Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Nad nadmorskim brzegiem zachwyca nade wszystko krajobraz, słońce, gdy zachodzi, mieni się w czarnej morskiej wodzie feerią barw pomimo porywistego wiatru. Wody wokół jednak nie są bezpieczne, oprócz bogatych ławic śledzi i makreli, zamieszkują je też płaszczki, zdarzają się niekiedy zagubione kałamarnice i samotne skorpeny. Nad wodą można czasem zaobserwować wynurzające się ogony morskich węży. Biała magia uformowana w błędne ogniki, które topią się w wodzie nadaje temu miejscu wyjątkowej atmosfery. Wybrzeże jest nierówne, piaski gdzieniegdzie formują się w wydmy, pomiędzy którymi częściowo ukryta jest przysypana piachem wąska szczelina. Wypełniona jest wilgotnym, mokrym piachem, ale w ciepłe dni piach się usypuje głębiej, a każdy śmiałek, który w nią wejdzie może utknąć.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.09.22 18:42, w całości zmieniany 1 raz
Wiedziała, że to ryzykowne, ale musiała spróbować kupić dla Samuela czas, by mógł wydostać się z potrzasku. Jako jedyny z ich trójki mógł czarować bez różdżki, więc miał też największą szansę unieszkodliwienia Monroe. Mogła zauważyć, że choć początkowo uśmiechał się obrzydliwie, jak większość zwyrodnialców stojących przed ofiarą, na wzmiankę o „atrakcjach” Azkabanu przestał się uśmiechać. Uwięzienie musiało wywrzeć na niego wpływ, jak na każdego który tu trafiał. Nawet najtwardsi miękli po kilku dniach wśród dementorów, a co dopiero po dłuższym czasie. Poważnie wątpiła, by mężczyzna pozostał zdrowy na umyśle – ale czy kiedykolwiek taki był, skoro dopuszczał się takich czynów?
Sprowokowała go. Wiedziała, że jej słowa mogły go rozjuszyć, ale chciała by patrzył tylko na nią i skupiał się na niej, ignorując poczynania Samuela. By to osiągnąć musiała go zdenerwować, choć przyszło jej za to zapłacić, kiedy mężczyzna przytknął rozgrzany pręt do jej brzucha. Gorący metal szybko przepalił ubranie i sięgnął skóry, wywołując ból. Sophia wyprężyła się i choć starała się dzielnie wytrzymać, krzyk i tak bezwiednie wyrwał się z jej ust, bo poparzenie bolało cholernie mocno, mimo że jako aurorka była bardziej zahartowana i odporniejsza niż większość przeciętnych czarodziejów. Jakiś przebłysk racjonalności podpowiedział jej, że to dobrze że krzyczy, bo dźwięk ten ma szansę zagłuszyć poczynania Samuela. Więc krzyczała nawet dłużej i głośniej niż musiała, by Monroe nadal skupiał się na niej i nie słyszał co robi Skamander.
- Sama chciałabym to wiedzieć! – odezwała się nieco chrapliwie, choć hardo i uparcie. Nie miała pojęcia gdzie jest Piers, ale miała nadzieję, że był z pozostałymi i że anomalia go nie dopadnie. Musieli go strzec. A ich trójka musiała stąd uciec, by odszukać zarówno chłopca, jak i pozostałej części grupy. Oby Sam rzeczywiście dobrze wykorzystał czas kupiony jej cierpieniem. Piers mógł być wszędzie, może z resztą, a może samotny i pozbawiony ochrony, wystawiony na działanie anomalii. – Więc teraz nie służysz sobie, tylko jej? – zapytała, jednocześnie próbując zacząć ostrożnie manewrować dłońmi, by uwolnić choć jedną ze sznura. Być może znowu go sprowokowała, ale chciała czymś zająć jego myśli, może wzbudzić wątpliwości, zyskać czas zarówno dla Sama, jak i dla siebie, by choć częściowo uzyskać wolność i możliwość poruszania. Wiedziała, że nie będzie to łatwe, zwłaszcza że musiała zrobić to dyskretnie, ale starała się obrócić ręce i ścisnąć palce do środka, by jej dłonie miały możliwie jak najmniejszy obwód, a potem próbowała przeciągnąć przez sznur najpierw lewą, wiodącą. Podczas kursu aurorskiego ćwiczyła i zwinność rąk, a także uwalnianie się z więzów więc przy odrobinie szczęścia może akurat jej się uda. A nawet jeśli nie, to może Sam zdąży się uwolnić i użyć swoich bezróżdżkowych umiejętności.
Sprowokowała go. Wiedziała, że jej słowa mogły go rozjuszyć, ale chciała by patrzył tylko na nią i skupiał się na niej, ignorując poczynania Samuela. By to osiągnąć musiała go zdenerwować, choć przyszło jej za to zapłacić, kiedy mężczyzna przytknął rozgrzany pręt do jej brzucha. Gorący metal szybko przepalił ubranie i sięgnął skóry, wywołując ból. Sophia wyprężyła się i choć starała się dzielnie wytrzymać, krzyk i tak bezwiednie wyrwał się z jej ust, bo poparzenie bolało cholernie mocno, mimo że jako aurorka była bardziej zahartowana i odporniejsza niż większość przeciętnych czarodziejów. Jakiś przebłysk racjonalności podpowiedział jej, że to dobrze że krzyczy, bo dźwięk ten ma szansę zagłuszyć poczynania Samuela. Więc krzyczała nawet dłużej i głośniej niż musiała, by Monroe nadal skupiał się na niej i nie słyszał co robi Skamander.
- Sama chciałabym to wiedzieć! – odezwała się nieco chrapliwie, choć hardo i uparcie. Nie miała pojęcia gdzie jest Piers, ale miała nadzieję, że był z pozostałymi i że anomalia go nie dopadnie. Musieli go strzec. A ich trójka musiała stąd uciec, by odszukać zarówno chłopca, jak i pozostałej części grupy. Oby Sam rzeczywiście dobrze wykorzystał czas kupiony jej cierpieniem. Piers mógł być wszędzie, może z resztą, a może samotny i pozbawiony ochrony, wystawiony na działanie anomalii. – Więc teraz nie służysz sobie, tylko jej? – zapytała, jednocześnie próbując zacząć ostrożnie manewrować dłońmi, by uwolnić choć jedną ze sznura. Być może znowu go sprowokowała, ale chciała czymś zająć jego myśli, może wzbudzić wątpliwości, zyskać czas zarówno dla Sama, jak i dla siebie, by choć częściowo uzyskać wolność i możliwość poruszania. Wiedziała, że nie będzie to łatwe, zwłaszcza że musiała zrobić to dyskretnie, ale starała się obrócić ręce i ścisnąć palce do środka, by jej dłonie miały możliwie jak najmniejszy obwód, a potem próbowała przeciągnąć przez sznur najpierw lewą, wiodącą. Podczas kursu aurorskiego ćwiczyła i zwinność rąk, a także uwalnianie się z więzów więc przy odrobinie szczęścia może akurat jej się uda. A nawet jeśli nie, to może Sam zdąży się uwolnić i użyć swoich bezróżdżkowych umiejętności.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 39
'k100' : 39
Czuli przed nią jakiegoś rodzaju szaleńczy respekt. Afiszowali się tym, jak również i jej oczekiwaniami z których wynikało, że to ona chciała ich mieć i to ona chciała odebrać im życie. Cała ta gra była być może chaotycznym aktem pojmania mającym sprawić im przyjemność, być jakiegoś rodzaju nagrodą lub szaleństwem nie mającym żadnego sensu, a będącym jakimś zrywem zdegradowanego już umysłu niegnieżdżącego się w każdej z trzech widniejących przed nimi głowie. Byli też skorzy do kłótni między sobą. Być może należało to wykorzystać. Zdecydowanie jednak nie należeli do wymarzonych sług ale to dobrze. Inaczej Skamander nie mógłby wpłynąć na nich jakkolwiek i zostałby zmuszony do biernego przyglądania się katowanemu Randallowi. Na szczęście tego udało im się uniknąć, a nawet osiągnąć coś więcej. Jeden z oprychów znikną w ciemności i być może przy odrobinie szczęścia magiczny lew dopilnuje by nie wrócił. Kto wie. Sam auror został oswobodzony. Chociaż sposób w jaki się to dokonało sprawił, że stracił nieco na pewności siebie. Pętające go okowy wydawały się wyjątkowo realne, lecz nie potrzebowały klucza. Nie słyszał również inkantacji, a może mu się wydawało. Trzymając materiał szaty spojrzał na ławę za którą stała dwójka niegodziwców. Czyżby nie zauważył momentu w którym celowali w niego różdżką? Czy też był to inny rodzaj magii związany z tym miejscem, Azkabanem, anomalią, samą szatą...? Jeszcze przed chwilą nie wahałby się z wytyczeniem sobie ścieżki Bombardą, jednak nie mając pewności czy przypadkiem nie wystarczy myśl z ich strony by ponownie znalazł się w kajdanach wolał nie ryzykować - nie posiadał w swoim arsenale zaklęcia które odebrałoby obydwojgu momentalnie życie. Przynajmniej nie w pojedynkę - spojrzał przelotnie po towarzyszącym mu Thonksowi, jak i Lupinowi Do tego dementorzy...po tym jak przywdział szatę i zbliżał się do ławy, a więc i znajdujących się na obrzeżach okręgu ponurych zjaw patrzył jak te go traktują poniekąd z obawy o to, czy się przypadkiem na niego nie rzucą, czy jednak ochoczo jak dwójka siedzących przy ławie przestępców potraktuje go jak swego. Spojrzał z nowego miejsca na Randalla, jak i Gabriella mając nadzieję, że ci nie uznają iż postradał rozum i będą współpracować.
- Jako, że są postrzegani jako dobrzy i za takich w porównaniu do nas też się uważają, lepiej będzie jak uderzymy tam gdzie dobrych boli najbardziej - w to, że mogli być lepsi - zaczął wyjaśniać swój pomysł dwójce swoich nowych towarzyszy umyślnie używając pierwszej osoby liczby mnogiej by pokazać po czyjej stoi stronie, a stał po ich. Przynajmniej starał się utrzymać tą iluzję. Czuł w końcu, że ci go uważnie obserwują - Dobrze więc...Gabrielu, chcesz obronić wszystkich, lecz nie jesteś wstanie zapewnić bezpieczeństwa swojej rodzinie. Gdybyś był lepszym synem, lepszym czarodziejem - być może wciąż miałbyś matkę. Przyznaj się do winy i wyraź skruchę - nie sprawiało mu przyjemności intonowania tej wypowiedzi w wyniosły, typowy dla sędziego który wie lepiej kto jest, a kto nie jest winny sposób. I choć starał się brzmieć przekonywająco, tak jednak lżej mu patrzyło z oczu na aurora. Miał nadzieję, że Tonks mu ufa i zamiast oburzenia odnajdzie wystarczająco samozaparcia by spuścić posępnie głowę i się przyznać. To samo tyczyło się Lupina na którego przeniósł uwagę.
- Randall... - westchną teatralnie - ...starasz się zostać aurorem, kiedy to byłeś obojętny na krzywdę jako policjant, obywatel, brat. Chcesz być lepszy teraz za to, że nie byłeś wówczas? To tak nie działa. Bierność to też wina, przyznaj się - zakołysało się w głosie politowanie na potrzeby robienia wrażenia przed pozostałą dwójką. Wewnętrznie zaś zrodziła się w Anthonym obawa, że sprowokuje Lupina do faktycznej kłótni. Nie lubili się, lecz jako zakonnik miał nadzieję, że ten zdaje sobie sprawę z tego iż w tym momencie łączy ich nić wiary w tą samą sprawę nieco silniejsza od niechęci.
- Winni, Winni, Winni! - zapowiedział triumfalnie po czym chrząkną - Dobrze, a teraz skoro już wszyscy skazani są skazani i winni to nic tu po nich i mnie. Azkaban czeka i w ogóle. Mamy wiele cel do zwiedzenia, a czas leci. W końcu musi nas, a nie was mieć i zabić, a wy, a nie my musicie tu pilnować, a skoro ja, jak wy jestem teraz sędzią - wstał powoli i pogładził wierzchem dłoni szatę na torsie z udawaną dumą - to zaprowadzę ich i się. Może nie będzie miała nic przeciwko byśmy jeszcze przed końcem mieli okazję porozmawiać, Alexandrze. Gdybym cię poznał od tej strony być może nasza znajomość przebiegłaby inaczej - spojrzał na przestępcę z żalem. Podał mu dłoń na pożegnanie. Trochę umyślnie plątał, gmatwał, wplatał to podobne im szaleństwo by zatrzeć niemalże do granic możliwości to kim był dla nich na początku, a tym kim był dla nich teraz: wrogiem, a sprzymierzeńcem. Pochwalił, wycenił go wyżej niż faktycznie warte było takie ludzkie ścierwo. Z uznaniem spojrzał na drugiego przestępce sędzie dziękując mu skinieniem głowy za współpracę - to była wyborna, sesja, panowie - dodał i włożył ręce w kieszenie ujmując tym samym w jedną dłoń różdżkę - Ach, byłbym zapomniał. Moglibyście zrobić te czary mar na kajdany na nogach. Nie chce jej niecierpliwić...Te na rękach to mogą zostać. Zwłaszcza u Randalla. Taki ruchliwy to tylko chyba gryfon umie być... - wyraził obawę potencjalną zwłoką, chcąc tym samym ugrać częściową wolność dla towarzyszy dzięki której mogliby spróbować się oddalić. Obawiał się, że prośba o uwolnienie takie kompletne wydałaby się dziwna i wzbudziłaby obawy większe niż oczekiwał. Przykrył więc to zmartwienie nieznacznym szyderstwem. Miał nadzieję również, że grono sędziów-przestepców pomniejszone o najbardziej nieprzewidywalną jednostkę okaże się jeszcze bardziej uległe wpływom.
|Dalej staram się być przekonywujący
- Jako, że są postrzegani jako dobrzy i za takich w porównaniu do nas też się uważają, lepiej będzie jak uderzymy tam gdzie dobrych boli najbardziej - w to, że mogli być lepsi - zaczął wyjaśniać swój pomysł dwójce swoich nowych towarzyszy umyślnie używając pierwszej osoby liczby mnogiej by pokazać po czyjej stoi stronie, a stał po ich. Przynajmniej starał się utrzymać tą iluzję. Czuł w końcu, że ci go uważnie obserwują - Dobrze więc...Gabrielu, chcesz obronić wszystkich, lecz nie jesteś wstanie zapewnić bezpieczeństwa swojej rodzinie. Gdybyś był lepszym synem, lepszym czarodziejem - być może wciąż miałbyś matkę. Przyznaj się do winy i wyraź skruchę - nie sprawiało mu przyjemności intonowania tej wypowiedzi w wyniosły, typowy dla sędziego który wie lepiej kto jest, a kto nie jest winny sposób. I choć starał się brzmieć przekonywająco, tak jednak lżej mu patrzyło z oczu na aurora. Miał nadzieję, że Tonks mu ufa i zamiast oburzenia odnajdzie wystarczająco samozaparcia by spuścić posępnie głowę i się przyznać. To samo tyczyło się Lupina na którego przeniósł uwagę.
- Randall... - westchną teatralnie - ...starasz się zostać aurorem, kiedy to byłeś obojętny na krzywdę jako policjant, obywatel, brat. Chcesz być lepszy teraz za to, że nie byłeś wówczas? To tak nie działa. Bierność to też wina, przyznaj się - zakołysało się w głosie politowanie na potrzeby robienia wrażenia przed pozostałą dwójką. Wewnętrznie zaś zrodziła się w Anthonym obawa, że sprowokuje Lupina do faktycznej kłótni. Nie lubili się, lecz jako zakonnik miał nadzieję, że ten zdaje sobie sprawę z tego iż w tym momencie łączy ich nić wiary w tą samą sprawę nieco silniejsza od niechęci.
- Winni, Winni, Winni! - zapowiedział triumfalnie po czym chrząkną - Dobrze, a teraz skoro już wszyscy skazani są skazani i winni to nic tu po nich i mnie. Azkaban czeka i w ogóle. Mamy wiele cel do zwiedzenia, a czas leci. W końcu musi nas, a nie was mieć i zabić, a wy, a nie my musicie tu pilnować, a skoro ja, jak wy jestem teraz sędzią - wstał powoli i pogładził wierzchem dłoni szatę na torsie z udawaną dumą - to zaprowadzę ich i się. Może nie będzie miała nic przeciwko byśmy jeszcze przed końcem mieli okazję porozmawiać, Alexandrze. Gdybym cię poznał od tej strony być może nasza znajomość przebiegłaby inaczej - spojrzał na przestępcę z żalem. Podał mu dłoń na pożegnanie. Trochę umyślnie plątał, gmatwał, wplatał to podobne im szaleństwo by zatrzeć niemalże do granic możliwości to kim był dla nich na początku, a tym kim był dla nich teraz: wrogiem, a sprzymierzeńcem. Pochwalił, wycenił go wyżej niż faktycznie warte było takie ludzkie ścierwo. Z uznaniem spojrzał na drugiego przestępce sędzie dziękując mu skinieniem głowy za współpracę - to była wyborna, sesja, panowie - dodał i włożył ręce w kieszenie ujmując tym samym w jedną dłoń różdżkę - Ach, byłbym zapomniał. Moglibyście zrobić te czary mar na kajdany na nogach. Nie chce jej niecierpliwić...Te na rękach to mogą zostać. Zwłaszcza u Randalla. Taki ruchliwy to tylko chyba gryfon umie być... - wyraził obawę potencjalną zwłoką, chcąc tym samym ugrać częściową wolność dla towarzyszy dzięki której mogliby spróbować się oddalić. Obawiał się, że prośba o uwolnienie takie kompletne wydałaby się dziwna i wzbudziłaby obawy większe niż oczekiwał. Przykrył więc to zmartwienie nieznacznym szyderstwem. Miał nadzieję również, że grono sędziów-przestepców pomniejszone o najbardziej nieprzewidywalną jednostkę okaże się jeszcze bardziej uległe wpływom.
|Dalej staram się być przekonywujący
Find your wings
Wiedziałem, że nie mam szans. Nie unieruchomiony, nie kiedy ten osiłek miał tak znaczną przewagę i cholera, muszę przyznać, że krzepę w łapie. Poczułem tępy, paskudny ból w oku i to, co wydało złowieszczy chrzęst, to musiał być mój oczodół. Zacisnąłem zęby, myśląc już, że przy okazji i je sobie złamię, ale to jedyny sposób na przetrwanie tego potwornego bólu. Który tylko podżega kolejne porcje agresji i gniewu rwącego każdy nerw, każdy mięsień ciała. Staram się uspokoić, ale to nie jest takie proste. Nie, kiedy Skamander udaje głupa razem z resztą tych popaprańców. To jakiś cyrk, do którego uczestnictwa mnie zmuszają. - Mów za siebie - rzucam szorstko do jakże sprawiedliwie oceniającego mnie Antka, który śmie mówić o braku honoru. Powinien najpierw spojrzeć na siebie, zwłaszcza, że to właśnie ja chcę zrobić wszystko tak, żeby ten honor w ogóle istniał. Ale nie, lepiej bić kogoś w gorszej pozycji, bo to doprawdy szlachetne.
Może bym się zamknął, gdyby nie to pajacowanie, które ma na celu… właściwie to nie wiem jaki ma tak naprawdę cel. Może rzeczywiście kupiło nam to czas oraz to, że jeden z nas jest poniekąd wolny, ale to nie zmienia faktu, że Skamander zapędza się w tym wszystkim. - Nie. Waż. Się. Mówić. O. Mojej. Siostrze. - cedzę przez zęby, ostrzegawczo. Może mówić sobie o mnie co chce i mogę iść zgodnie z jego planem, ale niech mi nie mówi o byciu złym bratem. Tego jednego znieść nie umiem i lepiej dla nas wszystkich, żebym nie musiał. Mija dłuższa chwila, nim jestem w stanie odezwać się ponownie. Chwila pełna desperackich, uspokajających mnie myśli, nabierania oddechu, rozważań. Krótkich, ale intensywnych. - Przyznaję się do winy - wyrzucam wreszcie, niemalże na wydechu. Starając się ignorować ból nie tylko oczodołu, ale także w klatce piersiowej. I gryząc język zanim coś więcej opuści moje usta, zwłaszcza jeśli chodzi o kolejne uwagi w moim kierunku. Mam wrażenie, że nowy sędzia świetnie się bawi naszym kosztem, ale wbrew wszystkiemu usiłuję uwierzyć, że wie co robi. Nawet jeśli ta metoda jest moim zdaniem beznadziejna. Ostatecznie i tak zaprowadziła nas dalej niż moja.
Żeby odciąć się od wszystkiego, usiłuję skoncentrować płonące żądzą zemsty myśli skierować na coś bardziej pokojowego. Konkretnie to na przypomnieniu sobie więcej fragmentów z Boskiej Komedii. Może znalazłbym tam jakąś analogię, więcej wskazówek. Tak jak stało się z lwem, według tych imbecyli dowodem odwagi. Zastanawiam się czy było tam coś o sądzie, może też o tym jak moglibyśmy pokonać tych sędziów. Albo przekupić. Albo zrobić cokolwiek, żeby się stąd uwolnić i obwieścić koniec tego debilnego teatrzyku. Nie wiem jednak czy zdołam przypomnieć sobie coś więcej, skoro książkę czytałem dawno temu, ale muszę przynajmniej spróbować.
Może bym się zamknął, gdyby nie to pajacowanie, które ma na celu… właściwie to nie wiem jaki ma tak naprawdę cel. Może rzeczywiście kupiło nam to czas oraz to, że jeden z nas jest poniekąd wolny, ale to nie zmienia faktu, że Skamander zapędza się w tym wszystkim. - Nie. Waż. Się. Mówić. O. Mojej. Siostrze. - cedzę przez zęby, ostrzegawczo. Może mówić sobie o mnie co chce i mogę iść zgodnie z jego planem, ale niech mi nie mówi o byciu złym bratem. Tego jednego znieść nie umiem i lepiej dla nas wszystkich, żebym nie musiał. Mija dłuższa chwila, nim jestem w stanie odezwać się ponownie. Chwila pełna desperackich, uspokajających mnie myśli, nabierania oddechu, rozważań. Krótkich, ale intensywnych. - Przyznaję się do winy - wyrzucam wreszcie, niemalże na wydechu. Starając się ignorować ból nie tylko oczodołu, ale także w klatce piersiowej. I gryząc język zanim coś więcej opuści moje usta, zwłaszcza jeśli chodzi o kolejne uwagi w moim kierunku. Mam wrażenie, że nowy sędzia świetnie się bawi naszym kosztem, ale wbrew wszystkiemu usiłuję uwierzyć, że wie co robi. Nawet jeśli ta metoda jest moim zdaniem beznadziejna. Ostatecznie i tak zaprowadziła nas dalej niż moja.
Żeby odciąć się od wszystkiego, usiłuję skoncentrować płonące żądzą zemsty myśli skierować na coś bardziej pokojowego. Konkretnie to na przypomnieniu sobie więcej fragmentów z Boskiej Komedii. Może znalazłbym tam jakąś analogię, więcej wskazówek. Tak jak stało się z lwem, według tych imbecyli dowodem odwagi. Zastanawiam się czy było tam coś o sądzie, może też o tym jak moglibyśmy pokonać tych sędziów. Albo przekupić. Albo zrobić cokolwiek, żeby się stąd uwolnić i obwieścić koniec tego debilnego teatrzyku. Nie wiem jednak czy zdołam przypomnieć sobie coś więcej, skoro książkę czytałem dawno temu, ale muszę przynajmniej spróbować.
I don't know
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
how to deal with serious emotions
without turning them
into a fucking joke
Randall Lupin
Zawód : były policjant, kurs aurorski zawieszony
Wiek : 30
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
Don't get attached.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Metamorfomag
Nieaktywni
The member 'Randall Lupin' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 12
'k100' : 12
Coś dosłownie zazgrzytało w jego głowie, kiedy Lupin przyjął cios jednego z więźniów. Mimo wszystko zwrócił wzrok w jego stronę. Ta bezsilność doprowadzała go do szału. Znowu nie mógł komuś pomóc, znowu był skrępowany, pozbawiony możliwości ruchu i stanięcia w obronie. Czy to chodziło o Randalla, czy też o Piersa, który Merlin jeden wie gdzie się teraz błąkał i co go spotkało. Cokolwiek się stało, miał nadzieję, że nie zdążył jeszcze dotrzeć do niej, kimkolwiek, a raczej czymkolwiek i gdziekolwiek była tajemnicza ona przed którą ze strachu drżeli - a przynajmniej tak odbierał to sam Tonks - więźniowie, grający role sędziów.
Wydawało mu się, że w lot pochwycił to, jakiej gry podjął się Anthony i uważnie przyglądał się całej sytuacji. A mimo wszystko i on przegapił moment, w którym któryś z nich miałby niby wyciągnąć różdżkę i za pomocą jakiegoś zaklęcia pozbawić Skamandera kajdan, krępujących jego ruchy. Zmarszczył czoło. Nie było łatwo przyjmować wypowiedziane przez Anthony'ego słowa na klatę, nawet jeżeli mógł i zdawał sobie sprawę z tego, że Skamander grał i nic mu było do ewentualnych win, które męczyły jego sumienie. Zamiast więc rzucać się i warczeć postanowił odegrać swoją rolę w całym tym absurdalnym przedstawieniu. Spuścił niego głowę w dół na znak pokory. - Masz rację, przed nimi mogłem się ukrywać, ale ty znasz wszystkie moje winy Anthony, wiesz jakim człowiekiem jestem i nie schowam już swoich win. Przyznaję się do winy - odparł pełnym skruchy głosem, unosząc spojrzenie na wszystkich sędziów. Po części badał ich reakcję i zastanawiał się, czy może to przekona pozostałą dwójkę do puszczenia ich w dalszą drogę. Szczególnie, że nie wiedział co może się stać, kiedy ten trzeci wróci z wizyty na dziedzińcu i lwa. Milczał, oczekując na dalszy bieg wydarzeń i niby to zdenerwowany wyczekiwaniem na finalny wyrok począł rozglądać się w celu znalezienia jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, gdyby plan Skamandera jednak nie wypalił. Bo chociaż całą sytuację można przyrównać do cyrku na kółkach to w tym szaleństwie była jakaś metoda. A Gabriel starał się wyłapać jakikolwiek szczegół, mogący zaprowadzić ich do Piersa.
/rzucam na spostrzegawczość
Wydawało mu się, że w lot pochwycił to, jakiej gry podjął się Anthony i uważnie przyglądał się całej sytuacji. A mimo wszystko i on przegapił moment, w którym któryś z nich miałby niby wyciągnąć różdżkę i za pomocą jakiegoś zaklęcia pozbawić Skamandera kajdan, krępujących jego ruchy. Zmarszczył czoło. Nie było łatwo przyjmować wypowiedziane przez Anthony'ego słowa na klatę, nawet jeżeli mógł i zdawał sobie sprawę z tego, że Skamander grał i nic mu było do ewentualnych win, które męczyły jego sumienie. Zamiast więc rzucać się i warczeć postanowił odegrać swoją rolę w całym tym absurdalnym przedstawieniu. Spuścił niego głowę w dół na znak pokory. - Masz rację, przed nimi mogłem się ukrywać, ale ty znasz wszystkie moje winy Anthony, wiesz jakim człowiekiem jestem i nie schowam już swoich win. Przyznaję się do winy - odparł pełnym skruchy głosem, unosząc spojrzenie na wszystkich sędziów. Po części badał ich reakcję i zastanawiał się, czy może to przekona pozostałą dwójkę do puszczenia ich w dalszą drogę. Szczególnie, że nie wiedział co może się stać, kiedy ten trzeci wróci z wizyty na dziedzińcu i lwa. Milczał, oczekując na dalszy bieg wydarzeń i niby to zdenerwowany wyczekiwaniem na finalny wyrok począł rozglądać się w celu znalezienia jakiegoś wyjścia z tej sytuacji, gdyby plan Skamandera jednak nie wypalił. Bo chociaż całą sytuację można przyrównać do cyrku na kółkach to w tym szaleństwie była jakaś metoda. A Gabriel starał się wyłapać jakikolwiek szczegół, mogący zaprowadzić ich do Piersa.
/rzucam na spostrzegawczość
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 30
'k100' : 30
Udało się, wspólnymi siłami wyswobodziliśmy się z gałęzi. Minimalnie podniósł mnie na duchu ten maleńki sukces, mimo swojej nikłości w obliczu tego przerażającego miejsca. Próbowałem się desperacko chwytać nadziei, będąc pewnym, że jej utrata odbierze mi resztki woli. Na szczęście nadzieja to bardzo uparte stworzonko i nie zwykło poddawać się tak łatwo.
Nie uszła mojej uwadze reakcja mojego przymusowego towarzysza. Dostrzegłem złowróżbną złość, ukrytą w morzu strachu. Mimo swojego stanu był zagrożeniem, sam nawet nie byłem w jakoś lepszej kondycji. Powinienem go spróbować obezwładnić lub porzucić, stanowił zbyt wielkie ryzyko dla misji...
Pomagam mu wstać, ostrożnie, na ile pozwalają moje rany. Najrozsądniejsze byłoby oczywiście działanie samemu, ale, na brodę Merlina, nie potrafiłem nikogo zostawić w takim miejscu. Nikt nie zasługiwał na taki los, uwięzienie w tym mrocznym miejscu. Nawet normalnie Azkaban był moim zdaniem zbyt nieetyczny, relikt jakiś okrutnych czasów lub desperacka próba trzymania dementorów z dala od ludzkich siedzib. Teraz zmienił się urzeczywistnienie koszmarów.
- Możesz stać? - pytam cicho, jakby głośniejsze słowa miały zaalarmować czające się tu zło.
Kto wie, może pożałuję swojej decyzji, może, jeśli oczywiście przeżyję, będę przeklinać własną głupotę. Teraz jednak czułem, że czynię słusznie, tak jak powinien dobry człowiek.
Ostrożnie zbliżam się do drzwi na prawo, powstrzymując grymas bólu, który towarzyszył każdemu krokowi. Daję znać, żeby zachował ciszę, ja tymczasem nasłuchiwałem odgłosów po drugiej stronie. Jeśli dostrzegę, próbuję też spojrzeć przez dziurkę od klucza.
Spostrzegawczość II
Nie uszła mojej uwadze reakcja mojego przymusowego towarzysza. Dostrzegłem złowróżbną złość, ukrytą w morzu strachu. Mimo swojego stanu był zagrożeniem, sam nawet nie byłem w jakoś lepszej kondycji. Powinienem go spróbować obezwładnić lub porzucić, stanowił zbyt wielkie ryzyko dla misji...
Pomagam mu wstać, ostrożnie, na ile pozwalają moje rany. Najrozsądniejsze byłoby oczywiście działanie samemu, ale, na brodę Merlina, nie potrafiłem nikogo zostawić w takim miejscu. Nikt nie zasługiwał na taki los, uwięzienie w tym mrocznym miejscu. Nawet normalnie Azkaban był moim zdaniem zbyt nieetyczny, relikt jakiś okrutnych czasów lub desperacka próba trzymania dementorów z dala od ludzkich siedzib. Teraz zmienił się urzeczywistnienie koszmarów.
- Możesz stać? - pytam cicho, jakby głośniejsze słowa miały zaalarmować czające się tu zło.
Kto wie, może pożałuję swojej decyzji, może, jeśli oczywiście przeżyję, będę przeklinać własną głupotę. Teraz jednak czułem, że czynię słusznie, tak jak powinien dobry człowiek.
Ostrożnie zbliżam się do drzwi na prawo, powstrzymując grymas bólu, który towarzyszył każdemu krokowi. Daję znać, żeby zachował ciszę, ja tymczasem nasłuchiwałem odgłosów po drugiej stronie. Jeśli dostrzegę, próbuję też spojrzeć przez dziurkę od klucza.
Spostrzegawczość II
Artur Longbottom
Zawód : Rebeliant
Wiek : 27
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Wdowiec
Tylko w milczeniu słowo,
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
tylko w ciemności światło,
tylko w umieraniu życie:
na pustym niebie
jasny jest lot sokoła
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
The member 'Artur Longbottom' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 97
'k100' : 97
ANTHONY, RANDALL, GABRIEL
Anthony nie widział różdżki, jakakolwiek magia pozbawiła go kajdan, nie była związana z żadną werbalną inkantacją wypowiedzianą przez więźniów siedzących za sędziowską ławą. Dwóch, trzeci zniknął w ciemnościach i - na razie - nic nie wskazywało na jego powrót. Zająwszy miejsce pośród nich oskarżył dwoje swoich przyjaciół; więźniowie podrapali się po brodach z uwagą przyglądając się, jak zarówno Gabriel, jak i Randall, przyznali się do swoich win znacznie szybciej, niż kiedy prosili o to oni. Przyglądali się wpierw Lupinowi, dostrzegając w nim tą samą szczerą złość, która jednak ostatecznie ustąpiła pokorze. W rzeczywistości Randall poszukiwał w pamięci skrawków dzieła, które dotąd ich prowadziło - jednak odkąd zniknął ich przewodnik, wszystko wokół zdawało się jedynie czystym szaleństwem. Później przyglądali się także Gabrielowi, który z nie mniejszą pokorą przyjął swoją winę.
- Nieźle - mruknął Oak, choć sprawiał wrażenie trochę obrażonego, że to nie on osiągnął sukces.
Anthony jednak mówił dalej - mówił długo i zawile, a dla aurorów stojących naprzeciw tak Anthony'ego, jak pozostałych sędziów, oczywiste było, że Skamander mówił szybciej, niż oni dwaj potrafili myśleć. Czysta głupota wykwitła tak na ich twarzach, jak w oczach, kiedy tłumaczył swoją nową pozycję, Jerkins uniósł dłonie, jakby zamierzając policzyć coś na palcach, ale nim skończył, Anthony złożył mu uścisk. Wydawali się trochę zdezorientowani - a może bardziej niż trochę. Najpewniej nie do końca rozumieli istotę tych rozważań, a jeśli pojawiła się u nich wątpliwość - kiełkowała bardzo powoli.
- Co... - zaczął Jerkins, a Zakonnicy musieli zdać sobie sprawę z tego, że nie mieli dużo czasu, nim sędziowie otrząsną się z tego osłupienia. Nie wydawali się przekonani do pomysłu uwolnienia więźniów z ich kajdan. Dementorzy zdawali się być na to wszystko ślepi i głusi, jako aurorzy znaliście ich role, byli strażnikami Azkabanu służącymi - no właśnie, komu? Dotąd Ministerstwu, które władało Azkabanem, mogliście podejrzewać, że istoty mogłyby być w tym momencie posłuszne więźniom. Między ich płachtami wynurzało się przejście, w którym zniknął Piers.
- Tam są cele... - Niepewnie oświadczył Oak - Nie możemy im ściągnąć kajdan, skoro są więźniami...
JESSA, SAMUEL, SOPHIA
Sophia nie złapała spojrzenia Samuela, nie krzyknęła po raz drugi, skupiając się już nie na stojącym obok człowieku, a na wyplątaniu rąk spod sznura. Nieszczególnie skutecznie, choć niewątpliwie podobny manewr byłby możliwy - aurorka dodatkowo osłabiona obrażeniami poniosła tym razem porażkę, mogła próbować dalej.
Inaczej, jak Samuel - który odrzuciwszy kajdany wypowiedział werbalną inkantację zaklęcia; jedno i drugie działanie zwróciło uwagę mężczyzny, który natychmiast odwrócił się w jego stronę, wciąż dzierżąc w ręku rozgrzany pogrzebacz. Próbował się odsunąć, ale biała magia Samuela była potężna i cisnęła nim o mężczyznę z mocą; oboje upadli, ale kat natychmiast cisnął pogrzebaczem w bok aurora - przepalając ubranie i raniąc jego skórę; szarpnięty impetem Skamander nie był w stanie w żaden sposób uniknąć tego obrażenia. Obydwoje odczuli też skutki upadku, Monroe z łomotem uderzył o posadzkę, Samuel - o samego Monroe, uderzając własną czaszką o jego czaszkę.
Od tego momentu obowiązuje was mechanika poruszania się zgodnie z mechaniką forum.
ARTUR
Mężczyzna wstał - chwiejnie - trzymając się ściany, na pytanie kiwnął głową, choć tak bladość jego twarzy, jak chwiejność nóg zdradzały, że podobna czynność nie przychodziła mu bez wysiłku. Nie sprzeciwiał się Arturowi - nie odezwał się, gdy dostał nakaz milczenia. Przymknął jedynie oczy, wyglądając jak ktoś, kto bardzo chce zatrzymać swoje emocje w ryzach. Wyglądając jak ktoś, kto - Artur widział to przecież niejednokrotnie - po bardzo długim czasie opuszcza straszną celę.
Artur nasłuchiwał - echo kobiecego krzyku milkło, ale słyszał też inne hałasy, brzdęk metalu, łomot, uderzenie - jakby coś ciężkiego upadło na podłogę. Przez dziurkę od klucza dostrzegł zaś tylko korytarz, długi i ciemny, po podłodze którego wciąż wiły się pnącza tego samego bytu, w którym tkwił uwięziony - i te same, które wiły się pod jego nogami teraz. Skądkolwiek dobiegał hałas, musiał dobiegać z dalsza: od prawej strony korytarza w oddali biło światło.
Jessa: 216/236 (15 - poparzenia, 5 - psychiczne)
Anthony: 219/249 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte)
Sophia: 184/244 (35 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte, 10 - osłabienie); kara: -10
Randall: 167/232 (60 - tłuczone, 5 - cięte); -10; -15 do zaklęć wymagających celowania ( złamany oczodół, wylew krwi do oka)
Gabriel: 225/240 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Samuel: 193/266 (10 - tłuczone, 5 - cięte, 28 - szarpane, 15 - tłuczone, 15 - poparzenia); kara: -10
Artur: 92/242 (50 - cięte, 30 - tłuczone, 70 - szarpane); kara: -40
Samuel wykorzystana moc Zakonu 1/5
Anthony nie widział różdżki, jakakolwiek magia pozbawiła go kajdan, nie była związana z żadną werbalną inkantacją wypowiedzianą przez więźniów siedzących za sędziowską ławą. Dwóch, trzeci zniknął w ciemnościach i - na razie - nic nie wskazywało na jego powrót. Zająwszy miejsce pośród nich oskarżył dwoje swoich przyjaciół; więźniowie podrapali się po brodach z uwagą przyglądając się, jak zarówno Gabriel, jak i Randall, przyznali się do swoich win znacznie szybciej, niż kiedy prosili o to oni. Przyglądali się wpierw Lupinowi, dostrzegając w nim tą samą szczerą złość, która jednak ostatecznie ustąpiła pokorze. W rzeczywistości Randall poszukiwał w pamięci skrawków dzieła, które dotąd ich prowadziło - jednak odkąd zniknął ich przewodnik, wszystko wokół zdawało się jedynie czystym szaleństwem. Później przyglądali się także Gabrielowi, który z nie mniejszą pokorą przyjął swoją winę.
- Nieźle - mruknął Oak, choć sprawiał wrażenie trochę obrażonego, że to nie on osiągnął sukces.
Anthony jednak mówił dalej - mówił długo i zawile, a dla aurorów stojących naprzeciw tak Anthony'ego, jak pozostałych sędziów, oczywiste było, że Skamander mówił szybciej, niż oni dwaj potrafili myśleć. Czysta głupota wykwitła tak na ich twarzach, jak w oczach, kiedy tłumaczył swoją nową pozycję, Jerkins uniósł dłonie, jakby zamierzając policzyć coś na palcach, ale nim skończył, Anthony złożył mu uścisk. Wydawali się trochę zdezorientowani - a może bardziej niż trochę. Najpewniej nie do końca rozumieli istotę tych rozważań, a jeśli pojawiła się u nich wątpliwość - kiełkowała bardzo powoli.
- Co... - zaczął Jerkins, a Zakonnicy musieli zdać sobie sprawę z tego, że nie mieli dużo czasu, nim sędziowie otrząsną się z tego osłupienia. Nie wydawali się przekonani do pomysłu uwolnienia więźniów z ich kajdan. Dementorzy zdawali się być na to wszystko ślepi i głusi, jako aurorzy znaliście ich role, byli strażnikami Azkabanu służącymi - no właśnie, komu? Dotąd Ministerstwu, które władało Azkabanem, mogliście podejrzewać, że istoty mogłyby być w tym momencie posłuszne więźniom. Między ich płachtami wynurzało się przejście, w którym zniknął Piers.
- Tam są cele... - Niepewnie oświadczył Oak - Nie możemy im ściągnąć kajdan, skoro są więźniami...
JESSA, SAMUEL, SOPHIA
Sophia nie złapała spojrzenia Samuela, nie krzyknęła po raz drugi, skupiając się już nie na stojącym obok człowieku, a na wyplątaniu rąk spod sznura. Nieszczególnie skutecznie, choć niewątpliwie podobny manewr byłby możliwy - aurorka dodatkowo osłabiona obrażeniami poniosła tym razem porażkę, mogła próbować dalej.
Inaczej, jak Samuel - który odrzuciwszy kajdany wypowiedział werbalną inkantację zaklęcia; jedno i drugie działanie zwróciło uwagę mężczyzny, który natychmiast odwrócił się w jego stronę, wciąż dzierżąc w ręku rozgrzany pogrzebacz. Próbował się odsunąć, ale biała magia Samuela była potężna i cisnęła nim o mężczyznę z mocą; oboje upadli, ale kat natychmiast cisnął pogrzebaczem w bok aurora - przepalając ubranie i raniąc jego skórę; szarpnięty impetem Skamander nie był w stanie w żaden sposób uniknąć tego obrażenia. Obydwoje odczuli też skutki upadku, Monroe z łomotem uderzył o posadzkę, Samuel - o samego Monroe, uderzając własną czaszką o jego czaszkę.
Od tego momentu obowiązuje was mechanika poruszania się zgodnie z mechaniką forum.
ARTUR
Mężczyzna wstał - chwiejnie - trzymając się ściany, na pytanie kiwnął głową, choć tak bladość jego twarzy, jak chwiejność nóg zdradzały, że podobna czynność nie przychodziła mu bez wysiłku. Nie sprzeciwiał się Arturowi - nie odezwał się, gdy dostał nakaz milczenia. Przymknął jedynie oczy, wyglądając jak ktoś, kto bardzo chce zatrzymać swoje emocje w ryzach. Wyglądając jak ktoś, kto - Artur widział to przecież niejednokrotnie - po bardzo długim czasie opuszcza straszną celę.
Artur nasłuchiwał - echo kobiecego krzyku milkło, ale słyszał też inne hałasy, brzdęk metalu, łomot, uderzenie - jakby coś ciężkiego upadło na podłogę. Przez dziurkę od klucza dostrzegł zaś tylko korytarz, długi i ciemny, po podłodze którego wciąż wiły się pnącza tego samego bytu, w którym tkwił uwięziony - i te same, które wiły się pod jego nogami teraz. Skądkolwiek dobiegał hałas, musiał dobiegać z dalsza: od prawej strony korytarza w oddali biło światło.
Jessa: 216/236 (15 - poparzenia, 5 - psychiczne)
Anthony: 219/249 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte)
Sophia: 184/244 (35 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte, 10 - osłabienie); kara: -10
Randall: 167/232 (60 - tłuczone, 5 - cięte); -10; -15 do zaklęć wymagających celowania ( złamany oczodół, wylew krwi do oka)
Gabriel: 225/240 (10 - tłuczone, 5 - cięte)
Samuel: 193/266 (10 - tłuczone, 5 - cięte, 28 - szarpane, 15 - tłuczone, 15 - poparzenia); kara: -10
Artur: 92/242 (50 - cięte, 30 - tłuczone, 70 - szarpane); kara: -40
Samuel wykorzystana moc Zakonu 1/5
Bawiąc się w sąd bazował jedynie na informacjach, którymi szastali więźniowie-sędziowie podczas oskarżeń. Nie znał Randalla ani Gabriella na tyle prywatnie by wiedzieć o ich winach więcej. Nie było mu to potrzebne. W zasadzie, jak się okazało teraz również. Powtórzył to co już było powiedziane w innej nieco aranżacji. Skrzywił się wewnętrznie w chwili w której Lupin w typowo gryfoński sposób wierzgał. Może i dobrze. Doda to wiarygodności.
Nie trzeba było długo czekać na efekt. Mężczyźni w szatach Wizengamotu byli nie tylko toczeni przez własne choroby, lecz również Azkaban zdążył ich odpowiednio dotkliwie nadgryźć. Nie nadążali i tak też powinno pozostać.
- No trudno. Mam zatem nadzieję, że uda nam się tam dojść przed Sylwestrem... - zamarudził nieco posępnie patrząc na okowy przy kostkach umożliwiające co najwyżej pokraczny chód. Trudno. To musiało najwyraźniej w tym momencie wystarczyć - Ruszajmy, nie mamy całej nocy - zachęcił swoich więźniów spoglądając porozumiewawczo to na Tonksa to na Lupina zaczynając ich prowadzić w stronę wynurzonego za plecami Dementorów przejścia wskazanego przez jednego z sędziów w którym zniknął chłopiec z zamiarem uczynienia tego samego. Nie powinni tracić więcej czasu. Zacisnął zęby i wstrzymał powietrze w chwili w której mijał strażników mając nadzieję, że ci utrzymają swoją obojętność.
- To jakieś szaleństwo - skwitował pod nosem gdy (a może jeżeli...?) udało im się znaleźć za plecami dementorów i zejść z pola widzenia sędziów oddalić Anthony skierował różdżkę na pętające ruch Gabriela okowy próbując je zniszczyć. Finezja nie była tu raczej potrzebna.
- Sezam Materio - potrzebował wsparcia, a nie balastu. Jeżeli urok zadziałał to Thony miał nadzieję, że Tonks uwolni Lupina. W razie gdyby okowy posiadały wiele zamków to Skamander próbowałby najpierw sforsować ten ten odpowiedzialny za unieruchomienie dłoni.
Nie trzeba było długo czekać na efekt. Mężczyźni w szatach Wizengamotu byli nie tylko toczeni przez własne choroby, lecz również Azkaban zdążył ich odpowiednio dotkliwie nadgryźć. Nie nadążali i tak też powinno pozostać.
- No trudno. Mam zatem nadzieję, że uda nam się tam dojść przed Sylwestrem... - zamarudził nieco posępnie patrząc na okowy przy kostkach umożliwiające co najwyżej pokraczny chód. Trudno. To musiało najwyraźniej w tym momencie wystarczyć - Ruszajmy, nie mamy całej nocy - zachęcił swoich więźniów spoglądając porozumiewawczo to na Tonksa to na Lupina zaczynając ich prowadzić w stronę wynurzonego za plecami Dementorów przejścia wskazanego przez jednego z sędziów w którym zniknął chłopiec z zamiarem uczynienia tego samego. Nie powinni tracić więcej czasu. Zacisnął zęby i wstrzymał powietrze w chwili w której mijał strażników mając nadzieję, że ci utrzymają swoją obojętność.
- To jakieś szaleństwo - skwitował pod nosem gdy (a może jeżeli...?) udało im się znaleźć za plecami dementorów i zejść z pola widzenia sędziów oddalić Anthony skierował różdżkę na pętające ruch Gabriela okowy próbując je zniszczyć. Finezja nie była tu raczej potrzebna.
- Sezam Materio - potrzebował wsparcia, a nie balastu. Jeżeli urok zadziałał to Thony miał nadzieję, że Tonks uwolni Lupina. W razie gdyby okowy posiadały wiele zamków to Skamander próbowałby najpierw sforsować ten ten odpowiedzialny za unieruchomienie dłoni.
Find your wings
The member 'Anthony Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 89
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
Wiedział, że to nie czas na skupianie się na własnych emocjach, rozterkach i problemach. Najważniejszym było uwolnienie się z tych kajdan i udanie się w stronę korytarza, w którym zniknął Piers. A skoro włączenie się w absurdalną grę więźniów-szaleńców miało pomóc to nie widział żadnych przeciwwskazań, aby w taką grę się włączyć. Czy podziała? O tym mieli przekonać się za chwilę. I... udało się? Najwyraźniej, przynajmniej to wywnioskował z ich wypowiedzi. Gdy tylko Skamander zrównał się z nimi, Tonks ruszył za nim, stawiając mikroskopijne kroki z powodu skrępowanych kajdanami stóp. Najchętniej w kilku susach pokonałby odległość między nim a wejściem do spowitego ciemnością korytarza. Co było dalej? Tego nie wiedział, ale miał nadzieję zaraz się o tym przekonać. Złudna i naiwna nadzieja kazała mu wierzyć, że Piers skrył się gdzieś i za zakrętem trafią na niego. Nadzieja matką głupich mówili...
Gdy już zniknęli przed wzrokiem więźniów Skamander zdecydował się na uwolnienie jego nadgarstków. Odszukał różdżkę, którą cały czas miał przy sobie. Poszedł śladami Anthony'ego i skierował różdżkę na kajdany, krępujące ruchy dłoni Lupina. - Sezam Materio - uznał, że nie będzie silił się na oryginalność i wykorzysta sprawdzony przez Skamandera sposób. Później pomyśli o tym jak pozbyć się łańcuchów, które nadal nie pozwalały mu na stawianie normalnych, zdrowych kroków.
Gdy już zniknęli przed wzrokiem więźniów Skamander zdecydował się na uwolnienie jego nadgarstków. Odszukał różdżkę, którą cały czas miał przy sobie. Poszedł śladami Anthony'ego i skierował różdżkę na kajdany, krępujące ruchy dłoni Lupina. - Sezam Materio - uznał, że nie będzie silił się na oryginalność i wykorzysta sprawdzony przez Skamandera sposób. Później pomyśli o tym jak pozbyć się łańcuchów, które nadal nie pozwalały mu na stawianie normalnych, zdrowych kroków.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 4
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
Być może to osłabienie wcześniejszymi zranieniami zaważyło na tym, że nie udało jej się wyplątać rąk ze sznura. Biorąc pod uwagę że zwisała w niewygodnej pozycji, nie mając żadnego podparcia dla nóg, nie był to łatwy manewr, ale nie zamierzała się poddawać. Monroe chwilowo został zajęty przez Samuela, który wyzwolił się z okowów i pomknął wprost na niego, zwalając go z nóg. Obaj znaleźli się na posadzce i choć Sam mógł czarować bez różdżki, Sophia zamierzała mu pomóc. Ale żeby to zrobić najpierw musiała się uwolnić, więc znowu skupiła swą uwagę na sznurze, próbując go poluzować i wyplątać z niego ręce. Miała nadzieję że tym razem uda jej się odzyskać wolność.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda