Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness
Brzeg jeziora
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg jeziora
Kamienista plaża przy jeziorze niemal w całości pokryta jest różnobarwnymi kamykami, które, według miejscowej legendy, są wypluwane przez potwora z Loch Ness jako drobny podarunek za skromne życie mieszkańców pobliskiej wioski. Przy wschodzie i zachodzie słońca plaża lśni tysiącami barw, tworząc swój naturalny pokaz świateł. Wśród nich znajduje się kilka z nich, które ponoć mają szczególną moc. Wierzy się, że kamień turkusowy, włożony na najwyższą półkę szafy, chroni dom przed bahankami; kamień purpurowy, zostawiony w szafce na buty, chroni domowników przed chochlikami kornwalijskimi, które uwielbiają kraść damskie obuwie; kamień karmazynowy, położony na kuchennym parapecie, strzeże dom przed plagą smutku.
By odnaleźć właściwy kamień, rzuć kością k100 (nie dolicza się bonusu za spostrzegawczość). Wyrzucenie wyniku 47 pozwala odnaleźć kamień turkusowy; wyrzucenie wyniku 73 pozwala odnaleźć kamień purpurowy; wyrzucenie wyniku 100 pozwala odnaleźć kamień karmazynowy.
By odnaleźć właściwy kamień, rzuć kością k100 (nie dolicza się bonusu za spostrzegawczość). Wyrzucenie wyniku 47 pozwala odnaleźć kamień turkusowy; wyrzucenie wyniku 73 pozwala odnaleźć kamień purpurowy; wyrzucenie wyniku 100 pozwala odnaleźć kamień karmazynowy.
Ta lokacja zawiera kości.
Gdy wielkie ręce próbowały złapać ją za ramiona, Gwen odruchowo zrobiła krok w tył, rozszerzając oczy jeszcze mocniej. To, że nieznajomy mimo wzrostu sprawiał wrażenie raczej człowieka całkiem grzecznego nie oznaczało, że dobrze czuła się na myśl o jego dotyku. Zwłaszcza, że ostatnio względem obcych zachowywała szczególną ostrożność. A stojący przed nią człowiek wyglądał na takiego, co samym uściskiem mógłby ją zabić. Nie musiałby się nawet wysilać. I to było całkiem przerażające.
– N… nie – wydukała, po czym dodała już nieco pewniej: – Na pewno nic, nie zabolało nawet. Tylko trochę… się zaskoczyłam – wyjaśniła, zgodnie z prawdą z resztą. W cokolwiek uderzyła głową (wolała nie myśleć w co powierzchnia była raczej dość miękka. Nic dziwnego, w końcu Rubeusa nie można było nazwać kościstym. Takie określenie bardziej pasowałoby do niej samej. Kucharka z francuskiego domu jej ojczyma właściwie mówiła do niej w taki właśnie sposób, choć pannie Grey wcale się to nie podobało. Z drugiej strony to chyba było lepsze, niż to surowe Grey, które ostatnio słyszała w swoim kierunku. – Och, ale to ja chodzę z głową w ziemi, nie patrzę w ogóle – tłumaczyła się dalej, choć już nieco mniej pewnie, wyraźnie dążąc do zakończenia tematu. Dobre wychowanie nie pozwalało jej jednak na to, aby nieznajomy obwiniał się o jej błąd.
Kolejne słowa mężczyzny uświadomiły ją jednak w tym, że nieznajomy raczej nie jest z okolicy i mimo wszystko tutejszej legendy nie zna. Gwen, nie chcąc wyjść na wariatkę, pospieszyła więc z drobnym wyjaśnieniem:
– Dziękuję – oparła z grzecznym uśmiechem, przyjmując kolejny zwyczajny kamyczek. – Widzi pan, tu taka legenda w okolicy krąży, że kilka z tych kamyków jest zaczarowanych i można je wypatrzyć, gdy słonce wschodzi i wychodzi. Tylko one muszą mieć mocną barwę, turkusową, purpurową lub karmazynową. Ale ten… ten też jest zwyczajny – powiedziała, marszcząc brwi. – Nie wiem, czy to prawda, ale nie bywam tu często… i chciałam sprawdzić. – Wzruszyła ramionami, ponownie rozglądając się po ziemi: – O, może to ten? – Pochyliła się.
Już zaczynała się rozluźniać, zapominać o wzroście nieznajomego i skupiać się na rozmowie, a nie wizualności swojego towarzysza (który, nomen omen, miał całkiem ładną twarz, chociaż nie do końca w jej guście, tylko taki duży był). Niestety, Rubeus postanowił nie ułatwiać jej życia po chwili chowając twarz w dłoniach jakby chciał… płakać? Na Merlina, plączący olbrzym! Jak takiego kogoś w ogóle miała pocieszyć? Skąd taka gwałtowna reakcja?
– Ale przecież… przecież nic się nie stało! Moja głowa jest cała, proszę się nie przejmować! Zdarza się czasem i tyle – mówiła, starając się brzmieć tak uspokajająco, jak tylko potrafiła w tej sytuacji. Widać było jednak jak na dłoni, że czuła się tym wszystkim nieco zakłopotana. – Jak się pan nazywa? Jest pan tu pierwszy raz? – spytała, wiedząc, że czasem mówienie o sobie pomaga innym w uspokojeniu się i skupieni myśli na czymś innym, niż nieprzyjemna sytuacja.'
| kamyczek
– N… nie – wydukała, po czym dodała już nieco pewniej: – Na pewno nic, nie zabolało nawet. Tylko trochę… się zaskoczyłam – wyjaśniła, zgodnie z prawdą z resztą. W cokolwiek uderzyła głową (wolała nie myśleć w co powierzchnia była raczej dość miękka. Nic dziwnego, w końcu Rubeusa nie można było nazwać kościstym. Takie określenie bardziej pasowałoby do niej samej. Kucharka z francuskiego domu jej ojczyma właściwie mówiła do niej w taki właśnie sposób, choć pannie Grey wcale się to nie podobało. Z drugiej strony to chyba było lepsze, niż to surowe Grey, które ostatnio słyszała w swoim kierunku. – Och, ale to ja chodzę z głową w ziemi, nie patrzę w ogóle – tłumaczyła się dalej, choć już nieco mniej pewnie, wyraźnie dążąc do zakończenia tematu. Dobre wychowanie nie pozwalało jej jednak na to, aby nieznajomy obwiniał się o jej błąd.
Kolejne słowa mężczyzny uświadomiły ją jednak w tym, że nieznajomy raczej nie jest z okolicy i mimo wszystko tutejszej legendy nie zna. Gwen, nie chcąc wyjść na wariatkę, pospieszyła więc z drobnym wyjaśnieniem:
– Dziękuję – oparła z grzecznym uśmiechem, przyjmując kolejny zwyczajny kamyczek. – Widzi pan, tu taka legenda w okolicy krąży, że kilka z tych kamyków jest zaczarowanych i można je wypatrzyć, gdy słonce wschodzi i wychodzi. Tylko one muszą mieć mocną barwę, turkusową, purpurową lub karmazynową. Ale ten… ten też jest zwyczajny – powiedziała, marszcząc brwi. – Nie wiem, czy to prawda, ale nie bywam tu często… i chciałam sprawdzić. – Wzruszyła ramionami, ponownie rozglądając się po ziemi: – O, może to ten? – Pochyliła się.
Już zaczynała się rozluźniać, zapominać o wzroście nieznajomego i skupiać się na rozmowie, a nie wizualności swojego towarzysza (który, nomen omen, miał całkiem ładną twarz, chociaż nie do końca w jej guście, tylko taki duży był). Niestety, Rubeus postanowił nie ułatwiać jej życia po chwili chowając twarz w dłoniach jakby chciał… płakać? Na Merlina, plączący olbrzym! Jak takiego kogoś w ogóle miała pocieszyć? Skąd taka gwałtowna reakcja?
– Ale przecież… przecież nic się nie stało! Moja głowa jest cała, proszę się nie przejmować! Zdarza się czasem i tyle – mówiła, starając się brzmieć tak uspokajająco, jak tylko potrafiła w tej sytuacji. Widać było jednak jak na dłoni, że czuła się tym wszystkim nieco zakłopotana. – Jak się pan nazywa? Jest pan tu pierwszy raz? – spytała, wiedząc, że czasem mówienie o sobie pomaga innym w uspokojeniu się i skupieni myśli na czymś innym, niż nieprzyjemna sytuacja.'
| kamyczek
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 50
'k100' : 50
Rude włosy ładnej pani w takich promieniach odbijały się i mieniły niczym rozpalone na plaży ognisko. Ognisko idealne do pieczenia kiełbasek. Właśnie, gdzie ta kiełbaska? Jej zaskoczenie wydawało się bardzo oczywiste, wpadła w końcu czubkiem głowy w udo mężczyzny który mierzył prawie 3 metry. Każdy by się zaskoczył.
- Rzadko mi się zdarza, że wiewiórki wyrastają spod ziemi - próbował zarzucić żartem nie będąc nawet pewnym czy to dobry moment. - Częściej zeskakują z drzew czy cuś.
Oczywiście wiedział, że ten błąd leżał po jego stronie, mógł nie skupiać się tak bardzo na szukaniu kiełbaski i patrzeć dookoła siebie, a tymczasem ominął wzrokiem taką lisią kitę. Te rude stworzonka, tak samo zresztą jak wiewiórki, często spotykał w brytyjskich lasach. Nawet kiedyś przykro mu było, że zabiera takim domy jakim były drzewa albo wykopane pod nimi nory, ale praca jest praca, z czegoś trzeba było żyć. Poza tym, zapewne od razu znajdywały sobie kolejne mieszkania.
- Jaki ja pan! Pani, ja człowiek z lasu, hehe - co to za głupie żarty, przecież miał nawet własne mieszkanie!
Speszony sytuacją i obecnością ładnej pani czuł jak plątał mu się język? A może była to wina upragnionej kiełbaski? Historia o mieniących się kamyczkach była zachwycająca, chociaż taka mieniąca się tłuszczykiem karkówka wyglądałaby znacznie lepiej niż turkusowy, purpurowy lub karmazynowy kamyk. Swoją drogą, jak wyglądał karmazynowy? Hagrida od kolorów znacznie bardziej zainteresował fakt, że mogą być one zaczarowane, chociaż nie miał pojęcia co dokładnie miałoby to oznaczać. Gdyby miały taką moc jak te tajemnicze artefakty o których słuchał lata temu w Hogwarcie, chociaż pewnie wtedy nie leżałyby tak po prostu na szkockiej plaży w Loch Ness tylko ukryty był w podziemiach Gringotta, a te podobno skrywały najmroczniejsze tajemnice tego świata. Powstał z kamieni znów mierząc niemal trzy metry wysokości i spoglądając na kobietę z góry. Czubek głowy miała naprawdę interesujący.
- Ja nazywam się Rubeus Hagrid, ale przyjaciele nazywają mnie Hagrid - wyciągnął ku kobiecie potężne łapsko by uścisnąć jej drobną dłoń. - Pierwszy raz, no taaa, wycieczke se zrobiłem, bo do Londynu na spacer wyszłem. Jak jest pani pewna, że głowa jest w stanie dobrym to ja pomogę tych kamyczków szukać - schylił się i wyciągnął kolejny grzebiąc wcześniej w nich łapą, niczym losujący kulki do bingo mugol.
- A pani jak na imię ma? - zapytał nieco nieśmiało rozglądając się na boki, byli jednak sami. - Pewnie tutejsza jak takie legendy pani zna. Ale to cudne bajeczki, tak mnie się wydaje. Bo jak zaczarowane? - czy to pot ze słońca czy może stres pojawiał się na czole półolbrzyma.
Za każdym razem gdy ktoś spośród jego bratów mugoli wspominał o czarach, Hagrida zalewał ten sam stres, że jego prawdziwe pochodzenie ujrzy światło dzienne, że ktoś w końcu zorientuje się, że piwo i czerwone mięso jedzone jeszcze w kołysce wcale nie działa tak dobrze na wzrost i krzepę. Spojrzał jeszcze na jezioro próbując unikać wzroku pani. Nessie dalej nie wynurzała łba z wód Loch Ness.
- Rzadko mi się zdarza, że wiewiórki wyrastają spod ziemi - próbował zarzucić żartem nie będąc nawet pewnym czy to dobry moment. - Częściej zeskakują z drzew czy cuś.
Oczywiście wiedział, że ten błąd leżał po jego stronie, mógł nie skupiać się tak bardzo na szukaniu kiełbaski i patrzeć dookoła siebie, a tymczasem ominął wzrokiem taką lisią kitę. Te rude stworzonka, tak samo zresztą jak wiewiórki, często spotykał w brytyjskich lasach. Nawet kiedyś przykro mu było, że zabiera takim domy jakim były drzewa albo wykopane pod nimi nory, ale praca jest praca, z czegoś trzeba było żyć. Poza tym, zapewne od razu znajdywały sobie kolejne mieszkania.
- Jaki ja pan! Pani, ja człowiek z lasu, hehe - co to za głupie żarty, przecież miał nawet własne mieszkanie!
Speszony sytuacją i obecnością ładnej pani czuł jak plątał mu się język? A może była to wina upragnionej kiełbaski? Historia o mieniących się kamyczkach była zachwycająca, chociaż taka mieniąca się tłuszczykiem karkówka wyglądałaby znacznie lepiej niż turkusowy, purpurowy lub karmazynowy kamyk. Swoją drogą, jak wyglądał karmazynowy? Hagrida od kolorów znacznie bardziej zainteresował fakt, że mogą być one zaczarowane, chociaż nie miał pojęcia co dokładnie miałoby to oznaczać. Gdyby miały taką moc jak te tajemnicze artefakty o których słuchał lata temu w Hogwarcie, chociaż pewnie wtedy nie leżałyby tak po prostu na szkockiej plaży w Loch Ness tylko ukryty był w podziemiach Gringotta, a te podobno skrywały najmroczniejsze tajemnice tego świata. Powstał z kamieni znów mierząc niemal trzy metry wysokości i spoglądając na kobietę z góry. Czubek głowy miała naprawdę interesujący.
- Ja nazywam się Rubeus Hagrid, ale przyjaciele nazywają mnie Hagrid - wyciągnął ku kobiecie potężne łapsko by uścisnąć jej drobną dłoń. - Pierwszy raz, no taaa, wycieczke se zrobiłem, bo do Londynu na spacer wyszłem. Jak jest pani pewna, że głowa jest w stanie dobrym to ja pomogę tych kamyczków szukać - schylił się i wyciągnął kolejny grzebiąc wcześniej w nich łapą, niczym losujący kulki do bingo mugol.
- A pani jak na imię ma? - zapytał nieco nieśmiało rozglądając się na boki, byli jednak sami. - Pewnie tutejsza jak takie legendy pani zna. Ale to cudne bajeczki, tak mnie się wydaje. Bo jak zaczarowane? - czy to pot ze słońca czy może stres pojawiał się na czole półolbrzyma.
Za każdym razem gdy ktoś spośród jego bratów mugoli wspominał o czarach, Hagrida zalewał ten sam stres, że jego prawdziwe pochodzenie ujrzy światło dzienne, że ktoś w końcu zorientuje się, że piwo i czerwone mięso jedzone jeszcze w kołysce wcale nie działa tak dobrze na wzrost i krzepę. Spojrzał jeszcze na jezioro próbując unikać wzroku pani. Nessie dalej nie wynurzała łba z wód Loch Ness.
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
The member 'Rubeus Hagrid' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 4
'k100' : 4
Zmarszczyła brwi słysząc o jakiejś wiewiórce, a z jej ust wydostało się przeciągłe:
– Eee… yyy… Tak?
Dopiero wtedy panna Grey przeczesała dłonią włosy, a na jej palcach został jeden, rudy włos, który pomógł jej uświadomić sobie, że nieznajomy mówi o niej. Bo choć jej włosy miały wiewiórczy kolor to sama jej cera była blada, z niewielką ilością piegów. W Hogwarcie zaś były przecież osoby bardziej rude: taka Virginia na przykład. Mugolscy znajomi zaś po prostu na to nie wpadły i jakimś cudem Gwen do tej pory żyła bez takiego przydomka. Nic dziwnego, że w pierwszej chwili nie zrozumiała.
Gdy w końcu jednak do niej dotarło, zaśmiała się cicho, z opóźnieniem, nieco zbita z tropu tym, że sama nie pojęła tak prostej aluzji. Jednocześnie w głosie Rubeusa nie brzmiało nic prześmiewczego, toteż nie miała mu tego przecież za złe. PO prostu sama była głupia. Głupia wiewiórka, ot co. Na pewno wolała być nią, niż jakąś pozbawioną wyrazu szarą.
Starszy od niej i wysoki mężczyzna bez wątpienia był raczej panem niż panią, a mówienie mu bezpośrednio jakoś nie chciało Gwen przechodzić przez gardło, toteż jedynie płynnie uznała propozycję Hagrida za niebyłą, przynajmniej na razie. Nie czuła się z tym jakoś zbyt wygodnie. Za duży był. Zbyt potężny, zbyt wyższy od niej. A więc pan. Przynajmniej na razie. Zwykle nie miała z tym większych problemów, ale ten człowiek naprawdę nie był zwyczajny i nie zaliczał się do przypadków zwykłych.
– Gwen – przedstawiła się, wyciągając swoją drobną dłoń o stosunkowo długich palcach na powitanie. W pierwszym odruchu po prostu nie chciała zdradzać nazwiska, ale skoro Hagrid podał jej swoje, wypadałoby też jakieś podać. Ale zważając na wojenne czasy, lepiej było unikać swojego własnego, prawda? Dlatego po chwili dodała: – Gwen Red. – Nie brzmiało to naturalnie, nie w jej uszach, ale przynajmniej czulą się bardziej kryta no i to łatwo dało się zapamiętać. – Hmm… Tak, Londyn to piękne miasto, ale… ale na pewno chce pan je odwiedzać? Bo teraz… to chyba nie jest w najlepszym stanie. Tak gazety mówią – dodała prędko, wiedząc, że i w mugolskich pismach dużo pisze się obecnie o sytuacji w stolicy. Przynajmniej w tych, które wciąż istniały.
Skinęła głową na wieść o kamyczkach, jednocześnie znów odkrywając, że podniesiony nie jest w żadnym razie nadzwyczajny, podobnie jak kolejny, który poniósł olbrzym.
– Może pan pomoc, jeśli ma pan ochotę – zgodziła się. – I ja tu tylko eee… do rodziny przyjechałam. Oni mi o legendach opowiedzieli – dodała, kiwając głową, starając się samą siebie przekonać do tego drobnego kłamstewka.
Wtem znów miała wrażenie, że coś zabłyszczało na ziemi. Pochyliła się po kolejny kamyk, jednocześnie wypuszczając z rak poprzedni.
– Eee… yyy… Tak?
Dopiero wtedy panna Grey przeczesała dłonią włosy, a na jej palcach został jeden, rudy włos, który pomógł jej uświadomić sobie, że nieznajomy mówi o niej. Bo choć jej włosy miały wiewiórczy kolor to sama jej cera była blada, z niewielką ilością piegów. W Hogwarcie zaś były przecież osoby bardziej rude: taka Virginia na przykład. Mugolscy znajomi zaś po prostu na to nie wpadły i jakimś cudem Gwen do tej pory żyła bez takiego przydomka. Nic dziwnego, że w pierwszej chwili nie zrozumiała.
Gdy w końcu jednak do niej dotarło, zaśmiała się cicho, z opóźnieniem, nieco zbita z tropu tym, że sama nie pojęła tak prostej aluzji. Jednocześnie w głosie Rubeusa nie brzmiało nic prześmiewczego, toteż nie miała mu tego przecież za złe. PO prostu sama była głupia. Głupia wiewiórka, ot co. Na pewno wolała być nią, niż jakąś pozbawioną wyrazu szarą.
Starszy od niej i wysoki mężczyzna bez wątpienia był raczej panem niż panią, a mówienie mu bezpośrednio jakoś nie chciało Gwen przechodzić przez gardło, toteż jedynie płynnie uznała propozycję Hagrida za niebyłą, przynajmniej na razie. Nie czuła się z tym jakoś zbyt wygodnie. Za duży był. Zbyt potężny, zbyt wyższy od niej. A więc pan. Przynajmniej na razie. Zwykle nie miała z tym większych problemów, ale ten człowiek naprawdę nie był zwyczajny i nie zaliczał się do przypadków zwykłych.
– Gwen – przedstawiła się, wyciągając swoją drobną dłoń o stosunkowo długich palcach na powitanie. W pierwszym odruchu po prostu nie chciała zdradzać nazwiska, ale skoro Hagrid podał jej swoje, wypadałoby też jakieś podać. Ale zważając na wojenne czasy, lepiej było unikać swojego własnego, prawda? Dlatego po chwili dodała: – Gwen Red. – Nie brzmiało to naturalnie, nie w jej uszach, ale przynajmniej czulą się bardziej kryta no i to łatwo dało się zapamiętać. – Hmm… Tak, Londyn to piękne miasto, ale… ale na pewno chce pan je odwiedzać? Bo teraz… to chyba nie jest w najlepszym stanie. Tak gazety mówią – dodała prędko, wiedząc, że i w mugolskich pismach dużo pisze się obecnie o sytuacji w stolicy. Przynajmniej w tych, które wciąż istniały.
Skinęła głową na wieść o kamyczkach, jednocześnie znów odkrywając, że podniesiony nie jest w żadnym razie nadzwyczajny, podobnie jak kolejny, który poniósł olbrzym.
