Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Nad nadmorskim brzegiem zachwyca nade wszystko krajobraz, słońce, gdy zachodzi, mieni się w czarnej morskiej wodzie feerią barw pomimo porywistego wiatru. Wody wokół jednak nie są bezpieczne, oprócz bogatych ławic śledzi i makreli, zamieszkują je też płaszczki, zdarzają się niekiedy zagubione kałamarnice i samotne skorpeny. Nad wodą można czasem zaobserwować wynurzające się ogony morskich węży. Biała magia uformowana w błędne ogniki, które topią się w wodzie nadaje temu miejscu wyjątkowej atmosfery. Wybrzeże jest nierówne, piaski gdzieniegdzie formują się w wydmy, pomiędzy którymi częściowo ukryta jest przysypana piachem wąska szczelina. Wypełniona jest wilgotnym, mokrym piachem, ale w ciepłe dni piach się usypuje głębiej, a każdy śmiałek, który w nią wejdzie może utknąć.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.09.22 18:42, w całości zmieniany 1 raz
GABRIEL, ANTHONY, RANDALL
Oak, do którego zwrócił się Gabriel, wysłuchał go uważnie, po czym wyciągnął palec wskazujący i pokiwał nim jak do dziecka, z upiornym, szyderczym uśmiechem:
- Ktoś tu próbuje odwrócić kota ogonem - zauważył bystrze. - Moje winy nie mają znaczenia, bo ja siedzę tutaj, a ty: tam - Pozostali dwaj wybuchnęli gromkim śmiechem, przedłużającym się, sarkastycznym i złowieszczym, przypominającym skrzekot, zgrzyt, dźwięk tak nieprzyjemny dla ucha, że trudno było powstrzymać skrzywienie ust. - Czy moja wina ściąga winę z ciebie?
- Jesteś mniej winny od niego - zauważył siedzący pośrodku - ty już swoje odsiedziałeś, a on: nie.
- Werdykt: winny!
- Nie ma nic na swoją obronę!
- Do Azkabanu! - radosny krzyk urwał się jednak w połowie, gdy cała trójka w pewnej dezorientacji spojrzała na Anthony'ego. Aleksander obruszył się wyraźnie na wspomnienie swojej nieudolności, mamrocząc pod nosem coś, czego Zakonnicy - stojący zbyt daleko - dosłyszeć nie mogli, ale domyślać się mogli, że bronił swoich działań. Odwoływanie się do sumienia psychopatów najwyraźniej nie było tak skuteczne, jak podkopywanie ich ego.
- Nie da się zrobić inferiusa z żywego - burknął nieco głośniej, trochę obrażony, zakładając ręce na piersi. Zamyślił się też nad słowami o Stonehege, marszcząc brew, jakby usiłował sobie zwizualizować ten moment lub rozgryźć zagwozdkę, broniąc swojej racji - ale wiedzieliście, że siedzący przed wami więźniowie nie byli zbyt zaradni. Tacy jak oni nigdy nie są - a lata spędzone w posępnych murach Azkabanu nie mogły poprawić tego stanu. - Chce nas wykiwać - stwierdził bez przekonania, oglądając się na swoich towarzyszy.
- Ma trochę racji - przyznał ostatni z nich w odpowiedzi - Jeśli mamy strzec tego przejścia, musimy wiedzieć, jak to robić. Poza tym, zapomnieliśmy o najważniejszym. Pamiętacie, co mówiła?
- Lew! Zabili lwa! - Oak uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Musieli zabić lwa!
- Gabrielu Tonksie, Anthony Skamanderze, Randallu Lupinie, oskarżamy was o zamordowanie lwa, symbolu odwagi, męstwa i bohaterstwa - Oświadczył ostatni z nich tryumfalnie, mrużąc oczy, gdy głos zabrał Randall. Na jego obelgi pozostali dwaj buchnęli kolejnym złowieszczym rechotem, ale ten, do którego wypowiadał słowa - zaczerwieniał na twarzy i wyskoczył przed ławę, idąc prosto w kierunku Randalla.
- A co, taki jesteś mądry? - dopytał przekornie, z zadziornym uśmiechem. - Ty się obronisz magią, co? - Wysunął w bok ramię, naprężając mięsień, spod sędziowskiego płaszcza nie bardzo było go widać - ale to mu najwyraźniej nie przeszkadzało zanadto. - Dawaj, młody! - I wysunął sierpowego prosto w twarz Randalla - nie wypuścił go jednak z kajdan (siła ciosu).
Randall, spętany nie jesteś w stanie sięgnąć różdżki ani podjąć innego działania wymagającego użycia rąk. Nie jesteś też w stanie biegać.
- Stawiam na naszego - oświadczył pierwszy z sędziów, środkowy z zainteresowaniem podrapał się po brodzie.
Wszyscy usłyszeliście przeciągły pisk, zupełnie jakby ktoś wdzierał wam się do głowy, wpełzał do niej i próbował rozsadzić je od środka; usłyszeliście syk, z którego ledwie wyłapywaliście poszczególne głoski, składające się w ciche nawoływanie: chodź do swojej matki, Piers...
SAM, JESSA, SOPHIA
Samuel przyjrzał się własnym okowom dokładniej; jego palce nie były spięte, pręt splatał wyłącznie nadgarstki - a stal wydawała się dość giętka, by mógł ją odchylić siłą własnych mięśni na tyle, by sięgnąć po swoją magię. Pręta bociana mocno wżynały się w ciało, wyginały je nienaturalnie, wyciągały; Samuel był twardy, miał doświadczenie, znosił w życiu większe niewygody - radził sobie ze swoją sytuacją, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli nie wydostanie się z tych okowów prędko, prędzej czy później zacznie tracić rozum.
Jessa podjęła próbę kontaktu z człowiekiem - na pytanie o chłopca skrzywił się nieznacznie, zupełnie jakby temat ten był mu niemiły.
- Wy mi to powiecie - wychrypiał przeciągając wzrokiem wzdłuż ciała Jessy. Mogła dostrzec, jak mężczyzna niespokojnie przeciąga wzrokiem w dół, jakby coś - lub ktoś - znajdował się u jego stóp. Samuel i Sophia dostrzegli wyraźnie, że spojrzał na wijące się po posadzce czarne pnącza. Jessa zamknęła oczy, mając nadzieję, że zły sen przeminie - ale kiedy je otworzyła, przestrzeń wokół niej była równie rzeczywista, co wcześniej. Mogła jednak dostrzec, jak pochylająca nad nią istota zamiera i odwraca się w bok, kiedy Sophia odezwała się na głos. Szarpnął dźwignię madejowego łoża mimochodem, napręzając ciało czarownicy, po czym stracił nią zainteresowanie. Jessa znała fizyczny ból, upadki z miotły nie były jej obce. I choć nie była w stanie oszacować, na ile aktualna pozycja zagrażała jej zdrowiu, była pewna, że jeśli zostanie w niej dłużej - wkrótce oszaleje.
Sophia usiłowała rozhuśtać linę na tyle, by sięgnęła pochodni - szybko jednak zorientowała się, że znajdująca się u sufitu lina, spinająca ją za nadgarstki tak, że nie sięgała stopami kamiennej posadzki, w żadnym razie nie mogła sięgnąć pochodni w ten sposób. Jeśli Sophia nie przestanie się huśtać - pochodni sięgną jej wyciągnięte ramiona. Mogła też być pewna, że lina nie zerwie się pod jej ciężarem - człowiek, który ją zawiązał, bez wątpienia znał się na katowskim fachu. Zdawało się jednak, że lina stała się jej mniej istotnym problemem, gdy natrafiła na puste spojrzenie mężczyzny znajdującego się w pomieszczeniu.
I rozpoznała go.
Nad sprawą Billy'ego Monroe pracowało w tamtym czasie aż pięciu aurorów, w tym jej ówczesny przełożony - była jeszcze kursantką, która nie mogła razem z nim ruszyć na niebezpieczną akcję, ale nocami przeglądała akta, natrafiając na poszlaki, które pozwoliły wykryć jego kryjówkę. Obławę poprowadziło troje mężnych, w tym Samuel - który pochwycił go ostatecznie i doprowadził do Azkabanu. Był głową niedużego ugrupowania, czarnoksięskiej sekty, zgromadził wokół siebie głównie młode kobiety, spragnione przygód i adrenaliny, które następnie wszystkie wymordował. Z zawodu był katem - pracował przy egzekucji magicznych zwierząt. Znał twarze was obydwu, Samuel pojmał go osobiście, a Sophia przedstawiała przed Wizengamotem dowody na jego winę. Dziś był więźniem Azkabanu, którym wstrząsnęła anomalia - a wy trafiliście w jego ręce. Mężczyzna nic nie powiedział, po chwili podszedł bliżej stojącego pośrodku stołu, z którego zabrał pogrzebacz - i podszedł wraz z nim do buchającego ogniem kominka, gdzie kucnął, zagrzewając stal. I po chwili podniósł się, podchodząc z powrotem do Sophii. Carter była twarda, jako aurorka potrafiła znieść wiele i fizyczny dyskomfort nie był jej straszny, ale wiedziała, że jeśli będzie wisiała w ten sposób wiecznie, w końcu zacznie tracić rozum.
- Zaraz mi wszystko wyśpiewacie... - dodał, przekrzywiając lekko głowę, gdy spoglądał w oczy Sophii. - Moja pani go potrzebuje... Będziecie rozmawiać ze mną, nie ze sobą. Chcesz wiedzieć, jak się tu znalazłaś, maleńka? Moja pani ma moc, potężną moc...
Wszyscy poczuliście, jak do waszych głów wdziera się pisk, jakby ktoś - coś - wpełzało do wnętrza waszych umysłów, rozdzierało je i syczało, a z tego syku dało się odróżnić pojedyncze głoski: Piers... Piers, jesteś tu? Gdzie jesteś, kochanie...
Samuel był w stanie zamknąć swój umysł przed tą istotą w każdej chwili.
ARTUR
Artur mógł również dostrzec, że jedno z pnączy splatające jego lewą rękę okręca się również wokół ramienia uwięzionego obok mężczyzny. Sam był za słaby, ale siła dwojga mogłaby pozwolić się z tego wydostać. Twór przypominał mu przedziwną kreaturę zrodzoną z czarnej magii, biło od niej coś złego i coś niezwykle potężnego. Artur był też mocno ranny, słaby, z lewego ramienia zwisał mu płat oderwanej przez wilcze szczęki skóry. Nie mógł też wyczuć swojej różdżki, najprawdopodobniej jej przy sobie nie miał. Krajobraz z wolna kształtował się spójnie, dostrzegał trzy pary drewnianych wrót - i pnącze sunące, żywe, ciągnące się po całej kamiennej posadzce.
- Pssst - usłyszał głos więzionego obok, jego głos był słaby, ledwie dosłyszalny, a czarodziej pozostawał nieruchomy. - Przyszliście tu z dziećmi? - zachrypiały głos urwał się, nim wypowiedział pełne słowo, zaniósł się kaszlem. - D-doskonale - ciche poruszenie obok mogło zwiastować szarpaninę. - J-jest słabsza - dodał po chwili - szuka go, koncentruje się na nim. To... nasza szansa, n-nie wyczuje nas teraz. Nie zobaczy nas teraz... Możemy zrobić to razem, tylko przysięgnij, że mi pomożesz stąd wyjść... Przysięgnij...
Jessa: 221/236 (15 - poparzenia)
Anthony: 219/249 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte)
Sophia: 204/244 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte, 10 - osłabienie); kara: -5
Randall: 217/232 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Gabriel: 225/240 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Samuel: 223/266 (10 - tłuczone, 5 - cięte, 28 - szarpane); kara: -5
Artur: 92/242 (50 - cięte, 30 - tłuczone, 70 - szarpane); kara: -40
Samuel wykorzystana moc Zakonu 1/5
Oak, do którego zwrócił się Gabriel, wysłuchał go uważnie, po czym wyciągnął palec wskazujący i pokiwał nim jak do dziecka, z upiornym, szyderczym uśmiechem:
- Ktoś tu próbuje odwrócić kota ogonem - zauważył bystrze. - Moje winy nie mają znaczenia, bo ja siedzę tutaj, a ty: tam - Pozostali dwaj wybuchnęli gromkim śmiechem, przedłużającym się, sarkastycznym i złowieszczym, przypominającym skrzekot, zgrzyt, dźwięk tak nieprzyjemny dla ucha, że trudno było powstrzymać skrzywienie ust. - Czy moja wina ściąga winę z ciebie?
- Jesteś mniej winny od niego - zauważył siedzący pośrodku - ty już swoje odsiedziałeś, a on: nie.
- Werdykt: winny!
- Nie ma nic na swoją obronę!
- Do Azkabanu! - radosny krzyk urwał się jednak w połowie, gdy cała trójka w pewnej dezorientacji spojrzała na Anthony'ego. Aleksander obruszył się wyraźnie na wspomnienie swojej nieudolności, mamrocząc pod nosem coś, czego Zakonnicy - stojący zbyt daleko - dosłyszeć nie mogli, ale domyślać się mogli, że bronił swoich działań. Odwoływanie się do sumienia psychopatów najwyraźniej nie było tak skuteczne, jak podkopywanie ich ego.
- Nie da się zrobić inferiusa z żywego - burknął nieco głośniej, trochę obrażony, zakładając ręce na piersi. Zamyślił się też nad słowami o Stonehege, marszcząc brew, jakby usiłował sobie zwizualizować ten moment lub rozgryźć zagwozdkę, broniąc swojej racji - ale wiedzieliście, że siedzący przed wami więźniowie nie byli zbyt zaradni. Tacy jak oni nigdy nie są - a lata spędzone w posępnych murach Azkabanu nie mogły poprawić tego stanu. - Chce nas wykiwać - stwierdził bez przekonania, oglądając się na swoich towarzyszy.
- Ma trochę racji - przyznał ostatni z nich w odpowiedzi - Jeśli mamy strzec tego przejścia, musimy wiedzieć, jak to robić. Poza tym, zapomnieliśmy o najważniejszym. Pamiętacie, co mówiła?
- Lew! Zabili lwa! - Oak uderzył się otwartą dłonią w czoło.
- Musieli zabić lwa!
- Gabrielu Tonksie, Anthony Skamanderze, Randallu Lupinie, oskarżamy was o zamordowanie lwa, symbolu odwagi, męstwa i bohaterstwa - Oświadczył ostatni z nich tryumfalnie, mrużąc oczy, gdy głos zabrał Randall. Na jego obelgi pozostali dwaj buchnęli kolejnym złowieszczym rechotem, ale ten, do którego wypowiadał słowa - zaczerwieniał na twarzy i wyskoczył przed ławę, idąc prosto w kierunku Randalla.
- A co, taki jesteś mądry? - dopytał przekornie, z zadziornym uśmiechem. - Ty się obronisz magią, co? - Wysunął w bok ramię, naprężając mięsień, spod sędziowskiego płaszcza nie bardzo było go widać - ale to mu najwyraźniej nie przeszkadzało zanadto. - Dawaj, młody! - I wysunął sierpowego prosto w twarz Randalla - nie wypuścił go jednak z kajdan (siła ciosu).
Randall, spętany nie jesteś w stanie sięgnąć różdżki ani podjąć innego działania wymagającego użycia rąk. Nie jesteś też w stanie biegać.
- Stawiam na naszego - oświadczył pierwszy z sędziów, środkowy z zainteresowaniem podrapał się po brodzie.
Wszyscy usłyszeliście przeciągły pisk, zupełnie jakby ktoś wdzierał wam się do głowy, wpełzał do niej i próbował rozsadzić je od środka; usłyszeliście syk, z którego ledwie wyłapywaliście poszczególne głoski, składające się w ciche nawoływanie: chodź do swojej matki, Piers...
SAM, JESSA, SOPHIA
Samuel przyjrzał się własnym okowom dokładniej; jego palce nie były spięte, pręt splatał wyłącznie nadgarstki - a stal wydawała się dość giętka, by mógł ją odchylić siłą własnych mięśni na tyle, by sięgnąć po swoją magię. Pręta bociana mocno wżynały się w ciało, wyginały je nienaturalnie, wyciągały; Samuel był twardy, miał doświadczenie, znosił w życiu większe niewygody - radził sobie ze swoją sytuacją, ale zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli nie wydostanie się z tych okowów prędko, prędzej czy później zacznie tracić rozum.
Jessa podjęła próbę kontaktu z człowiekiem - na pytanie o chłopca skrzywił się nieznacznie, zupełnie jakby temat ten był mu niemiły.
- Wy mi to powiecie - wychrypiał przeciągając wzrokiem wzdłuż ciała Jessy. Mogła dostrzec, jak mężczyzna niespokojnie przeciąga wzrokiem w dół, jakby coś - lub ktoś - znajdował się u jego stóp. Samuel i Sophia dostrzegli wyraźnie, że spojrzał na wijące się po posadzce czarne pnącza. Jessa zamknęła oczy, mając nadzieję, że zły sen przeminie - ale kiedy je otworzyła, przestrzeń wokół niej była równie rzeczywista, co wcześniej. Mogła jednak dostrzec, jak pochylająca nad nią istota zamiera i odwraca się w bok, kiedy Sophia odezwała się na głos. Szarpnął dźwignię madejowego łoża mimochodem, napręzając ciało czarownicy, po czym stracił nią zainteresowanie. Jessa znała fizyczny ból, upadki z miotły nie były jej obce. I choć nie była w stanie oszacować, na ile aktualna pozycja zagrażała jej zdrowiu, była pewna, że jeśli zostanie w niej dłużej - wkrótce oszaleje.
Sophia usiłowała rozhuśtać linę na tyle, by sięgnęła pochodni - szybko jednak zorientowała się, że znajdująca się u sufitu lina, spinająca ją za nadgarstki tak, że nie sięgała stopami kamiennej posadzki, w żadnym razie nie mogła sięgnąć pochodni w ten sposób. Jeśli Sophia nie przestanie się huśtać - pochodni sięgną jej wyciągnięte ramiona. Mogła też być pewna, że lina nie zerwie się pod jej ciężarem - człowiek, który ją zawiązał, bez wątpienia znał się na katowskim fachu. Zdawało się jednak, że lina stała się jej mniej istotnym problemem, gdy natrafiła na puste spojrzenie mężczyzny znajdującego się w pomieszczeniu.
I rozpoznała go.
Nad sprawą Billy'ego Monroe pracowało w tamtym czasie aż pięciu aurorów, w tym jej ówczesny przełożony - była jeszcze kursantką, która nie mogła razem z nim ruszyć na niebezpieczną akcję, ale nocami przeglądała akta, natrafiając na poszlaki, które pozwoliły wykryć jego kryjówkę. Obławę poprowadziło troje mężnych, w tym Samuel - który pochwycił go ostatecznie i doprowadził do Azkabanu. Był głową niedużego ugrupowania, czarnoksięskiej sekty, zgromadził wokół siebie głównie młode kobiety, spragnione przygód i adrenaliny, które następnie wszystkie wymordował. Z zawodu był katem - pracował przy egzekucji magicznych zwierząt. Znał twarze was obydwu, Samuel pojmał go osobiście, a Sophia przedstawiała przed Wizengamotem dowody na jego winę. Dziś był więźniem Azkabanu, którym wstrząsnęła anomalia - a wy trafiliście w jego ręce. Mężczyzna nic nie powiedział, po chwili podszedł bliżej stojącego pośrodku stołu, z którego zabrał pogrzebacz - i podszedł wraz z nim do buchającego ogniem kominka, gdzie kucnął, zagrzewając stal. I po chwili podniósł się, podchodząc z powrotem do Sophii. Carter była twarda, jako aurorka potrafiła znieść wiele i fizyczny dyskomfort nie był jej straszny, ale wiedziała, że jeśli będzie wisiała w ten sposób wiecznie, w końcu zacznie tracić rozum.
- Zaraz mi wszystko wyśpiewacie... - dodał, przekrzywiając lekko głowę, gdy spoglądał w oczy Sophii. - Moja pani go potrzebuje... Będziecie rozmawiać ze mną, nie ze sobą. Chcesz wiedzieć, jak się tu znalazłaś, maleńka? Moja pani ma moc, potężną moc...
Wszyscy poczuliście, jak do waszych głów wdziera się pisk, jakby ktoś - coś - wpełzało do wnętrza waszych umysłów, rozdzierało je i syczało, a z tego syku dało się odróżnić pojedyncze głoski: Piers... Piers, jesteś tu? Gdzie jesteś, kochanie...
Samuel był w stanie zamknąć swój umysł przed tą istotą w każdej chwili.
ARTUR
Artur mógł również dostrzec, że jedno z pnączy splatające jego lewą rękę okręca się również wokół ramienia uwięzionego obok mężczyzny. Sam był za słaby, ale siła dwojga mogłaby pozwolić się z tego wydostać. Twór przypominał mu przedziwną kreaturę zrodzoną z czarnej magii, biło od niej coś złego i coś niezwykle potężnego. Artur był też mocno ranny, słaby, z lewego ramienia zwisał mu płat oderwanej przez wilcze szczęki skóry. Nie mógł też wyczuć swojej różdżki, najprawdopodobniej jej przy sobie nie miał. Krajobraz z wolna kształtował się spójnie, dostrzegał trzy pary drewnianych wrót - i pnącze sunące, żywe, ciągnące się po całej kamiennej posadzce.
- Pssst - usłyszał głos więzionego obok, jego głos był słaby, ledwie dosłyszalny, a czarodziej pozostawał nieruchomy. - Przyszliście tu z dziećmi? - zachrypiały głos urwał się, nim wypowiedział pełne słowo, zaniósł się kaszlem. - D-doskonale - ciche poruszenie obok mogło zwiastować szarpaninę. - J-jest słabsza - dodał po chwili - szuka go, koncentruje się na nim. To... nasza szansa, n-nie wyczuje nas teraz. Nie zobaczy nas teraz... Możemy zrobić to razem, tylko przysięgnij, że mi pomożesz stąd wyjść... Przysięgnij...
Jessa: 221/236 (15 - poparzenia)
Anthony: 219/249 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte)
Sophia: 204/244 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte, 10 - osłabienie); kara: -5
Randall: 217/232 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Gabriel: 225/240 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Samuel: 223/266 (10 - tłuczone, 5 - cięte, 28 - szarpane); kara: -5
Artur: 92/242 (50 - cięte, 30 - tłuczone, 70 - szarpane); kara: -40
Samuel wykorzystana moc Zakonu 1/5
Co za idioci. Ciężko na nich patrzeć, a co dopiero słuchać. Wywracam oczami chyba już po raz tysięczny, nie dowierzając, że prowadzimy takie rozmowy. A tamci zafiksowali się na punkcie swojej jakże fantastycznej roli sędziów. Sędziów, którzy nie mieli prawa nimi być, tak naprawdę. Jednak w tym miejscu wszystko było możliwe, jednocześnie nic nie pozostawało logiczne. Odnoszę wrażenie, że żyjemy w jakimś kompletnie zwariowanym śnie, czy raczej koszmarze, ale nie idzie się z niego wybudzić.
- Nikogo ani niczego nie zabiliśmy. Wiecie, żeby coś osiągnąć nie trzeba od razu mordować. Chociaż co wy możecie o tym wiedzieć - mruczę głośno, ale mocno niezadowolony. Nie rozumiem ich, co akurat jakkolwiek dobrze o mnie świadczy, to nie jest akurat pomocne. Nie w tej chwili. - Może przestańmy gadać głupoty i skoncentrujmy się na naprawie anomalii. Nie, żeby coś, ale za chwilę może nas pożreć żywcem - stwierdzam możliwie neutralnie, ale w środku czuję bulgotanie obaw. Do tego, jakby było mało, musiałem trafić w czuły punkt Nolaha. Chyba źle znosi krytykę, zwłaszcza w towarzystwie swoich oceniających wszystkich ziomków. Niestety, mój jakże diaboliczny plan nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Westchnąłbym z rezygnacją, gdyby nie to, że nie mam na to czasu. - Naturalnie, że się nie obronię, unieszkodliwiłeś mnie. I teraz będziesz mnie bić wiedząc, że nie mam szans na poruszenie ręką. Wiedziałem, że jesteś tchórzem, ale to jakiś nowy poziom - rzucam wcale nie zdziwiony tym, co się dzieje. Mimo wszystko, jakimś niewyjaśnionym pokładem naiwnej nadziei w sercu, usiłuję odskoczyć od cholernie potężnego ciosu tego idioty. Może nie mogę biegać, ale chyba dam radę skoczyć. Chociaż wszystko dzieje się cholernie szybko, a ja jestem potwornie wolny, bo kajdanki nie sprzyjają mobilności. Jednak nie mogę się tak po prostu zrobić i stać jak frajer.
Nie mam szans, ale yolo, próbuję odskoczyć
- Nikogo ani niczego nie zabiliśmy. Wiecie, żeby coś osiągnąć nie trzeba od razu mordować. Chociaż co wy możecie o tym wiedzieć - mruczę głośno, ale mocno niezadowolony. Nie rozumiem ich, co akurat jakkolwiek dobrze o mnie świadczy, to nie jest akurat pomocne. Nie w tej chwili. - Może przestańmy gadać głupoty i skoncentrujmy się na naprawie anomalii. Nie, żeby coś, ale za chwilę może nas pożreć żywcem - stwierdzam możliwie neutralnie, ale w środku czuję bulgotanie obaw. Do tego, jakby było mało, musiałem trafić w czuły punkt Nolaha. Chyba źle znosi krytykę, zwłaszcza w towarzystwie swoich oceniających wszystkich ziomków. Niestety, mój jakże diaboliczny plan nie przyniósł oczekiwanych rezultatów. Westchnąłbym z rezygnacją, gdyby nie to, że nie mam na to czasu. - Naturalnie, że się nie obronię, unieszkodliwiłeś mnie. I teraz będziesz mnie bić wiedząc, że nie mam szans na poruszenie ręką. Wiedziałem, że jesteś tchórzem, ale to jakiś nowy poziom - rzucam wcale nie zdziwiony tym, co się dzieje. Mimo wszystko, jakimś niewyjaśnionym pokładem naiwnej nadziei w sercu, usiłuję odskoczyć od cholernie potężnego ciosu tego idioty. Może nie mogę biegać, ale chyba dam radę skoczyć. Chociaż wszystko dzieje się cholernie szybko, a ja jestem potwornie wolny, bo kajdanki nie sprzyjają mobilności. Jednak nie mogę się tak po prostu zrobić i stać jak frajer.
Nie mam szans, ale yolo, próbuję odskoczyć
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Randall Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 19
'k100' : 19
Sytuacja była nadzwyczaj absurdalna, że jakakolwiek argumentacja zdawała się nie trafiać do osadzonych. Natomiast Anthony poszedł w naprawdę ciekawym kierunku i prawie udało mu się przekonać więźnia, który szczególnie upodobał sobie wyliczanie win Skamandera. Może nie powinien próbować przemówić do sumienia złoczyńcy, a właśnie do jego ego? Trzeba było zmienić taktykę. Westchnął ciężko. Drobnymi krokami, na tyle ile pozwalały mu kajdany, przemieścił się trochę w bok. - Przed chwilą byłem tam, teraz jestem tutaj i co to zmienia? Nadal moje sumienie jest czystsze no i nikt mnie nie zamknął w Azkabanie. A ty? Dałeś się złapać początkującemu aurorowi. Koledzy się z ciebie nie śmieją, jak to jest? - może tym razem uda mu się trafić w czuły punkt Oaka? Warto było probować i ciągnąć tę farsę. Dlatego, kiedy Randall zaczął tłumaczyć sytuację spod wejścia wejścia do Hogwartu. Wzruszył bezwiednie ramionami. - Ale jakiego lwa? Przecież tam żadnego lwa nie było - no bo taka była prawda. Tonks wiedział, że cokolwiek leżało na dziedzińcu Hogwartu nie było lwem i na pewno tego czegoś nie zabili. Także i akt oskarżenia był kompletnie bezsensu, a oni nadal nie radzili sobie z usadzeniem ich. Co innego mogliby zrobić? Przecież kajdany skutecznie blokowały jego ruchy i chociaż nikt nie odebrał mu różdżki to nie miał możliwości dosięgnięcia do niej. W takim razie pozostaje mu jedynie przekonanie ich do tego, że nie mają na sobie żadnej winy. I zapewne spróbowałby rzucić się Randallowi na pomoc, ale głos, przypominający raczej syk, który nawoływał Piersa sprawił, że Gabriel gorączkowo obejrzał się w stronę korytarza, w którym zniknął chłopiec, po czym przerzucił spojrzenie na Anthony'ego. Co robili dalej? Dementorzy nad ich głowami, przed nimi trójka szaleńców, a mały błąkał się gdzieś samotnie. Zwinął usta w wąską linię, rozglądając się. Może wcześniej coś przeoczył? Jakiś istotny szczegół, który umknął mu na samym początku...
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Jej położenie było beznadziejne, ale i tak nie miała najgorzej ze wszystkich. Po Piersie nie było śladu, a pochylająca się nad nią istota twierdziła, że nie ma pojęcia, co się z nim stało. Jessa miała nadzieję, że chłopiec jest bezpieczny i jeśli trafił do podobnej pułapki, przynajmniej znajduje się z Anthonym, Randallem i Gabrielem. Więzień Azkabanu mamrotał coś pod nosem, a choć rudowłosa starała się połowicznie zwracać uwagę na jego słowa, własna niemoc przepełniała ją frustracją. Wzięła kilka głębokich oddechów, a gdy nieznajomy poruszył dźwignią, mechanizm madejowego łoża ruszył, rozciągając Diggory w przeciwne strony; powstrzymała jęk bólu, przygryzając wargi i po kilku kolejnych oddechach uznała, że jej jedynym ratunkiem jest próba oswobodzenia się z kajdan. Miała dobrą kondycję i wytrzymałe ciało, lecz na dobrą sprawę nie wiedziała, jak wiele mogłaby tu znieść. Nie chciała nawet się domyślać! Spróbowała zgiąć dłonie w ten sposób, by kciuk znalazł się za małym palcem, a ręce były w stanie przecisnąć się przez kajdany. Wiedziała, że zaboli jeszcze mocniej, lecz zaryzykowała, usiłując się oswobodzić.
| próbuję uwolnić ręce
| próbuję uwolnić ręce
when the river's running red and we begin to falter, we'll hang on to the edge...come hell or high water
The member 'Jessa Diggory' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 37
'k100' : 37
Kajdany ciążyły przy kostkach uniemożliwiając sprawny chód, a co dopiero bieg. Nie było mowy o ucieczce, o tym by zignorować to wszystko, zostawić w tyle i udać się za chłopcem. Skrępowane ręce przytroczone do okutej obroży nie były w stanie wykorzystać różdżki, być obroną bądź prymitywnym orężem. Byli otoczeni przez zjawy, skazani na łaskę lub niełaskę trójki psychopatów w roli sędziów. Nie mieli za dużego pola manewru. Mogli się poddać licząc, że znajdą się w innych okolicznościach pozwalających na większe pole do manewru lub kombinować. Anthony spróbował więc tego drugiego wiedząc, że nic nie traci. Może czemuś służyło to, że znał człowieka przed sobą, a jeśli nie może uda im się w czasie tej wymiany zdań znaleźć słabą lukę lub zagrać na czas bo może reszta grupy nie była daleko? Być może jego działanie było absurdalne, lecz cała okoliczność taką była. Zebrał więc w sobie tyle opanowania ile zdołał próbując wejść w dialog z sędziami piłując swoją frustrację oraz złość by nie stały się wodą na młyn spirali złośliwej radości którą tryskali więźniowie-sędziowie. Upiorny, szyderczy rechot wywołany obroną Gabriela był tego dowodem oraz rozwianiem złudzeń, że w ludziach mieszkało sumienie. I to nie ono było celem Thonego.
Niemniej i tak zaskoczyła go reakcja więźniów-sędziów - to że przymilkli, że się zastanawiali, że faktycznie udało mu się poniekąd przekonać do siebie. Nagle myśl, że jego propozycja nie była w zasadzie tak mocno odległa od realizacji uderzyła w niego z siłą budząc pokłady motywacji. Mógł spróbować na nich wpłynąć.
- Nic bardziej mylnego - spojrzał na Alexanadra, który niepewnie wysnuwał myśl, że próbuje ich wykiwać. Miał oczywiście rację, lecz trzeba było wygasić tą wątpliwość - Jest tak jak mówisz - nie da się zrobić infernusa z żywego człowieka. Musiałeś ich zabijać by osiągnąć cel. Wiesz czym jest poświęcenie dla sprawy. Zabolało mnie więc kiedy zaszydziłeś z moich morderstw. Wydawało mi się, że łączy nas ze sobą więcej wspólnego, niż dzieli. Nie chciałem stawiać cie w niekomfortowej sytuacji, przy kolegach- wyjaśnił starając się odpowiednio dobierać słowa chcąc kupić sympatię człowieka, którego niegdyś sprawę prowadził. Skierować jego myśli z dala od pomysłów, że coś kombinuje, przekonać go że nie ma potrzeby zachowywać ostrożności. W tym celu postanowił opowiedzieć się za zrozumieniem dla działań mordercy, a nawet pójść dalej - przyrównać je poniekąd do swoich. Nie wypierał się oskarżenia, ani też nie usprawiedliwiał. Skoro zdaniem Alexandra jego morderstwa nie były czymś złym to chciał przekonać go, że te popełnione przez niego również. Sam Anthony tak zresztą też uważał chociaż musiał skrywać swoje obrzydzenie na myśl o stawiani się na równi z tamtym człowiekiem.
- Dziękuję - skinął głową w stronę tego sędziego, który przyznał mu poniekąd racje spoglądając nań z uznaniem. Kosztowało go to dużo samozaparcia, podeptania swej arogancji, lecz teraz, kiedy ich misja chyliła się ku upadkowi nie było to takie ważne. Ważne było połechtanie dumy sędziego, który pomimo iż był zwyrodnialcem to w tym momencie chcąc nie chcąc stał ponad nich, a tacy, bez względu jak źli byli na pewno lubili czuć wdzięczność maluczkich robaków. Dalsze słowa przestępcy miały jednak większe znaczenie. Najwyraźniej działali z woli kobiety. Być może tej samej której głos słyszały dzieci, a więc możliwie powiązanej bezpośrednio z anomalią. Mieli strzec przejścia, a więc prędzej czy później staliby się przeszkodą. Przynajmniej kierunek dalszej podróży stał się nieco bardziej oczywisty.
- Ma racje - przyznał Gabrielowi, kiedy wspomniał o lwie - To było inne zwierze. Podobne ale zdecydowanie to nie był lew. Mój kuzyn zna się nieco na magicznych zwierzętach. Był z nami. Mógłby rzucić nieco światła na sprawę, jeżeli wiecie, gdzie jest moglibyście go podpytać - istniała szansa na dowiedzenie się co się stało z resztą? Jeśli tak nie mógł nie spróbować - W każdym razie nie chcę sugerować, że ktoś was okłamuje - ale chciał, chciał bardzo zasiać ziarno niepewności wobec osoby przez którą wychodzili na głupców i choć nie powiedział, że tak spawy wyglądają to spojrzał na nich ze współczuciem - lecz zapewniam, że zwierze żyje. Sam o to zadbałem. Jedno z was może pójść i sprawdzić. To chyba nie powinien być kłopot - zasugerował wywołując sugestywny brzęk łańcuchów mający przypomnieć, że przecież nigdzie się nie wybiorą, że sędziowie wszystko mają pod kontrolą. Chwilę później nastąpiła komplikacja. Jeden ze zbirów źle zareagował na pyskówkę Lupina. Skamander zacisnął usta w wąską kreskę po części samemu będąc niezadowolony z brawury nie warzącego słów byłego gryfona, a poniekąd dlatego, że wiedział, że nie ma mocy sprawczej by mu jakkolwiek pomóc. Byli zdani na łaskę i niełaskę sędziów. Taka była rzeczywistość, która zatarła się wraz rozdzierającym myśli piskiem. Złapał spojrzenie Gabriela. Wiedział. Bardzo dobrze wiedział gdzie powinni być, co robić. Zacisnął dłoń w pięść. Poruszył się, wychylając się nieco tak, by zwrócić się do kata Lupina.
- To wiecznie mentalne dziecko. Potrafi tylko krzyczeć frazesy z bajek zasłaniając się męskością i honorem, w rzeczywistości nie widział na oczy ani jednego ani drugiego - skrzywił się ze zdegustowaniem i nie było to trudne bo nie przepadał za stażystą - Taki sędzia, jak ty nie powinien marnować na niego czasu w ten sposób. Czasu, który płynie, a my stoimy wciąż w miejscu - spojrzał na pozostałe dwójkę sędziów chcąc wywrzeć na nich presję. Podsunął im dwie propozycje. Jedną jeden z nich nawet rozważał. Pokazywał w tym czasie że jest z nimi, nie różni się od nich, nie jest tu by ich atakować, a nawet pozwalał sobie na uznanie wobec nich. Szczególnie wobec tej właśnie dwójki - Może mógłbym wam pomóc. Zmusić ich do przyznania się do winy? - napomknął zachowując się tak, jakby ten pomysł dopiero przyszedł mu do głowy i był jednocześnie genialnym w swej prostocie - Chciałbym szatę. I własne miejsce przy ławie
|Staram się być przekonujący
Niemniej i tak zaskoczyła go reakcja więźniów-sędziów - to że przymilkli, że się zastanawiali, że faktycznie udało mu się poniekąd przekonać do siebie. Nagle myśl, że jego propozycja nie była w zasadzie tak mocno odległa od realizacji uderzyła w niego z siłą budząc pokłady motywacji. Mógł spróbować na nich wpłynąć.
- Nic bardziej mylnego - spojrzał na Alexanadra, który niepewnie wysnuwał myśl, że próbuje ich wykiwać. Miał oczywiście rację, lecz trzeba było wygasić tą wątpliwość - Jest tak jak mówisz - nie da się zrobić infernusa z żywego człowieka. Musiałeś ich zabijać by osiągnąć cel. Wiesz czym jest poświęcenie dla sprawy. Zabolało mnie więc kiedy zaszydziłeś z moich morderstw. Wydawało mi się, że łączy nas ze sobą więcej wspólnego, niż dzieli. Nie chciałem stawiać cie w niekomfortowej sytuacji, przy kolegach- wyjaśnił starając się odpowiednio dobierać słowa chcąc kupić sympatię człowieka, którego niegdyś sprawę prowadził. Skierować jego myśli z dala od pomysłów, że coś kombinuje, przekonać go że nie ma potrzeby zachowywać ostrożności. W tym celu postanowił opowiedzieć się za zrozumieniem dla działań mordercy, a nawet pójść dalej - przyrównać je poniekąd do swoich. Nie wypierał się oskarżenia, ani też nie usprawiedliwiał. Skoro zdaniem Alexandra jego morderstwa nie były czymś złym to chciał przekonać go, że te popełnione przez niego również. Sam Anthony tak zresztą też uważał chociaż musiał skrywać swoje obrzydzenie na myśl o stawiani się na równi z tamtym człowiekiem.
- Dziękuję - skinął głową w stronę tego sędziego, który przyznał mu poniekąd racje spoglądając nań z uznaniem. Kosztowało go to dużo samozaparcia, podeptania swej arogancji, lecz teraz, kiedy ich misja chyliła się ku upadkowi nie było to takie ważne. Ważne było połechtanie dumy sędziego, który pomimo iż był zwyrodnialcem to w tym momencie chcąc nie chcąc stał ponad nich, a tacy, bez względu jak źli byli na pewno lubili czuć wdzięczność maluczkich robaków. Dalsze słowa przestępcy miały jednak większe znaczenie. Najwyraźniej działali z woli kobiety. Być może tej samej której głos słyszały dzieci, a więc możliwie powiązanej bezpośrednio z anomalią. Mieli strzec przejścia, a więc prędzej czy później staliby się przeszkodą. Przynajmniej kierunek dalszej podróży stał się nieco bardziej oczywisty.
- Ma racje - przyznał Gabrielowi, kiedy wspomniał o lwie - To było inne zwierze. Podobne ale zdecydowanie to nie był lew. Mój kuzyn zna się nieco na magicznych zwierzętach. Był z nami. Mógłby rzucić nieco światła na sprawę, jeżeli wiecie, gdzie jest moglibyście go podpytać - istniała szansa na dowiedzenie się co się stało z resztą? Jeśli tak nie mógł nie spróbować - W każdym razie nie chcę sugerować, że ktoś was okłamuje - ale chciał, chciał bardzo zasiać ziarno niepewności wobec osoby przez którą wychodzili na głupców i choć nie powiedział, że tak spawy wyglądają to spojrzał na nich ze współczuciem - lecz zapewniam, że zwierze żyje. Sam o to zadbałem. Jedno z was może pójść i sprawdzić. To chyba nie powinien być kłopot - zasugerował wywołując sugestywny brzęk łańcuchów mający przypomnieć, że przecież nigdzie się nie wybiorą, że sędziowie wszystko mają pod kontrolą. Chwilę później nastąpiła komplikacja. Jeden ze zbirów źle zareagował na pyskówkę Lupina. Skamander zacisnął usta w wąską kreskę po części samemu będąc niezadowolony z brawury nie warzącego słów byłego gryfona, a poniekąd dlatego, że wiedział, że nie ma mocy sprawczej by mu jakkolwiek pomóc. Byli zdani na łaskę i niełaskę sędziów. Taka była rzeczywistość, która zatarła się wraz rozdzierającym myśli piskiem. Złapał spojrzenie Gabriela. Wiedział. Bardzo dobrze wiedział gdzie powinni być, co robić. Zacisnął dłoń w pięść. Poruszył się, wychylając się nieco tak, by zwrócić się do kata Lupina.
- To wiecznie mentalne dziecko. Potrafi tylko krzyczeć frazesy z bajek zasłaniając się męskością i honorem, w rzeczywistości nie widział na oczy ani jednego ani drugiego - skrzywił się ze zdegustowaniem i nie było to trudne bo nie przepadał za stażystą - Taki sędzia, jak ty nie powinien marnować na niego czasu w ten sposób. Czasu, który płynie, a my stoimy wciąż w miejscu - spojrzał na pozostałe dwójkę sędziów chcąc wywrzeć na nich presję. Podsunął im dwie propozycje. Jedną jeden z nich nawet rozważał. Pokazywał w tym czasie że jest z nimi, nie różni się od nich, nie jest tu by ich atakować, a nawet pozwalał sobie na uznanie wobec nich. Szczególnie wobec tej właśnie dwójki - Może mógłbym wam pomóc. Zmusić ich do przyznania się do winy? - napomknął zachowując się tak, jakby ten pomysł dopiero przyszedł mu do głowy i był jednocześnie genialnym w swej prostocie - Chciałbym szatę. I własne miejsce przy ławie
|Staram się być przekonujący
Find your wings
Otaczająca go woń stęchlizny, a potem głos zmusiły go, by się odwrócił. Trupio blada twarz kata już na początku wydawała mu się znajoma, ale pochylająca się nad kobietą sylwetka, przywołała w pamięci widok zupełnie inny, chociaż równie obrzydliwy z tą samą scenerią okoliczności.
Monroe. Ta podła kreatura jeszcze żyła? Wzbierało na mdłości samym wspomnieniem, co robił, a widząc go żywego, niebezpieczna iskra zapaliła się w oku Samuela. Nie mógł się jej poddać, wiedział o tym, a mimo to rodziło się w nim pragnienie, każące krwawo zetrzeć z bladej twarzy jakikolwiek padający wyraz. Zacisnął żeby powtórnie. Słyszał głos Sophii, widział w jakim położeniu znajdowała się Jessa i jedyną opcja, jaką dostrzegał, było najpierw uwolnienie się.
Położenie w jakim się znajdował, mąciło mu umysł. Był silniejszy niż to, do cholery, musiał być. Obrazy przelewały się przez głowę, niby rzeka, nie potrafiąc zatrzymać się przy jednej sensownej. Skupienie na czymś tak "prozaicznym", jak obserwacja, zmusiły jednak myśli do względnego porządku, torując ścieżkę do odpowiedzi, których w tej chwili potrzebował. Metalowe okowy, które więziły ciało, nie miały żadnych słabych punktów. Już pierwsze spojrzenie wystarczyło, by zrozumiał, że ktokolwiek zajmował się narzędziem tortur, nie był laikiem. To, czego ów niekoniecznie mógł się spodziewać, to umiejętność, którą Skamander mógł wykorzystać.
Dłonie miał wolne. Poruszył palcami, rozprostowując i zginając je, próbując wrócić im krążenie. Trzymające go pręty były tez na tyle elastyczne, by mógł wysunąć ręce na tyle... by wzbudzić magię pulsująca mu we krwi jeszcze żywiej, potęgowana wszechobecnym niepokojem i dudniąca coraz silniej adrenaliną. Miał moment, by wykorzystać nieuwagę kata. Zacisną zęby i napiął obolałe mięśnie, by rozchylić okowy, a gdy tylko dłonie wystarczająco wysunęły się - wyszeptał - Sezam Materio - wygiął palce, kierując moc na znajdujący się u nóg kłódkę z zamkiem. Zwykłe otwarcie nie mogło pomóc, gdy wciąż blokowała kółkiem prętów. Musiał ją zniszczyć i wyrwać się - inaczej, niedaleko było do ścieżki szaleństwa. Niezależnie od efektu, szarpnął się, naciskając na kajdany. Przez głowę kołatały mu się pomysły, by spróbować najpierw uwolnić, którąś z zakonniczek, ale odrzucał kolejne pomysły, zbyt ryzykowne, by tracić szansę zaskoczenia. Czy aby na pewno? nie miał czasu do namysłu. Winę przyjąć miał w całości. cel, jaki przyświecał ich misji był ważniejszy niż cokolwiek innego. Piers. Gdzie był?Musieli go znaleźć, zanim zrobi to piekielna moc, która wdzierała się do jego umysłu, który zamknął, nie dając dostępu do myśli i wspomnień. Szaleństwo, które się toczyło wystarczająco mocno wpływało na rzeczywistość. Nie mógł pozwolić "jej", by dowiedziała się od niego czegoś więcej, a na pewno nie o medalionie, który powinien był mieć ze sobą.
Monroe. Ta podła kreatura jeszcze żyła? Wzbierało na mdłości samym wspomnieniem, co robił, a widząc go żywego, niebezpieczna iskra zapaliła się w oku Samuela. Nie mógł się jej poddać, wiedział o tym, a mimo to rodziło się w nim pragnienie, każące krwawo zetrzeć z bladej twarzy jakikolwiek padający wyraz. Zacisnął żeby powtórnie. Słyszał głos Sophii, widział w jakim położeniu znajdowała się Jessa i jedyną opcja, jaką dostrzegał, było najpierw uwolnienie się.
Położenie w jakim się znajdował, mąciło mu umysł. Był silniejszy niż to, do cholery, musiał być. Obrazy przelewały się przez głowę, niby rzeka, nie potrafiąc zatrzymać się przy jednej sensownej. Skupienie na czymś tak "prozaicznym", jak obserwacja, zmusiły jednak myśli do względnego porządku, torując ścieżkę do odpowiedzi, których w tej chwili potrzebował. Metalowe okowy, które więziły ciało, nie miały żadnych słabych punktów. Już pierwsze spojrzenie wystarczyło, by zrozumiał, że ktokolwiek zajmował się narzędziem tortur, nie był laikiem. To, czego ów niekoniecznie mógł się spodziewać, to umiejętność, którą Skamander mógł wykorzystać.
Dłonie miał wolne. Poruszył palcami, rozprostowując i zginając je, próbując wrócić im krążenie. Trzymające go pręty były tez na tyle elastyczne, by mógł wysunąć ręce na tyle... by wzbudzić magię pulsująca mu we krwi jeszcze żywiej, potęgowana wszechobecnym niepokojem i dudniąca coraz silniej adrenaliną. Miał moment, by wykorzystać nieuwagę kata. Zacisną zęby i napiął obolałe mięśnie, by rozchylić okowy, a gdy tylko dłonie wystarczająco wysunęły się - wyszeptał - Sezam Materio - wygiął palce, kierując moc na znajdujący się u nóg kłódkę z zamkiem. Zwykłe otwarcie nie mogło pomóc, gdy wciąż blokowała kółkiem prętów. Musiał ją zniszczyć i wyrwać się - inaczej, niedaleko było do ścieżki szaleństwa. Niezależnie od efektu, szarpnął się, naciskając na kajdany. Przez głowę kołatały mu się pomysły, by spróbować najpierw uwolnić, którąś z zakonniczek, ale odrzucał kolejne pomysły, zbyt ryzykowne, by tracić szansę zaskoczenia. Czy aby na pewno? nie miał czasu do namysłu. Winę przyjąć miał w całości. cel, jaki przyświecał ich misji był ważniejszy niż cokolwiek innego. Piers. Gdzie był?Musieli go znaleźć, zanim zrobi to piekielna moc, która wdzierała się do jego umysłu, który zamknął, nie dając dostępu do myśli i wspomnień. Szaleństwo, które się toczyło wystarczająco mocno wpływało na rzeczywistość. Nie mógł pozwolić "jej", by dowiedziała się od niego czegoś więcej, a na pewno nie o medalionie, który powinien był mieć ze sobą.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 82
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
Wyglądało jednak na to, że mimo swoich akrobacji nie miała szans rozhuśtać się tak, by przepalić linę. Co najwyżej mogła poparzyć sobie ramiona, lina była za krótka i trzymała mocno. Ten, który ją zawiązał, wiedział co robił i najwyraźniej przewidział że aurorka może próbować się uwolnić. Po chwili Sophia dostrzegła go i rozpoznała. Billy Monroe, popapraniec, którego schwytano w czasach kiedy ona była jeszcze kursantką. Pamiętała że (ku jej frustracji) nie pozwolono jej wyruszyć w teren na akcję pochwycenia go, ale pozwalano jej przeglądać akta, w których przez długie nocne godziny wnikliwego studiowania ich dopatrzyła się istotnych poszlak, które doprowadziły do namierzenia go i ukrócenia jego odrażających praktyk. Podczas procesu w ramach nauki na kursie przedstawiała dowody jego winy, a więc miała okazję go widzieć na własne oczy i on pewnie mógł pamiętać ją, a także Samuela, który brał udział w obławie.
Jako aurorka była silniejsza niż większość ludzi, przetrwała trzy lata kursu i liczne treningi mające na celu zahartowanie jej ciała i psychiki. Ale wiedziała też, że jak będzie tak wisieć zbyt długo to zacznie odczuwać zarówno fizyczne, jak i psychiczne skutki. Nadal nie była jednak pewna, czy to była prawda, czy fikcja. Czy Monroe mógł przeżyć wybuch anomalii w Azkabanie i wykorzystać okazję do zemsty na aurorach, przez których został skazany na pobyt tutaj? Jeśli tak, to jak ich znalazł i pochwycił? Czy może był to wytwór wyobraźni? Ból był jednak jak najbardziej realny. Lina wżynała się w jej nadgarstki, ciało nie sięgające podłogi drętwiało, choć przestała się już huśtać, rozumiejąc że nic tym nie osiągnie.
Jej i Jessy nadzieja, co musiała niechętnie przyznać w duchu, najprawdopodobniej tkwiła w znającym magię bezróżdżkową Samuelu, więc na ten moment prawdopodobnie najlepszym co mogła zrobić było skupienie uwagi Billy’ego na sobie, by nie patrzył na aurora i nie przeszkodził mu w uwolnieniu się z okowów. Wiedziała że Skamander na pewno nie będzie próżnować i wykorzysta swoje zdolności. Sophia niestety tak nie potrafiła. Do używania magii potrzebowała różdżki.
- Monroe – wypowiedziała więc jego nazwisko, licząc że przykuje jego uwagę, choć przez cały czas zezowała też na pogrzebacz, próbując w myślach przygotować się na ból, który mógł zaraz nastąpić, gdy stal zetknie się z jej skórą. – A więc to ty? Chyba brakuje ci dawnej działalności, skoro nie zapomniałeś o niej nawet po paru latach wśród dementorów – mówiła, myśląc z pogardą o tym, co robił. Tak myślała o każdym zwyrodnialcu, którzy kalał się czarną magią i zabijał niewinnych dla przyjemności. – Kim jest twoja pani? – zapytała jeszcze, podejrzewając że chodzi mu o anomalię. Może to ona wykorzystywała go przeciw nim, podsycając jego nienawiść i rządzę zemsty, by wykorzystać go do pozbycia się tych, którzy chcieli ochronić przed nią Piersa. – Wypuść chociaż ją, ona nie miała z twoją sprawą nic wspólnego – odezwała się po chwili, mając na myśli Jessę.
Poczuła także nagle pojawiające się dziwne doznanie. Pisk, a potem syczący głos nawołujący Piersa. Przez moment skupiła się na tym doznaniu, ale po chwili zmusiła się, by znów skupić się na Billym, jednocześnie intensywnie myśląc, jak się z tego wyplątać. Spojrzała też na górę, na linę. Czy istniał sposób, by mogła poluzować ją palcami?
Jako aurorka była silniejsza niż większość ludzi, przetrwała trzy lata kursu i liczne treningi mające na celu zahartowanie jej ciała i psychiki. Ale wiedziała też, że jak będzie tak wisieć zbyt długo to zacznie odczuwać zarówno fizyczne, jak i psychiczne skutki. Nadal nie była jednak pewna, czy to była prawda, czy fikcja. Czy Monroe mógł przeżyć wybuch anomalii w Azkabanie i wykorzystać okazję do zemsty na aurorach, przez których został skazany na pobyt tutaj? Jeśli tak, to jak ich znalazł i pochwycił? Czy może był to wytwór wyobraźni? Ból był jednak jak najbardziej realny. Lina wżynała się w jej nadgarstki, ciało nie sięgające podłogi drętwiało, choć przestała się już huśtać, rozumiejąc że nic tym nie osiągnie.
Jej i Jessy nadzieja, co musiała niechętnie przyznać w duchu, najprawdopodobniej tkwiła w znającym magię bezróżdżkową Samuelu, więc na ten moment prawdopodobnie najlepszym co mogła zrobić było skupienie uwagi Billy’ego na sobie, by nie patrzył na aurora i nie przeszkodził mu w uwolnieniu się z okowów. Wiedziała że Skamander na pewno nie będzie próżnować i wykorzysta swoje zdolności. Sophia niestety tak nie potrafiła. Do używania magii potrzebowała różdżki.
- Monroe – wypowiedziała więc jego nazwisko, licząc że przykuje jego uwagę, choć przez cały czas zezowała też na pogrzebacz, próbując w myślach przygotować się na ból, który mógł zaraz nastąpić, gdy stal zetknie się z jej skórą. – A więc to ty? Chyba brakuje ci dawnej działalności, skoro nie zapomniałeś o niej nawet po paru latach wśród dementorów – mówiła, myśląc z pogardą o tym, co robił. Tak myślała o każdym zwyrodnialcu, którzy kalał się czarną magią i zabijał niewinnych dla przyjemności. – Kim jest twoja pani? – zapytała jeszcze, podejrzewając że chodzi mu o anomalię. Może to ona wykorzystywała go przeciw nim, podsycając jego nienawiść i rządzę zemsty, by wykorzystać go do pozbycia się tych, którzy chcieli ochronić przed nią Piersa. – Wypuść chociaż ją, ona nie miała z twoją sprawą nic wspólnego – odezwała się po chwili, mając na myśli Jessę.
Poczuła także nagle pojawiające się dziwne doznanie. Pisk, a potem syczący głos nawołujący Piersa. Przez moment skupiła się na tym doznaniu, ale po chwili zmusiła się, by znów skupić się na Billym, jednocześnie intensywnie myśląc, jak się z tego wyplątać. Spojrzała też na górę, na linę. Czy istniał sposób, by mogła poluzować ją palcami?
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Słowa mają znaczenie, zwłaszcza u nas. To nimi kształtujemy rzeczywistość, nimi naginamy wszechświat do własnej woli. Magia to słowo, słowo mocy. Dlatego czarodziej nigdy nie powinien rzucać słów na wiatr.
- Ciszej, bo nas usłyszą - wyszeptałem stanowczo. Nie miałem zamiaru odpowiadać na pytanie, zdradzać mu cokolwiek na temat misji oraz dzieci. Nie było miejsca na takie ryzyko.
Przysięgnij. Chciał na mnie wymusić przysięgę, co nieprzyjemnie kojarzyło mi się z przysięgą wieczystą. Nie wiedziałem jaka magia tu działa, na ile właściwie realna była sytuacja oraz mój towarzysz niedoli. Nie chciałem ryzykować, przynajmniej na razie.
Spojrzałem na niego ponaglająco, zaciskając znacząco usta, chcąc tym samym go uciszyć. W każdej chwili mogli nas usłyszeć. Miałem nadzieję, że chęć ratunku będzie u niego większa niż próby wymuszania jakiś deklaracji.
Zacząłem napierać na słabszy element, licząc, że mój współwięzień pójdzie w moje ślady. Bardzo nie chciałem przysięgać.
- Ciszej, bo nas usłyszą - wyszeptałem stanowczo. Nie miałem zamiaru odpowiadać na pytanie, zdradzać mu cokolwiek na temat misji oraz dzieci. Nie było miejsca na takie ryzyko.
Przysięgnij. Chciał na mnie wymusić przysięgę, co nieprzyjemnie kojarzyło mi się z przysięgą wieczystą. Nie wiedziałem jaka magia tu działa, na ile właściwie realna była sytuacja oraz mój towarzysz niedoli. Nie chciałem ryzykować, przynajmniej na razie.
Spojrzałem na niego ponaglająco, zaciskając znacząco usta, chcąc tym samym go uciszyć. W każdej chwili mogli nas usłyszeć. Miałem nadzieję, że chęć ratunku będzie u niego większa niż próby wymuszania jakiś deklaracji.
Zacząłem napierać na słabszy element, licząc, że mój współwięzień pójdzie w moje ślady. Bardzo nie chciałem przysięgać.
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 27
'k100' : 27
ANTHONY, RANDALL, GABRIEL
Na groźbę pożarcia żywcem dwaj sędziowie - pozostający za ławą - buchnęli gromkim śmiechem.
- Zabije was - nie nas - Zagroził Oak - My robimy to, czego ona chce. A chce was, nie nas. Czy to nie zabawne? - Drugi z dawnych więźniów szturchnął go jednak łokciem z dziwną, nieodgadnioną emocją, przez swoją arogancje i szaleństwo - wciąż czuł przed nią pewien respekt.
Rozpoznany przez Randalla więzień nie zatrzymał ciosu - wiążące kajdany Zakonnika okazały się pętać go zbyt mocno, by zdołał uchylić się przed atakiem. Randall poczuł ból w lewym oku, pozostali mogli dostrzec, jak nabiegło krwią - a gruchnięcie, które wśród pozostałych było ledwie słyszalne, ale w czaszce Tonksa wybrzmiało aż nazbyt niepokojąco, nie zwiastowało nic dobrego. Gabriel i Anthony mogli się spodziewać, że Randall może mieć złamany oczodół. Randallowi z trudem przychodził jakikolwiek ruch zranionym okiem - widział nim też podwójnie. Potrafił jednak zacisnąć zęby i funkcjonować pomimo bólu.
- Kłamcy - Skwitowali krótko, chóralnie słowa trójki Zakonników, kiedy wzbraniali się tak przed zabiciem, jak obecnością lwa. - Kłamcy, kłamcy!
Gdy Gabriel wypomniał Oakowi złapanie go przez początkującego aurora, pozostali dwaj obdarzyli więźnia szyderczymi uśmiechami - zdawało się że nieco nawet wrócił humor temu, który dopiero co oddał cios w Randalla.
- To było dobre! - zawołał w jego stronę; sam Oak poczerwieniał na twarzy, po części ze złości, po części ze wstydu.
- Zamknij się - odwarknął siedzącemu obok - Bo jak ci... - Alexander uniósł jednak dłoń, uciszając go, z grubą zmarszczką nad nosem przyglądając się Anthony'emu, gdy powziął tłumaczenia.
- Trzeba się bardziej postarać, żeby dojść do mojego mistrzostwa - odpowiedział wpierw ostrożnie, wciąż nieco podejrzliwie. Poczerwieniały ze złości Oak zakończył swoje pogróżki, również przyglądając się Skamanderowi.
- To był lew, idioci - odburknął - nemezyjski - dookreślił.
- Nemezjański - poprawił go inny.
- Kleonaski? - zadumał się kolejny.
- Czarodziejski lew! - oświadczył tryumfalnie pierwszy z nich, tym samym ucinając dywagacje. Ostatecznie gdy trzeci z nich powtórzył, że zwierzę żyje, spojrzeli po sobie bez przekonania. Stojący najbliżej Randalla mężczyzna fuknął, zrzucając z siebie płaszcz - i w końcu cisnął go na ręce Anthony'ego.
- Dobra - zawołał, oglądając się przez ramię na pozostałych więźniów, którzy w końcu kiwnęli głową na zgodę. Anthony mógł pochwycić lecące w niego ubranie - w tym samym momencie zniknęły bowiem zaciskające się na jego rękach i nogach kajdany; był całkowicie swobodny i w każdej chwili mógł również sięgnąć swojej różdżki. - Ty bierz się do roboty, a ja idę to sprawdzić - burknął, obrzucając jeszcze niechętnym spojrzeniem Randalla - i w końcu zniknął, dając się pochłonąć ciemnościom otulającym przejście za waszymi plecami. Dwaj pozostali - przyglądali się Anthony'emu z zaciekawieniem; Alexander poklepał pozostawione przez Nolaha miejsce.
JESSA, SAMUEL, SOPHIA
Jessa usiłowała przecisnąć dłonie przez obręcze kajdan; nigdy nie była dobra w manualnych czynnościach, a jej dłonie, w przeciwieństwie do reszty ciała, nie były przyzwyczajone do zwinnych manewrów. Obie dłonie utknęły w obręczy, która wyjątkowo uciążliwie uciskała teraz kość kciuka. Dyskomfort wzrósł.
Sophia postanowiła skupić na sobie uwagę oprawcy; wpatrywał się w nią z rozgrzanym prętem w ręku, stanąwszy tuż przed nią - na jego ustach zatańczył obrzydliwy, wstrętny uśmiech. Uśmiech, który jednak zniknął na wspomnienie dementorów; co przeszedł w Azkabanie, wiedział tylko on, jednak zapadnięta twarz i pustka w oczach mówiły same za siebie - różnił się od mężczyzny, którego mogli pamiętać Sophia i Samuel. Sprowokowany - zadziałał natychmiast, przyciskając rozgrzany pręt do brzucha Sophii; aurorka poczuła okrutny ból i nie była w stanie powstrzymać krzyku. Pogrzebacz przepalił ubranie i pozostawił na jej skórze ślad, kiedy kat odjął narzędzie. Chwycił wolną dłonią jej biodro, zatrzymując wahadłowy ruch rozhuśtanego sznura. Pozwoliło to skutecznie odwrócić uwagę od Samuela, którego zaklęcie pomimo jego oczywistego werbalnego brzmienia nie dotarło do uszu mężczyzny, zagłuszone przez Sophię.
- Moja pani chce od was informacji o dziecku - odpowiedział, spoglądając w oczy aurorki. - Nasza przeszłość nie ma znaczenia, ona jest potężniejsza. Mów, gdzie on jest? Chłopiec, z którym tu przyszliście.
Sophia spojrzała w górę; sznur mocno zaciskał się w okół przegubów jej dłoni, ale gdyby popisała się odpowiednio sprawnym manewrem być może zdołałaby wywinąć z uwięzów choćby jedną dłoń. Nie będzie to jednak proste - zaciskała przecież sznur ciężarem własnego ciała.
Zamek ściskający narzędzie tortur Samuela pękł; auror mógł w każdej chwili wydostać się z bociana i podjąć kolejne działanie. Odrzucenie narzędzia tortur bez wątpienia zwróci jednak uwagę mężczyzny hałasem stalowych prętow, o ile ten to usłyszy.
ARTUR
Artur, wypowiedziawszy słowa do mężczyzny obok, mógł rozpoznać na jego twarzy złość, ale była to złość zmieszana ze strachem; być może znajdowaliście się w podobnej sytuacji, ale to jego hart ducha był słabszy. Współwięzień poszedł w ślady dzielnego aurora i wspólne wysiłki obojga wystarczyły, by przełamać gałąź: ususzone fragmenty posypały się na wilgotną posadzkę, równocześnie zdołaliście oswobodzić swoje ręce z upiornych więzów. Odgięcie pozostałych pnączy było już jedynie kwestią czasu, mogliście zrobić to obydwoje - mężczyzna wkrótce upadł na posadzkę, na cztery kończyny, wciąż spoglądając na Artura:
- B-błagam... nie wytrzymam tu już... ani chwili... - sapał; wydawał się wymęczony, oswobodzony Artur był w stanie pobieżnie ocenić jego stan. Jego twarz była wychudzona, wydawał się odwodniony, a ruchy jego ciała były zbyt powolne. Zupełnie, jakby tkwił w tym miejscu znacznie dłużej od samego aurora. Z pewnością nie był od niego w tym momencie silniejszy - czy był słabszy, trudno było oszacować. Artur wciąż czuł ból i osłabienie. Żadne z nich nie posiadało różdżki.
Kamienna komnata rozchodziła się na trzy drogi - zamknięte drzwi znajdowały się po lewej, środkowej i prawej stronie. Jeśli dobrze pamiętał i jeśli od tamtego momentu nie zmieniło się jego ułożenie, jego przyjaciół prowadzono na prawo.
Jessa: 216/236 (15 - poparzenia, 5 - psychiczne)
Anthony: 219/249 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte)
Sophia: 184/244 (35 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte, 10 - osłabienie); kara: -10
Randall: 167/232 (60 - tłuczone, 5 - cięte); -10; -15 do zaklęć wymagających celowania ( złamany oczodół, wylew krwi do oka)
Gabriel: 225/240 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Samuel: 223/266 (10 - tłuczone, 5 - cięte, 28 - szarpane); kara: -5
Artur: 92/242 (50 - cięte, 30 - tłuczone, 70 - szarpane); kara: -40
Samuel wykorzystana moc Zakonu 1/5
Na groźbę pożarcia żywcem dwaj sędziowie - pozostający za ławą - buchnęli gromkim śmiechem.
- Zabije was - nie nas - Zagroził Oak - My robimy to, czego ona chce. A chce was, nie nas. Czy to nie zabawne? - Drugi z dawnych więźniów szturchnął go jednak łokciem z dziwną, nieodgadnioną emocją, przez swoją arogancje i szaleństwo - wciąż czuł przed nią pewien respekt.
Rozpoznany przez Randalla więzień nie zatrzymał ciosu - wiążące kajdany Zakonnika okazały się pętać go zbyt mocno, by zdołał uchylić się przed atakiem. Randall poczuł ból w lewym oku, pozostali mogli dostrzec, jak nabiegło krwią - a gruchnięcie, które wśród pozostałych było ledwie słyszalne, ale w czaszce Tonksa wybrzmiało aż nazbyt niepokojąco, nie zwiastowało nic dobrego. Gabriel i Anthony mogli się spodziewać, że Randall może mieć złamany oczodół. Randallowi z trudem przychodził jakikolwiek ruch zranionym okiem - widział nim też podwójnie. Potrafił jednak zacisnąć zęby i funkcjonować pomimo bólu.
- Kłamcy - Skwitowali krótko, chóralnie słowa trójki Zakonników, kiedy wzbraniali się tak przed zabiciem, jak obecnością lwa. - Kłamcy, kłamcy!
Gdy Gabriel wypomniał Oakowi złapanie go przez początkującego aurora, pozostali dwaj obdarzyli więźnia szyderczymi uśmiechami - zdawało się że nieco nawet wrócił humor temu, który dopiero co oddał cios w Randalla.
- To było dobre! - zawołał w jego stronę; sam Oak poczerwieniał na twarzy, po części ze złości, po części ze wstydu.
- Zamknij się - odwarknął siedzącemu obok - Bo jak ci... - Alexander uniósł jednak dłoń, uciszając go, z grubą zmarszczką nad nosem przyglądając się Anthony'emu, gdy powziął tłumaczenia.
- Trzeba się bardziej postarać, żeby dojść do mojego mistrzostwa - odpowiedział wpierw ostrożnie, wciąż nieco podejrzliwie. Poczerwieniały ze złości Oak zakończył swoje pogróżki, również przyglądając się Skamanderowi.
- To był lew, idioci - odburknął - nemezyjski - dookreślił.
- Nemezjański - poprawił go inny.
- Kleonaski? - zadumał się kolejny.
- Czarodziejski lew! - oświadczył tryumfalnie pierwszy z nich, tym samym ucinając dywagacje. Ostatecznie gdy trzeci z nich powtórzył, że zwierzę żyje, spojrzeli po sobie bez przekonania. Stojący najbliżej Randalla mężczyzna fuknął, zrzucając z siebie płaszcz - i w końcu cisnął go na ręce Anthony'ego.
- Dobra - zawołał, oglądając się przez ramię na pozostałych więźniów, którzy w końcu kiwnęli głową na zgodę. Anthony mógł pochwycić lecące w niego ubranie - w tym samym momencie zniknęły bowiem zaciskające się na jego rękach i nogach kajdany; był całkowicie swobodny i w każdej chwili mógł również sięgnąć swojej różdżki. - Ty bierz się do roboty, a ja idę to sprawdzić - burknął, obrzucając jeszcze niechętnym spojrzeniem Randalla - i w końcu zniknął, dając się pochłonąć ciemnościom otulającym przejście za waszymi plecami. Dwaj pozostali - przyglądali się Anthony'emu z zaciekawieniem; Alexander poklepał pozostawione przez Nolaha miejsce.
JESSA, SAMUEL, SOPHIA
Jessa usiłowała przecisnąć dłonie przez obręcze kajdan; nigdy nie była dobra w manualnych czynnościach, a jej dłonie, w przeciwieństwie do reszty ciała, nie były przyzwyczajone do zwinnych manewrów. Obie dłonie utknęły w obręczy, która wyjątkowo uciążliwie uciskała teraz kość kciuka. Dyskomfort wzrósł.
Sophia postanowiła skupić na sobie uwagę oprawcy; wpatrywał się w nią z rozgrzanym prętem w ręku, stanąwszy tuż przed nią - na jego ustach zatańczył obrzydliwy, wstrętny uśmiech. Uśmiech, który jednak zniknął na wspomnienie dementorów; co przeszedł w Azkabanie, wiedział tylko on, jednak zapadnięta twarz i pustka w oczach mówiły same za siebie - różnił się od mężczyzny, którego mogli pamiętać Sophia i Samuel. Sprowokowany - zadziałał natychmiast, przyciskając rozgrzany pręt do brzucha Sophii; aurorka poczuła okrutny ból i nie była w stanie powstrzymać krzyku. Pogrzebacz przepalił ubranie i pozostawił na jej skórze ślad, kiedy kat odjął narzędzie. Chwycił wolną dłonią jej biodro, zatrzymując wahadłowy ruch rozhuśtanego sznura. Pozwoliło to skutecznie odwrócić uwagę od Samuela, którego zaklęcie pomimo jego oczywistego werbalnego brzmienia nie dotarło do uszu mężczyzny, zagłuszone przez Sophię.
- Moja pani chce od was informacji o dziecku - odpowiedział, spoglądając w oczy aurorki. - Nasza przeszłość nie ma znaczenia, ona jest potężniejsza. Mów, gdzie on jest? Chłopiec, z którym tu przyszliście.
Sophia spojrzała w górę; sznur mocno zaciskał się w okół przegubów jej dłoni, ale gdyby popisała się odpowiednio sprawnym manewrem być może zdołałaby wywinąć z uwięzów choćby jedną dłoń. Nie będzie to jednak proste - zaciskała przecież sznur ciężarem własnego ciała.
Zamek ściskający narzędzie tortur Samuela pękł; auror mógł w każdej chwili wydostać się z bociana i podjąć kolejne działanie. Odrzucenie narzędzia tortur bez wątpienia zwróci jednak uwagę mężczyzny hałasem stalowych prętow, o ile ten to usłyszy.
ARTUR
Artur, wypowiedziawszy słowa do mężczyzny obok, mógł rozpoznać na jego twarzy złość, ale była to złość zmieszana ze strachem; być może znajdowaliście się w podobnej sytuacji, ale to jego hart ducha był słabszy. Współwięzień poszedł w ślady dzielnego aurora i wspólne wysiłki obojga wystarczyły, by przełamać gałąź: ususzone fragmenty posypały się na wilgotną posadzkę, równocześnie zdołaliście oswobodzić swoje ręce z upiornych więzów. Odgięcie pozostałych pnączy było już jedynie kwestią czasu, mogliście zrobić to obydwoje - mężczyzna wkrótce upadł na posadzkę, na cztery kończyny, wciąż spoglądając na Artura:
- B-błagam... nie wytrzymam tu już... ani chwili... - sapał; wydawał się wymęczony, oswobodzony Artur był w stanie pobieżnie ocenić jego stan. Jego twarz była wychudzona, wydawał się odwodniony, a ruchy jego ciała były zbyt powolne. Zupełnie, jakby tkwił w tym miejscu znacznie dłużej od samego aurora. Z pewnością nie był od niego w tym momencie silniejszy - czy był słabszy, trudno było oszacować. Artur wciąż czuł ból i osłabienie. Żadne z nich nie posiadało różdżki.
Kamienna komnata rozchodziła się na trzy drogi - zamknięte drzwi znajdowały się po lewej, środkowej i prawej stronie. Jeśli dobrze pamiętał i jeśli od tamtego momentu nie zmieniło się jego ułożenie, jego przyjaciół prowadzono na prawo.
Jessa: 216/236 (15 - poparzenia, 5 - psychiczne)
Anthony: 219/249 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte)
Sophia: 184/244 (35 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte, 10 - osłabienie); kara: -10
Randall: 167/232 (60 - tłuczone, 5 - cięte); -10; -15 do zaklęć wymagających celowania ( złamany oczodół, wylew krwi do oka)
Gabriel: 225/240 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Samuel: 223/266 (10 - tłuczone, 5 - cięte, 28 - szarpane); kara: -5
Artur: 92/242 (50 - cięte, 30 - tłuczone, 70 - szarpane); kara: -40
Samuel wykorzystana moc Zakonu 1/5
Czekał na charakterystyczny szczęk metalu, gdy moc rzeczywiście wypłynęła, materializując się wiązka mocy. Uparcie, wpatrywał się we własne dłonie, ale nie umknęło mu żadne słowo, które umknęło z ust Sophii. Prowokowała parszywca, skutecznie odciągając uwagę od jego własnych poczynań. Nienawistna gula gniewu rosła w krtani, ale Skamander uparcie ignorował jej istnienie. Zaciskał zęby, byleby z ust nie umknęło warknięcie, gdy dostrzegł obrzydliwy uśmiech, który posłał jego kuzynce.
Zapamiętał też wyrazy, które padły ze strony kata. A więc nie wiedziała. Gdziekolwiek był Piers, anomalia, czy też jej żywe uosobienie, nie znało jego położenia. Oni znajdowali się w tej samej sytuacji, ale - nie wszystko było stracone. Jeszcze nie. Cel był zbyt jasny i dopóki oddychali, rezygnować nie zamierzał. Tylko śmierć mogła to przekreślić, a umierać jeszcze nie planował.
Kobiecy wrzask, który przeciął powietrze, zmusił ciało do ruchu. Zgrzytając zębami, odnalazł twarz Sophii - Krzycz - chciałby powiedzieć, ale tylko spojrzeniem przekazywał swoją prośbę. Wykorzystać miał jej głos i wtedy wyrwać się z trzymanych go okowów. Jeśli jeszcze dłużej miał zostać w bocianie, chyba sam musiałby zacząć wyć. Samuel nienawidził bezczynności, a pozycja, w której się znajdował sprawiała, że czuł się niemal bezsilny, zamrożony, niby okrutna rzeźba, albo umysł zamknięty w nieruchomym ciele. Obrzydliwy scenariusz. jeszcze bardziej od parszywca, który wydawać się mógł przerażony samym faktem obecności Anomalii. Który raz z kolei słyszał o niej, w wersji personalnej? Nawet Piers mówił w podobny sposób.
Pamiętał, że ciało trzymane długo w jednej pozycji, było w jakiś sposób odrętwiałe, a gdy krew wracała do nieruchomych członków, odzywał się paskudny ból. Zanim miało to nastąpić, zanim jego ciało zrozumie, ze wyrwało się z okowów, musiał zadziałać - inaczej, niż zamierzał. Formuły zaklęć miotały się mgnieniem przez głowę. Nie miał czasu na analizę - Ascendio - dłonie wyciągnął w stronę (odwróconego?) do niego czarnoksiężnika. Nawet jeśli go usłyszał, nawet jeśli zobaczył aurora, chciał wykorzystać nie tylko pęd zaklęcia, ale i ciężar własnego ciała, by powalić Monroe'a. Nie był daleko, musiał spróbować wykorzystać chwilową przewagę zaskoczenia i poświecenie, którym obdarowały go towarzyszki, odwracając od niego uwagę. Nie mógł zmarnować szansy.
I niech Merlin ich prowadzi.
Zapamiętał też wyrazy, które padły ze strony kata. A więc nie wiedziała. Gdziekolwiek był Piers, anomalia, czy też jej żywe uosobienie, nie znało jego położenia. Oni znajdowali się w tej samej sytuacji, ale - nie wszystko było stracone. Jeszcze nie. Cel był zbyt jasny i dopóki oddychali, rezygnować nie zamierzał. Tylko śmierć mogła to przekreślić, a umierać jeszcze nie planował.
Kobiecy wrzask, który przeciął powietrze, zmusił ciało do ruchu. Zgrzytając zębami, odnalazł twarz Sophii - Krzycz - chciałby powiedzieć, ale tylko spojrzeniem przekazywał swoją prośbę. Wykorzystać miał jej głos i wtedy wyrwać się z trzymanych go okowów. Jeśli jeszcze dłużej miał zostać w bocianie, chyba sam musiałby zacząć wyć. Samuel nienawidził bezczynności, a pozycja, w której się znajdował sprawiała, że czuł się niemal bezsilny, zamrożony, niby okrutna rzeźba, albo umysł zamknięty w nieruchomym ciele. Obrzydliwy scenariusz. jeszcze bardziej od parszywca, który wydawać się mógł przerażony samym faktem obecności Anomalii. Który raz z kolei słyszał o niej, w wersji personalnej? Nawet Piers mówił w podobny sposób.
Pamiętał, że ciało trzymane długo w jednej pozycji, było w jakiś sposób odrętwiałe, a gdy krew wracała do nieruchomych członków, odzywał się paskudny ból. Zanim miało to nastąpić, zanim jego ciało zrozumie, ze wyrwało się z okowów, musiał zadziałać - inaczej, niż zamierzał. Formuły zaklęć miotały się mgnieniem przez głowę. Nie miał czasu na analizę - Ascendio - dłonie wyciągnął w stronę (odwróconego?) do niego czarnoksiężnika. Nawet jeśli go usłyszał, nawet jeśli zobaczył aurora, chciał wykorzystać nie tylko pęd zaklęcia, ale i ciężar własnego ciała, by powalić Monroe'a. Nie był daleko, musiał spróbować wykorzystać chwilową przewagę zaskoczenia i poświecenie, którym obdarowały go towarzyszki, odwracając od niego uwagę. Nie mógł zmarnować szansy.
I niech Merlin ich prowadzi.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 57
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda