Pub pod Roztańczonym Czartem
AutorWiadomość
First topic message reminder :
★★
W Pubie pod Roztańczonym Czartem zabawa trwa bez końca. Z wiekowym budynkiem wiąże się stara legenda, jakoby tutaj, gdy jeszcze czarodziejów nie wiązał Kodeks Tajności, na długo przed prześladowaniami, mugole pertraktowali z samymi demonami, tylko czekającymi na chwilę słabości, by zawrzeć pakt. Wtedy, pomimo dobrej zabawy zmuszeni byli do szczególnej ostrożności. Oczywiście, nawet w magicznym świecie ciężko uświadczyć wysłanników piekieł, jednak niemagiczni właśnie w taki sposób odbierali zakapturzone postacie czarodziejów, wiedźm, przemytników, cichych zabójców na zlecenie, mogących rozwiązać niejeden problem, oczywiście za drobną opłatą w postaci sakiewki srebra. Od tego czasu wszystko uległo drastycznej zmianie, magia została zapomniana, a wnętrze wielokrotnie zmieniało swój charakter.
Wnętrze pubu jest nie tylko zadbane, ale i eleganckie - wzdłuż baru ustawiono kilkanaście krzeseł z wygiętymi oparciami i bordowymi obiciami, lekko przetartymi od częstego używania. Reszta pomieszczenia sprawia wrażenie ciasnego, jakby zagraconego przez gęsto ustawione kanapy, stoły. Toczą się tutaj humorystyczne, choć często ironiczne pojedynki na słowa przy akompaniamencie muzyki na żywo, czy to na pianinie, czy na klawiszach i gitarze. Na lekko podwyższonej scenie odbywają się także wieczorki poetyckie, innym razem ktoś zaśpiewa, ktoś odstawi kabaret. To wszystko czyni lokal miłym i przystępnym miejscem do nawiązywania bliższych znajomości. Najchętniej przyjmowani są tutaj klienci o poczuciu humoru i z dystansem do samych siebie. Jeśli jednak potrzebuje się prywatnego, pewnego miejsca, można wynająć lożę na balkonie, oddzielaną od reszty świata ciężkimi, nieprzepuszczającymi dźwięku kotarami.[bylobrzydkobedzieladnie]
Pub pod Roztańczonym Czartem
„Między niebem i piekłem. Pośród słynnych bezdroży.
Co je lotem starannie mija duch boży.
Stoi karczma stara w której widma opojów
Święcą triumfy szałów swych pijackich znojów.”
Co je lotem starannie mija duch boży.
Stoi karczma stara w której widma opojów
Święcą triumfy szałów swych pijackich znojów.”
W Pubie pod Roztańczonym Czartem zabawa trwa bez końca. Z wiekowym budynkiem wiąże się stara legenda, jakoby tutaj, gdy jeszcze czarodziejów nie wiązał Kodeks Tajności, na długo przed prześladowaniami, mugole pertraktowali z samymi demonami, tylko czekającymi na chwilę słabości, by zawrzeć pakt. Wtedy, pomimo dobrej zabawy zmuszeni byli do szczególnej ostrożności. Oczywiście, nawet w magicznym świecie ciężko uświadczyć wysłanników piekieł, jednak niemagiczni właśnie w taki sposób odbierali zakapturzone postacie czarodziejów, wiedźm, przemytników, cichych zabójców na zlecenie, mogących rozwiązać niejeden problem, oczywiście za drobną opłatą w postaci sakiewki srebra. Od tego czasu wszystko uległo drastycznej zmianie, magia została zapomniana, a wnętrze wielokrotnie zmieniało swój charakter.
Wnętrze pubu jest nie tylko zadbane, ale i eleganckie - wzdłuż baru ustawiono kilkanaście krzeseł z wygiętymi oparciami i bordowymi obiciami, lekko przetartymi od częstego używania. Reszta pomieszczenia sprawia wrażenie ciasnego, jakby zagraconego przez gęsto ustawione kanapy, stoły. Toczą się tutaj humorystyczne, choć często ironiczne pojedynki na słowa przy akompaniamencie muzyki na żywo, czy to na pianinie, czy na klawiszach i gitarze. Na lekko podwyższonej scenie odbywają się także wieczorki poetyckie, innym razem ktoś zaśpiewa, ktoś odstawi kabaret. To wszystko czyni lokal miłym i przystępnym miejscem do nawiązywania bliższych znajomości. Najchętniej przyjmowani są tutaj klienci o poczuciu humoru i z dystansem do samych siebie. Jeśli jednak potrzebuje się prywatnego, pewnego miejsca, można wynająć lożę na balkonie, oddzielaną od reszty świata ciężkimi, nieprzepuszczającymi dźwięku kotarami.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 25.03.22 20:17, w całości zmieniany 1 raz
– To całkiem dobry pomysł – spojrzał na nią wyraźnie zainteresowany. – Moglibyśmy kiedyś poćwiczyć, gdybyś miała wolny czas. – Idea treningu i próby czarowania wydała mu się naprawdę trafionym pomysłem. Musiał jednak przyznać, przed samym sobą, że nadal miał opory przed używaniem zaklęć, pamiętając o ostrzeżeniu, które dała mu panna Vane. Pomyślał jednak, że i ta drobna niechęć powinna kiedyś, w końcu, minąć, przecież ostatnio nie stało się nic złego, no, pomijając krwawienie z nosa panny CH i te dziwne… światło?... które przeszło mu po ręce. – Właściwie, gdyby zrobiło się cieplej, to moglibyśmy poćwiczyć u mnie w ogródku – celowo zdrabniał ostatnie słowo, bo nie chciał zwracać na siebie uwagi, w tym także na swój status. Nie wspomniał też jeszcze, gdzie mieszka, ale nie chciał, żeby dziewczyna poczuła się nieprzyjemnie. Widział w końcu, że na pewno nie należy do szlachty. – Ale to później… i o ile byś chciała.
Słysząc, że czarownica znalazła się w Ravenclawie, a potem słysząc o egzaminach, zaśmiał się przyjaźnie. Ci Krukoni! Nic tylko nauka i egzaminy, nawet po zakończeniu koszmarnej edukacji myśleli wyłącznie o jednym i tym samym. On nie był typem „kujona”. W Hogwarcie skupiał się bardziej na zacieśnianiu więzów z innymi, a przede wszystkim ze swoim… przyjacielem. Pochłaniał go wtedy Quidditch, przynajmniej do pewnego czasu, a później także jego jakże tragiczna miłość. Do nauki potrafił się przyłożyć tylko wtedy, gdy prosiła go o to matka lub gdy sam wykazywał zainteresowanie jakimś przedmiotem. Z tym bywało też różnie. Jego największą miłością były właśnie zaklęcia, które ostatnio tak tragicznie mu wychodziły, zielarstwo, eliksiry, w mniejszym stopniu opieka nad magicznymi stworzeniami i obrona przed czarną magią. Nie był wybitnym uczniem, ale nie był też tragiczny, wszystko zależało od jego podejścia.
– Och tak, to były dobre czasy, w których nie trzeba było myśleć o tym, co się działo poza murami. Chociaż czasy były równie niespokojne, co obecnie… – Jego uśmiech zniknął. – Powiem ci, że tęsknię za Quidditchem – westchnął ciężko, a przecież próbował zmienić swoją myśl na przyjemniejszą. Gdyby tylko nie jego matka, może latałby teraz w Zjednoczonych z Puddlemere, jak wielu jego kuzynów. Może nie stoczyłby się na dno i może nie przysparzałby tyle wstydu rodzinie. Nawet się ucieszył, gdy temat, pomimo jego problemów związanych z podejściem do wieku, wrócił na takie tory, które nie przyprawiały go o tonę rozmyślań nad tym „co by było gdyby”. – Dopiero zaczęłaś? – zdziwił się. Dałby jej jeszcze mniej lat niż zapewne miała. Szybko zaczął kalkulować wiek czarownicy w głowie. – Myślałem, że jesteś młodsza! – dodał cicho. To oznaczało, że musiała mieć jakieś… dwadzieścia trzy lub dwa lata!
Na całe szczęście nie musiał się tym zadręczać. Przynajmniej spędzał czas w towarzystwie miłej i ładnej czarownicy! W dodatku bardzo pomocnej, dzięki której na pewno uniknąłby postrzelenia (gdyby nie rzucił wcześniej na ten przeklęty mugolski pistolet Confundusa). Tak też zaraz po stuknięciu się swoimi kubkami i kuflami, natychmiast wziął solidny łyk miodu. Nie spodziewał się jednak, że alkohol będzie na tyle słaby, żeby w ogóle nim nie potrząsnąć. Była to jednak miła odmiana, bo nie czuł żadnego podrażnienia w gardle, a jedynie przyjemną, słodką nutę. Spojrzał w swój gliniany kubek, zaraz zaczął też przeszukiwać swój płaszcz w poszukiwaniu notesu, ale nie mógł go znaleźć. Zresztą… nie było potrzeby, zawsze mógł tu wrócić i wypić miód jeszcze raz i wtedy zapisać swoje uwagi. Teraz wypadało skupić się na rozmowie z panną CH.
– Dobrze, że dostały się do Munga. To jak dały się rozbroić przez trójkę mugoli pozostanie dla mnie ogromną tajemnicą i zaskoczeniem. Ważne, że są całe i zdrowe. Natomiast ciekawe jest to, co stało się z naszymi puszystymi królikami… – zaśmiał się szczerze. – Jak się tego dowiedziałaś? Pracujesz u Munga? A swoją drogą, – poprawił się na siedzeniu, przypominając sobie jeszcze o jednej kwestii, o którą bał się, że zaraz mu ucieknie z myśli, – jak już jesteśmy przy ich temacie… i tego, co się ostatnio wydarzyło… Lapifors stało się moim nowym, ulubionym zaklęciem i teraz żałuję, że zdarzało mi się spać na transmutacji i że strasznie nie lubiłem tego przedmiotu…
Słysząc, że czarownica znalazła się w Ravenclawie, a potem słysząc o egzaminach, zaśmiał się przyjaźnie. Ci Krukoni! Nic tylko nauka i egzaminy, nawet po zakończeniu koszmarnej edukacji myśleli wyłącznie o jednym i tym samym. On nie był typem „kujona”. W Hogwarcie skupiał się bardziej na zacieśnianiu więzów z innymi, a przede wszystkim ze swoim… przyjacielem. Pochłaniał go wtedy Quidditch, przynajmniej do pewnego czasu, a później także jego jakże tragiczna miłość. Do nauki potrafił się przyłożyć tylko wtedy, gdy prosiła go o to matka lub gdy sam wykazywał zainteresowanie jakimś przedmiotem. Z tym bywało też różnie. Jego największą miłością były właśnie zaklęcia, które ostatnio tak tragicznie mu wychodziły, zielarstwo, eliksiry, w mniejszym stopniu opieka nad magicznymi stworzeniami i obrona przed czarną magią. Nie był wybitnym uczniem, ale nie był też tragiczny, wszystko zależało od jego podejścia.
– Och tak, to były dobre czasy, w których nie trzeba było myśleć o tym, co się działo poza murami. Chociaż czasy były równie niespokojne, co obecnie… – Jego uśmiech zniknął. – Powiem ci, że tęsknię za Quidditchem – westchnął ciężko, a przecież próbował zmienić swoją myśl na przyjemniejszą. Gdyby tylko nie jego matka, może latałby teraz w Zjednoczonych z Puddlemere, jak wielu jego kuzynów. Może nie stoczyłby się na dno i może nie przysparzałby tyle wstydu rodzinie. Nawet się ucieszył, gdy temat, pomimo jego problemów związanych z podejściem do wieku, wrócił na takie tory, które nie przyprawiały go o tonę rozmyślań nad tym „co by było gdyby”. – Dopiero zaczęłaś? – zdziwił się. Dałby jej jeszcze mniej lat niż zapewne miała. Szybko zaczął kalkulować wiek czarownicy w głowie. – Myślałem, że jesteś młodsza! – dodał cicho. To oznaczało, że musiała mieć jakieś… dwadzieścia trzy lub dwa lata!
Na całe szczęście nie musiał się tym zadręczać. Przynajmniej spędzał czas w towarzystwie miłej i ładnej czarownicy! W dodatku bardzo pomocnej, dzięki której na pewno uniknąłby postrzelenia (gdyby nie rzucił wcześniej na ten przeklęty mugolski pistolet Confundusa). Tak też zaraz po stuknięciu się swoimi kubkami i kuflami, natychmiast wziął solidny łyk miodu. Nie spodziewał się jednak, że alkohol będzie na tyle słaby, żeby w ogóle nim nie potrząsnąć. Była to jednak miła odmiana, bo nie czuł żadnego podrażnienia w gardle, a jedynie przyjemną, słodką nutę. Spojrzał w swój gliniany kubek, zaraz zaczął też przeszukiwać swój płaszcz w poszukiwaniu notesu, ale nie mógł go znaleźć. Zresztą… nie było potrzeby, zawsze mógł tu wrócić i wypić miód jeszcze raz i wtedy zapisać swoje uwagi. Teraz wypadało skupić się na rozmowie z panną CH.
– Dobrze, że dostały się do Munga. To jak dały się rozbroić przez trójkę mugoli pozostanie dla mnie ogromną tajemnicą i zaskoczeniem. Ważne, że są całe i zdrowe. Natomiast ciekawe jest to, co stało się z naszymi puszystymi królikami… – zaśmiał się szczerze. – Jak się tego dowiedziałaś? Pracujesz u Munga? A swoją drogą, – poprawił się na siedzeniu, przypominając sobie jeszcze o jednej kwestii, o którą bał się, że zaraz mu ucieknie z myśli, – jak już jesteśmy przy ich temacie… i tego, co się ostatnio wydarzyło… Lapifors stało się moim nowym, ulubionym zaklęciem i teraz żałuję, że zdarzało mi się spać na transmutacji i że strasznie nie lubiłem tego przedmiotu…
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie uśmiechnęła się lekko.
- Tak, jasne – zgodziła się. – Możemy kiedyś poćwiczyć, kiedy już będzie... spokojniej. Wstyd się przyznać, ale nigdy nie byłam zbyt dobra z zaklęć.
To nie tak, że się nie przykładała i przesypiała zajęcia. Po prostu nie szły jej najlepiej, bo nie można było być dobrym we wszystkim, i o ile radziła sobie z prostymi zaklęciami użytkowymi, tak mocniejsze zaklęcia ofensywne zawsze sprawiały jej duży problem. Bała się jednak robić to w czasie szalejących anomalii, wolała poczekać na spokojniejszy czas. Ale czy ten kiedyś nadejdzie? Czy kiedyś znowu będzie mogła czarować bez cienia niepewności, że zaraz wydarzy się coś złego?
Pewnie też przeżyłaby szok, gdyby zobaczyła ten „ogródek” mężczyzny, bo jego status wciąż pozostawał jej nieznany i wyobraziła sobie raczej zwyczajny, podmiejski ogródek podobny do tego, który sama miała.
Charlie zawsze była pilną uczennicą, choć nie było też tak, że spędzała całe dnie nie robiąc nic poza nauką na egzaminy. Z większością przedmiotów radziła sobie na tyle dobrze że nie musiała nad nimi ślęczeć, często więc wykorzystywała czas, by poszerzać wiedzę na dodatkowe, ponadprogramowe tematy, lub po prostu spacerowała po błoniach lub po zamku. To były dobre, przyjemne czasy, które wspominała z sentymentem.
- Prawie nie pamiętam poprzednich... niespokojnych czasów. Wychowałam się w Kornwalii, z daleka od dużych miast, a rodzice nie chcieli nas niepokoić – powiedziała; jedynie z dzieciństwie mgliście pamiętała dziwne mugolskie ustrojstwa w pobliżu plaży, przy której mieszkali, słyszała też urywki rozmów rodziców, ale była na tyle mała, że nie rozumiała, czego właściwie powinna się bać, bo poprzednia wojna właściwie jej nie dotknęła. Starszy od niej Anthony pewnie pamiętał więcej, tak jej się wydawało. Był już wtedy w szkole, mogły docierać do niego informacje, które państwo Leighton ukrywali przed córkami. – Moje czasy dzieciństwa i szkoły były więc prawdziwą sielanką, za którą teraz tęsknię, ilekroć patrzę, co się dzieje – westchnęła, po czym dla poprawy nastroju napiła się kremowego piwa. Teraz już nie uniknie niespokojnych czasów. Była dorosła i świadoma, i sama chciała działać w słusznej sprawie. – Więc grałeś w quidditcha? Ja nie, ale część moich krewnych i znajomych tak, więc często miałam problem z tym, której domowej drużynie kibicować, kiedy akurat na boisku nie było Ravenclawu.
Zarumieniła się lekko; wielu ludzi brało ją za nieco młodszą niż w rzeczywistości, nie wyglądała na dwadzieścia trzy lata, które miała skończyć na początku lipca.
- Miło, że tak uważasz, ale skończyłam Hogwart już parę lat temu. A dokładniej: równe pięć – wyjaśniła. Czasem jej samej trudno było uwierzyć, że już minęło pięć lat, czasem miała wrażenie, że znacznie mniej, ale czas szybko leciał. Gdyby była szlachcianką, w tym wieku zapewne byłaby już mężatką, może nawet matką. Ale jako zwykła czarownica była sama, bo nikt nie troszczył się o to, by jej przedstawić jakiegoś narzeczonego, a tak się złożyło, że jej samej szło dość nieudolnie, bo skupiona na nauce i pracy nie zwracała poważniejszej uwagi na płeć przeciwną, a mężczyźni najwyraźniej nie zwracali też uwagi na nią.
- Dla mnie to też jest tajemnicą, więc podejrzewam, że musiało chodzić o te ich eee... przedmioty, które wyciągnęli na twój widok zanim zmieniłam ich w króliki. – Zdążyła już zapomnieć nazwy tych narzędzi. – Podejrzewam, że też doszli do siebie, ale niestety nie mam pojęcia, ile pamiętają. Oby jak najmniej. – Mimo wszystko nie chciała być sprawczynią ich traumy, tym bardziej, że ta mogła doprowadzić do czegoś złego. Niestety przez swoją nieudolność w zaklęciach nie mogła zmodyfikować im pamięci, a jedynie skonfundować. – Jestem alchemikiem w Mungu. Warzę eliksiry dla pacjentów – wyjaśniła; to tłumaczyło, skąd poznała taką informację. – Transmutacja kryje znacznie więcej ciekawych zaklęć niż tylko Lapifors. To moja ulubiona dziedzina magii zaraz po eliksirach. Jako że nie jestem zbyt dobra w zaklęciach... Cóż, siłą rzeczy łatwiej było mi pozmieniać ich w zwierzęta. Jeśli chcesz, mogę cię kiedyś tego nauczyć – zapewniła. Transmutacja nigdy nie sprawiała jej większych problemów, udało jej się nawet zostać animagiem, co było bardzo trudną sztuką. Lubiła się jej uczyć i zamierzała jeszcze poszerzyć swoje umiejętności, ale wiedziała, że w Hogwarcie, podobnie jak to było z eliksirami, niewielu było prawdziwych pasjonatów tej dziedziny.
- Tak, jasne – zgodziła się. – Możemy kiedyś poćwiczyć, kiedy już będzie... spokojniej. Wstyd się przyznać, ale nigdy nie byłam zbyt dobra z zaklęć.
To nie tak, że się nie przykładała i przesypiała zajęcia. Po prostu nie szły jej najlepiej, bo nie można było być dobrym we wszystkim, i o ile radziła sobie z prostymi zaklęciami użytkowymi, tak mocniejsze zaklęcia ofensywne zawsze sprawiały jej duży problem. Bała się jednak robić to w czasie szalejących anomalii, wolała poczekać na spokojniejszy czas. Ale czy ten kiedyś nadejdzie? Czy kiedyś znowu będzie mogła czarować bez cienia niepewności, że zaraz wydarzy się coś złego?
Pewnie też przeżyłaby szok, gdyby zobaczyła ten „ogródek” mężczyzny, bo jego status wciąż pozostawał jej nieznany i wyobraziła sobie raczej zwyczajny, podmiejski ogródek podobny do tego, który sama miała.
Charlie zawsze była pilną uczennicą, choć nie było też tak, że spędzała całe dnie nie robiąc nic poza nauką na egzaminy. Z większością przedmiotów radziła sobie na tyle dobrze że nie musiała nad nimi ślęczeć, często więc wykorzystywała czas, by poszerzać wiedzę na dodatkowe, ponadprogramowe tematy, lub po prostu spacerowała po błoniach lub po zamku. To były dobre, przyjemne czasy, które wspominała z sentymentem.
- Prawie nie pamiętam poprzednich... niespokojnych czasów. Wychowałam się w Kornwalii, z daleka od dużych miast, a rodzice nie chcieli nas niepokoić – powiedziała; jedynie z dzieciństwie mgliście pamiętała dziwne mugolskie ustrojstwa w pobliżu plaży, przy której mieszkali, słyszała też urywki rozmów rodziców, ale była na tyle mała, że nie rozumiała, czego właściwie powinna się bać, bo poprzednia wojna właściwie jej nie dotknęła. Starszy od niej Anthony pewnie pamiętał więcej, tak jej się wydawało. Był już wtedy w szkole, mogły docierać do niego informacje, które państwo Leighton ukrywali przed córkami. – Moje czasy dzieciństwa i szkoły były więc prawdziwą sielanką, za którą teraz tęsknię, ilekroć patrzę, co się dzieje – westchnęła, po czym dla poprawy nastroju napiła się kremowego piwa. Teraz już nie uniknie niespokojnych czasów. Była dorosła i świadoma, i sama chciała działać w słusznej sprawie. – Więc grałeś w quidditcha? Ja nie, ale część moich krewnych i znajomych tak, więc często miałam problem z tym, której domowej drużynie kibicować, kiedy akurat na boisku nie było Ravenclawu.
Zarumieniła się lekko; wielu ludzi brało ją za nieco młodszą niż w rzeczywistości, nie wyglądała na dwadzieścia trzy lata, które miała skończyć na początku lipca.
- Miło, że tak uważasz, ale skończyłam Hogwart już parę lat temu. A dokładniej: równe pięć – wyjaśniła. Czasem jej samej trudno było uwierzyć, że już minęło pięć lat, czasem miała wrażenie, że znacznie mniej, ale czas szybko leciał. Gdyby była szlachcianką, w tym wieku zapewne byłaby już mężatką, może nawet matką. Ale jako zwykła czarownica była sama, bo nikt nie troszczył się o to, by jej przedstawić jakiegoś narzeczonego, a tak się złożyło, że jej samej szło dość nieudolnie, bo skupiona na nauce i pracy nie zwracała poważniejszej uwagi na płeć przeciwną, a mężczyźni najwyraźniej nie zwracali też uwagi na nią.
- Dla mnie to też jest tajemnicą, więc podejrzewam, że musiało chodzić o te ich eee... przedmioty, które wyciągnęli na twój widok zanim zmieniłam ich w króliki. – Zdążyła już zapomnieć nazwy tych narzędzi. – Podejrzewam, że też doszli do siebie, ale niestety nie mam pojęcia, ile pamiętają. Oby jak najmniej. – Mimo wszystko nie chciała być sprawczynią ich traumy, tym bardziej, że ta mogła doprowadzić do czegoś złego. Niestety przez swoją nieudolność w zaklęciach nie mogła zmodyfikować im pamięci, a jedynie skonfundować. – Jestem alchemikiem w Mungu. Warzę eliksiry dla pacjentów – wyjaśniła; to tłumaczyło, skąd poznała taką informację. – Transmutacja kryje znacznie więcej ciekawych zaklęć niż tylko Lapifors. To moja ulubiona dziedzina magii zaraz po eliksirach. Jako że nie jestem zbyt dobra w zaklęciach... Cóż, siłą rzeczy łatwiej było mi pozmieniać ich w zwierzęta. Jeśli chcesz, mogę cię kiedyś tego nauczyć – zapewniła. Transmutacja nigdy nie sprawiała jej większych problemów, udało jej się nawet zostać animagiem, co było bardzo trudną sztuką. Lubiła się jej uczyć i zamierzała jeszcze poszerzyć swoje umiejętności, ale wiedziała, że w Hogwarcie, podobnie jak to było z eliksirami, niewielu było prawdziwych pasjonatów tej dziedziny.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
– Trzymam cię za słowo! – Potraktował zarówno daną przez siebie propozycję jak i zgodę na nią ze strony panny CH bardzo poważnie. Sam odczuwał potrzebę przypomnienia sobie wielu rzeczy po tylu latach dość rzadkiego używania magii. O ile jeszcze w „Rosji”, to znaczy w ZSRR i w Bułgarii, ogólnie na początku swojej wieloletniej podróży spędzał stosunkowo więcej czasu pomiędzy czarodziejami, o tyle już pod jej koniec byli to głównie mugole. Poza tym czuł, że powinien przełamać swój niepokój dotyczący zaklęć w Anglii. Mógł też nauczyć się czegoś nowego, o czym przecież przekonał się podczas ostatniego zdarzenia w tym dziwnie tajemniczym miejscu, do którego wysłała go sieć Fiuu.
– W Kornwalii? – Zapytał zaskoczony. – Też stamtąd pochodzę, nadal tam mieszkam! – Zawołał entuzjastycznie. – Całkowicie cię rozumiem – zaraz jednak spoważniał, ponieważ zaczęli poważny temat. W końcu chociaż nie doświadczył tragedii wojen, jakie przetoczyły się przez Europę, na swojej najbliższej rodzinie, która zamykała się na jego ojcu i mamie, to i tak nie mógł powiedzieć, że nie doświadczył ich w pewnym sensie na swojej skórze. Jego kuzyn nie miał ręki, kilku bliskich mu osób zmarło, doznał też swego rodzaju przyjacielskiej zdrady, która bolała o tyle mocniej, że traktował swojego przyjaciela jak brata… – Głupio się przyznać, ale w pewnym sensie uciekłem od wojny – zapatrzył się w swój kubek i miód pitny znajdujący się wewnątrz niego. – Moje życie nie było sielankowe, choć wychowywałem się w najspokojniejszym mieście, jak mi się wydaje, w Anglii… Hogwart był dla mnie jak drugi dom, bardzo spokojny dom, no i tam rzeczywiście nie było żadnych trosk, jak patrzę na to wszystko z obecnej perspektywy – zaczął, chcąc odpowiedzieć na jej pytanie. – To znaczy dla mnie Quidditch był swego rodzaju ostoją spokoju. Nie trzeba było myśleć, tylko brać kafel i rzucać do jednej z bramek. No i nie miałem problemu komu kibicować, boisko i dom nauczyło mnie, żeby kibicować każdemu, ale swojej drużynie najmocniej. Z kolei jeżeli chodzi o angielskie drużyny… tu jest zupełnie odwrotnie… jestem oddany tylko i wyłącznie Zjednoczonym.
Uśmiechnął się, gdy wrócili do sprawy trzech czarownic i dwóch mugoli. Powinien współczuć niemagicznym tego, że stali się obiektem zaklęć i to zaklęć wziętych z kategorii transmutacji. Z drugiej strony na samo przypomnienie dwójki małych królików nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Gdyby napotkali kogoś innego, wrogo nastawionego do mugoli, zapewne ich los potoczyłby się gorzej. Znacznie gorzej, więc nawet jeżeli mieli choć trochę zapamiętać z tego zdarzenia… może to nawet lepiej, może powstrzymają się (następnym razem) od krzywdzenia kobiet.
– Oby – powtórzył za czarownicą. – Jesteś alchemikiem? Naprawdę? – Był zaskoczony, ale jednocześnie zawstydzony. Jej praca i ona sama służyła pomocy ludziom a on… on jedynie podróżował, zbierał pomysły na nowe alkohole i przesyłał je do rodziny, czasem także sam próbował sam coś… stworzyć. – Kiedyś myślałem czy nie zająć się na poważnie eliksirami, ale skończyłem na zabawie… z destylacją. Generalnie alkoholami. – Na to wszystko wziął jeden, solidny łyk miodu. – Nawet nie potrafię nazwać swojej „pracy”. – Zażenował się zupełnie, ale zaraz spróbował wrócić do tematu, który wydawał mu się mniej wstydliwy, bo dotyczył właśnie zaklęć i transmutacji. – Nauczyłabyś mnie tego zaklęcia? Byłbym bardzo tobie wdzięczny! Chociaż ostrzegam, że naprawdę, kompletnie nie znam się na tej dziedzinie.
Język pod wpływem alkoholu powoli mu się rozwiązywał, szczególnie kiedy miał przeczucie, że rozmawia z czarownicą, której można zaufać.
– W Kornwalii? – Zapytał zaskoczony. – Też stamtąd pochodzę, nadal tam mieszkam! – Zawołał entuzjastycznie. – Całkowicie cię rozumiem – zaraz jednak spoważniał, ponieważ zaczęli poważny temat. W końcu chociaż nie doświadczył tragedii wojen, jakie przetoczyły się przez Europę, na swojej najbliższej rodzinie, która zamykała się na jego ojcu i mamie, to i tak nie mógł powiedzieć, że nie doświadczył ich w pewnym sensie na swojej skórze. Jego kuzyn nie miał ręki, kilku bliskich mu osób zmarło, doznał też swego rodzaju przyjacielskiej zdrady, która bolała o tyle mocniej, że traktował swojego przyjaciela jak brata… – Głupio się przyznać, ale w pewnym sensie uciekłem od wojny – zapatrzył się w swój kubek i miód pitny znajdujący się wewnątrz niego. – Moje życie nie było sielankowe, choć wychowywałem się w najspokojniejszym mieście, jak mi się wydaje, w Anglii… Hogwart był dla mnie jak drugi dom, bardzo spokojny dom, no i tam rzeczywiście nie było żadnych trosk, jak patrzę na to wszystko z obecnej perspektywy – zaczął, chcąc odpowiedzieć na jej pytanie. – To znaczy dla mnie Quidditch był swego rodzaju ostoją spokoju. Nie trzeba było myśleć, tylko brać kafel i rzucać do jednej z bramek. No i nie miałem problemu komu kibicować, boisko i dom nauczyło mnie, żeby kibicować każdemu, ale swojej drużynie najmocniej. Z kolei jeżeli chodzi o angielskie drużyny… tu jest zupełnie odwrotnie… jestem oddany tylko i wyłącznie Zjednoczonym.
Uśmiechnął się, gdy wrócili do sprawy trzech czarownic i dwóch mugoli. Powinien współczuć niemagicznym tego, że stali się obiektem zaklęć i to zaklęć wziętych z kategorii transmutacji. Z drugiej strony na samo przypomnienie dwójki małych królików nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Gdyby napotkali kogoś innego, wrogo nastawionego do mugoli, zapewne ich los potoczyłby się gorzej. Znacznie gorzej, więc nawet jeżeli mieli choć trochę zapamiętać z tego zdarzenia… może to nawet lepiej, może powstrzymają się (następnym razem) od krzywdzenia kobiet.
– Oby – powtórzył za czarownicą. – Jesteś alchemikiem? Naprawdę? – Był zaskoczony, ale jednocześnie zawstydzony. Jej praca i ona sama służyła pomocy ludziom a on… on jedynie podróżował, zbierał pomysły na nowe alkohole i przesyłał je do rodziny, czasem także sam próbował sam coś… stworzyć. – Kiedyś myślałem czy nie zająć się na poważnie eliksirami, ale skończyłem na zabawie… z destylacją. Generalnie alkoholami. – Na to wszystko wziął jeden, solidny łyk miodu. – Nawet nie potrafię nazwać swojej „pracy”. – Zażenował się zupełnie, ale zaraz spróbował wrócić do tematu, który wydawał mu się mniej wstydliwy, bo dotyczył właśnie zaklęć i transmutacji. – Nauczyłabyś mnie tego zaklęcia? Byłbym bardzo tobie wdzięczny! Chociaż ostrzegam, że naprawdę, kompletnie nie znam się na tej dziedzinie.
Język pod wpływem alkoholu powoli mu się rozwiązywał, szczególnie kiedy miał przeczucie, że rozmawia z czarownicą, której można zaufać.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Do czasu wybuchu anomalii używanie magii przez Charlie było czymś normalnym i codziennym. Spędzała zdecydowaną większość czasu w świecie magii, wśród czarodziejów i na co dzień nie musiała specjalnie kryć się ze swoją odmiennością. Teraz ze względów ostrożności ograniczyła ją, zresztą czasem i tak dobrze było wykonywać czynności własnoręcznie.
Kiedy usłyszała że Anthony też pochodzi z Kornwalii uniosła brwi w wyrazie zdziwienia.
- Naprawdę? Och, jaki ten świat czasem okazuje się mały – zdumiała się. – Ja mieszkałam w okolicach Tinworth, to mała wioska na wybrzeżu. Wyprowadziłam się stamtąd po ukończeniu szkoły, by mieć bliżej na kurs alchemiczny, a później do pracy. – To jednak nie była cała prawda; w tamtym okresie głównym powodem była niemożność odnalezienia się w rodzinnym domu po śmierci siostry. Charlie czuła się wtedy na tyle przytłoczona ciężką atmosferą która zaległa w rodzinnym domu, przeganiając stamtąd wcześniejszą sielankę, że zdecydowała się przeprowadzić do starszej siostry, która postanowiła się wcześniej usamodzielnić. Razem mieszkały na przedmieściach Londynu, w domku przejętym po zmarłej ciotce. – A w jakich okolicach ty mieszkasz?
Była wyraźnie zaciekawiona, nie co dzień spotykała kogoś, kto także pochodził z Kornwalii.
- Wiele spraw wygląda zupełnie inaczej, gdy spojrzy się na nie z nowej, dorosłej perspektywy – odezwała się, po czym upiła łyk kremowego piwa. – Sama też patrzę inaczej na wiele spraw, spoglądam z przymrużeniem oka na problemy, które kiedyś wydawały mi się poważne.
Dorastanie zmieniało spojrzenie na pewne rzeczy, zmieniało perspektywę, może dlatego, że po prostu dojrzewała i zdobywała wiedzę i doświadczenia, których kiedyś nie miała.
- Zwykle kibicowałam Ravenclawowi, a kiedy nie grał, to Hufflepuffowi lub Gryffindorowi. Nigdy nie potrafiłam sympatyzować ze Ślizgonami. – Krukoni z reguły byli dość neutralni i potrafili się dogadywać z przedstawicielami każdego z pozostałych domów, ale w Charlie widocznie zbyt dużo było pierwiastka Wrightów, by mogła się polubić z osobami przepełnionymi uprzedzeniami i nietolerancją, a większość Ślizgonów niestety właśnie taka była. – Zjednoczonym? Och, jeden z moich kuzynów tam gra, więc czasem chodziłam na ich mecze – zauważyła z rozbawieniem. Nie była wielką fanką quidditcha, ale ze względu na pewne rodzinne powiązania chodziła czasem na mecze.
Z pewnością tamci mugole skończyliby gorzej, gdyby nie to, że trafili na ludzi pokojowo nastawionych do niemagicznej społeczności i nie chcących zrobić im krzywdy. Pozostawało jej mieć nadzieję że będą mieli nauczkę i więcej nie podniosą ręki na niewinne osoby, nieważne czy czarownice czy mugolki.
- Tak, jestem alchemikiem – potwierdziła. – Warzę głównie dla Munga, czasem zdarzy mi się przygotować coś dla znajomych. – I Zakonu Feniksa, ale o tym nie mógł wiedzieć nikt poza organizacją. – Więc znasz się na alkoholach? – zapytała, lekko kołysząc dłonią zawartością swojego kufla. – Właściwie to czym się zajmujesz tak na co dzień, kiedy nie lądujesz w dziwnych mugolskich magazynach ani nie uwalniasz nieznajomych kobiet z różnego rodzaju tarapatów? – Zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, czym zajmował się ten mężczyzna.
- Mogę cię nauczyć, choć najpierw powinnam zapoznać cię z podstawami transmutacji. Zamiana ludzi w zwierzęta jest nieco trudniejsza i przy nieodpowiednim użyciu może przynieść skutki uboczne, na przykład taki, że ktoś zmieni się w królika tylko połowicznie, i urosną mu tylko uszy, wąsy i ogonek. – Pamiętała zajęcia transmutacji i zmianę przedmiotów w zwierzęta; niektórym wychodziło to tak, że ich przedmioty w ogólnym zarysie się nie zmieniały, tylko wyrastały im uszy, ogony i sierść. Szczególnie zabawny był widok pucharu na wino z uszami, sierścią i mysim ogonem, który naprawdę się wił.
Kiedy usłyszała że Anthony też pochodzi z Kornwalii uniosła brwi w wyrazie zdziwienia.
- Naprawdę? Och, jaki ten świat czasem okazuje się mały – zdumiała się. – Ja mieszkałam w okolicach Tinworth, to mała wioska na wybrzeżu. Wyprowadziłam się stamtąd po ukończeniu szkoły, by mieć bliżej na kurs alchemiczny, a później do pracy. – To jednak nie była cała prawda; w tamtym okresie głównym powodem była niemożność odnalezienia się w rodzinnym domu po śmierci siostry. Charlie czuła się wtedy na tyle przytłoczona ciężką atmosferą która zaległa w rodzinnym domu, przeganiając stamtąd wcześniejszą sielankę, że zdecydowała się przeprowadzić do starszej siostry, która postanowiła się wcześniej usamodzielnić. Razem mieszkały na przedmieściach Londynu, w domku przejętym po zmarłej ciotce. – A w jakich okolicach ty mieszkasz?
Była wyraźnie zaciekawiona, nie co dzień spotykała kogoś, kto także pochodził z Kornwalii.
- Wiele spraw wygląda zupełnie inaczej, gdy spojrzy się na nie z nowej, dorosłej perspektywy – odezwała się, po czym upiła łyk kremowego piwa. – Sama też patrzę inaczej na wiele spraw, spoglądam z przymrużeniem oka na problemy, które kiedyś wydawały mi się poważne.
Dorastanie zmieniało spojrzenie na pewne rzeczy, zmieniało perspektywę, może dlatego, że po prostu dojrzewała i zdobywała wiedzę i doświadczenia, których kiedyś nie miała.
- Zwykle kibicowałam Ravenclawowi, a kiedy nie grał, to Hufflepuffowi lub Gryffindorowi. Nigdy nie potrafiłam sympatyzować ze Ślizgonami. – Krukoni z reguły byli dość neutralni i potrafili się dogadywać z przedstawicielami każdego z pozostałych domów, ale w Charlie widocznie zbyt dużo było pierwiastka Wrightów, by mogła się polubić z osobami przepełnionymi uprzedzeniami i nietolerancją, a większość Ślizgonów niestety właśnie taka była. – Zjednoczonym? Och, jeden z moich kuzynów tam gra, więc czasem chodziłam na ich mecze – zauważyła z rozbawieniem. Nie była wielką fanką quidditcha, ale ze względu na pewne rodzinne powiązania chodziła czasem na mecze.
Z pewnością tamci mugole skończyliby gorzej, gdyby nie to, że trafili na ludzi pokojowo nastawionych do niemagicznej społeczności i nie chcących zrobić im krzywdy. Pozostawało jej mieć nadzieję że będą mieli nauczkę i więcej nie podniosą ręki na niewinne osoby, nieważne czy czarownice czy mugolki.
- Tak, jestem alchemikiem – potwierdziła. – Warzę głównie dla Munga, czasem zdarzy mi się przygotować coś dla znajomych. – I Zakonu Feniksa, ale o tym nie mógł wiedzieć nikt poza organizacją. – Więc znasz się na alkoholach? – zapytała, lekko kołysząc dłonią zawartością swojego kufla. – Właściwie to czym się zajmujesz tak na co dzień, kiedy nie lądujesz w dziwnych mugolskich magazynach ani nie uwalniasz nieznajomych kobiet z różnego rodzaju tarapatów? – Zdała sobie sprawę, że nie ma pojęcia, czym zajmował się ten mężczyzna.
- Mogę cię nauczyć, choć najpierw powinnam zapoznać cię z podstawami transmutacji. Zamiana ludzi w zwierzęta jest nieco trudniejsza i przy nieodpowiednim użyciu może przynieść skutki uboczne, na przykład taki, że ktoś zmieni się w królika tylko połowicznie, i urosną mu tylko uszy, wąsy i ogonek. – Pamiętała zajęcia transmutacji i zmianę przedmiotów w zwierzęta; niektórym wychodziło to tak, że ich przedmioty w ogólnym zarysie się nie zmieniały, tylko wyrastały im uszy, ogony i sierść. Szczególnie zabawny był widok pucharu na wino z uszami, sierścią i mysim ogonem, który naprawdę się wił.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
– Kojarzę tę miejscowość – odpowiedział natychmiast, słysząc jej nazwę. – Zawsze możesz odwiedzić bliskich z okolicy! Gdybyś chciała odpocząć od zgiełku dużego miasta. Ja, z kolei, mieszkam w Puddlemere – uśmiechnął się, ale nie chciał jeszcze zdradzać gdzie dokładnie mieszka. Był przyzwyczajony, po swojej wyprawie na Wschód, że niektórzy reagowali na jego pochodzenie śmiechem i nie wierzyli mu w to, co mówił. W końcu zazwyczaj natrafiał na takie rozmowy po pijaku. Inna sprawa, że tam, na Wschodzie, panował inny „system” i polityka, która jakoś nieprzychylnym okiem spoglądała na szlachciców... przynajmniej w tej mugolskiej części. A jeszcze inna kwestia to, to że sam nie lubił wynosić się ponad innych. Był przecież tylko zwykłym, czasem radosnym Macmillanem. Owszem, nie zrezygnowałby tak łatwo z tytułu szlachcica, bo i to przynosiło od czasu do czasu pewne korzyści, ale z drugiej strony ten tytuł bywał męczący, szczególnie gdy w grę wchodziły przeklęte zasady i to, że wszyscy spoglądali tobie uważniej na ręce. – Podobało ci się w Kornwalii, jak tam jeszcze mieszkałaś? – Zagaił, chcąc w sumie usłyszeć czy aby okolica była spokojna. Nawet jeżeli nie chciał obnosić się ze swoim tytułem, to i tak interesowało go, co sądzą o hrabstwie jego mieszkańcy, nawet ci „byli”. – Dla mnie, na przykład, Puddlemere zawsze wydawało się trochę… nudne. Rozumiesz… jedyna atrakcja to Quidditch – westchnął, a zaraz po tym pociągnąć solidny łyk przyjemnego i błogiego miodu.
Przytakiwał jej, gdy mówiła o podejściu do tego, co już minęło. Miała rację we wszystkim. I on obecnie inaczej spoglądał na to, co działo się w przeszłości. Sam przypominał sobie, od czasu do czasu, wszystkie swoje wybryki z dziecięcych lat, których czasem żałował, czasem się z nich śmiał. Kiedyś niektóre sprawy były dla niego najważniejsze, na przykład zawody domów w Quidditcha. Brał je poważnie, a w szczególności przygotowania do nich. Kiedyś myślał, że przyjaźń z dzieciństwa będzie trwać wiecznie… a to nie okazało się prawdą. Wolał więc zająć swoje myśli innym tematem.
– Gryffindor miał za moich czasów dobrych zawodników – mruknął w odpowiedzi, rozumiejąc na swój własny, pokrętny sposób sympatię czarownicy. – Kuzyn? – Zdziwił się. Przez osiem lat drużyna trochę się zmieniła, ale mimo wszystko, w swojej podróży otrzymywał wiadomości od ojca o przesunięciach lub „nabytkach” Zjednoczonych. – Jak się nazywa? – Był wyraźnie zainteresowany, który z zawodników był spokrewniony z panną CH. Poza tym nie mógł uwierzyć w przypadkowość ich pierwszego spotkania oraz w to, że w pewien sposób łączyło ich wiele elementów, z których oboje nie zdawali sobie sprawy. Kornwalia, podejście do mugoli, teraz także zagadkowy członek niebiesko-złotych. Z ogromnym napięciem na twarzy wyczekiwał na tę jedną, jak mu się zdawało, bardzo ważną informację.
– Podziwiam, do tego jednak potrzebna jest wiedza – uśmiechnął się. – Ja tylko czasami korzystam z pomocy kociołka. Bo widzisz – tu wypił do dna miód – ogólnie mówiąc, to szukam inspiracji na różnego rodzaju alkohole. Moja „wyprawa” – tu uniósł brew, nie będąc przekonany do tego, czy powinien nazwać swoją po trochu „wygnańczą” podróż „wyprawą” – polegała na tym, żeby szukać pomysłów na ulepszenie naszych, trochę nudnych, angielskich, magicznych alkoholi. Głównie to chodziłem po barach, próbowałem, czasem zaglądałem do domów, próbowałem, szukałem nowych pomysłów… – Uśmiechnął się nieśmiało, jakby zawstydzony samym sobą i swoją „pracą”. – Zauważyłem, na przykład, jedną rzecz w swojej podróży. W tej centralnej części Europy bardzo chętnie sięgają po bardziej ziołowe recepty, na południu korzystają w dużej mierze z owoców, na Wschodzie… tu bywa różnie… – Widać było po nim, że wyjątkowo zapalił się do opowiadania. Poprawił się na sofie, ni to wyprostował, ni to pochylił się w stronę panny CH. Żywo gestykulował dłońmi, chcąc czasami coś podkreślić. Wydawał się szczęśliwy z tego, co go pasjonowało. W końcu, coś musiało zastępować mu Quidditch, nawet jeżeli nowa „fascynacja” była dla niego wyjątkowo szkodliwa. Nawet, jeżeli często powtarzał sobie, że powinien zapanować nad swoimi ciągotami. – Głównie interesują mnie jednak mocniejsze alkohole. Nie piwo, nie wino a whisky, likiery, wódki… to jest dla mnie interesujące. – podsumował. – Gdybyś widziała w jakich warunkach produkują na Wschodzie alkohole! Ale za to jakie pyszności im wychodzą… Miód, mówię tobie.
Tym bardziej wydawał się zainteresowany faktem, że czarownica oferowała mu możliwość nauczenia się czegoś z transmutacji. Nigdy nie był z niej dobry, nawet pomijając fakt, że miał wspaniałego nauczyciela. W Hogwarcie w końcu interesowało go coś zupełnie drugiego. Ten przedmiot z kolei wymagał ogromnego skupienia, a on był dzieckiem, które było wtedy ciągle w ruchu i nie chciało marnować swojego drogocennego czasu na doskonalenie się w tej dziedzinie. Z kolei, kiedy już skończył, w pewnym sensie, swoją przygodę z domową drużyną, to okazało się za późno, żeby próbować zajmować się właśnie tą dziedziną. Ostatnie wydarzenia z kolei pokazały mu, że i transmutacja może się okazać przydatna.
– Wiem, wiem… ale nadal chciałbym spróbować… – zaśmiał się. – Jak mi nie wyjdzie… no to trudno! Raz się żyje.
Przytakiwał jej, gdy mówiła o podejściu do tego, co już minęło. Miała rację we wszystkim. I on obecnie inaczej spoglądał na to, co działo się w przeszłości. Sam przypominał sobie, od czasu do czasu, wszystkie swoje wybryki z dziecięcych lat, których czasem żałował, czasem się z nich śmiał. Kiedyś niektóre sprawy były dla niego najważniejsze, na przykład zawody domów w Quidditcha. Brał je poważnie, a w szczególności przygotowania do nich. Kiedyś myślał, że przyjaźń z dzieciństwa będzie trwać wiecznie… a to nie okazało się prawdą. Wolał więc zająć swoje myśli innym tematem.
– Gryffindor miał za moich czasów dobrych zawodników – mruknął w odpowiedzi, rozumiejąc na swój własny, pokrętny sposób sympatię czarownicy. – Kuzyn? – Zdziwił się. Przez osiem lat drużyna trochę się zmieniła, ale mimo wszystko, w swojej podróży otrzymywał wiadomości od ojca o przesunięciach lub „nabytkach” Zjednoczonych. – Jak się nazywa? – Był wyraźnie zainteresowany, który z zawodników był spokrewniony z panną CH. Poza tym nie mógł uwierzyć w przypadkowość ich pierwszego spotkania oraz w to, że w pewien sposób łączyło ich wiele elementów, z których oboje nie zdawali sobie sprawy. Kornwalia, podejście do mugoli, teraz także zagadkowy członek niebiesko-złotych. Z ogromnym napięciem na twarzy wyczekiwał na tę jedną, jak mu się zdawało, bardzo ważną informację.
– Podziwiam, do tego jednak potrzebna jest wiedza – uśmiechnął się. – Ja tylko czasami korzystam z pomocy kociołka. Bo widzisz – tu wypił do dna miód – ogólnie mówiąc, to szukam inspiracji na różnego rodzaju alkohole. Moja „wyprawa” – tu uniósł brew, nie będąc przekonany do tego, czy powinien nazwać swoją po trochu „wygnańczą” podróż „wyprawą” – polegała na tym, żeby szukać pomysłów na ulepszenie naszych, trochę nudnych, angielskich, magicznych alkoholi. Głównie to chodziłem po barach, próbowałem, czasem zaglądałem do domów, próbowałem, szukałem nowych pomysłów… – Uśmiechnął się nieśmiało, jakby zawstydzony samym sobą i swoją „pracą”. – Zauważyłem, na przykład, jedną rzecz w swojej podróży. W tej centralnej części Europy bardzo chętnie sięgają po bardziej ziołowe recepty, na południu korzystają w dużej mierze z owoców, na Wschodzie… tu bywa różnie… – Widać było po nim, że wyjątkowo zapalił się do opowiadania. Poprawił się na sofie, ni to wyprostował, ni to pochylił się w stronę panny CH. Żywo gestykulował dłońmi, chcąc czasami coś podkreślić. Wydawał się szczęśliwy z tego, co go pasjonowało. W końcu, coś musiało zastępować mu Quidditch, nawet jeżeli nowa „fascynacja” była dla niego wyjątkowo szkodliwa. Nawet, jeżeli często powtarzał sobie, że powinien zapanować nad swoimi ciągotami. – Głównie interesują mnie jednak mocniejsze alkohole. Nie piwo, nie wino a whisky, likiery, wódki… to jest dla mnie interesujące. – podsumował. – Gdybyś widziała w jakich warunkach produkują na Wschodzie alkohole! Ale za to jakie pyszności im wychodzą… Miód, mówię tobie.
Tym bardziej wydawał się zainteresowany faktem, że czarownica oferowała mu możliwość nauczenia się czegoś z transmutacji. Nigdy nie był z niej dobry, nawet pomijając fakt, że miał wspaniałego nauczyciela. W Hogwarcie w końcu interesowało go coś zupełnie drugiego. Ten przedmiot z kolei wymagał ogromnego skupienia, a on był dzieckiem, które było wtedy ciągle w ruchu i nie chciało marnować swojego drogocennego czasu na doskonalenie się w tej dziedzinie. Z kolei, kiedy już skończył, w pewnym sensie, swoją przygodę z domową drużyną, to okazało się za późno, żeby próbować zajmować się właśnie tą dziedziną. Ostatnie wydarzenia z kolei pokazały mu, że i transmutacja może się okazać przydatna.
– Wiem, wiem… ale nadal chciałbym spróbować… – zaśmiał się. – Jak mi nie wyjdzie… no to trudno! Raz się żyje.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
- Odwiedzam ich dość często. Moi rodzice nadal tam mieszkają – zapewniła. Przynajmniej raz w tygodniu starała się wpadać choćby na kilka godzin. Teraz, w dobie anomalii, trudniej jej było zatrzymać się tam na dłużej, bo miała dużo obowiązków w Mungu, ale i tak się starała, zwłaszcza przez wzgląd na to, że jej matka wciąż nie do końca pogodziła się z utratą najmłodszej córki, a dwie starsze od kilku lat mieszkały w Londynie. Czasem czuła wyrzuty sumienia, że opuściła rodzinny dom. – Och, znam Puddlemere, byłam tam kiedyś. – Wiedziała, gdzie mniej więcej leży to miasteczko. – Oczywiście, że mi się podobało. Tinworth i Kornwalia to lata mojego szczęśliwego dzieciństwa. Nadal lubię tam bywać.
Nie wiedziała, jaki dokładnie powód przyświecał mu, kiedy zadawał jej to pytanie, ale uśmiechnęła się lekko do swoich wspomnień. Cudownych wspomnień czasów, kiedy była dzieckiem i beztrosko bawiła się na klifach porośniętych szorstką trawą, kąpała się w morzu, biegała po plaży, latała na miotłach z rodzeństwem lub kładła się nocą na trawie i patrzyła w gwiazdy. Wiele było takich rzeczy, których w Londynie jej brakowało, nawet jeśli tutaj miała inne atrakcje. Czasem myślała przelotnie, że gdyby kiedyś było jej dane założyć własną rodzinę, chciałaby zamieszkać w podobnej okolicy jak ta, w której dorastała, gdzieś nad morzem, blisko plaży. Raczej nie wyobrażała sobie spędzić życia w centrum takiego miasta jak Londyn, wolała spokojniejsze miejsca.
- W Tinworth jedyną atrakcją było morze i plaża, ale to było dobre miejsce do spędzania dzieciństwa, choć pewnie gdybym urodziła się w Londynie, to zachwalałabym Londyn.
Upiła kolejny łyk kremowego piwa. Dawno nie miała okazji rozmawiać z kimś o swoich rodzinnych stronach, ale czuła, że Anthony jest kimś godnym zaufania. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że jest dobry, może dlatego, że już dwa razy jej pomógł i wydawał się po prostu przyzwoitym czarodziejem, z którym dobrze jej się rozmawiało. Wydawało jej się, że sporo ich łączy, choćby to, że oboje pochodzili z Kornwalii. Sam ten fakt nieco ją ośmielił.
- Za moich też byli dobrzy, choć Ravenclaw też radził sobie całkiem przyzwoicie – zauważyła; niestety większość znanych jej obecnie dobrych zawodników nie była absolwentami Ravenclawu. Ostatecznie członkowie tego domu mieli inne życiowe priorytety i bardziej pociągała ich praca naukowa niż latanie za zaczarowanymi piłkami. Nie inaczej było z samą Charlie. – To Joseph Wright. Jeśli jesteś fanem Zjednoczonych, to na pewno go kojarzysz – odpowiedziała, lekko się rumieniąc. Niektórych żywo interesował fakt, że była spokrewniona z tak dobrymi graczami, i jednocześnie dziwiło ich, że sama nigdy nawet nie była w domowej drużynie. Ale te geny Wrightów najwyraźniej nie przypadły jej w udziale, nigdy nie latała szczególnie dobrze, co najwyżej przeciętnie.
- Jest potrzebna, zwłaszcza do trudniejszych wywarów leczniczych. Zanim dostałam tę pracę, musiałam przejść trzyletni kurs – rzekła; warzenie takich eliksirów wymagało umiejętności i wyczucia, bo każdy błąd mógł za sobą pociągnąć opłakane skutki. – To... brzmi dość ciekawie i niespotykanie. Nigdy nie spotkałam osoby, która próbuje eksperymentować z alkoholami... Może dlatego, że sama nigdy jakoś szczególnie nie lubiłam pić i znam tylko podstawowe trunki. Na pewno są jednak tacy, którzy chętnie próbują nowości z innych krajów, prawda? – Jeszcze bardziej zaciekawiła się jednak wzmianką o podróżach mężczyzny. – Więc musiałeś zwiedzić spory kawałek Europy. Ja nigdy nawet nie opuściłam Anglii – posmutniała, żałując, że nie dane jej było zobaczyć świata poza rodzinnym krajem. Mogła o innych miejscach co najwyżej czytać. – Jak tam było? Czy tamtejsi czarodzieje bardzo różnią się od nas, poza tym, że mają odmienne upodobania alkoholowe? – Będąc tam, na pewno poznał wielu ludzi i zobaczył dużo ciekawych miejsc, o czym Charlie mogła póki co tylko pomarzyć. Ale... może kiedyś?
- Nigdy nie jest za późno, by nauczyć się nowych rzeczy – zauważyła odnośnie nauki transmutacji. To, że w Hogwarcie nie uważał na tych zajęciach, to nic straconego. Może nie zostanie mistrzem tej dziedziny, ale miał szansę opanować podstawowe zaklęcia, jeśli się przyłoży.
Nie wiedziała, jaki dokładnie powód przyświecał mu, kiedy zadawał jej to pytanie, ale uśmiechnęła się lekko do swoich wspomnień. Cudownych wspomnień czasów, kiedy była dzieckiem i beztrosko bawiła się na klifach porośniętych szorstką trawą, kąpała się w morzu, biegała po plaży, latała na miotłach z rodzeństwem lub kładła się nocą na trawie i patrzyła w gwiazdy. Wiele było takich rzeczy, których w Londynie jej brakowało, nawet jeśli tutaj miała inne atrakcje. Czasem myślała przelotnie, że gdyby kiedyś było jej dane założyć własną rodzinę, chciałaby zamieszkać w podobnej okolicy jak ta, w której dorastała, gdzieś nad morzem, blisko plaży. Raczej nie wyobrażała sobie spędzić życia w centrum takiego miasta jak Londyn, wolała spokojniejsze miejsca.
- W Tinworth jedyną atrakcją było morze i plaża, ale to było dobre miejsce do spędzania dzieciństwa, choć pewnie gdybym urodziła się w Londynie, to zachwalałabym Londyn.
Upiła kolejny łyk kremowego piwa. Dawno nie miała okazji rozmawiać z kimś o swoich rodzinnych stronach, ale czuła, że Anthony jest kimś godnym zaufania. Nie wiedziała dlaczego, ale czuła, że jest dobry, może dlatego, że już dwa razy jej pomógł i wydawał się po prostu przyzwoitym czarodziejem, z którym dobrze jej się rozmawiało. Wydawało jej się, że sporo ich łączy, choćby to, że oboje pochodzili z Kornwalii. Sam ten fakt nieco ją ośmielił.
- Za moich też byli dobrzy, choć Ravenclaw też radził sobie całkiem przyzwoicie – zauważyła; niestety większość znanych jej obecnie dobrych zawodników nie była absolwentami Ravenclawu. Ostatecznie członkowie tego domu mieli inne życiowe priorytety i bardziej pociągała ich praca naukowa niż latanie za zaczarowanymi piłkami. Nie inaczej było z samą Charlie. – To Joseph Wright. Jeśli jesteś fanem Zjednoczonych, to na pewno go kojarzysz – odpowiedziała, lekko się rumieniąc. Niektórych żywo interesował fakt, że była spokrewniona z tak dobrymi graczami, i jednocześnie dziwiło ich, że sama nigdy nawet nie była w domowej drużynie. Ale te geny Wrightów najwyraźniej nie przypadły jej w udziale, nigdy nie latała szczególnie dobrze, co najwyżej przeciętnie.
- Jest potrzebna, zwłaszcza do trudniejszych wywarów leczniczych. Zanim dostałam tę pracę, musiałam przejść trzyletni kurs – rzekła; warzenie takich eliksirów wymagało umiejętności i wyczucia, bo każdy błąd mógł za sobą pociągnąć opłakane skutki. – To... brzmi dość ciekawie i niespotykanie. Nigdy nie spotkałam osoby, która próbuje eksperymentować z alkoholami... Może dlatego, że sama nigdy jakoś szczególnie nie lubiłam pić i znam tylko podstawowe trunki. Na pewno są jednak tacy, którzy chętnie próbują nowości z innych krajów, prawda? – Jeszcze bardziej zaciekawiła się jednak wzmianką o podróżach mężczyzny. – Więc musiałeś zwiedzić spory kawałek Europy. Ja nigdy nawet nie opuściłam Anglii – posmutniała, żałując, że nie dane jej było zobaczyć świata poza rodzinnym krajem. Mogła o innych miejscach co najwyżej czytać. – Jak tam było? Czy tamtejsi czarodzieje bardzo różnią się od nas, poza tym, że mają odmienne upodobania alkoholowe? – Będąc tam, na pewno poznał wielu ludzi i zobaczył dużo ciekawych miejsc, o czym Charlie mogła póki co tylko pomarzyć. Ale... może kiedyś?
- Nigdy nie jest za późno, by nauczyć się nowych rzeczy – zauważyła odnośnie nauki transmutacji. To, że w Hogwarcie nie uważał na tych zajęciach, to nic straconego. Może nie zostanie mistrzem tej dziedziny, ale miał szansę opanować podstawowe zaklęcia, jeśli się przyłoży.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
I on się uśmiechnął, choć nie potrafił powiedzieć, jakie myśli i wspomnienia przeszły przez głowę panny CH. Był zadowolony z tego, że choć Kornwalia miała do zaoferowania raczej całą masę miejsc do odpoczynku, a nie atrakcji, to jednak ktoś miło się o niej wypowiadał.
– Przyjemnie to słyszeć – powiedział. – Nie wiem czy można zachwalać Londyn. To dość… ponure miasto. – Jego opinia bazowała jednak na tym, że stolica Wielkiej Brytanii kojarzyła mu się raczej ze smutkami i ich zapijaniem zarówno w przeszłości jak i od momentu powrotu do kraju; było miejscem, w którym wydawał całą masę pieniędzy tylko i wyłącznie na alkohol, a przecież mógłby je zainwestować w inny sposób.
Od słowa do słowa zapoznawali się bardziej i bardziej. O dziwo, znaleźli też wspólny język w przeszłości, pomimo drobnej różnicy wieku oraz upodobaniach w aktywności… Choć czy na pewno? Wystarczyło kilka słów, żeby go zaskoczyć. Wystarczyło jedno zdanie, żeby zakrztusił się przełykanym przez siebie miodem. Z oczu poleciały mu łzy, a cała jego twarz stała się czerwona przez niekontrolowane próby wykrztuszenia alkoholu z nieodpowiedniego miejsca. Kaszlał głośno i przecierał oczy dłonią.
– Jesteś kuzynką Joego?! – Zapytał, kaszląc między słowami i wlepiając swoje zaskoczone spojrzenie w blondynkę. – Tego Joego?! – Nie dowierzał w to, co słyszał. To nie tak, że krzyczał, ale nie mógł też ukryć swojego zaskoczenia. Nie spodziewał się przecież, że dwa razy „pechowo” wpadnie na kuzynkę Josepha, Benjamina i Hanny. Przy czym najlepsze relacje miał właśnie z Joem, którego nazywał żartobliwie „Mistrzem”, potem z Benem, którego bardzo mocno cenił, a na samym końcu z Hanną, którą podziwiał za jej zaangażowanie w miotlarstwo. Nie dowierzał zwyczajnie w tak niespodziewaną przypadkowość. – Wrightowie są twoimi kuzynami?! – Pytał wciąż nie będąc pewnym czy aby na pewno dobrze usłyszał. Wciąż to do nieco nie docierało. Odstawił swój kubek. Zakrył twarz dłonią, po czym zaczął się śmiać. Nie potrafił uwierzyć w to jak przypadkowy sposób spotkał dziewczynę, której (niestety) imienia nie potrafił sobie wciąż przypomnieć, a łączyło ich tak wiele. Potrzebował chwili, żeby się uspokoić, bo co chwilę rechotał z rozbawienia. – Przepraszam, ale wciąż nie potrafię uwierzyć jak bardzo przekorny potrafi być los – pokręcił głową. – Znam i Josepha, i Benjamina, i Hannę – wyjaśnił. – Ale nie jestem ich rodziną – zaraz dodał.
Natychmiast zawołał o dolewkę miodu, stwierdzając jednak, że takie spotkanie i powiązania muszą zostać porządnie zapite. No i wciąż zadręczał się jak, w niezauważalny sposób, wyciągnąć od dziewczyny jej imię, którego zapomniał, a o które głupio było mu zapytać. Kiwał głową na jej słowa dotyczące wiedzy i pracy. Dla niego jej praca była bardziej interesująca… być może dlatego, że była stała i naprawdę można ją było nazwać „pracą”, czego nie można było powiedzieć o jego… Nie mówiąc już o tym, że jego „zawód” wciągał w zły nałóg, nad którym czasem nie dało się zapanować.
– Są tacy, są – przytaknął. – Chociaż takich, którzy potrzebują eliksirów jest więcej niż tych potrzebujących alkoholu – stwierdził nieśmiało. Nie chciał by uwaga skupiała się na nim, nawet jeżeli lubił mówić o trunkach. – To zależy od regionu. Na Wschodzie są trochę… defensywnie nastawieni, przynajmniej do momentu, w którym cię nie poznają, na Bałkanach, z kolei, są wyjątkowo przyjaźni. To zależy czego chciałabyś się dowiedzieć – odpowiedział niepewnie, próbując szybko przypomnieć sobie ogólne impresje dotyczące poszczególnych państw.
– Przyjemnie to słyszeć – powiedział. – Nie wiem czy można zachwalać Londyn. To dość… ponure miasto. – Jego opinia bazowała jednak na tym, że stolica Wielkiej Brytanii kojarzyła mu się raczej ze smutkami i ich zapijaniem zarówno w przeszłości jak i od momentu powrotu do kraju; było miejscem, w którym wydawał całą masę pieniędzy tylko i wyłącznie na alkohol, a przecież mógłby je zainwestować w inny sposób.
Od słowa do słowa zapoznawali się bardziej i bardziej. O dziwo, znaleźli też wspólny język w przeszłości, pomimo drobnej różnicy wieku oraz upodobaniach w aktywności… Choć czy na pewno? Wystarczyło kilka słów, żeby go zaskoczyć. Wystarczyło jedno zdanie, żeby zakrztusił się przełykanym przez siebie miodem. Z oczu poleciały mu łzy, a cała jego twarz stała się czerwona przez niekontrolowane próby wykrztuszenia alkoholu z nieodpowiedniego miejsca. Kaszlał głośno i przecierał oczy dłonią.
– Jesteś kuzynką Joego?! – Zapytał, kaszląc między słowami i wlepiając swoje zaskoczone spojrzenie w blondynkę. – Tego Joego?! – Nie dowierzał w to, co słyszał. To nie tak, że krzyczał, ale nie mógł też ukryć swojego zaskoczenia. Nie spodziewał się przecież, że dwa razy „pechowo” wpadnie na kuzynkę Josepha, Benjamina i Hanny. Przy czym najlepsze relacje miał właśnie z Joem, którego nazywał żartobliwie „Mistrzem”, potem z Benem, którego bardzo mocno cenił, a na samym końcu z Hanną, którą podziwiał za jej zaangażowanie w miotlarstwo. Nie dowierzał zwyczajnie w tak niespodziewaną przypadkowość. – Wrightowie są twoimi kuzynami?! – Pytał wciąż nie będąc pewnym czy aby na pewno dobrze usłyszał. Wciąż to do nieco nie docierało. Odstawił swój kubek. Zakrył twarz dłonią, po czym zaczął się śmiać. Nie potrafił uwierzyć w to jak przypadkowy sposób spotkał dziewczynę, której (niestety) imienia nie potrafił sobie wciąż przypomnieć, a łączyło ich tak wiele. Potrzebował chwili, żeby się uspokoić, bo co chwilę rechotał z rozbawienia. – Przepraszam, ale wciąż nie potrafię uwierzyć jak bardzo przekorny potrafi być los – pokręcił głową. – Znam i Josepha, i Benjamina, i Hannę – wyjaśnił. – Ale nie jestem ich rodziną – zaraz dodał.
Natychmiast zawołał o dolewkę miodu, stwierdzając jednak, że takie spotkanie i powiązania muszą zostać porządnie zapite. No i wciąż zadręczał się jak, w niezauważalny sposób, wyciągnąć od dziewczyny jej imię, którego zapomniał, a o które głupio było mu zapytać. Kiwał głową na jej słowa dotyczące wiedzy i pracy. Dla niego jej praca była bardziej interesująca… być może dlatego, że była stała i naprawdę można ją było nazwać „pracą”, czego nie można było powiedzieć o jego… Nie mówiąc już o tym, że jego „zawód” wciągał w zły nałóg, nad którym czasem nie dało się zapanować.
– Są tacy, są – przytaknął. – Chociaż takich, którzy potrzebują eliksirów jest więcej niż tych potrzebujących alkoholu – stwierdził nieśmiało. Nie chciał by uwaga skupiała się na nim, nawet jeżeli lubił mówić o trunkach. – To zależy od regionu. Na Wschodzie są trochę… defensywnie nastawieni, przynajmniej do momentu, w którym cię nie poznają, na Bałkanach, z kolei, są wyjątkowo przyjaźni. To zależy czego chciałabyś się dowiedzieć – odpowiedział niepewnie, próbując szybko przypomnieć sobie ogólne impresje dotyczące poszczególnych państw.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Wybrzeże Kornwalii było istnym rajem dla dorastającego młodego pokolenia Leightonów. Wtedy prawie nie znali innego świata, zmieniło się to dopiero gdy poszli do szkoły, na drugi koniec kraju. Wtedy nadmorskie krajobrazy Kornwalii ustąpiły miejsca szkockim górom, a Charlie poznała inne dzieci, często z zupełnie innych środowisk.
- Poza centrum żyje się całkiem dobrze, jest tu też wiele ciekawych atrakcji i miejsc wartych poznania. Ale na początku trudno było się przyzwyczaić do miasta, kiedy całe życie mieszkało się w oddaleniu od innych skupisk ludzkich – zauważyła. Na początku czuła się w Londynie nieswojo, dopiero z czasem przywykła. Poza tym, na początku była tak zajęta kursem alchemicznym i nauką animagii, że i tak nie miała zbyt wiele czasu na wałęsanie się po mieście ani na intensywne życie towarzyskie.
Rozmawiało jej się naprawdę dobrze. Stopniowo się poznawali, odkrywając kolejne nieznane karty i dowiadując się o sobie nowych, często zaskakujących faktów, o których nie było im dane porozmawiać wcześniej. Podczas pierwszej rozmowy absorbowały ich majtki przyklejone do ręki Charlie, a ona sama marzyła tylko o tym, by zapaść się pod ziemię ze wstydu, a podczas drugiego spotkania... No cóż, ratowali czarownice i zmieniali mugoli w króliki. Czy raczej Charlie zmieniała. Po wszystkim zdążyli się tylko umówić na spokojniejsze i już zaplanowane spotkanie, które było ich pierwszą okazją do poznania się lepiej.
Słysząc jego reakcję, zarumieniła się mocniej. Spodziewała się, że Anthony jako fan drużyny Zjednoczonych kojarzy Joego z boiska, ale nie spodziewała się, że mogli się znać bliżej.
- Tak – odpowiedziała w końcu. – To wy się znacie? Nie miałam pojęcia! To... naprawdę zaskakująca wieść. – Nie wiedziała, skąd mogli się znać. Może właśnie przez Kornwalię lub quidditcha? Lub pamiętali się z Hogwartu? Anthony najprawdopodobniej był im bliski wiekiem, mogli się znać ze szkoły, z czasów zanim trafiła tam Charlie. – Jestem z nimi powiązana przez mamę. Nasze rodziny czasem się spotykały, więc znaliśmy się, choć trafiłam do szkoły kilka lat później i byłam w innym domu.
Wciąż była bardzo skonsternowana tą niespodziewaną wiadomością, że jej towarzysz dwóch dość nietypowych przygód okazał się nie tylko pochodzić z Kornwalii, ale był też znajomym jej kuzynów. Nic dziwnego, że była nim coraz bardziej zaciekawiona i stopniowo się otwierała, a pite systematycznie kremowe piwo tylko częściowo się do tego przyczyniało, wprowadzając ją w lekki, pogodny nastrój.
- Wielu ludzi lubi alkohol, choć chyba głównie mężczyzn – zauważyła. – Eliksirów tak naprawdę chyba nikt nie lubi zażywać, chyba że naprawdę musi. Nic dziwnego, większość smakuje i pachnie paskudnie. Lubię je warzyć, ale pić niekoniecznie. – Nie dziwiła się, że pacjenci tak nie lubili eliksirów. Jak na złość duża część lekarstw smakowała okropnie i jedyną przyjemną częścią było ich tworzenie, przynajmniej dla alchemików.
- Może opowiesz o jakichś miejscach, które szczególnie zapadły ci w pamięć? Albo jakąś ciekawą historię z podróży? – zapytała więc. – W jakich byłeś krajach? Słyszałam kiedyś, że na południu Europy jest bardzo gorąco i słonecznie, o wiele bardziej niż w Anglii, a na wschodzie jest zimno. To prawda?
Zasypywała go pytaniami; obudziła się w niej ta ciekawska, krukońska część natury, która chciała poznać wiadomości o innych zakątkach świata niż ten, który znała na co dzień.
- Poza centrum żyje się całkiem dobrze, jest tu też wiele ciekawych atrakcji i miejsc wartych poznania. Ale na początku trudno było się przyzwyczaić do miasta, kiedy całe życie mieszkało się w oddaleniu od innych skupisk ludzkich – zauważyła. Na początku czuła się w Londynie nieswojo, dopiero z czasem przywykła. Poza tym, na początku była tak zajęta kursem alchemicznym i nauką animagii, że i tak nie miała zbyt wiele czasu na wałęsanie się po mieście ani na intensywne życie towarzyskie.
Rozmawiało jej się naprawdę dobrze. Stopniowo się poznawali, odkrywając kolejne nieznane karty i dowiadując się o sobie nowych, często zaskakujących faktów, o których nie było im dane porozmawiać wcześniej. Podczas pierwszej rozmowy absorbowały ich majtki przyklejone do ręki Charlie, a ona sama marzyła tylko o tym, by zapaść się pod ziemię ze wstydu, a podczas drugiego spotkania... No cóż, ratowali czarownice i zmieniali mugoli w króliki. Czy raczej Charlie zmieniała. Po wszystkim zdążyli się tylko umówić na spokojniejsze i już zaplanowane spotkanie, które było ich pierwszą okazją do poznania się lepiej.
Słysząc jego reakcję, zarumieniła się mocniej. Spodziewała się, że Anthony jako fan drużyny Zjednoczonych kojarzy Joego z boiska, ale nie spodziewała się, że mogli się znać bliżej.
- Tak – odpowiedziała w końcu. – To wy się znacie? Nie miałam pojęcia! To... naprawdę zaskakująca wieść. – Nie wiedziała, skąd mogli się znać. Może właśnie przez Kornwalię lub quidditcha? Lub pamiętali się z Hogwartu? Anthony najprawdopodobniej był im bliski wiekiem, mogli się znać ze szkoły, z czasów zanim trafiła tam Charlie. – Jestem z nimi powiązana przez mamę. Nasze rodziny czasem się spotykały, więc znaliśmy się, choć trafiłam do szkoły kilka lat później i byłam w innym domu.
Wciąż była bardzo skonsternowana tą niespodziewaną wiadomością, że jej towarzysz dwóch dość nietypowych przygód okazał się nie tylko pochodzić z Kornwalii, ale był też znajomym jej kuzynów. Nic dziwnego, że była nim coraz bardziej zaciekawiona i stopniowo się otwierała, a pite systematycznie kremowe piwo tylko częściowo się do tego przyczyniało, wprowadzając ją w lekki, pogodny nastrój.
- Wielu ludzi lubi alkohol, choć chyba głównie mężczyzn – zauważyła. – Eliksirów tak naprawdę chyba nikt nie lubi zażywać, chyba że naprawdę musi. Nic dziwnego, większość smakuje i pachnie paskudnie. Lubię je warzyć, ale pić niekoniecznie. – Nie dziwiła się, że pacjenci tak nie lubili eliksirów. Jak na złość duża część lekarstw smakowała okropnie i jedyną przyjemną częścią było ich tworzenie, przynajmniej dla alchemików.
- Może opowiesz o jakichś miejscach, które szczególnie zapadły ci w pamięć? Albo jakąś ciekawą historię z podróży? – zapytała więc. – W jakich byłeś krajach? Słyszałam kiedyś, że na południu Europy jest bardzo gorąco i słonecznie, o wiele bardziej niż w Anglii, a na wschodzie jest zimno. To prawda?
Zasypywała go pytaniami; obudziła się w niej ta ciekawska, krukońska część natury, która chciała poznać wiadomości o innych zakątkach świata niż ten, który znała na co dzień.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Nie tylko dla Leightonów, ale i dla Macmillanów Kornwalia, łącznie z wybrzeżem, była swego rodzaju rajem na ziemi. Spokojne hrabstwo, na którym raczej nie działo się zbyt wiele rzeczy, było idealnym miejscem do wychowywania pociech, do rozgrywania zawodów Quidditcha, poznawania natury i odpoczywania od zgiełku dużych skupisk miejskich… przynajmniej w części czarodziejskiej. Szkockie krajobrazy zdawały się jednak ładniejsze i ciekawsze… to potwierdziłby i Anthony, o ile zostałby o to zapytany.
– Nie to miałem na myśli – odpowiedział patrząc w nieokreślony punkt. Zaczął ponownie rozmyślać o ostatnich wydarzeniach, ale i tych sprzed lat. Zaraz jednak się otrząsnął i wrócił do swojego radosnego nastroju. Nie chciał w końcu, aby wesoły nastrój nagle minął. W końcu czego mógł chcieć więcej? Siedział w pobliżu uroczej czarownicy, która była wyjątkowo przyjazna. W końcu mógł z kimś porozmawiać o wszystkim i niczym. Zdawało mu się, że nie musiał się specjalnie pilnować, pomijając jego negatywne emocje. Mógłby przysiąść, że ma wrażenie, że on i panna CH nie musieli się zbytnio wysilać. Po prostu dobrze się rozumieli, a to wyraźnie go odprężało. – Ale muszę się zgodzić, że coś w tym jest. Nawet ja, kiedy tutaj bywałem, nie mogłem się przyzwyczaić… z tym, że nie musiałem tutaj nigdy mieszkać. Może to i lepiej. W Puddlemere nie trzeba się martwić, że jacyś mugole porwą trójkę czarownic i będą je chcieli, dla przykładu, sprzedać… W Londynie… Sama wiesz jak idzie ta historia – westchnął, ale zaraz się zaśmiał.
Przyglądał jej się uważnie, próbując dostrzec jakieś cechy podobieństwa do Wrightów. Tym bardziej, że sama powiedziała, że są spokrewnieni przez matkę. Nie potrafił jednak zrozumieć jakim cudem przytrafił mu się taki przypadek! I to wszystko wyszło tak nagle w ciągu miesiąca! Próbował sobie siłą przypomnieć czy może Joe nie wspominał mu o jakiejś blondwłosej czarownicy, ale im więcej nad tym myślał, tym bardziej nie potrafił sobie przypomnieć. A próbował, bo liczył na to, że w taki sposób odświeżyłby swoją pamięć dotyczącą jej imienia, które wciąż pozostawało dla niego mglistym wspomnieniem.
– Znamy się – przytaknął, próbując zapanować nad swoim śmiechem. – Wszystkich pamiętam z Hogwartu, no i nie tylko stamtąd… – zdjął z ramion szalik, ponieważ zrobiło mu się dość ciepło, co (jak mu się zdawało) było efektem wypicia grzanego miodu. – Są… związani z moją rodziną. A-Ale nie pokrewieństwem – dodał zaraz. Nadal jednak nie chciał zdradzać stopnia ich powiązania ze sobą. Nie chciał w żaden sposób wystraszyć czarownicy, ani tym bardziej spowodować nagłego „skostnienia” ich relacji. – Dziwne, że ciebie nie kojarzę… A co do eliksirów… racja – przytaknął jej, choć miał swoje „ale”: – Przy czym praca alchemika wydaje się być porządniejsza.
Nagły grad pytań wyraźnie go zaskoczył i wyraźnie onieśmielił. Wybałuszył oczy, kilkukrotnie próbował jakoś zacząć, ale nie był pewien od czego. Nie spodziewał się takiego zainteresowania swoją podróżą. Poza tym nie chciał jej też tłumaczyć, że podróż nie do końca była spowodowana samą „pracą”.
– Nie wiem od czego zacząć… – przyznał w końcu. – Swoją podróż rozpocząłem od ZSRR… Tam trochę się zasiedziałem w Leningradzie… Atmosfera zupełnie mi tam nie odpowiadała, jeżeli mam być szczery. – Otwierał się, powoli, a przy okazji wspominał swoje dość… nietypowe spotkanie z zwolennikami Grindelwalda. – Być może spotkałem nieodpowiednich czarodziei… Nie wiem sam… Oni też trochę wycierpieli, więc w pewnym sensie ich rozumiem… To znaczy... – zacisnął usta, nie wiedząc jak wytłumaczyć swój punkt widzenia pannie CH. – Sam nie rozumiem do końca co się dzieje tam, w mugolskim świecie… nigdy nie interesowała mnie polityka… Ale trochę się tam namieszało, przez co wszyscy trochę na tym ucierpieli. W każdym razie nastroje są tam… różne, a ja miałem pecha trafić na wyjątkowo politycznie zaangażowane towarzystwo. Pewnie gdyby nie przypadkowy czarodziej, to wpakowałbym się w kłopoty.
Przeczesał swoje włosy, próbując wyłapać ze swojej pamięci interesujące wspomnienia, ale wtedy uświadomił sobie, że przecież całą swoją podróż poświęcił dwóm osobom, które jak mu się zdawało, miały zostać najważniejszymi dla niego osobami. Tak się niestety nie stało. A on pozostał z wciąż nierozwiązanym problemem lub właściwie z problemem, którego nie był pewien, że zostawił za sobą w przeszłości. Stąd też na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie. Jak z ośmioletniej „wycieczki” wybrać coś, co mogłoby zainteresować czarownicę?
– Potem odwiedziłem Polskę i Czechosłowację… ale w sumie nie bawiłem tam długo – kontynuował swoją, jak mu się zdawało, nudną, krótką historyjkę. – W Bułgarii było dość zabawnie. Pomijając jeden moment, w którym o mało co mugole nie ponieśli mnie z widłami. No, ale to z mojej głupoty. W Jugosławii zabawiłem dość długo. – Uśmiechnął się szeroko na samo wspomnienie. W końcu to tam po raz pierwszy pomyślał, że może uda mu się uporać ze swoimi własnymi koszmarami z przeszłości. Tam minęły mu, na krótki moment, koszmary.
– Nie to miałem na myśli – odpowiedział patrząc w nieokreślony punkt. Zaczął ponownie rozmyślać o ostatnich wydarzeniach, ale i tych sprzed lat. Zaraz jednak się otrząsnął i wrócił do swojego radosnego nastroju. Nie chciał w końcu, aby wesoły nastrój nagle minął. W końcu czego mógł chcieć więcej? Siedział w pobliżu uroczej czarownicy, która była wyjątkowo przyjazna. W końcu mógł z kimś porozmawiać o wszystkim i niczym. Zdawało mu się, że nie musiał się specjalnie pilnować, pomijając jego negatywne emocje. Mógłby przysiąść, że ma wrażenie, że on i panna CH nie musieli się zbytnio wysilać. Po prostu dobrze się rozumieli, a to wyraźnie go odprężało. – Ale muszę się zgodzić, że coś w tym jest. Nawet ja, kiedy tutaj bywałem, nie mogłem się przyzwyczaić… z tym, że nie musiałem tutaj nigdy mieszkać. Może to i lepiej. W Puddlemere nie trzeba się martwić, że jacyś mugole porwą trójkę czarownic i będą je chcieli, dla przykładu, sprzedać… W Londynie… Sama wiesz jak idzie ta historia – westchnął, ale zaraz się zaśmiał.
Przyglądał jej się uważnie, próbując dostrzec jakieś cechy podobieństwa do Wrightów. Tym bardziej, że sama powiedziała, że są spokrewnieni przez matkę. Nie potrafił jednak zrozumieć jakim cudem przytrafił mu się taki przypadek! I to wszystko wyszło tak nagle w ciągu miesiąca! Próbował sobie siłą przypomnieć czy może Joe nie wspominał mu o jakiejś blondwłosej czarownicy, ale im więcej nad tym myślał, tym bardziej nie potrafił sobie przypomnieć. A próbował, bo liczył na to, że w taki sposób odświeżyłby swoją pamięć dotyczącą jej imienia, które wciąż pozostawało dla niego mglistym wspomnieniem.
– Znamy się – przytaknął, próbując zapanować nad swoim śmiechem. – Wszystkich pamiętam z Hogwartu, no i nie tylko stamtąd… – zdjął z ramion szalik, ponieważ zrobiło mu się dość ciepło, co (jak mu się zdawało) było efektem wypicia grzanego miodu. – Są… związani z moją rodziną. A-Ale nie pokrewieństwem – dodał zaraz. Nadal jednak nie chciał zdradzać stopnia ich powiązania ze sobą. Nie chciał w żaden sposób wystraszyć czarownicy, ani tym bardziej spowodować nagłego „skostnienia” ich relacji. – Dziwne, że ciebie nie kojarzę… A co do eliksirów… racja – przytaknął jej, choć miał swoje „ale”: – Przy czym praca alchemika wydaje się być porządniejsza.
Nagły grad pytań wyraźnie go zaskoczył i wyraźnie onieśmielił. Wybałuszył oczy, kilkukrotnie próbował jakoś zacząć, ale nie był pewien od czego. Nie spodziewał się takiego zainteresowania swoją podróżą. Poza tym nie chciał jej też tłumaczyć, że podróż nie do końca była spowodowana samą „pracą”.
– Nie wiem od czego zacząć… – przyznał w końcu. – Swoją podróż rozpocząłem od ZSRR… Tam trochę się zasiedziałem w Leningradzie… Atmosfera zupełnie mi tam nie odpowiadała, jeżeli mam być szczery. – Otwierał się, powoli, a przy okazji wspominał swoje dość… nietypowe spotkanie z zwolennikami Grindelwalda. – Być może spotkałem nieodpowiednich czarodziei… Nie wiem sam… Oni też trochę wycierpieli, więc w pewnym sensie ich rozumiem… To znaczy... – zacisnął usta, nie wiedząc jak wytłumaczyć swój punkt widzenia pannie CH. – Sam nie rozumiem do końca co się dzieje tam, w mugolskim świecie… nigdy nie interesowała mnie polityka… Ale trochę się tam namieszało, przez co wszyscy trochę na tym ucierpieli. W każdym razie nastroje są tam… różne, a ja miałem pecha trafić na wyjątkowo politycznie zaangażowane towarzystwo. Pewnie gdyby nie przypadkowy czarodziej, to wpakowałbym się w kłopoty.
Przeczesał swoje włosy, próbując wyłapać ze swojej pamięci interesujące wspomnienia, ale wtedy uświadomił sobie, że przecież całą swoją podróż poświęcił dwóm osobom, które jak mu się zdawało, miały zostać najważniejszymi dla niego osobami. Tak się niestety nie stało. A on pozostał z wciąż nierozwiązanym problemem lub właściwie z problemem, którego nie był pewien, że zostawił za sobą w przeszłości. Stąd też na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie. Jak z ośmioletniej „wycieczki” wybrać coś, co mogłoby zainteresować czarownicę?
– Potem odwiedziłem Polskę i Czechosłowację… ale w sumie nie bawiłem tam długo – kontynuował swoją, jak mu się zdawało, nudną, krótką historyjkę. – W Bułgarii było dość zabawnie. Pomijając jeden moment, w którym o mało co mugole nie ponieśli mnie z widłami. No, ale to z mojej głupoty. W Jugosławii zabawiłem dość długo. – Uśmiechnął się szeroko na samo wspomnienie. W końcu to tam po raz pierwszy pomyślał, że może uda mu się uporać ze swoimi własnymi koszmarami z przeszłości. Tam minęły mu, na krótki moment, koszmary.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Charlie bardzo się cieszyła, że mogła dorastać w Kornwalii. Jej życie było udane i szczęśliwe, pomijając przedwczesne odejście Helen, której nigdy nawet nie było dane trafić do Hogwartu, o którym tak marzyła. Na początku uważała że to szalenie niesprawiedliwe, że dziewięcioletnia dziewczynka musiała tak szybko pożegnać się ze światem. Ją samą dręczyło poczucie winy, ale kto mógł podejrzewać, że u dziecka półkrwi wystąpi choroba genetyczna? Takie przypadki zdarzały się, ale na tyle rzadko, że nikt nie upatrywał jej w słabowitości i chorowitości Helen, która zawsze była słabsza i delikatniejsza niż jej starsze rodzeństwo. Wspomnienia jej odejścia oraz tygodni bezpośrednio po nim nie były szczęśliwe, ale nie chciała, by doszczętnie skalały jej wspomnienia Kornwalii i szczęśliwego domu, dlatego właśnie wyprowadziła się do Londynu.
I przez jej twarz na krótki moment przemknął cień.
- Tutaj jest... zupełnie inaczej, niż w Kornwalii. To duże miasto, w którym żyje wielu ludzi. A skoro tak, to łatwiej tu trafić na takich, którzy krzywdzą innych, niż w spokojnej wiosce, w której żyje tylko kilka rodzin. Tutaj... łatwiej zniknąć, więc i łatwiej robić złe rzeczy. – Tak po prostu było, zwłaszcza że duże miasto przyciągało tych, którzy chcieli wtopić się w tłum, łatwo znajdować potencjalne ofiary i unikać konsekwencji. W Londynie należało być ostrożnym, zwłaszcza w obecnych czasach.
Charlie nie była zbyt podobna do Wrightów. Była drobna, chuda i jasnowłosa, więcej było w niej z Leightonów. Pokrewieństwo nie było widoczne na pierwszy rzut oka, dlatego nikt nie łączył jej z Wrightami, dopóki się nie dowiedział że takie powiązanie istniało. Nie wiedziała też, czy któreś z nich mógł kiedyś opowiadań Anthony’emu o swojej młodszej kuzynce alchemiczce.
- To wiele tłumaczy. Jak kiedyś spotkam któreś z nich, to wspomnę, że przypadkiem napotkałam ich szkolnego kolegę – rzekła z uśmiechem, ale poczuła się zaciekawiona, w jaki sposób Wrightowie mogli być powiązani z rodziną Anthony’ego, w końcu jeszcze nie wiedziała, że był Macmillanem. – Tak? W jaki sposób jesteście powiązani, skoro nie pokrewieństwem ani samą szkolną znajomością? – zapytała więc. – Możesz mnie nie kojarzyć, bo skończyłeś Hogwart zanim tam trafiłam. Nie mogliśmy spotkać się w szkole, a później... Cóż, chyba byłeś zajęty swoimi podróżami, prawda? – To tłumaczyło, dlaczego nigdy się nie zetknęli nawet gdy Charlie już opuściła Hogwart.
Z ciekawością wysłuchała jego opowieści. Lubiła słuchać o podróżach i o różnych dalekich miejscach, ciekawiło ją to, zwłaszcza że nie miała okazji opuścić Anglii i o innych krajach wyłącznie słyszała lub czytała.
- Tak czy inaczej to musiało być fascynujące doświadczenie, przebyć tyle różnych krajów, napotkać tylu różnych ludzi... – zauważyła. I choć także nie miała pojęcia o wydarzeniach w świecie mugoli, mgliście wiedziała, że ich też dotknęła wojna, na kontynencie dużo bardziej niż tych w Anglii, więc Anthony zapewne miał okazję zobaczyć te wszystkie spustoszenia na własne oczy. – To musiały być dla nich trudne czasy, prawda? – spytała, sącząc dalej swoje kremowe piwo, choć opróżniła już większość kufla. – Ja to już w ogóle nie znam się na polityce – westchnęła. To był trudny, grząski temat. Nie przepadała za nim, tak jak i nie przepadała za ministerstwem, ale miała jakieś pojęcie o tym, co działo się teraz, a nawet zdążyła się opowiedzieć po jednej ze stron, bo czuła, że tak trzeba i że to, co robi Zakon Feniksa, jest słuszne. Niemniej jednak kryła się z tym, co wiedziała, bezpieczniej było udawać nieobeznaną panienkę którą bardziej interesuje zawartość jej kociołka oraz układ gwiazd na niebie niż jakiekolwiek polityczne sprawki. Była jednak osobą bardzo prostolinijną i nie potrafiła dobrze kłamać, więc grząskich tematów lepiej było unikać.
- Chciałabym kiedyś zwiedzić Europę. A może i inne zakątki świata – zaczęła więc, zmieniając temat na mniej grząski. – Właściwie to... chciałabym nie tylko je zwiedzić, ale też poznać tamtejszych alchemików, poznać ich sposoby warzenia mikstur oraz zastosowania tamtejszych ingrediencji. Może pomogłoby mi to we własnym rozwoju umiejętności i poznaniu tego, czego jeszcze nie znam. – Charlie chciała w końcu nie tylko być alchemikiem w Mungu, chciała poszerzać swoje horyzonty i rozwijać się naukowo. Kto wie, może pewnego dnia odkryć coś, co jeszcze nie było znane i zapisać się w historii alchemii? – Świat alchemii w końcu nie kończy się tylko na tym, co jest w Anglii. Myślę, że wielu tutejszych czarodziejów mogłoby ci pozazdrościć takiej podróży i doświadczeń oraz wiedzy, które zapewne zdobyłeś.
I przez jej twarz na krótki moment przemknął cień.
- Tutaj jest... zupełnie inaczej, niż w Kornwalii. To duże miasto, w którym żyje wielu ludzi. A skoro tak, to łatwiej tu trafić na takich, którzy krzywdzą innych, niż w spokojnej wiosce, w której żyje tylko kilka rodzin. Tutaj... łatwiej zniknąć, więc i łatwiej robić złe rzeczy. – Tak po prostu było, zwłaszcza że duże miasto przyciągało tych, którzy chcieli wtopić się w tłum, łatwo znajdować potencjalne ofiary i unikać konsekwencji. W Londynie należało być ostrożnym, zwłaszcza w obecnych czasach.
Charlie nie była zbyt podobna do Wrightów. Była drobna, chuda i jasnowłosa, więcej było w niej z Leightonów. Pokrewieństwo nie było widoczne na pierwszy rzut oka, dlatego nikt nie łączył jej z Wrightami, dopóki się nie dowiedział że takie powiązanie istniało. Nie wiedziała też, czy któreś z nich mógł kiedyś opowiadań Anthony’emu o swojej młodszej kuzynce alchemiczce.
- To wiele tłumaczy. Jak kiedyś spotkam któreś z nich, to wspomnę, że przypadkiem napotkałam ich szkolnego kolegę – rzekła z uśmiechem, ale poczuła się zaciekawiona, w jaki sposób Wrightowie mogli być powiązani z rodziną Anthony’ego, w końcu jeszcze nie wiedziała, że był Macmillanem. – Tak? W jaki sposób jesteście powiązani, skoro nie pokrewieństwem ani samą szkolną znajomością? – zapytała więc. – Możesz mnie nie kojarzyć, bo skończyłeś Hogwart zanim tam trafiłam. Nie mogliśmy spotkać się w szkole, a później... Cóż, chyba byłeś zajęty swoimi podróżami, prawda? – To tłumaczyło, dlaczego nigdy się nie zetknęli nawet gdy Charlie już opuściła Hogwart.
Z ciekawością wysłuchała jego opowieści. Lubiła słuchać o podróżach i o różnych dalekich miejscach, ciekawiło ją to, zwłaszcza że nie miała okazji opuścić Anglii i o innych krajach wyłącznie słyszała lub czytała.
- Tak czy inaczej to musiało być fascynujące doświadczenie, przebyć tyle różnych krajów, napotkać tylu różnych ludzi... – zauważyła. I choć także nie miała pojęcia o wydarzeniach w świecie mugoli, mgliście wiedziała, że ich też dotknęła wojna, na kontynencie dużo bardziej niż tych w Anglii, więc Anthony zapewne miał okazję zobaczyć te wszystkie spustoszenia na własne oczy. – To musiały być dla nich trudne czasy, prawda? – spytała, sącząc dalej swoje kremowe piwo, choć opróżniła już większość kufla. – Ja to już w ogóle nie znam się na polityce – westchnęła. To był trudny, grząski temat. Nie przepadała za nim, tak jak i nie przepadała za ministerstwem, ale miała jakieś pojęcie o tym, co działo się teraz, a nawet zdążyła się opowiedzieć po jednej ze stron, bo czuła, że tak trzeba i że to, co robi Zakon Feniksa, jest słuszne. Niemniej jednak kryła się z tym, co wiedziała, bezpieczniej było udawać nieobeznaną panienkę którą bardziej interesuje zawartość jej kociołka oraz układ gwiazd na niebie niż jakiekolwiek polityczne sprawki. Była jednak osobą bardzo prostolinijną i nie potrafiła dobrze kłamać, więc grząskich tematów lepiej było unikać.
- Chciałabym kiedyś zwiedzić Europę. A może i inne zakątki świata – zaczęła więc, zmieniając temat na mniej grząski. – Właściwie to... chciałabym nie tylko je zwiedzić, ale też poznać tamtejszych alchemików, poznać ich sposoby warzenia mikstur oraz zastosowania tamtejszych ingrediencji. Może pomogłoby mi to we własnym rozwoju umiejętności i poznaniu tego, czego jeszcze nie znam. – Charlie chciała w końcu nie tylko być alchemikiem w Mungu, chciała poszerzać swoje horyzonty i rozwijać się naukowo. Kto wie, może pewnego dnia odkryć coś, co jeszcze nie było znane i zapisać się w historii alchemii? – Świat alchemii w końcu nie kończy się tylko na tym, co jest w Anglii. Myślę, że wielu tutejszych czarodziejów mogłoby ci pozazdrościć takiej podróży i doświadczeń oraz wiedzy, które zapewne zdobyłeś.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Kolejny raz jej przytaknął. Miała rację. On sam bywał w przeszłości w Londynie tylko po to, żeby jakoś „zniknąć”. Nie chciał robić złych rzeczy, chociaż... upijanie się można tak nazwać. Sam potrzebował czasu i miejsca, w którym mógłby wtopić się w otoczenie, w którym nikt by go nie dostrzegł. Obecnie też do tego zmierzał, ale i myślał o tym, że wiecznie uciekać nie może. Kiedyś będzie musiał zawitać do rodzinnego domu i zmierzyć się ze wstydem przed matką i całą rodziną. Może powinien wrócić jak najszybciej choćby i tego samego dnia lub następnego? Panna CH dała mu do myślenia swoją niepozorną uwagą.
– Wspomnij mu o mnie, jeżeli spotkasz go przede mną – powtórzył po niej. Zaraz jednak się zmieszał, bo mocno zaplątał się w swoich słowach, próbując ukryć swoje pochodzenie. – No… właśnie znamy się z Hogwartu, ale też i znaliśmy się wcześniej. Nasze rodziny… w pewnym sensie… – głowił się chwilę nad tym jak powinien objaśnić powiązania Macmillanów i Wrightów. Nie chciał mówić o nich wprost, a przez to na jego twarzy pojawiła się wyjątkowo głupia mimika, która zdradzała jego zakłopotanie. – Uch… pomagają sobie – w końcu jakoś z tego wybrnął, a tak przynajmniej mu się wydawało. – To znaczy… współpracują ze sobą, jeżeli można to tak nazwać – sprecyzował albo i nie. Takie stwierdzenie nadal pozostawało dość dużym uogólnieniem. – Prawda, prawda… a szkoda! Gdybym znał cię już wcześniej, to może nasze pierwsze spotkanie nie byłoby takie niezręczne! – Próbował z powrotem zejść na bardziej zabawny temat rozmowy, który nie wnikałby w zależności rodzinne.
Na całe szczęście, cała rozmowa zdawała się powoli schodzić na temat dotyczący podróżowania. Cieszył się, że nie zanudził jej swoimi opowieściami. W końcu czarownica nie okazywała swojego znudzenia. Nie miałby jej jednak za złe, gdyby tak zrobiła. Zawsze starał się opowiadać z zainteresowaniem, ale i tak musiał przyznać, że nie był ani wybitnym mówcą, ani dobrym „narratorem” swoich przygód. Jeszcze niedawno zastanawiał się czy może powinien spróbować opisać swoje przygody i w jakiś sposób je wydać, ale… nie był do tego przekonany. Musiałby w to włożyć dużo pracy i wysiłku, a przecież miał obecnie inne priorytety. Nie cieszyło go także ponowne wracanie do swojego dziennika z podróży, nawet jeżeli czytał go codziennie.
– Owszem, było! – odpowiedział entuzjastycznie. – Ale rzeczywiście, to były dla nich trudne czasy… jak dla każdego – uśmiechnął się gorzko. – Nie martw się… ja też się nie znam, choć może dlatego, że dla mnie polityka jest wyjątkowo brudna i szemrana. – Tak samo jak panna CH, tak i on był osobą prostolinijną i nie potrafił kłamać. Od tematów niebezpiecznych zwyczajnie uciekał, na tyle na ile się dało. Teraz był dodatkowo pijany i znajdował się w odpowiednim towarzystwie, więc zwyczajnie się otwierał. – Może na następną podróż zabiorę też ciebie – uśmiechnął się. Co prawda, nie znał jej jeszcze dobrze, ale i po pijaku ten pomysł wydawał mu się dobrym. Zawsze mogliby poznać się bliżej, a na to nawet liczył Anthony. – Co prawda nie przyglądałem się alchemikom, ale chętnie bym się im przyjrzał. To zawsze coś nowego. A wydaje mi się, że znajdzie się tam wiele interesujących rzeczy, skoro i ja je odnalazłem w swojej… dziedzinie.
– Wspomnij mu o mnie, jeżeli spotkasz go przede mną – powtórzył po niej. Zaraz jednak się zmieszał, bo mocno zaplątał się w swoich słowach, próbując ukryć swoje pochodzenie. – No… właśnie znamy się z Hogwartu, ale też i znaliśmy się wcześniej. Nasze rodziny… w pewnym sensie… – głowił się chwilę nad tym jak powinien objaśnić powiązania Macmillanów i Wrightów. Nie chciał mówić o nich wprost, a przez to na jego twarzy pojawiła się wyjątkowo głupia mimika, która zdradzała jego zakłopotanie. – Uch… pomagają sobie – w końcu jakoś z tego wybrnął, a tak przynajmniej mu się wydawało. – To znaczy… współpracują ze sobą, jeżeli można to tak nazwać – sprecyzował albo i nie. Takie stwierdzenie nadal pozostawało dość dużym uogólnieniem. – Prawda, prawda… a szkoda! Gdybym znał cię już wcześniej, to może nasze pierwsze spotkanie nie byłoby takie niezręczne! – Próbował z powrotem zejść na bardziej zabawny temat rozmowy, który nie wnikałby w zależności rodzinne.
Na całe szczęście, cała rozmowa zdawała się powoli schodzić na temat dotyczący podróżowania. Cieszył się, że nie zanudził jej swoimi opowieściami. W końcu czarownica nie okazywała swojego znudzenia. Nie miałby jej jednak za złe, gdyby tak zrobiła. Zawsze starał się opowiadać z zainteresowaniem, ale i tak musiał przyznać, że nie był ani wybitnym mówcą, ani dobrym „narratorem” swoich przygód. Jeszcze niedawno zastanawiał się czy może powinien spróbować opisać swoje przygody i w jakiś sposób je wydać, ale… nie był do tego przekonany. Musiałby w to włożyć dużo pracy i wysiłku, a przecież miał obecnie inne priorytety. Nie cieszyło go także ponowne wracanie do swojego dziennika z podróży, nawet jeżeli czytał go codziennie.
– Owszem, było! – odpowiedział entuzjastycznie. – Ale rzeczywiście, to były dla nich trudne czasy… jak dla każdego – uśmiechnął się gorzko. – Nie martw się… ja też się nie znam, choć może dlatego, że dla mnie polityka jest wyjątkowo brudna i szemrana. – Tak samo jak panna CH, tak i on był osobą prostolinijną i nie potrafił kłamać. Od tematów niebezpiecznych zwyczajnie uciekał, na tyle na ile się dało. Teraz był dodatkowo pijany i znajdował się w odpowiednim towarzystwie, więc zwyczajnie się otwierał. – Może na następną podróż zabiorę też ciebie – uśmiechnął się. Co prawda, nie znał jej jeszcze dobrze, ale i po pijaku ten pomysł wydawał mu się dobrym. Zawsze mogliby poznać się bliżej, a na to nawet liczył Anthony. – Co prawda nie przyglądałem się alchemikom, ale chętnie bym się im przyjrzał. To zawsze coś nowego. A wydaje mi się, że znajdzie się tam wiele interesujących rzeczy, skoro i ja je odnalazłem w swojej… dziedzinie.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
W Londynie łatwo było zniknąć, być jedną z wielu twarzy w tłumie. Lub jednym z wielu kotów błąkających się po ulicach. Miało to swoje zalety, ale miało i wady, z punktu widzenia bycia normalną, uczciwą osobą mogącą obawiać się tych złych – nawet nie ze względu na siebie a na to, co robili, korzystając z poczucia bezkarności. Upijanie się jawiłoby się przy tym jako coś zupełnie niewinnego, ostatecznie Anthony szkodził tylko sobie samemu i na własne życzenie. Choć gdyby wiedziała, pewnie próbowałaby jakoś do niego przemówić, by zarzucił takiego zachowania, ale nie znali się wystarczająco dobrze, by mógł posłuchać. Nie wiedziała też o jego problemach rodzinnych i tym, że unikał swoich bliskich, i w tym przypadku próbowałaby do niego przemówić. Sama już wiedziała, że trzeba spieszyć się kochać bliskich – bo niestety niektórzy zbyt szybko odchodzą. Nawet ci, których odejścia nikt by się nie spodziewał, jak Helen. Mała, dziewięcioletnia Helen, która pewnego ranka po prostu się nie obudziła, umierając we śnie z powodu niewykrytej choroby. Kto by się spodziewał, że dziewięcioletnie dziecko może tak nagle umrzeć?
- Na pewno wspomnę – zapewniła go, wciąż próbując zastanowić się nad powiązaniami ich rodzin. – Jak to możliwe, że nic o tym nie wiedziałam? Nigdy nie spotkałam was razem – zastanowiła się na głos. Jaka współpraca? Wiedziała o tym, że Wrightowie żyli w dobrych stosunkach z rodem Macmillanów, ale ona sama, jako Wright zaledwie po matce, nie miała z nimi za dużo do czynienia. Anthony natomiast nie pasował do jej wyobrażenia członka szlachetnego rodu. Wydawał się o wiele bardziej zwyczajny, przyziemny. I ta jego wiedza o mugolskich narzędziach... Czarodzieje czystej krwi w większości przypadków byli kompletnymi ignorantami, nawet ci, którzy deklarowali pozytywny stosunek do sprawy mugolskiej. Tak naprawdę niewielu czarodziejów, może poza mugolakami i niektórymi mieszańcami, chciało się w ten świat zagłębiać, a ci, którzy chcieli, byli postrzegani jako odmieńcy i dziwacy. Nawet Charlie mimo pozytywnego stosunku do mugoli jakoś nie miała okazji mocniej wsiąknąć w ich świat, poznać zasady jego działania. – Na jakiej zasadzie działa ta... współpraca? – zapytała więc. Kim więc mógł być, skoro znał jej kuzynów i mówił, że ich rodziny ze sobą współpracują? – Pewnie byłoby mniej niezręcznie – zgodziła się z nim. – Bo i ja pewnie wiedziałabym, kim jesteś i nie byłabym tak zdziwiona, dowiadując się, że znasz część mojej rodziny i w jakiś sposób z nimi... współpracujesz.
Była ciekawa, musiał jej to wybaczyć. Bardzo nurtował ją ten temat, dlatego zadawała pytania i dociekała. Taka już natura byłych Krukonów z zacięciem naukowym; zadawali pytania i chcieli po prostu wiedzieć. Ze strony Charlie padało więc bardzo dużo pytań, także o podróże i przygody mężczyzny, bo też chciała wiedzieć, jak to wyglądało. Gdyby nie to, że nie chciała wyjść na wścibską, zadawałaby jeszcze bardziej szczegółowe pytania, ale musiała się powstrzymać.
Była osobą bardzo prostolinijną i szczerą. Nie dla niej były intrygi i toksyczne środowisko. Zdecydowanie wolała pracę w Mungu niż w ministerstwie; Mung teoretycznie pozostawał miejscem neutralnym, dystansującym się od zewnętrznych sporów i przyjmującym każdego kto tego potrzebował.
- Naprawdę? – zdziwiła się, słysząc jego śmiałą propozycję zabrania w podróż. – Właściwie... prawie się nie znamy. Ale... może kiedyś? Kiedy wszystko się uspokoi, chciałabym poznać świat. – Nie wykluczała tego w bliżej nieokreślonej przyszłości, kiedy by się lepiej poznali, bo nie była typem osoby która ot tak pojechałaby na taką wyprawę z przypadkowym nieznajomym. Ale teraz i tak nie mogłaby wyjechać, była potrzebna tutaj. Zakon potrzebował jej eliksirów, Mung też ich potrzebował. Byli inni alchemicy, ale każda para rąk do pracy była cenna w dobie szalejących anomalii. Czuła się w obowiązku zostać i pomagać. – I sama chętnie bym im się przyjrzała i wypytała o wszystko! Na pewno mogłabym się wiele dowiedzieć, co przydałoby mi się do prac nad eliksirami. Bardzo chciałabym kiedyś stworzyć jakąś własną recepturę, ale to nie jest takie proste. – Nie wiadomo, kiedy uda jej się dopiąć swego i ulepszyć jakiś istniejący eliksir, lub stworzyć własny. Na pewno wymagało to długiej pracy i dużej wiedzy. Na razie jeszcze nie czuła się na to gotowa. Zmarnowała szansę, którą dał jej Zakon, bo jeszcze nie była tak dobra, by odkryć coś tak szybko, jak tego chcieli, zwłaszcza gdy miała tyle bieżącej pracy i eksperymenty musiała na razie zawiesić. Nie była jeszcze badaczem w pełnym tego słowa znaczeniu, co najwyżej osobą aspirującą do tego, by badać, a nie tylko odtwarzać istniejące eliksiry i niemal taśmowo produkować kolejne lekarstwa na podstawie od dawna znanych przepisów.
- Na pewno wspomnę – zapewniła go, wciąż próbując zastanowić się nad powiązaniami ich rodzin. – Jak to możliwe, że nic o tym nie wiedziałam? Nigdy nie spotkałam was razem – zastanowiła się na głos. Jaka współpraca? Wiedziała o tym, że Wrightowie żyli w dobrych stosunkach z rodem Macmillanów, ale ona sama, jako Wright zaledwie po matce, nie miała z nimi za dużo do czynienia. Anthony natomiast nie pasował do jej wyobrażenia członka szlachetnego rodu. Wydawał się o wiele bardziej zwyczajny, przyziemny. I ta jego wiedza o mugolskich narzędziach... Czarodzieje czystej krwi w większości przypadków byli kompletnymi ignorantami, nawet ci, którzy deklarowali pozytywny stosunek do sprawy mugolskiej. Tak naprawdę niewielu czarodziejów, może poza mugolakami i niektórymi mieszańcami, chciało się w ten świat zagłębiać, a ci, którzy chcieli, byli postrzegani jako odmieńcy i dziwacy. Nawet Charlie mimo pozytywnego stosunku do mugoli jakoś nie miała okazji mocniej wsiąknąć w ich świat, poznać zasady jego działania. – Na jakiej zasadzie działa ta... współpraca? – zapytała więc. Kim więc mógł być, skoro znał jej kuzynów i mówił, że ich rodziny ze sobą współpracują? – Pewnie byłoby mniej niezręcznie – zgodziła się z nim. – Bo i ja pewnie wiedziałabym, kim jesteś i nie byłabym tak zdziwiona, dowiadując się, że znasz część mojej rodziny i w jakiś sposób z nimi... współpracujesz.
Była ciekawa, musiał jej to wybaczyć. Bardzo nurtował ją ten temat, dlatego zadawała pytania i dociekała. Taka już natura byłych Krukonów z zacięciem naukowym; zadawali pytania i chcieli po prostu wiedzieć. Ze strony Charlie padało więc bardzo dużo pytań, także o podróże i przygody mężczyzny, bo też chciała wiedzieć, jak to wyglądało. Gdyby nie to, że nie chciała wyjść na wścibską, zadawałaby jeszcze bardziej szczegółowe pytania, ale musiała się powstrzymać.
Była osobą bardzo prostolinijną i szczerą. Nie dla niej były intrygi i toksyczne środowisko. Zdecydowanie wolała pracę w Mungu niż w ministerstwie; Mung teoretycznie pozostawał miejscem neutralnym, dystansującym się od zewnętrznych sporów i przyjmującym każdego kto tego potrzebował.
- Naprawdę? – zdziwiła się, słysząc jego śmiałą propozycję zabrania w podróż. – Właściwie... prawie się nie znamy. Ale... może kiedyś? Kiedy wszystko się uspokoi, chciałabym poznać świat. – Nie wykluczała tego w bliżej nieokreślonej przyszłości, kiedy by się lepiej poznali, bo nie była typem osoby która ot tak pojechałaby na taką wyprawę z przypadkowym nieznajomym. Ale teraz i tak nie mogłaby wyjechać, była potrzebna tutaj. Zakon potrzebował jej eliksirów, Mung też ich potrzebował. Byli inni alchemicy, ale każda para rąk do pracy była cenna w dobie szalejących anomalii. Czuła się w obowiązku zostać i pomagać. – I sama chętnie bym im się przyjrzała i wypytała o wszystko! Na pewno mogłabym się wiele dowiedzieć, co przydałoby mi się do prac nad eliksirami. Bardzo chciałabym kiedyś stworzyć jakąś własną recepturę, ale to nie jest takie proste. – Nie wiadomo, kiedy uda jej się dopiąć swego i ulepszyć jakiś istniejący eliksir, lub stworzyć własny. Na pewno wymagało to długiej pracy i dużej wiedzy. Na razie jeszcze nie czuła się na to gotowa. Zmarnowała szansę, którą dał jej Zakon, bo jeszcze nie była tak dobra, by odkryć coś tak szybko, jak tego chcieli, zwłaszcza gdy miała tyle bieżącej pracy i eksperymenty musiała na razie zawiesić. Nie była jeszcze badaczem w pełnym tego słowa znaczeniu, co najwyżej osobą aspirującą do tego, by badać, a nie tylko odtwarzać istniejące eliksiry i niemal taśmowo produkować kolejne lekarstwa na podstawie od dawna znanych przepisów.
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
– Nie wiem jak to możliwe. Mógłbym zadać tobie to samo pytanie – odpowiedział jej.
Myślał już, że kwestia relacji między Wrightami a Macmillanami, bez informowania jej o tym, że jest członkiem tej ostatniej rodziny, pozostała już dawno w tyle. Najwyraźniej jednak się mylił. Gdy tylko usłyszał jej pytanie, na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie. Był bliski przeklęcia ciekawskości czarownicy, ale czego innego mógł się spodziewać po Krukonce? Gdyby nie wymyślił teraz żadnego dobrego wytłumaczenia bez informowania jej o swoim pochodzeniu, to urok całego spotkania mógłby zwyczajnie prysnąć. Dotychczas rozmawiali przecież jak równy z równym, a gdyby ona dowiedziała się o jego nazwisku, to wszystko (zapewne) by się zmieniło. Nie wiedział jak jej odpowiedzieć na pytanie. Próbował w jakiś „naturalny” sposób dać sobie odrobinę więcej czasu na odpowiedź. Sięgnął ponownie po swój kufel i upił trochę miodu.
– Wrightowie służą mojej rodzinie – wybąkał w końcu, wyraźnie niezadowolony z tego, że w końcu musiał to powiedzieć. Na jego twarzy malowało się zakłopotanie. – Chociaż ja nie nazwałbym to służbą, a oddaniem i pomocą – sprostował zaraz.
Nie wiedział jak mogła zareagować na taką informację, ale on wyraźnie się zaczerwienił. Unikał kontaktu wzrokowego z czarownicą, czego wcześniej nie robił. Bał się, że ta spojrzy na niego jakoś wrogo. Przyzwyczaił się na szeroko rozumianym „Wschodzie”, że nikt nie przywiązywał do pochodzenia uwagi. Nie był już jednak w Jugosławii czy ZSRR, a Wielkiej Brytanii, gdzie wciąż istniał podział na szlachetnie urodzonych i tych mniej. Jego aura „zwyczajności” właśnie prysnęła. W końcu, jeżeli ona miała matkę z Wrightów, to na pewno kojarzyła zależność tej rodziny od Macmillanów. A on nie przyszedł tutaj po to, żeby się wywyższać, tylko trochę się rozluźnić w miłym towarzystwie. Chciał zwyczajnie zapomnieć o wszystkich złych przygodach, jakie miały ostatnio miejsce, chciał zapoznać się z dość uroczą i przyjazną wiedźmą. Tak też temat podróży i jego luźna propozycja wydawała mu się lepszą opcją, mogącą poprawić całą tę sytuację.
– Rzuciłem jedynie propozycję o nieokreślonym terminie. Sam zresztą chcę spędzić trochę czasu w Anglii. Rodzina długo mnie nie widziała… – wyjaśnił. Nie chciał przecież na nowo znikać z kraju, szczególnie że jeszcze nie spotkał się z matką. – Więc kiedyś, gdybyś chciała… Sama rozumiesz… A na pewno wiele byś się dowiedziała, a ja mógłbym pomóc w rozmowie – uśmiechnął się. Zdawałoby się, że humor znowu mu wrócił, ale on wciąż nie potrafił spojrzeć kobiecie w twarz.
Myślał już, że kwestia relacji między Wrightami a Macmillanami, bez informowania jej o tym, że jest członkiem tej ostatniej rodziny, pozostała już dawno w tyle. Najwyraźniej jednak się mylił. Gdy tylko usłyszał jej pytanie, na jego twarzy pojawiło się zakłopotanie. Był bliski przeklęcia ciekawskości czarownicy, ale czego innego mógł się spodziewać po Krukonce? Gdyby nie wymyślił teraz żadnego dobrego wytłumaczenia bez informowania jej o swoim pochodzeniu, to urok całego spotkania mógłby zwyczajnie prysnąć. Dotychczas rozmawiali przecież jak równy z równym, a gdyby ona dowiedziała się o jego nazwisku, to wszystko (zapewne) by się zmieniło. Nie wiedział jak jej odpowiedzieć na pytanie. Próbował w jakiś „naturalny” sposób dać sobie odrobinę więcej czasu na odpowiedź. Sięgnął ponownie po swój kufel i upił trochę miodu.
– Wrightowie służą mojej rodzinie – wybąkał w końcu, wyraźnie niezadowolony z tego, że w końcu musiał to powiedzieć. Na jego twarzy malowało się zakłopotanie. – Chociaż ja nie nazwałbym to służbą, a oddaniem i pomocą – sprostował zaraz.
Nie wiedział jak mogła zareagować na taką informację, ale on wyraźnie się zaczerwienił. Unikał kontaktu wzrokowego z czarownicą, czego wcześniej nie robił. Bał się, że ta spojrzy na niego jakoś wrogo. Przyzwyczaił się na szeroko rozumianym „Wschodzie”, że nikt nie przywiązywał do pochodzenia uwagi. Nie był już jednak w Jugosławii czy ZSRR, a Wielkiej Brytanii, gdzie wciąż istniał podział na szlachetnie urodzonych i tych mniej. Jego aura „zwyczajności” właśnie prysnęła. W końcu, jeżeli ona miała matkę z Wrightów, to na pewno kojarzyła zależność tej rodziny od Macmillanów. A on nie przyszedł tutaj po to, żeby się wywyższać, tylko trochę się rozluźnić w miłym towarzystwie. Chciał zwyczajnie zapomnieć o wszystkich złych przygodach, jakie miały ostatnio miejsce, chciał zapoznać się z dość uroczą i przyjazną wiedźmą. Tak też temat podróży i jego luźna propozycja wydawała mu się lepszą opcją, mogącą poprawić całą tę sytuację.
– Rzuciłem jedynie propozycję o nieokreślonym terminie. Sam zresztą chcę spędzić trochę czasu w Anglii. Rodzina długo mnie nie widziała… – wyjaśnił. Nie chciał przecież na nowo znikać z kraju, szczególnie że jeszcze nie spotkał się z matką. – Więc kiedyś, gdybyś chciała… Sama rozumiesz… A na pewno wiele byś się dowiedziała, a ja mógłbym pomóc w rozmowie – uśmiechnął się. Zdawałoby się, że humor znowu mu wrócił, ale on wciąż nie potrafił spojrzeć kobiecie w twarz.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Też się zastanawiała, jak to możliwe. Życie czasem lubiło zaskakiwać, a świat okazywał się zaskakująco mały. Ostatecznie świat czarodziejów rzeczywiście był mały w porównaniu do świata mugoli, wcale nierzadkie było spotkanie kogoś, z kim miało się wspólnych znajomych. Może więc nie powinno jej tak to dziwić, że mężczyzna znał część jej krewnych, w końcu jej kuzynowie jako znani gracze quidditcha byli rozpoznawalni. Ona natomiast była tylko zwykłą, podrzędną alchemiczką w Mungu i nie mogła pochwalić się rozległymi znajomościami.
Odniosła dziwne wrażenie, że mężczyzna nie chce rozmawiać na ten temat i poczuła wyrzuty sumienia że go tym męczy, ale wiedziała że ciekawość jej nie da spokoju. Chciała odkryć to zagadkowe powiązanie tajemniczego Anthony’ego z Wrightami, przecież to była też jej rodzina, jej matka była Wrightem, nawet jeśli lata temu poślubiła Leightona i zamieszkała z nim na wybrzeżu Kornwalii.
Nie mogła nigdy nie usłyszeć, jakiej rodzinie w pewnym sensie służyli, czy raczej pomagali Wrightowie. Może historia nigdy nie była jej wielką pasją, ale mama opowiadała jej kiedyś w dzieciństwie o dziejach i wartościach swojej rodziny i coś z tego pamiętała.
- Wrightowie pomagają Macmillanom – zauważyła więc, łącząc ze sobą fakty. – Naprawdę... Jesteś Macmillanem? Och... – zaraz się zarumieniła z zawstydzenia. Nie znała się na szlacheckich rodach, wiedziała tylko że zwykle od razu po nich widać to, kim są, choćby po ich wyglądzie i stroju. Anthony wyglądał na tyle zwyczajnie, że po pokonaniu początkowego onieśmielenia towarzyszącego ich pierwszemu spotkaniu, rozmawiała z nim jak równy z równym, pewna, że ma do czynienia ze zwykłym czarodziejem takim jak ona. Nie znała się też zbytnio na dobrych obyczajach i etykiecie, bo po prostu rzadko miała z tym środowiskiem więcej do czynienia. Była całkowicie zwyczajną czarownicą półkrwi, której daleko było do tego świata.
Nie była też pewna, jak powinna się do niego odnosić, jeśli rzeczywiście był Macmillanem, więc na moment umilkła, nagle bardzo interesując się resztką zawartości swojego kufla.
- Jak właściwie powinnam się do ciebie zwracać? Wybacz, jeśli niechcący zrobiłam coś nie tak, nie jestem obeznana z dworską etykietą – wybąkała w końcu, zastanawiając się, dlaczego nie powiedział wcześniej. Może mimo wszystko nie chciał tracić tej swobodnej atmosfery, a może z jakiegoś powodu chciał udawać zwykłego czarodzieja podczas tego spoufalania się ze zwyczajną czarownicą? Jej nagłe onieśmielenie pewnie było spowodowane właśnie tym szokiem, kiedy uświadomiła sobie, z kim ma do czynienia. – Wciąż jestem zaskoczona. Cóż... Dawno nie spotkałam żadnego Macmillana.
Poruszyła się niespokojnie i zerknęła w bok. Naprawdę... Jej niespodziewany towarzysz i niedawny wybawca z kłopotów był Macmillanem, prawdziwym Macmillanem z Kornwalii, który z jakiegoś powodu ukrywał przed nią swoje nazwisko i zachowywał się nie jak zadufany, próżny paniczyk, a jak zwyczajny, sympatyczny i przystępny mężczyzna? Och, znów ją zaskoczył, i to mocno. Najwyraźniej każde ich spotkanie musiało mieć w sobie coś zaskakującego i wprawiającego w zakłopotanie, ale jak dla niej to właściwie nie musiało niczego zmieniać, szybko przejdzie do porządku dziennego nad tym, że jej dzisiejszy kompan jest szlachetnie urodzony. Była osobą otwartą na każdego, kto tylko był w porządku, nieważne, czy miał czystą krew, czy był mugolakiem. Nie lubiła oceniać ludzi po pozorach i skreślać za coś tak błahego.
- Tak... Tak, może kiedyś – odezwała się po jego kolejnych słowach, przywołując na twarz nieśmiały uśmiech. Kto wie, co z tego wyjdzie w zaistniałych okolicznościach, więc póki co była ostrożna w rozmyślaniu na ten temat, niemniej jednak była mężczyźnie wdzięczna za chęć pomocy. Naprawdę wydawał się bardzo w porządku. I jak tu go nie polubić, nawet jeśli zataił przed nią to, kim był?
Odniosła dziwne wrażenie, że mężczyzna nie chce rozmawiać na ten temat i poczuła wyrzuty sumienia że go tym męczy, ale wiedziała że ciekawość jej nie da spokoju. Chciała odkryć to zagadkowe powiązanie tajemniczego Anthony’ego z Wrightami, przecież to była też jej rodzina, jej matka była Wrightem, nawet jeśli lata temu poślubiła Leightona i zamieszkała z nim na wybrzeżu Kornwalii.
Nie mogła nigdy nie usłyszeć, jakiej rodzinie w pewnym sensie służyli, czy raczej pomagali Wrightowie. Może historia nigdy nie była jej wielką pasją, ale mama opowiadała jej kiedyś w dzieciństwie o dziejach i wartościach swojej rodziny i coś z tego pamiętała.
- Wrightowie pomagają Macmillanom – zauważyła więc, łącząc ze sobą fakty. – Naprawdę... Jesteś Macmillanem? Och... – zaraz się zarumieniła z zawstydzenia. Nie znała się na szlacheckich rodach, wiedziała tylko że zwykle od razu po nich widać to, kim są, choćby po ich wyglądzie i stroju. Anthony wyglądał na tyle zwyczajnie, że po pokonaniu początkowego onieśmielenia towarzyszącego ich pierwszemu spotkaniu, rozmawiała z nim jak równy z równym, pewna, że ma do czynienia ze zwykłym czarodziejem takim jak ona. Nie znała się też zbytnio na dobrych obyczajach i etykiecie, bo po prostu rzadko miała z tym środowiskiem więcej do czynienia. Była całkowicie zwyczajną czarownicą półkrwi, której daleko było do tego świata.
Nie była też pewna, jak powinna się do niego odnosić, jeśli rzeczywiście był Macmillanem, więc na moment umilkła, nagle bardzo interesując się resztką zawartości swojego kufla.
- Jak właściwie powinnam się do ciebie zwracać? Wybacz, jeśli niechcący zrobiłam coś nie tak, nie jestem obeznana z dworską etykietą – wybąkała w końcu, zastanawiając się, dlaczego nie powiedział wcześniej. Może mimo wszystko nie chciał tracić tej swobodnej atmosfery, a może z jakiegoś powodu chciał udawać zwykłego czarodzieja podczas tego spoufalania się ze zwyczajną czarownicą? Jej nagłe onieśmielenie pewnie było spowodowane właśnie tym szokiem, kiedy uświadomiła sobie, z kim ma do czynienia. – Wciąż jestem zaskoczona. Cóż... Dawno nie spotkałam żadnego Macmillana.
Poruszyła się niespokojnie i zerknęła w bok. Naprawdę... Jej niespodziewany towarzysz i niedawny wybawca z kłopotów był Macmillanem, prawdziwym Macmillanem z Kornwalii, który z jakiegoś powodu ukrywał przed nią swoje nazwisko i zachowywał się nie jak zadufany, próżny paniczyk, a jak zwyczajny, sympatyczny i przystępny mężczyzna? Och, znów ją zaskoczył, i to mocno. Najwyraźniej każde ich spotkanie musiało mieć w sobie coś zaskakującego i wprawiającego w zakłopotanie, ale jak dla niej to właściwie nie musiało niczego zmieniać, szybko przejdzie do porządku dziennego nad tym, że jej dzisiejszy kompan jest szlachetnie urodzony. Była osobą otwartą na każdego, kto tylko był w porządku, nieważne, czy miał czystą krew, czy był mugolakiem. Nie lubiła oceniać ludzi po pozorach i skreślać za coś tak błahego.
- Tak... Tak, może kiedyś – odezwała się po jego kolejnych słowach, przywołując na twarz nieśmiały uśmiech. Kto wie, co z tego wyjdzie w zaistniałych okolicznościach, więc póki co była ostrożna w rozmyślaniu na ten temat, niemniej jednak była mężczyźnie wdzięczna za chęć pomocy. Naprawdę wydawał się bardzo w porządku. I jak tu go nie polubić, nawet jeśli zataił przed nią to, kim był?
Best not to look back. Best to believe there will be happily ever afters all the way around - and so there may be; who is to say there
will not be such endings?
Anthony istną mieszanką. Bywał zaprzeczeniem wszystkiego, co można było nazwać dobrym wychowaniem, jak spora część Macmillanów, która nie zwracała uwagi na zasady. Bywał też przykładem tego wszystkiego, czemu często się sprzeciwiał. W końcu jego matką była Longbottomówna – kochana, dobra, poczciwa lady, która zmuszała go do zwracania uwagi właśnie na etykę i starała się go wychować na godnego szlachcica. W Macmillanie często występowały więc sprzeczności, których on sam nie mógł pogodzić, ale… chyba stanowił dobrą osobę, choć sam by tego o sobie nie powiedział. Ba, prędzej wymieniłby długą listę swoich wad.
– Normalnie – odpowiedział niemal natychmiast na jej pytanie. Dla niego było to dość oczywiste, szczególnie kiedy jeszcze nie spróbował wcielić się w skórę panny CH. – Tak, jak dotychczas to robiłaś, szczególnie kiedy nikt nie patrzy i nie słucha – dodał spokojniej, spoglądając pusto na gliniany kubek.
Naprawdę nie obchodziły go tytuły, bo te były przydatne tylko w kontaktowaniu się z innymi przedstawicielami szlachty, no i czasami pomagały w załatwieniu czegoś. Owszem, powiedzenie sobie: „Jestem Macmillanem!” brzmiało dumnie i dodawało odwagi. Czasami jednak nazwisko to było kłopotliwe, szczególnie gdy miał do czynienia z kimś, kto pochodził z wrogiego rodu… Nie wszystko było więc tak kolorowe jak w bajkach dla dzieci.
– Po prostu zachowuj się normalnie – ponowił swoją prośbę i uśmiechnął się. Nie chciał przecież, żeby oczy czarodziejów z lokalu skupiły się na nim, nawet jeżeli było ich niewielu. Trącił ją łokciem w żebra, chcąc w ten sposób przywrócić zabawny i niezdystansowany nastrój. Nie chciał być traktowany przez nią jak ktoś „lepszego sortu”, szczególnie że mógłby jej zawdzięczać życie. – Teraz masz okazję zobaczyć okropnego najeźdźcę z północy – dodał, robiąc przy tym komiczną minę. Zaczął nawet próbę udawania szkockiego akcentu, chcąc odwołać się do pochodzenia swojej rodziny.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że dla dziewczyny taka wiadomość mogła być sporym zaskoczeniem. Rzeczywiście nie wyglądał na przedstawiciela szlachty. Jego wygląd był spowodowany wieloletnim przyzwyczajeniem do wtapiania się w tłum wschodniej Europy. Przymus, który miał mu zapewnić nietykalność za granicą, przerodził się w przyzwyczajenie. Ot, prozaiczna, nic nieznacząca przyczyna jego zwyczajności. Zmiana całego wystroju dawała też korzyści – szata była dość ciężkim, niewygodnym ubraniem, czasem koniecznym. Na co dzień jednak wygodniej było ubrać się w ładną, ale skromną koszulę i wygodne spodnie. Innym dość ważnym powodem, o którym Anthony chciał zapomnieć był dawny mezalians, który odcisnął na nim ogromne piętno.
Zauważył, że ta informacja wpłynęła na jej zachowanie albo przynajmniej mocno ją zdezorientowało. Nie była już skłonna do długich wypowiedzi i ciekawskich pytań, a to go trochę zasmuciło. Westchnął cicho.
– Jeżeli chcesz to możemy spotkać się kiedy indziej – stwierdził. – Zawsze możesz odwiedzić rodzinną Kornwalię. Wtedy moglibyśmy porozmyślać nad możliwą podróżą… może powoli zaczęlibyśmy ją wtedy planować, o ile byś się porządnie namyśliła, hm? – zaproponował. Poza tym i tak zrobiło się dość późno, a on był pod wpływem alkoholu, choć jeszcze nie był pijany, ale ta granica szybko mogła zostać przekroczona.
– Normalnie – odpowiedział niemal natychmiast na jej pytanie. Dla niego było to dość oczywiste, szczególnie kiedy jeszcze nie spróbował wcielić się w skórę panny CH. – Tak, jak dotychczas to robiłaś, szczególnie kiedy nikt nie patrzy i nie słucha – dodał spokojniej, spoglądając pusto na gliniany kubek.
Naprawdę nie obchodziły go tytuły, bo te były przydatne tylko w kontaktowaniu się z innymi przedstawicielami szlachty, no i czasami pomagały w załatwieniu czegoś. Owszem, powiedzenie sobie: „Jestem Macmillanem!” brzmiało dumnie i dodawało odwagi. Czasami jednak nazwisko to było kłopotliwe, szczególnie gdy miał do czynienia z kimś, kto pochodził z wrogiego rodu… Nie wszystko było więc tak kolorowe jak w bajkach dla dzieci.
– Po prostu zachowuj się normalnie – ponowił swoją prośbę i uśmiechnął się. Nie chciał przecież, żeby oczy czarodziejów z lokalu skupiły się na nim, nawet jeżeli było ich niewielu. Trącił ją łokciem w żebra, chcąc w ten sposób przywrócić zabawny i niezdystansowany nastrój. Nie chciał być traktowany przez nią jak ktoś „lepszego sortu”, szczególnie że mógłby jej zawdzięczać życie. – Teraz masz okazję zobaczyć okropnego najeźdźcę z północy – dodał, robiąc przy tym komiczną minę. Zaczął nawet próbę udawania szkockiego akcentu, chcąc odwołać się do pochodzenia swojej rodziny.
Dopiero po chwili uświadomił sobie, że dla dziewczyny taka wiadomość mogła być sporym zaskoczeniem. Rzeczywiście nie wyglądał na przedstawiciela szlachty. Jego wygląd był spowodowany wieloletnim przyzwyczajeniem do wtapiania się w tłum wschodniej Europy. Przymus, który miał mu zapewnić nietykalność za granicą, przerodził się w przyzwyczajenie. Ot, prozaiczna, nic nieznacząca przyczyna jego zwyczajności. Zmiana całego wystroju dawała też korzyści – szata była dość ciężkim, niewygodnym ubraniem, czasem koniecznym. Na co dzień jednak wygodniej było ubrać się w ładną, ale skromną koszulę i wygodne spodnie. Innym dość ważnym powodem, o którym Anthony chciał zapomnieć był dawny mezalians, który odcisnął na nim ogromne piętno.
Zauważył, że ta informacja wpłynęła na jej zachowanie albo przynajmniej mocno ją zdezorientowało. Nie była już skłonna do długich wypowiedzi i ciekawskich pytań, a to go trochę zasmuciło. Westchnął cicho.
– Jeżeli chcesz to możemy spotkać się kiedy indziej – stwierdził. – Zawsze możesz odwiedzić rodzinną Kornwalię. Wtedy moglibyśmy porozmyślać nad możliwą podróżą… może powoli zaczęlibyśmy ją wtedy planować, o ile byś się porządnie namyśliła, hm? – zaproponował. Poza tym i tak zrobiło się dość późno, a on był pod wpływem alkoholu, choć jeszcze nie był pijany, ale ta granica szybko mogła zostać przekroczona.
Каранфиле, цвијеће моје
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
Anthony Macmillan
Zawód : Podróżnik i wynalazca nowych magicznych alkoholi dla Macmillan's Firewhisky
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Na zdrowie i do grobu
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Pub pod Roztańczonym Czartem
Szybka odpowiedź