Ogrody
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Ogrody
Obszerny, rozległy ogród znajdujący się przy dworze rodzinnym Rosierów jest niezwykle zadbany; skrzat domowy, zgodnie z tradycją, więcej czasu poświęca na jego pielęgnację, niż konserwację wnętrz. Poprzecinany wieloma dróżkami, mniej lub bardziej krętymi, mocniej lub słabiej usypanymi kamieniami, otaczają zieleń przewrotnymi serpentynami. Otoczony żywopłotami pozostaje niewidoczny dla osób z zewnątrz; i choć roślinny płot odchodzący w elegancki labirynt nadaje całości francuskiego charakteru, to sam ogród stworzony jest raczej w angielskim, dzikim stylu. W głębi znajduje się niewielki staw rozświetlony wielobarwnymi egzotycznymi rybkami, otoczony gęstą, tajemniczą zaroślą; tuż przy niej wznosi się najpiękniejsza rzeźba ogrodów - przedstawiająca śliczną nimfę. Wewnętrzna altana znajduje się na brzegu klifu; z jej wnętrza nocą czasem widać smoki z pobliskiego rezerwatu, tańczące na niebie. Szum morza koi, a roślinne werdiury nadają cienia i intymności. Najpiękniejszą ozdobą tych ogrodów są krzewy dojrzałych róż.
The member 'Quentin Burke' has done the following action : rzut kością
'k6' : 2
'k6' : 2
Wpatrywała się przed siebie. Spełnienie jednego jej życzenia nie było wcale tak głupią propozycją. Uśmiechnęła się pod nosem, kącikami ust, korzystając z okazji, że stała do niego tyłem. Zdawało jej ię, to był dość sprawiedliwy układ. Może nawet na zaciągnięciu przez niego jednego życzenia do spełnienia, zależało jej bardziej niż na tym bukiecie, dlatego nie odezwała się, kiedy ruszyli w zupełnie przeciwnym kierunku niż powinni. Spojrzała na Quentina chwilę, zastanawiając się czy wspomnieć mu o tym, że źle idą, ale ostatecznie złączyła usta razem, milczała. Kontynuowała w dalszym ciągu spaceru wcześniej poruszoną kwestię.
— Dla bezpieczeństwa pokonaj ich wszystkich — zasugerowała, nie zdradzając mu nazwiska, pewna, dopiero teraz, że nie powinna mu o żadnym mężczyźnie wcześniej wspominać. Skoro już jednak to zrobiła, należało się do tego tematu w jakiś sposób odnieść.
Idąc obok niego, już nie tyłem, nie chcąc ryzykować sromotnym upadkiem, dodała dla pewności:
— Spełnisz każde moje życzenie, bez względu na jego treść? Powinnam ci je zdradzić od razu po wyjściu z labiryntu, czy potraktować je, jako kolejny dług, jaki u mnie zaciągasz?
Pamiętała o ich wspólnym tańcu i o tym, jak w końcu unieważnił swoje zobowiązania wobec niej, chociaż nawet nie był ich do końca świadomy.
— Są prośby których byś dla mnie nie spełnił?
Musiały być. Znali się krótko, dopiero tak naprawdę poznawali siebie nawzajem, swoje możliwości, zachowania, cierpliwość. Darcy jego wiecznie wystawiała na próbę, on jej własną też, chociaż nie do końca musiał być tego świadom.
— Dla bezpieczeństwa pokonaj ich wszystkich — zasugerowała, nie zdradzając mu nazwiska, pewna, dopiero teraz, że nie powinna mu o żadnym mężczyźnie wcześniej wspominać. Skoro już jednak to zrobiła, należało się do tego tematu w jakiś sposób odnieść.
Idąc obok niego, już nie tyłem, nie chcąc ryzykować sromotnym upadkiem, dodała dla pewności:
— Spełnisz każde moje życzenie, bez względu na jego treść? Powinnam ci je zdradzić od razu po wyjściu z labiryntu, czy potraktować je, jako kolejny dług, jaki u mnie zaciągasz?
Pamiętała o ich wspólnym tańcu i o tym, jak w końcu unieważnił swoje zobowiązania wobec niej, chociaż nawet nie był ich do końca świadomy.
— Są prośby których byś dla mnie nie spełnił?
Musiały być. Znali się krótko, dopiero tak naprawdę poznawali siebie nawzajem, swoje możliwości, zachowania, cierpliwość. Darcy jego wiecznie wystawiała na próbę, on jej własną też, chociaż nie do końca musiał być tego świadom.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Może odrobinę naiwnie liczyła na to, że w obliczu radosnych celebracji, wartko płynącego potoku szampana i wszechobecnej wesołości czujność zmysłów Ramseya nieco się stępi, a on sam nie będzie w stanie odczytywać jej emocji jeszcze szybciej niż stawała się świadoma tego, że odmalowały się w jej mimice czy lazurowych tęczówkach. Najprawdopodobniej dlatego zawsze odczuwała w jego towarzystwie onieśmielenie, które maskowała na wszelkie możliwe sposoby, czasem przyozdabiając je pozorną i obcą jej niechęcią, a czasem ubarwiając ognistym temperamentem wyrażającym niezadowolenie z faktu, że niezależnie od braku jej przyzwolenia, czytał w niej jak w otwartej książce, czytał więcej, niż by wypadało i nie czuł potrzeby pozostawienia tego bez zjadliwych komentarzy czy zachowania się w dżentelmeńskiej manierze i spuszczenia na wszystko dyplomatycznej zasłony przynoszącego komfort milczenia. Przytłoczona tym dniem, który okazał się być zbyt ciężki na jej wątłe barki, nie chciała jednak doszukiwać się dziury w całym - nie wybiegała wspomnieniami do zamierzchłych czasów, nie szukała powtarzających się wzorów, po prostu ufnie spoglądając na swojego towarzysza, którego wsparcie przyjęła z wdzięcznością, oplatając smukłą dłonią jego muskularne ramię i opierając się na nim w trakcie przemierzania kolejnych jardów labiryntu. Przyjemny zapach wody kolońskiej otoczył ją ściśle. Zagłębiając się niespiesznie w kolejne alejki, dostrzegła Quentina, którego spojrzenie ciemnych oczu podchwyciła na parę chwil, by wyginając karminowe wargi w nienachalnym uśmiechu, skinąć mu głową na przywitanie. Chwilę później rozminęli się.
- W najgorszym scenariuszu, choć nie podejrzewałabym cię o taki, po północy zostanie wysłana za nami ekipa poszukiwawcza - zaśmiała się dźwięcznie, z dziwną ulgą przyjmując wizję, w której kolejne godziny wesela spędzali spacerując bez końca w różanym zaciszu, omijając tym samym huczne zabawy, lecz po chwili śmiech zamarł na wysokości jej strun głosowych, gdy pierwszy płatek złudzeń został oderwany, pozostawiając po sobie uczucie żywo przypominające pieczenie po zdjęciu zbyt mocno przylegającego plastra. Czy na alabastrze jej skóry po zerwaniu opatrunku już perliła się pierwsza kropla krwi z boleśnie świeżej, a jednocześnie wieloletniej rany? - Jestem zbyt niecierpliwa, by spokojnie czekać w kolejce - zripostowała wyjaśniająco bez chwili zastanowienia - najłatwiej zrzucić winę na kapryśną naturę.
- Skąd pomysł, że tym, czego pragnę, jest ukrycie się? - zapytała, zerkając na niego z ciekawością pobłyskującą w źrenicach i brnąc dalej w grę, której sama nie rozumiała, choć odmawiała niedotrzymywania kroku. - Podobno do najprzyjemniejszych spotkań należą te niespodziewane - czy wpiszemy się w tę zasadę, Ramseyu, czy będziemy stanowić wyjątek potwierdzający regułę? Zawahała się jedną krótką chwilę nad tym czy pozostać w bezpiecznej, krótkowzrocznej warstwie wypowiedzi, czy odwołać się do słów ukrytych między wierszami - ostatecznie wrodzona ciekawość wzięła górę. - Nie spodziewałeś się, że otrzymam zaproszenie, czy że je przyjmę? - kolejne sylaby wylatujące z jej ust brzmiały niemalże zadziornie, kontrastując z całą mieszanką parszywych uczuć, od których próbowała się odciąć w otoczeniu zapierających dech w piersiach róż. Z jakiegoś powodu była ciekawa jego odpowiedzi, nawet jeśli ta miała zakłuć nieprzyjemnie pomiędzy żebrami. Czy przykrymi doświadczeniami nie okupiła już zwiększonej odporności?
Wdzięczność rozlała się w jej ciele chłodną falą, gdy z brakiem werbalnej reakcji spotkało się rozczarowanie, o jakie przyprawił ją niegdyś słowiczy głos, teraz wydający fałszywe dźwięki. Nagłą suchość w gardle uleczyła doraźnie sowitym łykiem trunku, zastanawiając się nad tym, jak to możliwe, że w parę chwil czyniła wszystko tak oczywistym. Wiosenna trawa uginała się posłusznie pod jej pantoflami, gdy stąpała ostrożnie w obranym przez Mulcibera kierunku, deliberując jednocześnie nad zadanym przez niego pytaniem - tak prostym i jednocześnie tak kłopotliwym.
- Mam niemiłe wrażenie, że czeka mnie skurcz mięśni twarzowych. Odzwyczaiłam się od uśmiechów w ilości hurtowej - a więc delikatnie rozbrzmiewająca kpina, lecz czy to dobra strategia długofalowa? Czas pokaże.
[bylobrzydkobedzieladnie]
- W najgorszym scenariuszu, choć nie podejrzewałabym cię o taki, po północy zostanie wysłana za nami ekipa poszukiwawcza - zaśmiała się dźwięcznie, z dziwną ulgą przyjmując wizję, w której kolejne godziny wesela spędzali spacerując bez końca w różanym zaciszu, omijając tym samym huczne zabawy, lecz po chwili śmiech zamarł na wysokości jej strun głosowych, gdy pierwszy płatek złudzeń został oderwany, pozostawiając po sobie uczucie żywo przypominające pieczenie po zdjęciu zbyt mocno przylegającego plastra. Czy na alabastrze jej skóry po zerwaniu opatrunku już perliła się pierwsza kropla krwi z boleśnie świeżej, a jednocześnie wieloletniej rany? - Jestem zbyt niecierpliwa, by spokojnie czekać w kolejce - zripostowała wyjaśniająco bez chwili zastanowienia - najłatwiej zrzucić winę na kapryśną naturę.
- Skąd pomysł, że tym, czego pragnę, jest ukrycie się? - zapytała, zerkając na niego z ciekawością pobłyskującą w źrenicach i brnąc dalej w grę, której sama nie rozumiała, choć odmawiała niedotrzymywania kroku. - Podobno do najprzyjemniejszych spotkań należą te niespodziewane - czy wpiszemy się w tę zasadę, Ramseyu, czy będziemy stanowić wyjątek potwierdzający regułę? Zawahała się jedną krótką chwilę nad tym czy pozostać w bezpiecznej, krótkowzrocznej warstwie wypowiedzi, czy odwołać się do słów ukrytych między wierszami - ostatecznie wrodzona ciekawość wzięła górę. - Nie spodziewałeś się, że otrzymam zaproszenie, czy że je przyjmę? - kolejne sylaby wylatujące z jej ust brzmiały niemalże zadziornie, kontrastując z całą mieszanką parszywych uczuć, od których próbowała się odciąć w otoczeniu zapierających dech w piersiach róż. Z jakiegoś powodu była ciekawa jego odpowiedzi, nawet jeśli ta miała zakłuć nieprzyjemnie pomiędzy żebrami. Czy przykrymi doświadczeniami nie okupiła już zwiększonej odporności?
Wdzięczność rozlała się w jej ciele chłodną falą, gdy z brakiem werbalnej reakcji spotkało się rozczarowanie, o jakie przyprawił ją niegdyś słowiczy głos, teraz wydający fałszywe dźwięki. Nagłą suchość w gardle uleczyła doraźnie sowitym łykiem trunku, zastanawiając się nad tym, jak to możliwe, że w parę chwil czyniła wszystko tak oczywistym. Wiosenna trawa uginała się posłusznie pod jej pantoflami, gdy stąpała ostrożnie w obranym przez Mulcibera kierunku, deliberując jednocześnie nad zadanym przez niego pytaniem - tak prostym i jednocześnie tak kłopotliwym.
- Mam niemiłe wrażenie, że czeka mnie skurcz mięśni twarzowych. Odzwyczaiłam się od uśmiechów w ilości hurtowej - a więc delikatnie rozbrzmiewająca kpina, lecz czy to dobra strategia długofalowa? Czas pokaże.
[bylobrzydkobedzieladnie]
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Ostatnio zmieniony przez Harriett Lovegood dnia 06.02.17 21:47, w całości zmieniany 2 razy
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
The member 'Harriett Lovegood' has done the following action : rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Być może trochę się zagalopowałem. Prawdopodobnie byłoby rozsądniej dobrać propozycję zadośćuczynienia swej wybrance możliwej porażki. Doskonale jednak zdaję sobie sprawę, że zadowolenie ciebie, Darcy, to wyzwanie. Od razu rzucam zatem największy kaliber, na jaki mnie stać. Ryzykując tym samym wiele. Znając twoje zamiłowanie do nieoczekiwanych zwrotów akcji oraz kontrowersji, powinienem się właśnie bać wypowiedzianych przeze mnie na głos słów. Tak, opuszczają one moje gardło, ich konsekwencja uderza mnie z łatwością w samoświadomość. Nie daję sobie jednak niczego po sobie poznać - a ty, stojąc tyłem, i tak nie zauważyłabyś ewentualnej zmiany na mojej twarzy. Oddycham płytko zatrzymując liczenie w pamięci przy dziesięciu, biorę głęboki wdech. Liczę, że w zamian spojrzysz na mnie przychylnie. To szczególnie istotne biorąc pod uwagę mój brak optymizmu oraz wiary we własne możliwości. Jeszcze nie wiem, że okaże się to słuszne. Po wyprawie do Rosji niby nabrałem więcej stanowczości (co nadzwyczaj tyczy się również kobiet), ale jednocześnie zaczęły targać mną wątpliwości. Na tamtym kontynencie, na tamtych bezdusznych ziemiach wydarzyło się wiele złego. Popełniliśmy całą masę błędów - jakimś cudem żyjemy. To utwierdza mnie w przekonaniu, że nie mogę być aż tak bezużyteczny. Co z kolei doprowadza nas do tego, że nie powinienem się niczego obawiać. Ani wystosowanej szybko propozycji, ani wyścigu. Muszę wierzyć, że się uda. Że dokonam tego - dla siebie, dla ciebie. Staram się, nadal. Kiedy zarzucasz mi, że jest wręcz odwrotnie.
- Tak, to mądre posunięcie - przytakuję w końcu, mocnej zaciskając dłoń na twojej talii. Jakbym naprawdę obawiał się, że zaraz runiesz w dół. I chociaż w pobliżu nikogo nie ma, nie mogę na to pozwolić. Jest już ze mną lepiej jeśli chodzi o siłę fizyczną, ale rzeczywiście mogłoby być lepiej. Jestem przekonany, że końcówka marca to końcówka słabości, a kwiecień przyniesie więcej zdrowia. Zażywam eliksiry, ćwiczę szermierkę - co mogłoby pójść nie tak?
- Wszystko poza tym, co mogłoby przyczynić się do mojego wydziedziczenia oraz narazić na szwank dobre imię mojej rodziny. - Zastrzegam sobie nagle, spoglądając w bok na twoją twarz. Ciekaw reakcji. Niestety, nie od dziś wiemy, że wolność nie istnieje. Tak jak nie wypada bratać się ze szlamą (pomijając naturalny odruch obrzydzenia), tak nie wypada podobnych zachowań nakazywać. - To już twoja wola - dodaję zaraz, dziwnie lekko i neutralnie. Jak gdyby było mi wszystko jedno, a nie jest. Gdzieś podświadomie zjada mnie ciekawość. - Są. - przytakuję w ramach formalności. Więcej wyłożyłem przed chwilą. Kolejny labirynt, kolejna prosta, kolejny zakręt. Idziemy powoli smagani wiatrem, a ja wybieram kolejną drogę w nadziei, iż ta jest ostatnią dziś. Nie wiedząc, że się pomyliłem.
- Tak, to mądre posunięcie - przytakuję w końcu, mocnej zaciskając dłoń na twojej talii. Jakbym naprawdę obawiał się, że zaraz runiesz w dół. I chociaż w pobliżu nikogo nie ma, nie mogę na to pozwolić. Jest już ze mną lepiej jeśli chodzi o siłę fizyczną, ale rzeczywiście mogłoby być lepiej. Jestem przekonany, że końcówka marca to końcówka słabości, a kwiecień przyniesie więcej zdrowia. Zażywam eliksiry, ćwiczę szermierkę - co mogłoby pójść nie tak?
- Wszystko poza tym, co mogłoby przyczynić się do mojego wydziedziczenia oraz narazić na szwank dobre imię mojej rodziny. - Zastrzegam sobie nagle, spoglądając w bok na twoją twarz. Ciekaw reakcji. Niestety, nie od dziś wiemy, że wolność nie istnieje. Tak jak nie wypada bratać się ze szlamą (pomijając naturalny odruch obrzydzenia), tak nie wypada podobnych zachowań nakazywać. - To już twoja wola - dodaję zaraz, dziwnie lekko i neutralnie. Jak gdyby było mi wszystko jedno, a nie jest. Gdzieś podświadomie zjada mnie ciekawość. - Są. - przytakuję w ramach formalności. Więcej wyłożyłem przed chwilą. Kolejny labirynt, kolejna prosta, kolejny zakręt. Idziemy powoli smagani wiatrem, a ja wybieram kolejną drogę w nadziei, iż ta jest ostatnią dziś. Nie wiedząc, że się pomyliłem.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Darcy od pewnego momentu milczała. Zdaje się, że myślała nad prośbą, z jaką powinna się do niego zwrócić jeśli nie doszliby do celu. Co prawda nikogo nie mijali w labiryncie, więc powinni znajdować się blisko przodu, ale krzewy rosną gęsto, poskręcane są w różnych kierunkach, pary mogły się pogubić i odnaleźć dużo wcześniej niż oni. Dlatego Rosier wzięła wszystko pod uwagę. Nie przypisywała im ani wygranej, ani przegranej. Szła, blisko Quentina, opierając jedną dłoń na oplatającym ją ramieniu. Puste kieliszki szampana, które zdaje się sama wypiła, dawno zdążyła odłożyć na lewitującą tacę w altance. Teraz chwilę błądzili, tak… błądzili, bo widziała kierunki w jakich skręcają i w tym momencie sama nie była pewna gdzie dokładnie się znajdują. W zamyśleniu gładząc palcami jego ramię zastanawiała się jakie jej żądania sprawiłyby mu trudność.
Nie planowała takich, które mogą godzić w dobre imię jego rodziny. Zbyt mocno szanowała własną i swoich bliskich, aby pomyśleć o sugerowaniu mężczyźnie, żeby zlekceważył własne więzy krwi. W końcu uniosła do niego spojrzenie, zauważając, że od dłuższego czasu się nie odzywała.
Coraz chłodniejsze powietrze karze jej myśleć, ze prawdopodobnie zbliżyli się do końca trasy, ale też otula nieprzyjemnie ciało, sprawiając, że na skórę wstępuje gęsia skórka. Jest jeszcze marzec, pogoda jest nienajcieplejsza. Cienki materiał narzutki na suknię nie daje jej dużo ciepła. Dlatego Darcy pociąga mężczyznę lekko za ramię.
— Tym razem wybierz rozsądnie, Quentinie — sugeruje mu przyśpieszenie drogi do końca labiryntu.
— A u celu dowiemy się, jakie moje życzenie mógłbyś, albo nie będziesz musiał spełniać.
A może mimo wszystko będziesz chciał? — pomyślała, bo bez względu na wynik, być może wpadła na pewną myśl, do której zdążyła się już przyzwyczaić i z którą już nie chciała się rozstawać.
Nie planowała takich, które mogą godzić w dobre imię jego rodziny. Zbyt mocno szanowała własną i swoich bliskich, aby pomyśleć o sugerowaniu mężczyźnie, żeby zlekceważył własne więzy krwi. W końcu uniosła do niego spojrzenie, zauważając, że od dłuższego czasu się nie odzywała.
Coraz chłodniejsze powietrze karze jej myśleć, ze prawdopodobnie zbliżyli się do końca trasy, ale też otula nieprzyjemnie ciało, sprawiając, że na skórę wstępuje gęsia skórka. Jest jeszcze marzec, pogoda jest nienajcieplejsza. Cienki materiał narzutki na suknię nie daje jej dużo ciepła. Dlatego Darcy pociąga mężczyznę lekko za ramię.
— Tym razem wybierz rozsądnie, Quentinie — sugeruje mu przyśpieszenie drogi do końca labiryntu.
— A u celu dowiemy się, jakie moje życzenie mógłbyś, albo nie będziesz musiał spełniać.
A może mimo wszystko będziesz chciał? — pomyślała, bo bez względu na wynik, być może wpadła na pewną myśl, do której zdążyła się już przyzwyczaić i z którą już nie chciała się rozstawać.
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Z oczywistych względów Cyneric nie mógł niczego wyjawić Rosalie, chociaż teoretycznie bardzo chciał. Odnosił nieustające wrażenie, że gdyby zdołał wydusić z siebie wszystkie te uczucia, które jakiś czas temu w stosunku do niej odkrył, to odzyskałby spokój. Wyrzucił ze środka cały zbędny balast, który przyszło mu dźwigać każdego dnia. Niestety było to nierealnym, czczym marzeniem, a zatem nie pozwolił mu się spełnić. Lawirowanie pośród odpowiednich słów, poprawności oraz przyzwoitości wprawiało go w niemałe zakłopotanie. Odczuwał to wręcz fizycznie - jako mozolny trud. Na każdym zakręcie czekał wybuchający eliksir, gotowy do spełnienia gróźb eksplozji, gdyby Yaxley go omyłkowo trącnął. Swoją nieuwagą, nieodpowiednim doborem treści własnych wypowiedzi. Dodać można do tego grząski grunt zwiastujący katastrofę stulecia. Wolał więc milczeć, ewentualnie dyktować pojedyncze, mało znaczące sylaby, zakopując się w okowach bezpiecznych murów. Dystans nie zawsze był zdrowy, lecz w tym przypadku - niezwykle konieczny.
- Nie uraziłaś mnie. Nie mam nic więcej na ten temat do powiedzenia - przyznał, ze szczerością. Prawie. Tak naprawdę miał jeszcze wiele do wyjawienia, tylko zwyczajnie nie mógł tego uczynić. Bezpieczniej było zamknąć niewygodny temat. Naprawdę doceniał troskę swej kuzynki, lecz to musiało się w tym momencie skończyć. Drążenie niezręcznego tematu nigdy nikomu nie wychodziło na zdrowie.
Szli dalej, a Cyneric nie był pewien, czy ta wędrówka miała jeszcze jakikolwiek sens. Już dawno stracił orientację w przestrzeni - nie wiedział, czy zbliżają się do wyjścia czy błądzą po omacku gdzieś w środku różanego labiryntu - nie potrafiąc jej odzyskać ani na chwilę. Pozwalał Rosie wybierać kolejne ścieżki ufając jej kobiecej intuicji. Ciekawiło go to, czy jest ona prawdziwa, czy ledwie wymyślona na potrzeby dowartościowania się samych niewiast. Nie interesował się szerzej tym zagadnieniem, ale skoro teraz miał okazję do przetestowania go w terenie, to chętnie z tej szansy korzystał. W rezultacie nie zastanawiał się nad słusznością obranych kierunków - cieszył się ze spaceru oraz bliskości ukochanej krewnej.
- Tak, powinniśmy wybrać się na plażę. Ma się tam zacząć polowanie - przytaknął, spoglądając na swoją towarzyszkę. Zaraz jego wzrok spoczął na jednym z kwietnych krzewów. Skinął jedynie głową potwierdzając tym samym, że należałoby znaleźć wyjście z tej plątaniny krzaków. Zaczął się nawet bardziej interesować kolejnym rozwidleniem, kiedy Rosalie poruszyła pewien temat o własnych planach. Miał nawet nadzieję, że zaraz się dowie o co konkretnie chodzi, lecz skoro nawet sławetna Darcy nie wiedziała w czym rzecz - przestał się łudzić. Nie zabolało go to w ogóle, w przeciwieństwie do napomknięcia o przyszłym mężu. Wręcz nie chciał wierzyć w to, że musiał to wszystko przeżywać po raz kolejny… powinien bardziej skoncentrować się na bólu samej półwili, lecz nie potrafił zaślepiony egoistycznym uczuciem podsycanym brakiem empatii.
- Skoro to nic złego, to dlaczego ojciec miałby się na to nie zgodzić? - spytał, ignorując wszelakie obawy, zirytowania oraz całą paletę negatywnych emocji, które nagle w nim zawrzały. Odetchnął głęboko, a rześkie, wręcz chłodne powietrze za moment go ostudzą.
- Nie uraziłaś mnie. Nie mam nic więcej na ten temat do powiedzenia - przyznał, ze szczerością. Prawie. Tak naprawdę miał jeszcze wiele do wyjawienia, tylko zwyczajnie nie mógł tego uczynić. Bezpieczniej było zamknąć niewygodny temat. Naprawdę doceniał troskę swej kuzynki, lecz to musiało się w tym momencie skończyć. Drążenie niezręcznego tematu nigdy nikomu nie wychodziło na zdrowie.
Szli dalej, a Cyneric nie był pewien, czy ta wędrówka miała jeszcze jakikolwiek sens. Już dawno stracił orientację w przestrzeni - nie wiedział, czy zbliżają się do wyjścia czy błądzą po omacku gdzieś w środku różanego labiryntu - nie potrafiąc jej odzyskać ani na chwilę. Pozwalał Rosie wybierać kolejne ścieżki ufając jej kobiecej intuicji. Ciekawiło go to, czy jest ona prawdziwa, czy ledwie wymyślona na potrzeby dowartościowania się samych niewiast. Nie interesował się szerzej tym zagadnieniem, ale skoro teraz miał okazję do przetestowania go w terenie, to chętnie z tej szansy korzystał. W rezultacie nie zastanawiał się nad słusznością obranych kierunków - cieszył się ze spaceru oraz bliskości ukochanej krewnej.
- Tak, powinniśmy wybrać się na plażę. Ma się tam zacząć polowanie - przytaknął, spoglądając na swoją towarzyszkę. Zaraz jego wzrok spoczął na jednym z kwietnych krzewów. Skinął jedynie głową potwierdzając tym samym, że należałoby znaleźć wyjście z tej plątaniny krzaków. Zaczął się nawet bardziej interesować kolejnym rozwidleniem, kiedy Rosalie poruszyła pewien temat o własnych planach. Miał nawet nadzieję, że zaraz się dowie o co konkretnie chodzi, lecz skoro nawet sławetna Darcy nie wiedziała w czym rzecz - przestał się łudzić. Nie zabolało go to w ogóle, w przeciwieństwie do napomknięcia o przyszłym mężu. Wręcz nie chciał wierzyć w to, że musiał to wszystko przeżywać po raz kolejny… powinien bardziej skoncentrować się na bólu samej półwili, lecz nie potrafił zaślepiony egoistycznym uczuciem podsycanym brakiem empatii.
- Skoro to nic złego, to dlaczego ojciec miałby się na to nie zgodzić? - spytał, ignorując wszelakie obawy, zirytowania oraz całą paletę negatywnych emocji, które nagle w nim zawrzały. Odetchnął głęboko, a rześkie, wręcz chłodne powietrze za moment go ostudzą.
Sanguinem et ferrum potentia immitis.
Cyneric momentami powodował u mnie frustrację. Próbowałam coś z niego wyciągnąć, a on milczał, nie chcąc mi nic zdradzić. A jak już odpowiadał, to bardzo wymijająco, ale jednocześnie tak, że nie mogłam się do niczego przyczepić. Nie mogłam do odczytać, chociaż znaliśmy się od dziecka, to ja nie potrafiłam zajrzeć w głąb jego duszy. Mam wrażenie, że kiedyś było łatwiej, ostatnimi czasy jednak coś się zmieniło, Cyneric stał się bardziej nerwowy, zamknięty w sobie, a ja nie miałam pojęcia dlaczego. Chociaż może to i lepiej, bo gdybym się dowiedziała co nim kierowało, zapewne nie wiedziałabym co z tym fantem zrobić.
Wysyłał mi sprzeczne sygnały, raz się denerwował, by po chwili odpowiedzieć mi głosem, zdawałoby się, pełnym spokoju. Słuchałam go, obserwowałam, myślałam, że wszystko wiem, a tak naprawdę nie wiedziałam nic i nie wiedziałam co było gorsze.
- W takim razie wracajmy - przytaknęłam.
Absolutnie nie chciałam, aby spóźnił się na swoje polowanie. Miałam zamiar stanąć na plaży i obserwować jak sobie radzi, mocno ściskając kciuki, aby wygrał. Ponoć wygraną było to, co zostanie złapane, pewnie jakiś zwierz, z którego mogłabym poprosić o zrobienie szalu. Bo jakoś oczywistym się dla mnie stało, że gdyby Cyneric wygrał, to nagroda wpadłaby w moje ręce. I aż zarumieniłam się, gdy zdałam sobie sprawę z tego, co pomyślałam, nie ważąc się powiedzieć tego na głos.
Gdy natomiast padło pytanie, dlaczego nie powiem ojcu, skoro to wcale nie jest takie niebezpieczne, to aż przystanęłam. Odwróciłam głowę gdzieś w bok, spoglądając w tamtym kierunku. I co ja miałam mu odpowiedzieć? Nie chciałam wyjawiać prawdy, jeszcze nie. Dlatego wzięłam głębszy wdech, zatrzymując na chwilę powietrze w płucach, a wypuszczając je, odwróciłam głowę w stronę Cynerica.
- Skoro mój ojciec miał tak ogromne opory, aby pozwolić mi pracować w zarządzie rezerwatu, uważasz, że pozwoliłby mi robić coś… bardziej wymagającego? - zapytałam. - Nie jest to nic, co mogłoby mojemu zdrowiu jakoś szczególnie zagrozić, ale znasz go. Jeśli bym go o to zapytała, to zamknąłby mnie w mojej sypialni i nie pozwolił opuścić posiadłości…
Trochę w tym momencie dramatyzowałam i zdawałam sobie z tego sprawę, dlatego na załagodzenie niechcianego efektu, posłałam kuzynowi ciepły uśmiech. Zaczęłam powoli prowadzić go w stronę wyjścia, najzwyczajniej w świecie zawracając, aby wrócić tą samą drogą, którą udało nam się tutaj dotrzeć. Akurat ją pamiętałam dokładnie.
- Zdecydowanie łatwiej będzie mi przekonać do tego męża, niżeli ojca… A przynajmniej taką mam nadzieję, to też zależy od tego, na kogo trafię - wzruszyłam ramionami.
Gdyby ojciec zdecydował się oddać mnie w ręce jakiegoś dalszego kuzynostwa, na pewno chciałby mieć i na pewno by miał jakiś wpływ na decyzję na ten temat, gdybym trafiła w ramiona innego mężczyzny, sprawa mogłaby być prostsza.
- Proszę, nie pytaj o nic więcej. Na pewno poinformuje cię w odpowiednim czasie, bo będę prosiła cię w tej sprawie o pomoc - dodałam jeszcze na zakończenie. - A teraz chodźmy, nie chcę, byśmy się spóźnili. Ponoć lord Burke, narzeczony Darcy, ma brać udział, a ja bym chciała zobaczyć, czy jest godny mojej kuzynki.
Uśmiechnęłam się jeszcze radośnie, wyprowadzając Cynerica z ogrodu. To był zły pomysł, aby mówić mu na ten temat cokolwiek, zaszczepiłam w nim tylko ciekawość i zapewne zmartwienie, a nie to było moim celem. Miałam nadzieję, że już niedługo wszystko się wyjaśni.
zt oboje
Wysyłał mi sprzeczne sygnały, raz się denerwował, by po chwili odpowiedzieć mi głosem, zdawałoby się, pełnym spokoju. Słuchałam go, obserwowałam, myślałam, że wszystko wiem, a tak naprawdę nie wiedziałam nic i nie wiedziałam co było gorsze.
- W takim razie wracajmy - przytaknęłam.
Absolutnie nie chciałam, aby spóźnił się na swoje polowanie. Miałam zamiar stanąć na plaży i obserwować jak sobie radzi, mocno ściskając kciuki, aby wygrał. Ponoć wygraną było to, co zostanie złapane, pewnie jakiś zwierz, z którego mogłabym poprosić o zrobienie szalu. Bo jakoś oczywistym się dla mnie stało, że gdyby Cyneric wygrał, to nagroda wpadłaby w moje ręce. I aż zarumieniłam się, gdy zdałam sobie sprawę z tego, co pomyślałam, nie ważąc się powiedzieć tego na głos.
Gdy natomiast padło pytanie, dlaczego nie powiem ojcu, skoro to wcale nie jest takie niebezpieczne, to aż przystanęłam. Odwróciłam głowę gdzieś w bok, spoglądając w tamtym kierunku. I co ja miałam mu odpowiedzieć? Nie chciałam wyjawiać prawdy, jeszcze nie. Dlatego wzięłam głębszy wdech, zatrzymując na chwilę powietrze w płucach, a wypuszczając je, odwróciłam głowę w stronę Cynerica.
- Skoro mój ojciec miał tak ogromne opory, aby pozwolić mi pracować w zarządzie rezerwatu, uważasz, że pozwoliłby mi robić coś… bardziej wymagającego? - zapytałam. - Nie jest to nic, co mogłoby mojemu zdrowiu jakoś szczególnie zagrozić, ale znasz go. Jeśli bym go o to zapytała, to zamknąłby mnie w mojej sypialni i nie pozwolił opuścić posiadłości…
Trochę w tym momencie dramatyzowałam i zdawałam sobie z tego sprawę, dlatego na załagodzenie niechcianego efektu, posłałam kuzynowi ciepły uśmiech. Zaczęłam powoli prowadzić go w stronę wyjścia, najzwyczajniej w świecie zawracając, aby wrócić tą samą drogą, którą udało nam się tutaj dotrzeć. Akurat ją pamiętałam dokładnie.
- Zdecydowanie łatwiej będzie mi przekonać do tego męża, niżeli ojca… A przynajmniej taką mam nadzieję, to też zależy od tego, na kogo trafię - wzruszyłam ramionami.
Gdyby ojciec zdecydował się oddać mnie w ręce jakiegoś dalszego kuzynostwa, na pewno chciałby mieć i na pewno by miał jakiś wpływ na decyzję na ten temat, gdybym trafiła w ramiona innego mężczyzny, sprawa mogłaby być prostsza.
- Proszę, nie pytaj o nic więcej. Na pewno poinformuje cię w odpowiednim czasie, bo będę prosiła cię w tej sprawie o pomoc - dodałam jeszcze na zakończenie. - A teraz chodźmy, nie chcę, byśmy się spóźnili. Ponoć lord Burke, narzeczony Darcy, ma brać udział, a ja bym chciała zobaczyć, czy jest godny mojej kuzynki.
Uśmiechnęłam się jeszcze radośnie, wyprowadzając Cynerica z ogrodu. To był zły pomysł, aby mówić mu na ten temat cokolwiek, zaszczepiłam w nim tylko ciekawość i zapewne zmartwienie, a nie to było moim celem. Miałam nadzieję, że już niedługo wszystko się wyjaśni.
zt oboje
Za wilczym śladem podążę w zamieć
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
I twoje serce wytropię uparte
Przez gniew i smutek, stwardniałe w kamieńRozpalę usta smagane wiatrem
Rosalie Yaxley
Zawód : doradczyni w zarządzie w Rezerwacie jednorożców w Gloucestershire
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Nienawidzę pająków... dlaczego to nie mogły być motyle?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
sorki, misie, już wracam do regularnego ekspienia!
Wsiąknęliśmy w upstrzoną różami harmonijną zieleń labiryntu.
Eurydice powiedziała mi kiedyś, że jeśli przyłoży się rękę do jego ściany, a ponadto zamiast nici Ariadny zawierzy się własnej dłoni, muskając palcami prawą ścianę, poprowadzi nas ona (ściana, choć trudno nie uznać w tym przypadku, że i dłoń będzie miała swój udział w walnym zwycięstwie) do wyjścia. Jednakże gdyby moja ręka nie należała w tym momencie w pewien sposób do kierującej nią Inary, to chyba nawet wtedy nie chciałbym sprawdzić, czy ma siostra miała rację. Bo wcale nie spieszyło mi się do powrotu na przyjęcie.
- Jesteśmy już zaprawieni w boju - to spore przekłamanie, gdyż tamto starcie z bojem miało niewiele wspólnego - więc może poszłoby nam lepiej... niż ostatnio - odniosłem się do wypowiedzi kuzynki dotyczącej naszego małego tête-à-tête z trollem. Cóż, żywiłem nadzieję, że gdyby jakimś niedorzecznym zrządzeniem losu wichry podobnej przygody znowu nas porwały, to przynajmniej tym razem fundamenty świata nie zostałyby podważone (kto to widział, żeby dziewczynka spieszyła na odsiecz chłopcu!), a mnie zamiast w roli śpiącego królewicza (ocalonego przez walecznego rycerza płci żeńskiej, który to na dodatek bez wątpienia zdradzał swym zachowaniem zalążki kiełkującego w nim obłędu, skoro mała Inarka zamiast wezwać na pomoc dorosłych, rzuciła się na ratunek w pojedynkę) obsadzono by mnie przynajmniej w nieco bardziej zaangażowanej w rozwój wydarzeń roli... chociażby paladyna.
Sam również stanąłem na skraju urwiska, pragnąc znaleźć się jak najbliżej niecodziennego pejzażu.
- Zostańmy tu - ochoczo przystałem na propozycję, bo magia labiryntu zbladła w porównaniu z tym, co działo się w tym momencie na firmamencie - już tylko na zawsze - nie miałem najmniejszej ochoty wracać do rzeczywistości. I choć wiedziałem, że kiedyś musimy się do tego zmusić, to przecież nic się nie stanie, jeśli odwleczemy to w czasie tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Usiadłem na skarpie - stopy błądziły w powietrzu, utraciwszy twardy grunt, o który mogłyby się oprzeć. Po chwili wahania - i uprzednim rzuceniu moim towarzyszkom zapraszającego do przyłączenia się spojrzenia - położyłem się na trawie z rękami założonymi za głową, bym miał lepszy widok na wirujące szaleństwo gwiazd.
Czułem się tak, jakby ktoś zagrał dla mnie utwór, który znałem na wskroś, lecz podczas niespodziewanego interwału w moim życiu z jakiegoś powodu nie słyszałem owego brzmienia już kilka miesięcy - dopiero teraz po raz pierwszy po tak długiej przerwie dotarła do moich uszu ta melodia. Melodia angielskiego nieba nocą.
Ogłuszają mnie wspomnienia, gdy chłonę ją całym sobą, wędrując wzrokiem po ścieżce z gwiazd. - Rzadko kiedy można gołym okiem z taką dokładnością obserwować detale Galaktyki Andromedy - wyzbytym pośpiechu, niemalże leniwym ruchem przyszpiliłem opuszkiem palca jasny punkt na niebie, bo nie byłem pewien, czy po tych kilku latach, podczas których Inara i Wynonna raczej nie miały styczności z Astronomią, wciąż jeszcze bez wahania potrafiły wskazać, gdzie dokładnie znajdowało się wspomniane przeze mnie tonem przesyconym czystą fascynacją ciało niebieskie.
Wsiąknęliśmy w upstrzoną różami harmonijną zieleń labiryntu.
Eurydice powiedziała mi kiedyś, że jeśli przyłoży się rękę do jego ściany, a ponadto zamiast nici Ariadny zawierzy się własnej dłoni, muskając palcami prawą ścianę, poprowadzi nas ona (ściana, choć trudno nie uznać w tym przypadku, że i dłoń będzie miała swój udział w walnym zwycięstwie) do wyjścia. Jednakże gdyby moja ręka nie należała w tym momencie w pewien sposób do kierującej nią Inary, to chyba nawet wtedy nie chciałbym sprawdzić, czy ma siostra miała rację. Bo wcale nie spieszyło mi się do powrotu na przyjęcie.
- Jesteśmy już zaprawieni w boju - to spore przekłamanie, gdyż tamto starcie z bojem miało niewiele wspólnego - więc może poszłoby nam lepiej... niż ostatnio - odniosłem się do wypowiedzi kuzynki dotyczącej naszego małego tête-à-tête z trollem. Cóż, żywiłem nadzieję, że gdyby jakimś niedorzecznym zrządzeniem losu wichry podobnej przygody znowu nas porwały, to przynajmniej tym razem fundamenty świata nie zostałyby podważone (kto to widział, żeby dziewczynka spieszyła na odsiecz chłopcu!), a mnie zamiast w roli śpiącego królewicza (ocalonego przez walecznego rycerza płci żeńskiej, który to na dodatek bez wątpienia zdradzał swym zachowaniem zalążki kiełkującego w nim obłędu, skoro mała Inarka zamiast wezwać na pomoc dorosłych, rzuciła się na ratunek w pojedynkę) obsadzono by mnie przynajmniej w nieco bardziej zaangażowanej w rozwój wydarzeń roli... chociażby paladyna.
Sam również stanąłem na skraju urwiska, pragnąc znaleźć się jak najbliżej niecodziennego pejzażu.
- Zostańmy tu - ochoczo przystałem na propozycję, bo magia labiryntu zbladła w porównaniu z tym, co działo się w tym momencie na firmamencie - już tylko na zawsze - nie miałem najmniejszej ochoty wracać do rzeczywistości. I choć wiedziałem, że kiedyś musimy się do tego zmusić, to przecież nic się nie stanie, jeśli odwleczemy to w czasie tak bardzo, jak to tylko możliwe.
Usiadłem na skarpie - stopy błądziły w powietrzu, utraciwszy twardy grunt, o który mogłyby się oprzeć. Po chwili wahania - i uprzednim rzuceniu moim towarzyszkom zapraszającego do przyłączenia się spojrzenia - położyłem się na trawie z rękami założonymi za głową, bym miał lepszy widok na wirujące szaleństwo gwiazd.
Czułem się tak, jakby ktoś zagrał dla mnie utwór, który znałem na wskroś, lecz podczas niespodziewanego interwału w moim życiu z jakiegoś powodu nie słyszałem owego brzmienia już kilka miesięcy - dopiero teraz po raz pierwszy po tak długiej przerwie dotarła do moich uszu ta melodia. Melodia angielskiego nieba nocą.
Ogłuszają mnie wspomnienia, gdy chłonę ją całym sobą, wędrując wzrokiem po ścieżce z gwiazd. - Rzadko kiedy można gołym okiem z taką dokładnością obserwować detale Galaktyki Andromedy - wyzbytym pośpiechu, niemalże leniwym ruchem przyszpiliłem opuszkiem palca jasny punkt na niebie, bo nie byłem pewien, czy po tych kilku latach, podczas których Inara i Wynonna raczej nie miały styczności z Astronomią, wciąż jeszcze bez wahania potrafiły wskazać, gdzie dokładnie znajdowało się wspomniane przeze mnie tonem przesyconym czystą fascynacją ciało niebieskie.
W altance zatrzymujemy się tylko na chwilę. Zaraz idziemy dalej, mając nadzieję, że uda nam się jako pierwszym dojść do mety. Słyszę jak sugerujesz, że to musi być niedaleko. Mimo to krążymy raz w jedną, raz w drugą stronę. Obieramy jeden z kierunków - dostrzegłszy ścianę z róż musimy wracać. Jest mi przyjemnie, wolałbym jednak dotrzeć na miejsce. Uszczęśliwić cię wygraną oraz bukietem kwiatów, których wcale tak naprawdę nie potrzebujesz. Masz je na wyciągnięcie ręki, znasz tajniki ich hodowli. Czy straciły przez to na niezwykłości? Uważnie się w ciebie wpatruję nawet jeśli widzę jedynie plecy. Zastanawiam się czy nie wpędzasz nas na manowce z powodu obietnicy, którą złożyłem. Prawdopodobnie jawi się ona ciekawiej od samego bukietu szkarłatnych róż. Popełniłem taktyczny błąd, którego już nie naprawię. Staram się o tym nie myśleć wdychając coraz chłodniejsze powietrze naszpikowane słodkim, kwietnym zapachem. Trzymam cię w obawie, że ktoś mógłby dostrzec twoje niestabilne ruchy, spowodowane którymś z kolei kieliszkiem szampana.
Czas oczekiwania na dojście do celu bardzo się dłuży. Mijamy kolejne zakręty, a wszystkie wyglądają jednakowo. Zachodzę w głowę czy to wyjście rzeczywiście istnieje. Może to tylko pic na wodę, a znudzeni goście i tak wypuszczą iskry z różdżki nie mogąc wydostać się z zamkniętej pułapki? Zbyt dużo rozmyślam, zbyt wiele zrzucam na teorie spiskowe pozbawione sensu. Zwyczajnie muszę wybrać adekwatną drogę, która okaże się być strzałem w dziesiątkę. Obstawiam, że nam obojgu nie chce się już błądzić w labiryncie, ale z drugiej strony przeczucie, że jesteśmy blisko i możemy zgarnąć nagrodę nie pozwala na odpuszczenie. Możliwe, że jesteśmy mocno zawzięci. No, ty na pewno, ja to prędzej do towarzystwa.
Zwalniam nieco kroku słysząc groźbę? Prośbę? Obracam głowę w twoją stronę uważnie się przyglądając. Milczę dłuższą chwilę. Skąd, nie czuję żadnej presji! Biorę głęboki wdech kierując się w kolejne rozwidlenie dróg. Modląc się w duchu, żeby to było tym, czego szukamy.
- Twój doping jest nieoceniony - mówię dość cicho, spokojnie. Skręcamy.
Czas oczekiwania na dojście do celu bardzo się dłuży. Mijamy kolejne zakręty, a wszystkie wyglądają jednakowo. Zachodzę w głowę czy to wyjście rzeczywiście istnieje. Może to tylko pic na wodę, a znudzeni goście i tak wypuszczą iskry z różdżki nie mogąc wydostać się z zamkniętej pułapki? Zbyt dużo rozmyślam, zbyt wiele zrzucam na teorie spiskowe pozbawione sensu. Zwyczajnie muszę wybrać adekwatną drogę, która okaże się być strzałem w dziesiątkę. Obstawiam, że nam obojgu nie chce się już błądzić w labiryncie, ale z drugiej strony przeczucie, że jesteśmy blisko i możemy zgarnąć nagrodę nie pozwala na odpuszczenie. Możliwe, że jesteśmy mocno zawzięci. No, ty na pewno, ja to prędzej do towarzystwa.
Zwalniam nieco kroku słysząc groźbę? Prośbę? Obracam głowę w twoją stronę uważnie się przyglądając. Milczę dłuższą chwilę. Skąd, nie czuję żadnej presji! Biorę głęboki wdech kierując się w kolejne rozwidlenie dróg. Modląc się w duchu, żeby to było tym, czego szukamy.
- Twój doping jest nieoceniony - mówię dość cicho, spokojnie. Skręcamy.
Milczenie, cisza grobowa, a jakże wymowna. Zdmuchnęła iskry złudzeń. Zostawiła tło straconych nadziei.
I powiedziała więcej niż słowa.
I powiedziała więcej niż słowa.
Quentin Burke
Zawód : alchemik, ale pomaga u Borgina & Burke'a
Wiek : 29
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Unikaj milczenia
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
z którego zbyt często korzystasz
ono może rozwiązać ci język.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Quentin Burke' has done the following action : rzut kością
'k6' : 6
'k6' : 6
Trudno było po reakcji Darcy Rosier przewidzieć czy malował się na jej twarzy zawód czy radość kiedy - po żmudnym choć momentami przyjemnym spacerze - dotarła wraz z lordem Burkiem do wyjścia z gąszczu krzewów.
Stanęła przy Quentinie, nie puszczając jego ramienia i uniosła wzrok ku górze, krzyżując z nim tęczówki oczu. Uwieńczeniem ich wytrwalej przygody w labiryncie miał być bukiet wręczonych im róz*. Narzeczony złożył jej jednak inną obietnicę, której słodycz właśnie odchodziła w zapomnienie, wraz z rozkosznym zapachem kwiatów, wręczanych jej do rąk. Utrzymała wzrok niebieskich oczu na twarzy mężczyzny i w końcu wspięła się lekko na palcach w górę, aby ucałować z właściwą wdzięcznością jego policzek.
— Jednak udało Ci się nas doprowadzić do końca pokrętnej ścieżki — mruknęła, wciągając zapach pozornego zwycięstwa. Jej wzrok pozostał niewzruszony, podobnie jak ton, kiedy przytrzymując jego ramię, oddała to zwycięstwo jemu, w postaci bukietu najpiękniejszych róż, których kolce, dla odmiany, nie mogły go poranić przez udekorowanie wdzięcznych łodyg, niepozbawionych pięknych, ostrych kolców, a jedynie zabezpieczonych przed ich ostrą naturą.
Uśmiechnęła się do Quentina, w gruncie rzeczy naprawdę zadowolona z drogi jaką ich poprowadził, bardzo sprawnie, skoro zdobyli nagrodę. Błysk w jej oku jednak zgasł, kiedy wypowiedziała następne słowa.
— Nie dowiemy się więc w jaką prośbę miały ułożyć się moje usta. Być może kiedy indziej zrobię z nich jeszcze pożytek.
Tym razem uśmiech był pełen upojonego rozbawienia, jakiego Quentin jeszcze nie widział u Darcy i jakiego inni po nim, lepiej żeby nie widzieli.
Oparła dłoń mocniej na jego ramieniu i odetchnęła, zadowolona z finiszu tej wędrówki.
— Przepraszam. Upojenie, jakim uraczyły nas przyjemności tego ogrodu było chyba za mocne dla kobiecej głowy.
Coś wskazywało na to, że mogła, ale wcale nie musiała mówić o trunku, jakim obdarowano gości weselnych w zgliszczach krzewów.
— Wspominałeś o gonitwie nad wybrzeżem. Nie chcę Cie zatrzymywać.
Przypomniała mu, dając mu pełną swobodę wyboru na obranie następnego kierunku dzisiejszego dnia.
*o ile się nie pomyliłam i nikomu nie zdążyło się jeszcze dojść do końca labiryntu
| ztx2
Stanęła przy Quentinie, nie puszczając jego ramienia i uniosła wzrok ku górze, krzyżując z nim tęczówki oczu. Uwieńczeniem ich wytrwalej przygody w labiryncie miał być bukiet wręczonych im róz*. Narzeczony złożył jej jednak inną obietnicę, której słodycz właśnie odchodziła w zapomnienie, wraz z rozkosznym zapachem kwiatów, wręczanych jej do rąk. Utrzymała wzrok niebieskich oczu na twarzy mężczyzny i w końcu wspięła się lekko na palcach w górę, aby ucałować z właściwą wdzięcznością jego policzek.
— Jednak udało Ci się nas doprowadzić do końca pokrętnej ścieżki — mruknęła, wciągając zapach pozornego zwycięstwa. Jej wzrok pozostał niewzruszony, podobnie jak ton, kiedy przytrzymując jego ramię, oddała to zwycięstwo jemu, w postaci bukietu najpiękniejszych róż, których kolce, dla odmiany, nie mogły go poranić przez udekorowanie wdzięcznych łodyg, niepozbawionych pięknych, ostrych kolców, a jedynie zabezpieczonych przed ich ostrą naturą.
Uśmiechnęła się do Quentina, w gruncie rzeczy naprawdę zadowolona z drogi jaką ich poprowadził, bardzo sprawnie, skoro zdobyli nagrodę. Błysk w jej oku jednak zgasł, kiedy wypowiedziała następne słowa.
— Nie dowiemy się więc w jaką prośbę miały ułożyć się moje usta. Być może kiedy indziej zrobię z nich jeszcze pożytek.
Tym razem uśmiech był pełen upojonego rozbawienia, jakiego Quentin jeszcze nie widział u Darcy i jakiego inni po nim, lepiej żeby nie widzieli.
Oparła dłoń mocniej na jego ramieniu i odetchnęła, zadowolona z finiszu tej wędrówki.
— Przepraszam. Upojenie, jakim uraczyły nas przyjemności tego ogrodu było chyba za mocne dla kobiecej głowy.
Coś wskazywało na to, że mogła, ale wcale nie musiała mówić o trunku, jakim obdarowano gości weselnych w zgliszczach krzewów.
— Wspominałeś o gonitwie nad wybrzeżem. Nie chcę Cie zatrzymywać.
Przypomniała mu, dając mu pełną swobodę wyboru na obranie następnego kierunku dzisiejszego dnia.
*o ile się nie pomyliłam i nikomu nie zdążyło się jeszcze dojść do końca labiryntu
| ztx2
Darcy Rosier
Zawód : hipnotyzerka w rodowym rezerwacie w Kent
Wiek : 22 lata
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zaręczona
Jeśli ktoś uprawia ze znawstwem sztukę perswazji, powinien wpierw wzbudzić ciekawość, później połechtać próżność, by wreszcie odwołać się do sumienia lub dobroci.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wnikliwa obserwacja obiektu zawsze przynosiła jakieś skutki, a to, czy wiedza z nich płynąca była zadowalająca zależało od samego obiektu i spostrzegawczości obserwatora. Ramsey nie lekceważył dla większości mało znaczących szczegółów, detali, najdrobniejszych zmian, szczególnie tych, które przejawiały się w sytuacjach stresujących, niebezpiecznych. To wtedy człowiek zaczynał kierować się instynktem samozachowawczym, odkładając na bok racjonalne myślenie, często zapominając o przybranej wcześnej pozie. Popełniał błędy, które czasem próbował zatuszować, sądząc, że nikt nie zauważył. Nie wyprowadzał ich z błędu. Przyłapani na gorącym uczynku pilnowali się bardziej, zmieniali taktykę. Być może nie znał ich tak naprawdę, nie był świadkiem wzlotów i radosnych chwil, które wyciskały z nich łzy. Ale w twarzach odnajdywał szczerość i obłudę lepiej niż w słowach, które mogły znaczyć tak wiele i nic zarazem. Teraz, gdy obserwował Harriett nie dostrzegł żadnej zmarszczki, która przełamałaby jej idealny wizerunek. Jej uroda była zajmująca, pochłaniała, pchała w zatracenie, ale nawet na jej najpiękniejsze oblicze czasem coś rzucało cień troski lub smutku. Jej lazurowe oczy błyszczały w inny sposób niż wtedy, gdy się śmiała, a jej usta odmienne wyginały się w szczerym śmiechu i wystudiowanej minie, mającej zadowolić wszystkich i zniechęcić do zadawania pytań. To były niuanse, które można było dostrzec patrząc na nią długo i wnikliwe, nawet ostatecznie zyskując opinię bezczelnego. Jednak nie obłapiał jej wzrokiem. Tego popołudnia wystarczyło mu kilka ukradkowych spojrzeń na jej twarz i dłonie, które odnalazły zajęcie w jego ramieniu i trzymanym zgrabnie kieliszku.
— Wciąż nie ma pewności, że ekipa poszukiwawcza zdołałby do nas dotrzeć. Obawiam się, że wyczerpałbym swój limit spotkań z Tobą, a wtedy nie pozostałoby mi nic innego jak porwanie Cię i zachowanie dla siebie z obawy, że nie zechcesz mnie już więcej widzieć— odpowiedział żartobliwie, rozglądając się po labiryncie. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie się znajdują i czy pozostała im daleka droga do ukończenia wyzwania. Jemu to nie przeszkadzało. Nie miał na ten wieczór innych planów, a sam starał się trzymać z dala od parkietu, który zdecydowanie nie był najprzyjemniejszym miejscem, w którym chciał się znaleźć.
— Oczywiście — odpowiedział miękko, nie kłując jej bardziej. Wystarczyło, że wiedziała, iż przed nim nie musi niczego udawać. Nie podjął jej towarzystwa po to, by ją torturować, gdyż wolał spędzić czas w miłej dla nich obojga atmosferze. Wolał jednak ujrzeć prawdziwą Harriett. — Nie mam pojęcia czego tak naprawdę pragniesz, Hattie— odpowiedział enigmatycznie, spoglądając na nią. Pragnął choćby na moment wyłapać jej wzrok i ściągnąć go ku sobie. Nie musiała się ukryć. Wystarczyło, że kryła w sobie coś bardzo cennego, co utrudniało jej swobodne zachowanie w tym miejscu, przeżywanie wszystkiego tak jak inni.
Zamyślił się na moment, prowadząc ją ścieżkami labiryntu.
— Nie sądziłem, że jeśli przyjmiesz zaproszenie przybrana maska będzie tak perfekcyjnie trzymać się twej twarzy. Ale ludzie czasem się mylą. Ja również. — Uniósł lekko brwi, nim postanowił kontynuować. — Wybacz mi, nie chcę być nieznośny. Nie masz przecież powodu, by odmawiać pojawienia się na ślubie Tristana.
Uniósł kieliszek i upił łyk trunku, przyciągając ramię, którego trzymała się Harriett bliżej własnego ciała.
— Przy mnie nie musisz się uśmiechać. Tylko jeśli chcesz — zapewnił ją, przelotnie zerkając w jej kierunku, by znów się rozejrzeć. Miał wrażenie, że błądzą w kółko bez celu, lecz wszystkie różane korytarze wyglądały podobnie. Gdzieś wewnętrznie był bliski sięgnięciu po różdżkę i wydostaniu się stąd na własną rękę i pewnie uczyniłby to, gdyby nie obecność Harriett, która skutecznie umilała upływający czas. — Jak się miewa Charlie?
— Wciąż nie ma pewności, że ekipa poszukiwawcza zdołałby do nas dotrzeć. Obawiam się, że wyczerpałbym swój limit spotkań z Tobą, a wtedy nie pozostałoby mi nic innego jak porwanie Cię i zachowanie dla siebie z obawy, że nie zechcesz mnie już więcej widzieć— odpowiedział żartobliwie, rozglądając się po labiryncie. Nie miał zielonego pojęcia, gdzie się znajdują i czy pozostała im daleka droga do ukończenia wyzwania. Jemu to nie przeszkadzało. Nie miał na ten wieczór innych planów, a sam starał się trzymać z dala od parkietu, który zdecydowanie nie był najprzyjemniejszym miejscem, w którym chciał się znaleźć.
— Oczywiście — odpowiedział miękko, nie kłując jej bardziej. Wystarczyło, że wiedziała, iż przed nim nie musi niczego udawać. Nie podjął jej towarzystwa po to, by ją torturować, gdyż wolał spędzić czas w miłej dla nich obojga atmosferze. Wolał jednak ujrzeć prawdziwą Harriett. — Nie mam pojęcia czego tak naprawdę pragniesz, Hattie— odpowiedział enigmatycznie, spoglądając na nią. Pragnął choćby na moment wyłapać jej wzrok i ściągnąć go ku sobie. Nie musiała się ukryć. Wystarczyło, że kryła w sobie coś bardzo cennego, co utrudniało jej swobodne zachowanie w tym miejscu, przeżywanie wszystkiego tak jak inni.
Zamyślił się na moment, prowadząc ją ścieżkami labiryntu.
— Nie sądziłem, że jeśli przyjmiesz zaproszenie przybrana maska będzie tak perfekcyjnie trzymać się twej twarzy. Ale ludzie czasem się mylą. Ja również. — Uniósł lekko brwi, nim postanowił kontynuować. — Wybacz mi, nie chcę być nieznośny. Nie masz przecież powodu, by odmawiać pojawienia się na ślubie Tristana.
Uniósł kieliszek i upił łyk trunku, przyciągając ramię, którego trzymała się Harriett bliżej własnego ciała.
— Przy mnie nie musisz się uśmiechać. Tylko jeśli chcesz — zapewnił ją, przelotnie zerkając w jej kierunku, by znów się rozejrzeć. Miał wrażenie, że błądzą w kółko bez celu, lecz wszystkie różane korytarze wyglądały podobnie. Gdzieś wewnętrznie był bliski sięgnięciu po różdżkę i wydostaniu się stąd na własną rękę i pewnie uczyniłby to, gdyby nie obecność Harriett, która skutecznie umilała upływający czas. — Jak się miewa Charlie?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Była doskonale świadoma swojej nieidealności, większości popełnianych błędów, drobnych rys i pęknięć na gładkim lustrze jej integralności - może właśnie to sprawiało, że nie brnęła ślepo przed siebie, święcie przekonana o własnej nieomylności i karmiąca się nieprawdziwym przeświadczeniem, że nic nie może pójść nie po jej myśli. Chociaż nigdy nie uważała się za osobę przesadnie asekurancką, na przestrzeni lat wytraciła gdzieś częściowo szaleńczą nieroztropność płynącą z wiary w to, że dobre intencje muszą zapewniać sukces, niezależnie od wszystkiego. Stąpała ostrożniej, unikając nadmiernej ekspozycji i powielania błędów, a z drugiej strony z tyłu jej głowy odzywał się czasem przytłumiony głos, mówiący, że niemalże nastoletnie poddenerwowanie jest absolutnie zbędne, że w niektórych przypadkach nie jest już w stanie zaskoczyć bardziej niż zaskoczyła wcześniej. Ramsey musiał być właśnie jednym z tych przypadków, a jedyne, co trzeba było zrobić, by zyskać pełną swobodę w jego towarzystwie, to przejrzeć na oczy. Widział kiedyś jej serce, co mogło być bardziej intymnego od tego?
- Porwanie? - powtórzyła rozbawionym tonem i był to najprawdopodobniej pierwszy i ostatni raz w życiu, kiedy wypowiadała to słowo w żartobliwej nucie. - Nigdy nie posądzałabym cię o tak skrajną zachłanność, ale zdaje się, że w takim razie winnam ci pogratulować planu, w bocznej alejce nikt nawet nie zauważy mojego zniknięcia - oznajmiła niezbyt poważnie, nieświadoma tego, jak dalece się myli, z góry zakładając, że Mulciber nie porwałby się na uprowadzanie kogokolwiek. Nie wiedziała już sama jak długo błądzą w labiryncie wąskich ścieżek, ale niespieszno jej było do wyjścia. Gęste krzewy oddzielały od nich zgiełk, którego nie brakowało jej ani trochę, gdy upajała się słodkim zapachem róż, myśli skupiając całkowicie na swoim towarzyszu i na najbliższych paru jardach. Więc jednak ograniczenia bywały wyzwalające.
Nie mam pojęcia czego tak naprawdę pragniesz, Hattie. Była zatem ich dwójka. Uśmiechnęła się krótko, a w jej policzkach pojawiły się urokliwe dołeczki. Nie otworzyła ust, by wypowiedzieć te rozczarowujące słowa, werbalizujące jej całkiem przyziemne pragnienia i tym samym stawiającej ją w równym szeregu z resztą szarej masy; to przecież psułoby wszystko. Zamiast tego przystanęła na chwilę w miejscu, zwracając się w kierunku mężczyzny. - Jak myślisz, jakie pragnienia by do mnie pasowały? Co widzisz w moich oczach, gdy na mnie patrzysz? - zapytała, wciąż wyginając usta w linię rozbawienia, unosząc przy tym nieco podbródek, jakby właśnie odkrywała w sobie nowe pokłady pewności siebie - a może wręcz rzucała wyzwanie.
- Nie mylisz się. Jeśli jeszcze tego nie widzisz, wynika to tylko z twojej uprzejmości - widział to, musiał widzieć chociażby w momencie, w którym ominęła składanie życzeń, by zniknąć w ukwieconym azylu, nie było więc sensu dłużej brnąć w zaprzeczenie. - Tristan Rosier porzuca stan kawalerski, to koniec pewnej ery. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie była tego świadkiem, nie zobaczyła na własne oczy tego, czy jest szczęśliwy - nie kłamała, w gruncie rzeczy właśnie o to chodziło - chociaż ukłucie dawnych wspomnień wymieszanych z zazdrością o to, czego nigdy nie mogła mieć było nieprzyjemne, miało również właściwości otrzeźwiające i było w stanie dać jej to, czego potrzebowała, by ostatecznie zamknąć rozdział. Przycisnęła wargi do krawędzi kieliszka, by upić łyk jego zawartości, a na jej ustach po raz kolejny zatańczył uśmiech; ciepło bijące od jego ciała było zaskakująco kojące. Skinęła głową, nie komentując już wylewniej jego zapewnienia, choć jej jaśniejąca w rozpogodzeniu twarz była komentarzem sam w sobie. - Rośnie jak na drożdżach. Jeszcze trochę i cię przerośnie, o mnie już nie wspominając - odpowiedziała beztrosko, kontynuując spacer w wybranym przez Ramseya kierunku. Nie chciała już wcale, by zielone korytarze znalazły swój koniec, nie, kiedy ich wnętrze zapewniało komfort obcy tłumnie obleganym salonom Rosierów.
- Porwanie? - powtórzyła rozbawionym tonem i był to najprawdopodobniej pierwszy i ostatni raz w życiu, kiedy wypowiadała to słowo w żartobliwej nucie. - Nigdy nie posądzałabym cię o tak skrajną zachłanność, ale zdaje się, że w takim razie winnam ci pogratulować planu, w bocznej alejce nikt nawet nie zauważy mojego zniknięcia - oznajmiła niezbyt poważnie, nieświadoma tego, jak dalece się myli, z góry zakładając, że Mulciber nie porwałby się na uprowadzanie kogokolwiek. Nie wiedziała już sama jak długo błądzą w labiryncie wąskich ścieżek, ale niespieszno jej było do wyjścia. Gęste krzewy oddzielały od nich zgiełk, którego nie brakowało jej ani trochę, gdy upajała się słodkim zapachem róż, myśli skupiając całkowicie na swoim towarzyszu i na najbliższych paru jardach. Więc jednak ograniczenia bywały wyzwalające.
Nie mam pojęcia czego tak naprawdę pragniesz, Hattie. Była zatem ich dwójka. Uśmiechnęła się krótko, a w jej policzkach pojawiły się urokliwe dołeczki. Nie otworzyła ust, by wypowiedzieć te rozczarowujące słowa, werbalizujące jej całkiem przyziemne pragnienia i tym samym stawiającej ją w równym szeregu z resztą szarej masy; to przecież psułoby wszystko. Zamiast tego przystanęła na chwilę w miejscu, zwracając się w kierunku mężczyzny. - Jak myślisz, jakie pragnienia by do mnie pasowały? Co widzisz w moich oczach, gdy na mnie patrzysz? - zapytała, wciąż wyginając usta w linię rozbawienia, unosząc przy tym nieco podbródek, jakby właśnie odkrywała w sobie nowe pokłady pewności siebie - a może wręcz rzucała wyzwanie.
- Nie mylisz się. Jeśli jeszcze tego nie widzisz, wynika to tylko z twojej uprzejmości - widział to, musiał widzieć chociażby w momencie, w którym ominęła składanie życzeń, by zniknąć w ukwieconym azylu, nie było więc sensu dłużej brnąć w zaprzeczenie. - Tristan Rosier porzuca stan kawalerski, to koniec pewnej ery. Nie wybaczyłabym sobie, gdybym nie była tego świadkiem, nie zobaczyła na własne oczy tego, czy jest szczęśliwy - nie kłamała, w gruncie rzeczy właśnie o to chodziło - chociaż ukłucie dawnych wspomnień wymieszanych z zazdrością o to, czego nigdy nie mogła mieć było nieprzyjemne, miało również właściwości otrzeźwiające i było w stanie dać jej to, czego potrzebowała, by ostatecznie zamknąć rozdział. Przycisnęła wargi do krawędzi kieliszka, by upić łyk jego zawartości, a na jej ustach po raz kolejny zatańczył uśmiech; ciepło bijące od jego ciała było zaskakująco kojące. Skinęła głową, nie komentując już wylewniej jego zapewnienia, choć jej jaśniejąca w rozpogodzeniu twarz była komentarzem sam w sobie. - Rośnie jak na drożdżach. Jeszcze trochę i cię przerośnie, o mnie już nie wspominając - odpowiedziała beztrosko, kontynuując spacer w wybranym przez Ramseya kierunku. Nie chciała już wcale, by zielone korytarze znalazły swój koniec, nie, kiedy ich wnętrze zapewniało komfort obcy tłumnie obleganym salonom Rosierów.
I'm just gonna keep callin' your name
until you come back home
until you come back home
Harriett Lovegood
Zawód : spadająca gwiazda, ponurak
Wiek : 27
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
stars kiss my palms and whisper ‘take care my love,
all bright things must burn’
all bright things must burn’
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Półwila
Nieaktywni
Ogrody
Szybka odpowiedź