Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Nad nadmorskim brzegiem zachwyca nade wszystko krajobraz, słońce, gdy zachodzi, mieni się w czarnej morskiej wodzie feerią barw pomimo porywistego wiatru. Wody wokół jednak nie są bezpieczne, oprócz bogatych ławic śledzi i makreli, zamieszkują je też płaszczki, zdarzają się niekiedy zagubione kałamarnice i samotne skorpeny. Nad wodą można czasem zaobserwować wynurzające się ogony morskich węży. Biała magia uformowana w błędne ogniki, które topią się w wodzie nadaje temu miejscu wyjątkowej atmosfery. Wybrzeże jest nierówne, piaski gdzieniegdzie formują się w wydmy, pomiędzy którymi częściowo ukryta jest przysypana piachem wąska szczelina. Wypełniona jest wilgotnym, mokrym piachem, ale w ciepłe dni piach się usypuje głębiej, a każdy śmiałek, który w nią wejdzie może utknąć.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.09.22 18:42, w całości zmieniany 1 raz
Tłumaczenia reszty drużyny brzmiały sensownie, zboczenie z wyznaczonej odgórnie ścieżki przyjęła więc jako dobrą decyzję i podążyła za resztą. Biegnąc, obejrzała się za siebie; choć jej zaklęcie powinno pomóc uwolnić się Arturowi, ten wciąż do nich nie dołączał. Rudowłosa zauważyła Randalla, który zrównał z nią krok i odetchnęła z ulgą, że kuzyn znajduje się obok niej. Czy Longbottom przepadł? Nie chciała o tym myśleć, lecz jego los wydawał się być już przesądzony. Był aurorem, członkiem Zakonu Feniksa i mimo iż wiedział, na co się decyduje, do ostatniej chwili zakładał na pewno, że da radę.
Krajobraz zmienił się, podobnie jak Piers. Lwi ryk wywołał przerażenie na twarzy chłopca, który wylądował na trawie, więc Diggory odruchowo wyciągnęła ku niemu rękę; pamiętała polecenie Samuela.
- Pójdziesz ze mną? – zapytała, nie chcąc decydować za niego. Gdyby pochwyciła jego dłoń przedwcześnie, przestraszyłby się jeszcze bardziej. Siliła się na spokojny ton głosu, lecz zaczynały już buzować w niej przeróżne emocje.
Poznawała to miejsce, lecz nic nie było takie, jakim być powinno, anomalia płatała im naprawdę złowrogie psikusy. Hogwarckie błonia, złota wieża, chatka gajowej… Jessa wytężyła wzrok, by pośród oparów znad jeziora i łopoczących na niebie szat dementorów dostrzec coś jeszcze.
| rzucam na spostrzegawczość, III
Krajobraz zmienił się, podobnie jak Piers. Lwi ryk wywołał przerażenie na twarzy chłopca, który wylądował na trawie, więc Diggory odruchowo wyciągnęła ku niemu rękę; pamiętała polecenie Samuela.
- Pójdziesz ze mną? – zapytała, nie chcąc decydować za niego. Gdyby pochwyciła jego dłoń przedwcześnie, przestraszyłby się jeszcze bardziej. Siliła się na spokojny ton głosu, lecz zaczynały już buzować w niej przeróżne emocje.
Poznawała to miejsce, lecz nic nie było takie, jakim być powinno, anomalia płatała im naprawdę złowrogie psikusy. Hogwarckie błonia, złota wieża, chatka gajowej… Jessa wytężyła wzrok, by pośród oparów znad jeziora i łopoczących na niebie szat dementorów dostrzec coś jeszcze.
| rzucam na spostrzegawczość, III
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Moment, w którym przekroczyli granicę ciągnącej się w nieskończoność ścieżki, wydawała się bardziej znacząca, niż przypuszczał na początku. Ale - to już wiedział - tym razem szli w dobrym kierunku. Obejrzał się raz, początkowo szukając wzrokiem zagubionych z tyłu towarzyszy. Zamiast tego dostrzegł przebiegające, wilcze truchła. Śliniące się i okrwawione pyski mówiły, że dopadły ofiarę i ciężka, stalowa iskra opadła na jego serce. Artur? Czy jednak, anomalia mściła się rzucając w umysł krwawe obrazy? Nie miał prawa zastanawiać się nad tym teraz.
Ryk, który rozszedł się, powalając ich na kolana, jeszcze wyraźniej świadczył, że oto wstąpili na właściwa ścieżkę. Zgodnie ze słowami... przewodnika, mniej oczywistą. Podniósł się z ziemi, najpierw wspinając na jedno kolano, potem odbijacz się dłonią i stając do pionu. Odetchnął ciężko, w pierwszej kolejności sprawdzając, co działo się z chłopcem, dopiero potem lustrując pospiesznie zebranych - Nie możemy zostać w miejscu - rzucił i nachylił się, pomagając wstać dziecku - Weźmiesz go? - słowa skierował raz jeszcze do kuzyna
Magia zmaterializowała się, osłaniając przed atakującymi gałęziami. Ciepły błysk otaczającej ich tarczy był jednym z niewielu źródeł światła, która przeganiały cisnący się na serce mrok. Tym większy, że Skamander w jednej chwili odtworzył nasuwające się obrazy z zupełnie innej misji. A wspomnienie poczuł jak uderzenie, które wracało przeraźliwym wrzaskiem wampira, szalejącym pożarem, zapachem krwi i wyciem zaklęć - a wszystko to, mając miejsce w Złotej wieży, tej samej, która błysnęła zwodniczym? blaskiem, jakby chciała przypomnieć Samuelowi koszmar. Nawet zapadająca się chatka Eileen, nosiła znamiona gorzkiego posmaku porażki - Wygląda na to, że naszym celem jest Złota Wieża. Idziemy w stronę Hogwartu - zapewne wszyscy zdążyli dostrzec migające światło w niedużym oknie. Widział je na pewno Piers, sczytując z jego oczu, rosnące przerażenie - Byliśmy tam, prawda? - odezwał się cicho, kierując szept do chłopca - I wyjdziemy - czy to nie był ten chłopiec, którego osłaniał przed ostrzałem zaklęć? Czy też inny, ocalały z grindewalowego koszmaru? Odetchnął cicho, przez nos, nie chcąc nakręcać kawalkady najbardziej bolesnych wspomnień - Tam musi być źródło anomalii - rozjuszonej, gniewnej - tam znaleźliśmy dzieci - dodał jeszcze, ale już przyspieszał kroku, upewniając się, że pozostali podążają w stronę hogwarckich murów.
Wspomnienie chartów także gnieździło się gdzieś w jego głowie. I chociaż ciężko było mu znaleźć w jednej chwili powiązanie, miał pewność, że zmiana nie była tylko wymysłem. Niemal wszystko miało tu teraz znamiona symboli i odzwierciedlenia dantejskiej opowieści i podróży przez piekło. Charty - musiały mieć też znaczenie, tylko jakie? Kojarzył, że gdzieś się pojawiały w historii. Nie zatrzymując się, wciąż rozglądając czujnie, zdecydował się skupić na wspomnianym fakcie. Zapewne miało powiązanie z literacką opowieścią i to do niej sięgnął, wertując w pamięci fakty, jakie zapamiętał z "Boskiej Komedii".
Rzucam na znajomość literatury
Ryk, który rozszedł się, powalając ich na kolana, jeszcze wyraźniej świadczył, że oto wstąpili na właściwa ścieżkę. Zgodnie ze słowami... przewodnika, mniej oczywistą. Podniósł się z ziemi, najpierw wspinając na jedno kolano, potem odbijacz się dłonią i stając do pionu. Odetchnął ciężko, w pierwszej kolejności sprawdzając, co działo się z chłopcem, dopiero potem lustrując pospiesznie zebranych - Nie możemy zostać w miejscu - rzucił i nachylił się, pomagając wstać dziecku - Weźmiesz go? - słowa skierował raz jeszcze do kuzyna
Magia zmaterializowała się, osłaniając przed atakującymi gałęziami. Ciepły błysk otaczającej ich tarczy był jednym z niewielu źródeł światła, która przeganiały cisnący się na serce mrok. Tym większy, że Skamander w jednej chwili odtworzył nasuwające się obrazy z zupełnie innej misji. A wspomnienie poczuł jak uderzenie, które wracało przeraźliwym wrzaskiem wampira, szalejącym pożarem, zapachem krwi i wyciem zaklęć - a wszystko to, mając miejsce w Złotej wieży, tej samej, która błysnęła zwodniczym? blaskiem, jakby chciała przypomnieć Samuelowi koszmar. Nawet zapadająca się chatka Eileen, nosiła znamiona gorzkiego posmaku porażki - Wygląda na to, że naszym celem jest Złota Wieża. Idziemy w stronę Hogwartu - zapewne wszyscy zdążyli dostrzec migające światło w niedużym oknie. Widział je na pewno Piers, sczytując z jego oczu, rosnące przerażenie - Byliśmy tam, prawda? - odezwał się cicho, kierując szept do chłopca - I wyjdziemy - czy to nie był ten chłopiec, którego osłaniał przed ostrzałem zaklęć? Czy też inny, ocalały z grindewalowego koszmaru? Odetchnął cicho, przez nos, nie chcąc nakręcać kawalkady najbardziej bolesnych wspomnień - Tam musi być źródło anomalii - rozjuszonej, gniewnej - tam znaleźliśmy dzieci - dodał jeszcze, ale już przyspieszał kroku, upewniając się, że pozostali podążają w stronę hogwarckich murów.
Wspomnienie chartów także gnieździło się gdzieś w jego głowie. I chociaż ciężko było mu znaleźć w jednej chwili powiązanie, miał pewność, że zmiana nie była tylko wymysłem. Niemal wszystko miało tu teraz znamiona symboli i odzwierciedlenia dantejskiej opowieści i podróży przez piekło. Charty - musiały mieć też znaczenie, tylko jakie? Kojarzył, że gdzieś się pojawiały w historii. Nie zatrzymując się, wciąż rozglądając czujnie, zdecydował się skupić na wspomnianym fakcie. Zapewne miało powiązanie z literacką opowieścią i to do niej sięgnął, wertując w pamięci fakty, jakie zapamiętał z "Boskiej Komedii".
Rzucam na znajomość literatury
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
- Jak okropnie owłosionym człowiekiem w czerwonych majtkach - zamyślił się na krótką chwilę, a potem wyjaśnił na szybko wypuszczając z siebie słowa w rytm uderzających o ziemie własnych stóp. Odniósł się do najbardziej uproszczonego wyjaśnienia odwołując się do tego co na pewno było mu znane, nie siląc się na szczegóły czy zachowanie dosłownej poprawności. Był w końcu dzieckiem. Nie było mu to potrzebne. Naturalnie nie umiałby zignorować dziecięcej ciekawości, która w tych okolicznościach była zaskakująca i zdecydowanie lepsza od strachu, który miał nadejść później...
Na szczęście, jak się okazało nie stał się psem, różdżka z mocą trzymana była w dłoni, a jego zaklęcie się powiodło.
- Prócz pantery gdzieś przed nami znajduje się coś większego. Nie dajcie się zaskoczyć - przestrzegł wszystkich, lecz zawiesił spojrzenie na dłużej na Samuelu oraz Jessie, która wraz z nim dzieliła pieczę nad chłopcem swą białą magią.
Chwilę później donośny ryk rozległ się po raz kolejny tym razem swoją mocą rzucając Anthonego na kolana. gwałtowny upadek zaliczył również i chłopiec. Krajobraz przeszedł metamorfozę. Góry i drzewa zapadały się w podłożu. Za plecami lały się kortem - niby rzeka - wygłodniałych bestii. Parły dalej naprzód jak gdyby nienasycone ofiarą Artura.
Samuel pomógł wstać chłopcu, Jess wyciągała zachęcająco ku niemu rękę. Pomimo nakazu Sama nie zamierzał zniechęcać dzieciaka do czarownicy uznając że ta sprawniej go obroni, a on w razie konieczności z większą swobodą wyeliminuje potencjalne zagrożenie. Spojrzał więc na niego pokrzepiająco. I tak zresztą zamierzał się trzymać blisko chłopca uzupełniając jego przyboczną straż i poruszając się naprzód za Samuelem w kierunku zamku uznając jego słowa oraz wspomnienia związane z tym miejscem jako dobry trop, lecz sam z ostrożnością szastałby wnioskami. Wciąż w głowie pobrzmiewało mu echo świeżej lekcji: to, co oczywiste, na manowce wiedzie krwiste. Zachowywał jednak czujność, wiedząc, że coś pomiędzy cieniami krużganków może się tu na nich się czaić.
|spostrzegawczość II
Na szczęście, jak się okazało nie stał się psem, różdżka z mocą trzymana była w dłoni, a jego zaklęcie się powiodło.
- Prócz pantery gdzieś przed nami znajduje się coś większego. Nie dajcie się zaskoczyć - przestrzegł wszystkich, lecz zawiesił spojrzenie na dłużej na Samuelu oraz Jessie, która wraz z nim dzieliła pieczę nad chłopcem swą białą magią.
Chwilę później donośny ryk rozległ się po raz kolejny tym razem swoją mocą rzucając Anthonego na kolana. gwałtowny upadek zaliczył również i chłopiec. Krajobraz przeszedł metamorfozę. Góry i drzewa zapadały się w podłożu. Za plecami lały się kortem - niby rzeka - wygłodniałych bestii. Parły dalej naprzód jak gdyby nienasycone ofiarą Artura.
Samuel pomógł wstać chłopcu, Jess wyciągała zachęcająco ku niemu rękę. Pomimo nakazu Sama nie zamierzał zniechęcać dzieciaka do czarownicy uznając że ta sprawniej go obroni, a on w razie konieczności z większą swobodą wyeliminuje potencjalne zagrożenie. Spojrzał więc na niego pokrzepiająco. I tak zresztą zamierzał się trzymać blisko chłopca uzupełniając jego przyboczną straż i poruszając się naprzód za Samuelem w kierunku zamku uznając jego słowa oraz wspomnienia związane z tym miejscem jako dobry trop, lecz sam z ostrożnością szastałby wnioskami. Wciąż w głowie pobrzmiewało mu echo świeżej lekcji: to, co oczywiste, na manowce wiedzie krwiste. Zachowywał jednak czujność, wiedząc, że coś pomiędzy cieniami krużganków może się tu na nich się czaić.
|spostrzegawczość II
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 80
'k100' : 80
Nie umiem na razie myśleć. Znaczy, nie zastanawiam się nad wilkami, lwami i innymi zwierzętami z powieści, chociaż może powinienem. Po prostu biegnę, starając się rozłączyć rozumowanie, bo wtedy mógłbym popełnić jakąś głupotę. Na przykład wrócić się do Artura na pewną śmierć. Chyba nie chcę umierać w beznadziejnej sprawie, nie w ten sposób. Z drugiej strony może byłoby to heroiczne i wyglądałoby całkiem nieźle w pośmiertnym cv, ale jednak decyduję się pomóc reszcie. Czy przynajmniej spróbować im pomóc, bo na razie to marnie mi idzie.
Więc biegnę, wyłączając umysł i chcąc tylko zrównać się z resztą. Widok rzucającego się na Longbottoma wilka zdecydowanie nie pomaga w oczyszczaniu z wątpliwości oraz wyrzutów sumienia jakie mną targają z każdą sekundą. Jednak nie ma czasu na rozpamiętywanie tego w tej chwili, tak samo jak nie ma możliwości odwrócenia biegu wydarzeń. Muszę skoncentrować się na tym, co pozostało, co żyje.
Krajobraz powoli się zmienia, wilki nas doganiają, ale ostatecznie rozmywają się w przestrzeni przed nami. Mrugam intensywnie, starając się uspokoić walące w piersi serce oraz niespokojnie rzucane spojrzenia. Muszę się skoncentrować.
Kiwam głową, rzeczywiście rozpoznając w zamku Hogwart. Wygląda on jednak zupełnie inaczej niż go zapamiętałem. Rzucam okiem na chatkę gajowego, teraz niemal całkiem zniszczoną, albo takie sprawia wrażenie przez upiorną scenerię dookoła. Całe to miejsce prezentuje się więcej niż paskudnie, wywołuje ciarki na całym ciele. Przymykam na chwilę oczy, po czym zaciskam rękę na różdżce. - Carpiene - rzucam, a przynajmniej próbuję rzucić. Koncentrując się głównie na chatce, którą wcześniej zauważyliśmy, ale ogólnie pragnę się rozejrzeć za czymś niewłaściwym, co mogłoby nam przeszkodzić w dotarciu do celu. Musimy być uważni.
Więc biegnę, wyłączając umysł i chcąc tylko zrównać się z resztą. Widok rzucającego się na Longbottoma wilka zdecydowanie nie pomaga w oczyszczaniu z wątpliwości oraz wyrzutów sumienia jakie mną targają z każdą sekundą. Jednak nie ma czasu na rozpamiętywanie tego w tej chwili, tak samo jak nie ma możliwości odwrócenia biegu wydarzeń. Muszę skoncentrować się na tym, co pozostało, co żyje.
Krajobraz powoli się zmienia, wilki nas doganiają, ale ostatecznie rozmywają się w przestrzeni przed nami. Mrugam intensywnie, starając się uspokoić walące w piersi serce oraz niespokojnie rzucane spojrzenia. Muszę się skoncentrować.
Kiwam głową, rzeczywiście rozpoznając w zamku Hogwart. Wygląda on jednak zupełnie inaczej niż go zapamiętałem. Rzucam okiem na chatkę gajowego, teraz niemal całkiem zniszczoną, albo takie sprawia wrażenie przez upiorną scenerię dookoła. Całe to miejsce prezentuje się więcej niż paskudnie, wywołuje ciarki na całym ciele. Przymykam na chwilę oczy, po czym zaciskam rękę na różdżce. - Carpiene - rzucam, a przynajmniej próbuję rzucić. Koncentrując się głównie na chatce, którą wcześniej zauważyliśmy, ale ogólnie pragnę się rozejrzeć za czymś niewłaściwym, co mogłoby nam przeszkodzić w dotarciu do celu. Musimy być uważni.
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Randall Lupin' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 81
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
Longbottom przepadł, ale czy na pewno? Miał nadzieję, że to anomalia płata im figle chcąc zdekoncentrować i wyprowadzić ich na manowce. Naprawdę miał taką nadzieję. Iluzja zniknęła, jego towarzysze znowuż wyglądali tak, jak poprzednio, wrócili do swojej ludzkiej postaci, a jednak nie umiał wyrzucić z głowy obrazu, który przed chwilą miał przed oczami. Po raz kolejny przeraźliwy ryk lwa przeciął ostro powietrze. Ziemia zatrzęsła się, a Gabriel odbył kolejne spotkanie z leśną ściółką. Podniósł się tak szybko, jak tylko zdołał, rozglądając się dookoła, wzrokiem odnajdując swoich towarzyszy, chcąc się upewnić, że żaden z nich nie upadł w niefortunny sposób. Spodziewać mogli się wszystkiego. Gdyby przynajmniej znał kierunek, z którego miałby spodziewać się ataku... I w tym momencie z odpowiedzią pośpieszył Anthony. Zacisnął palce na różdżce i ruszył przed siebie. Nie wiedział czego spodziewać się po wyjściu z lasu, chociaż oczywistym było zobaczenie zamku stojącym niezmiennie na wzgórzu. Z tym, że nawet ta sceneria była inna. Zamek wydawał się bardziej upiorny, staw, który niegdyś zachęcał niebieską taflą wody teraz odpychał szkarłatem bliżej niezidentyfikowanej mazi. A mimo to chyba wszyscy wiedzieli, w którym kierunku podążyć, aby wejść do zamku. Musieli tam wejść, niezależnie od tego co tam znajdą. Rozpoczął wspinaczkę po łagodnym zboczu za resztą.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gałąź z trzaskiem uderzyła w tarczę, Sophia musiała mocniej ścisnąć różdżkę, ale po chwili gałąź skruszyła się i nic nie umożliwiało jej zejścia ze ścieżki. Opuściła ją żwawo, idąc za towarzyszami i rozglądając się. Znaleźli się między drzewami, a w przestrzeni znowu rozległ się ryk lwa, tym razem pełen złości i żałości. Ziemia zatrzęsła się, rzucając ich wszystkich na kolana. Drzewa i wzgórza znikły, drogą którą dopiero co opuściły przebiegło stado wilków, z których część była wyraźnie ranna od wcześniejszego wybuchu, a te na przedzie miały pyski zroszone krwią. Oby nie należącą do Artura, choć Sophia miała złe przeczucia. Longbottom nie dołączył do nich, nie dogonił ich mimo tego, że Jessa go uwolniła. Nie mogli jednak się po niego wrócić, ryzykując powodzeniem misji. Mogli iść tylko przed siebie. Artur był aurorem, był świadomy zagrożenia. Jeśli przeżył, mógł nadal znaleźć sposób, by do nich dołączyć.
Wilki już się nimi nie interesowały, zupełnie jakby po opuszczeniu ścieżki przestali dla nich istnieć. Otoczenie się zmieniło, przypominało teraz błonia na skraju lasu, a dalej majaczył Hogwart, lekko osnuty mgłą, ale taki, jak pamiętała, poza tym, że w żadnym z okien nie paliło się światło, nie licząc jednej z wież – złotej wieży. Czy to nie tam podobno trzymano mugolaków, których kiedyś dawno temu uwolniła grupa Zakonników? Czy było to miejsce, gdzie przetrzymywano Piersa? Bardzo możliwe, że tak, biorąc pod uwagę, że ten widok wyraźnie wystraszył chłopca i że powiódł on spojrzeniem w stronę jasnego okna na wieży. Czy to właśnie tam znajdował się kolejny etap ich wędrówki? Najpierw jednak musieli się tam dostać, a podejrzewała, że czekało ich po drodze wiele przeszkód. Były już wilki, atakujące drzewa i pantera, a co następne? Lew, czy może coś innego?
Ale były też różnice w stosunku do rzeczywistego wyglądu okolic Hogwartu. Chatka Eileen wyglądała na od dawna porzuconą i zniszczoną, a wody jeziora przybrały czerwony kolor. Czy to krew, czy może coś innego? Także niebo, ponad gromadzącymi się dementorami, wydawało się szkarłatne.
- Co jeszcze działo się w złotej wieży, gdy tam byliście? – zapytała Samuela po jego słowach. Może anomalia przedstawiała wykrzywioną rzeczywistość tamtego miejsca, więc może Samuel łatwiej dopatrzy się tego, co było podobne do tamtego dnia.
Miała jednak przeczucie, że nie powinni zbaczać, choć z drugiej strony też miała w pamięci przestrogę chłopca przed podążaniem za tym, co oczywiste. Ale czy mogli znaleźć coś ważnego w zniszczonej chatce lub przy jeziorze?
- Piers? – zwróciła się do chłopca, którym zajęli się Jessa i Anthony. – Jak myślisz, powinniśmy kierować się w stronę Hogwartu i złotej wieży?
W końcu był ich przewodnikiem i w jakiś sposób mógł wyczuć dobrą drogę. Jeśli Hogwart był jednak złą opcją (nawet jeśli najbardziej oczywistą), może będzie w stanie ich poprowadzić inaczej. Póki co kierowali się całą grupą w stronę zamku, choć Sophia nie przestawała rozglądać się na boki, szczególną uwagę poświęcając Hogwartowi i jego otoczeniu, ale spojrzała też w kierunku chatki Eileen, kiedy ją mijali, a także w stronę jeziora.
Wilki już się nimi nie interesowały, zupełnie jakby po opuszczeniu ścieżki przestali dla nich istnieć. Otoczenie się zmieniło, przypominało teraz błonia na skraju lasu, a dalej majaczył Hogwart, lekko osnuty mgłą, ale taki, jak pamiętała, poza tym, że w żadnym z okien nie paliło się światło, nie licząc jednej z wież – złotej wieży. Czy to nie tam podobno trzymano mugolaków, których kiedyś dawno temu uwolniła grupa Zakonników? Czy było to miejsce, gdzie przetrzymywano Piersa? Bardzo możliwe, że tak, biorąc pod uwagę, że ten widok wyraźnie wystraszył chłopca i że powiódł on spojrzeniem w stronę jasnego okna na wieży. Czy to właśnie tam znajdował się kolejny etap ich wędrówki? Najpierw jednak musieli się tam dostać, a podejrzewała, że czekało ich po drodze wiele przeszkód. Były już wilki, atakujące drzewa i pantera, a co następne? Lew, czy może coś innego?
Ale były też różnice w stosunku do rzeczywistego wyglądu okolic Hogwartu. Chatka Eileen wyglądała na od dawna porzuconą i zniszczoną, a wody jeziora przybrały czerwony kolor. Czy to krew, czy może coś innego? Także niebo, ponad gromadzącymi się dementorami, wydawało się szkarłatne.
- Co jeszcze działo się w złotej wieży, gdy tam byliście? – zapytała Samuela po jego słowach. Może anomalia przedstawiała wykrzywioną rzeczywistość tamtego miejsca, więc może Samuel łatwiej dopatrzy się tego, co było podobne do tamtego dnia.
Miała jednak przeczucie, że nie powinni zbaczać, choć z drugiej strony też miała w pamięci przestrogę chłopca przed podążaniem za tym, co oczywiste. Ale czy mogli znaleźć coś ważnego w zniszczonej chatce lub przy jeziorze?
- Piers? – zwróciła się do chłopca, którym zajęli się Jessa i Anthony. – Jak myślisz, powinniśmy kierować się w stronę Hogwartu i złotej wieży?
W końcu był ich przewodnikiem i w jakiś sposób mógł wyczuć dobrą drogę. Jeśli Hogwart był jednak złą opcją (nawet jeśli najbardziej oczywistą), może będzie w stanie ich poprowadzić inaczej. Póki co kierowali się całą grupą w stronę zamku, choć Sophia nie przestawała rozglądać się na boki, szczególną uwagę poświęcając Hogwartowi i jego otoczeniu, ale spojrzała też w kierunku chatki Eileen, kiedy ją mijali, a także w stronę jeziora.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Jessa spojrzała w kierunku jeziora. Z tej odległości trudniej było dostrzec szczegóły, lecz im mocniej przyglądała się okolicom, tym bardziej zdawało jej się, że roślinność wokół zbiornika - z pewnością nie wodnego - sprawiała wrażenie wysuszonej, wyżartej, zniszczonej, w zasadzie martwej. Wokół wszystko wydawało się ponure - mętne niebo, spopielona ziemia, zniszczona chatka, Hogwart tętniący życiem, przepełniony radością i dziecięcymi wspomnieniami, magiczne miejsce będące źródłem tak wielu wspaniałych wspomnień, zdawał się nie mieć atmosferą nic wspólnego z tą przestrzenią - gdziekolwiek się znajdowaliście.
Raporty składane podczas spotkań Zakonu Feniksa sprawiały, że wszyscy mieliście wiedzę o tym miejscu - Piers należał do dzieci przetrzymywanych przez Grindelwalda w Hogwarcie, w Złotej Wieży, wraz z innymi, gdzie był poddany niewyobrażalnym torturom związanym z jeszcze bardziej niewyobrażalnie złymi rytuałami Grindelwalda; najprawdopodobniej chłopiec został w jakiś sposób użyty do stworzenia anomalii jako takiej - a budulcem było jego cierpienie. Nigdy nie dowiedzieliście się, co dokładnie działo się w Złotej Wieży z dziećmi - ale martwe ciało cierpiącej przed śmiercią mugolaczki, matki Justine, podobnie jak obecność pradawnego wampira, dawały pewien obraz. Chłopiec został znaleziony w głębi korytarzy przez Garretta - nie tylko ukrywał się sam, zdawało się, że inne zebrane tam dzieci pomagały mu się ukrywać, zupełnie jakby jego żywot w tamtym miejscu był trudniejszy, niż żywot innych dzieci. Jeśli anomalia przedstawiała wykrzywiony koszmar, to pośród was wszystkich - najsilniejszy koszmar odczuwał właśnie Piers. Zdawaliście sobie z tego sprawę nie tylko ze względu na posiadaną wiedzę, ale i na jego reakcję - blada twarz pozostała nieruchoma, kiedy wpatrywał się w Złotą Wieżę. Dopiero po chwili zwrócił się ku wyciągniętej dłoni Jessy, przyglądając się jej niepewnie, gdy wstawał z pomocą Sama; zjeżył się moment później - słysząc wasze rozmowy.
- Nigdzie... nigdzie mnie nie zabierzecie - zaczął szybko, ze strachem dźwięczącym w głosie; było w nim coś płaczliwego, zrozpaczonego - ale buntowniczego zarazem. - Byłem tam dłużej, niż ty! - odparł hardo na słowa Samuela. - Nie idę tam - zastrzegł ostro, w jego oczach zalśniły łzy. Przemawiały przez niego rozpacz, ból i strach. - Nigdzie nie idę! Nigdy nie powinniśmy tam pójść! Nigdy! - dodał, odnajdując spojrzenie Sophii - jego przepełnione było złością i strachem. Carter patrząc na jego twarz, kiedy odpowiadał, mogła czytać z niego emocje jak z otwartej księgi - i była przekonana, że gdyby nie strach przysłaniający osąd chłopca, jego odpowiedź byłaby twierdząca. Nie chciał odpowiedzieć, bo bał się zbyt mocno, nie chciał wracać do miejsca swojej kaźni.
Samuel zamyślił się nad powieścią - nie był wybitnym znawcą, znał powieść, ale nie kojarzył wielu jej interpretacji. Zapamiętał jednak fakt, że chart w powieści był swojego rodzaju zagadką, enigmą, której tak do końca nie udało się rozszyfrować. Według niektórych literatów był uosobieniem tajemniczego bohatera, który zgładzi czyhające po drodze dzikie bestie.
Grupa podjęła kroki w kierunku dziedzińca nieopodal - chłopiec zaparł się rękoma i nogami, że nie pójdzie - i nie poszedł, wycofując się sprzed blasku światłą bijącego od Złotej Wieży z powrotem w tył.
Anthony koncentrował zmysły na tym, co mogło czaić się przed nimi; być może dlatego jako pierwszy dosłyszał cichy pomruk, a następnie, poprzez bramę dojrzał smagnięcie długiego pomarańczowego ogona uwieńczonego ciemniejszym frędzlem. I choć zapewne nie stał nigdy oko w oko z lwem, to był całkowicie pewien, że przeciętny lew mógł mieć ogon najdalej trzy razy węższy od tego. Lew był ogromny. Może jeszcze was nie wyczuwał, a może nie zamierzał opuszczać swojego legowiska - ale pozostał na dziedzińcu. Anthony częściowo dostrzegł jego wnętrze, zdawało się nie różnić od tego, które pamiętał z lat szkolnych - dziedziniec wyłożony był mozaiką kamiennych kafli i otoczony był trzypiętrowymi krużgankami strzeżonymi przez kamienne posągi rycerzy naturalnej wielkości, trzymających w rękach prawdziwe miecze oraz tarcze.
Randall poczuł szarpnięcie charakterystyczne dla anomalii: zaatakowała mocniej, być może zaczęła się was bać, chciała bronić się skuteczniej; jednak coś, biała magia, tajemnicza moc, uchroniła cię przed skutkami anomalii. Ktoś nad nią panował - ktoś ją powstrzymał. Zaklęcie odniosło skutek, Randall mógł być pewien, że w pobliżu nie znajdowały się pułapki. Coś jednak rzeczywiście znajdowało się wewnątrz chatki - może to był człowiek, może zwierzę. Wyczuwał też coś wewnątrz jeziora - niewątpliwie dużego, o podobnym charakterze, co pierwsza istota. Trzecia była pośród nich największa - i spoczywała na dziedzińcu, przed wejściem do zamku.
Sophia i Randall rzucili magicus extremos 3/3
Jessa: 221/236 (15 - poparzenia)
Anthony: 219/249 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte)
Sophia: 214/244 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte)
Randall: 217/232 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Gabriel: 225/240 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Samuel: 251/266 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Samuel wykorzystana moc Zakonu 1/5
Raporty składane podczas spotkań Zakonu Feniksa sprawiały, że wszyscy mieliście wiedzę o tym miejscu - Piers należał do dzieci przetrzymywanych przez Grindelwalda w Hogwarcie, w Złotej Wieży, wraz z innymi, gdzie był poddany niewyobrażalnym torturom związanym z jeszcze bardziej niewyobrażalnie złymi rytuałami Grindelwalda; najprawdopodobniej chłopiec został w jakiś sposób użyty do stworzenia anomalii jako takiej - a budulcem było jego cierpienie. Nigdy nie dowiedzieliście się, co dokładnie działo się w Złotej Wieży z dziećmi - ale martwe ciało cierpiącej przed śmiercią mugolaczki, matki Justine, podobnie jak obecność pradawnego wampira, dawały pewien obraz. Chłopiec został znaleziony w głębi korytarzy przez Garretta - nie tylko ukrywał się sam, zdawało się, że inne zebrane tam dzieci pomagały mu się ukrywać, zupełnie jakby jego żywot w tamtym miejscu był trudniejszy, niż żywot innych dzieci. Jeśli anomalia przedstawiała wykrzywiony koszmar, to pośród was wszystkich - najsilniejszy koszmar odczuwał właśnie Piers. Zdawaliście sobie z tego sprawę nie tylko ze względu na posiadaną wiedzę, ale i na jego reakcję - blada twarz pozostała nieruchoma, kiedy wpatrywał się w Złotą Wieżę. Dopiero po chwili zwrócił się ku wyciągniętej dłoni Jessy, przyglądając się jej niepewnie, gdy wstawał z pomocą Sama; zjeżył się moment później - słysząc wasze rozmowy.
- Nigdzie... nigdzie mnie nie zabierzecie - zaczął szybko, ze strachem dźwięczącym w głosie; było w nim coś płaczliwego, zrozpaczonego - ale buntowniczego zarazem. - Byłem tam dłużej, niż ty! - odparł hardo na słowa Samuela. - Nie idę tam - zastrzegł ostro, w jego oczach zalśniły łzy. Przemawiały przez niego rozpacz, ból i strach. - Nigdzie nie idę! Nigdy nie powinniśmy tam pójść! Nigdy! - dodał, odnajdując spojrzenie Sophii - jego przepełnione było złością i strachem. Carter patrząc na jego twarz, kiedy odpowiadał, mogła czytać z niego emocje jak z otwartej księgi - i była przekonana, że gdyby nie strach przysłaniający osąd chłopca, jego odpowiedź byłaby twierdząca. Nie chciał odpowiedzieć, bo bał się zbyt mocno, nie chciał wracać do miejsca swojej kaźni.
Samuel zamyślił się nad powieścią - nie był wybitnym znawcą, znał powieść, ale nie kojarzył wielu jej interpretacji. Zapamiętał jednak fakt, że chart w powieści był swojego rodzaju zagadką, enigmą, której tak do końca nie udało się rozszyfrować. Według niektórych literatów był uosobieniem tajemniczego bohatera, który zgładzi czyhające po drodze dzikie bestie.
Grupa podjęła kroki w kierunku dziedzińca nieopodal - chłopiec zaparł się rękoma i nogami, że nie pójdzie - i nie poszedł, wycofując się sprzed blasku światłą bijącego od Złotej Wieży z powrotem w tył.
Anthony koncentrował zmysły na tym, co mogło czaić się przed nimi; być może dlatego jako pierwszy dosłyszał cichy pomruk, a następnie, poprzez bramę dojrzał smagnięcie długiego pomarańczowego ogona uwieńczonego ciemniejszym frędzlem. I choć zapewne nie stał nigdy oko w oko z lwem, to był całkowicie pewien, że przeciętny lew mógł mieć ogon najdalej trzy razy węższy od tego. Lew był ogromny. Może jeszcze was nie wyczuwał, a może nie zamierzał opuszczać swojego legowiska - ale pozostał na dziedzińcu. Anthony częściowo dostrzegł jego wnętrze, zdawało się nie różnić od tego, które pamiętał z lat szkolnych - dziedziniec wyłożony był mozaiką kamiennych kafli i otoczony był trzypiętrowymi krużgankami strzeżonymi przez kamienne posągi rycerzy naturalnej wielkości, trzymających w rękach prawdziwe miecze oraz tarcze.
Randall poczuł szarpnięcie charakterystyczne dla anomalii: zaatakowała mocniej, być może zaczęła się was bać, chciała bronić się skuteczniej; jednak coś, biała magia, tajemnicza moc, uchroniła cię przed skutkami anomalii. Ktoś nad nią panował - ktoś ją powstrzymał. Zaklęcie odniosło skutek, Randall mógł być pewien, że w pobliżu nie znajdowały się pułapki. Coś jednak rzeczywiście znajdowało się wewnątrz chatki - może to był człowiek, może zwierzę. Wyczuwał też coś wewnątrz jeziora - niewątpliwie dużego, o podobnym charakterze, co pierwsza istota. Trzecia była pośród nich największa - i spoczywała na dziedzińcu, przed wejściem do zamku.
Sophia i Randall rzucili magicus extremos 3/3
Jessa: 221/236 (15 - poparzenia)
Anthony: 219/249 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte)
Sophia: 214/244 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte)
Randall: 217/232 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Gabriel: 225/240 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Samuel: 251/266 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Samuel wykorzystana moc Zakonu 1/5
Iluzja stworzona przez anomalię sprezentowała im widok, jaki u części członków wyprawy mógł wzbudzać ciepłe uczucia, jednak nie trzeba było sokolego wzroku by dostrzec, że to miejsce w niczym nie przypominało hogwarckich błoni. Magia wspomnień wciąż trwała w Diggory, lecz nie pokrywały się one z tym, co widziała teraz przed sobą. Mimo wszystko ich głównym problemem nie było złowrogo wyglądające otoczenie, a nawet znajdujący się w pobliżu dementorzy oraz zmutowany strażnik dziedzińca musieli zaczekać – to Piers stanowił teraz największe wyzwanie.
Uparł się i nie chciał iść dalej, a bez niego dalsza część wyprawy nie miała przecież sensu. Jessa zacisnęła palce mocniej na różdżce, gdy obserwowała sylwetkę zapierającego się chłopca; matczyny instynkt nie pozwolił jej jednak sięgnąć po zaklęcie, które miałoby unieruchomić dziecko i tym samym pomóc im osiągnąć cel. Ich zadaniem było doprowadzenie go do anomalii, musieli o tym pamiętać i spróbować zrealizować tę misję ponad wszystko. Póki jednak istniały inne drogi, należało je wypróbować.
- Piers, profesor Bagshot nie bez powodu skompletowała tę drużynę – powiedziała spokojnym, ciepłym głosem, stając tuż obok chłopca – Znajdują się w niej najdzielniejsi aurorzy, najbardziej utalentowani i doświadczeni w walce z anomaliami – I ja.
Westchnęła, spoglądając po twarzach zebranych dookoła osób, szybko jednak kontynuowała swoją przemowę tym samym, dobrodusznym tonem.
- Widziałeś nasze patronusy, prawda? – zagaiła, wspominając zafascynowanie chłopca, jakie przejawiał projekcjami białej magii – To nie lada wyczyn, wyczarować je w cielesnej, zwierzęcej formie – starała się zabrzmieć dumnie, bo przecież to między innymi jej pies odganiał dementorów – Samuel wykorzystał moc jednego z nich, by cię uzdrowić, do tego potrzeba naprawdę specjalistycznej wiedzy. Jesteśmy tu po to, by pokonać anomalię, by przynieść kres cierpieniu innych dzieci i wspólnie jesteśmy w stanie to zrobić – spojrzała na twarz chłopca, próbując odnaleźć choćby najmniejszy objaw tego, że jej przemowa trafiała na podatny grunt – Damy radę tylko wtedy, gdy pójdziesz z nami. Nie pozwolimy, by włos spadł ci z głowy – dodała jeszcze, w tamtej chwili niezwykle mocno wierząc w swoje zapewnienie – Prowadź.
| retoryka II
Uparł się i nie chciał iść dalej, a bez niego dalsza część wyprawy nie miała przecież sensu. Jessa zacisnęła palce mocniej na różdżce, gdy obserwowała sylwetkę zapierającego się chłopca; matczyny instynkt nie pozwolił jej jednak sięgnąć po zaklęcie, które miałoby unieruchomić dziecko i tym samym pomóc im osiągnąć cel. Ich zadaniem było doprowadzenie go do anomalii, musieli o tym pamiętać i spróbować zrealizować tę misję ponad wszystko. Póki jednak istniały inne drogi, należało je wypróbować.
- Piers, profesor Bagshot nie bez powodu skompletowała tę drużynę – powiedziała spokojnym, ciepłym głosem, stając tuż obok chłopca – Znajdują się w niej najdzielniejsi aurorzy, najbardziej utalentowani i doświadczeni w walce z anomaliami – I ja.
Westchnęła, spoglądając po twarzach zebranych dookoła osób, szybko jednak kontynuowała swoją przemowę tym samym, dobrodusznym tonem.
- Widziałeś nasze patronusy, prawda? – zagaiła, wspominając zafascynowanie chłopca, jakie przejawiał projekcjami białej magii – To nie lada wyczyn, wyczarować je w cielesnej, zwierzęcej formie – starała się zabrzmieć dumnie, bo przecież to między innymi jej pies odganiał dementorów – Samuel wykorzystał moc jednego z nich, by cię uzdrowić, do tego potrzeba naprawdę specjalistycznej wiedzy. Jesteśmy tu po to, by pokonać anomalię, by przynieść kres cierpieniu innych dzieci i wspólnie jesteśmy w stanie to zrobić – spojrzała na twarz chłopca, próbując odnaleźć choćby najmniejszy objaw tego, że jej przemowa trafiała na podatny grunt – Damy radę tylko wtedy, gdy pójdziesz z nami. Nie pozwolimy, by włos spadł ci z głowy – dodała jeszcze, w tamtej chwili niezwykle mocno wierząc w swoje zapewnienie – Prowadź.
| retoryka II
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
Majacząca wieża i związane z nią historie, zwłaszcza te najświeższe mogły budzić strach oraz niepokój. Nie zaskoczyła więc aurora chłopięca panika. Jessa podjęła się próby uspokojenia, pokrzepienia Piersa. Może i lepiej, że go ubiegła. Kobieca delikatność spojrzenia nieraz czyniła cuda. Miał nadzieję, że i w tym momencie tak się stanie w innym wypadku zmuszony będzie wziąć i ponieść chłopca siłą.
Na razie stał nieopodal chłopca, który zatrzymał się przed dziedzińcem przelewając swoją uwagę dalej, na przód, na to co się mogło kryć przed nimi. Za pomocą uroku wyczuł w tej okolicy obecność czegoś sporego i odkrycie czym było to coś było dla niego w tym momencie istotne. Wytężał więc zmysły odnajdując wzrokiem to co nie było mu obce - piętrowe krużganki, uzbrojone figury, mozaikę kafli. Potem gardłowy pomruk, ruch rudego ogona przypominającego poruszający się pejcz.
- Mam lwa - rzucił nie odrywając spojrzenia od poruszającej się po dziedzińcu bestii nawiązując o rzekomo brakującym zwierzaku o którym wcześniej wspominał Samuel. Zdawała się niechętna do opuszczenia swego terenu przez który oni musieli się jakoś przedostać - Wydaje się mi być trochę większy niż powinien i albo jest leniwy, albo nas jeszcze nie dostrzegł - orzekł ze względnym spokojem spoglądając na Samuela, który dowodził i do którego przede wszystkim miały trafić jego spostrzeżenia.
- Pavor veneno - wypowiedział kierując różdżkę w stronę dziedzińca tak by ten objął tamten obszar działaniem zniechęcając mieszkające tam zwierze do możliwej agresji.
Na razie stał nieopodal chłopca, który zatrzymał się przed dziedzińcem przelewając swoją uwagę dalej, na przód, na to co się mogło kryć przed nimi. Za pomocą uroku wyczuł w tej okolicy obecność czegoś sporego i odkrycie czym było to coś było dla niego w tym momencie istotne. Wytężał więc zmysły odnajdując wzrokiem to co nie było mu obce - piętrowe krużganki, uzbrojone figury, mozaikę kafli. Potem gardłowy pomruk, ruch rudego ogona przypominającego poruszający się pejcz.
- Mam lwa - rzucił nie odrywając spojrzenia od poruszającej się po dziedzińcu bestii nawiązując o rzekomo brakującym zwierzaku o którym wcześniej wspominał Samuel. Zdawała się niechętna do opuszczenia swego terenu przez który oni musieli się jakoś przedostać - Wydaje się mi być trochę większy niż powinien i albo jest leniwy, albo nas jeszcze nie dostrzegł - orzekł ze względnym spokojem spoglądając na Samuela, który dowodził i do którego przede wszystkim miały trafić jego spostrzeżenia.
- Pavor veneno - wypowiedział kierując różdżkę w stronę dziedzińca tak by ten objął tamten obszar działaniem zniechęcając mieszkające tam zwierze do możliwej agresji.
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 51
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 51
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
W aktualnych warunkach, ciężko było skupić się na przypominaniu literackiego dzieła. Nie był znawcą, pamiętał najważniejsze fakty, ale majaczyła mu w głowie myśl przez kilka chwil nie dając mu spokoju. Charty. Pytanie chłopca nie mogło być bez znaczenia, ale - owo znaczenie wyraźnie im umykało. To, co przyszło mu w skojarzeniu, to niejednoznaczna interpretacja - Gdzieś czytałem, że charty mogą symbolizować bohaterów, którzy zgładzą bestie, ale może być to tylko jedna z teorii - nie podnosił głosu, nie chcąc przyciągać niepotrzebnej uwagi "z zewnątrz". I tak czuł się, jak podświetlona w ciemności latarnia, a właściwie - jak towarzysz owej latarni, którą był Piers. A jego reakcja, nie była nawet obca. Samuel mógł nawet podziwiać odwagę dziecka, które do tej pory się jeszcze trzymało - Wiem, Piers - odpowiedział powoli, nachylając się lekko, ale pozostając w pogotowiu - Gdybym mógł zmienić przyszłość, nigdy byś tam nie trafił. Ale jest inaczej. To co mogę - możemy, to pokonać anomalię, która cię krzywdzi. Ale bez ciebie - to się nie uda - odpowiedział, spoglądając z powagą najpierw na dziecko, nie odwracając wzroku od przestraszonych źrenic, potem na Jessę, która się odezwała. Kobieta zdecydowanie miała większe predyspozycje do przemowy, niż on.
Wyprostował się, spoglądając najpierw na rozpadająca się chatkę, potem przed siebie, szukając wzrokiem bestii, o której mówił Anthony. A więc, zgadzało się - Lepiej, żeby nas nie zauważył, albo nie chciał zauważyć. Jeśli to możliwe, musimy go minąć. Zaczekajcie - nawet jeśli zdawał sobie sprawę, ze łatwe to nie będzie. Anomalia wyczuwała, że przedzierając się w jej kierunku i konfrontacja z lwem, prawdopodobnie była nieunikniona. Wciąż stał nieopodal kuzyna i chłopca, gotów do ewentualnych, bardziej stanowczych koków niż słowna perswazja. Nie mógł winić dziecka za rosnące w nim przerażenia. Nie mógł też jednak pozwolić, by ich misja została tu przerwana. Za żadną cenę.
- Większość informacji była dostępna w kwaterze - zmarszczył brwi na pytanie kuzynki. jeśli coś miało być koszmarnym odzwierciedleniem tamtych wydarzeń - powie im na pewno. Ale teraz, nie miał zamiaru pogrążać się we wspomnieniu - nie bez przyczyny. Podniósł dłoń do góry - Magicus Extremos - jeśli czekała ich walka, potrzebowali wzmocnienia. Szczególnie, gdy na horyzoncie majaczyło złudne światło Złotej wieży i czająca się na dziedzińcu, bestia.
Wyprostował się, spoglądając najpierw na rozpadająca się chatkę, potem przed siebie, szukając wzrokiem bestii, o której mówił Anthony. A więc, zgadzało się - Lepiej, żeby nas nie zauważył, albo nie chciał zauważyć. Jeśli to możliwe, musimy go minąć. Zaczekajcie - nawet jeśli zdawał sobie sprawę, ze łatwe to nie będzie. Anomalia wyczuwała, że przedzierając się w jej kierunku i konfrontacja z lwem, prawdopodobnie była nieunikniona. Wciąż stał nieopodal kuzyna i chłopca, gotów do ewentualnych, bardziej stanowczych koków niż słowna perswazja. Nie mógł winić dziecka za rosnące w nim przerażenia. Nie mógł też jednak pozwolić, by ich misja została tu przerwana. Za żadną cenę.
- Większość informacji była dostępna w kwaterze - zmarszczył brwi na pytanie kuzynki. jeśli coś miało być koszmarnym odzwierciedleniem tamtych wydarzeń - powie im na pewno. Ale teraz, nie miał zamiaru pogrążać się we wspomnieniu - nie bez przyczyny. Podniósł dłoń do góry - Magicus Extremos - jeśli czekała ich walka, potrzebowali wzmocnienia. Szczególnie, gdy na horyzoncie majaczyło złudne światło Złotej wieży i czająca się na dziedzińcu, bestia.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda