Pub pod Roztańczonym Czartem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W Pubie pod Roztańczonym Czartem zabawa trwa bez końca. Z wiekowym budynkiem wiąże się stara legenda, jakoby tutaj, gdy jeszcze czarodziejów nie wiązał Kodeks Tajności, na długo przed prześladowaniami, mugole pertraktowali z samymi demonami, tylko czekającymi na chwilę słabości, by zawrzeć pakt. Wtedy, pomimo dobrej zabawy zmuszeni byli do szczególnej ostrożności. Oczywiście, nawet w magicznym świecie ciężko uświadczyć wysłanników piekieł, jednak niemagiczni właśnie w taki sposób odbierali zakapturzone postacie czarodziejów, wiedźm, przemytników, cichych zabójców na zlecenie, mogących rozwiązać niejeden problem, oczywiście za drobną opłatą w postaci sakiewki srebra. Od tego czasu wszystko uległo drastycznej zmianie, magia została zapomniana, a wnętrze wielokrotnie zmieniało swój charakter.
Wnętrze pubu jest nie tylko zadbane, ale i eleganckie - wzdłuż baru ustawiono kilkanaście krzeseł z wygiętymi oparciami i bordowymi obiciami, lekko przetartymi od częstego używania. Reszta pomieszczenia sprawia wrażenie ciasnego, jakby zagraconego przez gęsto ustawione kanapy, stoły. Toczą się tutaj humorystyczne, choć często ironiczne pojedynki na słowa przy akompaniamencie muzyki na żywo, czy to na pianinie, czy na klawiszach i gitarze. Na lekko podwyższonej scenie odbywają się także wieczorki poetyckie, innym razem ktoś zaśpiewa, ktoś odstawi kabaret. To wszystko czyni lokal miłym i przystępnym miejscem do nawiązywania bliższych znajomości. Najchętniej przyjmowani są tutaj klienci o poczuciu humoru i z dystansem do samych siebie. Jeśli jednak potrzebuje się prywatnego, pewnego miejsca, można wynająć lożę na balkonie, oddzielaną od reszty świata ciężkimi, nieprzepuszczającymi dźwięku kotarami.[bylobrzydkobedzieladnie]
Pub pod Roztańczonym Czartem
„Między niebem i piekłem. Pośród słynnych bezdroży.
Co je lotem starannie mija duch boży.
Stoi karczma stara w której widma opojów
Święcą triumfy szałów swych pijackich znojów.”
Co je lotem starannie mija duch boży.
Stoi karczma stara w której widma opojów
Święcą triumfy szałów swych pijackich znojów.”
W Pubie pod Roztańczonym Czartem zabawa trwa bez końca. Z wiekowym budynkiem wiąże się stara legenda, jakoby tutaj, gdy jeszcze czarodziejów nie wiązał Kodeks Tajności, na długo przed prześladowaniami, mugole pertraktowali z samymi demonami, tylko czekającymi na chwilę słabości, by zawrzeć pakt. Wtedy, pomimo dobrej zabawy zmuszeni byli do szczególnej ostrożności. Oczywiście, nawet w magicznym świecie ciężko uświadczyć wysłanników piekieł, jednak niemagiczni właśnie w taki sposób odbierali zakapturzone postacie czarodziejów, wiedźm, przemytników, cichych zabójców na zlecenie, mogących rozwiązać niejeden problem, oczywiście za drobną opłatą w postaci sakiewki srebra. Od tego czasu wszystko uległo drastycznej zmianie, magia została zapomniana, a wnętrze wielokrotnie zmieniało swój charakter.
Wnętrze pubu jest nie tylko zadbane, ale i eleganckie - wzdłuż baru ustawiono kilkanaście krzeseł z wygiętymi oparciami i bordowymi obiciami, lekko przetartymi od częstego używania. Reszta pomieszczenia sprawia wrażenie ciasnego, jakby zagraconego przez gęsto ustawione kanapy, stoły. Toczą się tutaj humorystyczne, choć często ironiczne pojedynki na słowa przy akompaniamencie muzyki na żywo, czy to na pianinie, czy na klawiszach i gitarze. Na lekko podwyższonej scenie odbywają się także wieczorki poetyckie, innym razem ktoś zaśpiewa, ktoś odstawi kabaret. To wszystko czyni lokal miłym i przystępnym miejscem do nawiązywania bliższych znajomości. Najchętniej przyjmowani są tutaj klienci o poczuciu humoru i z dystansem do samych siebie. Jeśli jednak potrzebuje się prywatnego, pewnego miejsca, można wynająć lożę na balkonie, oddzielaną od reszty świata ciężkimi, nieprzepuszczającymi dźwięku kotarami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:17, w całości zmieniany 1 raz
Nie pamiętał, żeby dzisiaj pił. Jutro miał dyżur. Alkoholem zapijał złe myśli, pomagał sobie zasnąć, żeby wycieńczony wrócić i legnąć na łóżko bez żadnych refleksji, padając z sił. Z rana najpewniej i tak musiałby czarami zmniejszyć opuchliznę, cofnąć, na ile to będzie możliwe, fizyczne zranienia. Teraz jednak liczyło się dla niego tylko to, czy uda mu się zasnąć znieczulonym. Może wyglądał na schlanego, ale był – jeszcze – zbyt trzeźwy. Całkiem zresztą jak na siebie spokojny. Może dlatego, że miał do czynienia z kobietą. Wpatrywał się w Minnie z dołu bez cienia zrozumienia dla jej gestów. Dlaczego litowała się nad losem raz w życiu widzianego człowieka, a chociaż tego nie rozumiał, sam czuł pewną więź do tej bandy idiotów, którzy któregoś dnia postanowili złamać dekret, spotkać się pod Karczmą u Bobby’ego i wystrychnąć milicję na zające – czy coś mniej więcej w ten deseń. Cassian miał pewne problemy z przypomnieniem sobie chronologii i puenty tamtejszych wydarzeń.
Rozkojarzony nie zwrócił uwagi, kiedy dziewczę zgarnęło jego dłoń. Nie zauważył nawet, że palce mu drżały, dopóki nie zaobserwował różnicy między jej bezpiecznym uściskiem, a swoim bardzo wątpliwym. Cofnął dłoń do siebie i zmrużyłby wściekle brwi, złły tak samo na siebie, jak i na nią, gdyby każdy najmniejszy ruch w okolicach oczu nie rwał go bólem.
— Zostaw — bąknął. Był przecież uzdrowicielem. Potrafił się sobą zająć lepiej niż spotkana na ulicy kobieta. Nawet tak zdolna czarownica, jak Minerwa, która wykazała się nie małymi umiejętnościami w walce z funkcjonariuszami prawa w dniu, w którym się poznali.
— Słuchaj, króliczku… — zaczął tonem pełnym dezaprobaty. Ten przydomek jakoś jej pasował, zwłaszcza przypominając sobie okoliczności, w których po raz pierwszy Cassian zwrócił na nią uwagę. W dalszej części wypowiedzi jednak zawiesił ton. Chciał powiedzieć coś niemiłego, ale patrząc w te duże, łagodnie zielone tęczówki oczu, nie potrafił się zdobyć na kpinę, czy agresywne wstawki, więc w końcu desperacko tylko huknął — Nie.
Przyłożył drugą dłoń do twarzy, zasłaniając sobie oczy, trochę zmęczony, a trochę z rozmysłem odcinając się od tego szczerego, dziewczęcego, czystego spojrzenia, przewiercającego się przez jego strute, sponiewierane ciało. W jednym miała rację. Nie mógł tu zostać. Nie kiedy znajdowała się zaraz obok niego. Gówno widział, ale potrafił sobie wyobrazić, ze w promieniu kilkudziesięciu metrów od nich, przynajmniej kilku ciemnych typów wyobrażało sobie już zbyt wiele na temat pewnej bardzo niewinnej, uroczej blondynki, która zatrzymała się zbyt długo przed Rozhulanym Czartem. Cassian, chociaż wcześniej nie miał na to siły, teraz zmusił się do podniesienia się do pionu, przynajmniej umownego, bo zgarbiony opierał się ramieniem o ścianę. Jakaś siła ściągała go w dół i ku jego nieszczęściu była chyba silniejsza niż jego własna.
— No i co teraz?
Kiedy już się tak dźwignął w górę, to chciało mu się wymiotować, więc lepiej było coś wymyślić szybciej. Miał dziwne wrażenie, że jej przyjdzie to sprawniej niż jemu.
Rozkojarzony nie zwrócił uwagi, kiedy dziewczę zgarnęło jego dłoń. Nie zauważył nawet, że palce mu drżały, dopóki nie zaobserwował różnicy między jej bezpiecznym uściskiem, a swoim bardzo wątpliwym. Cofnął dłoń do siebie i zmrużyłby wściekle brwi, złły tak samo na siebie, jak i na nią, gdyby każdy najmniejszy ruch w okolicach oczu nie rwał go bólem.
— Zostaw — bąknął. Był przecież uzdrowicielem. Potrafił się sobą zająć lepiej niż spotkana na ulicy kobieta. Nawet tak zdolna czarownica, jak Minerwa, która wykazała się nie małymi umiejętnościami w walce z funkcjonariuszami prawa w dniu, w którym się poznali.
— Słuchaj, króliczku… — zaczął tonem pełnym dezaprobaty. Ten przydomek jakoś jej pasował, zwłaszcza przypominając sobie okoliczności, w których po raz pierwszy Cassian zwrócił na nią uwagę. W dalszej części wypowiedzi jednak zawiesił ton. Chciał powiedzieć coś niemiłego, ale patrząc w te duże, łagodnie zielone tęczówki oczu, nie potrafił się zdobyć na kpinę, czy agresywne wstawki, więc w końcu desperacko tylko huknął — Nie.
Przyłożył drugą dłoń do twarzy, zasłaniając sobie oczy, trochę zmęczony, a trochę z rozmysłem odcinając się od tego szczerego, dziewczęcego, czystego spojrzenia, przewiercającego się przez jego strute, sponiewierane ciało. W jednym miała rację. Nie mógł tu zostać. Nie kiedy znajdowała się zaraz obok niego. Gówno widział, ale potrafił sobie wyobrazić, ze w promieniu kilkudziesięciu metrów od nich, przynajmniej kilku ciemnych typów wyobrażało sobie już zbyt wiele na temat pewnej bardzo niewinnej, uroczej blondynki, która zatrzymała się zbyt długo przed Rozhulanym Czartem. Cassian, chociaż wcześniej nie miał na to siły, teraz zmusił się do podniesienia się do pionu, przynajmniej umownego, bo zgarbiony opierał się ramieniem o ścianę. Jakaś siła ściągała go w dół i ku jego nieszczęściu była chyba silniejsza niż jego własna.
— No i co teraz?
Kiedy już się tak dźwignął w górę, to chciało mu się wymiotować, więc lepiej było coś wymyślić szybciej. Miał dziwne wrażenie, że jej przyjdzie to sprawniej niż jemu.
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zmarszczyła lekko brwi, kiedy Cassian cofnął rękę. Był uparty, potwornie uparty, ale nie aż tak uparty jak jej kilkunastoletni brat, żeby sobie z nim nie poradziła. Wiedziała, że nie mogła zostawić go tutaj samego - nie tylko dlatego, że jej serce podpowiadało, że Morrison potrzebuje tej pomocy. Niekoniecznie medycznej, tego dać mu nie potrafiła - choć nie wiedziała również tego, że Cassian sam potrafił jej udzielić - ale zwykłego ciepła. Widziała go po raz drugi w życiu, po raz drugi, przynajmniej tak się jej zdawało, w podobnym stanie. Coś było tutaj nie tak. Nawet bez tego uczucia Minerwa nie potrafiłaby zostawić go tutaj bluzgającego na przechodniów, jakkolwiek waleczny by nie był, prostej biologii nie przeskoczy. Nie był w stanie wdać się teraz w kolejną bójkę.
- Mam odejść? - zapytała, usiłując spojrzeć wprost w jego oczy. Jak się jej zdawało, ostrzegawczo, choć niezależnie od jego odpowiedzi nie miała zamiaru tego robić. Drgnęła, kiedy nazwał ją króliczkiem, mając nadzieję, że rumieniec, jakim spąsowiał jej policzek, nie był równie mocno widoczny, jak mocno czuła jego ciepło, zdecydowanie nie była przyzwyczajona do tego, by mężczyźni nazywali ją w podobny sposób. Przewróciła tylko oczyma, wyczuwając również jego dezaprobatę, dopiero teraz, będąc bliżej, zauważając, że nie czuła od niego alkoholu. Świetnie, był tylko pobity! Minerwa odcięła się od myśli, że Cassian sam prowokował kłopoty, głęboko wierząc, że każde zachowanie człowieka miało swoje przyczyny. Wcale nie zajmowała sobie również głowy tym, że w tym miejscu, pod szemranym pubem, właściwie to ona była bardziej narażona na nieprzyjemności; Cassian był postawnym, silnym i twardym mężczyzną, sprawiał wrażenie takiego, który przeszedł naprawdę wiele - i drugie tyle mógł jeszcze znieść, jak skała. Minnie była przy nim porcelanową lalką, którą można było zniszczyć jednym pchnięciem, chociaż bardzo starała się, żeby było inaczej. Nie, najważniejsze to nie zostawiać go tutaj samego. Bo samotność niszczyła nawet prastare skały - co właściwie już było widoczne.
- Teraz dasz mi zetrzeć krew - zadecydowała stanowczo, choć wcale stanowczo się nie czuła. Nie miała pojęcia, dlaczego ufała Cassianowi - czy nie za sprawą tamtego wieczoru? Mistycznej Nocy Fawkesa i przepowiedni, którą usłyszała we śnie, choć... choć przecież całe życie starała się kierować zdrowym rozsądkiem. A zdrowy rozsądek podpowiadał, że porządni czarodzieje nie wdają się w uliczne bójki. Chwyciła raz jeszcze jego dłoń, korzystając z jego mniej wyraźniejszego grymasu po tym, kiedy podniósł się na nogi i przetarła jego krew w białą chustkę. - Nie możesz wejść w takim stanie do środka, a właśnie to zrobimy w drugiej kolejności - kontynuowała, unosząc lekko dłoń, by czystym jeszcze materiałem zetrzeć błoto z jego twarzy. - Wydaje mi się, że widzę przez okno kominek - Nawet nie przyszło jej do głowy, że Cassian może wiedzieć, czy w środku jest podłączony do sieci Fiuu kominek. Podniosła położoną wcześniej teczkę, chusteczkę chowając do torebki, później spierze tę krew.
- Gotowy? - zapytała, zadzierając głowę, by spojrzeć na jego twarz. - Ja... spróbuj się na mnie wesprzeć - Nie zwlekając ani chwili, żeby przypadkiem nie zorientował się, co robi, wyciągnęła dłoń do jego ramienia, chcąc w jakikolwiek sposób pomóc mu się odciążyć. Wyglądać mogło to komicznie - Cassian był od niej wyższy i o wiele lepiej zbudowany.
- Mam odejść? - zapytała, usiłując spojrzeć wprost w jego oczy. Jak się jej zdawało, ostrzegawczo, choć niezależnie od jego odpowiedzi nie miała zamiaru tego robić. Drgnęła, kiedy nazwał ją króliczkiem, mając nadzieję, że rumieniec, jakim spąsowiał jej policzek, nie był równie mocno widoczny, jak mocno czuła jego ciepło, zdecydowanie nie była przyzwyczajona do tego, by mężczyźni nazywali ją w podobny sposób. Przewróciła tylko oczyma, wyczuwając również jego dezaprobatę, dopiero teraz, będąc bliżej, zauważając, że nie czuła od niego alkoholu. Świetnie, był tylko pobity! Minerwa odcięła się od myśli, że Cassian sam prowokował kłopoty, głęboko wierząc, że każde zachowanie człowieka miało swoje przyczyny. Wcale nie zajmowała sobie również głowy tym, że w tym miejscu, pod szemranym pubem, właściwie to ona była bardziej narażona na nieprzyjemności; Cassian był postawnym, silnym i twardym mężczyzną, sprawiał wrażenie takiego, który przeszedł naprawdę wiele - i drugie tyle mógł jeszcze znieść, jak skała. Minnie była przy nim porcelanową lalką, którą można było zniszczyć jednym pchnięciem, chociaż bardzo starała się, żeby było inaczej. Nie, najważniejsze to nie zostawiać go tutaj samego. Bo samotność niszczyła nawet prastare skały - co właściwie już było widoczne.
- Teraz dasz mi zetrzeć krew - zadecydowała stanowczo, choć wcale stanowczo się nie czuła. Nie miała pojęcia, dlaczego ufała Cassianowi - czy nie za sprawą tamtego wieczoru? Mistycznej Nocy Fawkesa i przepowiedni, którą usłyszała we śnie, choć... choć przecież całe życie starała się kierować zdrowym rozsądkiem. A zdrowy rozsądek podpowiadał, że porządni czarodzieje nie wdają się w uliczne bójki. Chwyciła raz jeszcze jego dłoń, korzystając z jego mniej wyraźniejszego grymasu po tym, kiedy podniósł się na nogi i przetarła jego krew w białą chustkę. - Nie możesz wejść w takim stanie do środka, a właśnie to zrobimy w drugiej kolejności - kontynuowała, unosząc lekko dłoń, by czystym jeszcze materiałem zetrzeć błoto z jego twarzy. - Wydaje mi się, że widzę przez okno kominek - Nawet nie przyszło jej do głowy, że Cassian może wiedzieć, czy w środku jest podłączony do sieci Fiuu kominek. Podniosła położoną wcześniej teczkę, chusteczkę chowając do torebki, później spierze tę krew.
- Gotowy? - zapytała, zadzierając głowę, by spojrzeć na jego twarz. - Ja... spróbuj się na mnie wesprzeć - Nie zwlekając ani chwili, żeby przypadkiem nie zorientował się, co robi, wyciągnęła dłoń do jego ramienia, chcąc w jakikolwiek sposób pomóc mu się odciążyć. Wyglądać mogło to komicznie - Cassian był od niej wyższy i o wiele lepiej zbudowany.
Kto pierwszy został królem? A kto chciał zostać bogiem? Kto pierwszy był człowiekiem? Kto będzie nim
ostatni?
ostatni?
Cassian był zacięty w swojej upartości, owszem. Miał do czynienia z wieloma ludźmi. Jednak ze wszystkich, z jakiegoś powodu to tej młodej, jeszcze nieskażonej życiem dziewczynie nie potrafił spojrzeć w oczy. Wpatrywał się za jej ramię, tylko udając, że wzrokiem sięga jej twarzy. Oczywiście, że miała odejść! To było takie proste, a jednak okazało się ciężkie w wymówieniu. Oberwał w szczękę nie raz, to na pewno dlatego. Ostentacyjnie przejechał po niej jedną z dłoni, masując brodę krótko, przecierając chwilę potem kciukiem napuchniętą wargę i dopiero jak splunął resztkami krwi na bok, poderwał głowę wyżej, ale jeszcze nie tak wysoko, żeby skrzyżować z nią bezpośrednio wzrok. Patrzył na jej rumiane policzki i usta, wyginające się zachęcająco z każdym jej słowem, ale kiedy objął jej sylwetkę wzrokiem, przypomniał sobie, że dla niego powinna być jeszcze dzieckiem. Oparł się dłonią pewniej o ścianę obok nich, chwiejąc się tylko chwilę, zanim spiął mięśnie, stając prosto, przez co nawet jeśli się garbił, nie wyglądał już aż tak bardzo żałośnie, póki nie spojrzało się na jego twarz.
— Boże, zmiłuj się — bąknął pod nosem, niezadowolony z tego, że ta mała istotka robiła z nim, co chciała. Wsparł się o ścianę jednak ramieniem. Tylko jedną dłoń miał wolną. Nią sięgnął po krzyżyk na szyi i uniósł go do ust, odprawiając chorą, pełna desperacji modlitwę. Nawet ona nie odgoniła nieczystych myśli jakie zaszły jego umysł wraz ze stykiem jej delikatnych dłoni z jego skórą. Apogeum nastało w momencie, w którym jej palce znalazły się blisko jego policzka. Jego uwolniona dopiero co dłoń, sama, poza jego kontrolą uniosła się w gorę. Kciukiem przejechał lekko po jej licu, chwytając jej podbródek w dłoni. Wpatrywał się teraz w jej tęczówki, które w skupieniu wypatrywały plam z błota na jego twarzy.
— Nie mam na to najmniejszej ochoty, króliczku — zdobył się na śmiałe zaprzeczenie, cofając w końcu ze zdecydowaniem rękę, oparł się plecami o ścianę, na lekko zgiętych nogach i patrzył na Minerwę trochę zrezygnowany, a trochę zmęczony.
— Ale jeśli już się na to uprzesz, lepiej, żebyś wiedziała, że większość osób w tym barze może nie być tak bardzo entuzjastyczna co do użyczenia nam tego kominka.
Z trudem odepchnął się łokciem od muru i chwycił dziewczę za dłoń. Nie podobały mu się spojrzenia, jakie mężczyźni z przed baru posyłali w ich kierunku. Tylko dlatego przyciągnął Minnie do swojej piersi, drugą rękę kładąc na jej plecach, przyciskając ją chwilę do siebie, zanim puścił już teraz jej rękę i nieporadnie sięgnął po różdżkę. Zakleszczał ją w tym uścisku nie bez powodu. W końcu niechętnie szepnął kilka inkantacji nad uchem dziewczyny, nakierowując różdżkę w swoją stronę. Convalesco na start, rzucone bardzo mechanicznie, możliwe, że nawet niewerbalnie, licząc na szybsze wyzdrowienie. Episkey na złagodzenie obrażeń, ze szczególnym uwzględnieniem napuchniętego oka. Recivium, Renervate na oczyszczenie i regenerację ran, aż w końcu na sam koniec, które to zaklęcie w tym stanie wywołało lekką migrenę, Iuventio. Chociaż kosztowało go to bol głowy i chwilowe zrezygnowanie z rzucania zaklęć, dopóki nie powrócą mu siły, dał sobie czas na ogarnięcie się. Zaklęcie na kwadrans powinno mu przywrócić siły witalne, ale wnioskując po tym, jak wątpliwie działały czary rzucone w tym stanie, możliwie, że miał do wykorzystania jakieś niespełna dziesięć minut zanim znów poczuje zmęczenie. Postanowił je jak najlepiej wykorzystać. Już nieco mniej opuchnięty, nienawistnym wzrokiem potraktował kilku knypków po przeciwległej stronie ulicy. Oznaczał teren, a na nim przynależność Minnie do niego, chociaż oczywiście, nie należała do niego, ale nikt inny nie musiał o tym wiedzieć.
— Chodź. Znam lepsze miejsce gdzie możemy iść. Niedaleko stąd.
Ruszył szybkim krokiem, póki zaklęcie jeszcze działało. Zabrał od Minnie jej teczkę i chwilę trzymał ją za dłoń, upewniając się, ze dziewczyna dotrzymuje mu kroku. Dopiero wtedy uwolnił jej smukłe palce. Zaklęcie odpuszczało znacznie szybciej niż się spodziewał, dlatego zwolnił kroku, krzywiąc się wyraźnie, przykładając ramię do żeber.
— Idź przodem. 13/5 — zakomunikował stając pod bramą swojej kamienicy i wręczył dziewczynie kluczyki. Trzeba było jeszcze pokonac te kurewskie schody.
| Mieszknie Cassiana
— Boże, zmiłuj się — bąknął pod nosem, niezadowolony z tego, że ta mała istotka robiła z nim, co chciała. Wsparł się o ścianę jednak ramieniem. Tylko jedną dłoń miał wolną. Nią sięgnął po krzyżyk na szyi i uniósł go do ust, odprawiając chorą, pełna desperacji modlitwę. Nawet ona nie odgoniła nieczystych myśli jakie zaszły jego umysł wraz ze stykiem jej delikatnych dłoni z jego skórą. Apogeum nastało w momencie, w którym jej palce znalazły się blisko jego policzka. Jego uwolniona dopiero co dłoń, sama, poza jego kontrolą uniosła się w gorę. Kciukiem przejechał lekko po jej licu, chwytając jej podbródek w dłoni. Wpatrywał się teraz w jej tęczówki, które w skupieniu wypatrywały plam z błota na jego twarzy.
— Nie mam na to najmniejszej ochoty, króliczku — zdobył się na śmiałe zaprzeczenie, cofając w końcu ze zdecydowaniem rękę, oparł się plecami o ścianę, na lekko zgiętych nogach i patrzył na Minerwę trochę zrezygnowany, a trochę zmęczony.
— Ale jeśli już się na to uprzesz, lepiej, żebyś wiedziała, że większość osób w tym barze może nie być tak bardzo entuzjastyczna co do użyczenia nam tego kominka.
Z trudem odepchnął się łokciem od muru i chwycił dziewczę za dłoń. Nie podobały mu się spojrzenia, jakie mężczyźni z przed baru posyłali w ich kierunku. Tylko dlatego przyciągnął Minnie do swojej piersi, drugą rękę kładąc na jej plecach, przyciskając ją chwilę do siebie, zanim puścił już teraz jej rękę i nieporadnie sięgnął po różdżkę. Zakleszczał ją w tym uścisku nie bez powodu. W końcu niechętnie szepnął kilka inkantacji nad uchem dziewczyny, nakierowując różdżkę w swoją stronę. Convalesco na start, rzucone bardzo mechanicznie, możliwe, że nawet niewerbalnie, licząc na szybsze wyzdrowienie. Episkey na złagodzenie obrażeń, ze szczególnym uwzględnieniem napuchniętego oka. Recivium, Renervate na oczyszczenie i regenerację ran, aż w końcu na sam koniec, które to zaklęcie w tym stanie wywołało lekką migrenę, Iuventio. Chociaż kosztowało go to bol głowy i chwilowe zrezygnowanie z rzucania zaklęć, dopóki nie powrócą mu siły, dał sobie czas na ogarnięcie się. Zaklęcie na kwadrans powinno mu przywrócić siły witalne, ale wnioskując po tym, jak wątpliwie działały czary rzucone w tym stanie, możliwie, że miał do wykorzystania jakieś niespełna dziesięć minut zanim znów poczuje zmęczenie. Postanowił je jak najlepiej wykorzystać. Już nieco mniej opuchnięty, nienawistnym wzrokiem potraktował kilku knypków po przeciwległej stronie ulicy. Oznaczał teren, a na nim przynależność Minnie do niego, chociaż oczywiście, nie należała do niego, ale nikt inny nie musiał o tym wiedzieć.
— Chodź. Znam lepsze miejsce gdzie możemy iść. Niedaleko stąd.
Ruszył szybkim krokiem, póki zaklęcie jeszcze działało. Zabrał od Minnie jej teczkę i chwilę trzymał ją za dłoń, upewniając się, ze dziewczyna dotrzymuje mu kroku. Dopiero wtedy uwolnił jej smukłe palce. Zaklęcie odpuszczało znacznie szybciej niż się spodziewał, dlatego zwolnił kroku, krzywiąc się wyraźnie, przykładając ramię do żeber.
— Idź przodem. 13/5 — zakomunikował stając pod bramą swojej kamienicy i wręczył dziewczynie kluczyki. Trzeba było jeszcze pokonac te kurewskie schody.
| Mieszknie Cassiana
I don't want to understand this horror
Everybody ends up here in bottles
There's a weight in your eyes
I can't admit
Everybody ends up here in bottles
Cassian Morisson
Zawód : UZDROWICIEL ODDZ. URAZÓW POZAKLĘCIOWYCH
Wiek : 33 LATA
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Wdowiec
I will not budge for no man’s pleasure, I
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Zmówiłam się tego dnia z Sophią na widzenie. Na samą myśl o tym humor mi się poprawiał, sprawiając, że od rana zachowywałam się jakbym co najmniej struła się kawą. Z tym bagażem entuzjazmu pochwyciłam nawet woreczek do którego przez tydzień na tą szczególną okazję odkładałam pieniądze. Mimo wszytko chciałam być wierna swojemu postanowieniu i nie wydawać nic ponad ustalony przez siebie tygodniowy budżet, a przynajmniej dopóki nie znajdę pracy. Kosztowało mnie to rezygnację z kilku przyjemności, lecz w zamian teraz mogłam sobie to odbić! I to w jakim towarzystwie! Z (czarcim!) uśmiechem wybyłam więc z domu po tym, jak moja współlokatorka zapewniła mnie, że zajmie się Tajfunem. Ubrana byłam w poszarzałą ze starości sukienkę, zielony sweterek i jeździeckie buty. Całości dopełniał nieco przyduży płaszczyk, który odziedziczyłam po wcześniejszej współlokatorce.
Z podekscytowaniem wpadłam do Roztańczonego Czarta i z wypiekami na twarzy zaczęłam wypatrywać Sophie. Gdy tylko mi się to udało, pośpieszyłam w jej stronę kroku i uwiesiłam się na jej szyi. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo brakowało mi drugiego człowieka z którym mogłabym pomówić
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo wyczekiwałam tego dnia. Przez wieki nie ruszałam się z domu w tego typu, tak CZERWONE miejsce. - Wywracam oczami obejmując ogrom tej czerwoności by zaraz z rozbawieniem ściągnąć z siebie swój płaszczyk - Myślałaś już nad tym co zamówisz? Bo jak tak to ja chcę to samo bo się nie znam i nie mam pojęcia co tu mają w karcie godnego uwagi. - uprzedzam szczerze bo jestem tu pierwszy raz w życiu.
Z podekscytowaniem wpadłam do Roztańczonego Czarta i z wypiekami na twarzy zaczęłam wypatrywać Sophie. Gdy tylko mi się to udało, pośpieszyłam w jej stronę kroku i uwiesiłam się na jej szyi. Właśnie wtedy zdałam sobie sprawę, jak bardzo brakowało mi drugiego człowieka z którym mogłabym pomówić
- Nawet nie masz pojęcia, jak bardzo wyczekiwałam tego dnia. Przez wieki nie ruszałam się z domu w tego typu, tak CZERWONE miejsce. - Wywracam oczami obejmując ogrom tej czerwoności by zaraz z rozbawieniem ściągnąć z siebie swój płaszczyk - Myślałaś już nad tym co zamówisz? Bo jak tak to ja chcę to samo bo się nie znam i nie mam pojęcia co tu mają w karcie godnego uwagi. - uprzedzam szczerze bo jestem tu pierwszy raz w życiu.
| początek lutego
To spotkanie ją zaskoczyło. Nie codziennie napotykało się dawnych przyjaciół z Hogwartu, a Sally zaliczała się do tego grona. Puchonka, jej daleka krewna, poznana zupełnie przypadkiem, kiedy obie wylądowały na dywaniku u opiekuna domu za bójki ze Ślizgonami. Dostały wspólny szlaban, zapewne polegający na czymś w rodzaju polerowania sreber w Izbie Pamięci, a później odkryły, że wiele je łączy. Obie były chyba trochę chłopczycami; tak, również Sophii nie można było wówczas nazwać zbyt dziewczęcą, bo tylko był jej w głowie quidditch i pojedynki. Niezbyt dziewczęce rozrywki. Może dlatego Sophia polubiła towarzystwo Sally, bo nie musiała czuć się źle z tym, że nie lubi stroić się w kokardki i malować usteczek. Później jednak były coraz starsze i wiele się w ich życiu zmieniało. Sophia ukończyła szkołę rok wcześniej, wyjechała do brata mieszkającego w Ameryce i kontakt z większością dawnych przyjaciół i znajomych się urwał. Nie miała pojęcia, co Sally porabiała przez ten czas, kiedy Sophia była w Stanach, a potem intensywnie uczęszczała na kurs aurorski. Nie wiedziała o tym, że i tą dziewczynę dotknęły nieprzyjemne problemy. Kiedy spotkały się nie tak dawno, zapewne gdzieś w Londynie, może na Pokątnej, nie miały czasu, żeby porozmawiać, Sophię nagliły aurorskie obowiązki i nie mogła przystawać na pogaduszki mimo szczerych chęci. Jakiś czas później napisała więc list i tym sposobem teraz szła na spotkanie ze swoją dawną przyjaciółką.
- Ja też, tak cudownie cię znowu widzieć – powiedziała ze szczerym uśmiechem i objęła ją na powitanie. Dopiero po chwili rozejrzała się po wnętrzu pubu, już tutaj kiedyś była. Wnętrze było jak zwykle pełne czerwonych akcentów kolorystycznych, ale mimo wszystko przytulne. Mogły usiąść przy jednym z wolnych stolików i porozmawiać, tak po prostu. Zupełnie jakby wcale nie minęło sześć lat od ostatniego spotkania. – Minęło sporo czasu... Co u ciebie słychać? – Była zwyczajnie ciekawa tego, jak powodziło się Sally w dorosłym życiu po Hogwarcie. Skąd miała wiedzieć, że wcale nie tak dobrze?
- Chyba po prostu zamówię kremowe piwo – zdecydowała. – Przynajmniej na początek – mrugnęła do swojej towarzyszki. Ostatecznie szła do pracy dopiero jutro i to nie z samego rana, więc nie powinno się nic stać, gdyby tak, w ferworze pogaduszek i nadrabiania zaległości, trochę je poniosło i na jednym kremowym piwie się nie skończyło.
To spotkanie ją zaskoczyło. Nie codziennie napotykało się dawnych przyjaciół z Hogwartu, a Sally zaliczała się do tego grona. Puchonka, jej daleka krewna, poznana zupełnie przypadkiem, kiedy obie wylądowały na dywaniku u opiekuna domu za bójki ze Ślizgonami. Dostały wspólny szlaban, zapewne polegający na czymś w rodzaju polerowania sreber w Izbie Pamięci, a później odkryły, że wiele je łączy. Obie były chyba trochę chłopczycami; tak, również Sophii nie można było wówczas nazwać zbyt dziewczęcą, bo tylko był jej w głowie quidditch i pojedynki. Niezbyt dziewczęce rozrywki. Może dlatego Sophia polubiła towarzystwo Sally, bo nie musiała czuć się źle z tym, że nie lubi stroić się w kokardki i malować usteczek. Później jednak były coraz starsze i wiele się w ich życiu zmieniało. Sophia ukończyła szkołę rok wcześniej, wyjechała do brata mieszkającego w Ameryce i kontakt z większością dawnych przyjaciół i znajomych się urwał. Nie miała pojęcia, co Sally porabiała przez ten czas, kiedy Sophia była w Stanach, a potem intensywnie uczęszczała na kurs aurorski. Nie wiedziała o tym, że i tą dziewczynę dotknęły nieprzyjemne problemy. Kiedy spotkały się nie tak dawno, zapewne gdzieś w Londynie, może na Pokątnej, nie miały czasu, żeby porozmawiać, Sophię nagliły aurorskie obowiązki i nie mogła przystawać na pogaduszki mimo szczerych chęci. Jakiś czas później napisała więc list i tym sposobem teraz szła na spotkanie ze swoją dawną przyjaciółką.
- Ja też, tak cudownie cię znowu widzieć – powiedziała ze szczerym uśmiechem i objęła ją na powitanie. Dopiero po chwili rozejrzała się po wnętrzu pubu, już tutaj kiedyś była. Wnętrze było jak zwykle pełne czerwonych akcentów kolorystycznych, ale mimo wszystko przytulne. Mogły usiąść przy jednym z wolnych stolików i porozmawiać, tak po prostu. Zupełnie jakby wcale nie minęło sześć lat od ostatniego spotkania. – Minęło sporo czasu... Co u ciebie słychać? – Była zwyczajnie ciekawa tego, jak powodziło się Sally w dorosłym życiu po Hogwarcie. Skąd miała wiedzieć, że wcale nie tak dobrze?
- Chyba po prostu zamówię kremowe piwo – zdecydowała. – Przynajmniej na początek – mrugnęła do swojej towarzyszki. Ostatecznie szła do pracy dopiero jutro i to nie z samego rana, więc nie powinno się nic stać, gdyby tak, w ferworze pogaduszek i nadrabiania zaległości, trochę je poniosło i na jednym kremowym piwie się nie skończyło.
- Kremowe piwo... - próbuję sobie przypomnieć jego smak i przygryzam z rozkoszy dolną wargę - ...też więc wezmę. - powiedziałam z pewnością zaraz po tym jak zawiesiłam na oparciu swój płaszcz. Poprawiłam frywolne kosmyki próbując zyskać na czasie - Co u mnie... - Oj dużo tego było. Nie bardzo wiedziałam od czego zacząć. Złożyłam łokcie na blacie popierając brodę na dłoniach - ...Właściwie po Hogu nie bardzo wiedziałam co z sobą zrobić i jakoś tak los się potoczył, że od pewnego momentu zaczęłam pracować w stadninie i przez kolejne lata pracowałam w kilku tego typu miejscach. Tak, dokładnie, siedzi przed tobą zawodowa stajenna. - chwalę się, choć to wcale nie brzmi za dobrze. Mimo to kontynuuję dalej - Z czasem, za pracą przeniosłam się tutaj, do Londynu. Jestem tu już od dwóch lat jednak ciągle nie mogę się przyzwyczaić do tego miasta - wyznaję szczerze - Brakuje mi tu przestrzeni, strasznie tu dużo ludzi, tyle hałasu, te domy tak dziwnie blisko siebie...mimo wszystko człowieka ze wsi wyrwiesz, lecz wsi z człowieka nigdy. - żartuję sobie ze swojego zaściankowego marudzenia. W tym samym momencie przychodzi kelnerka i stawia mi piwo w wysokiej szklance pod samym nosem. Robi mi się trochę głupio. Mam nadzieję, że nie słyszała tej mojej głupawki. Z tą właśnie myślą odprowadziłam jej plecy. Obłapiłam potem tą wysoką szklankę oburącz, chłonąc przez ścianki chłodu kojarzącego mi się z tamtą nocą. Wzdycham ciężko - ...i tak właściwie od pół roku jestem bezrobotna. Ciężko mi znaleźć pracę w zawodzie po tym jak ostatniemu pracodawcy złamałam rękę... - Marszczę czoło i patrzę się w pianę w kuflu zamiast na Sophie, gdy to wyznaję. Czuję przy tym, jak poliki mi się zalewają rumieńcem z zażenowania. - Nie z mojej winy. - dodaję z lekkim podenerwowaniem. Jakoś tak mi niezręcznie się zrobiło gdy przeżyłam retrospekcję w swej głowie - Lecz już się ten ktoś postarał by zrobić mi pod górkę. Ale i tak żyję. Mam własnego konika - Chwalę się i pokazuję ząbki w uśmiechu po czym topię je w alkoholu niczym taki wampir jakiś.
Sophia zamówiła więc dwa kufle kremowego piwa. Rzadko sięgała po mocniejsze trunki, chyba że miała perspektywę dłuższego wolnego, a to raczej rzadko miało miejsce. Chociaż zapewne w pierwszych dniach po dowiedzeniu się o śmierci rodziców szukała różnych sposobów, by zdławić smutek, żal i niedowierzanie. Dostała trochę wolnego, podczas którego kręciła się po domu, mając wrażenie, że rodzice za chwilę się pojawią, leżała na łóżku wpatrując się w sufit, lub opróżniała zawartość szafki z alkoholami należącymi do ojca. Po kilku takich dniach wzięła się wreszcie w garść, bo nie mogła w nieskończoność tak uciekać od rzeczywistości, ale czuła się bardzo osamotniona, więc może powitała z ulgą powrót Raidena, mimo że na pogrzebie rodziców rozstali się w gniewie.
Przy Raidenie musiała zachowywać się normalnie, tak samo w pracy. Jeszcze tego brakowało, by uznano ją za niezdolną do wykonywania zawodu! Przecież była zdrowa i w pełni zdolna do pracy. Po prostu potrzebowała trochę czasu żeby się oswoić z utratą bliskich. Każdy by potrzebował. W sumie to praca najbardziej mobilizowała ją do starań i pomagała trochę stłumić poczucie winy, bo przecież robiła coś ważnego.
- Pamiętam, że już dawniej zawsze lubiłaś zwierzęta, więc chyba nie powinien mnie zaskakiwać taki wybór – powiedziała, słuchając jej opowieści o pracy stajennej. – A Londyn może początkowo przytłaczać, kiedy się nie jest do niego przyzwyczajonym. Prawdę mówiąc, ja też zwykle lepiej czułam się w dalszych dzielnicach niż w samym centrum, ale bywam tu na tyle często, że chyba już przywykłam. – Upiła łyk kremowego piwa; smakowało nieco inaczej niż to w Hogsmeade, ale też było całkiem dobre. – Naprawdę? Jak do tego doszło? – uniosła brwi, kiedy dziewczyna przeszła do fragmentu ze złamaniem ręki pracodawcy. Dlaczego to również jej nie zdziwiło? Doskonale pamiętała krewki temperament Sally i jej ciągotki do bójek. Ale czuła, że za tą historią mogło kryć się coś więcej, bo przecież dziewczyna na pewno nie była tak nierozsądna, żeby rzucać się z pięściami na swojego szefa. – Czy on coś ci zrobił...? Poza tym, że teraz nie pozwala ci znaleźć nowej pracy?
W jej złotawych oczach pojawiło się zmartwienie. Pewnie trudno się żyło z myślą o zepsutych perspektywach i niemożnością znalezienia innego zajęcia.
- Potrzebujesz, żeby jakoś ci pomóc? – zapytała więc, chociaż niestety chyba nie mogła nic konkretnego zaoferować, bo sama pracowała dla Ministerstwa Magii.
Przy Raidenie musiała zachowywać się normalnie, tak samo w pracy. Jeszcze tego brakowało, by uznano ją za niezdolną do wykonywania zawodu! Przecież była zdrowa i w pełni zdolna do pracy. Po prostu potrzebowała trochę czasu żeby się oswoić z utratą bliskich. Każdy by potrzebował. W sumie to praca najbardziej mobilizowała ją do starań i pomagała trochę stłumić poczucie winy, bo przecież robiła coś ważnego.
- Pamiętam, że już dawniej zawsze lubiłaś zwierzęta, więc chyba nie powinien mnie zaskakiwać taki wybór – powiedziała, słuchając jej opowieści o pracy stajennej. – A Londyn może początkowo przytłaczać, kiedy się nie jest do niego przyzwyczajonym. Prawdę mówiąc, ja też zwykle lepiej czułam się w dalszych dzielnicach niż w samym centrum, ale bywam tu na tyle często, że chyba już przywykłam. – Upiła łyk kremowego piwa; smakowało nieco inaczej niż to w Hogsmeade, ale też było całkiem dobre. – Naprawdę? Jak do tego doszło? – uniosła brwi, kiedy dziewczyna przeszła do fragmentu ze złamaniem ręki pracodawcy. Dlaczego to również jej nie zdziwiło? Doskonale pamiętała krewki temperament Sally i jej ciągotki do bójek. Ale czuła, że za tą historią mogło kryć się coś więcej, bo przecież dziewczyna na pewno nie była tak nierozsądna, żeby rzucać się z pięściami na swojego szefa. – Czy on coś ci zrobił...? Poza tym, że teraz nie pozwala ci znaleźć nowej pracy?
W jej złotawych oczach pojawiło się zmartwienie. Pewnie trudno się żyło z myślą o zepsutych perspektywach i niemożnością znalezienia innego zajęcia.
- Potrzebujesz, żeby jakoś ci pomóc? – zapytała więc, chociaż niestety chyba nie mogła nic konkretnego zaoferować, bo sama pracowała dla Ministerstwa Magii.
- Tak, masz rację. Nie było to jednak dla mnie takie oczywiste. Gdyby tata mnie odpowiednio nie popchnął to pewnie nie spotkałabyś mnie w Londynie. Wiwat więc za jego upór, bo łatwo ruszyć to mnie nie było. - Śmieję się, a wdzięczność do mojego rodzica za tą jego wytrwałość jest wielka. Bo choć strata mamy ubodła go mocniej, choć myślałam, że potrzebuje mojego wparcia to niezaprzeczalnie to ja byłam mu kulą u nogi. W swych egoistycznych myślach zamknęłam się i egzystowałam w tym małym świecie, który sobie wytyczyłam. Dopiero teraz po tych wszystkich latach dostrzegam, jakie to było niezdrowe z mej strony, jak czepiałam się wszystkiego co było związane z mą matką i odrzucałam resztę. Tata jednak cierpliwie znosił moje dziwactwa, rozumiał, lecz dostrzegł moment w którym zaczynało to się zmieniać w chorobę i mi pomógł, choć serce jego krwawiło mocniej niż mogłam to sobie wyobrazić. Będę mu za to wdzięczna o końca życia.
- O rety, nie mów tego taką miną. - Zbywam trochę jej słowa, chcąc nadać im nieco bardziej lekkiego wydźwięku. Nie chcę by na buzi Sophie igrało zmartwienie - Zaskoczył mnie - mówię, a z zaraz zaczynam tłumaczyć dokładniej - Pierwszy raz, jak go spotkałam, tego człowieka, to zrobił na mnie niebywałe wrażenie. Jego sposób poruszania się i mówienia był taki bardzo dystyngowany. Jak się potem okazało nie był to przypadek - pochodził ze szlachetnego rodu, lecz mimo to był wobec mnie bardzo uprzejmy. Obiecywał pracę przy skrzydlatych koniach i....nie powiem, kupił mnie tym. Rzadko kiedy zdarza się taka okazja by ktoś pozwalał mugolakom przy nich pracować. Sama zresztą wiesz, jak jest... - wywracam oczami, kpiąc z tych wszystkich wymysłach klas "lepszych" i upijam piwa bo mi w gardle zasycha od mówienia - ...i wbrew wszystkiemu, jak to wszystko brzmi naprawdę był wspaniałym pracodawcą. Tylko no...razu pewnego był wobec mnie niespodziewanie bardzo frywolny w słowach i gestach. Nie żebym nie umiała sobie z tym radzić bo to czasem się zdarza...ale naprawdę mnie tą zmianą zaskoczył. Nim pomyślałam poszłam za żywiołem i no właśnie...masz babo placek, że tak to ujmę. - Kończę swą historię życia nie tracąc jednak na entuzjazmie. - I tak tyle dobrego, że obyło się bez większego zamieszania. Poza tym radzę sobie. Ciągle mam trochę oszczędności. Drań płacił fenomenalne stawki. Jestem też umówiona na kilka rozmów o pracę w przyszłym tygodniu. Do tego czasu wyleguję się w pierzynach i obmyślam plan podboju świata. Stanowisko mojej prawej ręki jest jeszcze wolne, jakbyś była zainteresowana. - Żartuję sobie i skaczę zaczepnie brwiami. - No chyba, że masz ciekawsze rzeczy do roboty, niż asystowanie mi przy wydawaniu dekretów? - podpytuję żartobliwie, chcąc wiedzieć, jak tam się mojej przyjaciółce powodzi.
- O rety, nie mów tego taką miną. - Zbywam trochę jej słowa, chcąc nadać im nieco bardziej lekkiego wydźwięku. Nie chcę by na buzi Sophie igrało zmartwienie - Zaskoczył mnie - mówię, a z zaraz zaczynam tłumaczyć dokładniej - Pierwszy raz, jak go spotkałam, tego człowieka, to zrobił na mnie niebywałe wrażenie. Jego sposób poruszania się i mówienia był taki bardzo dystyngowany. Jak się potem okazało nie był to przypadek - pochodził ze szlachetnego rodu, lecz mimo to był wobec mnie bardzo uprzejmy. Obiecywał pracę przy skrzydlatych koniach i....nie powiem, kupił mnie tym. Rzadko kiedy zdarza się taka okazja by ktoś pozwalał mugolakom przy nich pracować. Sama zresztą wiesz, jak jest... - wywracam oczami, kpiąc z tych wszystkich wymysłach klas "lepszych" i upijam piwa bo mi w gardle zasycha od mówienia - ...i wbrew wszystkiemu, jak to wszystko brzmi naprawdę był wspaniałym pracodawcą. Tylko no...razu pewnego był wobec mnie niespodziewanie bardzo frywolny w słowach i gestach. Nie żebym nie umiała sobie z tym radzić bo to czasem się zdarza...ale naprawdę mnie tą zmianą zaskoczył. Nim pomyślałam poszłam za żywiołem i no właśnie...masz babo placek, że tak to ujmę. - Kończę swą historię życia nie tracąc jednak na entuzjazmie. - I tak tyle dobrego, że obyło się bez większego zamieszania. Poza tym radzę sobie. Ciągle mam trochę oszczędności. Drań płacił fenomenalne stawki. Jestem też umówiona na kilka rozmów o pracę w przyszłym tygodniu. Do tego czasu wyleguję się w pierzynach i obmyślam plan podboju świata. Stanowisko mojej prawej ręki jest jeszcze wolne, jakbyś była zainteresowana. - Żartuję sobie i skaczę zaczepnie brwiami. - No chyba, że masz ciekawsze rzeczy do roboty, niż asystowanie mi przy wydawaniu dekretów? - podpytuję żartobliwie, chcąc wiedzieć, jak tam się mojej przyjaciółce powodzi.
- To chyba dobrze. Mogłaś poznać trochę innego życia – zauważyła; choć dla wielu ludzi Sally mogła być tylko nieokrzesaną dziewczyną ze wsi, córką mugola, Sophia należała do tych, którzy mieli okazję zobaczyć, że pod warstwą pozorów kryje się naprawdę miła, przyjazna i wrażliwa dziewczyna. Nie wiedziała jednak, że Sally dotknęła taka strata. Że tak naprawdę obie cierpiały, bo straciły kogoś bliskiego, i obie rozpaczliwie poszukiwały sposobu, żeby się z tym uporać.
Wysłuchała jej opowieści, zdając sobie sprawę, jak ten świat mógł zauroczyć młodą, nieświadomą Sally, jak łatwo było skusić ją wizją wymarzonej pracy nawet mimo nieczystego pochodzenia, i jak łatwo ktoś mógł to wykorzystać. Bo czym w ich niesprawiedliwym świecie było słowo młodej mugolaczki przeciwko słowu wpływowego czarodzieja ze szlacheckiego rodu, który mógł czuć się całkowicie bezkarny? Nawet, jeśli wina była ewidentnie po stronie mężczyzny, Sally była w tej sytuacji na straconej pozycji, bo komuś takiemu łatwo było zniszczyć reputację krnąbrnej pracownicy, sprawić, że nikt inny nie zechce dopuścić jej do opieki nad swoimi zwierzętami.
- To tylko dowodzi temu, że takim ludziom nigdy nie można w pełni ufać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy zechcą obrócić naszą naiwność przeciwko nam – stwierdziła; nie potępiała Sally, nie winiła jej za to, że wpakowała się w tą sytuację. Bo kto wie, czy jeśli sama nie byłaby w podobnym położeniu, również nie skończyłaby podobnie? Była zła tylko na tego mężczyznę, który skrzywdził jej dawną przyjaciółkę i uszło mu to wszystko na sucho. – Kim jest ten mężczyzna? – zapytała jeszcze, choć spodziewała się, że Sally nie zechce się tym podzielić. Mogła obawiać się dalszych kłopotów, a i Sophia, mimo szczerych chęci, nie miała żadnego wpływu na to, zresztą, nie podlegało to pod Biuro Aurorów, chyba że ów czarodziej praktykowałby czarną magię. Co ponoć wcale nie było rzadkie w starych rodach, Sophia słyszała o nich różne pogłoski, ale... Cóż, to tylko pogłoski. – Mam nadzieję, że on już więcej nie stanie na twojej drodze.
Znowu napiła się kremowego piwa, wciąż poruszona tą sytuacją, na moment przestała nawet myśleć o swoich problemach.
- Wobec tego mam nadzieję, że te rozmowy przebiegną pomyślnie i wkrótce nie będziesz już musiała przejmować się jakimś zarozumiałym bufonem, który myśli, że mu wszystko wolno – powiedziała z uśmiechem. – Ale sama od kilku miesięcy mam pracę i jestem z niej zadowolona. Pamiętasz, jak w Hogwarcie mówiłam, że będę aurorem? Udało się. Co prawda później, niż wtedy zakładałam, bo w międzyczasie wydarzyło się kilka innych rzeczy, ale ostatecznie... Skończyłam kurs.
W ostatnio często przygnębionych złotawych oczach pojawił się błysk. Mogła być z siebie dumna, że jej się udało. Szkoda tylko, że nie zapobiegło to tragedii, która dotknęła jej rodzinę.
Wysłuchała jej opowieści, zdając sobie sprawę, jak ten świat mógł zauroczyć młodą, nieświadomą Sally, jak łatwo było skusić ją wizją wymarzonej pracy nawet mimo nieczystego pochodzenia, i jak łatwo ktoś mógł to wykorzystać. Bo czym w ich niesprawiedliwym świecie było słowo młodej mugolaczki przeciwko słowu wpływowego czarodzieja ze szlacheckiego rodu, który mógł czuć się całkowicie bezkarny? Nawet, jeśli wina była ewidentnie po stronie mężczyzny, Sally była w tej sytuacji na straconej pozycji, bo komuś takiemu łatwo było zniszczyć reputację krnąbrnej pracownicy, sprawić, że nikt inny nie zechce dopuścić jej do opieki nad swoimi zwierzętami.
- To tylko dowodzi temu, że takim ludziom nigdy nie można w pełni ufać, bo nigdy nie wiadomo, kiedy zechcą obrócić naszą naiwność przeciwko nam – stwierdziła; nie potępiała Sally, nie winiła jej za to, że wpakowała się w tą sytuację. Bo kto wie, czy jeśli sama nie byłaby w podobnym położeniu, również nie skończyłaby podobnie? Była zła tylko na tego mężczyznę, który skrzywdził jej dawną przyjaciółkę i uszło mu to wszystko na sucho. – Kim jest ten mężczyzna? – zapytała jeszcze, choć spodziewała się, że Sally nie zechce się tym podzielić. Mogła obawiać się dalszych kłopotów, a i Sophia, mimo szczerych chęci, nie miała żadnego wpływu na to, zresztą, nie podlegało to pod Biuro Aurorów, chyba że ów czarodziej praktykowałby czarną magię. Co ponoć wcale nie było rzadkie w starych rodach, Sophia słyszała o nich różne pogłoski, ale... Cóż, to tylko pogłoski. – Mam nadzieję, że on już więcej nie stanie na twojej drodze.
Znowu napiła się kremowego piwa, wciąż poruszona tą sytuacją, na moment przestała nawet myśleć o swoich problemach.
- Wobec tego mam nadzieję, że te rozmowy przebiegną pomyślnie i wkrótce nie będziesz już musiała przejmować się jakimś zarozumiałym bufonem, który myśli, że mu wszystko wolno – powiedziała z uśmiechem. – Ale sama od kilku miesięcy mam pracę i jestem z niej zadowolona. Pamiętasz, jak w Hogwarcie mówiłam, że będę aurorem? Udało się. Co prawda później, niż wtedy zakładałam, bo w międzyczasie wydarzyło się kilka innych rzeczy, ale ostatecznie... Skończyłam kurs.
W ostatnio często przygnębionych złotawych oczach pojawił się błysk. Mogła być z siebie dumna, że jej się udało. Szkoda tylko, że nie zapobiegło to tragedii, która dotknęła jej rodzinę.
Tak, życie które udało mi się doświadczyć było tak bardzo inne od uporządkowanego wiejskiego spokoju - nieprzewidywalne i zwariowane. Nawet jeśli marudziłam bardzo mi się podobało. Z przyjemnością stawiałam czoła wszystkim niespodziankom - w innym wypadku już dawno wróciłabym do domu, a jednak trzymałam się swoimi pazurkami tej swojej kamienicy w Westminster i wypędzić losowi się nie dawałam.
- Nie powiem, sama świadomie zaryzykowałam. W końcu to wszytko brzmiało aż nazbyt pięknie, a taka naiwne nie jestem i cóż...Przejechałam się. Dumna i zadowolona z siebie i obrotu sprawy nie jestem, lecz przynajmniej będę wiedziała na przyszłość, że marna ze mnie hazardzistka. - brzmiąc beztrosko upijam znów piwa zaraz kręcąc przecząco głową. - To nieistotne. Przeszło mi przez myśl, że mogłabym zagrać w jego grę, lecz odnosiłabym wrażenie, że sama się upokarzam zniżając się do poziomu jego zagrywek. - wzruszam ramionkami bo co ja mogę. Co się stało to się nie odstanie. Zawistnym stworzeniem też nie jestem. Nawet jestem w stanie pojąć, że może ten człowiek miał zły dzień. W końcu do tamtego wieczoru zachowywał się nienagannie. Pracodawca też człowiek. Czasami. - Zresztą ile się te plotki mogą utrzymywać? Wiosna się zbliża to zaraz się pojawi wysyp źrebiąt i o tym wszyscy koniarze będą gadać. Mogę się nawet o to założyć. - pewna jestem swego i tego, że opowiastka o mnie zalegać będzie pod grubą warstwą słomy jeszcze przed rozpoczęciem się lata. Jednak zgadzam się w pełni z Sophie - wolałabym na tego człowieka już nie trafić. Pewnie byłoby to bardzo niezręczne spotkanie...
- Oj Sophie, nie wiem czy jesteś świadoma, lecz właśnie podałaś definicję przeciętnego pracodawcy. - Śmieję się bo przecież każdy szef to bufon myślący, że wszystko mu wolno. Jednoczenie smutno mi, że przyjaciółka moja nie chce ze mną podbijać świata. - Oooo...gratuluję, lecz jak coś będę trzymała dla ciebie wakat prawej ręki Zła - Uśmiecham się szeroko bo dumna jetem z tego, że dopięła swego. W szkole bardzo podziwiałam ludzi, którzy mieli paję i wiedzieli do czego będą dążyć po jej zakończeniu - I jak to wygląda? Tak jak sobie wyobrażałaś? Aresztowałaś już kogoś? - z lekkim podekscytowaniem zasypuję ją gradem pyta - ...co na to twój brat? Właśnie. Co u niego? - przypominam sobie nagle o tym człowieku.
- Nie powiem, sama świadomie zaryzykowałam. W końcu to wszytko brzmiało aż nazbyt pięknie, a taka naiwne nie jestem i cóż...Przejechałam się. Dumna i zadowolona z siebie i obrotu sprawy nie jestem, lecz przynajmniej będę wiedziała na przyszłość, że marna ze mnie hazardzistka. - brzmiąc beztrosko upijam znów piwa zaraz kręcąc przecząco głową. - To nieistotne. Przeszło mi przez myśl, że mogłabym zagrać w jego grę, lecz odnosiłabym wrażenie, że sama się upokarzam zniżając się do poziomu jego zagrywek. - wzruszam ramionkami bo co ja mogę. Co się stało to się nie odstanie. Zawistnym stworzeniem też nie jestem. Nawet jestem w stanie pojąć, że może ten człowiek miał zły dzień. W końcu do tamtego wieczoru zachowywał się nienagannie. Pracodawca też człowiek. Czasami. - Zresztą ile się te plotki mogą utrzymywać? Wiosna się zbliża to zaraz się pojawi wysyp źrebiąt i o tym wszyscy koniarze będą gadać. Mogę się nawet o to założyć. - pewna jestem swego i tego, że opowiastka o mnie zalegać będzie pod grubą warstwą słomy jeszcze przed rozpoczęciem się lata. Jednak zgadzam się w pełni z Sophie - wolałabym na tego człowieka już nie trafić. Pewnie byłoby to bardzo niezręczne spotkanie...
- Oj Sophie, nie wiem czy jesteś świadoma, lecz właśnie podałaś definicję przeciętnego pracodawcy. - Śmieję się bo przecież każdy szef to bufon myślący, że wszystko mu wolno. Jednoczenie smutno mi, że przyjaciółka moja nie chce ze mną podbijać świata. - Oooo...gratuluję, lecz jak coś będę trzymała dla ciebie wakat prawej ręki Zła - Uśmiecham się szeroko bo dumna jetem z tego, że dopięła swego. W szkole bardzo podziwiałam ludzi, którzy mieli paję i wiedzieli do czego będą dążyć po jej zakończeniu - I jak to wygląda? Tak jak sobie wyobrażałaś? Aresztowałaś już kogoś? - z lekkim podekscytowaniem zasypuję ją gradem pyta - ...co na to twój brat? Właśnie. Co u niego? - przypominam sobie nagle o tym człowieku.
Sophia pokiwała głową. To było ryzykowne, zgodzić się na coś, co wydawało się zbyt piękne, by mogło być prawdziwe, ale czego się nie robiło w imię pasji i chęci zapewnienia sobie godnego życia? Sama też ryzykowała, i to nie raz. Ryzykowała, po skończeniu Hogwartu wyjeżdżając do brata za granicę. Ryzykowała, zostając aurorem, bo ta praca nie należała do bezpiecznych i każdego dnia coś złego mogło jej się stać, mogła oberwać klątwą, zostać ranna lub nawet zginąć. Ale ostatnio to ryzyko było mniej istotne, wręcz w pewien sposób nęciło ją, dostarczało emocji i wymagało myślenia o tym właśnie, a nie o innych problemach. Więc to, co zrobiła Sally, i tak było mniejszym ryzykiem niż to, jakie czyniła Sophia, i dlatego tym bardziej Sophia nie mogłaby mieć za złe, że koleżanka się w coś wplątała.
- Jeśli, tak jak mówisz, ten facet miał skłonności do dziwnych zachowań, coś takiego prędzej czy później mogłoby się stać. Dobrze chociaż, że uniknęłaś poważniejszych kłopotów. – Bo przecież to mogło skończyć się gorzej. Sophia już nie raz się przekonała, że na takich czarodziejów lepiej uważać, obojętnie, w jakich okolicznościach się z nimi pracowało, bo ona jako aurorka również musiała mieć się na baczności. – Może w końcu zapomną. Trzeba być dobrej myśli. – Ostatecznie taka Sally zapewne była dla tych czarodziejów zbyt mało ważna, żeby mieli latami ją rozpamiętywać. Ale w tej sytuacji dla niej to lepiej.
- Wiesz, co miałam na myśli – rzuciła. Oczywiście, że wielu pracodawców miało swoje humorki i lubiło demonstrować swoją wyższość nad pracownikami, ale szlachetnie urodzeni byli w tym szczególni, bo obnosili się ze swoim bogactwem i czystością krwi. – A u mnie jest dobrze. Może życie zweryfikowało nieco moje młodzieńcze wyobrażenia, które snułam, jeszcze nie wiedząc, jak to wygląda naprawdę, ale... Lubię robić to, co robię. Chciałabym stać się naprawdę dobrym aurorem. – Bo czuła, że była to winna swoim bliskim, którzy stracili życie, a ona była bezsilna. – Mój brat oczywiście o tym wie, kiedyś pewnie nie wierzył, że naprawdę to zrobię, a gdy zrobiłam... Cóż, znajdował się zbyt daleko, żeby mnie powstrzymać – uśmiechnęła się smutno; kiedy zginął James, Sophia i Raiden pokłócili się i dziewczyna wróciła do Anglii sama, by wkrótce później rozpocząć kurs. W tamtym momencie kompletnie nie obchodziło jej to, co Raiden myśli o jej aurorskich ambicjach. A teraz... Cóż, musiał się oswoić z tym, że jego urocza, ruda siostrzyczka ganiała za podejrzanymi czarodziejami i narażała się na czarnomagiczny atak. – Niedawno wrócił do Anglii. Znowu mieszkamy razem... i próbujemy jakoś się dogadać – dodała jeszcze, niepewna, czy Sally wie, co się stało z Carterami, czy może ją to ominęło. Tak czy inaczej, czekała je trudna rozmowa, bo Sophia nie mogła przed swoją przyjaciółką i kuzynką ukrywać takiego faktu.
- Może zamówię nam po jeszcze jednym piwie? – zaproponowała nagle. Przyda im się rozluźnienie. Zdecydowanie.
- Jeśli, tak jak mówisz, ten facet miał skłonności do dziwnych zachowań, coś takiego prędzej czy później mogłoby się stać. Dobrze chociaż, że uniknęłaś poważniejszych kłopotów. – Bo przecież to mogło skończyć się gorzej. Sophia już nie raz się przekonała, że na takich czarodziejów lepiej uważać, obojętnie, w jakich okolicznościach się z nimi pracowało, bo ona jako aurorka również musiała mieć się na baczności. – Może w końcu zapomną. Trzeba być dobrej myśli. – Ostatecznie taka Sally zapewne była dla tych czarodziejów zbyt mało ważna, żeby mieli latami ją rozpamiętywać. Ale w tej sytuacji dla niej to lepiej.
- Wiesz, co miałam na myśli – rzuciła. Oczywiście, że wielu pracodawców miało swoje humorki i lubiło demonstrować swoją wyższość nad pracownikami, ale szlachetnie urodzeni byli w tym szczególni, bo obnosili się ze swoim bogactwem i czystością krwi. – A u mnie jest dobrze. Może życie zweryfikowało nieco moje młodzieńcze wyobrażenia, które snułam, jeszcze nie wiedząc, jak to wygląda naprawdę, ale... Lubię robić to, co robię. Chciałabym stać się naprawdę dobrym aurorem. – Bo czuła, że była to winna swoim bliskim, którzy stracili życie, a ona była bezsilna. – Mój brat oczywiście o tym wie, kiedyś pewnie nie wierzył, że naprawdę to zrobię, a gdy zrobiłam... Cóż, znajdował się zbyt daleko, żeby mnie powstrzymać – uśmiechnęła się smutno; kiedy zginął James, Sophia i Raiden pokłócili się i dziewczyna wróciła do Anglii sama, by wkrótce później rozpocząć kurs. W tamtym momencie kompletnie nie obchodziło jej to, co Raiden myśli o jej aurorskich ambicjach. A teraz... Cóż, musiał się oswoić z tym, że jego urocza, ruda siostrzyczka ganiała za podejrzanymi czarodziejami i narażała się na czarnomagiczny atak. – Niedawno wrócił do Anglii. Znowu mieszkamy razem... i próbujemy jakoś się dogadać – dodała jeszcze, niepewna, czy Sally wie, co się stało z Carterami, czy może ją to ominęło. Tak czy inaczej, czekała je trudna rozmowa, bo Sophia nie mogła przed swoją przyjaciółką i kuzynką ukrywać takiego faktu.
- Może zamówię nam po jeszcze jednym piwie? – zaproponowała nagle. Przyda im się rozluźnienie. Zdecydowanie.
Tak, też się cieszyłam, że wszytko skończyło się względnie dobrze. Co prawda nastręczyło mi to nieco przeszkód, lecz byłam wystarczająco cierpliwą i zaradną by im sprostać. Tak przynajmniej uważam bo przecież niezaprzeczalnie jakoś sobie radzę, a nawet potrafię odłożyć pieniędzy na siedzenie w czerwonym pubie!
Wywracam niewinnie ślepkami, tak trochę chyba nawet figlarnie bo czuję jak usta same mi się wyginają w uśmiech. Doskonale wiedziałam, co moja przyjaciółka miała na myśli, lecz nie mogłam się powstrzymać. Słowa jej aż się prosiły o obrócenie ich w żart. Uspokajam się zaraz i daję Sophie mówić. słucham uważnie, ślizgając się palcem po krawędzi wysokiego kufla. Marszczę jednak czoło w pewnym momencie, a w oczach moich jawi się lekka dezorientacja. - Jak to próbujecie się jakoś dogadać? O ile pamiętam zawsze mieliście ze sobą dobry kontakt. - wspominam, kojarząc, że nawet, jak Raiden wyjechał do Ameryki to korespondowali.
- Pewnie. - Przytakuję na piwny pomysł z trochę mniejszym entuzjazmem niż wcześniej, lecz widać, że myślę i się ciekawię. Waham się trochę czy ciągnąć temat.
- Coś się stało, że zdecydował wrócić? - ostatecznie pytam, choć słychać w mym głosie niepewność co do tego czy dobrze robię. Jenak kto pyta nie błądzi, a ja dawno postanowiłam nie bawić się w ciuciubabkę. Najwyżej dostanę po uszach. O.
Wywracam niewinnie ślepkami, tak trochę chyba nawet figlarnie bo czuję jak usta same mi się wyginają w uśmiech. Doskonale wiedziałam, co moja przyjaciółka miała na myśli, lecz nie mogłam się powstrzymać. Słowa jej aż się prosiły o obrócenie ich w żart. Uspokajam się zaraz i daję Sophie mówić. słucham uważnie, ślizgając się palcem po krawędzi wysokiego kufla. Marszczę jednak czoło w pewnym momencie, a w oczach moich jawi się lekka dezorientacja. - Jak to próbujecie się jakoś dogadać? O ile pamiętam zawsze mieliście ze sobą dobry kontakt. - wspominam, kojarząc, że nawet, jak Raiden wyjechał do Ameryki to korespondowali.
- Pewnie. - Przytakuję na piwny pomysł z trochę mniejszym entuzjazmem niż wcześniej, lecz widać, że myślę i się ciekawię. Waham się trochę czy ciągnąć temat.
- Coś się stało, że zdecydował wrócić? - ostatecznie pytam, choć słychać w mym głosie niepewność co do tego czy dobrze robię. Jenak kto pyta nie błądzi, a ja dawno postanowiłam nie bawić się w ciuciubabkę. Najwyżej dostanę po uszach. O.
Sophia ucieszyła się, widząc, że Sally się rozluźniła i wrócił jej dobry humor. Taką pamiętała ją z Hogwartu i taką było ją dobrze spotkać po latach. Miała nadzieję, że to spotkanie nie będzie ostatnim i odnowią tę dawną znajomość, ale zanim to nastąpi, były jeszcze pewne rzeczy, o których musiały porozmawiać, i jak widać, nie dało się ich uniknąć, bo Sally bardzo szybko podchwyciła temat brata. Być może wyczuła, że wyraz twarzy Sophii zmienił się, gdy o nim mówiła, i że mówiła o nim inaczej niż dawniej. W Hogwarcie jej opowieści o bracie były nacechowane podziwem i fascynacją, teraz raczej dystansem i niepewnością tego, jak wyglądały ich relacje. Czy jak powinny wyglądać.
- Trochę się zmieniło. To długa historia, ale jeśli masz dość cierpliwości i czasu, żeby jej wysłuchać, opowiem ci wszystko od samego początku – powiedziała. Mogły minąć lata, ale przecież to nadal była Sally, którą znała i której ufała, gdy obie były jeszcze uczennicami Hogwartu z głowami pełnymi marzeń. Jej przyjaciółka i kuzynka.
W międzyczasie przyniesiono im następne kufle kremowego piwa. Sophia upiła łyk swojego, po czym zdecydowała się wrócić do przerwanej opowieści. Nachyliła się nad stolikiem, ściszając głos, chociaż w pobliżu nikt i tak nikt inny nie siedział.
- Po skończeniu Hogwartu nie od razu poszłam na kurs, najpierw wyjechałam do Raidena do Ameryki. To miały być tylko odwiedziny, ale pewne okoliczności sprawiły... Że pozostałam na dłużej. – Jej policzki zaczerwieniły się, a przez złote oczy przemknął tajemniczy cień, kiedy w jej wspomnieniach przewinęła się twarz Jamesa. – Jak pewnie już się domyślasz, poznałam kogoś... Kogoś naprawdę wyjątkowego. Ale później ten ktoś umarł, a ja pokłóciłam się z bratem i postanowiłam wrócić do Anglii – dodała, choć nie bez trudności, mimo że póki co pominęła całą tą nieprzyjemną otoczkę, przedstawiając sytuację dość lakonicznie. Cała sprawa wciąż była bolesna; amerykańscy aurorzy byli irytująco opieszali, brat twierdził, że nie może nic zrobić, bo sprawa nie podlega pod jego dział, a ona była pełna żalu i właśnie wtedy postanowiła wrócić do kraju i pójść na kurs aurorski. By być dobrym aurorem, lepszym niż tamci nieudacznicy, którzy nigdy nie odkryli, kto napadł na Jamesa. – Raiden tam został. Wróciłam sama i zamieszkałam znowu... u naszych rodziców. Przebrnęłam przez cały kurs, wszystko było dobrze. – Kolejny łyk kremowego piwa. Potrzebowała go w tym momencie, i chyba nawet zaczęła żałować, że jednak nie zamówiła czegoś mocniejszego. Ognista chyba bardziej by teraz pomogła, pomijając fakt, że jako auror powinna mieć trzeźwą głowę, by nie stracić czujności. – Ale teraz oni też nie żyją. To się stało niedawno, w grudniu. Musiałam... musiałam powiadomić Raidena, ale kiedy wrócił... Och, to wszystko jest takie pokręcone! – Odrobinę za mocno odstawiła kufel, tak, że krople piwa opryskały blat stolika. Nie zwróciła na to uwagi, wciąż rozemocjonowana. Nie łatwo było mówić o takich tematach, ale z drugiej strony, chciała jak najszybciej zrzucić z siebie ten ciężar. Chociaż odrobinę.
- Trochę się zmieniło. To długa historia, ale jeśli masz dość cierpliwości i czasu, żeby jej wysłuchać, opowiem ci wszystko od samego początku – powiedziała. Mogły minąć lata, ale przecież to nadal była Sally, którą znała i której ufała, gdy obie były jeszcze uczennicami Hogwartu z głowami pełnymi marzeń. Jej przyjaciółka i kuzynka.
W międzyczasie przyniesiono im następne kufle kremowego piwa. Sophia upiła łyk swojego, po czym zdecydowała się wrócić do przerwanej opowieści. Nachyliła się nad stolikiem, ściszając głos, chociaż w pobliżu nikt i tak nikt inny nie siedział.
- Po skończeniu Hogwartu nie od razu poszłam na kurs, najpierw wyjechałam do Raidena do Ameryki. To miały być tylko odwiedziny, ale pewne okoliczności sprawiły... Że pozostałam na dłużej. – Jej policzki zaczerwieniły się, a przez złote oczy przemknął tajemniczy cień, kiedy w jej wspomnieniach przewinęła się twarz Jamesa. – Jak pewnie już się domyślasz, poznałam kogoś... Kogoś naprawdę wyjątkowego. Ale później ten ktoś umarł, a ja pokłóciłam się z bratem i postanowiłam wrócić do Anglii – dodała, choć nie bez trudności, mimo że póki co pominęła całą tą nieprzyjemną otoczkę, przedstawiając sytuację dość lakonicznie. Cała sprawa wciąż była bolesna; amerykańscy aurorzy byli irytująco opieszali, brat twierdził, że nie może nic zrobić, bo sprawa nie podlega pod jego dział, a ona była pełna żalu i właśnie wtedy postanowiła wrócić do kraju i pójść na kurs aurorski. By być dobrym aurorem, lepszym niż tamci nieudacznicy, którzy nigdy nie odkryli, kto napadł na Jamesa. – Raiden tam został. Wróciłam sama i zamieszkałam znowu... u naszych rodziców. Przebrnęłam przez cały kurs, wszystko było dobrze. – Kolejny łyk kremowego piwa. Potrzebowała go w tym momencie, i chyba nawet zaczęła żałować, że jednak nie zamówiła czegoś mocniejszego. Ognista chyba bardziej by teraz pomogła, pomijając fakt, że jako auror powinna mieć trzeźwą głowę, by nie stracić czujności. – Ale teraz oni też nie żyją. To się stało niedawno, w grudniu. Musiałam... musiałam powiadomić Raidena, ale kiedy wrócił... Och, to wszystko jest takie pokręcone! – Odrobinę za mocno odstawiła kufel, tak, że krople piwa opryskały blat stolika. Nie zwróciła na to uwagi, wciąż rozemocjonowana. Nie łatwo było mówić o takich tematach, ale z drugiej strony, chciała jak najszybciej zrzucić z siebie ten ciężar. Chociaż odrobinę.
- Moja droga, zapominasz, że mam czterech braci cierpliwości ja ci mam pod dostatek, a nawet w nadmiarze. Poza tym jestem dziś cała twoja. - zapewniam, chcę brzmieć lekko i pociesznie. Pewnie gdybym siedziała obok to szturchnęłabym ją zaczepnie łokciem, a tak to pozwoliłam sobie na porozumiewawcze oczko. Przeczuwam, że temat może być ciężki więc tymi drobnymi gestami chcę ją podnieść trochę na duchu. Chcę wiedzieć co się dzieje z moją Sophie. Niecierpliwie się, lecz to ładnie udaje mi się ukryć. Obłapiam oburącz nową, wysoką szklankę wypełnioną trunkiem by zaraz zamienić się w słuch, a przynajmniej do momentu w którym widzę rumieniec na jej poliku, który w tak magiczny sposób wydobywa z niej coś nieuchwytnego. Ciepło rozlało mi się po sercu - tak wyjątkowy był to obrazek. Zaraz jednak oczy rozwarły mi się szerzej, a usta otworzyły. Chciałam coś powiedzieć, lecz wszytko wydało mi się w obliczu tego takie marne. Wyciągam więc ku niej dłoń swoją i nakrywam jej. Chcę niemo okazać jej wsparcie bo co innego mogłam - ja, ta która nie posmakowała słodyczy bliskości ukochanego, a tym bardziej tak tragicznej jego straty. Mogłam sobie to wszystko jedynie wyobrażać, a i tak zapewne dalekie to było od rzeczywistości. Wiedziałam bo widziałam zalążek tego bólu w oczach mojego taty, a teraz i w oczach mojej drogiej Sophie. Do tego strata rodziny...ten bliższy mi sercu temat uchwycił mnie w swoje sidła. Unoszę nagle ku górze wolną rękę by przykuć uwagę maszerującej nieopodal obsługi.
- Coś ekstra. - polecenie wydaję mając zaszklone ślepia co chyba dość jednoznaczną komendą było dla kelnerki. Może głupie to było, lecz tylko to przyszło mi do głowy w tym momencie. Pewnie dlatego, że gdy ja dowiedziałam się o stracie mamy z komody taty wyciągnęłam burbon. Prostackie to myślenie, ja wiem, lecz czasem dusza potrzebuje takiego namaszczenia.
- Co zrobił kiedy wrócił? - Dopytuję się, zastanawiając się czy nie jetem zbyt zachłanna. Pragnę bowiem by pokazała mi swoje demony. Godna tego byłam? Tak ją przecież zostawiłam nie wiedząc, że to wszystko ją spotyka. Zaciskam swoją dłoń na jej.
- Coś ekstra. - polecenie wydaję mając zaszklone ślepia co chyba dość jednoznaczną komendą było dla kelnerki. Może głupie to było, lecz tylko to przyszło mi do głowy w tym momencie. Pewnie dlatego, że gdy ja dowiedziałam się o stracie mamy z komody taty wyciągnęłam burbon. Prostackie to myślenie, ja wiem, lecz czasem dusza potrzebuje takiego namaszczenia.
- Co zrobił kiedy wrócił? - Dopytuję się, zastanawiając się czy nie jetem zbyt zachłanna. Pragnę bowiem by pokazała mi swoje demony. Godna tego byłam? Tak ją przecież zostawiłam nie wiedząc, że to wszystko ją spotyka. Zaciskam swoją dłoń na jej.
O tak, Sally na pewno musiała być bardzo cierpliwa, dorastając wśród kilku chłopaków. Sophia miała tylko Raidena, który zresztą był na tyle starszy, że sporą część jej dzieciństwa spędził w Hogwarcie. Rzadko testował jej cierpliwość, a później... Cóż, wyjechał na długie lata.
Opowiedzenie o tych wszystkich wydarzeniach nie było łatwe. Właściwie przyszło jej to z trudem, mimo że uważała Sally za bliską sobie osobę, nawet jeśli dawno się nie widziały, i wolała, żeby dowiedziała się o Carterach od niej, a nie z jakichś starych gazet czy z innych źródeł. Zresztą, trudno byłoby na dłuższą metę ukrywać, że coś ją dręczyło. James, a potem rodzice... Zbyt dużo strat, w dodatku nagłych i tragicznych, z którymi trudno się było pogodzić, ale jednak życie toczyło się dalej i jakoś trzeba było funkcjonować, skupić się na czymś (w jej przypadku na pracy) i zignorować uczucie pustki i samotności.
Nie pogniewała się, kiedy Sally postanowiła zamówić coś mocniejszego. Pewnie nie powinny, zwłaszcza ona, bo przecież jako aurorka powinna dbać o trzeźwą głowę, ale może właśnie tego teraz potrzebowała? Nie tylko szczerej rozmowy, ale też pełnego rozluźnienia, które mógł zapewnić trunek mocniejszy od kremowego piwa?
- Nasze relacje... Nie układają się tak, jak powinny – wyznała. Chwilę później na ich stole wylądowały szklanki z alkoholem, którego łyk podrażnił gardło Sophii, ale też w pewnym sensie zdawał się wypalać część jej smutków. – Na pogrzebie nawet ze sobą nie rozmawialiśmy. Wiem, że mnie widział, ale odszedł... I pojawił się w naszym domu dopiero pod koniec stycznia.
Nie do końca wiedziała, gdzie dokładnie podziewał się Raiden przez te parę tygodni, może pomieszkiwał pokątnie u jakichś znajomych, o ile po tylu latach nieobecności zdołał jakieś utrzymać, lub wynajmował pokój w miejscu pokroju Dziurawego Kotła? Kto go tam wie. Sophia go z domu nie wyrzuciła, i choć jego powrót był niezręczny dla nich obojga, wiedziała, że miał pełne prawo tam być, wychował się tam tak samo, jak ona. Musieli po prostu nauczyć się na nowo ze sobą rozmawiać po sytuacji w Ameryce, kiedy poróżnili się o Jamesa oraz po śmierci rodziców.
- Czuję się z tym dziwnie. Zawsze byliśmy ze sobą bardzo blisko, nawet, kiedy wyjechał, a teraz... sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć i jak to będzie wyglądać później – dodała po kolejnym łyku bursztynowego płynu. – Chciałabym... jakoś się z nim pogodzić. Spróbować odbudować nasze relacje, nawet jeśli będą wyglądały inaczej, niż kiedyś. Bo oboje dorośliśmy.
Zamyśliła się.
- Myślisz, że to jest możliwe? – zapytała jeszcze, czując coraz większe rozluźnienie i błogość, a smutki wydawały się jakby oddalać.
Przynajmniej póki za kilka godzin nie wrócą ze zdwojoną mocą.
Opowiedzenie o tych wszystkich wydarzeniach nie było łatwe. Właściwie przyszło jej to z trudem, mimo że uważała Sally za bliską sobie osobę, nawet jeśli dawno się nie widziały, i wolała, żeby dowiedziała się o Carterach od niej, a nie z jakichś starych gazet czy z innych źródeł. Zresztą, trudno byłoby na dłuższą metę ukrywać, że coś ją dręczyło. James, a potem rodzice... Zbyt dużo strat, w dodatku nagłych i tragicznych, z którymi trudno się było pogodzić, ale jednak życie toczyło się dalej i jakoś trzeba było funkcjonować, skupić się na czymś (w jej przypadku na pracy) i zignorować uczucie pustki i samotności.
Nie pogniewała się, kiedy Sally postanowiła zamówić coś mocniejszego. Pewnie nie powinny, zwłaszcza ona, bo przecież jako aurorka powinna dbać o trzeźwą głowę, ale może właśnie tego teraz potrzebowała? Nie tylko szczerej rozmowy, ale też pełnego rozluźnienia, które mógł zapewnić trunek mocniejszy od kremowego piwa?
- Nasze relacje... Nie układają się tak, jak powinny – wyznała. Chwilę później na ich stole wylądowały szklanki z alkoholem, którego łyk podrażnił gardło Sophii, ale też w pewnym sensie zdawał się wypalać część jej smutków. – Na pogrzebie nawet ze sobą nie rozmawialiśmy. Wiem, że mnie widział, ale odszedł... I pojawił się w naszym domu dopiero pod koniec stycznia.
Nie do końca wiedziała, gdzie dokładnie podziewał się Raiden przez te parę tygodni, może pomieszkiwał pokątnie u jakichś znajomych, o ile po tylu latach nieobecności zdołał jakieś utrzymać, lub wynajmował pokój w miejscu pokroju Dziurawego Kotła? Kto go tam wie. Sophia go z domu nie wyrzuciła, i choć jego powrót był niezręczny dla nich obojga, wiedziała, że miał pełne prawo tam być, wychował się tam tak samo, jak ona. Musieli po prostu nauczyć się na nowo ze sobą rozmawiać po sytuacji w Ameryce, kiedy poróżnili się o Jamesa oraz po śmierci rodziców.
- Czuję się z tym dziwnie. Zawsze byliśmy ze sobą bardzo blisko, nawet, kiedy wyjechał, a teraz... sama nie wiem, co o tym wszystkim myśleć i jak to będzie wyglądać później – dodała po kolejnym łyku bursztynowego płynu. – Chciałabym... jakoś się z nim pogodzić. Spróbować odbudować nasze relacje, nawet jeśli będą wyglądały inaczej, niż kiedyś. Bo oboje dorośliśmy.
Zamyśliła się.
- Myślisz, że to jest możliwe? – zapytała jeszcze, czując coraz większe rozluźnienie i błogość, a smutki wydawały się jakby oddalać.
Przynajmniej póki za kilka godzin nie wrócą ze zdwojoną mocą.
Pub pod Roztańczonym Czartem
Szybka odpowiedź