Brzeg Tamizy
Teren nie jest w żaden sposób strzeżony przez mugolskie służby, a czy czyni to czarodziejska policja, tego nie sposób zauważyć gołym okiem. W jedną z pierwszych niedziel tej wiosny miał tutaj miejsce zamach przeprowadzony przez zwolenników Grindelwalda, w którym zginęło kilkudziesięciu mugoli. Od tego czasu miejsce uchodzi za opustoszałe. Dużo mniej osób odpoczywa tutaj w wolne dni, a urwana tabliczka zakaz wprowadzania psów! dopełnia ponurego obrazka. Gdzieniegdzie leżą pogubione koce w szkocką kratę gdzie indziej - stare butelki, śmieci pozostawione przez nierozsądnych turystów.
- No, proszę. Przynajmniej coś już o tobie wiem – odpowiedział, posyłając jej rozbawione spojrzenie, ale zaraz odchrząknął, wracając do swojej wcześniejszej postawy. – My, Yaxley’owie, żyjemy wśród dziczy i swoich trolli. Zapewne nie wydawało ci się to zbyt atrakcyjne – dodał, uzmysławiając sobie, że jej słowa lekko go dotknęły. Na pewno nie zrobiła tego świadomie, chociaż taki już był. Gdy się angażował, robił to całym sobą, a potem łatwo było uderzyć w czuły punkt. Nie pozwolił jej, jednak tego dostrzec, bo na jego twarzy ponownie pojawił się uśmiech. I chociaż nie był taki jak poprzedni, należał do tych, które posyłał jedynie jej. Morgoth nie uśmiechał się tak naprawdę do większości napotkanych ludzi. Czułość okazywał jedynie matce, siostrze i Lilianie. Do Rosalie również czuł przywiązanie. W końcu byli praktycznie bliźniaczymi dziećmi, chociaż pochodzili od innych rodziców. Jednak one były kobietami z najbliższej rodziny. – Nie byłabyś nachalna. I musisz pamiętać, że nigdy nie będziesz. Czasem zadziwia mnie twoje zaangażowanie. Nie jesteśmy rodziną, a pochłonęła cię ta sprawa jakby było na odwrót. Nie wiem czy powinienem się bać – dodał, pozwalając sobie na lekki żart. Zrobił się znowu posępny nastrój, który sam wprowadził. Dlaczego zawsze tak się musiało dziać? Może zwyczajnie nie potrafił inaczej. – Musisz mieć wielkie wsparcie skoro potrafisz udźwignąć nie tylko swoje brzmię…
Nie wierzył w ludzi bez limitów. Każdy miał, a jeśli chodziło o coś poważniejszego trzeba było mieć odskocznię. Najlepszą opcją była druga osoba, a patrząc i znając chociaż przez tak krótki czas Lucindę, nie było innej opcji. Zerknął na nią instynktownie. Zobaczył że posmutniała. – Dobrze się czujesz? – spytał, chociaż uwagę Lu przyciągnął ów prezent. Ucieszyła go jej reakcja. I wiedział jak bardzo ją zabolało, gdy odmówił. Miał nadzieję, że już nigdy tego nie zrobi. – Powiedzmy, że dzięki temu będę spał spokojnie, wiedząc, że przynajmniej coś cię chroni.
Zapanowała chwila ciszy, którą przerwał głębszym wdechem. Doszli do miejsca, które było punktem widokowym przy Tamizie. Morgoth oparł się przedramionami na barierce i spojrzał w przelewającą się wodę.
- W przyszłym tygodniu będzie przesłuchanie mojego wuja – zaczął, nie odwracając wzroku od swojego obranego punktu. – Do tej pory będą go przetrzymywali w Tower of London. Musimy się tam dostać i z nim porozmawiać.
[bylobrzydkobedzieladnie]
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Ostatnio zmieniony przez Morgoth Yaxley dnia 15.08.16 9:23, w całości zmieniany 1 raz
- Żebyś wiedziała, że otaczają mnie same kobiety – odpowiedział równie prześmiewczym tonem, mając przed oczami te wszystkie piękne twarze płci pięknej należącej do rodziny Yaxley’ów. –
Jednak prócz Księżniczek na bagnach nie są one zajmujące.
Typ arystokratek był praktycznie jak mantra. Wszystkie uważały, że są zupełnie inne, kiedy mieszały się w jedno piękne, ale nudne ciało. Nawet Wynonna Burke, która sądziła, że swoją pogardą dla tradycji była oryginalna. Owszem. Szanował ją, jednak nie potrafił nie dostrzec hipokryzji w jej zachowaniu. Czasem drażniło go to, że w pewien schemat wbijała się jego kochana kuzynka. Rosalie, o którą tak chciał dbać. Wszystko jednak się zmieniało z biegiem czasu i nie mógł tego powstrzymać. Chciał jedynie, żeby jego krewne były szczęśliwe. I może były? Leia cieszyła się chwilami wolności, Liliana zdecydowanie oddychała, gdy uwaga wszystkich skupiona była na ślubie starszej z sióstr. A ty jesteś szczęśliwa, Lu?, chciał ją o to spytać, ale wiedział, że nie powinien. – No, może jeszcze prócz ciebie, chociaż za to ci płacę. Czyż nie? – dodał poważnie, ale po chwili roześmiał się, widząc zbitą z tropu twarz Lucindy. Wysłuchał jej słów z uwagą po pewnym momencie, w czasie którym musiał się uspokoić. W ostatni długim okresie nie był, aż tak zrelaksowany. - Chcę, żebyś go miała. Też mam ten od ciebie.
Morgoth dotknął instynktownie dłonią miejsce, gdzie pod ubraniem znajdował się wspomniany amulet. – Tak… - odpowiedział bardziej do siebie. – Pewnie masz rację.
Znowu chwila ciszy.
- Ma zeznawać w sprawie innego czarodzieja posądzonego o samowolkę – mruknął dość ciężko. Spuścił na chwilę głowę między ramiona. Nie sądził, że rozmowa o tym sprawi mu taką trudność. – Jest mordercą, Lu. Nie dadzą się do niego zbliżyć nikomu, kto nie jest aurorem lub… Dementorem.
To ostatnie słowo przerażało go samo w sobie.
- Muszę tam wejść. Musimy dowiedzieć się czy to on zabił Oktawiana Parkinsona.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Po kilku minutach Morgoth wyjął dłonie z kieszeni płaszcza i oparł przedramiona na metalowej barierce, pochylając się równocześnie.
- Wiem, kogo musiałbym nacisnąć, żeby się tam dostać, ale nie mogę cię prosić, byś szła tam ze mną. Dementorzy raczej nie opuszczają Azkabanu, ale nie wiem czy w przypadku mojego wuja Ministerstwo nie postąpi inaczej. Nie chcę nawet myśleć nad konsekwencjami, gdyby poszło coś nie tak. Chciałem się spotkać, żebyś powiedziała mi o swoich przypuszczeniach, nie prosić o pomoc w…
Przestępstwie? Tak. Właśnie tym był jego plan.
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
- Jak widać twoja skłonność do szukania kłopotów mi się przysłużyła – odpowiedział o wiele lżejszym tonem, po czym odniósł się do jej kończących słów:
- Chciałem tylko jednej rzeczy na świecie – pracować ze smokami i sprawić, by mój ojciec był ze mnie dumny. Pierwsze z nich już się ziściło, a teraz będę posłuszny panu domu, w którym mieszkam i nestorowi rodu. – Urwał, przypominając sobie o zaszczycie jak i obowiązku, który spadł na barki jego ojca. Odpowiadał za już nie tylko za swoje dzieci i żonę, ale wszystkich Yaxley’ów. Nie miało to być proste nie tylko dla Leona, ale również i dla jego rodziny. Przed pałac na granicach Fenland już panoszyło się o wiele więcej ludzi, załatwiających sprawy rodowe. Przekazanie obowiązku seniora było żmudnym i długotrwałym procesem. Miał nadzieję, że ojciec będzie nim długo. Yaxley’ów trudno było zabić, ale jednak komuś się udało…
Gdy Lucinda wypowiedziała jego tytuł, podniósł na nią spojrzenie, rozumiejąc, że właśnie wpatrywał się w pustkę, myśląc o konsekwencjach ich działań. Słysząc jej słowa, chciał zaprzeczyć, ale przemilczał to. Nie chciał się z nią spierać. Wiedział, że musiałby ją zmusić siłą, by go posłuchała, a nawet to by nie pomogło.
- Miejmy nadzieję, że to wystarczy, bo gdy się tam znajdziemy, będziemy zdani jedynie na siebie. A w czasie burzy dobrze mieć silnego sojusznika u swojego boku. – Dlaczego myślał o sprawie, która nadchodziła jak o wojnie? I nie tylko ze względu na jego matkę. Ojciec nie zamierzał długo czekać na przywileje, które wiązały się z jego nową pozycją. Był człowiekiem czynu i już teraz siedział całymi nocami, planując coś, co wiedział tylko on.
- Dobrze więc – powiedział tylko, prostując ręce w łokciach i opierając się jedynie dłońmi na barierce. – Dokładnie za pięć dni spotkajmy się w muzeum Tower of London. Tam też ma czekać na nas ktoś, kto nas wprowadzi. I, Lynn…
Morgoth spojrzał na nią z powagą i pewną dozą troski, po czym odwrócił wzrok, wpatrując się w Tamizę.
- Proszę cię. Bez bohaterstwa.
|zt
They call him The Young Wolf. They say he can turn into a wolf himself when he wants. They say he can not be killed.
Trening Quidditcha był wyczerpujący i Selina czuła teraz adrenalinę przyjemnie krążącą w jej żyłach, odganiającą wszelkie niechciane myśli; niestety, była na wyczerpaniu, bo jej miejsce zajmowało powoli zmęczenie. Jedyną opcją, aby wywołać kolejny zastrzyk adrenaliny był dalszy wysiłek. Powrót do mieszkania - spacerem. Może nie było w tym zbyt wiele wysiłku, ale świeże, jeszcze mroźne powietrze działało mocno otrzeźwiająco na wymęczone ciało. Kobieta wędrowała blisko rzeki, od czasu do czasu kopiąc leżący na poboczu kamień, który z każdym uderzeniem leciał dalej i wyżej. Widocznie Selina wkładała w swój mały cel coraz więcej siły, bo przy kolejnym, dosyć zamaszystym kopnięciu, kamień bardzo celnie trafił... prosto w czoło mężczyzny, który (nie wiadomo kiedy) pojawił się przed nią, blokując sobą piękną trajektorię kamiennego lotu.
Cassian wracał z długiego (chyba zbyt długiego) dyżuru w Mungu, a przez okrutne zmęczenie jego głowa ciężko, boleśnie pulsowała w skroniach. Uzdrowiciel znaną tylko sobie ścieżką (podobno na skróty, ale czy na pewno?) pokonywał drogę do domu. Dłonie trzymał głęboko schowane w kieszeniach. Po drodze nie działo się nic, co mogłoby wzbudzić jego niepokój... a przynajmniej do czasu, gdy nie poczuł nagłego bólu lokalizującego się tuż nad brwiami. Coś ciepłego pociekło ścieżką przez nos, sięgając ust i znacząc metalicznym posmakiem brzeg języka. Wkrótce czuł ból już nie tylko w skroniach, bo ten rozlał się niegroźnym otępieniem od czoła. Dopiero chwilę potem dostrzegł przed sobą sylwetkę nieznajomej kobiety, która prawdopodobnie była przyczyną zaistniałego wypadku.
Datę spotkania możecie założyć sami. O skończonym wątku z rozwiązaną sytuacją możecie poinformować w doświadczeniu. Czara Ognia nie kontynuuje z Wami rozgrywki. Wszystko jest w Waszych rękach.
Miłej zabawy!
Cassian kończył właśnie zmianę w Mungu, gdzie dzisiejszego dnia zajmował się tworzeniem eliksiru na rzecz szpitala. Nie spodziewał się, że ten dzień będzie tak wyczerpujący. Był już późny wieczór, kiedy przechadzał się ulicami Londynu, po przetestowaniu swojego wywaru. To był jeden z jego najgorszych pomysłów. W głowie pulsowało mu niemożliwie mocno. Wręcz chciało mu wysadzić oczy. Przystanął na drodze, żeby rozmasować sobie skronie. Postąpienie jeden krok do przodu to był jego drugi głupi pomysł dzisiejszego dnia. Ledwie ruszył się z miejsca, a już oberwał kamykiem w czoło. Jego ostra krawędź rozdarła mu skórę, potoczyła się niewielka kropelka krwi z miejsca uderzenia.
— NA BRODĘ MERLINA! — warknął wkurzony Cassian, w desperackim odruchu rzucając agresora pustą fiolką po eliksirze. Cóż rzec. Odruch. Chwilę to trwało zanim zorientował się, że jego oprawcą okazała się... kobieta. Wątpliwa, bo w pierwszym momencie w tej ciemności, kiedy mroczki zalawirowały mu przed oczami, był pewien, że miał do czynienia z mężczyzną. Wątłym, ale facetem. Po krótkiej analizie dostrzegł jednak w chudym człowieczku właściwą kobiecie wrażliwość i delikatność. Wtedy było już jedna za późno, żeby cofnąć swój ruch.
Rzuć kostką, jeśli Twój rzut na unik będzie wyższy niż mój na rzut - udaje Ci się uniknąć oberwania szklanym przedmiotem. Chyba, ze wolisz nie rzucać, to będziemy mieli ładną krwawą masakrę! <3
Everybody ends up here in bottles
'k100' : 42
Szła wiosna, co prawda wolnymi krokami, ale wszystko budziło się wolno do życia. Sezon również dostawał rozpędu, wszyscy zdawali się nabierać odpowiedniej formy, a ona... zdawała się być krok za tym wszystkim. Nieobecna. Zbyt wolna. Nie dość przebiegła ani sprytna, o wdzięczności słonia, a nie gazeli. A przynajmniej takie miała wrażenie, bo to definitywnie nie był jej szczytowy okres. Fakt, że była wyjątkowo krytycznie nastawiona w stosunku do siebie, zamiast spróbować jeszcze raz zniechęcała się i rzucała przekleństwami, co było do niej zupełnie niepodobne - siarczyste klątwy zawsze szły w trakcie procederu. Przecież nigdy nie odpuszczała. Ale mimo to z boiska zeszła dwa razy bardziej zlana potem niż zwykle. Mimo kompletnego braku motywacji, nie odpuszczała. Prędzej by sczezła. Jednak drygu nie tak łatwo jest się pozbyć. Szkoda tylko, że jest wypleniany przez inny.
Drżały jej ręce. Minęła co najmniej kilka barów, do których mogłaby skręcić. Mimo to wciskała dłonie mocniej w kieszenie płaszcza i kopała ten przeklęty kamyk, jakby był wszystkiemu winny, przyspieszając jednocześnie kroku. I jakaś przedziwna siła fizyki, przypadku i złośliwości losu zadziałała, że jej samotny, nienawistny marsz musiała przerwać taka wpadka. A raczej kompletnie nieumyślny atak. I to chyba jedyny, który nie był intencjonalny. Ale chwilę potem już mogła usprawiedliwić swoje czyny, kiedy ofiara stała się agresorem i postanowiła odwdzięczyć się, wzywając Merlina, jakby on miał mu teraz pomóc. Niedoczekanie! Uchyliła się, być może bardziej chcąc złapać za kamień i rzucić tego buca raz jeszcze, na oprzytomnienie, ale jednak trajektoria lotu fiolki, która mogła rozbić się na jej ciele również była pewnym popychaczem do zniżenia tułowia.
-Ochh...-wydała z siebie przez zęby.-Lepiej licz na to, by Merlin dziś był dla ciebie łaskawy!-warknęła, niezależnie od tego, czy krew również skapywała jej z czoła, zrywając się do tego, by zmniejszyć między nimi dystans.
Adrenalina. Czy mogła zostać lepiej dzisiaj wybawiona? Jedyne uczucie, które mogło ją na moment powstrzymać przed przytuleniem się do rudej butelki.
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
'k100' : 58
— Paniusiu, weź się paniusiu uspokój, bo Merlin na nas patrzy z góry!
Everybody ends up here in bottles
Na szczęście refleks Lovegood wyratował ją przed jakąś ohydną szramą, choć to wcale nie zmniejszyło wściekłości, jaką czuła, że ten cholerny dupek się w ogóle czymkolwiek na nią zamachnął! Co za tupet! Przecież to nie tak, że chciała uderzyć w niego tym kamieniem! Cóż, teraz to właściwie bardzo chętnie by to powtórzyła, ale pierwotnie nie miała złych intencji! I tak się wynagradza dobro w człowieku? Łapiąc go za nadgarstki?
Szok i niedowierzanie rozszerzyły jej powieki, i niczym marionetka dała się odciągnąć na długość ramion, kiedy ten oceniał jej wygląd. To ją zagotowało do granic możliwości. Szarpnęła się mocno, w swoją stronę, by sprowokować go do zmienienia środka ciężkości i wykorzystania braku równowagi, by za chwilę...
-Co za tupet!-powiedziała głośno, kiedy cofała stopę do tyłu, by wykorzystać potem masę całego ciała na to, by go pchnąć w geście wściekłości.-Paniczyku, lepiej uważaj z kim masz do czynienia!-poradziła mu, schodząc na kres rozdrażnienia, choć prawdopodobnie mogło być już tylko gorzej.-Jeśli Merlin na nas patrzy, to lepiej błagaj go o ochronę.-syknęła niższym głosem, jakby tylko do jego wiadomości. Palce ją swędziały, ale nie chwyciła za różdżkę, bo do świadomości cały czas przebijało się rozsądne ostrzeżenie, że są w mugolskiej dzielnicy. Ministerstwo to ostatnie co chciała sobie zwalić na głowę!
The more solitary, friendless, unsustained I am,
the more I will respect myself.
will be always
the longest distance
between us
'k100' : 17