Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness
Brzeg jeziora
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg jeziora
Kamienista plaża przy jeziorze niemal w całości pokryta jest różnobarwnymi kamykami, które, według miejscowej legendy, są wypluwane przez potwora z Loch Ness jako drobny podarunek za skromne życie mieszkańców pobliskiej wioski. Przy wschodzie i zachodzie słońca plaża lśni tysiącami barw, tworząc swój naturalny pokaz świateł. Wśród nich znajduje się kilka z nich, które ponoć mają szczególną moc. Wierzy się, że kamień turkusowy, włożony na najwyższą półkę szafy, chroni dom przed bahankami; kamień purpurowy, zostawiony w szafce na buty, chroni domowników przed chochlikami kornwalijskimi, które uwielbiają kraść damskie obuwie; kamień karmazynowy, położony na kuchennym parapecie, strzeże dom przed plagą smutku.
By odnaleźć właściwy kamień, rzuć kością k100 (nie dolicza się bonusu za spostrzegawczość). Wyrzucenie wyniku 47 pozwala odnaleźć kamień turkusowy; wyrzucenie wyniku 73 pozwala odnaleźć kamień purpurowy; wyrzucenie wyniku 100 pozwala odnaleźć kamień karmazynowy.
By odnaleźć właściwy kamień, rzuć kością k100 (nie dolicza się bonusu za spostrzegawczość). Wyrzucenie wyniku 47 pozwala odnaleźć kamień turkusowy; wyrzucenie wyniku 73 pozwala odnaleźć kamień purpurowy; wyrzucenie wyniku 100 pozwala odnaleźć kamień karmazynowy.
Ta lokacja zawiera kości.
Dawne potknięcia uwielbiały powracać, zwykle pod postacią pewnych osób i do bólu przypominać o popełnionych błędach. Większych bądź mniejszych, ale zawsze takich, których chciało się pozbyć z pamięci. Dlatego mógł w tej kwestii szczerze współczuć staremu znajomemu, który właśnie teraz znalazł się w zasięgu wzroku. Kto by pomyślał, że właśnie dziś przyjdzie mu spotkać Herberta Grey i to w sprzyjających okolicznościach, gdy mógłby bez przeszkód utopić go w jeziorze.
Pozwolił sobie na oszczędny uśmieszek, będący jedynym wydźwiękiem aktualnych myśli.
- Szkoda.- odparł, obserwując mężczyznę, kiedy ten rzucił mu tylko krótkie spojrzenie i wrócił do przerwanego zajęcia.- Przemyśl to. Uwierz, że chętnie popatrzę.- dodał, a złośliwości miejsce ustąpiło rozbawienie podszyt jednak tą specyficzną nerwową nutą. Herb chyba wzbudzał w nim tą szukającą zaczepki i rozlewu krwi, część usposobienia. Nie miał nic przeciwko temu, przywykł do szukania guza, bo przeważnie wychodził z kłopotów jako wygrany… nie grając fair, a łapiąc się wszelakich kantów.
Miał zamiar coś jeszcze powiedzieć, naruszyć może lekką strunę, ale Grey zdążył wyjść z wody ze znalezioną rośliną i to nie jej wygląd zadziałał odpychająco, a zapach, który do niego dotarł.- Na Merlina, co to za smród.- burknął, odsuwając się o kilka kroków, aby tylko lekki wiatr rozwiał okropną woń.- Kurwa, jak to wali.- nie był delikatny, nie krzywił się na podobne rzeczy, ale ta dziwna roślinka naruszyła nawet jego próg akceptowalności.
Słysząc pytanie, wzruszył ramionami, jakby sam nagle nie wiedział.
- Miałem do wypuszczenia druzgotka. W jeziorze jest nieduże stado, więc może przeżyje, jak go przyjmą.- wyjaśnił obojętnie, jakby los stworzenia go nie interesował. Oczywiście mijał się z prawdą, gdyby tak właśnie było nie fatygowałby się tak daleko, lecz takie kwestie pozostawały jego własną sprawą. Mało było osób, które wiedziały, że względem zwierząt przejawiał więcej troski niż wobec ludzi. Miano łowcy kojarzyło się źle i nie jeden raz wrzucano go w jedną kategorię z osobami, które były katami lub łapało magiczną faunę dla ingrediencji. Sam tego nie praktykował, ale nigdy nie zależało mu, aby wyprowadzać kogokolwiek z błędu.
- A Ty? Znów biegasz za swoimi roślinkami? – niby odpowiedź miał, skoro mężczyzna wyciągnął z wody ten cuchnący chwast, ale mimo to, może kryło się za tym coś więcej? Coś, co okaże się przydatną wiedzą i możliwością współpracy… kiedyś.
Pozwolił sobie na oszczędny uśmieszek, będący jedynym wydźwiękiem aktualnych myśli.
- Szkoda.- odparł, obserwując mężczyznę, kiedy ten rzucił mu tylko krótkie spojrzenie i wrócił do przerwanego zajęcia.- Przemyśl to. Uwierz, że chętnie popatrzę.- dodał, a złośliwości miejsce ustąpiło rozbawienie podszyt jednak tą specyficzną nerwową nutą. Herb chyba wzbudzał w nim tą szukającą zaczepki i rozlewu krwi, część usposobienia. Nie miał nic przeciwko temu, przywykł do szukania guza, bo przeważnie wychodził z kłopotów jako wygrany… nie grając fair, a łapiąc się wszelakich kantów.
Miał zamiar coś jeszcze powiedzieć, naruszyć może lekką strunę, ale Grey zdążył wyjść z wody ze znalezioną rośliną i to nie jej wygląd zadziałał odpychająco, a zapach, który do niego dotarł.- Na Merlina, co to za smród.- burknął, odsuwając się o kilka kroków, aby tylko lekki wiatr rozwiał okropną woń.- Kurwa, jak to wali.- nie był delikatny, nie krzywił się na podobne rzeczy, ale ta dziwna roślinka naruszyła nawet jego próg akceptowalności.
Słysząc pytanie, wzruszył ramionami, jakby sam nagle nie wiedział.
- Miałem do wypuszczenia druzgotka. W jeziorze jest nieduże stado, więc może przeżyje, jak go przyjmą.- wyjaśnił obojętnie, jakby los stworzenia go nie interesował. Oczywiście mijał się z prawdą, gdyby tak właśnie było nie fatygowałby się tak daleko, lecz takie kwestie pozostawały jego własną sprawą. Mało było osób, które wiedziały, że względem zwierząt przejawiał więcej troski niż wobec ludzi. Miano łowcy kojarzyło się źle i nie jeden raz wrzucano go w jedną kategorię z osobami, które były katami lub łapało magiczną faunę dla ingrediencji. Sam tego nie praktykował, ale nigdy nie zależało mu, aby wyprowadzać kogokolwiek z błędu.
- A Ty? Znów biegasz za swoimi roślinkami? – niby odpowiedź miał, skoro mężczyzna wyciągnął z wody ten cuchnący chwast, ale mimo to, może kryło się za tym coś więcej? Coś, co okaże się przydatną wiedzą i możliwością współpracy… kiedyś.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Kogo jak kogo, ale Ciliana się nie spodziewał. Zresztą, z pewnymi znajomymi od lat nie utrzymywał kontaktów. Ich drogi się rozeszły, a poglądy były dość różne, na tyle odmienne, że ciężko byłoby je omawiać przy kufelku piwa zagryzając krakersami. A nawet jeżeli, to te przegryzki stanęłyby im w gardle i żaden trunek by ich nie przepłukał. Nie pozostało mu jednak nic innego jak zagryźć zęby i starać się przetrwać. Zwłaszcza teraz.
-A już myślałem, że sam mnie wepchniesz - odparł kolejną złośliwością na uszczypliwość mężczyzny. Wychodząc z wody czuł jak w miękką podeszwę stóp wbijają się kamienie i żwir, które boleśnie uświadamiają mu, że czas beztroski właśnie mija.
-Szakłak - odparł starając się ukryć swoje rozbawienie wywołane reakcją Ciliana. Wiedział jak roślina śmierdzi, jej wygląd też nie zachęcał, ale on zdążył się przyzwyczaić do jej zapachu i nie zwracał już na niego uwagi. - Niezwykle użyteczna roślina do tworzenia eliksirów oraz maści. Choć po tych ostatnich musisz się dobrze umyć. Inaczej woniejesz na parę metrów.
Upewnił się, że woda z jeziora dobrze zakrywa roślinę i schował słoik do plecaka. Nałożył szybko buty zastanawiając się co dalej. Ma zaprosić Ciliana do siedzenia razem przy ognisku, bo tak chciał spędzić resztę wieczora botanik nim wróci do domu, ale teraz ode chciało mu się spędzania czasu na łonie natury.
-Druzgotki, co? - Zapytał po chwili. - Małe, chorobliwie zielone, z mackami i rogami?
Pytał choć mniej więcej wiedział o czym czarodziej mówił.
-Spotkałem kiedyś małego agresora, wybitnie mu się nie podobała moja obecność. - Dodał jeszcze odkładając plecak na ziemi. W końcu uznał, że sterczenie w niczym mu nie pomoże więc najzwyczajniej w świecie sam również usiadł na ziemi wyciągając z plecaka jabłka. Jedno z nich rzucił w stronę Ciliana.
-Masz - powiedział przy tym wiedząc, że zapewne zaskoczył dawnego znajomego swoim zachowaniem. - Łatwiej znieść niezręczność sytuacji kiedy masz czymś zajęte ręce.
Herbert wgryzł się w soczyste i lekko kwaskowe jabłko tym sam dając sobie czas na zebranie myśli. Pokiwał głową słysząc pytanie.
-Ta… dalej biegam za roślinami, choć muszę przyznać, że pantera bywa nieraz szybka od najbardziej zdeterminowanego ucieczką człowieka. - Skrzywił się lekko na wspomnienie pazurów, które przeorały mu plecy gdy zapuścił zbyt głęboko bez swojego przewodnika w dziki las tropikalny. - Oprócz małych, zielonych skurczybyków, czym ostatnio się zajmowałeś?
Gdzieś w tyle głowy, w dawnych wspomnieniach światło mu, że Cillian zajmował się magicznymi stworzeniami, nie dla czystego zysku, ale z pasji. Ciekaw był czy nadal mu to pozostało.
-A już myślałem, że sam mnie wepchniesz - odparł kolejną złośliwością na uszczypliwość mężczyzny. Wychodząc z wody czuł jak w miękką podeszwę stóp wbijają się kamienie i żwir, które boleśnie uświadamiają mu, że czas beztroski właśnie mija.
-Szakłak - odparł starając się ukryć swoje rozbawienie wywołane reakcją Ciliana. Wiedział jak roślina śmierdzi, jej wygląd też nie zachęcał, ale on zdążył się przyzwyczaić do jej zapachu i nie zwracał już na niego uwagi. - Niezwykle użyteczna roślina do tworzenia eliksirów oraz maści. Choć po tych ostatnich musisz się dobrze umyć. Inaczej woniejesz na parę metrów.
Upewnił się, że woda z jeziora dobrze zakrywa roślinę i schował słoik do plecaka. Nałożył szybko buty zastanawiając się co dalej. Ma zaprosić Ciliana do siedzenia razem przy ognisku, bo tak chciał spędzić resztę wieczora botanik nim wróci do domu, ale teraz ode chciało mu się spędzania czasu na łonie natury.
-Druzgotki, co? - Zapytał po chwili. - Małe, chorobliwie zielone, z mackami i rogami?
Pytał choć mniej więcej wiedział o czym czarodziej mówił.
-Spotkałem kiedyś małego agresora, wybitnie mu się nie podobała moja obecność. - Dodał jeszcze odkładając plecak na ziemi. W końcu uznał, że sterczenie w niczym mu nie pomoże więc najzwyczajniej w świecie sam również usiadł na ziemi wyciągając z plecaka jabłka. Jedno z nich rzucił w stronę Ciliana.
-Masz - powiedział przy tym wiedząc, że zapewne zaskoczył dawnego znajomego swoim zachowaniem. - Łatwiej znieść niezręczność sytuacji kiedy masz czymś zajęte ręce.
Herbert wgryzł się w soczyste i lekko kwaskowe jabłko tym sam dając sobie czas na zebranie myśli. Pokiwał głową słysząc pytanie.
-Ta… dalej biegam za roślinami, choć muszę przyznać, że pantera bywa nieraz szybka od najbardziej zdeterminowanego ucieczką człowieka. - Skrzywił się lekko na wspomnienie pazurów, które przeorały mu plecy gdy zapuścił zbyt głęboko bez swojego przewodnika w dziki las tropikalny. - Oprócz małych, zielonych skurczybyków, czym ostatnio się zajmowałeś?
Gdzieś w tyle głowy, w dawnych wspomnieniach światło mu, że Cillian zajmował się magicznymi stworzeniami, nie dla czystego zysku, ale z pasji. Ciekaw był czy nadal mu to pozostało.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Poglądy od zawsze miał jasne, pozostając przy nich od szczeniackich lat, a z biegiem czasu stawał się tylko mniej wyrozumiały dla odmienności podejścia. Mimo to nie był pierwszy, który wyrywał się, aby skonfrontować ów kwestię z każdą napotkaną osobą i z tego powodu często współpracował z czarodziejami półkrwi czy mugolakami, widząc w nich jedynie środek do celu. Każdy, kto go znał był tego świadom z jaką łatwością szedł po trupach, gdy ktoś próbował stanąć mu na drodze. Z Greyem było podobnie, od momentu, kiedy stanęli przed sobą, mieli pewność, że nie staną się przyjaciółmi. Między nimi była przepaść, której nie chciał zasypywać. Nie zależało mu, a i tak ich drogi rozeszły się, gdy obaj osiągnęli to czego chcieli.
- Mogę to nadrobić.- zapewnił, słysząc odpowiedź na swoją złośliwość. Powstrzymywała go jedynie zimna, niezachęcająca do wchodzenia woda. Zdarzało mu się w środku zimy pakować do jeziora czy rzeki, ale zwykle z jakiegoś istotnego powodu, a utopienie Herberta mimo wszystko takowym nie było. Grymas na jego ustach pogłębił się, gdy usłyszał nazwę rośliny. Chyba kiedyś o tym słyszał, ale do teraz żył w nieświadomości jak okropnie to śmierdzi.- Jak raz ci wierzę całkowicie.- stwierdził, cofając się trochę, aby chłodny wiatr rozwiał paskudną woń, zamiast otulać go nią mocniej.
Spojrzał na niego uważniej, gdy padł opis druzgotka. Wszystko się zgadzało, a to go nieco zaskoczyło.- No proszę, dokształciłeś się z magicznej fauny? – uniósł lekko brew, pamiętając, że przy ostatnim spotkaniu, Herb raczej nie błyszczał większa wiedza na ich temat. Ewentualnie nie pamiętał, by było inaczej? Nie było co ukrywać, że miał w sobie coś z totalnego ignoranta, który nie doceni najlepszej wiedzy przedstawionej mu.- Nic dziwnego, są terytorialne i nienawidzą, gdy ktoś wchodzi im w drogę. Dlatego najlepiej wchodzić w obszar ich występowania o takiej porze.- mówiąc to, machnął lekko ręką, podkreślając o co mu chodzi.
Złapał rzucone mu jabłko, nie skusił się jednak, a dla zajęcia czymś dłoni podrzucał lekko owoc.- Co się stało z tym Grey’em, którego pamiętam? Tym, który zdecydowanie nie podzieliłby się niczym? – trochę kpił z niego, łapiąc się cięższego humoru dla ukrycia zdziwienia. Czasy, jakie zapanowały były ciężkie, jedzenie przestawało być tak bardzo dostępne i sam nie narzekał póki co, tych którzy nie mieli, nie żałował… ale podobne gesty go dziwiły.
- Pantera zawsze przyjemniejsza niż nundu.- stwierdził spokojnie. Nie pochwalał pakowania się pod pazury czy kły drapieżników, bo to zawsze kończyło się problemami lub tragicznymi wydarzeniami.- Ostatni raz, gdy się widzieliśmy mówiłem Ci, żebyś trzymał się osób lepiej ogarniętych w otoczeniu.- nie martwił się, raczej obeszłaby go wieść, że Herbert zginął, ale po coś wtedy to mówił.
Wzruszył ramionami.
- Drobne zlecenia dla rezerwatów, hodowców czy amatorów, którzy postanowili spróbować swoich sił ze zwierzętami. Nic ponad to, co robiłem wcześniej.- pominął kwestię nielegalnych interesów, tym nie zamierzał się dzielić, a już na pewno nie z kimś pokroju Greya.
- Mogę to nadrobić.- zapewnił, słysząc odpowiedź na swoją złośliwość. Powstrzymywała go jedynie zimna, niezachęcająca do wchodzenia woda. Zdarzało mu się w środku zimy pakować do jeziora czy rzeki, ale zwykle z jakiegoś istotnego powodu, a utopienie Herberta mimo wszystko takowym nie było. Grymas na jego ustach pogłębił się, gdy usłyszał nazwę rośliny. Chyba kiedyś o tym słyszał, ale do teraz żył w nieświadomości jak okropnie to śmierdzi.- Jak raz ci wierzę całkowicie.- stwierdził, cofając się trochę, aby chłodny wiatr rozwiał paskudną woń, zamiast otulać go nią mocniej.
Spojrzał na niego uważniej, gdy padł opis druzgotka. Wszystko się zgadzało, a to go nieco zaskoczyło.- No proszę, dokształciłeś się z magicznej fauny? – uniósł lekko brew, pamiętając, że przy ostatnim spotkaniu, Herb raczej nie błyszczał większa wiedza na ich temat. Ewentualnie nie pamiętał, by było inaczej? Nie było co ukrywać, że miał w sobie coś z totalnego ignoranta, który nie doceni najlepszej wiedzy przedstawionej mu.- Nic dziwnego, są terytorialne i nienawidzą, gdy ktoś wchodzi im w drogę. Dlatego najlepiej wchodzić w obszar ich występowania o takiej porze.- mówiąc to, machnął lekko ręką, podkreślając o co mu chodzi.
Złapał rzucone mu jabłko, nie skusił się jednak, a dla zajęcia czymś dłoni podrzucał lekko owoc.- Co się stało z tym Grey’em, którego pamiętam? Tym, który zdecydowanie nie podzieliłby się niczym? – trochę kpił z niego, łapiąc się cięższego humoru dla ukrycia zdziwienia. Czasy, jakie zapanowały były ciężkie, jedzenie przestawało być tak bardzo dostępne i sam nie narzekał póki co, tych którzy nie mieli, nie żałował… ale podobne gesty go dziwiły.
- Pantera zawsze przyjemniejsza niż nundu.- stwierdził spokojnie. Nie pochwalał pakowania się pod pazury czy kły drapieżników, bo to zawsze kończyło się problemami lub tragicznymi wydarzeniami.- Ostatni raz, gdy się widzieliśmy mówiłem Ci, żebyś trzymał się osób lepiej ogarniętych w otoczeniu.- nie martwił się, raczej obeszłaby go wieść, że Herbert zginął, ale po coś wtedy to mówił.
Wzruszył ramionami.
- Drobne zlecenia dla rezerwatów, hodowców czy amatorów, którzy postanowili spróbować swoich sił ze zwierzętami. Nic ponad to, co robiłem wcześniej.- pominął kwestię nielegalnych interesów, tym nie zamierzał się dzielić, a już na pewno nie z kimś pokroju Greya.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Nie wątpił w to, że Cillian mógł nadrobić stracony czas, a Grey moczyłby się właśnie w lodowatej wodzie. Na jego szczęście pogoda mocno zniechęcała podobnie jak śmierdzące zielsko, które przed chwilą trafiło do jego plecaka. Nie był znawcą magicznych stworzeń tak jak mężczyzna stojący przed nim, ale też nie należał do osób, które nic nie wiedziały na ich temat. Podróże, w których spędził parę ostatnich lat sporo go nauczyły, a w domu piętrzyły się pamiętniki z opisami różnych zwierząt z jakimi się spotkał. Macnair mógł go uważać za ignoranta czy imbecyla w tej kwestii z czym się krył, gdyż w zadanym pytaniu podszyta była kiepsko ukrywana złośliwość. A znając Cilliana zrobił to specjalnie.
-Być może - rzucił krótko na komentarz mężczyzny, a efekt zaskoczenia z jabłkiem działał na jego korzyść. Nie miał ochoty z nim się kłócić ani tym bardziej walczyć. Miał ważniejsze rzeczy do roboty niż sprzeczki. To było modne kiedy chodzili do szkoły, a Herb działał w swoim interesie teraz, a na ten moment było nim przeżycie. - Chyba znałeś innego Greya. Stary Macnair już by mi spuścił łomot.
Zerknął z ukosa na czarodzieja odgryzając mu się tak samo. Obydwaj zachowywali się teraz jak dzikie zwierzęta, które napotkały przeciwnika, ale nie są skorzy do otwartego ataku. Krążą więc wokół siebie strosząc się, wysuwając pazury ale żaden nie chciał wykonać pierwszego ruchu do ataku. Na twarzy podróżnika pojawił się krzywy uśmiech, zagryzł jabłkiem, a ogryzek wrzucił w płomienie ogniska.
-Pamiętam również jak mówiłeś, że jeżeli nie jest się gotowym na robienie głupstw to jak można liczyć na dobrą zabawę? - Spojrzał wyraźnie rozbawiony tą wymianą zdań. - Powiedzmy, że pewną część twoje rady wziąłem do serca.
Nie byli przyjaciółmi w szkole, ba! Ciężko było nazwać ich relacje pozytywną w sposób kumpelski. Mijali się na korytarzach Hogwartu dogryzając sobie co jakiś czas, rzucając kąśliwe uwagi, a to kończyło się raz na jakiś czas bójką. Teraz jednak owo dogryzanie mogło skończyć się zupełnie inaczej, tylko czy chcieli. Jemu się nie chciało tracić na to czasu ani energii.
-Być może - rzucił krótko na komentarz mężczyzny, a efekt zaskoczenia z jabłkiem działał na jego korzyść. Nie miał ochoty z nim się kłócić ani tym bardziej walczyć. Miał ważniejsze rzeczy do roboty niż sprzeczki. To było modne kiedy chodzili do szkoły, a Herb działał w swoim interesie teraz, a na ten moment było nim przeżycie. - Chyba znałeś innego Greya. Stary Macnair już by mi spuścił łomot.
Zerknął z ukosa na czarodzieja odgryzając mu się tak samo. Obydwaj zachowywali się teraz jak dzikie zwierzęta, które napotkały przeciwnika, ale nie są skorzy do otwartego ataku. Krążą więc wokół siebie strosząc się, wysuwając pazury ale żaden nie chciał wykonać pierwszego ruchu do ataku. Na twarzy podróżnika pojawił się krzywy uśmiech, zagryzł jabłkiem, a ogryzek wrzucił w płomienie ogniska.
-Pamiętam również jak mówiłeś, że jeżeli nie jest się gotowym na robienie głupstw to jak można liczyć na dobrą zabawę? - Spojrzał wyraźnie rozbawiony tą wymianą zdań. - Powiedzmy, że pewną część twoje rady wziąłem do serca.
Nie byli przyjaciółmi w szkole, ba! Ciężko było nazwać ich relacje pozytywną w sposób kumpelski. Mijali się na korytarzach Hogwartu dogryzając sobie co jakiś czas, rzucając kąśliwe uwagi, a to kończyło się raz na jakiś czas bójką. Teraz jednak owo dogryzanie mogło skończyć się zupełnie inaczej, tylko czy chcieli. Jemu się nie chciało tracić na to czasu ani energii.
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Nie był najbardziej przyjazną osobą, nie słynął z bycia miłym i taktownym wobec kogokolwiek, jeśli akurat nie miał na to ochoty. Dlatego wypowiedziane chwile wcześniej słowa nosiły bez wątpienia ślady złośliwości. Mimo to doceniał, że Herbert chociaż trochę dokształcił się w zakresie magicznych stworzeń, skoro miał tendencje do szlajania się po dzikich terenach, zwykle zamieszkiwanych przez różne zwierzęta. Ponad wszystko nie trawił skończonych idiotów, którzy bezmyślnie kręcili się po nieznanych miejscach i ryzykowali, zwłaszcza że zwykle ciągnęli za sobą ku tragedii, nie tylko swoje życie. Może nie wydawał się kimś, kto przejmował się drugą osobą i w sumie tak właśnie było. Jednak czasami nawet on musiał złapać się na momencie, gdy bezsensowna śmierć z niewiedzy, sięgająca po przypadkowych, jakkolwiek zwracała jego uwagę.- Nic tylko pogratulować.- rzucił mimochodem.
Nie skupił swojej uwagi na złapanym owocu, zbyt długo. Tocząca się rozmowa, była bardziej interesująca, nawet jeśli nie okazywał tego przesadnie.- Możliwe.- odparł, lecz ciężko było określić czemu odpowiadał, której części wypowiedzianego przez Greya słów. Nie dopowiadał jednak, pozwalając mu samemu wyciągnąć wniosek, obojętnie jaki byłby. Zdecydowanie zachowywali się, jak drapieżniki, które spotkały na swej drodze przeciwników i jeszcze nie do końca wiedzieli, co stanie się za moment. Niby obaj nie wyglądali, jakby chcieli skoczyć sobie do gardła, ale niczego nie można było być pewnym. Zważywszy na dawne podobieństwa w zachowaniu i reakcjach, tym bardziej nie chciał ufać Herbowi. Dlatego judaszowiec, chociaż schowany przed wzrokiem potencjalnego przeciwnika, był nadal pod ręką i tylko od szybkości reakcji zależało czy zdąży zamknąć palce na różdżce.
- Cieszę się, że wziąłeś sobie jakieś moje rady do serca, ale proponuję na przyszłość te niewypowiadane pod wpływem.- przewrócił oczami, jednak mimowolnie uśmiechnął się nikle. Kto by pomyślał, że słowa rzucone lekkomyślnie zostają przez mężczyznę zapamiętane i obecnie wspomniane. To, co przed chwilą usłyszał, nadal miało w sobie dużo prawdy i mógł temu przytaknąć, trzymając się faktu, że bez ryzyka czy głupich decyzji, można było zapomnieć o dobrej zabawie. Jednak za głupotę trzeba było płacić i sam zrobił to wielokrotnie, nosząc na dowód blizny oraz skazy, niewidoczne dla oka, a siedzące w głowie.
Za czasów Hogwartu miał wąskie grono znajomych, większości rówieśników zwyczajnie nie trawiąc, podobnie jak młodszych od siebie. Bardziej kolekcjonował grupkę swych ofiar, jednostek, którym do bólu uprzykrzał życie, aby uspokoić szarpiącą trzewiami złość. Lata jednak mijały, a mimo że impulsywność z nim została, agresja wyrywała się spod kontroli sporadycznie, tak potrafił już odpuścić. Coraz częściej po prostu mu nie zależało.
Nie skupił swojej uwagi na złapanym owocu, zbyt długo. Tocząca się rozmowa, była bardziej interesująca, nawet jeśli nie okazywał tego przesadnie.- Możliwe.- odparł, lecz ciężko było określić czemu odpowiadał, której części wypowiedzianego przez Greya słów. Nie dopowiadał jednak, pozwalając mu samemu wyciągnąć wniosek, obojętnie jaki byłby. Zdecydowanie zachowywali się, jak drapieżniki, które spotkały na swej drodze przeciwników i jeszcze nie do końca wiedzieli, co stanie się za moment. Niby obaj nie wyglądali, jakby chcieli skoczyć sobie do gardła, ale niczego nie można było być pewnym. Zważywszy na dawne podobieństwa w zachowaniu i reakcjach, tym bardziej nie chciał ufać Herbowi. Dlatego judaszowiec, chociaż schowany przed wzrokiem potencjalnego przeciwnika, był nadal pod ręką i tylko od szybkości reakcji zależało czy zdąży zamknąć palce na różdżce.
- Cieszę się, że wziąłeś sobie jakieś moje rady do serca, ale proponuję na przyszłość te niewypowiadane pod wpływem.- przewrócił oczami, jednak mimowolnie uśmiechnął się nikle. Kto by pomyślał, że słowa rzucone lekkomyślnie zostają przez mężczyznę zapamiętane i obecnie wspomniane. To, co przed chwilą usłyszał, nadal miało w sobie dużo prawdy i mógł temu przytaknąć, trzymając się faktu, że bez ryzyka czy głupich decyzji, można było zapomnieć o dobrej zabawie. Jednak za głupotę trzeba było płacić i sam zrobił to wielokrotnie, nosząc na dowód blizny oraz skazy, niewidoczne dla oka, a siedzące w głowie.
Za czasów Hogwartu miał wąskie grono znajomych, większości rówieśników zwyczajnie nie trawiąc, podobnie jak młodszych od siebie. Bardziej kolekcjonował grupkę swych ofiar, jednostek, którym do bólu uprzykrzał życie, aby uspokoić szarpiącą trzewiami złość. Lata jednak mijały, a mimo że impulsywność z nim została, agresja wyrywała się spod kontroli sporadycznie, tak potrafił już odpuścić. Coraz częściej po prostu mu nie zależało.
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Rozmowa toczyła się, niby niewinna, niby o niczym. Poruszyli temat zwierząt, przeszłości, tego co teraz robią, ale to było badanie gruntu. Sprawdzanie siebie i tego drugiego, wyczekiwanie aż się któryś potknie, wymsknie mu się coś czego nie powinien powiedzieć a czego może później żałować. Grey jak już miał czegoś żałować to nie swojego niewyparzonego jęzora, który pchał go często w kłopoty więc tego dnia gryzł się w niego już parokrotnie, bowiem słowa kryły się na jego końcu. To był też dobry moment aby zacząć się zbierać, niespiesznie jakby od niechcenia. Sięgnął więc po plecak i powoli wstał z ziemi wyciągając z niego metalową manierkę, nie chcą wykonywać zbyt gwałtownych ruchów. Zachowywał się przy Cillianie jak przy dzikim stworzeniu w Amazonii, które siedziało blisko niego, ale zagrożone mogło zaatakować w każdej chwili. Mężczyzna zdawał się jednym z tych stworzeń, którymi sam się opiekował, wolał więc nie sprawdzać jego cierpliwości. Zarzucił plecak na plecy, po czym otworzył manierkę i wylał wodę na płomienie ogniska, które zaczęły słabnąć, a następnie nogą obutą w wysoki but do wypraw górskich zaczął zgarniać kamienie i ziemię spod nich by całkowicie zdławić płomienie.
-Ponoć to właśnie pod wpływem wychodzi prawdziwa mądrość życiowa. - Odparł niezrażony, ale nadal ostrożny w doborze słów. Przekroczenie cienkiej granicy było bardzo łatwe i niekoniecznie miał ochotę sprawdzać jak blisko niej był. A coś czuł, że zbliżał się coraz bardziej. Wyprostował się i spojrzał na człowieka, którego nie spodziewał się w ogóle spotkać, a jednak dzisiaj ich ścieżki się skrzyżowały. Kolejnych takich sytuacji na pewno będzie unikał. -Na mnie czas. - Oznajmił poprawiając kołnierz kurtki. Musiał się odwrócić plecami do Macnaira i liczył, że ten nie walnie go niczym kiedy nie będzie patrzył. Musiał odejść parę kroków jeżeli chciał się teleportować bezpiecznie do domu i dopiero tam odetchnąć z ulgą. Spotkania po latach, kiedy jeszcze do końca nie orientował się kto kim jest i po której stronie stoi, nie należały do łatwy ani przyjemnych. Jedno takie spotkanie kosztowało go siniaki i obite kości oraz obietnicę współpracy, która mogła go słono kosztować. Kolejnej takiej obietnicy składać nie zamierzał, przynajmniej nie teraz, nie w tej chwili.
|zt
-Ponoć to właśnie pod wpływem wychodzi prawdziwa mądrość życiowa. - Odparł niezrażony, ale nadal ostrożny w doborze słów. Przekroczenie cienkiej granicy było bardzo łatwe i niekoniecznie miał ochotę sprawdzać jak blisko niej był. A coś czuł, że zbliżał się coraz bardziej. Wyprostował się i spojrzał na człowieka, którego nie spodziewał się w ogóle spotkać, a jednak dzisiaj ich ścieżki się skrzyżowały. Kolejnych takich sytuacji na pewno będzie unikał. -Na mnie czas. - Oznajmił poprawiając kołnierz kurtki. Musiał się odwrócić plecami do Macnaira i liczył, że ten nie walnie go niczym kiedy nie będzie patrzył. Musiał odejść parę kroków jeżeli chciał się teleportować bezpiecznie do domu i dopiero tam odetchnąć z ulgą. Spotkania po latach, kiedy jeszcze do końca nie orientował się kto kim jest i po której stronie stoi, nie należały do łatwy ani przyjemnych. Jedno takie spotkanie kosztowało go siniaki i obite kości oraz obietnicę współpracy, która mogła go słono kosztować. Kolejnej takiej obietnicy składać nie zamierzał, przynajmniej nie teraz, nie w tej chwili.
|zt
Zły pomysł?Nie ma czegoś takiego jak zły pomysł, tylko złe wykonanie go
Herbert Grey
Zawód : Botanik, podróżnik, awanturnik
Wiek : 29
Czystość krwi : Półkrwi
Stan cywilny : Kawaler
Podróżowanie to nie jest coś, do czego się nadajesz. To coś, co robisz. Jak oddychanie
OPCM : 18 +2
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 2 +1
TRANSMUTACJA : 15 +2
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 10
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
Byłoby zbyt łatwo, gdyby po takim czasie podjęli swobodną rozmowę. Mimo długiej znajomości nie zapracowali na zaufanie i teraz po tym, jak toczyła się wymiana zdań, miał pewność, że nic się w tej kwestii nie zmieniło. Nie przeszkadzało mu to, wolał pozostawiać relacje międzyludzkie na poziomie nieufności, ograniczając wypowiadane słowa do informacji nic niewnoszących. Tak było bezpieczniej i wygodniej, zwłaszcza kiedy z czasem nie musiał zastanawiać się, ile osób wie o nim zbyt wiele. Błękitne tęczówki śledziły uważnie każdy ruch mężczyzny, każdy gest, który niespodziewanie mógł okazać się groźny. Dłoń sięgająca po plecak, równie szybko mogła dobyć różdżki i nie zamierzał pozwolić się zaskoczyć. Za pozorną nonszalancją pozostawał czujny, gotów złapać za judaszowiec i wypowiedzieć inkantację, która miała dać przewagę. Czujność, jednak dziś najwyraźniej nie miała się przydać, gdy Grey wyraźnie unikał konfrontacji, bezpiecznie zamierzając odejść stąd. Może to i mądre, zważywszy, co pamiętali o sobie sprzed paru lat. Mimo że od powrotu do Anglii uspokoił się, nadal nie potrzebował wiele, aby komuś przyłożyć w pysk dla zasady.
- Możliwe, ale równie łatwo o błędną interpretację.- stwierdził ze słyszalną beznamiętnością. Cóż nie był kimś, kto rwał się do niańczenia innych i upewniania, że zrozumieli poprawnie jego słowa. Czasami rzucał pewne myśli, dzielił się nic nieznaczącym wnioskiem i nie przykładał uwagi do konsekwencji dla drugiej osoby. Dzisiejsze spotkanie zdawało się spokojne, przebiegające najbardziej przewidywalnie i w duchu był ciekaw czy kolejne również takowe będzie. Czy w ogóle będzie? Nie widział powodów, aby mieli szukać swego towarzystwa, chociaż dobrze było zapamiętać, że ten konkretny Grey nadal bawił się roślinkami, wybierając po nie w najdziwniejsze miejsca. Kto wie, kiedy przyda się ktoś taki. Oczywiście, jeśli kiedykolwiek przyszłoby mu szukać współpracy z kimś jego pokroju. Dźwignął się na nogi, podążając spojrzeniem za mężczyzną. Wydawał się spięty, co wyjątkowo go bawiło. Dopiero teraz ugryzł jabłko, by ukryć rozbawiony uśmiech. Bój się, Grey. Kiedy został sam, spojrzał jeszcze na spokojną taflę jeziora, nim upuścił owoc na trawę i teleportował się do domu. Najwyższy czas odpocząć trochę.
| zt
- Możliwe, ale równie łatwo o błędną interpretację.- stwierdził ze słyszalną beznamiętnością. Cóż nie był kimś, kto rwał się do niańczenia innych i upewniania, że zrozumieli poprawnie jego słowa. Czasami rzucał pewne myśli, dzielił się nic nieznaczącym wnioskiem i nie przykładał uwagi do konsekwencji dla drugiej osoby. Dzisiejsze spotkanie zdawało się spokojne, przebiegające najbardziej przewidywalnie i w duchu był ciekaw czy kolejne również takowe będzie. Czy w ogóle będzie? Nie widział powodów, aby mieli szukać swego towarzystwa, chociaż dobrze było zapamiętać, że ten konkretny Grey nadal bawił się roślinkami, wybierając po nie w najdziwniejsze miejsca. Kto wie, kiedy przyda się ktoś taki. Oczywiście, jeśli kiedykolwiek przyszłoby mu szukać współpracy z kimś jego pokroju. Dźwignął się na nogi, podążając spojrzeniem za mężczyzną. Wydawał się spięty, co wyjątkowo go bawiło. Dopiero teraz ugryzł jabłko, by ukryć rozbawiony uśmiech. Bój się, Grey. Kiedy został sam, spojrzał jeszcze na spokojną taflę jeziora, nim upuścił owoc na trawę i teleportował się do domu. Najwyższy czas odpocząć trochę.
| zt
W głębokich dolinach zbiera się cień.
Ma barwę nocy…
Ma barwę nocy…
lecz pachnie jak krew
Cillian Macnair
Zawód : Łowca magicznych stworzeń, szmugler
Wiek : 31
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Kawaler
Krok wstecz to nie zmiana.
Krok wstecz to krok wstecz
Krok wstecz to krok wstecz
OPCM : 20 +5
UROKI : 0
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 11
ZWINNOŚĆ : 5
SPRAWNOŚĆ : 11
Genetyka : Zwierzęcousty
Nieaktywni
Postanowił spędzić te kilka dni przyznanego mu urlopu w gronie najbliższej rodziny. W tym celu zaprosił wszystkich braci i wuja do Szkocji. Zamierzał też oddać się swojej pasji, jaką było wędkarstwo. Przyjemne z pożytecznym, gdyż to pozwalało uzupełnić zaopatrzenie. W zależności od tego, co uda mu się złowić zamierzał rozdzielić to między swoją rodzinę. O ile złowi coś więcej, niż jedną małą rybę czy starego buta.
Nie będąc pewnym, czy uda mu się coś złowić, spakował do wiklinowego kosza jagnięcinę, trochę pieczarek i marchwi, dwa pomidory oraz pięć gruszek. Po jednej dla każdego. Uznał to za wystarczające dla nich wszystkich. Podejrzewał, że jego bliscy również coś przyniosą. Szczególnie przydałoby się coś do picia.
Nad jeziorem zjawił się z pierwszymi promieniami słońca. Lśniła również tysiącami barw. Ten naturalny pokaz świateł zawsze był warty ujrzenia. Dla niego był to jeden z cudów tego świata. Wczesny ranek to najlepszy czas dla wędkarzy i to niezależnie od pory roku.
Pierwsze co zrobił po przybyciu na brzeg tego jeziora to przejść się po okolicy. Kamienista plaża nie pierwszy raz przykuła jego uwagę przez wzgląd na pokrywające ją niemal w całości różnobarwnymi kamykami. Ta miejscowa legenda nie była mu obca. Może w końcu znajdzie swój kamień. Bywał tutaj nieraz i nigdy dotąd nie widział osławionego potwora żyjącego w tym jeziorze. Nad czym ubolewał. Bardzo chętnie zobaczyłby na własne oczy tego stwora.
Po zakończonym krótkim spacerze postanowił usprawnić trochę przygotowania do rodzinnego spotkania, a tym samym zająć czymś ręce w oczekiwaniu na przebycie braci i wuja. Udał się na bardziej zalesiony brzeg i ściął jedno z rosnących tam drzew. Następnie porąbał jego pień i część powstałych w ten sposób polan ułożył stos. Po otoczeniu go kamieniami dobył różdżki i wycelował ją w stos drewna. Z końca dzierżonej przez niego różdżki wystrzelił mały snop ognia. Schował różdżkę za pas. Volans patrzył jak płomienie przybierają na sile, wytwarzając przede wszystkim więcej ciepła, do którego wyciągnął swoje dłonie.
Po dziesięciu minutach podniósł się z prowizorycznego siedziska, które zrobił sobie z małego pieńka. Skierował swoje kroki ku stercie gałęzi, które pozostały po ściętym drzewie. Wybrał z niej jedną, dostatecznie długą i niezbyt grubą. Drewno również nie wydawało się spróchniałe. Przeciągnął ją w stronę ogniska, przed którym zaczął ją ciosać. Nie tylko usuwał trzymanym w prawej dłoni nożem okrywającą gałąź ciemną korę, ale również tworzył swoistą rękojeść owej wędki.
Tworząc ją zamierzał sobie znacznie ułatwić trzymanie tego narzędzia oburącz, co przy niedowładzie lewej ręki ma dosyć duże znaczenie. Rodzina wiedziała o jego stałych problemach zdrowotnych, jednak nie powinni być świadkami słabości jego ciała. Wiedział, że zawsze mu pomogą, jeśli o to poprosi. Potrzebował ćwiczyć, by odzyskać jak najwięcej dawnej sprawności.
Wszelkie trociny wrzucał wrzucał prosto w wesoło tańczące płomienie ogniska. To, co udało mu się zrobić do tej pory wyglądało naprawdę solidnie. Liczył na to, że cała wędka będzie równie solidnie wykonana i że doskonale się sprawdzi podczas pierwszego testu.
Odłożył drzewce wędki na bok, tak samo jak nóż i sięgnął po swoją torbę. Wyciągnął z niej zwój żyłki wędkarskiej, lśniący, acz prosty haczyk wędkarski oraz spławik. Wiązanie węzełków wydawało mu się obecnie najtrudniejszą rzeczą do zrobienia w tym momencie przy jego obecnych ograniczeniach, jednak zamierzał zrobić to samodzielnie.
Podczas wykonywania tej czynności żyłka rozcięła mu serdeczny palec objętej niedowładem dłoni. Nie pierwszy raz i nie ostatni. Dla niego był to zaledwie drobiazg przy wszystkich poprzednich urazach. Opiekował się smokami, które potrafiły spalić kogoś do cna albo kogoś pożreć. W końcu zawiązał wszystkie węzełki. Przytroczył do linki haczyk i spławik. Można rzecz, że jego nowa wędka była gotowa. Pozostawało mu czekać na przybycie braci i wuja.
Robię wędkę (zręczne ręce I)[bylobrzydkobedzieladnie]
Ostatnio zmieniony przez Volans Moore dnia 01.06.21 3:19, w całości zmieniany 4 razy
Volans Moore
Zawód : Smokolog
Wiek : 32
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Oh I still can remember a time when it wasn't like this
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
Before the world became enslaved
Can we all go back to the time when we were not like this
Can we even be saved?
OPCM : 19 +3
UROKI : 15 +2
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 0
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 8
SPRAWNOŚĆ : 7
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
The member 'Volans Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 64
'k100' : 64
Niech się ma w opiece ten, który myślał, że Cillian zgodził się na wspólne wędkowanie, bo naprawdę zależało mu na rybach. To znaczy, w gruncie rzeczy to był w tym jakiś cień prawdy, ale w rzeczywistości chciał się po prostu spotkać. Nie wziął nawet pod uwagę, że rodzina spodziewa się po nim czegokolwiek więcej. Może było ostatnio w Wielkiej Brytanii nieco burzliwie (ha, niezłe niedopowiedzenie...), może się ostatnio trochę załamał nad życiem, może się tydzień temu popłakał na widok pożaru, może gęba Billy'ego zdobiła teraz jeszcze więcej ścian niż kiedy był szukającym Jastrzębi... no i co? Opinia rodzinnego błazna nie przylgnęła do niego bez powodu, więc krótko po dostrzeżeniu Volansa podszedł do niego pewnie i wyciągnął rękę w celu przybicia z nim braterskiej piąteczki.
— Cześć Volans, ty stary zgredzie — powitał go potulnie, strzelając z całej siły. Oczywiście zakończyło się to nieszczęśliwie jedynie dla niego. Głośne plasknięcie rozeszło się po plaży. Musiał zdusić przekleństwo, które cisnęło mu się na usta mimowolnie, nawet pomimo kwiecistego, pozbawionego wulgaryzmów języka używanego przez niego na co dzień. Pomachał dłonią na wietrze, chcąc ukoić rozchodzący się po niej ból, omal nie upuszczając przy tym paczki kanapek. Mimo wszystko zachował wesoły wyraz twarzy. — Jak tam twoje życie miłosne? Nie wiem, czy ktoś ci to ostatnio mówił, ale kwitniesz.
Istniała jeszcze jedna kwestia, którą chciał z Volansem poruszyć. Chodziło oczywiście o grupę dzieci, którymi zajmował się na początku miesiąca. Nie wiedział tylko jak ubrać to w słowa. Hej, przez pięć dni okłamywałem grupę chłopców, że potrafisz ujeżdżać smoki. Uwierzyli w to i teraz bardzo chcą odwiedzić rezerwat, w którym pracujesz. Niezłe, co? A może powinien ugryźć to inaczej? To wymagało przemyślenia, a nie miał czasu tego przemyśleć. Pozostawało więc wyczuć odpowiedni moment. Billy i Aidan teleportowali się tutaj razem z nim, więc byli świadkami kolejnej sceny komediowej, którą odegrał przed nimi, jakby świat nie walił im się na głowy. Nie mógł się powstrzymać — improwizował, żywo gestykulował rękoma i robił z siebie wariata, bo choćby i mieli go za to zdzielić przez łeb, albo wywrócić oczami — skupiali się tym, co było tu i teraz. Cillianowi brakowało obecności siostry, jednak nie śmiał nalegać na jej towarzystwo, ani nawet sam powrót w ich strony. Sam ukrywał się długo, nim wrócił do dawnej wersji siebie. Nie potrafił zaakceptować gorszej wersji własnego jestestwa, więc przeczekał ten epizod, jakby czas miał wyleczyć wszystkie rany. Nie wyleczył.
— Cześć Volans, ty stary zgredzie — powitał go potulnie, strzelając z całej siły. Oczywiście zakończyło się to nieszczęśliwie jedynie dla niego. Głośne plasknięcie rozeszło się po plaży. Musiał zdusić przekleństwo, które cisnęło mu się na usta mimowolnie, nawet pomimo kwiecistego, pozbawionego wulgaryzmów języka używanego przez niego na co dzień. Pomachał dłonią na wietrze, chcąc ukoić rozchodzący się po niej ból, omal nie upuszczając przy tym paczki kanapek. Mimo wszystko zachował wesoły wyraz twarzy. — Jak tam twoje życie miłosne? Nie wiem, czy ktoś ci to ostatnio mówił, ale kwitniesz.
Istniała jeszcze jedna kwestia, którą chciał z Volansem poruszyć. Chodziło oczywiście o grupę dzieci, którymi zajmował się na początku miesiąca. Nie wiedział tylko jak ubrać to w słowa. Hej, przez pięć dni okłamywałem grupę chłopców, że potrafisz ujeżdżać smoki. Uwierzyli w to i teraz bardzo chcą odwiedzić rezerwat, w którym pracujesz. Niezłe, co? A może powinien ugryźć to inaczej? To wymagało przemyślenia, a nie miał czasu tego przemyśleć. Pozostawało więc wyczuć odpowiedni moment. Billy i Aidan teleportowali się tutaj razem z nim, więc byli świadkami kolejnej sceny komediowej, którą odegrał przed nimi, jakby świat nie walił im się na głowy. Nie mógł się powstrzymać — improwizował, żywo gestykulował rękoma i robił z siebie wariata, bo choćby i mieli go za to zdzielić przez łeb, albo wywrócić oczami — skupiali się tym, co było tu i teraz. Cillianowi brakowało obecności siostry, jednak nie śmiał nalegać na jej towarzystwo, ani nawet sam powrót w ich strony. Sam ukrywał się długo, nim wrócił do dawnej wersji siebie. Nie potrafił zaakceptować gorszej wersji własnego jestestwa, więc przeczekał ten epizod, jakby czas miał wyleczyć wszystkie rany. Nie wyleczył.
no beauty shines brighter
than a good heart
than a good heart
Ostatnio zmieniony przez Cillian Moore dnia 26.07.21 10:22, w całości zmieniany 1 raz
Cillian Moore
Zawód : Wygnany powieściopisarz, chwyta się prac dorywczych
Wiek : 27
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Kawaler
Chodźmy nad wodę
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
Na Twoich kolanach zasnę
Wymyślę więcej dobrych wierszy
OPCM : X
UROKI : X
ALCHEMIA : X
UZDRAWIANIE : X
TRANSMUTACJA : X
CZARNA MAGIA : X
ZWINNOŚĆ : X
SPRAWNOŚĆ : X
Genetyka : Czarodziej
Nieaktywni
idziemy stąd, ale zaraz uciekamy
Gdy Konstantyn odezwał się, Fletcher nabrała pewności, że mógł nic lub niewiele zrozumieć z tego, co powiedziała a to nieco ostudziło jej zapał do dalszej konwersacji. Sama oczywiście nie miała większych trudności ze zrozumieniem jego, chociaż zauważyła, że w tym dukaniu po angielsku i sklecaniu zdań jak dziecko było coś niezwykle urokliwego. Dopiero potem doszedł do niej sens jego wizyty w tym miejscu, a przynajmniej tak sądziła; szukał potwora z Loch Ness, żeby sprawdzić jak wygląda podróbka potwora z Brosno, gdziekolwiek to było. Wydawało się logiczne, ale czy przed chwilą nie powiedziała, że ten potwór nie istnieje?
– Nieprawdziwy, nieprawdziwy, tak właśnie powiedziałam – wzruszyła ramionami, sądząc, że same słowa wystarczą na przekonanie obcokrajowca, że nie ma czego tu szukać poza zimnem, błotem i psem z kulawą nogą. A potem zaczęła się zastanawiać kiedy właściwie powstała legenda o potworze z Loch Ness i dochodziła do wniosku, że to Rosjanin musiał być w ogromnym błędzie. Zawsze powtarzano, że zmora Loch Ness była tu od zarania dziejów, czasów, których nie pamiętał nawet najstarszy mag na tej ziemi a tymczasem on wyskakiwał z pomysłem, że ten potwór jest kopią innego. Czując się w obowiązku do wyjaśnienia mu genezy szkockiej legendy i ostrzeżenia, by nigdy nie wygłaszał podobnych herezji w towarzystwie mieszkańca Szkocji – jeśli nie chciał stracić głowy – już odwracała się z powrotem w stronę nieznajomego, gdy nagle dostrzegła go schodzącego niezbyt bezpieczną drogą w dół. Bez namysłu ruszyła za nim.
– Poczekaj! – wykrzyczała doganiając go co prawda, ale niemal przypłacając to wywrotką na ostrych kamieniach – tam była o wiele prostsza droga – ostatecznie bez większych problemów zeszli na brzeg jeziora. Chłód bijący znad wody, mgła unosząca się ponad taflą w spowitej mrokiem okolicy była otoczką wprost idealną dla potworów.
– Znasz w ogóle tę legendę? – spytała, ale spodziewała się, że zna odpowiedź. – Nessie jest z nami od czasów prehistorycznych, nie pamięta ich nawet najstarszy mag. P r e h i s t o r y c z n y c h – przeliterowała głośno, spokojnie i wyraźnie, żeby zrozumiał dokładnie tę informację – podobno pośród tych kamyków można znaleźć coś cennego, p o d a r u n e k od potwora – dodała. A tak naprawdę nie była do końca pewna swoich zeznań; wszystko co mówiła wyniosła jedynie z literatury, ale to było dawno i mogła wiele pomieszać. Gdyby zapytał ją o całą legendę, z całą pewnością nie potrafiłaby jej opowiedzieć. Pamiętała tylko ogólniki, nic więcej. – Jak sam widzisz, nic tu nie ma – czy zresztą ciekawszym od rzekomego potwora nie byłyby smoki? Te przynajmniej istniały... – Ale n i g d y nie mów, że Nessie to kopia, jeśli nie chcesz stracić głowy – miejscowi bronili legendy, która na dobrą sprawę rozsławiła ich miejscowość, i wierzyli w nią raczej wszyscy zamieszkujący pobliskie okolice. Tym bardziej wątpiła, by przychylnie podeszli do pomysłu, że zmora Loch Ness jest czyjąś kopią.
Gdy Konstantyn odezwał się, Fletcher nabrała pewności, że mógł nic lub niewiele zrozumieć z tego, co powiedziała a to nieco ostudziło jej zapał do dalszej konwersacji. Sama oczywiście nie miała większych trudności ze zrozumieniem jego, chociaż zauważyła, że w tym dukaniu po angielsku i sklecaniu zdań jak dziecko było coś niezwykle urokliwego. Dopiero potem doszedł do niej sens jego wizyty w tym miejscu, a przynajmniej tak sądziła; szukał potwora z Loch Ness, żeby sprawdzić jak wygląda podróbka potwora z Brosno, gdziekolwiek to było. Wydawało się logiczne, ale czy przed chwilą nie powiedziała, że ten potwór nie istnieje?
– Nieprawdziwy, nieprawdziwy, tak właśnie powiedziałam – wzruszyła ramionami, sądząc, że same słowa wystarczą na przekonanie obcokrajowca, że nie ma czego tu szukać poza zimnem, błotem i psem z kulawą nogą. A potem zaczęła się zastanawiać kiedy właściwie powstała legenda o potworze z Loch Ness i dochodziła do wniosku, że to Rosjanin musiał być w ogromnym błędzie. Zawsze powtarzano, że zmora Loch Ness była tu od zarania dziejów, czasów, których nie pamiętał nawet najstarszy mag na tej ziemi a tymczasem on wyskakiwał z pomysłem, że ten potwór jest kopią innego. Czując się w obowiązku do wyjaśnienia mu genezy szkockiej legendy i ostrzeżenia, by nigdy nie wygłaszał podobnych herezji w towarzystwie mieszkańca Szkocji – jeśli nie chciał stracić głowy – już odwracała się z powrotem w stronę nieznajomego, gdy nagle dostrzegła go schodzącego niezbyt bezpieczną drogą w dół. Bez namysłu ruszyła za nim.
– Poczekaj! – wykrzyczała doganiając go co prawda, ale niemal przypłacając to wywrotką na ostrych kamieniach – tam była o wiele prostsza droga – ostatecznie bez większych problemów zeszli na brzeg jeziora. Chłód bijący znad wody, mgła unosząca się ponad taflą w spowitej mrokiem okolicy była otoczką wprost idealną dla potworów.
– Znasz w ogóle tę legendę? – spytała, ale spodziewała się, że zna odpowiedź. – Nessie jest z nami od czasów prehistorycznych, nie pamięta ich nawet najstarszy mag. P r e h i s t o r y c z n y c h – przeliterowała głośno, spokojnie i wyraźnie, żeby zrozumiał dokładnie tę informację – podobno pośród tych kamyków można znaleźć coś cennego, p o d a r u n e k od potwora – dodała. A tak naprawdę nie była do końca pewna swoich zeznań; wszystko co mówiła wyniosła jedynie z literatury, ale to było dawno i mogła wiele pomieszać. Gdyby zapytał ją o całą legendę, z całą pewnością nie potrafiłaby jej opowiedzieć. Pamiętała tylko ogólniki, nic więcej. – Jak sam widzisz, nic tu nie ma – czy zresztą ciekawszym od rzekomego potwora nie byłyby smoki? Te przynajmniej istniały... – Ale n i g d y nie mów, że Nessie to kopia, jeśli nie chcesz stracić głowy – miejscowi bronili legendy, która na dobrą sprawę rozsławiła ich miejscowość, i wierzyli w nią raczej wszyscy zamieszkujący pobliskie okolice. Tym bardziej wątpiła, by przychylnie podeszli do pomysłu, że zmora Loch Ness jest czyjąś kopią.
go alone
my flower, and keep my whole lovely you; wild green stones alone my lover and keep us on my heart.
Była niczym bezczelna, irytująca mucha. Nikt jej nie pytał o zdanie, a tym bardziej poradę, choć dobrze wiedziałem, że warto było posłuchać tego, co ma do powiedzenia. Tubylcy zwykle posiadali nie tylko wiedzę, ale również historie, które nie były spisane w księgach czytywanych przeze mnie w bibliotece. Niestety w pewnym sensie grała mi na nerwach, co też starałem się ukrócić zmniejszeniem kontaktu. Nie dość, że pojawiła się bez zapowiedzi, obwiniała mnie o jakieś niestworzone rzeczy, to jeszcze dodatkowo okłamała, bo przecież każde z nas miało pójść w swoim kierunku... młode panny w istocie były bardzo nieprzemyślane i mało logiczne. Ta tutaj, nawet jeśli chciała, to nie wyróżniała się niczym szczególnym poza tymi małymi plamkami zdobiącymi jej jasną twarz. Nie próbowałem się temu przyglądać, bo przecież nie zamierzałem spędzać z nią zbyt dużo czasu, nie mogłem się doczekać spojrzenia w jezioro, gdzie, nawet jeśli nic nie było urodziło się kłamstwo w postaci potwora z naszego jeziora w Brosno. Nie mogłem przecież tak łatwo dać za wygraną i uwierzyć, że w rzeczywistości to nie nasza historia była pierwsza, bo wtedy mogłoby to oznaczać, że nie jest to jedyna historia, w jakiej nas okłamano. Nie dopuszczałem do siebie takich myśli. Zmącenie wiary we własny kraj nie powinno być żadnym z priorytetów dziewczyny, miała w tym jakiś cel? Wydawało się, że nie, a jednak niepokój zaczął obejmować moje wyprostowane plecy przy każdym kroku zbliżającym do wodnej tafli. Nie oczekiwałem zobaczyć stworzenia, może trochę nawet miałem nadzieję, że dziewczyna opowie mi co nieco ichniej waśni, która przecież nie mogła być prawdziwa. To my byliśmy pierwszymi z potworem...
- Nie - przyznałem po chwili, dając jej element przewagi, bo przecież mogła zabłysnąć. Słuchałem jej z należytą uwagą, starając się dobrze interpretować słowa układające się w zdania. Z zewnątrz wydawałem się obojętny na wypowiadane przez nią wyrazy, jednak pod rozwiewaną przez wiatr fryzurą działo się bardzo, ale to bardzo dużo. Skrzywiłem się, kiedy zaczęła literować, jakby to rzeczywiście w czymkolwiek mogło pomóc... - prehisterycznych? - powtórzyłem w próbie odpowiedniego zaakcentowania zlepka liter. Wiedziałem, że coś przekręciłem, ale jeden szybki rzut oka na nią już wiedziałem, że zaraz mnie poprawi. Mój wzrok szybko przykuło podłoże, gdzie musiały znajdować się kamyki. Wystarczyły mi tylko dwa hasła - cenne i kamyki, cała reszta sama wskoczyła na swoje miejsce! - Nie ma... ale ile... jakie stare jest Nessie? - spróbowałem w ten sposób, starając sobie ułożyć w głowie, co próbowała mi przekazać, bacznie wędrując wzrokiem po wyrzuconych przez wodę skarbach. Nie zamierzałem poddawać się tak łatwo. Mróz od wody dawał się we znaki i choć samemu byłem ubrany porządnie, moja niechciana towarzyszka mogła odczuwać pogodę nieco inaczej. Byłem nawet przyzwyczajony do mroźnych miesięcy.
Podniosłem jeden z kamyków, które wydały mi się całkiem ciekawe kolorystycznie i zerknąłem na nią z ukosa. Nie było to trudne, bo wzrostem prawie dosięgała mi do brody. Byłem przyzwyczajony do tego, że potrafię dostrzec wszystko czasem prawie jakby z lotu ptaka...
- Nessie Arturiańska? - spytałem jakby nigdy nic, kierując swoje kroki z daleka od brzegu. Główną kwestią nie było jej zdrowie, a moje, dodatkowo woda wydawała się niezmącona, ale i tym nie byłem mocno zawiedziony. Głównie interesowałem się faktem, że Brytyjczycy mieli zwodniczo podobną historię, która mogła być faktycznie pierwszą... a to oznaczało, że skrawek naszej kultury mógł być splugawiony brytyjskimi wymysłami... czy oszukiwano nas w jeszcze innych kwestiach? Dlaczego niby miałbym jej ufać?
Słońce zaczynało chylić się ku horyzontowi. Nie mogłem odejść bez odpowiedzi. Znajomą dróżką poprowadziłem nas z powrotem w stronę ruin.
| rzut na kamyk i wracamy tutaj
- Nie - przyznałem po chwili, dając jej element przewagi, bo przecież mogła zabłysnąć. Słuchałem jej z należytą uwagą, starając się dobrze interpretować słowa układające się w zdania. Z zewnątrz wydawałem się obojętny na wypowiadane przez nią wyrazy, jednak pod rozwiewaną przez wiatr fryzurą działo się bardzo, ale to bardzo dużo. Skrzywiłem się, kiedy zaczęła literować, jakby to rzeczywiście w czymkolwiek mogło pomóc... - prehisterycznych? - powtórzyłem w próbie odpowiedniego zaakcentowania zlepka liter. Wiedziałem, że coś przekręciłem, ale jeden szybki rzut oka na nią już wiedziałem, że zaraz mnie poprawi. Mój wzrok szybko przykuło podłoże, gdzie musiały znajdować się kamyki. Wystarczyły mi tylko dwa hasła - cenne i kamyki, cała reszta sama wskoczyła na swoje miejsce! - Nie ma... ale ile... jakie stare jest Nessie? - spróbowałem w ten sposób, starając sobie ułożyć w głowie, co próbowała mi przekazać, bacznie wędrując wzrokiem po wyrzuconych przez wodę skarbach. Nie zamierzałem poddawać się tak łatwo. Mróz od wody dawał się we znaki i choć samemu byłem ubrany porządnie, moja niechciana towarzyszka mogła odczuwać pogodę nieco inaczej. Byłem nawet przyzwyczajony do mroźnych miesięcy.
Podniosłem jeden z kamyków, które wydały mi się całkiem ciekawe kolorystycznie i zerknąłem na nią z ukosa. Nie było to trudne, bo wzrostem prawie dosięgała mi do brody. Byłem przyzwyczajony do tego, że potrafię dostrzec wszystko czasem prawie jakby z lotu ptaka...
- Nessie Arturiańska? - spytałem jakby nigdy nic, kierując swoje kroki z daleka od brzegu. Główną kwestią nie było jej zdrowie, a moje, dodatkowo woda wydawała się niezmącona, ale i tym nie byłem mocno zawiedziony. Głównie interesowałem się faktem, że Brytyjczycy mieli zwodniczo podobną historię, która mogła być faktycznie pierwszą... a to oznaczało, że skrawek naszej kultury mógł być splugawiony brytyjskimi wymysłami... czy oszukiwano nas w jeszcze innych kwestiach? Dlaczego niby miałbym jej ufać?
Słońce zaczynało chylić się ku horyzontowi. Nie mogłem odejść bez odpowiedzi. Znajomą dróżką poprowadziłem nas z powrotem w stronę ruin.
| rzut na kamyk i wracamy tutaj
The member 'Kostya Kalashnikov' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 56
'k100' : 56
Cieszył się na ten dzień. Chociaż z braćmi widywał się stosunkowo często, zwłaszcza odkąd razem z Cillianem i Aidanem (z trudem) dzielili na czworo maleńką przestrzeń chaty, to przez ostatnie tygodnie był tam jakby nieobecny; rozdarty pomiędzy potrzebą odpędzenia od siebie snujących się za nim wspomnień z Azkabanu a długimi godzinami spędzanymi na żabim mokradle, na którym doprowadzał właśnie do końca budowę boiska dla dzieciaków. Dziś też z pewnością by tam był – ale w pracach nad zadaszeniem szatni zgodził się wspomóc go pan Beckett, prezentując mu tym samym co najmniej kilkanaście wolnych godzin. Część z nich wykorzystał już dzień wcześniej, od wczesnego wieczora do późnej nocy przygotowując własnoręcznie (nieco prowizoryczną) wędkę według nakreślonego na pergaminie schematu. W Oazie nie brakowało czarodziejów i mugoli, którzy przed wybuchem wojny zajmowali się rybołówstwem – a ponieważ z większością z nich miał okazję rozmawiać przy przeprowadzaniu mniejszych lub większych napraw, zdobycie względnie przystępnej instrukcji nie sprawiło mu kłopotu. Gorzej było ze zgromadzeniem materiałów – bo chociaż odpowiednio długi kawałek drewna znalazł bez trudu, wykorzystując do tego odpady z budowy boiska, to już o żyłkę i metalowe części musiał się potargować.
Ostatecznie wszystko to rozłożył na stoliku na tyłach chaty, zabierając się najpierw za przygotowanie rączki; wbrew pozorom nie było to proste – musiała być jednocześnie odpowiednio wytrzymała, jak i giętka, żeby nie złamać się przy zarzucaniu. Drewno, którego na co dzień używał do budowy konstrukcji było nieco za twarde i odpowiednie go ociosanie okazało się pracą wyjątkowo żmudną (mniej więcej w połowie musiał poratować się magią, bo wędka zaczęła pękać wzdłuż, grożąc rozwarstwieniem), a kiedy skończył, wciąż nie był do końca zadowolony z efektu – ale było już zbyt późno, by zaczynać od początku. Godząc się z małymi niedociągnięciami, zabrał się więc do mocowania pozostałych elementów, dokładnie odmierzając miejsce, w którym przytwierdzona miała być korbka z kołowrotkiem. Przymocował ją starannie, upewniając się, że miała pozostać stabilna – a później chciał zabrać się za nawleczenie wędkarskiej żyłki, ale zanim udało mu się wydostać ją z powiększonej magicznie torby, była już tak splątana, że nie nadawała się do niczego. Spędził na rozsupłaniu jej kolejnych kilkanaście minut, klnąc przy tym pod nosem i co najmniej dwa razy ze złością odrzucając ją na bok (co niestety nie sprawiło, że magicznie rozplątała się sama); w końcu udało mu się jednak umieścić ją we właściwym miejscu, pozostało mu więc rzucenie zaklęcia pomniejszającego – i był gotowy do drogi.
Spod portalu na czerwonej polanie teleportowali się z Aidanem i Cillianem z samego rana, o porze dla Billy’ego stanowczo za wczesnej (nie znosił zrywać się z łóżka bladym świtem), ale chłodne, listopadowe powietrze skutecznie go otrzeźwiło, gdy tylko wylądował na usłanym kolorowymi kamykami brzegu jeziora. Wciągnął głęboko powietrze w płuca, pozwalając, żeby wiejący od wody wiatr rozwiał mu włosy, a później ruszył za Cillianem – dając mu okazję do wyrwania się do przodu, a w międzyczasie rzucając Aidanowi porozumiewawcze spojrzenie. Sen zdążył już uciec mu spod powiek, towarzystwo braci skutecznie poprawiało mu nastrój – przypominając, że choćby świat dookoła nich płonął, to wciąż byli wszyscy razem, cali i zdrowi. Tylko nieobecność Lydii wywoływała fantomowe kłucie w klatce piersiowej, wiedział, że nie nadal nie czuła się najlepiej – i żołądek wywracał mu się na drugą stronę w fali gorzkich wyrzutów sumienia za każdym razem, kiedy o tym myślał; przypominając sobie jej osuwające się na posadzkę ciało, niewidzące spojrzenie, poszarzałą skórę. Wypuścił powoli powietrze z płuc, odsuwając od siebie przeszłość; przyszłość była niepewna – ale budziła też nadzieję. – Op-p-powiedz nam lepiej o swoim – rzucił zaczepnie w stronę Cilliana, wychwytując pytanie zadane Volansowi, ale jednocześnie zatrzymał spojrzenie na najstarszym z braci, ciekawy odpowiedzi. Podszedł do nich obu jednocześnie, rozkładając ręce, żeby zarzucić je im na barki; Volansa klepiąc na powitanie w plecy. Przygotowane jeszcze w domu termosy z gorącą, ziołową herbatą, bezpiecznie schowane w skórzanej torbie, zastukały o siebie cicho. – Nocowałeś tu? – zapytał żartobliwie, zastanawiając się, jak to się stało, że już na nich czekał.
| robię wędkę (zręczne ręce I) i rzucam na kamyczek
Ostatecznie wszystko to rozłożył na stoliku na tyłach chaty, zabierając się najpierw za przygotowanie rączki; wbrew pozorom nie było to proste – musiała być jednocześnie odpowiednio wytrzymała, jak i giętka, żeby nie złamać się przy zarzucaniu. Drewno, którego na co dzień używał do budowy konstrukcji było nieco za twarde i odpowiednie go ociosanie okazało się pracą wyjątkowo żmudną (mniej więcej w połowie musiał poratować się magią, bo wędka zaczęła pękać wzdłuż, grożąc rozwarstwieniem), a kiedy skończył, wciąż nie był do końca zadowolony z efektu – ale było już zbyt późno, by zaczynać od początku. Godząc się z małymi niedociągnięciami, zabrał się więc do mocowania pozostałych elementów, dokładnie odmierzając miejsce, w którym przytwierdzona miała być korbka z kołowrotkiem. Przymocował ją starannie, upewniając się, że miała pozostać stabilna – a później chciał zabrać się za nawleczenie wędkarskiej żyłki, ale zanim udało mu się wydostać ją z powiększonej magicznie torby, była już tak splątana, że nie nadawała się do niczego. Spędził na rozsupłaniu jej kolejnych kilkanaście minut, klnąc przy tym pod nosem i co najmniej dwa razy ze złością odrzucając ją na bok (co niestety nie sprawiło, że magicznie rozplątała się sama); w końcu udało mu się jednak umieścić ją we właściwym miejscu, pozostało mu więc rzucenie zaklęcia pomniejszającego – i był gotowy do drogi.
Spod portalu na czerwonej polanie teleportowali się z Aidanem i Cillianem z samego rana, o porze dla Billy’ego stanowczo za wczesnej (nie znosił zrywać się z łóżka bladym świtem), ale chłodne, listopadowe powietrze skutecznie go otrzeźwiło, gdy tylko wylądował na usłanym kolorowymi kamykami brzegu jeziora. Wciągnął głęboko powietrze w płuca, pozwalając, żeby wiejący od wody wiatr rozwiał mu włosy, a później ruszył za Cillianem – dając mu okazję do wyrwania się do przodu, a w międzyczasie rzucając Aidanowi porozumiewawcze spojrzenie. Sen zdążył już uciec mu spod powiek, towarzystwo braci skutecznie poprawiało mu nastrój – przypominając, że choćby świat dookoła nich płonął, to wciąż byli wszyscy razem, cali i zdrowi. Tylko nieobecność Lydii wywoływała fantomowe kłucie w klatce piersiowej, wiedział, że nie nadal nie czuła się najlepiej – i żołądek wywracał mu się na drugą stronę w fali gorzkich wyrzutów sumienia za każdym razem, kiedy o tym myślał; przypominając sobie jej osuwające się na posadzkę ciało, niewidzące spojrzenie, poszarzałą skórę. Wypuścił powoli powietrze z płuc, odsuwając od siebie przeszłość; przyszłość była niepewna – ale budziła też nadzieję. – Op-p-powiedz nam lepiej o swoim – rzucił zaczepnie w stronę Cilliana, wychwytując pytanie zadane Volansowi, ale jednocześnie zatrzymał spojrzenie na najstarszym z braci, ciekawy odpowiedzi. Podszedł do nich obu jednocześnie, rozkładając ręce, żeby zarzucić je im na barki; Volansa klepiąc na powitanie w plecy. Przygotowane jeszcze w domu termosy z gorącą, ziołową herbatą, bezpiecznie schowane w skórzanej torbie, zastukały o siebie cicho. – Nocowałeś tu? – zapytał żartobliwie, zastanawiając się, jak to się stało, że już na nich czekał.
| robię wędkę (zręczne ręce I) i rzucam na kamyczek
I came and I was nothing
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
and time will give us nothing
so why did you choose to lean on
a man you knew was falling?
William Moore
Zawód : lotnik, łącznik, szkoleniowiec
Wiek : 29
Czystość krwi : Mugolska
Stan cywilny : Żonaty
jeno odmień czas kaleki,
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
zakryj groby płaszczem rzeki,
zetrzyj z włosów pył bitewny,
tych lat gniewnych
czarny pył
OPCM : 30 +5
UROKI : 10
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 10 +3
CZARNA MAGIA : 0
ZWINNOŚĆ : 30
SPRAWNOŚĆ : 25
Genetyka : Czarodziej
Zakon Feniksa
The member 'William Moore' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 26
'k100' : 26
Brzeg jeziora
Szybka odpowiedź
Morsmordre :: Reszta świata :: Inne miejsca :: Szkocja :: Loch Ness