Biblioteka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
W bibliotece Prewettów znajduje się obfity zbiór ksiąg kolekcjonowanych od pokoleń. Większość z nich jest poświęcona zielarstwu, alchemii i magomedycynie - Prewettowie żyją blisko z naturą, toteż najczęściej w tych dziedzinach odnajdują swoją pasję. W pomieszczeniu oprócz ciężkich regałów stoi miękka kanapa i kilka foteli, a na przeciwko nich znajduje się biały kominek. Nie jest podłączony do sieci fiuu - pełni jedynie funkcję grzewczą i estetyczną.
Z ciekawością przyglądała się skrzatce o imieniu Grusia. Nieczęsto miała do czynienia z tymi stworzeniami, chociaż w Hogwarcie znajdowało się ich największe skupisko w całym kraju - ale zazwyczaj pozostawały niewidoczne. Niektórzy czarodzieje przechodzili przez całą swoją edukację bez świadomości kto każdego dnia ścielił ich łóżko, sprzątał łazienki i przygotowywał wspaniałe uczty na Noc Duchów, czy Ceremonię Przydziału Obecność skrzatów była właściwa dworom czarodziejskiej szlachty i czystokrwistym rodzinom, dość majętnym, aby nabyć podobne stworzenie. Panna Pomfrey ani nie miała tytułu lady, ani nie wywodziła się z rodziny zamożnej; wątpiła zresztą, czy gdyby ciotka Euphemia miała dość galeonów, to zdecydowałaby się na zakup skrzata domowego. Była raczej zdania, że dzieciom należy wpoić szacunek do pieniądza, nauczyć ich ciężkiej pracy i wypełniania swoich obowiązków; poniekąd panna Pomfrey była ciotce za to wdzięczna - to ukształtowało jej charakter w prawidłowy sposób, nie poprzewracało się jej w głowie, choć wtedy rozpaczliwie pragnęła od niej więcej ciepła i czułości. Podążała za skrzatką w ciszy, a gdy wreszcie oderwała od niej spojrzenie - zaczęła rozglądać się wokół. Wzrok Poppy przesuwał się po kolejnych portretach, zdziwionych jej obecnością w bogatych wnętrzach rodu Prewett, kolejnych ozdobach i dekoracjach, wartych najpewniej tyle, że można by było za to utrzymać całą wioskę przez najbliższą dekadę. Przepych posiadłości zdecydowanie ją przytłaczał.
Wspaniałość biblioteki, do której wprowadziła ją Grusia za pozwoleniem lorda Archibalda, także zaparła jej dech w piersiach na kilka chwil. Poppy rozejrzała się z nieukrywanym zachwytem i zazdrością. Och, ileż było tu książek!
- Dzień dobry, lordzie Prewett - przywitała się uprzejmie, odwzajemniając jego uśmiech. - To ja dziękuję za zaproszenie, jestem zaszczycona - dodała po chwili, skinąwszy lekko głową; przypuszczała, że lord Prewett niebawem zdradzi jej cel tego spotkania, bo pomimo całej sympatii do tego człowieka - wątpiła, aby zaprosił ją tutaj towarzysko. Pochodzili z dwóch zupełnie różnych światów, obracali się w innym towarzystwie, podobne spotkania - lorda i zwykłej, szkolnej uzdrowicielki - byłyby raczej dziwne.
- Nie dziwię się temu wcale. Gdybym tylko miała w domu taką bibliotekę, najpewniej w ogóle bym z niej nie wychodziła - zaśmiała się ze zrozumieniem, zajmując wskazany przez Archibalda fotel; usadowiła się w nim wygodnie i znów spojrzała na liczne regały, na których z pewnością mogłaby odnaleźć bardzo cenne i rzadkie tytuły, których próżno było szukać w standardowych księgarniach. Aż czuła zazdrość!
- Będę bardzo wdzięczna za filiżankę herbaty - powiedziała z uśmiechem; niebawem miała wybić wszak godzina siedemnasta, a cóż to popołudnie dla Angielki bez tradycyjnego five'o'clock?
Wspaniałość biblioteki, do której wprowadziła ją Grusia za pozwoleniem lorda Archibalda, także zaparła jej dech w piersiach na kilka chwil. Poppy rozejrzała się z nieukrywanym zachwytem i zazdrością. Och, ileż było tu książek!
- Dzień dobry, lordzie Prewett - przywitała się uprzejmie, odwzajemniając jego uśmiech. - To ja dziękuję za zaproszenie, jestem zaszczycona - dodała po chwili, skinąwszy lekko głową; przypuszczała, że lord Prewett niebawem zdradzi jej cel tego spotkania, bo pomimo całej sympatii do tego człowieka - wątpiła, aby zaprosił ją tutaj towarzysko. Pochodzili z dwóch zupełnie różnych światów, obracali się w innym towarzystwie, podobne spotkania - lorda i zwykłej, szkolnej uzdrowicielki - byłyby raczej dziwne.
- Nie dziwię się temu wcale. Gdybym tylko miała w domu taką bibliotekę, najpewniej w ogóle bym z niej nie wychodziła - zaśmiała się ze zrozumieniem, zajmując wskazany przez Archibalda fotel; usadowiła się w nim wygodnie i znów spojrzała na liczne regały, na których z pewnością mogłaby odnaleźć bardzo cenne i rzadkie tytuły, których próżno było szukać w standardowych księgarniach. Aż czuła zazdrość!
- Będę bardzo wdzięczna za filiżankę herbaty - powiedziała z uśmiechem; niebawem miała wybić wszak godzina siedemnasta, a cóż to popołudnie dla Angielki bez tradycyjnego five'o'clock?
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Proszę, mów do mnie po imieniu - skrzywił się nieznacznie, kiedy Poppy zwróciła się do niego w ten oficjalny sposób. W codziennych sytuacjach nie zwracał na to uwagi, jednak czuł się nieswojo, kiedy członkowie Zakonu postanawiali go tytułować. Tak się złożyło, że urodził się w arystokratycznej rodzinie, ale na co dzień wolał pozostawać po prostu Archibaldem. Uśmiechnął się w odpowiedzi na jej podziękowania, choć to raczej on powinien dziękować, że zgodziła się przyjść. Na pewno była zapracowana, a on nawet nie zdradził jej celu tego spotkania - wolał jednak nie pisać o takich rzeczach, bo nigdy nie wiadomo, w czyje ręce trafi list.
- Coś w tym jest. Wychowałem się tutaj, a i tak nie zdążyło mi się znudzić - przyznał, rozglądając się po dużym pomieszczeniu pełnym regałów z książkami. Niejednokrotnie szukał tutaj schronienia, szczególnie jako nastolatek, z dala od zgiełku posiadłości i wścibskich spojrzeń młodszego rodzeństwa. To ojciec najczęściej go tutaj znajdował, zdając się znać go najlepiej, choć rzadko dawał ku temu faktycznie sygnały. Archibald raczej odnosił wrażenie, że więcej ich różni niż łączy.
- Mamy pyszną czarną herbatę z nutą waniliowego aromatu, polecam - zaproponował, ponownie przywołując skrzatkę, by złożyć jej zamówienie - dwie filiżanki herbaty, kostki cukru i dzbaneczek mleka. Och, i maślane ciasteczka! Uwielbiał maślane ciasteczka. Wstyd się przyznać, ale potrafił zjeść cały talerz takich pyszności, i jeszcze było mu mało. Dziwne, że nie był w dzieciństwie pyzaty - to chyba kwestia genów, wszyscy byli chudzi i rudzi, zupełnie jak Weasley'owie.
- Chciałem cię zapytać o ciekawe przypadki ze szpitalnego skrzydła, ale chyba nie powinniśmy zaczynać rozmowy od tematu pracy - zaśmiał się, rozpoczynając tym samym niezobowiązujący wstęp ich spotkania. Chyba nigdy nie uwolni się od rozmów o medycynie, co pewnie związane jest z tym, że dużo pracuje. Większość dnia spędza w szpitalu, a po powrocie dla przyjemności czyta książki z tym związane, więc jego umysł w zasadzie bez przerwy oscyluje wokół tematu uzdrowicielstwa. Wyniki takiego trybu życia widoczne są właśnie w takich sytuacjach: nie potrafi rozmawiać o niczym innym. Uratowała go skrzatka, która wyjątkowo szybko pojawiła się z dzbankiem pełnym gorącej herbaty i dwoma eleganckimi filiżankami. Postawiła na stoliczku jeszcze niewielką miskę z kostkami cukru i dzbaneczek z mlekiem. Na szczęście nie zapomniała również o ciasteczkach, chociaż Grusi w ogóle bardzo rzadko zdarzało się o czymkolwiek zapomnieć. - Naleję - przerwał skrzatce, więc ta tylko ukłoniła się i zniknęła. Jak powiedział tak zrobił, a po bibliotece szybko rozszedł się przyjemny aromat wanilii. - Wydaje mi się, że widziałem cię na festiwalu. Chyba na plaży? Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś - w końcu dla Prewettów to wydarzenie roku, prawdopodobnie jeszcze ważniejsze od świąt Bożego Narodzenia, dlatego każdy z nich lubił poruszać ten temat i słuchać pochwał. Przynajmniej żywił cichą nadzieję, że nie usłyszy żadnych negatywnych słów na ten temat, za bardzo się starał podczas organizacji.
- Coś w tym jest. Wychowałem się tutaj, a i tak nie zdążyło mi się znudzić - przyznał, rozglądając się po dużym pomieszczeniu pełnym regałów z książkami. Niejednokrotnie szukał tutaj schronienia, szczególnie jako nastolatek, z dala od zgiełku posiadłości i wścibskich spojrzeń młodszego rodzeństwa. To ojciec najczęściej go tutaj znajdował, zdając się znać go najlepiej, choć rzadko dawał ku temu faktycznie sygnały. Archibald raczej odnosił wrażenie, że więcej ich różni niż łączy.
- Mamy pyszną czarną herbatę z nutą waniliowego aromatu, polecam - zaproponował, ponownie przywołując skrzatkę, by złożyć jej zamówienie - dwie filiżanki herbaty, kostki cukru i dzbaneczek mleka. Och, i maślane ciasteczka! Uwielbiał maślane ciasteczka. Wstyd się przyznać, ale potrafił zjeść cały talerz takich pyszności, i jeszcze było mu mało. Dziwne, że nie był w dzieciństwie pyzaty - to chyba kwestia genów, wszyscy byli chudzi i rudzi, zupełnie jak Weasley'owie.
- Chciałem cię zapytać o ciekawe przypadki ze szpitalnego skrzydła, ale chyba nie powinniśmy zaczynać rozmowy od tematu pracy - zaśmiał się, rozpoczynając tym samym niezobowiązujący wstęp ich spotkania. Chyba nigdy nie uwolni się od rozmów o medycynie, co pewnie związane jest z tym, że dużo pracuje. Większość dnia spędza w szpitalu, a po powrocie dla przyjemności czyta książki z tym związane, więc jego umysł w zasadzie bez przerwy oscyluje wokół tematu uzdrowicielstwa. Wyniki takiego trybu życia widoczne są właśnie w takich sytuacjach: nie potrafi rozmawiać o niczym innym. Uratowała go skrzatka, która wyjątkowo szybko pojawiła się z dzbankiem pełnym gorącej herbaty i dwoma eleganckimi filiżankami. Postawiła na stoliczku jeszcze niewielką miskę z kostkami cukru i dzbaneczek z mlekiem. Na szczęście nie zapomniała również o ciasteczkach, chociaż Grusi w ogóle bardzo rzadko zdarzało się o czymkolwiek zapomnieć. - Naleję - przerwał skrzatce, więc ta tylko ukłoniła się i zniknęła. Jak powiedział tak zrobił, a po bibliotece szybko rozszedł się przyjemny aromat wanilii. - Wydaje mi się, że widziałem cię na festiwalu. Chyba na plaży? Mam nadzieję, że dobrze się bawiłaś - w końcu dla Prewettów to wydarzenie roku, prawdopodobnie jeszcze ważniejsze od świąt Bożego Narodzenia, dlatego każdy z nich lubił poruszać ten temat i słuchać pochwał. Przynajmniej żywił cichą nadzieję, że nie usłyszy żadnych negatywnych słów na ten temat, za bardzo się starał podczas organizacji.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Ucieszyła się wyraźnie, gdy Archibald poprosił, aby zwracała się do niego po imieniu.
- Oczywiście, Archibaldzie - odparła z uśmiechem.
Nieczęsto zapraszano ją na dwór rodziny arystokratycznej, na szlacheckie, eleganckie salony, nie zwykła obracać się w podobnym towarzystwie. Poppy urodziła się w zwykłej rodzinie, w niewielkiej wiosce nieopodal Blackpool, ze związku czarodzieja i mugolki, niezbyt zamożnych, ale bogatych - mieli wszak bogate w dobroć i uczciwość serca. Wychowała ją ciotka, w warunkach skromnych, ale jednocześnie nauczyła ciężkiej pracy i szacunku do niej. Nie wiedziała więc jak powinna się zachować na dworze, choć miała dobre maniery i sądziła, że dobrze ją wychowano. Znała lorda Archibalda od dłuższego czasu, razem przysięgli swe różdżki Zakonowi Feniksa, lecz znalazłszy się tutaj - w jego domu, w eleganckich i bogatych wnętrzach - nie była pewna, czy są jedynie Zakonnikami, czy też lordem i zwykłą dziewczyną. Poppy prędzej odgryzłaby sobie język, niż popełniła nietakt, na wszelki wypadek więc wolała go tytułować. To miłe, że poprosił, by tego nie robiła, zmniejsząć dystans. Zrobiło to na niej miłe wrażenie.
- Nie dziwię się. Tyle tu książek, że życia by mi nie starczyło, by je wszystkie przeczytać, ale nie ustawałabym w próbach!
Zaśmiała się perliście, rozglądając z zachwytem po bogactwach jakie oferowały liczne regały i półki. Uczucie zazdrości zazwyczaj było jej obce, nie pożądała dóbr materialnych, zwłaszcza tych należących do innych - ale dziś zdarzył się wyjątek. Och, jakże chciałaby mieć w swoim mieszkanku w londyńskiej kamienicy podobną bibliotekę! Rozmiłowana w literaturze, nie tylko naukowej, byłaby tym zachwycona. Istniało jednak prawdopodobieństwo, że nigdy już nie pokazałaby się w pracy
- Bardzo chętnie - zgodziła się, zaintrygowana waniliową herbatą; takiej chyba jeszcze nie piła, ale wydawało jej się to ciekawym połączeniem smaków. Zazwyczaj pijała tradycyjną czarną herbatę. Gorzką, albo z mlekiem, zawsze popołudniu. To był jej mały rytuał, pozwalający się zrelaksować, odetchnąć od trudów dnia codziennego. - Nie powinniśmy, ale zaspokoję twoją ciekawość. Skrzydło szpitalne nie oferuje zbyt wielu interesujących naukowo przypadków. Zazwyczaj leczę katar, połamane ręce, skręcone kostki i bolące brzuchy. Czasami jeszcze łapię kogoś na symulowaniu grypy, byleby opuścić następne zajęcia z transmutacji - powiedziała z uśmiechem; nie czuła się z tym źle, że opuściła szpital św. Munga, choć wszyscy powtarzali, że czeka tam na nią świetlana kariera, że ma talent, że jest wyjątkowo uzdolniona w dziedzinie magii leczniczej. Zostala pielęgniarką, niektórzy degradowali ją przez to do pozycji czarownicy nieutalentowanej i nieduczonej, a choć czasami było jej przykro - to wiedziała, że postąpiła słusznie.
- Dziękuję - powiedziała, gdy elegancka filiżanka została przez Archibalda napełniona herbatą z nutą wanilii. Powąchała ją najpierw, nim upiła łyczek - smakowała doskonale, czego dowodem był łagodny uśmiech panny Pomfrey. - Och, oczywiście, że tam byłam! Jakże mogłabym opuścić takie wydarzenie? Było wspaniałe, naprawdę - odparła od razu, zapewniając Archibalda, że bawiła się doskonale. Uprzejmość wymagała, aby zapewnić gospodarza, iż było świetnie, ale jej słowa były szczere - a przez wrodzony takt nie zamierzała wspominać o drobnym incydencie podczas meczu quidditcha. Nie była zresztą nawet jego świadkiem. Może jedynie o wróżbach wolałaby zapomnieć, bo kształty z wosku zapowiedziały Poppy ból i cierpienie - czyli właściwie nic nowego w jej życiu.
- Żałuję, że nie wzięłam udziału w konkursie kulinarnym. Może uda mi się to zrobić w przyszłym roku - zdradziła mu w tajemnicy.
- Oczywiście, Archibaldzie - odparła z uśmiechem.
Nieczęsto zapraszano ją na dwór rodziny arystokratycznej, na szlacheckie, eleganckie salony, nie zwykła obracać się w podobnym towarzystwie. Poppy urodziła się w zwykłej rodzinie, w niewielkiej wiosce nieopodal Blackpool, ze związku czarodzieja i mugolki, niezbyt zamożnych, ale bogatych - mieli wszak bogate w dobroć i uczciwość serca. Wychowała ją ciotka, w warunkach skromnych, ale jednocześnie nauczyła ciężkiej pracy i szacunku do niej. Nie wiedziała więc jak powinna się zachować na dworze, choć miała dobre maniery i sądziła, że dobrze ją wychowano. Znała lorda Archibalda od dłuższego czasu, razem przysięgli swe różdżki Zakonowi Feniksa, lecz znalazłszy się tutaj - w jego domu, w eleganckich i bogatych wnętrzach - nie była pewna, czy są jedynie Zakonnikami, czy też lordem i zwykłą dziewczyną. Poppy prędzej odgryzłaby sobie język, niż popełniła nietakt, na wszelki wypadek więc wolała go tytułować. To miłe, że poprosił, by tego nie robiła, zmniejsząć dystans. Zrobiło to na niej miłe wrażenie.
- Nie dziwię się. Tyle tu książek, że życia by mi nie starczyło, by je wszystkie przeczytać, ale nie ustawałabym w próbach!
Zaśmiała się perliście, rozglądając z zachwytem po bogactwach jakie oferowały liczne regały i półki. Uczucie zazdrości zazwyczaj było jej obce, nie pożądała dóbr materialnych, zwłaszcza tych należących do innych - ale dziś zdarzył się wyjątek. Och, jakże chciałaby mieć w swoim mieszkanku w londyńskiej kamienicy podobną bibliotekę! Rozmiłowana w literaturze, nie tylko naukowej, byłaby tym zachwycona. Istniało jednak prawdopodobieństwo, że nigdy już nie pokazałaby się w pracy
- Bardzo chętnie - zgodziła się, zaintrygowana waniliową herbatą; takiej chyba jeszcze nie piła, ale wydawało jej się to ciekawym połączeniem smaków. Zazwyczaj pijała tradycyjną czarną herbatę. Gorzką, albo z mlekiem, zawsze popołudniu. To był jej mały rytuał, pozwalający się zrelaksować, odetchnąć od trudów dnia codziennego. - Nie powinniśmy, ale zaspokoję twoją ciekawość. Skrzydło szpitalne nie oferuje zbyt wielu interesujących naukowo przypadków. Zazwyczaj leczę katar, połamane ręce, skręcone kostki i bolące brzuchy. Czasami jeszcze łapię kogoś na symulowaniu grypy, byleby opuścić następne zajęcia z transmutacji - powiedziała z uśmiechem; nie czuła się z tym źle, że opuściła szpital św. Munga, choć wszyscy powtarzali, że czeka tam na nią świetlana kariera, że ma talent, że jest wyjątkowo uzdolniona w dziedzinie magii leczniczej. Zostala pielęgniarką, niektórzy degradowali ją przez to do pozycji czarownicy nieutalentowanej i nieduczonej, a choć czasami było jej przykro - to wiedziała, że postąpiła słusznie.
- Dziękuję - powiedziała, gdy elegancka filiżanka została przez Archibalda napełniona herbatą z nutą wanilii. Powąchała ją najpierw, nim upiła łyczek - smakowała doskonale, czego dowodem był łagodny uśmiech panny Pomfrey. - Och, oczywiście, że tam byłam! Jakże mogłabym opuścić takie wydarzenie? Było wspaniałe, naprawdę - odparła od razu, zapewniając Archibalda, że bawiła się doskonale. Uprzejmość wymagała, aby zapewnić gospodarza, iż było świetnie, ale jej słowa były szczere - a przez wrodzony takt nie zamierzała wspominać o drobnym incydencie podczas meczu quidditcha. Nie była zresztą nawet jego świadkiem. Może jedynie o wróżbach wolałaby zapomnieć, bo kształty z wosku zapowiedziały Poppy ból i cierpienie - czyli właściwie nic nowego w jej życiu.
- Żałuję, że nie wzięłam udziału w konkursie kulinarnym. Może uda mi się to zrobić w przyszłym roku - zdradziła mu w tajemnicy.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
- Nie wszystkie są ciekawe - przyznał, spoglądając na jeden ze stojących nieopodal regałów. Kolekcja Prewettów, choć skupiona na zielarstwie, oferowała również książki o innej tematyce, niekoniecznie przemawiającej do upodobań Archibalda. Taka historia mioteł na przykład - przysypiał już na pierwszym rozdziale, poświęconym istocie odpowiedniego wyprofilowania trzonka. Nie miał pojęcia kto z jego krewnych zaczytywał się w tej lekturze, nieśmiało podejrzewał, że absolutnie żaden. - Aczkolwiek możesz się rozejrzeć jeżeli masz ochotę, na pewno znajdziesz coś dla siebie - wzruszył ramionami, bo dla niego to nie był żaden problem, a Poppy mogło to uszczęśliwić. Doskonale rozumiał mole książkowe, sam był jednym z nich, co niejednokrotnie poddawało w wątpliwość wybór Tiary Przydziału. Gryffindor? Niewielu Gryfonów tak oddawało się nauce jak Archibald.
- Jestem przekonany, że czasem trafia się coś ciekawszego. W końcu wyobraźnia uczniów nie zna granic - stwierdził, uśmiechając się uprzejmie. Wydawało mu się, że praca w skrzydle szpitalnym by go nudziła - przecież nie mogło tam się dziać tak wiele jak w dużym szpitalu, jednakże nie uważał przez to Poppy za gorszego uzdrowiciela. Przecież ktoś musiał składać dzieci do kupy, a Archibald jako ojciec wolał, żeby to był wykwalifikowany i doświadczony magomedyk. Szczególnie teraz, kiedy okazało się, że Miriam cierpi na Klątwę Ondyny. Na razie stresował się każdym schodkiem, który postanowiła przeskoczyć, co tu dopiero mówić o wyjeździe do szkoły na dziesięć miesięcy! Zapewne będzie każdego dnia wysyłał do niej list.
Archibald lubił słuchać pochwał, więc niby się uśmiechnął i skromnie kiwnął głową na jej pozytywną odpowiedź, jednak w środku czuł dumę. W końcu był to pierwszy Festiwal Lata nad którym sprawował pieczę - naprawdę chciał, żeby ludzie zapamiętali to wydarzenie w samych superlatywach. Dementor i wężowy incydent podczas walki z Wiklinowym Magiem trochę w tym przeszkadzały, ale Archibald wypierał to z pamięci. - Miło mi to słyszeć - powiedział więc, biorąc łyk gorącej herbaty. - Jeżeli ponownie zdecydujemy się na tę formę konkursu, a pewnie tak, to koniecznie musisz spróbować! Dania były przepyszne, miałem okazję ich próbować. Nie sądziłem, że wśród nas znajduje się tak wiele utalentowanych kucharzy - wyznał, zgrabnie sprowadzając niezobowiązującą pogawędkę na odpowiednie tory. Odłożył filiżankę na spodek z cichym brzdękiem porcelany. - A skoro już o tym mowa... Poppy, jestem pod ogromnym wrażeniem rezultatów jednostki badawczej. Wiem, że trochę mnie uniosło na spotkaniu, za co przepraszam, ale sama przyznasz, że wyniki waszych działań są dość skomplikowane - zaczął, splatając palce u dłoni, by oprzeć je na brzuchu. - W każdym razie pomyślałem, że chciałbym w jakiś sposób podziękować za waszą ciężką pracę, w zasadzie twoją - wstał, podchodząc do niewielkiej szafy, w której znajdował się złoty kociołek z czerwoną wstążką. - i - stęknął, bo jednak ten kociołek nie należał do najlżejszych, a chciał go wysunąć. - podarować ci ten kociołek. Tak pomyślałem, że może ci się przydać. Złoto wspaniale reaguje z warzonymi eliksirami. Co prawda trochę ciężej się go czyści, ale wydaje mi się, że to niewielka cena za resztę plusów - niemal z czcią przejechał dłonią po gładkiej krawędzi lśniącego kociołka. To nie był najnowszy model, prawdę mówiąc był to jeden ze starszych, ale loża Prewettów zgodnie uważała go za najlepszy do tej pory.
- Jestem przekonany, że czasem trafia się coś ciekawszego. W końcu wyobraźnia uczniów nie zna granic - stwierdził, uśmiechając się uprzejmie. Wydawało mu się, że praca w skrzydle szpitalnym by go nudziła - przecież nie mogło tam się dziać tak wiele jak w dużym szpitalu, jednakże nie uważał przez to Poppy za gorszego uzdrowiciela. Przecież ktoś musiał składać dzieci do kupy, a Archibald jako ojciec wolał, żeby to był wykwalifikowany i doświadczony magomedyk. Szczególnie teraz, kiedy okazało się, że Miriam cierpi na Klątwę Ondyny. Na razie stresował się każdym schodkiem, który postanowiła przeskoczyć, co tu dopiero mówić o wyjeździe do szkoły na dziesięć miesięcy! Zapewne będzie każdego dnia wysyłał do niej list.
Archibald lubił słuchać pochwał, więc niby się uśmiechnął i skromnie kiwnął głową na jej pozytywną odpowiedź, jednak w środku czuł dumę. W końcu był to pierwszy Festiwal Lata nad którym sprawował pieczę - naprawdę chciał, żeby ludzie zapamiętali to wydarzenie w samych superlatywach. Dementor i wężowy incydent podczas walki z Wiklinowym Magiem trochę w tym przeszkadzały, ale Archibald wypierał to z pamięci. - Miło mi to słyszeć - powiedział więc, biorąc łyk gorącej herbaty. - Jeżeli ponownie zdecydujemy się na tę formę konkursu, a pewnie tak, to koniecznie musisz spróbować! Dania były przepyszne, miałem okazję ich próbować. Nie sądziłem, że wśród nas znajduje się tak wiele utalentowanych kucharzy - wyznał, zgrabnie sprowadzając niezobowiązującą pogawędkę na odpowiednie tory. Odłożył filiżankę na spodek z cichym brzdękiem porcelany. - A skoro już o tym mowa... Poppy, jestem pod ogromnym wrażeniem rezultatów jednostki badawczej. Wiem, że trochę mnie uniosło na spotkaniu, za co przepraszam, ale sama przyznasz, że wyniki waszych działań są dość skomplikowane - zaczął, splatając palce u dłoni, by oprzeć je na brzuchu. - W każdym razie pomyślałem, że chciałbym w jakiś sposób podziękować za waszą ciężką pracę, w zasadzie twoją - wstał, podchodząc do niewielkiej szafy, w której znajdował się złoty kociołek z czerwoną wstążką. - i - stęknął, bo jednak ten kociołek nie należał do najlżejszych, a chciał go wysunąć. - podarować ci ten kociołek. Tak pomyślałem, że może ci się przydać. Złoto wspaniale reaguje z warzonymi eliksirami. Co prawda trochę ciężej się go czyści, ale wydaje mi się, że to niewielka cena za resztę plusów - niemal z czcią przejechał dłonią po gładkiej krawędzi lśniącego kociołka. To nie był najnowszy model, prawdę mówiąc był to jeden ze starszych, ale loża Prewettów zgodnie uważała go za najlepszy do tej pory.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Zaśmiała się lekko, podążając za spojrzeniem Archibalda, domyślając się, że być może ma na myśli księgi traktujące o buntach goblinów, bądź innych niezbyt fascynujących dziedzinach.
- Nie wszystkie mają być ciekawe i porywające - przyznała Poppy. Niektóre po prostu musiały zostać spisane, choć nie każdy rodzaj wiedzy był intrygujący. Sama należała do pokroju moli książkowych, w literaturze była wręcz rozmiłowana, nie tylko naukowej, ale i w opowieściach (niekiedy nawet romantycznych), nowelkach, poezji... Dlatego propozycja Archibalda, by rozejrzała się później po zbiorach rodu Prewett sprawiła, iż uśmiechnęła się promiennie, a oczy jej rozbłysły z fascynacji. - Och, byłabym naprawdę bardzo wdzięczna! - zapewniła go, tęsknie spoglądając w kierunku półek. Niektórych dziwiło, iż panna Pomfrey w czasach szkolnych nie była wychowanką Ravenclawu, ale nigdy nie żałowało. Doskonale odnalazła się w domu Helgi Hufflepuff jako dziewczyna prawa, lojalna i przyjacielska. Te właśnie cechy były w niej dominujące.
Zastanowiła się, gdy Archibald drążył temat wybryków uczniów, próbując wyłowić z pamięci ciekawy medycznie przypadek. Naprawdę nie było ich wiele i większość uzdrowicielu na miejscu panny Pomfrey także by się nudziła - chyba, że zatrudniłby się tam leń, to doceniłby ilość czasu wolnego i niewiele pracy. Poppy leniem jednak nie była i zawsze organizowała sobie czas, spędzała go z książką, bądź nad kociołkiem, warząc eliksiry na zapas. Wiedziała,. że niektórzy odbierali jej pracę w Hogwarcie jako degradację, była tam pielęgniarką. Nie przejmowała się tym wcale. Wiedziała, że robi coś dobrego. Lubiła dzieci i lubiła pracę z nimi. Do tego była pełnoprawnym uzdrowicielem. Ukończyła kurs uzdrowicielski, ukończyła staż, pracowała jako magomedyk. Zrezygnowała z pracy w szpitalu św. Munga na oddziale urazów pozaklęciowych, aby przenieść się do Hogwartu, gdy wciąż rządził tam Grindelwald - dla Zakonu Feniksa, dla dobra dzieci. Pozostała tam, bo naprawdę polubiła pracę w Skrzydle Szpitalnym, zwłaszcza, odkąd nie było w szkole tego okropnego człowieka... A Archibald Prewett będzie mógł mieć pewność, że gdy jego chora córka znajdzie się w Hogwarcie, będzie w rękach doświadczonego magomedyka.
- Ostatnio jeden Gryfon dolał Puchonce źle uwarzonego eliksiru do soku dyniowego i w bardzo bolesny sposób wyrosły jej pory z uszu. Dziwne to zaloty, naprawdę. Musiałam się namęczyć, aby nie uszkodzić bębenków słuchowych, a pozbyć się porów... - opowiedziała w końcu jedną z historii z początku roku szkolnego.
Poppy chętniej rozdawała komplementy, niż je przyjmowała, choć nie mogła zaprzeczyć temu, że i jej cieplej na sercu robiło się od pochwał - chociaż troszkę, nawet gdy uważała, że na nie nie zasługuje. Festiwal Lata zasługiwał na nie jednak w pełni, bo choć drobne incydenty zakłóciły jego przebieg, to wspaniałość tego wydarzenia i tak potrafiła przytłoczyć człowieka!
- Nie wiem, czy jestem na tyle utalentowana, by moje wyroby zadowoliłby tak królewskie podniebienia... - zachichotała Poppy; dopiero uczyła się sztuki kulinarnej, a jej dania były raczej proste i domowe. Daleko jej było do wykwintnych kucharzy, potrafiących wyczarować na talerzu cuda.
Zapadła się nieco w fotelu, gdy Archibald wspomniał o jednostce badawczej i ostatnim spotkaniu Zakonu Feniksa. Chyba wolała do niego nie wracać, do reakcji jego członków. Zrobiło jej się wtedy po ludzku przykro, gdy została posądzona o to, że nie sprawdziła innych opcji, że z niezwykła lekkością i bez wyrzutów sumienia wysuwała propozycję zaprowadzenia dzieci na pewną śmierć... Pokiwała jednak głową, przyjmując przeprosiny Archibalda.
- To dla nikogo nie jest proste - przyznała cichutko. Nie powinni byli gniewać się i złościć na samych siebie, a na sytuację, która ich do tego zmuszała. Na Grindelwalda przede wszystkim. Na czarną magię, na siły nieczyste - to one były tego winne. - Ależ nie potrzebujemy żadnych podziękowań, Archibaldzie! - zawołała panna Pomfrey. Największym podziękowaniem będzie to, gdy czarodzieje znowu będą mogli używać magii w spokoju, będą tym dzieci i mugole niedręczone anomaliami. Podążyła spojrzeniem za Prewettem, a gdy dostrzegła zloty kociołek obwiązany czerwoną wstążką rozchyliła bezwiednie usta.
- Och - bąknęła wyraźnie zaskoczona. Przez kilka chwil nie wiedziała co powiedzieć. Zarumieniła się natychmiast. - Ale... ale ja nie mogę przyjąć takiego prezentu, naprawdę Archibaldzie.... - zaczęła od razu. Nie oczekiwała wszak od bogatych członków Zakonu Feniksa tak drogocennych prezentów! Nie uważała, aby na nie już zasłużyła. Oczy jej jednak rozbłysły, gdy oglądała to misterne dzieło ze złota. Z pewnością pomógłby jej w nauce, ale...
Cóż, nie miała jak się Archibaldowi za to odwdzięczyć.
- Nie wszystkie mają być ciekawe i porywające - przyznała Poppy. Niektóre po prostu musiały zostać spisane, choć nie każdy rodzaj wiedzy był intrygujący. Sama należała do pokroju moli książkowych, w literaturze była wręcz rozmiłowana, nie tylko naukowej, ale i w opowieściach (niekiedy nawet romantycznych), nowelkach, poezji... Dlatego propozycja Archibalda, by rozejrzała się później po zbiorach rodu Prewett sprawiła, iż uśmiechnęła się promiennie, a oczy jej rozbłysły z fascynacji. - Och, byłabym naprawdę bardzo wdzięczna! - zapewniła go, tęsknie spoglądając w kierunku półek. Niektórych dziwiło, iż panna Pomfrey w czasach szkolnych nie była wychowanką Ravenclawu, ale nigdy nie żałowało. Doskonale odnalazła się w domu Helgi Hufflepuff jako dziewczyna prawa, lojalna i przyjacielska. Te właśnie cechy były w niej dominujące.
Zastanowiła się, gdy Archibald drążył temat wybryków uczniów, próbując wyłowić z pamięci ciekawy medycznie przypadek. Naprawdę nie było ich wiele i większość uzdrowicielu na miejscu panny Pomfrey także by się nudziła - chyba, że zatrudniłby się tam leń, to doceniłby ilość czasu wolnego i niewiele pracy. Poppy leniem jednak nie była i zawsze organizowała sobie czas, spędzała go z książką, bądź nad kociołkiem, warząc eliksiry na zapas. Wiedziała,. że niektórzy odbierali jej pracę w Hogwarcie jako degradację, była tam pielęgniarką. Nie przejmowała się tym wcale. Wiedziała, że robi coś dobrego. Lubiła dzieci i lubiła pracę z nimi. Do tego była pełnoprawnym uzdrowicielem. Ukończyła kurs uzdrowicielski, ukończyła staż, pracowała jako magomedyk. Zrezygnowała z pracy w szpitalu św. Munga na oddziale urazów pozaklęciowych, aby przenieść się do Hogwartu, gdy wciąż rządził tam Grindelwald - dla Zakonu Feniksa, dla dobra dzieci. Pozostała tam, bo naprawdę polubiła pracę w Skrzydle Szpitalnym, zwłaszcza, odkąd nie było w szkole tego okropnego człowieka... A Archibald Prewett będzie mógł mieć pewność, że gdy jego chora córka znajdzie się w Hogwarcie, będzie w rękach doświadczonego magomedyka.
- Ostatnio jeden Gryfon dolał Puchonce źle uwarzonego eliksiru do soku dyniowego i w bardzo bolesny sposób wyrosły jej pory z uszu. Dziwne to zaloty, naprawdę. Musiałam się namęczyć, aby nie uszkodzić bębenków słuchowych, a pozbyć się porów... - opowiedziała w końcu jedną z historii z początku roku szkolnego.
Poppy chętniej rozdawała komplementy, niż je przyjmowała, choć nie mogła zaprzeczyć temu, że i jej cieplej na sercu robiło się od pochwał - chociaż troszkę, nawet gdy uważała, że na nie nie zasługuje. Festiwal Lata zasługiwał na nie jednak w pełni, bo choć drobne incydenty zakłóciły jego przebieg, to wspaniałość tego wydarzenia i tak potrafiła przytłoczyć człowieka!
- Nie wiem, czy jestem na tyle utalentowana, by moje wyroby zadowoliłby tak królewskie podniebienia... - zachichotała Poppy; dopiero uczyła się sztuki kulinarnej, a jej dania były raczej proste i domowe. Daleko jej było do wykwintnych kucharzy, potrafiących wyczarować na talerzu cuda.
Zapadła się nieco w fotelu, gdy Archibald wspomniał o jednostce badawczej i ostatnim spotkaniu Zakonu Feniksa. Chyba wolała do niego nie wracać, do reakcji jego członków. Zrobiło jej się wtedy po ludzku przykro, gdy została posądzona o to, że nie sprawdziła innych opcji, że z niezwykła lekkością i bez wyrzutów sumienia wysuwała propozycję zaprowadzenia dzieci na pewną śmierć... Pokiwała jednak głową, przyjmując przeprosiny Archibalda.
- To dla nikogo nie jest proste - przyznała cichutko. Nie powinni byli gniewać się i złościć na samych siebie, a na sytuację, która ich do tego zmuszała. Na Grindelwalda przede wszystkim. Na czarną magię, na siły nieczyste - to one były tego winne. - Ależ nie potrzebujemy żadnych podziękowań, Archibaldzie! - zawołała panna Pomfrey. Największym podziękowaniem będzie to, gdy czarodzieje znowu będą mogli używać magii w spokoju, będą tym dzieci i mugole niedręczone anomaliami. Podążyła spojrzeniem za Prewettem, a gdy dostrzegła zloty kociołek obwiązany czerwoną wstążką rozchyliła bezwiednie usta.
- Och - bąknęła wyraźnie zaskoczona. Przez kilka chwil nie wiedziała co powiedzieć. Zarumieniła się natychmiast. - Ale... ale ja nie mogę przyjąć takiego prezentu, naprawdę Archibaldzie.... - zaczęła od razu. Nie oczekiwała wszak od bogatych członków Zakonu Feniksa tak drogocennych prezentów! Nie uważała, aby na nie już zasłużyła. Oczy jej jednak rozbłysły, gdy oglądała to misterne dzieło ze złota. Z pewnością pomógłby jej w nauce, ale...
Cóż, nie miała jak się Archibaldowi za to odwdzięczyć.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Nie spodziewał się, że sprawi Poppy tyle przyjemności propozycją rozejrzenia się po bibliotece. Owszem, ich zbiory były dość okazałe, ale i tak nie sądził, że mogą stać się powodem dla takiej radości. Coraz częściej łapał się na tym, że brał niektóre rzeczy za pewnik, który dla innych nie był taki oczywisty. Za każdym razem dziwił się, że ludzie mogli wychowywać się w tak odmiennych środowiskach, żyjąc obok siebie.
- Pory z uszu? - Zaśmiał się, próbując sobie wyobrazić tę absurdalną sytuację. Właśnie tak wyobrażał sobie pracę w skrzydle szpitalnym - jako niekończącą się walkę z głupotą i brawurą uczniów. Jemu również zdarzyło się parę razy tam trafić, kilkukrotnie z niezwykle zawstydzających powodów, których wolałby Poppy nie zdradzać. Pomysły nastolatków pozostawionych samych sobie w dormitorium bywały zaskakujące. - Jeżeli to były zaloty to na pewno nie miał takiego zamiaru - stwierdził, przypominając sobie swoje pierwsze kroki w relacjach damsko-męskich, które z perspektywy czasu były po prostu żałosne. Ta randka w herbaciarni u pani Puddifoot? Nigdy więcej nie postawił stopy w tym różowym miejscu.
- Moje podniebienie nie jest szczególnie wybredne, ale reszta ekspertów faktycznie... wzbudzała respekt - zgodził się, przypominając sobie miny pozostałych jurorów. Każdy z nich wydawał się bardziej zadufany w sobie i swoich umiejętnościach od poprzedniego. Mimo wszystko Archibald ich podziwiał, bo sam prawdopodobnie nie potrafiłby sobie zrobić nawet kanapki.
Obserwował reakcję Poppy z niemałą ciekawością, w zasadzie spodziewając się po niej takiej reakcji. Wyciągnął rękę, chcąc w ten sposób dać jej do zrozumienia, żeby przestała mówić. Bo, niestety, w tej chwili mówiła głupoty. - Nie, Poppy - przerwał jej, kręcąc głową, bo nie zgadzał się z tą skromnością. To cenna cecha, ale często niepotrzebna. - Uważam, że nie tylko możesz przyjąć taki prezent, ale nawet powinnaś. Jesteś niezwykle zaangażowana w działania jednostki badawczej, ważysz eliksiry lepiej niż jakikolwiek uzdrowiciel, to są fakty - nie zamierzał nikogo chwalić bez powodu, tym bardziej darować tak drogi prezent. Westchnął cicho, uśmiechając się pod wąsem. - Oboje działamy po tej samej stronie i dążymy do osiągnięcia tego samego celu - przypomniał, ponownie siadając naprzeciwko Poppy. To nie był dla niego aż tak duży wydatek, a przynajmniej mógł komuś pomóc i naprawdę chciał to zrobić. Jeżeli będzie trzeba to osobiście dotaszczy ten kociołek przed drzwi jej mieszkania.
- Pory z uszu? - Zaśmiał się, próbując sobie wyobrazić tę absurdalną sytuację. Właśnie tak wyobrażał sobie pracę w skrzydle szpitalnym - jako niekończącą się walkę z głupotą i brawurą uczniów. Jemu również zdarzyło się parę razy tam trafić, kilkukrotnie z niezwykle zawstydzających powodów, których wolałby Poppy nie zdradzać. Pomysły nastolatków pozostawionych samych sobie w dormitorium bywały zaskakujące. - Jeżeli to były zaloty to na pewno nie miał takiego zamiaru - stwierdził, przypominając sobie swoje pierwsze kroki w relacjach damsko-męskich, które z perspektywy czasu były po prostu żałosne. Ta randka w herbaciarni u pani Puddifoot? Nigdy więcej nie postawił stopy w tym różowym miejscu.
- Moje podniebienie nie jest szczególnie wybredne, ale reszta ekspertów faktycznie... wzbudzała respekt - zgodził się, przypominając sobie miny pozostałych jurorów. Każdy z nich wydawał się bardziej zadufany w sobie i swoich umiejętnościach od poprzedniego. Mimo wszystko Archibald ich podziwiał, bo sam prawdopodobnie nie potrafiłby sobie zrobić nawet kanapki.
Obserwował reakcję Poppy z niemałą ciekawością, w zasadzie spodziewając się po niej takiej reakcji. Wyciągnął rękę, chcąc w ten sposób dać jej do zrozumienia, żeby przestała mówić. Bo, niestety, w tej chwili mówiła głupoty. - Nie, Poppy - przerwał jej, kręcąc głową, bo nie zgadzał się z tą skromnością. To cenna cecha, ale często niepotrzebna. - Uważam, że nie tylko możesz przyjąć taki prezent, ale nawet powinnaś. Jesteś niezwykle zaangażowana w działania jednostki badawczej, ważysz eliksiry lepiej niż jakikolwiek uzdrowiciel, to są fakty - nie zamierzał nikogo chwalić bez powodu, tym bardziej darować tak drogi prezent. Westchnął cicho, uśmiechając się pod wąsem. - Oboje działamy po tej samej stronie i dążymy do osiągnięcia tego samego celu - przypomniał, ponownie siadając naprzeciwko Poppy. To nie był dla niego aż tak duży wydatek, a przynajmniej mógł komuś pomóc i naprawdę chciał to zrobić. Jeżeli będzie trzeba to osobiście dotaszczy ten kociołek przed drzwi jej mieszkania.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Trochę to tak wyglądało. Niekończąca się walka z głupotą i brawurą młodości. Uczniowie, zwłaszcza ci, którzy ukończyli już trzynasty, czternasty rok życia, wkraczali w wyjątkowo niemądry okres w swoim życiu. Człowiekowi zazwyczaj wtedy, mówiąc kolokwialnie, nieco odbija, choć dla Poppy sprawa była dość oczywista. Za wszystkim stały wszal szalejące hormony, dojrzewające ciało i psychika, to właśnie one były przyczyną huśtawek nastrojów.
- To chyba miały być zaloty, ale coś wymknęło się spod kontroli. Najwyraźniej nie słuchał wystarczająco uważnie na lekcjach eliksirów - zaśmiałą się Poppy, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu, jak gdyby uczeń, o którym mowa stał nieopodal i niezręcznie byłoby, gdyby usłyszał, że to właśnie o nim mowa. Chłopcy, wyrastający z okresu dziewczęta są głupie, a wkraczający w czas pierwszych miłości i zauroczeń, bywali naprawdę uroczy w swej nieporadności.
- Oooch, grono jurorów było imponujące! Chyba bałabym się jednak ich surowej oceny, moje dania są zbyt proste... - powiedziała Poppy. Książkę Scarlett Loverse Wyczaruj mi serce na talerzu kupiła nie tak dawno w Esach i Floresach na Pokątnej i przyznać musiała, że przepisy były z zachwycające - niektóre bardzo skomplikowane i nie miała śmiałości, by się na nie porwać. Wyobraziła sobie siebie przed tą kobietą. Podającą jej zwykłą pomidorową, albo klopsiki. Chyba umarłaby ze wstydu, gdyby spojrzała jej wtedy w oczy.
Patrzyła to na Archibalda, to na kociołek. Na kociołek i znowu na Archibalda. Czerwieniła się jak piwonia, nie wiedząc, czy naprawdę powinna przyjąć ten drogocenny prezent. Nie oczekiwała przecież od nikogo zapłaty za swoją pracę i czas jaki poświęcała Zakonowi Feniksa. Nie wiedziała też, czy inni również zostaliby obdarowani w podobny sposób, a przecież nieuprzejmym byłoby o to pytać...
Odchrząknęła lekko, gdy usłyszała lepiej niż jakikolwiek uzdrowiciel, ale nic nie powiedziała. Cóż, ona była uzdrowicielką, ukończyła ten sam kurs i staż co inni magomedycy w szpitalu św. Munga, wiedziała jednak, że lord Prewett zdawał sobie z tego sprawę i to zwyczajne przejęzyczenie.
- Och, ale to naprawdę... Zbyt drogocenny prezent.... - jęknęła jeszcze nieporadnie. W duchu prowadziła sama ze sobą nierówną walkę. Część jej naprawdę pragnęła przyjąć ten prezent, bo miała świadomość jak wielki postęp może dzięki niemu zrobić w sztuce alchemii, słyszała przecież o właściwościach podobnego sprzętu, a inny głosik w jej głowie podpowiadał, że naprawdę na niego aż tak nie zasłużyła! To dla dobra Zakonu..., powtarzał pierwszy. W końcu wytłumaczyła sobie, że to przecież nie suknia, czy biżuteria, która miałaby jedynie łechtać kobiece ego, być pożywką dla próżności, a kociołek na litość Merlina!
- Naprawdę jestem ci za niego bardzo wdzięczna, Archibaldzie - wyrzekła w końcu, podjąwszy decyzję, że prezent przyjmie - bo dalsze upieranie się także byłoby nietaktem. - Nie mam słów, by powiedzieć jak bardzo!
Podeszła i dotknęła dłońmi złotego kociołka. Metal był chłodny, ale przyjemny w dotyku - i lśnił w blasku słońca, wpadającym przez okno, naprawdę magicznie.
- To chyba miały być zaloty, ale coś wymknęło się spod kontroli. Najwyraźniej nie słuchał wystarczająco uważnie na lekcjach eliksirów - zaśmiałą się Poppy, zniżając głos do konspiracyjnego szeptu, jak gdyby uczeń, o którym mowa stał nieopodal i niezręcznie byłoby, gdyby usłyszał, że to właśnie o nim mowa. Chłopcy, wyrastający z okresu dziewczęta są głupie, a wkraczający w czas pierwszych miłości i zauroczeń, bywali naprawdę uroczy w swej nieporadności.
- Oooch, grono jurorów było imponujące! Chyba bałabym się jednak ich surowej oceny, moje dania są zbyt proste... - powiedziała Poppy. Książkę Scarlett Loverse Wyczaruj mi serce na talerzu kupiła nie tak dawno w Esach i Floresach na Pokątnej i przyznać musiała, że przepisy były z zachwycające - niektóre bardzo skomplikowane i nie miała śmiałości, by się na nie porwać. Wyobraziła sobie siebie przed tą kobietą. Podającą jej zwykłą pomidorową, albo klopsiki. Chyba umarłaby ze wstydu, gdyby spojrzała jej wtedy w oczy.
Patrzyła to na Archibalda, to na kociołek. Na kociołek i znowu na Archibalda. Czerwieniła się jak piwonia, nie wiedząc, czy naprawdę powinna przyjąć ten drogocenny prezent. Nie oczekiwała przecież od nikogo zapłaty za swoją pracę i czas jaki poświęcała Zakonowi Feniksa. Nie wiedziała też, czy inni również zostaliby obdarowani w podobny sposób, a przecież nieuprzejmym byłoby o to pytać...
Odchrząknęła lekko, gdy usłyszała lepiej niż jakikolwiek uzdrowiciel, ale nic nie powiedziała. Cóż, ona była uzdrowicielką, ukończyła ten sam kurs i staż co inni magomedycy w szpitalu św. Munga, wiedziała jednak, że lord Prewett zdawał sobie z tego sprawę i to zwyczajne przejęzyczenie.
- Och, ale to naprawdę... Zbyt drogocenny prezent.... - jęknęła jeszcze nieporadnie. W duchu prowadziła sama ze sobą nierówną walkę. Część jej naprawdę pragnęła przyjąć ten prezent, bo miała świadomość jak wielki postęp może dzięki niemu zrobić w sztuce alchemii, słyszała przecież o właściwościach podobnego sprzętu, a inny głosik w jej głowie podpowiadał, że naprawdę na niego aż tak nie zasłużyła! To dla dobra Zakonu..., powtarzał pierwszy. W końcu wytłumaczyła sobie, że to przecież nie suknia, czy biżuteria, która miałaby jedynie łechtać kobiece ego, być pożywką dla próżności, a kociołek na litość Merlina!
- Naprawdę jestem ci za niego bardzo wdzięczna, Archibaldzie - wyrzekła w końcu, podjąwszy decyzję, że prezent przyjmie - bo dalsze upieranie się także byłoby nietaktem. - Nie mam słów, by powiedzieć jak bardzo!
Podeszła i dotknęła dłońmi złotego kociołka. Metal był chłodny, ale przyjemny w dotyku - i lśnił w blasku słońca, wpadającym przez okno, naprawdę magicznie.
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
Opowieść Poppy go rozbawiła, bo przypomniała mu wesołe i beztroskie czasy nauki w Hogwarcie. Czasem żałował, że już się skończyły - z chęcią wróciłby do szkoły chociażby na parę dni, żeby jeszcze raz pocałować kogoś na kamiennym murku na dziedzińcu, wymoczyć stopy w tamtejszym jeziorze czy zgubić się na ruchomych i nieprzewidywalnych schodach. Zaloty wspomnianego młodzieńca, choć wyjątkowo nieudane, i tak odbierał w kategorii zabawnego wspomnienia. Zresztą wiele osób nie słuchało na zajęciach z eliksirów, chyba preferując machanie różdżką od mieszania cieczy w kociołkach.
- Prostota często jest lepsza niż coś wydumanego i to nie tylko w przypadku posiłków - akurat tego był pewny, a już szczególnie jeżeli chodziło o magomedycynę, bo to w zasadzie jedyna dziedzina magii na jakiej naprawdę się znał. Reszta to tylko strzępki wiedzy zebrane tu i ówdzie - nic co czyniłoby z niego osobę, która może się wypowiedzieć na jakiś temat. - Na przykład taka wysypka. Lepiej dać porządną domową maść niż pięć wymyślnych eliksirów - ta wysypka siedziała mu w głowie odkąd w zeszłym tygodniu zjadł kawałek wieprzowiny. Naprawdę maciupeńki, bo od kilku miesięcy jest naprawdę wyczulony na ten smak i zapach, ale to wystarczyło, żeby jego ciało pokryła nieprzyjemna i swędząca wysypka. Okropna dolegliwość, o-kro-pna!
Pogawędka była przyjemna, lecz to nie ona była najważniejszym punktem tego popołudnia. To był jedynie wstęp do czegoś większego i uśmiech sam cisnął mu się na usta, kiedy widział jak Poppy cieszy się na widok kociołka. Jej słowa odmowy starał się puszczać mimo uszu, musiała przyjąć ten prezent. Nie, to nawet nie był prezent - to było po prostu zapewnienie porządnego sprzętu do pracy. Przecież Poppy nie będzie w nim gotowała herbaty tylko warzyła potrzebne eliksiry. - Proszę, nie patrz na ten kociołek przez pryzmat ceny - westchnął, wszak dla niego to nie był aż tak duży wydatek. - tylko zastosowania. Doszły mnie słuchy, że pogłębiasz swoją wiedzę alchemiczną i chcę pomóc na tyle na ile mogę - dodał, mając nadzieję, że wreszcie przestanie się zasłaniać dobrym wychowaniem i przyjmie ten upominek. Archibald też chciał pomóc na tyle na ile mógł, a że posiadał dużo złota w bankowej skrytce, żal było go nie wykorzystać. -Eliksiry będą mówiły za ciebie - odparł, starając się jej odnaleźć w tej niezręcznej sytuacji podziękowań. - Niech ci dobrze służy - dodał, zaplatając dłonie za plecami. Stał tak przez chwilę, pozwalając jej się dokładniej przyjrzeć kociołkowi, zanim znowu się odezwał. - W takim razie jako bibliofil- ha, tak, ogromny - zachęcam do zwiedzenia biblioteki. O, jestem przekonany, że spodoba ci się ten dział... - zaczął, wbiegając truchtem na piętro biblioteki.
zt
- Prostota często jest lepsza niż coś wydumanego i to nie tylko w przypadku posiłków - akurat tego był pewny, a już szczególnie jeżeli chodziło o magomedycynę, bo to w zasadzie jedyna dziedzina magii na jakiej naprawdę się znał. Reszta to tylko strzępki wiedzy zebrane tu i ówdzie - nic co czyniłoby z niego osobę, która może się wypowiedzieć na jakiś temat. - Na przykład taka wysypka. Lepiej dać porządną domową maść niż pięć wymyślnych eliksirów - ta wysypka siedziała mu w głowie odkąd w zeszłym tygodniu zjadł kawałek wieprzowiny. Naprawdę maciupeńki, bo od kilku miesięcy jest naprawdę wyczulony na ten smak i zapach, ale to wystarczyło, żeby jego ciało pokryła nieprzyjemna i swędząca wysypka. Okropna dolegliwość, o-kro-pna!
Pogawędka była przyjemna, lecz to nie ona była najważniejszym punktem tego popołudnia. To był jedynie wstęp do czegoś większego i uśmiech sam cisnął mu się na usta, kiedy widział jak Poppy cieszy się na widok kociołka. Jej słowa odmowy starał się puszczać mimo uszu, musiała przyjąć ten prezent. Nie, to nawet nie był prezent - to było po prostu zapewnienie porządnego sprzętu do pracy. Przecież Poppy nie będzie w nim gotowała herbaty tylko warzyła potrzebne eliksiry. - Proszę, nie patrz na ten kociołek przez pryzmat ceny - westchnął, wszak dla niego to nie był aż tak duży wydatek. - tylko zastosowania. Doszły mnie słuchy, że pogłębiasz swoją wiedzę alchemiczną i chcę pomóc na tyle na ile mogę - dodał, mając nadzieję, że wreszcie przestanie się zasłaniać dobrym wychowaniem i przyjmie ten upominek. Archibald też chciał pomóc na tyle na ile mógł, a że posiadał dużo złota w bankowej skrytce, żal było go nie wykorzystać. -Eliksiry będą mówiły za ciebie - odparł, starając się jej odnaleźć w tej niezręcznej sytuacji podziękowań. - Niech ci dobrze służy - dodał, zaplatając dłonie za plecami. Stał tak przez chwilę, pozwalając jej się dokładniej przyjrzeć kociołkowi, zanim znowu się odezwał. - W takim razie jako bibliofil- ha, tak, ogromny - zachęcam do zwiedzenia biblioteki. O, jestem przekonany, że spodoba ci się ten dział... - zaczął, wbiegając truchtem na piętro biblioteki.
zt
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Po malinowych ustach Poppy również błąkał się uśmiech na myśl o wymysłach dzieci i młodzieży szkolnej. Bywali naprawdę rozkoszni w swoich szalonych pomysłach, które czasami zagrażały ich życiu i zdrowiu, ale z tego się wyrastało. Miała dość dużą dozę wyrozumiałości wobec nich, choć nie pamiętała, by sama zachowywała się w podobny sposób. Od zawsze była spokojną i rozważną dziewczyną, zbyt poważną jak na swój wiek, nawet w latach dziecięcych spojrzenie miała o wiele dojrzalsze od swych rówieśników. Niektórzy powiadali, że Poppy urodziła się po prostu ze starą duszą.
Zapytana o chęć powrotu do lat szkolnych zawahałaby się nad odpowiedzią. Miała mieszane uczucia co do wspomnień z tamtego okresu. Liczyła sobie kilka lat mniej od Archibalda, w czasie, kiedy ona uczęszczała do Hogwartu nie działo się tam dobrze. Otwarta została Komnata Tajemnic, doszło do morderstwa uczennicy mugolskiego pochodzenia, starożytny potwór i dziedzic Salazara Slytherina. Niedługo później z rąk Gellerta Grindelwalda zginął Albus Dumbledore, jak się wszystkim zdawało, jedyny czarodziej, który był w stanie stawić mu czoła... Nastały lata ciemne i ponure dla angielskiej społeczności czarodziejów i czarownic.
Nie chodziło jednak jedynie o to.
Szkoła równała się rozłące z Charlesem. On, jako wilkołak, do Hogwartu uczęszczać nie mógł. Poppy nie miałaby śmiałości, by poprosić ciotkę o nauczanie w domu, nie było na to pieniędzy. Nie zgodziłaby się w życiu. Panna Pomfrey wyczekiwała więc chwili powrotu do Blackpool, gdzie czekał na nią najbliższy przyjaciel. Wciąż trzymała wszystkie listy, kóre wysłał jej, gdy była w szkole.
- Tutaj się z tobą zgodzę, Archibaldzie! - pokiwała gorliwie głową. Jeślii dolegliwość nie była nazbyt poważna, starała się nie sięgać po silniejsze eliksiry, czy zaklęcia, aby organizm się na nie nie uodpornił. Znała też wiele skutecznych sposobów domowych, by poradzić sobie z przeziębieniem, czy bólem głowy. Po cóż było się szprycować silnymi eliksirami, jeśli można problem było rozwiązać naturalnym i bezpiecznym sposobem?
Nadal czuła się skrępowana tym prezentem, ale słowa lorda Prewetta nieco ją uspokoiły. Po nich było jej zresztą głupio wracać do tematu ceny prezentu. Najważniejszy był gest.
- Naprawdę bardzo, bardzo dziękuję. Dam z siebie wszystko - wyrzekła Poppy jeszcze raz, uśmiechając się szeroko do Archibalda. Nie mogła się już doczekać pierwszych prób uwarzenia w nim eliksiru!
Trudno było jej się oderwać od złotego kociołka, ale pokusa poszperania w zasobach biblioteki rodu Prewett była silniejsza. Zachęcona podążyła za Archibaldem - i czuła się jak dziecko, które budzi się w poranek Bożego Narodzenia.
| zt
Zapytana o chęć powrotu do lat szkolnych zawahałaby się nad odpowiedzią. Miała mieszane uczucia co do wspomnień z tamtego okresu. Liczyła sobie kilka lat mniej od Archibalda, w czasie, kiedy ona uczęszczała do Hogwartu nie działo się tam dobrze. Otwarta została Komnata Tajemnic, doszło do morderstwa uczennicy mugolskiego pochodzenia, starożytny potwór i dziedzic Salazara Slytherina. Niedługo później z rąk Gellerta Grindelwalda zginął Albus Dumbledore, jak się wszystkim zdawało, jedyny czarodziej, który był w stanie stawić mu czoła... Nastały lata ciemne i ponure dla angielskiej społeczności czarodziejów i czarownic.
Nie chodziło jednak jedynie o to.
Szkoła równała się rozłące z Charlesem. On, jako wilkołak, do Hogwartu uczęszczać nie mógł. Poppy nie miałaby śmiałości, by poprosić ciotkę o nauczanie w domu, nie było na to pieniędzy. Nie zgodziłaby się w życiu. Panna Pomfrey wyczekiwała więc chwili powrotu do Blackpool, gdzie czekał na nią najbliższy przyjaciel. Wciąż trzymała wszystkie listy, kóre wysłał jej, gdy była w szkole.
- Tutaj się z tobą zgodzę, Archibaldzie! - pokiwała gorliwie głową. Jeślii dolegliwość nie była nazbyt poważna, starała się nie sięgać po silniejsze eliksiry, czy zaklęcia, aby organizm się na nie nie uodpornił. Znała też wiele skutecznych sposobów domowych, by poradzić sobie z przeziębieniem, czy bólem głowy. Po cóż było się szprycować silnymi eliksirami, jeśli można problem było rozwiązać naturalnym i bezpiecznym sposobem?
Nadal czuła się skrępowana tym prezentem, ale słowa lorda Prewetta nieco ją uspokoiły. Po nich było jej zresztą głupio wracać do tematu ceny prezentu. Najważniejszy był gest.
- Naprawdę bardzo, bardzo dziękuję. Dam z siebie wszystko - wyrzekła Poppy jeszcze raz, uśmiechając się szeroko do Archibalda. Nie mogła się już doczekać pierwszych prób uwarzenia w nim eliksiru!
Trudno było jej się oderwać od złotego kociołka, ale pokusa poszperania w zasobach biblioteki rodu Prewett była silniejsza. Zachęcona podążyła za Archibaldem - i czuła się jak dziecko, które budzi się w poranek Bożego Narodzenia.
| zt
Poppy Pomfrey
Zawód : pielęgniarka w Hogwarcie
Wiek : 25 lat
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Panna
nie przeczułam w głębi snu,
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
że jeżeli gdzieś jest piekło,
to tu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica
Nieaktywni
| 14.10
Wizycie Mare i Artura towarzyszyła ulga wymieszana ze strachem. Stonehenge odcisnęło na ciele oraz umyśle Longbottoma piętno. Słabości ciała łatwo było pokonać, z pomocą magii leczniczej szybko doszedł do siebie, odzyskując częściowo sprawność, choć czasem jeszcze dokuczały mu głębsze rany. Większą niedogodnością okazało się przeziębienie, częściowo już zaleczone, łatwy do przewidzenia skutek tamtych warunków. To był w pewnym sensie zabawne, że nienaturalny chłód dementorów może skutkować tak prozaiczną chorobą.
Skutki umysłowe były innego rodzaju, szczyt pozostanie dla wszystkich tam obecnych niezapomnianym przeżyciem. Zasiał wśród wielu strach i niepewność, otwarte wystąpienie Voldemorta wstrząsnęło społeczeństwem, pozostawiając pytanie - co dalej?
Mare okropnie zamartwiała się o swoją rodzinę, nie wiedząc w jakim jej członkowie tak naprawdę są stanie, nie pokładając wiary w listy i plotki. Artur nie zastanawiał się nawet chwili, tylko zapowiedział od razu wizytę. Ona tego potrzebowała, dla niej całe doświadczenie było tym bardziej wstrząsające, w końcu nie była aurorem, wydawała się taka delikatna. Mimo to postanowiła wtedy zostać do końca.
Spotkanie było pełne ciepłych uścisków, dodając otuchy i uspokajając nieco nerwy. W tej prostej chwili było coś kojącego, na moment cała groza wydawała się odległa. Siedzieli razem w salonie, rozkoszując się ciepłem z kominka oraz tym rodzinnym. Przez cały czas Artur trzymał żonę za rękę, co kiedyś nie zdarzało się często. Może ta tragedia będzie miała dla odmiany jakiś dobry skutek, coś poprawi?
Po jakiś czasie postanowili się rozdzielić, Lorraine i Mare zajęły się dziećmi, a mężczyźni postanowili w spokoju porozmawiać. Było o czym. Panowie przeszli do biblioteki, mogącej pochwalić się bogatym zbiorem, kolekcjonowanym przez pokolenia Prewettów.
- Chciałbym kiedyś móc zamknąć się tu na tydzień i zapomnieć o reszcie świata - rzucił luźno, wodząc wzrokiem po tytułach zebranych książek. - Obawiam się, że prędko nie będzie takiej okazji.
Nie planował od razu zaczynać od poważnych spraw, chcąc jeszcze przez krótki moment nacieszyć się atmosferą salonu.
Wizycie Mare i Artura towarzyszyła ulga wymieszana ze strachem. Stonehenge odcisnęło na ciele oraz umyśle Longbottoma piętno. Słabości ciała łatwo było pokonać, z pomocą magii leczniczej szybko doszedł do siebie, odzyskując częściowo sprawność, choć czasem jeszcze dokuczały mu głębsze rany. Większą niedogodnością okazało się przeziębienie, częściowo już zaleczone, łatwy do przewidzenia skutek tamtych warunków. To był w pewnym sensie zabawne, że nienaturalny chłód dementorów może skutkować tak prozaiczną chorobą.
Skutki umysłowe były innego rodzaju, szczyt pozostanie dla wszystkich tam obecnych niezapomnianym przeżyciem. Zasiał wśród wielu strach i niepewność, otwarte wystąpienie Voldemorta wstrząsnęło społeczeństwem, pozostawiając pytanie - co dalej?
Mare okropnie zamartwiała się o swoją rodzinę, nie wiedząc w jakim jej członkowie tak naprawdę są stanie, nie pokładając wiary w listy i plotki. Artur nie zastanawiał się nawet chwili, tylko zapowiedział od razu wizytę. Ona tego potrzebowała, dla niej całe doświadczenie było tym bardziej wstrząsające, w końcu nie była aurorem, wydawała się taka delikatna. Mimo to postanowiła wtedy zostać do końca.
Spotkanie było pełne ciepłych uścisków, dodając otuchy i uspokajając nieco nerwy. W tej prostej chwili było coś kojącego, na moment cała groza wydawała się odległa. Siedzieli razem w salonie, rozkoszując się ciepłem z kominka oraz tym rodzinnym. Przez cały czas Artur trzymał żonę za rękę, co kiedyś nie zdarzało się często. Może ta tragedia będzie miała dla odmiany jakiś dobry skutek, coś poprawi?
Po jakiś czasie postanowili się rozdzielić, Lorraine i Mare zajęły się dziećmi, a mężczyźni postanowili w spokoju porozmawiać. Było o czym. Panowie przeszli do biblioteki, mogącej pochwalić się bogatym zbiorem, kolekcjonowanym przez pokolenia Prewettów.
- Chciałbym kiedyś móc zamknąć się tu na tydzień i zapomnieć o reszcie świata - rzucił luźno, wodząc wzrokiem po tytułach zebranych książek. - Obawiam się, że prędko nie będzie takiej okazji.
Nie planował od razu zaczynać od poważnych spraw, chcąc jeszcze przez krótki moment nacieszyć się atmosferą salonu.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
To niesamowite, że jedna noc może wszystko zmienić. Archibald nie potrafił sobie przypomnieć bardziej przełomowego momentu swojego życia z wyjątkiem narodzin dzieci, ale ciężko było porównywać obie sytuacje. Ciężar jaki spadł na jego barki był ogromny i choć starał się do wszystkich uśmiechać to wewnątrz trwał w stanie paniki - nie był gotowy do tej roli i żadne słowa pocieszenia wuja Eddarda nie były w stanie tego zmienić. Stał się odpowiedzialny za losy całej rodziny, nie tylko tej najbliższej, ale również wszystkich kuzynów i kuzynki. Ta myśl go przerażała - wrócił ze Stonehenge cztery dni temu, jeszcze nie zdążył sobie niczego uporządkować, czasami wręcz zapominał o tym dość istotnym fakcie. Do tego ciągle chodził niewyspany, wciąż bolały go wszystkie mięśnie, a od czasu do czasu przez jego ciało przechodził nieprzyjemny dreszcz jakby obok znowu pojawił się dementor. Mimo wszystko ucieszył się na zapowiedź wizyty Mare; chciał ją wyściskać i upewnić się na własne oczy, że nic się jej nie stało. Spotkania z Arturem aż tak nie wyczekiwał - miał do niego żal, że w ogóle zabrał jego siostrę w tak niebezpiecznie miejsce. Dlatego nie był szczególnie wylewny podczas powitania, a całą uwagę skupił na Mare, zapewniając ją, że Weymouth jak zawsze ma się dobrze i absolutnie nie ma powodu do zmartwień. Może i brzmiało to jak czcze gadanie, ale po tak drastycznym wydarzeniu nawet tak fundamentalne rzeczy musiały zostać wypowiedziane. Kiedy już opili się herbaty i objedli ciasta, a dzieci solidarnie pomęczyły każdego z osobna, nadszedł czas na poważniejszą rozmowę. Archibald tak myślał, że bez niej się nie obejdzie. Szedł do biblioteki w milczeniu.
- Pewnie nie, świat stanął na głowie - odezwał się, obserwując jak skrzat rozpala w kominku. On nie tykał się takich rzeczy, nie odkąd wybuchły anomalie. Nawet zwykłe podłożenie ognia mogło zamienić się w ogromny pożar, wolał więc dmuchać na zimne. W końcu odwrócił się do Artura, zawieszając na nim swój wzrok. Nie chciał rozpoczynać rodzinnych kłótni, nie teraz, kiedy wszyscy potrzebowali spokoju, ale nie potrafił nad tym zapanować. Był zmęczony, zestresowany, i po ludzku na niego wkurzony. - Dlaczego zabrałeś Mare do Stonehenge? Czy nawet przez chwilę nie przeszło ci przez myśl, że tam może stać się coś złego? - Nawet nie zauważył kiedy podniósł głos, a jego blada cera zaczęła nabierać różowego odcienia. - Ona mogła tam zginąć, Artur! Zgnieciona przez kamień albo zabita przez zaklęcie jakiegoś psychopaty! - Tak samo jak sam Longbottom, Alexander, Anthony, Lucan, Ulysses... Mógł tak wymieniać jeszcze długo, lecz fakt, że wszyscy ocaleli, wydawał mu się cudem i długiem wdzięczności. - Nie wierzę, że mówię to do aurora - dodał odrobinę ciszej, masując sobie dłonią obolałe skronie.
- Pewnie nie, świat stanął na głowie - odezwał się, obserwując jak skrzat rozpala w kominku. On nie tykał się takich rzeczy, nie odkąd wybuchły anomalie. Nawet zwykłe podłożenie ognia mogło zamienić się w ogromny pożar, wolał więc dmuchać na zimne. W końcu odwrócił się do Artura, zawieszając na nim swój wzrok. Nie chciał rozpoczynać rodzinnych kłótni, nie teraz, kiedy wszyscy potrzebowali spokoju, ale nie potrafił nad tym zapanować. Był zmęczony, zestresowany, i po ludzku na niego wkurzony. - Dlaczego zabrałeś Mare do Stonehenge? Czy nawet przez chwilę nie przeszło ci przez myśl, że tam może stać się coś złego? - Nawet nie zauważył kiedy podniósł głos, a jego blada cera zaczęła nabierać różowego odcienia. - Ona mogła tam zginąć, Artur! Zgnieciona przez kamień albo zabita przez zaklęcie jakiegoś psychopaty! - Tak samo jak sam Longbottom, Alexander, Anthony, Lucan, Ulysses... Mógł tak wymieniać jeszcze długo, lecz fakt, że wszyscy ocaleli, wydawał mu się cudem i długiem wdzięczności. - Nie wierzę, że mówię to do aurora - dodał odrobinę ciszej, masując sobie dłonią obolałe skronie.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Artur pokiwał w milczeniu głową. Obserwował pracę skrzata, czekając na wybuch Archibalda. Nie pomylił się, ale mimo to dał się ponieść. Zniósł spojrzenie szwagra, choć jakaś jego część chciała spuścić wzrok oraz pokornie przyjąć naganę. Normalnie zachowałby spokój, ale po tym wszystkim nie potrafił. Wiedział też, że Prewett przynajmniej częściowo miał rację i nic tego nie zmieni. Decyzje Longbottoma naraziły jego żonę.
- Lorraine nie było na szczycie, ale jakoś nie zabroniłeś jej bycia jedną z nas, mimo niezaprzeczalnej wiedzy o zagrożeniu - syknął w złości, mając na myśli Zakon Feniksa.
Zaraz jednak odetchnął, spróbował uspokoić nerwy. Nie powinien wyładowywać złości na szwagrze, na nikim nie powinien, no może poza samym Czarnym Panem. Kłótnia niczego nie rozwiąże, a Archibald zasługiwał na wyjaśnienia.
- Przepraszam, nie powinienem tego mówić. Jestem ci winien wyjaśnienia - wyznał powoli, próbując uspokoić oddech. - Wiesz czego Mare zażądała w dniu oświadczyn? - zapytał ledwo zachowując spokój. Nie czekał na odpowiedź. - Nie prosiła o miłość, wierność czy wybieranie imion dla przyszłych dzieci - kontynuował twardo, znajdując w przywoływaniu dawnej historii oparcie. - Chciała, żebym ją szanował, nie pozbawiał wolnej woli, nie czynił z niej tylko ładnej ozdoby swojego dworu. Miałem traktować ją jak człowieka, który ma własny rozum i nie czynić z niej swojej własności. Tylko tyle i aż tyle - dokończył krótką opowieść bez zbędnego wdawania się w szczegóły. - Długo z nią rozmawiałem, próbując odwieść od tego pomysłu. Chyba rzeczywiście jest jak morze, bo nie zdołałem nawet odrobinę zmienić jej zdania, jakbym próbował łyżeczką opróżnić ocean - dodał, mimowolnie uśmiechając się na ułamek sekundy, przypominając sobie tę dyskusję, która prawie obróciła się w kłótnię. - Masz rację, to było niebezpieczne, część mnie żałuje, że nie napoiłem jej eliksirem usypiającym i nie zamknąłem w sypialni. Mare ma jednak takie samo prawo jak my walczyć w to co wierzy, dlatego zabrałem ją do Stonehenge - oznajmił z przekonaniem, twardo spoglądając w oczy Archibalda, był gotowy odeprzeć jego atak.
Opadł bezwładnie na fotelu, czując napływające zmęczenie. Nie doszedł jeszcze do siebie, nadal był osłabiony po tamtych wydarzeniach. Nie tylko fizycznie, gdy zamykał oczy widział dokładnie to miejsce, setki dementorów, torturowanych oraz zabijanych ludzi. Widział też Jego.
- Wiesz co jej po tym zasugerowałem? - rzucił, spoglądając na biały kominek, w którym leniwie igrały płomienie. - Może powinnaś wrócić na pewien czas do Weymouth? Po szczycie i walce Ministra Magii z Voldemortem Northumberland ma szansę być ich pierwszym celem ataku. Nie zgadniesz co mi odpowiedziała - powiedział, choć z pewnym trudem przeszło mu przez gardło fałszywe imię Toma Riddle. - Nic, rzuciła tylko we mnie wazonem. Chyba po raz pierwszy widziałem u niej taką reakcję.
- Lorraine nie było na szczycie, ale jakoś nie zabroniłeś jej bycia jedną z nas, mimo niezaprzeczalnej wiedzy o zagrożeniu - syknął w złości, mając na myśli Zakon Feniksa.
Zaraz jednak odetchnął, spróbował uspokoić nerwy. Nie powinien wyładowywać złości na szwagrze, na nikim nie powinien, no może poza samym Czarnym Panem. Kłótnia niczego nie rozwiąże, a Archibald zasługiwał na wyjaśnienia.
- Przepraszam, nie powinienem tego mówić. Jestem ci winien wyjaśnienia - wyznał powoli, próbując uspokoić oddech. - Wiesz czego Mare zażądała w dniu oświadczyn? - zapytał ledwo zachowując spokój. Nie czekał na odpowiedź. - Nie prosiła o miłość, wierność czy wybieranie imion dla przyszłych dzieci - kontynuował twardo, znajdując w przywoływaniu dawnej historii oparcie. - Chciała, żebym ją szanował, nie pozbawiał wolnej woli, nie czynił z niej tylko ładnej ozdoby swojego dworu. Miałem traktować ją jak człowieka, który ma własny rozum i nie czynić z niej swojej własności. Tylko tyle i aż tyle - dokończył krótką opowieść bez zbędnego wdawania się w szczegóły. - Długo z nią rozmawiałem, próbując odwieść od tego pomysłu. Chyba rzeczywiście jest jak morze, bo nie zdołałem nawet odrobinę zmienić jej zdania, jakbym próbował łyżeczką opróżnić ocean - dodał, mimowolnie uśmiechając się na ułamek sekundy, przypominając sobie tę dyskusję, która prawie obróciła się w kłótnię. - Masz rację, to było niebezpieczne, część mnie żałuje, że nie napoiłem jej eliksirem usypiającym i nie zamknąłem w sypialni. Mare ma jednak takie samo prawo jak my walczyć w to co wierzy, dlatego zabrałem ją do Stonehenge - oznajmił z przekonaniem, twardo spoglądając w oczy Archibalda, był gotowy odeprzeć jego atak.
Opadł bezwładnie na fotelu, czując napływające zmęczenie. Nie doszedł jeszcze do siebie, nadal był osłabiony po tamtych wydarzeniach. Nie tylko fizycznie, gdy zamykał oczy widział dokładnie to miejsce, setki dementorów, torturowanych oraz zabijanych ludzi. Widział też Jego.
- Wiesz co jej po tym zasugerowałem? - rzucił, spoglądając na biały kominek, w którym leniwie igrały płomienie. - Może powinnaś wrócić na pewien czas do Weymouth? Po szczycie i walce Ministra Magii z Voldemortem Northumberland ma szansę być ich pierwszym celem ataku. Nie zgadniesz co mi odpowiedziała - powiedział, choć z pewnym trudem przeszło mu przez gardło fałszywe imię Toma Riddle. - Nic, rzuciła tylko we mnie wazonem. Chyba po raz pierwszy widziałem u niej taką reakcję.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Mógł się spodziewać, że Artur sięgnie po ten argument. Częściowo miał rację, ale Archibald na pewno się do tego nie przyzna. Nie miał tego w zwyczaju, poza tym wierzył, że tym razem te sytuacje zupełnie się ze sobą nie łączą. - To co innego - zaprzeczył, ściskając mocniej palce na oparciu skórzanego fotela. - Lorraine nie wystawia się rozmyślnie na niebezpieczeństwo - nie mógł zaprzeczyć, że Lorraine rzadko bierze udział w jakichkolwiek misjach, raczej wspierając Zakon swoim niecodziennym talentem czy pomocną dłonią w potrzebie. Poza tym dużo o tym rozmawiali i udało im się ustalić pewien układ, o którym Artur nie musiał wiedzieć. W ogóle nie podobało mu się, że zamiast odpowiedzieć na jego zarzuty, rzucał innymi zarzutami w niego. Cóż, Artur najwidoczniej sam to zauważył, bo postanowił go przeprosić - Archibald nie potrafił tak łatwo się opanować. - Owszem - skrzyżował dłonie na piersi, czekając z pewną dozą ciekawości na to co Artur ma zamiar mu powiedzieć. I... mógł się tego spodziewać. Spuścił wzrok na swoje buty, kiwając leniwie głową kiedy szwagier opowiadał mu o poczynaniach swojej siostry. Była zupełnie taka sama jak Julia nawet jeżeli często wydawało im się, że jednak się różnią. Tak samo butne i stanowcze. A Artur był dobrym człowiekiem i niezwykle wyrozumiałym mężem, którego Mare kochała - to było widać chociażby na dzisiejszej kolacji. Dawał jej poczucie wolności bez którego żaden Prewett nie mógłby być szczęśliwy. A jednak Archibald wciąż miał do niego żal. Ten jeden raz mógł się nie zgodzić, Mare w końcu by to zrozumiała. Uniósł wzrok na Artura, niejako tracąc ochotę do dalszej kłótni. Chyba jednak nie miała sensu. - Jestem ci wdzięczny za to jak traktujesz moją siostrę - zaczął już spokojniej, puszczając ręce luźno wzdłuż ciała. - ale... Proszę, niech to się już nigdy więcej nie powtórzy - nie zniósłby tego stresu jeszcze raz, Artur chyba też wolałby nie narażać swojej żony na takie niebezpieczeństwo. Zamilkł na moment, obserwując jak Artur siada na fotelu, nie wiedząc co jeszcze powiedzieć w tej kwestii. Wszystko niezwykle się pokomplikowało. A jednak parsknął śmiechem po jego kolejnych słowach. - Brzmi jak Mare - skwitował, zasiadając w fotelu na przeciwko. - Mogę z nią porozmawiać, może mi uda się ją przekonać - zaproponował, bo w tym jednym musiał się z nim zgodzić: Northumberland mogło stać się miejscem ataków. - A jak nastroje? Rozmawiałeś z Haroldem? - tylko Artur mógł mieć informacje z pierwszej ręki, a Archibald nie chciał już słuchać żadnych plotek.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Emocje jeszcze nie opadły, a atak Artura był jak dolanie oliwy do ognia. Nie powinien tego robić, to było nie na miejscu, ale nie mógł się powstrzymać, dał się ponieść.
- Co innego? - powtórzył, nie udało mu się całkiem ukryć gniewu. - Uwierz mi, nie planowaliśmy wizyty Riddle'a na Szczycie - wyrzucił z siebie w ostatnim wyziewie złych emocji nim nad nimi zapanował. To zdanie paradoksalnie pomogło mu ochłonąć. Tak naprawdę, w swoim chłodnym planowaniu, podejrzewał taki obrót spraw, ale dawał im znikomy procent szans. Nie bez powodu przećwiczył z Mare sygnały, których i tak później nie posłuchała. Czuł wstyd, bo to przewidział, ale nie chciał uwierzyć w tak czarny scenariusz. Na kursie aurorskim uczyli brać pod uwagę najgorszy scenariusz, nie powinien lekceważyć tych nauk.
Nie zwrócił nawet uwagi na to, że użył prawdziwego nazwiska Voldemorta, zadziwiająco szybko akceptując ten fakt. Tak naprawdę się nie zdziwił, że najbardziej niepokojący i wybitny uczeń, którego poznał został Czarnym Panem, prawdopodobnie najpotężniejszym czarnoksiężnikiem w historii.
- Skąd masz taką pewność, że Lorraine nie będzie się narażać? - zapytał, siląc się na łagodny ton. Nie chciał kolejny raz atakować Archibalda, chciał tylko wiedzieć, bo może tak mógłby zapewnić bezpieczeństwo Mare. Szanował szwagra, uważał go za mądrego czarodzieja, mógł odnaleźć rozwiązanie, o którym Artur nawet nie pomyślał. Spojrzał na niego trochę błagalnie, pragnął odpowiedzi. Nie przejmował się swoją dumą - teraz chodziło o coś ważniejszego, o bezpieczeństwo jego żony.
Archibald spoglądał na swoje buty, co jednak nie przynosiło Arturowi żadnej satysfakcji. Nie czuł się w tej rozmowie zwycięzcą, bo nie o to w tym chodziło, o czym Prewett też wiedział.
Longbottom nie wiedział czy kocha Mare oraz czy ona kocha jego. Znali się i lubili od dawna, ale ich małżeństwo było zaaranżowane, tak już wyglądało życie arystokracji. Chyba chciał miłości w ich związku, ale czasem czuł się jak ślepiec, który nie potrafił jej dostrzec. Może już była, a może właśnie zbliżyły ich potworne wydarzenia? Artur przez całe życie szukał prawd i odpowiedzi, ale miłość potrafiła wymykać się rozumowi. Była nieuchwytna, poza zasięgiem logiki, jego głównej broni. Jak piękny feniks, niemożliwe okazywało się zamknięcie w chłodnej klatce nauki.
Wiedział jedno, nad tym nie musiał się zastanawiać - pragnął jej szczęścia i bezpieczeństwa.
Drgnął słysząc spokojne słowa szwagra. Chciał powiedzieć, że to nic takiego, ona na to zasługiwała, ale żaden dźwięk nie chciał mu przejść przez gardło.
- Zrobię wszystko, żeby była bezpieczna - zapewnił, choć po chwili ogarnęły go wątpliwości. Przecież był członkiem Zakonu Feniksa, powinien patrzyć dalej, ponad osobiste pobudki. Jeśli mieli pokonać Voldemorta, to musieli czynić słusznie, ponad własnymi przywiązaniami. Tylko wtedy balansowali by niebezpiecznie blisko fanatyzmowi Rycerzy...
Wydawało się, że uniknęli kłótni, atmosfera się nieco rozluźniła. Obaj usiedli w fotelach.
- Nie wiem czy masz jakieś szanse - stwierdził, przywołując na twarzy słaby uśmiech. - To jakby przekonać morze, żeby przestało obmywać falami plaże. Wasi rodzice mieli nosa przy wybieraniu imion - pozwolił sobie na żart.
Spoważniał, gdy tylko usłyszał pytanie o Harolda.
- Stryj jest bardzo zajęty i skupiony, niestety nie miałem okazji się z nim dobrze rozmówić - wyznał szczerze. - Jest gotów działać, ale co dokładnie planuje - mogę tylko zgadywać. Podejrzewam, że mógł kontaktować się z Foxem, to on był w pewnym sensie przywódcą naszego wcześniejszego spotkania z nim. Harold nie lubi załatwiać spraw przez pośredników, woli uderzać bezpośrednio - wyjawił ostrożnie swoje domysły, odwołując się do rozmowy przedstawicieli Zakonu Feniksa w rezerwacie. - Chyba nikt teraz nie wie co się dzieje.
- Co innego? - powtórzył, nie udało mu się całkiem ukryć gniewu. - Uwierz mi, nie planowaliśmy wizyty Riddle'a na Szczycie - wyrzucił z siebie w ostatnim wyziewie złych emocji nim nad nimi zapanował. To zdanie paradoksalnie pomogło mu ochłonąć. Tak naprawdę, w swoim chłodnym planowaniu, podejrzewał taki obrót spraw, ale dawał im znikomy procent szans. Nie bez powodu przećwiczył z Mare sygnały, których i tak później nie posłuchała. Czuł wstyd, bo to przewidział, ale nie chciał uwierzyć w tak czarny scenariusz. Na kursie aurorskim uczyli brać pod uwagę najgorszy scenariusz, nie powinien lekceważyć tych nauk.
Nie zwrócił nawet uwagi na to, że użył prawdziwego nazwiska Voldemorta, zadziwiająco szybko akceptując ten fakt. Tak naprawdę się nie zdziwił, że najbardziej niepokojący i wybitny uczeń, którego poznał został Czarnym Panem, prawdopodobnie najpotężniejszym czarnoksiężnikiem w historii.
- Skąd masz taką pewność, że Lorraine nie będzie się narażać? - zapytał, siląc się na łagodny ton. Nie chciał kolejny raz atakować Archibalda, chciał tylko wiedzieć, bo może tak mógłby zapewnić bezpieczeństwo Mare. Szanował szwagra, uważał go za mądrego czarodzieja, mógł odnaleźć rozwiązanie, o którym Artur nawet nie pomyślał. Spojrzał na niego trochę błagalnie, pragnął odpowiedzi. Nie przejmował się swoją dumą - teraz chodziło o coś ważniejszego, o bezpieczeństwo jego żony.
Archibald spoglądał na swoje buty, co jednak nie przynosiło Arturowi żadnej satysfakcji. Nie czuł się w tej rozmowie zwycięzcą, bo nie o to w tym chodziło, o czym Prewett też wiedział.
Longbottom nie wiedział czy kocha Mare oraz czy ona kocha jego. Znali się i lubili od dawna, ale ich małżeństwo było zaaranżowane, tak już wyglądało życie arystokracji. Chyba chciał miłości w ich związku, ale czasem czuł się jak ślepiec, który nie potrafił jej dostrzec. Może już była, a może właśnie zbliżyły ich potworne wydarzenia? Artur przez całe życie szukał prawd i odpowiedzi, ale miłość potrafiła wymykać się rozumowi. Była nieuchwytna, poza zasięgiem logiki, jego głównej broni. Jak piękny feniks, niemożliwe okazywało się zamknięcie w chłodnej klatce nauki.
Wiedział jedno, nad tym nie musiał się zastanawiać - pragnął jej szczęścia i bezpieczeństwa.
Drgnął słysząc spokojne słowa szwagra. Chciał powiedzieć, że to nic takiego, ona na to zasługiwała, ale żaden dźwięk nie chciał mu przejść przez gardło.
- Zrobię wszystko, żeby była bezpieczna - zapewnił, choć po chwili ogarnęły go wątpliwości. Przecież był członkiem Zakonu Feniksa, powinien patrzyć dalej, ponad osobiste pobudki. Jeśli mieli pokonać Voldemorta, to musieli czynić słusznie, ponad własnymi przywiązaniami. Tylko wtedy balansowali by niebezpiecznie blisko fanatyzmowi Rycerzy...
Wydawało się, że uniknęli kłótni, atmosfera się nieco rozluźniła. Obaj usiedli w fotelach.
- Nie wiem czy masz jakieś szanse - stwierdził, przywołując na twarzy słaby uśmiech. - To jakby przekonać morze, żeby przestało obmywać falami plaże. Wasi rodzice mieli nosa przy wybieraniu imion - pozwolił sobie na żart.
Spoważniał, gdy tylko usłyszał pytanie o Harolda.
- Stryj jest bardzo zajęty i skupiony, niestety nie miałem okazji się z nim dobrze rozmówić - wyznał szczerze. - Jest gotów działać, ale co dokładnie planuje - mogę tylko zgadywać. Podejrzewam, że mógł kontaktować się z Foxem, to on był w pewnym sensie przywódcą naszego wcześniejszego spotkania z nim. Harold nie lubi załatwiać spraw przez pośredników, woli uderzać bezpośrednio - wyjawił ostrożnie swoje domysły, odwołując się do rozmowy przedstawicieli Zakonu Feniksa w rezerwacie. - Chyba nikt teraz nie wie co się dzieje.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
- A trzeba było - mruknął, chociaż sam nie chciał uwierzyć w ten czarny scenariusz. Parę dni przed szczytem Lucan napomknął o takiej możliwości, ale Archibald wyparł ją z głowy. To było głupie posunięcie z jego strony. Teraz już wiedział, że nie może sobie mydlić oczu - czasy jakie właśnie nastały będą niezwykle trudne, co do tego nie miał absolutnie żadnych możliwości. Już nie można się oszukiwać, że nie będzie aż tak źle - trzeba być gotowym na wszystko, choćby to wszystko wiązało się z upadkiem Stonehenge i czarnomagicznymi zaklęciami samozwańczego lorda Voldemorta.
- Rozmawialiśmy o tym, ale niech to już pozostanie między nami - odparł, siląc się na spokojny ton. Był zmęczony, przez co łatwo się denerwował, ale mimo wszystko nie chciał wyładowywać złości na szwagrze. Przynajmniej nie tą nieuzasadnioną, bo wciąż uważał, że pozwalanie Mare na wzięcie udziału w szczycie było błędem. I pewnie jeszcze nie raz mu to wypomni w najmniej odpowiednim momencie. Był pamiętliwy, to nie ulegało wątpliwości. A z Lorraine rozmawiał wielokrotnie. Nie mogli zostawiać tego tematu nieruszonego przez wzgląd na dzieci - musieli uzgodnić parę istotnych kwestii. Poza tym Archibald nie łudził się, że życie i zdrowie Lorraine nigdy nie zostanie zagrożone, w końcu działali w Zakonie. Mimo wszystko oboje starali się nie wystawiać na zbytnie niebezpieczeństwo, a ich forma pomocy rzadko przyjmowała postać walki.
- Wierzę ci, Arturze - westchnął, uśmiechając się blado. Zawsze uważał Longbottomów za kwintesencję pozytywnych gryfońskich cech: waleczność i honor. Jeżeli Artur tak mówił to Archibald nie miał absolutnie żadnych podstaw, żeby mu nie wierzyć. Nie wiedział co jego siostra wraz z mężem robią za drzwiami posiadłości, jak się dogadują i jakie relacje ich dokładnie łączą, ale wierzył, że niczego jej nie brakuje i poza tą jedną wpadką w Stonehenge, nie grozi jej wielkie niebezpieczeństwo.
Zaśmiał się gorzko na wspomnienie swojego imienia i imion rodzeństwa. Sam nie cierpiał Fluwiusza, uważał to imię za niepoważne i wcale nie sądził, że do niego pasuje. Rzeka... czyli co? Nie rozumiał tej zabawy rodziców, chociaż faktycznie musiał przyznać, że w przypadku reszty rodzeństwa, imiona lepiej się sprawdziły. Temperament Julki z pewnością przypominał burzę, a jej siostra bliźniaczka mocno się od niej nie różniła. - Polemizowałbym, ale faktycznie Mare potrafi być uparta - uśmiechnął się, to chyba ich rodzinna cecha. - Mimo wszystko spróbuję - dodał, w końcu to nie zaszkodzi, a na pewno Mare będzie bezpieczniejsza w Dorset niż w Northumberland. Chociaż i Prewettowie nabyli wielu wrogów.
Nawet nie potrafił sobie wyobrazić jak dużo pracy miał przed sobą Harold Longbottom. Przede wszystkim połowa czarodziejskiej szlachty zapewne chce pozbawić go głowy, nie wspominając już o chybotliwej sytuacji kraju. Szanował jego stanowcze decyzje. - Rozumiem. Czyli właściwie nie pozostaje nam nic innego jak czekać na rozwój wydarzeń - trochę się tego obawiał, ale przecież w końcu wszystko musiało wrócić do normy. Prawda?
- Rozmawialiśmy o tym, ale niech to już pozostanie między nami - odparł, siląc się na spokojny ton. Był zmęczony, przez co łatwo się denerwował, ale mimo wszystko nie chciał wyładowywać złości na szwagrze. Przynajmniej nie tą nieuzasadnioną, bo wciąż uważał, że pozwalanie Mare na wzięcie udziału w szczycie było błędem. I pewnie jeszcze nie raz mu to wypomni w najmniej odpowiednim momencie. Był pamiętliwy, to nie ulegało wątpliwości. A z Lorraine rozmawiał wielokrotnie. Nie mogli zostawiać tego tematu nieruszonego przez wzgląd na dzieci - musieli uzgodnić parę istotnych kwestii. Poza tym Archibald nie łudził się, że życie i zdrowie Lorraine nigdy nie zostanie zagrożone, w końcu działali w Zakonie. Mimo wszystko oboje starali się nie wystawiać na zbytnie niebezpieczeństwo, a ich forma pomocy rzadko przyjmowała postać walki.
- Wierzę ci, Arturze - westchnął, uśmiechając się blado. Zawsze uważał Longbottomów za kwintesencję pozytywnych gryfońskich cech: waleczność i honor. Jeżeli Artur tak mówił to Archibald nie miał absolutnie żadnych podstaw, żeby mu nie wierzyć. Nie wiedział co jego siostra wraz z mężem robią za drzwiami posiadłości, jak się dogadują i jakie relacje ich dokładnie łączą, ale wierzył, że niczego jej nie brakuje i poza tą jedną wpadką w Stonehenge, nie grozi jej wielkie niebezpieczeństwo.
Zaśmiał się gorzko na wspomnienie swojego imienia i imion rodzeństwa. Sam nie cierpiał Fluwiusza, uważał to imię za niepoważne i wcale nie sądził, że do niego pasuje. Rzeka... czyli co? Nie rozumiał tej zabawy rodziców, chociaż faktycznie musiał przyznać, że w przypadku reszty rodzeństwa, imiona lepiej się sprawdziły. Temperament Julki z pewnością przypominał burzę, a jej siostra bliźniaczka mocno się od niej nie różniła. - Polemizowałbym, ale faktycznie Mare potrafi być uparta - uśmiechnął się, to chyba ich rodzinna cecha. - Mimo wszystko spróbuję - dodał, w końcu to nie zaszkodzi, a na pewno Mare będzie bezpieczniejsza w Dorset niż w Northumberland. Chociaż i Prewettowie nabyli wielu wrogów.
Nawet nie potrafił sobie wyobrazić jak dużo pracy miał przed sobą Harold Longbottom. Przede wszystkim połowa czarodziejskiej szlachty zapewne chce pozbawić go głowy, nie wspominając już o chybotliwej sytuacji kraju. Szanował jego stanowcze decyzje. - Rozumiem. Czyli właściwie nie pozostaje nam nic innego jak czekać na rozwój wydarzeń - trochę się tego obawiał, ale przecież w końcu wszystko musiało wrócić do normy. Prawda?
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Biblioteka
Szybka odpowiedź