Szatnia
AutorWiadomość
Szatnia
Znajdująca się na samym końcu korytarza szatnia służy wszystkim pracownikom Ministerstwa Magii. Jest to niewielkich rozmiarów pomieszczenie, w którym znajdują się dwa rzędy, drewnianych numerowanych szafek. Przed dowolną podróżą można zostawić tu część zbędnych rzeczy, a także zmienić szaty na bardziej adekwatne. Dziesięć szafek tuż przy wejściu została przeznaczona dla ważniejszych urzędników ministerstwa i zawsze pozostaje zamknięta. Wszystkie są imiennie opisane.
Według informacji wyciągniętych od asystenta Ministra Magii, tego dnia, o 18:30 sali 653 na VI piętrze ma odbyć się spotkanie członków eskorty towarzyszącej ministrowi w drodze do Azkabanu. W jej skład wchodzi siedmioro wyjątkowo uzdolnionych i godnych zaufania czarodziejów, wybieranych starannie i ze sporym wyprzedzeniem. To spotkanie, podobnie jak same odwiedziny więzienia przez ministra były utrzymywane w ścisłej tajemnicy, ale Śmierciożercom udało się dotrzeć do wiarygodnych źródeł i zdobyć wiele przydatnych informacji.
Przed spotkaniem, członkowie eskorty spotykają się w szatni umiejscowionej na samym końcu korytarza, by nabyć ekwipunek i pozostawić niepotrzebne rzeczy. Pierwszy na miejsce przybył Mason Lewis. Znany był ze swojej punktualności. Dziś, zjawił się przed czasem, by odpowiednio przygotować się do tajnej misji. Był sam, prócz niego w szatni jeszcze nie było nikogo, ale lada moment zjawią się kolejni — jednak bez Elliota Emersona, Kaia Saundersa, Sebastiana Burtona i Drake'a Wildera, którzy zostali brutalnie zamordowani w burdelu, o tym jednak wiedzieli jedynie Rycerze Walpurgii. Czarodziej spojrzał na zegarek. Za około dwie minuty powinni nadciągać jego towarzysze. On sam był już prawie gotowy — różdżkę ułożył z boku, na grubym płaszczu, tuż obok skórzanego pasa, w którym miał schować przyniesione przez Sebastiana mikstury.
| Event "Nie kraty tworzą wiezienie" rozpoczyna się właśnie w tej chwili. Macie maksymalnie 6 kolejek na całe przygotowania. Po nich wybije godzina 18:30. W poście zawrzyjcie wszystkie niezbędne informacje dotyczące waszych postaci — jak jesteście ubrani, co ze sobą posiadacie i z kim przyszliście.
Quinlan nie uczestniczy w tej rozgrywce, Mistrz Gry się z nim skontaktuje. Na odpis macie 48 h.
Szatnia na poziomie VI, to tutaj - tutaj miała zacząć się ich straceńcza droga donikąd. Nigdy nie przypuszczał, że kiedykolwiek będzie sam i że z własnej woli nieprzymuszonej woli będzie poszukiwał drogi do Azkabanu, zwykle czarodzieje tacy jak on odpędzali od siebie myśl o tym miejscu jak najdalej, negując jego istnienie. Było ważne: wewnątrz murów Azkabanu zamknięto niejednego szaleńca negującego zastały porządek, zamknięto tam jednak również wielu przydatnych czarodziejów, którzy podzielali ich poglądy i zamierzali wyplewić z czarodziejskiego świata mugolski chwast szlamu. Zawsze dotąd: bezskutecznie. Bo nigdy dotąd nie było kogoś takiego jak Czarny Pan, któremu służyli oni wszyscy. Czarny Pan, który zażądał od nich niemożliwego - a oni temu niemożliwemu zadaniu musieli sprostać. Długie przygotowania trwały dwa miesiące, to dość, żeby się przygotować. To dość, żeby przygotować się w sposób, który umożliwiał sukces. Pamiętał słowa asystanta Ministra, ich celem była szatnia - nie obracał się dobrze w ministerialnym labiryncie, na szczęście byli wśród nich tacy, którzy znali je aż nazbyt dobrze. Ubrany w czarną elegancką czarodziejską szatę otuloną wokół szyi fularem pozbawionym charakterystycznej róży miał w ręku różdżkę oraz śmierciożerczą maskę zabraną ze sobą na wszelki wypadek oraz tabliczkę gorzkiej czekolady, wiedząc, że ta dodaje sił na wypadek zasłabnięcia; nie spodziewał się po niej cudownego remedium. Przez ramię przewieszoną miał torbę z eliksirami przekazanymi głównie od rycerskiego alchemika i do której mimo wszelkich wyrazów sprzeciwu, jakoby w Azkabanie mógł mieszkać smok, wrzucił również brzękadło. Jego dłonie owleczone były rękawicami z ciężkiej smoczej skóry chroniącymi przed ogniem; spodziewał się w Azkabanie raczej niskich temperatur, ale wolał zabrać ze sobą odzież ochronną. Wysokie cholewy skórzanych butów sięgały łydek, na szyi, jak zwykle, na złotym łańcuszku schowanym pod koszulą błyszczała czarna perła. Skinął głową pozostałym, mijając ich na korytarzach - Cadana po raz pierwszy miał zobaczyć w akcji, pozostałym ufał na tyle, że zaufanie to łagodziło nieco dyskomfort perspektywy nieciekawej podróży. Na dłużej zatrzymał wzrok na twarzy Deirdre, nie wypowiadając w jej kierunku ani słowa, wczorajsze pożegnanie było wystarczająco wymowne. Przez ministerialne korytarze zdołali przemknąć, nie wzbudzając - jak się przynajmniej zdawało - niczyjego zainteresowania, aż do chwili, w której znaleźli się w szatni.
Nie znał mężczyzny, który przebywał w tym momencie w szatni sam, ale kiedy kierował w jego stronę różdżkę i szeptał formułę zaklęcia niewybaczalnego, miał nadzieję, że był on człowiekiem należącym do eskorty Ministra Magii - i że nie nawiedzą ich niezapowiedziani goście, że znaleźli się w tym miejscu nieco przed czasem, że pozostali zaraz przybędą, że nic nie spieprzą na samym początku.
- Imperio - Jego głos nie zadrżał, czas na wahanie minął, minął w dniu, w którym na jego przedramieniu objawił się po raz pierwszy Mroczny Znak.
Nie znał mężczyzny, który przebywał w tym momencie w szatni sam, ale kiedy kierował w jego stronę różdżkę i szeptał formułę zaklęcia niewybaczalnego, miał nadzieję, że był on człowiekiem należącym do eskorty Ministra Magii - i że nie nawiedzą ich niezapowiedziani goście, że znaleźli się w tym miejscu nieco przed czasem, że pozostali zaraz przybędą, że nic nie spieprzą na samym początku.
- Imperio - Jego głos nie zadrżał, czas na wahanie minął, minął w dniu, w którym na jego przedramieniu objawił się po raz pierwszy Mroczny Znak.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
The member 'Tristan Rosier' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
#1 'k100' : 71
--------------------------------
#2 'k10' : 10
--------------------------------
#3 'Anomalie - CZ' :
Ostatnie dni powinny być poświęcone przygotowywaniu się do niemożliwego, jednak natura szlachecka niektórych z arystokratów udaremniła podobne zamiary młodego Yaxleya. Wpierw ślub kuzynostwa, który zamiast rozbić jeszcze bardziej podsycił myślenie o nadchodzących zmianach, kilka dni później pechowy sabat, którego wspomnienie wciąż pojawiały mu się w głowie. Liczył na to, że wkrótce będzie mógł zmienić się w swoją wilczą formę i nabierze odpowiedniego dystansu. Bycie animagiem dawało mu wiele poczucia wolności i dostrzeżeniu swojego celu wyraźniej niż kiedykolwiek. Nie podobały mu się natrętne myśli, które w momencie, w którym zjawił się w Ministerstwie Magii zaprzątały jego uwagę. Nie byli gotowi, ale nie mogli też dłużej zwlekać z wykonaniem zadania, które zostało im powierzone. Być może szalone, być może samobójcze. Na pewno nie pozbawione znaczenia i ukazania siły, determinacji, która szła za tą decyzją. Azkaban nie był niczym trywialnym, co mogliby sobie odpuścić i nie martwić się ryzykiem, które stwarzało udanie się tam. Nie mieli pojawić się również samotnie, a z Ministrem Magii na czele w rolach jego zaufanych ludzi. Idąc korytarzami najsławniejszego budynku w Wielkiej Brytanii, czuł jedynie towarzystwo postaci obok. W jakimś sensie polubił nieco brudnawy i poniszczony czarny płaszcz z kapturem, który towarzyszył mu dzień wcześniej na Nokturnie. Nie zamierzał się niczym wyróżniać i liczył na to, że mu się to udało. Jak zawsze zresztą towarzyszyła mu jedynie czerń nie tylko wierzchniego okrycia, ale również znoszonej szaty pod zewnętrznym materiałem. Tylko skórzana torba ze schowanymi weń eliksirami od Quentina i pomniejszonymi dwiema miotłami wyróżniała się na tle ciemnej postaci. Jasnym było, że różdżka wraz z maską były potrzebne - nawet jeśli nie miałby ich dzisiaj używać. Nie wątpił w to, że umiejętność animagii miała mu się przydać w starciu z dementorami i być może wytropieniu więźniów, po których szli. Jednak jego rola dopiero się rozpoczynała, a spięcie, które czuł dorównywało jedynie ekscytacji związanej z celem wyprawy. Jeśli Azkaban był równie zawiłym miejscem, magiczny kompas mający wskazywać bezpieczną kryjówkę zdawał się być dobrym wyborem. Tak samo jak amulet wyciszenia, który krył się na szyi pod szatami Yaxleya. Zdawał sobie sprawę, że więzienie było okrutne nie tylko ze względu na stosowane tam praktyki, ale również przez pogodę. Zabrał więc cieplejsze ubranie, chociaż liczył, że to sierść będzie go chroniła przed czynnikami atmosferycznymi. Ale czy na dementorów była jakakolwiek obrona?
Obrócił się, nie przestając iść, gdy wydawało mu się, że słyszał coś za plecami. Jeśli ktokolwiek tam był, nie dostrzegł nic i wrócił do zmierzania w stronę szatni. Obok znajdował się mężczyzna, którego zidentyfikował jako Goyle'a. To wkrótce on miał się zaopiekować najpotrzebniejszymi rzeczami, kryjącymi się w torbie Yaxleya. Nie zareagował, gdy Tristan rzucił zaklęcie w stronę mężczyzny, a jedynie przystanął przed drzwiami, by przypilnować potencjalnych maruderów, którzy mieliby sprawiać jakieś problemy. Póki co zdał się na lepszych od siebie.
Obrócił się, nie przestając iść, gdy wydawało mu się, że słyszał coś za plecami. Jeśli ktokolwiek tam był, nie dostrzegł nic i wrócił do zmierzania w stronę szatni. Obok znajdował się mężczyzna, którego zidentyfikował jako Goyle'a. To wkrótce on miał się zaopiekować najpotrzebniejszymi rzeczami, kryjącymi się w torbie Yaxleya. Nie zareagował, gdy Tristan rzucił zaklęcie w stronę mężczyzny, a jedynie przystanął przed drzwiami, by przypilnować potencjalnych maruderów, którzy mieliby sprawiać jakieś problemy. Póki co zdał się na lepszych od siebie.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Określenie emocji targających Cadanem z całym sukcesem można było określić jako skomplikowane. Nie wiedział czy bardziej się stresował czy ekscytował na myśl o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Każdy zdroworozsądkowy czarodziej nie widział w wyprawie do Azkabanu niczego dobrego, żadnej jasnej strony medalu, lecz nie on. Uwielbiał czuć adrenalinę wartkim strumieniem płynącą w żyłach, kochał specyficzny smak niebezpieczeństwa w ustach oraz powiew silnego wiatru niespodzianek sunącego po bladych policzkach. Nie był do końca normalnym mężczyzną o silnie rozwiniętym instynkcie zachowawczym, jednakże miał świadomość, że podczas tej misji nie powinien wychylać się za bardzo. To sprawiło, że przyciemnił włosy zaklęciem oraz przywdział się w klasyczną, czarną, magiczną szatę z dodatkowym podszyciem mającym chronić przed zimnem. Buty, wysokie niemal pod kolano oraz w identycznym kolorze prawie nie odznaczały się na tle spodni, których nogawki były wpuszczone do środka. Wyglądał szaro i nijako, lecz właśnie o taki efekt mu chodziło. Zwracać na siebie jak najmniej uwagi, nawet kaptura nie nałożył na głowę, nie chcąc wzbudzać niczyich podejrzeń. Różdżkę miał oczywiście stale przy sobie, schowaną w lewym rękawie szaty. Na tej samej dłoni widniało oko ślepego, z którym nigdy się nie rozstawał. Zaś w niewielkiej torbie spoczywającej na prawym ramieniu schował tylko absolutnie niezbędne rzeczy, wiedząc, że później będzie mu ona przeszkadzać. Zwłaszcza, że miał pełnić rolę bagażowego. Starannie złożona przez Eir szata wierzchnia, przeciętny nóż oraz niewielka butelka wody ledwo zmieściło się w środku. Na samym wierzchu znajdowała się najbardziej demoniczny ze wszystkich przedmiotów, mianowicie czekolada zabrana Hjallowi. Goyle prawie miał wyrzuty sumienia, lecz wizja przekupstwa dementorów słodkościami rozbawiła go na tyle, że zaprzestał zamartwiania się o swojego syna. Był mężczyzną, krwią z krwi wojownikiem, poradzi sobie.
W przeciwieństwie do jego ojca, czującego nikotynowy głód jeszcze przed gmachem Ministerstwa Magii. Cadan zdusił go w sobie, nie chcąc zwracać na siebie uwagi służb porządkowych. Zwyczajnie wszedł do środka, idąc gdzieś niedaleko Morgotha, jednocześnie pozostając w stosownej odległości, tak w razie czego. Nieznacznie rozglądał się po mijanych korytarzach, jakby po prostu czegoś szukał. Pożądanego pokoju na przykład. Stukot butów o posadzkę niknął w dźwiękach wydawanych przez czarodziejów dookoła, Goyle raz nawet zerknął na tarczę kieszonkowego zegarka. Nie mieli zbyt wiele czasu.
Dostrzegłszy Tristana wchodzącego do szatni oraz swojego towarzysza kręcącego się przy drzwiach, stanął gdzieś nieopodal, udając bardzo zainteresowanego ogłoszeniami na korkowych tablicach korytarza. Zbyt duże zbiorowisko w jednym miejscu wyglądałoby podejrzanie. Pozostawał przy tym czujny, od czasu do czasu leniwie rozglądając się, żeby w razie czego zainterweniować lub po prostu wejść do środka.
W przeciwieństwie do jego ojca, czującego nikotynowy głód jeszcze przed gmachem Ministerstwa Magii. Cadan zdusił go w sobie, nie chcąc zwracać na siebie uwagi służb porządkowych. Zwyczajnie wszedł do środka, idąc gdzieś niedaleko Morgotha, jednocześnie pozostając w stosownej odległości, tak w razie czego. Nieznacznie rozglądał się po mijanych korytarzach, jakby po prostu czegoś szukał. Pożądanego pokoju na przykład. Stukot butów o posadzkę niknął w dźwiękach wydawanych przez czarodziejów dookoła, Goyle raz nawet zerknął na tarczę kieszonkowego zegarka. Nie mieli zbyt wiele czasu.
Dostrzegłszy Tristana wchodzącego do szatni oraz swojego towarzysza kręcącego się przy drzwiach, stanął gdzieś nieopodal, udając bardzo zainteresowanego ogłoszeniami na korkowych tablicach korytarza. Zbyt duże zbiorowisko w jednym miejscu wyglądałoby podejrzanie. Pozostawał przy tym czujny, od czasu do czasu leniwie rozglądając się, żeby w razie czego zainterweniować lub po prostu wejść do środka.
make you believe you're bigger than life
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
no one cares if you'll live or die
larynx depopulo
and I know you're not my friend
Cadan Goyle
Zawód : zaklinacz przedmiotów, poszukiwacz artefaktów
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Żonaty
waiting for the moment to strike
to take possession
to take your h e a r t
to take possession
to take your h e a r t
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
Ten dzień nadszedł wręcz niespodziewanie, nagle - pomimo przygotowań, planów, poświęceń; pomimo świeżych wspomnień, rozlanych krwią zaledwie wczorajszej nocy, przesyconej egzotycznymi olejkami Wenus. Błogie, letnie tygodnie, przyprószone płatkami śniegu oraz zupełnym wywróceniem życia do góry nogami, zostały zamknięte za drzwiami Ministerstwa Magii, bezpowrotnie należąc do przeszłości. Być może - do historii, opowiadanej kiedyś jako wstęp do przestrogi, przypowieści o grupce śmiałków porywających się na niemożliwe, by skonać w najgorszych męczarniach, rozciągniętych w wieczność. Deirdre nie miała wątpliwości, że jeśli zawiodą, Czarny Pan nie okaże im łaski, musieli wykonać powierzone im zadanie, inna opcja nie wchodziła w grę - nie, jeśli chcieli przeżyć do następnego dnia. Wierzyła w talenty przemierzających korytarz Rycerzy, wiedziała, że zrobili wszystko, co mogli, by zapewnić sobie szansę na wypełnienie Jego woli, lecz i tak w jej sercu kiełkował strach. Nie starała się go zdławić, wtedy przejąłby nad nią kontrolę: akceptowała tę słabość, tak samo jak ciężar odpowiedzialności, pozostając jednak skupiona. Zabrała ze sobą to, co wydawało się jej przydatne. Różdżka - swoja oraz te, które odebrała mężczyznom zamordowanym w Wenus. Przedmioty i ubrania należące do nich włożyła do torby, przerzuconej przez ramię, wraz z dwiema tabliczkami czekolady oraz dokładnie posegregowanymi fiolkami z włosami. W bocznej, głębiej ukrytej kieszonce, znalazło się miejsce dla otulonych materiałem łez nimfy oraz eliksirów: senności, gacka i grozy, fiolek, zabranych na wszelki wypadek. Za pas prostej, czarnej szaty wsunęła sztylet a cała sylwetka otulona była nieco zbyt szerokim, ciepłym płaszczem, pożyczonym wczorajszego wieczoru od Ignotusa - materiał został wyczyszczony przez Prymulkę, która pozbyła się śladów krwi. Nadgarstek oplatał rzemień, jakim miała zamiar związać później swoje włosy, na razie spływające wokół twarzy, osłaniając ją dyskretnie. Nie chciała rzucać się w oczy, szła jednak przez znane z przeszłości korytarze Ministerstwa Magii pewnie, zmierzając w stronę Departamentu Transportu Magicznego. Droga łatwa i najcięższa zarazem; tak wiele spraw mogło ułożyć się nie po ich myśli, tak wielkie ciągle pozostawało niewiadomych. Oddychała powoli i cicho, obracając skrytą w rękawie płaszcza różdżkę, upewniając się, że ciągle mocno ją trzyma, że magia nie zawiedzie jej tego najważniejszego dnia. Obecność silnych, potężnych czarnoksiężników nieco łagodziła niepokój, lecz co, jeśli przyjdzie im się rozdzielić? Jeśli natrafią na nieprzewidziane trudności? Nie, nie mogła pozwolić panice przejąć nad nią kontroli - wyprostowała plecy, spięła łopatki, wchodząc w korytarz prowadzący do szatni tuż za Tristanem. Uda im się, miała przecież wiele do zyskania - i równie wiele, po raz pierwszy od lat, do stracenia. Kątem oka obserwowała resztę zbliżających się kompanów, zwłaszcza Alana. Tuż przed wyjściem do Ministerstwa usłyszał jasne, konkretne instrukcje, nie zawierające luk ani nie pozwalające na jakąkolwiek interpretację. Miał być absolutnie posłuszny jej rozkazom - oraz tym, które padną z ust pozostałych Śmierciożerców - zachować dyskrecję, zachowywać się naturalnie oraz nie wzbudzać podejrzeń. Ciągle sprawowała pełną kontrolę nad umysłem Benneta, naginając go do swoich celów: miał być przydatny, wyspany, uzbrojony w różdżkę i wiedzę, zarówno leczniczą jak i tą dotyczącą obrony przed czarną magią. Spojrzenie Deirdre finalnie utkwiło w drzwiach prowadzących do szatni, za którymi zniknął Tristan. Słyszała inkantację zaklęcia, sekundę później jego blask; ruszyła przez próg, czujnie, z palcami ciągle zaciśniętymi na rozgrzanym jej dłońmi drewnie.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Nadszedł ten dzień, nadeszła ta godzina. Bardziej zwarci niż gotowi mieli udać się w podróż, z której mogli nie wrócić cali, a nawet żywi. Każde z nich parało się czarną magią, a podróż do Azkabanu, który od wieków czekał na takich jak oni wydawała się ostatnią rzeczą, na którą mieli ochotę. On przynajmniej nie miał takich pragnień. Jeszcze w młodości, gdy nocą nachodziły go koszmary, widział siebie pojmanego przez aurorów i osadzonego w tym więzieniu, zamkniętego w ciasnej, obskurnej celi, pod nadzorem przerażających dementorów. A teraz wybierał się tam z własnej woli, bardziej zdecydowany co do swej decyzji niż do większości podjętych ostatnimi czasy. Nie miał żadnych wątpliwości. Nie czuł strachu ani zdenerwowania, choć mięśnie intuicyjnie spinały się na samą myśl, a organizm aktywizował się, czyniąc go gotowym na to, co w najbliższych godzinach nastąpi. Nie mógł wiedzieć, co spotka ich w Azkabanie poza dementorami, ale cokolwiek na nich czekało — musieli uczynić wszystko, by osiągnąć sukces i wypełnić wolę Czarnego Pana.
Odziany był jak zwykle w dobrze dopasowaną, czarną czarodziejską szatę z niską stójką, której nie pozwalała się rozejść srebrna szpila trzymająca krańce materiału pod gardłem. Ciemne guziki błyszczaly w słabym świetle, podobnie jak wysokie skórzane buty. W dłoni ściskał różdżkę z drewna judaszowca, wypełnioną niezwykle rzadkim, wyjątkowym rdzeniem — jadem bazyliszka; w kieszeni miał tabliczkęi czekolady, wziętej w ostatniej chwili. Pamiętał słowa Marianny, która oceniła ją jako przydatną w przeciwieństwie do mandragory. Niczym nie ryzykował, biorąc ją ze sobą. W torbie przewieszonej przez ramię, otulone miękką gazą spoczywały spore fiolki wypełnione eliksirem wielosokowym. Osiem buteleczek wykradzionych przez Drew w Departamencie Tajemnic. Nie czekał długo na Selwyna, któremu kazał się tu zjawić w pełni zdrowia, z bojowym nastawieniem i odpowiednim wyposażeniem. Wiedział, że uzdrowiciel podczas takiej wyprawy okaże się przydatny, nie mógł zignorować takiej szansy. Razem udali się na odpowiednie piętro, nie budząc niczyich podejrzeń.
Każdego dnia przemierzał ministerialne korytarze, podróżował windą w górę i w dół, przemieszczał się pomiędzy surowymi ścianami, a jednak tym razem było inaczej. Skinął głową wszystkim, którzy czekali już w Departamencie Transportu Magicznego — Morgothowi, Deirdre, Cadana pobieżnie zmierzył wzrokiem. Spojrzenie utkwił zaś w Tristanie, który jako pierwszy z nich wkraczał do szatni. Ruszył zaraz za nim. Wypowiedziana inkantacja była dla niego sygnałem do wejścia, tak tez uczynił, wznosząc różdżkę przed siebie, w kierunku mężczyzny, który stał się celem klątwy Rosiera. Nie zatrzymywał się w progu, wiedział również, że i Selwyn tego nie zrobi — zgodnie z rozkazem wydanym przed wejściem do budynku miał się trzymać blisko niego i słuchać tych, których mu wskaże, Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Odziany był jak zwykle w dobrze dopasowaną, czarną czarodziejską szatę z niską stójką, której nie pozwalała się rozejść srebrna szpila trzymająca krańce materiału pod gardłem. Ciemne guziki błyszczaly w słabym świetle, podobnie jak wysokie skórzane buty. W dłoni ściskał różdżkę z drewna judaszowca, wypełnioną niezwykle rzadkim, wyjątkowym rdzeniem — jadem bazyliszka; w kieszeni miał tabliczkęi czekolady, wziętej w ostatniej chwili. Pamiętał słowa Marianny, która oceniła ją jako przydatną w przeciwieństwie do mandragory. Niczym nie ryzykował, biorąc ją ze sobą. W torbie przewieszonej przez ramię, otulone miękką gazą spoczywały spore fiolki wypełnione eliksirem wielosokowym. Osiem buteleczek wykradzionych przez Drew w Departamencie Tajemnic. Nie czekał długo na Selwyna, któremu kazał się tu zjawić w pełni zdrowia, z bojowym nastawieniem i odpowiednim wyposażeniem. Wiedział, że uzdrowiciel podczas takiej wyprawy okaże się przydatny, nie mógł zignorować takiej szansy. Razem udali się na odpowiednie piętro, nie budząc niczyich podejrzeń.
Każdego dnia przemierzał ministerialne korytarze, podróżował windą w górę i w dół, przemieszczał się pomiędzy surowymi ścianami, a jednak tym razem było inaczej. Skinął głową wszystkim, którzy czekali już w Departamencie Transportu Magicznego — Morgothowi, Deirdre, Cadana pobieżnie zmierzył wzrokiem. Spojrzenie utkwił zaś w Tristanie, który jako pierwszy z nich wkraczał do szatni. Ruszył zaraz za nim. Wypowiedziana inkantacja była dla niego sygnałem do wejścia, tak tez uczynił, wznosząc różdżkę przed siebie, w kierunku mężczyzny, który stał się celem klątwy Rosiera. Nie zatrzymywał się w progu, wiedział również, że i Selwyn tego nie zrobi — zgodnie z rozkazem wydanym przed wejściem do budynku miał się trzymać blisko niego i słuchać tych, których mu wskaże, Śmierciożerców.
[bylobrzydkobedzieladnie]
pan unosi brew, pan apetyt ma
na krew
Ostatnio zmieniony przez Ramsey Mulciber dnia 07.01.18 22:25, w całości zmieniany 3 razy
Miałem wolne od kilku dni, głównie ze względu na zbliżające się egzaminy kończące mój staż w Mungu. Nie powiem, złożyło się to dość fortunnie na czas mojego niechlubnego pobytu w Tower, dzięki czemu mogłem uniknąć przynajmniej tłumaczenia się w szpitalu, dlaczego nie stawiłem się na dyżury. Wyjaśnienie wszystkiego moim najbliższym nie było natomiast ani odrobinę łatwiejsze niźli tłumaczenie się przed przełożonym. Widziałem w ich oczach niedowierzanie, rozczarowanie, zmęczenie, zawód. Niektórym jednak nawet się ten mój wybryk spodobał i chcąc nie chcąc, gdzieś między wierszami nawet pochwalili moją niezwykłą głupotę. Właśnie głupotę - przecież miałem być w jak najlepszym stanie na dwudziestego piątego. Dlatego też pierwszą rzeczą, którą zrobiłem po uwolnieniu się - także od nie najmilszej mi obecności Magnusa - było stawienie się na zaleczenie obrażeń, a następnie popędziłem do sklepu Ollivanderów. Wziąłem różdżkę identyczną z tą, którą posługiwałem się od początku maja, hikora i włos jednorożca zdawały się służyć mi dobrze, a właśnie na niezawodność musiałem w tym względzie postawić.
Nie pytałem dokładniej o przysługę, o którą prosił mnie Ramsey. Zgodziłem się na nią bez chwili wahania, wiedząc, że tak należy zrobić. Gdy ktoś potrzebował pomocy uzdrowiciela nie sposób było mu jej odmówić, byłoby to amoralne, całkowicie wręcz nieetyczne i godzące w godność osoby, która śmiała nazywać się magomedykiem. Przed wyjściem przygotowałem się skrupulatnie: spakowałem niewielką, nieograniczającą ruchów lekarską torbę w czarnej barwie, upewniwszy się, że posiada ona swoje standardowe wyposażenie: podstawowe środki opatrunkowe, w tym bandaże i gazy, nieodłączną tabliczkę czekolady oraz buteleczkę antidotum na powszechne trucizny, uwarzonego przeze mnie na początku miesiąca. Założyłem na siebie jeden z typowych zestawów, które zamówiłem na misje Zakonu: ciepłą spodnią koszulę, czarny, lekko zmodyfikowany przez Solene przylegający do ciała wierzchni pikowany dublet o wąskich rękawach i stojącym kołnierzu, z przodu zapinany na pomalowane na czarny mat metalowe haftki. Strój dopełniłem równie czarnymi spodniami, funkcjonalnością nie odbiegającymi od wygodnych bryczesów oraz sięgającymi za kostkę wytrzymałymi butami, również w tym samym odcieniu czerni. Na dublet narzuciłem dobrze wykrojony również czarny, zimowy płaszcz z wełny z podszewką. Upewniłem się, że na szyi pod ubraniem na łańcuszku wisi czerwony kryształ wstawiony w wisior z salamandrą, wziąłem w rękę różdżkę i teleportowałem się z trzaskiem z Beaulieu. Spotkałem się z Ramseyem według umowy pod budynkiem Ministerstwa Magii, w bojowym nastroju, gotowy na cokolwiek, z czym przyjdzie mi się mierzyć.
Weszliśmy razem do Ministerstwa i skierowaliśmy się prosto do Departamentu Transportu Magicznego. Tam czekali na nas ludzie, których choć po części kojarzyłem. Przeciągnąłem wzrokiem po zgromadzonych, z zaskoczeniem wśród zebranych zauważając Alana. Skinąłem mu głową, jednak zaraz przebiegł mnie dreszcz. Zimno, zimno. Poczułem w głowie formujący się opór, zupełnie jakbym za moment miał doznać migreny. Wciąż podążając za Ramseyem przeszedłem do szatni, do Rosiera, nie wahając się ani przez chwilę, po czym naśladując gest Mulcibera, uniosłem różdżkę w gotowości celując w nieznanego mi mężczyznę. Cały czas jednak czułem w głowie tę dziwną ciężkość, na którą instynktownie zacząłem napierać siłą własnego umysłu.
| Rzut na przełamanie Imperio
Nie pytałem dokładniej o przysługę, o którą prosił mnie Ramsey. Zgodziłem się na nią bez chwili wahania, wiedząc, że tak należy zrobić. Gdy ktoś potrzebował pomocy uzdrowiciela nie sposób było mu jej odmówić, byłoby to amoralne, całkowicie wręcz nieetyczne i godzące w godność osoby, która śmiała nazywać się magomedykiem. Przed wyjściem przygotowałem się skrupulatnie: spakowałem niewielką, nieograniczającą ruchów lekarską torbę w czarnej barwie, upewniwszy się, że posiada ona swoje standardowe wyposażenie: podstawowe środki opatrunkowe, w tym bandaże i gazy, nieodłączną tabliczkę czekolady oraz buteleczkę antidotum na powszechne trucizny, uwarzonego przeze mnie na początku miesiąca. Założyłem na siebie jeden z typowych zestawów, które zamówiłem na misje Zakonu: ciepłą spodnią koszulę, czarny, lekko zmodyfikowany przez Solene przylegający do ciała wierzchni pikowany dublet o wąskich rękawach i stojącym kołnierzu, z przodu zapinany na pomalowane na czarny mat metalowe haftki. Strój dopełniłem równie czarnymi spodniami, funkcjonalnością nie odbiegającymi od wygodnych bryczesów oraz sięgającymi za kostkę wytrzymałymi butami, również w tym samym odcieniu czerni. Na dublet narzuciłem dobrze wykrojony również czarny, zimowy płaszcz z wełny z podszewką. Upewniłem się, że na szyi pod ubraniem na łańcuszku wisi czerwony kryształ wstawiony w wisior z salamandrą, wziąłem w rękę różdżkę i teleportowałem się z trzaskiem z Beaulieu. Spotkałem się z Ramseyem według umowy pod budynkiem Ministerstwa Magii, w bojowym nastroju, gotowy na cokolwiek, z czym przyjdzie mi się mierzyć.
Weszliśmy razem do Ministerstwa i skierowaliśmy się prosto do Departamentu Transportu Magicznego. Tam czekali na nas ludzie, których choć po części kojarzyłem. Przeciągnąłem wzrokiem po zgromadzonych, z zaskoczeniem wśród zebranych zauważając Alana. Skinąłem mu głową, jednak zaraz przebiegł mnie dreszcz. Zimno, zimno. Poczułem w głowie formujący się opór, zupełnie jakbym za moment miał doznać migreny. Wciąż podążając za Ramseyem przeszedłem do szatni, do Rosiera, nie wahając się ani przez chwilę, po czym naśladując gest Mulcibera, uniosłem różdżkę w gotowości celując w nieznanego mi mężczyznę. Cały czas jednak czułem w głowie tę dziwną ciężkość, na którą instynktownie zacząłem napierać siłą własnego umysłu.
| Rzut na przełamanie Imperio
The member 'Alexander Selwyn' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 47
'k100' : 47
Nie zdążyłem kupić sobie płaszcza w tym krótkim, acz intensywnym okresie mojego życia pomiędzy odwiedzinami w Wenus a obecnym zebraniem w Ministerstwie. To było wielce niefortunne, nawet nie ze względu na wyjątkowe przywiązanie do płaszcza, ale przede wszystkim dlatego że nie miałem innego. Ubrałem więc samą szatę korzystając z faktu, że na dworze bywało ciepło (kiedy wyjątkowo nie sypał w czerwcu śnieg) i spakowałem do torby kanapki od Cassandry wraz z czekoladą. Miałem nadzieję, że Deirdre wzięła ze sobą odebrane pracownikom Ministerstwa różdżki. Sam dostałem się do gmachu wejściem dla petentów, gdzie nawet nie przywiązywano specjalnie uwagi do celu mojej wizyty. Bałagan, jaki rozpętała Tuft nie został jeszcze do końca uprzątnięty. Wspomnienie coś o anomaliach, trosce o obywateli i informacjach o kolejnych nieprawidłowościach w działaniu magii pozwalały dostać się do Ministerstwa w zasadzie bez większych problemów. Skierowałem się na miejsce spotkania czując coraz większe zdenerwowanie, którego jednak nie zamierzałem nikomu, w żaden sposób okazać. Nie chodziło o fakt, że zamierzaliśmy wpaść do Ministerstwa Magii, porwać Ministra, zamordować jego eskortę i użyć przygotowanego dla nich świstoklika. Problemem było to, gdzie świstoklik nas ma zabrać. Azkaban, pomimo wielu lat, wciąż był dla mnie zbyt namacalnym koszmarem, o który już raz w życiu się otarłem. Wtedy pozbawiłem się swojej różdżki, by nikt nie mógł wyciągnąć z niej prawdy o mnie. Teraz nie mogłem już uciec. Miałem wejść w sam środek tego, przed czym tak rozpaczliwie uciekłem trzydzieści lat temu. Doceniałem, gdzieś bardzo głęboko, ale wciąż, ironię tej całej sytuacji. Grupa ludzi niepotrafiąca obronić się przed dementorami wysłana zostaje w sam środek ich legowiska. Czarny Pan miał wspaniałe poczucie humoru. Martwiło mnie tylko to, że oprócz Azkabanu czaiło się we mnie jeszcze kilka lęków, o których On też już wiedział. Stawienie czoła jednemu z nich było wystarczająco trudne i dowodziło, miałem nadzieję, dostatecznie mojej nieskończonej lojalności. Wszedłem ostatni, specjalnie zmierzając windą najpierw na inne piętro, twarz zasłaniając ciemną tiarą, której nie zwykłem nosić na co dzień. Nie byłem jednak aż tak bezczelny, by wjechać do gmachu Ministerstwa niemalże na koniu pozwalając każdemu zapamiętać swoje oblicze. Przekraczając próg, musnąłem ręką ukrytą w jedynej kieszeni różdżkę, co zwykle wystarczyło, by dodać sobie odwagi. Upewniłem się szybko, że niczego nie zapomniałem, ale wszystko, czego potrzebowałem znajdowało się w torbie. W tym moja maska śmierciożercy i krwawa pieczęć, które zabrałem na wszelki wypadek. Różne rzeczy wszak mogły się zdarzyć. Wyciągnąłem różdżkę w momencie, w którym Tristan wymawiał inkantację zaklęcia, gotów na ewentualny pojedynek, który jednak wyglądał jakby skończyć się miał zanim na dobre się rozpoczął. Nikt nie mógł stawić nam w tym momencie czoła, tego byłem pewien. Nikt. Szkoda jedynie, że nie nic, bo dementorzy napawali mnie w tym momencie strachem znacznie większym niż zjednoczone siły wszystkich aurorów i Zakonu Feniksa. Z ulgą wróciłbym do niedawnego pojedynku na Piccadilly Circus i z chęcią zmierzyłbym się z piątką wyszkolonych do walki mężczyzn. Gdyby tylko alternatywą nie był gniew Czarnego Pana równie przerażający jak dementorzy. Z drugiej strony, pozwoliłem pochwycić Sigrun. Wolałem nie myśleć o konsekwencjach, jakie mnie za to niebawem czekają. Nagle cela w Azkabanie przestawała być tak nieprzyjemną ofertą. Warto byłoby ją rozważyć. Może poproszę, żeby wymienili mnie na Craiga, to chyba uczciwa propozycja. Ale najpierw musieliśmy się upewnić, że możemy bezpiecznie rozmawiać. Nie zamierzałem wypowiadać niczyich nazwisk przy zbyt dużej ilości uszu. Dość już zrobiłem, by narazić się na gniew naszego pana.
Beware that, when fighting monsters, you yourself do not become a monster... for when you gaze long into the abyss. The abyss gazes also into you.
Ignotus Mulciber
Zawód : pośrednik nielegalnych transakcji
Wiek : 53
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
You’ll find my crown on the head of a creature
And my name on the lips of the dead
And my name on the lips of the dead
OPCM : 15 +1
UROKI : 15 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 30 +3
ZWINNOŚĆ : 3
SPRAWNOŚĆ : 2
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Zaklęcie Tristana pomknęło w mężczyznę trafiając go w sam środek piersi. Mason Lewis zdążył się odwrócić, nie zdążył jednak unieść wciąż leżącej na ławce obok różdżki choćby w próbie obrony. Jego twarz pozbawiona wszelkiego wyrazu oznaczać mogła tylko jedno - imperius się udał, a urzędnik czekał na polecenia.
Tymczasem do Cadana i Morgotha zbliżyły się dwie nieznajome. Zarówno kroki jak i głosy były dobrze słyszalne zza otwartych drzwi dla wszystkich z szatni i na odwrót. Umiejscowienie wejście jednak uniemożliwiało kobietom dojrzenie wnętrza szatni.
- Kim pan jest? - Jedna z nich zwróciła się niemiło do Cadana, który znajdował się najbliżej.
- A ty, co tu robisz? - Druga obdarzyła Morgotha nieprzychylnym spojrzeniem. Dłonie schowane w kieszeniach jasno sugerowały, że obie kobiety gotowe były, by użyć różdżek w każdej chwili, jeśli tylko nie spodoba im się odpowiedź.
Alan
Zmierzał za Deirdre przez całe Ministerstwo Magii. W wyposażeniu miał jedynie różdżkę. Nazwa śmierciożercy brzmiała dla niego obco, zamierzał słuchać każdego, kto jest śmierciożercą, nie wiedział jednak, kogo dokładnie to określenie dotyczy.
|Na odpis macie 48 godzin
Każdy, kto napisał w tym poście, że wziął ze sobą czekoladę, ma jej 3 porcje (niektórzy mają po prostu większe tabliczki, albo więcej procent zawartości kakaa). Niesprecyzowanie zabranych eliksirów oznacza wzięcie wszystkich eliksirów, jakie znajdują się w wyposażeniu postaci. Cadan, w twoim wyposażeniu nie znajduje się nóż, jeśli to błąd przy dopisywaniu, zgłoś go proszę teraz, do przyciemnienia włosów zaś konieczny byłby post z rzutem na anomalię napisany jeszcze przed rozpoczęciem wydarzenia, możesz go uzupełnić do końca niniejszej kolejki. Alan, rzut na przełamanie imperiusa możesz wykonać jeszcze do 08.01.2018r. do godz. 10.09 w tym wątku (wtedy bowiem mija 48 godzin od pierwszego posta Mistrza Gry). Jeśli Alan się nie pojawi, sterować jego postacią, zgodnie z poleceniami Deirdre trzymającej go pod imperiusem, będzie dalej Mistrz Gry.
Tymczasem do Cadana i Morgotha zbliżyły się dwie nieznajome. Zarówno kroki jak i głosy były dobrze słyszalne zza otwartych drzwi dla wszystkich z szatni i na odwrót. Umiejscowienie wejście jednak uniemożliwiało kobietom dojrzenie wnętrza szatni.
- Kim pan jest? - Jedna z nich zwróciła się niemiło do Cadana, który znajdował się najbliżej.
- A ty, co tu robisz? - Druga obdarzyła Morgotha nieprzychylnym spojrzeniem. Dłonie schowane w kieszeniach jasno sugerowały, że obie kobiety gotowe były, by użyć różdżek w każdej chwili, jeśli tylko nie spodoba im się odpowiedź.
Alan
Zmierzał za Deirdre przez całe Ministerstwo Magii. W wyposażeniu miał jedynie różdżkę. Nazwa śmierciożercy brzmiała dla niego obco, zamierzał słuchać każdego, kto jest śmierciożercą, nie wiedział jednak, kogo dokładnie to określenie dotyczy.
|Na odpis macie 48 godzin
Każdy, kto napisał w tym poście, że wziął ze sobą czekoladę, ma jej 3 porcje (niektórzy mają po prostu większe tabliczki, albo więcej procent zawartości kakaa). Niesprecyzowanie zabranych eliksirów oznacza wzięcie wszystkich eliksirów, jakie znajdują się w wyposażeniu postaci. Cadan, w twoim wyposażeniu nie znajduje się nóż, jeśli to błąd przy dopisywaniu, zgłoś go proszę teraz, do przyciemnienia włosów zaś konieczny byłby post z rzutem na anomalię napisany jeszcze przed rozpoczęciem wydarzenia, możesz go uzupełnić do końca niniejszej kolejki. Alan, rzut na przełamanie imperiusa możesz wykonać jeszcze do 08.01.2018r. do godz. 10.09 w tym wątku (wtedy bowiem mija 48 godzin od pierwszego posta Mistrza Gry). Jeśli Alan się nie pojawi, sterować jego postacią, zgodnie z poleceniami Deirdre trzymającej go pod imperiusem, będzie dalej Mistrz Gry.
- Mapa:
Wyjaśniam: żółta i czerwona kropka na dole obrazka to Cadan i Morgoth. U mnie na komputerze różnica między czerwienią Alexandra a Morgotha, była większa, poprawię kolory w następnym poście, Alexander znajduje się obok Ramseya, Morgoth na korytarzu.
Gruba, szara linia to ściana między korytarzem a drzwiami.
Korytarz ma tylko jedno wejście, z prawej strony mapy, po lewej znajduje się kolejna ściana i koniec korytarza.
Dziwna ćwiartka koła to drzwi.
W sprawie kolejnych wątpliwości, proszę pisać do Ignotusa.
Cyneric wiedział, że nadchodziły zmiany, jednak Morgoth ostatnio z nim o tym nie rozmawiał. Nie dlatego, że mu nie ufał; przecież wiele już razy jego zachowanie mówiło o czymś zupełnie innym. Jako świeżo poślubiony mąż wciąż cieszył się urokami swojego stanu, a młodszy kuzyn nie zamierzał go specjalnie zamartwiać i okładać problemami. Wiedział, że blondyn na pewno nie zatrzymywał go w tych działaniach, jednak żaden z nich nie przykładał wielkiej wagi do sentymentalnych pożegnań. Zdając sobie z tego sprawę, Yaxley czuł, że najlepszy przyjaciel nie będzie miał mu tego za złe. Nie powiedział nic na pożegnanie, zostawiając swoje wyjście bez komentarza jak i wiedzy domowników. Gdyby którakolwiek z kuzynek, siostra czy matka zobaczyły go w takim stroju, z ciężką torbą na ramieniu, od razu spróbowałyby go wypytać o wszystko. Nie myślał o tej wyprawie jako o możliwości utraty życia, a przekroczenie pewnej granicy, której nikt jeszcze się nie podejmował. Albo byli szaleni, albo niesamowicie odważni, chociaż pewna głupota również mogłaby się za tym kryć. Nic jednak co mówił Riddle nie mogło takie być, dlatego też posłuchali jego słów i zgromadzili swoje siły, by po raz pierwszy w historii próbować włamać się do Azkabanu. Chyba jeszcze nigdy nikt z własnej woli nie chciał znaleźć się w tym miejscu. Różni artyści próbowali odwzorować w jakiś sposób wyobrażenie strasznego i zarazem słynącego z tego więzienia. Co mieli tam zastać?
Nie zareagował w żaden sposób, dostrzegając zbliżające się dwie postacie. Zamierzał dać czas znajdującym się wewnątrz szatni i wiedział, że stojący w progu Ignotus usłyszy wszystko co działo się na korytarzu i ostrzeże przed potencjalnymi problemami. Yaxley nie poruszył się, bo kobiety widziały nie tylko Cadana znajdującego bliżej, ale również i jego samego. Gdyby zniknął w pomieszczeniu razem z innymi, zapewne zniknąłby element zaskoczenia. W wyprawie miało brać jeszcze kilku pracowników Ministerstwa Magii, a nieznajome zapewne właśnie nimi były. Powinny więc znaleźć się w środku szatni, by nie przywoływać żadnych kłopotów. Nie odzywał się, gdy padło pytanie w stronę Goyle'a, jednak gdy zostało skierowane w jego stronę, zabrał głos.
- Czekam na dalsze instrukcje - odparł zgodnie z prawdą lub przynajmniej jej częścią. Zerknął przez ramię w stronę drzwi od szatni, zupełnie jakby zamierzał tym samym potwierdzić wersję zdarzeń, ale liczył na to, że każde słowo było słyszalne w środku.
Nie zareagował w żaden sposób, dostrzegając zbliżające się dwie postacie. Zamierzał dać czas znajdującym się wewnątrz szatni i wiedział, że stojący w progu Ignotus usłyszy wszystko co działo się na korytarzu i ostrzeże przed potencjalnymi problemami. Yaxley nie poruszył się, bo kobiety widziały nie tylko Cadana znajdującego bliżej, ale również i jego samego. Gdyby zniknął w pomieszczeniu razem z innymi, zapewne zniknąłby element zaskoczenia. W wyprawie miało brać jeszcze kilku pracowników Ministerstwa Magii, a nieznajome zapewne właśnie nimi były. Powinny więc znaleźć się w środku szatni, by nie przywoływać żadnych kłopotów. Nie odzywał się, gdy padło pytanie w stronę Goyle'a, jednak gdy zostało skierowane w jego stronę, zabrał głos.
- Czekam na dalsze instrukcje - odparł zgodnie z prawdą lub przynajmniej jej częścią. Zerknął przez ramię w stronę drzwi od szatni, zupełnie jakby zamierzał tym samym potwierdzić wersję zdarzeń, ale liczył na to, że każde słowo było słyszalne w środku.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Morgoth Yaxley
Zawód : a gentleman is simply a patient wolf, buduję sobie balet trolli
Wiek : 22
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
Thus he came alone to Angband's gates, and he sounded his horn, and smote once more upon the brazen doors, and challenged Morgoth to come forth to single combat. And Morgoth came.
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Martwi/Uwięzieni/Zaginieni
Jego serce biło nieznośnie szybkim rytmem, dłoń drżała, choć w głosie brzmiały wyłącznie pewność, nieustępliwość i chłód, zaklęcie imperiusa sięgnęło mężczyzny, a promień zaklęcia wydawał się ponadprzeciętnie silny; kimkolwiek był ten człowiek, nie miał już szans wyrwać się z jego sieci. Tak naprawdę nie mógł wiedzieć, czy ten mężczyzna był policjantem, na którego czekali: mógł być jedynie przypadkowym świadkiem, nie miał przy sobie ani na sobie nic, co jasno wskazywałoby na jego tożsamość. Słysząc jednak kobiecy głos zza ściany, musiał uzmysłowić sobie, że nie mieli w tym momencie czasu na przesłuchania i upewniania się w podjętych decyzjach. Błąd mógł ich kosztować wiele, więcej od życia, bo wnętrze Azkabanu straszniejsze było od zaświatów. Nie śmierci powinni się bać. Pamiętał jednak listę nazwisk dostarczoną mu przez asystenta ministra magii, pamiętał, bo uważnie lustrował każde nazwisko, szukając punktów zaczepienia i upewniając się, że o ani jednym z nich nigdy nie słyszał. Czwórka mężczyzn była martwa, przed nimi musiał stać Lewis. Niewiele myśląc, ostrożnym krokiem podszedł bliżej niego tak, by mógł zwrócić się do niego szeptem, który nie zwróci uwagi ludzi na zewnątrz szatni.
- Zachowuj się naturalnie i słuchaj poleceń moich towarzyszy - zwrócił się do niego szeptem, kiedy stanął już bliżej. Dbał o dyskrecję. - Sprawiaj wrażenie, jakby nasza obecność tutaj była naturalna. Jesteś Mason Lewis? - Musiał być, w innym przypadku będą musieli czekać dłużej: oby tylko czekać, ufał, że Ministerstwo nie zdążyło zmienić planów. - Słyszysz te głosy? Czy to Chelsea Doyle i Emily Powell? Jeśli to kobiety, które miały towarzyszyć ci w eskorcie Ministra Magii, zawołaj je i zwab do szatni w sposób, który nie wzbudzi ani sprzeciwu ani podejrzeń. Jeśli nie, odpraw je. - Dopiero teraz uzmysłowił sobie, jak niewiele informacji posiadali. Brakowało im Perseusa, który doskonale wyznawałby się w ministerialnych powiązaniach, oni nie potrafili nawet odróżnić policjanta od aurora, wszystkie twarze wydawały się nieznajome, obce, a na dodatek nie znali żadnych szczegółów samej podróży: ale musieli w tym labiryncie odnaleźć własną drogę. Znad jego ramienia spojrzał na śmerciożerców znajdujących się przy drzwiach - dobrze słyszał również odpowiedź Yaxleya. Nie mogli narobić hałasu na korytarzu, to niepotrzebnie wzbudziłoby czujność innych służb.
- Zachowuj się naturalnie i słuchaj poleceń moich towarzyszy - zwrócił się do niego szeptem, kiedy stanął już bliżej. Dbał o dyskrecję. - Sprawiaj wrażenie, jakby nasza obecność tutaj była naturalna. Jesteś Mason Lewis? - Musiał być, w innym przypadku będą musieli czekać dłużej: oby tylko czekać, ufał, że Ministerstwo nie zdążyło zmienić planów. - Słyszysz te głosy? Czy to Chelsea Doyle i Emily Powell? Jeśli to kobiety, które miały towarzyszyć ci w eskorcie Ministra Magii, zawołaj je i zwab do szatni w sposób, który nie wzbudzi ani sprzeciwu ani podejrzeń. Jeśli nie, odpraw je. - Dopiero teraz uzmysłowił sobie, jak niewiele informacji posiadali. Brakowało im Perseusa, który doskonale wyznawałby się w ministerialnych powiązaniach, oni nie potrafili nawet odróżnić policjanta od aurora, wszystkie twarze wydawały się nieznajome, obce, a na dodatek nie znali żadnych szczegółów samej podróży: ale musieli w tym labiryncie odnaleźć własną drogę. Znad jego ramienia spojrzał na śmerciożerców znajdujących się przy drzwiach - dobrze słyszał również odpowiedź Yaxleya. Nie mogli narobić hałasu na korytarzu, to niepotrzebnie wzbudziłoby czujność innych służb.
the vermeil rose had blown in frightful scarlet and its thorns
o u t g r o w n
Tristan Rosier
Zawód : Arystokrata, smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Żonaty
the death of a beautiful woman is, unquestionably, the most poetical topic in the world
OPCM : 38 +2
UROKI : 30
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 1
CZARNA MAGIA : 60 +5
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 15 +6
Genetyka : Czarodziej
Śmierciożercy
Stawiała kroki ostrożnie, cicho, niezbyt wysokie obcasy butów nie stukały o szarawe kafelki, którymi wyłożona była posadzka szatni. Zdawało się, że w pomieszczeniu nie było nikogo poza siedzącym na nieodległej ławce mężczyzną, ale wysokie, metalowe szafki utrudniały zerknięcie wgłąb pomieszczenia. Na razie Deirdre nie ruszała się spod drzwi, obserwując czujnie całe otoczenie, upewniając się, że zaklęcie Tristana dosięgło celu. Nie wątpiła w jego umiejętności i ponownie miała okazję obserwować skuteczne rzucenie Zaklęcia Niewybaczalnego. Była jednak zbyt skupiona - i spięta, przejęta drżącym niepokojem - by odnajdywać w tym obrazku jakiekolwiek piękno. Gdy nieznajomy został unieszkodliwiony, zrobiła kilka kroków przed siebie, by oddalić się od korytarza. Alan podążył za nią, złapała jego spojrzenie i wskazała na Ignotusa, Tristana oraz Ramseya - Masz być posłuszny ich rozkazom - szepnęła, uściślając wcześniej poruszaną kwestię. Nie kontynuowała jednak pouczenia, słysząc na korytarzu wyraźne dźwięki. Nie potrafiła ich w pełni rozpoznać, miała nadzieję, że czekający na zewnątrz Cadan i Morgoth zdołają poradzić sobie z niespodziewanymi gośćmi. Nawet jeśli dojdzie do bezpośredniej konfrontacji, na którą i tak powinni być gotowi. Odsunęła się pod szafki, z tyłu, za drzwiami, wytężając słuch, by zorientować się w sytuacji dziejącej się kilka metrów od niej, w innym pomieszczeniu. Na razie nie powinni atakować ani reagować przesadnie, nakierowany przez Tristana mężczyzna mógł załagodzić ewentualny konflikt, kupując im nieco czasu zanim kobiety zorientują się w nieciekawej sytuacji, w jakiej się znalazły. Deirdre nie zamierzała jednak oczekiwać biernie, gestem nakazała Alanowi cofnąć się od drzwi oraz przemieścić się obok niej - sama natomiast uniosła różdżkę i skupiła się na zaplanowanym zaklęciu, mogącym nieco pomóc zgromadzonym wokół niej sojusznikom. - Magicus Extremos - pomyślała, koncentrując się na mniej poznanej stronie mocy, tej jaśniejszej, ochronnej. Miała nadzieję, że anomalie nie pokrzyżują jej planów, obawiała się kaprysów magii, mogących uczynić więcej szkody niż pożytku, liczyła jednak na łut szczęścia. Było im ono dzisiaj niezwykle potrzebne.
there was an orchid as beautiful as the
seven deadly sins
seven deadly sins
Deirdre Mericourt
Zawód : namiestniczka Londynu, metresa nestora
Wiek : 28
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
one more time for my taste
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
I'll lick your wounds
I'll lay you down
✦
OPCM : 45 +3
UROKI : 4
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 60 +8
ZWINNOŚĆ : 21
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarownica
Śmierciożercy
Szatnia
Szybka odpowiedź