.
5. Dziki kwiatek – to nic innego jak potocznie zwana miodówka, czyli nalewka z miodu. Nazwa może jednak zmylić, niewielu wie, że to właśnie duszki nazywane Dzikimi Kwiatkami tłoczą i butelkują miód potrzebny do stworzenia właśnie tej nalewki. Nalewka jest mocna w smaku, ale na długo postawia w ustach słodki posmak. To właśnie dzięki tej słodyczy masz ochotę na wypowiadanie się w samych superlatywach o osobach znajdujących się najbliżej ciebie.
6. Creme de la creme - likier porzeczkowy pozostawia po sobie niezapomniane wrażenie w połączeniu z gorzką czekoladą. Smak zostaje z Tobą na dłużej, podobnie jak zapach kakao. Czujesz lekkie otumanienie i to za sprawą już pierwszego drinka. Przyjemne uczucie lekkiej głowy i wolności towarzyszy Ci od pierwszego zamoczenia ust w napoju. Masz wrażenie, że wszystkie troski odchodzą w niepamięć i chcesz zatrzymać tę chwilę na dłuższy czas.
7. Wampir – propozycja dla osób, które nie boją się mocnych smaków i łakną niesamowitych wrażeń. Wyczuwalna whisky, starzony rum oraz wódka stanowią bazę dla tego koktajlu. Podawany z sokiem malinowym i dużą ilością kruszonego lodu. Nie bez powodu jego nazwa nawiązuje do krwiopijcy, ponieważ w szybkim tempie wysysa twoje siły witalne, mąci umysł, wpływa na percepcję. Intensywność smaku sprawia, że już po jednym łyku czujesz się pijany.
8. Królowa Śniegu - intensywność smaku imbiru doprawiona tonikiem i kruszonym lodem, serwowana z ćwiartką pomarańczy. Orzeźwiające, niezbyt słodkie połączenie niemal od razu wywołuje gęsią skórkę i ogarniające Cię zewsząd uczucie chłodu. Oddech zmienią się w typową dla chłodu parę, w której wesoło wirują płatki śniegu. Pomimo zimna ogarnia Cię rozluźnienie, przypominają Ci się dziecięce lata, kiedy bawiłeś się wśród śniegu, a samo wspomnienie wywołuje przyjemne uczucie dziecięcej radości.
9. Burleska - słynny francuski Calvados, którego jabłkowy bukiet przebija się w każdym łyku, doprawione cynamonem, wanilią i odrobiną gorzkiego amaretto przełamującego wyraźną słodycz. Także i Twój głos nabrał wyraźnej, wręcz uwodzącej głębi. Pozostajesz w przekonaniu, że jedno wypowiedziane słowo rozplątuje cudze języki i skłania ku powierzeniu najgłębszych sekretów.
10. Erato - kołyszący się w wysokim szkle alkohol ma ciemnoczerwony kolor. Po jego spróbowaniu czujesz rozpływający się na języku musujący smak granatu i cytryny, cierpkość ginu i delikatną nutę mięty. Masz wrażenie, jakby światło stało się nieco bardziej różowe, a twoja głowa nic nie ważyła, choć zdecydowanie nie jest to stan upojenia alkoholowego. Twoje myśli stają się niezwykle lotne, przez co ciężko jest ci dokończyć jeden wątek w konwersacji: nieustannie wpadają ci do głowy kolejne dygresje do wtrącenia.
Starowiny z wiklinowymi koszami spacerujące po polanie nienachalnie proponują odpoczywającym gościom skosztowanie specjalnego deseru z ciasta drożdżowego z masą migdałową. W jednym z kawałków ciasta jest ukryta srebrna moneta, która wedle przesądów ma zapewnić szczęśliwemu znalazcy obfitość i szczęście. W trakcie Brón Trogain, każdy gość może zamówić specjalne ciasto i rzucić kością k100.
1-99 - nic się nie dzieje
100 - znajdujesz szczęśliwą monetę! Możesz założyć, że oddałeś ją do przetopienia w jednym z lokali na Pokątnej i zgłosić ten fakt w temacie "Komponenty Magiczne" aby otrzymać komponent srebro. Jeśli nie przetopisz monety, jednorazowo ochroni Cię przed efektem pierwszej wyrzuconej przez ciebie po festiwalu krytycznej porażki, a potem rozpadnie się w pył.
Każdy poziom biegłości szczęście obniża ST losowania srebrnej monety o 5 oczek (95 dla poziomu I, 90 dla poziomu II, 85 dla poziomu III).
[bylobrzydkobedzieladnie]
Pod wieloma względami podziwiała takie osoby jak Jayden. Można by uważać, że żyją w innym świecie, ale jak się z nimi rozmawiało to rozumieli oni ten ich świat o wiele lepiej. Byli o wiele bardziej uczciwy ze sobą niż cała reszta razem i było to bardzo otrzeźwiające.
- Tak, niebezpiecznie. Cieszę się, że nic Ci się nie stało, ale następnym razem uważaj, gdyż nie zawsze możesz mieć szczęście. – ostrzegła go, gdyż naprawdę nie chciałaby stała mu się krzywda. Ludzie mogą być okrutni i nie zważać na istnienie drugiego człowieka, właśnie tacy przedstawiciele ich gatunków znajdywali się w tych lasach. Zarazem Jayden miał racje – on sam nigdy nie odczuł, że to niebezpieczne miejsce, więc czemu miałby je za takie uważać?
- Dla szlachcianek jest to najbardziej niebezpieczne, oczywiście. – stwierdziła a uśmieszek pojawił się na jej ustach. Wszyscy uważali je za bezbronne i delikatnie stworzenia, ale nie można zapominać, że były czarownicami. No i taka Elizabeth czuła się w pełni zdolna do obrony, a nawet do ataku w pewnych sytuacjach. – Tak, najbardziej zasmucający jest stan jego rodziny. Miał niedługo wziąć ślub, a zaginął. – powiedziała zaciskając dłoń w piąstkę. Wiedziała, że świat jest niesprawiedliwy, ale czasem potrafił uderzyć o wiele mocniej niż się spodziewała.
- Nie, nic tam nie ma. Zagapiłam się, przepraszam. – spojrzała na niego skupiając się na jego osobie i nie pozwalając sobie więcej odpłynąć. – Nie, nie mam pomocy. To nie jest akcja, to była moja osobista decyzja to przyjść. Ale znasz to miejsce? Działo się tu kiedyś coś zadziwiającego lub niepokojącego? Próbuje zrozumieć dlaczego tu. – wytłumaczyła się i wypuściła głośno powietrze z ust. Czasem naprawdę nie wiedziała co powinna zrobić.
- Jeśli coś miałoby mi się stać, już dawno by się stało - odparł z typową dla siebie optymistyczną aurą, która mogła zarówno irytować jak i podtrzymywać na duchu. I jak sam się nie przejmował możliwościami, który krył ciemny, cichy las, tak nie chciał, żeby ktoś inny wystawiał się na szwank. Zawsze uważał, że człowiek był stworzony do przygód i poznawania świata, ale czy samotna postać szlachcianki w takim miejscu i o takiej godzinie pasowała do krajobrazu? Elizabeth sama potwierdziła jego obawy, ale nie miał kompetencji, żeby mówić jej co mogła, a czego nie mogła robić. Zresztą nawet przez myśl mu to nie przeszło, bo wolał cieszyć się jej towarzystwem niż rozmyślać nad rzeczami, na które wpływu nie miał i nie chciał mieć. - To okropne. Ciągle słyszę o tym, że kolejna osoba zaginęła lub się nie odnalazła. Musisz być niezwykle odporna psychicznie - rzucił, nie będąc ani przez chwilę fałszywym. Oczywiście że ją podziwiał! Musiała sobie przecież radzić z gorszymi rzeczami, presją ze strony rodzin jak i przełożonych... Nie to co u niego, gdzie życie polegało na obserwacjach czy wpajaniu nauki młodym, chłonnym umysłom. - A - odparł jedynie i odwrócił się, by zerknąć za siebie. - Inne miejsca znam lepiej, ale tak. Całkiem nieźle sobie tutaj radzę - dodał, poprawiając pasek torby na ramieniu. - Raz słychać było wilki, które równie dobrze mogły być wilkołakami. Nie znam się na rozpoznawaniu głosów. Z tamtej strony. Prócz tego czasem znajdowałem tutaj rzeczy jak buty, ale było to związane z obozującymi tu czasem ludźmi. Zawsze po nie wracali. Dziadek mówił też, że niektórzy wypatrują tu jednorożców, ale... To jakieś legendy.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
- Może los zaplanował, by stało się to po spotkaniu ze mną? Bym później mogła Ci to wytknąć? – zapytała figlarnie z uśmiechem. Chyba powinna położyć się spać, gdyż następnie człowiek jest zmęczony i mówi największe głupoty. Wierzyła w wybór człowieka i przypadek, ale nigdy nie mogła niczego wykluczyć. Żyli w świecie magii, gdzie mogłeś transmutować kijek w żabę – jak mogło istnieć niemożliwe w tym świecie? Oczywiście, istniały prawa magii, które nie mogły być złamane jak wyjątki od prawa gampa, ale lubiła myśleć o nieskończoności magii.
- Na początku było ciężej, ale zawsze miałam grubą skórę. – zdradziła czując pewne zadowolenie słysząc jego słowa. – Ale ostatnie miesiące były naprawdę ciężkie, liczba spraw przytłoczyła nas wszystkich. Co pewien czas odnajdujemy nowe ofiary, również mugoli. Trudno czasem w tej próżni poszukać człowieczeństwa, ale tym ważniejsze jest utrzymanie równowagi w życiu. – stwierdziła po cichu. Już w czasie kursu powiedziano im, by nie przewiązywali się emocjonalnie do spraw i pamiętali, że jest to ich praca. Musieli mieć inne życie, by mogli odreagować stres związany z zawodem. Ona rzadko kiedy miała problemy z emocjonalnością względem spraw – pozostawała chłodno obojętna, lecz nie oznacza, że nie pracowała równie ciężko. Było to jej taktyka radzenia sobie w pracy.
- Można to prawie powiedzieć o każdym miejscu w lesie. – zawód słuchalny był w jej głosie.– Mimo wszystko dziękuje, że mi to opowiedziałeś. Miałam głupią nadzieje, że jest to jakieś istotne miejsce, na znalezienie jakiego tropu. Muszę dalej poszukiwać, ale nie będę Cię więcej zajmować swoją osobą. Powinniśmy spotkać się w bardziej przyjaznym miejscu, bardziej dogodnym do rozmowy. – zaproponowała poprawiając szatę w celu przygotowania się do teleportacji. Pożegnała się z Jaydenem i z różdżką w ręku zniknęła z polany.
zt
- Widać, że nie pomogę - odparł smutno, po czym pożegnał się i wrócił na swoje miejsce badać gwiazdy. Zaraz wyleciała mu z głowy panna Fawley, jej poszukiwania, a zostały tylko obliczenia i wspaniałe niebo, które niezwykle go uspokajało.
|zt
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
To była stara miotła, bardzo stara. Czarodziej, który jej ją przyniósł uprzedzał ją, że nie należała do niego i jest pamiątką po ojcu, ale wystarczyło by opuszkami smukłych palców dotknęła chropowatego, mocno poniszczonego drewna brzozowego, by określiła jej wiek. I była pewna, że nie tylko należała do ojca, ale i bez wątpienia dziadka lub babci chłopaka. Uśmiechnęła się na samą myśl, zawsze bowiem wierzyła, że takie miotły mają równie starą duszę. Rzemieślnik, który ją wykonał oddał temu całe swoje serce. Dziś już nie robiło się tak mioteł. Markowe sklepy zajmujące się masową produkcją mioteł, szczególnie sportowych, nie przykładały takiej wagi do detali. Wszystkie były wytwarzane w ten sam sposób, na jedno kopyto, nie dbając o wartość indywidualną i predyspozycję czarodzieja, który ją dosiądzie. W trzonku tej miotły dało się wyczuć delikatne żłobienia. Niezbyt głębokie, prawie niewyczuwalne linie w drewnie miały wspomagać aerodynamikę miotły, zwiększyć jej szybkość — kiedyś w to wierzono, pamiętała, dziadek jej opowiadał o tym, jak zaczynał swoją przygodę z wytwórstwem. Ten mit później obalono, stwierdzając, że miotłę o takiej budowie trudniej jest wyważyć. Jej ciężar był za to odpowiedni, ale wraz z czarodziejem nie osiągała zadowalających prędkości, dlatego tego typu miotły nigdy nie stały się sprzętem sportowym, w których zarówno precyzja, jak i wyważenie musiały być dopasowane do jak najlepszych osiągów, często kosztem komfortu. Miotła, którą otrzymała do renowacji nie była przeznaczona do szybkich i nagłych zwrotów na boisku, ale była doskonała do dalekich podróży na wysokości znacznie większej niż zwykłe miotły sportowe. Użycie stalowego wykończenia spinającego rózgę zamiast ołowianego sprawiało, że tył wydawał się lżejszy, przez co czarodziej mógł podróżować w wygodniejszej dla siebie, nieco bardziej wyprostowanej pozycji bez użycia siły. Wiedziała, że część producentów mioteł w dzisiejszych czasach szła na skróty. W drewnianej rączce wwiercało drobne dziurki, w których umieszczano kawałki ołowiu lub mosiądzu, które obciążały mocniej przód w efekcie czego pikowanie w dół było banalnie proste, a podrywanie miotły do góry przy dużych prędkościach mogło być możliwe poprzez zaledwie wyprostowanie się i odciągnięcie do tyłu. Ale dziadek uważał, że są to miotły oszukane — lekkie i wytrzymałe drewno ustępuje nowoczesnym wypełniaczom, które gwarantowały dobre efekty podczas sportowych zawodów, ale zmniejszały trwałość produktu. I dla niej nie było tajemnicą, że gracze quidditcha często wymieniali swoje miotły. Zużywały się szybciej niż te tradycyjnej roboty, były też bardziej łamliwe, gdyż naruszona konstrukcja łatwiej poddawała się wygięciom, zmianom ciśnienia i ewentualnym uderzeniom. Mówiło się, że ołowiane wypełniacze działały jak magnes na tłuczki, które chętniej uderzały w miotłę, jej trzon, zamiast ramię zawodnika, ale nikt nigdy nie udowodnił tej tezy.
Przyjęła tę miotłę z radością, ciesząc się z wyjątkowego zlecenia, obiecując chłopakowi, że zrobi wszystko, co w jej mocy, by zadbać o jego miotłę i dostosować ją do jego potrzeb. Jeszcze wtedy przed sklepem wsiadła na nią w jego obecności, a później poprosiła go o to samo, by zebrać jak najwięcej informacji o tym, czego mu było potrzeba. Zanotowała jego wagę, wysokość, a także rozstaw ramion w pamięci. Nieprawdą było, że każda miotła tak samo pasowała każdemu. Nie chciała naruszać konstrukcji miotły — była zbyt cenna i zbyt piękna, nawet jeśli mocno zaniedbana, by mogła cokolwiek w niej zmieniać. Była to też pamiątka po dziadku. Zbyt mocna ingerencja w rdzeń i budowę, kolor i ułożenie niesfornych witek mogły całkowicie zmienić sposób patrzenia na nią — byłaby już zupełnie nową miotłą, w niczym nie przypominającą tej, którą otrzymał od ojca.
Zaczęła w swojej pracowni. Miotłę ustawiła na stojaku, zabrała się za jej wyważenie. Nie uszkadzała drewna, nie nacinała go, struktura była zbita i zwarta mimo upływu czasu. Dobrze zakonserwowana miotła nie pozwalała na przedostanie się do środka szkodników, korniki nie wyżerały dziur. Przyjrzała się słojom i liniom drewno, upewniając się, że wgniecenia nie naruszyły powłoki i nie ma w żadnym miejscu dziur. Nie było nic gorszego niż stara, zaniedbana miotła, która dekady spędziła w schowku kompletnie nieużywana i zapomniana. Ale ta miotła wydawała jej się wyjątkowa. Jej struktura była w porządku; czas zabrał z niej lakier. Zabrała się więc za jej polerowanie, zdzierając każdą wygiętą i odstającą drzazgę. Matowy kij nie wyglądał ani imponująco ani dobrze, ale była przyzwyczajona do tego. Pyłki osiadły na jej włosach i nosie; nie miała na twarzy zakrywającej brak gałki opaski, tkanki już się zagoiły, zrosły. Pusty oczodół przypominał zamknięte jak do snu, nieco wklęśnięte oko. W pracy nikt jej nie widział, nie zależało jej, by wyglądać lepiej niż to było konieczne.
Drewniane witki wymagały naprawy. Większość z nich wywinęła się, gdzieniegdzie dostrzegła ułamane kawałki. Nie mogła ich dosztukować, ale przy okazji ważenia wiedziała już, z której strony ubytek jest widoczniejszy. Musiała zrównoważyć końcówkę, przycinając część z nich. Miotła nie straci na płynności, jedynie optycznie uszczupli ilość rózeg. Wgłębienia utworzone przy oryginalnym procesie produkcji pozostawiła nietknięte, chociaż doskonale już zdawała sobie sprawę, że nie wpływały wcale korzystniej na samo latanie. Uznała je za uroczy znak czasu, zupełnie jakby babcia lub dziadek tego chłopca pozostawili na tej pamiątce swój ślad. Mało kto mógł poszczycić się podobnym sprzętem, cieszyła się, że dla młodego czarodzieja był wiele wart.
Zajęło jej to kilka dni — doprowadzenie tej miotły do porządku wydawało się bardziej czasochłonne niż tworzenie nowej, ale podeszła do zadania bardzo skrupulatnie. Zależało jej, by zachować oryginalność miotły, jej kształt i wygląd, ale nieco dostosować ją do potrzeb młodego fana latania. Zmieniła nieco środek ciężkości, dopasowując go do wagi klienta i przystosowała rączkę zaklęciem antypoślizgowym w miejscu, w którym zgodnie z pamięcią powinien zaciskać dłonie. Dopasowała też siedzisko do jego sylwetki, wierząc, że dzięki temu poprawi komfort jej dosiadania. Na sam koniec zajęła się malowaniem. Siedziała z boku, kiedy pędzel z naturalnego włosia ślizgał się po wypolerowanym brzozowym drewnie za sprawką magii. Każde jego pociągnięcie odmładzało miotłę, ale i wydobywało z pięknego, starego drewna, jego dawną, właściwą barwę. Szary i nijaki kij nagle odzyskał swój blask. Zapach lakieru przyprawił ją o serię kichnięć, bliskość doprowadziła jej oko do intensywnej utraty napływających łez, ale nie potrafiła odejść ani na chwilę. Przyglądała się temu z fascynacją, a od środka zalewała ją fala ciepła na samą myśl o tym, jak przywraca ten staroć do życia.
Lakier schnął jeden dzień. Kolejnego dnia, wzięła ją ze sobą na polanę, by ją sprawdzić. Promyki słońca skakały radośnie po świeżo wypolerowanym i malowanym drewnie, kiedy szła na miejsce. Zapach brzozy był wzmocniony konserwującym środkiem, którym ją wypolerowała przed wyjściem. Nowa-stara miotła prezentowała się pięknie, nieskromnie zachwycała się swoją pracą nawet wtedy, gdy jej dosiadła. Odbiła się lekko — miotła dobrze niosła., Nie reagowała na dłonie tak czule, jak miotły, które robiła dziś, od zera, według dziadkowych sposobów, ale była miękka w prowadzeniu i nie stawiała oporów. Próba uzmysłowiła jej, że udało jej się poprawić jej ruch. Zatrzymując nogi na stopkach puściła trzonek i spróbowała powoli i na niezbyt dużej wysokości wprowadzić ją w odpowiednie figury. Była posłuszna, nie sprawiała problemów, choć wciąż zachowywała się jak wiekowa miotła, której czas reakcji był nieco wolniejszy. Ponownie chwycił kij i wykonała dwa zwinne zwroty, zapikowała w dół, by w ostatniej chwili poderwać ją do góry i zatrzymać stopy na miękkiej trawie. Mogła poprawić jej czułość, ale musiałaby uszczuplić trzonek od góry, a to zmieniłoby nieco wygląd kija.
Opuściła polanę na miotle, udając się prosto na Pokątną, do swojego już sklepu. Miotły nie opakowywała w papier, jak zwykle. Znalazła jej szczególne miejsce na stalowym stojaku. Chciała, by prezentowała się jak najlepiej, kiedy chłopiec po nią wróci. Sięgnęła po pergamin, nakreśliła do niego kilka słów — miotła była gotowa, a jej zadanie na razie zakończone. Chciała żeby przyszedł i ją sprawdził, kilka rzeczy mogli skorygować na miejscu. A jeśli będzie miał inne życzenia postara się je spełnić.
| zt
With a bullet in his clenched right hand
Don't push him, son
For he's got the power to crush this land
Oh hear, hear him cry, boy
Polowanie jak każde inne.
Przynajmniej w pojęciu Friedricha Schmidt, dzisiejszy dzień nie różnił się niczym od wielu innych dni jego pracy. Otrzymanie zlecenia, rozpoczęcie śledztwa, poszukiwanie pierwszych informacji oraz tropów, które mogłyby doprowadzić go do odpowiedniego celu. A później rozpoczęło się to, co lubił najbardziej - składanie informacji w jedno oraz długie tropienie ofiary, za której głowę otrzyma sowitą zapłatę w czystych galeonach. Nigdy nie lubił pustych skrytek, nigdy też nie uważał, iż jest coś, za co przyjęcie złota będzie czynem niegodziwym.
Trop pewnej szalmy prowadził go do lasu znajdującego się w jednej z dalszych dzielnic Londynu, mimo iż był przekonany, że dokładnie sprawdzili już każdy, nawet najmniejszy zakątek tego parszywego miejsca. Czy te karaluchy naprawdę były tak głupie, by ponownie zalęgać się w miejscu, z którego już raz ich przepędzono? On z pewnością nie podjąłby tak paskudnej decyzji. Wkroczył do lasu spokojnie, uważnie stawiając kroki, skradając się między leśną ściółką. Uważnie wypatrywał znaków, które finalnie naprowadziły go na odpowiedni trop. Podążał w nim w głąb lasu, nie czując najmniejszych obaw przed zanurzaniem się w te odmęty. Znał je doskonale i był pewien, że wśród tych krzaków nie natrafi na gorszego potwora niż on.
Bystre, zielone ślepia zauważyły pewien ruch to też rzucił się biegiem, chcąc dopaść prawdopodobną ofiarę. I już wyciągał z kieszeni różdżkę, by rzucić zaklęcie gdy coś znalazło się koło jego nóg, sprawiając że mężczyzna runął jak długi wprost na ziemię. Nie zauważył, że wylądował wprost na jakieś rośliny, zupełnie niszcząc je swoim ciałem.
- Scheiß!! - Wyrwało się z jego ust, gdy uniósł się na łokciach, by zauważyć sprawcę jego wypadku. Ze złością wypisaną w ostrych rysach uniósł się, depcząc i doszczętnie niszcząc rośliny, na których przyszło mu wylądować. - Pojebało cię Grey?! Nie masz co robić, tylko pałętać się pod nogami? - Syknął wściekły, dłonie zaciskając w pięści, gotów nauczyć chłoptasia nie pokładania się po ziemi.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Friedrich Schmidt dnia 19.12.20 18:24, w całości zmieniany 1 raz
Przeskoczył nad zwalonym pniem i skręcił w mały wąwóz, by następnie minąć małą jamę i właśnie za nim mógł spodziewać się znaleźć to czego szukał. Zdjął plecak i odłożył go na bok. Będąc w pozycji kucającej ostrożnie i uważnie stawiał kolejne kroki aby przez przypadek nie zgnieść i nie zadeptać roślin. W końcu go dojrzał. Tak jak opisywał go Hal – lśniący biały kapelusz w kształcie stożka, gruba nóżka w kolorze różowym. A gdy spojrzeć pod słońce zdawał się być przeźroczysty. Nic dziwnego, że tak często umykał. Herbert padł na brzuch i wyciągnął lupę aby dokładnie się przyjrzeć. Wtedy zorientował się, że przed nim rosło całe skupisko tych grzybów. Musiał zrobić zdjęcie jako dowód. Nawet nie wiedział, że za chwilę nastąpi katastrofa. Nie słyszał kroków, gdyż intruz poruszał się prawie bezszelestnie. Poczuł jedynie uderzenie w wysokości żołądka od wielkiego buciora oraz szarpnięcie. Jęknął głucho i niczym w zwolnieniu widział jak Szmidt ląduje centralnie w drogocennych grzybach. Aż zabrakło mu tchu w piersi. Kiedy usłyszał oskarżenia sam uniósł się z ziemi.
-Szmidt! Nie masz co robić, tylko, kurwa, biegać po lesie jak dziki zwierz? - Zapytał zły podróżnik wciąż czując obecność buciora na żołądku. - Patrz gdzie leziesz! Cholera! Zadeptałeś rzadki okaz grzybów, który rośnie o tej porze tylko 2 tygodnie.
Cała praca poszła na marne. Tydzień szukania właściwego miejsca zostało zadeptane przez gbura bez krzy ogłady.
Nie spodziewał się jednak Greya, ubranego niczym pierwszy lepszy mugol, z aparatem oraz lupą w dłoni. Co też tutaj robił? Dłonie szmalcownika zacisnęły się w pięści, karmazyn przysłonił wizję rozlewając furię po austriackim organizmie.
- Ja nie mam co robić? To Ty wycierasz się po ziemi, prosząc się o zdeptanie! - Warknął, a na jego twarzy pojawił się nieprzyjemny grymas. Zielone ślepia błyszczały czystą furią. Jak śmiał rzucać w niego takimi słowami po tym, gdy zwyczajnie podłożył się pod jego nogi? W pojęciu Schmidta nie było czegoś takiego, jak możliwość błędu. Był pewien, że to on miał tutaj rację. Austriak począł chodzić to w jedną to w drugą. Jeśli na ziemi ostał się choćby jeden, niewielki egzemplarz poszukiwanego przez Herberta okazu, z pewnością nie przeżył nerwowego krążenia szmalcownika. Przypominał w tym trochę dzikie zwierzę, które wsadzono do klatki zupełnie wbrew jego jakiejkolwiek woli. - Nie obchodzą mnie twoje grzyby! Popsułeś mi polowanie! Trottel! - Wysyczał czując, jak adrenalina niemal rozrywa jego żyły. Nie powinien marnować czasu. Och, był pewien, że powinien zapomnieć o tym wydarzeniu i dalej podążyć tropem szlamy, na którą polował... Czerwień jednak zbyt mocno zalała jego wizję, nie pozwalając o sobie zapomnieć. Musiał w jakiś sposób dać upust swojej złości.
| Idziemy do szafki!
Ostatnio zmieniony przez Friedrich Schmidt dnia 08.08.21 12:27, w całości zmieniany 1 raz
Z nosa ciekła krew, szczęka może nie była wybita, ale bolała jak cholera, a w ustach wciąż czuł posmak krwi. Przed sobą miał zaś rozjuszonego przeciwnika, który jawił mu się niczym jaguar, którego spotkał w okolicach Paragwaju, gotowy do ataku. Stał na ugiętych nogach, z zaciśniętymi pięściami i jakby mógł to jeszcze zaczął by warczeć. Szmidt miał w sobie coś z dzikiego zwierzęcia, które lekko sprowokowane zaczyna atakować, a wtedy instynkty biorą w górę. Nie raz widział jak dawny znajomy z lat szkolnych spuszcza manto innym. Trzymali się wtedy razem. Gdy cwana gadka Herberta nie pomagała to wkraczał Szmidt, który miał perswazję cięższą, ale jakże skuteczną. I co ciekawe, nie był typowym tępym osiłkiem, choć czasami tak się zachowywał. Jak chociażby dzisiaj.
Nadal dzwoniło mu w uszach, a ból w szczęce z ostrego zmienił się w tępy, pulsujący. Opuchlizna rosła w najlepsze. Zerknął kontrolnie na przeciwnika czy się zaraz znów na niego nie rzuci, ale chyba dał sobie na wstrzymanie. Wobec tego Herbert podszedł do swojego plecach aby wyciągnąć z niego butelkę zimnej wody oraz chusteczkę. Butelkę przyłożył do opuchlizny, a chusteczką zaczął wycierać krew z nosa.
-Cholera – mruknął siadając na ziemi i zerknął w stronę stratowanych grzybów. Spojrzał z wyrzutem w oczach na mężczyznę. - Na co lub kogo polujesz?
Sprawdził czy nos jest cały. Tym razem się udało i poza obiciem nie poszło żadne złamanie. Przynajmniej tyle, nie lubił składania nosa za pomocą czarów. Bolało mniej więcej tak samo jak przywalenie w niego prosto z pięści. Młodszy z braci Greyów skrzywił się lekko. W tej walce nie ucierpiały jedynie grzyby, ale też jego duma. Bił się słabo. Praktycznie nic nie zrobił Szmidtowi, a ten jeszcze spuścił mu łopot. Wypadłeś z wprawy, kolego – pomyślał planując codzienne treningi aby odzyskać formę. Inaczej na kolejnej wyprawie będzie musiał używać czarów, a starał się tego nie robić aby nie wzbudzać zbyt wielu podejrzeń. Jednak udawanie mugola dawało pewne poczucie bezpieczeństwa. Magii używał kiedy był na trasie sam, bez lokalnego przewodnika. Istniała obawa, że Indianie potraktują go jak wroga lub gorzej, jak bóstwo. Naraziłby wtedy swój świat jak i ich. Słyszał teorię, że powinien wykorzystać swoją przewagę nad nimi, ale nie uważał tego za stosowne. Im mniej ingerował w życie tych małych społeczności tym lepiej. Dzięki temu mógł poznać ich zwyczaje, a ci nie widząc w nim wroga chętnie się dzieli tym co mieli.
- Bywam spięty. - Mruknął jedynie na jego wyrzut, a usta wykrzywiły się w odrobinę podłym, wilczym uśmiechu. Kto jak kto, lecz Herbert powinien doskonale wiedzieć, aby nie prowokować Schmidta. - Czemu to cię interesuje? - Spytał, zakładając ręce na piersi i uważnie obserwując siedzącego na ziemi mężczyznę. Szlamolubów było pełno, a on z pewnością nie miał zamiaru po raz kolejny męczyć się z jednym z nich... A on nie był pewien co do poglądów, jakie mógł posiadać ciemnowłosy towarzysz. I odrobinę dziwiło go, iż to właśnie ta kwestia wydała się Herbertowi interesująca - wszak pojawił się w Anglii dopiero z połową czerwca, wcześniej uparcie trzymając się swojej ojczyzny.
Zielone ślepia nie odrywały się od męskiej sylwetki.
- Co tu robisz? - Spytał, odbijając pałeczkę. Nigdy nie należał do mówców, chętnych by roztaczać długie opowieści. Wolał słuchać; uważnie obserwować oraz wyłapywać choćby najmniejsze szczegóły w postawie towarzyszącej mu osoby. Nie odznaczał się również empatią, to też krew spływająca po twarzy dawnego znajomego oraz skruszone zęby nieszczególnie go poruszyły. W swoim życiu widział o wiele gorsze widoki.
-Ależ ty masz ciężką łapę – powiedział jeszcze odkręcając szklaną butelkę by wypić parę łyków zimnej wody. Ta spłukała posmak krwi w ustach i gardle. Od razu lepiej. - Wyglądałeś na wybitnie wkurwionego.
Odpowiedział jeszcze na pytanie Szmidta marszcząc lekko brwi.
-Co ty robisz w Dorset? - Zapytał zakręcając wodę i chowając do plecaka. - I w Anglii?
Kiedy pierwszy szok minął uświadomił sobie, że Austriaka nie powinno w ogóle tu być. O ile dobrze pamiętał wrócił do ojczyzny i raczej nie miał tutaj rodziny. Chyba, że było coś o czym Grey nie wiedział, a istniała taka możliwość, ponieważ sam dość niedawno osiadł na dłużej w rodzinnym domu. Szwendając się po lasach tropikalnych mogło mu umknąć parę kwestii.
-Ty się spięty urodziłeś – rzucił jeszcze botanik pochylając się po aparat i lupę, które jakimś cudem uniknęły zdeptania w czasie walki, a raczej złojenia Herberta, bo walką ciężko to było nazwać. Herbert był półkrwi więc do mugoli nie żywił żadnej urazy ani nie był im niechętny. Byli mu obojętni, no może poza rodziną ojca, której w sumie nie znał, ale jednak czasami zastanawiał się czy w ogóle o magii wiedzieli. Raczej wątpił, ojciec celowo się pokłócił z rodziną aby chronić żonę oraz swoje dzieci. Nigdy go nie zapytał czy żałował swojej decyzji, a teraz było już na to za późno.
-Mówiłem – odparł sucho. - Rośnie tu unikatowy rodzaj grzyba, tylko przez 2 tygodnie. Teraz muszę czekać kolejny rok. Jesteś mi winny flaszkę.
Dodał jeszcze wskazując na grzyby, a potem na swoją opuchniętą szczękę. A miał być to spokojny poranek. Ledwo wrócił do Anglii i już obrywał po mordzie i to jeszcze od obcokrajowca. Jakże poetycko i patriotycznie. Powinien sobie to wypisać jako hasło nad łóżkiem, by co rano czytać ku pamięci.
- Poluję na takiego jednego, co ostatnio nadepnął mi na odcisk. - Mruknął jedynie, wzruszając silnymi ramionami. Nie wchodził w szczegóły ze zwykłej przezorności ale i swojej natury - nie zwykł do dzielenia się informacjami od tak, bez odpowiedniej zapłaty bądź odpowiednich informacji w zamian. Wiele zmieniło się od szkolnych lat, a Schmidt zdawał się coraz mocniej wpadać w kategorie nieprzyjemnego gbura oraz mruka. Jemu to w ogóle nie przeszkadzało.
- Staruszek zmarł w połowie maja, zostawiając mi kilka niespodzianek, które w połączeniu z kilkoma listami przygnały mnie w te strony. Osobiście wolałbym dalej być w Austrii, angielski jest ciężki do zniesienia, lecz chwilowo mam tu pewne... interesy do załatwienia. - Mówił obojętnie, z niezwykle silnym, niemieckim akcentem znaczącym jego słowa. Nie wyzbył się go przez siedem długich lat szkoły, nie wyzbył się go i dziś, zbyt dumny ze swojego pochodzenia... I przekonany, iż to po niemiecku winno się rozmawiać. Angielski był zbyt miękki, przypominający mówienie z kluskami w ustach. - A Ty? Przelotnie czy na dłużej? - Wiedział, że ten jeździł po świecie. I gdyby był na jego miejscu, z pewnością lepiej zwiedziłby Austrię - jedyny kraj warty zobaczenia.
Austriak prychnął pod nosem słysząc słowa, tyczące się urodzenia.
- Ponoć taki mój urok. - Mruknął, z odrobiną rozbawienia w głosie, niemal pewien, iż uroku był pozbawiony w jakimkolwiek aspekcie. Przypominał swój ojczysty język - nieprzyjemny, ostry o twardym brzmieniu. Zielone ślepia przez chwilę przyjrzały się przedmiotom, jakie przyniósł ze sobą Herbert, lecz bez większego zastanowienia.
- Niech Ci będzie. - Bo flaszki Friedrich Schmidt nie miał zamiaru odmawiać. - Bywasz na Śmiertelnym Nokturnie? Czy pałętasz się gdzieś po innych zakątkach Anglii? Mam jutro trochę wolnego, możemy się najebać jak za starych, dobrych czasów... I porozmawiać bez szans na podsłuch... Mogę mieć pewną propozycję. - Zaproponował z błyskiem w zielonych ślepiach, niemal pewien, że po dzisiejszym laniu Herbert nie odmówi na jego propozycję. A alkohol miał być pięknym do tego dodatkiem.
-Wróciłem niedawno, jakiś miesiąc temu – odpowiedział otrzepując spodnie ze ściółki, a potem schował aparat i lupę do plecaka. Nie chciał wnikać w bezpośrednie powody dla których Austriak jest właśnie w Anglii, tak było bezpieczniej. Zresztą jak już byli dziećmi, to chociaż spędzali ze sobą czas to nie dzielili się szczegółami ze swojego życia. To był zdrowy układ i Grey wolał aby tak pozostało. Jedno się również nie zmieniło – Szmidt nie odmawiał flaszki. To było znacznie lepsze niż obrywanie od niego.
-Jutro brzmi dobrze – zgodził się czarodziej i zarzucił plecak na plecy i dotknął opuchniętej szczęki. Wolała teraz nie rzucać zaklęcia, podda się w ręce brata. Ostatnio jak próbował sam siebie składać skończyło się to boleśnie. Nie chciał teraz ryzykować. Upewnił się, że różdżka jest na swoim miejscu.
-Na Nokturnie mogę bywać- dodał jeszcze. Raczej tam nie przebywał, ale cóż… słowa Szmidta go zaintrygowały i to dość mocno. Choć wraz z jego uśmiechem i tym dzikim spojrzeniem może powinien się trzy razy zastanowić. Z drugiej strony, gdyby całe życie się zastanawiałam zapewne nigdy nie odważyłby się na podróż do Ameryki Południowej. -Masz jakieś miejsce? Nie jestem stałym gościem w tamtych okolicach.
-Wyznacz godzinę i miejsce – poprawił plecak. – Wracam.
Uniósł dłoń w geście pożegnania i ruszył w drogę powrotną przeklinając w myślach pięść dawnego znajomego oraz swoje gapiostwo. Dłoń wciąż bolała, a cała ta sytuacja boleśnie go uświadomiła, że należy wrócić do regularnych treningów i ćwiczeń. Stracił sprawność i siłę. Należało to jak najszybciej zmienić inaczej przy kolejnym takim spotkaniu zostanie z niego krwawa plama i nie będzie czego zbierać. Sygnał alarmowy powinien mu się włączyć kiedy mężczyzna wspomniał o podsłuchiwaniu. Czego się obawiał? Lub kogo? I w co tym razem Herbert się wpakuje? Hal znów będzie marudził i pewnie jak zwykle będzie miał rację.
- Ja przyjechałem w czerwcu. - Rzucił jedynie, wzruszając szerokimi ramionami. Nie było to tajemnicą, pewne kręgi z pewnością zauważyły jego pojawienie się w Anglii... A inne dopiero od niedawna mogły przeklinać fakt, iż Austriak wybrał sobie na miejsce tymczasowego pobytu właśnie Londyn oraz ogarniętą chaosem Anglię. Wielu miało dopiero poczuć, z czym wiąże się zachodzenie mu za skórę. I z pewnością będą tego żałować.
- Możesz bywać, co? -Mruknął z wyraźnym rozbawieniem kręcąc głową. Był pewien, że na Nokturnie zwyczajnie się nie bywało. Nokturn, jak każda tego typu dzielnica, wciągał; owijał swoimi mackami albo topiąc, albo pozwalając nie utonąć.
- Spotkamy na Horizont Alley o dziewiętnastej. Tylko nie spóźnij się, nie lubię czekać. - Pewniejszym będzie gdy na Nokturn wkroczą razem. Friedrich Schmidt jako szmalcownik, posłaniec śmierci oraz sojusznik Rycerzy Walpurgii był całkiem dobrze znany w tamtych stronach. Wtapiał się w nokturnowskie mroki równie dobrze, co w podobne mroki podobnej dzielnicy w jego pięknym Wiedniu.
- Idź na zachód. Nie chcesz przypadkiem znów mnie spotkać... A może po drodze znajdziesz to, czego szukałeś. - Rzucił w formie osobliwego pożegnania pewien, że gdyby Grey zobaczył jak rozmawia ze swoją ofiarą, z pewnością po za przestawioną szczęką straciłby jeszcze dzisiejsze śniadanie. To nie były widoki dla porządnych, a Grey, mimo awanturniczej natury, wydawał mu się całkiem porządny. Nie popsuty przez mroki zakazanych ulic, na których odbywały się jeszcze bardziej zakazane interesy.
A gdy Grey ruszył w swoim kierunku, Friedrich podjął trop. Ruszył w kierunku, w którym zmierzał nim przyszło mu wpaść na mężczyznę. Poruszał się sprawnie, cicho, przyzwyczajony do wszelkich rzeczy, jakie powiązane były z jego pracą. Co jakiś czas rozglądał się uważniej, sprawdzając czy Herbert posłuchał jego polecenia i nie po jawił się gdzieś w okolicy, po raz kolejny psując mu polowanie.
Tym razem chyba nie umiałby przerwać.
| zt. dla Friedricha
-Dziewiętnasta, Horizont Alley- powtórzył za Friedrichem i poszedł w swoim kierunku. Tym razem szedł inną trasą niż przyszedł, mając nadzieję, że może na coś jeszcze trafi godnego jego uwagi.
Nagle zatrzymał się z nogą uniesioną tuż nad charakterystycznym kapeluszem. Kolejne, malutkie, ale jednak skupisko grzybów, które przed chwilą zostało stratowane w wyniku gonitwy i bójki. Padł na ziemię i wyciągnął cały sprzęt. Szczęka przestała boleć, w boku już nie rwało. Ważniejsze było to co miał tu i teraz przed sobą. Zamarł na chwilę i spojrzał w stronę, z której przyszedł. Zmarszczył lekko brwi jakby nagle do niego dotarło, że to co właśnie miało miejsce nie było normalne. Mając sprawy w Anglii nie biegasz po lasach Dorset mówiąc, że ktoś ci nadepnął na odcisk, nie używasz słów takich jak „polowanie” i interesy do załatwienia. Coś było na rzeczy, nie wiedział jeszcze co, ale zdał sobie sprawę, że musi mieć się na baczności. Londyn się zmienił. Świat, który znał nie był już spokojny i przyjazny. Należało ważyć słowa i uważać na to z kim się rozmawia i o czym. Słowo się jednak rzekło, następnego wieczora miał pić ze Szmidtem, ten chciał mu złożyć propozycję. Czy będzie z tych nie do odrzucenia? Takich, z którymi będzie się babrał przez pół swojego życia? Wyciągnął aparat i zaczął robić zdjęcia. Skupiał się na dokładnym ujęciu grzyba pod różnym kątem. Następnie zaczął robić notatki oraz szkice. Wyciągnął małe słoiczki by pobrać próbę gleby na jakiej rosły grzyby, potoczył spojrzeniem po okolicy by odnotować w jakim dokładnie środowisku roślina występuje. Badania i zbieranie informacji zajęło mu jeszcze z dwie godziny nim ruszył do domu rodzinnego.
zt x2