Biblioteka
AutorWiadomość
Biblioteka
W bibliotece Prewettów znajduje się obfity zbiór ksiąg kolekcjonowanych od pokoleń. Większość z nich jest poświęcona zielarstwu, alchemii i magomedycynie - Prewettowie żyją blisko z naturą, toteż najczęściej w tych dziedzinach odnajdują swoją pasję. W pomieszczeniu oprócz ciężkich regałów stoi miękka kanapa i kilka foteli, a na przeciwko nich znajduje się biały kominek. Nie jest podłączony do sieci fiuu - pełni jedynie funkcję grzewczą i estetyczną.
Badania Maxima Paceum - etap 1a (12 V 1956r.)
Ostatnie dni były dla Archibalda wyjątkowo ciężkie. Zastanawiał się nawet czy nie powinien zrezygnować z udziału w badaniach - przeprowadzka do Weymouth była wielkim wydarzeniem, szczególnie przez przykry powód, który do niej doprowadził. Miał już wysłać Adrienowi list, kiedy uświadomił sobie, że to byłaby najgorsza z możliwych decyzji. Przecież te badania mają na celu zapanować nad anomaliami - a czy to właśnie nie one stały za całym jego nieszczęściem? Schował więc pióro, a pergamin podarł na malutkie kawałeczki, przygotowując się do pracy. Miał zbadać wpływ anomalii na magię leczniczą, co w zasadzie robił każdego dnia wraz z początkiem maja. Praca w szpitalu okazała się o wiele trudniejsza niż zazwyczaj, a poza nim wcale nie było lepiej. Z tego też powodu Archibald przestał leczyć swoich najbliższych za pomocą magii, po prostu się bał, że coś pójdzie nie tak. Wolał im zaparzyć odpowiednie zioła czy po prostu przykryć kocem i nakazać na porządniejsze rozpalenie w kominku w przypadku mniej poważnych infekcji. Tylko tak nie dało się żyć na dłuższą metę. Kiedyś mógł przyjść dzień, w którym musiałby skorzystać z zaklęcia, a ono zamiast uleczyć - jeszcze bardziej by zaszkodziło. Ich badania musiały się zakończyć sukcesem, bo w przeciwnym wypadku znajdą się w ciemnej zupie.
Jego biblioteka niestety w znacznym stopniu ucierpiała podczas ulewy, ale na szczęście zbiory jego ojca były kilkukrotnie większe. Jego wiedza z kolei była równie rozległa co posiadane woluminy, z czego Archibald również z przyjemnością skorzystał. Przeglądał ciężkie księgi pół dnia, analizując działanie zaklęć leczniczych, ich przeciwwskazania i zalecenia. Czasem podpytywał ojca o co bardziej skomplikowane teorie, za każdym razem podziwiając jego znajomość magii leczniczej, samemu mając nadzieję, że kiedyś również osiągnie ten sam poziom. Immunitaris z tych wszystkich zaklęć zainteresowało go najbardziej - czy przez anomalie może zmniejszyć odporność organizmu? Tylko czy anomalie zawsze musiały być złe? Już z doświadczenia wiedział, że czasem zaklęcia okazywały się mocniejsze niż być powinny. Chociażby podczas misji Archie spróbował rzucić na siebie odpowiednie zaklęcie, i choć mu nie wyszło - co do tego był pewien - poczuł się odrobinę lepiej, wcześniej odczuwając dziwne ciepło w dłoni. To nie było normalne, a skoro nie było normalne to było anomalią. Czy więc nie dałoby się odwrócić anomalii na swoją stronę i ulepszyć immunitaris tak, by podwójnie zwiększało odporność organizmu? A vigorio, czy ono mogłoby niwelować ból na dłuższy czas? Te możliwości wzbudziły w Archibaldzie entuzjazm, jednak szybko go zahamował, doprowadzając się do względnego porządku. Zamknął wszystkie księgi, jednym machnięciem różdżki ustawiając je na swoich miejscach, sięgając po pusty pergamin. Wyjął wcześniej schowane pióro i narysował sobie tabelkę. W ostatnim czasie rzucał wystarczająco dużo zaklęć leczniczych, nie sądził więc, by do tej części badania potrzebne było jeszcze dodatkowe narażanie siebie i osób trzecich. Szczególnie, że niedawno dostał pierwszych objawów sinicy. - Sinica... - powiedział od razu pod nosem, zapisując nazwę choroby z lewej strony. To był jeden ze skutków rzucania zaklęć leczniczych w jego przypadku, ale tych skutków było dużo więcej. Najczęściej przeraźliwa migrena, krwotok z nosa, osłabienie. Przy odpowiednich skutkach dopisywał odpowiednie zaklęcia - feniterio, decephalgo, curatio vulnera, anapneo wypisywał i wypisywał, zapełniając coraz większą część pergaminu. Nie znał się najlepiej na budowie zaklęć, ich teorii, nie mógł się do tego odnieść. Mógł się odnieść jedynie, chociaż czy to mało?, do swojego doświadczenia i znajomości uzdrowicielstwa. Wpływ anomalii na zaklęcia lecznicze - a więc w większości przypadków narażanie rzucającego zaklęcie na znacznie obrażenia i jednoczesne nieudanie się uroku - było zagadnieniem niezwykle skomplikowanym, krętym i wyboistym, niemniej Archibald miał wrażenie, że po tych wszystkich godzinach badań zaczyna widzieć niewielkie światełko w tunelu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnie dni były dla Archibalda wyjątkowo ciężkie. Zastanawiał się nawet czy nie powinien zrezygnować z udziału w badaniach - przeprowadzka do Weymouth była wielkim wydarzeniem, szczególnie przez przykry powód, który do niej doprowadził. Miał już wysłać Adrienowi list, kiedy uświadomił sobie, że to byłaby najgorsza z możliwych decyzji. Przecież te badania mają na celu zapanować nad anomaliami - a czy to właśnie nie one stały za całym jego nieszczęściem? Schował więc pióro, a pergamin podarł na malutkie kawałeczki, przygotowując się do pracy. Miał zbadać wpływ anomalii na magię leczniczą, co w zasadzie robił każdego dnia wraz z początkiem maja. Praca w szpitalu okazała się o wiele trudniejsza niż zazwyczaj, a poza nim wcale nie było lepiej. Z tego też powodu Archibald przestał leczyć swoich najbliższych za pomocą magii, po prostu się bał, że coś pójdzie nie tak. Wolał im zaparzyć odpowiednie zioła czy po prostu przykryć kocem i nakazać na porządniejsze rozpalenie w kominku w przypadku mniej poważnych infekcji. Tylko tak nie dało się żyć na dłuższą metę. Kiedyś mógł przyjść dzień, w którym musiałby skorzystać z zaklęcia, a ono zamiast uleczyć - jeszcze bardziej by zaszkodziło. Ich badania musiały się zakończyć sukcesem, bo w przeciwnym wypadku znajdą się w ciemnej zupie.
Jego biblioteka niestety w znacznym stopniu ucierpiała podczas ulewy, ale na szczęście zbiory jego ojca były kilkukrotnie większe. Jego wiedza z kolei była równie rozległa co posiadane woluminy, z czego Archibald również z przyjemnością skorzystał. Przeglądał ciężkie księgi pół dnia, analizując działanie zaklęć leczniczych, ich przeciwwskazania i zalecenia. Czasem podpytywał ojca o co bardziej skomplikowane teorie, za każdym razem podziwiając jego znajomość magii leczniczej, samemu mając nadzieję, że kiedyś również osiągnie ten sam poziom. Immunitaris z tych wszystkich zaklęć zainteresowało go najbardziej - czy przez anomalie może zmniejszyć odporność organizmu? Tylko czy anomalie zawsze musiały być złe? Już z doświadczenia wiedział, że czasem zaklęcia okazywały się mocniejsze niż być powinny. Chociażby podczas misji Archie spróbował rzucić na siebie odpowiednie zaklęcie, i choć mu nie wyszło - co do tego był pewien - poczuł się odrobinę lepiej, wcześniej odczuwając dziwne ciepło w dłoni. To nie było normalne, a skoro nie było normalne to było anomalią. Czy więc nie dałoby się odwrócić anomalii na swoją stronę i ulepszyć immunitaris tak, by podwójnie zwiększało odporność organizmu? A vigorio, czy ono mogłoby niwelować ból na dłuższy czas? Te możliwości wzbudziły w Archibaldzie entuzjazm, jednak szybko go zahamował, doprowadzając się do względnego porządku. Zamknął wszystkie księgi, jednym machnięciem różdżki ustawiając je na swoich miejscach, sięgając po pusty pergamin. Wyjął wcześniej schowane pióro i narysował sobie tabelkę. W ostatnim czasie rzucał wystarczająco dużo zaklęć leczniczych, nie sądził więc, by do tej części badania potrzebne było jeszcze dodatkowe narażanie siebie i osób trzecich. Szczególnie, że niedawno dostał pierwszych objawów sinicy. - Sinica... - powiedział od razu pod nosem, zapisując nazwę choroby z lewej strony. To był jeden ze skutków rzucania zaklęć leczniczych w jego przypadku, ale tych skutków było dużo więcej. Najczęściej przeraźliwa migrena, krwotok z nosa, osłabienie. Przy odpowiednich skutkach dopisywał odpowiednie zaklęcia - feniterio, decephalgo, curatio vulnera, anapneo wypisywał i wypisywał, zapełniając coraz większą część pergaminu. Nie znał się najlepiej na budowie zaklęć, ich teorii, nie mógł się do tego odnieść. Mógł się odnieść jedynie, chociaż czy to mało?, do swojego doświadczenia i znajomości uzdrowicielstwa. Wpływ anomalii na zaklęcia lecznicze - a więc w większości przypadków narażanie rzucającego zaklęcie na znacznie obrażenia i jednoczesne nieudanie się uroku - było zagadnieniem niezwykle skomplikowanym, krętym i wyboistym, niemniej Archibald miał wrażenie, że po tych wszystkich godzinach badań zaczyna widzieć niewielkie światełko w tunelu.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Ostatnio zmieniony przez Archibald Prewett dnia 03.10.17 1:04, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 88
'k100' : 88
05.08.1956r
Festiwal nie tak dawno się rozpoczynał, a ona już była nim zmęczona - choć był to całkiem pozytywny rodzaj zmęczenia, przynajmniej w większości. Nie była duszą towarzystwa - nigdy nie lubiła być w tłumie, nie pociągało jej to w absolutnie żaden sposób. Ludzie ją męczyli, kiedy było ich tak dużo, byli uprzejmi i wszystko było miłe, wokół muzyka, a festiwal cały był bogaty w pozytywną atmosferę, jednak gdyby nie fakt iż wypada jej tam być, przynajmniej co drugi dzień siedziałaby zaszyta w klinice lub bibliotece.
