Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness
Wyspa
Po latach na gruzach budynku rozrosła się bujna, barwna roślinność, która każdego wieczoru przyciąga w tę okolicę ogrom świetlików. Owady przysiadają na płatkach, oświetlając teren mlecznym blaskiem, a całości towarzyszy szemrząca w pobliżu rzeczka.
Stoją tuż pod ruinami domu starego alchemika, zastawione po brzegi pachnącymi potrawami – nie tylko tymi na zimno, ale również i na ciepło. Jeden w całości zakryty jest przysmakami z kuchni szkockiej - znajdziecie tu popularne haggis i ciepłe, maślane shortbread czy serowe banncocks. W słodszej odsłonie menu widnieje pozycja z carnachan - owsiano-malinowym deserem z dodatkiem whisky podawanym w odrobinę krzywych szklankach.
W części kornwalijskiej przeważają słodkości, ale prócz nich czeka tutaj na was popularne w tamtym rejonie cornish pasty i taca przystawek z różnymi gatunkami sera. Tuż obok stoi pachnące i jeszcze gorące ciasto szafranowe z suszonymi jabłkami, ciasto marchewkowe, fudge o smaku toffi z melasą oraz sconesy ze śmietanką i wieloowocowym dżemem. Między nimi na specjalnym zarezerwowanym miejscu znajdziecie kilka specjałów Roany Wilde - cottage pie, czyli tradycyjna mięsna zapiekanka, i kremowy sernik z owocami.
W centrum znajduje się stół z alkoholem, który rozlewa się do kieliszków - tradycyjne kremowe piwo sąsiaduje ze szkockim ale i whisky, znajdzie się też ognista z sokiem dyniowym. Prócz alkoholu do dyspozycji gości jest również lemoniada cytrynowa z miętą, soki i czysta woda.
Główną atrakcją wśród wszystkich słodkości jest tort weselny - trójwarstwowy, lodowy: spód i środek to smak śmietankowy i kakaowy, a na samej górze duet czekolady z miętą oraz pistacji.
Rozstawione są kilkuosobowe stoliki, przy których można swobodnie usiąść ze swoim talerzykiem. Dociera tutaj nieco stłumiona muzyka z ruin, a wieczorem teren oświetlany jest przez przez świece ustawione na stołach.
Stoi nieco z boku, otoczona przez miseczki z pokrojonymi i nadzianymi na wykałaczki owocami, rozsiewa dookoła ciepły zapach czekolady. Jej strumienie zmieniają smak w zależności od upodobań stojącej przed nią osoby. Aby dowiedzieć się, co zaprezentowała ci fontanna, rzuć kością k15:
- Smaki:
- 1 – czekolada biała z marchewkową nutą
2 – czekolada mleczna
3 – szpinak z sosem serowym
4 – ostra papryka ze skórką z mandragory (piekielnie ostra)
5 – czekolada gorzka z likierem malinowym
6 – pistacja ze śmietanką
7 – czekolada buraczkowa z truskawkami
8 – czekolada mleczna z wanilią
9 – czekolada biała ze skórką pomarańczową
10 – czekolada gorzka z płynnymi pieprznymi diabełkami
11 – nugat z orzechami
12 – dyniowa tarta
13 – czekolada z nutą mięty
14 – biała czekolada o smaku woskowiny z ucha
15 – lukrecja
Kierując się do stolików z jedzeniem, pierwszym co zrobiłam, było odszukanie wina. Jego brak wyraźnie mnie zasmucił, bo przecież nie od dzisiaj wiadomo, że wraz z Justine pochłaniałyśmy jego zaskakujące ilości, o której nikt by nas nie posądził. Ostatecznie uznałam, że zadowolę się whisky, którą pijałam okazjonalnie. A skoro byłam na ślubie, to mogłam to uznać za odpowiednią okazję do wzniesienia toastu, prawda? Okazją do wypicia tego złocistego trunku były też wnioski, do których doszłam po krótkiej trasie z brzegu jeziora. Wypiłam jedną szklaneczkę, a potem drugą i trzecią, później nie wiedzieć czemu oddaliłam się od stolika, przy którym rozpoczęła się zawzięta debata. Szłam całkiem zgrabnie, z gracją jednorożca, albo tak przynajmniej mi się wydawało, kiedy zjadałam specjały cioci Roany i nie dowierzałam w to, że ów trunek miał tak silną moc. Wiedziona ciekawością wdrapałam się po kamienistym zboczu pod zachowaną w niezłym stanie część domku, którego historię znałam z książki, a potem po prostu zaglądnęłam do środka uśmiechając się szeroko pod nosem.
Kiedy po pewnym czasie zauważyłam, że mojego partnera nie było w pobliżu, a ja do tego poczułam się jakoś dziwnie, nostalgicznie i po prostu źle, postanowiłam, że udam się na spacer. Uśmiechnęłam się do nadchodzącej panny młodej oraz Justine, aż wreszcie zniknęłam z pola widzenia.
zt
[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Leanne Tonks dnia 21.03.18 0:17, w całości zmieniany 1 raz
Dlatego nie obróciła się. Uchyliła tylko powieki, a kiedy zobaczyła niedaleko siebie Justine, uśmiech automatycznie się poszerzył. Podbiegła do niej i chwyciła pod ramię.
– Świetnie ci szło na parkiecie! Merlinie, ta plama… – parsknęła pod nosem. Wydzielała taki zapach, że ciężko było ją przeoczyć. Ach, te niezgrabne ruchy podchmielonych Szkotów. – Nie mów, że chcesz ją zmienić. Może znajdziemy gdzieś tatę… nie wzięłam różdżki. Masz ochotę na… Leanne! – pomachała do niej z entuzjazmem, wyciągając szyję tak, żeby dokładniej zobaczyć ją zza pnączy owijających się niczym węże wokół starego domu alchemika. Świetliki sprawiały, że jego bliskość wcale nie była tak straszna. Chodziła odrobinę… – podchmielona – mruknęła do Just, wciąż jednak badawczo obserwując Leanne. – Chyba trochę jej się wypiło. Masz ochotę na czekoladę?
Stoły obfitowały w smakowitości, ale czekoladowa fontanna wyraźnie górowała. Nie czekając na odpowiedź kuzynki nadziała na wykałaczkę truskawkę i zanurzyła ją pod słodką falę.
Nasze serca świecą w mroku
'k15' : 12
Tyle się działo w jego życiu! Niecały miesiąc, a jego życie przyśpieszyło nieporównywalnie! Przerażające, ale i dość przyjemne uczucie! Chociaż… i to zależało od jego stanu upojenia i jego psychicznego poczucia. Był jednak w stanie przysiąc, że to nie jego wina, a tutejszego alkoholu, wyjątkowo kuszącego, pachnącego rodzinnymi stronami, Anglią, alkoholu! Co prawda, było mu czasami wstyd za swoje zachowanie! Przecież pił i pił! Tak pił, że nawet nie zwrócił uwagi na to, że jego jakże ukochana, bo kiedyś pomocna koleżanka-rówieśniczka miała mieć ślub! Ta sama czarownica, z którą zastanawiał się czy fusy w tej przeklętej filiżance na wróżbiarstwie układają się w wąsy czy koślawego psa, ta sama której zawdzięczał dobrze zdane SUMy i OWUTEMy z zielarstwa. Fakt, nie dostał zaproszenia, ale słyszał o tym wydarzeniu od swojej matki, pokrętnie powiązanej (lub też i nie, jakby nad ty dłużej posiedzieć) właśnie z Eileen Wilde, a teraz mającej zostać panią Bartius.
Z samą matką także musiał się w końcu zobaczyć, chociaż unikał jej jak ognia, w obawie, że spotka się z jej gniewem, rozpaczą i nieznanymi emocjami. Te przecież targały nią przez ostatnie, niepełne dwa miesiące. Spodziewał się krzyków, wielogodzinnej rozmowy, ale w zamian za to, spotkał go spokojny ton, przypominający jedynie o tym, żeby się opanował i zachowywał jak należy, bo przecież nie miał lat dwudziestu, a trzydzieści. Ten dziwnie opanowany ton przerażał go, w końcu spodziewał się wszystkiego, a nie tego. Rozumiał jednak, że matuchna, po powrocie ojca do domu. To właśnie ojciec i jego stan po trafieniu zaklęciem zapominającym powodował, że jego rodzice nie zamierzali się wybrać na przyjęcie, poza tym lady Macmillan stwierdziła, że ona bez zaproszenia się nie pojawi, a on, Anthony, lepiej żeby poszedł się bawić, byleby tylko nie tykał alkoholu!
To jednak nie było teraz ważne! W końcu, chodziło o ślub! Musiał odwiedzić swoją koleżankę, której przecież zawdzięczał serię udanych egzaminów z zielarstwa! Dotychczas nie miał możliwości porządnego podziękowania jej za to, a teraz miał do tego idealną okazję. Tylko musiał się przygotować i porządnie ubrać! Założył więc białą koszulę, do której dobrał czarną muchę, a do tego czarną kamizelkę ze złotymi guzikami, na których znajdowały się podobizny skrzyżowanych łodyg sitowia. Górna część przykryta została dodatkowo czarną marynarką. Nie, nie ubierał się jak na pogrzeb, bo doskonale wiedział jak rozświetlić strój! Przecież powinien założyć oficjalny, kornwalijski, czarno-żółty-czerwony kilt, uznając że to nie tylko jego regionalny akcent, ale też idealny zbieg okoliczności. W końcu jakie były barwy Puchonów? Oczywiście, że żółty i czarny! Idealny sposób na przypomnienie czasów Hogwartu swojej rówieśniczce. Poza tym odnosiło się to też do szkockich korzeni Macmillanów. Tak też zrobił. Do tartanu z kolei przypiął złotawą broszę w kształcie miotły. Kilt trzymał się mocno przy pomocny skórzanego pasa, do którego przypasany był też tzw. sporran. Na nogi założył wełniane, białe podkolanówki i czarne, ozdobne i eleganckie buty. Całość tworzyła oficjalny, ale nieprzesadzony i nie natrętnie „szlachetny” strój, chociaż… biorąc pod uwagę obecność kiltu, mógł tak zostać jednak odebrany. Ale nie była to jednoczęściowa szata!
Skrzaty z kolei skrzętnie zapakowały w drewnianą skrzynię osiem butelek dobrej Ognistej Whisky z rodzinnego przedsiębiorstwa, o przepięknie bursztynowym kolorze. W samym środku, pomiędzy ognistą, znajdowała się jedna, wyróżniająca się intensywnie różowo-czerwoną barwą różana nalewka. Nalewka ta znajdowała się w wąskiej butelce wydmuchanej w taki sposób, że na jednej z jej ścian znajdowała się mała miotła. Alkohole domowej produkcji! Może nie własnoręcznej, to znaczy wydestylowane i przygotowane przy pomocy dłoni Anthony’ego, ale rodzinne! Poza tym mógł to być prezent, który mógł uratować niejedno przyjęcie lub dobrze się przysłużyć w przyszłości! Skrzynka została natomiast zapakowana w granatowy, przyjemny w dotyku materiał, przewiązany wstęgą złotego koloru – co miało symbolizować barwy jego rodu. Nie mógł w końcu pominąć elementu swojej przynależności, nawet po ośmioletnim pobycie we wschodniej Europie. Zresztą, przygotowania obserwowała też jego matka, czuwająca nad poprawnością, nawet jeżeli sama nie chciała udać się na przyjęcie. Do prezentu przyczepiona została także mała, złożona w ozdobne serce beżowa kartka z wypisanymi granatowym atramentem życzeniami szczęśliwej, wspólnej drogi młodej parze i ozdobnym, ale drobnym podpisem Anthony’ego.
Niestety, podczas upewniania się czy aby na pewno może tak pójść na przyjęcie oraz czy aby na pewno wszystko zostało porządnie zapakowane, zgubił czas… Dowiedział się jednak o tym dopiero wtedy, kiedy teleportował się prosto do Szkocji, na wysepkę na jeziorze Loch Ness i okazało się, że po głównej atrakcji przyjęcia, czyli powiedzeniu sobie „tak” było już dawno po… Ale, o ile oczy go nie myliły, trafił w sam środek dobrej zabawy! Rozejrzał się jednak ostrożnie, upewniając się, że nie trafił gdziekolwiek gdzie nie powinien się znaleźć. Wtedy szczęśliwie dostrzegł stół z przekąskami… i o tak, ukochanym przez niego alkoholem! Pięknie! Ale chwila! Zerknął na prezent, który przecież i tak był ciężki, a jemu, w kilcie, nie wypadało teraz przenosić całej, około dziesięciokilowej skrzynki. Przecież był chudziną… może nie chudziną, ale… no on miałby nosić teraz ozdobnie zapakowaną, ale niestety ciężką skrzynkę z alkoholami? Zastanowił się chwilę nad tym, co powinien zrobić. Sięgnął do sporrana, gdzie trzymał różdżkę. „Raz się żyje, prawda dziadku?”, pomyślał, mając nadzieję, że nie wywoła niczego dziwnego, a o czym na początku czerwca ostrzegała go urocza stażystka Vane. Nie tylko ona zresztą… ale o tej mniej przyjemnej części nie chciał obecnie sobie przypominać.
– Wingardium Leviosa – zamachnął się swoją niezbyt długą, bo zaledwie dziesięciocalową różdżką i wycelował w prezent. Nie miał zamiaru nadwyrężać swoich pleców. I tak musiał się tutaj teleportować, a przecież jakoś musiał dość do stolika, żeby móc skosztować kuszącego go alkoholu… a potem czekolady z fontanny, oczywiście. Przecież nie był skończonym alkoholikiem, pomijając kilka nocy, kiedy to odrobinę przesadził!
Szedł w stronę stołu z alkoholem, ale wtedy, przy fontannie zauważył osobę, którą przecież tak bardzo chciał dzisiaj zobaczyć. Wyładniała niesamowicie! Chociaż lepiej by było, żeby nieznany mu pan młody nie był w stanie czytać mu z myśli! Wyglądała przepięknie, bo i dzień dla niej był przecież wyjątkowy, prawda? A i czas zdawał się jej nie tykać!
– Na Merlina! W… – miał już krzyknąć do niej używając starego, panieńskiego nazwiska czarownicy, ale na całe szczęście się opanował. To byłby dopiero wstyd! – Eileen! – zakrzyknął z oddali. – Jak ja cię dawno nie widziałem! – dodał zbliżając się dużymi krokami do panny młodej. Różdżką wskazał skrzynce miejsce na ziemi, nieopodal stołu z alkoholem. – Jakaś ty piękna! Sporo osiem lat! – Był tak przejęty, że nie zauważył nawet, że bezczelnie wpadł w słowo czarownicy, która przecież zdawała się do kogoś mówić.
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
#1 'k100' : 73
--------------------------------
#2 'Anomalie - CZ' :
Co było dość nienaturalne, bo przecież deszczowa aura była niemal definicją Szkocji.
Mieliła w ustach truskawkę, w palcach obracając cieniutką wykałaczkę, gdy do jej uszu dotarł niesamowicie znajomy głos. W pierwszej chwili go nie poznała, wśród zgromadzonych nie mogła też dojrzeć żadnej sylwetki, której gestykulacja wskazywałaby na próby zwrócenia na siebie uwagi. Dopiero, gdy mężczyzna podszedł bliżej, wychodząc zza kilku wyprostowanych przy stole z toastem osób, zdołała go poznać. Uśmiech mówił wiele, właściwie wydawało jej się, że od czasu Hogwartu wcale się nie zmienił. Tak samo szeroki i szczery, w jakiś sposób ujmujący, ale też każący podchodzić do siebie z odrobiną podejrzliwości. Na pewno wyrósł ze szkolnej szaty, chociaż puchoński krawat na pewno wciąż by na niego pasował.
– Na wszystkie ryczące mandragory, Macmillan, to ty? Oczom nie wierzę! – zawołała szczęśliwa, bez zbędnych ceregieli zaplątując mu swoje ramiona wokół szyi, ściskając tak mocno, żeby oboje poczuli, że osiem lat nieobecności to jednak szmat czasu. – Anthony, na brodę Merlina, jak dobrze cię widzieć! Próbowałam wysyłać do ciebie moją sowę z zaproszeniem na ślub, ale za każdym razem wracała bez wieści. Sądziłam, że skaczesz z miejsca na miejsce, wiesz… – zaśmiała się cicho, ciągle patrząc mu w oczy. – Ależ się zmieniłeś! Chociaż może wcale. Trudno stwierdzić! Musisz mi wszystko opowiedzieć, gdzie byłeś, co robiłeś, kogo poznałeś. Och… to dla nas? Wpędzisz mi męża w alkoh… Barty! – marchewkowo ruda czupryna mignęła jej gdzieś w tłumie jako ta jedyna, którą poznałaby wszędzie. Chociaż teraz mogła zacząć w to wątpić, był bardzo podobny do swojego ojca. Tym razem jednak szczęśliwie się nie pomyliła. Pomachała do niego z szerokim uśmiechem, przywołując do siebie. – Poznasz go. Merlinie, kilt… piękny! Hereward ma podobny, to znaczy całkiem inny. Całkiem, całkiem inny. Niesamowite. Ale twój jest cudowny! Słodka Kornwalia. Dawno temu wróciłeś?
Nadawała tak, jakby za chwilę Anthony miał zniknąć na kolejne osiem lat. Kto wie, mogło tak być!
Nasze serca świecą w mroku
Z tych nerwów całkowicie zapomniał o Tonks, zaś kiedy rozejrzał się dookoła wypatrując blond czupryny w tłumie, nie dostrzegł jej nigdzie. Westchnął zrezygnowany, bowiem jedyna szansa na przetrwanie uroczystości we względnie spokojnej atmosferze rozmyła się w powietrzu niczym ulotny zapach kobiecych perfum. Całe szczęście, że na ratunek przyszedł mu majaczący na horyzoncie dom byłego alchemika. Tyle wystarczyło do wzbudzenia w mężczyźnie ciekawości oraz nadziei na sensowne spędzenie wesela, zatem podążył szybkim krokiem kamienną ścieżką aż dotarł do porośniętych roślinnością ruin. Absolutnie fascynujące. Z zaciekawieniem zwiedzał kolejne gruzowiska kamieni, aż poczuł nieprzyjemny ścisk żołądka - zgłodniał, na Rowenę, zgłodniał tak bardzo. Prawdopodobnie długie przebywanie na świeżym powietrzu - czego nie czynił zbyt często - wzmogło jego wilczy apetyt. Poddał się zatem pierwotnym instynktom oraz skierował się ku barwnym stołom uginającym się od aromatycznych pyszności. Ślinianki wzmogły produkcję śliny na widok smakołyków, przez co Snape nie mógł się już doczekać konsumpcji przedziwnych potraw.
Nie pochodził ani ze Szkocji, ani z Kornwalii - jadłospis tego drugiego jednak znał, bowiem Eileen ze swej dobroci czasem przygotowała mu coś z rodzinnych stron, więc słodkości nie okazały się być żadnym zaskoczeniem. W przeciwieństwie do potraw z owczych żołądków. Mając do wyboru nieznane zło, a znane dobro, decyzja okazała się wręcz banalnie prosta. Minęło może kilka sekund nim Cyrus zaczął nakładać na talerzyk najrozmaitsze wypieki oraz inne słodycze. Był właśnie w trakcie pałaszowania sernika w locie, kiedy natknął się na Jay'a. Uśmiechnął się do niego wypchanymi od ciasta policzkami.
- Yak brze, że jsteś. Jk siem bwisz? - spytał nieelegancko, z pełnymi ustami, lecz droga od pogryzienia przysmaku do jego połknięcia zdawała się być jeszcze bardzo długa, zatem nieświadom wpatrywał się w przyjaciela oczekując odpowiedzi.
Promise me no promises
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
Yak brze, że jsteś. Jk siem bwisz?
- Cyrus! - odpowiedział radośnie, gdy już wrócił na ziemię sprowadzony wołaniem przyjaciela. Nawet go nie zauważył, a przecież był naprzeciwko! - Dziękuję, wspaniale - dodał, podchodząc do Snape'a i kładąc mu na chwilę dłoń na ramieniu w formie powitania. Wszak ten miał zajęte ręce. Jay przesunął przyjaciela w powrotną stronę do stolików i sam zajął się nakładaniem wszelkich dobroci. Zaraz też rozejrzał się, próbując dostrzec kogoś jeszcze. - Gdzie twoja partnerka? - spytał, ale momentalnie pokręcił głową i kontynuował: - Zresztą nieważne. Mam wspaniałe wieści. Badania nad twoim meteorytem nabrały tempa. Dopiero teraz mogę cokolwiek nadrabiać, bo koniec roku, egzaminy... Wiesz. Strasznie dużo roboty. Do tego doszło mi kilka dodatkowych zajęć wyrównawczych. Można zwariować, ale! To naprawdę wspaniałe wesele, prawda? Cudowne. Nie mogę się napatrzeć na te wszystkie radosne twarze.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Z początku nie zrozumiał co jest dziwnego w tej sytuacji. Dopiero po kilku sekundach pojął, że obżerał się bezwstydnie ciastem podczas rozmowy. Przełknął więc szybko nie do końca przeżuty kawałek słodkości i szybko popił agrestowym sokiem. Od razu lepiej. Talerzyk z niedojedzonym wypiekiem odłożył z powrotem na stolik, dosłownie na sekundkę tracąc mężczyznę z oczu. Dopiero potem uśmiechnął się subtelnie, tak jak uśmiechał się, gdy spotykał przyjaciół. Nie miał ich zbyt wielu tak po prawdzie.
- Cieszę się - odparł na zapewnienia Jaydena, po czym poprawił rękawy odświętnej szaty. Pytanie, jakie zawisło na krótko między nimi wprawiło Cyrusa w konsternację. Właśnie, gdzie ona była? Nie widział jej ani przy stole, ani w tłumie bawiących się ludzi - czyżby kłótnia z tym niewychowanym Stainwrightem zraziła ją na tyle, że opuściła tereny Loch Ness? Całkiem prawdopodobne.
- Zgubiłem ją - powiedział ni to zawiedziony, ni to zaskoczony. W twarzy alchemika przebijało się wiele emocji na raz, lecz widać było przebijające się przez nie zdumienie. Naprawdę nie wiedział jak i kiedy nieszczęsny wypadek miał miejsce. Musiał coś przegapić. - A twoja? - spytał, rozglądając się ciekawsko po gościach znajdujących się w pobliżu nich. Całkiem możliwe, że Vane dotarł do Szkocji samotnie, lecz z tego co Snape pamiętał, miało być zgoła inaczej. Na pewno wspominał mu chociażby pobieżnie, że wybiera się na wesele ze swoją dobrą koleżanką.
Zastanawiał się nad poplątaną relacją przyjaciela, starając się wyłuskać każdą informację ze zlepku, jaki otrzymał. Pokiwał głową i podrapał się po brodzie w zamyśleniu.
- Ach, tak. Domyślam się, że końcówka roku jest niezwykle absorbująca - potwierdził grzecznościowo, wszakże zgoła inny temat interesował go bardziej. - Jakie badania zdążyłeś już przeprowadzić? - spytał z zaciekawieniem. Jednocześnie bardzo specjalnie omijając temat zaślubin; dla Cyrusa był on wielce grząskim gruntem, w który wolał nie wpadać bez powodu. Dopóki rozmawiali neutralnie, jemu to nie przeszkadzało, jednakże osobiste odczucia traktował już niezwykle intymnie.
[bylobrzydkobedzieladnie]
Promise me no promises
Ostatnio zmieniony przez Cyrus Snape dnia 28.06.18 12:34, w całości zmieniany 1 raz
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
- Musiała wrócić. Nie mogła zbyt długo zostawiać synka samego - odparł na pytanie o partnerkę, wzruszając ramionami. Cieszył się, że mógł chociaż przez chwilę pobyć w towarzystwie kogoś spoza ścisłego grona Hogwartu - i miał na myśli nie tylko pedagogów, ale również i swoich przyjaciół z lat wspólnej edukacji. Wcale nie miał ich dość. Po prostu jego jedynym kontaktem ze światem zewnętrznym byli inni naukowcy. Peony była naprawdę miła, dlatego też ucieszył się, że zdecydowała się do niego dołączyć. Teraz jednak nadszedł czas na to, by męska część bawiła się samotnie. W swoim własnym gronie. Ostatnio mało rozmawiali ze Snapem, a JJowi wydawało się, że ma lukę w pamięci. Zapewne było to jego roztrzepanie. Napięty grafik też robił swoje, aż wstyd się przyznać, że zapominał. - Badania? - powtórzył za Cyrusem i odchylił głowę, główkując, żeby niczego nie pomylić. Zaraz jednak zdał sobie sprawę, że jego ciasto zniknęło, a on pragnął więcej. Nałożył sobie zapobiegawczo kolejne trzy kawałki i ruszył w kierunku murowanej ławki - lub właściwie kamienia, z którego wykuto siedzisko. Rozłożone poduszki nie pozwoliły, by zimno odbierało przyjemność z cieszenia się widokiem dookoła. - Zacząłem myśleć nad wykorzystaniem twojego odkrycia w polepszeniu medykamentów. Rozmawiałem z jednym uzdrowicielem, przedstawiłem mu to, co wiemy, a on stwierdził, że istnieją duże szanse na powodzenie. Otóż najstarsze chondryty powstały ponad cztery tysiące milionów lat temu i są najstarszą stałą materią Układu Słonecznego. Jeden z nich jest w posiadaniu Królewskiego Stowarzyszenia Astronomów i... Udało mi się zdobyć notatki opisujące jego strukturę. Porównałem z naszym i chociaż nie jest aż tak stary to, jeśli moje obliczenia są właściwe, nasz ma około trzysta dziewięćset milionów! I, co jeszcze ciekawsze, zauważyłem, że w chondrach zachowały się ślady pyłu. Gdy zbliżyłem różdżkę, chcąc go oświecić, przysięgam, że czułem drżenie pod palcami. Oznaczałoby, że tam jest magia! - mówił, a gdy urwał, zajął się pałaszowanie słodkości, ale nie przestał wpatrywać się w towarzysza z oczami świecącymi się jak dwa diamenty.
Isn’t good enough.
Sometimes people deserve more.
Sometimes people deserve
To have their f a i t h rewarded.
Pokiwał Jaydenowi głową ze zrozumieniem - tak, dzieci wymagały odpowiedzialności. Tak sądził. Alchemik nigdy nie zaznał prawdziwego, rodzicielskiego uczucia, od zawsze był dziwolągiem, nic nieznaczącym robalem oraz ujmą na honorze rodziny. Nikt go też specjalnie nie wychowywał - kazali mu jedynie pracować, lecz i tak zawsze bracia Snape pozostawali bez nadzoru kogokolwiek. Matka, chociaż najbardziej kochana z dwojga rodziców, przepełniona była goryczą porażki oraz alkoholem, którym zalewała swoje smutki. Przez to Cyrus miał wypaczone spojrzenie na rodzinę, skoro jego była tak mocno dysfunkcyjna, jednakże wciąż żył nadzieją, że byłby dobrym ojcem - dużo lepszym niż jego był dla swoich dzieci. Niestety nie miał już szans założyć rodziny, wszystkie jakie chwycił okazały się nietrwałe lub wypaczone i minęły bezpowrotnie.
Za to mógł całkowicie oddać się nauce.
I jedzeniu słodyczy. Pochłaniał ich zastraszającą ilość, co chwilę różne kawałki lądowały na jego talerzu, znacząco przetrzebiając zgromadzone na stole zapasy.
- Ta borówkowa jest dobra? - spytał, lecz nie zdążył chwycić ostatnich egzemplarzy, ponieważ wszystkie wtrząchnął Jay. Alchemik zaśmiał się na ten widok, lecz nic już więcej nie powiedział. Zwyczajnie nałożył sobie innych wypieków, zadowolony, że jeszcze cokolwiek zostało. - Tak - potwierdził nieprzytomnemu przyjacielowi, po czym udał się wraz z nim na kamienno-poduszkowe siedzisko. Usiadł obok jednocześnie jedząc jak i słuchając odkryć Vane'a. Snape aż odłożył na chwilę sprzęt do jedzenia i klasnął ucieszony w dłonie - w istocie to były dobre wieści. - To naprawdę niezły okaz. A ja się bałem, że niewiele będzie z niego pożytku. Jeszcze ta magia… niebywałe. Już nie mogę się doczekać aż zrobimy z niego pył i wzbogacę nim przyszłe eliksiry - odpowiedział astronomowi, wyraźnie się ekscytując i rozmarzając, co nie było częstym widokiem u posępnego czarodzieja. - Przed nami świetlana przyszłość naukowa, czuję to - dodał jeszcze, lecz zaraz umilkł, wpychając sobie do buzi kolejną porcję ciasta.
Promise me no promises
we could take it
back in time,
before we crossed the line,
no now, baby
we see a storm is closing in,
I reach out for your hand.
– Mógłbym zapytać ciebie o to samo – odpowiedział jej, szczerząc się przy tym wyjątkowo głupkowato. Mimo wszystko trochę się zmieniła, ale i teraz wygląda jakby ładniej, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że właśnie odbywało się jej wesele. Mogło to być jego złudzenie, w końcu pamiętał ją o co najmniej osiem lat młodszą. – W sumie, to dobrze się składa. Już chciałem cię przepraszać za wejście bez zaproszenia – zaśmiał się na jej słowa. – Zresztą, miałem sporo problemów z sowami, więc może to dlatego, ale to i tak teraz nie jest ważne! Zanim ci opowiem co robiłem, to ty mi opowiedz co się działo i jak to się stało, że teraz jesteś panną młodą – opowiedział wymijająco, nie chcąc skupiać uwagi na sobie. To był jej wieczór, nie jego. – Tak, tak, – potwierdził, – to dla was… – miał już zapytać skąd wiedziała, że to alkohole, ale wtedy Eileen wykrzyczała imię jakiegoś mężczyzny.
Sam obejrzał się za wywoływanym. Zaraz jednak wejrzał na Wilde’ównę, a właściwie teraz Bartiusównę, słuchając jej słowotoku. Nie był pewny czy zaczęła mówić o swoim mężu, ale kiedy tylko usłyszał imię i połączył je, oby dobrze, z tym, co mówiła mu matka – to powinien to być właśnie ten Hereward.
– Dziękuję – odpowiedział jej. – Ale to ty dzisiaj wyglądasz olśniewająco – uśmiechnął się nieśmiało. Niestety, świeżo upieczony małżonek byłej-panny-Wilde-teraz-Bartius zdawał się być czymś zajęty. – To on-on? – zapytał, wskazując delikatnym ruchem głowy na rudowłosego mężczyznę. Jeżeli to był on, to wyglądał niczym Weasley, naprawdę! – No nieźle – stwierdził, oceniając z oddali czarodzieja. – Wiesz, wróciłem na początku czerwca – wyjaśnił jej mimowolnie. – Ale szkoda mówić o mnie. Opowiadaj jak do tego doszło.
Nie chciał mówić o tym, co robił przez cały czerwiec, bo to, w szczególności przy obecności Eileen jako słuchaczki byłoby dość wstydliwą opowieścią. Nie mógł przecież opowiadać o tym jak zapijał się przez osiem lat podróży. Są pewne rzeczy, których lepiej nie poruszać. W zamian za to wolał spróbować czekolady.
– Mogę spróbować? – Zapytał niepewnie, choć nie czekał na odpowiedź, bo zaraz chwycił za pustą miseczkę i zaczekał aż się zapełni.
да сам Богд'о сјеме твоје.
Ја бих знао гдје бих цвао,
мојој драгој под пенџере.
Кад ми драга иде спати,
каранфил ће мирисати,
моја драга уздисати
'k15' : 15
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness