Dworzec King Cross
AutorWiadomość
Dworzec King Cross
"Przy peronie stał czerwony parowóz, a za nim wagony pełne ludzi. Na tabliczce widniał napis: Pociąg ekspresowy do Hogwartu, godzina jedenasta. Harry spojrzał za siebie i tam, gdzie była barierka, zobaczył łuk z kutego żelaza z napisem: Peron numer dziewięć i trzy czwarte. A więc udało się.
Kłęby dymu z parowozu przepływały nad głowami ludzi, a pomiędzy ich nogami kręciło się mnóstwo kotów różnej maści. Przez zgiełk podnieconych głosów i zgrzyt ciężkich kufrów przebijało się od czasu do czasu pohukiwanie sów. W kilku wagonach było już pełno uczniów. Niektórzy wychylali się przez okna, by porozmawiać ze swoimi rodzinami, inni walczyli o miejsca siedzące. Harry pchał swój wózek wzdłuż pociągu, rozglądając się za wolnym miejscem".
W tej lokacji obowiązuje bonus do rzutu kością w wysokości +5 dla Rycerzy i +10 dla Śmierciożerców.Kłęby dymu z parowozu przepływały nad głowami ludzi, a pomiędzy ich nogami kręciło się mnóstwo kotów różnej maści. Przez zgiełk podnieconych głosów i zgrzyt ciężkich kufrów przebijało się od czasu do czasu pohukiwanie sów. W kilku wagonach było już pełno uczniów. Niektórzy wychylali się przez okna, by porozmawiać ze swoimi rodzinami, inni walczyli o miejsca siedzące. Harry pchał swój wózek wzdłuż pociągu, rozglądając się za wolnym miejscem".
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 28.08.18 20:15, w całości zmieniany 2 razy
Dowodów na istnienie masz tylko jeden. Dowodów na swoją głupotę co dzień nowy przybytek. Stoisz na peronie, a tłum niesie twą suknię. Powiewa ona bezładnie, nie pozwalając na chociażby moment spokoju. Czujesz, jak trzęsą twą duszą także inne sprzeczności. Nie umiesz się skupić. Już od przeszło pół godziny stoisz z walizką i nie wiesz, czy to twój pociąg, ten czy jeszcze kolejny. Tak jakbyś wcale nie chciała wyjechać, a przecież chcesz, chcesz najmocniej. Już ten czas, to czas ucieczki. Zawsze dobrze szły ci ucieczki. Ucieczka za ocean, teraz pójdzie jeszcze łatwiej. Masz przecież przed czym uciekać. Pytanie brzmi: co tu robisz. Nie. Pytanie brzmi, dlaczego wysłałaś list.
List nie do niej. Nie do brata. Nawet nie do Feliksa. Do niego, chociaż nie widziałaś go od sierpnia ani razu. Bo jeżeli nie liczyć przypadku, kiedy będąc pijaną syrenką wyznawałaś mu miłość, to właśnie tamtej nocy sierpniowej widzieć miałaś go ostatni raz. Czy padały wtedy na ziemię gwiazdy, czy też nie, nie życzyłabyś nigdy sobie tak długiej rozłąki. Ale się zdarzyła. I zdarzyła się już drugi raz w twych dwudziestu latach życia. I pogłębiać chcesz ją na dwadzieścia kolejnych, ale zrobiłaś błąd. List. Napisany na papierze z poczekalni stacji King's Cross. Błąd. Nie wpadłaś na to, że odbiorca może poczuć się jakby startował w filmie na którego końcu się biega. Nie, nie sądziłaś.
Stoisz ze swoim biletem. Odurzona informacjami, które dzisiejszego ranka zmąciły ci w głowie. Stoisz, bojąc się zrobić krok w stronę peronu. Twój pociąg i tak już odjechał, odjechał dwie i pół godziny temu. Czy dla ciebie to problem? Przecież i ta nie żyjesz zgodnie ze wskazówkami zegara.
Dopisek usunięty za sprzeczność z regulaminem i nieustosunkowanie się do prośby wysłanej prywatną wiadomością.
List nie do niej. Nie do brata. Nawet nie do Feliksa. Do niego, chociaż nie widziałaś go od sierpnia ani razu. Bo jeżeli nie liczyć przypadku, kiedy będąc pijaną syrenką wyznawałaś mu miłość, to właśnie tamtej nocy sierpniowej widzieć miałaś go ostatni raz. Czy padały wtedy na ziemię gwiazdy, czy też nie, nie życzyłabyś nigdy sobie tak długiej rozłąki. Ale się zdarzyła. I zdarzyła się już drugi raz w twych dwudziestu latach życia. I pogłębiać chcesz ją na dwadzieścia kolejnych, ale zrobiłaś błąd. List. Napisany na papierze z poczekalni stacji King's Cross. Błąd. Nie wpadłaś na to, że odbiorca może poczuć się jakby startował w filmie na którego końcu się biega. Nie, nie sądziłaś.
Stoisz ze swoim biletem. Odurzona informacjami, które dzisiejszego ranka zmąciły ci w głowie. Stoisz, bojąc się zrobić krok w stronę peronu. Twój pociąg i tak już odjechał, odjechał dwie i pół godziny temu. Czy dla ciebie to problem? Przecież i ta nie żyjesz zgodnie ze wskazówkami zegara.
Dopisek usunięty za sprzeczność z regulaminem i nieustosunkowanie się do prośby wysłanej prywatną wiadomością.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Musiał kilkakrotnie przeczytać list, żeby zrozumieć, co w rzeczywistości czytał. I od kogo. I absolutnie nie pojmował, co się właściwie działo. I dlaczego. I mimo całej zawieruchy, będąc po nocnym patrolu, nawet nie zdążył zostawić kilku rzeczy, od razu kierując się na dworzec, o którym wspomniano w liście. Czemu Matilda wyjeżdżała? Ile wiedział jej brat i jak wielki opierdol go czekał, za namieszanie jej w głowie?
Nic nie obiecywał, nigdy przecież tego nie robił, a jednak jego zachowanie nie było tak czyste, jak mógłby sobie myśleć. Odpowiedź oczywiście kołatała się w jego głowie, przypominając wrzaskliwie - że znowu była to jego wina. Nie był pewien co do konkretnego powodu, ale...przecież widział, jak na niego patrzyła, przecież i jego ciągnęło ku jej sylwetce, gestom, słowom..i rumieńcom, o które - nie było wcale tak łatwo.
Zatrzymał się dopiero na peronie, obserwując odjeżdżający pociąg i czując natarczywe uderzenia serca. Nie miał powodu do niepokoju, a mimo to, coś kłującego, dźgało w jego klatkę piersiową, przypominając, że jednak wciąż miał serce, które reagowało skurczami, na..możliwość straty. Egoistycznie, zupełnie przewrotnie, nie mógł pozwolić, by czarnowłosa wieszcza zniknęła z jego życia. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, dopóki nie zrozumiał, że całkowicie realne jest ponowne zniknięcie dziewczyny. I to go zabolało.
Dostrzegł po chwili jedyną - jak on - nie poruszającą się w tłumie sylwetkę, stojącą zupełnie obco i - cicho, pośród gwaru, jaki panował o tej porze. Nie wołał jej, nie widział sensu, czując, jak bardzo ciężko byłoby mu wypowiedzieć jej imię. Nie widziała go, tego był pewien, dlatego, jak cień przebrnął przez mijający go tłum, zatrzymując się tuż za plecami czarnowłosej panny, której sukienka, niby obdarzona własnym życiem, wirowała wokół jej stóp. I zamiast - wypowiedzieć w końcu to jedno imię, drgające na końcu języka, zachłannie sięgnął do wąskiej talii, przyciągając smukłe ciało do siebie.
- Nie uciekaj znowu - powiedział w końcu cicho, obejmując ramionami jej ciało, tłumacz tylko sobie, że chciał zakryć jej sylwetkę przed tłumem. W końcu - powinien to zrobić już dawno.
Nic nie obiecywał, nigdy przecież tego nie robił, a jednak jego zachowanie nie było tak czyste, jak mógłby sobie myśleć. Odpowiedź oczywiście kołatała się w jego głowie, przypominając wrzaskliwie - że znowu była to jego wina. Nie był pewien co do konkretnego powodu, ale...przecież widział, jak na niego patrzyła, przecież i jego ciągnęło ku jej sylwetce, gestom, słowom..i rumieńcom, o które - nie było wcale tak łatwo.
Zatrzymał się dopiero na peronie, obserwując odjeżdżający pociąg i czując natarczywe uderzenia serca. Nie miał powodu do niepokoju, a mimo to, coś kłującego, dźgało w jego klatkę piersiową, przypominając, że jednak wciąż miał serce, które reagowało skurczami, na..możliwość straty. Egoistycznie, zupełnie przewrotnie, nie mógł pozwolić, by czarnowłosa wieszcza zniknęła z jego życia. Nawet nie zdawał sobie z tego sprawy, dopóki nie zrozumiał, że całkowicie realne jest ponowne zniknięcie dziewczyny. I to go zabolało.
Dostrzegł po chwili jedyną - jak on - nie poruszającą się w tłumie sylwetkę, stojącą zupełnie obco i - cicho, pośród gwaru, jaki panował o tej porze. Nie wołał jej, nie widział sensu, czując, jak bardzo ciężko byłoby mu wypowiedzieć jej imię. Nie widziała go, tego był pewien, dlatego, jak cień przebrnął przez mijający go tłum, zatrzymując się tuż za plecami czarnowłosej panny, której sukienka, niby obdarzona własnym życiem, wirowała wokół jej stóp. I zamiast - wypowiedzieć w końcu to jedno imię, drgające na końcu języka, zachłannie sięgnął do wąskiej talii, przyciągając smukłe ciało do siebie.
- Nie uciekaj znowu - powiedział w końcu cicho, obejmując ramionami jej ciało, tłumacz tylko sobie, że chciał zakryć jej sylwetkę przed tłumem. W końcu - powinien to zrobić już dawno.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Rankiem, kiedy tylko się zbudziłaś, złe myśli nawiedziły twą sypialnię. Sypialnię, w której śpisz sama, w której od czasu do czasu braknie miejsca, bo nie jest to typowa sypialnia, ale poddasze kamienicy. Poddasze Feliksa. To on, wyjątkowy chłopak, pozwolił ci spędzić tam prawie trzy miesiące. W tym czasie zdążyłaś się tam zadomowic, poznać to i poczuć czystą wdzięczność. Chociaż praktycznie do każdej spotkanej w Londynie osoby powinnaś czuć coś takiego. Wspominasz Ignatiusa, który swoją dobrocią ujął cie za serce, wspominasz Lady Avery, która zaryzykowała stawiając ci pod nosem mozliwosc zaistnienia w angielskim srodowisku. Pana Diggory, który znalazł cie i chociaż widziałaś w jego oczach pogardę, on potrafił jako jedyny tak precyzyjnie określić co sądzi o twoich malunkach.
Więc jeżeli teraz wspomnienie owinie się wokół szyji Lady Avery i pana Diggorego - powiedz, czemu nie szykujesz sie na wernisaż. Czemu nie chcesz skorzystać z tego, na co przecież pracowałaś tyle czasu. Czyżbyś się przestraszyła czegoś? Opowiedz o swojej wizji, która dzisiejszego ranka tak cię zaskoczyła, że jedyne co udało ci się uczynić, to spakować małą walizkę i wyjechać na pociąg.
Jeżeli nie chcesz o niej mówić, powiedz tylko co cię przeraziło. To, że wyszło na jaw co łączy cię i pannę Lestragne? To, że stałaś się centrum plotek wszystkich arystokratów świata? Nie, przecież gdyby chodziło tylko o to, to nie mogłabyś się obrażać. To reklama, która sama się karmi. Więc musisz mieć prawdziwe uczucia wobec panny Lestragne, skoro tak dbasz o jej wizerunek, wolisz zniknąć niż odnieść sukces. Poza tym, widziałaś co rozszalały tłum zrobił z Twoimi pracami. Wyśmieli je, uznali za staromodne, zdeptali, a pani Avery z niesmakiem przyznała, że specjalnie powiesiła tu tę amerykankę, by wszyscy mogli patrzeć jak niska jest to sztuka.
Oddychaj.
Wspominasz w końcu brata. Józef poradzi sobie świetnie, przecież taka siostra to kula u nogi. Nieodpowiedzialna, siedząca wciąż z głową w chmurach, artystka p o p i e r d o l o n a. I do tego zakochana przez wieczność w przyjacielu? Czy może być coś bardziej irytującego. Kiwasz głową, tak, Józef będzie miał teraz tylko lepiej.
Więc co, wsiadasz? Nie? Patrz, ten pociąg wygląda na nawet interesujący. Jedzie tylko na drugą stronę Londynu, ale może tak powinnaś zacząć? Od małej przejażdżki, by wejść w koncu w pociąg, który przewiezie cie Kanałem La Manche. A później już jakoś pójdzie. Wsiądziesz do samolotu. Nie znosisz tego, ale nigdy nie przepłyniesz już statkiem Atlantyku, nie chcesz być na kolejnym Tytaniku.
Oddychaj.
Nie możesz, bo właśnie szyjeś ramiona pojawiły się przed twoją twarzą, kiedy otaczają cię, czujesz że właściciel ramion ma brodę, ona zabawnie ociera się o twoje czoło. Masz nos wciśnięty w jego kurtkę, poznajesz? Oczywiście, że tak. Samuel. Bo byłaś na tyle słaba, by wysłać mu wiadomość. Mogłaś milczeć, wyjechać miesiąc temu - nawet by nie zauważył. Ale, kiedy spotkaliście się przed tygodniem, na Nocy Duchów, znów pomieszało ci się w głowie. Unosisz jedną rękę, drugą i obejmujesz go z wdzieczności. Matyldo, twój pociąg odjeżdża. Ktoś gwiżdże, konduktor. Ludzie biegają, niektórzy zachaczają o ramiona Samuela, wtedy coś porusza waszą dwójką. Budzisz się z tego snu, w który zapadłaś z chwilą poprzednią.
- Muszę jechac - postanawiasz, ale uległość ciała twego względem jego ciała, nie pozostawia ci zbyt wiele wyboru. Wciąż stoisz i zajmuje ci chwilę nim odsuwasz się i powtarzasz swoje kłamstwa: - Muszę wyjechać Samuel, zrobiłam coś okropnego i chociaż bardzo nie chcę, to już nie mogę dłużej siedzieć w Londynie
Więc jeżeli teraz wspomnienie owinie się wokół szyji Lady Avery i pana Diggorego - powiedz, czemu nie szykujesz sie na wernisaż. Czemu nie chcesz skorzystać z tego, na co przecież pracowałaś tyle czasu. Czyżbyś się przestraszyła czegoś? Opowiedz o swojej wizji, która dzisiejszego ranka tak cię zaskoczyła, że jedyne co udało ci się uczynić, to spakować małą walizkę i wyjechać na pociąg.
Jeżeli nie chcesz o niej mówić, powiedz tylko co cię przeraziło. To, że wyszło na jaw co łączy cię i pannę Lestragne? To, że stałaś się centrum plotek wszystkich arystokratów świata? Nie, przecież gdyby chodziło tylko o to, to nie mogłabyś się obrażać. To reklama, która sama się karmi. Więc musisz mieć prawdziwe uczucia wobec panny Lestragne, skoro tak dbasz o jej wizerunek, wolisz zniknąć niż odnieść sukces. Poza tym, widziałaś co rozszalały tłum zrobił z Twoimi pracami. Wyśmieli je, uznali za staromodne, zdeptali, a pani Avery z niesmakiem przyznała, że specjalnie powiesiła tu tę amerykankę, by wszyscy mogli patrzeć jak niska jest to sztuka.
Oddychaj.
Wspominasz w końcu brata. Józef poradzi sobie świetnie, przecież taka siostra to kula u nogi. Nieodpowiedzialna, siedząca wciąż z głową w chmurach, artystka p o p i e r d o l o n a. I do tego zakochana przez wieczność w przyjacielu? Czy może być coś bardziej irytującego. Kiwasz głową, tak, Józef będzie miał teraz tylko lepiej.
Więc co, wsiadasz? Nie? Patrz, ten pociąg wygląda na nawet interesujący. Jedzie tylko na drugą stronę Londynu, ale może tak powinnaś zacząć? Od małej przejażdżki, by wejść w koncu w pociąg, który przewiezie cie Kanałem La Manche. A później już jakoś pójdzie. Wsiądziesz do samolotu. Nie znosisz tego, ale nigdy nie przepłyniesz już statkiem Atlantyku, nie chcesz być na kolejnym Tytaniku.
Oddychaj.
Nie możesz, bo właśnie szyjeś ramiona pojawiły się przed twoją twarzą, kiedy otaczają cię, czujesz że właściciel ramion ma brodę, ona zabawnie ociera się o twoje czoło. Masz nos wciśnięty w jego kurtkę, poznajesz? Oczywiście, że tak. Samuel. Bo byłaś na tyle słaba, by wysłać mu wiadomość. Mogłaś milczeć, wyjechać miesiąc temu - nawet by nie zauważył. Ale, kiedy spotkaliście się przed tygodniem, na Nocy Duchów, znów pomieszało ci się w głowie. Unosisz jedną rękę, drugą i obejmujesz go z wdzieczności. Matyldo, twój pociąg odjeżdża. Ktoś gwiżdże, konduktor. Ludzie biegają, niektórzy zachaczają o ramiona Samuela, wtedy coś porusza waszą dwójką. Budzisz się z tego snu, w który zapadłaś z chwilą poprzednią.
- Muszę jechac - postanawiasz, ale uległość ciała twego względem jego ciała, nie pozostawia ci zbyt wiele wyboru. Wciąż stoisz i zajmuje ci chwilę nim odsuwasz się i powtarzasz swoje kłamstwa: - Muszę wyjechać Samuel, zrobiłam coś okropnego i chociaż bardzo nie chcę, to już nie mogę dłużej siedzieć w Londynie
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Sam, nagle czujesz jak obraz zamazuje ci się przed oczami. Kręci ci się w głowie, a wszystko wokół traci ostrość. Jedyną rzeczą jaką widzisz jest czerwony ptak, który leci w twoją stronę. Siada ci na ramieniu i chociaż jest duży, nie czujesz jego ciężaru. Słyszysz piękny śpiew, chwilę zajmuje ci zrozumienie, że to właśnie feniks nuci ci coś do ucha. Nagle wszystko mija, wraca ostrość, a przytłumione dźwięki świata wracają do normalnego tonu. Nikt poza tobą nic nie zauważył. Całe zdarzenie trwało zaledwie chwilę, kilka sekund. Czujesz dziwną blokadę, kiedy próbujesz powiedzieć, co właśnie ci się stało. Poza tym, może bezpieczniej milczeć, żeby nie zostać uznanym za wariata? O dziwnym zdarzeniu przypomina ci tylko pieśń feniksa, która ciągle krąży ci gdzieś po głowie:
A kiedy wreszcie pojawiasz się w domu na poduszce widzisz czerwone pióro, na którym, kiedy weźmiesz je do ręki, zajaśnieje napis 5 listopada, Howl Street, przed budynkiem 5a
/to jest interwencja pojedyncza, możecie kontynuować wątek
Pamiętaj słowa pieśni.
Płomienie oczyszczają.
Popiołem stoją grzeszni,
złotych nagradzają.
Czerwonym piórom ufaj,
podążaj za nimi,
tam odnajdziesz druha,
między odważnymi.
A kiedy wreszcie pojawiasz się w domu na poduszce widzisz czerwone pióro, na którym, kiedy weźmiesz je do ręki, zajaśnieje napis 5 listopada, Howl Street, przed budynkiem 5a
/to jest interwencja pojedyncza, możecie kontynuować wątek
Może, gdyby zastanowił się głębiej - wiedziałby, że nie tylko on może być powodem ucieczki jego wieszczki. Jakaś część podpowiadała, że był egoistą z takim myślenie, a jednak - przyzwyczaił się, że potrafił zranić, że - chociaż tak bardzo się starał nie angażować, czasem wypływała z niego ukryta emocja, gest, zupełnie nieświadomie (a może jednak?) podsycając płomień, którego obiecywał nigdy nie wzniecać. Nie potrafił przecież, płomień został zgaszony 6 lat temu.
A teraz stał na peronie , wpatrzony w drobną sylwetkę czarnowłosej wieszczki, czując jak coś ciężkiego oplata jego myśli. Nie mógł przecież pozwolić jej umykać, kryć się za kolejną tajemnicą, z której nie potrafił nic zrozumieć. Czy tak miało być zawsze? Czy jego ścieżki zawsze będą brudziły się kobiecym żalem? Nie chciał ranić, a mimo to - musiał brać odpowiedzialność za istoty, które oswoił w typowo męski sposób. Dlatego to własnie robił. On nie mógł uciekać, nie mógł znikać. Samuel musiał podążać do przodu, a wszystkie konsekwencje przyjmować na barki. Czy nie za dużo ich za sobą nosił? Kto jednak miał to robić za niego?
Tylko on sam.
Sylwetka Mathildy, wciąż jawiła mu się, jako niewyraźna linia z przeszłości, która co chwilę wtapiała się w jego umysł, przez przypadkowo - wydawać by się mogło - spotkania, których znaczenie, ciężko było pojąć. Przecież wiedział, co kiedyś do niego czuła, wiedział - i nic z tym wtedy nie zrobił. Cóż takiego myślała o nim teraz? Kiedy milczeniem tak długo godził..w jej serce, myśli, uczucia? Chociaż pewne przesłanki, które przecież tak doskonale znał, świadczył, że wiedział, to nie umiał odpowiedzieć sobie na to jasno. Wyznanie, które usłyszał podczas Nocy Duchów - nie brał poważnie. Panna Wroński, była wtedy zbyt odurzona alkoholem...i słowa kierowała do kobiety - calypso? Czy wciąż miał się mylić?
Ramiona zaciskał na tyle mocno, by nie pozwolić wyrwać się z objęć jego niedoszłej uciekinierce. Czuł ciepło płynące przy zetknięciu ich ciał, nawet, gdy dzieliły ich warstwy czarnego materiału.Tkwił w pozycji, opierając głowę o czoło wieszczki, jakby i tym gestem chciał zasłonić jej widok i drogę upatrzonej ucieczki.
- Nic nie musisz - głos miał stłumiony, bo jego usta zatrzymały się na czerni włosów pachnących wiatrem - możesz i zostaniesz. Nie wierzę, że cokolwiek, co uczyniłaś mogłoby być złe i... - uniósł głowę wyżej, by pozwolić kobiecie wyrwać się z jego ramion. Nie pozwolił jednak umknąć daleko, wciąż bowiem zaciskał dłonie na drobnych, smukłych palcach malarki - Nie chcę, żebyś uciekała - odpowiedział zgodnie z prawdą, dziwiąc się z jaką łatwością przyszły mu te słowa. Wiedział, że będzie co jakiś czas milczał, że listy nie zastąpią żadnej obecności. jednak - skoro już się pojawiła - nie chciał, by jej postać tylko rozmazała się w jego wspomnieniach.
Nie rozumiał co się działo, gdy świat przed nim zamazał się - niby własnie obraz zalany wodą. Starał się nie ulec nagłej niemocy, która ogarnęła jego ciało. Poruszył ustami, nie wypowiadając jednak ni słowa z tego co usłyszał i tylko melodia, choć milknąca, wciąż tętniła mu w głowie.
Znowu zobaczył sylwetkę wieszczki której blade dłonie krył w swoich rękach. Zamiast cokolwiek mówić, zamiast tłumaczyć, co się z nim właśnie działo, powtórzył gest, przyciągając kobiece ciało ku sobie.
A teraz stał na peronie , wpatrzony w drobną sylwetkę czarnowłosej wieszczki, czując jak coś ciężkiego oplata jego myśli. Nie mógł przecież pozwolić jej umykać, kryć się za kolejną tajemnicą, z której nie potrafił nic zrozumieć. Czy tak miało być zawsze? Czy jego ścieżki zawsze będą brudziły się kobiecym żalem? Nie chciał ranić, a mimo to - musiał brać odpowiedzialność za istoty, które oswoił w typowo męski sposób. Dlatego to własnie robił. On nie mógł uciekać, nie mógł znikać. Samuel musiał podążać do przodu, a wszystkie konsekwencje przyjmować na barki. Czy nie za dużo ich za sobą nosił? Kto jednak miał to robić za niego?
Tylko on sam.
Sylwetka Mathildy, wciąż jawiła mu się, jako niewyraźna linia z przeszłości, która co chwilę wtapiała się w jego umysł, przez przypadkowo - wydawać by się mogło - spotkania, których znaczenie, ciężko było pojąć. Przecież wiedział, co kiedyś do niego czuła, wiedział - i nic z tym wtedy nie zrobił. Cóż takiego myślała o nim teraz? Kiedy milczeniem tak długo godził..w jej serce, myśli, uczucia? Chociaż pewne przesłanki, które przecież tak doskonale znał, świadczył, że wiedział, to nie umiał odpowiedzieć sobie na to jasno. Wyznanie, które usłyszał podczas Nocy Duchów - nie brał poważnie. Panna Wroński, była wtedy zbyt odurzona alkoholem...i słowa kierowała do kobiety - calypso? Czy wciąż miał się mylić?
Ramiona zaciskał na tyle mocno, by nie pozwolić wyrwać się z objęć jego niedoszłej uciekinierce. Czuł ciepło płynące przy zetknięciu ich ciał, nawet, gdy dzieliły ich warstwy czarnego materiału.Tkwił w pozycji, opierając głowę o czoło wieszczki, jakby i tym gestem chciał zasłonić jej widok i drogę upatrzonej ucieczki.
- Nic nie musisz - głos miał stłumiony, bo jego usta zatrzymały się na czerni włosów pachnących wiatrem - możesz i zostaniesz. Nie wierzę, że cokolwiek, co uczyniłaś mogłoby być złe i... - uniósł głowę wyżej, by pozwolić kobiecie wyrwać się z jego ramion. Nie pozwolił jednak umknąć daleko, wciąż bowiem zaciskał dłonie na drobnych, smukłych palcach malarki - Nie chcę, żebyś uciekała - odpowiedział zgodnie z prawdą, dziwiąc się z jaką łatwością przyszły mu te słowa. Wiedział, że będzie co jakiś czas milczał, że listy nie zastąpią żadnej obecności. jednak - skoro już się pojawiła - nie chciał, by jej postać tylko rozmazała się w jego wspomnieniach.
Nie rozumiał co się działo, gdy świat przed nim zamazał się - niby własnie obraz zalany wodą. Starał się nie ulec nagłej niemocy, która ogarnęła jego ciało. Poruszył ustami, nie wypowiadając jednak ni słowa z tego co usłyszał i tylko melodia, choć milknąca, wciąż tętniła mu w głowie.
Znowu zobaczył sylwetkę wieszczki której blade dłonie krył w swoich rękach. Zamiast cokolwiek mówić, zamiast tłumaczyć, co się z nim właśnie działo, powtórzył gest, przyciągając kobiece ciało ku sobie.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ile razy jeszcze musi cię odrzucić, żebyś pojęła, że to nie ty jesteś kobietą jego życia. On już miał taką, nosi po niej żałobę. Ile razy musisz zostać porzucona, żeby zrozumieć, że nie ma na świecie nikogo, dla kogo moglabyś być kobietą ż y c i a. Idź, wracaj za Ocean. Będziesz tam wiodła beztroskie, konsumcyjne życie. Będziesz miała sławę, karierę i pieniądze. Znikniesz za pięć do siedmiu lat. Przytłoczona losem skończysz z nim. Idź, uciekaj przed siebie, nie ma dla ciebie szczęścia na tym świecie.
On ci nie wierzył, ufał w twą dobroć. On, najlepszy jakiego znasz, on, któremu powierzyłabyś każdą decyzję. Ślepo zakochana Matyldo, czy będziesz dalej czuć to, co tak mówiłaś zadowolona podczas Nocy Duchów, kiedy wreszcie zdobędziesz go? Czy może tak długo go gonisz, udając że to on cię goni, że już nie widzisz jego prawdziwej twarzy, że on nie interesuje cię tak jak powinien. Żyjesz kochając wyobrażenie o człowieku, którego nie znasz? Czy tak jest?
- A jeżeli przyznam ci się, że... - ściszasz głos i unikasz nagle jego spojrzenia -...że zabiłam człowieka? Czy to nie byłoby wystarczająco złe, żebym wyjechała. Samuel? -unosisz spojrzenie błagalne, na inne nie możesz już sobie pozwalać, za dużo sobie pozwalałaś w ostatnim czasie. Teraz czeka cię wygnanie, kara, którą musisz znieść z podniesionym czołem. Odważnie patrz, odważna bądź. Nie ugnij się przed jego wielkimi słowami, o których marzyłaś od pierwszego dnia, kiedy go poznałaś. Pamiętasz ten dzień? To, jak wpadłaś na ścianę, bo zapomniałaś patrzeć oczami, a zaczęłaś ptrzeć sercem? Miałaś guza na głowie przez cały miesiąc, a on spytał cię później, czemu go unikałaś. Nie mógł przecież widzieć cię w takim stanie. Teraz jego dłonie na twoich plecach, jego usta mówią o tym, że nie chce cie stracić. Czy więcej siły włożysz w zaciskanie palców, by nie zemdleć, czy na to, by dalej sobie wmawiać, że umiesz przeciwstawić się jego prośbie.
- Dlaczego to zawsze musi być tak, że nic nie dzieje się w odpowiednim momencie? - pytasz, zadzierając głowę do góry. I znów zostajesz na granicy rozmyślań, czy było warto, czy byłaś niemądra, a może właśnie przeraźliwie mądra. Że wysłałaś mu ten list, bo gdybyś tego nie zrobiła: nie byłoby wyjścia. Oszukujesz się, bo to już koniec twej ucieczki. Znalazł cię, dogonił, zatrzymał. Jak na wiankach, chociaż nie chciałaś tego ani trochę - ale pragnęłaś całą sobą. Żyjesz na granicach sprzeczności, mówiąc sobie, że nie chcesz jednego, pragniesz go najmocniej pod słońcem.
I znów znajdujesz się w opiekuńczych ramionach Skamandera. Nie spytałaś go, czy ma panią Skamander, nie spytałaś, czy możesz wejść mu w życie, czy możesz wymagać od niego by przybiegał na dworzec. Robisz to gwałtem, chociaż sprawiasz wrażenie jakbyś była zagubiona. Grasz, udajesz? Czy taka po prostu jesteś. Niezdecydowana, przerażająca, poruszająca.
Poruszasz się i ciało, które tak dobrze pasuje do ciała Samuela, odsuwasz, wspinasz się na palce, głowę odchylasz na bok, włosy spadają ci na twarz.
- Źle zrobiłam, że do ciebie napisałam. Miałeś inne zobowiązania
Miałeś?
On ci nie wierzył, ufał w twą dobroć. On, najlepszy jakiego znasz, on, któremu powierzyłabyś każdą decyzję. Ślepo zakochana Matyldo, czy będziesz dalej czuć to, co tak mówiłaś zadowolona podczas Nocy Duchów, kiedy wreszcie zdobędziesz go? Czy może tak długo go gonisz, udając że to on cię goni, że już nie widzisz jego prawdziwej twarzy, że on nie interesuje cię tak jak powinien. Żyjesz kochając wyobrażenie o człowieku, którego nie znasz? Czy tak jest?
- A jeżeli przyznam ci się, że... - ściszasz głos i unikasz nagle jego spojrzenia -...że zabiłam człowieka? Czy to nie byłoby wystarczająco złe, żebym wyjechała. Samuel? -unosisz spojrzenie błagalne, na inne nie możesz już sobie pozwalać, za dużo sobie pozwalałaś w ostatnim czasie. Teraz czeka cię wygnanie, kara, którą musisz znieść z podniesionym czołem. Odważnie patrz, odważna bądź. Nie ugnij się przed jego wielkimi słowami, o których marzyłaś od pierwszego dnia, kiedy go poznałaś. Pamiętasz ten dzień? To, jak wpadłaś na ścianę, bo zapomniałaś patrzeć oczami, a zaczęłaś ptrzeć sercem? Miałaś guza na głowie przez cały miesiąc, a on spytał cię później, czemu go unikałaś. Nie mógł przecież widzieć cię w takim stanie. Teraz jego dłonie na twoich plecach, jego usta mówią o tym, że nie chce cie stracić. Czy więcej siły włożysz w zaciskanie palców, by nie zemdleć, czy na to, by dalej sobie wmawiać, że umiesz przeciwstawić się jego prośbie.
- Dlaczego to zawsze musi być tak, że nic nie dzieje się w odpowiednim momencie? - pytasz, zadzierając głowę do góry. I znów zostajesz na granicy rozmyślań, czy było warto, czy byłaś niemądra, a może właśnie przeraźliwie mądra. Że wysłałaś mu ten list, bo gdybyś tego nie zrobiła: nie byłoby wyjścia. Oszukujesz się, bo to już koniec twej ucieczki. Znalazł cię, dogonił, zatrzymał. Jak na wiankach, chociaż nie chciałaś tego ani trochę - ale pragnęłaś całą sobą. Żyjesz na granicach sprzeczności, mówiąc sobie, że nie chcesz jednego, pragniesz go najmocniej pod słońcem.
I znów znajdujesz się w opiekuńczych ramionach Skamandera. Nie spytałaś go, czy ma panią Skamander, nie spytałaś, czy możesz wejść mu w życie, czy możesz wymagać od niego by przybiegał na dworzec. Robisz to gwałtem, chociaż sprawiasz wrażenie jakbyś była zagubiona. Grasz, udajesz? Czy taka po prostu jesteś. Niezdecydowana, przerażająca, poruszająca.
Poruszasz się i ciało, które tak dobrze pasuje do ciała Samuela, odsuwasz, wspinasz się na palce, głowę odchylasz na bok, włosy spadają ci na twarz.
- Źle zrobiłam, że do ciebie napisałam. Miałeś inne zobowiązania
Miałeś?
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Kobieciarz. Bawidamek
Tak często słyszał określenia, które kierowano ku jego osobie. Wiedział, że tak o nim mówiono, ale..nigdy nie dementował słów, które - miały przecież w sobie ciemny, nieprzyjemny zgrzyt, niby piasek pod zębami, gdy się upadło na twarz. A Samuel przecież upadł - boleśnie - klęcząc 6 lat temu, nad ciałem kobiety i...do dziś mając przed oczami obraz okrwawionego ciała, które tulił w ramionach. Dziś - każde kolejne kobiece ciało, miało zapełnić sączącą się pustkę, która niby trucizna, zalewała jego serce. Nie potrafił przecież kochać. Tak przynajmniej wierzył i tak patrzył na smukłe sylwetki i imiona - ciepło, którego doznawał było ulotne, chwilowe. Nie dając wytchnienia, a jedynie - pogłębiając pustkę, która pożerała to dziwnie bijące miejsce w klatce piersiowej. Czy jednak to wszystko było prawdą?
Czy ktoś go znał? Czy ktoś widział w nim więcej niż bawidamka i kobieciarza, zatopionego po uszy w pracy aurorskiej?
- To... - wyciągnął ku delikatnemu licu dłoń, bo odwrócić na powrót spojrzenie ku sobie - powiedziałbym, że miałaś koszmar, który mam zamiar przegonić - wargi uniosły się w kącikach, ale zaraz opadały, gdy wieszczkowy wzrok zaserwował mu spojrzenie, które przepełniło go nieskreślonym, przelotnym uczuciem winy. Dlatego on sam znieruchomiał, ani na moment nie umykając czernią źrenic. Palce poruszyły się, gdy poczuł pod opuszkami gładkość kobiecego policzka, które z niewyraźną tęsknotą przesunął wzdłuż szczęki. Nieśpiesznie, jakby chciał się upewnić, że pieszczota jest rzeczywista, że jedwab dotyku, nie jest senną jawą.
- Podobno jest odwrotnie - głos miał ściszony, a twarz wciąż nieporuszenie wpatrywała się w oczy Matyldy. Druga ręka bez najmniejszego zawahania, obejmowała kobiecą talię, nie pozwalając - nawet na przypadkowe - umknięcie - wszystko dzieje się dokładnie wtedy, kiedy trzeba, tylko..nasze umysły nie umieją tego pojąć, zajęte przez...coś innego. - Samuel dawno przestał wierzyć, że ma wpływ na wszystko. Zbyt często rzeczywistość zaskakiwała go pogromem nieprawdopodobnych zdarzeń, by móc twierdzić cokolwiek innego. Tak jak teraz, gdy ciepło delikatnego ciała przenikało najmniejsze zakamarki komórek, wprawiając Samuelowy umysł w stan oczekiwania. Tylko na co? A może na kogo?.
Niemal automatycznie podążył za gestem panny Wroński, jej drobna sylwetka uniosła się na palcach, a Samuel ujęty nagłą tęsknotą, zatrzymuje twarz tuż, przed zielonookim obliczem.
- Cii... - zdążył szepnąć, niemal niesłyszalnie, ale - nie miało to już najmniejszego znaczenia. Jego wargi przełamały barierę dzielącą kruchą odległość od czerwieni ust, tak nagle fascynująco...przyciągających.
Chciał poznać ich smak.
Tak często słyszał określenia, które kierowano ku jego osobie. Wiedział, że tak o nim mówiono, ale..nigdy nie dementował słów, które - miały przecież w sobie ciemny, nieprzyjemny zgrzyt, niby piasek pod zębami, gdy się upadło na twarz. A Samuel przecież upadł - boleśnie - klęcząc 6 lat temu, nad ciałem kobiety i...do dziś mając przed oczami obraz okrwawionego ciała, które tulił w ramionach. Dziś - każde kolejne kobiece ciało, miało zapełnić sączącą się pustkę, która niby trucizna, zalewała jego serce. Nie potrafił przecież kochać. Tak przynajmniej wierzył i tak patrzył na smukłe sylwetki i imiona - ciepło, którego doznawał było ulotne, chwilowe. Nie dając wytchnienia, a jedynie - pogłębiając pustkę, która pożerała to dziwnie bijące miejsce w klatce piersiowej. Czy jednak to wszystko było prawdą?
Czy ktoś go znał? Czy ktoś widział w nim więcej niż bawidamka i kobieciarza, zatopionego po uszy w pracy aurorskiej?
- To... - wyciągnął ku delikatnemu licu dłoń, bo odwrócić na powrót spojrzenie ku sobie - powiedziałbym, że miałaś koszmar, który mam zamiar przegonić - wargi uniosły się w kącikach, ale zaraz opadały, gdy wieszczkowy wzrok zaserwował mu spojrzenie, które przepełniło go nieskreślonym, przelotnym uczuciem winy. Dlatego on sam znieruchomiał, ani na moment nie umykając czernią źrenic. Palce poruszyły się, gdy poczuł pod opuszkami gładkość kobiecego policzka, które z niewyraźną tęsknotą przesunął wzdłuż szczęki. Nieśpiesznie, jakby chciał się upewnić, że pieszczota jest rzeczywista, że jedwab dotyku, nie jest senną jawą.
- Podobno jest odwrotnie - głos miał ściszony, a twarz wciąż nieporuszenie wpatrywała się w oczy Matyldy. Druga ręka bez najmniejszego zawahania, obejmowała kobiecą talię, nie pozwalając - nawet na przypadkowe - umknięcie - wszystko dzieje się dokładnie wtedy, kiedy trzeba, tylko..nasze umysły nie umieją tego pojąć, zajęte przez...coś innego. - Samuel dawno przestał wierzyć, że ma wpływ na wszystko. Zbyt często rzeczywistość zaskakiwała go pogromem nieprawdopodobnych zdarzeń, by móc twierdzić cokolwiek innego. Tak jak teraz, gdy ciepło delikatnego ciała przenikało najmniejsze zakamarki komórek, wprawiając Samuelowy umysł w stan oczekiwania. Tylko na co? A może na kogo?.
Niemal automatycznie podążył za gestem panny Wroński, jej drobna sylwetka uniosła się na palcach, a Samuel ujęty nagłą tęsknotą, zatrzymuje twarz tuż, przed zielonookim obliczem.
- Cii... - zdążył szepnąć, niemal niesłyszalnie, ale - nie miało to już najmniejszego znaczenia. Jego wargi przełamały barierę dzielącą kruchą odległość od czerwieni ust, tak nagle fascynująco...przyciągających.
Chciał poznać ich smak.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Czy którąś z etykietek tamtych umiałabyć przykleić mu na czoło? Raczej nie. Nie widujesz go w otoczeniu innych ludzi. Widzicie się zwykle na pustej ulicy, w twoich snach. Na plaży, kiedy młode małżeństwa przychodzą go witać. I chociaż rzeczywiście, zwykle okazywało się, że każda z pań kręcących się u jego boku była już w zobowiązaniu z kimś innym - wciąż masz w sobie tę nutę niepewności. Czy Samuel z własnej woli wyłowił twój wianek, czy pragnął tego z całego serca, tak jak ty tego pragniesz? Czy może był to czysty przypadek, a on szuka rozrywki. Czy nie jesteś gotowa tak nisko upaść, by być dla niego tym czegokolwiek by sobie nie życzył? N i s k o. Bo zwykle takimi relacjami mężczyźni się nudzą. Boisz się tego, że Samuel mógłby się tobą znudzić, tego boisz się mocniej niż kompletnego odrzucenia. Wolałabyś zostać panią swojego losu, odejść po tygodniu czasu waszego nieba, niż doświadczyć wykorzystania i wyrzucenia na śmietnik. I masz w tym dużo racji, ale przede wszystkim, masz wiele obaw. Ale żadna z nich nie nazywa Samuela bawidamkiem i kobieciarzem. Wszak rozumiesz każdą inną kobietę, która chciałaby go całować. Sama jesteś jedną z nich.
- Przegoń go Samuelu, bo chociaż nie chodzi o morderstwo, to cień przesłonił mi widoki na przyszłość - błagalna prośba i spojrzenie utkwione w jego oczach. Uśmiechał się, zaraz jednak przestał. Poważnieje i mądrość spływa z jego czoła. Mówi ci Samuel, że na wszystko przyjdzie czas. Jesteś sceptyczna w tych ostatnich kilku sekundach, bo nie wiesz, że zaraz udowodni ci czynem, że to prawda. Jesteś sceptyczna, kiedy myśli pytasz "a kiedy przyjdzie nasz czas". - Rozpraszamy się, niecierpliwi jesteśmy, chcemy rzeczy już i teraz
Ta wasza wspólna mądrość. Dopowiadasz słowa, by przegonić cień z widoku na przyszłość.
T e r a z.
Jedna chwila, jeden dzień. Którego nie zapomnisz nigdy. Jego idealnie skrojone usta na twoich, odpływasz. Nie zapomniawszy o tym, żeby w tym śnie nie zastygać w bezruchu, dłonie odnajdujesz na jego plecach, do głowy po włosy nie sięgniesz jeżeli nie ockniesz się zaraz. Nie, lepiej opartym być o plecy, zapierać się rękoma by nie upaść na ziemię i nie rozbić sobie głowy, która własnie ląduje w chmurach i na obłoczku, w obłoczkach siedmiu gdzieś tam wirować zaczyna.
Czy tak właśnie wygląda spełnienie snów wszystkich? Wyidealizowane obrazy, które tworzyłaś sobie w głowie, są niczym, przy rzeczywistości. Ją też idealizujesz, lecz jak inaczej miałabyś przeżyć pierwszy pocałunek Samuela, jak nie dopowiadając sobie do niego całej wiekopomnej filozofii.
Mogłabyś też nie przezyć pocałunku tego nigdy. Albo umrzeć na zawał serca od ilości prądów elektryzujących, które przechodzą twoje ciało, kiedy się to dzieje. Wspinasz się na palce, nie chcesz przerywać tej najprzyjemniejszej rzeczy pod słońcem, dłoń unosisz do jego policzka, czujesz pod palcami zarost jego brody. Wydaje się jednocześnie miękka i kłująca, lecz jest to uczucie niedenerwujące. Podoba ci się, to mało powiedziane. I jak w filmach, bezwiednie jedna z nóg zgina się w kolanie, wywindowana stopa leci do góry z tego szczęścia, które właśnie się stało.
Na stacji pociągowej w dzień, który z rana nazwałaś najgorszym.
A okazał się być.. najlepszym? Uśmiech i brak łez. Koniec pocałunku nie przyszedł zbyt prędko, ale musiał kiedyś nadejść. Oczy zamglone z uwielbieniem wpatrują się w tę dobrą twarz, w tę ukochaną twarz. Na usta ciśnie sie no wreszcie , kciuk zahacza o ucho w drodze powrotnej na jego ramię i na jego klatkę piersiową.
- Samuel... - nie wiesz co powiedzieć, jak to teraz będzie, tysiąc pytań kłębi ci się w głowie. -... to było wspaniałe - przyznajesz bez wstydu, ale z różowymi policzkami, to już nie nieśmiałość, ale dziwne uczucie tak cię rozgrzewa na twarzy.
Jesteś naiwna, tak bardzo rozkołotane masz serce, że mógłby poprosić cię teraz o wszystko, a zgodziłabyś się bez wahania. To dlatego kobiety zawsze zrobią wszystko dla swoich mężczyzn. Z tej słabości, która może jednakże okazać się również i siłą. Co teraz będzie. Czy będzie cokolwiek. Nie można tak po prostu całować kogoś i oczekiwać, że on się pogodzi z tym i będzie żyć jak wcześniej. Nie w tym przypadku, nie Matylda.
Chociaż twoja czarna dusza, która cierpiała zbyt wiele lat, może znów doświadczyć podobnego zawodu miłosnego. Nie przeżyje tego jednak ciało twe, które się ukruszy i rozpadnie na milion kawałeczków. Spojrzenie utkwione masz w twarzy Skamandera. Niech podejmie decyzje, powie "chodź stąd" niech cię pokieruje, przecież wyglądasz na zagubioną, oniemiałą. Sama nie wiesz, co się stało.
- Przegoń go Samuelu, bo chociaż nie chodzi o morderstwo, to cień przesłonił mi widoki na przyszłość - błagalna prośba i spojrzenie utkwione w jego oczach. Uśmiechał się, zaraz jednak przestał. Poważnieje i mądrość spływa z jego czoła. Mówi ci Samuel, że na wszystko przyjdzie czas. Jesteś sceptyczna w tych ostatnich kilku sekundach, bo nie wiesz, że zaraz udowodni ci czynem, że to prawda. Jesteś sceptyczna, kiedy myśli pytasz "a kiedy przyjdzie nasz czas". - Rozpraszamy się, niecierpliwi jesteśmy, chcemy rzeczy już i teraz
Ta wasza wspólna mądrość. Dopowiadasz słowa, by przegonić cień z widoku na przyszłość.
T e r a z.
Jedna chwila, jeden dzień. Którego nie zapomnisz nigdy. Jego idealnie skrojone usta na twoich, odpływasz. Nie zapomniawszy o tym, żeby w tym śnie nie zastygać w bezruchu, dłonie odnajdujesz na jego plecach, do głowy po włosy nie sięgniesz jeżeli nie ockniesz się zaraz. Nie, lepiej opartym być o plecy, zapierać się rękoma by nie upaść na ziemię i nie rozbić sobie głowy, która własnie ląduje w chmurach i na obłoczku, w obłoczkach siedmiu gdzieś tam wirować zaczyna.
Czy tak właśnie wygląda spełnienie snów wszystkich? Wyidealizowane obrazy, które tworzyłaś sobie w głowie, są niczym, przy rzeczywistości. Ją też idealizujesz, lecz jak inaczej miałabyś przeżyć pierwszy pocałunek Samuela, jak nie dopowiadając sobie do niego całej wiekopomnej filozofii.
Mogłabyś też nie przezyć pocałunku tego nigdy. Albo umrzeć na zawał serca od ilości prądów elektryzujących, które przechodzą twoje ciało, kiedy się to dzieje. Wspinasz się na palce, nie chcesz przerywać tej najprzyjemniejszej rzeczy pod słońcem, dłoń unosisz do jego policzka, czujesz pod palcami zarost jego brody. Wydaje się jednocześnie miękka i kłująca, lecz jest to uczucie niedenerwujące. Podoba ci się, to mało powiedziane. I jak w filmach, bezwiednie jedna z nóg zgina się w kolanie, wywindowana stopa leci do góry z tego szczęścia, które właśnie się stało.
Na stacji pociągowej w dzień, który z rana nazwałaś najgorszym.
A okazał się być.. najlepszym? Uśmiech i brak łez. Koniec pocałunku nie przyszedł zbyt prędko, ale musiał kiedyś nadejść. Oczy zamglone z uwielbieniem wpatrują się w tę dobrą twarz, w tę ukochaną twarz. Na usta ciśnie sie no wreszcie , kciuk zahacza o ucho w drodze powrotnej na jego ramię i na jego klatkę piersiową.
- Samuel... - nie wiesz co powiedzieć, jak to teraz będzie, tysiąc pytań kłębi ci się w głowie. -... to było wspaniałe - przyznajesz bez wstydu, ale z różowymi policzkami, to już nie nieśmiałość, ale dziwne uczucie tak cię rozgrzewa na twarzy.
Jesteś naiwna, tak bardzo rozkołotane masz serce, że mógłby poprosić cię teraz o wszystko, a zgodziłabyś się bez wahania. To dlatego kobiety zawsze zrobią wszystko dla swoich mężczyzn. Z tej słabości, która może jednakże okazać się również i siłą. Co teraz będzie. Czy będzie cokolwiek. Nie można tak po prostu całować kogoś i oczekiwać, że on się pogodzi z tym i będzie żyć jak wcześniej. Nie w tym przypadku, nie Matylda.
Chociaż twoja czarna dusza, która cierpiała zbyt wiele lat, może znów doświadczyć podobnego zawodu miłosnego. Nie przeżyje tego jednak ciało twe, które się ukruszy i rozpadnie na milion kawałeczków. Spojrzenie utkwione masz w twarzy Skamandera. Niech podejmie decyzje, powie "chodź stąd" niech cię pokieruje, przecież wyglądasz na zagubioną, oniemiałą. Sama nie wiesz, co się stało.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Lecz większość śpi nadal, przez sen się uśmiecha
A kto się zbudzi nie wierzy w przebudzenie...
Wiele mógłby powiedzieć o niesłusznych etykietkach, jakie - na co dzień - przykleja się nie tylko osobom znajomym, ale i całkiem obcym. Ocenianie było tak naturalne, że chociaż w teorii mógłby zgrzytać zębami na taką rzeczywistość, sam musiał przyznać, że podobnie czynił. Każdy człowiek opierał się na wrażeniach, które odbierał ze świata, także i ludziach, których spotykał. Może więc w ciszy umysłu pozwalał na plakietki, jakie mu przytykano? W końcu wolał to, łatwiej zrozumiałe, niż tłumaczyć, co tak naprawdę działo się w głowie Samuela.
Lubił towarzystwo kobiet, a jakże, upatrując w delikatnych ramionach zapomnienia i chwilowej ulgi o którą, nie zawsze mógł prosić. Zazwyczaj uprzedzał, że to tylko jedna noc, ale...zawsze zostawało jakieś niedopowiedzenie.
Matylda zmieniła się. I nie mógł nie zauważyć tych zmian, nawet jeśli spotykali się jakoś przypadkowo w okolicznościach, których nie umieli do końca przewidzieć. I mimo tej niejasności, mimo spojrzeń, których nie potrafili odgadnąć, Samuel podążał za jej dłonią i ciemną źrenicą, niby za dziwnym, wieszczym śladem.
- Cień umyka przed światłem, a dwa...zazwyczaj te cienie tak strasznie wyglądają. Nie maja mocy nas skrzywdzić - czasem bywał filozofem, który nawet jego zaskakiwał w odpowiedziach, jakie tak naturalnie układały mu się na ustach. Poruszył wargami w niemym potwierdzeniu, gdy dziewczyna tak płynnie mu odpowiedziała. Doskonale znała odpowiedzi, chociaż czasem potrzebowało się do tego drugich ust...
Zapomniał. Chwila sprowadzała się do tej jednej rzeczywistości, czerwieni warg, których sięgnął, i których smakował bez cienia wątpliwości, które wcześniej tak tłukły się po jego głowie. Zapomniał o nich i o tych wszystkich mijających ich, spieszących się gdzieś uciekinierów dworcowych. Nigdy do tej pory nie myślał, że Matyldowe usta mogą mieć tak intensywny smak. Pamiętał ja przecież ze szkoły, zaledwie cień kobiety, którą teraz trzymał w ramionach. I chociaż tak bardzo był świadomy, że była to ta sama, rumieniąca się na jego widok istota, umykająca wzrokiem, gdy zawołał jej imię, ta sama teraz - zachłanną delikatnością odwzajemniała pocałunek. Miękkość warg zdawała się wręcz nienaturalnie kusząca, nie pozwalając zbyt szybko ich rozdzielić. Odsunął się dopiero po chwili, zatrzymując wargi w odległości, w której wieszczka, mogłaby bez trudu sięgnąć ich raz jeszcze.
zatrzymuje wzrok na licach Matyldy, tylko przez jedna chwilę zastanawiając si, czy mógł sięgnąć do tej pory zakazanego owocu. Obejmował ją w tali, zamykając w objęciu, z którego nie pozwalał umknąć kochanek.
- Takie miało być - uśmiechnął się, dostrzegając intensywność koloru policzków, pozwalając by kobieca dłoń przesunęła się na jego bark, a uśmiech powiększył się, gdy dostrzegł uniesioną wyżej stópkę - Czy mogę cię stąd zabrać? - dopytywał się, nie unikając ani jednego, nawet urywkowego spojrzenia - Niedługo mam pracę, ale...jeśli mnie nie przegonisz, do tego czasu jestem dla ciebie... - i potwierdzając swoje słowa, musnął raz jeszcze wargi, które wciąż wołały go do siebie. Krótko, ale znacząco. Nie uciekaj więcej.
A kto się zbudzi nie wierzy w przebudzenie...
Wiele mógłby powiedzieć o niesłusznych etykietkach, jakie - na co dzień - przykleja się nie tylko osobom znajomym, ale i całkiem obcym. Ocenianie było tak naturalne, że chociaż w teorii mógłby zgrzytać zębami na taką rzeczywistość, sam musiał przyznać, że podobnie czynił. Każdy człowiek opierał się na wrażeniach, które odbierał ze świata, także i ludziach, których spotykał. Może więc w ciszy umysłu pozwalał na plakietki, jakie mu przytykano? W końcu wolał to, łatwiej zrozumiałe, niż tłumaczyć, co tak naprawdę działo się w głowie Samuela.
Lubił towarzystwo kobiet, a jakże, upatrując w delikatnych ramionach zapomnienia i chwilowej ulgi o którą, nie zawsze mógł prosić. Zazwyczaj uprzedzał, że to tylko jedna noc, ale...zawsze zostawało jakieś niedopowiedzenie.
Matylda zmieniła się. I nie mógł nie zauważyć tych zmian, nawet jeśli spotykali się jakoś przypadkowo w okolicznościach, których nie umieli do końca przewidzieć. I mimo tej niejasności, mimo spojrzeń, których nie potrafili odgadnąć, Samuel podążał za jej dłonią i ciemną źrenicą, niby za dziwnym, wieszczym śladem.
- Cień umyka przed światłem, a dwa...zazwyczaj te cienie tak strasznie wyglądają. Nie maja mocy nas skrzywdzić - czasem bywał filozofem, który nawet jego zaskakiwał w odpowiedziach, jakie tak naturalnie układały mu się na ustach. Poruszył wargami w niemym potwierdzeniu, gdy dziewczyna tak płynnie mu odpowiedziała. Doskonale znała odpowiedzi, chociaż czasem potrzebowało się do tego drugich ust...
Zapomniał. Chwila sprowadzała się do tej jednej rzeczywistości, czerwieni warg, których sięgnął, i których smakował bez cienia wątpliwości, które wcześniej tak tłukły się po jego głowie. Zapomniał o nich i o tych wszystkich mijających ich, spieszących się gdzieś uciekinierów dworcowych. Nigdy do tej pory nie myślał, że Matyldowe usta mogą mieć tak intensywny smak. Pamiętał ja przecież ze szkoły, zaledwie cień kobiety, którą teraz trzymał w ramionach. I chociaż tak bardzo był świadomy, że była to ta sama, rumieniąca się na jego widok istota, umykająca wzrokiem, gdy zawołał jej imię, ta sama teraz - zachłanną delikatnością odwzajemniała pocałunek. Miękkość warg zdawała się wręcz nienaturalnie kusząca, nie pozwalając zbyt szybko ich rozdzielić. Odsunął się dopiero po chwili, zatrzymując wargi w odległości, w której wieszczka, mogłaby bez trudu sięgnąć ich raz jeszcze.
zatrzymuje wzrok na licach Matyldy, tylko przez jedna chwilę zastanawiając si, czy mógł sięgnąć do tej pory zakazanego owocu. Obejmował ją w tali, zamykając w objęciu, z którego nie pozwalał umknąć kochanek.
- Takie miało być - uśmiechnął się, dostrzegając intensywność koloru policzków, pozwalając by kobieca dłoń przesunęła się na jego bark, a uśmiech powiększył się, gdy dostrzegł uniesioną wyżej stópkę - Czy mogę cię stąd zabrać? - dopytywał się, nie unikając ani jednego, nawet urywkowego spojrzenia - Niedługo mam pracę, ale...jeśli mnie nie przegonisz, do tego czasu jestem dla ciebie... - i potwierdzając swoje słowa, musnął raz jeszcze wargi, które wciąż wołały go do siebie. Krótko, ale znacząco. Nie uciekaj więcej.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Jaką etykietą obarczylibyśmy ciebie Matyldo, jesteś ciekawa? On mówi, że ma w pamięci obraz Twój sprzed lat. Miałabyś być wtedy cokolwiek inną osobą. Pamiętasz swój obraz? Jak wyglądałaś, czy wciąż czujesz się dobrze z nim, a może ani trochę. Tamten rozdział jest zamknięty. Jak więc potraktować powinnaś tamtą etykietkę, zerwać ją, podeptać? Zastanów się, czy na pewno chcesz się jej pozbyć. Samuel wcale nie wydaje się być kimś, kto chce ci nakazywać wracać do poprzedniej postawy. To dobrze.
Twierdzi, że cień zniknie i boi się światła, cóż więc ty na to Matyldo? Uśmiechasz się i chowasz te dołeczki, spogladając w dół. Znów w górę po chwili zastanowienia. - Umiesz być światłem, Samuelu - to pytanie a zarazem stwierdzenie. I znów najprzyjemniejszej pod słońcem czynności wspomnienie. Zaczerwienione z tego powodu wargi. Jego ramiona. I czujesz się tak bezpieczna, tak zrozumiana.
Propozycja. By spędzić kolejne kilka godzin. Tak, krzyczy twe serce. Tak! Chciałabyś spędzić z nim więcej, dużo więcej, ale na to nie ma zgody wszechświata.
Więc się z nim kłóć i wygraj więcej czasu. Tego najbardziej chcesz, czy nie?
- A kiedy pójdziesz do pracy? I czy musisz koniecznie do niej iść? - oczy twoje proszą, żeby nie szedł, żeby został przy tobie. Za dużo chcesz, za dużo wymagasz. Pozwól chwili trwać, naciesz się nią i nie proś o więcej. Nie chcesz przecież czuć się zawiedzona, prawda? Bądź cicho, przesuń palcami po policzku gryzącym włosami. Całował cię. Nikogo nie całował w ten sposób, dobrze o tym wiesz. Widziałaś w swoich snach każdą kobietę, która dotykała swoimi ustami jego warg. One nie są nic warte, bo szuka u nich pocieszenia. Jesteś naiwna, wszystko to obracając w swoją stronę. Granie na siebie nigdy nie było twoją mocną stroną, więc się obudź i zacznij rozumieć, że to wszystko, ten piękny sen, że to nie będzie trwało wiecznie.
Wiem, że chcesz jeszcze kwadrans, że błagasz o jeden dzien. O pół godziny.
- Pójdę gdzie tylko masz ochotę mnie wziąć - odpowiadasz tak nieskładnie, że już nie wiadomo, czy się rozkojarzyłaś, czy specjalnie dajesz mu do zrozumienia, że może cię wziąc i nie tylko oprowadzić, ale w każdym innym znaczeniu tego słowa.
Nie ma tu zarumienienia, wiesz dokładnie czego chcesz. I chociaż twoja głowa próbowala wyświetlić sobie ten obraz, nigdy nie czułaś się tak zdezorietowana jak teraz. Co jeżeli cię odrzuci, co jeżeli uśmiechnie się i powie, że to tylko taki sposób, żeby odciągnąć uwagę od pociągu?
- Samuelu, niech to nie minie nigdy - wyczytał tę prośbę, zaklęcie z twoich ust? Znów wspięta na palcach sięgasz po pocałunków cały stos. Pociąg odjeżdża, nie przejmujesz się tym. Przecież on przyszedł na stację i naraża się policji obyczajowej ściskając cię w ramionach. To wielkie poświęcenia doceniasz najmocniej.
Twierdzi, że cień zniknie i boi się światła, cóż więc ty na to Matyldo? Uśmiechasz się i chowasz te dołeczki, spogladając w dół. Znów w górę po chwili zastanowienia. - Umiesz być światłem, Samuelu - to pytanie a zarazem stwierdzenie. I znów najprzyjemniejszej pod słońcem czynności wspomnienie. Zaczerwienione z tego powodu wargi. Jego ramiona. I czujesz się tak bezpieczna, tak zrozumiana.
Propozycja. By spędzić kolejne kilka godzin. Tak, krzyczy twe serce. Tak! Chciałabyś spędzić z nim więcej, dużo więcej, ale na to nie ma zgody wszechświata.
Więc się z nim kłóć i wygraj więcej czasu. Tego najbardziej chcesz, czy nie?
- A kiedy pójdziesz do pracy? I czy musisz koniecznie do niej iść? - oczy twoje proszą, żeby nie szedł, żeby został przy tobie. Za dużo chcesz, za dużo wymagasz. Pozwól chwili trwać, naciesz się nią i nie proś o więcej. Nie chcesz przecież czuć się zawiedzona, prawda? Bądź cicho, przesuń palcami po policzku gryzącym włosami. Całował cię. Nikogo nie całował w ten sposób, dobrze o tym wiesz. Widziałaś w swoich snach każdą kobietę, która dotykała swoimi ustami jego warg. One nie są nic warte, bo szuka u nich pocieszenia. Jesteś naiwna, wszystko to obracając w swoją stronę. Granie na siebie nigdy nie było twoją mocną stroną, więc się obudź i zacznij rozumieć, że to wszystko, ten piękny sen, że to nie będzie trwało wiecznie.
Wiem, że chcesz jeszcze kwadrans, że błagasz o jeden dzien. O pół godziny.
- Pójdę gdzie tylko masz ochotę mnie wziąć - odpowiadasz tak nieskładnie, że już nie wiadomo, czy się rozkojarzyłaś, czy specjalnie dajesz mu do zrozumienia, że może cię wziąc i nie tylko oprowadzić, ale w każdym innym znaczeniu tego słowa.
Nie ma tu zarumienienia, wiesz dokładnie czego chcesz. I chociaż twoja głowa próbowala wyświetlić sobie ten obraz, nigdy nie czułaś się tak zdezorietowana jak teraz. Co jeżeli cię odrzuci, co jeżeli uśmiechnie się i powie, że to tylko taki sposób, żeby odciągnąć uwagę od pociągu?
- Samuelu, niech to nie minie nigdy - wyczytał tę prośbę, zaklęcie z twoich ust? Znów wspięta na palcach sięgasz po pocałunków cały stos. Pociąg odjeżdża, nie przejmujesz się tym. Przecież on przyszedł na stację i naraża się policji obyczajowej ściskając cię w ramionach. To wielkie poświęcenia doceniasz najmocniej.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Jak malowałaby go Matylda? Nigdy do tej pory nie zastanawiał się, jakim widziała go akurat ona. czy użyłaby czerni, którą tak sobie upodobał? I nie był pewien, dlaczego ta jedna myśl zataczała koła w jego umyśle, gdy jego źrenice badały delikatne lice i spojrzenie z taką..fascynacją wpatrujące się w jego twarz. Czy tego chciał? Przecież..wiedział. Kiedyś wiedział. Jak było teraz? Wiedział, że się zmieniła, ale...gdzie był punkt zwrotny? Co takiego zwróciło wieszczkę na tak odmienne tory.
A może kto? A jeśli tak, to co dziś czuła Matylda, którą na nowo poznawał? Czy spojrzenie, którym go obdarzała, i pocałunek, który przecież z taką czułością oddawała, był jej prawdziwą naturą?
Czego pragniesz Matyldo?
- Każdy potrafi - odpowiedział nieco wymijająco, jeszcze traktując usta, jako przekaźnik słów a nie swoich pragnień - ale nie każdy chce - czy było to tylko ulotne wrażenie, czy wieszczka, wyjątkowo mocno wywoływała w nim odruch odpowiedzi godnego rycerza - filozofa? Jego dłonie tak łatwo przygarniały smukłą talię artystki, tak pewnie zatrzymując ją w swoim objęciu. Bo przecież tego chciał. Nie mógł pozwolić jej na ucieczkę, niby spłoszonej łani na polowaniu. Kim był myśliwy, który zagonił cię aż na dworzec? Czy Samuel miał w tym swój udział?
- Muszę - fakt niezaprzeczalny, z którym nikt nie mógłby się sprzeczać. Tym bardziej on sam. Skamander nie opuszczał żadnego dnia pracy, często sięgając po nadgodziny, traktując swoją posadę..jak kochankę, od której nie mógł się oderwać - ..ale przez najbliższe godziny, nie zaprzątaj sobie tym głowy, przecież tu jestem, nie umknę...jak pewna wieszczka próbowała - pozwolił sobie na żart, ale - dłonie pewniej otuliły kobiecą talię, tak prowizorycznie, jakby coś spłoszyło mu jego artystkę. - Powiedz mi...skoro znalazłem cię w takim miejscu, to do Ciebie pójść nie możemy - nie bał się mówić wprost o swoich pragnieniach, ale - nie był szczeniakiem, biegnącym za każdą, instynktowną zachcianką. Matylda była piękna i miał tego pełną świadomość, ale - po raz pierwszy przekroczył granicę, która ustawił sobie wiele lat temu. I najgorsze, a może najlepsze? było to, że nie żałował. Nawet jeśli szykowała mu się nieprzyjemna rozmowa z jej bratem. Może nawet dostanie w pysk? - Jeśli nie, mam przyjaciół w Dziurawym Kotle, którzy - przygarną pod skrzydła tak fascynującą istotę - przejechał palcem po nosie panny Wroński, znacząc linię, zatrzymującą się dopiero na wargach. Czemu tak mocno go kusiła? Czy ucieczka, uświadamiał Samuelowi, jak bardzo nie chciał tracić tego zakrytego fragmentu życia, wpisanego w zarys jej twarzy?
A może kto? A jeśli tak, to co dziś czuła Matylda, którą na nowo poznawał? Czy spojrzenie, którym go obdarzała, i pocałunek, który przecież z taką czułością oddawała, był jej prawdziwą naturą?
Czego pragniesz Matyldo?
- Każdy potrafi - odpowiedział nieco wymijająco, jeszcze traktując usta, jako przekaźnik słów a nie swoich pragnień - ale nie każdy chce - czy było to tylko ulotne wrażenie, czy wieszczka, wyjątkowo mocno wywoływała w nim odruch odpowiedzi godnego rycerza - filozofa? Jego dłonie tak łatwo przygarniały smukłą talię artystki, tak pewnie zatrzymując ją w swoim objęciu. Bo przecież tego chciał. Nie mógł pozwolić jej na ucieczkę, niby spłoszonej łani na polowaniu. Kim był myśliwy, który zagonił cię aż na dworzec? Czy Samuel miał w tym swój udział?
- Muszę - fakt niezaprzeczalny, z którym nikt nie mógłby się sprzeczać. Tym bardziej on sam. Skamander nie opuszczał żadnego dnia pracy, często sięgając po nadgodziny, traktując swoją posadę..jak kochankę, od której nie mógł się oderwać - ..ale przez najbliższe godziny, nie zaprzątaj sobie tym głowy, przecież tu jestem, nie umknę...jak pewna wieszczka próbowała - pozwolił sobie na żart, ale - dłonie pewniej otuliły kobiecą talię, tak prowizorycznie, jakby coś spłoszyło mu jego artystkę. - Powiedz mi...skoro znalazłem cię w takim miejscu, to do Ciebie pójść nie możemy - nie bał się mówić wprost o swoich pragnieniach, ale - nie był szczeniakiem, biegnącym za każdą, instynktowną zachcianką. Matylda była piękna i miał tego pełną świadomość, ale - po raz pierwszy przekroczył granicę, która ustawił sobie wiele lat temu. I najgorsze, a może najlepsze? było to, że nie żałował. Nawet jeśli szykowała mu się nieprzyjemna rozmowa z jej bratem. Może nawet dostanie w pysk? - Jeśli nie, mam przyjaciół w Dziurawym Kotle, którzy - przygarną pod skrzydła tak fascynującą istotę - przejechał palcem po nosie panny Wroński, znacząc linię, zatrzymującą się dopiero na wargach. Czemu tak mocno go kusiła? Czy ucieczka, uświadamiał Samuelowi, jak bardzo nie chciał tracić tego zakrytego fragmentu życia, wpisanego w zarys jej twarzy?
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Czy przepuszczając cie przez bramę przed która stałaś blisko całe dziesięciolecie, Samuel nie zdaje sobie sprawy, że właśnie odmienił twe życie. Nie, dla niego może być to nic nieznacząca wymiana uprzejmości, czułości. Wszak uwielbia czuć czyjeś ciepłe ciało pomiędzy swoimi ramionami. Dla niego możesz być tylko jedną z wielu, lecz czy on wie, że dla ciebie on nie jest jednym z wielu? Jest jedyny, najważniejszy. Aż zapłaczesz gorzkimi łzami, kiedy wreszcie okaże się, że jesteś w tym wszystkim sama.
Nie zaufacie sobie już nigdy, nie tak, jak poczynilibyście to w szkole. Już nie jesteście dziećmi. Przeżyliście straty ogromne, każdy z was. Ty przeżyłaś odejście ukochanego jak ponowną śmierć ojca. A ponieważ dojrzewa się wtedy, kiedy umiera ojciec, dojrzałą byłaś jeszcze będąc dzieckiem. Jemu dane było dojrzeć kiedy stracił ukochaną osobę. Jesteście oboje pokiereszowani, dlaczego tak trudno więc jest wam otworzyć się i spróbować czegoś, co mogłby uratować wasze dusze?
- Jak to dobrze, że nie byłes w pracy kiedy uciekałam - odpowiadaj na żart żartem, ale to uśmiech przez łzy. Łzy, że zaraz zniknie, a ty znów zostaniesz sama.
Wspięta na palce mówisz jeszcze jedno zdanie, które spełnia równiez rolę prośby największej.
- Czy u Twoich przyjaciół będziemy mieli trochę prywatności? - to pytanie nigdy nie powinno wyjść z twoich ust, a już na pewno nie w przestrzeni publicznej. Ale nie możesz sie powstrzymać, wydaje się teraz, że większe są twoje pragnienia i oczekiwania na rozwinięcie pocałunków, niż jego, a mówi się, że to mężczyźnie zależy na tym najmocniej.
Kujesz żelazo póki gorące, czy już płoniesz i nie widzisz innej drogi? Uważaj, bo jeżeli spłoniesz, nie odrodzisz się jak feniks z popiołów. Tylko dobrym ludziom jest to dane.
Nagle Twoją bajkę przerywa ktoś. Spogladasz w bok, chociaż świat dla ciebie wolno zatacza krąg. Ujrzałaś mężczyznę dwa razy większego od siebie, w policyjnym kubraku. Spoglada na Samuela, ciebie absolutnie ignorując. Wypluwa słowa o tym, że nie wolno obściskiwać sie na środku peronu, że tędy ludzie chodzą, a w ogóle to jak się zaraz stąd nie zabierzcie, to weźmie dokumenty i się dowie że małżeństwem nie jesteście. Ma racje, ale skąd się wziął? Zdążyłaś zauważyć staruszkę bogatą i elegancko ubraną, która z dezaprobatą obserwuje naganę od policnata. Możesz być prawie stuprocentowo pewna, że to jej zasługa, ta nagana.
Kiwasz głową i sięgasz po dłoń Samuela.
- Chodźmy stąd, odwiedźmy twoich przyjaciół - twoja cicha prośba, by nie chciał dyskutować z funkcjonariuszem policji.
Nie zaufacie sobie już nigdy, nie tak, jak poczynilibyście to w szkole. Już nie jesteście dziećmi. Przeżyliście straty ogromne, każdy z was. Ty przeżyłaś odejście ukochanego jak ponowną śmierć ojca. A ponieważ dojrzewa się wtedy, kiedy umiera ojciec, dojrzałą byłaś jeszcze będąc dzieckiem. Jemu dane było dojrzeć kiedy stracił ukochaną osobę. Jesteście oboje pokiereszowani, dlaczego tak trudno więc jest wam otworzyć się i spróbować czegoś, co mogłby uratować wasze dusze?
- Jak to dobrze, że nie byłes w pracy kiedy uciekałam - odpowiadaj na żart żartem, ale to uśmiech przez łzy. Łzy, że zaraz zniknie, a ty znów zostaniesz sama.
Wspięta na palce mówisz jeszcze jedno zdanie, które spełnia równiez rolę prośby największej.
- Czy u Twoich przyjaciół będziemy mieli trochę prywatności? - to pytanie nigdy nie powinno wyjść z twoich ust, a już na pewno nie w przestrzeni publicznej. Ale nie możesz sie powstrzymać, wydaje się teraz, że większe są twoje pragnienia i oczekiwania na rozwinięcie pocałunków, niż jego, a mówi się, że to mężczyźnie zależy na tym najmocniej.
Kujesz żelazo póki gorące, czy już płoniesz i nie widzisz innej drogi? Uważaj, bo jeżeli spłoniesz, nie odrodzisz się jak feniks z popiołów. Tylko dobrym ludziom jest to dane.
Nagle Twoją bajkę przerywa ktoś. Spogladasz w bok, chociaż świat dla ciebie wolno zatacza krąg. Ujrzałaś mężczyznę dwa razy większego od siebie, w policyjnym kubraku. Spoglada na Samuela, ciebie absolutnie ignorując. Wypluwa słowa o tym, że nie wolno obściskiwać sie na środku peronu, że tędy ludzie chodzą, a w ogóle to jak się zaraz stąd nie zabierzcie, to weźmie dokumenty i się dowie że małżeństwem nie jesteście. Ma racje, ale skąd się wziął? Zdążyłaś zauważyć staruszkę bogatą i elegancko ubraną, która z dezaprobatą obserwuje naganę od policnata. Możesz być prawie stuprocentowo pewna, że to jej zasługa, ta nagana.
Kiwasz głową i sięgasz po dłoń Samuela.
- Chodźmy stąd, odwiedźmy twoich przyjaciół - twoja cicha prośba, by nie chciał dyskutować z funkcjonariuszem policji.
If there is a past, i have
forgotten it
forgotten it
Mathilda Wroński
Zawód : malarka
Wiek : 26
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Wdowa
Deszczowe wtorki, które przyjdą po niedzielach
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
Kropelka żalu, której winien jesteś ty
Nieprawda że tak miało być
Że warto w byle pustkę iść
To wciąż za mało, moje serce, żeby żyć
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Jasnowidz
Nieaktywni
Zmiany. Nieuniknione chociaż bez pewności, czy wyczekiwane. Samuel trwał w pozornie, bardzo podatnej na zmiany aurze, która w rzeczywistości mknęła głęboko wytartym torem, który Samuel sam przygotował. Jego życie w zastraszającej mierze opierało się na pracy. A nawet, gdy nie znajdował się w murach Ministerstwa, czy nie uczestniczył w aurorskiej akcji - wykonywał swoje zadania, przynajmniej próbując ratować tych wszystkich, którzy byli mu bliscy. Wiedział, że istnieje realne zagrożenie, groźniejsze niż problemy, jakimi otaczali się większości czarodzieje, ale - nawet w tych mniejszych niebezpieczeństwach, chciał być obecny, albo raczej - chciał ich ustrzec. Skamander wiedział, że nie był w stanie zabiec wszystkiemu, że jego zapalczywa idea ratowania świata, mogła okazać się dla wielu, dziecinną wiarą. Jednak - Skamander wierzył w to co robił i trwał w przekonaniu, że raz - nie był w tym osamotniony, a dwa - że mrok, który powoli zalegał nad Londynem, wymagał takiego poświęcenia.
...A Matylda należała do tych szczególnych osób, które chciał przed tym cieniem osłonić.
- Widać ktoś jeszcze czuwa nad nami lepiej, niż nam się zdaje - pokręcił głową, poprawiając dłonie, które zamykały w objęciu wieszczkę. I rzeczywiście coś w tym mogło być. W końcu - planował wcześniej pojawić się w Ministerstwie, by dorwać się do nieszczęsnej dokumentacji, którą od dawna linczowała go o uzupełnienie. Widać zajmie się tym innym razem. Znowu.
- Będziemy - przeliterował słowo, by Matylda zrozumiała, że nie żartuje. Wciąż nie był pewien ile czasu będzie mógł poświęcić na wizytę w Dziurawym Kotle, ale..jeśli nie dziś...przynajmniej będzie wiedział, gdzie znaleźć swoją wieszczkę. O ile Frank nie rzuci w niego kubłem wody.
Na nieprzychylne słowa tak policjanta, jak i spojrzenia zdegustowanej starszej pani - prychnął. Zmierzył tylko ciężkim wzrokiem oficjela i wrócił do bardziej zajmującej jego uwagę istoty.
- Chodźmy - przytaknął i posyłając - tym razem kobiecie - spojrzenie przepełnione raczej politowaniem. Zgorzknienie, aż płynęło z jej osoby, więc tylko kiwnął jej głową i - przekornie puścił oczko, by w końcu zostawić za sobą Dworzec King Cross.
Frank, Teddy..będziecie mieli gości.
zt x2
...A Matylda należała do tych szczególnych osób, które chciał przed tym cieniem osłonić.
- Widać ktoś jeszcze czuwa nad nami lepiej, niż nam się zdaje - pokręcił głową, poprawiając dłonie, które zamykały w objęciu wieszczkę. I rzeczywiście coś w tym mogło być. W końcu - planował wcześniej pojawić się w Ministerstwie, by dorwać się do nieszczęsnej dokumentacji, którą od dawna linczowała go o uzupełnienie. Widać zajmie się tym innym razem. Znowu.
- Będziemy - przeliterował słowo, by Matylda zrozumiała, że nie żartuje. Wciąż nie był pewien ile czasu będzie mógł poświęcić na wizytę w Dziurawym Kotle, ale..jeśli nie dziś...przynajmniej będzie wiedział, gdzie znaleźć swoją wieszczkę. O ile Frank nie rzuci w niego kubłem wody.
Na nieprzychylne słowa tak policjanta, jak i spojrzenia zdegustowanej starszej pani - prychnął. Zmierzył tylko ciężkim wzrokiem oficjela i wrócił do bardziej zajmującej jego uwagę istoty.
- Chodźmy - przytaknął i posyłając - tym razem kobiecie - spojrzenie przepełnione raczej politowaniem. Zgorzknienie, aż płynęło z jej osoby, więc tylko kiwnął jej głową i - przekornie puścił oczko, by w końcu zostawić za sobą Dworzec King Cross.
Frank, Teddy..będziecie mieli gości.
zt x2
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Ojciec Clementine powinien wierzyć w wykwalifikowanie pracowników Szpitala Świętego Munga, a mimo to, jako człowiek sceptyczny, wolał zawsze pozostawiać swoją córkę pod opieką zaufanych sobie uzdrowicieli. Dzisiejszego dnia zabrakło obecności Colette – żony kuzyna Rodricka Baudelaire. Nikt oczywiście nie postanowił poinformować ojca panienki Baudelaire o tej zmianie. To był ich pierwszy błąd. Drugim było, że posłali Emmie na kontrolne badania do osoby niewykwalifikowanej, stażysty, który jak sądził, badał przeciętną chorowitą damę i w całym swoim podnieceniu, że przypadł mu pierwszy samodzielny przypadek, w większym stopniu zwracał uwagę na rozmowie z dziewczęciem i analizie jej kondycji fizycznej niż patrzył w jej tęczówki oczu. Twarz Clementine z kolei dzisiejszego dnia przyozdabiały okulary, przydymiające wszystko co było za szkłem więc i obserwator mógł nie zwrócić uwagi na jej ułomność. Stażysta, jako, że nie znał panienki Baudelaire, w bardzo nieprzemyślany sposób odesłał ją do domu, nie dając jej dojść do słowa, śpieszno mu było do zajęcia się kolejnym pacjentem, sama Clementine z kolei nie miała śmiałości zwracać mu uwagi na jego błąd. Ze szpitala udało jej się samej zajść na Dworzec King Cross. Czarodzieje po szpitalu poruszali się w pośpiechu, nikt nie zwracał uwagi na drobną postać, która bez odpowiedniej opieki nie rzucała się nawet szczególnie w oczy. Chyba, że ktoś chciałby docenić jej aparycję, ale pracownicy Munga zdawali się zbyt zajęci pracą, a goście szpitala, odszukaniem swoich bliskich, żeby zatrzymać się i zastanowić, co jakaś niepozorna dziewczyna robi, przesuwając się wzdłuż jednej ze ścian, jakby rysowała opuszkami palców ścieżkę na murze.
Na Dworzec King Cross odprowadził ją przypadkowo spotkany na ulicach Londynu mugol, ale zanim poprosiła go o pomoc w rozpoznaniu pociągu, który mógłby zawieść ją blisko Mole Valley, mężczyzna pośpieszył na własny odjazd, żegnając ją poprędce. Clementine podekscytowana wizytą na dworcu, na którym jeszcze nigdy się nie znajdowała, nie wiedząc od czego powinna zacząć powrót do domu, wsłuchiwała się długie godziny w prowadzony rytm życia mugoli, czasami czarodziei, wyłapując rozmowy mijających ją ludzi. Siedziała na jednej z ławek, dopóki nie poczuła pierwszego wieczornego chłodu. Dla niej wszystko pogrążone było w czerwni, wiec łatwo było jej stracić poczucie czasu. Nie zdawała sobie sprawy z tak późnej godziny, dopóki na peronie się nie przerzedziło. Zgiełk był już mniejszy, było już prawie pusto, kiedy Clementine wstała, zastanawiając się czy nie przegapiła ostatniego pociągu powrotnego do domu.
Wtedy usłyszała pierwsze od kilkunastu minut kroki. Nieznajoma osoba minęła ją, a ona podążyła w tamtym kierunku.
— Przepraszam — być może odezwała się zbyt cicho, bo osobnik ten szedł dalej przed siebie. Przyśpieszyła nieco kroku, mając wrażenie, że powoli go dogania. Echo jakie szło po peronie oszukało jej zmysły, bo kiedy wydawało jej się, że znajdowała się jeszcze bardzo daleko, wpadła na jego plecy. Zgadywała, że był to mężczyzna, bo jemu udało się utrzymać w pionie, a dziewczyna wylądowała twardo na ziemi, odbijając się od sylwetki nieznajomego. Aż okulary ześlizgnęły jej się z nosa, rozbijając się na podłożu. Dłoń, którą bezwładnie oparła się za sobą nie tylko zdarła, ale też nacięła nieszczęśliwym upadkiem.
— Przepraszam, nie chciałam. Nic się panu nie stało? — jako sprawczyni tego wydarzenia spróbowała zignorować swoje zdrowie, na rzecz pechowca, który padł ofiarą jej niezdarności.
Na Dworzec King Cross odprowadził ją przypadkowo spotkany na ulicach Londynu mugol, ale zanim poprosiła go o pomoc w rozpoznaniu pociągu, który mógłby zawieść ją blisko Mole Valley, mężczyzna pośpieszył na własny odjazd, żegnając ją poprędce. Clementine podekscytowana wizytą na dworcu, na którym jeszcze nigdy się nie znajdowała, nie wiedząc od czego powinna zacząć powrót do domu, wsłuchiwała się długie godziny w prowadzony rytm życia mugoli, czasami czarodziei, wyłapując rozmowy mijających ją ludzi. Siedziała na jednej z ławek, dopóki nie poczuła pierwszego wieczornego chłodu. Dla niej wszystko pogrążone było w czerwni, wiec łatwo było jej stracić poczucie czasu. Nie zdawała sobie sprawy z tak późnej godziny, dopóki na peronie się nie przerzedziło. Zgiełk był już mniejszy, było już prawie pusto, kiedy Clementine wstała, zastanawiając się czy nie przegapiła ostatniego pociągu powrotnego do domu.
Wtedy usłyszała pierwsze od kilkunastu minut kroki. Nieznajoma osoba minęła ją, a ona podążyła w tamtym kierunku.
— Przepraszam — być może odezwała się zbyt cicho, bo osobnik ten szedł dalej przed siebie. Przyśpieszyła nieco kroku, mając wrażenie, że powoli go dogania. Echo jakie szło po peronie oszukało jej zmysły, bo kiedy wydawało jej się, że znajdowała się jeszcze bardzo daleko, wpadła na jego plecy. Zgadywała, że był to mężczyzna, bo jemu udało się utrzymać w pionie, a dziewczyna wylądowała twardo na ziemi, odbijając się od sylwetki nieznajomego. Aż okulary ześlizgnęły jej się z nosa, rozbijając się na podłożu. Dłoń, którą bezwładnie oparła się za sobą nie tylko zdarła, ale też nacięła nieszczęśliwym upadkiem.
— Przepraszam, nie chciałam. Nic się panu nie stało? — jako sprawczyni tego wydarzenia spróbowała zignorować swoje zdrowie, na rzecz pechowca, który padł ofiarą jej niezdarności.
" There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections |
Clementine Baudelaire
Zawód : hodowczyni ptaków
Wiek : 19 lat
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Panna
There's no need to be perfect to inspire others let people get inspired by how you deal with your imperfections.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Dworzec King Cross
Szybka odpowiedź