– Może pan pomoc, jeśli ma pan ochotę – zgodziła się. – I ja tu tylko eee… do rodziny przyjechałam. Oni mi o legendach opowiedzieli – dodała, kiwając głową, starając się samą siebie przekonać do tego drobnego kłamstewka.
Wtem znów miała wrażenie, że coś zabłyszczało na ziemi. Pochyliła się po kolejny kamyk, jednocześnie wypuszczając z rak poprzedni.
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
The member 'Gwendolyn Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 54
'k100' : 54
Hagrid czuł się nieswojo gdy ktokolwiek zwracał się do niego bardziej oficjalnie niż po nazwisku, które używane i tak było w formie pseudonimu. Na przedmieściach, niemal na wsi, na której mieszkał, nikt nigdy nie nazwał go panem. Do jego postury takie słowo po prostu nie pasowało. Panem mógł zostać jakiś ubrany garniak facecik, a nie człowiek-dąb. Chociaż niektórzy bardziej wystraszeni mugole nazywali tak Hagrida.
- Pani Gwen, miło mi - najdelikatniej jak potrafił uścisnął dłoń kobiety.
Nie raz już wybił komuś palce albo je zmiażdżył, nawet gdy chciał być bardzo delikatny. Ot, taki przywilej i kara za bycie olbrzymem.
- Ja nie pan - powtórzył jeszcze raz z lekkim rumieńcem. - Na pana to trzeba mieć wygląd i, hehe, pieniadze - a z tym ostatnim to krucho.
Hagrid powoli żegnał się już z myślą o kiełbasce, chociaż ta była znacznie ciekawsza niż jakieś tam kamyczki. Kamyczki były dobre do rzucania kaczek, a nie szukania ich w niewiadomym celu. Coś jednak się tej miłej pani należało za to, że tak na niego wpadła gdy nieoczekiwanie stanął na jej drodze.
- Ja żem słyszał... - zawahał się, nie mógł przecież powiedzieć co słyszał przy takiej miłej mugolaczce - ...tam to teraz ciężko, ale temu idę co by sam zobaczyć co się dzieje, bo te plotki co głupie ludzie rozpuszczają to wie... głupie - Tang nie kłamała, przecież nie mogła kłamać. - A nawet jak tam ten będzie cosik się działo to ja mięśnie mam - zaśmiał się pod nosem. - Nie ruszą mnie - stanął jeszcze dumnie wypinając pierś.
Hagrid może i sprawiał wrażenie pewnego swej siły... Cholibka, w końcu na coś mu te dwieście kilo żywej wagi było! Powoli jednak godził się z myślą, że w Londynie może skończyć tego parszywego żywota. Czary nie szły mu najlepiej, a od kiedy nie miał różdżki to o jakiś zaklęciach mógł w ogóle zapomnieć. Zresztą, starał się zapomnieć.
- A co pani słyszała? - zapytał jeszcze podejrzliwie. - Co tam w Londynie słychować?
Rubeus schylił się po kolejny kamyczek nie wiedząc dalej czego właściwie szuka. Wszystkie wyglądały dokładnie tak samo, tyle, że świeciły się czasem bardziej, a czasem mniej. Ot, zwykłe kamyczki. Przez chwilę wydawało mu się, że poczuł nawet zapach kiełbaski, ale prawdopodobnie był to jedynie zapach rozkładającej się przy brzegu ryby. Słaby to posiłek. Chociaż...
- Te legendy to co? Że co te czary robią? - wydawał się wyraźnie zainteresowany, chociaż nie spodziewał się niczego szczególnie magicznego.
Mugole przecież wszędzie widzieli magię.
rzut na kamyczek
- Pani Gwen, miło mi - najdelikatniej jak potrafił uścisnął dłoń kobiety.
Nie raz już wybił komuś palce albo je zmiażdżył, nawet gdy chciał być bardzo delikatny. Ot, taki przywilej i kara za bycie olbrzymem.
- Ja nie pan - powtórzył jeszcze raz z lekkim rumieńcem. - Na pana to trzeba mieć wygląd i, hehe, pieniadze - a z tym ostatnim to krucho.
Hagrid powoli żegnał się już z myślą o kiełbasce, chociaż ta była znacznie ciekawsza niż jakieś tam kamyczki. Kamyczki były dobre do rzucania kaczek, a nie szukania ich w niewiadomym celu. Coś jednak się tej miłej pani należało za to, że tak na niego wpadła gdy nieoczekiwanie stanął na jej drodze.
- Ja żem słyszał... - zawahał się, nie mógł przecież powiedzieć co słyszał przy takiej miłej mugolaczce - ...tam to teraz ciężko, ale temu idę co by sam zobaczyć co się dzieje, bo te plotki co głupie ludzie rozpuszczają to wie... głupie - Tang nie kłamała, przecież nie mogła kłamać. - A nawet jak tam ten będzie cosik się działo to ja mięśnie mam - zaśmiał się pod nosem. - Nie ruszą mnie - stanął jeszcze dumnie wypinając pierś.
Hagrid może i sprawiał wrażenie pewnego swej siły... Cholibka, w końcu na coś mu te dwieście kilo żywej wagi było! Powoli jednak godził się z myślą, że w Londynie może skończyć tego parszywego żywota. Czary nie szły mu najlepiej, a od kiedy nie miał różdżki to o jakiś zaklęciach mógł w ogóle zapomnieć. Zresztą, starał się zapomnieć.
- A co pani słyszała? - zapytał jeszcze podejrzliwie. - Co tam w Londynie słychować?
Rubeus schylił się po kolejny kamyczek nie wiedząc dalej czego właściwie szuka. Wszystkie wyglądały dokładnie tak samo, tyle, że świeciły się czasem bardziej, a czasem mniej. Ot, zwykłe kamyczki. Przez chwilę wydawało mu się, że poczuł nawet zapach kiełbaski, ale prawdopodobnie był to jedynie zapach rozkładającej się przy brzegu ryby. Słaby to posiłek. Chociaż...
- Te legendy to co? Że co te czary robią? - wydawał się wyraźnie zainteresowany, chociaż nie spodziewał się niczego szczególnie magicznego.
Mugole przecież wszędzie widzieli magię.
rzut na kamyczek
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
The member 'Rubeus Hagrid' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 89
'k100' : 89
Stary George był najlepszym rybakiem w tych okolicach i absolutnie nie wyobrażał sobie, że jego dzień zostanie zakłócony przez jakichś gdaczących do siebie czarodziejów. Loch Ness było specyficzne, a żeby złowić najlepsze okazy, trzeba było zapolować na te leszcze! O tak, te leszcze, takie soczyste, mięsiste, które wyrosły na magii tegoż jeziora. Król połowów maszerował brzegiem wesolutko, bujając wędką raz na prawo, a raz na lewo, podobnie jak wiaderkiem, o wiele za małym na leszcze, niemniej jednak miał w nim przynętę dla wielkiego rybska. Patrolował brzeg, aby każda strona jeziora cieszyła się należytym spokojem, tak aby rybki mogły w spokoju pląsać za przynętą i nadziać się na kuszący hak łowczego Georga.
