Biblioteka
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Biblioteka
W bibliotece Prewettów znajduje się obfity zbiór ksiąg kolekcjonowanych od pokoleń. Większość z nich jest poświęcona zielarstwu, alchemii i magomedycynie - Prewettowie żyją blisko z naturą, toteż najczęściej w tych dziedzinach odnajdują swoją pasję. W pomieszczeniu oprócz ciężkich regałów stoi miękka kanapa i kilka foteli, a na przeciwko nich znajduje się biały kominek. Nie jest podłączony do sieci fiuu - pełni jedynie funkcję grzewczą i estetyczną.
Zacisnął mocniej pięść. Oczywiście nie miał zamiaru uderzyć Archibalda, ale nie mógł powstrzymać tego gestu, mając nadzieję, że szwagier go nie zauważył.
Zaraz popadliby w paranoję, wszędzie dostrzegając czającego się lorda Voldemorta. Ten nie musiałby nic robić, bowiem wykończyłby ich strach, stopniowo wyniszczający umysł. Przez Archibalda przemawiała troską o siostrę, piękne uczucie, ale ograniczające rozsądek tego mądrego czarodzieja, więc Artur postanowił nie komentować. Znał jednak nestora rodu Prewettów na tyle, że przeczuwał powrót, niemal słyszał przyszłe upomnienia.
- Przepraszam, wiesz co robisz, zawsze wiedziałeś. Nie mam zamiaru cię pouczać - rzekł, próbując załagodzić sytuację, wycofując się tym samym z tematu Loraine.
Drgnął poruszony zaskoczony łagodnym tonem. Te trzy proste słowa, "Wierzę ci, Arturze", wiele znaczyły dla Longbottoma. Złapał się na tym, że w pewnym sensie traktował Archibalda jak autorytet, może nawet podobny do tego otaczającego starszego brata, którego nigdy nie miał. Artur nie chciał zepsuć tej chwili niepotrzebnym gadaniem, więc tylko skinął głową z wdzięcznością.
Zabawa rodziców Mare i Archibalda była specyficzna, choć, zdaniem Longbottoma, był w tym jakiś urok. Zadumał się na moment, podobnie jak szwagier, nad znaczeniem Flawiusza. Rzeka...
- Pozwól, dla przykładu, pochylić się nad twoim - zaczął grzecznie, nie chcąc obrazić Archibalda. - Rzeka może nie jest zawsze rwąca, ale stopniowo oraz cierpliwie drąży skały, kształtując otaczający ją świat. Raz rozsądnie omija góry, innym razem kruszy je z pomocą czasu - wyjaśnił, jego zdaniem do Archibalda taka interpretacja nawet by pasowała. - Droga wolna - pozwolił, choć nie przewidywał wielkich sukcesów.
Artur nie był tak przekonany o powrocie do normy, może trochę ze względu na własne doświadczenia, w końcu został tam znacznie dłużej. Nie można było tak po prostu wrócić do normalności, świat sam się nie naprawi. Owszem, może z pozoru sytuacja się unormować, ale to będzie tylko iluzja.
- Nie podoba mi się to, czuję się tak samo bezradny jak na szczycie - podzielił się z zaskakującą szczerością własnymi przemyśleniami. - Ostatnie wydarzenia mogą przyspieszyć nasze plany, co jeszcze zwiększa ryzyko - wyznał z chłodną pewnością, mając na myśli Zakon Feniksa. - Kiedyś wieczory się tak dłużyły, ale teraz... czas pędzi jak szalony. - Longbottom wpatrywał się w płomienie tańczące w bezpiecznych objęciach kominka, zaledwie kilka stóp od cennych książek, które z łatwością by zniszczyły.
- Wiem, że zapewne niepotrzebnie o to proszę, dla ciebie to musi być oczywiste, ale potrzebuję zapewnienia, obietnicy honorowego człowieka... - zaczął ostrożnie, nie odrywając spojrzenia od ognia. - Nie wiem co przyniesie jutro, ostrożność może okazać się niewystarczająca. Mogę wyruszyć do źródła problemu, jeśli moje umiejętności okażą się potrzebne. - Artur przerwał znacząco, żeby mieć pewność, że Archibald domyśli się o co chodzi. O Azkaban. - Wedle tradycji, powinienem z tym zgłosić się do Rufusa, ale mój brat jest zbyt młody i roztrzepany, miewa problemy z zaopiekowaniem się nawet samym sobą - dodał ciepło na wspomnienie młodszego Longbottoma, pełnego jeszcze młodzieńczych ideałów i zapału, ale przy tym z niedoborami rozsądku. - Jeśli zginę, zaopiekujesz się Mare? - zapytał spokojnie, po raz pierwszy w trakcie tej długiej wypowiedzi spoglądając w oczy Archibalda. Po szczycie potrzebował takiej obietnicy, która choć odrobinę ukoiłaby jego własny strach.
Zaraz popadliby w paranoję, wszędzie dostrzegając czającego się lorda Voldemorta. Ten nie musiałby nic robić, bowiem wykończyłby ich strach, stopniowo wyniszczający umysł. Przez Archibalda przemawiała troską o siostrę, piękne uczucie, ale ograniczające rozsądek tego mądrego czarodzieja, więc Artur postanowił nie komentować. Znał jednak nestora rodu Prewettów na tyle, że przeczuwał powrót, niemal słyszał przyszłe upomnienia.
- Przepraszam, wiesz co robisz, zawsze wiedziałeś. Nie mam zamiaru cię pouczać - rzekł, próbując załagodzić sytuację, wycofując się tym samym z tematu Loraine.
Drgnął poruszony zaskoczony łagodnym tonem. Te trzy proste słowa, "Wierzę ci, Arturze", wiele znaczyły dla Longbottoma. Złapał się na tym, że w pewnym sensie traktował Archibalda jak autorytet, może nawet podobny do tego otaczającego starszego brata, którego nigdy nie miał. Artur nie chciał zepsuć tej chwili niepotrzebnym gadaniem, więc tylko skinął głową z wdzięcznością.
Zabawa rodziców Mare i Archibalda była specyficzna, choć, zdaniem Longbottoma, był w tym jakiś urok. Zadumał się na moment, podobnie jak szwagier, nad znaczeniem Flawiusza. Rzeka...
- Pozwól, dla przykładu, pochylić się nad twoim - zaczął grzecznie, nie chcąc obrazić Archibalda. - Rzeka może nie jest zawsze rwąca, ale stopniowo oraz cierpliwie drąży skały, kształtując otaczający ją świat. Raz rozsądnie omija góry, innym razem kruszy je z pomocą czasu - wyjaśnił, jego zdaniem do Archibalda taka interpretacja nawet by pasowała. - Droga wolna - pozwolił, choć nie przewidywał wielkich sukcesów.
Artur nie był tak przekonany o powrocie do normy, może trochę ze względu na własne doświadczenia, w końcu został tam znacznie dłużej. Nie można było tak po prostu wrócić do normalności, świat sam się nie naprawi. Owszem, może z pozoru sytuacja się unormować, ale to będzie tylko iluzja.
- Nie podoba mi się to, czuję się tak samo bezradny jak na szczycie - podzielił się z zaskakującą szczerością własnymi przemyśleniami. - Ostatnie wydarzenia mogą przyspieszyć nasze plany, co jeszcze zwiększa ryzyko - wyznał z chłodną pewnością, mając na myśli Zakon Feniksa. - Kiedyś wieczory się tak dłużyły, ale teraz... czas pędzi jak szalony. - Longbottom wpatrywał się w płomienie tańczące w bezpiecznych objęciach kominka, zaledwie kilka stóp od cennych książek, które z łatwością by zniszczyły.
- Wiem, że zapewne niepotrzebnie o to proszę, dla ciebie to musi być oczywiste, ale potrzebuję zapewnienia, obietnicy honorowego człowieka... - zaczął ostrożnie, nie odrywając spojrzenia od ognia. - Nie wiem co przyniesie jutro, ostrożność może okazać się niewystarczająca. Mogę wyruszyć do źródła problemu, jeśli moje umiejętności okażą się potrzebne. - Artur przerwał znacząco, żeby mieć pewność, że Archibald domyśli się o co chodzi. O Azkaban. - Wedle tradycji, powinienem z tym zgłosić się do Rufusa, ale mój brat jest zbyt młody i roztrzepany, miewa problemy z zaopiekowaniem się nawet samym sobą - dodał ciepło na wspomnienie młodszego Longbottoma, pełnego jeszcze młodzieńczych ideałów i zapału, ale przy tym z niedoborami rozsądku. - Jeśli zginę, zaopiekujesz się Mare? - zapytał spokojnie, po raz pierwszy w trakcie tej długiej wypowiedzi spoglądając w oczy Archibalda. Po szczycie potrzebował takiej obietnicy, która choć odrobinę ukoiłaby jego własny strach.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Wydarzenia w Stonehenge dobitnie pokazały, że muszą otaczać się naprawdę zaufanymi ludźmi. Archibald miał wiele zastrzeżeń co do Artura, nie wszystkie tak naprawdę podparte dowodami, ale mimo wszystko mu ufał - nie przyjaźnił się z nim, ale znał go wystarczająco dobrze, żeby być pewnym jego zamiarów. Zabranie Mare na szczyt wciąż uważał za błąd, ale nie miał wątpliwości, że to dzięki niemu nic jej się nie stało. Po prostu był dobrym człowiekiem, jak każdy Longbottom. Nie zgodziłby się z nim natomiast w kwestii autorytetu, i to wcale nie ze skromności, bo tej akurat czasem mu brakowało. Ot, po prostu uważał, że większość ludzi postawionych na jego miejscu zachowałoby się tak samo. Zresztą jeszcze nie wiedział jak odnajdzie się w roli nestora, choć czuł w kościach, że nie zapisze się na kartach historii jako wybitny przedstawiciel rodziny. Na razie utrzymywał dobrą minę do złej gry, ale w środku po prostu panikował.
- Pięknie to ująłeś, Arturze - zgodził się szczerze rozbawiony kiedy Artur postanowił trafnie zdefiniować jego prawdziwe imię. Brzmiało to wręcz poetycko, absolutnie nie spodziewał się po swoim szwagrze takich talentów, ale chyba i tak nie potrafił się z nim zgodzić. Cóż, trafił na taki moment w jego życiu, kiedy Archibald wszystko poddawał w wątpliwość. To przez ten pierścień nestora, ciążył na palcu. Chciał odpowiedzieć, że raczej uderzył w górę z pełnym impetem, ale nie lubił opowiadać ludziom o swoich problemach - mieli wystarczająco dużo własnych. Chyba dlatego też tak się zdziwił, kiedy Artur postanowił podzielić się swoimi własnymi wątpliwościami. Naprawdę rzadko mieli okazję tak szczerze porozmawiać. - Do czego zmierzasz? - Zapytał z lekka skonsternowany, krzyżując dłonie na piersi, lecz z każdym kolejnym słowem jego wypowiedź stawała się coraz bardziej zrozumiała. Westchnął głęboko, kręcąc przy tym głową, jakby nawet nie chciał usłyszeć pytania które padło chwilę później. Do czego to doszło, że ludzie zmuszeni są dawać sobie wzajemnie takie deklaracje? Nie odpowiedział od razu. Nie dlatego, że miał wątpliwości, bo oczywiście ich nie miał. Sprawa wydawała mu się jasna, w końcu to jego siostra, nie zostawi jej samej w wielkiej posiadłości Longbottomów, która jakkolwiek ciepła by nie była, nigdy nie stanie się rodzinnym domem z dzieciństwa. Po prostu wciąż to wszystko wydawało mu się wręcz absurdalne, a jednak właśnie w takich czasach przyszło im żyć, zmuszając do zastanawiania się nad ostatecznymi kwestiami. Nie powinni mieć takich problemów. - Oczywiście, że tak - odpowiedział wreszcie, wiedząc, że Arturowi przyniesie to ulgę. Jemu niekoniecznie. Chciał dopytać czy wie coś więcej o tej wyprawie, ale to chyba nie był najlepszy moment na omawianie takich szczegółów. - Nie będę na ciebie naciskał żebyś tam nie szedł. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy na co się piszemy, ale... Po prostu uważaj na siebie - westchnął, a choć jego prośba była równie oczywista co wcześniejsze pytanie Artura, po prostu musiał ją wypowiedzieć.
- Pięknie to ująłeś, Arturze - zgodził się szczerze rozbawiony kiedy Artur postanowił trafnie zdefiniować jego prawdziwe imię. Brzmiało to wręcz poetycko, absolutnie nie spodziewał się po swoim szwagrze takich talentów, ale chyba i tak nie potrafił się z nim zgodzić. Cóż, trafił na taki moment w jego życiu, kiedy Archibald wszystko poddawał w wątpliwość. To przez ten pierścień nestora, ciążył na palcu. Chciał odpowiedzieć, że raczej uderzył w górę z pełnym impetem, ale nie lubił opowiadać ludziom o swoich problemach - mieli wystarczająco dużo własnych. Chyba dlatego też tak się zdziwił, kiedy Artur postanowił podzielić się swoimi własnymi wątpliwościami. Naprawdę rzadko mieli okazję tak szczerze porozmawiać. - Do czego zmierzasz? - Zapytał z lekka skonsternowany, krzyżując dłonie na piersi, lecz z każdym kolejnym słowem jego wypowiedź stawała się coraz bardziej zrozumiała. Westchnął głęboko, kręcąc przy tym głową, jakby nawet nie chciał usłyszeć pytania które padło chwilę później. Do czego to doszło, że ludzie zmuszeni są dawać sobie wzajemnie takie deklaracje? Nie odpowiedział od razu. Nie dlatego, że miał wątpliwości, bo oczywiście ich nie miał. Sprawa wydawała mu się jasna, w końcu to jego siostra, nie zostawi jej samej w wielkiej posiadłości Longbottomów, która jakkolwiek ciepła by nie była, nigdy nie stanie się rodzinnym domem z dzieciństwa. Po prostu wciąż to wszystko wydawało mu się wręcz absurdalne, a jednak właśnie w takich czasach przyszło im żyć, zmuszając do zastanawiania się nad ostatecznymi kwestiami. Nie powinni mieć takich problemów. - Oczywiście, że tak - odpowiedział wreszcie, wiedząc, że Arturowi przyniesie to ulgę. Jemu niekoniecznie. Chciał dopytać czy wie coś więcej o tej wyprawie, ale to chyba nie był najlepszy moment na omawianie takich szczegółów. - Nie będę na ciebie naciskał żebyś tam nie szedł. Wszyscy dobrze wiedzieliśmy na co się piszemy, ale... Po prostu uważaj na siebie - westchnął, a choć jego prośba była równie oczywista co wcześniejsze pytanie Artura, po prostu musiał ją wypowiedzieć.
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
Nie, wcale większość ludzi by tak nie postępowało, Archibald bowiem wybierał drogę słuszną, a ona nigdy, a zwłaszcza w takich czasach, nie była łatwa. Wymagała poświęceń, narażała jego oraz bliskich. Niewielu stanęłoby na wysokości zadania.
- Przyjemność po mojej stronie, Fluviusie - rzekł, żałując braku jakiegoś kielicha, który mógłby właśnie unieść.
Oczywiście, że władza ciążyła, w końcu Archibald był dobrym człowiekiem, który jej chyba nigdy nie pożądał. Dla niego stanowiła bardzie obowiązek, musiał przeprowadzić swój ród przez dziejową zawieruchę. Artur mu nie zazdrościł dodatkowego ciężaru, z każdą chwilą przygniatał go coraz bardziej. Oby tylko nie złamała jego kręgosłupa moralnego, w końcu wymagała często niezwykle trudnych decyzji.
- Dziękuję, Archibaldzie - odpowiedział z wdzięcznością, rozluźniając się odrobinę. - Wierz mi, nie mam ochoty się tam pchać, ale ktoś przecież musi to zrobić - stwierdził z ponurym uśmiechem.
Przez myśl przeszło mu poruszenie kwestii Toma Riddle'a, jego prawdziwej tożsamości. Artur znał go w szkole, przyszłego Voldemorta. Chciał o kimś z tym porozmawiać, wspólnie oswoić się z rzeczywistością. Nie był tak naprawdę zdziwiony, Tom był kimś niezwykłym, w sumie rozczarowałby go zostając jakimś zwykłym handlarzem podejrzanym przedmiotami w Borgin & Burkes. Nie zawiódł się, Riddle został najniebezpieczniejszym czarnoksiężnikiem w dziejach, obecnie głównym wrogiem Zakonu Feniksa.
Longbottom rozmyślił się, nie miał ochoty teraz przywoływać tego mroku. Właśnie dogadał się ze szwagrem, uniknęli kłótni, ale ten wysiłek okazał się męczący. Najchętniej wróciłby już do domu, ale Mare dawno nie widziała się z bliskimi, więc chciał jej dać jeszcze czasu.
- Chodźmy już, pewnie panie zdążyły się za nami stęsknić - zaproponował, wstając przy tym z fotela.
Rozejrzał się jeszcze raz po bibliotece, w skali Artura urastającej do świątyni wiedzy. Tak, chciałby się tu zamknąć na tydzień, wsiąknąć między strony. Niestety, piasek w klepsydrze przesypywał się bezlitośnie szybko.
| zt
- Przyjemność po mojej stronie, Fluviusie - rzekł, żałując braku jakiegoś kielicha, który mógłby właśnie unieść.
Oczywiście, że władza ciążyła, w końcu Archibald był dobrym człowiekiem, który jej chyba nigdy nie pożądał. Dla niego stanowiła bardzie obowiązek, musiał przeprowadzić swój ród przez dziejową zawieruchę. Artur mu nie zazdrościł dodatkowego ciężaru, z każdą chwilą przygniatał go coraz bardziej. Oby tylko nie złamała jego kręgosłupa moralnego, w końcu wymagała często niezwykle trudnych decyzji.
- Dziękuję, Archibaldzie - odpowiedział z wdzięcznością, rozluźniając się odrobinę. - Wierz mi, nie mam ochoty się tam pchać, ale ktoś przecież musi to zrobić - stwierdził z ponurym uśmiechem.
Przez myśl przeszło mu poruszenie kwestii Toma Riddle'a, jego prawdziwej tożsamości. Artur znał go w szkole, przyszłego Voldemorta. Chciał o kimś z tym porozmawiać, wspólnie oswoić się z rzeczywistością. Nie był tak naprawdę zdziwiony, Tom był kimś niezwykłym, w sumie rozczarowałby go zostając jakimś zwykłym handlarzem podejrzanym przedmiotami w Borgin & Burkes. Nie zawiódł się, Riddle został najniebezpieczniejszym czarnoksiężnikiem w dziejach, obecnie głównym wrogiem Zakonu Feniksa.
Longbottom rozmyślił się, nie miał ochoty teraz przywoływać tego mroku. Właśnie dogadał się ze szwagrem, uniknęli kłótni, ale ten wysiłek okazał się męczący. Najchętniej wróciłby już do domu, ale Mare dawno nie widziała się z bliskimi, więc chciał jej dać jeszcze czasu.
- Chodźmy już, pewnie panie zdążyły się za nami stęsknić - zaproponował, wstając przy tym z fotela.
Rozejrzał się jeszcze raz po bibliotece, w skali Artura urastającej do świątyni wiedzy. Tak, chciałby się tu zamknąć na tydzień, wsiąknąć między strony. Niestety, piasek w klepsydrze przesypywał się bezlitośnie szybko.
| zt
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Nie powinno tak być, że młodzi ludzie pchali się na front. Bo można było to tak nazwać - przecież w tym Azkabanie na pewno czekało na nich mnóstwo niebezpieczeństw, o których Archibald nawet nie chciał myśleć. Chociaż bardziej prawdopodobne było, że nawet nie był w stanie wymyślić jakie rzeczy mogą ich tam spotkać. Najgorsze, powiązane z najciemniejszą czarną magią. Archibald nie chciał, żeby ktokolwiek z jego bliskich się tam pchał, ale z drugiej strony nie miał też zamiaru się buntować. Wszyscy doskonale (czy też prawie doskonale) wiedzieli co ich czeka po dołączeniu do Zakonu. Właśnie na to się pisali - na ciągłe wystawianie się na niebezpieczeństwo i na prawdopodobieństwo, że już z tego niebezpieczeństwa nie wrócą. Najgorzej było się z tym pogodzić, ale paradoksalnie wydarzenia na szczycie pomogły mu zrozumieć kilka kwestii. Zrozumieć czy też po prostu się z nimi pogodzić. Sytuacja w ich kraju była krytyczna, a samozwańczy lord Voldemort niezwykle niebezpieczny. Archibald nie spodziewał się, że spotka tam tak straszną postać, a dostawał gęsiej skórki kiedy tylko o nim pomyślał. Nie mogli biernie stać i się przyglądać - niestety byli zmuszeni podejmować konkretne i trudne kroki. Archibald zamierzał wspierać Artura w jego decyzji, nawet jeżeli nie było to proste. Niestety teraz niewiele rzeczy miało być prostych. - Na pewno dobrze się tam spiszesz, a ja cię potem poskładam - uśmiechnął się blado, ale chciał wierzyć, że właśnie tak to się skończy. Paroma obtłuczeniami, może jakimś złamaniem, niczym więcej. A Archibald będzie czekał w swojej posiadłości, siedział jak na szpilkach w oczekiwaniu na czyjegoś patronusa.
- Tak, masz rację - opuścili pogawędki w salonie na zbyt długo, pewnie zaczęły się już zastanawiać czy coś się nie stało. A może nie, może po prostu beztrosko stwierdziły, że panowie się zagadali. Czy od razu trzeba nastawiać się na najgorsze? Archibald poprawił kołnierz koszuli, który ciągle wyginał mu się w dziwną stronę, po czym poszedł za szwagrem do salonu.
zt
- Tak, masz rację - opuścili pogawędki w salonie na zbyt długo, pewnie zaczęły się już zastanawiać czy coś się nie stało. A może nie, może po prostu beztrosko stwierdziły, że panowie się zagadali. Czy od razu trzeba nastawiać się na najgorsze? Archibald poprawił kołnierz koszuli, który ciągle wyginał mu się w dziwną stronę, po czym poszedł za szwagrem do salonu.
zt
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
11 kwietnia [badania]
Wczorajsze spotkanie z Asbjornem i Percivalem uważał za udane. Dobrze pracowało się w grupie specjalistów, chociaż Archibald i tak wolał pracować w samotności. Dlatego zszedł do obszernej biblioteki, chcąc jeszcze raz zastanowić się nad roślinnym sercem, które wczoraj wybrał. Ciemiernik i ostrokrzew. Obydwie rośliny wydawały się sensowne i według jego obliczeń powinny zneutralizować działanie smoczej ingrediencji. Nie byłby jednak sobą gdyby nie sprawdził tego jeszcze raz. Usiadł przy kominku, szukając wśród stosu papierów jeden czysty pergamin. Nie udało mu się takiego znaleźć, bo na każdym były jakieś bazgroły dzieci, ale ostatecznie to i tak były jego prywatne notatki. Chwycił za pióro i uważnie zanurzył je w kałamarzu, żeby przypadkiem nic nie kapnęło na drewniany stół. Niby skrzat mógł szybko się pozbyć każdej plamy, ale nie chciał, żeby ktokolwiek mu teraz przerywał pracę. Ponownie rozrysował skomplikowany wykres, będąc wdzięczny losowi, że parę miesięcy temu podszkolił się z numerologii. Gdyby nie ta lekcja, teraz pracowałoby mu się o wiele trudniej. Prawdę mówiąc, nie potrafił sobie wyobrazić, jak wcześniej pracował bez tej wiedzy.
Upił łyk ciepłej białej herbaty, jego ulubionej, zanim wziął się do dalszej pracy. Krótkim machnięciem różdżki przywołał do siebie grubą książkę zielarską, chcąc doczytać coś więcej o ciemierniku. Wczoraj nie miał przy sobie wszystkich posiadanych pozycji, a choć kilka z nich wziął ze sobą, przecież nie był w stanie zabrać wszystkich. Ciemiernik faktycznie mógł być niezwykle silną i trującą ingrediencją, ale taką samą były części smoka. Obawy Asbjorna nie były bezpodstawne, lecz Archibald nabierał coraz większej pewności, że w tym eliksirze to jedyne słuszne wyjście. Ostrokrzew nie był pewny, wydawał się za mało magiczny, żeby znieść smoczą siłę. Archibald zanurzył dłonie w swoich rudych włosach, intensywnie przy tym myśląc. Od jego decyzji zależało powodzenie tego eliksiru. Pracując w szpitalu, był za pan brat z odpowiedzialnością i koniecznością podejmowania ważnych decyzji, ale i tak postanowił przeliczyć to wszystko jeszcze raz na innym porysowanym kawałku pergaminu. Upłynęła kolejna godzina zanim Archibald zebrał wszystkie informacje i podjął ostateczną decyzję. Tym razem był pewny, to musiało zadziałać.
zielarstwo III
Wczorajsze spotkanie z Asbjornem i Percivalem uważał za udane. Dobrze pracowało się w grupie specjalistów, chociaż Archibald i tak wolał pracować w samotności. Dlatego zszedł do obszernej biblioteki, chcąc jeszcze raz zastanowić się nad roślinnym sercem, które wczoraj wybrał. Ciemiernik i ostrokrzew. Obydwie rośliny wydawały się sensowne i według jego obliczeń powinny zneutralizować działanie smoczej ingrediencji. Nie byłby jednak sobą gdyby nie sprawdził tego jeszcze raz. Usiadł przy kominku, szukając wśród stosu papierów jeden czysty pergamin. Nie udało mu się takiego znaleźć, bo na każdym były jakieś bazgroły dzieci, ale ostatecznie to i tak były jego prywatne notatki. Chwycił za pióro i uważnie zanurzył je w kałamarzu, żeby przypadkiem nic nie kapnęło na drewniany stół. Niby skrzat mógł szybko się pozbyć każdej plamy, ale nie chciał, żeby ktokolwiek mu teraz przerywał pracę. Ponownie rozrysował skomplikowany wykres, będąc wdzięczny losowi, że parę miesięcy temu podszkolił się z numerologii. Gdyby nie ta lekcja, teraz pracowałoby mu się o wiele trudniej. Prawdę mówiąc, nie potrafił sobie wyobrazić, jak wcześniej pracował bez tej wiedzy.
Upił łyk ciepłej białej herbaty, jego ulubionej, zanim wziął się do dalszej pracy. Krótkim machnięciem różdżki przywołał do siebie grubą książkę zielarską, chcąc doczytać coś więcej o ciemierniku. Wczoraj nie miał przy sobie wszystkich posiadanych pozycji, a choć kilka z nich wziął ze sobą, przecież nie był w stanie zabrać wszystkich. Ciemiernik faktycznie mógł być niezwykle silną i trującą ingrediencją, ale taką samą były części smoka. Obawy Asbjorna nie były bezpodstawne, lecz Archibald nabierał coraz większej pewności, że w tym eliksirze to jedyne słuszne wyjście. Ostrokrzew nie był pewny, wydawał się za mało magiczny, żeby znieść smoczą siłę. Archibald zanurzył dłonie w swoich rudych włosach, intensywnie przy tym myśląc. Od jego decyzji zależało powodzenie tego eliksiru. Pracując w szpitalu, był za pan brat z odpowiedzialnością i koniecznością podejmowania ważnych decyzji, ale i tak postanowił przeliczyć to wszystko jeszcze raz na innym porysowanym kawałku pergaminu. Upłynęła kolejna godzina zanim Archibald zebrał wszystkie informacje i podjął ostateczną decyzję. Tym razem był pewny, to musiało zadziałać.
zielarstwo III
Don't pay attention to the world ending. It has ended many times
and began again in the morning
and began again in the morning
The member 'Archibald Prewett' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 91
'k100' : 91
11.05 dzień po weselu Alexandra i Rii
siedzę głównie gabinecie, ale jest zajęty, więc używam do wątku biblioteki (obok której znajduje się gabinet)
Dzień po pamiętnym weselu, Steffen bezzwłocznie zjawił się w bibliotece w Weymouth, skąd został zaprowadzony do gabinetu lorda Archibalda. Zgodnie z jego przestrogami, służba nie dotykała niczego na miejscu. Cattermole rozpytał też (najpierw lorda Prewett, a potem lokaja, który eskortował go na miejsce) czy na pewno absolutnie nikt ze służących bądź domowników nie przejawia niepokojących objawów. Wszyscy wiedzieli, by w każdej podejrzanej sprawie natychmiast wezwać Steffena. Przejęty łamacz klątw miał zamiar przez kolejne dni (lub tygodnie...) wypatrywać sów z Weymouth, bądź patronusów od samych Archibalda i Lorraine.
Wiedział, że doświadczone prze zlos małżeństwo potrzebowało teraz odpoczynku i spokoju. Doświadczenie klątwy, nawet krótkotrwałe, potrafiło zachwiać nawet najsilniejszym charakterem. Nie był magipsychiatrą i nie umiałby przynieść Prewettom emocjonalnego pocieszenia. Wierzył za to, że umiał doprowadzić tą przykrą sprawę do końca.
Zdawał sobie sprawę, że ktoś o pozycji i funduszach lorda Archibalda mógłby wynająć starszego i jeszcze bardziej doświadczonego łamacza klątw, ale w obecnej sytuacji politycznej sprawa zdawała się wymagać bezwzględnej dyskrecji. Choć Steff bardzo słabo orientował się w stosunkach pomiędzy szlacheckimi rodami, to nie trzeba było być obytym w polityce aby przerazić się gniewem na twarzy lorda Sorphona. Cattermole'a przeraziło również to, że nestor Macmillan zdawał się pozostawać głuchy na jego fachowe (choć niepotrzebnie emocjonalne) wyjaśnienia. Liczył na to, że znalezienie konkretnego wyjaśnienia całej sprawy, wraz z dowodami, pomoże jakoś prozakonnym rodom. Przede wszystkim jednak wiedział, że musi usunąć z pałacu przeklęty przedmiot, a mieszanka niepokoju i ambicji kazała mu dążyć do jak najszybszego znalezienia i odczytania run. Uśpiona klątwa Opętania mogła przyczaić się w domu Archibalda niczym tykająca bomba (lub nieaktywna mina), a szybkie zajęcie się całą sprawą było priorytetem. Steffen ustalił to z lordem Archibaldem zaraz po weselu i wydał dyspozycje odnośnie zabezpieczenia całego miejsca.
Gabinet - nietknięty od wczoraj - czekał na młodego łamacza klątw.
Steffen rozejrzał się po bibliotece, pewny, że w razie czego odnajdzie tutaj odpowiednie słowniki i książki.
Potem wziął głęboki wdech i przekroczył drzwi dzielące go od gabinetu. Przystąpił do działania zgodnie z zasadami bezpieczeństwa każdego łamacza klątw, wpojonymi mu podczas pracy w Ministerstwie i przestrzeganymi w Gringottcie. Założył rękawiczki, obciągnął rękawy, upewnił się, że żaden kawałek jego gołej skóry niczego niechcący nie dotknie. W teorii mógłby działać już teraz, rękawiczki były dobrym stopniem bezpieczeństwa, ale w obliczu mocy klątwy nałożonej na Archibalda popadł w lekką paranoję. Postanowił dotykać niczego bez konkretnej potrzeby i jak najwięcej posiłkować się magią.
Steffenowi udostępniono czasowo wszelkie potrzebne kluczyki do szuflad i szafek, zobowiązał się wszak do zachowania najwyższej dyskrecji. Na początek otworzył więc wszystkie szuflady i szafki (ostrożnie, acz w rękawiczkach, nie zakładał w końcu aby ktoś mógł nałożyć klątwę na same meble - musiał się co prawda liczyć z taką ewentualnością, ale byłoby to wyjątkowo nieporęczne!), a potem omiótł wzrokiem ich zawartość.
Skoro tylko (oby tylko!) lord Archibald miał czegoś dotknąć, to najprawdopodobniej znajdowało się to właśnie tutaj - może wśród ważnych dokumentów, lub korespondencji? Omiótł spojrzeniem również zebrane w gabinecie i w szafkach/szufladach przedmioty - czy któryś nadawałby się na doskonałą pułapkę, zdradziecki prezent?
-Wingardium Leviosa* - mruknął, chcąc uporządkować i poukładać wszystkie przedmioty, które jego zdaniem pójdą na pierwszy ogień śledztwa. Listy, dokumenty, koperty, drobniejsze i często używane przedmioty w stylu pióra, kałamarze, bibeloty, cokolwiek co mogło wyglądać na prezent... - wytypował wszystko, co zdawało się spełniać to kryterium. Kierował się też samym ułożeniem przedmiotów, wybierając te, które zdawały się leżeć bardziej na wierzchu. Na przekopywanie dna szuflad i nieotwieranych od miesięcy teczek przyjdzie czas za chwilę. Dzięki Wingardium Leviosa, Steff zaczął podnosić i opuszczać każdy z przedmiotów, układając je na każdej wolnej powierzchni w odstępie około centymetra od siebie. Za pomocą zaklęcia wyciągał je również z szafek, aby móc powierzchownie przyjrzeć się im w powietrzu. Hexa Revelia opierało się na mgle, dlatego chciał mieć jak najlepszy widok na każdy podejrzany przedmiot, móc oglądać go pojedynczo. Po chwili całe biurko i podłoga były zaścielone symetrycznie poukładanymi przedmiotami, a Steffenowi aż zdrętwiał nadgarstek od energicznego machania różdżką. Stał pośrodku, omiatając wzrokiem multum przedmiotów. Przyda mu się jak najlepszy zmysł wzroku.
Wypił eliksir kociego wzroku, chcąc jak najlepiej przygotować się do rzucenia zaklęcia. Liczył się z tym, że spędzi tu trochę czasu, samo układanie zajęło mu sporo - ale szybkości i skupieniu należy czasem pomóc.
-Hexa Revelio. - szepnął, rozglądając się po ułożonej przez siebie wystawce listów, dokumentów i bibelotów. Wytężył wzmocnione eliksirem oczy, chcąc przekonać się czy zaklęcie zadziała i gdzie mgła skupi się najmocniej.
śledztwo - etap I & II
mam ze sobą: Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 0), Eliksir kociego wzroku (1 porcja, moc 47), różdżkę (R), aparat fotograficzny, pierścień Zakonu
piję eliksir kociego wzroku z ekwipunku (moc 47)
*tutaj rzut na Wingardium Leviosa
1. Hexa Revelio (runy IV)
2. Spostrzegawczość (poziom II, bonus z eliksiru 47)
edytowane 18.08 o 18.30 za zgodą MG (dokładniejszy opis działania, same rzuty i sens działania bez zmian, dodany rzut na Wingardium Leviosa)
siedzę głównie gabinecie, ale jest zajęty, więc używam do wątku biblioteki (obok której znajduje się gabinet)
Dzień po pamiętnym weselu, Steffen bezzwłocznie zjawił się w bibliotece w Weymouth, skąd został zaprowadzony do gabinetu lorda Archibalda. Zgodnie z jego przestrogami, służba nie dotykała niczego na miejscu. Cattermole rozpytał też (najpierw lorda Prewett, a potem lokaja, który eskortował go na miejsce) czy na pewno absolutnie nikt ze służących bądź domowników nie przejawia niepokojących objawów. Wszyscy wiedzieli, by w każdej podejrzanej sprawie natychmiast wezwać Steffena. Przejęty łamacz klątw miał zamiar przez kolejne dni (lub tygodnie...) wypatrywać sów z Weymouth, bądź patronusów od samych Archibalda i Lorraine.
Wiedział, że doświadczone prze zlos małżeństwo potrzebowało teraz odpoczynku i spokoju. Doświadczenie klątwy, nawet krótkotrwałe, potrafiło zachwiać nawet najsilniejszym charakterem. Nie był magipsychiatrą i nie umiałby przynieść Prewettom emocjonalnego pocieszenia. Wierzył za to, że umiał doprowadzić tą przykrą sprawę do końca.
Zdawał sobie sprawę, że ktoś o pozycji i funduszach lorda Archibalda mógłby wynająć starszego i jeszcze bardziej doświadczonego łamacza klątw, ale w obecnej sytuacji politycznej sprawa zdawała się wymagać bezwzględnej dyskrecji. Choć Steff bardzo słabo orientował się w stosunkach pomiędzy szlacheckimi rodami, to nie trzeba było być obytym w polityce aby przerazić się gniewem na twarzy lorda Sorphona. Cattermole'a przeraziło również to, że nestor Macmillan zdawał się pozostawać głuchy na jego fachowe (choć niepotrzebnie emocjonalne) wyjaśnienia. Liczył na to, że znalezienie konkretnego wyjaśnienia całej sprawy, wraz z dowodami, pomoże jakoś prozakonnym rodom. Przede wszystkim jednak wiedział, że musi usunąć z pałacu przeklęty przedmiot, a mieszanka niepokoju i ambicji kazała mu dążyć do jak najszybszego znalezienia i odczytania run. Uśpiona klątwa Opętania mogła przyczaić się w domu Archibalda niczym tykająca bomba (lub nieaktywna mina), a szybkie zajęcie się całą sprawą było priorytetem. Steffen ustalił to z lordem Archibaldem zaraz po weselu i wydał dyspozycje odnośnie zabezpieczenia całego miejsca.
Gabinet - nietknięty od wczoraj - czekał na młodego łamacza klątw.
Steffen rozejrzał się po bibliotece, pewny, że w razie czego odnajdzie tutaj odpowiednie słowniki i książki.
Potem wziął głęboki wdech i przekroczył drzwi dzielące go od gabinetu. Przystąpił do działania zgodnie z zasadami bezpieczeństwa każdego łamacza klątw, wpojonymi mu podczas pracy w Ministerstwie i przestrzeganymi w Gringottcie. Założył rękawiczki, obciągnął rękawy, upewnił się, że żaden kawałek jego gołej skóry niczego niechcący nie dotknie. W teorii mógłby działać już teraz, rękawiczki były dobrym stopniem bezpieczeństwa, ale w obliczu mocy klątwy nałożonej na Archibalda popadł w lekką paranoję. Postanowił dotykać niczego bez konkretnej potrzeby i jak najwięcej posiłkować się magią.
Steffenowi udostępniono czasowo wszelkie potrzebne kluczyki do szuflad i szafek, zobowiązał się wszak do zachowania najwyższej dyskrecji. Na początek otworzył więc wszystkie szuflady i szafki (ostrożnie, acz w rękawiczkach, nie zakładał w końcu aby ktoś mógł nałożyć klątwę na same meble - musiał się co prawda liczyć z taką ewentualnością, ale byłoby to wyjątkowo nieporęczne!), a potem omiótł wzrokiem ich zawartość.
Skoro tylko (oby tylko!) lord Archibald miał czegoś dotknąć, to najprawdopodobniej znajdowało się to właśnie tutaj - może wśród ważnych dokumentów, lub korespondencji? Omiótł spojrzeniem również zebrane w gabinecie i w szafkach/szufladach przedmioty - czy któryś nadawałby się na doskonałą pułapkę, zdradziecki prezent?
-Wingardium Leviosa* - mruknął, chcąc uporządkować i poukładać wszystkie przedmioty, które jego zdaniem pójdą na pierwszy ogień śledztwa. Listy, dokumenty, koperty, drobniejsze i często używane przedmioty w stylu pióra, kałamarze, bibeloty, cokolwiek co mogło wyglądać na prezent... - wytypował wszystko, co zdawało się spełniać to kryterium. Kierował się też samym ułożeniem przedmiotów, wybierając te, które zdawały się leżeć bardziej na wierzchu. Na przekopywanie dna szuflad i nieotwieranych od miesięcy teczek przyjdzie czas za chwilę. Dzięki Wingardium Leviosa, Steff zaczął podnosić i opuszczać każdy z przedmiotów, układając je na każdej wolnej powierzchni w odstępie około centymetra od siebie. Za pomocą zaklęcia wyciągał je również z szafek, aby móc powierzchownie przyjrzeć się im w powietrzu. Hexa Revelia opierało się na mgle, dlatego chciał mieć jak najlepszy widok na każdy podejrzany przedmiot, móc oglądać go pojedynczo. Po chwili całe biurko i podłoga były zaścielone symetrycznie poukładanymi przedmiotami, a Steffenowi aż zdrętwiał nadgarstek od energicznego machania różdżką. Stał pośrodku, omiatając wzrokiem multum przedmiotów. Przyda mu się jak najlepszy zmysł wzroku.
Wypił eliksir kociego wzroku, chcąc jak najlepiej przygotować się do rzucenia zaklęcia. Liczył się z tym, że spędzi tu trochę czasu, samo układanie zajęło mu sporo - ale szybkości i skupieniu należy czasem pomóc.
-Hexa Revelio. - szepnął, rozglądając się po ułożonej przez siebie wystawce listów, dokumentów i bibelotów. Wytężył wzmocnione eliksirem oczy, chcąc przekonać się czy zaklęcie zadziała i gdzie mgła skupi się najmocniej.
śledztwo - etap I & II
mam ze sobą: Eliksir kociego wzroku (1 porcja, stat. 0), Eliksir kociego wzroku (1 porcja, moc 47), różdżkę (R), aparat fotograficzny, pierścień Zakonu
piję eliksir kociego wzroku z ekwipunku (moc 47)
*tutaj rzut na Wingardium Leviosa
1. Hexa Revelio (runy IV)
2. Spostrzegawczość (poziom II, bonus z eliksiru 47)
edytowane 18.08 o 18.30 za zgodą MG (dokładniejszy opis działania, same rzuty i sens działania bez zmian, dodany rzut na Wingardium Leviosa)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Ostatnio zmieniony przez Steffen Cattermole dnia 18.08.20 18:30, w całości zmieniany 1 raz
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k100' : 80
#1 'k100' : 19
--------------------------------
#2 'k100' : 80
Sytuacja, która miała miejsce na dworze Macmillanów doprowadziła do poważnego śledztwa. Młody łamacz klątw, który z powodzeniem zdjął urok wpierw z nestora, a później jego małżonki postanowił przyjrzeć się przedmiotom, które mogły przyczynić się do zaistnienia tamtego dramatu. Nikt tego dnia mu nie towarzyszył, Cattermole był całkiem sam, obdarzony niewyobrażalnie wielkim zaufaniem, dopuszczony do tajemnic, które mogła skrywac głowa arystokratycznej rodziny w swoim gabinecie. W pomieszczeniu znajdowało się wiele ksiąg, encyklopedii. Panował w nim straszny harmider i bałagan. Wielkie biurko zawalone było papierzyskami, stertą listów, notatek, dokumentów, które piętrzyły się w stosach. Steffen, zabrawszy się do pracy, przezornie za pomoca magii rozdzielał wszystkie rzeczy osobiste znajdujące się w biurku i rozłożył się po podłodze, samemu znajdując się w jednym, jedynym wolnym miejscu w całym gabinecie. Łamacz klątw zdecydował się wypić eliksir dla poprawy swojego wzroku i kiedy to uczynił, ten wyostrzył się, a wszystko stało się lepiej widoczne; nawet drobiny kurzu, które unosiły się na dokumentach. Choć sam stał w odległym kącie, bez trudu mógł przyjrzeć się pozostawionym przez siebie gargulkom, fluorytowi, czy czerwonemu kryształowi, a także listom, mniej lub bardziej wyraźnie spisanym. W oczy mu sie mimowolnie rzuciło doskonale znane mu pismo Isabeli Selwyn, rozpoczynający się od Najmilszy kuzynie Nestorze, list podpisany przez Anthony'ego Macmillana, Vrexa, Alexandra, w którym również bez trudu dostrzegł imię Isabelli, Asbjorna; w oczy rzucił mu się też wyraźnie tchnięty emocjami list od Franca, w którym "ŻAŁOSNY JESTEŚ W CHUJ I DWULICOWY" odznaczało się na tle innych liter, które również z łatwością przeczytał. Na samym środku pokoju ułożony był list od Morgany Selwyn, na którym widniał słabo widoczny ślad spisanych czymś innym niż atramentem run. Wśród rozłożonych listów była rownież korespondencja od Kierana, w której prosi o rozeznanie się w szpitalu, co do osób, którym można ufać. Na podłodze leżał również list od Charlene Leighton, Adelaidy Nott z uroczym bilecikiem zapraszającym na sylwestrową zabawę w jej dworze. Steffen mógł też odczytać list od Alexandra mówiący o opiece nad Charlotte. Wyjątkowo interesujący redaktorowi czarownicy mógł wydać się list Ulyssesa Ollivandera, wyjaśniającego przyczyny zerwania związku małżeńskiego z krewną Archibalda. W wyłożonych dokumentach były również wydatki, jakie ostatnio ponisół Lord Prewett, a także wyciąg wysokości środków ulokowanych w krytce w banku Gringotta. Gdy Steffen rzucił zaklęcie, w gabinecie nie pojawiła się oczekiwana mgła. Żaden z leżących na ziemi przedmiotów nie był nawet ledwie otoczony mglistą poświatą, która miała potwierdzć występowanie klątwy w pobliżu.
| eliksir kociego wzroku o mocy 47 został odpisany z Twojego wyposażenia.
Eliksir kociego wzroku 1/3 moc: +47
| eliksir kociego wzroku o mocy 47 został odpisany z Twojego wyposażenia.
Eliksir kociego wzroku 1/3 moc: +47
Z zachwytem przyjął działanie eliksiru otrzymanego od Asbjorna. Choć sam potrafił uwarzyć coś podobnego, to jego własne eliksiry - ani te otrzymywane w Ministerstwie - nie mogły się równać z mocą wytworu Norwega. Kurz nagle stał się widoczny, detale bajeczne, a pismo wyraźne. Nie musiał nawet wytężać wzroku, by rozpoznać charaktery pisma i nazwiska na papierzyskach, które rozłożył po całym gabinecie.
Jedynie przebiegł spojrzeniem po nazwiskach znanych mu Zakonników - ufał im na tyle, na ile łamacz klątw może ufać komukolwiek. Nie miał zamiaru całkowicie wyłączać tych osób ze swojego śledztwa, ale z czystym sumieniem może powrócić do ich korespondencji później, jeśli nic innego nie przyniesie rezultatów.
Serce drgnęło mu zaś na widok pisma Isabelli i jej imienia w korespondencji Alexandra. W Cattermole'u na moment odezwało się wrodzone wścibstwo, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież jest/będzie/chce być (miał problem z określeniem obecnego stanu rzeczy, ale znał przecież swój cel!) z Isabellą w szczęśliwym związku, a te cechują się zaufaniem! Powstrzymał się zatem przed zerkaniem na tyczącą się jej korespondencję i...
...och, och, och, rozwód lorda Ollivandera! Steffen nie miał zamiaru wynosić lub udostępniać wiedzy, którą powierzył mu lord Archibald... ale był taki taki taki ciekawy. Jeśli mógł dojrzeć treść listu ze swojego miejsca, przeczytał go z lubością - był przecież tylko dwudziestodwuletnim chłopakiem żądnym plotek, nic złego nie może z tego wyniknąć. Zresztą, co jeśli akurat lord Ollivander ma powód, by być skłóconym z lordem Prewettem? Wydawało się to mało prawdopodobne, ale Steff szybko wytłumaczył sobie, że prewencyjnie włącza go w grono podejrzanych i może przeczytać korespondencję.
O ile zerkał list od Ulyssessa kierując się ciekawością, o tyle przezornie zechciał też wgłębić się w treść listu zaczynającego się od obelg. Kim mógł być ten Franc? Oba listy usiłował przeczytać z miejsca, w którym stał, korzystając ze swojego ulepszonego wzroku - wiedział, że czas działania eliksiru kociego wzroku jest cenny i że nie należy go marnować na przyzywanie każdego skrawka papieru za pomocą Wingardium Leviosa. Zezował też (już bez przyzywania) na wyciąg z Gringotta, ciekaw jakimi funduszami cechuje się ród wspierający Zakonników. To akurat wiedza praktyczna i... wojenna.
Chociaż Hexa Revelio nic nie wykazało, to bystre spojrzenie Steffena odnalazło w końcu znienawidzone nazwisko Morgany Selwyn i ślad run na jej liście. Serce zabiło mu mocniej na wspomnienie podejrzeń, których nabrał już podczas rozmowy z opętanym Archibaldem. Czyżby miały się potwierdzić?!
-Wingardium Leviosa! - prędko przyzwał list do siebie, na tyle blisko by się mu przyjrzeć i na tyle daleko, by nie ryzykować dotknięcia papieru. Wokół listu nie unosiła się charakterystyczna mgiełka - czy oznaczało to, że klątwa działała jednorazowo, przenosząc się z przedmiotu na osobę? A potem, zdjęta przez niego, zniknęła na zawsze? Chciałby móc przyjąć taką hipotezę, ale zawodowa paranoja podpowiadała mu też, że mógł zwyczajnie rozproszyć się podczas rzucania zaklęcia. Dla pewności rzuci je jeszcze raz, ale za chwilę.
Na razie musiał znaleźć i odczytać runy, skupiając się na ich bladym śladzie. Chciał zdobyć dowód na to, że właśnie Morgana Selwyn wysłała Archibaldowi przeklęty przedmiot (lub kontynuować śledztwo, jeśli okaże się że lady Selwyn chciała tylko przyprawić lordowi ośle uszy czy coś....), a także wnikliwiej poznać same runy i naturę klątwy. Wiedział, że klątwa Opętania ma jedno konkretne działanie, ale najzdolniejsi zaklinacze i znawcy run byli zapewne zdolni nieco modyfikować jej efekty. Każdy niuans w zapisie run i działaniu lub przenoszeniu się klątwy miał znaczenie dla śledztwa.
chcę przeczytać (jeśli widzę je skąd stoję) listy od Ulyssessa, Franca, i wyciąg z banku
przyzywam do siebie list Morgany (Wingardium Leviosa)
rzucam na spostrzegawczość na znalezienie run Morgany (st 60, spostrzegawczość II plus eliksir)
jeśli się uda, czytam runy (runy IV)
Jedynie przebiegł spojrzeniem po nazwiskach znanych mu Zakonników - ufał im na tyle, na ile łamacz klątw może ufać komukolwiek. Nie miał zamiaru całkowicie wyłączać tych osób ze swojego śledztwa, ale z czystym sumieniem może powrócić do ich korespondencji później, jeśli nic innego nie przyniesie rezultatów.
Serce drgnęło mu zaś na widok pisma Isabelli i jej imienia w korespondencji Alexandra. W Cattermole'u na moment odezwało się wrodzone wścibstwo, ale zaraz przypomniał sobie, że przecież jest/będzie/chce być (miał problem z określeniem obecnego stanu rzeczy, ale znał przecież swój cel!) z Isabellą w szczęśliwym związku, a te cechują się zaufaniem! Powstrzymał się zatem przed zerkaniem na tyczącą się jej korespondencję i...
...och, och, och, rozwód lorda Ollivandera! Steffen nie miał zamiaru wynosić lub udostępniać wiedzy, którą powierzył mu lord Archibald... ale był taki taki taki ciekawy. Jeśli mógł dojrzeć treść listu ze swojego miejsca, przeczytał go z lubością - był przecież tylko dwudziestodwuletnim chłopakiem żądnym plotek, nic złego nie może z tego wyniknąć. Zresztą, co jeśli akurat lord Ollivander ma powód, by być skłóconym z lordem Prewettem? Wydawało się to mało prawdopodobne, ale Steff szybko wytłumaczył sobie, że prewencyjnie włącza go w grono podejrzanych i może przeczytać korespondencję.
O ile zerkał list od Ulyssessa kierując się ciekawością, o tyle przezornie zechciał też wgłębić się w treść listu zaczynającego się od obelg. Kim mógł być ten Franc? Oba listy usiłował przeczytać z miejsca, w którym stał, korzystając ze swojego ulepszonego wzroku - wiedział, że czas działania eliksiru kociego wzroku jest cenny i że nie należy go marnować na przyzywanie każdego skrawka papieru za pomocą Wingardium Leviosa. Zezował też (już bez przyzywania) na wyciąg z Gringotta, ciekaw jakimi funduszami cechuje się ród wspierający Zakonników. To akurat wiedza praktyczna i... wojenna.
Chociaż Hexa Revelio nic nie wykazało, to bystre spojrzenie Steffena odnalazło w końcu znienawidzone nazwisko Morgany Selwyn i ślad run na jej liście. Serce zabiło mu mocniej na wspomnienie podejrzeń, których nabrał już podczas rozmowy z opętanym Archibaldem. Czyżby miały się potwierdzić?!
-Wingardium Leviosa! - prędko przyzwał list do siebie, na tyle blisko by się mu przyjrzeć i na tyle daleko, by nie ryzykować dotknięcia papieru. Wokół listu nie unosiła się charakterystyczna mgiełka - czy oznaczało to, że klątwa działała jednorazowo, przenosząc się z przedmiotu na osobę? A potem, zdjęta przez niego, zniknęła na zawsze? Chciałby móc przyjąć taką hipotezę, ale zawodowa paranoja podpowiadała mu też, że mógł zwyczajnie rozproszyć się podczas rzucania zaklęcia. Dla pewności rzuci je jeszcze raz, ale za chwilę.
Na razie musiał znaleźć i odczytać runy, skupiając się na ich bladym śladzie. Chciał zdobyć dowód na to, że właśnie Morgana Selwyn wysłała Archibaldowi przeklęty przedmiot (lub kontynuować śledztwo, jeśli okaże się że lady Selwyn chciała tylko przyprawić lordowi ośle uszy czy coś....), a także wnikliwiej poznać same runy i naturę klątwy. Wiedział, że klątwa Opętania ma jedno konkretne działanie, ale najzdolniejsi zaklinacze i znawcy run byli zapewne zdolni nieco modyfikować jej efekty. Każdy niuans w zapisie run i działaniu lub przenoszeniu się klątwy miał znaczenie dla śledztwa.
chcę przeczytać (jeśli widzę je skąd stoję) listy od Ulyssessa, Franca, i wyciąg z banku
przyzywam do siebie list Morgany (Wingardium Leviosa)
rzucam na spostrzegawczość na znalezienie run Morgany (st 60, spostrzegawczość II plus eliksir)
jeśli się uda, czytam runy (runy IV)
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 8
'k100' : 8
Steffen, choć większość rzeczy i listów, dokumentów znajdowało się daleko od niego porozkładane na ziemi, to dzięki eliksirowi mógł je odczytać. W zasięgu ręki miał wyciąg z Banku Grungotta, który informował właściciela skrytki o ostatnich wpływach i wydatkach. Nie było jednak informacji, na co zostały przeznaczone, to mógł wiedzieć jedynie Archibald i osoby upoważnione do pobierania złota ze skrytki. List od Ulyssesa znajdował się dość blisko, mógł go swobodnie przejrzeć, zagłębiając się w jego treść. Zaś ten od Franca wydawał się być napisany pod wpływem emocji. Wielkie, koślawe litery biły z pergaminu i prawdopodobnie nawet pozbawiony alchemicznego wzmocnienia zdołałby mu się przyjrzeć.
Kiedy przeczytał oba listy, przywołał do siebie zaklęciem ten od Morgany. Były na nim ślady run. Steffen, jako młody, choć obeznany w tym piśmie łamacz klątw bez trudu rozszyfrował, że były to runy odpowiedzialne za Klątwę Opętania. Zapis mówił o tym, że lord Prewett, miał zwrócić się przeciwko swoim bliskim, uznając ich za zdrajców i oszustów. Miał być przekonany o tym, że robili wszystko, aby go zranić i obalić. Wpływała też silnie na jego psychikę i poczucie komfortu.
| Eliksir kociego wzroku 2/3 moc: +47
Kiedy przeczytał oba listy, przywołał do siebie zaklęciem ten od Morgany. Były na nim ślady run. Steffen, jako młody, choć obeznany w tym piśmie łamacz klątw bez trudu rozszyfrował, że były to runy odpowiedzialne za Klątwę Opętania. Zapis mówił o tym, że lord Prewett, miał zwrócić się przeciwko swoim bliskim, uznając ich za zdrajców i oszustów. Miał być przekonany o tym, że robili wszystko, aby go zranić i obalić. Wpływała też silnie na jego psychikę i poczucie komfortu.
| Eliksir kociego wzroku 2/3 moc: +47
Z rosnącym zafascynowaniem przeczytał wszystkie dostępne dla niego dokumenty. Lord Prewett wcale nie był tak bajecznie bogaty, jak Steffen sobie wyobrażał! Dziwnie go to ucieszyło - nie, żeby nie życzył Archibaldowi luksusów (ale czegóż więcej mu było potrzeba, Weymouth samo w sobie zdawało się Steffenowi bajkowe!), ale... może i potrzeby finansowe Isabelli są... mniejsze niż Steff zakładał? Nagle pokrzepiony, uświadomił sobie, że z pensją z banku Gringotta nie będą co prawda Selwynami, ale nie będą tacy znowu biedni. Musiał tylko skupić się na oszczędzaniu pieniędzy i pilnej pracy, tym bardziej, że gobliny ceniły w pracownikach doskonałość i bez oporu zwolniłyby niedoskonałego człowieka. Powinienem się w czymś wyspecjalizować, wtedy umocniłbym tam swoją pozycję - przemknęło mu przez głowę, ale zaraz odsunął na bok myśli o własnym koncie bankowym i skupił się na prywatnych sprawach Archibalda.
Przy liście od Ulyssessa, na policzki wykwitły mu szkarłatne rumieńca, zwłaszcza, że sam zdążył poznać Julię i zdejmował z nią anomalie. Ba, pewnie by się w niej zakochał, gdyby Isabella nie skradła wcześniej jego serca (Steff bywał bardzo kochliwy i dopiero przez pannę Presley stał się nieco innym człowiekiem). Lord Archibald jest święty! - pomyślał Cattermole, spoglądając na lorda Ollivandera zupełnie nowymi oczyma. Nie posądzał statecznego Ulyssessa o taką... pasję, stanowczość, o tyle... słów! Zawsze wydawał mu się taki nieprzenikniony. Rumieniec pogłębił się na wieść o nieskonsumowaniu małżeństwa ze śliczną Julią, Steffen zupełnie, zupełnie nie rozumiał dziwacznego lorda Ollivandera. Trochę spokoju ducha przyniosło mu za to potwierdzenie, że stosunku Prewettów i Ollivanderów nadal są poprawne. Nie znał się na polityce, ale rody niewspierające Czarnego Pana powinny przecież trzymać się razem. Oby jego dzisiejsze śledztwo zażegnało nieco gniew lorda Sorphona.
List od nijakiego Franca wydawał się być pełen emocji oraz błędów ortograficznych, oraz - co dziwne - autentycznej, ukrytej między wierszami troski! W porównaniu z listem od Morgany nie był na tyle interesujący, by (przed rozpatrzeniem pergaminu od lady Selwyn) wziąć go na tapetę, ale Steff zmarszczył nagle brwi - czy mu się zdawało, czy ten charakter pisma i te błędy były dziwnie znajome?* Spróbował je zapamiętać i przypomnieć sobie, czy gdzieś już nie widział czegoś podobnego...
Po szybkim przeczytaniu interesujących listów, całkowicie skupił się na tym od Morgany. Przebiegł wzrokiem treść, ale najbardziej interesowały go oczywiście runy. Z ust wyrwało mu się ciche podła żmija...!, gdy przeczytał runy i upewnił się co do działania klątwy. Na liście znajdował się podpis Morgany, znajdowały się runy, wydawał się posiadać (jeszcze nie w swoich rękach, ale lewitujący przed nim) dowód jej winy. Czy to będzie wystarczające?
Zdjął z szyi aparat fotograficzny i wykonał zdjęcie całego listu, a potem zbliżenie run i podpisu (najchętniej w pozycji lewitującej, ale jeśli nie mógł na raz podtrzymywać Wingardium i trzymać aparatu, to wcześniej pozwolił listowi łagodnie opaść na wolne miejsce pod swoimi stopami - samemu cofając się na inne papiery, tak aby nie dotykać listu od Morgany). Jeśli mógł, chciał uchwycić runy i podpis Morgany na raz, na zbliżeniu, które nie obejmowało nazwiska Archibalda. Własny aparat fotograficzny kupił niedawno, ale w "Czarownicy" miał styczność z fotografiami - i choć na pewno nie umiałby wykonać ani artystycznych zdjęć, to teraz chciał podjąć się bardzo prostego zadania sfotografowania jednego przedmiotu, widzianego z bliska i w dobrym świetle.
-Specialis Revelio. - mruknął następnie. Przed ostatecznym zabezpieczeniem przedmiotu chciał przekonać się, czy magia powie mu cokolwiek jeszcze. Czy runy były zapisane ręką Morgany, czy kogoś innego? Czy były zapisane w tym samym dniu, w którym lady Selwyn napisała lub wysłała list? Czy list miał jeszcze jakiekolwiek ukryte właściwości?
*nie umiem linkować cudzych postów (przepraszam!), ale na samym dole strony drugiej w mojej poczcie mam list od Francisa Lestrange, a na trzeciej stronie (w połowie) kolejny list. Lord Lestrange nieco poprawił od tej pory swoją ortografię, ale nazwał mnie "códakiem". Czy mam szansę rozpoznać charakter pisma/podpisu? Albo zauważyć, że list do Archibalda jest podpisany Francis Lestrange (przy dopisku "Przeczytaj" w szablonie sowy, z datą?)
kupiłam 4pkt stat, więc w tym wątku mam OPCM 22
Przy liście od Ulyssessa, na policzki wykwitły mu szkarłatne rumieńca, zwłaszcza, że sam zdążył poznać Julię i zdejmował z nią anomalie. Ba, pewnie by się w niej zakochał, gdyby Isabella nie skradła wcześniej jego serca (Steff bywał bardzo kochliwy i dopiero przez pannę Presley stał się nieco innym człowiekiem). Lord Archibald jest święty! - pomyślał Cattermole, spoglądając na lorda Ollivandera zupełnie nowymi oczyma. Nie posądzał statecznego Ulyssessa o taką... pasję, stanowczość, o tyle... słów! Zawsze wydawał mu się taki nieprzenikniony. Rumieniec pogłębił się na wieść o nieskonsumowaniu małżeństwa ze śliczną Julią, Steffen zupełnie, zupełnie nie rozumiał dziwacznego lorda Ollivandera. Trochę spokoju ducha przyniosło mu za to potwierdzenie, że stosunku Prewettów i Ollivanderów nadal są poprawne. Nie znał się na polityce, ale rody niewspierające Czarnego Pana powinny przecież trzymać się razem. Oby jego dzisiejsze śledztwo zażegnało nieco gniew lorda Sorphona.
List od nijakiego Franca wydawał się być pełen emocji oraz błędów ortograficznych, oraz - co dziwne - autentycznej, ukrytej między wierszami troski! W porównaniu z listem od Morgany nie był na tyle interesujący, by (przed rozpatrzeniem pergaminu od lady Selwyn) wziąć go na tapetę, ale Steff zmarszczył nagle brwi - czy mu się zdawało, czy ten charakter pisma i te błędy były dziwnie znajome?* Spróbował je zapamiętać i przypomnieć sobie, czy gdzieś już nie widział czegoś podobnego...
Po szybkim przeczytaniu interesujących listów, całkowicie skupił się na tym od Morgany. Przebiegł wzrokiem treść, ale najbardziej interesowały go oczywiście runy. Z ust wyrwało mu się ciche podła żmija...!, gdy przeczytał runy i upewnił się co do działania klątwy. Na liście znajdował się podpis Morgany, znajdowały się runy, wydawał się posiadać (jeszcze nie w swoich rękach, ale lewitujący przed nim) dowód jej winy. Czy to będzie wystarczające?
Zdjął z szyi aparat fotograficzny i wykonał zdjęcie całego listu, a potem zbliżenie run i podpisu (najchętniej w pozycji lewitującej, ale jeśli nie mógł na raz podtrzymywać Wingardium i trzymać aparatu, to wcześniej pozwolił listowi łagodnie opaść na wolne miejsce pod swoimi stopami - samemu cofając się na inne papiery, tak aby nie dotykać listu od Morgany). Jeśli mógł, chciał uchwycić runy i podpis Morgany na raz, na zbliżeniu, które nie obejmowało nazwiska Archibalda. Własny aparat fotograficzny kupił niedawno, ale w "Czarownicy" miał styczność z fotografiami - i choć na pewno nie umiałby wykonać ani artystycznych zdjęć, to teraz chciał podjąć się bardzo prostego zadania sfotografowania jednego przedmiotu, widzianego z bliska i w dobrym świetle.
-Specialis Revelio. - mruknął następnie. Przed ostatecznym zabezpieczeniem przedmiotu chciał przekonać się, czy magia powie mu cokolwiek jeszcze. Czy runy były zapisane ręką Morgany, czy kogoś innego? Czy były zapisane w tym samym dniu, w którym lady Selwyn napisała lub wysłała list? Czy list miał jeszcze jakiekolwiek ukryte właściwości?
*nie umiem linkować cudzych postów (przepraszam!), ale na samym dole strony drugiej w mojej poczcie mam list od Francisa Lestrange, a na trzeciej stronie (w połowie) kolejny list. Lord Lestrange nieco poprawił od tej pory swoją ortografię, ale nazwał mnie "códakiem". Czy mam szansę rozpoznać charakter pisma/podpisu? Albo zauważyć, że list do Archibalda jest podpisany Francis Lestrange (przy dopisku "Przeczytaj" w szablonie sowy, z datą?)
kupiłam 4pkt stat, więc w tym wątku mam OPCM 22
intellectual, journalist
little spy
little spy
Steffen Cattermole
Zawód : młodszy specjalista od klątw i zabezpieczeń w Gringottcie, po godzinach reporter dla "Czarownicy"
Wiek : 23
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Żonaty
I like to go to places uninvited
OPCM : 30 +7
UROKI : 5
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 35 +4
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 16
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Steffen Cattermole' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 75
'k100' : 75
Steffen przeglądał prywatną korespondencję lorda Prewetta, zaczytując się w co niektórych listach. Pismo Franca mogło wydać mu się nieco znajome. Łamacz klątw mógł przeczuwać, że sam dostał kiedyś list od tego Franca, ale nie był w stanie określić kiedy, ani co w nim było. Podejrzenia Steffena mogły się jednak potwierdzić, gdyby odnalazł chodzący po głowie własny list i porównał ze sobą oba pergaminy.
Cattermole, chcąc sfotografować list od Morgany Selwyn musiał pozwolić mu bezwładnie opaść na ziemię. Nie był w stanie podtrzymywać go zaklęciem w powietrzu i jednocześnie fotografować. Aparat, który posiadał był ciężki i składał się z kilku pokręteł i przycisków, które musiał ustawić. To wymagało zarówno czasu i precyzji, szczególnie, że Steffen kompletnie nie znał się na tym i nie do końca wiedział, które do czego służy. Fotografowanie listu, który opadł kilka kroków dalej od niego było trudne, podobnie jak trzymanie sprzętu oburącz w takiej pozycji. Dość szybko młodemu łamaczowi zaczęły drżeć ręce.
Na parapet przyfrunęła sowa Archibalda, która rozłożyła skrzydła, ale zaraz je złożyła i zaczęła przyglądać się Steffenowi z zainteresowaniem.
| Eliksir kociego wzroku 3/3 moc: +47
ST uwiecznienia listu na fotografii wynosi 50, do rzutu można doliczyć odpowiednią biegłość. W związku z tym, dalsze akcje uznane są za zignorowane.
Cattermole, chcąc sfotografować list od Morgany Selwyn musiał pozwolić mu bezwładnie opaść na ziemię. Nie był w stanie podtrzymywać go zaklęciem w powietrzu i jednocześnie fotografować. Aparat, który posiadał był ciężki i składał się z kilku pokręteł i przycisków, które musiał ustawić. To wymagało zarówno czasu i precyzji, szczególnie, że Steffen kompletnie nie znał się na tym i nie do końca wiedział, które do czego służy. Fotografowanie listu, który opadł kilka kroków dalej od niego było trudne, podobnie jak trzymanie sprzętu oburącz w takiej pozycji. Dość szybko młodemu łamaczowi zaczęły drżeć ręce.
Na parapet przyfrunęła sowa Archibalda, która rozłożyła skrzydła, ale zaraz je złożyła i zaczęła przyglądać się Steffenowi z zainteresowaniem.
| Eliksir kociego wzroku 3/3 moc: +47
ST uwiecznienia listu na fotografii wynosi 50, do rzutu można doliczyć odpowiednią biegłość. W związku z tym, dalsze akcje uznane są za zignorowane.
Biblioteka
Szybka odpowiedź