Przy kontuarze
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★★ [bylobrzydkobedzieladnie]
Przy kontuarze
Klub umiejscowiony przy jednej z głównych ulic otwiera się dopiero po zmroku; przy wejściu sprawdzane są dokumenty - wpuszczane są osoby wyłącznie pełnoletnie - oraz ubiór, wymagane są formalne szaty czarodziejskie. Przy szatni urzęduje pucybut, który dba o obuwie gości.
Wnętrze klubu urządzone jest w eleganckim stylu, stoliki są nieduże, przeznaczone dla najwyżej czterech osób. Na półkach za barem da się dostrzec różnokolorowe trunki, królują wykwintne drinki i likiery.
Kluczowym elementem klubu jest jednak scena, na której co wieczór odbywają się pokazy burleski, a w niektóre dni również występy bardziej cenionych gwiazd muzyki i kabaretu.
Wnętrze klubu urządzone jest w eleganckim stylu, stoliki są nieduże, przeznaczone dla najwyżej czterech osób. Na półkach za barem da się dostrzec różnokolorowe trunki, królują wykwintne drinki i likiery.
Kluczowym elementem klubu jest jednak scena, na której co wieczór odbywają się pokazy burleski, a w niektóre dni również występy bardziej cenionych gwiazd muzyki i kabaretu.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:52, w całości zmieniany 1 raz
Mój drogi rozpoczynające jej wypowiedź brzmiało jak subtelna uwaga, która w momencie go rozbawiła. Spojrzał na nią odruchowo, pociągnięty w jej stronę zaintrygowaniem i uniósł brew, wysłuchując jej słów. Nie była zagorzałą feministką i to sprawiało, że nie rodziła w nim agresji i niechęci. Nie była jednak potulną, naiwną gąską, która układała się pod życzeniem przyszłego męża, dzięki czemu w chwili stawała się bardziej interesująca i godna do rozmowy z nim. Śmiało mógł stwierdzić, że praktycznie od samego początku jawiła się dla niego jako godna kandydatka na żonę. Spełniała wiele kryteriów idealnej kobiety, przynajmniej dla kogoś kto miał światopogląd pokroju Mulcibera.
— Oczywiście — skwitował, obniżając nieco głowę. — Mam prawdziwe szczęście, dlatego nie zamierzam pozostać niewdzięcznikiem. Jesteś niczym miód na moje serce, lady Ollivander — odpowiedział jej szarmancko, uśmiechając się jednostronnie przy tym. Zachowywał nutę tajemniczości i kłamstwa, balansując na granicy prawdy i fałszu, bo przecież... czy o kimś takim jak on można mówić, iż posiadał serce? Na każdym kroku udowadniał, że jego umysł odpowiadał za całe jego życie, sprowadzając ten jeden organ do funkcji utrzymywania przy życiu.
Z przyjemnością obserwował tańczące na scenie tancerki, które były prawdziwą przyjemnością dla męskiego, ale jak Katya udowadniała również damskiego oka. To jednak ona wydawała mu się bardziej ciekawa, kiedy słodka buzia pozostawała zwrócona w stronę sceny, a delikatna dłoń wyznaczała tajemnicze ścieżki po obojczykach i dekolcie. Wyglądała zmysłowo, ponętnie, pozostając dziewczęco rozkoszna i niewinna. Niewinna do tego stopnia, iż myśl o tym iż miał zmienić ten stan rzeczy stawała się najbardziej podniecająca ze wszystkich. Bo kiedy zamknie ją w swoich ramionach na dobre, a ich dłonie złączy przysięga przestanie być tą samą, nieświadomą swoich walorów małą kokietką. Jej słodycz zostanie spita przez Ramseyowe wargi, wyssana powoli, a wypełni ją świadomość własnego ciała i siły, jaką emanowała. Stanie się równie brudna i wiecznie głodna nowych doznań, dzięki czemu... będzie z łatwością sama sięgać po to, czego pragnie.
— Śmiałe słowa. Dlaczegóż jednak miałbym panienkę wyrzucać, kiedy to ja byłem gościem zdanym na panienki łaskę? Jeśli pragnęła panienka mojego towarzystwa to skorzystałem z tego, pragnąc tego samego od pierwszej chwili, gdy Cię ujrzałem, lady Ollivander — odparł cicho, nieprzerwanie przyglądając się jej profilowi, a po chwili jej wargom, gdy zwróciła ku niemu swoją twarzyczkę. Oczywiście nie był do końca szczery, gdyż nie chciał tego małżeństwa równie mocno co ona, lecz teraz? Przestało go to mierzić, a zaczęło sprawiać przyjemność. Podniecająca gra dwóch stron, które powoli przekonują się do tego, iż są sobie przeznaczeni, a skrajna odmienność charakterów jest w stanie doprowadzić ich na wyżyty ekstazy lub... śmierci. — Wypieki na panienki policzkach są jak najpiękniejsza wizytówka. Wrażliwość jaką się cechujesz, milady, jest zadziwiająca, ale i... niezwykła. Nie chciałbym abyś to traciła, wszak jest to dla mnie najlepszą informacją, że moje czyny nie pozostają bez echa . — Zdawał się niemalże szeptać, a dźwięk jego głosu zlewać się z grająca melodią. Dzięki temu mógł być słyszalny jedynie dla niej, szczególnie jeśli obserwowała ruch jego warg, aby dobrze go zrozumieć. Przeniósł wzrok na jej dekolt, tak bardzo chcąc znaleźć się teraz gdzie indziej i co innego robić, niż tkwić tu na przedstawieniu, które jedynie pobudzało jego zmysły. Wodził wzrokiem za jej palcami, które równie dobrze mogliby zamienić na drobne pocałunki jego warg, które schodziłyby nisko, na kształtne piersi, które unosiły się i opadały pod miarowmi oddechami piersi wyrywającej się z cienkiego, niezbyt sztywnego gorsetu. Jak szybko zajęłoby mu rozsznurowanie go i wyzwolenie jej ciała z krępującego ubioru? Ledwie chwilę.
Kiedy dotknęła jego przegubu, poruszył lekko palcami, odwracając wzrok na scenę i obserwując to, co się na niej działo. Starał się skupić na tym, co działo się przed nim, a nie obok, gdy jej subtelna dłoń spoczęła na jego udzie w tak subtelnym i pozoru niewinnym dotyku, a jednak lekkiej pieszczocie. Poruszała palcami, jawnie go prowokując, ale nie spojrzał na nią, twardo utrzymując wzrok przed sobą, choć przygryzł policzek od środka. Oddech lekko mu się spłycił bo ciało reagowało samoistnie na jej bliskość, nawet jeśli starał się nie dać po sobie poznać, że go to w jakikolwiek sposób rusza.
— Wierzy panienka, że nic się nie zmieni? Nie sądziłem, że pragnie pani tego samego, co dotykało ją przez wiele lat, a zmiany, ułudy wolności i szczęścia, które do tej pory dawały jedynie podróże — odpowiedział jeszcze, i przeczuwając, że ktoś się zbliża do nich odwrócił głowę. Dostrzegł kelnera z tacą, który skupiony na swoim zadaniu zdawał się nie zauważać świata. Prawdziwym zrządzeniem losu było to, że potknął się i poleciał wprost na stolik przyszłego Państwa Młodych. Ramsey poderwał się gwałtownie do góry, chcąc uniknąć oblania jakimkolwiek trunkiem, lecz i dobry refleks nie uchronił go przed tym, aby wino z własnego stolika splamiło jego koszulę. W pierwszej jednaj chwili, gdy trzask spadającej tacy i tłuczonego szkła rozbrzmiał po sali, spojrzał na narzeczoną, wyciagając ku niej dłoń.
— Wszystko w porządku?— spytał z niecodzienną (jakże wyuczoną) troską, przytrzymując lady z dala od źródła całego zamieszania. Zacisnął szczękę nerwowo, starając się nie dać puścić nerwom przy przyszłej żonie i nadepnąć młodemu chłopakowi wprost na dłoń, gdy przepraszał i bąkał coś pod nosem, zbierając resztki szkła. — Mam nadzieje, że nie ucierpiała panienka przez niezdarność tutejszej obsługi — wysyczał przez zaciśnięte zęby, przenosząc wzrok na elegancko ubraną kupkę marności, która kajała się pod jego nogami. Rozejrzał się po sali, szukając innego stolika i błyskawicznie dostrzegł jeden gdzieś na uboczu w rogu sali, dość daleko od sceny niefortunnie, ale nie było co zwlekać, skoro i tak zamieszanie ściągnęło ku nim wzrok większości. — Chodźmy — zaproponował, ujmując dłoń narzeczonej i pociągnął ją delikatnie w tamtym kierunku. Zatrzymał się dopiero przy ładnie nakrytym stoliku, na samym końcu, odsuwając jej krzesło. Wtedy też dostrzegł brzydka plamę na koszuli, która odznaczała się na jego brzuchu. — Wybaczysz mi na moment, moja droga? Zamówię wino i zrobię z tym tylko porządek — odparł już bez złości, uśmiechając się lekko i unosząc wzrok na jej błyszczące oczy.
— Oczywiście — skwitował, obniżając nieco głowę. — Mam prawdziwe szczęście, dlatego nie zamierzam pozostać niewdzięcznikiem. Jesteś niczym miód na moje serce, lady Ollivander — odpowiedział jej szarmancko, uśmiechając się jednostronnie przy tym. Zachowywał nutę tajemniczości i kłamstwa, balansując na granicy prawdy i fałszu, bo przecież... czy o kimś takim jak on można mówić, iż posiadał serce? Na każdym kroku udowadniał, że jego umysł odpowiadał za całe jego życie, sprowadzając ten jeden organ do funkcji utrzymywania przy życiu.
Z przyjemnością obserwował tańczące na scenie tancerki, które były prawdziwą przyjemnością dla męskiego, ale jak Katya udowadniała również damskiego oka. To jednak ona wydawała mu się bardziej ciekawa, kiedy słodka buzia pozostawała zwrócona w stronę sceny, a delikatna dłoń wyznaczała tajemnicze ścieżki po obojczykach i dekolcie. Wyglądała zmysłowo, ponętnie, pozostając dziewczęco rozkoszna i niewinna. Niewinna do tego stopnia, iż myśl o tym iż miał zmienić ten stan rzeczy stawała się najbardziej podniecająca ze wszystkich. Bo kiedy zamknie ją w swoich ramionach na dobre, a ich dłonie złączy przysięga przestanie być tą samą, nieświadomą swoich walorów małą kokietką. Jej słodycz zostanie spita przez Ramseyowe wargi, wyssana powoli, a wypełni ją świadomość własnego ciała i siły, jaką emanowała. Stanie się równie brudna i wiecznie głodna nowych doznań, dzięki czemu... będzie z łatwością sama sięgać po to, czego pragnie.
— Śmiałe słowa. Dlaczegóż jednak miałbym panienkę wyrzucać, kiedy to ja byłem gościem zdanym na panienki łaskę? Jeśli pragnęła panienka mojego towarzystwa to skorzystałem z tego, pragnąc tego samego od pierwszej chwili, gdy Cię ujrzałem, lady Ollivander — odparł cicho, nieprzerwanie przyglądając się jej profilowi, a po chwili jej wargom, gdy zwróciła ku niemu swoją twarzyczkę. Oczywiście nie był do końca szczery, gdyż nie chciał tego małżeństwa równie mocno co ona, lecz teraz? Przestało go to mierzić, a zaczęło sprawiać przyjemność. Podniecająca gra dwóch stron, które powoli przekonują się do tego, iż są sobie przeznaczeni, a skrajna odmienność charakterów jest w stanie doprowadzić ich na wyżyty ekstazy lub... śmierci. — Wypieki na panienki policzkach są jak najpiękniejsza wizytówka. Wrażliwość jaką się cechujesz, milady, jest zadziwiająca, ale i... niezwykła. Nie chciałbym abyś to traciła, wszak jest to dla mnie najlepszą informacją, że moje czyny nie pozostają bez echa . — Zdawał się niemalże szeptać, a dźwięk jego głosu zlewać się z grająca melodią. Dzięki temu mógł być słyszalny jedynie dla niej, szczególnie jeśli obserwowała ruch jego warg, aby dobrze go zrozumieć. Przeniósł wzrok na jej dekolt, tak bardzo chcąc znaleźć się teraz gdzie indziej i co innego robić, niż tkwić tu na przedstawieniu, które jedynie pobudzało jego zmysły. Wodził wzrokiem za jej palcami, które równie dobrze mogliby zamienić na drobne pocałunki jego warg, które schodziłyby nisko, na kształtne piersi, które unosiły się i opadały pod miarowmi oddechami piersi wyrywającej się z cienkiego, niezbyt sztywnego gorsetu. Jak szybko zajęłoby mu rozsznurowanie go i wyzwolenie jej ciała z krępującego ubioru? Ledwie chwilę.
Kiedy dotknęła jego przegubu, poruszył lekko palcami, odwracając wzrok na scenę i obserwując to, co się na niej działo. Starał się skupić na tym, co działo się przed nim, a nie obok, gdy jej subtelna dłoń spoczęła na jego udzie w tak subtelnym i pozoru niewinnym dotyku, a jednak lekkiej pieszczocie. Poruszała palcami, jawnie go prowokując, ale nie spojrzał na nią, twardo utrzymując wzrok przed sobą, choć przygryzł policzek od środka. Oddech lekko mu się spłycił bo ciało reagowało samoistnie na jej bliskość, nawet jeśli starał się nie dać po sobie poznać, że go to w jakikolwiek sposób rusza.
— Wierzy panienka, że nic się nie zmieni? Nie sądziłem, że pragnie pani tego samego, co dotykało ją przez wiele lat, a zmiany, ułudy wolności i szczęścia, które do tej pory dawały jedynie podróże — odpowiedział jeszcze, i przeczuwając, że ktoś się zbliża do nich odwrócił głowę. Dostrzegł kelnera z tacą, który skupiony na swoim zadaniu zdawał się nie zauważać świata. Prawdziwym zrządzeniem losu było to, że potknął się i poleciał wprost na stolik przyszłego Państwa Młodych. Ramsey poderwał się gwałtownie do góry, chcąc uniknąć oblania jakimkolwiek trunkiem, lecz i dobry refleks nie uchronił go przed tym, aby wino z własnego stolika splamiło jego koszulę. W pierwszej jednaj chwili, gdy trzask spadającej tacy i tłuczonego szkła rozbrzmiał po sali, spojrzał na narzeczoną, wyciagając ku niej dłoń.
— Wszystko w porządku?— spytał z niecodzienną (jakże wyuczoną) troską, przytrzymując lady z dala od źródła całego zamieszania. Zacisnął szczękę nerwowo, starając się nie dać puścić nerwom przy przyszłej żonie i nadepnąć młodemu chłopakowi wprost na dłoń, gdy przepraszał i bąkał coś pod nosem, zbierając resztki szkła. — Mam nadzieje, że nie ucierpiała panienka przez niezdarność tutejszej obsługi — wysyczał przez zaciśnięte zęby, przenosząc wzrok na elegancko ubraną kupkę marności, która kajała się pod jego nogami. Rozejrzał się po sali, szukając innego stolika i błyskawicznie dostrzegł jeden gdzieś na uboczu w rogu sali, dość daleko od sceny niefortunnie, ale nie było co zwlekać, skoro i tak zamieszanie ściągnęło ku nim wzrok większości. — Chodźmy — zaproponował, ujmując dłoń narzeczonej i pociągnął ją delikatnie w tamtym kierunku. Zatrzymał się dopiero przy ładnie nakrytym stoliku, na samym końcu, odsuwając jej krzesło. Wtedy też dostrzegł brzydka plamę na koszuli, która odznaczała się na jego brzuchu. — Wybaczysz mi na moment, moja droga? Zamówię wino i zrobię z tym tylko porządek — odparł już bez złości, uśmiechając się lekko i unosząc wzrok na jej błyszczące oczy.
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Katya lubiła zadzierać nosa i pokazywać, że może mieć racje, której prawdopodobnie wcale nie ma, ale z powodu, że jest kobietą, to trzeba jej ustąpić. Znieważenie jej jako osoby i zignorowanie, gdy coś mówi mogło być powodem do rozpętania wojny, a przecież tak bardzo chciała tego uniknąć. Wzbudzając zatem zaintrygowanie w Ramseyu, zyskiwała odrobinę szansy na to, że jednak nie jest dla niego męcząca i nudna, a wręcz przeciwnie. On sam sprawiał, że chciała go obserwować, uczyć i zadawać masę bezsensownych pytań, które posiadają absurdalne odpowiedzi. Był człowiekiem o stu twarzach i ani jednej konkretnej, ale ta, którą jej pokazywał niemal ciągle sprawiła, że szukała tego jeszcze wytrwalej, bo jako szarmancki, urokliwy i niezwykle pewny siebie przedstawiciel płci męskiej uzyskał szacunek kobiety, która wymagała argumentów do tego, by ten respekt ofiarować.
Cóż wiec zrobiłeś, mój słodki Królu, że dostałeś to od razu?
-Gdybyś postanowił być jednak niewdzięcznikiem... Honorowo uprzedzam, że... - zawiesiła głos, gdy nieznacznie nachyliła się w stronę narzeczonego i posłała mu szeroki uśmiech. -Dostanie to ktoś inny - i nie żartowała. Była śmiertelnie poważna, a bezczelnie mówienie mu, że otacza się mężczyznami miało jedynie odniesienie do jego bliskich kontaktów z kobietami. Dla niej oczywistym było, że granica smaku istniała, toteż swoich adoratorów zamykała w słownym flircie i nie pozwalała przekraczać barier bliskości. Przedarcie się przez tą jedną konkretną posiadał tylko Ramsey, który w rozkoszny sposób sprawiał, że Katya pragnęła poznać wszelki smaki płynące z obcowania i intymności, która winna ich połączyć już niebawem. Czekała cierpliwie, ale wszystko w niej narastało, a potrzeba sprowadzenia fali upustu z dalekich otchłani umysłu była potężna. Każdym spojrzeniem, uśmiechem, subtelnym ruchem i trzepotem długich rzęs zachęcała do tego, by się nie powstrzymywał, ale podsycanie ognia, o którym wspominał zdawało się być dużo ciekawsze niż rozchylenie ud i sprowadzenie tego do zwierzęcego zaspokojenia.
-Nie wiem dlaczego wtedy przyszłam. Może byłam niesiona ciekawością i próbą zrozumienia tego, co się powinno między nami wydarzyć? Sądzisz, że popełniłam błąd? To co ze mną zrobiłeś było... - zawiesiła głos i przełknęła ślinę, a kolejny rumieniec oblał jej dziewczęcą buzię. -Nietypowe... Moje reakcje, te łzy i drżenie ciała sprawiło, że nie potrafię tego pojąć. To będzie mi pan czynił, kiedy już zostanę pańską żoną? - zapytała bez ogródek, bo nie czuła krępacji w prostym pytaniu. Chciała wiedzieć, czy po raz kolejny poczucie skraj emocjonalnej przepaści, bo jeśli tak - musiała się przygotować. Wiedziała, że to będzie trudne, wszak jasno dawał jej do zrozumienia, że doświadczeniem i siłą jest w stanie okiełznać nieposkromionego ducha i rozbudzić w niej czystą chęć sięgnięcia po więcej. On był dla niej niczym zakazany owoc, którym rozkoszowała się od dawna, a dopiero teraz mogła śmiało powiedzieć, że jest gotowa. Nie potrafiła jednak zrobić kroku w przód, jakby z obawy, że utracą cały ten czar. Dokładnie w momencie, kiedy to rozwiązałby delikatny gorset podkreślający talię osy i zdarł suknię z ramion, a następnie otaksował wątłe ciało, którym zapraszałaby go do wspólnego tańca. Myślała o tym wszystkim i ucisk w podbrzuszu zdawał się być nieznośny, a im dłużej odczuwała podniecenie płynące z ich gry, flirtu i przemierzającej kręte ścieżki, tym mocniej chciała postawić wszystko na jedną kartę.
-Zawstydza mnie pan... Może potrafię śmiało mówić o pewnych rzeczach, ale to czego sie dopuszczam, mój Królu, jest dla mnie nowe... Nieznane i nikt wcześniej nie prowadził ze mną dyskusji w tak wysublimowany sposób. Jest to powodem, dla którego chcę więcej i proszę o... Więcej - szepnęła spokojnie, a zaraz potem przygryzła dolną wargę. Nie wstydziła się patrzeć mu w oczy, dotykać go, a także samej siebie. Dawała mu najpiękniejszy przedmsak tego, co mogło się stać. I strach wcale nie mącił spokoju jej ducha, który zdawał się lawirować na granicy świadomości. Może to dlatego sięgała ku materiałowi mulciberowskich spodni, a zaraz potem wędrowała ku górze? A co jeśli to była ciekawość wynikająca z próby, na którą pozwolił jej w biurze? Ollivander nie umiała tego uzasadnić, ale była gotowa uczyć się tak długo, by dać mu radość i satysfakcję. Możliwe, że już ją odczuwał, ale wiedziała, że stać ją na wiele i on musiał chcieć się o tym przekonać, doświadczyć i pokazać, że nie musi się już wstydzić.
-Nie mogę żądać porwania mnie do innej części Europy? Sądziłam, że będzie pan spełniał moje zachcianki, ale... Cóż to za roczarowanie - rzuciła pod nosem z wyczuwalną drwiny, bo zaraz potem uśmiech rozpromienił delikatną buzię Katyi. -Oczywiście, że nie chcę, mój słodki, tego co się działo przez ostatnie lata i ufam, że z pańskiej ręki tego nie uświadczę - powiedziała całkiem poważnie i - o, ironio - to była piękna senna mżonka, choć przecież oboje nie zdawali sobie sprawy z tego, co się wydarzy, prawda?
Na nogi postawiło ją pociągnięcie ku górze, a gdy zorientowała się, że kelner stracił panowanie i wywrócił całą wartość tacy, która niefortunnie skończyła na Ramseyu, spuściła wzrok. Wiedziała, że nie może bronić młodego chłopca, ale wierzyła, że narzeczony nie da się ponieść emocjom. Spojrzała kątem oka na jego koszulę, a serce uderzyło dwukrotnie szybciej. Nie mogła jednak długo stać w tej pozycji i przyglądać się bezczelnie plamie, bo od razu przypominała sobie wernisaż, kiedy to został uraczony przez panienkę Lovegood trunkiem.
-Nic się nie stało, spokojnie... Życie takie już jest - skwitowała luźno i uniosła spojrzenie na linię oczu Mulcibera. -Pełne potyczek, które musimy zaakceptować. Nie powinniśmy dawać się ponieść emocjom, bo przecież każdemu z nas zdarzają się takie wypadki - przypominała kogoś nad wyraz dobrego, empatycznego, ale od dawna nie pamiętała tych cech. Jej spokój natomiast mamił i sprawił, że nagły ogień i złość mogły zrównać się z poziomem dna, by tylko nie dać upustu irytacji. Nabrała jeszcze powietrza w płuca i smukłymi palcami przesunęła po linii gorsetu, a zaraz potem ruszyła we wskazaną stronę. Szła blisko mężczyzny, by tylko nie zostać dotkniętą przez kogoś obcego, wszak nienawidziła tego najmocniej, ale kiedy już znaleźli się przy stoliczku, odetchnęła z ulgą.
-Oczywiście, ale nie każ mi długo czekać, bo robię się wtedy naprawdę nieznośna - powiedziała grzecznie i usiadła na jednym z krzeseł. Tkwienie w tym miejscu straciło jednak urok, bo nastroje i przerwana gra sprawiły, że potrzebowała kolejnego bodźca, a naturalna chęć do wodzenia Ramseya za nos sprawiła, że zmieniła rozdanie. Sięgnęła do torebki po czerwoną szminkę, a chwilę później po haftowaną husteczkę z jej inicjałami. Bez zastanowienia napisała na niej krótkie zdanie, które było zaproszeniem do brnięcia w nieznane.
Znajdź mnie wśród czterech łabędzi.
Miało to wydźwięk dosłowny. Chciała go zachęcić do rezygnacji z górnolotnych planów i realizacji potrzeb. Prowokowanie się i wodzenie na pokuszenie zdawało się ciekawsze, toteż nim zdążył wrócić... Po Lady Ollivander nie było już śladu. Naiwnie wierzyła, że wie, o którym miejscu mówi i, że nie zrezygnuje z zabawy, która miała im dać prawdziwą frajdę i rozkosz. Nie zwróciła jednak, że srebrna bransoletką, która dostała na osiemnaste urodziny od matki zsunęła się z jej nadgarstka i została na stoliku. Była zbyt zaabsorbowana w rozpoczęciem gry w chowanego.
Jakiej nagrody oczekujesz, gdy już mnie znajdziesz?
Cóż wiec zrobiłeś, mój słodki Królu, że dostałeś to od razu?