Dumny, grubiutki czarodziej stanął na wzgórzu, bacznym wzrokiem świdrując, skąd dobiegały odgłosy. Lecz to co napotkał, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Wiaderko wysunęło się z pulchnych paluszków, uderzając z łoskotem o trawę, a robaczki i pasza wychlupnęły na zielone źdźbła traw. – O panoczku – wymsknęło się z ust starszego czarodzieja. Wędka oparta o ramię, gdyby mogła, to z pewnością głośno westchnęłaby głośno, zażenowana, że jej praca zostanie opóźniona. Później gdy George postąpił krok do przodu w śliską plamę, poślizgnął się, uderzając podobnie jak wiadro o ziemię. – Ło matulu – jęknął, upewniając się natychmiast czy wędka była w porządku. Cenił ją bardziej niż różdżkę, na szczęście było z nią wszystko w porządku. Powoli, gramoląc się rozpaczliwie, wyzbierał przynętę do wiadra, wstał i dziarskim krokiem – z mokrymi plamami na spodniach – ruszył w kierunku rudej czarownicy i… gigantycznego chłopa. – Panie! – wrzasnął, zbiegając nieporadnie po wzgórzu, a cały jego ubiór wraz z grubiutkim brzuszkiem, podskakiwały pokracznie z każdym ruchem tłuściutkiego wędkarza. – PANIE! – krzyknął ciut głośniej, zaczynając wymachiwać ręką. – CO TEŻ MI TU! – podbiegał do parki, dostając zadyszki przez ten krótki pokaz swoich umiejętności godnych atlety. – PANIE! Pan mi jeno ryby płoszy! Ło, dzień dobry, panience! Ależ panienka piękna! Ale, ale! Proszę stąd iść, ja leszcze łowić będę – wzburzył się, tupiąc nerwowo nogą i przyglądając się to rudej czarownicy, a to wielkiemu mężczyźnie. Choć był sporo niższy, właściwie mierzył nie więcej niżeli rudowłosa damulka, lecz duchem najwyraźniej czuł się znacznie wyższy od półolbrzyma. Król Jeziora. Szanowny Łowca Leszczy.
Dumny, grubiutki czarodziej stanął na wzgórzu, bacznym wzrokiem świdrując, skąd dobiegały odgłosy. Lecz to co napotkał, przerosło jego najśmielsze oczekiwania. Wiaderko wysunęło się z pulchnych paluszków, uderzając z łoskotem o trawę, a robaczki i pasza wychlupnęły na zielone źdźbła traw. – O panoczku – wymsknęło się z ust starszego czarodzieja. Wędka oparta o ramię, gdyby mogła, to z pewnością głośno westchnęłaby głośno, zażenowana, że jej praca zostanie opóźniona. Później gdy George postąpił krok do przodu w śliską plamę, poślizgnął się, uderzając podobnie jak wiadro o ziemię. – Ło matulu – jęknął, upewniając się natychmiast czy wędka była w porządku. Cenił ją bardziej niż różdżkę, na szczęście było z nią wszystko w porządku. Powoli, gramoląc się rozpaczliwie, wyzbierał przynętę do wiadra, wstał i dziarskim krokiem – z mokrymi plamami na spodniach – ruszył w kierunku rudej czarownicy i… gigantycznego chłopa. – Panie! – wrzasnął, zbiegając nieporadnie po wzgórzu, a cały jego ubiór wraz z grubiutkim brzuszkiem, podskakiwały pokracznie z każdym ruchem tłuściutkiego wędkarza. – PANIE! – krzyknął ciut głośniej, zaczynając wymachiwać ręką. – CO TEŻ MI TU! – podbiegał do parki, dostając zadyszki przez ten krótki pokaz swoich umiejętności godnych atlety. – PANIE! Pan mi jeno ryby płoszy! Ło, dzień dobry, panience! Ależ panienka piękna! Ale, ale! Proszę stąd iść, ja leszcze łowić będę – wzburzył się, tupiąc nerwowo nogą i przyglądając się to rudej czarownicy, a to wielkiemu mężczyźnie. Choć był sporo niższy, właściwie mierzył nie więcej niżeli rudowłosa damulka, lecz duchem najwyraźniej czuł się znacznie wyższy od półolbrzyma. Król Jeziora. Szanowny Łowca Leszczy.
I show not your face but your heart's desire
Hagrid wpatrywał się dalej co rusz w kobietę, w kamyczki i czasem w jezioro, wypatrując słynnego potwora z Loch Ness, ale dalej nie zobaczył nic. Skupiony tak mocno na głodzie który wręcz sam zjadał jego żołądek, nie zauważył nawet jak niemal znikąd wyskoczył na nich mężczyzna. Podniesiony przez niego krzyk przestraszył Hagrida tak, że niemal podskoczył. Facet zbiegał ze wzgórza wrzeszcząc w niebogłosy, jakby albo go coś goniło albo jakiegoś ducha zobaczył. Półolbrzym nawet podejść bliżej chciał co by go uratować przed tym potworem, aż nie zobaczył, że ten biegnie prosto do niego i krzyczy... też prosto do niego dosłownie każąc mu uciekać.
- Panie co ja, że ten... - zająkał się.
Chociaż mężczyzna był od niego dużo niższy to był tak zdeterminowany, że Rubeus pojęcia nie miał czy zaraz nie rzuci w niego jednym z tysiąca kamieni, a ostatnie czego by teraz chciał to wielki guz na środku czoła. Jakby się z takim guzem zresztą w Londynie pokazał, a już zwłaszcza gdy miła pani Frances wczoraj powiedziała, że może roboty mu nawet załatwi. Kto by go do pracy przyjął z fioletowym sińcem od kamienia? Należało się wycofać co by nie ryzykować. Zwłaszcza, że przy miłej wiewiórce nie wypadało ludzi bić, nawet w obronie.
- Dobra już, już - wypuścił z ręki kamień i powolnym krokiem oddalił się od jeziora, byle dalej mieć na oku wiewiórkę.
Facet niby kulturalny do kobiet, ale kij wiedział co zrobi gdy Hagrida w okolicy zabraknie. Mało to czubków chodziło po świecie? W samym Keswick przecież nie raz takie sytuacje widział. A jak panna potrzebowała pomocy to po prostu należało pomóc, ot koniec filozofii. Koleś jednak wydawał się spokojny, wiec Hagrid skupił wzrok z powrotem na jeziorze i gdy juz wydawało mu się, że coś machnęło ogonem nad powierzchnią to szybko pozbył się złudzeń, że mógłby być to prawdziwy potwór. Głód doskwierał coraz mocniej, a czarne jagódki które wręcz uśmiechały się do niego z najniższych krzaczków, wyglądały bardzo apetycznie. Oby jedynie nie były zatrute, pomyślał i zjadł czterdzieści.
zt
- Panie co ja, że ten... - zająkał się.
Chociaż mężczyzna był od niego dużo niższy to był tak zdeterminowany, że Rubeus pojęcia nie miał czy zaraz nie rzuci w niego jednym z tysiąca kamieni, a ostatnie czego by teraz chciał to wielki guz na środku czoła. Jakby się z takim guzem zresztą w Londynie pokazał, a już zwłaszcza gdy miła pani Frances wczoraj powiedziała, że może roboty mu nawet załatwi. Kto by go do pracy przyjął z fioletowym sińcem od kamienia? Należało się wycofać co by nie ryzykować. Zwłaszcza, że przy miłej wiewiórce nie wypadało ludzi bić, nawet w obronie.
- Dobra już, już - wypuścił z ręki kamień i powolnym krokiem oddalił się od jeziora, byle dalej mieć na oku wiewiórkę.
Facet niby kulturalny do kobiet, ale kij wiedział co zrobi gdy Hagrida w okolicy zabraknie. Mało to czubków chodziło po świecie? W samym Keswick przecież nie raz takie sytuacje widział. A jak panna potrzebowała pomocy to po prostu należało pomóc, ot koniec filozofii. Koleś jednak wydawał się spokojny, wiec Hagrid skupił wzrok z powrotem na jeziorze i gdy juz wydawało mu się, że coś machnęło ogonem nad powierzchnią to szybko pozbył się złudzeń, że mógłby być to prawdziwy potwór. Głód doskwierał coraz mocniej, a czarne jagódki które wręcz uśmiechały się do niego z najniższych krzaczków, wyglądały bardzo apetycznie. Oby jedynie nie były zatrute, pomyślał i zjadł czterdzieści.
zt
No i idę z tym brzemieniem ku Golgocie
Co ja pieprzę idę przecież w
jasną dal
Właściwie naprawdę miły był ten człowiek. Mówił prostym językiem, to fakt. I był olbrzymi, więc musiałaby do tego przywyknąć. Ale po kilku słowach rozmowy wydawał się człowiekiem nader sympatycznym i jakimś takim... swojskim. Innym, niż ci wszyscy skrzywdzeni i smutni ludzie, którzy ostatnio ją otaczali. I do których ona, chcąc nie chcąc, też się ostatnio w dużej mierze zaliczała.
– Jak nie pan, jak pan! – zaprotestowała z lekkim uśmiechem, nie wiedząc jednak co więcej winna powiedzieć.
Westchnęła na kolejne słowa mężczyzny.
– Głupie... chciałabym wierzyć, że głupie, panie Hagrid. Ale to chyba nie takie proste. – Odsunęła z twarzy kosmyk włosów, spoglądając ku wielkiej wodzie. Oddałaby własne życie, gdyby to wszystko mogło okazać się tylko głupią plotą albo złym snem. Ale niestety. – No... tak... ma pan – powiedziała, lekko się czerwieniąc. Naprawdę, nie dało się zaprzeczyć. Miała wrażenie, że stojący przed nią Rubeus mógłby delikatnym ruchem przełamać ją wpół.
Ile mogła mu powiedzieć, aby w razie czego nie wyjść na... na właściwie kogo? Na kogoś zbyt zainteresowanego. O. To chyba było dobre określenie. Nie wydawało jej się, aby Hagrid mógł sam w sobie faktycznie coś jej zrobić, ale jednocześnie jego swoboda mówienia i specyficzny akcent sprawiały, że wolała trzymać język na wodzy. W Londynie wystarczyłoby przecież, aby wspomniał komuś półsłówkiem o jakimś szczególe.
– Nie byłam w stolicy od dawna – odpowiedziała więc. – Wolę... się... nie angażować. Rozumie pan, jestem tylko... kobietą. Mogłabym sobie tylko krzywdę zrobić. – Wzruszyła ramionami. Ot, nie interesowała ją polityka, jak to z przeciętną panną było. Nie musiała tłumaczyć się obcemu, jakie miała naprawdę poglądy, nawet jeśli ten wydawał się sympatyczny.
Opowiedziała mężczyźnie dalszą część legendy, starając się zachować spokojny ton. Gdy przerwał im rybak, Gwen westchnęła, żegnając się z nowo poznanym podniesieniem dłoni i westchnęła po raz kolejny, zerkając na wysoką sylwetką. Następnie ruszyła przed siebie, aby znaleźć dogodne miejsce do teleportacji. Nim jednak opuściła plażę sięgnęła po raz ostatni po kamyk. Może akurat ten będzie szczęśliwym?
| zt
– Jak nie pan, jak pan! – zaprotestowała z lekkim uśmiechem, nie wiedząc jednak co więcej winna powiedzieć.
Westchnęła na kolejne słowa mężczyzny.
– Głupie... chciałabym wierzyć, że głupie, panie Hagrid. Ale to chyba nie takie proste. – Odsunęła z twarzy kosmyk włosów, spoglądając ku wielkiej wodzie. Oddałaby własne życie, gdyby to wszystko mogło okazać się tylko głupią plotą albo złym snem. Ale niestety. – No... tak... ma pan – powiedziała, lekko się czerwieniąc. Naprawdę, nie dało się zaprzeczyć. Miała wrażenie, że stojący przed nią Rubeus mógłby delikatnym ruchem przełamać ją wpół.
Ile mogła mu powiedzieć, aby w razie czego nie wyjść na... na właściwie kogo? Na kogoś zbyt zainteresowanego. O. To chyba było dobre określenie. Nie wydawało jej się, aby Hagrid mógł sam w sobie faktycznie coś jej zrobić, ale jednocześnie jego swoboda mówienia i specyficzny akcent sprawiały, że wolała trzymać język na wodzy. W Londynie wystarczyłoby przecież, aby wspomniał komuś półsłówkiem o jakimś szczególe.
– Nie byłam w stolicy od dawna – odpowiedziała więc. – Wolę... się... nie angażować. Rozumie pan, jestem tylko... kobietą. Mogłabym sobie tylko krzywdę zrobić. – Wzruszyła ramionami. Ot, nie interesowała ją polityka, jak to z przeciętną panną było. Nie musiała tłumaczyć się obcemu, jakie miała naprawdę poglądy, nawet jeśli ten wydawał się sympatyczny.
Opowiedziała mężczyźnie dalszą część legendy, starając się zachować spokojny ton. Gdy przerwał im rybak, Gwen westchnęła, żegnając się z nowo poznanym podniesieniem dłoni i westchnęła po raz kolejny, zerkając na wysoką sylwetką. Następnie ruszyła przed siebie, aby znaleźć dogodne miejsce do teleportacji. Nim jednak opuściła plażę sięgnęła po raz ostatni po kamyk. Może akurat ten będzie szczęśliwym?
| zt
But I would lay my armor down if you said you’d rather
love than fight
love than fight
8.10.1957
To był jeden z tych dni kiedy siedzenie w domu sprawiało, że się dusił i musiał wyjść. Praca, pisanie książki, szukanie wydawcy sprawiało, że zaczynało mu brakować Amazonii. Tęsknił za nią, patrzył tęsknym wzrokiem w stronę mapy lasów tropikalnych aż Halbert rzucił w niego plecami i kazał wyjść z domu, ale poprosił aby młodszy brat wrócił za parę dni bo matka będzie wypłakiwać za nim oczy. Zabierając aparat obiecał, że wróci szybko i z ulgą wyszedł z Greengrove Farm. Uznał, że musi wyjść gdzieś dalej padło na Szkocję oraz konkretnie to miejsce. Liczył, że w wodzie znajdzie konkretną roślinę, którą może uda mu się rozmnożyć w ich małym akwarium, które miał zamiar postawić w szklarni. Wodne rośliny do oczek wodnych wydawały się dobrym pomysłem skoro ostatnio stał się projektantem ogrodów i miał coraz więcej zleceń różnego rodzaju. Z każdym dniem dowiadywał się, że jego wiedza potrzebna jest nie tylko przy tworzeniu ogrodów, opisywaniu ciekawych roślin ale również w śledztwach. Istniała szansa, że znajdzie jakieś zastępstwo dla Amazonii, ale szczerze wątpił w to, że porzuci całkowicie życie podróżnika. Chociaż patrząc na Macmillana wszystko jest możliwe.
Znalazł się na brzegu tuż przed wschodem słońca by móc podziwiać iluminację jakie sprezentował mu świat. Wyciągnął aparat aby zrobić parę ładnych ujęć, a kiedy je robił to od razu pomyślał o Florce. Czy oprawione zdjęcie w ramki będzie dla niej miłym prezentem? Ostatnio wysłał do niej list i patrząc co się dzieje wokół nich realnie się martwił o nią oraz brata oraz innych, którzy otwarcie stali przeciwko władzy, która robiła wszystko aby zniszczyć spokój i ład ich społeczności. Przystanął by schować aparat i rozpalić małe ognisko na brzegu nim zdejmie buty i wejdzie do wody by odnaleźć owe rośliny, które bardzo go interesowały w tej chwili.
Kiedy żółte języki ognia lizały radośnie zebrane wcześniej patyki odłożył na ziemię plecak i zdjął buty oraz podwinął nogawki spodni oraz odrzucił na bok kurtkę, którą miał na sobie by podwinąć również rękawy swetra zrobionego na drutach przez Hattie. Powoli wszedł do wody chowając różdżkę do tylnej kieszeni spodni. Czuł jak zimna woda obmywa mu stopy i na chwilę stracił czucie w palcach, ale nie przejmował się tym i wszedł głębiej. Może też uda mu się znaleźć owe kamienie, z których słynęło to miejsce? Kolejna pamiątka z wyprawy, może nie egzotyczna ale taka, którą można postawić na półce.
|rzut na kamyk
To był jeden z tych dni kiedy siedzenie w domu sprawiało, że się dusił i musiał wyjść. Praca, pisanie książki, szukanie wydawcy sprawiało, że zaczynało mu brakować Amazonii. Tęsknił za nią, patrzył tęsknym wzrokiem w stronę mapy lasów tropikalnych aż Halbert rzucił w niego plecami i kazał wyjść z domu, ale poprosił aby młodszy brat wrócił za parę dni bo matka będzie wypłakiwać za nim oczy. Zabierając aparat obiecał, że wróci szybko i z ulgą wyszedł z Greengrove Farm. Uznał, że musi wyjść gdzieś dalej padło na Szkocję oraz konkretnie to miejsce. Liczył, że w wodzie znajdzie konkretną roślinę, którą może uda mu się rozmnożyć w ich małym akwarium, które miał zamiar postawić w szklarni. Wodne rośliny do oczek wodnych wydawały się dobrym pomysłem skoro ostatnio stał się projektantem ogrodów i miał coraz więcej zleceń różnego rodzaju. Z każdym dniem dowiadywał się, że jego wiedza potrzebna jest nie tylko przy tworzeniu ogrodów, opisywaniu ciekawych roślin ale również w śledztwach. Istniała szansa, że znajdzie jakieś zastępstwo dla Amazonii, ale szczerze wątpił w to, że porzuci całkowicie życie podróżnika. Chociaż patrząc na Macmillana wszystko jest możliwe.
Znalazł się na brzegu tuż przed wschodem słońca by móc podziwiać iluminację jakie sprezentował mu świat. Wyciągnął aparat aby zrobić parę ładnych ujęć, a kiedy je robił to od razu pomyślał o Florce. Czy oprawione zdjęcie w ramki będzie dla niej miłym prezentem? Ostatnio wysłał do niej list i patrząc co się dzieje wokół nich realnie się martwił o nią oraz brata oraz innych, którzy otwarcie stali przeciwko władzy, która robiła wszystko aby zniszczyć spokój i ład ich społeczności. Przystanął by schować aparat i rozpalić małe ognisko na brzegu nim zdejmie buty i wejdzie do wody by odnaleźć owe rośliny, które bardzo go interesowały w tej chwili.
Kiedy żółte języki ognia lizały radośnie zebrane wcześniej patyki odłożył na ziemię plecak i zdjął buty oraz podwinął nogawki spodni oraz odrzucił na bok kurtkę, którą miał na sobie by podwinąć również rękawy swetra zrobionego na drutach przez Hattie. Powoli wszedł do wody chowając różdżkę do tylnej kieszeni spodni. Czuł jak zimna woda obmywa mu stopy i na chwilę stracił czucie w palcach, ale nie przejmował się tym i wszedł głębiej. Może też uda mu się znaleźć owe kamienie, z których słynęło to miejsce? Kolejna pamiątka z wyprawy, może nie egzotyczna ale taka, którą można postawić na półce.
|rzut na kamyk
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'Herbert Grey' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 16
'k100' : 16
Wrócił na właściwe tory, powrócił do zwykłego trybu dnia i chociaż czasami ogarniało go dziwne zawahanie i rozdrażnienie, niebyło to nic nad czym zastanawiałby się dłużej. Nie zamierzał tracić już czasu, chciał znów poświęcać się temu, co go interesowało, co było dotąd codziennością nad wyraz mu miłą. Przypadkowa transakcja, którą dziś dopiął do końca, finalnie wygnała go na to wygwizdowie, gdy musiał pozbyć się zwierzaka w jakiego posiadanie wszedł przypadkowo. Druzgotki nie były czymś, czym łatwo było handlować, a przynajmniej w Anglii. Wyjątkowo agresywne wobec czarodziejów, nie znajdowały szybko nabywców, dlatego zawsze wolał się ich pozbyć, wypuścić do zbiorników, gdzie miały szansę dołączyć do już istniejącej populacji niż trzymać niepotrzebnie i czekać nie wiadomo na co. Według zasłyszanej dawno temu informacji wykorzystał noc, a przy tym naturalny mrok i spokój odmętów jeziora, aby wprowadzić tam nowego lokatora z magicznej fauny.
Stał chwilę przy brzegu, spoglądając w miejsce, gdzie zniknęło zwierzę zaraz po wypuszczeniu z klatki. Obracał powoli w palcach judaszowiec, który wolał mieć pod ręką, wiedząc dobrze, jak nieprzewidywalne potrafią być wodne demony, a już zwłaszcza takie pokroju wypuszczonego druzgotka. Spojrzał krótko na horyzont, zauważając nieśmiało wychylające się słońce zwiastujące koniec nocy i odpowiedni moment, aby wrócić do domu, zdrzemnąć się krótko i wpaść do Londynu, by odwiedzić pewną pannę, która najpewniej znów zacznie marudzić na ciszę z jego strony. Plan był dobry, konkretny i przewidujący najbliższe godziny, idąc powoli wzdłuż linii wody, nie rozglądał się na boki, a przynajmniej do momentu, kiedy w polu widzenia dostrzegł jaśniejszy punkt. Języki ognia odważnie tańczyły, pochłaniając kolejne rzucone im gałązki. Ognisko powoli było zbędne, im bardziej niebo jaśniało wraz ze świtem. Zwolnił krok i tknięty impulsem rozejrzał się za osobą, która mogła rozpalić ogień. Nie obawiał się zagrożenia, będąc zbyt pewny siebie i arogancki wobec obcych, których przychodziło spotykać mu w pojedynkę. Judaszowiec w dłoni tym bardziej rozbudzał odwagę, ale również spokój. Zatrzymał się, dostrzegając męską sylwetkę w jeziorze, nieco zdziwiony, że o tej porze kogoś skusiła bez wątpienia zimna woda. Jakże bardziej zaskakujące było, gdy mężczyzna odwrócił się i okazał się być kimś znajomym.
- Grey? – rzucił, by zwrócić jego uwagę. Podszedł nieco bliżej wody, ale nie na tyle, aby ta sięgnęła butów. Dawno go nie widział, chociaż pamiętając ostatnie okoliczności spotkania, wcale nie miał nic przeciwko, że dotąd nie weszli sobie w drogę.- Zamierzasz się utopić? – spytał z lekką złośliwością, pobrzmiewającą w głosie.
Stał chwilę przy brzegu, spoglądając w miejsce, gdzie zniknęło zwierzę zaraz po wypuszczeniu z klatki. Obracał powoli w palcach judaszowiec, który wolał mieć pod ręką, wiedząc dobrze, jak nieprzewidywalne potrafią być wodne demony, a już zwłaszcza takie pokroju wypuszczonego druzgotka. Spojrzał krótko na horyzont, zauważając nieśmiało wychylające się słońce zwiastujące koniec nocy i odpowiedni moment, aby wrócić do domu, zdrzemnąć się krótko i wpaść do Londynu, by odwiedzić pewną pannę, która najpewniej znów zacznie marudzić na ciszę z jego strony. Plan był dobry, konkretny i przewidujący najbliższe godziny, idąc powoli wzdłuż linii wody, nie rozglądał się na boki, a przynajmniej do momentu, kiedy w polu widzenia dostrzegł jaśniejszy punkt. Języki ognia odważnie tańczyły, pochłaniając kolejne rzucone im gałązki. Ognisko powoli było zbędne, im bardziej niebo jaśniało wraz ze świtem. Zwolnił krok i tknięty impulsem rozejrzał się za osobą, która mogła rozpalić ogień. Nie obawiał się zagrożenia, będąc zbyt pewny siebie i arogancki wobec obcych, których przychodziło spotykać mu w pojedynkę. Judaszowiec w dłoni tym bardziej rozbudzał odwagę, ale również spokój. Zatrzymał się, dostrzegając męską sylwetkę w jeziorze, nieco zdziwiony, że o tej porze kogoś skusiła bez wątpienia zimna woda. Jakże bardziej zaskakujące było, gdy mężczyzna odwrócił się i okazał się być kimś znajomym.
- Grey? – rzucił, by zwrócić jego uwagę. Podszedł nieco bliżej wody, ale nie na tyle, aby ta sięgnęła butów. Dawno go nie widział, chociaż pamiętając ostatnie okoliczności spotkania, wcale nie miał nic przeciwko, że dotąd nie weszli sobie w drogę.- Zamierzasz się utopić? – spytał z lekką złośliwością, pobrzmiewającą w głosie.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Ostatnie czego się spodziewał to spotkać właśnie tego człowieka i to w tak odludnym miejscu. Od kiedy wrócił do Anglii zaczęły wracać wspomnienia z przeszłości, ale najczęściej w postaci konkretnych osób, których nie chciał spotykać już na swojej drodze. Liczył na spokojny dzień, w którym zbierze odpowiednie rośliny, zapakuje je do słoika i następnie umieści w oczu wodnym jakie ostatnio zbudowali w szklarni wraz z Halem. Rzeczywistość postanowiła jednak, po raz kolejny zresztą, przypomnieć Greyowi jego grzechy przeszłości, czy bardziej niefrasobliwość, która dobijała się czkawką i to taką ze zgagą, która piekła w gardle i przełyku niczym wyrzut sumienia. Skrzywił się gorzko kiedy usłyszał głos za sobą.
-Nie zrobię ci tej przyjemności, Macnair - odgryzł się równie kąśliwie na zaczepkę i obejrzał przez ramię. - Nie tym razem.
I na tym skończył się spokój jaki miał zamiar osiągnąć. Miał jedynie nadzieję, że przynajmniej ten nie rzuci się na niego z pięściami. Ostatnio spotkania po latach okazywały się niezwykle bolesne dla botanika. Pochylił się ponownie by wyciągnąć roślinę, która nie wyglądała zachęcająco, gdyż posiadała brązowe, małe listki z wypustkami, a jej zapach zgniłego mięsa wręcz odstraszał, zwłaszcza dla tych, którzy mieli wyjątkowo czuły węch mogła wywoływać odruch wymiotny. Nie zrażony tym jednak botanik wyszedł z wody i wyciągnął z plecaka sporej wielkości słoik do którego nabrał wody z jeziora i wsadził tam zebrana roślinę. Następnie wytarł dłonie w ręcznik i spojrzał ponownie na niespodziewanego gościa.
-Co tu robisz, Macnair? Nie posądzam cię o podziwianie piękna przyrody. - Zapytał skoro już się spotkali. Lepsze to niż gdyby mieli sterczeć na przeciwko siebie i gapić się jeden na drugiego jak sroka w gnat. Mimowolnie upewnił się, że różdżka jest pod ręką, nie miał zamiaru się bić, ale kto wie co się wydarzy. Ostatnio chyba popadał w paranoję, od kiedy to starzy znajomi mogli stanowić dla niego zagrożenie? Niestety parę wydarzeń sprawiło, że musiał przywyknąć do myśli, że dawni ziomkowie mogli teraz być śmiertelnymi wrogami.
-Nie zrobię ci tej przyjemności, Macnair - odgryzł się równie kąśliwie na zaczepkę i obejrzał przez ramię. - Nie tym razem.
I na tym skończył się spokój jaki miał zamiar osiągnąć. Miał jedynie nadzieję, że przynajmniej ten nie rzuci się na niego z pięściami. Ostatnio spotkania po latach okazywały się niezwykle bolesne dla botanika. Pochylił się ponownie by wyciągnąć roślinę, która nie wyglądała zachęcająco, gdyż posiadała brązowe, małe listki z wypustkami, a jej zapach zgniłego mięsa wręcz odstraszał, zwłaszcza dla tych, którzy mieli wyjątkowo czuły węch mogła wywoływać odruch wymiotny. Nie zrażony tym jednak botanik wyszedł z wody i wyciągnął z plecaka sporej wielkości słoik do którego nabrał wody z jeziora i wsadził tam zebrana roślinę. Następnie wytarł dłonie w ręcznik i spojrzał ponownie na niespodziewanego gościa.
-Co tu robisz, Macnair? Nie posądzam cię o podziwianie piękna przyrody. - Zapytał skoro już się spotkali. Lepsze to niż gdyby mieli sterczeć na przeciwko siebie i gapić się jeden na drugiego jak sroka w gnat. Mimowolnie upewnił się, że różdżka jest pod ręką, nie miał zamiaru się bić, ale kto wie co się wydarzy. Ostatnio chyba popadał w paranoję, od kiedy to starzy znajomi mogli stanowić dla niego zagrożenie? Niestety parę wydarzeń sprawiło, że musiał przywyknąć do myśli, że dawni ziomkowie mogli teraz być śmiertelnymi wrogami.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Brzeg jeziora
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness