Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness
Wyspa
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Wyspa
Na niewielkiej wysepce, otoczonej przez płytką, przetkniętą kamieniami rzeczkę, stoi sporych rozmiarów budynek, który kiedyś był domem dla niezdarnego alchemika, sądzącego, że może w pojedynkę zawojować świat. Nieprzerwanie eksperymentował z eliksirami, chcąc wynaleźć ten, który zapewnić miał mu nieśmiertelność. Niestety zły dobór składników spowodował ogromny wybuch, który nie tylko pozbawił go życia, ale także w znacznym stopniu uszkodził kamienną konstrukcję domu, czyniąc z niego ruinę. Słodki aromat wsiąknął w fundamenty i w ziemię, znacząc całą wyspę wonią bzu i rumianku.
Po latach na gruzach budynku rozrosła się bujna, barwna roślinność, która każdego wieczoru przyciąga w tę okolicę ogrom świetlików. Owady przysiadają na płatkach, oświetlając teren mlecznym blaskiem, a całości towarzyszy szemrząca w pobliżu rzeczka.
Po latach na gruzach budynku rozrosła się bujna, barwna roślinność, która każdego wieczoru przyciąga w tę okolicę ogrom świetlików. Owady przysiadają na płatkach, oświetlając teren mlecznym blaskiem, a całości towarzyszy szemrząca w pobliżu rzeczka.
Ogon cienistej kelpii odbił się od zaklęcia Williama; Prima instynktownie nakryła głowę dłońmi, skuliła się, jakby to jakkolwiek miało jej pomóc w starciu z siłą uderzenia. Nie ruszyła się jednak od stołu, trwała tam uparcie, a umysł przecinały dziesiątki myśli i skojarzeń. Koziorożec, ciemność, cień, kelpia. Rybi ogon, trzy świetlne punkty, trzy kaganki. Czaszka przy schodach, świeża, z wciąż zaróżowioną od życia tkanką. Przesilenie zimowe, przesilenie letnie. Wega, Deneb, Altair.
Ciemność – mrok – najkrótszy dzień w roku. Czy to o to chodziło? Czy ułożenie świec w konstelacji koziorożca ściągnęło tu mrok i wypaczyło kelpię w tę maszkarę? Ilość wierzchołków się zgadzała: trzy do trzech. Ułożenie nie do końca; Trójkąt Letni objawiający się w przesilenie letnie wyglądał nieco inaczej.
Prima z niedowierzaniem spoglądała to na zawieszony w powietrzu cień, to na świece, to na zamoknięty dziennik, perfekcyjnie ignorując otoczenie i walące się laboratorium. Sprawa astronomiczna pochłonęła ją zbyt mocno by była świadoma otoczenia, a zagadka – w co chciała wierzyć – była być może o krok od rozwiązania.
– To konstelacja. Konstelacja koziorożca – mówiła szybko, w pośpiechu, dopadajac do stołu. – Koziorożec w przesileniu zimowym, najdłuższa noc roku, najwięcej ciemności, najwięcej mroku. Trójkąt… trójkąt w lecie, przesilenie. Światło… Przesunąć kaganki… – mamrotała pod nosem, zapominając o tym, że kierowane do innych słowa powinny zawierać jakąś normalną konstrukcję; liczyło się tylko to, by nie pozwolić myślom umknąć, by przelać w rzeczywistość widziany oczyma wyobraźni kształt letnich gwiazd.
Sięgnęła po jeden z kaganków, chcąc go przesunąć, dopasować do widzianej w głowie szaty letniego nieba. Letni Trójkąt obejmował znaczną jego połać. Wega w konstelacji Lutni – Prima wyciągnęła dłoń dalej, chcąc sięgnąć po kolejny kaganek – Deneb w zbiorze Łabędzia – wstrząs targnął jej ciałem jak szmacianą lalką, Prima w ostatniej chwili złapała za krawędź blatu – i Altair w konstelacji Orła. Trzy wierzchołki. Czarownica uniosła spojrzenie na skłębiony w kulę cień, zmrużyła oczy, jakby usiłowała przejrzeć jego naturę. Nim to się stało, usłyszała alarmujący krzyk Neali tuż obok. Pieśń Feniksa? Pieśń… co?
Zamrugała, kompletnie zbita z tropu, gdy spostrzegła dziewczynę tuż obok siebie, w dodatku nachylająca się do świecy. Pieśń…
– Pieśń Feniksa! – krzyknęła nagle, w tej samej sekundzie gdy spłynęło na nią oświecenie. Mieli używać hasła gdy zobaczą coś dziwnego, iluzję, cień czy inną marę. Głos nie wydobył się ze złożonych w dzióbek ust stojącej obok niej Neali, zatem to też musiało być widmo. Zmyłka. Fortel. Czy cień się bronił?...
– Everte stati! – rzuciła zaciekle, celując różdżką w szykującą się do zdmuchnięcia świecy Nealę. Zaklęcie samo wypłynęło z zakamarków pamięci, przyniesione na fali adrenaliny i czystej desperacji.
Laboratorium ponownie wstrząsnęło, posadzka pękła, w nawie zachlupotała mętna woda. Prima wbiła spojrzenie w stół, w nowy układ świec, którym starała się oddać ułożenie Trójkątu Letniego w przesileniu letnim. Czy mogła tym ściągnąć więcej światła? Odczarować maszkarę?
|everte stati i robię roszadę w kagankach. Mam nadzieję, że nas tym nie zabiję
Ciemność – mrok – najkrótszy dzień w roku. Czy to o to chodziło? Czy ułożenie świec w konstelacji koziorożca ściągnęło tu mrok i wypaczyło kelpię w tę maszkarę? Ilość wierzchołków się zgadzała: trzy do trzech. Ułożenie nie do końca; Trójkąt Letni objawiający się w przesilenie letnie wyglądał nieco inaczej.
Prima z niedowierzaniem spoglądała to na zawieszony w powietrzu cień, to na świece, to na zamoknięty dziennik, perfekcyjnie ignorując otoczenie i walące się laboratorium. Sprawa astronomiczna pochłonęła ją zbyt mocno by była świadoma otoczenia, a zagadka – w co chciała wierzyć – była być może o krok od rozwiązania.
– To konstelacja. Konstelacja koziorożca – mówiła szybko, w pośpiechu, dopadajac do stołu. – Koziorożec w przesileniu zimowym, najdłuższa noc roku, najwięcej ciemności, najwięcej mroku. Trójkąt… trójkąt w lecie, przesilenie. Światło… Przesunąć kaganki… – mamrotała pod nosem, zapominając o tym, że kierowane do innych słowa powinny zawierać jakąś normalną konstrukcję; liczyło się tylko to, by nie pozwolić myślom umknąć, by przelać w rzeczywistość widziany oczyma wyobraźni kształt letnich gwiazd.
Sięgnęła po jeden z kaganków, chcąc go przesunąć, dopasować do widzianej w głowie szaty letniego nieba. Letni Trójkąt obejmował znaczną jego połać. Wega w konstelacji Lutni – Prima wyciągnęła dłoń dalej, chcąc sięgnąć po kolejny kaganek – Deneb w zbiorze Łabędzia – wstrząs targnął jej ciałem jak szmacianą lalką, Prima w ostatniej chwili złapała za krawędź blatu – i Altair w konstelacji Orła. Trzy wierzchołki. Czarownica uniosła spojrzenie na skłębiony w kulę cień, zmrużyła oczy, jakby usiłowała przejrzeć jego naturę. Nim to się stało, usłyszała alarmujący krzyk Neali tuż obok. Pieśń Feniksa? Pieśń… co?
Zamrugała, kompletnie zbita z tropu, gdy spostrzegła dziewczynę tuż obok siebie, w dodatku nachylająca się do świecy. Pieśń…
– Pieśń Feniksa! – krzyknęła nagle, w tej samej sekundzie gdy spłynęło na nią oświecenie. Mieli używać hasła gdy zobaczą coś dziwnego, iluzję, cień czy inną marę. Głos nie wydobył się ze złożonych w dzióbek ust stojącej obok niej Neali, zatem to też musiało być widmo. Zmyłka. Fortel. Czy cień się bronił?...
– Everte stati! – rzuciła zaciekle, celując różdżką w szykującą się do zdmuchnięcia świecy Nealę. Zaklęcie samo wypłynęło z zakamarków pamięci, przyniesione na fali adrenaliny i czystej desperacji.
Laboratorium ponownie wstrząsnęło, posadzka pękła, w nawie zachlupotała mętna woda. Prima wbiła spojrzenie w stół, w nowy układ świec, którym starała się oddać ułożenie Trójkątu Letniego w przesileniu letnim. Czy mogła tym ściągnąć więcej światła? Odczarować maszkarę?
|everte stati i robię roszadę w kagankach. Mam nadzieję, że nas tym nie zabiję
świeć nam żywym, świeć umarłym
The member 'Prima Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 36
'k100' : 36
Silny wstrząs go zaskoczył; zrobił kilka kroków w tył, próbując odzyskać równowagę. Udało mu się nie upaść, ale wyczarować muru – już nie, pojedyncze cegły skruszyły się szybciej niż zdążyłyby się wypiętrzyć, wpadając z pluskiem do wody. – Szlag! – zaklął, zapominając zupełnie, że w obecności Neali i Primy raczej nie powinien tego robić. Pojawiające się w podeście pęknięcie i rozsypujące się ściany niepokoiły go coraz bardziej, podobnie jak wciąż kotłująca się nad świecami ciemność. Czy zrobili coś źle? Nie zrozumieli instrukcji otrzymanych od lorda Longbottoma? Lśniąca konstelacja nie mówiła mu absolutnie niczego, nie potrafiłby jej rozpoznać ani nazwać nawet jeśli zależałoby od tego jego życie. Właściwie: może zależało. I nie tylko ono, na szali kołysało się znacznie więcej. Obrócił się przez ramię w stronę Neali i Primy, starając się wychwycić sens z ich słów. – Co to znaczy? – zapytał. Gwiezdny pył, organy, koziorożec? Nieważne; nie musiał rozumieć. – Czego p-p-potrzebujecie?! – poprawił się, przez sekundę obserwując, jak Prima przestawia kaganki. Musiał wierzyć, że wiedziała, co robiła – ufał jej wiedzy i doświadczeniu. Odwrócił się w stronę wody; w kwestii astronomii nie potrafił pomóc – ale mógł się upewnić, że cienisty stwór nie sięgnie ani Zakonniczek, ani świec.
Wyciągnął różdżkę w stronę kelpii, dostrzegając od razu, że nawracała. Kątem oka wychwycił znajomą barwę kurtki – zapomniał o niej w chaosie. – Accio! – krzyknął, na moment unosząc różdżkę ku niej, nie chciał jej tam zostawiać – a istniało realne ryzyko, że za moment sypiący się sufit odetnie ich od reszty ruin. Nie czekał jednak, aż okrycie znajdzie się w jego rękach, musiał zatrzymać kelpię. A ta – nabierała prędkości, z pewnością planując znów zaatakować. – Caeruleusio! – krzyknął, celując we wzburzoną ruchami stworzenia wodę. Nie wiedział, jak unicestwić cienistą istotę, ale nie musiał jej zabić – póki co wystarczyłoby, gdyby ją zatrzymał. Miał nadzieję, że zmrożona woda to zrobi, nie pozwalając jej na zbliżenie się do nich; że unieruchomi ją na tyle długo, by Prima zdążyła dokończyć kagankową roszadę.
Już dokończyła? Spojrzał w bok odruchowo, gdy bardziej wyczuł niż zauważył ruch obok siebie. Serce zabiło mu mocniej na widok przelatującej przez krawędź kobiety – a chociaż usłyszał za sobą głosy swoich towarzyszek i rozpoznał powtórzone dwukrotnie hasło, to instynkt zadziałał szybciej niż myśli. Gdyby miał czas na zastanowienie, zapewne przejrzałby fortel, ale jego rzeczywistość skurczyła się do ułamków sekund; rozważania nad prawdziwością tego, co widział, nie miały sensu – kiedy błędna interpretacja mogła kosztować Primę życie. Dlatego zareagował od razu, bez zastanowienia; zaparł się mocniej na nogach i wychylił, wyciągając lewą rękę, żeby uchwycić kobietę za ramię, zanim wpadnie we wzburzoną wodę.
| 1. accio
2. caeruleusio
3. próbuję złapać Primę, która nie jest Primą...
Wyciągnął różdżkę w stronę kelpii, dostrzegając od razu, że nawracała. Kątem oka wychwycił znajomą barwę kurtki – zapomniał o niej w chaosie. – Accio! – krzyknął, na moment unosząc różdżkę ku niej, nie chciał jej tam zostawiać – a istniało realne ryzyko, że za moment sypiący się sufit odetnie ich od reszty ruin. Nie czekał jednak, aż okrycie znajdzie się w jego rękach, musiał zatrzymać kelpię. A ta – nabierała prędkości, z pewnością planując znów zaatakować. – Caeruleusio! – krzyknął, celując we wzburzoną ruchami stworzenia wodę. Nie wiedział, jak unicestwić cienistą istotę, ale nie musiał jej zabić – póki co wystarczyłoby, gdyby ją zatrzymał. Miał nadzieję, że zmrożona woda to zrobi, nie pozwalając jej na zbliżenie się do nich; że unieruchomi ją na tyle długo, by Prima zdążyła dokończyć kagankową roszadę.
Już dokończyła? Spojrzał w bok odruchowo, gdy bardziej wyczuł niż zauważył ruch obok siebie. Serce zabiło mu mocniej na widok przelatującej przez krawędź kobiety – a chociaż usłyszał za sobą głosy swoich towarzyszek i rozpoznał powtórzone dwukrotnie hasło, to instynkt zadziałał szybciej niż myśli. Gdyby miał czas na zastanowienie, zapewne przejrzałby fortel, ale jego rzeczywistość skurczyła się do ułamków sekund; rozważania nad prawdziwością tego, co widział, nie miały sensu – kiedy błędna interpretacja mogła kosztować Primę życie. Dlatego zareagował od razu, bez zastanowienia; zaparł się mocniej na nogach i wychylił, wyciągając lewą rękę, żeby uchwycić kobietę za ramię, zanim wpadnie we wzburzoną wodę.
| 1. accio
2. caeruleusio
3. próbuję złapać Primę, która nie jest Primą...
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k100' : 32
--------------------------------
#3 'k100' : 96
#1 'k100' : 39
--------------------------------
#2 'k100' : 32
--------------------------------
#3 'k100' : 96
Przyglądając się notatkom Neala nabrała przekonania, że oddają one bardzo zaawansowaną wiedzę - nie wszystko była w stanie zrozumieć, ale porównania między narządami ludzkimi a... mniej ludzkimi, czymkolwiek były, zostały dokonane z wielką pieczołowitością. Nie była w stanie zrozumieć procesów zarysowanych na rycinach, potrzebowała do tego wsparcia bardziej doświadczonego uzdrowiciela - ale była pewna, że te potencjalne odkrycia mogły się okazać ważne. Młoda czarownica w Sanatorium Plymouth miała do czynienia z czarodziejami, którzy w deszczu spadających gwiazd mieli do czynienia z gwiezdnym pyłem. Na niektórych z nich ta upiorna magia miała wpływ bardzo destrukcyjny, a bardziej doświadczeni magomedycy kojarzyli te objawy z chorobą zwaną chorobą aurorów - sinicą. Zakażenie przebiegało jednak nieco inaczej, a uzdrowiciele częstokroć pozostawali wobec objawów bezradni.
Pośród rycin leżał także pergamin z czymś, co wyglądało na recepturę:
200 ml wywaru:
5 korzonków mucholepka - dobrze posiatkowane, świeże
kapelusz muchomora czerwonego - ususzony i wystawiony na blask księżyca w nowiu (25-30 cętek, żadna cętka nie może być symetryczna)
żywica sosny zmieszana z sokiem ze ZDROWEGO żuka (NIEBIESKI, NIE ZIELONY (!!!) błysk pancerzyka) + partnerka żuka (w całości, żywa, rozpadnie się w gotowanym wywarze)
1/3 uncji eliksiru natychmiastowej jasności dodane na wolnym ogniu, cały czas mieszając
ESENCJA CIENIA - rozgotować osobno, aż zmieni konsystencję i dodać na końcu - jedną kroplę !!!
ARROW MA STARĄ KLACZ, KTÓRĄ OPYLIŁA EKSPLOZJA POD WIOSKĄ - PRZETESTUJ TO NA NAJPIERW NA NIEJ
Expulso odepchnęło od Neali sylwetkę kobiety - wyglądała na niezadowoloną. Skrzywiła się, szczerząc kły: a kły te dalekie były od ludzkich, tęczówki oczu zamgliły się ohydną czernią. Neala czuła, że tylko rozwścieczyła tę istotę - odsunęło ją jednak od świec, pozwalając Primie pracować.
William ściągnął z powrotem swoją kurtkę, skierował różdżkę ku wodzie i sięgnął po inkantację, która jednak zawiodła - widział wyraźnie czarny cień kelpi płynący z powrotem ku nim, nabierał prędkości. W instynktownym odruchu złapał ramię Primy: czarownica odwróciła się ku niemu, jej oczy zapadły się na twarzy nagle, pozostawiając puste oczodoły, usta wygięły się w upiornym uśmiechu, długie włosy uniosły się i zatańczyły jak węże wokół jej głowy...
Prima kończyła w tym czasie roszady przy stole - nie bacząc na nic, co działo się wokół niej. Dostrzegała konstelacje, wiedziała, że nie popełniła błędu, układając światło w doskonale znany sobie letni trójkąt. Zaklęcie rzucone w cień, który usiłował dobrać się do świecy, nie odniosło efektu - ale i nie odwróciło jej uwagi mocniej od jasnych konstelacji gwiazd. Światła rozżarzyły się mocniej, gwiazdy zaczęły się przesuwać - najpierw powoli - potem jak porwane wirem, aż uderzyły w górę grubym snopem oślepiającego białego światła, zmuszając Zakonników do zamknięcia oczu. Rozległ się huk - głośny, jak dźwięk nadciągającego huraganu - ale Prima, Neala i William słyszeli ten huk jak z oddali. Przez kilka chwil mogło im się wydać, że nie tylko oślepli, ale i ogłuchli, lecz wówczas w uszach wybrzmiała dźwięczna pieśń feniksa, otulając serca mistycznym kojącym ciepłem. Czuli jej dobroć. Siłę, która ich strzegła i siłę, którą tu przynieśli. Siłę zdolną przegnać najczarniejszy mrok, pokonać żyjące tu zło, czymkolwiek ono właściwie było.
Istota wściekle spoglądająca na Naelę zebrała się z posadzki i rozsypała się w pył w pół skoku do niej: pył rozprószył się wokół, lecz u stóp czarownicy upadł też większy, twardszy podłużny kamień - połyskiwał czernią. Istota znajdująca się przy Primie złapała czarownicę za ramię i syknęła wściekle, lecz rozpadła się w tej samej chwili, pozostawiając na stole, pomiędzy kagankami, kamień podobnej wielkości i kształtu. W pył rozkruszyła się też istota, którą złapał William, jej strzępy pofrunęły nad wodę, a w jego dłoni pozostał jej niewielki fragment.
Wszystkie trzy kamienie były do siebie podobne: połyskiwały czernią, miały kształt ostrza proporcjami przypominającymi letni trójkąt, nie była to skała, nie był też węgiel. Światło ściągało z fragmentów czerń, pozostawiając je zwyczajnie i pospolicie szarymi, jasnoszarymi. William poczuł to od razu, Prima i Neala chwilę później, tym wyraźniej, im bliżej kamieni kierowały dłonie: fragmenty były ciepłe, a ich bliskość pobudzała słyszaną pieśń feniksa. Coś, dobra moc, magia feniksa, chciała, żeby Zakonnicy zabrali te fragmenty ze sobą. W jakim celu, nie mogli mieć pewności.
Gdy cień zniknął, William dostrzegł, co stało się z kelpią: czerń spłynęła z jej ciała jak farba, kształt zmalał, stracił siły, aż wywołana kolejnym trzęsieniem fala zepchnęła ją na podwyższenie, którego rozpaczliwie pochwyciła się szczupłymi ludzkimi dłońmi - musiała otrzeć się o nie bokiem, na wodzie rozlała się krwista plama. Jej twarz, bardzo młoda i bardzo piękna, została skażona: brzydkie czarne znamię ciągnęło się od skroni, przez policzek, aż po żuchwę, lecz prócz tego wydawała się ludzka: ludzka, słaba i zmęczona. W kącikach oczu lśniły łzy, grymas twarzy zdradzał przerażenie, a długie złociste włosy, między którymi plątały się glony, były jedynym, co okrywało jej drobne ciało. Bladość skóry nie wyglądała na naturalną, w źrenicach nie dało się dostrzec ani gniewu, ani determinacji, a jedynie rosnący strach i dopiero z wolna przebudzającą się świadomość.
Ciemność nad stołem zgęstniała, lepką cieczą rozlała się po stole, zastygając na jego blacie: nie poruszała się, wydawała się nieaktywna i niegroźna. Snop światła runął w górę, przebił sufit i sięgnął nocnego nieba: podziemne laboratorium zatrząsło się w posadach, strop zaczynał opadać, w dół runęły kamienie - jeden z ciężkich opadł na stół, łamiąc go w pół, świece się osunęły, ale światło pozostało jasne - nie były już potrzebne. Powstała wcześniej szczelina rozwarła się mocniej.
Zakonnicy musieli uciekać.
Czas na odpis: do piątku, godziny 16. Możecie wykonać w tej turze więcej akcji i napisać dowolną (rozsądną) liczbę postów. Mistrz gry prosi o informację, kiedy kolejka będzie z Waszej strony skończona.
Aktywne zaklęcia:
Prima: cito 3/3
Energia magiczna:
William: 36/50
Prima: 45/50
Neala: 40/50
Żywotność:
William: 330/340; obrażenia 10 - tłuczone (sińce na prawym przedramieniu)
Prima: 175/185; obrażenia 10 - tłuczone (sińce na lewym udzie)
Neala: 206/211; obrażenia: 5 - tłuczone (sińce na prawym boku)
Pośród rycin leżał także pergamin z czymś, co wyglądało na recepturę:
200 ml wywaru:
5 korzonków mucholepka - dobrze posiatkowane, świeże
kapelusz muchomora czerwonego - ususzony i wystawiony na blask księżyca w nowiu (25-30 cętek, żadna cętka nie może być symetryczna)
żywica sosny zmieszana z sokiem ze ZDROWEGO żuka (NIEBIESKI, NIE ZIELONY (!!!) błysk pancerzyka) + partnerka żuka (w całości, żywa, rozpadnie się w gotowanym wywarze)
1/3 uncji eliksiru natychmiastowej jasności dodane na wolnym ogniu, cały czas mieszając
ESENCJA CIENIA - rozgotować osobno, aż zmieni konsystencję i dodać na końcu - jedną kroplę !!!
ARROW MA STARĄ KLACZ, KTÓRĄ OPYLIŁA EKSPLOZJA POD WIOSKĄ - PRZETESTUJ TO NA NAJPIERW NA NIEJ
Expulso odepchnęło od Neali sylwetkę kobiety - wyglądała na niezadowoloną. Skrzywiła się, szczerząc kły: a kły te dalekie były od ludzkich, tęczówki oczu zamgliły się ohydną czernią. Neala czuła, że tylko rozwścieczyła tę istotę - odsunęło ją jednak od świec, pozwalając Primie pracować.
William ściągnął z powrotem swoją kurtkę, skierował różdżkę ku wodzie i sięgnął po inkantację, która jednak zawiodła - widział wyraźnie czarny cień kelpi płynący z powrotem ku nim, nabierał prędkości. W instynktownym odruchu złapał ramię Primy: czarownica odwróciła się ku niemu, jej oczy zapadły się na twarzy nagle, pozostawiając puste oczodoły, usta wygięły się w upiornym uśmiechu, długie włosy uniosły się i zatańczyły jak węże wokół jej głowy...
Prima kończyła w tym czasie roszady przy stole - nie bacząc na nic, co działo się wokół niej. Dostrzegała konstelacje, wiedziała, że nie popełniła błędu, układając światło w doskonale znany sobie letni trójkąt. Zaklęcie rzucone w cień, który usiłował dobrać się do świecy, nie odniosło efektu - ale i nie odwróciło jej uwagi mocniej od jasnych konstelacji gwiazd. Światła rozżarzyły się mocniej, gwiazdy zaczęły się przesuwać - najpierw powoli - potem jak porwane wirem, aż uderzyły w górę grubym snopem oślepiającego białego światła, zmuszając Zakonników do zamknięcia oczu. Rozległ się huk - głośny, jak dźwięk nadciągającego huraganu - ale Prima, Neala i William słyszeli ten huk jak z oddali. Przez kilka chwil mogło im się wydać, że nie tylko oślepli, ale i ogłuchli, lecz wówczas w uszach wybrzmiała dźwięczna pieśń feniksa, otulając serca mistycznym kojącym ciepłem. Czuli jej dobroć. Siłę, która ich strzegła i siłę, którą tu przynieśli. Siłę zdolną przegnać najczarniejszy mrok, pokonać żyjące tu zło, czymkolwiek ono właściwie było.
Istota wściekle spoglądająca na Naelę zebrała się z posadzki i rozsypała się w pył w pół skoku do niej: pył rozprószył się wokół, lecz u stóp czarownicy upadł też większy, twardszy podłużny kamień - połyskiwał czernią. Istota znajdująca się przy Primie złapała czarownicę za ramię i syknęła wściekle, lecz rozpadła się w tej samej chwili, pozostawiając na stole, pomiędzy kagankami, kamień podobnej wielkości i kształtu. W pył rozkruszyła się też istota, którą złapał William, jej strzępy pofrunęły nad wodę, a w jego dłoni pozostał jej niewielki fragment.
Wszystkie trzy kamienie były do siebie podobne: połyskiwały czernią, miały kształt ostrza proporcjami przypominającymi letni trójkąt, nie była to skała, nie był też węgiel. Światło ściągało z fragmentów czerń, pozostawiając je zwyczajnie i pospolicie szarymi, jasnoszarymi. William poczuł to od razu, Prima i Neala chwilę później, tym wyraźniej, im bliżej kamieni kierowały dłonie: fragmenty były ciepłe, a ich bliskość pobudzała słyszaną pieśń feniksa. Coś, dobra moc, magia feniksa, chciała, żeby Zakonnicy zabrali te fragmenty ze sobą. W jakim celu, nie mogli mieć pewności.
Gdy cień zniknął, William dostrzegł, co stało się z kelpią: czerń spłynęła z jej ciała jak farba, kształt zmalał, stracił siły, aż wywołana kolejnym trzęsieniem fala zepchnęła ją na podwyższenie, którego rozpaczliwie pochwyciła się szczupłymi ludzkimi dłońmi - musiała otrzeć się o nie bokiem, na wodzie rozlała się krwista plama. Jej twarz, bardzo młoda i bardzo piękna, została skażona: brzydkie czarne znamię ciągnęło się od skroni, przez policzek, aż po żuchwę, lecz prócz tego wydawała się ludzka: ludzka, słaba i zmęczona. W kącikach oczu lśniły łzy, grymas twarzy zdradzał przerażenie, a długie złociste włosy, między którymi plątały się glony, były jedynym, co okrywało jej drobne ciało. Bladość skóry nie wyglądała na naturalną, w źrenicach nie dało się dostrzec ani gniewu, ani determinacji, a jedynie rosnący strach i dopiero z wolna przebudzającą się świadomość.
Ciemność nad stołem zgęstniała, lepką cieczą rozlała się po stole, zastygając na jego blacie: nie poruszała się, wydawała się nieaktywna i niegroźna. Snop światła runął w górę, przebił sufit i sięgnął nocnego nieba: podziemne laboratorium zatrząsło się w posadach, strop zaczynał opadać, w dół runęły kamienie - jeden z ciężkich opadł na stół, łamiąc go w pół, świece się osunęły, ale światło pozostało jasne - nie były już potrzebne. Powstała wcześniej szczelina rozwarła się mocniej.
Zakonnicy musieli uciekać.
Aktywne zaklęcia:
Prima: cito 3/3
Energia magiczna:
William: 36/50
Prima: 45/50
Neala: 40/50
Żywotność:
William: 330/340; obrażenia 10 - tłuczone (sińce na prawym przedramieniu)
Prima: 175/185; obrażenia 10 - tłuczone (sińce na lewym udzie)
Neala: 206/211; obrażenia: 5 - tłuczone (sińce na prawym boku)
Jasne światło gwiazd urosło, napęczniało na jej oczach przeganiając ciemność coraz mocniej i mocniej. Prima obserwowała całe to zjawisko absolutnie zafascynowana i oderwana od rzeczywistości, wydawało jej się, że czas zwolnił, że w tym momencie świat skurczył się tylko do niej i do stołu z kagankami. Niecelnie rzucone zaklęcie nie powstrzymało jej od upartego dążenia do pełnej roszady, nie rozproszyło ją pochwycenie za ramię przez upiora, a gdy wykonała ostatni ruch i cofnęła dłonie – światło dosłownie eksplodowało jej w twarz. Prima pisnęła dziewczęco i instynktownie odwróciła głowę, zasłoniła się ramieniem, szczelnie zaciskając powieki. Odległy huk potoczył się po laboratorium kojarząc jej się z wybuchającym korkiem szampana – takiego gigantycznego, sądząc po sile odgłosu – a zaraz po nim powietrze wypełniła przepiękna melodia; ta myśli wiodła jedynie ku jasności, serce napełniając prawdziwą nadzieją.
Prima powoli opuściła ramiona, zamrugała parę razy, by pozbyć się wilgoci zbierającej się w kącikach oczu; mimo wzruszenia targającego sercem po usłyszeniu pieśni nie chciała się tak po prostu rozkleić, nawet jeśli powodem była tajemnicza siła wzniecona przez melodię, jak i niespodziewana radość. Udało im się. Udało.
– Udało się… – powtórzyła na głos, wciąż oszołomiona. Nieufnie obejrzała zastygający cień, a gdy ten smolistą kaskadą zaczął rozlewać się po blacie – Prima w panice zaczęła zgarniać wszystkie notatki i zapiski jakie były w zasięgu jej dłoni. Mokre, suche, zamazane, całe, zniszczone, nie było to ważne tak długo jak istniała szansa na to, że wspólnymi siłami zdołają coś z nich wyciągnąć.
– Neala, pomóż mi! – krzyknęła do młodszej czarownicy w wyraźnym pośpiechu; nie sięgała do drugiego końca stołu. Wraz z notatkami zgarnęła także połyskujący tajemnicą kamień, choć przez ułamek sekundy jej dłoń się zawahała nad znaleziskiem i dopiero echo znajomej, pokrzepiającej melodii przekonało ją by zabrać go ze sobą. – Zapiski! Spróbuj zebrać co się da, ktoś może nam potem pomóc to rozszyfrować!
Niewiele później kołujące nad stołem światło wybiło w górę jasnym, potężnym snopem; laboratorium znów się zatrzęsło, a cień spłynął na blat i zastygł. Prima znów się zachwiała, prawie przewróciła. Musieli stąd zniknąć. Musieli zniknąć teraz.
– Tam dalej! – Wskazała ręką korytarz na tyłach laboratorium. – Oculusem widziałam tam wyrwę w suficie i osypisko, nie wygląda na zbyt stabilne i bezpieczne, ale to chyba jedna droga. Willia–...
Ale głos uwiązł jej w gardle gdy obejrzała się w stronę Zakonnika, a wszystkie myśli rozpierzchły się jak stado myszy. Kim… co… Prima zamrugała, znów zbita z tropu, ale w naturalnym dla siebie odruchu już chciała oddać coś z własnej garderoby byleby oszczędzić duszce wstydu i zażenowania.
Kolejny wstrząs trochę ją otrzeźwił, przypomniał o tym, że jeśli ich tu zasypie to nic już nie będzie miało znaczenia.
– Cały? – zwróciła się zamiast tego do Zakonnika, chcąc się upewnić czy nie potrzebuje szybkiego zaklęcia na załatanie ran. Nie wyglądał jej na rannego, ale nigdy nie było pewności. O to, czy zdoła młódkę unieść nie zapytała wcale: sama sylwetka czarodzieja zdradzała, że co jak co, ale noszenie worka z kartoflami czy ratowanie na rękach obcych panien raczej nie nadwyręży jego mięśni.
– Szybko, szybko. – Obejrzała się za Nealą, a gdy zauważyła poszerzające się pęknięcie szczeliny, pobladła. Doskoczy? Tak? Nie?
Prima powoli opuściła ramiona, zamrugała parę razy, by pozbyć się wilgoci zbierającej się w kącikach oczu; mimo wzruszenia targającego sercem po usłyszeniu pieśni nie chciała się tak po prostu rozkleić, nawet jeśli powodem była tajemnicza siła wzniecona przez melodię, jak i niespodziewana radość. Udało im się. Udało.
– Udało się… – powtórzyła na głos, wciąż oszołomiona. Nieufnie obejrzała zastygający cień, a gdy ten smolistą kaskadą zaczął rozlewać się po blacie – Prima w panice zaczęła zgarniać wszystkie notatki i zapiski jakie były w zasięgu jej dłoni. Mokre, suche, zamazane, całe, zniszczone, nie było to ważne tak długo jak istniała szansa na to, że wspólnymi siłami zdołają coś z nich wyciągnąć.
– Neala, pomóż mi! – krzyknęła do młodszej czarownicy w wyraźnym pośpiechu; nie sięgała do drugiego końca stołu. Wraz z notatkami zgarnęła także połyskujący tajemnicą kamień, choć przez ułamek sekundy jej dłoń się zawahała nad znaleziskiem i dopiero echo znajomej, pokrzepiającej melodii przekonało ją by zabrać go ze sobą. – Zapiski! Spróbuj zebrać co się da, ktoś może nam potem pomóc to rozszyfrować!
Niewiele później kołujące nad stołem światło wybiło w górę jasnym, potężnym snopem; laboratorium znów się zatrzęsło, a cień spłynął na blat i zastygł. Prima znów się zachwiała, prawie przewróciła. Musieli stąd zniknąć. Musieli zniknąć teraz.
– Tam dalej! – Wskazała ręką korytarz na tyłach laboratorium. – Oculusem widziałam tam wyrwę w suficie i osypisko, nie wygląda na zbyt stabilne i bezpieczne, ale to chyba jedna droga. Willia–...
Ale głos uwiązł jej w gardle gdy obejrzała się w stronę Zakonnika, a wszystkie myśli rozpierzchły się jak stado myszy. Kim… co… Prima zamrugała, znów zbita z tropu, ale w naturalnym dla siebie odruchu już chciała oddać coś z własnej garderoby byleby oszczędzić duszce wstydu i zażenowania.
Kolejny wstrząs trochę ją otrzeźwił, przypomniał o tym, że jeśli ich tu zasypie to nic już nie będzie miało znaczenia.
– Cały? – zwróciła się zamiast tego do Zakonnika, chcąc się upewnić czy nie potrzebuje szybkiego zaklęcia na załatanie ran. Nie wyglądał jej na rannego, ale nigdy nie było pewności. O to, czy zdoła młódkę unieść nie zapytała wcale: sama sylwetka czarodzieja zdradzała, że co jak co, ale noszenie worka z kartoflami czy ratowanie na rękach obcych panien raczej nie nadwyręży jego mięśni.
– Szybko, szybko. – Obejrzała się za Nealą, a gdy zauważyła poszerzające się pęknięcie szczeliny, pobladła. Doskoczy? Tak? Nie?
świeć nam żywym, świeć umarłym
Przyglądałam się notatką i z chwili na chwilę byłam coraz bardziej pewna - sama ich nie zrozumiem. Choćby od tego miało zależeć życie moje własne wiedziałam za mało. To straszne. Tyle się uczyłam i nadal wiedziałam tak mało. Okropne, okrutne, niezbyt pomoce całkiem. Ale może ktoś inny mógłby mi… Zanim jednak myśli skrystalizowały się dalej obok mnie pojawi się Pani Prima-nie-Prima (NA SZCZĘŚCIE CAŁE) bo zaraz po haśle skierowałam w nią różdżkę i odrzuciłam ją dalej od siebie. Aż wzdrygnęłam się - bardziej jeśli to możliwe - kiedy jej oczy zrobiły się takie straszliwie obrzydliwie czarne.
Chyba ją wkurzyłam. Ale co miałam zrobić niby? Świec pilnować trzeba było, świecić się musiały, a Pani Prima już coś tam robiła. Oddychałam ciężko, coraz mocniej i bardziej i szybciej też, no właśnie. Co jeśli umrę tu naprawdę? Trochę zatęskniłam, że jednak nie ma za mną Jima. Nie to, że z tą dwójką coś nie tak było, ale no… jak zginąć to najlepiej z kimś kogo się miłością darzyło. Chyba. Jakoś. Może. Nie zadziałało to za dobrze - w sensie zaklęcie, poza tym wkurzeniem i odrzuceniem, bo mara - cień - cokolwiektobyło - podnosić się zaczęło, ale skoczyło nawet mnie ale rozsypało się nagle. Mrugnęłam oszołomiona tępo wpatrując się w kamień który upadł mi pod stopy. Co jest? Serio? Schyliłam się podnosząc kamień z powątpiewaniem przynajmniej do momentu aż nie dotknęłam go całkiem. Głos pani Primy - krzyk raczej - sprawił, że poderwałam się do pionu i gdyby sufit był niżej pewnie walnęłabym w niego głową. Wrzuciłam kamień do kieszeni i rzuciłam się do stołu starając się zebrać możliwie jak najwięcej notatek a potem upchnąć w torbie. A potem ruszyłam biegiem, chciałam, zatrzymałam się patrząc na szczelinę. Proszę, proszę, proszę, ten raz niech ziemia nie rozstąpi się pode mną jak będę nad nią właśnie. To było było ironicznie całkiem, że kiedy prosiłam, to trwała była i pochłonąć nie chciała mnie wcale, a teraz nawet prosić bym nie musiała. Eh, nie powinnam tak myśleć, teraz to się na pewno stanie. Przełknęłam gulę, spoglądając na panią Primę. Wzięłam wdech a potem pobiegłam próbując przeskoczyć nad szczeliną* żeby dostać się do niej, a potem biec dalej - tam dalej na tył laboratorium gdzie ponoć szczelina miała być. - Panie Williamie? - zapytałam obracając głowę i zwalniając w pół kroku rozwierając usta kiedy spojrzałam na piękną dziewczynę. Jak sen i marzenie własne. To może jednak wezmę i wpadnę w te dziurę? Nie wymyślaj, Neala. Nakazałam sobie, choć marszcząc nos trochę. Do wyjścia. Niby przeżyć trzeba było, ale po co straciłam rachubę.
* znaczy, próbuję skakać jak to realnie możliwe, bo tak wskoczyć w dół to nie bardzo planuje mimo wszystko
Chyba ją wkurzyłam. Ale co miałam zrobić niby? Świec pilnować trzeba było, świecić się musiały, a Pani Prima już coś tam robiła. Oddychałam ciężko, coraz mocniej i bardziej i szybciej też, no właśnie. Co jeśli umrę tu naprawdę? Trochę zatęskniłam, że jednak nie ma za mną Jima. Nie to, że z tą dwójką coś nie tak było, ale no… jak zginąć to najlepiej z kimś kogo się miłością darzyło. Chyba. Jakoś. Może. Nie zadziałało to za dobrze - w sensie zaklęcie, poza tym wkurzeniem i odrzuceniem, bo mara - cień - cokolwiektobyło - podnosić się zaczęło, ale skoczyło nawet mnie ale rozsypało się nagle. Mrugnęłam oszołomiona tępo wpatrując się w kamień który upadł mi pod stopy. Co jest? Serio? Schyliłam się podnosząc kamień z powątpiewaniem przynajmniej do momentu aż nie dotknęłam go całkiem. Głos pani Primy - krzyk raczej - sprawił, że poderwałam się do pionu i gdyby sufit był niżej pewnie walnęłabym w niego głową. Wrzuciłam kamień do kieszeni i rzuciłam się do stołu starając się zebrać możliwie jak najwięcej notatek a potem upchnąć w torbie. A potem ruszyłam biegiem, chciałam, zatrzymałam się patrząc na szczelinę. Proszę, proszę, proszę, ten raz niech ziemia nie rozstąpi się pode mną jak będę nad nią właśnie. To było było ironicznie całkiem, że kiedy prosiłam, to trwała była i pochłonąć nie chciała mnie wcale, a teraz nawet prosić bym nie musiała. Eh, nie powinnam tak myśleć, teraz to się na pewno stanie. Przełknęłam gulę, spoglądając na panią Primę. Wzięłam wdech a potem pobiegłam próbując przeskoczyć nad szczeliną* żeby dostać się do niej, a potem biec dalej - tam dalej na tył laboratorium gdzie ponoć szczelina miała być. - Panie Williamie? - zapytałam obracając głowę i zwalniając w pół kroku rozwierając usta kiedy spojrzałam na piękną dziewczynę. Jak sen i marzenie własne. To może jednak wezmę i wpadnę w te dziurę? Nie wymyślaj, Neala. Nakazałam sobie, choć marszcząc nos trochę. Do wyjścia. Niby przeżyć trzeba było, ale po co straciłam rachubę.
* znaczy, próbuję skakać jak to realnie możliwe, bo tak wskoczyć w dół to nie bardzo planuje mimo wszystko
she was life itself. wild and free. wonderfully chaotic.
a perfectly put together mess.
a perfectly put together mess.
Neala Weasley
Zawód : asystentka uzdrowiciela, pomocnica w Sanatorium
Wiek : 17!!!
Czystość krwi : Szlachetna
Stan cywilny : Panna
your mind
is playing
tricks on you,
my dear
is playing
tricks on you,
my dear
OPCM : 10 +3
UROKI : 2 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 15 +6
TRANSMUTACJA : 7
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 10
SPRAWNOŚĆ : 8
Genetyka : Czarodziej
Sojusznik Zakonu Feniksa
Wyspa
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness