Brzeg Tamizy
AutorWiadomość
First topic message reminder :
Brzeg Tamizy
Olbrzymie i rozległe połacie szmaragdowej trawy okalające rwący nurt rzeki przyciągają zarówno mugoli, jak i czarodziejów, którzy zwykli w ciepłe dni rozkładać koce, wyjmować kosze piknikowe, by zanurzyć stopy w orzeźwiającej, chłodnej wodzie. Odpoczynek na łonie natury, jest wszakże wskazany, chociażby raz za czas.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
Sophia uśmiechnęła się. Był beztroski jak ona w dzieciństwie. A potem jej matka załamywała ręce nad brudnymi i podartymi ubraniami oraz zdartymi kolanami. Teraz już jej nie było, więc czasem tęskniła za jej wywracaniem oczami i innymi uwagami podyktowanymi troską i miłością do swoich dzieci. Dobrze, że Hyacinth miał jeszcze kogoś takiego. Nie żeby Sophia potrzebowała roztkliwiania się nad nią, była dorosła, silna i niezależna. Brakowało jej po prostu obecności rodziców, którzy odeszli zbyt wcześnie i nagle. Nie zasługiwali na taki koniec. Wolałaby więc każdego dnia słuchać takich uwag, które dawniej niemożliwie ją irytowały, ale mieć poczucie, że jej bliscy są żywi. Często zazdrościła Sproutom że jest ich tylu, chciałaby mieć tak liczne rodzeństwo i rodziców. Niestety miała tylko jednego brata, który wyjechał do Ameryki, i tutaj była zupełnie sama.
- No... dobrze. Przeczytaj – zgodziła się z lekką konsternacją. Nie znała się na poezji ani trochę. Ta zawsze wydawała jej się zbyt dziewczyńska i rzewna, zwykle też nudna i przesadnie wydumana. Jeśli już czytała, wolała powieści przygodowe. Ale wiersze? Nie posiadała w sobie nawet zalążka poetyckiej duszy i była równie romantyczna jak zdechła ryba. Wysłuchała jednak wiersza Hyacintha, bardziej po to, by nie robić mu przykrości niż z prawdziwego zamiłowania do poezji, które w jej przypadku nie istniało.
- Sam to napisałeś? – zdziwiła się, że młody chłopak zajmował się pisaniem wierszy. Nie była jednak pewna, czy utwór był zły, czy dobry, bo nie znała się na tym i nie posiadała odpowiedniej wrażliwości, ale robiła dobrą minę do złej gry, żeby chłopak się cieszył, że go wysłuchała i pochwaliła to, co stworzył. – Niezłe, naprawdę niezłe – dodała, choć pewnie domyślał się, że była całkowitą ignorantką.
- Tęsknię, czasem chętnie bym tam wróciła. To były bardzo miłe czasy. Bardziej beztroskie. Wszystko wyglądało wtedy inaczej niż teraz – rzekła z pewną nostalgią do czasów, kiedy także była Puchonką, psociła, poznawała świat i snuła marzenia, nie wiedząc, co przyniesie przyszłość, że już kilka lat później nadejdzie wojna, w której będzie musiała wziąć udział. – Za kilka lat też zatęsknisz, kiedy już wyjdziesz i zderzysz się z dorosłością. – Większość tęskniła. Bo o ile w wieku nastoletnim każdy marzył o dorosłości, potem stwierdzali, że jednak woleliby jeszcze wrócić do szkoły. Hogwart był naprawdę cudownym miejscem i Sophia cieszyła się, że nie poznała go po zmianach zaprowadzonych przez Grindelwalda, a mogła jeszcze uczyć się w spokojnym i bezpiecznym miejscu. – Brakuje mi choćby rywalizacji w quidditchu. Spędziłam pięć lat w drużynie Puchonów, to był niezapomniany czas. Pograłabym z nimi jeszcze.
Gdyby nie to, że żyli teraz w tak niespokojnych czasach, i dorosłość mogłaby być czasem pełnym wrażeń i przygód, oraz pozytywnych barw. Niestety Sophia wiedziała, że źle się dzieje i nie może już sobie pozwolić na tyle, co wtedy, kiedy była w wieku Hyacintha. Nawet teraz, podczas tego pozornie luźnego i miłego spotkania, zachowywała czujność i nie pozwalała sobie na całkowite rozluźnienie.
Porozmawiali jeszcze trochę, głównie o Hogwarcie, jej szkolnych wspomnieniach oraz jego znacznie świeższych doświadczeniach, i tego typu sprawach. Niestety później nadszedł czas rozstania.
- Chodź, odstawię cię do domu – rzekła w pewnym momencie, łapiąc za swoją miotłę. Miała zamiar upewnić się, że Hyacinth dotrze bezpiecznie tam gdzie miał dotrzeć, w końcu nadal był nieletni, więc zamierzała polecieć tam razem z nim, a dopiero potem wrócić do siebie. I tak też uczyniła.
| zt. x2
- No... dobrze. Przeczytaj – zgodziła się z lekką konsternacją. Nie znała się na poezji ani trochę. Ta zawsze wydawała jej się zbyt dziewczyńska i rzewna, zwykle też nudna i przesadnie wydumana. Jeśli już czytała, wolała powieści przygodowe. Ale wiersze? Nie posiadała w sobie nawet zalążka poetyckiej duszy i była równie romantyczna jak zdechła ryba. Wysłuchała jednak wiersza Hyacintha, bardziej po to, by nie robić mu przykrości niż z prawdziwego zamiłowania do poezji, które w jej przypadku nie istniało.
- Sam to napisałeś? – zdziwiła się, że młody chłopak zajmował się pisaniem wierszy. Nie była jednak pewna, czy utwór był zły, czy dobry, bo nie znała się na tym i nie posiadała odpowiedniej wrażliwości, ale robiła dobrą minę do złej gry, żeby chłopak się cieszył, że go wysłuchała i pochwaliła to, co stworzył. – Niezłe, naprawdę niezłe – dodała, choć pewnie domyślał się, że była całkowitą ignorantką.
- Tęsknię, czasem chętnie bym tam wróciła. To były bardzo miłe czasy. Bardziej beztroskie. Wszystko wyglądało wtedy inaczej niż teraz – rzekła z pewną nostalgią do czasów, kiedy także była Puchonką, psociła, poznawała świat i snuła marzenia, nie wiedząc, co przyniesie przyszłość, że już kilka lat później nadejdzie wojna, w której będzie musiała wziąć udział. – Za kilka lat też zatęsknisz, kiedy już wyjdziesz i zderzysz się z dorosłością. – Większość tęskniła. Bo o ile w wieku nastoletnim każdy marzył o dorosłości, potem stwierdzali, że jednak woleliby jeszcze wrócić do szkoły. Hogwart był naprawdę cudownym miejscem i Sophia cieszyła się, że nie poznała go po zmianach zaprowadzonych przez Grindelwalda, a mogła jeszcze uczyć się w spokojnym i bezpiecznym miejscu. – Brakuje mi choćby rywalizacji w quidditchu. Spędziłam pięć lat w drużynie Puchonów, to był niezapomniany czas. Pograłabym z nimi jeszcze.
Gdyby nie to, że żyli teraz w tak niespokojnych czasach, i dorosłość mogłaby być czasem pełnym wrażeń i przygód, oraz pozytywnych barw. Niestety Sophia wiedziała, że źle się dzieje i nie może już sobie pozwolić na tyle, co wtedy, kiedy była w wieku Hyacintha. Nawet teraz, podczas tego pozornie luźnego i miłego spotkania, zachowywała czujność i nie pozwalała sobie na całkowite rozluźnienie.
Porozmawiali jeszcze trochę, głównie o Hogwarcie, jej szkolnych wspomnieniach oraz jego znacznie świeższych doświadczeniach, i tego typu sprawach. Niestety później nadszedł czas rozstania.
- Chodź, odstawię cię do domu – rzekła w pewnym momencie, łapiąc za swoją miotłę. Miała zamiar upewnić się, że Hyacinth dotrze bezpiecznie tam gdzie miał dotrzeć, w końcu nadal był nieletni, więc zamierzała polecieć tam razem z nim, a dopiero potem wrócić do siebie. I tak też uczyniła.
| zt. x2
Never fear
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
shadows, for
shadows only
mean there is
a light shining
somewhere near by.
| Susanne 10/230 (-70) - 195 (tłuczone), 15 (krwotok), 10 (poparzenia)
Zaklęcie Kameleona 4/5
Czerwone światło rozbłysnęło na niebie czemu towarzyszył huk na brzegu Tamizy oraz nieznaczny plusk wody. Susanne wciąż pozostawała skryta pod zaklęciem kameleona leżąc tuż obok rwącego nurtu i wiedziała iż niezbędna była jej pomóc osób trzecich.
Nieopodal niecodzienne zjawisko mogła zaobserwować Sigrun.
Zaklęcie Kameleona 4/5
Czerwone światło rozbłysnęło na niebie czemu towarzyszył huk na brzegu Tamizy oraz nieznaczny plusk wody. Susanne wciąż pozostawała skryta pod zaklęciem kameleona leżąc tuż obok rwącego nurtu i wiedziała iż niezbędna była jej pomóc osób trzecich.
Nieopodal niecodzienne zjawisko mogła zaobserwować Sigrun.
Od czasu zamachu przeprowadzonego przez zwolenników Grindelwalda, podczas którego zginęło w tym miejscu kilkudziesięciu mugoli, to miejsce, niegdyś cieszące się sporą popularnością, teraz zdawało się opustoszałe. Ziemia spłynęła krwią i z pewnością nie zachęcała, aby ją odwiedzać; niespecjalnie zniechęcało to Sigrun, której rozlew mugolskiej krwi nie wzruszał nigdy, ba! Sama pragnęła do niego doprowadzić, choć w życiu nie stałaby się zwolenniczką Grindelwalda i w myślach nie śmiałaby nawet pochwalić podobnego zamachu; była wierna wyłącznie Czarnemu Panu.
Pożytek z tego zamachu był właśnie taki, że nie było tu zbędnych tłumów, które działaby Sigrun na nerwy; w zatłoczonym, brudnym Londynie nie było wielu takich miejsc, a teraz, gdy nadal nie działała teleportacja, doceniała je o wiele bardziej. Zmierzała na umówione spotkanie w ciszy i spokoju; szła nieśpiesznie, ćmiąc czarodziejskiego papierosa, przyglądając się niebu wyglądającemu zza chmur. Już za kilka dni księżyc miał przybrać doskonale okrągły kształt, a wilkołaki znów wyjdą na żer - miała im stawić czoła z ramienia lorda Avery'ego już po raz drugi i czuła poddenerwowanie pomieszane z ekscytacją na samą myśl. Praca u niego stwarzała nowe możliwości, a jednocześnie nie ograniczała jej przepisami prawa i ministerialnymi procedurami. Nie zamierzała przesadzić podczas umówionego spotkania ze znajomą czarownicą; podczas pełni musiała być w dobrej formie, a to wykluczało nadmiar alkoholu i zabawę do samego rana - wielka szkoda. Pokonywała kolejne metry nieśpiesznie, w Londynie pojawiła się jeszcze przed czasem, źle wymierzając czas lotu na miotle. Miała na sobie prostą, czarną szatę z kapturem, jasne i proste jak nitki kukurydzy włosy opadały miękko wokół twarzy.
Wzniosła oczy ku niebu, zaskoczona czerwonym światłem, gdy nagle rozbłysło, przerwało czerń i ciemność; towarzyszył temu dziwny huk, a po chwili plusk wody. Nic dziwnego, że w obecnych czasach, gdy wszędzie, dosłownie wszędzie, szalały anomalie, poczuła niepokój - i zapragnęła sprawdzić co było przyczyną hałasu. Zgasiła papierosa butem, a prawą dłonią wyciągnęła z kieszeni różdżkę, tak na wszelki wypadek.
- Jest tu ktoś? - zawołała w przestrzeń, uważnie wypatrując... czegokolwiek? Zbliżyła się powoli do brzegu rzeki, do miejsca, z którego usłyszała plusk wody.
| rzucam na spostrzegawczość i dostrzeżenie Sue
Pożytek z tego zamachu był właśnie taki, że nie było tu zbędnych tłumów, które działaby Sigrun na nerwy; w zatłoczonym, brudnym Londynie nie było wielu takich miejsc, a teraz, gdy nadal nie działała teleportacja, doceniała je o wiele bardziej. Zmierzała na umówione spotkanie w ciszy i spokoju; szła nieśpiesznie, ćmiąc czarodziejskiego papierosa, przyglądając się niebu wyglądającemu zza chmur. Już za kilka dni księżyc miał przybrać doskonale okrągły kształt, a wilkołaki znów wyjdą na żer - miała im stawić czoła z ramienia lorda Avery'ego już po raz drugi i czuła poddenerwowanie pomieszane z ekscytacją na samą myśl. Praca u niego stwarzała nowe możliwości, a jednocześnie nie ograniczała jej przepisami prawa i ministerialnymi procedurami. Nie zamierzała przesadzić podczas umówionego spotkania ze znajomą czarownicą; podczas pełni musiała być w dobrej formie, a to wykluczało nadmiar alkoholu i zabawę do samego rana - wielka szkoda. Pokonywała kolejne metry nieśpiesznie, w Londynie pojawiła się jeszcze przed czasem, źle wymierzając czas lotu na miotle. Miała na sobie prostą, czarną szatę z kapturem, jasne i proste jak nitki kukurydzy włosy opadały miękko wokół twarzy.
Wzniosła oczy ku niebu, zaskoczona czerwonym światłem, gdy nagle rozbłysło, przerwało czerń i ciemność; towarzyszył temu dziwny huk, a po chwili plusk wody. Nic dziwnego, że w obecnych czasach, gdy wszędzie, dosłownie wszędzie, szalały anomalie, poczuła niepokój - i zapragnęła sprawdzić co było przyczyną hałasu. Zgasiła papierosa butem, a prawą dłonią wyciągnęła z kieszeni różdżkę, tak na wszelki wypadek.
- Jest tu ktoś? - zawołała w przestrzeń, uważnie wypatrując... czegokolwiek? Zbliżyła się powoli do brzegu rzeki, do miejsca, z którego usłyszała plusk wody.
| rzucam na spostrzegawczość i dostrzeżenie Sue
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'k100' : 43
'k100' : 43
Deszcz siekł po twarzy, ogarniając ciało coraz większym chłodem, głęboka kałuża drżała od ciężkich kropel, a w uszach niósł się intensywny szum, odcinający od świadomości resztę odgłosów. Głos Gabriela zniknął, inkantacje zgubiły się w wodnym labiryncie, tafla pięła się w górę, niepokojąco przysłaniając kolana, biodra, uniosła się wreszcie powyżej pępka, zaś siły kończyły się w przerażającym tempie. Skuteczność zaklęć nie wymagała komentarza, nawet resztki nadziei rozsypywały się, miękkie, rozmokłe w ulewie. Westchnęła, nie mogąc dosłyszeć nawet tego krótkiego dźwięku, czując dziwną nieważkość przy kolejnym wybuchu, wstrząsającym ziemią i wzburzającym wysoką falę. Może gdyby nie okoliczności, doceniłaby to niecodzienne uczucie, pozwalające dryfować w powietrzu - gdyby nie konsekwencje lotu, rozpływałaby się nad tym przedziwnym poderwaniem organizmu. Nie wiedziała już, co dzieje się wokół. Nawet nie próbowała zgadywać, kiedy przenikliwe zimno dopełnił gorący podmuch płomieni, zbliżających się, by boleśnie liznąć skórę i zostawić na niej ślady. Niewzruszone wodą objęły jej drobne ciało, resztkami sił próbujące zaciskać szczękę w akcje desperackiej odwagi (głupota, lecz z bólem walczyła ku chwale Godryka), powstrzymując od krzyku, cisnącego się na usta. Wytrzymała chwilę, dopiero natłok bodźców złamał barierę. Teleportacja szarpnęła gwałtownie, budząc każdą komórkę ciała, stawiając mięśnie na baczność. Tym samym czara została przelana.
Nie mogła wiedzieć, jak długo anomalia trzymała ją w nicości. Trudno było wyzbyć się wrażenia, że czarnomagiczne ekscesy rozkładają ciało na kawałki, bawiąc się nim w układankę - podczas przenosin wrzeszczała, jak nigdy wcześniej, choć głos zachrypł po pierwszych paru nutach. Nie wylądowała na murawie miękko, żadna delikatność nie wchodziła w grę, świadomość nawet nie musnęła umysłu, lecz z ust nie wyrywał się żaden dźwięk poza płytkim oddechem, wymykającym się z lekko uchylonych warg. Czy to wciąż było jej ciało?
Najpierw rozpoznała wodę, teraz przypominającą bardziej zbawienie niż pułapkę, zaś nieznajomy głos zarejestrowała dopiero po kilku chwilach. Jeszcze dłużej zajęło jej ułożenie słów w sensowną, choć krótką całość. Z trudem przechyliła głowę, najpierw nie widząc siebie, przez mgłę wspominając rzucanie zaklęcia Kameleona, później dostrzegając w ciemności niewyraźną postać. Krew ciekła z ucha, stłuczenia nie potrzebowały najmniejszego ruchu, by o sobie przypominać. Kim była kobieta? Czy nieznajomi jakąś siłą przenieśli jej ciało do kogoś ze swoich wspólników, wydając w ręce kolejnej okrutnej postaci? Gdzie był Gabriel, co się z nim stało, czy dorwali go w swoje sidła i wymierzali niesprawiedliwość? Rozpacz ścisnęła żołądek. Prosić o pomoc? Uciekać? Jak, gdzie? Zbyt wiele pytań. Czuła, jak świat wiruje, niebo rozmazywało się przed oczami, czas nie stał po jej stronie. Nurt rzeki (Tamiza?) mógł zabrać ją dalej, ale nie była to pewna opcja - w każdej chwili mogła stracić przytomność. Niepewna decyzji zdjęła z siebie niewerbalnie zaklęcie Kameleona, w myślach powtarzając ciche Finite Incantatem. Przynajmniej tyle mogła zrobić.
- Tutaj - uniosła lekko rękę, dostrzegając ją teraz - pomóż mi, proszę - skleiła słabo.
Nie mogła wiedzieć, jak długo anomalia trzymała ją w nicości. Trudno było wyzbyć się wrażenia, że czarnomagiczne ekscesy rozkładają ciało na kawałki, bawiąc się nim w układankę - podczas przenosin wrzeszczała, jak nigdy wcześniej, choć głos zachrypł po pierwszych paru nutach. Nie wylądowała na murawie miękko, żadna delikatność nie wchodziła w grę, świadomość nawet nie musnęła umysłu, lecz z ust nie wyrywał się żaden dźwięk poza płytkim oddechem, wymykającym się z lekko uchylonych warg. Czy to wciąż było jej ciało?
Najpierw rozpoznała wodę, teraz przypominającą bardziej zbawienie niż pułapkę, zaś nieznajomy głos zarejestrowała dopiero po kilku chwilach. Jeszcze dłużej zajęło jej ułożenie słów w sensowną, choć krótką całość. Z trudem przechyliła głowę, najpierw nie widząc siebie, przez mgłę wspominając rzucanie zaklęcia Kameleona, później dostrzegając w ciemności niewyraźną postać. Krew ciekła z ucha, stłuczenia nie potrzebowały najmniejszego ruchu, by o sobie przypominać. Kim była kobieta? Czy nieznajomi jakąś siłą przenieśli jej ciało do kogoś ze swoich wspólników, wydając w ręce kolejnej okrutnej postaci? Gdzie był Gabriel, co się z nim stało, czy dorwali go w swoje sidła i wymierzali niesprawiedliwość? Rozpacz ścisnęła żołądek. Prosić o pomoc? Uciekać? Jak, gdzie? Zbyt wiele pytań. Czuła, jak świat wiruje, niebo rozmazywało się przed oczami, czas nie stał po jej stronie. Nurt rzeki (Tamiza?) mógł zabrać ją dalej, ale nie była to pewna opcja - w każdej chwili mogła stracić przytomność. Niepewna decyzji zdjęła z siebie niewerbalnie zaklęcie Kameleona, w myślach powtarzając ciche Finite Incantatem. Przynajmniej tyle mogła zrobić.
- Tutaj - uniosła lekko rękę, dostrzegając ją teraz - pomóż mi, proszę - skleiła słabo.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
The member 'Susanne Lovegood' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Czerwony błysk, który rozdał nocne niebo wzbudził w niej ciekawość, zwłaszcza, że towarzyszył temu huk i plusk wody, zupełnie tak, jakby coś do nie wpadło. Nie powinno było jej to dziwić, w czasach anomalii, które obracały w niwecz każde skonstruowane dotychczas prawo magii, właścwie powinna była uż do tego zdążyć przywyknąć. To, do czego była zdolna jednak anomalia, wprawiało w zdziwienie nawet czarodziejów, których oczy widziały zaskakuąco wiele. Sigrun wielokrotnie już przekonała się, często boleśnie, o tym do czego zdolne były anomalie. Nie zliczyłaby na palcach tych wszystkich razów, kiedy jej własna moc odmówiła jej posłuszeństwa, ile razy została przez nią zraniona. Żyły na przedramionach zaskakująco często czerniały i puchły od nieistniejącej trucizny, a ciałem targało osłabienie. Rookwood nie mogła doczekać się momentu, w którym problem z anomaliami zostanie ostatecznie rozwiązany, a magia zacznie funkcjonować tak jak powinna. Sama nie znała na to remedium. Numerologiem nie była, ani tym bardziej naukowcem. Jedyne co mogła uczynić i co próbowała zrobić - to ujarzmienie tej niestabilnej energii w pewnych miejscach, według schematu skonstruowanego przez Czarnego Pana. Podczas kilku prób odniosła klęskę, lecz ostatnia z nich była udana - co brała za swój wielki sukces.
Zbliżyła się do brzegu rzeki, rozglądając czujnie, lecz nie zdołała nic dostrzec. W prawej dłoni trzymała różdżkę i już odwracała się by odejść, gdy usłyszała słaby głos. Znieruchomiała na moment, obejrzała się przez ramię. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą nie dostrzegła nic, dostrzegła kształt wątłej, kobiecej sylwetki. Odwróciła się powoli, robiąc kilka kroków w jej stronę. A więc przeczucie jednak jej nie zwiodło, a czerwony błysk, huk i plusk wody miały swą konkretną przyczynę.
- Lumos - szepnęła Sigrun, a gdy cisowa różdżka rozbłysła światłem, które padło na sylwetkę dziewczyny - dostrzegła w jak bardzo złym jest stanie i dlaczego prosiła o pomoc.
Dlaczego miałaby jej pomóc?
- Niezbyt ładnie prosisz o tę pomoc - wyrzekła po chwili milczenia, unosząc różdżkę i celując nią w dziewczynę. - Musisz się bardziej postarać.
Zbliżyła się do brzegu rzeki, rozglądając czujnie, lecz nie zdołała nic dostrzec. W prawej dłoni trzymała różdżkę i już odwracała się by odejść, gdy usłyszała słaby głos. Znieruchomiała na moment, obejrzała się przez ramię. W miejscu, gdzie jeszcze przed chwilą nie dostrzegła nic, dostrzegła kształt wątłej, kobiecej sylwetki. Odwróciła się powoli, robiąc kilka kroków w jej stronę. A więc przeczucie jednak jej nie zwiodło, a czerwony błysk, huk i plusk wody miały swą konkretną przyczynę.
- Lumos - szepnęła Sigrun, a gdy cisowa różdżka rozbłysła światłem, które padło na sylwetkę dziewczyny - dostrzegła w jak bardzo złym jest stanie i dlaczego prosiła o pomoc.
Dlaczego miałaby jej pomóc?
- Niezbyt ładnie prosisz o tę pomoc - wyrzekła po chwili milczenia, unosząc różdżkę i celując nią w dziewczynę. - Musisz się bardziej postarać.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
The member 'Sigrun Rookwood' has done the following action : Rzut kością
'Anomalie - CZ' :
'Anomalie - CZ' :
Sen powoli się rozpadał.
Wróć, to nie był sen. Fala dreszczy przebrnęła przez ciało, szpikując je zimnem. Nie była lodowcem, alabastrowa skóra poznaczona krwią, zadrapaniami i sinymi plamami nie była gładką taflą lodu, topniejącą pod ciepłym dotykiem. Ziemia wydawała się paląca. Jakby ogień anomalii chwycił ją kurczowo i nie myślał o puszczaniu - nie teraz, nie zaraz. Nabrała powietrza, przypominając sobie o ciele, które jeszcze utrzymywało się w świecie świadomości. Pod powiekami uciążliwe pieczenie, czyżby ktoś wypełnił oczodoły garściami piachu? Sny nie były tak bolesne. Czuła, że miała wybór, będąc już na absolutnej granicy. Mogła osunąć się w niematerialny świat, odpuszczając walkę. Oddać się opiece losowi, jakkolwiek okrutny miałby nie być.
Nie miała pojęcia, czego wymaga od niej nieznajoma. Prośba w słowniku Susanne miała prostą i czystą definicję, podobnie jak pomoc - poproszona o nią nie zwlekałaby ani chwili. Żądanie zapłaty za pomoc wydawało jej się niemoralne, zepsute, paskudne i parszywe, lecz świat nie działał w ten sam sposób, co ona sama - nie musiała żyć dłużej, by zdążyć się o tym przekonać na własnej skórze. Skoro teraz miał być kolejny raz, trudno, mogła prosić w inny sposób. Gdyby tylko znała ten właściwy... Zazwyczaj w takich momentach słyszała, że nie ma nic za darmo. Z trudem odwracała głowę, lecz patrzyła na swoją szansę w postaci kobiety, jakakolwiek by nie była.
- Eliskir, mogę dać ci w zamian eliksir, składnik, cokolwiek - mruknęła słabo, szukając w myślach jakiejś waluty. Chciała pieniędzy? Nie miała ich wiele, lecz je również mogła oferować, by tylko dostać się do Munga. Jak najszybciej. To przecież nie mogło być daleko. W snach na pewno zabrałby ją tam nurt rzeki, lecz walczyła z tą myślą wytrwale, póki co zachowując świadomość i chwytając się jedynej możliwej opcji ratunku. - Muszę dostać się do Munga, proszę - powtórzyła. - Pomóż mi, a na pewno coś ustalimy - choćby bardzo chciała, nie mogła mówić nic więcej, gdy ból kolejny raz rozchodził się po ciele, zmuszając szczękę do ścisku.
Wróć, to nie był sen. Fala dreszczy przebrnęła przez ciało, szpikując je zimnem. Nie była lodowcem, alabastrowa skóra poznaczona krwią, zadrapaniami i sinymi plamami nie była gładką taflą lodu, topniejącą pod ciepłym dotykiem. Ziemia wydawała się paląca. Jakby ogień anomalii chwycił ją kurczowo i nie myślał o puszczaniu - nie teraz, nie zaraz. Nabrała powietrza, przypominając sobie o ciele, które jeszcze utrzymywało się w świecie świadomości. Pod powiekami uciążliwe pieczenie, czyżby ktoś wypełnił oczodoły garściami piachu? Sny nie były tak bolesne. Czuła, że miała wybór, będąc już na absolutnej granicy. Mogła osunąć się w niematerialny świat, odpuszczając walkę. Oddać się opiece losowi, jakkolwiek okrutny miałby nie być.
Nie miała pojęcia, czego wymaga od niej nieznajoma. Prośba w słowniku Susanne miała prostą i czystą definicję, podobnie jak pomoc - poproszona o nią nie zwlekałaby ani chwili. Żądanie zapłaty za pomoc wydawało jej się niemoralne, zepsute, paskudne i parszywe, lecz świat nie działał w ten sam sposób, co ona sama - nie musiała żyć dłużej, by zdążyć się o tym przekonać na własnej skórze. Skoro teraz miał być kolejny raz, trudno, mogła prosić w inny sposób. Gdyby tylko znała ten właściwy... Zazwyczaj w takich momentach słyszała, że nie ma nic za darmo. Z trudem odwracała głowę, lecz patrzyła na swoją szansę w postaci kobiety, jakakolwiek by nie była.
- Eliskir, mogę dać ci w zamian eliksir, składnik, cokolwiek - mruknęła słabo, szukając w myślach jakiejś waluty. Chciała pieniędzy? Nie miała ich wiele, lecz je również mogła oferować, by tylko dostać się do Munga. Jak najszybciej. To przecież nie mogło być daleko. W snach na pewno zabrałby ją tam nurt rzeki, lecz walczyła z tą myślą wytrwale, póki co zachowując świadomość i chwytając się jedynej możliwej opcji ratunku. - Muszę dostać się do Munga, proszę - powtórzyła. - Pomóż mi, a na pewno coś ustalimy - choćby bardzo chciała, nie mogła mówić nic więcej, gdy ból kolejny raz rozchodził się po ciele, zmuszając szczękę do ścisku.
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
- Nie potrzebuję eliksirów i składników - odpowiedziała, a ton jej głosu był cierpki i szorski. Bardzo często sama polowała, zdobywała rzadkie i cenne składniki, głównie zwierzęce, na zielarstwie nie znała się tak dobrze, choć nierzadko zabierała z lasu, to co znała. W szeregach Rycerzach Walpurgii było wielu alchemików, których ceniła i ufała - i nie chciała mikstur z innych, nieznanych źródeł. W ostatnich tygodniach sparzyła się już na współpracy z obcym alchemikiem i nie miała zamiaru powtarzać tego błędu. - Masz pieniądze? - spytała bezpardonowo, jak gdyby dziewczyna wcale nie leżała przed nią wykończona, poraniona, na skraju utraty przytomności. Bynajmniej nie wzruszał jej ten stan. Jedynie zastanawiało ją jego źródło. Co się stało? Walczyła z kimś? Była ciekawa szczegółów, zwłaszcza krwawych; do tego teleportowała ją anomalia. Jak to się stało?
- Oddaj pieniądze, a dostaniesz się do Munga - zażądała Sigrun, nie opuszczając różdżki. Dziewczyna miała pecha. Naprawdę okrutnego pecha, że trafiła akurat na nią. Na czarnoksiężnika, na mordercę, na kobietę pozbawioną ludzkich odruchów i empatii, na człowieka, w którym próżno człowieczeństwa było szukać. Nie zamierzała jej pomagać, jeśli nie odniesie z tego żadnej korzyści. Bezinteresowna pomoc nie leżała w jej naturze.
Za to złośliwość i szaleństwo - jak najbardziej. Nawet teraz zwietrzyła okazję do zabawienia się cudzym kosztem. Dziewczyna musiała być zdesperowana, z pewnością była, w tak marnym stanie... Sigrun uśmiechnęła się lekko, beztrosko, pogodnie, a uśmiech ten wyglądał karykaturalnie biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności. Zbliżyła się jeszcze o kilka kroków, lewą dłonią ujęła materiał spódnicy i odsłoniła lewą stopę w ciemnym pantoflu, którą podsunęła leżącej dziewczynie.
- Pocałuj i ślicznie mnie poproś, a wezwę pomoc - zażądała, a brązowe tęczówki zalśniły z dziwnej uciechy; sama nie wiedziała, czemu przyszło jej to do głowy, lecz lubiła patrzeć na innych w takim stanie - upodlonych, błagających, zakrwawionych. Wbiła w blondynkę świdrujące, zaciekawione spojrzenie. No, kochana, jak bardzo zależy ci na tej pomocy? Sigrun przechyliła lekko głowę, ciekawa rozwoju sytuacji.
- Oddaj pieniądze, a dostaniesz się do Munga - zażądała Sigrun, nie opuszczając różdżki. Dziewczyna miała pecha. Naprawdę okrutnego pecha, że trafiła akurat na nią. Na czarnoksiężnika, na mordercę, na kobietę pozbawioną ludzkich odruchów i empatii, na człowieka, w którym próżno człowieczeństwa było szukać. Nie zamierzała jej pomagać, jeśli nie odniesie z tego żadnej korzyści. Bezinteresowna pomoc nie leżała w jej naturze.
Za to złośliwość i szaleństwo - jak najbardziej. Nawet teraz zwietrzyła okazję do zabawienia się cudzym kosztem. Dziewczyna musiała być zdesperowana, z pewnością była, w tak marnym stanie... Sigrun uśmiechnęła się lekko, beztrosko, pogodnie, a uśmiech ten wyglądał karykaturalnie biorąc pod uwagę zaistniałe okoliczności. Zbliżyła się jeszcze o kilka kroków, lewą dłonią ujęła materiał spódnicy i odsłoniła lewą stopę w ciemnym pantoflu, którą podsunęła leżącej dziewczynie.
- Pocałuj i ślicznie mnie poproś, a wezwę pomoc - zażądała, a brązowe tęczówki zalśniły z dziwnej uciechy; sama nie wiedziała, czemu przyszło jej to do głowy, lecz lubiła patrzeć na innych w takim stanie - upodlonych, błagających, zakrwawionych. Wbiła w blondynkę świdrujące, zaciekawione spojrzenie. No, kochana, jak bardzo zależy ci na tej pomocy? Sigrun przechyliła lekko głowę, ciekawa rozwoju sytuacji.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Patrzyła na swoją nadzieję półprzytomnym wzrokiem, nie mogąc pozbyć się wrażenia, że tuż za nią majaczy potworne widmo, cień na tle ciemności, czarna dziura, pożerająca resztki dobroci z tego świata. Nie miała wystarczająco wiele sił na zastanowienie, kim jest nieznajoma ani czy ma to w tej chwili znaczenie - sposób, w jaki oferowała pomoc wzbudzał w zaniepokojonej duszy większą trwogę, a myśli odpływały od białowłosej coraz dalej. Nie mogła ich złapać, odczuwając tylko okropną plątaninę, skupiającą się wokół tego, co aktualnie padało z ust kobiety. Pieniądze? Nie miała pojęcia. Ruszyła drżącą dłonią, usiłując odszukać monety - znalazła ich kilka w ciasnej kieszeni, prawdopodobnie zapominając odłożyć po ostatnich zakupach, lecz ręka osuwała się bezwładnie na trawę przy próbie podniesienia, dlatego poddała się, rozluźniając mięśnie. Garść rozsypała się z brzękiem wokół bladych palców.
- Zapłacę ci więcej, to wszystko co mam przy sobie - zmuszenie się do odpowiedzi z zaciśniętym gardłem nie było łatwe, lecz jeszcze trudniejsze okazało się wysłuchanie kolejnych żądań. Wspomnienia ze szkoły odżyły, lecz wtedy miała więcej siły, nigdy nie będąc w aż tak skrajnym stanie wyczerpania podczas zwykłych prześladowań i nieprzyjemności. Leżała nieruchomo już od dłuższego czasu, każde napięcie mięśnia i zmuszenie go do działania wymagało motywacji przerastającej znacząco siły fizyczne.
Zgubiła się. Nie pamiętała, na czym jej zależy, czy była kiedykolwiek odważna, jak mogłaby wołać o pomoc - może był jakiś sposób, by podmienić nieznajomą na znajomą? Wszystkie znajome twarze, jakie teraz pamiętała, były martwe.
Odpływała, lecz nie czuła tego wyraźnie, raczej majacząc, zatracając granicę danej sytuacji i własnych wyobrażeń - w ostatniej chwili zdążyła tylko poruszyć się, nieświadoma tego, co chce albo co powinna zrobić - zdaje się, że oparła się nawet na drżącym przedramieniu, które okazało się zbyt słabym wsparciem dla wyczerpanego organizmu - opadła, rzeczywiście przed butami kobiety, pogrążając się w zafundowanej przez nią ciemności.
| żywotność mnie zeżarła :c robię przelew PM (30) - wpisane!
- Zapłacę ci więcej, to wszystko co mam przy sobie - zmuszenie się do odpowiedzi z zaciśniętym gardłem nie było łatwe, lecz jeszcze trudniejsze okazało się wysłuchanie kolejnych żądań. Wspomnienia ze szkoły odżyły, lecz wtedy miała więcej siły, nigdy nie będąc w aż tak skrajnym stanie wyczerpania podczas zwykłych prześladowań i nieprzyjemności. Leżała nieruchomo już od dłuższego czasu, każde napięcie mięśnia i zmuszenie go do działania wymagało motywacji przerastającej znacząco siły fizyczne.
Zgubiła się. Nie pamiętała, na czym jej zależy, czy była kiedykolwiek odważna, jak mogłaby wołać o pomoc - może był jakiś sposób, by podmienić nieznajomą na znajomą? Wszystkie znajome twarze, jakie teraz pamiętała, były martwe.
Odpływała, lecz nie czuła tego wyraźnie, raczej majacząc, zatracając granicę danej sytuacji i własnych wyobrażeń - w ostatniej chwili zdążyła tylko poruszyć się, nieświadoma tego, co chce albo co powinna zrobić - zdaje się, że oparła się nawet na drżącym przedramieniu, które okazało się zbyt słabym wsparciem dla wyczerpanego organizmu - opadła, rzeczywiście przed butami kobiety, pogrążając się w zafundowanej przez nią ciemności.
| żywotność mnie zeżarła :c robię przelew PM (30) - wpisane!
how would you feel
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
if you were the sunset
sailing alone
behind the mountains?
how would you feel
if you were the sunrise
woke up at dawn
once in a lifetime?
Białowłosa albo urodziła się pod nieszczęśliwą gwiazdą, albo dziś wyjątkowo czarny kot przebiegł jej drogę. Ten wieczór musiał być dla niej naprawdę paskudny, nieszczęśliwy, felerny. Sigrun nie wiedziała, nie przypuszczała nawet co mogło ją doprowadzić do takiego stanu, przypuszczała, że winę ponosić może anomalia, skoro wypluła ją w tak przypadkowym miejscu, a może została jednak napadnięta przez kilku Nokturnowych zbirów? Ta wizja błąkała się gdzieś na krańcach jaźni, nie zamierzała jednak szukać u dziewczyny potwierdzenia, zadawać pytań, bo i niewiele ją to obchodziło. Nie dbała o to w jaki sposób do tego wszystkiego doszło, ani co się z nią stanie - dlatego pech tego wieczoru białowłosą trzymał się wyjątkowo uparcie. Mogła trafić na kogokolwiek. Kogokolwiek, kto miałby w sobie choć odrobinę ludzkich odruchów, choć ciut-ciut współczucia, ale nie - wylądowała przed nosem Rookwood, której empatia i współczucie były pojęciami absolutnie obcymi. Kręgosłup moralny skrzywił się za młodu, a przez lata chyba po prostu się go pozbyła.
Splotła na piersi ręce, w dłoni wciąż ściskając różdżkę, wyczekująco spoglądając na dziewczynę, oczekując na decyzję - na to, co zrobi, czy spełni jej żądania, czy też nie. Na własne szczęście posłuchała głosu rozsądku, a nie dumy; wyciągnęła monety, które rozsypały się na wilgotnej trawie. Rookwood powstrzymywała śmiech cisnący się na usta, gdy białowłosa wyciągała już głowę, by rzeczywiście ucałować ten pantofel - ale zabrakło jej sił. W końcu osunęła się na ziemię nieprzytomna. Sigrun przewróciła oczyma, wzdychając ciężko; wielka szkoda, naprawdę, mogłaby urozmaicić jej ten wieczór. Schyliła się po monety i zebrała wszystkie, wcisnęła do kieszeni spódnicy. Chciała odwrócić się i odejść, tak po prostu, łamiąc daną obietnicę i słowo, które jej przed chwilą dała.
Dojrzała jednak w oddali sylwetkę i przeklęła cicho. Świadkowie to ostatnie, czego tu potrzebowała. Odwróciła głowę i wysiliła wolę, aby zmienić własną twarz - inny nos, inne usta, łagodniejsze twarzy uczyniły ją do siebie niepodobną.
- HEJ! - krzyknęła. - POTRZEBUJĘ POMOCY!
Nie uczyniła tego z dobroci serca, ani dlatego, że obiecała. Ostatnie czego jej brakowało to posądzenie jej o to, że to ona doprowadziła białowłosą do podobnego stanu - i zbędnych pytań. Wezwie pomoc i ulotni się stąd czym prędzej.
Splotła na piersi ręce, w dłoni wciąż ściskając różdżkę, wyczekująco spoglądając na dziewczynę, oczekując na decyzję - na to, co zrobi, czy spełni jej żądania, czy też nie. Na własne szczęście posłuchała głosu rozsądku, a nie dumy; wyciągnęła monety, które rozsypały się na wilgotnej trawie. Rookwood powstrzymywała śmiech cisnący się na usta, gdy białowłosa wyciągała już głowę, by rzeczywiście ucałować ten pantofel - ale zabrakło jej sił. W końcu osunęła się na ziemię nieprzytomna. Sigrun przewróciła oczyma, wzdychając ciężko; wielka szkoda, naprawdę, mogłaby urozmaicić jej ten wieczór. Schyliła się po monety i zebrała wszystkie, wcisnęła do kieszeni spódnicy. Chciała odwrócić się i odejść, tak po prostu, łamiąc daną obietnicę i słowo, które jej przed chwilą dała.
Dojrzała jednak w oddali sylwetkę i przeklęła cicho. Świadkowie to ostatnie, czego tu potrzebowała. Odwróciła głowę i wysiliła wolę, aby zmienić własną twarz - inny nos, inne usta, łagodniejsze twarzy uczyniły ją do siebie niepodobną.
- HEJ! - krzyknęła. - POTRZEBUJĘ POMOCY!
Nie uczyniła tego z dobroci serca, ani dlatego, że obiecała. Ostatnie czego jej brakowało to posądzenie jej o to, że to ona doprowadziła białowłosą do podobnego stanu - i zbędnych pytań. Wezwie pomoc i ulotni się stąd czym prędzej.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Z początku ludzie przestraszeni obchodzili obie kobiety szerokim kołem. W tak ciężkich czasach rzadkością byli śmiałkowie, niebojący się wyciągnąć pomocną dłoń do obcego. Dopiero po kilku minutach krzyk Sigrun, chociaż wymuszony, poskutkował. Jeden z przechodniów, rosły mężczyzna w średnim wieku, zareagował na całą sytuację i szybko wezwał Magiczne Pogotowie, z troską przyglądając się nieprzytomnej blondynce. Powoli zbierała się grupa gapiów, zerkających ukradkiem na całe wydarzenie z bezpiecznej odległości.
- Widziała pani co się stało? Czy ona żyje? – Zapytał struchlony mężczyzna, gładząc się dłonią po postępującej łysinie. Pragnął jedynie spokojnego popołudnia z żoną i dziećmi, ale odznaczał się też delikatnym, wręcz gołębim sercem. Kiedy tylko zobaczył dwie cude damy w potrzebie, mimo iż próbował, nie potrafił odmówić instynktu wyciągnięcia w ich stronę pomocnej dłoni. Chociaż o sprawach medycznych wiedział tyle, co nic, na pewno nie można było o nim powiedzieć, że miał co do biednej Susanne złe zamiary. Nie minęło parę minut, a w zasięgu wzroku Sigrun pojawiła się patrol ratunkowy złożona z dwóch ratowniczek. Jeśli panna Rokwood za wszelką cenę pragnęła uniknąć rozgłosu, to otoczenie bynajmniej nie zamierzało jej tego ułatwić. Cała scena przypominała bardziej urywek sztuki teatralnej, z ostentacyjnie biegnącymi uzdrowicielkami na horyzoncie, których szaty powiewały na wietrze, a pokaźne torby medyczne zarzucały z każdym kolejnym krokiem. Wreszcie pomoc przybyła.
- Proszę się odsunąć! Zrobić miejsce dla Pogotowia! – Krzyczały dziarsko obie kobiety, jedna zajęła się rozpędzaniem gapiów, a druga od razu uklęknęła przed ranną. Różdżką sprawdziła stan dziewczyny i dopiero po chwili skierowała kilka kontrolnych pytań w stronę Sigrun i mężczyzny.
- Państwo byli tutaj pierwsi? Co się wydarzyło? Potknięcie, omdlenie? – Ratowniczka mimo uważnej inspekcji nie mogła określić na pierwszy rzut oka dolegliwość Lovegood. Wielokrotnie już miała do czynienia z anomaliami, ale bez konkretnych wskazówek ciężko było zastosować odpowiednią kurację doraźną. Przywołała skinieniem dłoni swoją bardziej doświadczoną koleżankę. W pracy takiej jak ta liczyły się sekundy, ale nie mogły zaryzykować użycia niewłaściwego zaklęcia, zanim dokonają wywiadu środowiskowego. Każdy niewłaściwy ruch mógł mieć odbicie w stanie zdrowotnym Zakonniczki do końca jej życia.
- Widziała pani co się stało? Czy ona żyje? – Zapytał struchlony mężczyzna, gładząc się dłonią po postępującej łysinie. Pragnął jedynie spokojnego popołudnia z żoną i dziećmi, ale odznaczał się też delikatnym, wręcz gołębim sercem. Kiedy tylko zobaczył dwie cude damy w potrzebie, mimo iż próbował, nie potrafił odmówić instynktu wyciągnięcia w ich stronę pomocnej dłoni. Chociaż o sprawach medycznych wiedział tyle, co nic, na pewno nie można było o nim powiedzieć, że miał co do biednej Susanne złe zamiary. Nie minęło parę minut, a w zasięgu wzroku Sigrun pojawiła się patrol ratunkowy złożona z dwóch ratowniczek. Jeśli panna Rokwood za wszelką cenę pragnęła uniknąć rozgłosu, to otoczenie bynajmniej nie zamierzało jej tego ułatwić. Cała scena przypominała bardziej urywek sztuki teatralnej, z ostentacyjnie biegnącymi uzdrowicielkami na horyzoncie, których szaty powiewały na wietrze, a pokaźne torby medyczne zarzucały z każdym kolejnym krokiem. Wreszcie pomoc przybyła.
- Proszę się odsunąć! Zrobić miejsce dla Pogotowia! – Krzyczały dziarsko obie kobiety, jedna zajęła się rozpędzaniem gapiów, a druga od razu uklęknęła przed ranną. Różdżką sprawdziła stan dziewczyny i dopiero po chwili skierowała kilka kontrolnych pytań w stronę Sigrun i mężczyzny.
- Państwo byli tutaj pierwsi? Co się wydarzyło? Potknięcie, omdlenie? – Ratowniczka mimo uważnej inspekcji nie mogła określić na pierwszy rzut oka dolegliwość Lovegood. Wielokrotnie już miała do czynienia z anomaliami, ale bez konkretnych wskazówek ciężko było zastosować odpowiednią kurację doraźną. Przywołała skinieniem dłoni swoją bardziej doświadczoną koleżankę. W pracy takiej jak ta liczyły się sekundy, ale nie mogły zaryzykować użycia niewłaściwego zaklęcia, zanim dokonają wywiadu środowiskowego. Każdy niewłaściwy ruch mógł mieć odbicie w stanie zdrowotnym Zakonniczki do końca jej życia.
I show not your face but your heart's desire
Dotąd wszędzie wokół było pusto i cicho. Pogoda nie zachęcała innych do wyjścia na zewnątrz i korzystania z uroków natury. Nad niespokojną Tamizą kłębiła się gęsta, nieprzejrzana mgła, a w mroku nocy ciężko było cokolwiek dostrzec; jedynie oddalone, uliczne latarnie niejako rozpraszały mrok. Dojrzała w oddali majaczącą w ich blasku sylwetkę, lecz minęło kilka dobrych chwil, nim ktokolwiek do nich podszedł. Zbliżali się, nie udzielali jednak pomocy; omijali szerokim łukiem, obserwując całą sytuację, a Sigrun czuła się coraz bardziej podirytowana. Nie miała całego wieczoru, aby tu sterczeć, a teraz opuścić półmartwej dziewuchy już nie mogła, bo ściągnęłaby na siebie niepotrzebne podejrzenia.
- Nie - zaprzeczyła, przywołując na twarz zmartwiony wyraz, podobny temu, który jawił się na twarzy łysiejącego mężczyzny. - Taką ją już znalazłam. Szłam tędy.... - zaczęła tłumaczyć, nie musząc nawet łgać, bo przecież była to prawda - o dziwo Sigrun Rookwood tym razem była niewinna. - Jest pan uzdrowicielem? - spytała kontrolnie; nikt inny nie rwał się do udzielenia pomocy, jedynie ten pulchny mężczyzna.
Nie minęło jednak wiele czasu, a ktoś w końcu zdecydował się wezwać Czarodziejskie Pogotowie Ratunkowe. Rookwood obserwowała całe to przedstawienie z lekkim niepokojem, że zaraz padną niewygodne pytania - albo i dziewczyna się wybudzi, aby opowiedzieć co miało tu przed kilkoma chwilami miejsce. Na całe szczęście pamiętała, aby w porę zmienić własną twarz. Włosy pozostały jasne, sylwetka ta sama, lecz rysy należały do innej kobiety; a ranna białowłosa raczej nie dostrzegła pod kapturem tych prawdziwych, zwłaszcza w takim stanie.
- Taką ją już znalazłam. Szłam tędy, a wtedy rozległ się trzask, no i pojawiła się ona... Cała zakrwawiona. To musiała być anomalia, państwo wiedzą jak one teraz szaleją... - wytłumaczyła ratownikom, którzy uklękli przy białowłosej dziewczynie; siliła się na zmartwiony, poważny ton, choć jedyne o czym myślała, to ulotnienie się stąd jak najprędzej. Cóż więcej miała tu do roboty? Sytuacja zmusiła ją do wezwania pomocy, najwyraźniej białowłosa miała ciut więcej szczęścia, niż początkowo sądziła - inaczej ta noc mogła skończyć się dla niej tragicznie.
- Nie - zaprzeczyła, przywołując na twarz zmartwiony wyraz, podobny temu, który jawił się na twarzy łysiejącego mężczyzny. - Taką ją już znalazłam. Szłam tędy.... - zaczęła tłumaczyć, nie musząc nawet łgać, bo przecież była to prawda - o dziwo Sigrun Rookwood tym razem była niewinna. - Jest pan uzdrowicielem? - spytała kontrolnie; nikt inny nie rwał się do udzielenia pomocy, jedynie ten pulchny mężczyzna.
Nie minęło jednak wiele czasu, a ktoś w końcu zdecydował się wezwać Czarodziejskie Pogotowie Ratunkowe. Rookwood obserwowała całe to przedstawienie z lekkim niepokojem, że zaraz padną niewygodne pytania - albo i dziewczyna się wybudzi, aby opowiedzieć co miało tu przed kilkoma chwilami miejsce. Na całe szczęście pamiętała, aby w porę zmienić własną twarz. Włosy pozostały jasne, sylwetka ta sama, lecz rysy należały do innej kobiety; a ranna białowłosa raczej nie dostrzegła pod kapturem tych prawdziwych, zwłaszcza w takim stanie.
- Taką ją już znalazłam. Szłam tędy, a wtedy rozległ się trzask, no i pojawiła się ona... Cała zakrwawiona. To musiała być anomalia, państwo wiedzą jak one teraz szaleją... - wytłumaczyła ratownikom, którzy uklękli przy białowłosej dziewczynie; siliła się na zmartwiony, poważny ton, choć jedyne o czym myślała, to ulotnienie się stąd jak najprędzej. Cóż więcej miała tu do roboty? Sytuacja zmusiła ją do wezwania pomocy, najwyraźniej białowłosa miała ciut więcej szczęścia, niż początkowo sądziła - inaczej ta noc mogła skończyć się dla niej tragicznie.
She's lost control
again
Sigrun Rookwood
Zawód : dowódca grupy łowców wilkołaków
Wiek : 30
Czystość krwi : Czysta
Stan cywilny : Wdowa
I am not
ruined
I am
r u i n a t i o n
ruined
I am
r u i n a t i o n
OPCM : 35 +2
UROKI : 4 +1
ALCHEMIA : 0
UZDRAWIANIE : 0
TRANSMUTACJA : 5
CZARNA MAGIA : 47 +5
ZWINNOŚĆ : 18
SPRAWNOŚĆ : 19
Genetyka : Metamorfomag
Sojusznik Rycerzy Walpurgii
Dziewczyna wymagała pomocy uzdrowicieli, bez żadnych wątpliwości. Ratowniczka dokładnie zbadała białowłosą i wspólnie ze swoją pomocniczką wypowiedziały kilka zaklęć uspokajających. Na szczęście, zgromadzenie dookoła ich ludzie powoli zaczęli tracić zainteresowanie całym zajściem, toteż po kolejnych kilku minutach zostali praktycznie sami, prócz kilku najwytrwalszych, obserwujących z daleka i czekających na rozwiązanie całej sprawy. Można było tylko przypuszczać, iż gapie należeli do tego typu irytujących ludzi, dla których do najciekawszych rozrywek w życiu należało bezpardonowe przypatrywanie się ofiarom wypadków, bójek, czy kłótni.
- Och, powiedzcie, że nic jej nie będzie. Taka młoda dziewczyna... – Zachlipał roztrzęsiony mężczyzna wpatrując się w ratujące i ze stresu ściskając mocniej trzymany w dłoniach melonik. Obrócił się nawet w stronę Sigrun, poklepując ją kojąco po ramieniu myśląc, że również ona przeżywa wydarzenie tak samo mocno.
- Niech się pani nie martwi, na pewno ją uratują. To profesjonalne uzdrowicielki. – Wyszeptał niby do siebie niby do Rookwood. Ludzie tacy jak pan Morkesty, tak bowiem gentleman miał na nazwisko, unikali magii od wybuchu anomalii niczym ognia. Bali się konsekwencji wypowiadanych inkantacji, a będąc świadomymi własnych skromnych umiejętności, woleli nie kusić losu bez potrzeby.
Kiedy ratowniczkom udało się ustabilizować stan poszkodowanej, brunetka podniosła się z klęczek i wyjęła z torby plik formularzy powypadkowych. Ministerstwo opracowało specjalny protokół postępowania w przypadku gwałtownych konsekwencji anomalii i chociaż ona sama nie lubiła zbytnio zagłębiać się w papierkową robotę, to pod naciskiem szefa brygady, każda grupa działająca w terenie zmuszona była uzupełniać każdy dokument.
- Musimy spisać anomalię i państwa dane kontaktowe. – Zaznaczyła kilka podpunktów i przeniosła wzrok na Sigrun oraz okrągłego mężczyznę. – Poproszę imię i nazwisko, żebyśmy mogli państwa powiadomić, gdyby działo się coś ważnego w związku z danym wypadkiem. Nie ma sensu państwa dalej tutaj trzymać po nic, odtransportujemy ją do szpitala.
Poskrobała trochę w formularzu, podczas gdy druga uzdrowicielka umieściła Sue na magicznych noszach. Następnie podała jedną kalkę odpisu białowłosej, a drugą Morkestiemu.
- Jeśli mieliby państwo jakieś pytania lub chcieli skontaktować się z ranną, proszę już o bezpośrednie zwrócenie się do szpitala. – Wyrecytowała szybko standardową formułkę, chowając pióro z powrotem do pokrowca i pomagając koleżance zebrać sprzęt.
- Och, powiedzcie, że nic jej nie będzie. Taka młoda dziewczyna... – Zachlipał roztrzęsiony mężczyzna wpatrując się w ratujące i ze stresu ściskając mocniej trzymany w dłoniach melonik. Obrócił się nawet w stronę Sigrun, poklepując ją kojąco po ramieniu myśląc, że również ona przeżywa wydarzenie tak samo mocno.
- Niech się pani nie martwi, na pewno ją uratują. To profesjonalne uzdrowicielki. – Wyszeptał niby do siebie niby do Rookwood. Ludzie tacy jak pan Morkesty, tak bowiem gentleman miał na nazwisko, unikali magii od wybuchu anomalii niczym ognia. Bali się konsekwencji wypowiadanych inkantacji, a będąc świadomymi własnych skromnych umiejętności, woleli nie kusić losu bez potrzeby.
Kiedy ratowniczkom udało się ustabilizować stan poszkodowanej, brunetka podniosła się z klęczek i wyjęła z torby plik formularzy powypadkowych. Ministerstwo opracowało specjalny protokół postępowania w przypadku gwałtownych konsekwencji anomalii i chociaż ona sama nie lubiła zbytnio zagłębiać się w papierkową robotę, to pod naciskiem szefa brygady, każda grupa działająca w terenie zmuszona była uzupełniać każdy dokument.
- Musimy spisać anomalię i państwa dane kontaktowe. – Zaznaczyła kilka podpunktów i przeniosła wzrok na Sigrun oraz okrągłego mężczyznę. – Poproszę imię i nazwisko, żebyśmy mogli państwa powiadomić, gdyby działo się coś ważnego w związku z danym wypadkiem. Nie ma sensu państwa dalej tutaj trzymać po nic, odtransportujemy ją do szpitala.
Poskrobała trochę w formularzu, podczas gdy druga uzdrowicielka umieściła Sue na magicznych noszach. Następnie podała jedną kalkę odpisu białowłosej, a drugą Morkestiemu.
- Jeśli mieliby państwo jakieś pytania lub chcieli skontaktować się z ranną, proszę już o bezpośrednie zwrócenie się do szpitala. – Wyrecytowała szybko standardową formułkę, chowając pióro z powrotem do pokrowca i pomagając koleżance zebrać sprzęt.
I show not your face but your heart's desire
Brzeg Tamizy
Szybka odpowiedź