Ruiny
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Zakonników i +10 dla Gwardzistów.
Korzenie Brón Trogain sięgają legend o celtyckim bogu Lugh, który wyprawił pierwsze uroczystości związane z Festiwalem Lata (wyścigi i gry połączone z zawieszeniem broni) na cześć pamięci swojej przybranej matki, bogini ziemi, Tailtiu. Zgodnie z tradycją, na festiwalu od wieków wspomina się zmarłych i pali ogniska na ich cześć. Na wzgórzu, z którego widać całą panoramę Londynu, w pobliżu ruin, rozpalono wielkie ognisko na cześć czarodziejów poległych na wojnie. Każdy może dorzucić do ognia gałązkę by wspomnieć bliskich sobie zmarłych lub oddać hołd anonimowym bohaterom.
Obok ogniska przygotowane są wiązki chrustu, który można dorzucić do ognia. Jeśli zdecydujesz się cisnąć w płomienie gałąź, pomyśl o zmarłych i rzuć kostką k100:
1: wymagana interwencja Mistrza Gry
2-10: nic się nie dzieje, a płomienie zdają się przygasać - czyżbyś niedostatecznie skupił/a się na zmarłych?
11-20: słyszysz ciche łkanie, a nad płomieniami materializuje się duch małego, zaledwie trzyletniego dziecka. W odpowiedzi na próbę rozmowy jedynie szlocha, ale możesz spróbować je uspokoić - wtedy wzbije się w powietrze i rozpłynie w chmurze dymu.
21-30: płomienie buchają mocniej i nagle unosi się nad nimi duch mężczyzny w mugolskim mundurze, który zaczyna wyzywać magów od odmieńców. Pobliscy czarodzieje w popłochu odsuwają się od ogniska, spanikowani, a na miejsce przybiega policjant z pobliskiego patrolu. Odgania ducha zaklęciem, a potem pyta podejrzliwie, czy ktoś ze zgromadzonych znał tego rebelianta. Masz szansę się oddalić, zanim ktoś z tłumu wskaże na ciebie. Jeśli jesteś Rycerzem Walpurgii lub należysz do arystokracji, nikt nie oskarży Cię o znajomość z duchem - ale samemu możesz spróbować obarczyć podejrzeniami kogokolwiek ze zgromadzonych.
31-40: przy ognisku materializuje się duch młodej dziewczyny o długim warkoczu. -Czy widzieliście gdzieś tego, komu oddałam serce? - pyta, rozchylając sukienkę. W miejscu jej serca widać jedynie pustą dziurę, przez którą prześwituje krajobraz Londynu.
41-50: płomienie zdają się przygasać, ale nagle wśród nich pojawia się duch starego czarodzieja o długiej, srebrnej brodzie i surowym spojrzeniu. -Nie odejdę stąd, dopóki nie powiesz mi czy wygraliśmy! Co dzieje się na froncie? - zwraca się wprost do Ciebie, z naciskiem.
51-60: za ogniskiem materializuje się postać kobiety o smutnych oczach i lekko zaokrąglonym brzuchu. W miejscu prawej dłoni ma jedynie kikut. -Pomszczono już nas? - pyta łagodnym, smutnym tonem.
61-70: płomienie buchają jaśniej, a wśród nich unosi się duch młodego, zaledwie osiemnastoletniego chłopaka w mundurze szeregowców Ministerstwa Magii. Uśmiecha się wesoło, rozgląda z podziwem po jarmarku. -To dla nas? Zostałem bohaterem? Jeśli pracujesz w Ministerstwie Magii w Londynie, masz szansę kojarzyć tego chłopaka z widzenia - był entuzjastycznym rekrutem i zawsze uprzejmie witał się ze wszystkimi w windzie.
71-80: między płomieniami materializuje się blada, ledwo wyraźna zjawa - rozpoznajesz w duchu kogoś bliskiego, kogoś, za kim tęsknisz. Spoglądasz w twarz bliskiej osoby przez sekundę - wydaje się spokojna, pogodzona z losem. Masz szansę powiedzieć jej lub jemu kilka słów pożegnania, po których kiwnie lekko głowę by rozpłynąć się w powietrzu.
81-90: robi się zimniej i nagle obok materializuje się duch średniowiecznego rycerza w lśniącej zbroi. Zdejmuje hełm, odrzuca do tyłu, błyszczą jasne loki. -Co tu się dzieje? Kto wezwał Gilderoya Białego? - przygląda ci się uważnie. Jeśli jesteś kobietą - nachalnie oferuje ci pomoc i towarzystwo, a jeśli mężczyzną - próbuje cię wyzwać na pojedynek. Możesz porozmawiać z Gilderoyem i przekonać go do zostawienia cię w spokoju albo w inny sposób odwrócić jego uwagę - albo pomachać do najbliższego magicznego policjanta, który od razu odgoni natrętnego ducha.
91-99: za twoimi plecami materializuje się duch druida w długiej, białej szacie. Starzec uśmiecha się łagodnie, a potem kłania lekko, z wdzięcznością. -Przybyłem dzięki twoim wspomnieniom. Zawsze służę radą tym, którzy pamiętają o poległych czarodziejach. - jeśli zdecydujesz się spytać czarodzieja o radę, usłyszysz złote myśli, których nie będziesz potrafił zinterpretować, ale które tchną w Ciebie dziwne przekonanie, że wszystko się ułoży. Do końca trwania festiwalu (13 sierpnia) nie będą Cię dotyczyć efekty krytycznych porażek.
100: wymagana interwencja mistrza gry
[bylobrzydkobedzieladnie]
- Już nie postrzegasz mnie jako jednej z nich, prawda? - raczej stwierdziła niż zapytała, dzieliło ich kilka dekad, przywykła więc do roli dziewczęcia, a nie kobiety, lecz stała obok niego już w tym drugim wydaniu. Wyciosanym z marmuru okrucieństwem dłuta, dzierżonego przez pewnego nestora. O tym jednak Scorsone nie wiedział - i dobrze. Czy obnażenie tajemnic zmieniłoby charakter jego spojrzenia? Czy ujrzałaby w jego oczach pogardę, żal lub litość? Większe niż wtedy, kiedy minął ją, obnażoną, umalowaną i dziką, pomiędzy zasłonami Wenus? Wolała prezentować się tak, jak chciała i jak czyniła to oficjalnie. Namiestniczka, Śmierciożerczyni, utalentowana wiedźma i wymagająca matka. Pomnik wykuty pięknem propagandy, utkany z kłamstw tak dopracowanych, że momentami sama zapominała o brudnej przeszłości. - Czy ja wiem, wydają się dość beztroscy. Dopiero ukończyli szkoły, wrócili z edukacyjnych czy politycznych podróży - nie obracała się w gronie najmłodszych reprezentantów szlachty czy dobrych rodzin, miała zbyt wiele na głowie, choć dzieliło ich przecież zaledwie kilka lat. Widziała w nich duży potencjał, owszem, ale nie dostrzegała wojennej traumy - wydawali się oddzieleni od niej pieniędzmi, pochodzeniem i koneksjami. - A może po prostu każdy w czasie festiwalu miłości zachowuje się beztrosko, o to właściwie chodzi w celeberacji Brón Tragain - westchnęła, nie chcąc wyjść na zgorzkniałą seniorkę; cieszyła ją radość gości, sama też korzystała z uroków londyńskiego lasu, zalewając bolesną ranę falą przyjemnych bodźców. - A ty, dobrze się bawisz? - zerknęła na niego z ukosa, wydawał się zamyślony, bo i okoliczności sprzyjały refleksji; ruiny górujące nad wzgórzem różniły się atmosferą od głośnych jarmarków, przytulnych namiotów czy rozświetlonych polan, wypełnionych muzyką, tańcem i ucztowaniem. - Co u nich? Zostałeś już dziadkiem? - pytała miękko, szczerze ciekawa, córki Maerina weszły już w dorosłość. Czy czuł się bez nich samotny? Czy oddał je już pod opiekę innym mężczyznom? Zaplotła dłonie na piersi, powracając wzrokiem do ogniska, jeszcze większego niż przed momentem. Coraz więcej ludzi gromadziło się wokół płomieni, dorzucając gałązki i własne intencje - powoli zapominano o indydencie z duchem chłopca.
- Mam taką nadzieję, chociaż przydałyby mi się jakieś rady - odparła na jego gratulacje, przez moment wahając się, czy wspomnieć o śmierci Bastiena, wspaniałego męża, który pozostawił ją na tym świecie samą. Informacje o życiu prywatnym madame Mericourt prześlizgiwały się do wiedzy ogólnej, propaganda musiała działać, większość społeczeństwa wiedziała o jej statusie wdowy. Scorsone z pewnoscią też, zawsze był dobrze poinformowany. Nie kontynuowała jednak tematu, nie wspominała ze łzami w oczach swego ukochanego, nie wtłaczała na siłę kolejnej porcji kłamstw, tym razem do uszu dawnego mentora, jasno jednak dając do zrozumienia, że chętnie usłyszałaby od niego, jak być dobrym rodzicem. Przewodnikiem. Nie tylko dla własnego potomstwa, ale i dla sprawy, idei tak ważnej, że wiele osób gotowych było oddać za nią własne życie.
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
— Trwa rozłam, moja droga. Nawet dzieci winny dorosnąć. — Bolesna prawda, uniwersalna wprost, bo choć na ramionach takich osób, jak my, było stanowienie o tym świecie i kreowanie go łagodnym i pieczołowicie chroniącym podziałów, to słuszny cel wymagał ofiar. Nie brałem pod uwagę praw naszych czasów, w których kobiety winny w ogóle dorastać szybciej — było to wiadome, niczym nastający po nocy dzień, jak tęcza po letniej mżawce. Świat wykreowany był zgodnie z naturalnymi rolami, nie powinniśmy się z nimi kłócić, a akty desperacji wskazywały jedynie na słabość — doszedłem do tych wniosków po wielu latach, wszakże młodość cechowała się swoistym buntem. Nigdy nie widziałem go w Deirdre, poza jedną wizją, która niechlubnie trwała pod powiekami. Wydawała się poukładana, dojrzalsza niż inne kobiety, w białym światopoglądzie próbowałem odnaleźć tego podłoże w orientalnym pochodzeniu, ale na próżno było to odnaleźć, gdy łączyło ją z protoplastą ledwie kilka cech w pięknej, skrytej naturalnym mrokiem twarzy.
Była zagadką, tym większą, im silniejsze kroki stawiała na scenę świata i im bardziej starała się go mieć u czubków nóg. Jesteś pewna, Dei, że to ty sprawujesz kontrolę?
— Wojna odebrała im to, co mieliśmy my. Pewność przyszłości, wizję dalszych planów. Co głupsi tego nie widzą, stanowią beztroską masę, ale też głupi giną pierwsi, Deirdre. — Mięso
— Ale i mi festiwal dał odrobinę spokoju. Zdołałem odpocząć, nabrać już sił. Festiwal to wylęgarnia hołoty, kusi do drobnych przewinień niż wzmożonej agresji. — Jej pytanie, choć grzecznościowe, wzbudziło we mnie odrobinę ciepłych emocji, które rozlały się niczym podgrzane za młodu mleko. Temat córek nie był zaś drażliwy, choć pytanie spotęgowało zadumę na mojej twarzy. Wydałem je dobrze, bardzo dobrze. Merja pokochała męża, Sohvi wydawała się swojemu oddana. Zarówno Zabini, jak i Blythe, stanowili piękny pokaz mężczyzn z dobrymi wartościami, godnych noszenia współimiennych pierścieni z moimi córkami. Czysta krew dałaby gwarant pochodzenia moim wnukom, te jednak nigdy nie ujrzały światła dziennego. Nie ubolewałem, choć z tyłu głowy myślałem o ponownym wydaniu za mąż mojej słodkiej Sohvi... Merja urwałaby mi za to głowę, tkwiąc w widocznej żałobie po ukochanym. Chciałem mówić, że to nic nie świadczy, ale byłbym już skrajnym hipokrytą, bacząc na ślepe zauroczenie w ich rudowłosej matce.
— Niestety, obie pochowały mężów w słusznej sprawie — bezdzietnie — odpowiedziałem na początku, a podłączając się do jej kolejnego pytania, wyraz twarzy złagodniał, nabierając na usta delikatny, ledwie widoczny uśmiech. — Nie powiem ci wiele, bo nadal nieustępliwą rolę w kreowaniu dzieci piastują matki, nie ojcowie. Ale mogę cię zapewnić, że dobry przykład, nie sowita kara, stanowią lepszy stelaż wychowania. Pokaż im swoją siłę i swoją drogę, nieważne, jaką by ona była, aby nie popełniły twoich błędów, ale dostąpiły twoich osiągnięć. — Karałem, także cieleśnie, ale nie to uczyniło moje córki mądrymi kobietami. Chciały być wolne i silne jak matka; ale też szanowane i mądre jak ja, jak ojciec. Gdy przed laty kryłem wściekłość w zaciśniętych dłoniach, teraz na bunt spoglądałem pobłażliwie — miał swoją rolę w wykreowaniu ich talentów; w tym, że nie zwątpiły w siebie ani razu, podążając kreowaną przeze mnie ścieżką. Ufały mi, a w zaufaniu, nie potrzebowały stawiać niegodnych kobietom rogów.
I tylko Merlin, czy inny stwórca, byłyby w stanie mnie sądzić.
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal
- Też nie mieliśmy przyszłości, Maerinie. To znaczy - ja jej pewności nie miałam - zauważyła bez złośliwości, dzieliły ich dwie dekady, ale co ważniejsze: płeć. Nigdy nie poznała dogłębnie sekretów życia Scorsone, nie ulegało jednak wątpliwości, że jego droga na szczyt była o wiele łatwiejsza. Oczekiwania wobec mężczyzn były łatwe, rozpościerano przed nimi czerwony dywan w niemal każdej karierze - a taki materiał ułatwiał wspinaczkę po nawet wymagającym gruncie. - A może - robię się jednak zbyt zgryźliwa. Pokładam wielkie nadzieje w młodej szlachcie i innych czystokrwistych czarodziejach. I wierzę, że będą pielęgnować słuszne tradycje, nie dając się rozkojarzyć szkodliwym wpływom - bo faktycznie młodzi ginęli pierwsi; najpierw metaforycznie, jak ci, którzy wierzyli w bajeczki opowiadane przez szlamolubów i terrorystów. W londyńskich lasach Waltham nie było jednak takiego rodzaju ofiar - a przynajmniej tak naiwnie sądziła - Brón Trogain przyzywał tylko rozsądnych czarodziejów. I niegrzeczne duchy, z tymi jednak już sobie poradzono.
- Powinnam się obrazić. Uważasz, że mój festiwal odwiedza hołota? - zmrużyła oczy, nieco rozbawiona, tylko pozornie arogancka. To nie był jej festiwal, choć rozpościerała nad nim swój protektorat; była tylko ładną twarzą politycznie powiązana z rosnącą wagą stolicy. Mimo tego odbierała opinie na temat święta miłości osobiście, tak dumna z pochwał, jakby sama przygotywała każdy stragan na jarmarku, planowała ze szczegółami każdą atrakcję i upolowała magicznego reema własnymi, gołymi rękami. Cieszyła ją ta chwila beztroski, piękny fragment wycięty z okrutnego obrazu wojny. Z półmroku tła wyłoniły się inne, nieprzyjemne informacje. Zmrużyła brwi, słysząc o losach Sohvi i Merjii. Wdowy, w tak młodym wieku - naprawdę przykro było jej to słyszeć, kobiety pozbawione mężów, do tego bezdzietne: musiały mieć naprawdę ciężko.
- To niezwykle smutne wieści - skinęła krótko głową, z szacunkiem i współczuciem, bez mrugnięcia przyglądając się ciemniejącemu spojrzeniu Maerina. - Czy mężów odebrała im wojna? - o to musiała zapytać, jeśli tak, ich sytuacja nieco się zmieniała, bycie wdową bohatera wojennego dawało więcej społecznych przywilejów. Sama żałowała, że Bastien nie umarł na froncie - czas jednak nie sprzyjał budowaniu podobnych pomników, musiała więc obejść się mniej zyskownym wdowieństwem. Przycichającym już, co nieco ją frustrowało; tarcza żałoby skutecznie chroniła ją przed wścibstwem, krytyką i podejrzliwością, lecz odkąd zdjęła czarny welon na nowo znalazła się na świeczniku. Oceniana jako namiestniczka, czarownica, ale także jako matka.
Rady Maerina przyjęła z uwagą prymuski; na kilka chwil znów stała się swoją młodszą wersją, chłonącą każdą uwagę starszego polityka, gotowa wcielić złote sugestie w życie. W tym przypadku było podobnie, chociaż nie mogła obnażyć całej swej drogi przed dziećmi; chciała uchronić je przed prawdą i zamierzała to zrobić. Dorastanie w kłamstwie było lepsze od brudnej, skomplikowanej i skazującej bękarty na pogardę szczerości.
- Nie będzie to łatwe bez wspierającego autorytetu ojca, ale nie takim wyzwaniom podołałam - odparła po chwili głębszego zastanowienia, z lekkim westchnieniem, grając też przed Maerinem. Minęło wiele lat, ufała mu dalej, lecz o tej konkretnej tajemnicy nie mógł wiedzieć nikt. Pozwoliła sobie na kilka sekund milczącej zadumy, znów wpatrzona w ogień. Poruszyli wiele trudnych tematów, a i tak ledwie musnęli powierzchnię ich znajomości, zależności i relacji: być może uciekała przed jej pogłębieniem. - Mam nadzieję, że reszta wieczoru upłynie ci na przyjemniejszych konwersacjach. Korzystaj z piękna festiwalu, Maerinie, czerp z niego pełnymi garściami. Kto wie, kiedy nadarzy się kolejna ku temu okazja - zwróciła się w końcu do bruneta, przelotnie kładąc mu dłoń na ramieniu, krótko, przyjacielsko, wspierająco. Musiał wyczuć jej wahanie. - Obowiązki wzywają - wyjaśniła w ramach pożegnania, zamierzała uczulić pilnujących porządku strażników oraz dopilnować, by nieopodal wzgórza wezwano spirytystę, mogącego porozumieć się z duchami. Nie chciała dopuścić do ponownej niesubordynacji bezcielesnych i narazić innych czarodziejów na kontakt z buntowniczymi poltergeistami.
| Dei zt
seven deadly sins
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
Zabini był w błędzie - to nie pieniądze tworzyły z niej tego, kim była. Szczęśliwie dla nich oboje swoje myśli, pozostawił jedynie dla siebie. Sądzić, że odpowiednia suma galeonów w banku może sprawić, że staną sie sobie równi była niemal zabawna - choć równie irytująca. Nigdy nie rozchodziło się przecież o pieniądze - te, ich rody zdobywały pomnażając swój majątek, dbając o jego rozwój, zwyczajnie dobrze nim gospodarując - do tego nie była potrzebna krew i to nie ich dobra czyniły z nich tych, którymi byli. Oczywiście, że wraz z biegiem czasu i trwaniem historii rodów zyskiwali w tych względach, zbierali klejnoty, które stawały się dobrem rodziny, jednak to nie na nich winien się skupić a na tym, co szło niezależnie od wielkości skrytek w banku. Nie winiła ludzi, za błędną koncepcję pojmowania świata, ale nie zamierzała na nią przystawać. Dlaczego Zabini próbował ją ośmieszyć? Też nie potrafiła jednoznacznie stwierdzić, ale jego próba była zbyt marna, by istotnie móc coś zdziałać w tym względzie. Nie od dziś musiała sobie radzić z ludźmi pełnymi zazdrości, czy mężczyznami, którzy chcieli udowodnić jej, że wiedzą lepiej. Potrafiła sobie z nimi poradzić - jednymi i drugimi. Przeważnie, czasem znajdował się ktoś kto potrafił ją zaskoczyć, a może zwyczajnie znaleźć argumenty które pozwalały oddać się dyskusji - tych była nauczona w nie lubiła wchodzić, zanurzać się, sprawdzać.
Zawód w spojrzeniu Zabiniego nic jej nie robił. Nie zależało jej na jego opinii, był nieznajomym, który na chwilę stanął obok i próbował ją sprowokować. Gdyby wypowiedział swoje myśli głośno - może pochyliłaby się nad tym, by wyprowadzić go z błędnego przeświadczenia że uważa się za lepszą, przez większą sumę zgromadzoną w skarbcu. Uważała się za taką, ale powody tego, były inne. Nie musiała jednak starać się o dobre wrażenie przed kimś, kto nie obdarował jej własną kulturą. To - wbrew podejrzeniem Vergila, nie pieniądze dodawały jej animuszu. Jej pewność rodziła się z dumnej historii rodu i tego kim była. Śmiałość z dobrze określonych planów i rzetelność wypadających faktów. Odwaga z wiary w siebie i własne umiejętności - które rozwinęła i na które ciężko pracowała udawadniając własną wartość. Powierzchowna ocena obcego człowieka nie była w stanie nią zachwiać.
- Szkoda, istotnie. - zgodziła się, choć nie miała pojęcia czego mężczyzna żałuje. Ona za chwilę o nim zapomni. O tym jak arogancko się zachował i o absurdalnych słowach, które wygłaszał. Złapała jego tęczówki na chwilę, mimo wszystko - nadal - uprzejmie skinając powoli głową w odpowiedzi na jego pożegnanie. Nie popsuł jej humoru - o ten przecież, od jakiegoś czasu niezawodnie dbał jej mąż mający zaraz pojawić się obok.
| zt
I'll show you my shadows if you show yours
Let's get it right dear, give a good fight dear
We'll keep it all up behind
closed doors
You will crumble for me
like a Rome.
— Absolutnie. — Odparłem, choć jej słowa w pełni wybrzmiewały kpiną. Była bystra, niezmiennie, to tylko sprawiało, że tym mocniej mierzwiło mnie poczucie niesprawiedliwości, gdy godnością kobiecą sponiewierał los. Za każdym kobiecym upadkiem stali nieudolni mężczyźni, wszakże to na naszych barkach spoczywał ich los. Shieńbienie kobiety było najgorszą ujmą na honorze, ale nie leżało w tym tylko powzięcie jej ciała, ale również nieudolność w ochronieniu go. Gorzka konkluzja trwała gdzieś z tyłu głowy, nie nawykłem jej roztrząsać; nie, gdy widziałem ją teraz, tutaj, w pełnej krasie.
Była potężną kobietą, słabi mężczyźni mogli i winni się jej bać, silni mężczyźni mogli widzieć w niej sojuszniczkę, ale i ich nie dałoby się chronić przed tym, co tkwiło w ostrym niczym miecz umyśle. Kobiecość potrafiła być obosieczną bronią, Deirdre wydawała się nie mieć nic do stracenia, a jednocześnie do stracenia miała wiele, gdy na szali zwycięstwa pozostawała wiedza o tym, że była matką i wdową. Jak godzina wychowywanie dzieci i pełnienie funkcji? Czy była złą matką? Czy moja żona była złą, gdy spoglądała na nasze dziewczęta z dozą niezadowolenia, bowiem ich obecność odbierała jej wolność? Nie uważałem Loraine za niegodną matkę, raczej upatrywałem w niej stłamszenie, któremu próbowałem ująć, ale nie było mi to dane. Wojna przewartościowała wszystko, bycie jej czołowym elementem musiało przewartościować tym więcej, im więcej żyć niosło się na swoich barkach. Dei, mimo tak młodego wieku, wspinała się po kościach, docierała szczytu, dobierała do wygranej. Nie rokowałem, nie oceniałem dobrze ani źle. Świadom byłem jednak, że w jej wieku — nieopierzonym jeszcze, gdy świat wydawał się u moich stóp, a ja czułem, że mogę nim władać — nie ważne, jaką władzę trzymałbym w dłoniach, żadna nie była wystarczająco mała, by nie przytłoczyć i nie uczynić z mózgu sieczki. Czekało ją jeszcze sto lat życia, minimum, ale gdzieś podświadomie czułem, że dobiera się do niej ciężar przebytych lat.
Czy sam nie dotarłem do takiego momentu? Czy sam nie poczułem, iż jest to koniec, kiedy wojna odbierała nam kolejne lata i choć zwieńczyłem poczucie zwycięstwa przynależnością do sojuszników Czarnego Pana, to nie czułem zwycięstwa namacalnie, wprost logicznie? Swojego rodzaju enigma czaiła się w niej, a w kobiecych rysach upatrywałem coś ponad piękno, bowiem nawet w słowach pożegnania skryła to, co zawsze w niej ceniłem. Nie wydałem z siebie słów, jedynie skinięciem głowy żegnając Namiestniczkę Londynu, której rola tym kontrowersyjniejsza była, że poza odebrania ziem Crouchom i Blackom, nadano tak istotną rolę kobiecie. Ciężko było mi oceniać tę opinię przez pryzmat rozmów ze znamienitymi Crouchami, jeszcze ciężej, że w Deirdre nie widziałem kobiety tak silnej, jak była i jak chciała być; gdzieś w lekkim napięciu mięśni skryła się potrzeba ochrony.
Nie powinienem jej chronić, nie ja.
zt Maerin i Dei.
niż kiedykolwiek chciałbym przyznać
a w moich żyłach płynęła krew
zimniejsza niż stal