Biblioteka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
W bibliotece Prewettów znajduje się obfity zbiór ksiąg kolekcjonowanych od pokoleń. Większość z nich jest poświęcona zielarstwu, alchemii i magomedycynie - Prewettowie żyją blisko z naturą, toteż najczęściej w tych dziedzinach odnajdują swoją pasję. W pomieszczeniu oprócz ciężkich regałów stoi miękka kanapa i kilka foteli, a na przeciwko nich znajduje się biały kominek. Nie jest podłączony do sieci fiuu - pełni jedynie funkcję grzewczą i estetyczną.
- Ugh! - jęknął, nudząc się od samego słuchania. Oczywiście przerysowane jękniecie opatrzone zostało również teatralnym odrzuceniem głowy w tył i zakryciem twarzy dłońmi. - Zgubiłeś mnie już po ależ - dodał, co oczywiście było jedynie żartobliwym przekomarzaniem się ze strony młodszego brata. Był to swego rodzaju filar w interakcjach ze starszym bratem. Jakby chciał zachować tę małą drobnostkę w ich rozmowach, aby podtrzymać iluzję normalności w tych szalonych i niepewnych czasach. Wierzył, że Archibald potrzebował czasem innego powodu do zmartwień niż wojna - na przykład docinki młodszego brata. - To ostatnie, to jarzmo chętnie bym z ciebie zdjął - odparł po zastanowieniu, dowodząc, że jednak słuchał całego monologu swojego nestora. Bo wbrew pozorom często słuchał. Czasem po prostu bardziej opłacało się udawać, że jest inaczej. - Aż tak ci się pali do wyprawiania wesela? To bardzo kosztowne - rzucił, pukając końcówką pióra w stos pergaminów, na których znajdowały się wszelkie kosztorysy. - Ale jak to mówią, obowiązek jest obowiązkiem - dodał niby to z promiennym uśmiechem wskazującym na lekkość z mają wyrzucił to stwierdzenie, ale gdzieś tam w błękicie oczu pobrzmiewała powaga. Był świadom swojej powinności, tak samo jak doskonale wiedział co leżało w obowiązkach Archibalda, że w tej konkretnej sferze miał mieć do czynienia z dwiema różnymi osobami; swoim najdroższym bratem lub nestorem swojego rodu. Ale nie z oboma na raz.
- Moim zdaniem postępujesz słusznie - zapewnił z zaskakującą siłą w głosie. Jego słowa przypominały stabilnie osadzone na wybrzeżu, o które rozbijały się fale wątpliwości Archibalda.
Potakująco kiwał głową, uwzględniając podawane mu przez Archibalda informacje, które uznał za istotne do wzięcia pod uwagę przy tworzeniu kosztorysu. To było na pewno budujące - świadomość jak wiele osób z Zakonu miała dołożyć swoją cegiełkę do całego projektu, na który lordowie Dorset mieli przygotować przestrzeń oraz odpowiednie fundusze, którymi niestety nie dysponowali ludzie - szczególnie w obecnej sytuacji. Nie ukrywał błysku w oczach, który pojawił się, gdy tylko wspomniał o rozeznaniu w terenie. Z trudem opanował emocje na twarzy. - Oczywiście, skontaktuję się z Elroyem, rozsądniej będzie iść z partnerem - odparł, bo w ten sposób będą w stanie pokryć większą powierzchnię. - Pomagałem w działaniach Greengrassów, nie odmówi - powiedział, chociaż był to zaledwie jeden z powodów, dla których wierzył, że lord Elroy nie śmiałby odmówić pomocy rodzinie swojej małżonki w tak szlachetnym przedsięwzięciu. Tym bardziej, że sam był związany z Zakonem, prawda? - No, dużo - westchnął, wtórując bratu, bo liczba nakreślona na pergaminie przerażała swoją wielkością. - Taki margines błędu zakładam - odparł, poniżej zakreślając zakres cenowy swoją szacunków. Czy miał rację? Przy tak wielu wypadkowych, trudno było określić jednoznaczny rezultat. Sięgnął po jedną z czereśni machinalnie, chociaż nie do końca zarejestrował moment, w którym ten znalazł się na stole. Skinął głową. - Daj znać, kiedy ci odpowie - poprosił. Pamiętał, że ona także brała udział w akcji z początku kwietnia i odniosła rany heroicznie osłaniając jedną z kobiet własnym ciałem.
- Myślę, że jest... konieczne - odparł, poświęcając tej opinii naprawdę sporo czasu. - Myślę, że ta wojna wprowadziła już wystarczająco dużo podziałów i powinniśmy pracować, aby je zasypywać, a nie pogłębiać - to chyba najmądrzejsza rzecz, jaką powiedział dzisiejszego wieczoru. - Masz wątpliwości?
- Moim zdaniem postępujesz słusznie - zapewnił z zaskakującą siłą w głosie. Jego słowa przypominały stabilnie osadzone na wybrzeżu, o które rozbijały się fale wątpliwości Archibalda.
Potakująco kiwał głową, uwzględniając podawane mu przez Archibalda informacje, które uznał za istotne do wzięcia pod uwagę przy tworzeniu kosztorysu. To było na pewno budujące - świadomość jak wiele osób z Zakonu miała dołożyć swoją cegiełkę do całego projektu, na który lordowie Dorset mieli przygotować przestrzeń oraz odpowiednie fundusze, którymi niestety nie dysponowali ludzie - szczególnie w obecnej sytuacji. Nie ukrywał błysku w oczach, który pojawił się, gdy tylko wspomniał o rozeznaniu w terenie. Z trudem opanował emocje na twarzy. - Oczywiście, skontaktuję się z Elroyem, rozsądniej będzie iść z partnerem - odparł, bo w ten sposób będą w stanie pokryć większą powierzchnię. - Pomagałem w działaniach Greengrassów, nie odmówi - powiedział, chociaż był to zaledwie jeden z powodów, dla których wierzył, że lord Elroy nie śmiałby odmówić pomocy rodzinie swojej małżonki w tak szlachetnym przedsięwzięciu. Tym bardziej, że sam był związany z Zakonem, prawda? - No, dużo - westchnął, wtórując bratu, bo liczba nakreślona na pergaminie przerażała swoją wielkością. - Taki margines błędu zakładam - odparł, poniżej zakreślając zakres cenowy swoją szacunków. Czy miał rację? Przy tak wielu wypadkowych, trudno było określić jednoznaczny rezultat. Sięgnął po jedną z czereśni machinalnie, chociaż nie do końca zarejestrował moment, w którym ten znalazł się na stole. Skinął głową. - Daj znać, kiedy ci odpowie - poprosił. Pamiętał, że ona także brała udział w akcji z początku kwietnia i odniosła rany heroicznie osłaniając jedną z kobiet własnym ciałem.
- Myślę, że jest... konieczne - odparł, poświęcając tej opinii naprawdę sporo czasu. - Myślę, że ta wojna wprowadziła już wystarczająco dużo podziałów i powinniśmy pracować, aby je zasypywać, a nie pogłębiać - to chyba najmądrzejsza rzecz, jaką powiedział dzisiejszego wieczoru. - Masz wątpliwości?
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Nie wiedział skąd Roratio czerpał pokłady radości, ale wydawały się nieskończone. Zawsze potrafił zarzucić żartem i rozluźnić atmosferę – czasem Archibald się zastanawiał, czy nie było to pokłosiem śmierci Lacusa. Musiał zauważać w dzieciństwie smutek w oczach matki; wychowywanie syna po tragicznej stracie pierworodnego z pewnością nie było proste. Być może już wtedy nauczył się wszystkich pocieszać, choć przecież to nie on powinien to robić. Archibald czasem żałował, że wcześniej nie zwracał na to uwagi, widząc niewiele więcej poza własnym nosem i rozterkami dorastania.
– Tego jarzma nie pozwoliłbym z siebie zdjąć – gdyby nie przykra sytuacja, w jakiej przyszło mu piastować stanowisko nestora, chętnie brylowałby w towarzystwie. Zawsze lubił takie spędy, a teraz szczególnie mu ich brakowało – teoretycznie mógłby spróbować zorganizować coś podobnego w gronie szlachty z Sojuszu Kornwalijskiego, ale wydawało mu się to nie na miejscu. – Może i jest kosztowne, ale pamiętaj, że dostalibyśmy posag. Wyszlibyśmy więc na zero – ciągnął dalej tę żartobliwą wymianę zdań, choć oboje dobrze wiedzieli, że w końcu Rory będzie musiał podejść do tej sprawy poważnie. Na razie dawał mu jeszcze czas na odnalezienie siebie w tym chaosie, dopiero potem będzie mógł szukać wybranki serca. To rozwiązanie wydawało się Archibaldowi rozsądne.
– Elroy to dobry wybór, na pewno okaże się pomocny – zgodził się z bratem. Często zdarzały im się wymiany zdań, ale nie mógł szwagrowi odmówić odwagi i dobroci serca. Zdarzało im się sprzeczać, ale mu ufał, a w obecnej sytuacji to było najważniejsze.
Spojrzał na rozrysowane przez brata kosztorysy i obliczenia. Z każdym kolejnym spotkaniem zaczynał coraz więcej z nich rozumieć, ale dalej potrzebował pomocy kogoś lepiej obeznanego. – Drogo – westchnął. – Ale już nie ma wyjścia, trzeba znaleźć na to fundusze – obiecał sobie, że następnym razem najpierw poprosi o wyliczenia, a dopiero potem będzie potwierdzał inwestycję. Za wszystko zabierał się od złej strony, co zaczynało go frustrować, nie chciał popełniać kolejnych błędów.
– To... piękne, co mówisz – uśmiechnął się lekko w odpowiedzi. – Ale za tą godną podziwu ideą kryje się faktycznie niebezpieczeństwo, które świadomie wprowadzimy wśród naszych mieszkańców. Oczywiście, że mam wątpliwości – Nie potrafił zaufać wilkołakom. Michael mógł mówić co chciał, ale nie mógł ukryć, że w czasie pełni przestaje być myślącym człowiekiem. Eliksir tojadowy brzmiał jak absolutna konieczność, ale wciąż nie znalazł żadnego alchemika, który poradziłby sobie z tak zaawansowanym przepisem. – W takim razie musimy zbadać Tyneham, sprawdzić okolicę, przygotować część domów do zamieszkania, nałożyć wszelkie potrzebne zabezpieczenia... Trzeba się też zastanowić co powiemy ludziom, żeby dalej się tam nie zbliżali... No i tojad oczywiście, muszę znaleźć dostawcę, i może uda się też zorganizować alchemika... – podkreślał, przekreślał i dopisywał, co jeszcze mu przyszło do głowy. Na papierze plan wydawał się prosty, ale Archibald wiedział, że zajmie im wiele długich tygodni. – Poza tym fundusze. Muszę jeszcze raz spojrzeć na stan konta, możesz to potem zrobić ze mną. Nie wątpię, że nas stać, ale to nie jedyne wydatki, jakie musimy ponieść w najbliższym czasie – z każdym tygodniem zbierało się ich coraz więcej, podczas gdy dochody w czasie wojny wyraźnie zmalały.
– Tego jarzma nie pozwoliłbym z siebie zdjąć – gdyby nie przykra sytuacja, w jakiej przyszło mu piastować stanowisko nestora, chętnie brylowałby w towarzystwie. Zawsze lubił takie spędy, a teraz szczególnie mu ich brakowało – teoretycznie mógłby spróbować zorganizować coś podobnego w gronie szlachty z Sojuszu Kornwalijskiego, ale wydawało mu się to nie na miejscu. – Może i jest kosztowne, ale pamiętaj, że dostalibyśmy posag. Wyszlibyśmy więc na zero – ciągnął dalej tę żartobliwą wymianę zdań, choć oboje dobrze wiedzieli, że w końcu Rory będzie musiał podejść do tej sprawy poważnie. Na razie dawał mu jeszcze czas na odnalezienie siebie w tym chaosie, dopiero potem będzie mógł szukać wybranki serca. To rozwiązanie wydawało się Archibaldowi rozsądne.
– Elroy to dobry wybór, na pewno okaże się pomocny – zgodził się z bratem. Często zdarzały im się wymiany zdań, ale nie mógł szwagrowi odmówić odwagi i dobroci serca. Zdarzało im się sprzeczać, ale mu ufał, a w obecnej sytuacji to było najważniejsze.
Spojrzał na rozrysowane przez brata kosztorysy i obliczenia. Z każdym kolejnym spotkaniem zaczynał coraz więcej z nich rozumieć, ale dalej potrzebował pomocy kogoś lepiej obeznanego. – Drogo – westchnął. – Ale już nie ma wyjścia, trzeba znaleźć na to fundusze – obiecał sobie, że następnym razem najpierw poprosi o wyliczenia, a dopiero potem będzie potwierdzał inwestycję. Za wszystko zabierał się od złej strony, co zaczynało go frustrować, nie chciał popełniać kolejnych błędów.
– To... piękne, co mówisz – uśmiechnął się lekko w odpowiedzi. – Ale za tą godną podziwu ideą kryje się faktycznie niebezpieczeństwo, które świadomie wprowadzimy wśród naszych mieszkańców. Oczywiście, że mam wątpliwości – Nie potrafił zaufać wilkołakom. Michael mógł mówić co chciał, ale nie mógł ukryć, że w czasie pełni przestaje być myślącym człowiekiem. Eliksir tojadowy brzmiał jak absolutna konieczność, ale wciąż nie znalazł żadnego alchemika, który poradziłby sobie z tak zaawansowanym przepisem. – W takim razie musimy zbadać Tyneham, sprawdzić okolicę, przygotować część domów do zamieszkania, nałożyć wszelkie potrzebne zabezpieczenia... Trzeba się też zastanowić co powiemy ludziom, żeby dalej się tam nie zbliżali... No i tojad oczywiście, muszę znaleźć dostawcę, i może uda się też zorganizować alchemika... – podkreślał, przekreślał i dopisywał, co jeszcze mu przyszło do głowy. Na papierze plan wydawał się prosty, ale Archibald wiedział, że zajmie im wiele długich tygodni. – Poza tym fundusze. Muszę jeszcze raz spojrzeć na stan konta, możesz to potem zrobić ze mną. Nie wątpię, że nas stać, ale to nie jedyne wydatki, jakie musimy ponieść w najbliższym czasie – z każdym tygodniem zbierało się ich coraz więcej, podczas gdy dochody w czasie wojny wyraźnie zmalały.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Uśmiechnął się jedynie szeroko w stronę brata. Przez wieczny grymas zmartwienia czasem zapominał, że Archibald naprawdę czuł się jak ryba w wodzie podczas wszelkiego rodzaju spędów brytyjskiej szlachty, co samo w sobie nie było dziwne, wszakże byli Prewettami, słynęli ze swojej gościnności!
- Zależy od posagu i od wesela. Jeżeli już mam się żenić, to nie przyjmuję półśrodków - odparł z zaskakującą wręcz powagą. Co prawda nie dawał swoim weselnym planom zbyt wiele myśli - wątpił, czy w ogóle miały jakiś udział w planowaniu tejże imprezy, ale znowu żartobliwy nastrój sprawiał, że przyjemnie ciągnęło mu się bezcelową dyskusję. Czasem tęsknił za zwykłymi, słownymi przepychankami z Archibaldem, które stanowiły główny nurt ich rozmowy, a nie jedynie małe rozproszenie przed podjęciem prawdziwie poważnych tematów, które coraz częściej sprawiały, że piegowata twarz młodszego z lordów wykrzywiała się w podobnym do brata grymasie zmartwienia.
To prawda, chociaż w kilku kwestiach nie zgadzał się ze swoim szwagrem to cenił jego doświadczenie i hart ducha. Z pewnością mogli liczyć na swoją wzajemną pomoc, a sojusz zwieńczony małżeństwem Mare oraz Elroya dało im realną korzyść. Dla obu stron.
- Zdaję sobie sprawę, że obawiasz się o ludzi Dorset, również podzielam twoje obawy. Jednakże kontrola nad chociażby częścią wilkołaków podczas pełni realnie zmniejszy zagrożenie bez konieczności karania za jedną noc w miesiącu niewinnych, dobrych ludzi - jak zwykle, tam gdzie Archibald widział wady, Roratio chciał wskazać mu zalety. Wiedzieli gdzie będą znajdowały się wilkołaki, to oznaczało, że będzie można to miejsce odpowiednio zabezpieczyć, a to już coś, prawda? Jednocześnie nie mieli na rękach krwi tych, których los pchnął na okrutną ścieżkę, ścieżkę, której oni sami dla siebie nie wybrali.
- Odstraszenie ludności nie powinno być problemem. Tyneham nie cieszy się dobrą sławą, wystarczy na nowo podsycić te opowieści - zasugerował. On sam wychował się na historiach o tym miejscu, które miały stać się przestroga dla podróżnych. Pochylił się raz jeszcze nad pergaminem, gdzie wszelkie poprawki zostały naniesione. - Jasne, może uda się gdzieś zaoszczędzić - zastanowił się głośno. Z czasem nawet szlachta musiała nauczyć się zaciskać pas. Nawet ich skrytki malały w szybszym tempie niż się zapełniały. Wojna coraz głębiej wgryzała się w codzienność, dotykając nawet tych, którzy nie brali w niej bezpośredniego udziału.
- Zależy od posagu i od wesela. Jeżeli już mam się żenić, to nie przyjmuję półśrodków - odparł z zaskakującą wręcz powagą. Co prawda nie dawał swoim weselnym planom zbyt wiele myśli - wątpił, czy w ogóle miały jakiś udział w planowaniu tejże imprezy, ale znowu żartobliwy nastrój sprawiał, że przyjemnie ciągnęło mu się bezcelową dyskusję. Czasem tęsknił za zwykłymi, słownymi przepychankami z Archibaldem, które stanowiły główny nurt ich rozmowy, a nie jedynie małe rozproszenie przed podjęciem prawdziwie poważnych tematów, które coraz częściej sprawiały, że piegowata twarz młodszego z lordów wykrzywiała się w podobnym do brata grymasie zmartwienia.
To prawda, chociaż w kilku kwestiach nie zgadzał się ze swoim szwagrem to cenił jego doświadczenie i hart ducha. Z pewnością mogli liczyć na swoją wzajemną pomoc, a sojusz zwieńczony małżeństwem Mare oraz Elroya dało im realną korzyść. Dla obu stron.
- Zdaję sobie sprawę, że obawiasz się o ludzi Dorset, również podzielam twoje obawy. Jednakże kontrola nad chociażby częścią wilkołaków podczas pełni realnie zmniejszy zagrożenie bez konieczności karania za jedną noc w miesiącu niewinnych, dobrych ludzi - jak zwykle, tam gdzie Archibald widział wady, Roratio chciał wskazać mu zalety. Wiedzieli gdzie będą znajdowały się wilkołaki, to oznaczało, że będzie można to miejsce odpowiednio zabezpieczyć, a to już coś, prawda? Jednocześnie nie mieli na rękach krwi tych, których los pchnął na okrutną ścieżkę, ścieżkę, której oni sami dla siebie nie wybrali.
- Odstraszenie ludności nie powinno być problemem. Tyneham nie cieszy się dobrą sławą, wystarczy na nowo podsycić te opowieści - zasugerował. On sam wychował się na historiach o tym miejscu, które miały stać się przestroga dla podróżnych. Pochylił się raz jeszcze nad pergaminem, gdzie wszelkie poprawki zostały naniesione. - Jasne, może uda się gdzieś zaoszczędzić - zastanowił się głośno. Z czasem nawet szlachta musiała nauczyć się zaciskać pas. Nawet ich skrytki malały w szybszym tempie niż się zapełniały. Wojna coraz głębiej wgryzała się w codzienność, dotykając nawet tych, którzy nie brali w niej bezpośredniego udziału.
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
– Bardzo dobrze, Rory! – Pochwalił decyzję brata, lekko uderzając otwartą dłonią o stół. – Właśnie tak trzeba żyć, bez półśrodków – skwitował z rozbawieniem, już widząc oczyma wyobraźni huczne wesele młodszego brata. Archibald wolałby, żeby doszło do niego już po wojnie, żeby faktycznie mogli świętować ożenek Roratio jak należy, z rozmachem, bez obawy o nagły atak ze strony wroga. Pozostało mu mieć nadzieję, że doczekają tego dnia szybciej niż mogłoby się wydawać.
– Ma to więcej sensu, kiedy przedstawiasz to w ten sposób – westchnął, odkładając na chwilę pergaminy i prostując zmęczone plecy. Jak długo już nad tym siedział? Trzy godziny, cztery, pięć? Zaczynał tracić rachubę. – Tylko czy udostępnienie Tyneham faktycznie będzie można nazwać kontrolą? – Wątpliwości nie chciały go opuścić, nawet jeżeli nie miał zamiaru rezygnować z tego odważnego planu. Tłumaczył sobie, że Tonks nie wyszedłby z taką prośbą, gdyby nie była ona konieczna – a Tonks sprawiał wrażenie racjonalnie myślącego czarodzieja. – Na pewno bardziej niż niekontrolowane przemiany wilkołaków gdzieś w lasach – odpowiedział sam sobie, zerkając na pusty kominek. Musiał przestać tak dużo o tym myśleć, inaczej praca nad tym projektem doprowadzi go do szaleństwa. Ponownie wziął do ręki jedno z rozliczeń, chcąc skupić się na innych problemach, które mogły wyniknąć w czasie pracy. – Mam nadzieję, że podtrzymanie złej reputacji Tyneham wystarczy, żeby ludzie się tam nie zapuszczali. Ale i tak znajdę specjalistów od zabezpieczeń – tych od wewnątrz i od zewnątrz – stwierdził, dopisując myśl na marginesie swoich notatek. Żeby mieć pewność, że nikt nie wejdzie do Tyneham, ale też że nikt nie wyjdzie. Wydawało mu się to skomplikowane do rozplanowania, ale tę zagwozdkę i tak zamierzał zostawić specjalistom.
– Dziękuję, Rory, za pomoc. Uporządkowałem sobie w głowie kilka spraw – plan budowy schronienia z pewnością stracił nieco na chaosie: Archibald był bardziej świadomy czyhających na niego pułapek. Kolejnym krokiem miało być wysłanie sów do zaufanych osób, które mogłyby mu pomóc w realizacji tego planu – kilka imion zapisał już wcześniej, kilka innych przyszło mu do głowy przed chwilą. – Idź już, ja jeszcze raz przejrzę notatki i zacznę pomału wysyłać listy. Gdybym nie zszedł na kolację, masz pozwolenie wyciągnąć mnie stąd siłą – powiedział, zerknąwszy na zegarek. – Tylko... bez przesady – zreflektował się, spoglądając podejrzliwie na brata, bo znając jego bujną wyobraźnię, mógłby go nawet wyciągnąć przez okno na miotłę. Potem wziął czysty kawałek pergaminu, zanurzył końcówkę pióra w kałamarzu, i zaczął pisać.
zt <3
– Ma to więcej sensu, kiedy przedstawiasz to w ten sposób – westchnął, odkładając na chwilę pergaminy i prostując zmęczone plecy. Jak długo już nad tym siedział? Trzy godziny, cztery, pięć? Zaczynał tracić rachubę. – Tylko czy udostępnienie Tyneham faktycznie będzie można nazwać kontrolą? – Wątpliwości nie chciały go opuścić, nawet jeżeli nie miał zamiaru rezygnować z tego odważnego planu. Tłumaczył sobie, że Tonks nie wyszedłby z taką prośbą, gdyby nie była ona konieczna – a Tonks sprawiał wrażenie racjonalnie myślącego czarodzieja. – Na pewno bardziej niż niekontrolowane przemiany wilkołaków gdzieś w lasach – odpowiedział sam sobie, zerkając na pusty kominek. Musiał przestać tak dużo o tym myśleć, inaczej praca nad tym projektem doprowadzi go do szaleństwa. Ponownie wziął do ręki jedno z rozliczeń, chcąc skupić się na innych problemach, które mogły wyniknąć w czasie pracy. – Mam nadzieję, że podtrzymanie złej reputacji Tyneham wystarczy, żeby ludzie się tam nie zapuszczali. Ale i tak znajdę specjalistów od zabezpieczeń – tych od wewnątrz i od zewnątrz – stwierdził, dopisując myśl na marginesie swoich notatek. Żeby mieć pewność, że nikt nie wejdzie do Tyneham, ale też że nikt nie wyjdzie. Wydawało mu się to skomplikowane do rozplanowania, ale tę zagwozdkę i tak zamierzał zostawić specjalistom.
– Dziękuję, Rory, za pomoc. Uporządkowałem sobie w głowie kilka spraw – plan budowy schronienia z pewnością stracił nieco na chaosie: Archibald był bardziej świadomy czyhających na niego pułapek. Kolejnym krokiem miało być wysłanie sów do zaufanych osób, które mogłyby mu pomóc w realizacji tego planu – kilka imion zapisał już wcześniej, kilka innych przyszło mu do głowy przed chwilą. – Idź już, ja jeszcze raz przejrzę notatki i zacznę pomału wysyłać listy. Gdybym nie zszedł na kolację, masz pozwolenie wyciągnąć mnie stąd siłą – powiedział, zerknąwszy na zegarek. – Tylko... bez przesady – zreflektował się, spoglądając podejrzliwie na brata, bo znając jego bujną wyobraźnię, mógłby go nawet wyciągnąć przez okno na miotłę. Potem wziął czysty kawałek pergaminu, zanurzył końcówkę pióra w kałamarzu, i zaczął pisać.
zt <3
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu. Siedzieli tu już we własnych oparach ciężko pracujących mózgów aż nazbyt długo. Musiał przyznać, że czuł się zmęczony, niemalże tak samo jak po długim treningu. Czuł, że było warto. Zdawał sobie sprawę, że jego brat może mieć wątpliwości - Merlin jeden wiedział, że zdaniem Roratio miał ich aż za wiele - ale przecież po to tu był, żeby swoją z kolei aż nazbyt intensywną pewnością zrównoważyć gdzieś to wszystko w strefie złotego środka. - Nie wszystkiemu można zapobiec - rzucił całkiem poważnie. Całe życie jego rodzina próbowała zapobiec podzielenia losu ich najstarszego brata przez najmłodszego z Prewettów. - Ale jeżeli możesz ograniczyć ryzyko to lepsze niż nie robienie niczego - powiedział po namyślę i wiedział, że miał rację. Co prawda jemu zawsze się wydawało, że miał rację, ale teraz już był zdecydowanie pewny, że miał rację!
Skinął głową, przezorny zawsze ubezpieczony, nie należało zawierzać samym plotkom. Najlepiej mieć pewność, że ci w samej wiosce jak i osoby, które jakimś cudem zakręciłyby się w okolicy. - Do usług, braciszku - odparł niby znowu lekko, niby beztrosko, ale prawdą było, że w ostatnim czasie naprawdę starał się być wsparciem dla swojej rodziny w trudnych chwilach jakie właśnie nastały. Aż mu oczy rozbłysły, kiedy Archibald ŁASKAWIE wspomniał, że Roratio ma prawo użyć siły w celu wyciągnięcia go z biblioteki. I och, jak różne pomysły przyszły mu do głowy! Na jego nieszczęście i to musiał przewidzieć szanowny nestor. Roratio jedynie wywrócił oczami i posłał bratu raczej wymowne spojrzenie, które jasno stwierdzało jak bardzo urażony czuje się insynuacją odnośnie ewentualnej przesady. - A ty nie przesadzaj z tymi papierami. Lepiej dla ciebie, żebyś zszedł bez mojej pomocy na kolację - odparł dziarsko po czym po chwili zawahania opuścił bibliotekę i zamyślony (co rzadko się zdarzało) ruszył w stronę jadalni, bo kto wie kogo można spotkać po drodze? A poza tym lubił zgubić się w okolicach kuchni i podjeść coś jeszcze przed głównym posiłkiem.
/ zt
Skinął głową, przezorny zawsze ubezpieczony, nie należało zawierzać samym plotkom. Najlepiej mieć pewność, że ci w samej wiosce jak i osoby, które jakimś cudem zakręciłyby się w okolicy. - Do usług, braciszku - odparł niby znowu lekko, niby beztrosko, ale prawdą było, że w ostatnim czasie naprawdę starał się być wsparciem dla swojej rodziny w trudnych chwilach jakie właśnie nastały. Aż mu oczy rozbłysły, kiedy Archibald ŁASKAWIE wspomniał, że Roratio ma prawo użyć siły w celu wyciągnięcia go z biblioteki. I och, jak różne pomysły przyszły mu do głowy! Na jego nieszczęście i to musiał przewidzieć szanowny nestor. Roratio jedynie wywrócił oczami i posłał bratu raczej wymowne spojrzenie, które jasno stwierdzało jak bardzo urażony czuje się insynuacją odnośnie ewentualnej przesady. - A ty nie przesadzaj z tymi papierami. Lepiej dla ciebie, żebyś zszedł bez mojej pomocy na kolację - odparł dziarsko po czym po chwili zawahania opuścił bibliotekę i zamyślony (co rzadko się zdarzało) ruszył w stronę jadalni, bo kto wie kogo można spotkać po drodze? A poza tym lubił zgubić się w okolicach kuchni i podjeść coś jeszcze przed głównym posiłkiem.
/ zt
Roratio J. Prewett
Zawód : dumny przedstawiciel swego rodu, utrapienie lorda nestora
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
owijam wokół palca wolny czas
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Choć zadeklarowała chęć wsparcia Zakonu i była gotowa poświęcić naprawdę wiele w tej kwestii, tak nie spodziewała się, że pierwsza sprawa trafi jej się nieco ponad tydzień po podjęciu decyzji. Zgodnie z założeniem ― odpowiedziała ochoczo na próbę kontaktu, do zadania podchodząc nader entuzjastycznie; o szczegóły jednak nie dopytywała, doskonale wiedząc, że niektóre kwestie lepiej omówić w cztery oczy, niż zdawać się na sowy. Nie wiedziała kto konkretnie zwrócił się do Michaela z prośbą o skontaktowanie z nią, ale sam fakt tego, że spotkanie miało odbyć się w dworku Prewettów sprawiał, że budziła się w niej naturalna ciekawość wobec potencjalnego zleceniodawcy. Kim był, że wybrał akurat to miejsce? Kimś należącym do rodu? Kimś, kto miał z nimi powiązania? Przyjaciel rodziny? Inny Zakonnik, który nie dysponował odpowiednio dobrym miejscem na spotkanie ze szpiegiem?
Pytania mnożyły się jak grzyby po deszczu, a odpowiedzi było jak na lekarstwo, ale akurat z niepewnością i zdecydowanie zbyt wieloma nieodkrytymi kartami umiała sobie radzić, a poruszanie się w świecie domysłów i niedopowiedzeń było dla niej codziennością.
Pod głównymi drzwiami pojawiła się o czasie, choć niewiele brakowało by się spóźniła ― punktualność nigdy nie była jej mocną stroną, za to gładkie wyłganie się z kłopotów już owszem, przez co część drobnych potknięć po prostu bagatelizowała, zdając się na swój talent do nawijania ludziom makaronu na uszy. (Czy ewentualnemu Zakonnikowi wypadałoby na dzień dobry nawijać makaron na uszy?). Jej wizyta nie była zaskoczeniem, bo ledwie drzwi się otworzyły, a już poprowadzono ją gdzieś w głąb dworku. Adda nie kryła się zbytnio z ciekawością i z zainteresowaniem przeciągnęła spojrzeniem po obrazach i zdobieniach, krótkim uniesieniem brwi skwitowała liczbę mijanych roślin i ich bujną, okazałą formę. (Czy to dobra pielęgnacja, czy już magia?). Nim jednak zaczepiła swojego przewodnika by wypytać go o parę szczegółów w temacie roślin ― sama w końcu w swojej gajówce trzymała ich całe tuziny ― okazało się, że dotarli na miejsce.
Kolejne drzwi stanęły przed nią otworem; Adda wślizgnęła się do pomieszczenia zwinnie i cicho, jak cień, ale nim dała się rozproszyć przytłaczającą ilością książek, które naturalnie wzbudzały ciekawość, jej uwagę zwróciła wysoka, męska sylwetka. (Takowymi interesowała się jeszcze szybciej i skuteczniej niż książkami). Uśmiech sam wypłynął na wargi, krok stał się miękki, bardziej koci, a zielone oczy błyszczały tak samo ładnie, co podejrzanie.
W duchu uznała, że nestor Prewettów ma ładny profil, a miedziane refleksy plątające się w rudych włosach zasługują co najmniej na siedem punktów w dziesięciostopniowej skali.
― Co za niespodzianka ― stwierdziła lekko, trochę zaczepnie. Czy to sam nestor potrzebował jej pomocy w jakiejś sprawie? A wydawało jej się, że intrygująco brzmiące zlecenie nie może stać się jeszcze ciekawsze. ― Całą drogę zastanawiałam się, kto stoi za tamtą wiadomością, czy to ktoś z rodu, czy może jednak osoba niepowiązana ― zbliżyła się nieśpiesznie, poprawiła przewieszoną przez ramię torebkę ― ale samego lorda nestora się nie spodziewałam. Dzień dobry ― przywitała się w końcu, składając wargi w miłym uśmiechu. ― Adriana de Verley, choć domyślam się, że Michael już odpowiednio lorda wtajemniczył w to kim jestem i co potrafię. Proszę mi zatem zdradzić: w czym mogę pomóc?
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Dogadanie się w kwestii zawieszenia broni na najbliższe tygodnie, a tym samym decyzja o organizacji Festiwalu, ruszyło wielką machinę przygotowań. Większość zadań została już rozdysponowana pomiędzy mieszkańców Weymouth; w mury posiadłości wkradła się radość i motywacja do działania, ale Archibald przede wszystkim chciał zadbać o bezpieczeństwo uczestników. Teraz szczególnie nie mógł sobie pozwolić na żadne ataki i niechciane incydenty – Festiwal musiał minąć bez żadnych kontrowersji. Poprosił swoich pracowników, żeby trzymali rękę na pulsie i w miarę możliwości patrolowali rozległe tereny Dorset, ale postanowił poprosić jeszcze kogoś z zewnątrz. Na polecenie odpowiedniej osoby nie musiał długo czekać, a choć list opiewający zdolności nieznajomej czarownicy był dość enigmatyczny, musiał mu wystarczyć. Fakt, że zgodził się wpuścić ją do swojej posiadłości był wystarczają oznaką zaufania.
Czekał na kobietę w bibliotece, przeglądając książkę poświęconą astronomii. Łudził się, że znajdzie w niej jakieś informacje o komecie, która wzbudzała w nim niepokój za każdym razem, kiedy spoglądał w niebo. Dzieci też wydawały się bardziej poruszone, choć same z pewnością nie znały przyczyny. Archibald głównie martwił się o Molly – ataki Klątwy Ondyny zdarzały się częściej niż powinny, ale nie był pewny czy to kwestia komety czy po prostu młodego i dopiero rozwijającego się organizmu.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero kobiecy głos. Odwrócił się z lekka zaskoczony, nawet nie słysząc kiedy nieznajoma weszła do środka. Na twarzy zaraz jednak pojawił się uprzejmy uśmiech, jeden z tych wyćwiczonych. – Sam lord nestor też czasem potrzebuje pomocy – odparł, odkładając książkę na półkę. – Dzień dobry, panno de Verley. Archibald Prewett – ukłonił się lekko, hołdując konwenansom. – Tak od razu do konkretów? Proszę najpierw powiedzieć jak minęła podróż i co podać do picia. Kawę, herbatę? Chyba że gustuje pani w mocniejszych trunkach – odparł, wskazując dłonią na wolne fotele nieopodal kominka. – Owszem, pan Tonks co nieco o pani opowiedział, ale i tak wiele rzeczy zostało nieodkrytych. Rozumiem, że to etyka zawodowa? – zażartował, rozsiadając się wygodniej. Kobietę otaczała enigmatyczna aura i Archibald skłamałby, mówiąc, że nie wzbudziła jego zainteresowania. – Cóż, być może obiło się pani o uszy, że będę w tym roku organizować Festiwal Lata. To duże wydarzenie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzeniem, że jedno z największych w kraju. W obecnej... dość skomplikowanej sytuacji politycznej na niczym mi tak nie zależy jak na bezpieczeństwie. Chcę trzymać rękę na pulsie czy coś się nie szykuje za zachodnią granicą Dorset. Tak się składa, że nie do końca ufam zapewnieniom lorda Malfoya o jego pokojowych zamiarach – wyjaśnił pokrótce. Wiedział, że obecny minister był zdolny do wszystkiego, tak jak jego dwulicowy rzecznik.
Czekał na kobietę w bibliotece, przeglądając książkę poświęconą astronomii. Łudził się, że znajdzie w niej jakieś informacje o komecie, która wzbudzała w nim niepokój za każdym razem, kiedy spoglądał w niebo. Dzieci też wydawały się bardziej poruszone, choć same z pewnością nie znały przyczyny. Archibald głównie martwił się o Molly – ataki Klątwy Ondyny zdarzały się częściej niż powinny, ale nie był pewny czy to kwestia komety czy po prostu młodego i dopiero rozwijającego się organizmu.
Z zamyślenia wyrwał go dopiero kobiecy głos. Odwrócił się z lekka zaskoczony, nawet nie słysząc kiedy nieznajoma weszła do środka. Na twarzy zaraz jednak pojawił się uprzejmy uśmiech, jeden z tych wyćwiczonych. – Sam lord nestor też czasem potrzebuje pomocy – odparł, odkładając książkę na półkę. – Dzień dobry, panno de Verley. Archibald Prewett – ukłonił się lekko, hołdując konwenansom. – Tak od razu do konkretów? Proszę najpierw powiedzieć jak minęła podróż i co podać do picia. Kawę, herbatę? Chyba że gustuje pani w mocniejszych trunkach – odparł, wskazując dłonią na wolne fotele nieopodal kominka. – Owszem, pan Tonks co nieco o pani opowiedział, ale i tak wiele rzeczy zostało nieodkrytych. Rozumiem, że to etyka zawodowa? – zażartował, rozsiadając się wygodniej. Kobietę otaczała enigmatyczna aura i Archibald skłamałby, mówiąc, że nie wzbudziła jego zainteresowania. – Cóż, być może obiło się pani o uszy, że będę w tym roku organizować Festiwal Lata. To duże wydarzenie. Zaryzykowałbym nawet stwierdzeniem, że jedno z największych w kraju. W obecnej... dość skomplikowanej sytuacji politycznej na niczym mi tak nie zależy jak na bezpieczeństwie. Chcę trzymać rękę na pulsie czy coś się nie szykuje za zachodnią granicą Dorset. Tak się składa, że nie do końca ufam zapewnieniom lorda Malfoya o jego pokojowych zamiarach – wyjaśnił pokrótce. Wiedział, że obecny minister był zdolny do wszystkiego, tak jak jego dwulicowy rzecznik.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Odpowiedziała na lekki ukłon lorda równie lekkim i niewymuszonym dygnięciem ― nie było to w końcu jej pierwsze spotkanie z przedstawicielem arystokracji, wiedziała jak powinna się zachować. W towarzystwie niektórych można było pozwolić sobie na znacznie więcej, konwenanse i sztywne zasady czasem ulegały zatarciu lub rozluźnieniu, więc pozostawała czujna na wszelkie sygnały płynące ze strony nestora.
Zaśmiała się cicho, lekko, kiedy odsunął omówienie sprawy w czasie i skinęła głową, dziękując za wskazanie miejsca. Usiadła w fotelu, zarzuciła nogę na nogę i wygładziła materiał spódnicy, w dalszym ciągu zachowując swoją nienaganną prezencję.
― Podróż minęła bez przeszkód i nieprzyjemnych niespodzianek ― skrzętnie pominęła fakt swoich notorycznych spóźnień gdziekolwiek, w tej chwili nie wydawały się ważne ― choć przyznaję, że bardzo zaskoczyła mnie ilość roślin, które tu lord posiada. Sama zajmuję się trochę florą, ale moje kwiaty nigdy nie prezentują się tak okazale, jak te, które minęłam ledwie przed sekundą. ― Poprawiła torebkę, wsunęła ją głębiej w fotel, nim spadła na podłogę. ― Napiłabym się kawy, dziękuję. Z łyżeczką cukru i mlekiem, jeśli jest taka możliwość. ― Skinęła głową Archibaldowi, a jej myśli chwilowo rozlały się wokół tematu okołokawowego. W domu od dawna nie miała żadnych zapasów, w Plymouth, w budce, podawali jakąś lurę, a w Londynie ― cóż ― bywało różnie.
― Etyka zawodowa ― odparła lekko, z lisim uśmiechem ― może preferencje. Cóż to by była za przyjemność, poznać kobietę pozbawioną woalu tajemnicy, z miejsca znać wszystkie jej asy i możliwe skrytki w których je trzyma? ― Mrugnęła do niego i splotła ze sobą dłonie, oparła je na udach. Miała wiele sekretów i sekrecików, choć ulubionym asem i tak pozostawała umiejętność gładkiego i bardzo przekonywującego kłamstwa.
Wysłuchała jego dalszych słów w skupieniu, a kiedy tylko lord Prewett zarysował szerzej kontekst sytuacji i ich dzisiejszego spotkania, od razu wszystko złożyło się w logiczną i dość przewidywalną całość. Adda odruchowo zastanowiła się, czy posiada jakichś informatorów w tamtych rejonach, czy będzie musiała rozeznać się w sytuacji sama. Biorąc pod uwagę delikatność zawieszenia broni ― najlepiej byłoby, gdyby sprawę prowadziła samodzielnie, zmniejszając tym samym ryzyko ewentualnych niespodzianek.
― Rozumiem ― mruknęła, unosząc dłoń do policzka; musnęła palcami brodę, zsunęła je na szyję. Wyglądała na zadumaną. ― Czy ma lord jakieś konkretne obawy, dotarły tu jakieś niepokojące sygnały? ― spytała, chcąc dowiedzieć się możliwie jak najwięcej. Być może prośba była podyktowana zapobiegawczością, a być może Archibald zdążył już dostrzec coś dziwnego, coś, na co powinna zwrócić uwagę w pierwszej kolejności. ― Czy sam Festiwal będzie w jakiś sposób zabezpieczony? Jeśli lord Malfoy zdecyduje się na użycie… niekonwencjonalnych środków, ktoś może sabotować zabawę od środka.
Zaśmiała się cicho, lekko, kiedy odsunął omówienie sprawy w czasie i skinęła głową, dziękując za wskazanie miejsca. Usiadła w fotelu, zarzuciła nogę na nogę i wygładziła materiał spódnicy, w dalszym ciągu zachowując swoją nienaganną prezencję.
― Podróż minęła bez przeszkód i nieprzyjemnych niespodzianek ― skrzętnie pominęła fakt swoich notorycznych spóźnień gdziekolwiek, w tej chwili nie wydawały się ważne ― choć przyznaję, że bardzo zaskoczyła mnie ilość roślin, które tu lord posiada. Sama zajmuję się trochę florą, ale moje kwiaty nigdy nie prezentują się tak okazale, jak te, które minęłam ledwie przed sekundą. ― Poprawiła torebkę, wsunęła ją głębiej w fotel, nim spadła na podłogę. ― Napiłabym się kawy, dziękuję. Z łyżeczką cukru i mlekiem, jeśli jest taka możliwość. ― Skinęła głową Archibaldowi, a jej myśli chwilowo rozlały się wokół tematu okołokawowego. W domu od dawna nie miała żadnych zapasów, w Plymouth, w budce, podawali jakąś lurę, a w Londynie ― cóż ― bywało różnie.
― Etyka zawodowa ― odparła lekko, z lisim uśmiechem ― może preferencje. Cóż to by była za przyjemność, poznać kobietę pozbawioną woalu tajemnicy, z miejsca znać wszystkie jej asy i możliwe skrytki w których je trzyma? ― Mrugnęła do niego i splotła ze sobą dłonie, oparła je na udach. Miała wiele sekretów i sekrecików, choć ulubionym asem i tak pozostawała umiejętność gładkiego i bardzo przekonywującego kłamstwa.
Wysłuchała jego dalszych słów w skupieniu, a kiedy tylko lord Prewett zarysował szerzej kontekst sytuacji i ich dzisiejszego spotkania, od razu wszystko złożyło się w logiczną i dość przewidywalną całość. Adda odruchowo zastanowiła się, czy posiada jakichś informatorów w tamtych rejonach, czy będzie musiała rozeznać się w sytuacji sama. Biorąc pod uwagę delikatność zawieszenia broni ― najlepiej byłoby, gdyby sprawę prowadziła samodzielnie, zmniejszając tym samym ryzyko ewentualnych niespodzianek.
― Rozumiem ― mruknęła, unosząc dłoń do policzka; musnęła palcami brodę, zsunęła je na szyję. Wyglądała na zadumaną. ― Czy ma lord jakieś konkretne obawy, dotarły tu jakieś niepokojące sygnały? ― spytała, chcąc dowiedzieć się możliwie jak najwięcej. Być może prośba była podyktowana zapobiegawczością, a być może Archibald zdążył już dostrzec coś dziwnego, coś, na co powinna zwrócić uwagę w pierwszej kolejności. ― Czy sam Festiwal będzie w jakiś sposób zabezpieczony? Jeśli lord Malfoy zdecyduje się na użycie… niekonwencjonalnych środków, ktoś może sabotować zabawę od środka.
Mam niespełna trzydzieści lat
i jak kot muszę umrzeć
i jak kot muszę umrzeć
dziewięć razy
Biblioteka
Szybka odpowiedź