Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda
Wybrzeże
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wybrzeże
Nad nadmorskim brzegiem zachwyca nade wszystko krajobraz, słońce, gdy zachodzi, mieni się w czarnej morskiej wodzie feerią barw pomimo porywistego wiatru. Wody wokół jednak nie są bezpieczne, oprócz bogatych ławic śledzi i makreli, zamieszkują je też płaszczki, zdarzają się niekiedy zagubione kałamarnice i samotne skorpeny. Nad wodą można czasem zaobserwować wynurzające się ogony morskich węży. Biała magia uformowana w błędne ogniki, które topią się w wodzie nadaje temu miejscu wyjątkowej atmosfery. Wybrzeże jest nierówne, piaski gdzieniegdzie formują się w wydmy, pomiędzy którymi częściowo ukryta jest przysypana piachem wąska szczelina. Wypełniona jest wilgotnym, mokrym piachem, ale w ciepłe dni piach się usypuje głębiej, a każdy śmiałek, który w nią wejdzie może utknąć.
Ostatnio zmieniony przez Mistrz gry dnia 26.09.22 18:42, w całości zmieniany 1 raz
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 30
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
post uzupełniający - Gabriel
Gabriel zerwał się z kamiennej posadzki i wkroczył do komnaty, w której zrazu dostrzegł poduschnięty kwiat. Wyglądał lepiej niż wtedy, kiedy go pozostawili, wracał do życia, ale wciąż był osłabiony. Najpewniej dość, by go ściąć - pnącza wydawały się sztywne, suche, choć z chwili na chwilę przybierały na sprężystości. Jego zaklęcie nie odniosło spodziewanego efektu, jednak szybko dostrzegł, że istota którą spodziewał się dostrzec znajdowała się wewnątrz celi - nieprzytomna - kilka kroków dalej, pod ścianą, siedział ciemnowłosy mężczyzna, którego personaliów Gabriel wciąż nie rozpoznawał, nienaznaczony znamieniem anomalii. Z jego piersi sączyła się krew, a on próbował zahamować potok dłonią - to nie mogło się udać. Gabriel znał podstawy pierwszej pomocy.
Gabriel zerwał się z kamiennej posadzki i wkroczył do komnaty, w której zrazu dostrzegł poduschnięty kwiat. Wyglądał lepiej niż wtedy, kiedy go pozostawili, wracał do życia, ale wciąż był osłabiony. Najpewniej dość, by go ściąć - pnącza wydawały się sztywne, suche, choć z chwili na chwilę przybierały na sprężystości. Jego zaklęcie nie odniosło spodziewanego efektu, jednak szybko dostrzegł, że istota którą spodziewał się dostrzec znajdowała się wewnątrz celi - nieprzytomna - kilka kroków dalej, pod ścianą, siedział ciemnowłosy mężczyzna, którego personaliów Gabriel wciąż nie rozpoznawał, nienaznaczony znamieniem anomalii. Z jego piersi sączyła się krew, a on próbował zahamować potok dłonią - to nie mogło się udać. Gabriel znał podstawy pierwszej pomocy.
To na nic. Po otwarciu drzwi anomalia zdawała się jeszcze silniejsza i jej mocy nie wystarczyło, żeby uwolnić się od pnącza. Pędy nadal atakowały Zakonników, uniemożliwiając wykonanie zadania. Postanowiła podjąć próbę uwolnienia się magią, mając nadzieję, że zaklęcie okaże się skuteczne i uwolni ją od pędu.
- Diffindo – rzuciła, kierując różdżkę na nasadę pnącza, które oplatało się wokół jej nogi, zamierzając przerwać jego ciągłość z pędem, z którego wyrastał, żeby mogła ruszyć się z miejsca. Oby Gabriel i Jessa się pospieszyli i ścięli ten przeklęty kwiat.
- Diffindo – rzuciła, kierując różdżkę na nasadę pnącza, które oplatało się wokół jej nogi, zamierzając przerwać jego ciągłość z pędem, z którego wyrastał, żeby mogła ruszyć się z miejsca. Oby Gabriel i Jessa się pospieszyli i ścięli ten przeklęty kwiat.
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
The member 'Sophia Carter' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
#1 'k100' : 63
--------------------------------
#2 'Anomalie - Azkaban' :
Wszedł do celi natomiast szybko przekonał się, że nie jest w celi sam. Oprócz nieprzytomnego więźnia był też jakiś krwawiący mężczyzna. Wiedział, że musi mu pomóc, niezależnie od tego kim ten człowiek bł Tonks nie potrafił go zostawić od tak. Ale jednocześnie zdawał sobie sprawę z tego, że mieli priorytety. A jego było ścięcie tej rośliny i jednoczesne pozwolenie drużynie na ruszenie na spotkanie z anomalią. - Trzymasz się? Jak się nazywasz? - zagadnął ostrożnie. Musiał uważać, anomalia pokazała, że potrafi z nimi pogrywać, ale musiał upewnić się, że więzień go słyszy. Pytanie, czy faktycznie potrzebował pomocy, czy było to złudzenie, gra, w którą miał być wplątany, aby nie dotrzeć do reszty towarzyszy. Zatem zamachnął się, łapiąc siekierę oburącz. Ustawił się - w miarę możliwości - stabilnie na nogach i zamachnął się, licząc, że uda mu się szybko pozbawić mroczny kwiat żywotności.
/rzucam na siłę ciosu
/rzucam na siłę ciosu
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Gabriel Tonks' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 65
'k100' : 65
Ciężar niemal bezwładnego ciała wlewało w serce niepokój. Czas gonił, wiedział o tym doskonale, a fakt, że dopiero teraz znaleźli chłopca, nie dawało podstaw do radości. Ile właściwie minęło czasu, odkąd obudzili się w celi z azkabanowym szaleńcem? Myśli, jedna za drugą przemknęły przez głowę Skamandera, wracając pospiesznie do rzeczywistości. Miał wystarczająco wiele powodów do tego, tym bardziej, gdy patrzył, jak świetlista sylwetka koziorożca najpierw materializuje się w powietrzu, potem wnika w dziecięcą pierś. Piers odetchnął, a drobne ciało przestało przypominać bezwładną marionetkę.
Seria działań i gestów, które potem udziałem Samuela, z każdym kolejnym elementem, wywoływały nieprzyjemną świadomość bliskości z czymś przeraźliwie potężnym. Złym. najpierw uderzenie dłonią w skrzydła drzwi, charakterystyczny zgrzyt uwalnianej blokady. Wypowiedziane gardłowo hasło i na koniec - mdły zapach krwi, jego własnej, który mieszał się z gęstniejącym od napięcia powietrzem.
Ból coraz silniej przypominał mu o powtórnie otwartych ranach na ramieniu, ale Skamander zaciskał zęby, byleby żaden, niepotrzebny jęk nie wydobył się z jego ust. Pulsowanie wzmagało się tym bardziej, gdy rozdrapywał zasklepione ślady, wywołując bolesny upływ krwi. tej samej, którą zamazywał wskazane wcześniej runy.
Wrota ciężko ruszyły się, otwierając przed nimi gęstniejącą ciemność. Uparte pnącza, wciąż żywe, blokowały pełne otwarcie, ale już wtedy Skamander czuł napierający nań mrok. Duszny, mdły, umysłowo i fizycznie bolesny. Nagłe nieszarpnięcie, przywołało go do rzeczywistości powtórnie, a nieprzyjemne pieczenie i pulsujący ból ramienia zmusił go do przeniesienia uwagi na chłopca.
Raz jeszcze wzmocnił uchwyt, bardziej przyciągając chłopca do siebie, obejmując go mocniej drugim, zdrowym ramieniem - Piers, proszę, posłuchaj mnie i spróbuj zaufać. Nie jesteś tu sam, nie zostaniesz też sam. Nie oddamy cię, nie pozwolimy zabrać. Nikogo nie zabije - nachylił się, by dziecięce czoło znajdowało się bliżej jego twarzy - To my ją pokonamy - nie cofnął się, nie pozwolił płynącej z uchylonych wrót fali pokonać. Gdzieś tam za plecami Tonks miał dopaść kwiat, tuz obok towarzysze włączyli z wciąż atakującymi ich pnączami, a on skupić się miał na misji. Być może sam, nie miał prawa stawać naprzeciw tętniącej mocy. Za drzwiami znajdowała się anomalia. Ona, jak wołał ją Piers. Żywa i zbyt namacalna istota, przeraźliwy byt, który próbował zawładnąć ich światem. Wciąż obejmując chłopca, nie pozwalając mu umknąć z ramion, chroniąc przez kotłującymi się pnączami. Opadł na jedno kolano, podtrzymując tym samym szarpiącego się chłopca. Bał się, a Samuel nie miał prawa mu się dziwić, nie po tym co widział iw wizjach, nie po tym co wiedział już wcześniej.
Skupił się na ziejącej ciemnością przestrzeń za drzwiami. To na niej się skupił, na obecności, która wlewała się do środka, chociaż jej istota, znajdowała się gdzieś dalej. Moc białej magii naprawczej, której nauczyła ich Bathilda musiała popłynąć przez jego ciało. Wiedział, że sam nie mógł jej pokonać, niezależnie od chęci i wiary, ale mógł zaszkodzić. I tego na tę chwilę potrzebowali.
1. Utrzymuję chłopca i w razie konieczności, zasłaniam przed atakami pnączy
2. Metoda naprawcza - w stronę ziejącej ciemności za wrotami.
Seria działań i gestów, które potem udziałem Samuela, z każdym kolejnym elementem, wywoływały nieprzyjemną świadomość bliskości z czymś przeraźliwie potężnym. Złym. najpierw uderzenie dłonią w skrzydła drzwi, charakterystyczny zgrzyt uwalnianej blokady. Wypowiedziane gardłowo hasło i na koniec - mdły zapach krwi, jego własnej, który mieszał się z gęstniejącym od napięcia powietrzem.
Ból coraz silniej przypominał mu o powtórnie otwartych ranach na ramieniu, ale Skamander zaciskał zęby, byleby żaden, niepotrzebny jęk nie wydobył się z jego ust. Pulsowanie wzmagało się tym bardziej, gdy rozdrapywał zasklepione ślady, wywołując bolesny upływ krwi. tej samej, którą zamazywał wskazane wcześniej runy.
Wrota ciężko ruszyły się, otwierając przed nimi gęstniejącą ciemność. Uparte pnącza, wciąż żywe, blokowały pełne otwarcie, ale już wtedy Skamander czuł napierający nań mrok. Duszny, mdły, umysłowo i fizycznie bolesny. Nagłe nieszarpnięcie, przywołało go do rzeczywistości powtórnie, a nieprzyjemne pieczenie i pulsujący ból ramienia zmusił go do przeniesienia uwagi na chłopca.
Raz jeszcze wzmocnił uchwyt, bardziej przyciągając chłopca do siebie, obejmując go mocniej drugim, zdrowym ramieniem - Piers, proszę, posłuchaj mnie i spróbuj zaufać. Nie jesteś tu sam, nie zostaniesz też sam. Nie oddamy cię, nie pozwolimy zabrać. Nikogo nie zabije - nachylił się, by dziecięce czoło znajdowało się bliżej jego twarzy - To my ją pokonamy - nie cofnął się, nie pozwolił płynącej z uchylonych wrót fali pokonać. Gdzieś tam za plecami Tonks miał dopaść kwiat, tuz obok towarzysze włączyli z wciąż atakującymi ich pnączami, a on skupić się miał na misji. Być może sam, nie miał prawa stawać naprzeciw tętniącej mocy. Za drzwiami znajdowała się anomalia. Ona, jak wołał ją Piers. Żywa i zbyt namacalna istota, przeraźliwy byt, który próbował zawładnąć ich światem. Wciąż obejmując chłopca, nie pozwalając mu umknąć z ramion, chroniąc przez kotłującymi się pnączami. Opadł na jedno kolano, podtrzymując tym samym szarpiącego się chłopca. Bał się, a Samuel nie miał prawa mu się dziwić, nie po tym co widział iw wizjach, nie po tym co wiedział już wcześniej.
Skupił się na ziejącej ciemnością przestrzeń za drzwiami. To na niej się skupił, na obecności, która wlewała się do środka, chociaż jej istota, znajdowała się gdzieś dalej. Moc białej magii naprawczej, której nauczyła ich Bathilda musiała popłynąć przez jego ciało. Wiedział, że sam nie mógł jej pokonać, niezależnie od chęci i wiary, ale mógł zaszkodzić. I tego na tę chwilę potrzebowali.
1. Utrzymuję chłopca i w razie konieczności, zasłaniam przed atakami pnączy
2. Metoda naprawcza - w stronę ziejącej ciemności za wrotami.
Darkness brings evil things
the reckoning begins
The member 'Samuel Skamander' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 62
#1 'k100' : 31
--------------------------------
#2 'k100' : 62
Sophia usiłowała pozbyć się pnączy prostym zaklęciem tnącym paski, jednak pnącza wymagały silniejszego uderzenia. Zadziałało wcześniej, pomogło im przedrzeć się przez las, jednak moc anomalii bijąca przez rozchylone drzwi była potężniejsza od czegokolwiek, co dotąd znaliście - to ona karmiła pnącza, sprawiała, że stawały się silniejsze, prężniejsze, bardziej złowieszcze; macka odnalazła miejsce na ciele aurorki i już miała się w nią wbić, podobnie jak pnącza wijące się wokół Randalla - coraz wyżej - jednak Gabriel musiał zdążyć na czas.
Oddalony od grupy zamachnął się co sił, ścinając siekierą kwiat.
Pnącza owijające się wokół Zakonników zaczęły momentalnie słabnąć, suszyć się, więdnąć, kruszyć, opadły, uwalniając ich wolno. Również te pod waszymi nogami straciły żywotność, przestały atakować, podrygiwać pod każdym ruchem. Blask zaklęcia Sophii wywołał jednak cień, coraz wyraźniej kształtujący się na posadzce. Randall widział już podobne zjawisko, widział, jak anomalia towarzysząca zaklęciu przywołała istotę zrodzoną z czarnej magii, cienistego wilka - bestię - która próbowała was pożreć. Istota zmaterializuje się lada moment. Wreszcie - pnącza puściły także wrota, które rozwarły się przed wami otworem. Piers zamarł, może pod wpływem słów Samuela, a może pod wpływem mocy, która jeszcze większą falą wypełniła całe pomieszczenie. Sophia, Samuel, Randall, Artur, Anthony, wszyscy szkoliliście się, by walczyć z czarną magią i chronić przed nią czarodziejów, uczyliście się ją rozpoznawać, identyfikować i tłamsić - jednak to, co objawiło się dziś przed wami, nie mogło się równać z niczym, na co was przygotowywano. Najczystsza nieokiełznana - puszczona na wolność bez żadnego pętającego ją łańcucha - czarna magia zionęła z wnętrza korytarza, dławiąc zapachem, dusząc powietrzem i oślepiając ciemnością. Nie chciała was, a wy - wy wiedzieliście, że byliście dokładnie tam, gdzie być powinniście, by dotrzeć do źródła. Do samego serca - gdzie miało się dokonać przeznaczenie Piersa. Samuel próbował zmierzyć się w tę moc z pojedynkę - ale jeszcze nim dobrze podjął atak wiedział, że była to próba z góry skazana na porażkę. Nie tylko dlatego, że posiadana przez niego - ogromna przecież - moc nie mogła się równać z mocą anomalii-matki, Samuel wiedział, że mogli na nią oddziałać wyłącznie wtedy, kiedy się do niej zbliżą.
Anomalia nie zamierzała poddać się łatwo, nie zdążyliście nawet mrugnąć, gdy ziemia się zatrzęsła, a wzdłuż kamiennej posadzki zaczęła rozchodzić się głęboka, rozgałęziająca się na boki szczelina. Z sufitu zaczęły opadać drobiny kamieni, zaczął sypać się gruz. Nie mogliście zostać tutaj już ani chwili dłużej - opadające kamienie były coraz większe, podłoga coraz kruchsza, a dziecko, które towarzyszyło wam całą tę podróż, było pośród was najmniej wytrzymałe. Komnata zaczynała się walić, mogliście wejść w ciemny korytarz, cofnąć się lub zostać i zginąć.
Jeśli zamierzacie udać się korytarzem, piszecie już w tym wątku.
Jessa dostrzegła, że jej zaklęcie odniosło oczekiwany efekt - Gabriel pognał dalej. Usłyszała łomot dobiegający zza jej pleców, od pozostałej części grupy. Wciąż znajdowała się pod wpływem eliksiru mającego wpływ na szybkość jej ruchów. Mogła wrócić do pozostałych lub dołączyć do Gabriela.
Gabriel nie usłyszał łomotu. Kiedy ściął czarny kwiat, usłyszał jedynie nieprzyjemny plask spadającego podgniłego organizmu, smród się wzmógł, a odchodzące od rośliny pnącza zaczynały tracić życie. Pod jego stopami zaczynała pojawiać się lepka, gęsta czarna kałuża. Tonks mógł być pewien, że wykonał powierzone mu zadanie - choć nie mógł wiedzieć, jaki wywarło ono wpływ na pozostałą część grupy.
Mężczyzna w celi uniósł spojrzenie na Gabriela, przez jakiś czas wpatrując się w niego, przez jakiś - w trzymaną przez niego siekierę. Bladł. Z każdą kolejną sekundą, tracił coraz więcej krwi. Nie mówił dlatego, że nie chciał. Nie był w stanie.
- J-j-johnny - przedstawił się w końcu, jego głowa bezwładnie opadła na ramię.
Eliksir kociej zwinności - Jessa - 4/5
Jessa: 216/236 (15 - poparzenia, 5 - psychiczne)
Anthony: 208/249 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte, 11 - rozszczepienie, zerwana skóra z lewej dłoni), kara -5
Sophia: 174/244 (35 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte, 10 - osłabienie, 10 - szarpane); kara: -10
Randall: 167/232 (60 - tłuczone, 5 - cięte); -10; -15 do zaklęć wymagających u]celowania ( złamany oczodół, wylew krwi do oka)
Gabriel: 220/240 (10 - tłuczone, 10 - szarpane);
Samuel: 183/266 (10 - tłuczone, 5 - cięte, 38 - szarpane, 15 - tłuczone, 15 - poparzenia,); kara: -15
Artur: 162/242 (30 - tłuczone, 35 - szarpane, 15 - zatrucia); kara: -15
Samuel wykorzystana moc Zakonu 2/5
Na odpis macie 24 godziny.
Oddalony od grupy zamachnął się co sił, ścinając siekierą kwiat.
Pnącza owijające się wokół Zakonników zaczęły momentalnie słabnąć, suszyć się, więdnąć, kruszyć, opadły, uwalniając ich wolno. Również te pod waszymi nogami straciły żywotność, przestały atakować, podrygiwać pod każdym ruchem. Blask zaklęcia Sophii wywołał jednak cień, coraz wyraźniej kształtujący się na posadzce. Randall widział już podobne zjawisko, widział, jak anomalia towarzysząca zaklęciu przywołała istotę zrodzoną z czarnej magii, cienistego wilka - bestię - która próbowała was pożreć. Istota zmaterializuje się lada moment. Wreszcie - pnącza puściły także wrota, które rozwarły się przed wami otworem. Piers zamarł, może pod wpływem słów Samuela, a może pod wpływem mocy, która jeszcze większą falą wypełniła całe pomieszczenie. Sophia, Samuel, Randall, Artur, Anthony, wszyscy szkoliliście się, by walczyć z czarną magią i chronić przed nią czarodziejów, uczyliście się ją rozpoznawać, identyfikować i tłamsić - jednak to, co objawiło się dziś przed wami, nie mogło się równać z niczym, na co was przygotowywano. Najczystsza nieokiełznana - puszczona na wolność bez żadnego pętającego ją łańcucha - czarna magia zionęła z wnętrza korytarza, dławiąc zapachem, dusząc powietrzem i oślepiając ciemnością. Nie chciała was, a wy - wy wiedzieliście, że byliście dokładnie tam, gdzie być powinniście, by dotrzeć do źródła. Do samego serca - gdzie miało się dokonać przeznaczenie Piersa. Samuel próbował zmierzyć się w tę moc z pojedynkę - ale jeszcze nim dobrze podjął atak wiedział, że była to próba z góry skazana na porażkę. Nie tylko dlatego, że posiadana przez niego - ogromna przecież - moc nie mogła się równać z mocą anomalii-matki, Samuel wiedział, że mogli na nią oddziałać wyłącznie wtedy, kiedy się do niej zbliżą.
Anomalia nie zamierzała poddać się łatwo, nie zdążyliście nawet mrugnąć, gdy ziemia się zatrzęsła, a wzdłuż kamiennej posadzki zaczęła rozchodzić się głęboka, rozgałęziająca się na boki szczelina. Z sufitu zaczęły opadać drobiny kamieni, zaczął sypać się gruz. Nie mogliście zostać tutaj już ani chwili dłużej - opadające kamienie były coraz większe, podłoga coraz kruchsza, a dziecko, które towarzyszyło wam całą tę podróż, było pośród was najmniej wytrzymałe. Komnata zaczynała się walić, mogliście wejść w ciemny korytarz, cofnąć się lub zostać i zginąć.
Jeśli zamierzacie udać się korytarzem, piszecie już w tym wątku.
Jessa dostrzegła, że jej zaklęcie odniosło oczekiwany efekt - Gabriel pognał dalej. Usłyszała łomot dobiegający zza jej pleców, od pozostałej części grupy. Wciąż znajdowała się pod wpływem eliksiru mającego wpływ na szybkość jej ruchów. Mogła wrócić do pozostałych lub dołączyć do Gabriela.
Gabriel nie usłyszał łomotu. Kiedy ściął czarny kwiat, usłyszał jedynie nieprzyjemny plask spadającego podgniłego organizmu, smród się wzmógł, a odchodzące od rośliny pnącza zaczynały tracić życie. Pod jego stopami zaczynała pojawiać się lepka, gęsta czarna kałuża. Tonks mógł być pewien, że wykonał powierzone mu zadanie - choć nie mógł wiedzieć, jaki wywarło ono wpływ na pozostałą część grupy.
Mężczyzna w celi uniósł spojrzenie na Gabriela, przez jakiś czas wpatrując się w niego, przez jakiś - w trzymaną przez niego siekierę. Bladł. Z każdą kolejną sekundą, tracił coraz więcej krwi. Nie mówił dlatego, że nie chciał. Nie był w stanie.
- J-j-johnny - przedstawił się w końcu, jego głowa bezwładnie opadła na ramię.
Eliksir kociej zwinności - Jessa - 4/5
Jessa: 216/236 (15 - poparzenia, 5 - psychiczne)
Anthony: 208/249 (15 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte, 11 - rozszczepienie, zerwana skóra z lewej dłoni), kara -5
Sophia: 174/244 (35 - poparzenia, 10 - tłuczone, 5 - cięte, 10 - osłabienie, 10 - szarpane); kara: -10
Randall: 167/232 (60 - tłuczone, 5 - cięte); -10; -15 do zaklęć wymagających u]celowania ( złamany oczodół, wylew krwi do oka)
Gabriel: 220/240 (10 - tłuczone, 10 - szarpane);
Samuel: 183/266 (10 - tłuczone, 5 - cięte, 38 - szarpane, 15 - tłuczone, 15 - poparzenia,); kara: -15
Artur: 162/242 (30 - tłuczone, 35 - szarpane, 15 - zatrucia); kara: -15
Samuel wykorzystana moc Zakonu 2/5
Na odpis macie 24 godziny.
Kwiat bezwładnie opadł na kamienną posadzkę więzienia, a lepka, cuchnąca maź rozlała się pod jego stopami. Odetchnął z ulgą kiedy pnącza odchodzące od przedziwnej rośliny zaczęły usychać. Udało mu się - dobrze, miał nadzieję, że teraz uda im się ruszyć dalej. Ale nie mógł zostawić tutaj tego mężczyzny. Johnny. Czy tak nie nazywał się duch chłopca, który pojawił się tu jakiś czas temu? Spojrzał jeszcze na nieprzytomnego więźnia, który jeszcze nie tak dawno wszczepił się zębami w jego nogę. Podszedł do mężczyzny, który przedstawił się imieniem Johnny. - Hej, Johnny, ocknij się - zwrócił się gorączkowo do mężczyzny i pewnie gorączkowo poklepał go po policzku. Starał się zlokalizować krwawienie. Może jeszcze uda mu się jakoś pomóc? Sprawdził tętno. Obejrzał się przez ramię. Powinien wracać? Być może, ale jego natura nie pozwalała mu na pozostawienie tego człowieka samemu sobie.
/próbuję pomóc Johnny'emu
/próbuję pomóc Johnny'emu
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Mężczyzna zamrugał oczami, ale był zbyt słaby, by utrzymać głowę w pionie. Patrzył się w ciebie nieprzytomnym, mętnym wzrokiem, pojękując raz za czas i mrucząc pogubione głoski; być może chciał coś powiedzieć, ale nie miał na to sił. Gabriel dostrzegł na jego piersi otwartą wyszarpaną ranę, dziwne stworzenie - niegdyś więzień - musiało znów zostać rozdrażnione anomalią i się na niego rzucić - chcieć go zagryźć. Krew wypływała na jego wierzchnią koszulę, skrytą pod poszarpaną czarodziejską szatą, przemaczając materiał. Jeśli mężczyzna miał przeżyć, krwotok musiał zostać zatrzymany.
Nie ukrywał, że myślami był przy towarzyszach. Szczególnie, że obecnie był sam pośród azkabanowych korytarzy, nie wiedząc tak naprawdę czego może się spodziewać i chociaż do najbardziej tchórzliwych osób, ale to może przytłoczyć każdego. Przyjrzał się ranie, zmuszając się do pomyślenia o jakiejś formie ucisku. Nie mógł liczyć na nic nieskazitelnie czysty materiał. Opatrunków też raczej nie miał przy sobie. No dobra, to musiał improwizować. Dosyć sprawnie pozbył się swojej koszuli spod płaszcza. Zarzucił go znowu na siebie. - Dobra, współpracuj - mruknął, w sumie bardziej do siebie niż do półprzytomnego więźnia. Niezależnie co takiego zrobił, nie mógł tego przytomnie wyglądającego człowieka zostawić na pastwę losu. Delikatnie odsunął go od ściany i obwiązał koszulę wokół jego klatki piersiowej na ranie, robiąc prowizoryczny opatrunek. Wiedział, że powinien znaleźć grupę, ale zostawienie tego człowieka samego nie wchodziło w grę, póki jeszcze okazywał jakieś oznaki normalności. Wątpił, aby znalazł tu jakąś bezpieczną kryjówkę.
Gabriel X. Tonks
Zawód : zagubiony w wojennej zawierusze
Wiek : 30
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
I've got a message that you can't ignore
Maybe I'm just not the man I was before
Maybe I'm just not the man I was before
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Gabriel zdjął własną koszulę, by opatrzyć rany czarodzieja: aby jednak obwiązać jego rany, musiał rozebrać także samego mężczyznę. Podarte skrawki koszuli Gabriela posłużyły za bandaż, który mocno otulił jego zakrwawioną klatkę piersiową - biel nachodziła co prawda krwią, ale Gabriel musiał dostrzec, że mężczyzna krwawił znacznie mniej, niż wcześniej. Dopiero po chwili Gabriel był w stanie dostrzec, że na nagim lewym przedramieniu mężczyzny znajduje się dziwne znamię. Mógł się mu przyjrzeć bez większej trudności, mężczyzna nie mógł oponować. Był to czarny tatuaż przedstawiający czaszkę, spomiędzy której szczęk wysuwa się wąż - symbol tego, którego imienia dzisiaj już niewielu miało odwagę wymawiać. Sam mężczyzna się nie ruszał. Mrugał raz za czas, pojękiwał, ale stracił dziś dużo krwi.
Nie zdążyłeś zareagować. Azkaban zatrząsł się w posadach, a ku tobie uderzyła jasna, świetlista fala białej energii zrodzonej z białej magii. Usłyszałeś krzyk umierającej anomalii, a wkrótce ciemność przysłoniła wszystko.
Obudziłeś się nad brzegiem morza, pomiędzy twardymi kamieniami. Tuż obok ciebie, na wpół w wodzie, leżał mężczyzna z mrocznym znakiem. Usłyszałeś głos Longbottoma.
Obudziłeś się nad brzegiem morza, pomiędzy twardymi kamieniami. Tuż obok ciebie, na wpół w wodzie, leżał mężczyzna z mrocznym znakiem. Usłyszałeś głos Longbottoma.
Deszcz nieustannie siąpił, rosząc ich twarze, włosy, ciała, spływał po Perseusie, którego nieśli, wnikał w ubrania, w ziemię, po której stąpali; było w nim coś dające nadzieję, w którą jednak patrząc prosto w twarz czarnoksięznika uwierzyć nie potrafił. Odnieśli sukces, przynajmniej prawdopodobnie; po odkryciu badaczy martwił się o konsekwencje usuniętej anomalii - czy aby na pewno świat miał stać się od niej wolny? Czy aby na pewno miała już nie wrócić? czy aby na pewno te kilka rzuconych przed momentem zaklęć było gwarantem sukcesu? Nie był pewien - i wydawało mu się, że po wszystkim, co się wydarzyło, nie mogli już być pewni niczego. Upuścił nogi Perseusa na podmokłą ziemię, śledząc spojrzeniem lewitujący obok ogień białej magii. Trudno było nazwać to stabilizacją, ale chyba wyciągnęli z anomalii tyle dobra, ile się dało. Odrzucił z czoła przyklejone kosmyki rudych włosów, chwytając w dłoń różdżkę - bez przekonania unosząc wzrok na Skamandera. Perseus wydawał się bezwładny, dodatkowo osłabiony legilimencją nie stawiał oporu, a brak różdżki niczego mu nie ulatwiał. To jak zabranie owcy na rzeź - ale nie mogli zapominać, że ta owca kiedyś była jedną z głów straszliwej hydry. I nadszedł czas ją obciąć - raz na zawsze; choć w jej miejsce niewątpliwie wyrośnie wkrótce kolejna, ta nikomu już nie zagrozi.
- Upewnijmy się, że wrzucamy go do wody martwego. Tacy jak oni maja tendencje do kurczowego trzymania się życia. - Szczury. Szczury takie były. Krew na wodzie powinna rozmyć się wystarczająco szybko, by nikogo nie zaalarmować. Poprawił uścisk na rękojeści różdżki, wysuwając ją z kieszeni płaszcza i skierował go ku szyi Avery'ego; przykucnął przy nim, chcąc zniminalizować odgłosy. Dyskrecja z różnych względów wydawała mu się istotna. - Lamino - wypowiedział krótko, ale stanowczo, bez zawahania w głosie. Był jednak osłabiony - zmęczony długą wyprawą - a to mogło przełożyć się na wynik jego działań. Musieli wreszcie to wszystko skończyć, tym razem dopinając sprawy na ostatni guzik.
- Upewnijmy się, że wrzucamy go do wody martwego. Tacy jak oni maja tendencje do kurczowego trzymania się życia. - Szczury. Szczury takie były. Krew na wodzie powinna rozmyć się wystarczająco szybko, by nikogo nie zaalarmować. Poprawił uścisk na rękojeści różdżki, wysuwając ją z kieszeni płaszcza i skierował go ku szyi Avery'ego; przykucnął przy nim, chcąc zniminalizować odgłosy. Dyskrecja z różnych względów wydawała mu się istotna. - Lamino - wypowiedział krótko, ale stanowczo, bez zawahania w głosie. Był jednak osłabiony - zmęczony długą wyprawą - a to mogło przełożyć się na wynik jego działań. Musieli wreszcie to wszystko skończyć, tym razem dopinając sprawy na ostatni guzik.
we penetrated deeper and deeper into the heart of darkness
Brendan Weasley
Zawód : auror, szkoleniowiec
Wiek : 30
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Kawaler
don't you ever tame your demons, always keep them on a leash
OPCM : 30 +8
UROKI : 25
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 30 +3
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wybrzeże
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Mniejsze wyspy :: Oaza Harolda