Wchodząc do tego właśnie pomieszczenia odczuła długo wyczekiwany spokój. Duża przestrzeń, zapach drewnianych mebli i starych książek i absolutna cisza. Brak nawet tej miłej - na krótszą metę - wesołej muzyki, brak tłumów ludzi, spojrzeń obserwujących ją z każdej strony, ciotek pytających o postępy w sprawach romantycznych, komentarzy na temat mężczyzny który złowił jej wianek - zupełnie jakby ten spektakl mógł się nie odbyć. To nawet zabawne.
Przez chwilę myślała o znalezieniu jakiejkolwiek pozycji dotyczącej eliksirów. Zamierzała znów próbować - trenować eliksiry, być może zrobić coś co okaże się przydatne jeśli nie dla niej - to dla innych, w trakcie kolejnych misji Zakonu. Bo choć cały magiczny Londyn zdawał się zapomnieć o tym co złe - mieli przecież stan wojenny. A prawdziwa wojna trwała od dawna.
Przechodząc przez duże, drewniane drzwi wydała z siebie łagodne westchnienie ulgi - cisza była balsamem dla uszu. W pierwszej chwili nawet nie dostrzegła, iż nie jest całkiem sama.
Dopiero po chwili jej spojrzenie wyodrębniło sylwetkę brata jako element inny niż stały i naturalny dla tego wnętrza. Pomiędzy nimi wojna także trwała i w pierwszej chwili Julia miała zamiar udać, że po prostu nie dostrzegła brata - jakież to dojrzałe, lady Prewett, powinszować - zakręcając między półki poświęcone eliksirem, zatrzymała się jednak w pół kroku.
- Wielka szkoda, że nestor tak okropnie się pomylił. Ty romantyczna duszo powinieneś nas reprezentować na wiankach, ja powinnam objadać się słodyczami. Niewybaczalne.
Słaby żart, jednak inne słowa jakie przyszły jej do głowy były zbyt bliskie tego o czym powinni pomówić, by rozpoczynać tę rozmowę. Chyba wolała zasygnalizować wpierw, że ma dość. Archibald wygrał wojnę na emocjonalne oblężenie. Są rodziną. Myślała o tym od sytuacji z Miriam - choć wtedy rozpoczęcie ich tematu byłoby zbyt egoistyczne, a później? Trudno było tak po prostu odezwać się po takim czasie. Oboje byli dumni i uparci.
Festiwal nie tak dawno się rozpoczynał, a ona już była nim zmęczona - choć był to całkiem pozytywny rodzaj zmęczenia, przynajmniej w większości. Nie była duszą towarzystwa - nigdy nie lubiła być w tłumie, nie pociągało jej to w absolutnie żaden sposób. Ludzie ją męczyli, kiedy było ich tak dużo, byli uprzejmi i wszystko było miłe, wokół muzyka, a festiwal cały był bogaty w pozytywną atmosferę, jednak gdyby nie fakt iż wypada jej tam być, przynajmniej co drugi dzień siedziałaby zaszyta w klinice lub bibliotece.
Wchodząc do tego właśnie pomieszczenia odczuła długo wyczekiwany spokój. Duża przestrzeń, zapach drewnianych mebli i starych książek i absolutna cisza. Brak nawet tej miłej - na krótszą metę - wesołej muzyki, brak tłumów ludzi, spojrzeń obserwujących ją z każdej strony, ciotek pytających o postępy w sprawach romantycznych, komentarzy na temat mężczyzny który złowił jej wianek - zupełnie jakby ten spektakl mógł się nie odbyć. To nawet zabawne.
Przez chwilę myślała o znalezieniu jakiejkolwiek pozycji dotyczącej eliksirów. Zamierzała znów próbować - trenować eliksiry, być może zrobić coś co okaże się przydatne jeśli nie dla niej - to dla innych, w trakcie kolejnych misji Zakonu. Bo choć cały magiczny Londyn zdawał się zapomnieć o tym co złe - mieli przecież stan wojenny. A prawdziwa wojna trwała od dawna.
Przechodząc przez duże, drewniane drzwi wydała z siebie łagodne westchnienie ulgi - cisza była balsamem dla uszu. W pierwszej chwili nawet nie dostrzegła, iż nie jest całkiem sama.
Dopiero po chwili jej spojrzenie wyodrębniło sylwetkę brata jako element inny niż stały i naturalny dla tego wnętrza. Pomiędzy nimi wojna także trwała i w pierwszej chwili Julia miała zamiar udać, że po prostu nie dostrzegła brata - jakież to dojrzałe, lady Prewett, powinszować - zakręcając między półki poświęcone eliksirem, zatrzymała się jednak w pół kroku.
- Wielka szkoda, że nestor tak okropnie się pomylił. Ty romantyczna duszo powinieneś nas reprezentować na wiankach, ja powinnam objadać się słodyczami. Niewybaczalne.
Słaby żart, jednak inne słowa jakie przyszły jej do głowy były zbyt bliskie tego o czym powinni pomówić, by rozpoczynać tę rozmowę. Chyba wolała zasygnalizować wpierw, że ma dość. Archibald wygrał wojnę na emocjonalne oblężenie. Są rodziną. Myślała o tym od sytuacji z Miriam - choć wtedy rozpoczęcie ich tematu byłoby zbyt egoistyczne, a później? Trudno było tak po prostu odezwać się po takim czasie. Oboje byli dumni i uparci.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Tyle przygotowań, żeby spędzić miły tydzień. Z jednej strony Archibald to sobie cenił: tę podniosłą atmosferę, zabieganych członków rodziny, sowę nienadążającą przynosić listy od nestora. Miało to swój niepowtarzalny urok, z roku na rok taki sam, niesłabnący nawet w obliczu mijających lat i swego rodzaju powagi, która zuchwale wkradała się do jego życia. Już nie miał dwudziestu lat, wręcz przeciwnie, za dwa dni miał ukończyć trzydziesty rok życia i to dało mu trochę do myślenia. Jego buńczuczna młodość skończyła się wcześniej niż większości młodym szlachcicom, ale dopiero teraz zaczął sobie z tego zdawać sprawę. Dzieci rosły jak na drożdżach, ani się obejrzy i pójdą do szkoły. Nestor zaczął go doceniać pomimo paru potknięć we wczesnej młodości - rola gospodarza festiwalu, o dziwo, go nie przerosła, chociaż wiązała się z dodatkowym stresem. W szpitalu też przestał być nowicjuszem, choć niby stosunkowo niedawno rozpoczął tam pracę. Dziesięć lat, cóż to takiego! A jednak ta dekada zmieniła naprawdę wiele i Archibald odniósł wrażenie, że dopiero teraz wchodzi w prawdziwą odpowiedzialną dorosłość.
Te myśli pojawiały się niespodziewanie i równie szybko uciekały. W końcu Archibald nie był osobą, która zastanawiała się za dużo, rozmyślała i analizowała każdy swój krok. Wbrew pozorom twardo stąpał po ziemi, daleko mu było do niepoprawnego marzyciela, nawet jeżeli powszechnie uważano inaczej. Poza tym od paru dni miał doła; festiwal pozwolił mu na moment zapomnieć o problemach z poprzednich tygodni, ale chyba tylko po to, żeby teraz uderzyły ze zdwojoną siłą. W ogóle nie miał ochoty na sen, dlatego zaszył się w zakamarkach rodowej biblioteki, przeglądając grzbiety starych ksiąg. Nie szukał niczego konkretnego. Wyciągał pozycję o co ciekawszych tytułach, zatrzymując się na dłużej przy księdze poświęconej astronomii. Dlaczego posiadał tak małą wiedzę na jej temat? Chyba najwyższy czas to zmienić. Zaczął czytać na stojąco pierwszy rozdział, kiedy usłyszał odgłos cudzych kroków. Szybko odgadł, że to Julia - Lorraine chodziła inaczej, nie wspominając już o matce czy swoich dzieciach. Znał ją od urodzenia, ciężko było nie zauważyć podobnych szczegółów, chociaż pod tym względem wciąż zdarzało mu się mylić Julię z Mare. Bliźniaczki, choć nie aż takie podobne, i tak łączyło mnóstwo cech. Archibald nie oderwał jednak wzroku od książki, myśląc, że po prostu go minie i przejdzie dalej. Tak to wyglądało przez ostatnie miesiące. Nie potrafił zrobić pierwszego kroku, pomimo myśli, które coraz częściej pojawiały się w jego głowie. Że Julka mogła mieć rację.
- Żeby złapać wianek innej kobiety i doprowadzić do skandalu? - Niechętnie zamknął książkę i odłożył ją na półkę. - A ty, objadając się słodyczami, dopełniłabyś wizerunek starej panny. Nestor dobrze wiedział co robi - i choć nie było po nim tego widać, powiedział to z przekąsem, co Julia na pewno bez problemu wyczuła. Westchnął cicho, poprawiając mankiet swojej nieskazitelnie białej koszuli, by dopiero potem przenieść wzrok na siostrę. Ile to już trwało? Zdecydowanie za długo. Już wcześniej chciał się z nią pogodzić, ale niezwykle ciężko było mu przyznać się do błędu. Teraz jednak doszedł do wniosku, że to wszystko naprawdę nie ma sensu - to już nie był przeddzień wojny, wojna naprawdę się zaczęła, nie mogli w tej sytuacji pluć sobie do oczu. - Może miałaś rację - nareszcie wydusił z siebie te słowa, odczuwając nagły przypływ ulgi. Stęsknił się za nią. Mogli przez ten cały czas mieszkać obok siebie, ale przecież bez przerwy się mijali i nie rozmawiali ze sobą od długich tygodni. A przecież to właśnie z nią zawsze utrzymywał najlepsze kontakty - nie z Mare, która dość szybko wyfrunęła z gniazda, i nie z Rorym, który w pewnym sensie wciąż był dzieckiem. - Nie każ mi tego mówić jeszcze raz - zmusił się na lekki uśmiech, pierwszy od tak długiego czasu, ale jak najbardziej szczery. Ich kłótnie zawsze były spektakularne, ale teraz chyba pobili własny rekord.
Te myśli pojawiały się niespodziewanie i równie szybko uciekały. W końcu Archibald nie był osobą, która zastanawiała się za dużo, rozmyślała i analizowała każdy swój krok. Wbrew pozorom twardo stąpał po ziemi, daleko mu było do niepoprawnego marzyciela, nawet jeżeli powszechnie uważano inaczej. Poza tym od paru dni miał doła; festiwal pozwolił mu na moment zapomnieć o problemach z poprzednich tygodni, ale chyba tylko po to, żeby teraz uderzyły ze zdwojoną siłą. W ogóle nie miał ochoty na sen, dlatego zaszył się w zakamarkach rodowej biblioteki, przeglądając grzbiety starych ksiąg. Nie szukał niczego konkretnego. Wyciągał pozycję o co ciekawszych tytułach, zatrzymując się na dłużej przy księdze poświęconej astronomii. Dlaczego posiadał tak małą wiedzę na jej temat? Chyba najwyższy czas to zmienić. Zaczął czytać na stojąco pierwszy rozdział, kiedy usłyszał odgłos cudzych kroków. Szybko odgadł, że to Julia - Lorraine chodziła inaczej, nie wspominając już o matce czy swoich dzieciach. Znał ją od urodzenia, ciężko było nie zauważyć podobnych szczegółów, chociaż pod tym względem wciąż zdarzało mu się mylić Julię z Mare. Bliźniaczki, choć nie aż takie podobne, i tak łączyło mnóstwo cech. Archibald nie oderwał jednak wzroku od książki, myśląc, że po prostu go minie i przejdzie dalej. Tak to wyglądało przez ostatnie miesiące. Nie potrafił zrobić pierwszego kroku, pomimo myśli, które coraz częściej pojawiały się w jego głowie. Że Julka mogła mieć rację.
- Żeby złapać wianek innej kobiety i doprowadzić do skandalu? - Niechętnie zamknął książkę i odłożył ją na półkę. - A ty, objadając się słodyczami, dopełniłabyś wizerunek starej panny. Nestor dobrze wiedział co robi - i choć nie było po nim tego widać, powiedział to z przekąsem, co Julia na pewno bez problemu wyczuła. Westchnął cicho, poprawiając mankiet swojej nieskazitelnie białej koszuli, by dopiero potem przenieść wzrok na siostrę. Ile to już trwało? Zdecydowanie za długo. Już wcześniej chciał się z nią pogodzić, ale niezwykle ciężko było mu przyznać się do błędu. Teraz jednak doszedł do wniosku, że to wszystko naprawdę nie ma sensu - to już nie był przeddzień wojny, wojna naprawdę się zaczęła, nie mogli w tej sytuacji pluć sobie do oczu. - Może miałaś rację - nareszcie wydusił z siebie te słowa, odczuwając nagły przypływ ulgi. Stęsknił się za nią. Mogli przez ten cały czas mieszkać obok siebie, ale przecież bez przerwy się mijali i nie rozmawiali ze sobą od długich tygodni. A przecież to właśnie z nią zawsze utrzymywał najlepsze kontakty - nie z Mare, która dość szybko wyfrunęła z gniazda, i nie z Rorym, który w pewnym sensie wciąż był dzieckiem. - Nie każ mi tego mówić jeszcze raz - zmusił się na lekki uśmiech, pierwszy od tak długiego czasu, ale jak najbardziej szczery. Ich kłótnie zawsze były spektakularne, ale teraz chyba pobili własny rekord.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
- Wychodzę za mąż... - przerwała w pół zdania, w tej chwili zdając sobie sprawę, że wypowiedziała te słowa po raz pierwszy na głos. W ciągu dwóch najbliższych miesięcy stanie na ślubnym kobiercu, przywdzieje białą suknię i welon, zostanie oddana mężczyźnie z innego magicznego rodu, zostanie żoną. Czy wszystko się zmieni? Przez chwilę można było dostrzec jej wahanie, może lekki szok zupełnie jak w chwili kiedy usłyszała o propozycji tych swat. Zaraz jednak wzięła się w garść. - Wychodzę za mąż, więc już wolno mi się opychać. A tobie przydałby się mały skandal. Słyszałam, jak ciotka Virginia mówi że jesteś strasznie nudny ostatnimi czasy.
Uniosła brwi zaczepnie, choć akurat ciotka Virginia uważała za nudnego każdego, kto w przeciągu kilku miesięcy nie wdał się w jakiś większy skandal. Ta kobieta kochała życie pomiędzy szlachtą, kochała romanse, miłostki, nienawiści, interesy i wszystko co wiązało się ze światem szlachetnokrwistych bogaczy.
Może miałaś rację.
Tego się nie spodziewała. Na moment zamilkła. To nie była dziecięca kłótnia po której kazałaby mu to powtarzać po dziesięć razy dla czystej satysfakcji. To było zbyt ważne. Zbyt blisko ich ideałów, wszystkiego o co walczyli. Zbyt bardzo chciała by brat zrozumiał jej punkt widzenia. Chciała, by myślał podobnie bo jeśli oni pozostaną tak głupio słabi to nie będą mieli szans.
Uśmiechnęła się blado na jego dalsze słowa. Skinęła powoli głową.
Przez chwilę wahała się, co zrobić dalej. Czy powiedzieć mu, jak daleko się posunęła. Bała się jednak, że to może być dla niego zbyt wiele.
- To co zrobiono Alexandrowi i tej dziewczynie. Josephine. - nie znała jej bliżej, ale jej imię wydawało jej się tutaj ważne. Ofiary okrucieństwa nie powinny stawać się tłem, kiedy to realne osoby, ogrom zła jest silniej odczuwalny. - To są psychopaci. Ich broń nie może być dla nas obca. - spojrzała w oczy brata. - To dotknęło twojego kuzyna. Czemu nie może dotknąć żony?
Sama miała dreszcze wypowiadając te słowa. Kochała Lorraine. To członek jej rodziny, niezaprzeczalny i cenny, matka wspaniałych dzieci jej brata. Ale wszyscy teraz są zagrożeni. Wszyscy którzy nie trzymają z tymi psychopatami.
Ledwo otworzyła księgę którą zdobyła dzięki Bottowi. Narazie to wszystko było dla niej zbyt trudne, miała zbyt mało czasu, zbyt bardzo musiała uważać, by nikt jej nie znalazł, jednak nie poddawała się. Liczyła, że czytając o tym, ucząc się tego znajdzie sposób, rozwiązanie.
Podeszła trochę bliżej brata. Byli tu sami, jednak czuła że powinni mówić ciszej. I nie chciała go sprowokować. Ostatnim razem dali się porwać emocjom, zupełnie jakby od dzieciństwa nic się nie zmienili.
- Mamy jeden cel, braciszku.
Tak bardzo chciałaby pokazać mu swoją zdobyć, chciałaby nie być w tym sama. Tylko wciąż brakowało jej do tego odwagi. Archibald jest zbyt dobry, zbyt łagodny.
- Ale ty też masz rację. Choć nie zmieniam swojego stanowiska - wierzę, że to może mieć straszny wpływ na człowieka. - samo czytanie o tym ją przerażało. Jak silnie czarna magia wrzyna się w krew?
Uniosła brwi zaczepnie, choć akurat ciotka Virginia uważała za nudnego każdego, kto w przeciągu kilku miesięcy nie wdał się w jakiś większy skandal. Ta kobieta kochała życie pomiędzy szlachtą, kochała romanse, miłostki, nienawiści, interesy i wszystko co wiązało się ze światem szlachetnokrwistych bogaczy.
Może miałaś rację.
Tego się nie spodziewała. Na moment zamilkła. To nie była dziecięca kłótnia po której kazałaby mu to powtarzać po dziesięć razy dla czystej satysfakcji. To było zbyt ważne. Zbyt blisko ich ideałów, wszystkiego o co walczyli. Zbyt bardzo chciała by brat zrozumiał jej punkt widzenia. Chciała, by myślał podobnie bo jeśli oni pozostaną tak głupio słabi to nie będą mieli szans.
Uśmiechnęła się blado na jego dalsze słowa. Skinęła powoli głową.
Przez chwilę wahała się, co zrobić dalej. Czy powiedzieć mu, jak daleko się posunęła. Bała się jednak, że to może być dla niego zbyt wiele.
- To co zrobiono Alexandrowi i tej dziewczynie. Josephine. - nie znała jej bliżej, ale jej imię wydawało jej się tutaj ważne. Ofiary okrucieństwa nie powinny stawać się tłem, kiedy to realne osoby, ogrom zła jest silniej odczuwalny. - To są psychopaci. Ich broń nie może być dla nas obca. - spojrzała w oczy brata. - To dotknęło twojego kuzyna. Czemu nie może dotknąć żony?
Sama miała dreszcze wypowiadając te słowa. Kochała Lorraine. To członek jej rodziny, niezaprzeczalny i cenny, matka wspaniałych dzieci jej brata. Ale wszyscy teraz są zagrożeni. Wszyscy którzy nie trzymają z tymi psychopatami.
Ledwo otworzyła księgę którą zdobyła dzięki Bottowi. Narazie to wszystko było dla niej zbyt trudne, miała zbyt mało czasu, zbyt bardzo musiała uważać, by nikt jej nie znalazł, jednak nie poddawała się. Liczyła, że czytając o tym, ucząc się tego znajdzie sposób, rozwiązanie.
Podeszła trochę bliżej brata. Byli tu sami, jednak czuła że powinni mówić ciszej. I nie chciała go sprowokować. Ostatnim razem dali się porwać emocjom, zupełnie jakby od dzieciństwa nic się nie zmienili.
- Mamy jeden cel, braciszku.
Tak bardzo chciałaby pokazać mu swoją zdobyć, chciałaby nie być w tym sama. Tylko wciąż brakowało jej do tego odwagi. Archibald jest zbyt dobry, zbyt łagodny.
- Ale ty też masz rację. Choć nie zmieniam swojego stanowiska - wierzę, że to może mieć straszny wpływ na człowieka. - samo czytanie o tym ją przerażało. Jak silnie czarna magia wrzyna się w krew?
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Archibald sam czasem zapominał, że jego siostra wkrótce wyjdzie za mąż. Przede wszystkim nie wyobrażał sobie jej przeprowadzki. Już w przypadku Mare to było niezwykle dziwne, co tu dopiero mówić o Julce. Może dla nich to wcale nie było takim wielkim przeżyciem? On urodził się ze świadomością, że przyjdzie mu spędzić w Weymouth również ostatnie dni swojego życia. One prawdopodobnie pamiętały, że kiedyś będą musiały zamieszkać w innej posiadłości, w której panują zgoła inne zasady. Współczuł im tego. Ollivandrowie mogli być przyjaznym rodem, ale wciąż dzieliło ich z Prewettami wiele różnic. Miał nadzieję, że Julia odnajdzie z Ulyssesem wspólny język, w przeciwnym wypadku nie wyobrażał sobie jej dalszego życia. Całe szczęście, że lord Ollivander wydawał się być dobrym człowiekiem, a obecność jego brata w Zakonie mogła to potwierdzić. - Zdarza mi się o tym zapominać - przyznał całkiem szczerze, a przecież jej ślub zbliżał się wielkimi krokami. Nie miał jednak zamiaru pytać o szczegóły. Podejrzewał, że dalej nie przepadała za rozmowami na ten temat. Na pewno wszystkiego dowie się od matki, przecież ona musiała być na bieżąco. Zawsze lubiła planować podobne wydarzenia. Doskonale pamiętał jak długo dyskutowała z Lorraine na temat koloru kwiatów przy ołtarzu, jednak wyszedł w połowie, kiedy dołączyła do nich lady Abbott. Nie wytrzymałby tam zbyt długo. Zresztą, uważał, że każdy kwiat jest na swój sposób piękny - po co aż tak żywo nad tym dyskutować? - Akurat na opinii ciotki Virginii nieszczególnie mi zależy - przyznał z cichym westchnięciem, chociaż ogólnie ciotkę lubił i szanował. Nauczył się jednak w młodości, by nie przejmować się za bardzo opinią starszyzny. Przynajmniej niekoniecznie w bardzo osobistych sprawach.
- Przestań - przerwał cicho, bo już nie chciał o tym więcej słyszeć. Przecież doskonale wiedział co przydarzyło się Aleksandrowi i Josephine. Starał się regularnie z nim spotykać i przekazywać mu swoje wspomnienia w myślodsiewni. Zauważał poprawę, ale to wciąż była ogromna tragedia. Zdeprymowany podniósł wzrok, spoglądając na Julię. Wyciągnięcie argumentu Lorraine nie było fair, ale w obecnych czasach chyba nic takie nie było. - Myślisz, że się nad tym nie zastanawiałem? - Czuł, że rośnie w nim gniew. Zawsze był emocjonalny, szybko się denerwował, ale teraz próbował to opanować zanim cały jad wypłynie na powierzchnie. Mieli się pogodzić, nie skłócić jeszcze bardziej. - Zresztą, za późno. Jakiś typ naszedł ją na festiwalu podczas lania wosku - mruknął pod nosem, spoglądając na książki leżące na półce przy której stał. Uważał to za swoją osobistą porażkę - nie dopilnował bezpieczeństwa najbliższej mu osoby, ba! Sam wygenerował to niebezpieczeństwo przez swoją ogromną nieuwagę i niekompetencję. Każdego dnia pluł sobie w brodę. - Mamy jeden cel - powtórzył głucho. Te słowa tak często przewijały się podczas spotkania, że aż przestał zauważać ich sens.
- Jednak mam? Cieszę się - tak powiedział, ale to nie do końca była prawda. Zaczął się zastanawiać czy jej częściowa zmiana zdania nie jest pokierowana nauką czarnej magii. Przerażała go sama myśl, ale z drugiej strony... Może poznanie tajników czarnej magii faktycznie mogło im pomóc zrozumieć. Nie sądził, że kiedykolwiek dojdzie do takich wniosków. - Zaczęłaś? - Nie potrafił w inny sposób zadać jej tego pytania. Czy studiujesz czarną magię nie przeszłoby mu przez gardło.
- Przestań - przerwał cicho, bo już nie chciał o tym więcej słyszeć. Przecież doskonale wiedział co przydarzyło się Aleksandrowi i Josephine. Starał się regularnie z nim spotykać i przekazywać mu swoje wspomnienia w myślodsiewni. Zauważał poprawę, ale to wciąż była ogromna tragedia. Zdeprymowany podniósł wzrok, spoglądając na Julię. Wyciągnięcie argumentu Lorraine nie było fair, ale w obecnych czasach chyba nic takie nie było. - Myślisz, że się nad tym nie zastanawiałem? - Czuł, że rośnie w nim gniew. Zawsze był emocjonalny, szybko się denerwował, ale teraz próbował to opanować zanim cały jad wypłynie na powierzchnie. Mieli się pogodzić, nie skłócić jeszcze bardziej. - Zresztą, za późno. Jakiś typ naszedł ją na festiwalu podczas lania wosku - mruknął pod nosem, spoglądając na książki leżące na półce przy której stał. Uważał to za swoją osobistą porażkę - nie dopilnował bezpieczeństwa najbliższej mu osoby, ba! Sam wygenerował to niebezpieczeństwo przez swoją ogromną nieuwagę i niekompetencję. Każdego dnia pluł sobie w brodę. - Mamy jeden cel - powtórzył głucho. Te słowa tak często przewijały się podczas spotkania, że aż przestał zauważać ich sens.
- Jednak mam? Cieszę się - tak powiedział, ale to nie do końca była prawda. Zaczął się zastanawiać czy jej częściowa zmiana zdania nie jest pokierowana nauką czarnej magii. Przerażała go sama myśl, ale z drugiej strony... Może poznanie tajników czarnej magii faktycznie mogło im pomóc zrozumieć. Nie sądził, że kiedykolwiek dojdzie do takich wniosków. - Zaczęłaś? - Nie potrafił w inny sposób zadać jej tego pytania. Czy studiujesz czarną magię nie przeszłoby mu przez gardło.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
- Mi też.
Ślub brzmiał dziwnie. Jak coś, co ma całkowicie zmienić jej życie. Oczywiście poznawała Ollivanderów coraz lepiej, im bliżej nich była tym bardziej wydawali jej się odpowiedni. Jednak to nadal nie jej rodzina. Spojrzała na brata, zaraz jednak lekki temat zaczął ustępować innemu. Właściwemu.
Na informację o Lorraine, po plecach Julii przeszły ciarki. Zacisnęła dłonie w pięści.
- Jak wyglądał? Co o nim wiadomo?
Gdyby tylko była silniejsza, gotowa byłaby bronić swojej rodziny, ruszyć na poszukiwania. Nie była jednak idiotką, nawet gdyby jakimś cudem go odnalazła, jedyne co mogłaby zrobić to stać się ofiarą. Chciała jednak wiedzieć kim mógł być ów mężczyzna, chciała wiedzieć kogo wypatrywać w tłumie.
- Co mówił?
Czy przed kim chronić dzieci brata. Ileż razy zabierała je na spacer, ile razy we trójkę opuszczali posiadłość? Unikała wtedy jak ognia miejsc które uważała za niewłaściwe oraz twarzy które za takie uważała. I choć wierzyła że nie wolno im zamknąć się w swoich czterech ścianach i ukryć przed światem, coraz częściej miała ochotę unikać wspólnych wyjść, zajmować malce tutaj, gdzie sądziła że są bezpieczne.
- Czyli dbanie o bezpieczeństwo naszej rodziny. I opanowanie tego szaleństwa które w tej chwili próbujemy maskować zabawą. - tak było. Choć kochała festiwal lata i uważała, że jest on potrzebny, że każdy potrzebuje trochę dojść do siebie po wszystkim co się działo przez ostatni czas i na kilka chwil zapomnieć - ten festiwal był maską kiepsko przykrywającą prawdziwy koszmar.
Kolejne słowa brata wcale jej nie rozbawiły i wcale nie sądziła, że są wypowiadane poważnie. Z powagą jednak spojrzała w jego twarz. Czy ma ją za szaloną?
- Arch... - odetchnęła ciężko. Póki co nie musiała przyznawać się do niczego... dużego. Ale czy nie powinna ukrywać tego przed nim w pełni? Tylko że nie chciała. Chyba. - Nie potrafię walczyć ani się bronić normalnymi zaklęciami.
Była słaba. Beznadziejnie słaba. Jej siła tkwiła w jej wiedzy i miała tego świadomość, wciąż starała się uczyć także i tego, jednak szło opornie. Po co jej praktyka czarnej magii, kiedy nie potrafi rzucić wzmocnionego protego?
- Ale... zbieram informacje. - dodała ciszej zupełnie jakby ktoś jeszcze mógł słyszeć ich w tym pustym pomieszczeniu. - Jesteśmy silni kiedy mamy wiedzę. - wierzyła w to i tę wiarę dało się wyczuć w jej słowach. Zacisnęła mocno dłonie. - Chcę badać ten temat. Póki co na tym poprzestać i szkolić się w innych dziedzinach. Ale chcę wiedzieć o tym jak najwięcej. Wiedzieć co oznaczają, wiedzieć jak im przeciwdziałać, jak ratować ich ofiary. Możemy się tym brzydzić ale czasem trzeba dotknąć nawet najbardziej paskudną rzecz.
A kiedyś? Nadal uważała, że powinni potrafić z tego korzystać. Silniejsi z nich nie powinni tego unikać skoro ci z którymi walczą tego nie robią. Jej jednak musiały wystarczyć studia na temat, przynajmniej póki co. Poszukiwanie najlepszych środków pomocy ofiarom - to już wiele.
Ślub brzmiał dziwnie. Jak coś, co ma całkowicie zmienić jej życie. Oczywiście poznawała Ollivanderów coraz lepiej, im bliżej nich była tym bardziej wydawali jej się odpowiedni. Jednak to nadal nie jej rodzina. Spojrzała na brata, zaraz jednak lekki temat zaczął ustępować innemu. Właściwemu.
Na informację o Lorraine, po plecach Julii przeszły ciarki. Zacisnęła dłonie w pięści.
- Jak wyglądał? Co o nim wiadomo?
Gdyby tylko była silniejsza, gotowa byłaby bronić swojej rodziny, ruszyć na poszukiwania. Nie była jednak idiotką, nawet gdyby jakimś cudem go odnalazła, jedyne co mogłaby zrobić to stać się ofiarą. Chciała jednak wiedzieć kim mógł być ów mężczyzna, chciała wiedzieć kogo wypatrywać w tłumie.
- Co mówił?
Czy przed kim chronić dzieci brata. Ileż razy zabierała je na spacer, ile razy we trójkę opuszczali posiadłość? Unikała wtedy jak ognia miejsc które uważała za niewłaściwe oraz twarzy które za takie uważała. I choć wierzyła że nie wolno im zamknąć się w swoich czterech ścianach i ukryć przed światem, coraz częściej miała ochotę unikać wspólnych wyjść, zajmować malce tutaj, gdzie sądziła że są bezpieczne.
- Czyli dbanie o bezpieczeństwo naszej rodziny. I opanowanie tego szaleństwa które w tej chwili próbujemy maskować zabawą. - tak było. Choć kochała festiwal lata i uważała, że jest on potrzebny, że każdy potrzebuje trochę dojść do siebie po wszystkim co się działo przez ostatni czas i na kilka chwil zapomnieć - ten festiwal był maską kiepsko przykrywającą prawdziwy koszmar.
Kolejne słowa brata wcale jej nie rozbawiły i wcale nie sądziła, że są wypowiadane poważnie. Z powagą jednak spojrzała w jego twarz. Czy ma ją za szaloną?
- Arch... - odetchnęła ciężko. Póki co nie musiała przyznawać się do niczego... dużego. Ale czy nie powinna ukrywać tego przed nim w pełni? Tylko że nie chciała. Chyba. - Nie potrafię walczyć ani się bronić normalnymi zaklęciami.
Była słaba. Beznadziejnie słaba. Jej siła tkwiła w jej wiedzy i miała tego świadomość, wciąż starała się uczyć także i tego, jednak szło opornie. Po co jej praktyka czarnej magii, kiedy nie potrafi rzucić wzmocnionego protego?
- Ale... zbieram informacje. - dodała ciszej zupełnie jakby ktoś jeszcze mógł słyszeć ich w tym pustym pomieszczeniu. - Jesteśmy silni kiedy mamy wiedzę. - wierzyła w to i tę wiarę dało się wyczuć w jej słowach. Zacisnęła mocno dłonie. - Chcę badać ten temat. Póki co na tym poprzestać i szkolić się w innych dziedzinach. Ale chcę wiedzieć o tym jak najwięcej. Wiedzieć co oznaczają, wiedzieć jak im przeciwdziałać, jak ratować ich ofiary. Możemy się tym brzydzić ale czasem trzeba dotknąć nawet najbardziej paskudną rzecz.
A kiedyś? Nadal uważała, że powinni potrafić z tego korzystać. Silniejsi z nich nie powinni tego unikać skoro ci z którymi walczą tego nie robią. Jej jednak musiały wystarczyć studia na temat, przynajmniej póki co. Poszukiwanie najlepszych środków pomocy ofiarom - to już wiele.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
W sprawie ślubu Julii nie mógł zrobić nic oprócz trzymania kciuków i wnoszenia próśb do Merlina, żeby wszystko ułożyło się po jej myśli. Niestety nie od niego zależała ta decyzja, nie miał również prawa się w to wtrącać. Tylko Julia mogła coś wywalczyć, chociaż z drugiej strony taki był jej szlachecki obowiązek, dlatego prawdopodobnie każda próba dyskusji zakończy się fiaskiem. Na pewno o tym wiedziała, pewnie jeszcze lepiej od niego. Miał zamiar ją wspierać w miarę swoich możliwości, chociaż wierzył, że odnajdzie swoje miejscu u Ollivanderów.
Tak jak Lorraine idealnie dopasowała się do ich rodziny. Czasem odnosił wrażenie, że wychowywała się na klifach Dorset, a nie w rodzinnym Somerset. Minęło już ponad sześć lat od dnia ich ślubu, a Archibald wciąż dziwił się swojemu szczęściu. Czy dlatego ostatnimi czasy spłynęło na niego tyle problemów? Bo przez ostatnie lata po prostu było mu za dobrze? Spodziewał się tego gradobicia pytań: kto, jak, dlaczego. Wzrost, kolor włosów, blizny. Co mówił, co robił, jak długo. Podobnymi zarzucił Lorraine kiedy tylko mu o tym powiedziała. Westchnął przeciągle, czując rosnącą złość przemieszaną z rezygnacją, bo przecież taka sytuacja nie powinna mieć miejsca - a jednak miała. - Nic o nim nie wiadomo, to mógł być każdy - powiedział ze smutkiem, chociaż wtedy w pierwszej chwili wydawało mu się, że będą w stanie szybko go złapać. - Średniego wzrostu, brunet, żadnych charakterystycznych cech - powtórzył to co zapamiętała Lorraine. Ufał jej, z pewnością zapamiętałaby więcej cech gdyby tylko były one bardziej widoczne. Rozpoznałaby go na ulicy, był tego pewien. - Jasnowidz - dodał po chwili, przypominając sobie jej przestraszoną i zagubioną minę. Chyba nigdy nie widział jej w takim stanie, tym bardziej chciał poznać tożsamość tego mężczyzny. - Wiem, wiem. To znacznie zawęża krąg, ale z drugiej strony kto się obnosi ze swoim darem? - Nikt. Jasnowidzowie, nie wiedząc czemu, nie lubili chwalić się swoimi niecodziennymi umiejętnościami. Nawet Lorraine tego nie robiła, tym bardziej wątpił, by tamten mężczyzna obnosił się z tym na prawo i lewo.
- Może i maskujemy, ale każdemu przyda się chwila wytchnienia - dla niego nienajlepsza, ale widział tyle uśmiechniętych twarzy, że ani razu nie pożałował organizacji tego wydarzenia. Niedługo może wydarzyć się coś strasznego, ale to nie znaczy, że wszyscy mieli siedzieć jak na szpilkach i czekać na najgorsze. Tyle osób wyłowiło wianki, tańczyło przy ognisku, wróżyło sobie z wosku - tworzyli przemiłe wspomnienia, które miały z nimi pozostać nawet na te ciężkie dni.
- Zbierasz informacje - powtórzył, samemu nie wiedząc co o tym sądzić. To dobrze? To źle? Nigdy nie miał do czynienia z czarną magią (poza truciznami i paroma urazami, ale to nie było do końca to), dlatego nie potrafił tego z łatwością ocenić. - Skąd? Masz jakieś książki? - Strzelił, ale z nadzieją w głosie, bo nawet nie chciał myśleć o tym, że znalazła sobie nauczyciela. Reszta jej słów go nie interesowała - już oboje mieli okazję powiedzieć co o tym sądzą, nie musiała mu się więcej tłumaczyć.
Tak jak Lorraine idealnie dopasowała się do ich rodziny. Czasem odnosił wrażenie, że wychowywała się na klifach Dorset, a nie w rodzinnym Somerset. Minęło już ponad sześć lat od dnia ich ślubu, a Archibald wciąż dziwił się swojemu szczęściu. Czy dlatego ostatnimi czasy spłynęło na niego tyle problemów? Bo przez ostatnie lata po prostu było mu za dobrze? Spodziewał się tego gradobicia pytań: kto, jak, dlaczego. Wzrost, kolor włosów, blizny. Co mówił, co robił, jak długo. Podobnymi zarzucił Lorraine kiedy tylko mu o tym powiedziała. Westchnął przeciągle, czując rosnącą złość przemieszaną z rezygnacją, bo przecież taka sytuacja nie powinna mieć miejsca - a jednak miała. - Nic o nim nie wiadomo, to mógł być każdy - powiedział ze smutkiem, chociaż wtedy w pierwszej chwili wydawało mu się, że będą w stanie szybko go złapać. - Średniego wzrostu, brunet, żadnych charakterystycznych cech - powtórzył to co zapamiętała Lorraine. Ufał jej, z pewnością zapamiętałaby więcej cech gdyby tylko były one bardziej widoczne. Rozpoznałaby go na ulicy, był tego pewien. - Jasnowidz - dodał po chwili, przypominając sobie jej przestraszoną i zagubioną minę. Chyba nigdy nie widział jej w takim stanie, tym bardziej chciał poznać tożsamość tego mężczyzny. - Wiem, wiem. To znacznie zawęża krąg, ale z drugiej strony kto się obnosi ze swoim darem? - Nikt. Jasnowidzowie, nie wiedząc czemu, nie lubili chwalić się swoimi niecodziennymi umiejętnościami. Nawet Lorraine tego nie robiła, tym bardziej wątpił, by tamten mężczyzna obnosił się z tym na prawo i lewo.
- Może i maskujemy, ale każdemu przyda się chwila wytchnienia - dla niego nienajlepsza, ale widział tyle uśmiechniętych twarzy, że ani razu nie pożałował organizacji tego wydarzenia. Niedługo może wydarzyć się coś strasznego, ale to nie znaczy, że wszyscy mieli siedzieć jak na szpilkach i czekać na najgorsze. Tyle osób wyłowiło wianki, tańczyło przy ognisku, wróżyło sobie z wosku - tworzyli przemiłe wspomnienia, które miały z nimi pozostać nawet na te ciężkie dni.
- Zbierasz informacje - powtórzył, samemu nie wiedząc co o tym sądzić. To dobrze? To źle? Nigdy nie miał do czynienia z czarną magią (poza truciznami i paroma urazami, ale to nie było do końca to), dlatego nie potrafił tego z łatwością ocenić. - Skąd? Masz jakieś książki? - Strzelił, ale z nadzieją w głosie, bo nawet nie chciał myśleć o tym, że znalazła sobie nauczyciela. Reszta jej słów go nie interesowała - już oboje mieli okazję powiedzieć co o tym sądzą, nie musiała mu się więcej tłumaczyć.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
- Co mówił?
Takie same pytania zada każdy kto dowie się o tym zdarzeniu, doskonale o tym wiedziała, bo i to były pytania jakie należało zadać. Na moment zacisnęła swoje dłonie w pięści - słabe i kruche, chude pięści którymi nie dałaby rady nikogo obronić. A jednak chciała wiedzieć, musiała wiedzieć. Przecież chcą czuć się choć trochę bezpiecznie - a więc muszą wiedzieć kto i co im grozi. Wiedzieć, że osoba która idzie za nimi w parku nie jest psychopatą.
- Warto żeby pooglądała fotografie wszystkich Yaxleyów, Rosierów i innych rodów o odmiennych poglądach niż nasze. Większość z nich znamy ale może ktoś jej umknął. - dodała po chwili. To mozolne, szlachty jest tak wiele, jednak gra przynajmniej w oczach Julii jest warta świeczki. A takie fotoografie na pewno można zdobyć, szlachta często widziana jest na stronach gazet. Poza szlachtą - ciężko, nawet rody czystej krwi mają więcej prywatności a mowa także o krwi mieszanej - jednak warto próbować. Ostatecznie - odmienne do nich poglądy ma głównie szlachta oraz rody czystej krwi.
- To prawda. Ale to dziwne uczucie. - bawili się, przez chwilę znów chcieli się bawić, choć czy na prawdę mieli powód? I czy w tej chwili w ogóle powinni o tym myśleć? Możliwe że nie. Możliwe, że zbyt mocno zamknęła się w spojrzeniu na zło jakie dzieje się dookoła. Rozumiała intencje brata, rozumiała intencje wszystkich którzy przyszli się bawić. Sama korzystała z tutejszych rozrywek i próbowała się bawić, wróżyły sobie z Pomoną - choć odnosiła wrażenie że ich wróżby mogą okazać się zadziwiająco trafne.
- Może mam rację, braciszku. - odetchnęła. - Jeśli będziesz pewien, że ją mam, chętnie ci je pokażę. - dodała dopiero po chwili. Chciała żeby Archie wiedział. Chciała, żeby był silny. Żeby wiedział z czym ma do czynienia. - Nie każę ci rzucać tych zaklęć. Ale im więcej o nich wiesz tym łatwiej będzie ci pomóc ich ofiarom.
Nie zamierzała mocniej naciskać. Odsunęła się o krok. To jego decyzja. Tak jak to że tego szukała to jej decyzja. Chciała sięgać dalej, chciała iść w tę stronę, wiedziała że potrzebuje czasu jednak robiła co mogła, zdobywała informacje - i wiedziała że z czasem zacznie uczyć się na prawdę. Kiedy tylko nadrobi poważne braki w innych dziedzinach.
- To twoja decyzja. Równie dobrze możemy nie wracać do tego tematu. - dodała spokojnie. Kłótnię już skończyli. Teraz czas na decyzje.
Takie same pytania zada każdy kto dowie się o tym zdarzeniu, doskonale o tym wiedziała, bo i to były pytania jakie należało zadać. Na moment zacisnęła swoje dłonie w pięści - słabe i kruche, chude pięści którymi nie dałaby rady nikogo obronić. A jednak chciała wiedzieć, musiała wiedzieć. Przecież chcą czuć się choć trochę bezpiecznie - a więc muszą wiedzieć kto i co im grozi. Wiedzieć, że osoba która idzie za nimi w parku nie jest psychopatą.
- Warto żeby pooglądała fotografie wszystkich Yaxleyów, Rosierów i innych rodów o odmiennych poglądach niż nasze. Większość z nich znamy ale może ktoś jej umknął. - dodała po chwili. To mozolne, szlachty jest tak wiele, jednak gra przynajmniej w oczach Julii jest warta świeczki. A takie fotoografie na pewno można zdobyć, szlachta często widziana jest na stronach gazet. Poza szlachtą - ciężko, nawet rody czystej krwi mają więcej prywatności a mowa także o krwi mieszanej - jednak warto próbować. Ostatecznie - odmienne do nich poglądy ma głównie szlachta oraz rody czystej krwi.
- To prawda. Ale to dziwne uczucie. - bawili się, przez chwilę znów chcieli się bawić, choć czy na prawdę mieli powód? I czy w tej chwili w ogóle powinni o tym myśleć? Możliwe że nie. Możliwe, że zbyt mocno zamknęła się w spojrzeniu na zło jakie dzieje się dookoła. Rozumiała intencje brata, rozumiała intencje wszystkich którzy przyszli się bawić. Sama korzystała z tutejszych rozrywek i próbowała się bawić, wróżyły sobie z Pomoną - choć odnosiła wrażenie że ich wróżby mogą okazać się zadziwiająco trafne.
- Może mam rację, braciszku. - odetchnęła. - Jeśli będziesz pewien, że ją mam, chętnie ci je pokażę. - dodała dopiero po chwili. Chciała żeby Archie wiedział. Chciała, żeby był silny. Żeby wiedział z czym ma do czynienia. - Nie każę ci rzucać tych zaklęć. Ale im więcej o nich wiesz tym łatwiej będzie ci pomóc ich ofiarom.
Nie zamierzała mocniej naciskać. Odsunęła się o krok. To jego decyzja. Tak jak to że tego szukała to jej decyzja. Chciała sięgać dalej, chciała iść w tę stronę, wiedziała że potrzebuje czasu jednak robiła co mogła, zdobywała informacje - i wiedziała że z czasem zacznie uczyć się na prawdę. Kiedy tylko nadrobi poważne braki w innych dziedzinach.
- To twoja decyzja. Równie dobrze możemy nie wracać do tego tematu. - dodała spokojnie. Kłótnię już skończyli. Teraz czas na decyzje.
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ostrzał pytań. Jak wyglądał, co robił, kim był. Przecież Archibald go nie widział, mógł jedynie powtarzać słowa Lorraine, a i tych nie padło z jej ust zbyt wiele. Nie naciskał jej. Rozumiał, że spotkanie drugiego jasnowidza mogło być dla niej szokujące. Na pewno z czasem przypomni sobie więcej, przynajmniej miał taką nadzieję. Tak czy inaczej ufał jej bezgranicznie i wierzył, że jeżeli będzie wiedziała coś więcej to na pewno go o tym poinformuje. - Nie wiem, Elu - westchnął, nie bez przyczyny używając jej prawdziwego imienia. To była poważna rozmowa, a zdrobniałą Julkę zarezerwował sobie na przyjemniejsze sytuacje. - Najlepiej będzie jak porozmawiasz z Lorraine i zasięgniesz informacji z pierwszej ręki - dodał, nie mając zamiaru dłużej ciągnąć tego tematu. Oczywiście był ważny i warty przedyskutowania - to kolejny znak, mówiący o tym, że powinni się lepiej zabezpieczyć. Teraz nie tylko Archibald był zagrożony, ale każda najbliższa mu osoba. Czuł się fatalnie ze świadomością, że to właśnie on naraził ich na niebezpieczeństwo. Powinien był bardziej uważać, inaczej to rozplanować, nie brać udziału w tej przeklętej misji. Czasem zastanawiał się nawet czy był sens dołączać do Zakonu skoro ma drżeć o zdrowie swojej rodziny, jednak szybko wyrzucał te myśli z głowy. Nie powinien tego nawet rozważać, dołączenie do Zakonu było bardzo dobrym pomysłem, a niebezpiecznie byłoby również bez niego. - Może masz rację. Zaproponuję jej to - westchnął odnośnie przeglądania zdjęć, choć nie był do końca przekonany do tego pomysłu. Chociaż w tym momencie zapewne żaden by go nie zadowolił.
- Dziwne, nie dziwne. Potrzebujemy tego - dodał w temacie festiwalu. Sam naprawdę się nim cieszył i czerpał radość z niemalże każdej atrakcji, a także bycia jednym z organizatorów. Ta rola trochę go przerażała, ale z drugiej strony ekscytowała i zdecydowanie mógł ją powtórzyć za rok. Miła była ta myśl, że wuj nestor go docenia. A przecież parę lat temu Archibald nie zapowiadał się na tak dobrego przedstawiciela ich rodu.
- Rozumiem - powiedział, wzdychając przeciągle jakby poważnie się nad czymś zastanawiał, ale wcale tak nie było. Tę decyzję podjął już wcześniej. Jeżeli Julia ma nie zrezygnować ze swojego niepewnego pomysłu to Archibald miał zamiar przestać ją krytykować i choć trochę kontrolować jej poczynania. Będzie spokojniejszy, mniej więcej wiedząc, co zamierza robić. Albo zacznie się jeszcze bardziej martwić - ale wtedy będzie lepiej wiedział jakie przedsięwziąć kroki. - Chcę żebyś mi to pokazała - i zdecydowanie nie chciał, żeby w tym momencie przestać poruszać ten temat. Nie zniósłby tej niepewności, tego zastanawiania się co ona po kryjomu robi za zamkniętymi drzwiami. Musiał poznać rąbek tajemnicy.
- Dziwne, nie dziwne. Potrzebujemy tego - dodał w temacie festiwalu. Sam naprawdę się nim cieszył i czerpał radość z niemalże każdej atrakcji, a także bycia jednym z organizatorów. Ta rola trochę go przerażała, ale z drugiej strony ekscytowała i zdecydowanie mógł ją powtórzyć za rok. Miła była ta myśl, że wuj nestor go docenia. A przecież parę lat temu Archibald nie zapowiadał się na tak dobrego przedstawiciela ich rodu.
- Rozumiem - powiedział, wzdychając przeciągle jakby poważnie się nad czymś zastanawiał, ale wcale tak nie było. Tę decyzję podjął już wcześniej. Jeżeli Julia ma nie zrezygnować ze swojego niepewnego pomysłu to Archibald miał zamiar przestać ją krytykować i choć trochę kontrolować jej poczynania. Będzie spokojniejszy, mniej więcej wiedząc, co zamierza robić. Albo zacznie się jeszcze bardziej martwić - ale wtedy będzie lepiej wiedział jakie przedsięwziąć kroki. - Chcę żebyś mi to pokazała - i zdecydowanie nie chciał, żeby w tym momencie przestać poruszać ten temat. Nie zniósłby tej niepewności, tego zastanawiania się co ona po kryjomu robi za zamkniętymi drzwiami. Musiał poznać rąbek tajemnicy.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Skinęła lekko. Musieli chronić swoją rodzinę. Choć Julia była pewna, że Archie zrobił wszystko co mógł, nadal czuła poddenerwowanie na myśl, że nie mogą tak po prostu zdobyć tak cennej informacji. Że ktoś niebezpieczny może tak po prostu krążyć spokojnie po Dorset, czaić się. Na nią, na Fluviusza, na jego dzieci, żonę, na ich ciotki czy wujów - lub innych z nimi spokrewnionych lub zaprzyjaźnionych.
Przerażająca myśl.
Na słowa dotyczące festiwalu, także nie miała już wiele do powiedzenia, bo to była prawda - potrzebują tego. Ludzie lubią uciekać, muszą uciekać, muszą mieć odskocznię. Inaczej wszyscy by oszaleli.
Archiebald był dobrym bratem. Julia wcale nie była pewna co do pobudek jego zainteresowania, jednak nie wątpiła iż brat w żaden sposób jej nie zaszkodzi. Ufała mu jak mało komu na tym świecie.
- W porządku. Ale po całym tym festiwalu.
Skinęła lekko głową, nie chcąc za wiele i zbyt głośno rozmawiać. Obdarzyła Archibalda dość długim spojrzeniem, zastanawiając się czy na prawdę jest tym zainteresowany, czy na prawdę przyznał jej rację, czy ponownie - nie próbuje pilnować swojej młodszej siostry.
- Póki co chyba obojgu nam przyda się odpoczynek. To był dzień pełen wrażeń. - dodała w końcu, tym razem nawet łagodnie się uśmiechając. Jeszcze trochę nerwów i stresu, a jej drogi brat osiwieje - i jak on wtedy będzie reprezentował Prewettów? Był od jakiegoś czasu dumą rodziny, wybijając się nad niepoprawną Julią i młodziutkim Roratio. Być może Mare mogłaby z nim konkurować - to jednak już od długiego czasu inna rodzina, przynajmniej biorąc pod uwagę nazwisko. Bo na pewno nie krew i więzi. - Dobrej nocy.
Dopóki festiwal się nie skończy i tak nie wrócą do tematu. Co prawda temat nieznajomego pewnie im obu zostanie gdzieś z tyłu głowy, muszą jednak starać się panować nad nerwami. Festiwal Lata to wieloletnia tradycja.
Julia w końcu zabierając wybraną książkę - na temat eliksirów - ruszyła w kierunku wyjścia z biblioteki, by udać się do swojej sypialni. Mimo, iż rozmowa była trochę ciężka, cieszyła się że w końcu udało jej się porozumieć z bratem.
zt
Przerażająca myśl.
Na słowa dotyczące festiwalu, także nie miała już wiele do powiedzenia, bo to była prawda - potrzebują tego. Ludzie lubią uciekać, muszą uciekać, muszą mieć odskocznię. Inaczej wszyscy by oszaleli.
Archiebald był dobrym bratem. Julia wcale nie była pewna co do pobudek jego zainteresowania, jednak nie wątpiła iż brat w żaden sposób jej nie zaszkodzi. Ufała mu jak mało komu na tym świecie.
- W porządku. Ale po całym tym festiwalu.
Skinęła lekko głową, nie chcąc za wiele i zbyt głośno rozmawiać. Obdarzyła Archibalda dość długim spojrzeniem, zastanawiając się czy na prawdę jest tym zainteresowany, czy na prawdę przyznał jej rację, czy ponownie - nie próbuje pilnować swojej młodszej siostry.
- Póki co chyba obojgu nam przyda się odpoczynek. To był dzień pełen wrażeń. - dodała w końcu, tym razem nawet łagodnie się uśmiechając. Jeszcze trochę nerwów i stresu, a jej drogi brat osiwieje - i jak on wtedy będzie reprezentował Prewettów? Był od jakiegoś czasu dumą rodziny, wybijając się nad niepoprawną Julią i młodziutkim Roratio. Być może Mare mogłaby z nim konkurować - to jednak już od długiego czasu inna rodzina, przynajmniej biorąc pod uwagę nazwisko. Bo na pewno nie krew i więzi. - Dobrej nocy.
Dopóki festiwal się nie skończy i tak nie wrócą do tematu. Co prawda temat nieznajomego pewnie im obu zostanie gdzieś z tyłu głowy, muszą jednak starać się panować nad nerwami. Festiwal Lata to wieloletnia tradycja.
Julia w końcu zabierając wybraną książkę - na temat eliksirów - ruszyła w kierunku wyjścia z biblioteki, by udać się do swojej sypialni. Mimo, iż rozmowa była trochę ciężka, cieszyła się że w końcu udało jej się porozumieć z bratem.
zt
She sees the mirror of herself
An image she wants to sell,
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
To anyone willing to buy.
He steals the image in her kiss,
From her hearts apocalypse.
Julia Prewett
Zawód : Weterynarz
Wiek : 25
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
Podczłowiek i nadczłowiek są podobni w tym, że żaden z nich nie jest człowiekiem.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ulżyło mu, kiedy Julia zgodziła się na pokazanie swoich ksiąg. Wiedział, że jest z niej przebiegła lisica i prawdopodobnie nie uda mu się ujrzeć wszystkiego, ale nawet ten uchylony rąbek tajemnicy będzie dla niego wystarczający. Przynajmniej na tę chwilę, żeby się uspokoić i trochę lepiej zrozumieć czym się zajmuje. Ta tematyka wciąż była mu obca i dalej nie do końca się zgadzał z jej odważnym pomysłem, ale pomału zaczynał rozumieć jej tok myślenia. Może to faktycznie miało sens, z tym że pozostawało niezwykle niebezpieczne. Nie był pewien czy to byłoby odpowiednie narzędzie w jej drobnych dłoniach. Byle tylko nestor nie dowiedział się o jej fanaberiach, bo na pewno przestałby być taki miły jaki jest zazwyczaj. - Dobrze, odezwę się - mogła być pewna, że nie zapomni. Skoro już powiedzieli sobie A, to koniecznie musieli również powiedzieć B. Dobrze, że przynajmniej przestali się kłócić - Archibaldowi ciężko było przerwać to milczenie, chociaż niesamowicie go męczyło. Zawsze miał z Julką dobry kontakt, ten nagły brak rozmowy zaczynał być przytłaczający. Mógł się z nią kłócić godzinami, ale wciąż pozostawała jego młodszą siostrą, rodziną, jedną z najważniejszych osób w jego życiu. I to dlatego tak emocjonalnie reaguje na każdy z jej pokręconych pomysłów: zaczynając od animagii a na czarnej magii kończąc. Bał się pomyśleć co będzie następne, ale chyba gorzej już być nie mogło.
- Tak, to prawda. W zasadzie nie wiem co tu robię, przecież marzę o swoim łóżku - westchnął, spoglądając na grubą książkę poświęconą astronomii, którą kilkanaście minut temu zdjął z półki. Czy naprawdę chciało mu się ją czytać? To był zbyt ambitny pomysł, tak naprawdę dzisiaj wystarczy mu jedynie parę godzin snu. Zamknięcie oczu, wtulenie się w miękką poduszkę; to było tak łatwo osiągalne, wystarczy dojść do sypialni.
- Dobranoc, Julko - odpowiedział z niewielkim uśmiechem, w zasadzie wraz z nią wychodząc z pomieszczenia. Tylko on skręcił w przeciwnym kierunku, zmierzając do swojej części ogromnej posiadłości. Cieszył się, że w końcu udało im się pogodzić, chociaż podejrzewał, że jeszcze nie jedna sprzeczka przed nimi.
zt <3
- Tak, to prawda. W zasadzie nie wiem co tu robię, przecież marzę o swoim łóżku - westchnął, spoglądając na grubą książkę poświęconą astronomii, którą kilkanaście minut temu zdjął z półki. Czy naprawdę chciało mu się ją czytać? To był zbyt ambitny pomysł, tak naprawdę dzisiaj wystarczy mu jedynie parę godzin snu. Zamknięcie oczu, wtulenie się w miękką poduszkę; to było tak łatwo osiągalne, wystarczy dojść do sypialni.
- Dobranoc, Julko - odpowiedział z niewielkim uśmiechem, w zasadzie wraz z nią wychodząc z pomieszczenia. Tylko on skręcił w przeciwnym kierunku, zmierzając do swojej części ogromnej posiadłości. Cieszył się, że w końcu udało im się pogodzić, chociaż podejrzewał, że jeszcze nie jedna sprzeczka przed nimi.
zt <3
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Wrześniowa pogoda była dla Wielkiej Brytanii wyjątkowo łaskawa, choć dosyć przewrotna. Po zimowym czerwcu, czego nikt się chyba nie spodziewał, a także mglistym i chłodnym lipcu, lato wreszcie zaczęło rozkwitać. We wrześniu powinno właściwie się już kończyć, lecz anomalie nie odpuszczały ze płataniem im wszystkich psikusów. Choć to słoneczne i ciepłe popołudnie było nader przyjemne, to panna Pomfrey martwiła się o to, że zostanie zaburzony cykl życia roślin i zwierząt, że anomalie przerwą pewien rytm kręgu życia - i że będzie to miało swoje konsekwencje. To było jednak mniejszym z jej zmartwień. Wojna z siłami ciemności była najpoważniejszym. Sposób dostania się do Azkabanu nie mniej ważnym.
Poppy westchnęła ciężko, gdy wysiadała z Błędnego Rycerza, nieopodal bram West Lulworth, posiadłości należącej do rodu Prewett. Była poddenerwowana i zestresowana. Nigdy nie bywała gościem na szlacheckich salonach, nie zapraszano jej na dwory. W swym dość krótkim życiu zdążyła poznać kilkoro czarodziejów i czarownic wysokiego urodzenia, o większości z nich nie miała dobrego mniemania, jak o arystokracji w ogóle - uważała, że to środowisko pełen zepsucia - jednakże rodzina Prewett wyróżniała się spośród nich swą dobrocią i prawdziwą szlachetnością. Wielu z nich było członkami Zakonu Feniksa, mieli serce po odpowiedniej stronie, jednakże wciąż postępowali według starych zasad, przestrzegali szlacheckiej etykiety. Dlatego zdziwił ją list, który otrzymała od lorda Archibalda. Zapraszał ją na dwór, nie zdradził jednak powodu tegoż zaproszenia. Nie wiedziała czego powinna była się spodziewać.
Pojawiła się u bram jego posiadłości w jednej ze swych najlepszych szat. Eleganckiej, długiej spódnicy barwy nocnego nieba i śnieżnobiałej koszuli. Ciemne włosy upięła w ciasny koczek. Nie wiedziała jaką formę przybrać ma to spotkanie, ale na dworze arystokracji nie wypadało pojawić się w zwykłej sukience...
Naprzeciw wyszedł jej skrzat, dzięki któremu zaklęcia ochronne nałożone posiadłość nie stanowiły dla niej przeszkody. Wprowadził ją do środka i poprowadził korytarzami, w stronę biblioteki rodu Prewett. Panna Pomfrey rozglądała się ciekawie wokół, nieco speszona tymi bogatymi i eleganckimi wnętrzami. W końcu dotarli do odpowiednich drzwi, a skrzat zapukał, oczekując zaproszenia od swego pana.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Archibald odczuwał presję związaną ze zbliżającym się szczytem w Stonehenge. Zostały do niego jedynie cztery dni. Cztery dni względnego spokoju przed... No właśnie, czym? Coś na pewno tam się wydarzy, bo spotkanie przedstawicieli wszystkich szlacheckich rodów Wielkiej Brytanii nie mogło obejść się bez echa. Byle tylko nikt nie umarł jak na poprzednim sabacie, ale szczerze mówiąc, Archibald nie wykluczał ewentualnego zamachu. Tyle ważnych osób polityki i biznesu w jednym miejscu? A może już zaczynał popadać w paranoję, ale to przez ten stres. W dodatku nestor zaprosił go do siebie na rozmowę, a to przecież rzadko kończyło się dobrze.
Tym bardziej chciał przed niedzielą pozałatwiać parę spraw, żeby nie odkładać ich na później. Trochę się ich zebrało, dlatego o wszystkim miał pamiętać skrzat i przypominać w razie potrzeby. Dzisiaj miał spotkać się z Poppy - obiecał sobie to spotkanie podczas zebrania Zakonu, bo rezultaty działań grupy badawczej po prostu go zachwyciły i nie potrafił przejść obok nich obojętnie. Poppy to już w ogóle wykazała się szczególnym talentem, a mając do tego z tyłu głowy wspomnienia ze wspólnej pracy, obiecał sobie jej pomóc. W zasadzie na chwilę obecną tylko tyle mógł zrobić; wykorzystać pieniądze, które i tak leżały odłogiem w bankowej skrytce.
Musiał zająć czymś myśli przed niedzielą, więc zamknął się w bibliotece razem z grubą encyklopedią roślin. Nowe wydanie, piękne ilustrowane, z fascynującymi dopiskami najbardziej cenionych zielarzy. Usiadł w kącie pomiędzy drewnianymi regałami, przeglądając z zainteresowaniem każdą ze stron. W zasadzie z tego wszystkiego zapomniał o spotkaniu, dlatego prawie podskoczył, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Kto puka do biblioteki? - pomyślał, odkładając księgę na półkę, lecz wtedy przypomniał sobie o dzisiejszym spotkaniu. Szybko zapiął mankiety koszuli, poprawił kołnierz, i zszedł na dół otworzyć drzwi. - Dziękuję Grusiu, możesz już iść - powiedział, zerkając przelotnie na skrzata. - Witaj, Poppy! Cieszę się, że zgodziłaś się na to spotkanie. Przepraszam, że tak w bibliotece... - przecież gości wypadało zapraszać do głównego salonu, matka zgromiłaby go wzrokiem. - ...ale muszę przyznać, że to jedno z moich ulubionych miejsc w tej posiadłości. Proszę, usiądź - wskazał na wygodną kanapę i dwa fotele, stojące przy wygaszonym kominku, bo było za ciepło na wielki ogień. W środku znajdował się za to świecznik z zapachowymi świecami, dzięki którym zapach ksiąg mieszał się z wonią kwiatów. - Napijesz się czegoś? - Zapytał, rozsiadając się na jednym z foteli, kiedy Poppy zajęła swoje miejsce. Na pewno była ciekawa po co tutaj przyszła, ale to przecież nie wypada tak od razu przechodzić do sedna.
Tym bardziej chciał przed niedzielą pozałatwiać parę spraw, żeby nie odkładać ich na później. Trochę się ich zebrało, dlatego o wszystkim miał pamiętać skrzat i przypominać w razie potrzeby. Dzisiaj miał spotkać się z Poppy - obiecał sobie to spotkanie podczas zebrania Zakonu, bo rezultaty działań grupy badawczej po prostu go zachwyciły i nie potrafił przejść obok nich obojętnie. Poppy to już w ogóle wykazała się szczególnym talentem, a mając do tego z tyłu głowy wspomnienia ze wspólnej pracy, obiecał sobie jej pomóc. W zasadzie na chwilę obecną tylko tyle mógł zrobić; wykorzystać pieniądze, które i tak leżały odłogiem w bankowej skrytce.
Musiał zająć czymś myśli przed niedzielą, więc zamknął się w bibliotece razem z grubą encyklopedią roślin. Nowe wydanie, piękne ilustrowane, z fascynującymi dopiskami najbardziej cenionych zielarzy. Usiadł w kącie pomiędzy drewnianymi regałami, przeglądając z zainteresowaniem każdą ze stron. W zasadzie z tego wszystkiego zapomniał o spotkaniu, dlatego prawie podskoczył, kiedy usłyszał pukanie do drzwi. Kto puka do biblioteki? - pomyślał, odkładając księgę na półkę, lecz wtedy przypomniał sobie o dzisiejszym spotkaniu. Szybko zapiął mankiety koszuli, poprawił kołnierz, i zszedł na dół otworzyć drzwi. - Dziękuję Grusiu, możesz już iść - powiedział, zerkając przelotnie na skrzata. - Witaj, Poppy! Cieszę się, że zgodziłaś się na to spotkanie. Przepraszam, że tak w bibliotece... - przecież gości wypadało zapraszać do głównego salonu, matka zgromiłaby go wzrokiem. - ...ale muszę przyznać, że to jedno z moich ulubionych miejsc w tej posiadłości. Proszę, usiądź - wskazał na wygodną kanapę i dwa fotele, stojące przy wygaszonym kominku, bo było za ciepło na wielki ogień. W środku znajdował się za to świecznik z zapachowymi świecami, dzięki którym zapach ksiąg mieszał się z wonią kwiatów. - Napijesz się czegoś? - Zapytał, rozsiadając się na jednym z foteli, kiedy Poppy zajęła swoje miejsce. Na pewno była ciekawa po co tutaj przyszła, ale to przecież nie wypada tak od razu przechodzić do sedna.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Biblioteka
Szybka odpowiedź