-Gdybyś postanowił być jednak niewdzięcznikiem... Honorowo uprzedzam, że... - zawiesiła głos, gdy nieznacznie nachyliła się w stronę narzeczonego i posłała mu szeroki uśmiech. -Dostanie to ktoś inny - i nie żartowała. Była śmiertelnie poważna, a bezczelnie mówienie mu, że otacza się mężczyznami miało jedynie odniesienie do jego bliskich kontaktów z kobietami. Dla niej oczywistym było, że granica smaku istniała, toteż swoich adoratorów zamykała w słownym flircie i nie pozwalała przekraczać barier bliskości. Przedarcie się przez tą jedną konkretną posiadał tylko Ramsey, który w rozkoszny sposób sprawiał, że Katya pragnęła poznać wszelki smaki płynące z obcowania i intymności, która winna ich połączyć już niebawem. Czekała cierpliwie, ale wszystko w niej narastało, a potrzeba sprowadzenia fali upustu z dalekich otchłani umysłu była potężna. Każdym spojrzeniem, uśmiechem, subtelnym ruchem i trzepotem długich rzęs zachęcała do tego, by się nie powstrzymywał, ale podsycanie ognia, o którym wspominał zdawało się być dużo ciekawsze niż rozchylenie ud i sprowadzenie tego do zwierzęcego zaspokojenia.
-Nie wiem dlaczego wtedy przyszłam. Może byłam niesiona ciekawością i próbą zrozumienia tego, co się powinno między nami wydarzyć? Sądzisz, że popełniłam błąd? To co ze mną zrobiłeś było... - zawiesiła głos i przełknęła ślinę, a kolejny rumieniec oblał jej dziewczęcą buzię. -Nietypowe... Moje reakcje, te łzy i drżenie ciała sprawiło, że nie potrafię tego pojąć. To będzie mi pan czynił, kiedy już zostanę pańską żoną? - zapytała bez ogródek, bo nie czuła krępacji w prostym pytaniu. Chciała wiedzieć, czy po raz kolejny poczucie skraj emocjonalnej przepaści, bo jeśli tak - musiała się przygotować. Wiedziała, że to będzie trudne, wszak jasno dawał jej do zrozumienia, że doświadczeniem i siłą jest w stanie okiełznać nieposkromionego ducha i rozbudzić w niej czystą chęć sięgnięcia po więcej. On był dla niej niczym zakazany owoc, którym rozkoszowała się od dawna, a dopiero teraz mogła śmiało powiedzieć, że jest gotowa. Nie potrafiła jednak zrobić kroku w przód, jakby z obawy, że utracą cały ten czar. Dokładnie w momencie, kiedy to rozwiązałby delikatny gorset podkreślający talię osy i zdarł suknię z ramion, a następnie otaksował wątłe ciało, którym zapraszałaby go do wspólnego tańca. Myślała o tym wszystkim i ucisk w podbrzuszu zdawał się być nieznośny, a im dłużej odczuwała podniecenie płynące z ich gry, flirtu i przemierzającej kręte ścieżki, tym mocniej chciała postawić wszystko na jedną kartę.
-Zawstydza mnie pan... Może potrafię śmiało mówić o pewnych rzeczach, ale to czego sie dopuszczam, mój Królu, jest dla mnie nowe... Nieznane i nikt wcześniej nie prowadził ze mną dyskusji w tak wysublimowany sposób. Jest to powodem, dla którego chcę więcej i proszę o... Więcej - szepnęła spokojnie, a zaraz potem przygryzła dolną wargę. Nie wstydziła się patrzeć mu w oczy, dotykać go, a także samej siebie. Dawała mu najpiękniejszy przedmsak tego, co mogło się stać. I strach wcale nie mącił spokoju jej ducha, który zdawał się lawirować na granicy świadomości. Może to dlatego sięgała ku materiałowi mulciberowskich spodni, a zaraz potem wędrowała ku górze? A co jeśli to była ciekawość wynikająca z próby, na którą pozwolił jej w biurze? Ollivander nie umiała tego uzasadnić, ale była gotowa uczyć się tak długo, by dać mu radość i satysfakcję. Możliwe, że już ją odczuwał, ale wiedziała, że stać ją na wiele i on musiał chcieć się o tym przekonać, doświadczyć i pokazać, że nie musi się już wstydzić.
-Nie mogę żądać porwania mnie do innej części Europy? Sądziłam, że będzie pan spełniał moje zachcianki, ale... Cóż to za roczarowanie - rzuciła pod nosem z wyczuwalną drwiny, bo zaraz potem uśmiech rozpromienił delikatną buzię Katyi. -Oczywiście, że nie chcę, mój słodki, tego co się działo przez ostatnie lata i ufam, że z pańskiej ręki tego nie uświadczę - powiedziała całkiem poważnie i - o, ironio - to była piękna senna mżonka, choć przecież oboje nie zdawali sobie sprawy z tego, co się wydarzy, prawda?
Na nogi postawiło ją pociągnięcie ku górze, a gdy zorientowała się, że kelner stracił panowanie i wywrócił całą wartość tacy, która niefortunnie skończyła na Ramseyu, spuściła wzrok. Wiedziała, że nie może bronić młodego chłopca, ale wierzyła, że narzeczony nie da się ponieść emocjom. Spojrzała kątem oka na jego koszulę, a serce uderzyło dwukrotnie szybciej. Nie mogła jednak długo stać w tej pozycji i przyglądać się bezczelnie plamie, bo od razu przypominała sobie wernisaż, kiedy to został uraczony przez panienkę Lovegood trunkiem.
-Nic się nie stało, spokojnie... Życie takie już jest - skwitowała luźno i uniosła spojrzenie na linię oczu Mulcibera. -Pełne potyczek, które musimy zaakceptować. Nie powinniśmy dawać się ponieść emocjom, bo przecież każdemu z nas zdarzają się takie wypadki - przypominała kogoś nad wyraz dobrego, empatycznego, ale od dawna nie pamiętała tych cech. Jej spokój natomiast mamił i sprawił, że nagły ogień i złość mogły zrównać się z poziomem dna, by tylko nie dać upustu irytacji. Nabrała jeszcze powietrza w płuca i smukłymi palcami przesunęła po linii gorsetu, a zaraz potem ruszyła we wskazaną stronę. Szła blisko mężczyzny, by tylko nie zostać dotkniętą przez kogoś obcego, wszak nienawidziła tego najmocniej, ale kiedy już znaleźli się przy stoliczku, odetchnęła z ulgą.
-Oczywiście, ale nie każ mi długo czekać, bo robię się wtedy naprawdę nieznośna - powiedziała grzecznie i usiadła na jednym z krzeseł. Tkwienie w tym miejscu straciło jednak urok, bo nastroje i przerwana gra sprawiły, że potrzebowała kolejnego bodźca, a naturalna chęć do wodzenia Ramseya za nos sprawiła, że zmieniła rozdanie. Sięgnęła do torebki po czerwoną szminkę, a chwilę później po haftowaną husteczkę z jej inicjałami. Bez zastanowienia napisała na niej krótkie zdanie, które było zaproszeniem do brnięcia w nieznane.
Znajdź mnie wśród czterech łabędzi.
Miało to wydźwięk dosłowny. Chciała go zachęcić do rezygnacji z górnolotnych planów i realizacji potrzeb. Prowokowanie się i wodzenie na pokuszenie zdawało się ciekawsze, toteż nim zdążył wrócić... Po Lady Ollivander nie było już śladu. Naiwnie wierzyła, że wie, o którym miejscu mówi i, że nie zrezygnuje z zabawy, która miała im dać prawdziwą frajdę i rozkosz. Nie zwróciła jednak, że srebrna bransoletką, która dostała na osiemnaste urodziny od matki zsunęła się z jej nadgarstka i została na stoliku. Była zbyt zaabsorbowana w rozpoczęciem gry w chowanego.
Jakiej nagrody oczekujesz, gdy już mnie znajdziesz?
meet me with bundles of flowers We'll wade through the hours of cold Winter she'll howl at the walls Tearing down doors of time
Katya Ollivander
Zawód : Zawieszona w prawie wykonywania zawodu
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
Mogę się oprzeć wszystkiemu z wyjątkiem pokusy!
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
Bynajmniej nie uważał, że bycie kobietą zmusza go do tego, by jej ustępować. Wręcz przeciwnie. Z jego podejściem do płci pięknej mógł chcieć jej utrzeć nosa, nieco ujarzmić jej niepokorny charakter, a może w jakiś sposób zabawić się z nią iście niepoważnie. Poniekąd kiedy ona wierzyła w swoją wolność i potencjał, on zdawał się być nieco rozczulony jej mrzonkami, ale bynajmniej w żaden sposób nie negował jej słów i nie sprowadzał jej na ziemię. Nie teraz, nie przed ślubem, nie w czasie, który oznaczał dla niego pewnego rodzaju karencję przed związaniem się z nią i wzięciem odpowiedzialności za ich dwójkę. Był zachowawczy, zdystansowany, chyba, że grał, pozwalając sobie na sztuczną otwartość i wymuszoną szczerość. Obserwował ją za to bardzo wnikliwie i uważnie, starając się rozdzielać jej filuterną rozgrywkę od prawdy o niej. Śledził każdy jej gest i ruch, nie chcąc przeoczyć najważniejszego — a to obawy, słabych punktów szukał. Chciał mieć ją w garści, chciał aby była mu posłuszna nie ze strachu, a pragnienia. Chciał zdobyć jej duszę i stać się całym jej światem, bo tylko tak mógł zapanować nad wszystkimi ewentualnymi problemami.
— Mhm — mruknął, unosząc brwi, a ten krótki ruch zakrawał o lekka drwinę, jakby wcale jej nie wierzył. Gdyby tylko spróbowała pójść inną ścieżką, czekałby ją skandal, wydziedziczenie, choć dla niej więzy krwi niewiele znaczyły. Ale w tym właśnie szukał szansy dla siebie. — Urocze — wszedł jej w słowo, kiedy się zająknęła, by określić swoje własne zachowanie w gościnnej sypialni, kiedy odwiedziła go po kolacji z jej ojcem. Choć był już poważny, a jego wzrok spoczywał na jej ciemnych oczach, kąciki ust uniosły się lekko w górę. Mógł przysiąc, że jej twarz się czerwieni od tych zbereźnych myśli. On sam kiedy wracał do nich zdradzał się błyszczącymi oczami, nawet jeśli wyraz twarzy pozostawał ten sam, nieodmieniony, spokojny, przenikliwy i... lubieżny.
— Och, lady Ollivander... Zapewniam panienkę, że bedę czynił rzeczy... o wiele g o r s z e— mruknął, nachylając się w jej kierunku, tuż do jej ucha, choć nie dotknął jej wcale, a jedynie omiótł swoim oddechem i ledwie wyczuwalnym zapachem perfum. Nie mógł sobie pozwolić na nic bardziej dosadnego, nawet na subtelny dotyk, muśnięcie jej odsłoniętej szyi, na skosztowanie jej warg, bo wkoło byli ludzie, którzy nawet jeśli nie zwracali na niej większej uwagi — czuwali nad zasadami.
Stanął więc bliżej niej, spuszczając wzrok na swoją poplamioną koszulę i to jakby ona była tematem ich rozmowy, powiedział znów:
— Moja Księżno... dostaniesz o wiele więcej. Czym są jednak moje obietnice w obliczu czasu, który... pozostawia je zawieszone w próżni, tak dalekie od realizacji? Mógłbym obiecać ci pola kwiatów. Mógłbym obiecać czereśnie każdego pojedynczego ranka. Mógłbym... mógłbym obiecać gwiazdy z nieba. Pozostawię to jednak twojej wyobraźni, nie wybiegając przed twoje pragnienia. Póki co — masz mnie.
Dać wodzić się za nos. Mógł. Chciał, więc pozwalał. Mógł. I to było wszystko. P o k o r n i e korząc się przed damą, która miała zostać jego żoną. Był jej wiernym, pozornie uległym narzeczonym. Niczym nie różniącym się od gromadki innych mężczyzn, którzy stali tuż obok, którzy adorowali ją latami, którzy chcieli zdobyć jej serce. Mógł nie różnić się dla niej niczym nie różnić od mugoli, którzy zatrwożyli jej duszą, a jednak... pozostawał tak kompletnie różny w swojej kreacji, jakby wcale nie był prawdziwy. Jakby był wytworem cudzych snów, a może jej własnych? Może to ona go stworzyła na wzór własnych pragnień, na wzór potrzeb i snów podczas długich, zimnych i samotnych nocy? Może był tym,c czego jej było potrzeba, spełnieniem jej wyobrażeń?
Uniósł wzrok na nią powoli i przelotnie ujął jej dłoń. Gdyby wiedział, że się pożegnają, ucałowałby ją chociaż, kosztując jej niemalże zapomnianego smaku skóry. Dotknąłby jej miękkich, puszystych włosów, we własnych myślach pochłonął zapalczywie karmin z jej ust. Lecz nie zrobił z tego nic, kierując się wprost do łazienki, by jedynie spojrzeć w lustro. Plama na koszuli wcale go nie obchodziła. Umył jedynie ręce i odliczał sekundy zwłoki, które sobie i jej zapewnił, podkładając kelnerowi umyślnie nogę. Nikt nie widział. Nikt nie mógł tego udowodnić. Chciał się jednak stąd wydostać, z tego ciasnego pomieszczenia, pełnego ludzi, którzy go nie obchodzili. Chciał wyjść, zaczerpnąć świeżym powietrzem, zaznać chłodu zbliżającej się zimy. Dostał to, czego chciał, gdy wrócił, a ona pozostawiła mu na stoliku zaproszenie do wspólnej gry. Ujął jej delikatną chusteczkę w palce i przyłożył do nosa, by zaciągnąć się słodkim zapachem kwiatów. Był już na tropie. Na drodze do niej, bo jej woń mogła poprowadzić go niczym matka dziecko za rękę. Pozostawiwszy więc galeony na obrusie, ruszył w kierunku wyjścia, w jednej dłoni gniotąc pozostawiony mu symbol pożegnania, coś na otarcie łez po jej zniknięciu, a w kieszeni palcami kręcąc srebrną bransoletką.
Co chcesz w zamian, milady?
/zt gdzieś?
— Mhm — mruknął, unosząc brwi, a ten krótki ruch zakrawał o lekka drwinę, jakby wcale jej nie wierzył. Gdyby tylko spróbowała pójść inną ścieżką, czekałby ją skandal, wydziedziczenie, choć dla niej więzy krwi niewiele znaczyły. Ale w tym właśnie szukał szansy dla siebie. — Urocze — wszedł jej w słowo, kiedy się zająknęła, by określić swoje własne zachowanie w gościnnej sypialni, kiedy odwiedziła go po kolacji z jej ojcem. Choć był już poważny, a jego wzrok spoczywał na jej ciemnych oczach, kąciki ust uniosły się lekko w górę. Mógł przysiąc, że jej twarz się czerwieni od tych zbereźnych myśli. On sam kiedy wracał do nich zdradzał się błyszczącymi oczami, nawet jeśli wyraz twarzy pozostawał ten sam, nieodmieniony, spokojny, przenikliwy i... lubieżny.
— Och, lady Ollivander... Zapewniam panienkę, że bedę czynił rzeczy... o wiele g o r s z e— mruknął, nachylając się w jej kierunku, tuż do jej ucha, choć nie dotknął jej wcale, a jedynie omiótł swoim oddechem i ledwie wyczuwalnym zapachem perfum. Nie mógł sobie pozwolić na nic bardziej dosadnego, nawet na subtelny dotyk, muśnięcie jej odsłoniętej szyi, na skosztowanie jej warg, bo wkoło byli ludzie, którzy nawet jeśli nie zwracali na niej większej uwagi — czuwali nad zasadami.
Stanął więc bliżej niej, spuszczając wzrok na swoją poplamioną koszulę i to jakby ona była tematem ich rozmowy, powiedział znów:
— Moja Księżno... dostaniesz o wiele więcej. Czym są jednak moje obietnice w obliczu czasu, który... pozostawia je zawieszone w próżni, tak dalekie od realizacji? Mógłbym obiecać ci pola kwiatów. Mógłbym obiecać czereśnie każdego pojedynczego ranka. Mógłbym... mógłbym obiecać gwiazdy z nieba. Pozostawię to jednak twojej wyobraźni, nie wybiegając przed twoje pragnienia. Póki co — masz mnie.
Dać wodzić się za nos. Mógł. Chciał, więc pozwalał. Mógł. I to było wszystko. P o k o r n i e korząc się przed damą, która miała zostać jego żoną. Był jej wiernym, pozornie uległym narzeczonym. Niczym nie różniącym się od gromadki innych mężczyzn, którzy stali tuż obok, którzy adorowali ją latami, którzy chcieli zdobyć jej serce. Mógł nie różnić się dla niej niczym nie różnić od mugoli, którzy zatrwożyli jej duszą, a jednak... pozostawał tak kompletnie różny w swojej kreacji, jakby wcale nie był prawdziwy. Jakby był wytworem cudzych snów, a może jej własnych? Może to ona go stworzyła na wzór własnych pragnień, na wzór potrzeb i snów podczas długich, zimnych i samotnych nocy? Może był tym,c czego jej było potrzeba, spełnieniem jej wyobrażeń?
Uniósł wzrok na nią powoli i przelotnie ujął jej dłoń. Gdyby wiedział, że się pożegnają, ucałowałby ją chociaż, kosztując jej niemalże zapomnianego smaku skóry. Dotknąłby jej miękkich, puszystych włosów, we własnych myślach pochłonął zapalczywie karmin z jej ust. Lecz nie zrobił z tego nic, kierując się wprost do łazienki, by jedynie spojrzeć w lustro. Plama na koszuli wcale go nie obchodziła. Umył jedynie ręce i odliczał sekundy zwłoki, które sobie i jej zapewnił, podkładając kelnerowi umyślnie nogę. Nikt nie widział. Nikt nie mógł tego udowodnić. Chciał się jednak stąd wydostać, z tego ciasnego pomieszczenia, pełnego ludzi, którzy go nie obchodzili. Chciał wyjść, zaczerpnąć świeżym powietrzem, zaznać chłodu zbliżającej się zimy. Dostał to, czego chciał, gdy wrócił, a ona pozostawiła mu na stoliku zaproszenie do wspólnej gry. Ujął jej delikatną chusteczkę w palce i przyłożył do nosa, by zaciągnąć się słodkim zapachem kwiatów. Był już na tropie. Na drodze do niej, bo jej woń mogła poprowadzić go niczym matka dziecko za rękę. Pozostawiwszy więc galeony na obrusie, ruszył w kierunku wyjścia, w jednej dłoni gniotąc pozostawiony mu symbol pożegnania, coś na otarcie łez po jej zniknięciu, a w kieszeni palcami kręcąc srebrną bransoletką.
Co chcesz w zamian, milady?
/zt gdzieś?
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Co on tu robił?
To było bardzo dobre pytanie, na które nie koniecznie nawet on sam umiał udzielić odpowiedź. Nie był typem, który przesiadywał w barach. Tym bardziej nie był też typem, który przesiadywał w takich barach jak ten. Zawsze był tym spokojnym, wyrachowanym mężczyzną, który posiadał jakieś cele, aspiracje i wartości. Ale staczał się. Powolutku, ale nabierając coraz większej prędkości i rozmachu. Niczym kulka śniegu tocząca się z górki. Coraz większa, coraz szybsza i ostatecznie mogąca narobić szkód. Kwestią godną postawienia pytania było - czy ktoś go zatrzyma nim coś takiego się stanie?
Póki co jednak był tą małą kulką, która bardziej szkodziła sobie, niż innym. Zamykał się we własnym świecie, odcinał się i dawał się okrążać przez wszystkie cienie i zmartwienia, które bytowały w jego głowie. Nie odpędzał ich, nie odganiał się od nich. Pozwalał im być. Ciągle, nieustannie. Czuł ich ciężar na swoich ramionach i czasami miał wrażenie, że są tak ciężkie, iż nie jest w stanie dalej iść, czy ustać na nogach. Wtedy też zagłuszał to na swój sposób. Początkowo było nim odcięcie się od bliskich, wyjechanie ze znanych sobie miejsc, które przywracały wspomnienia. Gdy to nic nie dało, pojawił się alkohol. I on dawał dużo lepsze rezultaty.
Dzisiaj także miał gorszy dzień. I choć starał się z tym walczyć poległ bardzo szybko. Początkowo starał się zagłuszyć złe samopoczucie poprzez spacer na zimnym powietrzu, jednak nawet dość dalekie oddalenie się od domu niewiele pomogło. Wtedy poddał się, a jego wola walki prysnęła niczym bańka mydlana. Skręcił więc do najbliższego baru. I okazało się nim być właśnie ,,Piórko Feniksa".
Początkowo poczuł się nieswojo w takim miejscu. Szybko jednak zagłuszył głosik wyrzutów sumienia i zasiadł przy barze, zamawiając pierwszego drinka. Za nim przyszła kolej na kolejnego. I kolejnego. I kolejnego. W pewnym momencie przestał liczyć, skupiając się raczej na tym całkiem przyjemnym uczuciu ciepła, które rozchodziło się po jego ciele. I na szumie w uszach, który zagłuszył jego złe myśli i zmartwienia. Zaczynał czuć się coraz lepiej. Cóż... był pijany.
To było bardzo dobre pytanie, na które nie koniecznie nawet on sam umiał udzielić odpowiedź. Nie był typem, który przesiadywał w barach. Tym bardziej nie był też typem, który przesiadywał w takich barach jak ten. Zawsze był tym spokojnym, wyrachowanym mężczyzną, który posiadał jakieś cele, aspiracje i wartości. Ale staczał się. Powolutku, ale nabierając coraz większej prędkości i rozmachu. Niczym kulka śniegu tocząca się z górki. Coraz większa, coraz szybsza i ostatecznie mogąca narobić szkód. Kwestią godną postawienia pytania było - czy ktoś go zatrzyma nim coś takiego się stanie?
Póki co jednak był tą małą kulką, która bardziej szkodziła sobie, niż innym. Zamykał się we własnym świecie, odcinał się i dawał się okrążać przez wszystkie cienie i zmartwienia, które bytowały w jego głowie. Nie odpędzał ich, nie odganiał się od nich. Pozwalał im być. Ciągle, nieustannie. Czuł ich ciężar na swoich ramionach i czasami miał wrażenie, że są tak ciężkie, iż nie jest w stanie dalej iść, czy ustać na nogach. Wtedy też zagłuszał to na swój sposób. Początkowo było nim odcięcie się od bliskich, wyjechanie ze znanych sobie miejsc, które przywracały wspomnienia. Gdy to nic nie dało, pojawił się alkohol. I on dawał dużo lepsze rezultaty.
Dzisiaj także miał gorszy dzień. I choć starał się z tym walczyć poległ bardzo szybko. Początkowo starał się zagłuszyć złe samopoczucie poprzez spacer na zimnym powietrzu, jednak nawet dość dalekie oddalenie się od domu niewiele pomogło. Wtedy poddał się, a jego wola walki prysnęła niczym bańka mydlana. Skręcił więc do najbliższego baru. I okazało się nim być właśnie ,,Piórko Feniksa".
Początkowo poczuł się nieswojo w takim miejscu. Szybko jednak zagłuszył głosik wyrzutów sumienia i zasiadł przy barze, zamawiając pierwszego drinka. Za nim przyszła kolej na kolejnego. I kolejnego. I kolejnego. W pewnym momencie przestał liczyć, skupiając się raczej na tym całkiem przyjemnym uczuciu ciepła, które rozchodziło się po jego ciele. I na szumie w uszach, który zagłuszył jego złe myśli i zmartwienia. Zaczynał czuć się coraz lepiej. Cóż... był pijany.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To dziwne ale mimo tego, że Judith na co dzień wydawała cię chodzącą definicją cynizmu i ironii nie miała najmniejszych problemów w znalezieniu sobie odpowiedniego dla niej towarzystwa. Kto tym razem? Grupka turystów z Paryża którym zamarzyła się noc pełna przygód i to w samym Londynie. Natknęła się na nich w Piórku no by niby gdzie mieli skończyć? Dużo alkoholu? Oczywiście! Jeszcze dużo śmiechu, na w pól wulgarnych żartów i panien które tańczyły na scenie. Czy można było prosić o coś lepszego? Wyuzdani Francuzi w Londynie! I nagle życie stawało się jakoś weselsze! Jude musiała na chwilę przeprosić swoich towarzyszy. Czemu zawsze to biologia musiała psuć najlepsza zabawę?
Stanęła przed lustrem poprawiając makijaż i kosmyki włosów, które przypadkiem wymsknęły się z misternie ułożonej fryzury. Teraz znów wyglądała idealnie, mogła wrócić do dalszej zabawy i co z tego, że jutro będzie zsyłać na to miejsce najgorsze przekleństwa? Wróciła na salę zatrzymując się jeszcze przy samym barze. Chciała zamówić jeszcze kilka dodatkowy drinków dla siebie i dla swoich towarzyszy. Oparła się plecami o blat baru chcąc obejrzeć końcówkę przedstawienia. Chwilę później zobaczyła, że ktoś się niebezpiecznie zaczyna chwiać na krześle ( choć może się jej tylko wydawało ) niemal machinalnie powstrzymała biedaka posyłając mu jeden ze swoich najładniejszych uśmiechów. - Wszystko w porządku? - jej cichy głos w końcu przebił się przez muzykę i ogólną wrzawę. - Chyba za szybko ci idzie - ruchem brwi wskazała na prawie opróżnioną szklankę. Miała dziś wyjątkowo dobry humor i zresztą sama już sporo wypiła nie było czasu by bawić się w kurtuazyjne uprzejmości. Zresztą co dzieje się w Piórku zostaje w Piórku…tak jak i każdym miejscu gdzie sprzedają alkohol. - Brak ci towarzystwa -dodała po chwili posyłając mu kolejny uśmiech. Pewien rodzaj przygnębienia który bił od tego mężczyzny zbyt mocno kontrastować z jej radością ale to przecież jeszcze nie powód by uciekać. Chyba, że odburknie jej teraz coś nieprzyjemnego a ona będzie musiała udać urażoną i oddalić się mocno stukając obcasami o ziemię. Chociaż może nawet wtedy nie ruszyłaby się z miejsca. Przecież nie ma nic bardziej zabawnego niż nieszczęśliwe kulki?
Stanęła przed lustrem poprawiając makijaż i kosmyki włosów, które przypadkiem wymsknęły się z misternie ułożonej fryzury. Teraz znów wyglądała idealnie, mogła wrócić do dalszej zabawy i co z tego, że jutro będzie zsyłać na to miejsce najgorsze przekleństwa? Wróciła na salę zatrzymując się jeszcze przy samym barze. Chciała zamówić jeszcze kilka dodatkowy drinków dla siebie i dla swoich towarzyszy. Oparła się plecami o blat baru chcąc obejrzeć końcówkę przedstawienia. Chwilę później zobaczyła, że ktoś się niebezpiecznie zaczyna chwiać na krześle ( choć może się jej tylko wydawało ) niemal machinalnie powstrzymała biedaka posyłając mu jeden ze swoich najładniejszych uśmiechów. - Wszystko w porządku? - jej cichy głos w końcu przebił się przez muzykę i ogólną wrzawę. - Chyba za szybko ci idzie - ruchem brwi wskazała na prawie opróżnioną szklankę. Miała dziś wyjątkowo dobry humor i zresztą sama już sporo wypiła nie było czasu by bawić się w kurtuazyjne uprzejmości. Zresztą co dzieje się w Piórku zostaje w Piórku…tak jak i każdym miejscu gdzie sprzedają alkohol. - Brak ci towarzystwa -dodała po chwili posyłając mu kolejny uśmiech. Pewien rodzaj przygnębienia który bił od tego mężczyzny zbyt mocno kontrastować z jej radością ale to przecież jeszcze nie powód by uciekać. Chyba, że odburknie jej teraz coś nieprzyjemnego a ona będzie musiała udać urażoną i oddalić się mocno stukając obcasami o ziemię. Chociaż może nawet wtedy nie ruszyłaby się z miejsca. Przecież nie ma nic bardziej zabawnego niż nieszczęśliwe kulki?
Głośna muzyka, alkohol, tańczące, piękne panie. Czegoż tu chcieć więcej? Czy Alan był o zdrowych zmysłach, skoro nie przepadał za miejscami tego typu? Cóż, większość mężczyzn z pewnością odpowiedziałoby - nie. Tymczasem on taki po prostu był. Prawy, o bardzo dużym kręgosłupie moralnym. Momentami może i aż ZA DUŻYM. Dzisiaj jednak nie zamierzał wybrzydzać. Nie miał na to ochoty. Był przecież smętną kulką, która jedyne czego potrzebowała to alkohol. A może jeszcze czegoś? No cóż. Tego już nie wiedział. To się miało okazać dopiero potem, prawda?
Tak więc zwilżał i palił swoje gardło jakimiś drinkami, których smak coraz mniej go interesował. Szklanka za szklanką, łyczek za łyczkiem - czuł się coraz bardziej pijany. I czuł się z tym faktem dobrze, lepiej, coraz lepiej. Świat dookoła niego stał się jakiś lekko rozmazany, w uszach zaczęło mu szumieć. Całkiem lubił ten stan, czuł się rozluźniony, odprężony, pozbawiony zmartwień. I zamierzał utrzymywać, a może nawet i pogłębiać ten stan, zamawiając kolejny koktajl, w którym whiskey grało główną rolę, w akompaniamencie jakichś innych, mniej interesujących go alkoholi. I piłby tak sobie w spokoju i samotności, ale wtedy usłyszał kobiecy głos. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że słowa, które wypłynęły z jej ust były skierowane właśnie do niego. Wtedy dopiero spojrzał na nią.
Nie znał jej. Był pijany, ale nie na tyle, by nie rozpoznać kogoś, kto znał. Tej kobiety nie znał, a czy ona znała jego? Nie wyglądało na to. Co więc od niego chciała? Zastanowił się nad tym chwilkę, ale szybko zrezygnował, uznawszy, że nie chce mu się nad tym myśleć.
- Jak najbardziej. - Mruknął, oczywiście kłamiąc. Nic nie było w porządku. Choć teraz może i było? - Ależ idzie mi tak, jak iść powinno. - Dodał. Zero uszczypliwości, zero ironii. Jego głos był zaskakująco łagodny. Wziął w dłoń nową szklankę z alkoholem, uniósł ją lekko i zabujał nią, patrząc na Judith. Uśmiechnął się przy tym lekko, może nieco zadziornie, po czym upił łyka, zerkając na nią kątem oka. Czy zrobiłby coś takiego na trzeźwo?
- Trafiłaś w samo sedno. Choć jeszcze minutę temu powiedziałbym, że towarzystwo szklanki z dobrym alkoholem całkowicie mi wystarcza. - Dodał po chwili, upijając kolejny łyk. A potem zerknął na nią kątem oka. - Co kobieta robi samotnie w takim miejscu jak to? - Nawet on czuł, że tu nie pasuje. A ona? Kobieta, całkiem urodziwa, szykowna. Tym bardziej.
Tak więc zwilżał i palił swoje gardło jakimiś drinkami, których smak coraz mniej go interesował. Szklanka za szklanką, łyczek za łyczkiem - czuł się coraz bardziej pijany. I czuł się z tym faktem dobrze, lepiej, coraz lepiej. Świat dookoła niego stał się jakiś lekko rozmazany, w uszach zaczęło mu szumieć. Całkiem lubił ten stan, czuł się rozluźniony, odprężony, pozbawiony zmartwień. I zamierzał utrzymywać, a może nawet i pogłębiać ten stan, zamawiając kolejny koktajl, w którym whiskey grało główną rolę, w akompaniamencie jakichś innych, mniej interesujących go alkoholi. I piłby tak sobie w spokoju i samotności, ale wtedy usłyszał kobiecy głos. Chwilę zajęło mu zrozumienie, że słowa, które wypłynęły z jej ust były skierowane właśnie do niego. Wtedy dopiero spojrzał na nią.
Nie znał jej. Był pijany, ale nie na tyle, by nie rozpoznać kogoś, kto znał. Tej kobiety nie znał, a czy ona znała jego? Nie wyglądało na to. Co więc od niego chciała? Zastanowił się nad tym chwilkę, ale szybko zrezygnował, uznawszy, że nie chce mu się nad tym myśleć.
- Jak najbardziej. - Mruknął, oczywiście kłamiąc. Nic nie było w porządku. Choć teraz może i było? - Ależ idzie mi tak, jak iść powinno. - Dodał. Zero uszczypliwości, zero ironii. Jego głos był zaskakująco łagodny. Wziął w dłoń nową szklankę z alkoholem, uniósł ją lekko i zabujał nią, patrząc na Judith. Uśmiechnął się przy tym lekko, może nieco zadziornie, po czym upił łyka, zerkając na nią kątem oka. Czy zrobiłby coś takiego na trzeźwo?
- Trafiłaś w samo sedno. Choć jeszcze minutę temu powiedziałbym, że towarzystwo szklanki z dobrym alkoholem całkowicie mi wystarcza. - Dodał po chwili, upijając kolejny łyk. A potem zerknął na nią kątem oka. - Co kobieta robi samotnie w takim miejscu jak to? - Nawet on czuł, że tu nie pasuje. A ona? Kobieta, całkiem urodziwa, szykowna. Tym bardziej.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jude zlustrowała postać mężczyzny od stóp do głów. Miała mieszane uczucia odnośnie tego czy pasował do tego lokalu czy też nie. Na pewno nie czuł się tutaj najlepiej i nawet wypity alkohol mu w tym nie pomagał. Jego odpowiedź tylko uświadczyła ja w tym przekonaniu. Chociaż z drugiej strony nie mogła się powstrzymać od lekko uśmiechu. Bardzo trafnie to ujął, musiała mu to przyznać. zmierzam w stronę urwanego filmu i pustki w portfelu Dodała za niego w myślach po czym przeniosła wzrok na barmana. Podał jej kilka zamówionych drinków. Zabrała jednego dla siebie a resztę odesłała do stolika przy którym siedzieli jej byli towarzysze. Tak, byli bo teraz znalazła sobie kogoś dużo ciekawszego. Judith nie wiedziała z jakiego matraiłu został zbudowany kręgosłup moralny tego mężczyzny ale miała pewne podejrzenia. Chętnie sobie popatrz jak to mozolnie budowana konstrukcja pęka i niszczeje. Dla tego usiadła obok niego i chwyciła naczynie w dłonie. Upiła z niego niewielki łyk i odstawiła ponownie na blat.
Judith kiwnęła głową w geście zrozumienia. - Taaak mężczyźni z reguły w końcu wolą towarzystwo czyjejś pięści albo kobiecych ramion - odpowiedziała cichym i spokojnym głosem. To jeszcze nie była żadna insynuacja, żadne zaproszenie. Nikt nie powie, że w jej słowach nie było prawdy. Co nie zmienia faktu, że ta jej bezpośredniość w końcu zaprowadzi ją na stos. Znów sięgnęła po szklankę upijając z niej kilka drobnych łyków. Przyjemne ciepło ponownie rozlało się po jej ciele automatycznie niszcząc resztę społecznych hamulców i przy okazji niedobitki zdrowego rozsądku. Słysząc kolejne pytanie Judith uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem. - To samo co wszyscy, to samo co pewnie i ty - wskazała ruchem ręki na resztę sali i roześmianego towarzystwa. - zapominam o realnym świecie - dodała z lekko przesłodzonym uśmiechem
Judith kiwnęła głową w geście zrozumienia. - Taaak mężczyźni z reguły w końcu wolą towarzystwo czyjejś pięści albo kobiecych ramion - odpowiedziała cichym i spokojnym głosem. To jeszcze nie była żadna insynuacja, żadne zaproszenie. Nikt nie powie, że w jej słowach nie było prawdy. Co nie zmienia faktu, że ta jej bezpośredniość w końcu zaprowadzi ją na stos. Znów sięgnęła po szklankę upijając z niej kilka drobnych łyków. Przyjemne ciepło ponownie rozlało się po jej ciele automatycznie niszcząc resztę społecznych hamulców i przy okazji niedobitki zdrowego rozsądku. Słysząc kolejne pytanie Judith uśmiechnęła się z lekkim rozbawieniem. - To samo co wszyscy, to samo co pewnie i ty - wskazała ruchem ręki na resztę sali i roześmianego towarzystwa. - zapominam o realnym świecie - dodała z lekko przesłodzonym uśmiechem
Trzeba było jej przyznać - lepszego określenia znaleźć nie mogła. Zmierzać w stronę urwanego filmu i pustego portfela... Choć Bennett nigdy w życiu nie powiedziałby jej tego na głos, podświadomie z pewnością zdawał sobie sprawę z tego, że tak właśnie było. Może pusty portfel nie był jego marzeniem, a i urwany film można było zamienić na stan przed urwaniem filmu, ale generalnie chodziło o to, aby się upić i dobrze bawić. I to jak najszybciej. Dobrze też odgadła, że nie pasował tutaj zbytnio. Było to widoczne bardzo szybko, tak samo jak fakt, że nie przywykł do rozmawiania z kobietami w takich miejscach. I w taki sposób. Jego odgryzy były całkiem niesforne i niewinne. Ale czy to nie dodawało im jedynie uroku?
- Z tego co wymieniłaś zdecydowanie wybieram to drugie. - Uśmiechnął się, zerkając na nią kątem oka, a następnie zwilżając usta. Upił spory łyk alkoholu, który sprawiał, że aż szumiało mu w uszach. Świat, choć lekko zamglony, zdawał mu się znacznie ciekawszy, kiedy był w tym stanie. Gdyby był trzeźwy zapewne nie pozwoliłby sobie na tego typu rozmowę. I nie odpowiadałby jej w ten sposób. Jego odpowiedź jednak wcale by się nie zmieniła. Z dwojga wymienionych pozycji zdecydowanie wolałby kobiece ramiona. Nie był zbyt dobry w bójkach. Ostatni raz bił się z Kruegerem - kilka miesięcy temu. A wcześniej chyba dopiero w Hogwarcie. Czyli całą masę czasu temu. Jaki wstyd przyniosłaby mu ewentualna bójka podczas której, z pewnością, po prostu zbierałby łomot... A może nie byłby aż taki zły? No cóż, nie było co ryzykować kiedy był w tym stanie. Mógł się zapomnieć i użyć różdżki. A kto wie czy nie było tu jakichś mugoli? Z pewnością było i to całkiem sporo.
- Tak, to zdecydowanie dobre miejsce do zapominania. - Odparł, upijając łyk. I za nim kolejny. Kolejna szklanka stała się niemalże pusta. Barman zerkał na niego niepewnie, nie będąc pewnym, czy podsuwać mu pod nos rachunek, czy sprzedać jeszcze jednego jeżeli ten będzie chciał. Alan jednak nie dopił resztki trunku. Jeszcze nie. - Akurat tutaj jestem pierwszy raz. Ale nie jestem częstym bywalcem w miejscach tego typu. - Wyznał, być może niepotrzebnie. Po co to mówił? Nie wiedział, ale jego umysł był teraz mocno zamroczony przez alkohol. Chyba nie robił sobie zbyt dobrej reklamy tymi słowami. A może robił? No cóż. Był pijany. Nie przejmował się tym już.
- Następnego ja stawiam. Zamawiaj co tylko chcesz. - Dodał po chwili, patrząc na jej szklankę. Nie martwił się o pieniądze, miał ich wystarczająco. Nic dziwnego skoro przez ostatnich kilka lat pracował całymi tygodniami i nie miał nawet czasu na wydawanie zarobionych pieniędzy.
- Z tego co wymieniłaś zdecydowanie wybieram to drugie. - Uśmiechnął się, zerkając na nią kątem oka, a następnie zwilżając usta. Upił spory łyk alkoholu, który sprawiał, że aż szumiało mu w uszach. Świat, choć lekko zamglony, zdawał mu się znacznie ciekawszy, kiedy był w tym stanie. Gdyby był trzeźwy zapewne nie pozwoliłby sobie na tego typu rozmowę. I nie odpowiadałby jej w ten sposób. Jego odpowiedź jednak wcale by się nie zmieniła. Z dwojga wymienionych pozycji zdecydowanie wolałby kobiece ramiona. Nie był zbyt dobry w bójkach. Ostatni raz bił się z Kruegerem - kilka miesięcy temu. A wcześniej chyba dopiero w Hogwarcie. Czyli całą masę czasu temu. Jaki wstyd przyniosłaby mu ewentualna bójka podczas której, z pewnością, po prostu zbierałby łomot... A może nie byłby aż taki zły? No cóż, nie było co ryzykować kiedy był w tym stanie. Mógł się zapomnieć i użyć różdżki. A kto wie czy nie było tu jakichś mugoli? Z pewnością było i to całkiem sporo.
- Tak, to zdecydowanie dobre miejsce do zapominania. - Odparł, upijając łyk. I za nim kolejny. Kolejna szklanka stała się niemalże pusta. Barman zerkał na niego niepewnie, nie będąc pewnym, czy podsuwać mu pod nos rachunek, czy sprzedać jeszcze jednego jeżeli ten będzie chciał. Alan jednak nie dopił resztki trunku. Jeszcze nie. - Akurat tutaj jestem pierwszy raz. Ale nie jestem częstym bywalcem w miejscach tego typu. - Wyznał, być może niepotrzebnie. Po co to mówił? Nie wiedział, ale jego umysł był teraz mocno zamroczony przez alkohol. Chyba nie robił sobie zbyt dobrej reklamy tymi słowami. A może robił? No cóż. Był pijany. Nie przejmował się tym już.
- Następnego ja stawiam. Zamawiaj co tylko chcesz. - Dodał po chwili, patrząc na jej szklankę. Nie martwił się o pieniądze, miał ich wystarczająco. Nic dziwnego skoro przez ostatnich kilka lat pracował całymi tygodniami i nie miał nawet czasu na wydawanie zarobionych pieniędzy.
There are no escapes There is no more world Gone are the days of mistakes There is no more hope
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Co widzisz Judith? Brązowe włosy i szare oczy, nie warto przecież spoglądać na całą twarz. Alkohol i tak spaczył jej zarys i przerysował typowe grymasy. Może należało się skupić na kolorze oczu? Szare, podobne do tych, jakie posiadała Skamander? Nie, one miały zielonkawy odcień a jej niebieski. Kryło się za nimi coś wyjątkowego? Coś czego jeszcze nie zdążył spaczyć wypity alkohol? Pytania, znowu tysiące pieprzonych pytajników. Judith odwróciła od niego spojrzenie. Już przecież wiedział, że mu się przygląda, że przez jego oczy próbowała dotrzeć do ukrywanej duszy i jeszcze jej uśmiech, delikatny i dobry. Może jednak niczego nie dostrzec, przecież nie musiał…zresztą co za różnica.
- Tak - przyznała spokojnie - Szkoda byłoby przecież niszczyć taką ładną twarz - sięgnęła po swoją szklankę ukrywając za nią swoje rozbawienie. Nie, to była raczej auto ironia. Dobrze wiedziała, że swoim zachowaniem przypominała pannę z saloonu gdzieś na dzikim zachodzie. Teraz wystarczyło już tylko siedzieć, słuchać i wyglądać na wyjątkowo zainteresowaną. Jej towarzysz tylko potwierdzał jej przypuszczenia. Może powinna mu współczuć, to przecież tylko smutny człowiek szukający chwili wytchnienia. Ale po co ma mu współczuć jeśli może mu pomóc. Są przecież lepsze środki by zapomnieć o całym złym i niedobrym świecie.
- Ładna twarz i dobra dusza - zauważyła z trochę nienaturalnym spokojem i opanowaniem. Sęk w tym, że jeżeli większość ludzi robi się po alkoholu wybuchowa i wojownicza to panna Skamander wydaje się łagodna i spokojna niczym baranek. Po co komu melisa i rumianek skoro mona mieć burbon i gin? - Trzeba cię stąd jak najszybciej zabrać zanim tacy jak my ściągną cię na złą drogę- dodała opróżniając swoją szklankę z ostatnim kropli mocnego trunku. Ciężko stwierdzić czy mówiła szczerze czy tylko żartowała. Sama nie była do końca pewna o co jej chodziło.
Gdy zaoferował, że zapłaci za jej kolejnego drinka miała ochotę się roześmiał. Biedny aniołek znalazł się wyjątkowo daleko od domu. Ale mogła się już tylko uśmiechnąć i skinąć na barmana by ten ponownie napełnił jej szklankę. - Dziękuję - zwróciła się w końcu do swojego towarzysza. - Jak mogę się odwdzięczyć? - spytała uśmiechając się delikatnie.
- Tak - przyznała spokojnie - Szkoda byłoby przecież niszczyć taką ładną twarz - sięgnęła po swoją szklankę ukrywając za nią swoje rozbawienie. Nie, to była raczej auto ironia. Dobrze wiedziała, że swoim zachowaniem przypominała pannę z saloonu gdzieś na dzikim zachodzie. Teraz wystarczyło już tylko siedzieć, słuchać i wyglądać na wyjątkowo zainteresowaną. Jej towarzysz tylko potwierdzał jej przypuszczenia. Może powinna mu współczuć, to przecież tylko smutny człowiek szukający chwili wytchnienia. Ale po co ma mu współczuć jeśli może mu pomóc. Są przecież lepsze środki by zapomnieć o całym złym i niedobrym świecie.
- Ładna twarz i dobra dusza - zauważyła z trochę nienaturalnym spokojem i opanowaniem. Sęk w tym, że jeżeli większość ludzi robi się po alkoholu wybuchowa i wojownicza to panna Skamander wydaje się łagodna i spokojna niczym baranek. Po co komu melisa i rumianek skoro mona mieć burbon i gin? - Trzeba cię stąd jak najszybciej zabrać zanim tacy jak my ściągną cię na złą drogę- dodała opróżniając swoją szklankę z ostatnim kropli mocnego trunku. Ciężko stwierdzić czy mówiła szczerze czy tylko żartowała. Sama nie była do końca pewna o co jej chodziło.
Gdy zaoferował, że zapłaci za jej kolejnego drinka miała ochotę się roześmiał. Biedny aniołek znalazł się wyjątkowo daleko od domu. Ale mogła się już tylko uśmiechnąć i skinąć na barmana by ten ponownie napełnił jej szklankę. - Dziękuję - zwróciła się w końcu do swojego towarzysza. - Jak mogę się odwdzięczyć? - spytała uśmiechając się delikatnie.
Przyglądała mu się. Wiedział to, choć był w takim stanie, że mało się tym przejmował. Podświadomie nawet odczuwał, że całkiem mu się to podoba. Choć pozostające w nim resztki przyzwoitości (której zazwyczaj miał aż za dużo) nie pozwalały mu się do tego przyznać. Nawet przed samym sobą. A może zwłaszcza przed samym sobą? Dlatego jeszcze bardziej zawzięcie wbijał wzrok w szklankę. Mętny wzrok kogoś, kto był już całkiem mocno pijany.
Zaśmiał się cicho, jakby sam do siebie, kiedy skomentowała jego twarz po raz pierwszy. Zakołysał resztkami przezroczystego, procentowego trunku w szklanym naczyniu. Spojrzał na nią znad niego, zaśmiał się znów i ponownie wbił w nie wzrok. Rozbawiła go, a także na swój sposób zaskoczyła. Czy wszystkie kobiety w tego typu miejscu są takie? Czy to po prostu on miał "szczęście", że trafił właśnie na nią. Szczęście lub nieszczęście. Jeszcze nie wiedział bowiem jak ta cała sprawa się potoczy, prawda?
- Komplement? Pozostaje mi teraz za niego podziękować. Odpowiadanie komplementem na komplement w tej sytuacji brzmiałoby sztucznie i nieszczerze. - Spojrzał na nią z zaciekawieniem obserwując jej reakcje. Sprawiał wrażenie, jakby chciał jeszcze zapytać ,,czyż nie?" i to właśnie w jej twarzy szukał odpowiedzi. Upił kolejny łyk trunku, a gdy tylko odstawił szklankę na blat baru, z jego gardła ponownie wydobył się śmiech. Zadziwiająco naturalny jak na taką nietypową dla niego sytuację. Oraz scenerię.
- I ponownie komplement. Dlaczego mam wrażenie, że to bardzo drogie komplementy, za które będę musiał zapłacić? Jaka cena? - Zapytał, unosząc brew. Na jego twarzy malowało się zaś rozbawienie, które mogło być najlepszym dowodem na to, że jedynie żartuje, droczy się, prowadzi gierkę słowną. Gdyby jego trzeźwe "ja" obserwowało go teraz, złapałoby się za głowę. Nawet nie wiedział, że tak potrafił. Kiedy on ostatnio flirtował z jakąkolwiek kobietą? Nie pamiętał.
- Tacy jak my? - Powtórzył, patrząc na nią z niemym pytaniem odbijającym się w oczach. Odpowiedź na te pytanie interesowała go zdecydowanie bardziej niż na poprzednie. Poczekał więc na nią, postawił jej drinka (jak na gentlemana przystało), a gdy zadała pytanie o odwdzięczenie się, w jego mózgu zapanowała istna burza. Przyzwoitość prowadziła zaciekłą walkę z odurzeniem alkoholowym.
- A co proponujesz? Taniec? Jestem kiepskim tancerzem. Co powiesz więc na zwykłe spędzenie jeszcze kilku chwil z tym marudnym, nieznanym facetem, którzy samotnie upija się przy barze? No. Teraz już nie samotnie. I zdecydowanie pasuje mi opcja wykreślenia tego słowa z mojego obecnego opisu.
Oj, Bennett. Żebyś Ty zawsze był taki gadatliwy, bystry i elokwentny.
Zaśmiał się cicho, jakby sam do siebie, kiedy skomentowała jego twarz po raz pierwszy. Zakołysał resztkami przezroczystego, procentowego trunku w szklanym naczyniu. Spojrzał na nią znad niego, zaśmiał się znów i ponownie wbił w nie wzrok. Rozbawiła go, a także na swój sposób zaskoczyła. Czy wszystkie kobiety w tego typu miejscu są takie? Czy to po prostu on miał "szczęście", że trafił właśnie na nią. Szczęście lub nieszczęście. Jeszcze nie wiedział bowiem jak ta cała sprawa się potoczy, prawda?
- Komplement? Pozostaje mi teraz za niego podziękować. Odpowiadanie komplementem na komplement w tej sytuacji brzmiałoby sztucznie i nieszczerze. - Spojrzał na nią z zaciekawieniem obserwując jej reakcje. Sprawiał wrażenie, jakby chciał jeszcze zapytać ,,czyż nie?" i to właśnie w jej twarzy szukał odpowiedzi. Upił kolejny łyk trunku, a gdy tylko odstawił szklankę na blat baru, z jego gardła ponownie wydobył się śmiech. Zadziwiająco naturalny jak na taką nietypową dla niego sytuację. Oraz scenerię.
- I ponownie komplement. Dlaczego mam wrażenie, że to bardzo drogie komplementy, za które będę musiał zapłacić? Jaka cena? - Zapytał, unosząc brew. Na jego twarzy malowało się zaś rozbawienie, które mogło być najlepszym dowodem na to, że jedynie żartuje, droczy się, prowadzi gierkę słowną. Gdyby jego trzeźwe "ja" obserwowało go teraz, złapałoby się za głowę. Nawet nie wiedział, że tak potrafił. Kiedy on ostatnio flirtował z jakąkolwiek kobietą? Nie pamiętał.
- Tacy jak my? - Powtórzył, patrząc na nią z niemym pytaniem odbijającym się w oczach. Odpowiedź na te pytanie interesowała go zdecydowanie bardziej niż na poprzednie. Poczekał więc na nią, postawił jej drinka (jak na gentlemana przystało), a gdy zadała pytanie o odwdzięczenie się, w jego mózgu zapanowała istna burza. Przyzwoitość prowadziła zaciekłą walkę z odurzeniem alkoholowym.
- A co proponujesz? Taniec? Jestem kiepskim tancerzem. Co powiesz więc na zwykłe spędzenie jeszcze kilku chwil z tym marudnym, nieznanym facetem, którzy samotnie upija się przy barze? No. Teraz już nie samotnie. I zdecydowanie pasuje mi opcja wykreślenia tego słowa z mojego obecnego opisu.
Oj, Bennett. Żebyś Ty zawsze był taki gadatliwy, bystry i elokwentny.
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Poczuła się jak dziwka słysząc o zapłacie. Tak, bo przecież tak to właśnie wygląda. Kobieta przystrojona w kolorowe piórka prawi mężczyźnie komplementy by trochę go podbudować a potem otwiera przed nim swój największy skarb i najbardziej przerażającą broń, bezdenną dziurę między nogami. Na koniec dostaje zapłatę, kilka złotych monet. Z regału dużo mniej niż zasłużyła ale przecież mężczyźni już tacy są. Nie doceniają tego co zesłał im los albo są zwyczajnymi sknerami. Judith uśmiechnęła się pod nosem. Ciekawe czy to już objawy paranoi. Mogłaby przysiąc, że czułe jak brązowe tęczówki Sama wkręcają się w jej duszę. Co mówią? To co zawsze: „co ty najlepszego wyprawiasz Jude?”. Kolejny powód dla którego nie należało schodzić z tego przeklętego statku.
- Twoja dusza - uśmiechnęła się zadziornie. Ciekawe ilu ludzi takich jak jej towarzysz podpisałoby pakt z samym diabłem gdyby tylko mieli gwarancje, że nie będą więcej cierpieć? Z ust panny Skamander wydobył się cichy niewinny śmiech. Chwilę później moczyła już usta w kolejnym drinku za który oczywiście podziękowała swoim najpiękniejszym uśmiechem.
- Istoty które nie mają już nic do stracenia. - chude ramiona wzniosły się lekko ku górze. Nie jest człowiekiem więc nie mogła tak o sobie powiedzieć. Jakoś nie obawiała się, że mogłaby mu powiedzieć za dużo. Był pijany, na pewno bardziej niż ona a zresztą…nie ważne.
Słuchała go dalej. Słuchała a z każdym jego słowie sumienie coraz głośniej obijało się o ściany jej podświadomości. Wiedziała, że ten człowiek obudzi się jutro rano i będzie żałować każdej sekundy dzisiejszego wieczoru. Oczywiście, że mogła go zabrać w jakiś ustronniejsze miejsce i odpowiednio się nim…zaopiekować. Ale czy naprawdę chciała być częścią wyrzutów sumienia? Nie, skoro już miała być dziwką to przynajmniej niech wiąże się to z odrobiną przyjemności. Duch starszego Skamandera zwyciężył ale tylko ten jeden jedyny raz! -Nie, szkoda takiej dobrej duszy. - zbliżyła się do niego, chwyciła brodę między palce i lekko musnęło jego usta. - Tobie jeszcze daleko do zatracenia - szepnęła tajemniczo i w końcu wyprostowała się. Przywołała do siebie jednego z kelnerów i włączyła mu w dłoń kilka złotych moment. - Dopilnuj, żeby ten pan wrócił bezpiecznie tam skąd przybył - obdarzyła chłopaka słodkim uśmiechem i zerknęła jeszcze na biedną pijaną przybłędę by się upewnić, że jeszcze nie spadł z krzesła.
- Twoja dusza - uśmiechnęła się zadziornie. Ciekawe ilu ludzi takich jak jej towarzysz podpisałoby pakt z samym diabłem gdyby tylko mieli gwarancje, że nie będą więcej cierpieć? Z ust panny Skamander wydobył się cichy niewinny śmiech. Chwilę później moczyła już usta w kolejnym drinku za który oczywiście podziękowała swoim najpiękniejszym uśmiechem.
- Istoty które nie mają już nic do stracenia. - chude ramiona wzniosły się lekko ku górze. Nie jest człowiekiem więc nie mogła tak o sobie powiedzieć. Jakoś nie obawiała się, że mogłaby mu powiedzieć za dużo. Był pijany, na pewno bardziej niż ona a zresztą…nie ważne.
Słuchała go dalej. Słuchała a z każdym jego słowie sumienie coraz głośniej obijało się o ściany jej podświadomości. Wiedziała, że ten człowiek obudzi się jutro rano i będzie żałować każdej sekundy dzisiejszego wieczoru. Oczywiście, że mogła go zabrać w jakiś ustronniejsze miejsce i odpowiednio się nim…zaopiekować. Ale czy naprawdę chciała być częścią wyrzutów sumienia? Nie, skoro już miała być dziwką to przynajmniej niech wiąże się to z odrobiną przyjemności. Duch starszego Skamandera zwyciężył ale tylko ten jeden jedyny raz! -Nie, szkoda takiej dobrej duszy. - zbliżyła się do niego, chwyciła brodę między palce i lekko musnęło jego usta. - Tobie jeszcze daleko do zatracenia - szepnęła tajemniczo i w końcu wyprostowała się. Przywołała do siebie jednego z kelnerów i włączyła mu w dłoń kilka złotych moment. - Dopilnuj, żeby ten pan wrócił bezpiecznie tam skąd przybył - obdarzyła chłopaka słodkim uśmiechem i zerknęła jeszcze na biedną pijaną przybłędę by się upewnić, że jeszcze nie spadł z krzesła.
Dusza... Zaśmiał się pod nosem, kręcąc głową. Początkowo miał wrażenie, że się przesłyszał, jednak kilka spojrzeń posłanych w jej stronę utwierdziło go w przekonaniu, że jednak nie. A więc odstawił kieliszek na blat i spojrzał na nią. Przez chwilę w milczeniu lustrował ją mętnym, pijanym wzrokiem, przekręcając przy tym głowę. A potem uśmiechnął się nieco szerzej.
- Dość drogie te komplementy. - Mruknął.
Czy był typem, który oddałby duszę za to, aby więcej nie cierpieć? W tym momencie - prawdopodobnie tak. Miał tego cierpienia już trochę dość, gdy uderzyło w niego znacznie silniej, niż mógłby się tego spodziewać. I silniej niż kiedykolwiek wcześniej. Był jednak na tyle rozsądny (pomimo upijania się po barach), że zastanowił się nad podjęciem decyzji. Czy oddałby duszę? Cóż, to było bardzo dobre pytanie. Ale jest jedna rzecz, za którą bez wahania oddałby wszystko co miał, nawet duszę - za przywrócenie matki do życia. W tej chwili jednak udało mu się o tym nie pamiętać. Czyż nie po to zawitał w tym barze?
Zaśmiał się i wzruszył ramionami na jej kolejne słowa. Wypijając kolejnego drinka, robił nieodwracalny krok do przodu. A on popychał go w dalsze czeluści upojenia alkoholowego. Odbierały mu ostrość widzenia oraz trzeźwość myślenia. Popychały go w sfery, których nie znał u siebie na co dzień. Zaczął flirtować, być wygadany, elokwentny. Co zamierzał tym uzyskać? Cóż, nie myślał raczej o seksie. Chyba po prostu był samotny. Ale czy to nie znaczyło tego samego? Czy również nie prowadziło do seksu? Dobre pytanie. Ale tego wieczoru miał nie uzyskać na nie odpowiedzi.
Na chwilę zdawał się wytrzeźwieć, kiedy poczuł miękkie usta na swoich wargach. A jednak zamroczenie umysłu wróciło dość szybko i nieoczekiwanie. Nie bardzo wiedział co się wydarzyło, ale kobieta zaczęła się oddalać, znikać z pola widzenia, mijając tańczących ludzi. Zachwiał się na krześle, jakby chcąc wyrwać do przodu i ją złapać, ale w porę zorientował się, że to pomysł, który najprawdopodobniej skończyłby się upadkiem. Wbił więc wzrok w blat i na chwilę zastanowił się nad tym wszystkim na tyle, na ile pozwalało mu upojenie alkoholowe. W głowie pobrzmiewały mu jej słowa, ciągle czuł zapach jej perfum, a na ustach smak jej warg. Co Ty wyprawiasz, Bennett?
Dopił drinka do końca, a potem zapłacił i odszedł z lokalu. Nietrzeźwy, chwiejący się, ale jakoś dał sobie radę. Chyba też dlatego, że czuwał nad nim ktoś, kto postanowił wziąć sobie do serca "prośbę" Judith.
zt x 2
- Dość drogie te komplementy. - Mruknął.
Czy był typem, który oddałby duszę za to, aby więcej nie cierpieć? W tym momencie - prawdopodobnie tak. Miał tego cierpienia już trochę dość, gdy uderzyło w niego znacznie silniej, niż mógłby się tego spodziewać. I silniej niż kiedykolwiek wcześniej. Był jednak na tyle rozsądny (pomimo upijania się po barach), że zastanowił się nad podjęciem decyzji. Czy oddałby duszę? Cóż, to było bardzo dobre pytanie. Ale jest jedna rzecz, za którą bez wahania oddałby wszystko co miał, nawet duszę - za przywrócenie matki do życia. W tej chwili jednak udało mu się o tym nie pamiętać. Czyż nie po to zawitał w tym barze?
Zaśmiał się i wzruszył ramionami na jej kolejne słowa. Wypijając kolejnego drinka, robił nieodwracalny krok do przodu. A on popychał go w dalsze czeluści upojenia alkoholowego. Odbierały mu ostrość widzenia oraz trzeźwość myślenia. Popychały go w sfery, których nie znał u siebie na co dzień. Zaczął flirtować, być wygadany, elokwentny. Co zamierzał tym uzyskać? Cóż, nie myślał raczej o seksie. Chyba po prostu był samotny. Ale czy to nie znaczyło tego samego? Czy również nie prowadziło do seksu? Dobre pytanie. Ale tego wieczoru miał nie uzyskać na nie odpowiedzi.
Na chwilę zdawał się wytrzeźwieć, kiedy poczuł miękkie usta na swoich wargach. A jednak zamroczenie umysłu wróciło dość szybko i nieoczekiwanie. Nie bardzo wiedział co się wydarzyło, ale kobieta zaczęła się oddalać, znikać z pola widzenia, mijając tańczących ludzi. Zachwiał się na krześle, jakby chcąc wyrwać do przodu i ją złapać, ale w porę zorientował się, że to pomysł, który najprawdopodobniej skończyłby się upadkiem. Wbił więc wzrok w blat i na chwilę zastanowił się nad tym wszystkim na tyle, na ile pozwalało mu upojenie alkoholowe. W głowie pobrzmiewały mu jej słowa, ciągle czuł zapach jej perfum, a na ustach smak jej warg. Co Ty wyprawiasz, Bennett?
