Dworzec King Cross
Kłęby dymu z parowozu przepływały nad głowami ludzi, a pomiędzy ich nogami kręciło się mnóstwo kotów różnej maści. Przez zgiełk podnieconych głosów i zgrzyt ciężkich kufrów przebijało się od czasu do czasu pohukiwanie sów. W kilku wagonach było już pełno uczniów. Niektórzy wychylali się przez okna, by porozmawiać ze swoimi rodzinami, inni walczyli o miejsca siedzące. Harry pchał swój wózek wzdłuż pociągu, rozglądając się za wolnym miejscem".
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 28.08.18 20:15, w całości zmieniany 2 razy
Nim się obejrzeli - dotarli do kawiarni, siadając przy jednym z bocznych stolików. Obserwowała towarzyszącą jej dwójkę z rosnącą przyjemnością. Nie próbowała doszukiwać się w badawczej (jak sie zdawało) ocenie Lily. Możliwe, ze zdążyła się przyzwyczaić, ze mimo długiego stażu znajomości, wciąż pozostawał między nimi swoisty dystans. I...prawdopodobnie znała jego powód. A ten siedział tuż obok nich, z rozbrajającym uśmiechem, twarzą pełną piegów i niesamowitą wręcz aurą dobra. Inara nie znała zbyt wielu osób, które w taki sposób mogły emanować światłem. Dunny przypominał jej w tym Margo i to chyba było właściwe porównanie.
- Niektóre podróże mają w sobie coś z szaleństwa - kącik ust drgnął, gdy luźnym ciągiem, wspomnienia pociągnęły jej ku jej własnym , pierwszym przygodom z wyprawami badawczymi. Tym samym, niby zataczając koło, obrazy ukazały znowu zielonookie oblicze i uśmiech, który wywoływał zakłopotanie. Nie pamiętała, że kiedyś - patrzyła na wszystko zupełnie inaczej, w zupełnie innym pryzmacie odkrywając dosięgające ją wydarzenia.
- Sama jestem tu...od sierpnia dopiero. Wcześniej - w dużej mierze - albo spędzałam w Paryżu, albo podróżowałam.... - zawiesiła głos, przenosząc wzrok na rudowłosą towarzyszkę - i już wtedy dziwiło mi, że nie rozpoznaję większości miejsc. Z czasem się przyzwyczaisz, chyba, że planujesz kolejne wielkie wyprawy? - zerknęła na Duncana, który - zanim zdążyła pomyśleć o tym by zawołać kogoś i zgłosić zamówienie, przyjaciel pognał do lady, a dwie kobiety zostały "skazane" na własne towarzystwo. Chwilowo.
- Słucham? - przez jedno uderzenie serca, po prostu zamarła, zastanawiając się gorączkowo o co chodziło Lily. Dopiero potem zdała sobie sprawę, że ta sama zieleń pierścionkowego oczka, która przypominała jej o wszystkim - może przyciągać uwagę - Skąd...wiedziałaś? - zamrugała, wypuszczając , nieco zbyt szybko, powietrze z płuc. Mimo wszystko wyciągnęła dłoń, odsłaniając drobne palce i delikatną biżuterię - Zazwyczaj...wygląda zupełnie inaczej wśród szlachty - odpowiedziała cicho, tak by tylko dziewczyna mogła usłyszeć jej słowa - A ja...chyba trafiłam na wyjątek - dodała po chwili, wpatrując z lekkim zakłopotaniem we własną rękę.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Lily tylko uśmiechnęła się lekko. Potarła dłonie o siebie, jeszcze trochę zmarznięta, choć przyjemne ciepło pomieszczenia miło ją otuliło.
- Szkoda, że nie wiedziałam. Człowiek aż zapomina, jak miło jest porozmawiać po angielsku, prawda? - stwierdziła. Zawsze czuła się zabawnie, kiedy wracała ze szkoły do domu. W Hogwarcie uczyła się "ładnej angielszczyzny" nie chcąc odstawać, choć nigdy i tak nie pozbyła się wyraźnego akcentu, za to kiedy wracała do domu, nagle uderzało ją jak bardzo inny jest "język" który był dla niej najbardziej naturalny. Co dopiero, kiedy nagle na kilka lat przerzucić się na tak całkowicie inny język, jak francuski.
Zerknęła za Dunym, ale nic nie powiedziała. Zawsze była lekko rozkojarzona pod jego obecność i całkowicie nad tym nie panowała. Szczególnie krępowała ją myśl, że inni to widzą, bo przecież wiedziała, że tak jest, a myśl, że ON to widzi krępowała ją potrójnie.
- Chyba zgadłam. - przyznała widząc szok na twarzy Inary. - Wrodzone marzycielstwo.
Dodała, uśmiechając się przy tym łagodnie i przyglądając się delikatnemu, acz pięknemu pierścionkowi.
any other person.
Odkąd wróciła do Londynu - wiele się zmieniło. To co zwyczajowo uznawała za oczywistość, wywracało się, odsłaniając zupełnie nową wartość. I może powinna traktować, jako kolejną przeszkodę do pokonania, złamanie lęku, który wycofywał z działania. Jednak dzień po dniu przekonywała się, że nie wszystko zdolna była uczynić sama. Czasami potrzebowała, by ktoś inny złapał ją za rękę i przeprowadził przez walący się most.
- Ja czasem żałuję, że nie mogę częściej mówić po francusku - zaśmiała się cicho, wyciągając dłonie przed siebie. Ukochała Francję jak żaden inny kraj i ceniła wszystko, co mogło pochodzić z kraju najlepszych wspomnień. A to jedno wydarzenie sprzed kilku dni, tym mocniej uhonorowało paryską tęsknotę. Nic na to nie poradziła.
Nie uszło jej uwadze, że spojrzenie Lily powędrowało za odchodzącym chłopakiem. I temu też się nie dziwiła. Rozumiała i spoglądała przez pryzmat dawnych rozmów, które raczyła koleżanki ze szkoły. Była kiedyś niezłym znawcą w sprawach sercowych...samej, dystansując się maksymalnie, nie pozwalając nikomu dotrzeć do siebie. Do czasu.
- Kobieca intuicja - dopowiedziała cicho, z drgnieniem kolejnego uśmiechu przyjmując jej słowa - to chyba dobrze? - uniosła twarz wyżej, spoglądając w oczy swej towarzyszki - To nie grzech marzyć Lily. Tylko podobno, trzeba uważać na to, czego pragniemy...bo może się spełnić - i może nie powinna, ale dosyć znacząco uniosła brwi, odchyliła się w miejscu, wędrując wzrokiem do stojącego nieopodal Duncana. Prawdopodobnie Inara tym samym - odwracała uwagę od siebie, ale - nie trudno było zauważyć, co działo się z rudowłosą, gdy w pobliżu był ich przyjaciel.
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Uśmiechnęła się łagodnie, jeszcze chwilę przyglądając się pierścionkowi. Trochę uważała własny romantyzm za głupi, ale marzył jej się taki pierścionek. Albo jakikolwiek inny, nawet i najbiedniejszy, ale o tej samej symbolice. Przepiękne wydarzenie takie do zapamiętania na całe życie. I ślub oczywiście, wspaniała ceremonia, wesele pełne ludzi. Taka spełniona miłość i podkreślające ją wydarzenia wydawały jej się najpiękniejszą rzeczą, jaka może kogokolwiek spotkać.
- Bez marzeń świat byłby smutny, hm? - uśmiechnęła się lekko, oparła się wygodnie i zerknęła na własne torby nadal trochę nie dowierzając, że faktycznie tutaj wróciła. Wydawało jej się to dziwne, szalone i nielogiczne, a jednak siedziała tutaj, w Londynie, rozmawiała z dawnymi znajomymi, były tu jej rzeczy i miała już mieszkanie. Wróciła. Tak po prostu. Jak to się stało?
Minęła ledwie chwila zanim dostały swoje zamówienia, a Duny do nich wócił. Lil wzięła kubek w dłonie i otuliła go palcami, żeby poczuć przyjemne ciepło i skupiła się na rozmowie - mieli wszyscy wiele do nadrobienia!
any other person.
- Możliwe - przytaknęła i obie dłonie splotła na udach, tym samym kończąc kłopotliwy? pokaz. Coś jednak było na rzeczy, chociaż nie każdy dostrzegłby zmiany. Chyba. Dopóki Inara nie ochłonie, prawdopodobnie każdy, kto ją zna, bezbłędnie wskaże rysujące się pod powiekami, błyszczące zmiany.
- Tego chyba nie można nikomu zabronić. Świat bez marzeń, bez wyobraźni już dawno pogrążyłby się w cieniu. Widocznie potrzebne są istoty, które wrzucą tych barw do naszej rzeczywistości - a pomyśleć, że to co dla czarodziei było codziennością, dla mugoli stanowiło świat bajek i marzeń właśnie. A takich marzycieli - nazywano naiwnymi. Przewrotność wydawała się wręcz absurdalna i chyba niewielu zdawało osobie z tego sprawę.
Nie pozwoliła myślom błądzić gdzieś dalej. uwaga została od niej oderwana i mogła skupić się na samym spotkaniu, na czekoladzie i na uśmiechach towarzyszących jej osób. A to, co wciąż plątało jej lekko język i mieniło się w ciemnych źrenicach - chciała zachować dla siebie. Na później i na wieczór przy kominku.
zt dla wszytskich
The knife that has pierced my heart, I can’t pull it out Because if I do It’ll send up a huge spray of tears that can’t be stopped
Wszystko było gotowe. Plan wyrwania się z Tary wydawał się idealnie dopracowany i tylko nieprzychylność niebios mogła sprawić, że coś pójdzie niezgodnie z jego założeniami. Należałem do zaszczytnego grona perfekcjonistów, więc kiedy coś szło nie po mojej myśli wpadałem w złość – tą wewnętrzną, bo na twarzy nadal gościłem nieprzewidywalny, kpiący uśmiech. Nigdy świadomie nie trenowałem manipulacji własną mimiką, ale czas i pewne wydarzenia sprawiły, iż opanowałem ów umiejętność na całkiem zadowalającym poziomie. Potrafiłem być rzekomo bierny w chwilach, gdy sufit walił mi się na głowę oraz obojętny, kiedy istotną osobę przebijano sztyletem, bądź pozbawiano tchu w magicznym uścisku. Zachowując pozory unikałem zbędnych, podchwytliwych pytań mogących zaważyć na powodzeniu zadania oraz podających niczym na talerzu odpowiedzi jakich za wszelką cenę chciałem uniknąć. Naturalność nie budziła podejrzeń – tego byłem pewien.
Ostatni marcowy wieczór spędziłem jak każdy inny pozwalając słodkiej Rosjance wierzyć, że po powrocie z pracy zastanie mnie śpiącego w łożu przy zapalonej świecy i resztką ognistej spoczywającej w dłoni. Cichy szczęk zamykanych drzwi był sygnałem startu, którego nie mogłem przegapić z uwagi na naglący czas niecierpiący zwłoki. Pragnąłem zniknąć niezauważony nie tylko z jej życia, ale i granic państwa, gdzie poza ograbieniem mieszkania pozostawała mi jeszcze jedna, niezwykle istotna sprawa do załatwienia. Mieliśmy zrobić to wspólnie – przynajmniej tak pozwoliłem jej wierzyć, ale ranga znaleziska okazała się nader wysoka, by dzielić sukces na dwoje. Może i była moją nauczycielką, lecz to ja pokazałem jej prawdziwe oblicze zawodu, w którym się trudziłem, a także zaszczepiłem pierwiastek pragnący wspinać się po szczeblach własnych ambicji. Nie targały mną wyrzuty sumienia, a wręcz z każdą kolejną rzeczą, jaką przyszło mi spakować uświadamiałem sobie, iż zabrałem to, co od dawna winno należeć tylko do mnie.
Niejednokrotnie widziała, jak przywłaszczałem czyjeś mienie, bądź dokonywałem malwersacji. Była świadkiem przestępstw, krzywoprzysięstwa i zdrad, a jednak wiernie trwała u mego boku w stu procentowej pewności wobec mojej uczciwości. To otworzyło mi oczy; spowodowało, że zacząłem podważać jej przydatność i odporność na banalne, ludzkie uczucia. Stała się zbędna, niewygodna i wręcz niebezpieczna w swej ufności, co uczyniło ją słabym punktem – a takowe należało likwidować.
Pozostawiłem po sobie jedynie puste pomieszczenie wypełnione hulającym wiatrem targającym płomień zapalonej świecy i niedopitą ognistą upiększającą stoliczek tuż obok łóżka.
Wszechobecna mgła osiadła na sąsiadujących uliczkach, więc nie musiałem nader bardzo trudzić się z ukryciem własnej tożsamości. Pragnąłem dosłownie rozpłynąć się w powietrzu – bez świadków, wskazówek i jakichkolwiek możliwości natrafienia na ślady, które mogłyby zdradzić cel podróży. Mogłem użyć wrodzonych zdolności, lecz takowe wymagały dużego skupienia, jakie wówczas wolałem poświęcić rozglądaniu się za nieproszonymi przechodniami.
Dotarcie do północnej granicy miasta, a tym samym brzegu Irtyszu zajęło mi o wiele więcej czasu niżeli przewidziałem. Mogłem się teleportować, jednak wiązało się z ryzkiem, którego za wszelką cenę chciałem uniknąć. Cechująca mnie zapobiegawczość przeważnie wybierała najmniej narażone na niepowodzenie rozwiązania, zatem piesza wycieczka wydawała się najrozsądniejsza. Unikanie czarów zacierało ślady. Zerkając raz po raz na szkic starej mapy starałem się odnaleźć zaznaczony punkt wśród wysokich traw ogarniętych nieprzeniknioną nocą. Liczyłem kroki, wsłuchiwałem się w szum płynącej wody, której siła nurtu mogła przybliżyć mi miejsce w jakim się znajdowałem. Zdawałem sobie sprawę, że odnalezienie włazu będzie trudne, ale nie przewidziałem, iż tak bardzo, co zaczęło potęgować iskrzące pokłady złości. Minuty uciekały nieubłagalnie, a wraz z nimi szansa bezpiecznego powrotu do Londynu.
Potrzebowałem jeszcze dłuższej chwili, aby kątem oka dostrzec wydeptane krzewy, które sugerowały wcześniejszą obecność w ów miejscu osób trzecich. Nie miałem pewności, czy ktoś jeszcze wiedział o tej tajemnej pracowni, ani tym bardziej czy jego właściciel nadal chodził po świecie, choć wnętrze sprawiało wrażenie już dawno porzuconego. Wszechobecny kurz, pajęczyny i swąd zgnilizny nie budziły obaw związanych z konfrontacją, ale niczego nie mogłem być pewny. Pragnąłem jedynie ponownie dostać się do środka i otworzyć znajdującą się tam skrytkę opieczętowaną strzeżonym ją runem. Długo szukałem odpowiedniego szyfru opartego o pradawne pismo, bo mimo specjalizacji i pasji nie potrafiłem machinalnie rozgryźć załączonej zagadki.
Chowając skórzaną mapę do aktówki wysunąłem zza wewnętrznej części płaszcza różdżkę i skierowawszy ją na niewielkie, metalowe drzwi wypowiedziałem najprostsze zaklęcie otwierające zamki. Świadomość, iż ktoś nie dbał nader bardzo o odpowiednie zabezpieczenia wzmagała we mnie pewność, że spoczywający w torbie rzut terenu ze wskazaniem ów punktu był jedną z nielicznych kopii, bądź może nawet oryginałem, albowiem trafienie tu bez wskazanej drogi – nawet przypadkiem – wydawało się niemożliwe. Zszedłem kilka stopni niżej zagłębiając się w egipskich ciemnościach i pociągając ręką za wiszący łańcuch zamknąłem za sobą wejście. Lumos maxima rozświetliło niewielkich rozmiarów pomieszczenie, które już na pierwszy rzut oka obnażało swe czaronomagiczne właściwości. Sufit zdawał się być dnem Irtyszu wypełnionym szczątkami ludzkich ciał, które płynąc zgodnie z nurtem kumulowały się w jednym miejscu z czaszkami wbijającymi swe puste oczodoły prosto w tęczówki nieproszonych gości. Patrzałem na nie starając się poznać liczne, finalnie smutne historie, ale cisza wydawała się zagłuszać ich stłumiony krzyk. Może to byli podróżnicy, którzy podobnie jak ja odkryli to miejsce idąc tropem zaginionego skarbu Romanowów? Mogło łączyć nas wiele, ale różniło z pewnością jedno – ja miałem przeżyć.
Zatrzymałem się przy ręcznie rzeźbionym, starym biurku, którego blat zdobiły liczne dziury i przebarwienia sugerujące, że służył nie tylko do tworzenia zapisków. Ze znalezionego podczas pierwszej wizyty dziennika dowiedziałem się, że pracownia należała do alchemika trudzącego się w uwarzeniu eliksiru wiecznego oddania, który rzekomo miał działanie zbliżone do jednego z zaklęć niewybaczalnych. Jako, że ów dziedzina była mi zupełnie obca nie zagłębiałem się w szczegóły poczynań mężczyzny poza jednym, drobnym szczegółem – środków, których potrzebował by zakupić ostatnią ingrediencję i osiągnąć upragniony cel. Wysoką ceną okazała się jedna z zaginionych pamiątek wspomnianego rodu.
Mogłem tylko się domyślać, że podróż, którą skrzętnie zaplanował okazała się jego ostatnią.
Przycisnąwszy różdżkę do powierzchni skrytki znajdującej się w pierwszej szafce przesunąłem ją zgodnie z kształtem runu; od dołu wyraźnie do góry, następnie delikatnie w prawo i ponownie w dół ostro po ukosie mniej więcej do połowy pierwszej, nakreślonej linii, by zakończyć pionowym spadkiem do wysokości rozpoczęcia. Uruz; szepnąłem. Zamek szczęknął, a zaznaczone proste rozbłysnęły śniadym blaskiem, który wręcz zmusił mnie do zmrużenia powiek. Serce zabiło mi mocniej na samą myśl powodzenia, a kpiący, chełpiący się triumfem uśmieszek wpełznął na zmęczoną twarz. Liczyłem na odnalezienie wskazówki, nowego tropu prowadzącego do ukrytego skarbca – czegoś pewnego, sprawdzonego, ale gdy ujrzałem zawartość skrzynki mój entuzjazm momentalnie upadł na ziemię z głośnym łoskotem. Woń starego pergaminu wypełniła moje nozdrza, kiedy dłonie zaplotły się w wielostronicowych manuskryptach zapełnionych runicznymi zagadkami. Początkowo wertowałem je z nadzieją jakiegokolwiek znaleziska, lecz upewniwszy się, iż takowy może znajdować się tylko w treści oparłem swą głowę o otwartą dłoń ręki, której łokieć spoczywał na przypalonym blacie. Kolejna niewiadoma, kolejne miesiące poszukiwań i zgłębień w starożytne zagadki, które mogły przynieść odpowiedzi, bądź zaprowadzić w ślepy zaułek. Ktoś za wszelką cenę pragnął zatrzeć proste oraz oczywiste ślady ubierając je w tak skomplikowane wskazówki, iż nawet wybitni mieliby problem z ich rozszyfrowaniem. Nie mogłem się jednak poddać – obrałem cel i pragnąłem go osiągnąć bez względu na cenę jaką przyjdzie mi za to zapłacić.
Zapakowałem znalezisko do skórzanej torby i rozejrzałem się raz jeszcze po mrocznym wnętrzu, jakobym chciał utrwalić jego obraz w swojej pamięci. Mimo zawodu i poczucia irytacji, którego nie potrafiłem zdefiniować nie żałowałem czasu, który poświęciłem na powrót do owego miejsca, albowiem upewniłem się, iż nie skrywało już przede mną więcej tajemnic. Wykonałem kolejny krok – może nie tak wielki jak planowałem, ale zawsze przesuwający pionek na planszy gry wyraźnie do przodu. Opuściwszy komnatę nawet nie marnowałem czasu na ponowne jej zapieczętowanie i obróciwszy się na pięcie wyobraziłem peron w pięknej Moskwie, z którego pociąg zabrał mnie w mroczne, londyńskie sidła – prosto do domu.
Tu także w wyniku rozładowania magii zapanował istny chaos - moc magiczna była niestabilna, niebezpieczna. Choć za dnia Ministerstwo nie dopuszczało nikogo w pobliże okolic, w których magia szalała najbardziej, ministerialne próby zaprowadzania porządku kończyły się klęską. Nie minęło parę dni, gdy czarodzieje zaczęli zastanawiać się, czy aby na pewno Ministerstwo chce, aby magia została doprowadzona do porządku - postanowili więc wziąć to w swoje ręce.
Odkąd Ministerstwo Magii oznaczyło to miejsce jako niebezpieczne, pojawienie się w nim mogło grozić aresztowaniem przez Oddział Kontroli Magicznej. Do czasu uspokojenia się magii nie można rozgrywać tu wątków innych niż te polegające na jej naprawie.
Magia całkowicie wymknęła się spod kontroli, a Dworzec King Cross mocno odczuł jej niestabilność. Niecałą dobę po wybuchu wszystko, co znajdowało się wewnątrz budynku dworca zaczęło się niespodziewanie kurczyć. Nikt nie mógł odnaleźć sposobu na zatrzymanie całego procesu, a pozostawiane przez podróżnych rzeczy systematycznie malały — nawet po opuszczeniu King Cross nie wracały do swoich normalnych rozmiarów. Dworzec zamknięto, tym samym odwołując wszystkie kursy — również te do i z Hogwartu. Parowóz do szkoły magii i czarodziejstwa stał wykolejony pomiędzy peronem 9 i 10, w miejscu, które wyglądało jak zniszczone lub niedokończone torowisko. Średnio co pół godziny wszystkie przedmioty, a także szwendające się bez celu zwierzęta odczuwały wpływ niestabilnej magii, która pomniejszała ich gabaryty znacząco.
Na dworcu wszystko stało się małe — pociągi, kosze na śmieci, ławki, wózki, kasy, pozostawione bagaże. Nawet pokazujące się raz po raz myszy z czasem zmalały do wielkości główki od szpilki. (Im późniejsza wybrana data tym mniejsze przedmioty wewnątrz dworca. W ostatnich dnia czerwca pociągi znikają zupełnie).
Wymaganie: Poprawnie rzucone zaklęcie powiększające (Engiorgio) przez obu czarodziejów.
Nieudane zaklęcie u czarodzieja wiąże się z nagłym zmniejszeniem różdżki. Póki fabularnie nie zostanie powiększona, niesie ze sobą karę do rzutu kośćmi w wysokości 20.
Przed rozpoczęciem kolejnego etapu należy odczekać co najmniej 24h. W tym czasie do lokacji może przybyć kolejna (wyłącznie jedna) grupa chcąca ją przejąć, by naprawić magię na sposób inny, niż miała być naprawiona dotychczas.
Walka odbywa się zgodnie z forumową mechaniką oraz z arbitrażem mistrza gry do momentu, w którym któraś z grup zdecyduje się na ucieczkę bądź nie będzie w stanie prowadzić dalszej walki.
Wymaganie: ST ujarzmienia magii jest równe 120, a sposób obliczania otrzymanego wyniku zależny jest od wybranej metody naprawiania magii.
Uwaga - jeżeli postać posiada zerowy poziom biegłości organizacji, mnoży statystykę nie razy ½, a razy 1. Postać posiadająca pierwszy poziom biegłości mnoży razy 1½.
W metodzie neutralnej każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+Z; wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Rycerzy Walpurgii każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(CM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
W metodzie Zakonu Feniksa każdy gracz uzyskuje wynik o wartości k100+(OPCM * poziom biegłości organizacji); wyniki obu graczy sumuje się i tę sumę należy przyrównać do wymaganego ST.
Na jednej ze ścian widniały symbole pisma runicznego, składające się na nieznaną inkantację, której wypowiedzenie całkowicie cofnie proces pomniejszania się przedmiotów.
Wymaganie: ST rozszyfrowania run wynosi 40, do bonusu należy doliczyć bonus z biegłości runy.
Niepowodzenie jest równoznaczne z przekręceniem inkantacji, co skutkuje nagłym, silnym trzęsieniem ziemi i wpadnięciem w nowo powstałą w ziemi szczelinę, więc i utratą 200 punktów żywotności.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 13.05.18 22:34, w całości zmieniany 3 razy
Padało. Wielkie krople deszczu z hukiem uderzały o brukowane podłoże uliczki, łączącej dwie sąsiadujące przecznice samego centrum Londynu, czyniąc ją wyjątkowo pustą i pozbawioną codziennej wrzawy. Obserwował je w zniecierpliwieniu , przestępując z nogi na nogę, kiedy długa szata stawała się coraz bardziej mokra i ubrudzona od pryskającego błota. Zwykle był punktualny, toteż wymagał tego samego od towarzyszów i nawet chwila spóźnienia wywoływała w nim pokłady irytacji. Lubił wystawiać granice swej cierpliwości na próbę, jednak nie w sytuacji naglącego czasu i obowiązków zrzuconych na, i tak już zmęczone barki.
Uderzywszy wskazującym palcem o kraniec papierosa pozbył się nadmiaru wypalonego tytoniu, a następnie wróciwszy ustnikiem do warg zaciągnął się ponownie tylko w dla siebie znanym amoku. Uwielbiał smak delikatnie drapiący w gardło i zapach rozkoszujący nozdrza, choć było to tak przyziemne i paskudnie infantylne. Każdy miał swoje słabości, a on wcale się nie różnił – tropienie i wbrew pozorom… uzależnienia. Lubił tracić kontrolę. Zadurzył się w byciu na krawędzi, która dawała mu nowe cele i motywacje do działania, które każdy inny zrzuciłby na dalszy plan w nadziei, że problem rozwiąże się sam. Poszerzanie własnych granic, niwelowanie nawyków i trenowanie woli czyniło go człowiekiem pozbawionym wszelkich hamulców, altruistycznych załamań i litościwych zachowań. Dbał o siebie, własne dobro i korzyści nie mające stanąć jedynie na piedestale osiągnięć, by chełpić się nimi przed innymi, a być lekcją pozwalającą pozostawić wszystkich za swoimi plecami. Nigdy nie liczył knutów, nigdy nie przywiązywał wagi do złoconych zegarów i kosztownych arcydzieł będących jedynie materialną studnią pozbawioną najważniejszego – wiedzy. Był chamem, był prostakiem i nie szczędził sobie czarnego humoru, za którego nierzadko dostawał w pysk, a mimo to nieustannie pochłaniał książki oraz był zachłanny wiedzy. Nie był zwykłym, mieszczańskim idiotą.
Huk dochodzący z przeciwległej strony uliczki nie umknął jego uwadze. Przeniósł wzrok w kierunku nikłego, rozchodzącego światła i spostrzegając w samym środku kompana odbił się plecami od wysokiej, zdobionej kolumny. Pokręcił głową od niechcenia, choć był spóźniony zaledwie pięć minut, a następnie wyrzucił niedopałek tuż przed buta, którego podeszwą wygasił ostatki żaru. -Apollinare, druhu. Czyżby studiowanie francuskiego przeszło z teorii w praktykę? Doskonale wiesz, że jestem niecierpliwy.- ruszył kilka kroków przed siebie tak, aby stanąć naprzeciw niego i wysunąć dłoń w geście przywitania. -Liczę, że nie pomyliłeś różdżki z pędzlem i brudnej roboty nie przyjdzie mi wykonywać samemu?- uniósł brew wykrzywiając usta w paskudnie ironicznym wyrazie, który właściwie charakteryzował go najbardziej. Nieraz wódkę przyszło im pić, Sauveterre winien się spodziewać jego powitania.
Czas leciał; minuta za minutą, a budynek za ich plecami stawał się coraz mniejszy. Czas gonił. Bezlitośnie.
Teraz kląłem w duchu – nie na zgodę, nawet nie na pogodę, tylko na ten dzień, który od rana zdawał się felerny. Miałem nadzieję, że noc będzie mniej wyrodna, ostatnio nawet nagradzała mnie dodatkowo. Myśli same powędrowały w stronę egzotycznej jednostki, ale odrzuciłem je – musiałem skupić się na zadaniu.
Teleportowałem się w umówionym miejscu, mając nadzieję, że nie dosięgnie mnie żadna z anomalii. Szybko dostrzegłem Drew tylko z pozoru zdawał się zwyczajny. Błysk w oku, sposób chodzenia, już tylko to starczała by wyróżniał się na tle pospolitych, podobnych jednostek. Sposób wrażania się też z pewnością robił swoje. Uniosłem kpiąco kącik ust.
- Ponoć trzeba mieć dużo cierpliwości, żeby się jej nauczyć, Drew. – odpowiedziałem podając mu dłoń. Zmieniając rodzaj uśmiechu w życzliwy. Nie widział Macnaira w statecznej, spokojnej pozie – był raczej typem działacza, niźli cichego obserwatora czekającego na rozwój wydarzeń. Rozejrzałem się po dworcu zauważając zmiany, jakie dokonywały się w nim z każdą chwilę. Jeśli tak dalej pójdzie, za kilka… może kilkanaście dni wszystko skurczy się niebotycznie. Westchnąłem ciężko, bo i ciężki był to dzień i ciężkie zadanie przed nami, a słowa mężczyzny zbyłem lekkim wzruszeniem ramion. – Pewnie i pędzlem czarowałbym sprawniej niż ty. – odciąłem się spokojnym tonem nie wracając do niego spojrzeniem. Przyglądałem się jednemu z pociągów. – Zaczynajmy. – zaproponowałem zawieszając w końcu na nim niebieskie spojrzenie. Uniosłem różdżkę. Mając nadzieję, że tym razem anomalie nie wejdą mi w drogę i pozwolą na to, by zaklęcie zakończyło się fiaskiem. - Engiorgio - zażądałem od różdżki, wykonując odpowiedni gest, dbając, by głoski brzmiały poprawnie.
#1 'k100' : 28
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
-Gdzie jest cierpliwość i pokora, tam nie ma ani gniewu, ani zamętu.- rzucił spoglądając na towarzysza, a następnie wygiąwszy wargi w kpiącym uśmieszku teatralnie rozłożył ręce i obrócił się w stronę dworca. -Wnioskując po King Cross z moją nie jest chyba tak źle.- skwitował ruszając kilka kroków przed siebie, aby nieco dokładniej przyjrzeć się problemowi ów miejsca, który z pewnością dotyczył anomalii towarzyszących czarodziejom od początku maja. Z resztą nawet go samego nie ominęły ich feralne skutki, kiedy to wyżerająca trucizna zdawała się palić w żyłach i nieustannie uciskać korzenia nerwowe powodując drętwienie kończyn. Pomogli mu w Mungu, ale nikt nie był w stanie sprecyzować z jaką trucizną musiał się zmierzyć ; a szkoda, gdyż byłaby idealną grą wstępną przed torturami. Specjalizował się w nieszablonowości.
Sauveterre był bardziej ułożony i kulturalny, a także miał zdecydowanie poważniejszy wyraz twarzy, który błyszczał pewną wysublimowaną elegancją godną arystokraty z prawdziwego zdarzenia. Nie miał tutaj na myśli tych przesiąkniętych rozpustą i zarażonych wirusem głupoty dziedziców fortuny, pędzącymi przez pijackie życie z pierścieniem rodowym ledwie mieszczącym się na tłustym paluchu oraz z dziwką pod ręką przeliczającą go na galeony. Chodziło mu o tą zdecydowanie wyższą intelektem sferę, gdzie pieniądze zapewniały ład i wiedzę niezbędną do utrzymania świata w stabilnych ryzach. Wszystko zaczynało wariować, a ludzie gubiąc przynależne im miejsce wprowadzali chaos, który mogła zagłuszyć jedynie wojna. Takowa była naprawdę blisko.
Spoglądnął na kompana, kiedy ten uniósł różdżkę w celu sprawnego i szybkiego rozpoczęcia powierzonego im zadania. Nasłuchując wypowiadanego przez niego zaklęcia ściągnął brwi, albowiem nietypowy, cichy chrobot rozniósł się echem wzdłuż pustej uliczki, by nagle przerodzić się w paskudny hałas rozbijającego szkła. Odskoczywszy w bok przed rozsypującymi się z dużą siłą odłamkami uniósł wzrok na towarzysza licząc, że skupienie się na magii nie spowodowało jakichkolwiek obrażeń. Oczywiście miał świadomość, że czar nie wyszedł, lecz dopiero gdy Apo odwrócił się w jego kierunku zobaczył jakie były tego skutki. Gdyby nie cała powaga sytuacji z pewnością zaniósłby się ironicznym śmiechem pozwalając na kilka złośliwych komentarzy. Nie było na to jednak czasu, zaraz miał się tutaj zjawić oddział kontroli magicznej – na pewno już wiedzieli.
-Teraz już wszystko masz małe, druhu.- pokręcił głową, a następnie na hasło miejsca przeniósł się tam korzystając z teleportacji. Czasem już tak było, transmutacja z pewnością nie należała do ich faworytów, tam samo jak oni nie należeli do jej pupilków. Uciekli czym prędzej, byle tylko jak najdalej od zbliżających się problemów.
/zt x2
- Wiesz - odwróciła się przez ramię w kierunku aurorki, na moment urywając swoje słowa. Była jej wdzięczna, że po raz kolejny zdecydowała się towarzyszyć jej w tej wyprawie, Minerwa naprawdę była zdeterminowana, by pomóc. I choć raz - zmierzyć się oko w oko z mistyczną siłą, która nie tylko budzi grozę, ale również pobudza wyobraźnię czarodziejów głodnych wiedzy. - Nie przestaję o nim myśleć - kontynuowała, odwracając wzrok znów przed siebie, na majaczącą w oddali, już widoczną stację King's Cross. To przykre, ile zniszczeń wywołały anomalie, nawet tutaj, na największej londyńskiej stacji, stacji przyjmującej pociągi z Hogwartu. To tutaj już za parę dni miał się pojawić Malcolm - jeśli nikt nic nie zrobi, co z dzieciakami wracającymi ze szkoły? Jeśli nikt nic nie zrobi, czy wrzesień w tym roku będzie wyglądał inaczej niż zawsze, czy dzieci wsiądą do pociągu z innego miejsca, niż zawsze? Odetchnęła, głębiej, powoli wypuszczając powietrze z płuc. - O tym jednorożcu - skonkretyzowała, bo nawet jeśli to nie on zaprzątał jej myśli w tym momencie, to jego sylwetka wracała do niej przed snem dzień po dniu. - Wyglądał tak smutno. Myślę, że był smutny. Magiczne stworzenia w ogóle nie zdają sobie sprawy z tego, co się dzieje. Jak w Nowy Rok lub podczas mistrzostw świata w Quidditcha, kiedy na niebie błyskają zaczarowane fajerwerki, po prostu się boją. I nie rozumieją. Co gorsza, nie mogą nic zrobić. A co najbardziej niesprawiedliwe, nic przy tym nie zawiniły. - Postawiwszy stopę na peronie, dopiero teraz rozejrzała się wokół siebie. - I tutaj też wszystko jest smutne - skwitowała krótko, bo przyszło im żyć w naprawdę ciężkich czasach. Bo byli pokoleniem wojny. Bo byli jedynym pokoleniem, które mogło tę wojnę zatrzymać. W słabości tkwiła siła, musieli tylko potrafić po nią sięgnąć. Usłyszawszy ciche miauknięcie, obejrzała się przez ramię na kota, którego właśnie sięgnęła siła anomalii: to było zdumiewające, zwierzę w jednej chwili skurczyło się jak balon, z którego umknęło powietrze.
- Musimy zacząć działać - zwróciła się do aurorki, lekko unosząc różdżkę - i kierując jej kraniec na kota. - Engiorgio - szepnęła z determinacją i przekonaniem, którego być może zabrakło jej przy dwóch poprzednich razach.
ostatni?
#1 'k100' : 70
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
- Engiorgio - powtórzyła inkantację zaklęcia, wraz z Sophią umykając z dworca.
/zt my
ostatni?
#1 'k100' : 52
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :