Wydarzenia


Ekipa forum
Ruiny
AutorWiadomość
Ruiny [odnośnik]10.03.12 23:12
First topic message reminder :

Ruiny

Na jednym ze wzgórz, blisko czterdzieści mil od przedmieść Londynu, znajdują się ruiny dawnej szesnastowiecznej fortecy obronnej. Porośnięte bujną roślinnością pozostałości kamiennych fundamentów stanowią namiastkę tejże niegdyś okazałej, solidnej budowy, która zniszczona została w skutek jednej z większych bitew toczących się na tym terytorium - do dziś jednak nie wiadomo, czy bitwa ta dotyczyła mugoli czy czarodziejów. Nieczęsto można tu kogoś spotkać - miejsce to otoczone jest bowiem rozległymi pasami zieleni i wzgórz, co czyni je trudno dostępnym i - z racji na obecny stan - nieciekawym. Niektórzy szepczą o rzekomych skarbach ukrytych gdzieś głęboko pod ziemią, lecz na ile jest to prawda?

W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.

Ognisko Poległych

Korzenie Brón Trogain sięgają legend o celtyckim bogu Lugh, który wyprawił pierwsze uroczystości związane z Festiwalem Lata (wyścigi i gry połączone z zawieszeniem broni) na cześć pamięci swojej przybranej matki, bogini ziemi, Tailtiu. Zgodnie z tradycją, na festiwalu od wieków wspomina się zmarłych i pali ogniska na ich cześć. Na wzgórzu, z którego widać całą panoramę Londynu, w pobliżu ruin, rozpalono wielkie ognisko na cześć czarodziejów poległych na wojnie. Każdy może dorzucić do ognia gałązkę by wspomnieć bliskich sobie zmarłych lub oddać hołd anonimowym bohaterom.

Obok ogniska przygotowane są wiązki chrustu, który można dorzucić do ognia. Jeśli zdecydujesz się cisnąć w płomienie gałąź, pomyśl o zmarłych i rzuć kostką k100:

Interpretacja rzutów
1: wymagana interwencja Mistrza Gry
2-10: nic się nie dzieje, a płomienie zdają się przygasać - czyżbyś niedostatecznie skupił/a się na zmarłych?
11-20: słyszysz ciche łkanie, a nad płomieniami materializuje się duch małego, zaledwie trzyletniego dziecka. W odpowiedzi na próbę rozmowy jedynie szlocha, ale możesz spróbować je uspokoić - wtedy wzbije się w powietrze i rozpłynie w chmurze dymu.
21-30: płomienie buchają mocniej i nagle unosi się nad nimi duch mężczyzny w mugolskim mundurze, który zaczyna wyzywać magów od odmieńców. Pobliscy czarodzieje w popłochu odsuwają się od ogniska, spanikowani, a na miejsce przybiega policjant z pobliskiego patrolu. Odgania ducha zaklęciem, a potem pyta podejrzliwie, czy ktoś ze zgromadzonych znał tego rebelianta. Masz szansę się oddalić, zanim ktoś z tłumu wskaże na ciebie. Jeśli jesteś Rycerzem Walpurgii lub należysz do arystokracji, nikt nie oskarży Cię o znajomość z duchem - ale samemu możesz spróbować obarczyć podejrzeniami kogokolwiek ze zgromadzonych.
31-40: przy ognisku materializuje się duch młodej dziewczyny o długim warkoczu. -Czy widzieliście gdzieś tego, komu oddałam serce? - pyta, rozchylając sukienkę. W miejscu jej serca widać jedynie pustą dziurę, przez którą prześwituje krajobraz Londynu.
41-50: płomienie zdają się przygasać, ale nagle wśród nich pojawia się duch starego czarodzieja o długiej, srebrnej brodzie i surowym spojrzeniu. -Nie odejdę stąd, dopóki nie powiesz mi czy wygraliśmy! Co dzieje się na froncie? - zwraca się wprost do Ciebie, z naciskiem.
51-60: za ogniskiem materializuje się postać kobiety o smutnych oczach i lekko zaokrąglonym brzuchu. W miejscu prawej dłoni ma jedynie kikut. -Pomszczono już nas? - pyta łagodnym, smutnym tonem.
61-70:  płomienie buchają jaśniej, a wśród nich unosi się duch młodego, zaledwie osiemnastoletniego chłopaka w mundurze szeregowców Ministerstwa Magii. Uśmiecha się wesoło, rozgląda z podziwem po jarmarku. -To dla nas? Zostałem bohaterem? Jeśli pracujesz w Ministerstwie Magii w Londynie, masz szansę kojarzyć tego chłopaka z widzenia - był entuzjastycznym rekrutem i zawsze uprzejmie witał się ze wszystkimi w windzie.
71-80: między płomieniami materializuje się blada, ledwo wyraźna zjawa - rozpoznajesz w duchu kogoś bliskiego, kogoś, za kim tęsknisz. Spoglądasz w twarz bliskiej osoby przez sekundę - wydaje się spokojna, pogodzona z losem. Masz szansę powiedzieć jej lub jemu kilka słów pożegnania, po których kiwnie lekko głowę by rozpłynąć się w powietrzu.
81-90: robi się zimniej i nagle obok materializuje się duch średniowiecznego rycerza w lśniącej zbroi. Zdejmuje hełm, odrzuca do tyłu, błyszczą jasne loki. -Co tu się dzieje? Kto wezwał Gilderoya Białego? - przygląda ci się uważnie. Jeśli jesteś kobietą - nachalnie oferuje ci pomoc i towarzystwo, a jeśli mężczyzną - próbuje cię wyzwać na pojedynek. Możesz porozmawiać z Gilderoyem i przekonać go do zostawienia cię w spokoju albo w inny sposób odwrócić jego uwagę - albo pomachać do najbliższego magicznego policjanta, który od razu odgoni natrętnego ducha.
91-99: za twoimi plecami materializuje się duch druida w długiej, białej szacie. Starzec uśmiecha się łagodnie, a potem kłania lekko, z wdzięcznością. -Przybyłem dzięki twoim wspomnieniom. Zawsze służę radą tym, którzy pamiętają o poległych czarodziejach. - jeśli zdecydujesz się spytać czarodzieja o radę, usłyszysz złote myśli, których nie będziesz potrafił zinterpretować, ale które tchną w Ciebie dziwne przekonanie, że wszystko się ułoży. Do końca trwania festiwalu (13 sierpnia) nie będą Cię dotyczyć efekty krytycznych porażek.
100: wymagana interwencja mistrza gry


[bylobrzydkobedzieladnie]
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 9 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki

Re: Ruiny [odnośnik]18.08.23 6:23
dla Blaise’a

Obydwoje cenili kontrolę i może dzięki temu zdołali znaleźć wspólny język—Sallow nie znosił jej tracić na tyle mocno, że intuicyjnie (lub, jeśli spostrzegawczość mu dopisywała, celowo) unikał stawiania Blaise'a w sytuacjach śliskich i niezręcznych. Dziś spoglądał na niego z ciekawością, choć możliwie nienachalnie, zastanawiając się, czego może oczekiwać od tej znajomości po upływie lat. Choć w przeszłości udało im się skrócić dystans, to teraz dzieliła ich nie tylko pozycja i społeczna, a bariera czasu i - do niedawna - geografii.
-Pewnie wypadało, choć ciekaw jestem, jak znajdujesz sobie teraz Anglię. - zaryzykował delikatny żart, cień przekąsu. Dawny Cornelius w pełni zrozumiałby Blaise'a, który nade wszystko ceni spokój, dystans i niezależność - który nigdy nie powróciłby w centrum tego chaosu i bałaganu. Dzisiejszy Cornelius z dumą nosił odznaczenia bohatera wojennego, dzisiejszemu Corneliusowi wypadało pochwalić powrót Blaise'a do kraju i gorąco zachęcać go do gorliwego wsparcia zwycięskiej (słowo-klucz...) strony - ale tego nie zrobił, jeszcze nie. To byłoby wulgarne bez wybadania rozmówcy, a choć samemu zachłysnął się polityką i sukcesami, to nie czyniło z niego ideowca. Może w słowach, ale niekoniecznie w sercu. -Trafiłeś na spokojniejszy okres, na Londyn oczyszczony z przeprowadzających zamachy rebeliantów i odblokowane porty. - dorzucił, rzucając zarazem Blaise'owi koło ratunkowe. Jeśli nie był jeszcze w pełni zachwycony nową Anglią, to ekonomia i wrogowie byli ku temu wygodną, poprawną wymówką.
Był szczerze ciekaw wrażeń Selwyna po nieobecności, ale z rytmu zupełnie wytrącił go duch i własne wyrzuty sumienia. Miał się ich pozbyć, chciał się ich pozbyć, nie miały wrócić nigdy, a już na pewno nie w towarzystwie znajomego lorda. Nienawidził tracić kontroli, zwłaszcza nad uczuciami, dlaczego wspomnienie porzuconego dziecka i złotych włosów Layli wciąż mu ją odbierało? Nigdy nie była mściwa ani złośliwa (jeśli jej syn odziedziczył tą cechę charakteru, to po ojcu), dlaczego zatem prześladowała go zza grobu?
Pobladł i milczał, obawiając się, że każde słowo - poza wykrztuszonym pytaniem o potencjalne halucynacje - jedynie go zdradzi i skompromituje przed rozmówcą. Nie chciał się też przed sobą przyznać do tego, że gdyby byli całkowicie sami to czułby pokusę zamienienia z nią paru słów. Obecność lorda uchroniła go od zupełnej głupoty, a wyznanie, że też ją widzi - wzbudziło ulgę.
-Też jej nie znam. - skłamał płynnie, wypierając się jej jeszcze raz, tak jak robił to już wielokrotnie, tak jak wyparł się własnej krwi przed komendantem w Tower. Być może mógł wtedy podjąć inną decyzję, być może nie musiał się nikogo obawiać, ale to, co myśleli o nim ważni liczyło się bardziej od wstydliwych sekretów. Wtedy komendant, teraz lord Selwyn, schemat się nie zmieniał. Zmusił się na spojrzenia na kobietę uważniej - rozczarowanie w jej spojrzeniu byłó znajome, ale mugole nie mogli być przecież duchami. (Choć czy Layla naprawdę była mugolką, czy mugolka mogłaby mu zawrócić tak w głowie? O ileż wygodniej byłoby dopuścić możliwość, że była po prostu charłaczką, podrzutkiem, potomkinią wil pozbawioną magii, ale zdolną uczynić z mężczyzny głupca!). Wychwycił inny kształt nosa, inne ułożenie brwi. Była łudząca podobna, ale to nie ona, to nie mogła być ona. Nie kłamał - musiał w to uwierzyć. Wyprzeć to zdarzenie. Blaise nie czytał mu w myślach (na szczęście), ale wypowiedział za niego te słowa.
Spojrzał na niego z wdzięcznością za wyrozumiałość i taktowne podejście do tematu.
-Może ogniska przyciągnęły... nieodpowiednie duchy. Nieprzyjemne zdarzenie, nie powinno psuć nam dobrego nastroju przy ponownym spotkaniu. - wybrnął. -Cieszę się, że wróciłeś. Wznieśmy za twój powrót toast - i usiądźmy, podobno tam palą się odprężające kadzidła. - pomogą im zapomnieć, zgodnie z życzeniem Blaise'a. Naprawdę tego potrzebował.


/zt Cornelius & Blaise, kontynuujemy tu


Słowa palą,

więc pali się słowa. Nikt o treści popiołów nie pyta.

Cornelius Sallow
Cornelius Sallow
Zawód : Szef Biura Informacji, propagandzista
Wiek : 44
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
niech nie opuszcza ciebie twoja siostra Pogarda

OPCM : 8 +3
UROKI : 38 +8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 1 +3
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 5
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 9 Tumblr_p5310i9EoI1v05izqo1_500
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t8992-cornelius-sallow https://www.morsmordre.net/t9022-gaius https://www.morsmordre.net/t12143-cornelius-sallow#373480 https://www.morsmordre.net/f146-chelsea-mallord-street-31 https://www.morsmordre.net/t9021-skrytka-bankowa-nr-2119#271390 https://www.morsmordre.net/t9123-cornelius-sallow#275155
Re: Ruiny [odnośnik]18.08.23 13:17
Była dumna z tego, kim jest i nie kryła się z tym. Zawsze uczono jej dumy z pochodzenia oraz poczucia bycia lepszą od niżej urodzonych, szczególnie od tych, którzy nie mogli pochwalić się czystą krwią. Ale czarodzieje półkrwi byli w społeczeństwie potrzebni, by robić wiele rzeczy, których nie wypadało wysoko urodzonym, dlatego tolerowała ich obecność. Oczywiście pod warunkiem, że znali swoje miejsce i nie roiły im się marzenia o powszechnej równości. Corinne nienawidziła ideologii równości, uważała ją za szkodliwą i wręcz się jej bała, bo nie chciała rezygnować z wygód ani równać się ze szlamami i mieszańcami.
Cieszyła się jednak z okazji do spotkania i rozmowy z kimś spoza grona mieszkańców posiadłości Rosierów, z kimś, kto znał ją z czasów panieństwa. Może nigdy nie była to znajomość bliska, bo różnica wieku robiła swoje, ale mimo to Corinne była zadowolona, że na siebie tutaj wpadły.
Corinne wiedziała naprawdę niewiele, bo niewiele jej mówiono zarówno w panieńskim domu, jak i u Rosierów. Troszczono się o to, by nie dotknęły jej negatywne skutki wojny i żeby jej jasnej główki nie kalały zbędne zmartwienia. Poza tym była kobietą, a więc w patriarchalnym świecie należała do płci uważanej za słabszą i kruchą, zaś kobiece umysły za zbyt niezdolne do pojęcia męskich spraw. Nie wtajemniczano jej więc w zawiłości polityczne poza oczywistościami takimi jak to, że zdrajców, szlam i mugoli trzeba nienawidzić i unikać. To ich oskarżano o to, że próbowali zburzyć spokój i zrównać wszystkich do swojego poziomu, a także że to przez nich na stołach brakowało wielu niegdyś oczywistych produktów. Corinne chłonęła dopuszczoną do niej antymugolską propagandę jak gąbka, nie mając pojęcia, jak sytuacja w kraju wyglądała naprawdę, ani jak trudne było teraz życie zwykłych ludzi. Korzystała z uprzywilejowanej pozycji i miała nadzieję, że tak będzie już zawsze, i że ta straszna wizja, jaką było zrównanie wszystkich do poziomu szlamu, nigdy nie nadejdzie.
- To straszne, że niewinni czarodzieje tracą życie przez tych okropnych… mugoli i ich obrońców – odezwała się, nieznacznie krzywiąc śliczną twarzyczkę. Nie wypadało jej wyrazić się dosadniej, brzydsze określenia mogła wypowiadać jedynie w zaciszu swego umysłu. Tak brzydkie słowo jak szlama nie powinno znaleźć miejsca na jej języku, ale była przekonana, że to przez szlamy, mugoli i zdrajców cierpieli czarodzieje. – Och, tak bardzo bym chciała, żeby wreszcie nastał pokój i nasze magiczne społeczeństwo nie było więcej niepokojone przez tych, którym nie odpowiadał ustalony od wieków porządek. – Szlamy pragnęły równości, ale równość była mitem, zdrowe społeczeństwo potrzebowało określonej hierarchii, a dla czarodziejów lepiej było, gdy mugole i ich potomkowie trzymali się z daleka. Niestety było o to trudniej niż w dawnych wiekach, bo mugole mnożyli się jak króliki i było ich o wiele, wiele więcej niż czarodziejów, przez co zagrażali także magicznym stworzeniom i roślinom. Tak przynajmniej zawsze jej mówiono. Nawet smoki Rosierów musiały być zamknięte, żeby nie zagrażali im mugole.
- To cudownie, że wciąż może pani zajmować się ukochaną sztuką – ucieszyła się. Magiczny świat zdecydowanie potrzebował tak utalentowanych muzycznie czarownic. Corinne osobiście nie przepadała za Celestyną Warbeck, która jej zdaniem była zbyt nowoczesna, o wiele bardziej ceniła klasykę. Czarownice czystej, ale nieszlachetnej krwi pod tym względem mogły o wiele więcej, choć też wiele zależało od dobrej woli ich ojców lub mężów. Jednak Corinne wiedziała, że sama nie będzie mogła nigdy śpiewać ani grać dla publiki, co najwyżej mogła uświetniać rodzinne uroczystości, o ile Rosierowie będą tego chcieć i potrzebować. Gdy jeszcze żyła wśród Averych, często grywała dla bliskich, bo w tym ponurym rodzie nie było zbyt wiele utalentowanych artystycznie osób. – Więc obecnie występuje pani w różnych miejscach? Dla gawiedzi? – zdziwiła się nieco, bo nie wiedziała, jak dokładnie to wyglądało. Nie była pewna, czy biedota potrafiłaby docenić wysoką sztukę i kulturę, ale z drugiej strony, czarodziejska krew niezmącona mugolską wciąż była wartościowa, może dla wielu uboższych czarodziejów ukulturalnienie miało być szansą na zmianę, na poznanie czegoś innego, a może i inspiracją, by równać do góry. Chcąc nie chcąc, potrzebowali zwykłych czarodziejów, ich poparcia i przekonania, że szlachetne i czystokrwiste rodziny ich chronią, by rewolucja szlamolubów i miłośników równości nie rozrosła się do jeszcze większych rozmiarów. – Może to i słusznie, może krzewienie tradycji i kultury prawdziwych czarodziejów pomoże tym ludziom i zmieni ich życie na lepsze i pokaże, że magiczny świat ma znacznie więcej do zaoferowania niż świat… miłośników mugoli – zgodziła się po chwili namysłu, by następnie przenieść wzrok na ognisko, w którym zamajaczyła sylwetka młodego chłopaka.
- Myśli pani, że jest prawdziwy? – zapytała półszeptem, niepewna, czy to rzeczywista zjawa, czy może tylko magiczna sztuczka, lub… przywidzenia? Miała nadzieję, że Valerie też go widziała i nie uzna, że Corinne ma zwidy. Ale młódka widziała chłopaka, był bardzo młody, czy naprawdę był ofiarą konfliktu prawdziwych czarodziejów ze szlamami i ich miłośnikami?
Corinne Rosier
Corinne Rosier
Zawód : dama
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To nie miłość jest najważniejsza, lecz obowiązek wobec rodu.
OPCM : 4 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 8 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11795-corinne-rosier-avery https://www.morsmordre.net/t11797-listy-do-corinne https://www.morsmordre.net/t12113-corinne-rosier https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t11798-corinne-rosier
Re: Ruiny [odnośnik]03.09.23 17:05
Och, któż o zdrowych zmysłach chciałby rezygnować z wygód? Na pewno nie Valerie, która korzystała ze swojego statusu oraz pozycji wśród elit bez skrępowania. Wszak takie było jej przeznaczenie, tego była uczona przez całe swe dzieciństwo. Częścią zawodu artysty była konieczność zrozumienia swej klienteli. I owszem, artyści mogli podążać za swą wewnętrzną misją i oddać się wyłącznie sztuce ludowej, przygotowanej specjalnie po to, aby prości ludzie mogli ją zrozumieć, to było nawet chwalebne. Lecz świat, podobnie jak społeczeństwo czarodziejskie, utrzymywał się przy życiu i porządku wyłącznie poprzez implementowanie pewnych konkretnych zasad. A jedną z nich było to, że ludźmi najbardziej na sztukę wrażliwymi, najbardziej zdolnymi do jej pełnego zrozumienia — a przez to do wspierania artystów, byli ci, którzy poprzez urodzenie lub sprawne zabiegi ekonomiczne znaleźli się na szczycie piramidy. I to do nich pragnęła dotrzeć Valerie, odnajdując mniej lub bardziej widoczną wrażliwość na to, co piękne.
Lady Corinne była z pewnością osobą wrażliwą, choć pochodziła z rodziny, która znana była — także dzięki staraniom przodków śpiewaczki — ze swego bezkompromisowego sposobu rozwiązywania problemów mugolskich. Może to dlatego Valerie tak dobrze czuła się w jej towarzystwie — młody umysł nie został w żaden sposób spaczony kwestią niemagicznych, pozostawała w pewien sposób czysta. Choć dorosła, wciąż odrobinę podobna do dziecka wystawiającego raz na jakiś czas główkę zza spódnicy broniącej go matki. Ale był w tym swoisty urok, któremu Valerie nie potrafiła się przeciwstawić, nie tak zupełnie. Z pewnością towarzystwo Corinne dawało więcej spokoju, ogłady i wartości niż spędzanie czasu z szalonymi kobietami Zakonu Feniksa, które przymuszone (wolała myśleć, że tak właśnie było, że to okoliczności nakazywały im ten karkołomny pomysł udziału w wojennych starciach) do wściekłości i niezrozumiałej agresji traciły kobiece zmysły, a tym samym również magię. Artykuł Mulcibera opisał to w sposób naukowy, zaś Cornelius podsunął jej go do przeczytania w wolnym czasie. Rzeczywistość niespotykana przez nią codziennie uderzyła ją podczas lektury podwójnie.
Cóż za biedne stworzenia. Prawie było jej ich żal.
— To straszne, aczkolwiek obawiam się, że konieczne — przyznała ze szczerym smutkiem. Nie potrafiła wszak odgonić od siebie obaw o życie jej męża, tak osobiście zaangażowanego w wojenne działania, jak i najbliższych męskich krewnych. Strach spotęgowany został przerażającym snem zesłanym jej po rytuale rozpoczynającym festiwal. Ale robiła wszystko, co w jej mocy, żeby dalej przekonywać siebie, że ta ofiara była konieczna. Wszak alternatywa była o wiele bardziej przerażająca i ją też widziała. — Póki mamy tak dzielnych i uczynnych obrońców, nie ma czego się obawiać, lady Corinne — dodała jednakże pokrzepiająco, posyłając damie bardziej radosny uśmiech. Czy ze względu na politykę, czy też po prostu przez uśmiech losu, nie było to istotne, ale trafiła do rodziny, która w szególny sposób wyróżniała się na froncie wojny o czarodziejską wolność. Zarówno jej lord małżonek znany był ze swych umiejętności, jak i lord nestor, będący przecież jednym ze Śmierciożerców. Tradycyjne wartości przyświetlające każdej porządnej rodzinie kazały stawiać jej dobro na pierwszym miejscu — nie wątpiła więc, że gdyby coś lub ktoś miało zagrozić Corinne, reakcja Rosierów byłaby więcej niż stanowcza. — Festiwal może być przecież dobrą monetą, czyż nie? Zapowiedzią nadchodzącej radości z końca wojny. Powrotu do tradycji przodków w sposób, jaki powinna być kontynuowana od samego początku.
Szczerze wierzyła, że właśnie tak powinno być. Doświadczenia z uczty rozpoczynającej festiwal utwierdziły ją tylko w przekonaniu, jak wiele z dawnej kultury czarodziejskiej uległo rozmyciu, czy też zatarciu przez wzgląd na mugolskie represje. A moc drzemiąca w dawnych rytuałach była wielka, przerażająco silna, lecz — w pewnym sensie domyślała się tego na bardzo podstawowym poziomie czucia — pokrewna do magii płynącej w ich żyłach. Czemu więc nie sięgać dalej, po więcej?
— Tak, jestem niezwykle szczęśliwa z tego, jak dobrym człowiekiem jest mój mąż — na potwierdzenie radości i miękkości słów złożyła dodatkowo dłoń na swym sercu, uśmiechając się przy tym szeroko. Gdyby urodziła się damą, prawdopodobnie nigdy nie byłoby jej dane rozwinąć talentu muzycznego na tyle, jak robiła to teraz. Uznania i uwagi musiałaby szukać raczej w domowym ognisku, choć może zajęłaby się działalnością charytatywną? Ta, dobrze rozegrana, również mogła być medialna, docierać do szerszej publiki. Czasami cieszyła się, że miała odrobinę więcej swobody; chociażby to, że mogła samodzielnie wybrać swego drugiego męża było... orzeźwiające.
— Dodatkowo. Można powiedzieć, że to forma działalności charytatywnej. Zainspirowało mnie do tego spotkanie z pewną czystokrwistą czarownicą tutaj, w Londynie — sądziła, że Corinne powinna wysłuchać całej historii, która sprawiła, że obrała taką, a nie inną drogę. Właściwie lady Rosier była pierwszą osobą, która pozna ją w całości. — Wyobrazi sobie lady, że czarownica ta, choć wykształcona w Beauxbatons i pochodząca z rodziny o nieskalanej krwi i nazwisku, nie miała wystarczająco dużo pieniędzy, by pozwolić sobie na wizytę w muzeum. Jej wymiana zdań z wykidajłą dotknęła mnie do żywego, dlatego postanowiłam zapłacić za jej bilet. Pomyślałam sobie — ilu jest jeszcze czarodziei takich jak ta kobieta? Mądrych, prawych, godnych, ale ogołoconych z majątku przez niemagicznych? Gdy się o tym pomyśli w podobny sposób, jest to niezwykle przykre odkrycie. Dlatego chciałabym, aby każdy, niezależnie od tego, gdzie mieszka i czy go na to stać, miał możliwość bezpośredniego kontaktu z kulturą. Choćby raz na jakiś czas — miała nadzieję, że historia — swoją drogą prawdziwa — poruszy serce młodej damy, że pokaże jej to, jak w istocie prezentowała się sytuacja mniej uprzywilejowanych czarodziejów i czarownic. Oczywiście, w swoim życiu nigdy nie doznała niewygody, nie poznała głodu, niemniej jednak Valerie czuła, że dama miała dobre i wrażliwe serce. Kto wie, może rozbudzi jej zainteresowanie i zyska tymsamym kolejną sojuszniczkę do swych działań?
Mogłaby spytać wprost o to, czy znałaby dobre miejsce do zorganizowania takiego koncertu na terenie Kentu, lecz w tej samej chwili ich uwaga zwróciła się w kierunku ducha młodego rekruta. Valerie ścisnęła lekko usta, używając sporej dozy swojej silnej woli, aby zachować kontrolę nad swymi emocjami. Nie mogła przecież pozwolić, aby cokolwiek, co powie ów dusza, wpłynęło negatywnie na towarzyszącą jej lady Rosier.
— Myślę, że tak. Festiwal pełen jest dziwów, a duchy je kochają — odpowiedziała po chwili, lecz nie patrzyła już na damę. Całą uwagę przeniosła na tego młodego chłopaka, zasługiwał przecież na odpowiedź. I zaraz ją dostanie. — To dla was, chłopcze. Dla ciebie i twoich braci w boju. Oddałeś swe życie za nasz spokój i zostałeś bohaterem — mówiła spokojnym, choć patetycznym tonem, przestępując krok do przodu, aby stanąć pomiędzy duchem a lady Rosier, na wszelki wypadek. — Bądź z siebie dumny. Możesz odejść w pokoju — dodała, raczej improwizując, niż sugerując się jakąkolwiek mikrą wiedzą, jaką mogła posiąść w trakcie nauki szkolnej o istotach takich jak duchy.




tradition honor excellence
Valerie Sallow
Valerie Sallow
Zawód : Celebrytka, śpiewaczka
Wiek : 30 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Zamężna
sharpen your senses
and turn the knife
i know those
party games too
OPCM : 5 +1
UROKI : 7 +4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0 +3
ZWINNOŚĆ : 16 +3
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t10881-valerie-vanity#331558 https://www.morsmordre.net/t10918-andante#332758 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f452-shropshire-sallow-coppice https://www.morsmordre.net/t10921-skrytka-bankowa-nr-2362#332773 https://www.morsmordre.net/t10919-v-vanity#332759
Re: Ruiny [odnośnik]05.09.23 13:08
Corinne kochała wygodne, spokojne i beztroskie życie. To nic, że nie była osobą prawdziwie wolną, że została sprzedana na żonę dla obcego mężczyzny w imię rodowej polityki. Warto było znieść to wszystko, byle tylko cieszyć się przywilejami, wygodami i nie musieć kalać rąk pracą. Corinne nigdy nie zamieniłaby się z osobą niżej urodzoną, nawet na jeden dzień. Dzięki temu, że nie musiała marnować czasu na pracę, ani nie miała na głowie zmartwień o to, jak przeżyć do końca miesiąca, miała mnóstwo czasu na to, by móc zajmować się sztuką, nie tylko samej ją uprawiając, ale i zanurzając się w twórczość innych. Wysoko urodzonych było stać na to, żeby nabywać dzieła sztuki, a także chodzić na koncerty i inne wydarzenia, dlatego to właśnie oni z pewnością byli najlepszą klientelą artystów, choć też najtrudniej było ich zadowolić.
Corinne pod względem wrażliwości na sztukę trochę odstawała od Averych, co pewnie można było zrzucić na karb jej płci oraz spędzania dużej ilości czasu z matką czy za młodu też z guwernantkami uczącymi ją umiejętności niezbędnych damie. Pan ojciec nie poświęcał jej wiele uwagi, więcej miał jej dla swojego pierworodnego, podczas gdy pieczę nad córką przekazał kobietom. Co najwyżej z dystansu nadzorował, czy zachowywała się godnie, ale zachowaniu Corinne i jej poglądom nigdy nie można było nic zarzucić. Choć artystycznie wrażliwa i uzdolniona (choć nie w zakresie wybitnym), posiadała bardzo silne poglądy antymugolskie i antyzdradzieckie. Jej ród pochodzenia nigdy nie był znany z miłości do mugoli, szlam, zdrajców i innych odszczepieńców, dlatego i Corinne nauczono ich gorliwie nienawidzić, choć jako kobieta rzecz jasna nie była przeznaczona do robienia czegoś więcej w tym kierunku. To mężczyźni przez wieki dbali o to, by odpowiednio karać krnąbrne jednostki na swoich ziemiach, a Corinne widziała tylko efekty tego w postaci rzeźb na dziedzińcu Ludlow, choć pewnie nie wszyscy wrogowie rodziny byli zmieniani w rzeźby, a część żegnała się z żywotem w inny sposób. Ale kobiety nie były od tego, one były jedynie dodatkami do swych mężów, które miały dobrze wyglądać, rodzić dzieci i być stabilną, kojącą ostoją.
Valerie, choć krwi tylko czystej, ale nieszlachetnej, pochodziła z rodziny o dobrych, prawidłowych poglądach, której członkowie na przestrzeni lat wiele pomagali Averym, dlatego Corinne szanowała ją, a także podziwiała jej uzdolnienia muzyczne.
- To prawda – przytaknęła na jej słowa o dzielnych obrońcach, jednocześnie zastanawiając się, jak bardzo był w to wszystko zaangażowany jej mąż, bo była przekonana, że i on był jakoś zaangażowany w wojnę, i jego częste nieobecności nie były związane wyłącznie z pracą dla rezerwatu smoków. Może go nie kochała, ale… zdała sobie sprawę, że się o niego martwi. Nie było to podyktowane tylko troską o samego małżonka, ale i o jej własny los, była bowiem całkowicie zależna od męża i jego rodziny. Dobrostan męża był gwarancją jej własnego, dlatego nawet gdyby go nienawidziła, i tak musiałaby się o niego martwić i modlić się w duchu o to, by omijały go nieszczęścia i by żył jak najdłużej, przynajmniej tak długo, aby spłodzić jej gromadkę dzieci, które będą gwarantem jej dalszego wygodnego życia pod pieczą Rosierów. Poza tym im szybciej skończy się wojna, tym lepiej dla wszystkich, tym mniej dobrej krwi zostanie zmarnowanej. – Może rzeczywiście festiwal jest zapowiedzią, że wszystko idzie ku dobremu? Gdyby było bardzo źle, pewnie by się nie odbył… - zastanowiła się. – Przez mugoli nie mogliśmy robić bardzo wielu rzeczy, które teraz możemy. Pamiętam, gdy jako dziecko zabierano mnie do Londynu w celu zakupienia niezbędnych rzeczy do szkoły na ulicę Pokątną, wtedy musieliśmy się ukrywać, podczas gdy niemagiczni zagarnęli niemal całe miasto dla siebie… - Doskonale to pamiętała, to że musieli pojawić się bezpośrednio w Dziurawym Kotle i przejść na Pokątną, która była schowana przed zakusami mugoli, a przecież to nie czarodzieje powinni się kryć jak szczury, skoro byli silniejsi. Dobrze, że teraz wreszcie udając się do stolicy nie trzeba było się kryć i ostrożnie planować wypraw do miasta tak, aby nie musieć nawet na chwilę znaleźć się w mugolskich miejscach, a miasto było ich, czarodziejów. Oby tak pozostało już zawsze. – A jeśli chodzi o letnie festiwale, pamiętam, że kiedyś organizowali je Prewettowie, ale za dużo było tam… zgubnej ideologii równości. Za dużo pospólstwa. Ale czego się spodziewać po rodzie zdrajców. – Skrzywiła się z niechęcią na myśl o rodzie parszywych zdrajców, którzy za nic mieli swoją czystą krew, zawsze kochali szlamy, a teraz dawali temu dowód jeszcze bardziej. Skoro wciąż dopuszczali do uczestnictwa w swoich Festiwalach Lata wszystkich, a nie tylko prawdziwych czarodziejów, no to dla prawdziwych czarodziejów nieskalanych zdradziecką myślą albo szlamowatą krwią nie było tam miejsca. Dobrze, że Ministerstwo Magii wzięło sprawy w swoje ręce i zapewniło godnej części społeczeństwa odpowiednie miejsce do świętowania i przeżywania tradycji przodków. – Tutaj jest lepiej, przynajmniej nie wpuszczają byle kogo i można świętować w spokoju.
Wysłuchała opowieści Valerie z wyraźnym zaciekawieniem, smutno kiwając głową na wieść o czarownicy dobrej krwi, która z powodu jakichś losowych komplikacji nie mogła sobie pozwolić na przeżywanie sztuki. Ostatecznie czystość krwi nie zawsze szła w parze z bogactwem, niektóre dobre rodziny na skutek losowych perturbacji utraciły majątki, ale wciąż mogły być wartościowymi jednostkami. Ostatecznie nie każdy ubogi musiał mieć mugolskie pochodzenie, a poza biedotą była jeszcze klasa średnia, także bardzo zróżnicowana pod względem krwi i poglądów.
- Och, to naprawdę smutne, że godna czarownica nie mogła sobie pozwolić na kontakt ze sztuką! – zasmuciła się. – Więc muszę pani przyznać rację, że to dobry pomysł, spróbować dotrzeć ze sztuką i do takich ludzi, którzy nie z własnej winy ani nie przez złe pochodzenie znaleźli się w kryzysowej sytuacji…
Może więc rzeczywiście coś w tym było? W końcu nawet Evandra angażowała się w inicjatywy mające dotrzeć do mieszkańców ich ziem, zapewnić ich o tym, że ich panowie nad nimi czuwali. Może kiedyś Valerie mogłaby wystąpić w Kent? O tym też musiałaby pewnie porozmawiać ze starszą lady Rosier.
Zaskoczyło ją pojawienie się zjawy młodego chłopaka, a zarazem zasmuciło, że ktoś tak młody, w jej wieku lub może nawet młodszy, musiał już pożegnać się z życiem. Ilu takich jak on zginęło przez to, że szlamom i zdrajcom zachciało się równości? Obserwowała uważnie, jak Valerie z nim rozmawia, jednocześnie czując lęk przed tym, że mugole, szlamy lub zdrajcy mogliby pewnego dnia pokusić się o jej życie, zabić ją z zawiści, że miała lepiej niż oni, że urodziła się na szczycie piramidy, a nie na jej dnie… Wzdrygnęła się i niespokojnie przygładziła poły sukni zdobionej delikatnymi haftami w róże.
Corinne Rosier
Corinne Rosier
Zawód : dama
Wiek : 19
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
To nie miłość jest najważniejsza, lecz obowiązek wobec rodu.
OPCM : 4 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 8 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 15
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Neutralni
Neutralni
https://www.morsmordre.net/t11795-corinne-rosier-avery https://www.morsmordre.net/t11797-listy-do-corinne https://www.morsmordre.net/t12113-corinne-rosier https://www.morsmordre.net/f97-kent-dover-chateau-rose https://www.morsmordre.net/t11798-corinne-rosier
Re: Ruiny [odnośnik]07.09.23 13:00
Do posta Meli

Tak czasem mi się zdarza. Niektórym myśli ulatują łatwiej przez usta, inni starają się trzymać je na wodzy. — Starałeś się wybrnąć z nietaktu, którym obdarzyłeś spotkaną przez ciebie Traversową. Znałeś powód dla którego tak się zachowałeś, jednak nie chciałeś się z nim podzielić z inną osobą. To była część twojej duszy, której nie tak łatwo pozwalałeś wydostać się na zewnątrz i każda jakakolwiek okazja ku temu wywoływała u ciebie powód do wycofania się, bycia wpędzonym w róg szczurem, który nie mając już innej drogi próbował kąsać i atakować. W rzeczy samej gdzieś uleciał z ciebie ten cały savoir-vivre, bo nie myślałeś ani trochę o tym, że nie było to słownictwo, a po prostu szereg różnego rodzaju zachowań. Wciąż jednak w twojej głowie majaczył alkohol, choć trzymałeś swoimi zębami język, aby nie powiedzieć nic co sprawiłoby, że sytuacja stała się gorsza. Ale... ona to wykorzystała przeciwko tobie. Pozwoliła sobie na to, acz wniosek był też prosty dlaczego - bo mogła. Znaczyła więcej, mogła więcej, zapewne była też już dawno z jakimś Traversem zaręczona albo nawet była już po ślubie, więc dodatkowe obicie gęby było od razu bonusem do tego wszystkiego. Ciągle trzymałeś swoje dłonie wepchnięte pod pachy, lekko załzawionymi od żaru i alkoholu oczami. Przetarłeś je więc kciukiem, zaraz przypominając sobie zresztą, że do ciebie mówiła. Czyli nie odeszła. Chociaż po duszy, którą odpędziłeś wydawało Ci się, że ta faktycznie mogłaby gdzieś umknąć.
Nie wierzę w słowa. — Bo ona też dużo obiecywała. — Im bardziej skomplikowane, tym bardziej sądzę, że ktoś stara się mnie omamić. — Tak jak ona to robiła, znając ich dużo więcej niż on sam. W jakiś sposób to imponowało mu, pomimo, że też czytał dużo ksiąg. — Słowa są po prostu wiatrem. Najważniejsze są czyny za którymi one idą. — Bo wydawało się, że tego najbardziej brakowało w ostatnich chwilach. A kiedy już ich nie było, słowa straciły też na wartości. Więc zamierzałeś nie ufać, chociaż złapałeś się na tym, że niegrzeczne byłoby też odejście. Wolałeś więc poczekać trochę dłużej, zobaczyć co powie jeszcze ciekawszego. Słuchałeś jej jednak cierpliwie, ona mówiła jednak o rzeczach, które już cię nie interesowały. Wiedziałeś o czym mówiła, dobrze znałeś też sposób w jaki szlachta się posługuje słowem. Naigrywała się. — Proszę więc, szanowna lady Travers, abyś nie musiała się już starać. To ja powinienem dostosować się do pani, tak jak... większość. — Nie wiedziałeś czy był to tak naprawdę przytyk. Nie wiedziałeś też jak zamierza ona go odebrać. Patrzyłeś się jednak w płomienie i to co robiła. — Dusze, choć po zerwaniu ze swoją ziemską powłoką unoszą się poza całun naszych wyobrażeń na temat drugiej strony, nie zawsze lubią, kiedy się je przywołuje z powrotem na padół, który kiedyś dawał im radość. To tak jakby ktoś lady budził po bardzo dobrym śnie, którego nie chciałoby się przerywać i mieć obawy, że się do niego nie wróci. — Sam jednak, zapominając o tym w uniesieniu alkoholu w żyłach, zdawało się, że przekroczyłeś swoją własną zasadę po to, aby móc ujrzeć ją jeszcze raz. Jeszcze trochę i myślałeś, że faktycznie zobaczysz M, ale zamiast niej był jakiś stary dziadyga nawołujący o wojnie. Niepotrzebnie więc się wysilałeś. — Prze... ech... Przepraszam, że starałem się być niemiły. — Uciekło z twoich ust finalnie, przypominając sobie słowa: "Czemu jesteś taki zgorzkniały, Vergil", jakby faktycznie tu była.
Vergil Zabini
Vergil Zabini
Zawód : Spirytysta, własciciel sklepu spirystycznego
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Śmierć będzie ostatnim wrogiem, który zostanie zniszczony.
OPCM : 15 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 5
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 5
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Czarodziej

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11353-vergil-zabini#349354 https://www.morsmordre.net/t11360-mercurio#349847 https://www.morsmordre.net/t12153-vergil-zabini https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11361-skrytka-bankowa-2481#349849 https://www.morsmordre.net/t11359-vergil-zabini#349845
Re: Ruiny [odnośnik]14.09.23 20:57
Ciemne, pozornie pozbawione jakiś większych emocji spojrzenie zawisło na mężczyźnie kiedy odezwał się po wypowiedzianych przez nią słowach. Łagodny uśmiech, składający się w całość na uprzejme zainteresowanie nie opuszczał jej spojrzenia. Zaś wypowiedziane słowa, które wypadły między nich przyjęła ze spokojem. Nie powiedział bowiem nic odkrywczego.
- Fakt. - zgodziła się krótko, potakując głową. Odejmując od niego spojrzenie. Tracąc zainteresowanie nim samym, bo niewiele więcej miała do powiedzenia komuś, kto znalazł się przypadkowo obok i jak twierdził - nie zwracał się wcale do niej. Nie jej kwestią, czy rolą była próba zrozumienia do kogo mówił. Skoro twierdził, że słowa po prostu wymknęły się z jego ust przyjęła to do wiadomości, odnotowała i puściła obok siebie skupiając się na tym, po co tu przyszła. Najpierw spoglądając na ducha, którego przywołało jego działanie. Nie pozwoliła, by jej brwi drgnęły na odpowiedź - bo właściwie, wcale jej nie odpowiadał. Zadała konkretne pytanie - w zamian otrzymując coś, co przeważnie zaczynało pompować irytację do jej żył. Podejścia nie kwestionowała - czyny, a nie słowa. Tristan jej to radził i za tą maksymą sama szła. Dopiero wraz z kolejnymi słowami jej brwi uniosły się w wykalkulowanym - niezmiennie uprzejmym - zaskoczeniu ku górze. Chciała by dopasowała swój język do niego, więc przystała kulturalnie na padającą prośbę by ledwie chwilę później usłyszeć, że to świat dopasowuje się do niej? Splotła dłonie przed sobą, wbijając paznokcie trochę mocniej we wnętrze złapanej dłoni, by zapanować nad sobą. W co grał? Może był po prostu niestabilny umysłowo? Mówił do siebie i zmieniał zdanie. A może specjalnie chciał ją obrazić nie w dosłownych słowach nazywając rozpieszczoną. Nie znał jej. Ledwie powstrzymała się by nie prychnąć na stwierdzenie iż to większość dopasowywała się do niej. To ona dopasowywała się do sytuacji. Odnajdywała dla siebie ścieżki i drogi. Ciężko zapracowała na wszystko, co w tej chwili posiadała. Na uznanie w Smoczych Ogrodach, na szacunek i umiłowanie wśród służby - zarówno w domowym zamku jak i tym, do którego przyszło jej się wprowadzić. Musiała sama zdobyć uwagę własnego męża. Oczy Melisande zmrużyły się niezauważalnie.
Bezczelność.
- Dziękuję, za twą dobroć, panie…? - odpowiedziała, nadal utrzymując życzliwy uśmiech na wargach, zawieszając głoski w niewypowiedzianym pytaniu o godność. Ona się przedstawiła, od niego wymagała tego samego.
Zajęła się sobą, wspomnieniem, dopełnieniem obrzędu, oddaniem czci nie tylko Marie ale i tym, którzy poświęcili życie w tej wojnie. Strasznej, choć potrzebnej. Świat czekał na zmiany i oni mieli je mu przynieść. Drgnęła kiedy znów się odezwał, mimowolnie zaciskając na krótką chwilę wargi. Teraz była już pewna - kpił z niej otwarcie. Z dobroci i uprzejmości którą się wykazała. Jak młódka popełniła ponownie ten sam błąd co kiedyś przy Alphardzie. Była zbyt uprzejma dla ludzi, którzy na to nie zasługiwali, gryźć rękę, która chciała ich nakarmić swoją obecnością. Nawet nie pytała - nie potrzebowała tego wywodu, który miał jej jedynie ukazać że i on potrafił korzystać z - jak to określił - trudnych słów. Melisande nie uważała tego za wyczyn, sposób wysławiania się do którego nawykła, był tym, który wpajano jej przez lata. Był sposobem w którym porozumiewano się wokół niej. Potrafiła jednak zrozumieć, że ludzie z gminu, nie odbierają tak dokładnego wykształcenia jak oni - a czasem, nie zwracają nawet uwagi na poprawność języka. Dlatego postanowiła się dostosować zgodnie z padającą prośbą, pozwalając by zakpił z niej całkowicie i otwarcie. Mięsień na jej policzku drgnął. Żałowała, że wrzuciła już trzymane wcześniej w dłoni gałązki do ogniska, bo chęć wciśnięcia mu ich w oczy - albo usta - zaczynała w niej rosnąć z każdą chwilą. - Z tego co się orientuję, panie, ognisko przy którym jesteśmy nie służy do przywoływania duchów. Zostało rozpalone na cześć czarodziejów poległych w trwającej wojnie byśmy w czasie oddechu nie zapomnieli o tych, którzy pozwolili dotrwać nam do tego momentu. Niemniej, dziękuję, że postanowiłeś przekazać mi te informacje, zatrzymam je w pamięci. - zapewniła go. Nagła obecność za nią, była wyczuwalna. Najpierw odwróciła się tylko głowa Melisande, by chwilę później dołączyła do niej reszta ciała. A kiedy starszy druid obdarzył ją uśmiechem i lekkim ukłonem, odpowiedziała mu dokładnie tym samym. Z niezmiennie towarzyszącym jej spokojem i nie opuszczającą jej boku gracją. Dygnęła wdzięcznie, na nim skupiając własną uwagą. Przekrzywiła odrobinę głową unosząc rękę, by pozwolić palcom zatańczyć pod brodą. Mogła go o coś zapytać? Jej wzrok powędrował wyżej, na kometę znajdującą się nad nimi. Wskazała na nią. - Widziałeś coś podobnego już wcześniej, panie? - zapytała wracając tęczówkami do ducha. Słuchając padających odpowiedzi, tak zawiłych, że zdawały się nieść sens i nie posiadać go jednocześnie. Zmarszczyła lekko brwi. Bo z jakiegoś powodu - mimo iż normalnie taka forma odpowiedzi wlałaby w nią jedynie irytację - teraz, tutaj poczuła dziwną pewność, że wszystko będzie w porządku. Irracjonalne, jednak nie potrafiła nic poradzić na to, co czuła. Pożegnała go z uśmiechem, już właściwie mając w zamiarze odejść i odnaleźć Manannana, ale słowa mężczyzny zatrzymały ją w miejscu, zwracając jej uwagę i ciało ponownie ku niemu. Uniosła brwi w zaskoczeniu. Teraz ją przepraszał? Splotła dłonie przed sobą, dźwigając brodę do góry.
- Nie pan pierwszy próbował. - opowiedziała mu, unosząc kąciki ust ku górze. Choć wiele kosztowało ją, by przypadkiem nie popchnąć go w ogień. Jej złość, nie była dostępna dla wszystkich. Prawdziwą, miało szansę ujrzeć niewielu. Wśród ludzi, wśród tłumu, miała być idealna. - Ale to zbyt marna próba, by wyprowadzić mnie z równowagi - jeśli do tego pan dążył. Wystarczająca jednak, by pozostawić po sobie gorzkawe wrażenie. - nie kryła już wybijającego się ze spojrzenia politowania i wyższości. Nie był pierwszym mężczyzną, który postanowił na niej się wyżyć - z pewnością nie był też ostatnim. Ale czy mogła go winić za zazdrość którą w sobie nosił? - Czemu miałabym przyjąć pańskie przeprosiny, skoro - przekrzywiła odrobinę głowę podciągając usta do pięknego uśmiechu. - najważniejszy powinien być czyn który za tym idzie. - przesunęła ramiona z jednej strony na drugą. Jedna z jej brwi się uniosła. - Więc? - wypuściła między nich odrobinę zawieszone stwierdzenie - W jaki sposób zamierza mi pan zadośćuczynić? - zapytała wprost. Uśmiech niezmiennie okalał jej twarz, oczy pozostawały wyraziste.


I've heard allegations 'bout your reputation
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
Melisande Travers
Melisande Travers
Zawód : badacz; behawiorysta smoków; początkujący twórca świstoklików
Wiek : 26
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Zamężna
I do not chase. I conquer.
You will crumble for me
like a Rome.
OPCM : 10
UROKI : 0 +3
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0 +1
TRANSMUTACJA : 10 +7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 19
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarownica

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t4704-melisande-rosier#100644 https://www.morsmordre.net/t5050-nulla#108518 https://www.morsmordre.net/t12140-melisande-travers https://www.morsmordre.net/f15-norfolk-corbenic-castle https://www.morsmordre.net/t5178-skrytka-bankowa-nr-1209 https://www.morsmordre.net/t5098-melisande-rosier#110615
Re: Ruiny [odnośnik]09.10.23 11:26
8 VIII

Dziwnie było spoglądać na Londyn z tej perspektywy, ze szczytu wzgórza a nie z okien gabinetu lub ciągniętej przez testrale karocy. Przemykając po nocnym niebie pod postacią czarnej mgły również nie zwracała uwagi na widoki, a codzienność namiestniczki nie pozwalała na delektowanie się pejzażem, rozciągającym się z tarasów La Fantasmagorii. Kochała to miasto, podziwiła je, zawsze czuła się w nim bezpiecznie, zachwycało ją wielkością, tempem, liczbą ludzi przemieszczających się po coraz szerszych ulicach. Pęd, w którym czarownica o orientalnym wyglądzie mogła się zagubić, pozostać anonimowa, niezauważona. Skupiona w pełni na rzetelnym wypełnianiu obowiązków. W Wiltshire wytykano ją palcami, w Hogwarcie również spoglądano nieco podejrzliwie; dopiero objęcia Londynu otuliły ją ściśle, przyjmując jak swoją, jak zaginione dziecko z Chinatown lub dyplomatkę z odległych krain. Z biegiem czasu wspierający uścisk zamienił się w diabelskie sidła, męskich rąk, lecz chwilowe utrudnienia były niską ceną za finalne zwycięstwo. W ostateczności znalazła się przecież na szczycie.
W tym momencie także dosłownie. Wzgórze wznosiło się nad ciemnym lasem, poprzetykanym jedynie słabą łuną ognisk - to światła odległego Londynu przyciągały całą uwagę, pozwalajac w pełni dostrzec jego ogrom. Od centrum dzieliło ich ponad czterdzieści mil, lecz stolica magicznego świata nie spała - nawet jeśli większość jego elit spędzała ostatnie dni na terenach festiwalu - pulsowała tysiącem jasnych punkcików. Okien, latarni, drzwi, bram, pojazdów, statków. Czarodziejskich witraży, ozdób i dekoracji, oświetlających fasady najważniejszych budynków. Feeria odcieni złota nadawała zarysom miasta impresjonistycznego czaru, uroku, który potrafił ująć nawet skostniałe i połamane serce. Łatwiej było znieść cierpienie wiedząc, że to, co widzi, należy do niej. W pokrętny, być może nietrwały sposób, ale tej nocy spychała wątpliwości na bok. Zamierzała zdławić żal, gorycz i gniew, skupiając się na tym, co ważne. Ponownie nakładając maskę namiestniczki, tak wiernie uczestniczącej w każdej oficjalnej części Festiwalu Lata, jedynego słusznego, po raz pierwszy odbywającego się na ziemiach należących do niej.
Tak naprawdę tylko poczucie obowiązku wezwało ją na wzgórze, nie czuła nostalgii, żalu ani rozpaczy, nie nosiła już też żałoby, lecz dla opinii publicznej pozostawała nie tylko wdową, ale także uosobieniem idei, czarownicą walczącą w wojnie ramię w ramię z mężczyznami, na własne oczy obserwującą okrucieństwo terrorystów. Pozbawiających życia wspaniałych czarodziejów; to im winna była złożyć hołd. I to właśnie robiła, odwracając się plecami do imponującego widoku na Londyn, zmierzając w stronę górującego nad szczytem ogniska, wyrzucającego w ciemną noc tysiące iskier. Czuła żar buchający od stosu, wiatr igrał z jej włosami, rozpuszczonymi - na czas festiwalu pozostawiała je wolne i swobodne, odpoczywające po wysokich i ścisłych upięciach, jakie prezentowała na co dzień - raz po raz opadającymi na plecy i ramiona, odcinając się czernią od szmaragdowej sukienki. Długiej, z drogiego materiału, z koronkowymi rękawami, zakrywającymi jednak dokładne Mroczny Znak. Nie musiała się z nim afiszować, wystarczyło, że pokazywała się tutaj, poważna i zamyślona, zbyt długo przystając tuż przy ogniu, niemal czując, jak żar zaczyna pochłaniać końcowki jej włosów, rzęs i sunącego po ziemi materiału sukni. Wpatrywała się w ogień niemal bez mrugnięcia, wiedząc, że jej oczy wzruszająco się zaszklą - dopiero po dłuższej chwili sięgnęła po zebrane nieopodal gałązki, by dorzucić je do wiecznego ognia pamięci. Piękna scena, wiedziała, że spodobałaby się Corneliusowi; kto wie, może ją do czegoś wykorzysta, w intensywnych barwach odmalowując obraz namiestniczki Londynu, poruszonej, melancholijnej, widzącej w płomieniach poległych Rycerzy Walpurgii, niewinnych obywateli Londynu, zamordowanych przez oszalałych terrorystów - a przede wszystkim swojego zmarłego męża. Chrust opadł w ogień, a ona cofnęła się o kilka kroków, zaplatając lodowate dłonie na podołku. Czuła, że ktoś się do niej zbliża, staje przy niej, ale nie odwracała wzroku, nawet wtedy, gdy poczuła charakterystyczny, ostry zapach wody kolońskiej. Znajomy na tyle mocno, by wywołać dreszcz przebiegający po jej karku.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Ruiny [odnośnik]09.10.23 11:27
The member 'Deirdre Mericourt' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 22
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 9 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny [odnośnik]12.10.23 2:02
Brón Trogain przynosiło oczekiwane rezultaty, ale gotów byłem przysiąc, że w zaplanowanym zawieszeniu broni wspomnienie zmarłych przewijało się na piedestale stawianych dogmatów. Zapach stęchlizny niekiedy dobierał się do nozdrzy, karmił zagubione dusze rozpatrujące jestestwo przez filozoficzne wprost być, a może nie być. Kimże być, w obliczu śmierci, kim nie być, w obliczu mordu? Kim jestem, w momencie stąpania w kierunku ruin, święcie przekonany o własnej wyższości niemo wypowiadanego filaru człowieczeństwa, którego poplecze iścić się miało kolejnymi wiekami godnych następców? Nie byłem w stanie odpowiedzieć, świadom niemożności własnego, kruchego umysłu, dalekiego mordercy, bliskiemu sądowi nad niewybiórczymi zbrodniami. Nikt nie mógł mnie sądzić, dopóki, dopóty postępowałem zgodnie z normami przyjętymi grubą kreską rozrysowującą dobro i zło, akceptację i szykanę. Ile osób pojawiłoby się na wiecu Brón Trogain myśląc o starym Scorsone, którego pięść uderzała w stół w przejawie dezaprobaty, a skąpo obdarzona empatia odsuwała na bok myśl o lekceważeniu zaobserwowanych niedociągnięć? Nie chciałem tychże wewnętrznych dysput, te jednak nasuwały się same, popychając wartkie myśli w kierunkach niecodziennego rachunku sumienia. Trwała wojna, jeszcze żyłem i na szalę bezpieczeństwa przesunąłem dzierżące moje nazwisko córki, które odgradzałem murem własnych pleców od niebezpieczeństw roztaczającego się chaosu. Ile ochroniłoby ?
Smukła sylwetka przyciągnęła spojrzenie, ledwie muśnięciem objąłem dystyngowaną postać jaśniejącą w obliczu buchającego ogniska. Jej chłód dobierał się do trzewi, karmił lęki i rozbudzał niepewność, której nie powinienem dopuszczać do skamieniałego i zmarszczonego półwieczem życia serca. Nie mogłem jej uratować, powtarzałem niekiedy, niczym mantrę w golgocie otrzymywanej ciemięży, która zapychała gardło niemocą. Nie mogłem bowiem, kiedy sama tego nie chciała, a niegotów byłem przełamywać narzucone odgórnie zasady własnego życia. Honor rozpościerał się po unoszącej w oddechu klatce, hamował wszelkie próby uniesień serca nad rozumem. Nigdy nikt, nawet ona, nie znalazł się na tyle blisko bijącego w oszalałym tempie mięśnia, aby otrzymać fragment sromotnie upadających reguł. Ad meliora tempora, trwałem niezmiennie w jednym, obranym przed laty celu, którego skrawek rozpościerał się powoli na nieboskłonie ukrócającego się żywota.
Madame Mericourt. — Głoski zasiedliły chłonną ofiary glebę. Dłoń dzierżąca gałąź pchnęła ją równocześnie w opalające języki, trawiące napotkane słabości. Momentami wydawała mi się słabością, łącząc niezrozumiały dla ledwie ludzkiego rozumu łańcuch napięcia. Zwałem ją dziewczęciem i kobietą, karmiłem ją próbą podtrzymania przy bezpiecznej ostoi podjętych już decyzji, ale kazałem też wybierać samodzielnie. Nie potrafiłem wybrać, ten jeden z niewielu razy, gdy sięgnąłem ostatni raz dłońmi do nieokrzesanych kosmyków oplatających kipiące innością rysy twarzy. Prosiłem, by zwolniła, odpoczęła; ale ona jedynie nabierała tempa. Czy to właśnie chciała osiągnąć? Czy jesteś z siebie dumna, Dei? Powstrzymałem kolejne słowa, nim gula tkwiąca w gardle nie spłynęła wraz z próbą oprzytomnienia. Niski, drażniący głos wpasowywał się w szarawość zwieńczającego swój byt dnia.
Wysłuchaj mnie, Deirdre.
Ten ostatni raz. Ten pierwszy raz.
Nie jesteś tu dla sentymentów. — Gałąź w ogniu płonęła dla zmarłego ojca, płonęła dla zmarłego przyjaciela. Nie chciałem, ale wiedziałem, jak bliskie jest, by mogła płonąć i dla niej. — I nie powinnaś być z ich powodu, co raczej dla niesionych daleko głosów. Powiedz mi jednak, czy gdy Londyn będzie płonął...? — Wiem, że zrozumiesz, moja droga. — To spłoniesz dla niego, czy z nim? — Jak ważna jest dla ciebie ta rola? Dlaczego ją nosisz? Spętałaś się kajdanami namiestniczki, ale czy czułaś się gotowa do tej roli? Czy ktokolwiek, do cholery, zapytał się o to, czy ją chcesz? Wiedziałem, że to mogło być na drugim planie; trwa wojna, którą w zawieszeniu doświadczyłem silniej, niż kiedykolwiek, ale wiedziałem też, że w tym wszystkim jest ona.
Nie pytałem o Londyn, pytałem o nią.



prawda jest jak dobre wino
często znajduje się je w najciemniejszym kącie piwnicy. co jakiś czas trzeba je odwrócić. a także delikatnie odkurzyć, zanim wyjmie się je na światło dzienne i spożytkuje.
Maerin Scorsone
Maerin Scorsone
Zawód : znawca prawa magicznego, zastępca kierownika służb administracyjnych Wizengamotu
Wiek : 52 lata
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
kłamałem więcej
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
OPCM : 15 +3
UROKI : 8
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 7 +2
ZWINNOŚĆ : 2
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej

Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t11770-maerin-scorsone https://www.morsmordre.net/t11896-gufo https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11898-skrytka-bankowa-nr-2553#367831 https://www.morsmordre.net/t11897-maerin-scorsone
Re: Ruiny [odnośnik]12.10.23 2:03
The member 'Maerin Scorsone' has done the following action : Rzut kością


'k100' : 1
Morsmordre
Morsmordre
Zawód : Mistrz gry
Wiek :
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
O Fortuna
velut Luna
statu variabilis,
semper crescis
aut decrescis...
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 9 Tumblr_lqqkf2okw61qionlvo3_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny [odnośnik]12.10.23 18:36
Zasilony kolejną drewnianą ofiarą ogień zaskwierczał leniwie, jęzory ognia podskoczyły gwałtownie ku górze i zaraz opadły, rozścieliły się w kamiennym okręgu wyznaczającym jego granicę, dając złudne wrażenie normalności. Zalążek rozmowy prowadzonej przez Maerina i Deirdre miał szansę wybrzmieć, unieść się na fali wieczornego wiatru pachnącego popiołem.
Kto… tu jest… ― Z wnętrza drewnianej hałdy odezwał się jakiś głos; słaby, wyraźnie smutny i dziecięcy. ― Tato?... ― Głos pytał dalej, a dym unoszący się znad stosu zaczął formować się w koślawy, szary obłok, który po chwili przyjął postać chłopca. Na oko mógł mieć siedem, może osiem lat. Jego ubranie było poszarpane i podarte, choć kiedyś nosiłoby znamiona dostatku i czystości, a rysy twarzy wydawać się mogły dziwnie znajome. Bezpośrednie pokrewieństwo było jednak niemożliwe.
Tato! ― krzyknął do Maerina i podpłynął bliżej, wyciągając ręce w stronę czarodzieja. Oczy malca wyrażały najgorszy lęk i chęć schowania się w ojcowskich ramionach, odzyskania spokoju i poczucia bezpieczeństwa, którym zachwiała rozdzierająca kraj wojna. ― Oni tu idą! Idą po mnie!
Upłynęła ledwie chwila, moment, mgnienie oka, a nastrój ducha nagle uległ zmianie. Bladobłękitne zwęziły się, twarz wykrzywił grymas zaskoczenia maskujący strach. Duch gwałtownie zatrzymał się w powietrzu, spojrzał na Maerina z dumą pierworodnego czarodzieja pierwszej klasy.
Nie jesteś moim tatą! ― krzyknął chłopiec, tupiąc nogą w powietrze. ― Nie jesteś nim! ― Małe rączki zwinęły się w piąstki, duch uciekł znów nad płonący stos. Własnymi krzykami nakręcał się coraz bardziej i bardziej, a wybuchowy temperament w niczym nie pomagał.
Rejwach ducha ściągnął uwagę kręcących się w okolicy czarodziei; ktoś z nich krzyknął w eter, wzywając krążącego w pobliżu funkcjonariusza magicznej policji, a to tylko dolało oliwy do ognia, rozjuszyło ducha jeszcze mocniej. Chłopiec zaczął krzyczeć i w szaleńczym tempie okrążać płonący stos, jego sylwetka rozlała się w srebrną smugę, ogień przybrał na sile, czerwone jęzory strzelały na boki stwarzając realne niebezpieczeństwo.
Tato! Tato! Aaaaaa! ― krzyki przeszły w jazgot, zalążek histerii; stojąca nieopodal czarownica zemdlała od hałasu, ktoś inny odskoczył na bok, cudem unikając podpalenia.
Maerin, na co dzień umiejętnie manipulujący tak słowem, jak i nastrojem rozmówcy, tym razem mógł przekonać się o tym, że słowa, które mają władzę nad żywymi, nijak mają się do umarłych. Dręczony osobistym koszmarem chłopiec wpadł w histerię, jazgot ewoluował w przeciągłe i przeraźliwe wycie. Srebrna smuga wystrzeliła w stronę Scorsone z niewiarygodną prędkością, przeszywając go na wylot i pozostawiając po sobie uczucie przeraźliwego zimna, które wsiąknęło w mięśnie, przylgnęło do kości i rozlało się lodem w żyłach.
Świst zaklęcia przeciął nagle powietrze, jazgot ducha urwał się wpół tonu. Zdyszany funkcjonariusz opuścił różdżkę; jego czar trafił chłopca celnie, odsyłając tam, skąd przyszedł. Wzburzony ogień uspokoił się, płomienie znów trzaskały cicho i przyjemnie, powoli trawiąc ułożone w stos gałęzie, a całun ciemnej nocy zdawał się na powrót nienaruszony.

Maerin, do końca trwania Festiwalu będzie Ci towarzyszyć nienaturalny chłód ogarniający całe ciało, którego nie przegna żaden znany Ci sposób. Jeśli Twój stan zostanie skonsultowany z uzdrowicielem ― nie stwierdzi on żadnych nieprawidłowości. Do następnego zachodu słońca towarzyszyć Ci będzie również dziwne wrażenie, że ktoś szlocha za Twoimi plecami i siorbie, kiedy jednak postanowisz to sprawdzić ― nie spostrzeżesz nic nadzwyczajnego.

Mistrz gry nie kontynuuje rozgrywki.
Adriana Tonks
Mistrz gry
Mistrz gry
Zawód : -
Wiek : -
Czystość krwi : n/d
Stan cywilny : n/d
Do you wanna live forever?
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Ruiny - Page 9 Tumblr_mduhgdOokb1r1qjlao4_500
Konta specjalne
Konta specjalne
http://morsmordre.forumpolish.com/ http://morsmordre.forumpolish.com/t475-sowa-mistrza-gry#1224 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 http://morsmordre.forumpolish.com/ https://www.morsmordre.net/t2762-skrytki-bankowe-czym-sa#44729 http://morsmordre.forumpolish.com/f124-woreczki-z-wsiakiewki
Re: Ruiny [odnośnik]17.10.23 15:56
Nie drgnęła, słysząc głos z przeszłości, materializujący się tuż za jej plecami, chociaż czuła, że jej ciało miało na to wielką ochotę. Poruszyć się, by strząsnąć z ramion ciężar historii, rozładować spinające mięśnie napięcie, obudzić się z niemiłego wrażenia, że gęsty mrok otaczający wzgórze zaraz wciągnie ją za sobą z powrotem do czasów sprzed. Do miesięcy i lat, które spędziła kuląc się pod butem arystokraty, który zniszczył jej życie - i do tygodni, gdy o to życie zaciekle walczyła, zamiast barw wojennych przywdziewając na twarz krwistoczerwoną szminkę, pasującą do kurwy a nie do polityczki. Przywykła już do odblasków historii, powidoków traumy, na kilka sekund wytrącających ją z równowagi, odzyskiwała ją wręcz niemal niezauważalnie. Bez słowa dalej wpatrując się w płomienie, świadoma, kto stanął u jej boku. Wystarczyłby sam zapach, by go rozpoznała - ostry, pieprzny, nikt tak nie pachniał; pamiętała, że wyczuwała jego pojawienie się na piętrze już w chwili, w której opuszczał złotą windę prowadzącą z Atrium. Wtedy nie miała jeszcze aż tak wyczulonego węchu, ten rozwinął się dopiero w Wenus - może więc nie chodziło o aromat perfum a o aurę Scorsone, szacunek, jakim cieszył się wśród pracowników, siłę i spokój, jaki wokół siebie roztaczał. Był jednym z jej autorytetów, dopóki nie zniknęła. I dopóki on nie uwierzył Blackowi. Tak naprawdę nie wiedziała, czy tak było, zepchnęła tamten czas z klifu prosto w odmęty niepamięci, nie chciała wracać do przeszłości. Zwłaszcza, że jedyne co zapamiętała, to jego spojrzenie wtedy, gdy zobaczył ją inną, pod innym imieniem, w innym uniformie, tak samo jak zawsze - najlepszą.
Historia płatała figle, teraz było ponownie; znów zmiana imienia i kostiumu, pozycji i renomy, wyczuwała jednak, że Maerin potrafi zajrzeć głębiej. Przez płomienie - i przez jej wystudiowaną obojętność, podkreśloną tylko brakiem odpowiedzi na powitanie i szybką reakcją na - słuszne - przewidywania dawnego przełożonego.
- Skąd wiesz? - spytała prowokująco przeciągając głoski. - Może dojrzałam i zrobiłam się sentymentalna. Czyż wrażliwość nie przychodzi z wiekiem? - kontynuowała takim samym tonem, melodyjnym i cichym, niesłyszalnym dla postronnych. Twarz pozostała niewzruszona, poważna, zamyślona; oczywiście, że miał rację, utrzymywała fasadę wzruszenia, choć i pod nią tliła się mieszanina żalu i zagubienia. Nie chciała, by to dostrzegł, dlatego subtelnie atakowała. Czy niewzruszony Scorsone zrobił się miękki wraz z upływającym czasem? Możliwe. - Czyż to nie jedno i to samo? Płonąć z kimś i dla kogoś. Daleko mi jednak do wiedźmy, która chętnie weźmie czynny udział w sati - ironizowała, bo nie spodobało się jej to pytanie, dotknęło zbyt blisko newralgicznego skupiska bólu. A choć dziwiły ją zwyczaje hinduskich magów, to była świadoma, że sama wkroczyłaby na zbudowany z cierni stos. Chciała powiedzieć coś jeszcze, lecz podsycony nową porcją chrustu ogień rozbłysnął żywszym ogniem, a tuż nad płomieniami zmaterializował się duch - brzydki, plugawy, mugolski śmieć w mundurze; wspomnienie wywołujące pogardę i irytację. Mericourt zmarszczyła brwi, tylko w ten sposób okazując niezadowolenie z zachowania zjawy, wykrzykującej inkwektywy w kierunku czarodziejów. To nie powinno się wydarzyć, nie tutaj - ale magiczna policja zareagowała w porę. Spokój nie trwał jednak długo - rzucone przez Maerina gałęzie wywołały z ognia coś gorszego nawet od wulgarnego mugola. Dziecko. Chłopca, płaczącego tak rozpaczliwie, że Deirdre niemal się wzruszyła. Niemal; malec wyglądał nieco podobnie do dzieci z piwnic Gwiezdnego Proroka, rozpaczliwie wołał ojca tak samo jak one - i tak samo nie odnalazł ratunku ani wsparcia. Mericourt przyglądała się całej sytuacji bez mrugnięcia, wiedząc, że wiele oczu skupionych jest teraz właśnie na nich; na przyczynie tego całego histerycznego chaosu. Uspokojenie malca nie było jej rolą, posmutniała jednak widocznie, bo tak wypadało; była namiestniczką Londynu, opiekunką jego mieszkańców, a także - matką. I te maski musiala przybrać, zamiast zupełnie zignorować wybuch szlochu. - Co za biedny, zagubiony malec, ofiara okrutnych działań terrorystów - wychrypiała na poczet odegrania roli współczującej wiedźmy, jej lecz słowa nie miały już znaczenia. Płacz przemienił się w jazgot, a duch oszalał. Nie było to miłe widowisko; nie miało w sobie niczego z fascynującej rzezi czy krwawej ofiary, budziło w Deirdre jedynie irytację i wstręt; z ulgą przyjęła działania magicznej policji, lecz jej uwagi nie umknęły ostatnie sekundy istnienia zjawy - uderzającej Maerina prosto w serce. Gdy zapadła błoga cisza a ognisko uspokoiło się, Mericourt spojrzała w bok, po raz pierwszy spoglądając dawnemu przyjacielowi w twarz. Niewiele się zmienił. Żuchwa gładka jak tafla szkła, ciemne, przenikliwe spojrzenie orzechowych oczu, ostre rysy, srebrzysty koniec blizny ledwie widoczny znad kołnierza szaty. - Masz podejście do dzieci. Doczekałeś się syna? - spytała wprost, niedelikatnie, temat poruszył się sam wraz z pojawieniem się w ogniu małego chłopca. Wiedziała, że miał córki, ale wiele mogło się na przestrzeni tych kilku lat zmienić; ciągle próbowała wybić go z rytmu, sprawić, by na niewzruszonej twarzy wykwitły jakieś emocje - najlepszą obroną był atak, choć przecież Maerin nie zrobił nic, by zepchnąć ją do defensywy. Przynajmniej świadomie, bo samo skonfrontowanie się z duchem przeszłości sprawiało, że Deirdre stawała się czujna; czujna i drapieżna, choć na razie w leniwy, subtelny sposób.


there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down

OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
we still got the taste dancing on our tongues
Śmierciożercy
Śmierciożercy
https://www.morsmordre.net/t1037-deirdre-tsagairt https://www.morsmordre.net/t1043-moira#6174 https://www.morsmordre.net/t12147-deirdre-mericourt https://www.morsmordre.net/f217-kent-wyspa-sheppey-biala-willa https://www.morsmordre.net/t4825-skrytka-bankowa-nr-301#103486 https://www.morsmordre.net/t1190-deirdre-tsagairt
Re: Ruiny [odnośnik]19.10.23 17:05
10.08

Just a couple victims of this brutal reprise
Am I strong enough to let things just die?

W którymś momencie jej ciągła obecność na festiwalu lata musiała stać się wyłącznie potrzebą współuczestnictwa w wydarzeniach, które można było uznać za ważne. Brakowało jej tego w kwietniu i później, z pominięciem wesela Sallowów, na wszystkich innych imprezach, na które jej nie zapraszano - nie miała pełnej świadomości ile ich było, ale odrzucenie towarzyszyło jej ustawicznie przez ostatnie miesiące, więc równie dobrze mogła założyć, że sporo. Właściwie nie robiło jej to różnicy. Tak sobie to tłumaczyła. Kiedy jednak nie miała pod ręką ani Marii ani żadnego innego przypadkowego człowieka, którego jakimś sposobem zdołała wyłuskać z tłumu, kręciła się po festiwalu zupełnie sama. Nie szukała niczego konkretnego, nie brała udziału w tańcach ani zabawach - to nie było w jej stylu, nie było takie nigdy, nawet jeśli jakiś czas sądziła, że jest w stanie udawać. Zapędziła się więc w cienie, z których niegdyś wypełzła i spędzała czas na tym co - jako uzdrowicielowi - wychodziło jej najlepiej. Po prostu obserwowała. Wystąpienia, koncerty, międzyludzkie interakcje, kłótnie i miłostki. Była tą mglistą, zbyt wysoką kobietą, która trzymała się drzew i o której w masie własnych spraw łatwo było zapomnieć. Jeśli ktoś próbował zaczepiać ją z oczywistymi zapędami flirtu, bardzo szybko się go pozbywała. Miała wystarczający wyrzut do siebie za pierwszą noc festiwalu i własną... rozwiązłość.
Nawet nie wiedziała jak tamten facet miał na imię, ale w perspektywie nie miało to zapewne żadnego znaczenia.
Mniej więcej w drugiej połowie festiwalu pojawiła się na nim jak zawsze późnym popołudniem, kiedy słońce nie nachylało się jeszcze nad horyzontem, ale niebo miało znacznie przyjemniejsze barwy. Z długim, prostym warkoczem, w lnianej, białej sukience nie odstawała znacznie od panien i dziewic, gdyby nie odpychające spojrzenie i ciemny, granatowy szal, który narzucała na ramiona. Częściowo okrywał zielony odłamek, który nosiła na szyi zawsze, gdziekolwiek się udawała.
Dziś zawędrowała na niewysoki szczyt, w poszukiwaniu przerwy od gwaru i krzyków w dolinie. Tam gdzie wspominano zmarłych zwykle było ciszej, właśnie ta cisza skorelowana ze śmiercią była dla niej najbardziej komfortowa. Znalazła pustą ławkę, na której mogłaby później usiąść, więc zostawiła na niej szal, dając sobie kilka chwil na kontemplowanie ogniska. Długo wpatrywała się w płomienie zanim wrzuciła w nie ułamaną gałązkę. Nie była pewna o kim powinna myśleć. Nikogo nie było jej szkoda. Alphard? Theodore? Zaginiona Sigrun? Wszyscy byli tylko rozmazanymi twarzami, bez znaczenia, bez żadnej nad nią władzy. Zamiast tego mimowolnie przywoływała twarze ludzi, których sama zabijała. Te nieskończone pary oczu pamiętała lepiej.
Wzdrygnęła się, gdy poczuła fantomowy chłód na plecach. Odwracając się, smagnęła warkoczem czuwającego obok czarodzieja, ale poza rzuconym bez namysłu przepraszam nie miała nic do powiedzenia. Zagapiła się, bo postać starszego mężczyzny, eteryczna i słabo widoczna wśród cieni, ją zmroziła. Zmroziły ją jego stare szaty kojarzące się z odległymi czasami, jego niewielki uśmiech i słowa.
Przywołały go jej wspomnienia?
- Zostaw mnie... - wyrzuciła na wydechu, bo nie przekonywały ją pozorna życzliwość i oferta mądrości. Nie była człowiekiem, któremu mogłyby przydać się jego rady. Nie chciała pouczeń, nie chciała, by wśród innych duchów padło coś czego nie byłaby w stanie wytłumaczyć przypadkowym świadkom. - Niczego od ciebie nie chcę. Idź precz. - Zacisnęła kurczowo palce na miękkim materiale swojej szaty i podciągnęła go, by oddalić się tak szybko jak to możliwe.
Do swojej małej ławki na uboczu, na której zostawiła szal. Był jej potrzebny, bo całe ramiona miała teraz obsypane gęsią skórką.
Jej własność tkwiła nadal tam, gdzie ją zostawiła, przerzucona przez oparcie ławki, ale sama ławka okazała się nie być pusta. Przygryzła język zanim zdążyłaby palnąć, że sobie ją zajęła. To byłoby dziecinne. Zamiast tego wymusiła na zmęczonej twarzy uprzejmy uśmiech, bo kobieta, którą zastała, była nieprzeciętnej urody i wszystko w jej pozie i szczegółach ubioru sugerowało, że jest kimś ważnym.
- Proszę mi wybaczyć, zostawiłam tu swój szal. Już go zabieram - powiedziała cicho.
Miała niejasne wrażenie, że kojarzy ją z rytuału. Odczuwała też niejasny cień irytacji, ale nie potrafiła powiązać go z żadnym konkretnym wydarzeniem; wszystko co działo się pierwszego dnia festiwalu zdawało się teraz mgliste.

rzut, o nic nie pytam, więc nie mam też błogosławieństwa

Zlamiłam, tu idziemy


you cannot burn away what has always been
aflame
Elvira Multon
Elvira Multon
Zawód : Uzdrowicielka, koronerka, fascynatka anatomii
Wiek : 29 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
Once you cross the line,
will you be satisfied?
OPCM : 9 +1
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 28 +2
TRANSMUTACJA : 15 +6
CZARNA MAGIA : 17
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 6
Genetyka : Czarownica
unsteady
Rycerze Walpurgii
Rycerze Walpurgii
https://www.morsmordre.net/t6546-elvira-multon https://www.morsmordre.net/t6581-kim https://www.morsmordre.net/t12162-elvira-multon#374517 https://www.morsmordre.net/f416-worcestershire-evesham-dom-nad-rzeka-avon https://www.morsmordre.net/t6632-skrytka-bankowa-nr-1656 https://www.morsmordre.net/t6583-elvira-multon
Re: Ruiny [odnośnik]22.10.23 22:53
3 sierpnia 1958
Słońce chyliło się ku horyzontowi, zabierając ze sobą ciepło, pozwalając mrokowi otulić świat i wszystkich celebrujących. To był moment, w którym świat cichł, wiele stworzeń oddawało się w objęcia snu, odpoczynku, ale nic nie zamierało. Widziała to dobitnie, słyszała również; głosy, jedne radosne, inne zmęczone, odbijały się w jej głowie echem, gdy odganiała dłonią irytujące owady, krążące nad głowami czarodziejów. Wiele z nich budziło się dopiero do życia, a ona, niezależnie od ukłucia irytacji, gdy po raz kolejny komar zabrzęczał nad jej uchem, nigdy nie czuła się tak blisko ich nieznaczącego istnienia. Była niczym ćma zwabiona światłem ogniska, gdy stawiała powoli kroki ku ogniowi.
Wyraźnie rozluźniła się, gdy poczuła na bladej twarzy muśnięcie ciepła. Puściła krawędzie swojej czarnej szaty, dłonie wyciągając ku ognisku, pozwalając zmarzniętym palcom rozgrzać się. Starała ignorować się spojrzenia rzucane przez otaczające ją osoby, uniesione czy zmarszczone brwi; bo to przecież nie jej wina. Nie wybrała sobie własnej choroby.
Nie wiedziała ile czasu spędziła wpatrując się w tańczące płomienie. Minutę, pięć, dziesięć; stała tak długo, aż ciepło nie rozlało się na dobre po jej ciele. Dopiero wtedy ruszyła się wolno, by zaraz pochwycić gałązkę. Opuszkami palców przejechała po jej chropowatej powierzchni, niebieskie spojrzenie wciąż skoncentrowane na ogniu. Gardło lady Rowle zacisnęło się nagle, gdy jej myśli zaczęły krążyć wokół zmarłych. Skłamałaby, gdyby powiedziała, że obchodził ją los tych, którzy stracili swoje życia w trakcie wojny... ale każdy, nawet ona, miał w swoim życiu tych, których śmierć postanowiła przedwcześnie zabrać w swoje objęcia.
Odetchnęła głęboko, wyzbywając się nagłego zahamowania i żalu. Postąpiła o krok do przodu, dorzuciła swoją gałązkę, a ogień ją zajął. Minęła chwila, dwie, nim przy ognisku nagle pojawiła się blada postać. Widok długiego warkocza sprawił, że dłoń szlachcianki momentalnie pomknęła ku jej własnemu, łapiąc go lekko, gdy zmarszczyła brwi. Nie miała pojęcia, jak powinna zareagować. Jej spojrzenie pomknęło w dół, kiedy dziewczę rozchyliło swoją suknię. Lacerta wstrzymała oddech.
Czy widzieliście gdzieś tego, komu oddałam serce?
Rozchyliła wargi. Zapewne wypadałoby coś odpowiedzieć, ale zorientowała się, że ilekroć próbowała uformować w swojej głowie odpowiedź, ta zaraz umykała jej. Miłość. Tak właśnie się kończy, chciałaby rzec, ale nie powinna tak otwarcie atakować ducha zmarłej. Nie powinna potępiać jej wyborów życiowych, chociaż jej spojrzenie mówiło samo za siebie. Wreszcie - westchnęła lekko, spojrzenie spuszczając z dziury w klatce piersiowej młodej dziewczyny na ziemię, a dłonie szlachcianki powędrowały, by na nowo objąć jej ramiona.
Nie widziałam — szepnęła wreszcie, choć miała wrażenie, że trzask płomieni zagłuszył jej słowa, a te rozpłynęły się między nią, a zmarłą, nie docierając do tej drugiej. Może to i lepiej. Cofnęła się o krok, pozwalając chłodnemu powietrzu na nowo otulić jej ciało.

| tutaj rzut
Lacerta Rowle
Lacerta Rowle
Zawód : medium
Wiek : 20
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
the midnight darkness in her eyes
a thousand voices shattered through the night
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarownica

Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11920-lacerta-myla-rowle https://www.morsmordre.net/t11930-belladonna#368663 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/ https://www.morsmordre.net/t11931-skrytka-bankowa-nr-2589#368674 https://www.morsmordre.net/t11951-lacerta-rowle
Re: Ruiny [odnośnik]30.10.23 22:27
| dla Lacerty

Nogi same go niosły ku ogniskom mniej obleganym, gdzie o konwersację nie będzie trudno, jeśli spróbuje się tchnąć nową nadzieję w nostalgiczne wejrzenie. Brón Trogain było świętem radości i zadumy, celebracją życia, na którego krańcu zawsze znajdzie się śmierć. Żaden rozejm nie mógł całkowicie przegnać pamięci o konsekwencjach wojennej zawieruchy, ta odebrała wiele żyć, również tych godnych dalszego trwania. Pomiędzy ludźmi bawiącymi się dynamicznie były też sylwetki bardziej statyczne, stawały się wyrazistsze, gdy pozostawały w zasięgu światła dawanego przez płomienie. Wieczór przemieniał się w noc, zmierzch leniwie ustępował miejsca ciemności. Czasem w takich chwilach nawet najbardziej towarzyskie dusze skłaniały się ku refleksjom, a lord Bustrode miał ostatnio o czym myśleć. Obawiał się, że jeszcze śni resztkami snu, dlatego podążył wytoczonym traktem ku ruinom, poprzez cudzą tęsknotę za zmarłymi chcąc odzyskać trzeźwość umysłu. Musiał znaleźć się z dala od wina, muzyki, tańca, gromkich śmiechów, gibkich akrobatów, gadatliwych kupców, tworzących malarzy.
Po drodze poczuł na sobie kilka spojrzeń, na które odpowiedział zgrabnym uśmiechem, lecz ani jedno nie skłoniło go do przerwania wędrówki. Uznawał się za personę powszechnie lubianą, ponieważ dawał się lubić innym. Kluczem sukcesu były jego starania, nie zaszedłby daleko, gdyby nie tylko nie wykorzystywał szans do interakcji, co sam ich nie tworzył. Fundamenty złożonej sztuki zaskarbiania sobie cudzej przychylności stanowiły szlifowane przez lata subtelne gesty, miękkie słowa i twarde maski formowane z masy uprzejmych uśmiechów i uniesionych w przejawie wyrazu ciekawości brwi. Posiadał cechy, które były pożądane na eleganckich salonach, zgrabnie odpowiadał oczekiwaniom publiki, czerpiąc z tego znacznie więcej niż satysfakcję. Niekiedy mimowolnie stawał się powiernikiem drobnych sekretów, z których tworzył mnogie kolekcje mogące zrujnować żywoty jednostek czy zburzyć spokój całych rodzin.
Lubował się w analizowaniu innych, kiedy porządkował ludzkie istnienia przez pryzmat ich temperamentu, łatwo orientował się w tym jak należy postępować z poszczególnymi osobami. Czasem zdarzały się trudne przypadki, niektórzy jednak z natury stronili od towarzystwa, rzadziej z wyboru, lecz stojąca w zasięgu jego wzroku lady Rowle w swojej zachowawczości łączyła te dwie pobudki. Blada i obleczona w czerń, lecz to poważną miną odganiała od siebie wszystkich potencjalnych rozmówców. Lacerta nie była dziecięciem intrygujących półcieni a córą mroku i ta niewdzięczna rola przypadła jej już z racji urodzenia. Wywodziła się z rodu co sam izolował się od reszty świata w imię zachowania bezpieczeństwa i czystości krwi. Nie znał jej aż tak dobrze, miał ledwie okazję uczęszczać z nią do szkoły w podobnym czasie, jednak to wystarczało, aby wyrobić sobie zdanie. Rzecz jasna nigdy nie okazał jej żadnej niechęci, ona z kolei podchodziła do niego sceptycznie, od kiedy na swoim piątym roku zbyt żartobliwie wypowiedział się na temat wróżbiarstwa. Potem jeszcze zganiła go publicznie, gdy pozwolił sobie na zbyt szeroką nadinterpretację znaczenia linii dłoni u jednej ze szkolnych koleżanek, jakby wcale nie dostrzegła, że kryje się za tym chęć wywołania u dziewczęcia rumieńców.
To nie z nią szukałby wspólnego tematu do rozmowy, gdyby nie stanęła przed nią blada zjawa dziewczęcia. Zaintrygowało go jak Lacerta cofnęła się o krok. Dlaczego? Z powodu odsłoniętej dziury w piersi? Trzema płynnymi krokami zmniejszył dystans.
Również nie widziałem – rzucił spokojnie zza pleców szlachcianki w stronę ducha, tym razem nie pozwalając sobie na żaden uśmiech, aby nie ściągnąć na siebie przypadkiem gniewu zmarłej. Ta spojrzała na niego, potem na osobę, która przywołała ją całkowitym przypadkiem, a potem rozpłynęła się w powietrzu, może na własną rękę chcąc odszukać ukochanego.
Wydawało mu się tylko, czy Lacerta zrobiła się bledsza na twarzy? Może to jeden z płomieni zamigotał zdradliwie, mimo to postanowił nie zostawiać jej samej. Nie wiedział z jakiego powodu pochwycił jedną z przygotowanych wiązek chrustu, nie czuł potrzeby aby skontaktować się z kimkolwiek z zaświatów, ale może będzie z niej pożytek. Ostrożnie wyciągnął gałązkę w stronę szlachcianki.
Chcesz spróbować jeszcze raz?
Przypuszczał za kim mogła tęsknić, o śmierci pierworodnego syna zawsze jest głośno, nie inaczej było w przypadku straty jakiej zaznał lord Cedric Rowle.
Sophos Bulstrode
Sophos Bulstrode
Zawód : asystent zarządcy kasyna Elizjum
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
we all wear masks
and the time comes when we cannot remove them without
removing some of our own skin
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
life is the most exciting bet
Nieaktywni
Nieaktywni
https://www.morsmordre.net/t11929-sophos-bulstrode https://www.morsmordre.net/t11944-pygmalion#369278 https://www.morsmordre.net/t12082-kronika-towarzyska#372204 https://www.morsmordre.net/f377-hertfordshire-gerrards-cross-bulstrode-park https://www.morsmordre.net/t11945-skrytka-bankowa-nr-2592#369279 https://www.morsmordre.net/t11942-s-bulstrode#369247

Strona 9 z 11 Previous  1, 2, 3 ... 8, 9, 10, 11  Next

Ruiny
Szybka odpowiedź
Uprawnienia

Nie możesz odpowiadać w tematach