Dopił drinka do końca, a potem zapłacił i odszedł z lokalu. Nietrzeźwy, chwiejący się, ale jakoś dał sobie radę. Chyba też dlatego, że czuwał nad nim ktoś, kto postanowił wziąć sobie do serca "prośbę" Judith.
zt x 2
Alan Bennett
Zawód : Uzdrowiciel - specjalista od chorób genetycznych
Wiek : 28 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Mądrego los prowadzi, głupiego - popycha.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Dzisiejszego wieczoru wyglądałem doprawdy żałośnie. Elegancka szata, idealnie układająca się na moich ramionach oraz nienaganna fryzura. Nie brzmi jak scenariusz z horroru, prawda? Miałem tendencję do dramatyzowania, ale mniejsza z tym. Nogi zaprowadziły mnie dziś wieczorem do klubu, w tym nie było nic nadzwyczajnego. Nie bywałem w „Piórku” nieczęsto. Z reguły potrafiłem pojawiać się tutaj dość regularnie, w zależności od ilości obowiązków, które na siebie brałem, a ostatnimi czasy nie tylko w moim życiu było dość spokojnie. Nawet okupujący szatnię pucybut nie miał co dzisiejszego wieczoru liczyć na zarobek. Może miałbym inne zdanie o własnej sytuacji, gdyby nie to, że pierwsze swe kroki skierowałem ku barowi. Chociaż z pozoru nie było powodu, dla którego mógłbym zaglądać do butelki to każdy, kto wiedział co tak uparcie skrywam przed światem, wiedziałby dlaczego robię to z taką regularnością i zapamiętaniem. Nie spojrzałem nawet w stronę sceny, gdzie śpiewała właśnie jakaś młoda dziewczyna. Nie wyczekiwałem też pokazów burleski (a może tak tylko mi się zdawało?), chociaż z początku to one były przedmiotem mojego zainteresowania i ostatecznym elementem, dla którego zdecydowałem się zaprosić tutaj Theseusa. W tej chwili potrzebowałem jedynie zwilżyć gardło czymś przyjemnie palącym oraz najpewniej dokarmić raka, niechże tylko znajdę papierosy. Mijały minuty, a moje uparte poklepywanie się po kieszeniach nie zdawało egzaminu w takim stopniu, w jakim bym to sobie wyobrażał. Wreszcie machnąłem na to ręką. Przywołałem barmana niedbałym gestem dłoni, życząc sobie butelki Ognistej Whisky i opakowania papierosów, co by dopełnić ten obraz nędzy i rozpaczy. Zupełnie nie miałem oporów przed zaczęciem bez Traversa. Wiedział, że nie należę do najcierpliwszych jeżeli już potrzebuję utopić smutki w alkoholu i zapewne spodziewał się, że kiedy już wejdzie do Piórka Feniksa, ja będę już mocno wstawiony. Cóż, póki co nie byłem, to był mój niewątpliwy sukces i pewien postęp. Za to zdążyłem już napełnić szklaneczkę whisky i sączyłem ją niespiesznie, raz po raz zaciągając się dymem z zaczarowanego papierosa. Wzrok skupiłem wreszcie na scenie, obserwując jak zaczyna się na niej poruszać pierwsza z tańczących dzisiaj dziewczyn. Moja twarz nie zdradzała przy tym nic poza znużeniem, ale postanowiłem wreszcie nie dbać o zachowanie pozorów. Nie musiałem przed nikim prezentować sztucznego, dobrego nastroju, a już tym bardziej nie w towarzystwie przyjaciela.
Gość
Gość
Mars z mojego czoła nie chciał zniknąć od samego rana, znaczył je brzydko, przekreślając smagłe ciało, na którym nie zdążyło się jeszcze odcisnąć piętno brytyjskiej bladości. Nie żebym specjalnie się tym przejmował, wiedziałem przecież, że w miejscu, do którego zmierzam bardziej liczy się zawartość mojego portfela niż to co sam sobą prezentuję. Poza tym, nie oszukujmy się, najbardziej mimo wszystko moje zainteresowanie wzbudzał nie sam lokal i atrakcje przezeń oferowane, a towarzysz, z którym byłem umówiony... Na ósmą, dziewiątą? Merlinie, za nic nie mogłem sobie przypomnieć. Nie, dałbym sobie rękę uciąć, że uzgodniliśmy późniejszą godzinę, jednak przekraczając progi Piórka i z daleka widząc przyjaciela siedzącego przy barze wiedziałem, że się pomyliłem. Nie odjęło mi to animuszu, bynajmniej. Dzielącą nas odległość pokonałem krokiem pewnym, można by powiedzieć, że całkiem rytmicznym, bo pod nosem wygwizdywałem jedną z bardziej znanych szant, której głównym motywem był Francuz dyndający na stryczku. Co właściwie było całkiem ironiczne zważywszy na moje korzenie – matka wyjątkowo lubiła mi przypominać, że nie tylko brytyjska krew przelewa się przez moje żyły.
– To chyba jeden z bardziej przygnębiających widoków - zagaiłem, siadając z rozmachem na stołku przy czarnowłosym czarodzieju i kiwając głową na barmana, by polał jeszcze jedną kolejkę trunku zamówionego przez Greengrassa. - Samotny facet wgapiający się w barmana i kieliszek, ale oto przybywam ci z ratunkiem, moja ty, Penelopo - ostatnie słowo okruszyłem wybuchem śmiechu, sięgając do papierośnicy i wyjmując z niej jednego wonnego skręta, którego podpaliłem za pomocą różdżki. Zaciągnąłem się mocno, po chwili wypuszczając bardzo wolno dym z przepracowanych płuc, aż otoczył nas gęstym kłębem, który najchętniej rozgoniłbym machnięciem ręki. Kątem oka zerknąłem na Raleigha, próbując oszacować czy bardzo się na mnie gniewa.
Zazwyczaj byłem punktualny jak sama śmierć, jednak niekiedy gdy coś, a raczej ktoś, zbytnio mnie rozproszył, zatracałem umiejętność funkcjonowania jak w zegarku, uciekając myślami w kierunku, w którym wcale nie powinny biec. Chciałem je przystopować, naprawdę! Ale czy istniał do tego lepszy sposób niż pochłonięcie morza alkoholu z przyjacielem? Szczerze w to wątpiłem.
– To chyba jeden z bardziej przygnębiających widoków - zagaiłem, siadając z rozmachem na stołku przy czarnowłosym czarodzieju i kiwając głową na barmana, by polał jeszcze jedną kolejkę trunku zamówionego przez Greengrassa. - Samotny facet wgapiający się w barmana i kieliszek, ale oto przybywam ci z ratunkiem, moja ty, Penelopo - ostatnie słowo okruszyłem wybuchem śmiechu, sięgając do papierośnicy i wyjmując z niej jednego wonnego skręta, którego podpaliłem za pomocą różdżki. Zaciągnąłem się mocno, po chwili wypuszczając bardzo wolno dym z przepracowanych płuc, aż otoczył nas gęstym kłębem, który najchętniej rozgoniłbym machnięciem ręki. Kątem oka zerknąłem na Raleigha, próbując oszacować czy bardzo się na mnie gniewa.
Zazwyczaj byłem punktualny jak sama śmierć, jednak niekiedy gdy coś, a raczej ktoś, zbytnio mnie rozproszył, zatracałem umiejętność funkcjonowania jak w zegarku, uciekając myślami w kierunku, w którym wcale nie powinny biec. Chciałem je przystopować, naprawdę! Ale czy istniał do tego lepszy sposób niż pochłonięcie morza alkoholu z przyjacielem? Szczerze w to wątpiłem.
Gość
Gość
Czy w ogóle powinienem to komentować? Zagubiony we własnych myślach, pochłonięty pesymizmem i tym cholernym weltschmerzem skłonny byłem nawet udać, że jego obecność kompletnie mną nie poruszyła. Zresztą, moja twarz i tak była tak martwa, że gdyby nie delikatny poblask czarnych oczu, najpewniej wywoływany przez alkohol, można by podejrzewać, iż w istocie przy barze nie ma nikogo poza samym ciałem. Nie chciałem wracać na ziemię z wyżyn własnych, wewnętrznych rozpraw, a mimo wszystko przemogłem się. Nie mogłem być tak zwyczajnie nieczułym, wszak to ja byłem inicjatorem tej wizyty w Piórku Feniksa. Nie chciałem, nie mogłem, cóż za puste słowa, prosta wymówka. Kierując się narzuconymi mi schematami działania nie dotarłbym aż tutaj. Poślubiłbym pannę Lestrange i nigdy nie musiałbym przywdziewać obcych twarzy dla własnej, chorej (a jakże) satysfakcji. Które życie okazałoby się być wygodniejsze? Nie potrafiłem stwierdzić, a przynajmniej nie w tym momencie. Nie po alkoholu i nie przed całym tym show na scenie.
- Well, I'm so lonely… I'll be there so lonely, I could die - zacytowałem, zresztą w rytm odpowiedniej melodii i dopiero wówczas odwróciłem spojrzenie od szklanki wypełnionej whisky. Zmierzyłem przyjaciela badawczym spojrzeniem i dopiero po zakończeniu oględzin uderzyłem szklanką o jego szklankę. - Koszmarnie wyglądasz - zauważyłem bezlitośnie, chociaż swoją milczącą niechęcią do wszystkiego na pewno przyćmiewałem Theseusa na tym polu. Poza tym, wcale nie prezentował się aż tak okropnie. Najpewniej oceniłem go tak jedynie dla własnej satysfakcji, ale i do tego ciężko było mi się przyznać nawet przed samym sobą. Spopielona końcówka papierosa ukruszyła się łagodnie, niemalże wypalając mi dziurę w szacie, którą minęła o milimetry, lecz ja zdawałem się tego nie zauważać. - Poradź coś na to, ekspercie do spraw sytuacji kryzysowych - poprosiłem, choć przez suchość mego głosu mogło zabrzmieć to zgoła odmiennie. Ostatnią rzeczą na jaką miałbym ochotę było wydawanie mu poleceń, więc po sekundzie zerknąłem ponownie na twarz Traversa. - Dobrze Cię widzieć - stwierdziłem jeszcze, zgniatając resztki papierosa w ozdobnej popielniczce i to byłoby na tyle, jeżeli chodziło o sentymentalną część tego spotkania. I tak za dużo już mówiłem. Poza tym chyba nie potrzebowałem udowadniać mu, że był ważnym elementem mojego życia. Zaufanie jakim go darzyłem zdecydowanie wykraczało poza jakiekolwiek inne, które łaskaw byłem rozdać w swoim dwudziestopięcioletnim życiu, a on o tym wiedział i przynajmniej powinien pamiętać.
- Well, I'm so lonely… I'll be there so lonely, I could die - zacytowałem, zresztą w rytm odpowiedniej melodii i dopiero wówczas odwróciłem spojrzenie od szklanki wypełnionej whisky. Zmierzyłem przyjaciela badawczym spojrzeniem i dopiero po zakończeniu oględzin uderzyłem szklanką o jego szklankę. - Koszmarnie wyglądasz - zauważyłem bezlitośnie, chociaż swoją milczącą niechęcią do wszystkiego na pewno przyćmiewałem Theseusa na tym polu. Poza tym, wcale nie prezentował się aż tak okropnie. Najpewniej oceniłem go tak jedynie dla własnej satysfakcji, ale i do tego ciężko było mi się przyznać nawet przed samym sobą. Spopielona końcówka papierosa ukruszyła się łagodnie, niemalże wypalając mi dziurę w szacie, którą minęła o milimetry, lecz ja zdawałem się tego nie zauważać. - Poradź coś na to, ekspercie do spraw sytuacji kryzysowych - poprosiłem, choć przez suchość mego głosu mogło zabrzmieć to zgoła odmiennie. Ostatnią rzeczą na jaką miałbym ochotę było wydawanie mu poleceń, więc po sekundzie zerknąłem ponownie na twarz Traversa. - Dobrze Cię widzieć - stwierdziłem jeszcze, zgniatając resztki papierosa w ozdobnej popielniczce i to byłoby na tyle, jeżeli chodziło o sentymentalną część tego spotkania. I tak za dużo już mówiłem. Poza tym chyba nie potrzebowałem udowadniać mu, że był ważnym elementem mojego życia. Zaufanie jakim go darzyłem zdecydowanie wykraczało poza jakiekolwiek inne, które łaskaw byłem rozdać w swoim dwudziestopięcioletnim życiu, a on o tym wiedział i przynajmniej powinien pamiętać.
Gość
Gość
Przy kontuarze
Szybka odpowiedź